Grabarz Polski - Nr 44

Page 1

44

#

ZAPOMNIANE KSIĘGI DEMONOLOGIA LUDOWA SŁOWIAN WYWIADY: KATHE KOJA, ŁUKASZ RADECKI BRUCE CAMPBELL, GOŚĆ OD „MARTWEGO ZŁA” PRZEWODNIK PO FILMACH BRUCE’A CAMPBELLA

FILMY: Armia ciemności | Martwe Zło | Martwe Zło 2 | Martwe Zło (Remake) | Obecność | Prison | Udręczeni 2 | Widmo | Within the Woods | Wolverine KSIĄŻKI: Album | Apokalipsa Z: Początek końca | Krzyk Aniołów | Nekroskop | Nekroskop 2: Wampiry | Nekroskop 3: Źródło | Seryjny | Wściekły pies KOMIKSY: Komarów | Prosiacek 1990-2010 KAMIL SKOLIMOWSKI „CZERWONY KAPTUREK”

(OPOWIADANIE)



Trudno o zabawniejszą autobiografię napisaną przez aktora niż „If Chins Could Kill: Confessions of a B Movie Actor” autorstwa Bruce’a Campbella (ur. 22 czerwca 1958 r. w Royal Oak w Stanach Zjednoczonych). Wspominając początki swojej kariery, kiedy to wraz z aspirującym do zawodu reżysera Samem Raimim tworzył amatorskie filmy sensacyjne i komedie, Campbell pisze: „Zdjęcia plenerowe kręciliśmy w Birmingham w stanie Michigan, które było najbliższym ‘miastem’ w okolicy. W niedzielne popołudnia mieliśmy tam do dyspozycji puste aleje, a ruch uliczny był znacznie mniejszy niż na co dzień – po prostu idealne warunki do filmowania. Na nasz plan regularnie wzywana była policja w związku ze zgłoszeniami dotyczącymi zrzucania jakiejś ‘osoby’ z rampy kilkupoziomowego parkingu. Po kilku latach tamtejsi funkcjonariusze dobrze nas już znali. ‘A, to znów wy, chłopaki. Ta kukła wyszła wam dużo lepiej niż ostatnim razem.’ ‘Zgadza się, trochę ją dopracowaliśmy żeby kolana nie zginały jej się w przeciwnym kierunku.’ Aby zrealizować pierwszy film, który przyniósłby im zyski, Campbell i Raimi musieli znaleźć sponsorów, a z kolei żeby znaleźć sponsorów musieli mieć w zanadrzu jakiś krótkometrażowy film, który podkreślałby ich atuty jako filmowców. Ich dotychczasowe dokonania albo okazywały się niewypałami, albo miały zbyt „nierynkowe” tytuły, aby stanowić przynętę dla ewentualnego sponsora – poza „The Great Bogus Monkey Pignut Swindle”, były to m.in. „Booby Bartenders” oraz „The Shemp Eats the Moon”. Podjęto decyzję o stworzeniu horroru, który to gatunek był tylko marginalnie wykorzystywany we wcześniejszych zabawach z kamerą Campbella i Raimiego. Po początkowych trudach z ogarnięciem charakteryzacji i krwawych efektów specjalnych, młodzi twórcy mogli się wkrótce cieszyć swoim pierwszym „prawdziwym” filmem: półgodzinną historią grozy o grupce bohaterów napotykających w lesie indiańskie

Autor: Bartłomiej Paszylk

Choć pierwsze dzieła Campbella i Raimiego były czystą zabawą, w zasadzie od początku można było wyczuć, że obu chłopcom nie brakowało odwagi i determinacji aby przekształcić to zajmujące hobby w prawdziwy zawód. Campbell przedstawiał swoją ówczesną filozofię w następujący sposób: „Byłem niezniszczalnym nastolatkiem więc nie wahałem się kiedy trzeba było przeskakiwać z jednego rozpędzonego samochodu do drugiego, albo pozwolić się wlec za samochodem (…). Kiedy kręciliśmy kryminał „The Great Bogus Monkey Pignut Swindle” w reżyserii Sama, zanurkowałem do czegoś, co wydawało mi się strumieniem. Niestety pół metra pod powierzchnią wody moja głowa spotkała się z porzuconą tam betonową płytą. Mimo wszystko wyznawane przeze mnie credo pozostało niezmienne: jeśli udało się to uchwycić na taśmie, warto było się poświęcić.”

3


miejsce pochówku i budzących do życia bezlitosne demony. Film nosił tytuł „W środku lasu” (1978), a jego fabuła miała posłużyć za wzór także dwóm następnym dziełom tej spółki aktorsko-reżyserskiej: „Martwemu złu” (1981) oraz „Martwemu złu 2” (1987). „Martwe zło”, pionierski film gore o charakterze komediowym, opowiadał praktycznie tę samą historię, co „W środku lasu”, tyle, że charakteryzował się jeszcze większą brutalnością (oburzenie niektórych widzów wzbudzała zwłaszcza scena, w której bohaterka filmu jest gwałcona przez… drzewo), a czas jego trwania był już rozciągnięty do długości pełnego metrażu. Campbell emanował z ekranu prawdziwie gwiazdorską charyzmą, a Raimi popisywał się nietypowymi ujęciami kamery zaświadczającymi o jego niewątpliwym talencie reżyserskim i choć „Martwe zło” musiało długo czekać na swoją amerykańską premierę, a z kolei w Wielkiej Brytanii zostało niedługo po premierze na wideo wpisane na listę filmów zakazanych, jest dziś uznawane za czołowego przedstawiciela gatunku splatter, a więc szczególnie krwawej odmiany horroru. Najpopularniejszy amerykański pisarz grozy, Stephen King, nazwał pełnometrażowy debiut Campbella i Raimiego „najwścieklej oryginalnym filmem roku”, co bez wątpienia przyczyniło się do wzrostu zainteresowania tym tytułem. Po pierwszym sukcesie Raimiemu i Campbellowi powierzono znacznie większe pieniądze, oszałamiające jak na ich dotychczasowe standardy 2,5 miliona dolarów, na nakręcenie drugiego

4

filmu – „Fali zbrodni” (1985) napisanej wspólnie z braćmi Coen. Campbell miał początkowo zagrać głównego bohatera, człowieka wplątującego się w aferę kryminalną, ale producenci zażyczyli sobie do tej roli kogoś bardziej znanego (choć ostatecznie otrzymał ją niewiele bardziej doświadczony od Campbella Reed Birney). Tym samym gwiazdor „Martwego zła” musiał się zadowolić występem drugoplanowym oraz funkcją koproducenta. Co zaś najgorsze, wraz ze zbliżaniem się końca zdjęć 2,5-milionowy budżet filmu zaczął niepokojąco rosnąć, a szefowie studia nie byli zadowoleni z fragmentów, które zdążyli dotąd zobaczyć. Ostatecznie odebrali Raimiemu film zanim zdążył ukończyć jego montaż i zmontowali go po swojemu, dodając spinającą całą historię klamrę mającą sprawić, że zwariowana fabuła stanie się nieco bardziej przejrzysta. Z komercyjnego punktu widzenia raczej niewiele to pomogło bo film i tak poniósł klęskę finansową, a z artystycznego – zaważyło na tym, że Raimi wyparł się „Fali zbrodni” i na długi czas zraził się do hollywoodzkiego przemysłu filmowego. Campbell twierdził natomiast, że za słabe wyniki frekwencyjne filmu należało też winić nieudaną kampanię promocyjną przygotowaną przez wytwórnię. „Specjaliści od marketingu uciekają pod biurko przed takimi tytułami, jak ‘Fala zbrodni’”, pisał aktor w swojej autobiografii. „Filmy przynależące do konkretnego gatunku nie stanowią dla nich najmniejszego problemu. Jeśli mają do czynienia z filmem akcji to wrzucają na plakat faceta z pistoletem. Jeśli trafił im się dramat, wystarczy, że pokażą zbliżenie twarzy głównego aktora w głębokiej zadumie. Komedia jest może nieco trudniejsza, ale zawsze


można znaleźć artystę, który odpowied- się uchwycić pionierskiego ducha działalnio przerysuje to i owo. Jeśli natomiast ności Raimiego i jego kompanów zanim pomieszać ze sobą te wszystkie gatunki, został on zduszony przez konwencję”. zaczynają się poważne problemy.” Można by się spierać czy Raimi fakAby zaleczyć rany po doświadczeniu tycznie pozostał wyłącznie „gościem od kręcenia „Fali zbrodni”, Campbell i Rami ‘Martwego zła’” – Collins najwyraźniej postanowili wrócić do tego, co jak dotąd nie przewidział, że może mu się udać wyszło im najlepiej: pełnej okrucieństwa w niedalekiej przyszłości zrealizować taki i dziwactw komedii gore. „Martwe zło 2” przebój kasowy, jak „Spider-Man” (2002), to, wbrew tytułowi, nie tyle druga część, a później dwa jego sequele: jeszcze co raczej fantazyjna przeróbka ich wcze- atrakcyjniejszy wizualnie „Spider-Man 2” śniejszego dzieła o uwolnionych przy- (2004) oraz nieco rozczarowujący „Spipadkiem demonach. Jeszcze mniej tu der-Man 3” (2007). Zanim jednak dorobił powagi, za to znacznie więcej upiornych się statusu reżysera blockbusterów, Rakostiumów, charakteryzacji i efektów spe- imi próbował sił w przeróżnych gatunkach cjalnych, a bohater grany przez Bruce’a, filmowych, poczynając od połączenia kryAsh Williams, wyrasta już w tej odsłonie minału, kina akcji i mrocznego superhero na prawdziwego superherosa staczają- movie pt. „Człowiek ciemności” (1990), cego nieustanną walkę z piekielnymi mo- po pierwsze wprawki w kinie dla szerokiej cami. „I Campbell i Raimi odejdą z tego publiczności w postaci nowoczesnego świata jako ‘goście od ‘Martwego zła’”, pi- choć nieszczególnie błyskotliwego wesał w 2000 r. rozentuzjazmowany brytyj- sternu „Szybcy i martwi” (1995), trzymaski dziennikarz Andrew Collins w swoim jącego w napięciu filmu neo noir „Prosty artykule uzasadniającym zaliczenie „Mar- plan” (1998) oraz nudnego dramatu sportwego zła 2” do 50 najlepszych filmów towego „Gra o miłość” (1999). Co jakiś grozy wszechczasów (w interesującej pu- czas wracał też Raimi do kina grozy, czeblikacji zatytułowanej „The Greatest Hor- go przykładem są: trzecia, najbardziej koror Movies Ever: The Definitive Guide”). mediowa część cyklu o Ashu Williamsie „Dlaczego? To proste – popełnili okropny pt. „Armia ciemności” (1992), zaskakująbłąd tworząc jeden z najwspanialszych co tradycyjny i stonowany horror „Dotyk horrorów swoich czasów. I nie nazywam przeznaczenia” (2002) oraz cudownie go tak wyłącznie dlatego, że zawiera szalone „Wrota do piekieł” (2009). scenę, w której gałka oczna wyskakuje z oczodołu należącej do jednej postaci Campbell grywał w większości filmów i ląduje w ustach innej – choć to niewątpli- Raimiego, ale były to zazwyczaj role wie pomaga. (…) Mamy tu do czynienia symboliczne, nie tyle dające mu szanse w połowie z parodią, a w połowie z hoł- na wielkie aktorskie popisy, co będądem dla gatunku, jakim jest kino splatter ce mrugnięciem do najbardziej oddai zgodnie z jego tradycją znajdziemy tu nych fanów obu artystów (np. w trylogii mnóstwo odwołań do wcześniejszych fil- o Spider-Manie grał za każdym razem mów tego typu. W ‘Martwym złu 2’ udało inną, pojawiającą się tylko na moment

