Heavy Metal Pages_No. 51

Page 108

mniej - Stryper od wczesnych lat 80-tych zdobywał coraz większą popularność, częściej inspirując naśladowców niż poszukując natchnienia i wzorów u innych. Nagrali jednak na "The Covering" utwory Judas Priest, Iron Maiden, Ozzy'ego Osbourne'a i Scorpions. Paradoksalnie najsłabszy z ich jest ten najprostszy, "Breaking The Law" Priest - rozlazły, zagrany kompletnie bez energii i przebojowości charakteryzującej oryginał. "The Trooper" i "Blackout" to dla odmiany istne wulkany energii, "Over The Mountain" też się broni. Jedyny nowy utwór, "God" trzyma poziom klasycznych kompozycji Stryper z lat 80-tych. Jest szybki, melodyjny i przebojowy. Nie zmienia to faktu, że "The Covering" to raczej, mimo wysokiego poziomu, rzecz nagrana tylko dla satysfakcji artystów i najbardziej zagorzałych fanów Stryper. Zaskoczeń czy nowych wersji tu nie uświadczymy - wszystkie utwory są zagrane praktycznie tak samo, jak kiedyś. Trudno bowiem uznać za rewelację bardziej gitarowy aranż "Carry On Wayward Son" czy wplecenie chóru śpiewającego partię gitarową w "Heaven And Hell". Można posłuchać. (4) Wojciech Chamryk

składu, założonej w 1980r, formacji. Na szczęście obecny jest duet gitarzystów, którzy grali na epickim opus magnum jakim jest "Honour & Blood". Słychać, że panowie nie wyszli z formy, bo riffy są ciekawe i niosące w sobie jakiś pierwiastek z tamtego okresu. Utwory są lekkie, wysoko śpiewane i przebojowe - lecz niekoniecznie zawsze w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Pierwsza płyta nagrana z Doogiem Whitem, czyli "War Machine" niosła jeszcze ślady zadziornej agresji i radosnej zachęty do machania banią. Ostatnie dokonanie Tanku brzmi raczej jakby zostało zebrane z odświeżonych odrzutów z sesji nagraniowej poprzedniego krążka. Nie jest jednak zupełnie źle - ogień okazjonalnie się pojawi, a i same utwory zróżnicowane są, więc nie jest monotonnie. Tank jednak nie sprawia już wrażenia toczącej się na pełnej szybkości, w pełni opancerzonej furii, a raczej umiarkowanie śpieszącej szosą lekkiej tankietki. Podsumowywując, jeżeli ktoś nigdy wcześniej nie słyszał Tanka (są w ogóle tacy metalowcy?) i lubi lekki przebojowy heavy metal o balladowym zabarwieniu to może nawet znajdzie jakąś większą przyjemność w słuchaniu tej płyty. Wszystkich innych stanowczo zachęcam do wrzucenia do odtwarzacza starej dobrej brytyjskiej szkoły jaką sprezentowali nam czołgiści trzy dekady temu, na przykład w postaci "Filth Hounds of Hades". (4) Aleksander "Sterviss" Trojanowski