5


postać). Podobnie jak jego kumpel-reżyser Campbell otarł się o całe mnóstwo gatunków filmowych, zaliczając m.in. slasher o policjancie-zombie „Maniakalny glina” (1988), komedię grozy „Zmierzch: Wampiry w odwrocie” (1990), fantastyczno-przygodowe „Kongo” (1995), katastroficzne „Tornado” (1996), nastrojowy dramat „Majestic” (2001), thriller science fiction „Inwazja” (2002) czy oryginalną komedię romantyczną „Okrucieństwo nie do przyjęcia” (2003). W przeciwieństwie do Raimiego, Campbell nigdy nie zagrzał na dłużej miejsca w kinie mainstreamowym, zadowalając się zazwyczaj rolami w filmach klasy B skrojonymi pod jego wizerunek z czasów „Martwego zła”. Nie pomogła mu nawet stara znajomość ze święcącymi coraz większe sukcesy braćmi Coen i występ w kilku ich przebojach, w tym w słynnym „Fargo” (1996). (O ciążącym na nim „przekleństwie aktora klasy B” Campbell pisze w swoich dwóch książkach: „If Chins Could Kill: Confessions of a B Movie Actor” oraz łączącej wątki autobiograficzne z fikcją „Make Love the Bruce Campbell Way”.)

wiem faktycznie wciąż ten sam „gość od ‘Martwego zła’”, co ponad ćwierć wieku temu: skromny, znający swoje miejsce w przemyśle filmowym, ale jednocześnie pozwalający sobie na ciekawe eksperymenty takie, jak właśnie „Mam na imię Bruce”, albo wcześniejsza perełka komedii grozy pt. „Bubba Ho-tep” (2002), gdzie grał podupadającego na zdrowiu Elvisa Presleya staczającego w domu starców pojedynek z morderczą mumią.

„Takie filmy, jak ‘Martwe zło’ są co prawda dość prymitywne”, tłumaczył Campbell w niedawnym wywiadzie, „ale jest w nich coś autentycznego i widzowie to wyczuwają. Kino jest niczym opium więc tworzący je ludzie powinni zadbać o to, aby ich produkt zapewniał jak najciekawsze doznania.” Wyjaśniał też, dlaczego przez wszystkie lata swojej kariery tak często skłaniał się ku komedii – czy to tradycyjnej czy też w wydaniu gore: „Sięgam po humor bo uważam, że bardzo go potrzebujemy. Ten kraj zrobił się zbyt poważny, trzeba nauczyć się podchodzić do wszystkiego z większym dystansem. I jeśli trzeba, chętnie sam stanę na czele Ostatnimi czasy artysta wziął się też za rewolucji zmieniającej taki stan rzeczy.” reżyserię, realizując pojedyncze odcinki kiczowatych, ale cieszących się popularnością seriali telewizyjnych „Herkules” Artykuł jest fragmenoraz „Xena – wojownicza księżniczka”, tem książki Bartłomieja a także swój autorski, niestety nie do końPaszylka „Słownik gaca udany fantastyczno-komediowy protunków i zjawisk filjekt „Głos w mózgu” (2005). Miłą niespomowych” (PWN/Park dzianką okazał się natomiast najnowszy Edukacja 2010), w któwyreżyserowany przez Campbella film rej znajdziecie również sylwetki takich twórców, pt. „Mam na imię Bruce” (2007), w którym jak: Mario Bava, Dario aktor gra „samego siebie”, a uważny widz Argento, Lucio Fulci, Ruggero Deodato, David znajdzie nawiązania do znacznej części Cronenberg, Tim Burton, Wes Craven, Eli Roth jego dorobku filmowego. Campbell to bo- czy Uwe Boll.

6


-------------------------------------- Ocena: 5/6 Wydawca: Vis-a-Vis Etiuda 2009 Tłumaczenie: Adam Podosek-Wilczewski Ilość stron: 350

Przenieśmy się na moment do roku 1986. Były to piękne czasy, w których nikt nawet nie śnił o czymś takim jak „Zmierzch”, a wizerunek wampira kojarzył się raczej z dziełami Brama Stokera, aniżeli z przystojnymi idolami przygłupich nastolatek. Wtedy właśnie Brian Lumley, spadkobierca samego Lovecrafta, rozpoczął najsławniejszy cykl powieściowy o krwiopijcach, jaki widział świat. I zrobił to z rozmachem, którego nie powstydziłby się nieznany wtedy jeszcze George R.R. Martin. Tak narodził się „Nekroskop”, seria licząca obecnie 17 tomów, z czego 16 wydanych zostało w Polsce przez Wydawnictwo Vis-a-Vis Etiuda.

ale nic bardziej mylnego. Na końcu wszystko zawsze składa się w praktycznie idealną, dopracowaną całość. Punktem zazębiającym wszystkie wątki jest śmierć szefa INTESP, który pozostawia po sobie wakat obsadzony przez Aleca Kyle’a. Nowy przywódca brytyjskiego wywiadu, zanim na dobre wkręci się w nowe obowiązki, spotka na swojej drodze… ducha Harry’ego Keogha, który opowie mu całą historię. Razem z Kylem uświadomiony zostanie także czytelnik.

Recenzent: Piotr Pocztarek

BRIAN LUMLEY - Nekroskop (Necroscope)

Keogh opowie nowemu szefowi INTESP historię Borysa Dragosaniego, przerażającej istoty (bo już nie człowieka), potrafiącej odczytać wszystkie tajemnice człowieka z jego zwłok. Robi to w przerażającej, krwawej procedurze. Ten czarny charakter wcielony zostaje do Wydziału E i może stanowić ogromne zagrożenie dla Brytyjczyków. Zwłaszcza, że ten Wołoch nosi w sobie cząstkę nieumarłego wampira Tibora Ferenczy, który leży pogrzebany gdzieś pod wzgórzami Transylwanii, ale właśnie Dragosaniego wybrał na swojego następcę. Wampiry to u Lumleya istoty potężne, krwiożercze i niezwykle przebiegłe, a na dodatek trudne do zabicia. Niezależnie od tego czy Dragosanii działać będzie na rzecz Rosji czy wypełniać własną vendettę, dla Brytyjczyków stanowi ogromne zagrożenie, z którym walczyć może tylko Harry Keogh, Nekroskop.

Trudno w jednej krótkiej recenzji zmieścić wszystkie wątki, które znalazły się w pierwszym tomie sagi, której głównym bohaterem jest Harry Keogh. Tytułowy Nekroskop to człowiek, który posiada jeden z najniezwyklejszych darów – potrafi rozmawiać ze zmarłymi. Lumley pozwala nam poznać Harry’ego od jego najmłodszych lat, jesteśmy więc świadkami odkrywania jego talentu w czasach szkolnych. Harry jest wprawdzie osią fabuły, ale nie jedyną. Drugim, równie potężnym wątkiem jest nieustanna walka dwóch wywiadów – Brytyjskiego INTESP i rosyjskiego Wydziału E. Obie organizacje zrzeszają specjalistów obdarzonych niecodziennymi umiejętnościami – przepowiadaniem przyszłości, wykrywaniem innych talentów nadprzyrodzonych, nietykalnością, czy też możliwością zabijania na odległość, bez Tak oto, poświęcając prawie cały tekst, przybliżyłem Wam fabułę zaledwie pierwzostawiania śladów. szego (!) tomu. Chyba zatem zerwę z konLumley prowadzi akcję niechronologicznie. wenansami i zwyczajnie będę pisał dalej, Z pozoru wydaje się to bardzo chaotyczne, licząc że ojcowie-założyciele „Grabarza

7


Polskiego” dadzą mi nieco więcej miejsca. wypadkową grozy, fantastyki i sensacji. W końcu cykl „Nekroskop” jest tego wart Trochę też tu pieszczotliwego, pseudonaukowego bełkotu, którego nie sposób nie jak mało który. polubić. Największą zaletą opus magnum Lumleya jest jego złożoność i wielowątkowość. Wady? Wysoki próg wejścia dla nowych W Polsce dostępne są chyba trzy różne czytelników, miejscami powieść wymatłumaczenia pierwszych tomów, ale każde ga bowiem więcej uwagi i skupienia, niż z nich czyta się rewelacyjnie, chociaż przy- przeciętny Kowalski może dać pomiędzy znam szczerze, że do serii robiłem dwa jednym a drugim przystankiem autobusopodejścia – za pierwszym razem wymię- wym. Dla części będzie to jednak ogromkłem na drugim tomie. Ambicja została wy- na zaleta. Poza tym zabrakło mi trochę nagrodzona, bo kiedy już czytelnik wkręci kilku odcieni szarości (nie, nie Christiana się w „Nekroskopa”, nie sposób odłożyć go Greya), ponieważ podział na dobrych i złych jest tu zbyt wyraźny i miejscami na półkę. nieco uproszczony. W tym kontekście najZarówno wampiry, jak i najemnicy posiada- lepiej wypadają wampiry, bo za cholerę nie jący mordercze zdolności to bohaterowie można rozgryźć w jakim stopniu da się im zapadający w pamięć. Ponadto, Lumley zaufać. Powieść rozwija się bardzo wolnie kopiuje żywcem klasycznych rozwią- no, są przestoje akcji, jednak dostarczają zań znanych z powieści o krwiopijcach, w zamian szeregu informacji niezbędnych ale dodaje też sporo od siebie. Ich geneza do dalszego czerpania przyjemności z objest mocno rozbudowana, a na dodatek cowania z serią. Natomiast finalna potyczsięga czasów wczesnego średniowiecza. ka na tajemniczym Zamku Bronnicy jest W późniejszych tomach zostanie też bar- wprawdzie nieco kuriozalna, ale zgodna dziej szczegółowo opisana. Oprócz tych z przygotowanym wcześniej przez Lummocniejszych wątków autor dba także leya gruntem. o historie bardziej kameralne, osobiste. Harry Keogh nosi w sercu chęć zemsty na Obecnie „Nekroskop” to cykl nieco zapomordercy swojej matki, którą będzie musiał mniany i niedoceniony, o czym świadczyć może niechęć wydawnictwa do publikacji pogodzić z miłością do swojej kobiety. ostatniego póki co tomu „The Plague-Be„Nekroskop” kusi także klimatem. Sami arer”. Chociaż seria niespecjalnie się zewiecie – komunizm, szpiedzy, KGB, Zim- starzała, musi wytrzymywać napór różnych na Wojna, do tego wampiry, tona wątków „Zmierzchów”, „True Blood-ów” i „Pamiętparanormalnych, podróże umysły w czasie ników wampirów”. Możecie jednak wierzyć i przestrzeni. Na początku seria onieśmie- mi na słowo – dzieło Lumleya powinien la rozmachem i przytłacza liczbą wątków, znać każdy fan horrorów, ale też po prostu ale z każdym kolejnym tomem czyta się ją dobrej literatury. Rzadko bowiem trafiają łatwiej i przyjemniej. Lumley od czasu do się dzieła grozy tak obszerne i rozbudoczasu pozwala sobie na uwiarygodnienie wane, wielowątkowe i po prostu ciekawe. historii (vide przewijający się na bardzo Mam nadzieję, że tą przydługą recenzją dalekim planie Leonid Breżniew), co tylko odświeżyłem wspomnienia i/lub zaintepotęguję przyjemność płynącą z lektury. resowałem nowych czytelników historią, Kiedy do głosu dochodzą elementy rodem w której wampiry były jeszcze Wampirami. z horroru, potrafi zrobić się nieprzyjemnie Przez duże W. i makabrycznie, chociaż powieść stanowi

8


II: Wamphyri!)

-------------------------------------- Ocena: 5/6 Wydawca: Vis-a-Vis Etiuda 20l0 Tłumaczenie: Jarosław Irzykowski Ilość stron: 4l6

W 1988 roku ukazał się drugi tom cyklu „Nekroskop” o wiele mówiącym tytule „Wampiry”. Kiedy niebezpieczeństwo związane z Borysem Dragosanim minęło, INTESP mógł przynajmniej na moment odetchnąć. Harry Keogh zapłacił wprawdzie za zwycięstwo wysoką cenę, jednak cały czas utrzymuje kontakt z szefem brytyjskiego wydziału paranormalnego. Chociaż rosyjski Wydział E wydaje się być rzucony na kolana, na horyzoncie zaczyna majaczyć kolejne zagrożenie. „Wampiry” rozwijają wiele wątków rozpoczętych w „Nekroskopie” i robią to w sposób mistrzowski. Na pierwszy plan wysuwa się historia Tibora Ferenczy’ego, nieumarłego wampira, który od setek lat budował swoją potęgę, a teraz spoczywa w podziemnym grobowcu. Stwór nie ustaje w wysiłkach aby powrócić na powierzchnię i zemścić się na ludziach, którzy zgotowali mu ten marny los. Nie udało się to za pomocą Dragosaniego, ale Ferenczy zaczyna wykorzystywać do tego celu młodego chłopaka, Juliana Bodescu, który stał się wampirem będąc jeszcze w łonie matki, której zdarzyło się spędzić noc tuż nad grobem Tibora. Tymczasem Harry w postaci czystego umysłu odłączonego od ciała podróżuje po tzw. Wstędze Möbiusa. Nie przeszkadza mu to jednak pozostawać w ciągłym kontakcie ze zmarłymi, od których czerpie coraz większą wiedzę. Keogh, uwolniony od części obowiązujących praw fizyki, może przemieszczać się w czasie i przestrzeni, co nakręca kolejne wątki fabularne.

Jego historia sięga kilkuset lat wstecz – czasów, kiedy był jeszcze człowiekiem, dzielnym i bezwzględnym wojownikiem wysłanym do zamku niejakiego Faethora Ferenczy. Ten jednak okazuje się być wampirem, który wybiera Tibora na swojego następcę. Jego dalsze losy opisane w „Wampirach” to majstersztyk, a relacje z jego wyczynów, na przykład podczas wypraw krzyżowych, stanowią dla czytelników nie lada gratkę. Z drugiej strony mamy postać Juliana Bodescu, który odkrywa swoje wampirze moce i staje się przerażający i bezwzględny. Na dodatek zamierza zemścić się na Nekroskopie, zagrażając najbliższym Harry’ego. Śladem morderczej istoty ruszą agencji INTESP, jednak nie wszyscy wyjdą z koszmaru żywi.

Recenzent: Piotr Pocztarek

BRIAN LUMLEY - Nekroskop 2: Wampiry (Necroscope

Lumley stawia w „Wampirach” zarówno na rozbudowane historie bohaterów, jak i na czystą akcję. Dba o większość swoich wątków, a kilka z nich wynosi na jeszcze wyższy poziom. Świetnym przykładem jest tu wymuszona współpraca INTESP z pozostałością Wydziału E, w którym ewidentnie ukrywa się zdrajca. Ów tajemniczy jegomość sam posiada niecodzienny dar, na dodatek aby pokrzyżować plany swoim wrogom wysługuje się brutalnym agentem KGB.

Każdy, kto pokochał pierwszy tom, będzie rozkoszował się także sequelem. W „Wampirach” poznamy lepiej genezę tych stworzeń, a także przeżyjemy chwilę prawdziwej, ociekającej krwią grozy, kiedy Bardzo mocnym atutem drugiego tomu na scenę wejdą nowe odmiany krwiopijców. słynnego cyklu Briana Lumleya są ob- Rzadko zdarzają się powieści z tak mroczszerne fragmenty wspomnień Tibora. nym i dusznym klimatem.

9



The source)

-------------------------------------- Ocena: 4/6 Wydawca: Vis-a-Vis Etiuda 2009 Tłumaczenie: Stefan Baranowski Ilość stron: 424

się do eliminacji Juliana BoTrzeci tom cyklu „Nekroskop” jak descu, jednak podczas akcji do tej pory najbardziej wyróżnia stracił żonę i syna, którzy dosię na tle innych książek z cyklu. słownie zniknęli z powierzchni Zamiast mrocznej intrygi osaziemi i nie wiadomo gdzie się dzonej w mroźnej Rosji, dzikiej obecnie znajdują. Kiedy zmarli Rumunii czy tajemniczej Anglii, potwierdzają, że rodzina Harryjako danie główne mamy… ’ego nie zasiliła ich zastępów, wycieczkę do alternatywnego nekroskop podejmuje się zaświata zamieszkałego przez dania odnalezienia Simmonsa. wampiry. Ten nieco karkołomny zabieg to mimo wszystko ciekawy sposób Istnieje bowiem podejrzenie, że agent na odświeżenie serii i utrzymanie uwagi znajduje się w tym samym miejscu co Brenda i Harry Junior. czytelnika. Akcja rozpoczyna się w 1983 roku, w tajnej rosyjskiej bazie, ukrytej pod skalnymi masywami Uralu. Poznajemy nowego bohatera – Michaela „Jazza” Simmonsa, agenta operacyjnego szkolonego do trudnych zadań. Ma on zweryfikować niepokojące meldunki, sugerujące że w Perchorsku może znajdować się portal lub brama, przez którą na ziemię przedostają się przerażające, krwiożercze istoty. Portal jest wynikiem rosyjskich eksperymentów, które wymykają się spod kontroli, doprowadzając do potężnego wybuchu, a przy okazji do zagięcia czasoprzestrzeni. Wampiry ponownie przedostają się do naszego świata – tym razem w różnych odmianach. Raz są to silni i inteligentni Lordowie – wojownicy wyposażenia w rękawicę ze szponami, innym razem gargantuiczne, opancerzone stwory bojowe o zmiennych kształtach. Simmons wykonuje misję na zlecenie brytyjskiego wydziału INTESP. Jest nie tylko agentem, ale też telepatycznym przekaźnikiem. Kiedy jednak zostaje złapany, angielski wywiad paranormalny będzie musiał poprosić o pomoc Harry’ego Keogha. Bohater wprawdzie przyczynił

Recenzent: Piotr Pocztarek

BRIAN LUMLEY - Nekroskop 3: Źródło (Necroscope III:

Kwestią czasu jest, kiedy Harry trafi do krainy wampirów, która jest największą zaletą „Źródła”. Bagna, gorące pustynie, niezdobyte szczyty górskie, twierdze wampirów umieszczone na wysokich graniach, cygańskie plemiona wędrowne, prymitywni rdzenni mieszkańcy, a do tego kilkunastu groteskowych, charakterystycznych Lordów knujących i walczących między sobą o wpływy. A jako wisienka na torcie – tajemniczy, niedostępny Ogród na Zachodzie, zamieszkały przez ukrywającego się za nieprzeniknioną maską Mieszkańca. No i wisząca w powietrzu, spektakularna konfrontacja. „Źródło” dobrze wpasowuje się w konwencję całej serii i świetnie uzupełnia brakujące elementy. Lumley dorzuca kolejne cegiełki do historii, genezy (a może nawet mitologii) swoich wampirów, ukazując je wreszcie w swoim środowisku naturalnym. Rozwija też historię Harry’ego i jego syna, a także Zek Foener, telepatki, którą czytelnicy mieli okazję poznać wcześniej. Przy okazji autor otwiera nowy, ważny rozdział w życiu nekroskopa, czyniąc jego wrogiem kogoś, kto powinien być Harry’emu najbliższą osobą.

11


12


Martwe zło martwym złem... ale Co jeszcze? Bruce Campbell jest aktorem posiadającym w swoim dorobku role w najróżniejszych gatunkowo filmach. Począwszy od horrorów, od których zaczynał swoją karierę, poprzez komedie, a nawet komedie romantyczne, na kreskówkowym dubbingu kończąc. W poniższym przewodniku pominąłem zrecenzowane

w dalszej części numeru filmy związane z sagą Evil Dead. Nie znalazły się tu także nie mające większego znaczenia role epizodyczne (no, może z jednym wyjątkiem), ani filmy reprezentujące inne gatunki, nieistotne dla czytelników Grabarza.

Na ulicach Nowego Jorku zaczynają ginąć ludzie. Sprawcą jest tajemniczy i niezwykle brutalny policjant, ale oskarżony zostaje młody funkcjonariusz Jack Forest (Campbell). Musi on udowodnić swoją niewinność i rozwiązać zagadkę morderstw zanim maniakalny gliniarz uderzy ponownie.

Autor: Wojciech Jan Pawlik

MANIAC COP 1988

INTRUDER (NIGHT CREW)1989 Tuż po zamknięciu, w supermarkecie pojawia się tajemniczy morderca zamieniający sklep w rzeźnię. Tej nocy pracownicy mają inne zmartwienie niż rozkładanie towaru na półkach. Muszą walczyć o swoje życie. Rola Campbella epizodyczna… ale film zacny!

MOON TRAP 1989 Astronauci przywożą na Ziemię przedmiot pozaziemskiego pochodzenia. Okazuje się nim być wrogo nastawiony robot. NASA chce poznać pochodzenie zabójczej maszyny. Ci sami astronauci wracają na Księżyc by stawić czoła zagrożeniu.

13


SUNDOWN: THE VAMPIRE IN RETREAT 1990 Józek Mardulak przywódca wampirów stawia na pokojowe życie wśród żywych. Wraz ze swoimi „ludźmi” osiedla się w zapomnianym miasteczku na pustyni. Otwiera tam fabrykę sztucznej krwi. Jednak nie wszystkim odpowiada takie „życie”. Rozpoczyna się bunt amatorów ludzkiej krwi. W tym samym czasie w miasteczku pojawia się Robert Van Helsing (Campbell). Przypadek? Nie sądzę!

WAXWORK 2: LOST IN TIME 1992 Sarah, ocalała z masakry w muzeum figur woskowych (część I), zostaje niewinnie oskarżona o zabójstwo swojego ojczyma. W celu uwolnienia jej od zarzutów, wraz ze swoim chłopakiem Markiem i przy pomocy tajemniczego kompasu sir Wilfreda, decydują się na ryzykowną podróż w czasie i przestrzeni w poszukiwaniu dowodów.

MINDWARP (BRAINSLASHER) 1992 Po wojnie atomowej ludzie skazani są na życie w wirtualnej rzeczywistości. Młoda kobieta Judy chce wyrwać się z tej narzuconej wszystkim niewoli umysłu. Zostaje zesłana na ziemię gdzie poznaje Stovera (Campbell). Wspólnie będą musieli stawić czoła kanibalom mutantom i ich szalonemu przywódcy.