mentami nieodparcie przypomina mi mierne zespoły metalcorowe. Za przykład może służyć kawałek tytułowy, który byłby lepszym kawałkiem, gdyby był po prostu instrumentalny. Metalcorowe zwrotki w "Man Kills Mankind" tak kontrastują z mocarnymi refrenami, że aż głowa zaczyna boleć od tej sprzeczności bodźców słuchowych. Utworom brakuje spójności, a czasem nawet dobrego motywu przewodniego. Przynajmniej gitary brzmią na ogół tak jak powinny. Żeby nie było, że tylko narzekam, nowy Testament ma też parę bezsprzecznie mocnych momentów. Gitarowa solówka w "Native Blood" to po prostu poezja czystej wody. "True American Hate" jest bezdyskusyjnie najlepszym utworem na tym wydawnictwie, znacząco wyróżniającym się na tle innych. W nim w końcu słychać prawdziwą moc i niewykorzystany potencjał, który drzemie w tym zespole. Podobnie jest w "Last Stand For Independence". Praca gitar w balladzie "Cold Embrace" to kolejny silny plus. Naprawdę w tym utworze czuć tytułowy chłód. Mam ciężki orzech do zgryzienia próbując ocenić "Dark Roots of Earth". Z jednej strony jest tam kilka rzeczy, które ukontentowały moją metalową duszę, z drugiej jest tam sporo rzeczy, które mi osobiście przeszkadzały w słuchaniu tej płyty. Dodam jeszcze, że na wydaniu winylowym oraz na limitowanym wydaniu CD zostały zamieszczone jeszcze trzy (!) covery - "Dragon Attack" Queen, "Animal Magnetism" Scorpionsów oraz "Powerslave" Iron Maiden. Można posłuchać jak Testament gra klasyków, a robi to naprawdę bardzo fajnie i przyjemnie. Jak wrażenia po długiej przeprawie z najnowszym Testamentem? Muszę przyznać, że każdy jeden osobnik, który wypowiadał się na temat tejże płyty nie miał racji. Nie jest to najlepsza płyta metalowa 2012 roku, nie jest to metalcorowa wersja thrash metalowej legendy, nie jest to dobry album, nie jest to zły album, nie jest to miła dla ucha wycieczka po mięsistych dźwiękach, nie jest to także asłuchalny wybryk natury. Jest to mocno specyficzny longplay i każdy powinien sam sobie wyrobić o nim opinię. Ja osobiście raczej do niego nie wrócę, jednak daleki jestem od określeniem go mianem słabej płyty. (3,5) Aleksander "Sterviss" Trojanowski

Taipan - Snakes 2011 Killer Metal

Najnowsza płyta australijskiej legendy heavy metalu nie jest do końca materiałem premierowym. Na "Snakes" trafiły bowiem wybór utworów z dwóch ostatnich płyt studyjnych Taipan: "Stonewitch" i "Flamethrower". Nie wiem, co powodowało Killer Metal Records by tak postąpić. Co prawda wspomniane krążki ukazały się nakładem zespołu czy maleńkiej firmy i są pewnie trudno dostępne, ale czy nie lepiej było wznowić je w całości, nawet w formie 2CD? Tym bardziej, że zespół nie zmienił się od czasów kultowych EPek z połowy lat 80-tych i kąsa nadal z godną pozazdroszczenia energią. Materiał na "Snakes" jest dość ciekawie zestawiony. Obok krótkich, klasycznych wręcz krótkich utworów, trwających niewiele ponad 3 minuty, jak szybki "Lady" czy rocker "King Of Thieves" mamy też formy bardziej rozbudowane. Wiodą wśród nich prym mający 7'29 "Insomnia" z balladowymi partiami i maidenową galopadą oraz niewiele krótszy "Stonewitch" - równie urozmaicony aranżacyjnie, czerpiący zarówno w warstwie muzycznej jak i brzmieniowej z płyty "Mob Rules" Black Sabbath. Dave zerafa brzmi tu niczym Tony Iommi - można się pomylić, podobnie jak w finałowym "The Cellar". O wtórności nie ma jednak mowy, "Snakes" to płyta warta rekomendacji. (5) Wojciech Chamryk Tank - War Nation 2012 MetalMind

Na początku lat 80-tych ta brytyjska maszyna wojny pluła ognistym gradem bezkompromisowych albumów, które mimo iż nie przysporzyły im szerszej popularności jaką cieszy się Saxon czy inny Iron Maiden, lecz sprawiły, że w podziemnych kręgach metalowych ta kapela uznawana jest wręcz za kultową. To jednak stare dzieje, teraz oblicze pancernego zwierza wojny wygląda inaczej. To już drugi album nagrany przez Tank bez ich charakterystycznego frontmana Algy'ego Warda. Jego charakterystyczny brudny wokal został zastąpiony przez śpiewającego w diametralnie inny sposób Doogiego White'a, który choć prezentuje ciekawą barwę głosu, to jednak mi w Tanku nijak nie pasuje. Wraz z odejściem Warda w Tanku już nie pozostał nikt z oryginalnego