ASSAULT ON DOME 4 1996 Terroryści pod przywództwem Alexa Windhama (Campbella) opanowują naukową kolonię kosmiczną Dome 4. Zmuszają naukowców do budowy bomb. Główny bohater, policjant Chase, musi pokrzyżować plany bandytów, ocalić naukowców i znajdującą się wsród nich żonę.

14


ICEBREAKER 2000 Górski kurort zostaje opanowany przez terrorystów, których szefa - Carla, gra ogolony na łyso Bruce Campbell. Matt Foster, ratownik górski, jest jest jedyną nadzieją dla zakładników. Jest zdeterminowany gdyż wśród nich znajduje się jego narzeczona. Czy ja tego przed chwilą nie opisywałem?

BUBBA HO-TEP 2002 Ekstremalnie dziwaczna historia Elvisa Presleya i czarnoskórego mężczyzny, który twierdzi, że jest prezydentem Johnem F. Kennedym (?!). Wbrew powszechnemu mniemaniu, bohaterowie ci wciąż żyją (!!) i mieszkają w domu opieki w Teksasie. Zamiast żyć w spokoju zmuszeni są do walki o dusze współmieszkańców domu i przeciwstawieniu się siłom zła - starożytnej egipskiej mumii.

TERMINAL INVASION 2002 Śnieżyca unieruchamia grupę ludzi na małym lotnisku. Wśród nich znajduje się skazany za morderstwo Jack (Campbell). Pilot ze względu na pogodę odmawia startu. Jednak nie jest to ich jedyny problem. Wkrótce okazuje się, że niektórzy z uwięzionych ludzi to kosmici.

ALIEN APOCALYPSE 2005 Czwórka astronautów po kilkudziesięcioletniej misji wraca na Ziemię. Podczas ich nieobecności planeta została opanowana przez owadopodobnych kosmitów. Ivan (Campbell) nie chce zaakceptować obecnych porządków. Rozpoczyna rewolucję mającą na celu zniszczenie robali.

15


MAN WITH THE SCREAMING BRAIN 2005 Część mózgu bogatego przedsiębiorcy (Campbell) zostaje połączona z częścią mózgu rosyjskiego taksówkarza Yegora. Obaj mężczyźni wcześniej zginęli z rąk tej samej kobiety. Dwumózgi twór (Campbell) zostaje przywrócony do życia przez szalonego naukowca. Na dodatek całość rozgrywa się w... Bułgarii. Prawdopodobnie jeden z najgorszych filmów na świecie.

MY NAME IS BRUCE 2007 Grupa nastolatków dewastuje XIX-wieczny cmentarz chińskich robotników. Przy okazji budzą demona pilnującego ich dusz. Na ratunek zostaje wezwany (porwany) Bruce Campbell - znany aktor kina klasy B - grany przez samego siebie. Przestaje mu być do śmiechu, gdy okazuje się, że Guan-Di jest prawdziwym demonem a nie filmowym trikiem.

BURN NOTICE: THE FALL OF SAM AXE 2011 Filmowy prequel serialu telewizyjnego „Tożsamość szpiega” („Burn Notice”). Poznajemy w nim przeszłość Sama Axe w czasie jego misji w Kolumbii. Bruce Campbell gra także we wspomnianym serialu.


-------------------------------------- Ocena: 4/6 Wydawca: Replika 20l3 Tłumaczenie: Aleksandra Zielińska Ilość stron: 234

będące indywidualnościami (tu „Krzyk aniołów” Josepha Nassipewien zawód budzi „minimase’a to druga – po „Heretyku” lizm psychiczny” kreacji żołnie– część cyklu określanego miarzy, jednak i oni zostają ukazani nem „trylogii Templariuszy” (jej tak, by nawiązać empatyczny finałowym tomem jest „A Tear in kontakt z czytającym). Uwathe Sky”). Głównym bohaterem ga ta dotyczy zresztą również cyklu jest Cade Williams, były „czarnych charakterów”, z którypolicjant, który wstąpił do odromi czytelnik może się nie utożdzonego zakonu Templariuszy. samiać, lecz którym nie sposób Dzięki nadnaturalnym zdolnoodmówić rysu oryginalności. ściom, jakie wzbudziła w nim konfrontacja z Adwersarzem, potrafi przenosić się do nadprzyrodzonej rzeczywistości, aby Wypadają one szczególnie atrakcyjnie zwłaszcza na tle skonwencjonalizowanego walczyć z siłami zła. schematu fabularnego, którym posłużył się Utwór Nassise’a, będącą kontynuacją pisarz (przy czym – co charakterystyczne cyklu, należy czytać – co oczywiste – schemat ten należy raczej do literatu– w szerszym kontekście jako część trylogii. ry sensacyjnej niż fantastyki grozy, mimo Bez wiedzy o źródłach nadprzyrodzonych obecności istotnych fabularnie wątków umiejętności protagonisty oraz przyczy- nadnaturalnych). Decyzja, by scenerią aknach jego obsesji zmarłą żoną odbiorca nie cji uczynić opustoszałą bazę przywodzącą będzie potrafił w pełni docenić ani konceptu na myśl figurę archetypowego labiryntu, związanego z walką Templariuszy z siłami pozwala skupić uwagę czytelnika na pojezła (ale i naciskami przeciwników politycz- dynku charakterów. Być może z tego wzglęnych), ani kreacji świata przedstawionego. du na plan dalszy pisarz odsuwa perypetie Wprawdzie autor daje odbiorcy „Krzyku Williamsa związane z prowadzonym śledzaniołów” szansę na poznanie możliwości twem; nie ma też wyraziście nakreślonej zespołu i jego dowódcy, jednak to za mało, sceny, którą można byłoby uznać za finaby docenić pomysł pisarza. Również sam łową konfrontację byłego policjanta ze złem główny bohater pozostanie postacią nie- odpowiedzialnym za zbrodnię. W efekcie dookreśloną. Tymczasem Cade Williams takiego rozłożenia fabularnych akcentów jest bohaterem o złożonym rysie osobo- – mimo że akcja toczy się dość wartko wości, godnym wnikliwszej uwagi. Nie jest – brak natłoku zdarzeń pozwala zastanowić to bowiem jedynie kolejny „mężczyzna się nad motywacjami bohaterów. z przeszłością”, którego kreacja inspirowana zostaje postaciami detektywów wywo- Zdecydowany niedosyt budzi jednak dzących się z nurtu amerykańskiego „czar- zakończenie, odbiorca zostaje bowiem nego kryminału”. Protagonista cyklu ma z poczuciem zawodu wynikającym z nazbyt złożone życie wewnętrzne, a jego pogma- gwałtownego „ucięcia” fabuły. Jednakże czy twanie wpływa w istotny sposób na podej- odpowiedzialna za to jest nie dość przemymowane decyzje. Jednakże nie tylko jego ślana artystycznie decyzja Nassise’a czy wyróżnia starannie przemyślany portret też może to zabieg celowy, przyjdzie ocenić psychologiczny – bohaterowie Nassise’a dopiero po zapoznaniu się z ostatnią częto postacie o bogatym życiu wewnętrznym, ścią „trylogii Templariuszy”.

Recenzent: Adam Mazurkiewicz

)

JOSEPH NASSISE - Krzyk aniołów (A Scream of Angels

17


WITHIN THE WOODS WITHIN THE WOODS USA 1978 Dystr.: Brak Reżyseria: Sam Raimi Obsada: Bruce Campbell Mary Valenti Scott Spiegel Ellen Sandweiss

X X

Recenzent: Łukasz Radecki

X X X

18

znajdujący się obok indiański cmentarz i przez ciekawość nieopatrzenie go profanuje. Teraz przebudzone Zło zagraża wszystkim, a bohaterowie będą musieli stawić czoło opętanemu koledze, który powraca jak upiorny i krwiożerczy Dzięki seansowi „Within the Woods” demon. wracamy do początków kariery Sama Raimiego i Bruce’a Campbella, kiedy Film został zrealizowany za naprawdę to dwóch młodych przyjaciół podczas niewielkie pieniądze, amatorskimi meweekendu postanowiło zrealizować todami, z myślą o tym, żeby uzyskać swój pierwszy prawdziwy horror. środki na ekranizację pełnometrażowego debiutu. I chociaż trwa jedynie Fabuła nie należy do skomplikowanych, trzydzieści minut, a jedyna zachowana nawet w czasach produkcji nie unikała kopia pozostawia wiele do życzenia, schematów i sztampowych rozwią- bije na głowę klimatem wiele współzań. Oto grupka młodzieży udaje się czesnych, wysokobudżetowych prodo położonego na odludziu domku, by dukcji, zaryzykuję nawet stwierdzenie, spędzić radośnie weekend. Dwójka że z tegorocznym remakiem na czele. z nich udaje się na spacer, dociera do Tym, co czyni ten film wyjątkowym jest zagajnika, gdzie jak można się domy- jego upiorny klimat, osiągnięty za poślić planują zaspokoić swoje żądze mocą chwytów, które staną się później i namiętności. Chłopak jednak odkrywa znakiem rozpoznawczym filmów „Evil


Dead” i „Evil Dead 2”. Mamy więc unikalną, złowrogą ścieżkę dźwiękową, która jedynie leżała w okolicy muzyki, za to doskonale sprawdza się jako podnosząca ciśnienie eksplozja antydźwięków. Mamy podjazdy kamery, jej gonitwy z dziwnych perspektyw i niestandardowe ujęcia potęgujące uczucie dziwności i niepokoju. Wreszcie efekty gore i brutalność, która nie jest celem samym w sobie, a mimo amatorskich możliwości ubogiej ekipy wypada naprawdę znakomicie. No i Bruce Campbell, aktor niezwykle charyzmatyczny i charakterystyczny, który jest po prostu stworzoną przez siebie postacią, on nie kreuje bohatera, on jest opętany przez demona! Faktem jest, że w późniejszych odsłonach do głosu dojdzie jego talent komika, jednak jego brak tutaj dodaje szczególnej drapieżności i surowości.

Film ten, zwany też przez fanów jako „Evil Dead 0” do dziś nie doczekał się oficjalnej edycji, choć były plany dołączenia go jako dodatku do kolekcjonerskiego wydania „Evil Dead 2”. Niestety, z powodu jakichś komplikacji z prawami autorskimi, sprawa nie doszła do skutku. Jest to dziś problem, bowiem nie zachowała się żadna porządna kopia oryginału, a te, które krążą wśród fanów pozostawiają wiele do życzenia. Obraz jest rozedrgany, taśma zniszczona, w niektórych momentach zamazana i nieczytelna. Pojawiają się prześwietlenia, niedoświetlenia, zaniki fonii i wizji. Ma to również swój klimat, ale wymaga od widza sporego samozaparcia. Ocena jaką wystawiam ostatecznie wynika również z tego faktu, że nawet ortodoksyjni fani serii (za jakiego również się uważam), zawiodą się naprawdę fatalną jakością wiekopomnego dzieła.

19


MARTWE ZLO THE EVIL DEAD USA 1981 Dystr.: Brak Reżyseria: Sam Raimi Obsada: Bruce Campbell Ellen Sandweiss Betsy Baker Hal Delrich

Recenzent: Bartłomiej Paszylk

X X X X X

20

„Daj spokój, Betsy – będzie super! Zamienisz się w potwora, nałożymy ci na twarz parę warstw przerażającego makijażu. Później zaatakujesz swojego chłopaka a on – przygotuj się na najlepsze – odetnie ci głowę, a reszta ciała będzie się ciągle na nim wiła... Nieźle, co?” Jeśli wierzyć autobiografii Bruce’a Campbella, w taki właśnie sposób zachęcał on koleżankę Betsy Baker do zagrania jednej z ról w „The Evil Dead” – wówczas nieśmiałym projekcie wymyślonym przez kilku młodych chłopców, obecnie jednym z najbardziej znanych filmów w historii horroru. Rozpoczyna się od ujęć z kamery krążącej demonicznie po nieprzyjaźnie wyglądającym lesie. Później patrzymy jak piątka młodych ludzi przyjeżdża do odosobnionego domku w tej właśnie okolicy i momentalnie wyczuwa te same złe moce, które przed momentem wydawały się prowadzić kamerę. To jednak nie przeszkadza bohaterom zaglądać we wszystkie możliwe za-

kamarki domku, a kiedy w zatopionej w mroku piwnicy znajdują magnetofon szpulowy ciekawość każe im natychmiast wcisnąć przycisk PLAY. Z magnetofonu wydobywa się monotonny głos poprzedniego gościa domku – mężczyzny, który natknął się tu na uwięzione demony i uwolnił je wypowiadając skomplikowane zaklęcie; zaklęcie to – jedno szatańskie słowo za drugim – wydobywa się też oczywiście z głośników magnetofonu a bohaterowie, choć zaczynają się czuć nieswojo, nie mają ochoty na zatrzymanie taśmy. Widz widzi natomiast, że w miarę jak wiązanka mrocznych słów zbliża się ku końcowi, w leśnym grobie nieopodal domku następuje poruszenie, z głębi ziemi wydostają się bulgoczące dźwięki, pojawia się czerwonawa poświata. Kiedy demon jest już na wolności zaczyna po kolei wcielać się w młodych przybyszy. Siedząc przed ekranem zastanawiamy się kto będzie następny, jaki będzie efekt tego opętania i czy brutal Raimi pozwoli komuś przeżyć. Dzięki umiejętnie tworzonej atmosferze nie zadajemy sobie jednak tych pytań na spokojnie ale z drżeniem serca i nutą szczerego niepokoju, pomimo że większość prezentowanego okrucieństwa jest tak przesadzona, że wywołuje tyle samo śmiechu, co grozy.


Film jest nakręcony szalenie sprawnie, nie ma tu nieporadnych zbliżeń czy przypadkowych cięć montażowych charakterystycznych dla dzieł debiutanckich. Kamera z przerażającą energia okrąża bohaterów, obserwuje ich z góry, z dołu, spod najdziwniejszych kątów, przelatuje przez leśną chatkę i unosi się nad złowrogimi bagnami. Co jednak najważniejsze, wszystkie te zabiegi mają tu swój sens – nietypowe punkty widzenia zawsze zapowiadają przybycie demona lub podkreślają jego

obecność. Mieszane uczucia mogą natomiast budzić efekty specjalne: niektóre z nich są bardzo udane, zaskakujące i szokujące, ale pewna ich część robi wrażenie niepotrzebnie śmiesznych. W porównaniu z wymienionymi wcześniej zaletami te kilka zastrzeżeń traci jednak znaczenie. Zbyt łatwo wciągamy się w tę historię i zdecydowanie za dużo mamy podziwu dla reżysera żeby przejmować się takimi błahostkami jak nie do końca udane buchnięcia zielonej cieczy.

21


MARTWE ZLO II EVIL DEAD II USA 1987 Dystr.: Vision Reżyseria: Sam Raimi Obsada: Bruce Campbell Sarah Berry Dan Hicks Richard Domeier

Recenzent: Bartłomiej Paszylk

X X X X X

W pięć lat po nakręceniu pierwszego „Martwego zła” reżyser Sam Raimi postanowił powrócić do tamtej historii. Uzbrojony w znacznie lepszy budżet i wspierany przez ekspertów od efektów specjalnych, których przy poprzednim filmie brakowało, Raimi stworzył szaloną mieszankę pomysłów nowych oraz zapożyczonych z części pierwszej i jeszcze wcześniejszego filmu „Within the Woods”. „Martwe zło II” nie jest więc ani prawdziwą drugą częścią ani przeróbką oryginału, choć bowiem jego akcja zaczyna się w tym samym punkcie co akcja filmu sprzed pięciu lat, to kończy się o kilka zakrętów dalej i jest bezpośrednim wstępem do części trzeciej. W centrum wydarzeń znajduje się znany z oryginału Ash (Bruce Campbell), który postanawia spędzić romantyczny weekend z Lindą (Denise Bixler) w rozpadającej się, opuszczonej chacie pośrodku ponurego lasu. Ash popełnia ten sam błąd, który popełnił w poprzednim filmie: nie mogąc opanować cieka-

22

wości włącza pozostawiony na stole magnetofon i jak zahipnotyzowany słucha wydobywającego się z niego zaklęcia. Magiczne słowa pobudzają do życia okoliczne demony, które z kolei wcielają się w pechowych romantyków – najpierw przywłaszczają sobie ciało Lindy, następnie Asha. W jakiś czas potem do chaty przybywa kolejna grupa młodych ludzi: Annie (Sarah Berry), Bobby Jo (Kassie Wesley), Ed (Richard Domeier) i charakteryzujący się garniturem powykrzywianych zębów Jake (Dan Hicks). Annie jest córką profesora, który nagrywał na taśmę mordercze zaklęcie i ona jako jedyna będzie znała sposób na opanowanie złych mocy – w tym także zamkniętego w piwnicy demona, który posiadł ciało jej matki. W dalszej części filmu możemy się jeszcze spodziewać połykania gałki ocznej, rozpaczliwej walki z opętaną dłonią, niejednego krwawego wodotry-


sku, niejednej dekapitacji i wielu jeszcze atrakcji w podobnym guście. „Martwe zło II” trwa około 80 minut ale dzięki szalonemu tempu, w jakim się toczy odnosimy wrażenie jakby tylko mignęło nam przed oczami, popisując się jednocześnie taką ilością pomysłów, że normalny reżyser porozciągałby je tworząc epicki, kilkugodzinny horror. Raimi normalnym reżyserem na pewno nie jest. Jego talent zauważamy nie tylko dzięki zawrotnej szybkości rozwoju akcji i niespotykanym wcześniej efektom specjalnym, ale przede wszystkim dzięki groteskowym scenom, jakich horror dotąd nie widział: tej, w której Asha atakuje jego „złe” zwierciadlane odbicie; tej gdzie Ash jest poniewierany przez własną opętaną dłoń; czy wreszcie tę, w której wszystkie przedmioty znajdujące się w pokoju – lampa, fotele, książki, wypchana jelenia głowa – zaczy-

nają się histerycznie śmiać. Specjalny podziw należy się też bratu reżysera, Tedowi, który wcielił się w Henriettę, obwisłego potwora z piwnicy; w szczelnym gumowym przebraniu spędzał długie godziny pocąc się niemiłosiernie (w jednej ze scen widać nawet jak pot wylewa się z ucha noszonej przez Teda maski!). Cierpienie dla sztuki po raz kolejny przyniosło jednak efekt – sceny walki Asha z Henriettą to dziś już część historii kina grozy.

23


ARMIA CIEMNOSCI ARMY OF DARKNESS USA 1993 Dystr.: Imperial Reżyseria: Sam Raimi Obsada: Bruce Campbell Embeth Davidtz Marcus Gilber Ian Abercrombie

X X X X

Recenzent: Łukasz Radecki

X

Dobry... Zły... Ja jestem tylko facetem ze strzelbą. Ash Williams Do dziś trwa wśród fanów „Martwego zła” spór, czy należy tę część wliczać do serii, czy traktować jako odrębną odsłonę, łącznikiem jest tu bowiem jedynie postać Asha. Z drugiej strony, słynne „Evil Dead 2” też nijak ma się do poprzednika czy też amatorskiego wręcz „Within the Woods”. Omawiana odsłona nie ma bowiem niemal nic wspólnego z horrorem, stanowi zaś brawurowe połączenie dark fantasy z kinem przygodowym, a znakiem szczególnym jest wyjątkowy humor, momentami bardzo czarny, momentami groteskowy, zawsze oryginalny. „Armia ciemności” rozpoczyna się mniej więcej w miejscu, gdzie skończyła się część druga serii, a więc w momencie, gdy Ash został wciągnięty do magicznego portalu i wylądował w odległej przeszłości. Część druga stawiała go naprzeciw armii ożywieńców, część trzecia opowiada te zdarzenia nieco

24

inaczej. Ash zostaje bowiem schwytany przez wojska króla Artura. Akcja od początku nabiera tempa, bowiem Ash staje do walki z obrzydliwym potworem, brawurowo odnosząc zwycięstwo (nie mogło być inaczej, skoro bronią mężczyzny jest strzelba i piła łańcuchowa, którą ma zamiast dłoni) i tym samym udowadniając, że jest wybrańcem zapowiedzianym przez przepowiednie. „Wybraniec” zamiast pomóc, nieopatrznie przebudza tytułową armię ciemności, szwadrony szkieletów, które ruszają zniszczyć królestwo. Ash musi więc nie tylko powstrzymać potężne siły zła, zdobyć księgę Necronomicon i znaleźć sposób na powrót do swoich czasów, ale rozwikłać skomplikowane relacje sercowe i przede wszystkim stoczyć walkę z własnym alter ego. Film ukazuje nieograniczoną wyobraźnię reżysera, która nie uznaje żadnych barier gatunkowych. Raimi brawurowo żongluje schematami i motywami znanymi z kina, łącząc je w unikalną hybrydę, która zyskała dziś już status pozycji kultowej. Oryginalny scenariusz, świetne zdjęcia i niepowtarzalny klimat lat 80. (choć film zrealizowano już w roku 1993), ale przede wszystkim kapitalny Bruce Campbell, który kradnie cały film pozostałym aktorom, parodiując liczne postaci z kina akcji, wreszcie z bardzo


dużym dystansem traktując samego siebie, co powoduje, że praktycznie przez cały seans uśmiech nie schodzi z twarzy widza. Może i nie jest to plus, kiedy mówimy o horrorze, ale nigdzie indziej nie znajdziemy tak fenomenalnie przedstawionej armii nieumarłych, rzadko kiedy też film, który ma na karku już 20 lat, nie traci nic na swojej jakości. Szkoda, że seria skończyła się na tej odsłonie, a kolejne, bardzo kiepskie zresztą ukazywały się jako gry komputerowe. Trudno dziś stwierdzić dlaczego,

szczególnie, że finał „Armii Ciemności” zapowiadał kolejną, udaną kontynuację tym razem osadzoną w konwencji post apokaliptycznej. Warto wspomnieć, że istnieje druga wersja z alternatywnym zakończeniem, przedstawiająca Asha ponownie w czasach współczesnych. Być może brak zdecydowania zaważył na dalszych losach serii, niemniej każdy miłośnik horroru i czarnego humoru powinien obowiązkowo zapoznać się z ostatnią częścią tej kultowej trylogii, jakże nieudolnie wskrzeszanej obecnie.