108

RECENZJE

Testament - Dark Roots Of Earth 2012 Nuclear Blast

Premiera tego krążka była oczekiwana przez wielu z niepokojem i z trudem skrywaną ekscytacją od dłuższego czasu. Apetyt stale się zaostrzał, gdy została opublikowana okładka, nawiasem mówiąc Eliran Kantor odwalił kawał bardzo dobrej roboty przy jej tworzeniu, oraz gdy został oficjalnie opublikowany utwór promocyjny. Chyba, żadne wydawnictwo w 2012 roku nie było aż tak wyczekiwane. Generalizuję oczywiście, bo ja miałem inne priorytety niż nowy album Testamentu, ale napięcie dotyczące nowego krążka thrasherów z Bay Area było wręcz namacalne. Gdy już "Dark Roots of Earth" w końcu ujrzało światło dzienne spotkałem się z całą feerią różnych i sprzecznych opinii. Zaobserwowałem, że każdy z kim rozmawiałem na temat tego albumu ma zupełnie inną opinie niż przysłowiowa osoba obok. Dlatego należy zaznaczyć, że jest to album, który każdy osobnik będzie skrajnie inaczej odbierać. Dla innych będzie to najlepsza płyta roku, dla innych, kolokwialnie rzecz ujmując, zwykła kupa. Prawda jak zwykle leży gdzieś po środku. Tyle słowem wstępu, przejdźmy zatem do analizy samej płyty. Myślę, że członkowie zespołu mogli lepiej się postarać przy utworzeniu kawałków, bo aranżacje momentami, najzwyczajniej w świecie, leżą. Przykładem może być otwierający album "Rise Up". Bardzo smaczny, elektryzujący, mięsisty riff... który nagle się kończy... po 10 sekundach, przechodząc w dziwną figurę w średnim tempie. Dziwnych przejść z jednego riffu nagle do zupełnie innego, niezbyt pasującego oględnie rzecz ujmując, jest na tym albumie pełno. No i te melodyjki, momentami zalatujące delikatnie metalcorem. Naprawdę, można je było porządniej wkomponować, by brzmiały lepiej i konkretniej. Kolejną płaszczyzną, która razi jest sprawa partii wokalnych. Wokal jest nagrany zbyt sterylnie i cyfrowo, co sprawia nieodparte wrażenie swoistej sztuczności. Przypomina to trochę styl nagrania wokalu na ostatniej (słabej) płycie Laaz Rockit. Sama maniera śpiewania Chucka Billy'ego też mo-

The 11th Hour - Lacrima Mortis 2012 Napalm Records

Przyznam się Wam, że mam słabość do Eda Warby'ego. Grając w Gorefest i Ayreon zasłużył sobie u mnie na dozgonną sympatię i szacunek. The 11th Hour to dla Holendra zespół w dużej mierze debiutancki, bo sam w nim komponuje, obsługuje wszystkie instrumenty, a do tego śpiewa. Pierwsza płyta była naprawdę udana, ale dopiero druga pokazuje w pełni potencjał tkwiący w tym projekcie. Przede wszystkim zaszły zmiany w składzie, gdyż Roggę Johanssona zastąpił za mikrofonem Pim Blankenstein z Officium Triste. Obaj panowie potrafią potężnie zaryczeć, ale moim zdaniem growl Holendra jest bardziej charakterystyczny i przez to lepszy. Ed dopuścił ponadto do grania innych muzyków. Co ważne, drugą gitarę obsługuje teraz jego stary znajomy z Gorefest Frank Harthoorn. Tak oto The 11th Hour staje się regularnym zespołem, w czym upatruję przyczyn tak znacznego skoku jakościowego. "Lacrima Mortis" to bowiem album po prostu kapitalny! Zawiera wszystko, czego po doom/death metalu się oczekuje. Są wgniatające w ziemię riffy, emocjonalne partie gitar (w których od razu czuć rękę Franka), świetne teksty (vide "Bury Me" prosty, ale piękny!), doskonały wokalny duet (Ed zdecydowanie się rozwinął), potężne i krystalicznie czyste brzmienie, rozmaite udanie wplecione przeszkadzajki (pianino, klawisze, kobiecy płacz) oraz to, co najważniejsze w tej muzyce - KLIMAT! Naprawdę, czegoś tak przejmującego nie słyszałem od bardzo dawna. Chyba od czasów "King of the Grey Islands" Candlemass. Przy takiej muzyce nawet lato, 30-stopniowe temperatury i weseli ludzie na ulicach nie są straszni. Jedynym kawałkiem, który nie porywa, jest moim zdaniem "Rain On Me", który jest strasznie typowy dla tego gatunku, natomiast każdy inny ma w sobie