25


MARTWE ZLO EVIL DEAD USA 2013 Dystr.: Imperial Reżyseria: Fede Alvarez Obsada: Jane Levy Shiloh Fernandez Lou Taylor Pucci Jessica Lucas

X X X

Recenzent: Piotr Pocztarek

X X

26

oprawioną w ludzką skórę, niefortunnie wypowiedziane zaklęcie przywołujące demona i krwawą masakrę. Wręcz jatkę, rzeźnię i ubojnie w jednym. Widać, że ostatnie sukcesy kina spod znaku torturę O oryginalnej trylogii „Evil Dead” napisa- porn odcisnęły na Alvarezie piętno, a seno już wszystko i wątpliwościom nie ule- anse „Piły” czy „Hostelu” nie są mu obce. ga, że jest to film legendarny, z powodzeniem mogący mienić się tytułem jednego To co było największą zaletą oryginału z symboli gatunku. To dzięki niemu Bruce staje się największą wadą remake’u, Campbell stał się gwiazdą, a jego obraz który cierpi na chroniczny brak Bruz piłą mechaniczną i obrzynem na za- ce’a Campbella w obsadzie. Nawet wsze pozostaną w naszej pamięci. Wie- w maleńkiej rólce cameo. Doprawdy cie zatem jak ogromną presję musiał poczułem się rozczarowany. Co gorsza, czuć Fede Alvarez, wybierając na swój na planie nowego „Evil Deada” nie ma reżyserski debiut remake tego kultowego nikogo, kto mógłby zastąpić go chociaż obrazu. w połowie tak charyzmatycznie. Trzeba zatem kombinować. Aktorsko w więkFabularnie Alvarez i scenarzystka Diablo szości przypadków jest nieźle, wybija się Cody pozostają stosunkowo wierni orygi- zwłaszcza przepiękna gwiazdka „Suburnałowi. Mamy więc grupkę młodych ludzi, gatory” Jane Levy. Właściwie poza pierchatkę w głębi lasu, tajemniczą księgę dołowatym Shilohem Fernandezem nie


ma się tu do kogo przyczepić. Inna spra- okazji cholernie, cholernie krwawy u bruwa, że reszta ma stosunkowo niewiele talny. Dla mnie bomba. Realizacja zdeczasu ekranowego. cydowanie przewyższa sam scenariusz, w którym ckliwe dramaciki (bohaterka Nie mając w obsadzie ultratalentów, ani rzuca narkotyki) łączą się z niezamiemożliwości wykorzystania ich w scena- rzenie komicznymi scenami. W nowej riuszu, twórcy musieli napracować się wersji filmu takiej rangi należało się tego przy innych elementach. I faktycznie, wystrzegać. Alvarezowi zabrakło polotu od technicznej, realizacyjnej strony „Evil Raimiego, przez co niepotrzebnie naraził Dead” jest prawie że perfekcyjny. Film się na śmieszność. Na szczęście tylko jest bardzo plastyczny, świetnie nakrę- w wybranych, rzadkich momentach. cony (kadry i kolory – sam miód!) a przy Trudno powiedzieć jak bardzo miała to być nowa wersja klasyki słynącej z romansu z kinem campowym, a jak bardzo mroczny, poważny horror dla nowej generacji widzów. Może trudno w to uwierzyć, ale przecież pierwszy „Evil Dead” powstał ponad 30 lat temu, a spora część współczesnych widzów to niestety przypadkowicze, którzy o istnieniu Bruce’a Campbella nie mają zielonego pojęcia. Dla nich filmowe cytaty i puszczanie oczka do widza nie będą miały absolutnie żadnego znaczenia. Zostanie tylko rzeź. A w rzezi Alvarez jest przerażająco dobry. Muszę przyznać, że parę razy naprawdę skrzywiłem się widząc poprzetrącane młotkiem palce, poodcinane piłą ręce czy przebite gwoździami czaszki. Wszystko oczywiście ukazane za pomocą wyjątkowo naturalistycznych zbliżeń.

27



Wydawca: Muza 20l3 i Tłumaczenie: Joanna Ostrowska, Grzegorz Ostrowsk Ilość stron: 4l6

Okazuje się, że nieumarli – tudzież zombie, jak zwykło się nazywać te stwory – mogą przewalać się falami nie tylko przez ulice wymarłych miast, ale także przez strony kolejnych tytułów literackich. Nie jest to oczywiście żadna nowość, jednakże grupa pisarzy literatury popularnej zajmująca się tematyką zombistyczną gwałtownie się powiększa. Ostatnimi czasy do tego zacnego grona dołączył hiszpański autor Manel Loureiro, który zadebiutował trylogią „Apokalipsa Z”. „Początek końca” to pierwszy tom wspomnianego cyklu, w Polsce jego wydaniem zajęło się wydawnictwo Muza, odpowiedzialne za powieści Zafóna czy też fenomenalne antyczne kryminały Szamałka. Po tragicznej śmierci żony psychoterapeuta poradził bohaterowi pisanie bloga bądź jakiejkolwiek innej formy pamiętnika, w którym zamieszczałby swoje przemyślenia. Właśnie przez taki internetowy dziennik poznajemy głównego bohatera powieści – trzydziestokilkuletniego prawnika mieszkającego z kotem, w otoczonym wysokim murem domu pod miastem Pontavedra. Pierwsze wpisy stanowią relację z medialnych doniesień dotyczących zamachu przeprowadzonego na bazę wojskową mieszczącą się gdzieś na peryferiach Rosji. Podczas zamachu uwolniony zostaje śmiertelny wirus zamieniający ludzi w krwiożercze bestie. Jednak informacja ta trafia do mediów zbyt późno... Kiedy chaos ogarnia świat, pada telewizja, radio i Internet, bohater postanawia nadal prowadzić swój dziennik, tyle że w tradycyjnej formie. Dzięki temu czytelnicy śledzą jego kolejne

losy, a te są dramatyczne, choć z początku dosyć... nudne. Przez 1/4 treści powieści bohater „melinuje” w domu, otoczony solidnym ogrodzeniem, dysponując całkiem hojnymi zapasami, tak jedzenia, jak i prądu. Następnie śledzimy jego poczynania ukierunkowane na odnalezienie innych ocalałych, a jak wiadomo, odnalezienie żywych ludzi nie zawsze wiąże się z happy endem. Nie ma sensu zdradzać całej fabuły, jedno jest jednak ważne: choć początek dłuży się niemiłosiernie, to im dalej w las, tym niebezpieczniej i ciekawiej. Forma opowieści, jaką wybrał autor jest dosyć nietypowa, gdyż prowadzenie jakiejkolwiek formy pamiętnika jest ostatnią rzeczą, którą brałabym pod uwagę, próbując przetrwać zombie apokalipsę. Nie mogę natomiast odmówić autorowi umiejętności budowania napięcia oraz przedstawiania scen z udziałem zombie w sposób niesamowicie obrazowy i wymowny. Pierwszy opis, kiedy zombie wylegają na opustoszałą ulicę, a bohater obserwuje wszystko z okna swojego domostwa, mrozi krew w żyłach.

Recenzentka: Żaneta „Fuzja” Wiśnik

MANEL LOUREIRO - Apokalipsa Z: Początek końca (Apocalipsis Z: El principio del fin) -------------------- Ocena: 4/6 ----------------

To, czego brak w fabule tej powieści, to drobna nuta rozrywki. Wszak motyw zombie wykorzystywany jest nie tylko w celu budzenia strachu, ale także ku uciesze, a choć Loureiro stara się wprowadzać drobne żarty i próbuje wykreować swojego bohatera na człowieka dowcipnego, to udaje mu się to tylko momentami. Jednak niezależnie od tego, z chęcią przekonam się, jakie pomysły autor zawarł w kolejnych dwóch tomach cyklu.

29


Autor: Piotr Pocztarek

Gościem piątego odcinka „Zapomnianych ksiąg” po raz drugi będzie John Raymond Brosnan, znany też jako Harry Adam Knight. To już ostatnie spotkanie z tym utalentowanym Australijczykiem – w Polsce wydano jedynie sześć jego książek, a jak być może pamiętacie, omówienie trzech z nich mamy już za sobą. Tematem przewodnim „Carnosaura”, pierwszej analizowanej dziś pozycji, są oczywiście eksperymenty genetyczne. Jak zdążyliście zauważyć, to jeden z najczęściej wykorzystywanych przez Knighta motywów. Tym razem postrachu nie sieje zmutowany potwór, a stado rozwścieczonych dinozaurów. Książka została wydana kilka lat przed premierą „Parku jurajskiego” autorstwa osławionego Michaela Crichtona, jednak kontakty Knighta w Hollywood już wtedy sygnalizowały, że temat niebawem będzie na czasie.

Pascal, pracownik małej redakcji w Warchester. W wolnych chwilach zajmuje się on mniej lub bardziej ambitnymi tematami i romansuje z koleżanką z pracy. David czeka tylko na swój moment, aby opisać temat stulecia. No i doczeka się. Małym miasteczkiem wstrząsa potworna i krwawa zbrodnia, wyglądająca, jakby dokonało jej oszalałe dzikie zwierzę. Jedynym świadkiem morderstwa jest mały chłopiec, jednak jego zeznania nie noszą znamion wiarygodności – dziecko twierdzi, że widziało... dinozaura.

Dziennikarskie śledztwo zaprowadzi Pascala do ekskluzywnej posiadłości niejakiego lorda Penwarda, właściciela osobliwego prywatnego zoo, a przy okazji mężczyzny owładniętego prawdziwą obsesją klonowania dinozaurów. Niektóre z jego okazów wydostały się ze swoich klatek pomimo protokołów bezpieczeństwa, po czym zaczęły siać popłoch wśród okolicznych mieszkańców. Tylko David Bohaterem „Carnosaura” jest młody, i jego seksowna koleżanka Jenny Stamniewysublimowany dziennikarz David per są w stanie powstrzymać tragedię.

30


Harry Adam Knight „Carnosaur” Wydawca: Phantom Press 1991 Tłumaczenie: Katarzyna Czaykowska-Stój Ilość stron: 240 Ocena 4/6

Harry Adam Knight „Macki” Wydawca: Phantom Press 1991 Tłumaczenie: Beata Brynkiewicz Ilość stron: 224 Ocena 4/6

W „Carnosaurze” znajdziecie wszystko, czego można spodziewać się po klasycznym horrorze klasy B. Są przerażające kreatury dokonujące krwawych morderstw, jest sporo mniej lub bardziej wyuzdanego seksu, wartka akcja i bohaterowie, których da się polubić. Jednak pomimo wyprzedzenia światowego boomu na drapieżne gady książka Knighta nigdy nie zapewniła mu pożądanej popularności, a o rozpoznawalności dzieł pokroju „Parku jurajskiego” mogła tylko pomarzyć. Trudno nawet wyjaśnić ten stan rzeczy, zwłaszcza że Knight sensownie przygotował się do przedstawienia tego tematu: geneza dinozaurów pojawiających się we współczesnym świecie jest stosunkowo wiarygodna, a różnorodność opisywanych przez niego gatunków może zaimponować.

Harry Adam Knight „Pochodnia” Wydawca: Phantom Press 1991 Tłumaczenie: Aleksandra Walkusz Ilość stron: 192 Ocena 3/6

– trochę tu klasycznego animal attack, a trochę rozważań na temat rozwoju nauki i medycyny, który – jak widać – może przynieść tyle samo dobrego co złego. Motyw walniętego naukowca wykorzystującego niebezpieczny eksperyment do swoich celów również wałkowany był wielokrotnie, nie tylko w książkach spod znaku grozy. Styl pisania, jakim charakteryzował się Harry Adam Knight, wciąż wydaje się więcej niż poprawny, więc książkę czyta się bardzo przyjemnie. Do świetnego „Genu” jednak „Carnosaurowi” trochę brakuje. Irytować może to, że bohaterowie wydają się nieśmiertelni i nawet z najbardziej potwornych sytuacji wychodzą prawie bez szwanku, no ale niech pierwszy rzuci kamień ten autor horrorów, który nie stosuje podobnych zabiegów. To jednak dobra powieść – tylko albo aż.

Mimo kilku oczywistych zalet powieść Ciekawostką jest również to, że „Carnonie zaskoczy Was niczym szczególnym saur” został sfilmowany. Dokonało tego

31


dwóch panów – Adam Simon (scenarzysta „Udręczonych”) i Darren Moloney. Miało to miejsce w 1993 roku, kiedy konkurencją dla obrazu było arcydzieło Spielberga o prehistorycznych jaszczurach. Więcej dodawać nie trzeba, chociaż osobną recenzję pierwszej (z trzech!) części filmowego „Carnosaura” znajdziecie w kolejnym numerze. Dodam tylko, że ekranizacja zupełnie nie spodobała się autorowi literackiego pierwowzoru. Życie. Kolejną powieścią Knighta, którą chciałbym Wam przedstawić (o ile jeszcze jej nie znacie!), są „Macki”. Wbrew temu, co zdaje się sugerować tytuł, nie jest to marynistyczna opowieść o wielkiej zmutowanej ośmiornicy, a o przybyszu z kosmosu, który zagnieździł się gdzieś pod ziemią i przez jakiś czas pozostawał uśpiony. W międzyczasie na scenę wkracza wielka korporacja NIREX, która postanawia dokonać serii głębokich odwiertów akurat na terenie, na którym ukrył się stwór (przypadek? nie sądzę!). Prace odwiertowe są wybitnie nie na rękę grupie protestujących „zielonych”, którzy starają się działania firmy bojkotować. Podczas manifestacji sprawy szybko przybierają zły obrót – świder trafia na coś ukrytego wiele metrów pod gruntem. A to coś ma duży apetyt na człowieka. Nieznany organizm posługuje się właśnie tytułowymi mackami, na dodatek wypełnionymi tajemniczą substancją, działającą trochę niczym kwas Obcego – żrąco. Macki potrafią też pochłonąć człowieka od środka, zostawiając tylko pustą skorupę lub skórę. Do walki z tajemniczą istotą powołany zostaje sztab wykwalifikowanych specjalistów, w tym doktor Clive Thomas, główny bohater powieści, który stracił w jednym z ataków swoją piękną żonę. Macki jednak są coraz większe, a zasięg ich „występowania” stale się po-

32

szerza. Podziemny przybysz z kosmosu rośnie w siłę. Harry Adam Knight oparł się pokusie stworzenia horroru proekologicznego i nie męczył czytelnika zbędnymi przesłaniami, co akurat jest dużym plusem powieści. Fabuła skupia się przede wszystkim na ludziach i ich słabościach, które ujawniają się w obliczu zagrożenia. Jedni chcą wykorzystać katastrofę do własnych celów, inni natomiast zachowują się tak, że rodzone matki by ich nie poznały. Clive Thomas w pewnym momencie przechodzi załamanie nerwowe, z którego pomaga mu wyjść pewna seksowna dziennikarka. Pikanterii sytuacji nadaje fakt, że reporterka jest pośrednio winna śmierci jego żony, co czyni ich relację bardziej złożoną, niż ma to miejsce w przypadku większości papierowych postaci w horrorach Phantom Pressu. Dużą zaletą „Macek” są też chłodne i rzeczowe opisy ataków stwora – coraz bardziej agresywne i spektakularne, pochłaniające więcej i więcej ofiar. Pod względem skali „Mackom” najbliżej chyba do „Fungusa”, chociaż na pewno wydarzenia nie rozgrywają się aż na taką skalę. Autor kolejny raz popisuje się dobrym stylem, używając prostego i zrozumiałego języka, opisując zarówno sceny erotyczne, jak i makabrę. Warto także zwrócić uwagę na konstrukcję zakończenia – niby mamy tu do czynienia z happy endem, ale jednak jest w nim coś gorzkiego. Sami zobaczycie. „Macki” to dobra książka, chociaż trudno zachwycać się jej oryginalnością. Sami wiecie, to klasyczna historia rodem z amerykańskich filmów science-fiction z lat 50. Mordercze monstrum z kosmosu, mnóstwo ofiar, ludzie pogrążeni w panice i bohater/bohaterowie, którzy


w końcu odnajdują jedyną słabość stwora. Wszyscy znamy to aż za dobrze. Mimo wszystko powieść cieszy się sympatią czytelników i stanowi naprawdę solidne czytadło, które śmiało można polecić wszystkim fanom „Genu” czy „Carnosaura”.

w raporcie wszystko musi się zgadzać! Agenci trafiają jednak na ślad młodej i atrakcyjnej Carol, siostry jednej z ofiar. Dziewczyna doprowadzi ich do brutalnego i bezwzględnego producenta ostrych filmów pornograficznych, który prowadzi tajemniczy eksperyment.

Nieco inaczej sprawa ma się z „Pochodnią”, która jest chyba najbardziej znienawidzoną przez fanów horroru powieścią Knighta. Nigdy nie potrafiłem tego zrozumieć, ponieważ książka ta wcale nie odbiega poziomem od „Fungusa” i jest lepsza niż recenzowany w trzecim odcinku ZK „Tunel”. Jej największą wadą jest chyba to, że nie jest horrorem, a dramatycznym thrillerem z wątkiem paranormalnym. Wydanie go w kolekcji pełnej krwistych historii o morderczych potworach było po prostu błędem Phantom Pressu, jednak zachowując pełny obiektywizm, nie powinno się patrzeć na „Pochodnię” przez ten pryzmat.

Pod względem konstrukcji „Pochodnia” ma kilka wspólnych cech z „Tunelem”. W obu powieściach fabuła kręci się wokół śledztwa prowadzonego przez postacie pierwszoplanowe. Nadaje to książce odpowiedniego tempa, nieco wolniejszego niż w klasycznych horrorach, na ujawnienie kolejnych tropów trzeba po prostu trochę poczekać. Wątek kryminalny gra tu pierwsze skrzypce, a makabryczne samospalenia są jakby w tle. Oczywiście w żadnej mierze nie oznacza to, że książka jest tak tragiczna, jak zwykło się o niej mówić.

Richard Grierson jest jednym z najlepszych agentów Towarzystwa Ubezpieczeniowego INSILL, które powołało go do prowadzenia śledztwa w sprawie serii tajemniczych, niewyjaśnionych pożarów. Pomaga mu w tym młody, ale ambitny Jack Lattimer. Chociaż poglądy obu panów bardzo się różnią, a stosunki między nimi z początku są raczej szorstkie, w obliczu zagrożenia będą potrafili znaleźć wspólny język. Bohaterowie odkrywają, że przyczyną pożarów może być samoistne zapalenie się ludzkiego ciała. Powstaje pytanie: czy samospalenia są zjawiskiem, które da się racjonalnie wyjaśnić czy może raczej do głosu dochodzą elementy nadnaturalne? Włodarze towarzystwa ubezpieczeniowego nie chcą nawet słyszeć historii rodem z książek science-fiction, bo

Opisy samospaleń są całkiem przerażające i czyta się je dość boleśnie. Chociaż sam pomysł współpracy szalonego biochemika i szarej eminencji branży porno wydaje się mocno naciągany, to jednak Knight jak zwykle nadaje swoim bohaterom dostatecznych znamion wiarygodności. Postać Richarda Griersona jest całkiem interesująca – jest to przeciętny facet w średnim wieku noszący w sercu ból po stracie żony i dzieci w pożarze własnego domu wywołanym przez podpalacza. Tak, jednostki ludzkie są w „Pochodni” nakreślone o wiele lepiej niż wątek podpaleń. Zwłaszcza że rozwiązanie zagadki i sposób, w jaki „źli ludzie” wywołują w ofiarach proces samospalenia, wydaje się co najmniej... kuriozalny. Ciekawy jest też motyw bardzo podobnych do siebie sióstr, z których jedna przenika do siedziby porno-gangstera Tony’ego Mantegny, żeby dowiedzieć się

33


prawdy o swojej bliźniaczce. Aby dotrzeć do prawdy, trzeba będzie się poświęcić, nawet jeśli oznacza to uczestnictwo w niejednej orgietce. Pewne jest, że subtelnej erotyki w „Pochodni” nie znajdziecie.

House” poruszał ten motyw już w latach 1852-1853.

Piąty odcinek „Zapomnianych ksiąg” za nami. W ten sposób definitywnie zamykamy sprawę ś.p. Johna Raymonda Brosnana, znanego też jako Harry Adam Książka powstała w 1986 roku (najlepszy Knight. Niech mu ziemia lekką będzie. rocznik!) i do tej pory brzydko się zestarzała, jednak nadal da się ją czytać bez Jeśli nie będzie mnie tu za miesiąc, to większego zgrzytania zębami, zwłaszcza znaczy, że dopadł mnie tyranozaur, morże jest stosunkowo krótka i nikogo nie dercza macka wypaliła kwasem moje zdąży znudzić. trzewia albo – co być może najgorsze – została po mnie kupka popiołu. Jeśli Warto dodać, że temat samospaleń pięć macie jakieś uwagi, przemyślenia, zdjęlat później poruszył też Graham Master- cia lub po prostu życzenia odnośnie tego, ton w swoich „Podpalaczach ludzi”, tam co chcecie zobaczyć w przyszłości w tym jednak mieliśmy do czynienia z praw- dziale, to piszcie na pocztarus@wp.pl. dziwym horrorem i powieścią zupełnie Do przeczytania! innego kalibru. Nie jest to zresztą temat nowy – Charles Dickens w swoim „Bleak


-------------------------------------- Ocena: 4/6 Wydawca: Prószyński i S-ka 20l3 Tłumaczenie: Jarosław Skowroński Ilość stron: 663

Wśród wielu gatunków literackich kryminał i thriller trzymają się wciąż na wysokich pozycjach. Nawet gdy co jakiś czas dany tytuł wzbija się ponad przeciętność i ciągnie za sobą innych twórców, tworząc kolejną falę, o tyle upadek czy spadek formy nie jest tak drastyczny jak w przypadku dajmy na to fantasy czy horroru. Kryminał ma się dobrze niezależnie od pory roku, mody czy sezonu. Może to być efekt solidnego przygotowania autorów zajmujących się tą dziedziną, może być po prostu wynikiem faktu, że dobrze napisane kryminały, nawet jeśli są przeciętne w gatunku, to same w sobie są co najmniej dobre. Jak omawiany „Seryjny” Johna Lutza.

stawiono poszczególnych członków ekipy, starając się by każdy z nich był czymś więcej niż tylko szablonem w tle. Taka psychologizacja postaci na pewno przypadnie do gustu miłośnikom tego typu literatury, ja sam bawiłem się ostatni raz tak dobrze przyglądając się postępom śledztwa bodajże przy okazji „Czerwonego smoka” Thomasa Harrisa. Lutz misternie knuje intrygę, popisując się jednocześnie wiedzą na temat praktyk dochodzeniowych. Są to momenty wciągające, służące odpowiedniemu dawkowaniu napięcia. To bowiem podnosi się gwałtownie przy każdej zbrodni, których brutalność i drastyczność zbliża całość do estetyki horroru.