więcej lub mniej czegoś zniewalającego. Absolutnie musicie posłuchać finałowego "Bury Me", bo bez znajomości tego utworu żaden doomster się od teraz nie obejdzie. To może być "Solitude" tej dekady i jestem w pełni świadom wagi swoich słów. Żeby zweryfikować moje sądy, po prostu sięgnijcie po "Lacrima Mortis". Nie pożałujecie! (6) Adam Nowakowski

The Darkness - Hot Cakes 2012 [Pias]

Po wydaniu dwóch albumów The Darkness rozpadł się. A wszystko za sprawą muszek w nosie nadwornego "kakofoniksa", Frankie Poullaina. Całe szczęście gościu nie postradał rozumu doszczętnie i Anglicy na nowo łoją nam po uszach. The Darkness powraca po siedmiu latach, a ich album "Hot Cakes", należy uważać za renesans całkiem udany. Zespół od początku nie krył swojej fascynacji latami siedemdziesiątymi, szczególnie ikonami nurtu hard'n'heavy (AC/DC, Thin Lizzy, Queen, Judas Priest, itd.) oraz angielskimi grupami z pod szyldu glam rocka (T.Rex, Slade, Sweet, Mud, itd.). Na albumie znalazły sie kawałki ciągle o oldschoolowej konstrukcji, charakteryzujące się świetnymi riffami, przebojowością refrenów, ciekawymi muzycznymi tematami. Sekcja pulsuje tu życiem w typowy rockowy sposób, bez wielkich nonszalancji. Oczywiście gitary rządzą. Brzmienie choć dalekie od szorstkości i brudu, to z całą pewnością pozbawione jest lukru. No i najbardziej charakterystyczne cechy tego bandu, to niesamowity falset wokalisty oraz jajcarskie podejście do całej sprawy. Choć z drugiej strony gdy słyszę głos "kakofoniksa" od razu mam banana na twarzy. Niewątpliwie poczucie humoru dodatkowo podkreśla pozytywne przesłanie muzyczne. Bo muzyka The Darkness ma po prostu nas bawić i robi to w najlepszy sposób. Mnie cieszy, że Anglicy mocno oddani są tradycji. Choć w jednym momencie zadrżałem ze strachu. Ostatnio jest moda na kapele, które do hard rocka dorzucają pewną dawkę post punka, alternatywy, czy innych współczesnych wpływów. Myślę o zespołach typu, Helldorados, Hotel Diablo itd. Dla mnie są to gorzkie piguły do przełknięcia. Przedostatnim kawałkiem na "Hot Cakes", jest cover "Street Spirit (Fade Out)" niejakich Radiohead. Całe szczęście The Darkness podeszli do sprawy bardzo poważnie i zamiast "plumkania" mamy heavy metalową jazdę zahaczającą o Judas Priest. Tak jak już wspominałem, "kakofoniks" ze swoja trupą sprezentował nam niezły album. (4) \m/\m/

The Rods - Vengeance 2011 Niji Entertainment

Nie do końca wiem, co sprawiło, że w 1987 roku The Rods się rozpadli - nie było wówczas takiego dostępu do informacji jak obecnie. Co by się wówczas nie wydarzyło, jedno pozostaje faktem: po 25 latach przerwy zespół wrócił w oryginalnym składzie, odpowiedzialnym za najlepsze albumy z lat 1980 - 85 i zemścił się okrutnie na wszelkiej maści niedowiarkach i malkontentach. "Vengeance" można spokojnie postawić obok takich płyt jak "Let Them Eat Metal" czy "Wild Dogs". Zespół powrócił z tarczą, serwując swym fanom kolejną niepowtarzalną mieszankę hard rocka i heavy metalu. Mamy też przysłowiową wisienkę na torcie - w sabbathowym "The Code" śpiewa, podobnie jak na solowej płycie Feinsteina, Ronnie James Dio. Jest to jeden z najlepszych utworów na tej płycie, ale nie ustępują mu uro-


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.