Rzeźnik jest seryjnym mordercą, który terroryzuje Nowy Jork. Dokonuje brutalnych, bestialskich napaści na kobiety, przed śmiercią poddając je straszliwym torturom. Policja nie mogąc poradzić sobie z problemem, zwraca się o pomoc do prywatnej agencji detektywistycznej, której szef, Frank Quinn, jest specjalistą od seryjnych morderców. Tradycyjnie zaczyna się wyścig z czasem.

Zastrzeżenia mam w zasadzie tylko do dwóch rzeczy. W tym samym czasie co główna akcja mamy przedstawioną drugą płaszczyznę czasową, na której przenosimy się do roku 1991. I chociaż historia tam opisana jest bardzo interesująca, to jednak w oczywisty sposób daje nam odpowiedzi na kilka pytań, które mogłyby zostać niedopowiedziane. Motyw taki sprawdziłby się może w filmowych retrospekcjach, tutaj psuje nieco fabułę i rozbija napięcie. Drugi zarzut to samo rozstrzygnięcie sprawy. Nie mogę napisać zbyt wiele, ale nie znoszę, kiedy autor snuje domysły, myli tropy i podsuwa nam rozmaite rozwiązania przez całą książkę, by na koniec wyskoczyć z wyjaśnieniem wziętym najprawdopodobniej z księżyca, bo na pewno niezgodnego z logiką, której powieść przez kilkaset stron hołdowała. Pomimo tych drobiazgów „Seryjny” jest mocnym i wciągającym thrillerem. Polecam.

Powieść Lutza przykuwa uwagę misterną konstrukcją fabuły, gdzie schemat zbrodnia-dochodzenie wprowadzony został z filmowym rozmachem. Co jakiś czas obserwujemy kolejne morderstwo, by później stać się świadkami żmudnego dochodzenia, jakie prowadzi zespół śledczych kierowanych przez Franka Quinna. Tutaj szczególnie widać przygotowanie autora, bowiem drobiazgowo opisano kolejne etapy zdobywania i weryfikowania informacji, dokładnie przy tym przed-

Recenzent: Łukasz Radecki

JOHN LUTZ - Seryjny (Serial)

35


OBECNOSC THE CONJURING USA 2013 Dystr.: Galapagos Reżyseria: James Wan Obsada: Patrick Wilson Vera Farmiga Lili Taylor Ron Livingston

X X X X

Recenzent: Piotr Pocztarek

X

36

Jamesa Wana po prostu należy kochać. Nie tylko za genialną „Piłę” czy klimatyczne „Death Sentence”, ale też za próby zrobienia kilku innych naprawdę niezłych horrorów, które jeszcze przywracają wiarę w ten gatunek. Kolejnym dziełem utalentowanego Malaja jest „Obecność”, oparta na faktach historia rodziny Warrenów, słynnych amerykańskich demonologów, zajmujących się przypadkami opętań, nawiedzeń i egzorcyzmów. Większość spraw, na jakie trafili Ed i Lorraine Warrenowie dało się racjonalnie wyjaśnić. Tej jednej nie. W Warrenów wcielają się Patrick Wilson (nie wiem co Wan w nim widzi...) i Vera Farmiga. Wypadają wiarygodnie - z pozoru sceptyczni, ale tak naprawdę pełni wiary w zjawiska nadprzyrodzone. Pewnego dnia o pomoc prosi ich zrozpaczona Carolyn Perron (świetna Lili Taylor). Państwo Perronowie wprowadzili się właśnie ze swoimi pięcioma córeczkami do nowego domu. To, co miało być spełnieniem ich marzeń, okazuje się koszmarem.

Fabuła „Obecności” na papierze prezentuje się bardziej niż klasycznie. Sam film również nie stara się zaskoczyć widza oryginalnością. Wan straszy książkowo, ale zarazem skutecznie, używając standardowego zestawu narzędzi – skrzypiące schody, szepty w ciemności, dziwnie zachowujące się zwierzęta, złowieszcze lalki (znowu!), tajemnicze odgłosy, spadające przedmioty, najmłodsze dziecko widujące towarzysza zabaw, którego nie


dostrzega nikt inny, tajemnica z przeszłości. To przewidywalne kino, więc kiedy ktoś zobaczy lub usłyszy coś dziwnego w mrocznej piwnicy, to na pewno zejdzie aby to sprawdzić, zamiast spierdzielać gdzie pieprz rośnie. Nie przestawajcie jeszcze czytać, bo musicie wiedzieć, że byłem „Obecnością” zachwycony! A co mnie w niej urzekło? Wan jednak doskonale wie co robi, używając znanych nam motywów. Reżyser wydaje się sądzić, że w temacie horrorów powiedziano już praktycznie wszystko, więc zamiast wynajdować coraz to bardziej abstrakcyjne stwory czy metody straszenia, postanawia po prostu osiągnąć w swojej dziedzinie mistrzostwo. Facet bawi się więc kamerą jak mało kto, tworzą kilka genialnych ujęć. Zatrudnił też mistrzowskiego

dźwiękowca, więc o obecność kilku „jump scenes” możemy być spokojni. Nie epatuje też przemocą – przeciwnie, to co najbardziej przerażające często ukrywa za… prześcieradłem. „Obecność” czerpie garściami z klasyków, czuć w nim sympatię Wana i do „Egzorcysty”, i do „Evil Dead”. Jeśli mogę pokusić się o porównanie na sam koniec – nazwałbym chętnie nowe dziecko Wana „Avatarem” horroru. Z jednej strony jako całość film jest do bólu wtórny, jednak większość (jeśli nie wszystkie) jego części składowe są zrobione tak perfekcyjnie, że praktycznie trudno jest się do czegokolwiek przyczepić. „The Conjuring” nie zrewolucjonizuje gatunku, ale na pewno zapewni wszystkim jego fanom 2 godziny tego, co tygryski lubią najbardziej.

37


Łukasz Radecki. Pisarz, muzyk, publicysta. Redaktor Grabarza Polskiego oraz portalu Horror Online. Autor lubujący się zwłaszcza w makabrze i gore. Aktywny działacz fandomu horrorowego. W niniejszym wywiadzie wypytuję go o nową książkę, o dotychczasową twórczość, o muzykę i literackie fascynacje. Mowa też o Nagrodzie Polskiej Literatury Grozy im. Stefana Grabińskiego i o kondycji polskiego literackiego horroru. A jak stwierdza sam autor, sprawiłem, że się rozgadał... Poznajcie Łukasza Radeckiego. Zapraszam.


Tak już jest z polskim rynkiem, że premiery zazwyczaj są przesuwane i rzadko zdarza się, żeby książka ukazała się w tym samym roku, co powstała. Z „Pradawnym złem” była szansa, jednak wydawca zdecydował, że lepiej jak ludzie dostaną ją na Walentynki niż Zaduszki. (śmiech) O ile nie zajdą kolejne zmiany, będzie na półkach w lutym. Coś więcej? To zbiór trzech nowel, obaj bowiem z Robertem jesteśmy już trochę zmęczeni opowiadaniami. Jedna opowiada o szczurach, które zalęgły się w starej kamienicy i przysparzają kłopot nowobogackiemu właścicielowi i wiekowym mieszkańcom. To nasz ukłon w stronę Jamesa Herberta i H.P. Lovecrafta, choć podlany zdrowo sosem gore. Druga to nasza wersja historii o egzorcyzmach, tu znów jest sporo Lovecrafta, ale raczej w nawiązaniach, niż w klimacie. Ostatnia nowela to zaś coś, co zaskoczyło nas samych i przeszło wszystko co dotąd napisaliśmy. W jakim kontekście, to zobaczysz w lutym… Jest tam baaardzo subtelne nawiązanie do Stefana Grabińskiego, ale przede wszystkim zaskakująca dawka ekstremy jakiej jeszcze na papierze w Polsce nie wydano. Całość to bardzo dobry horror klasy B, który nie udaje, że ma być czymś innym niż jest. Przyznam, że sam czekam na ten zbiór z niecierpliwością, mam bowiem dziwny zwyczaj, że od napisania do wydania nie czytam swoich tekstów. Potem sprawdzam, czy uda mi się zaskoczyć samego siebie. Przy terminach wydawania książek w Polsce jest to dość

łatwe, bo po roku zapominam, co napisałem… (śmiech) A jak ci się współpracowało z Robertem? Czy łatwiej ci się pisze samotnie, czy w duecie? Zależy. Zależy z kim. Pisałem już w kilku duetach i niektóre po prostu nie zatrybiły, inne były drogą przez Mekkę i wyszarpywaniem sobie steru. Dlatego samotnie jest wygodniej, jest się panem całej sytuacji. Ale znowu obecność współautora działa na mnie mobilizująco. Gdybym sam pisał „Pradawne zło”, pewnie jeszcze nie skończyłbym jednej noweli, a tak poganiany przez Roberta zebrałem się w sobie i ukończyliśmy książkę w trzy miesiące. Dlatego najkrótsza odpowiedź na Twoje pytanie brzmi: „Wspaniale!”. Mieliśmy od początku jasną i klarowną wizję tego dokąd ma nas zaprowadzić dany tekst, a potem kładliśmy cegłę na pedale gazu i nogi na deskę rozdzielczą i patrzyliśmy co się zdarzy. Tu nie było hamulców, ostra jazda bez trzymanki. (śmiech) A więc mobilizacja to raz. Dwa, to pamiętaj, że Robert jest jednym z najlepszych i najbardziej makabrycznych autorów w Polsce. Do mnie też przyczepiono swego czasu notkę mistrza makabry, mrocznych tonów i tym podobnych wsadzając do worka pionierów literatury gore. Wierz mi, frajdą było starać się wzajemnie zaskoczyć. Wywołać jakąś sceną wyraz obrzydzenia i szoku na twarzy Roberta - bezcenne. Dostać od niego fragment, po którym stwierdzałem - „Nie, to już jest przegięcie! Tego nie puścimy!”. Wszystkie te fragmenty trafiły obowiązkowo do książki. Koniec końców, współpraca spodobała nam się tak bardzo, że rozpoczęliśmy prace nad powieścią „Nienasycony”. Prace dość zaawansowane obecnie, przyznam jednak, że oczekiwanie na

Rozmawiał: Mariusz „Orzeł” Wojteczek

Zacznijmy od nowin. „Pradawne zło” to nowa książka, napisana wspólnie z Robertem Cichowlasem. Chwali ją sam Graham Masterton. Zapowiadana na jesień, nadal oczekiwana. Opowiedz coś więcej. Kiedy możemy się jej spodziewać na księgarskich półkach?

39


„Pradawne zło” sprawiło, że trochę sobie dość bliska. Więc za dwa lata mogłoby odpuściliśmy. Mamy czas. się okazać, że jest to już nieaktualne. Już kilka motywów się zdezaktualizowało. No „Bóg, horror, ojczyzna”. Darmowy ebo- i sprawa makabry. Kiedy to pisałem, okowy projekt, który zbiera bardzo po- w kraju tak brutalnie nie tworzył nikt. Nie zytywne recenzje. Ukazały się już dwie było też jeszcze Ketchuma, Lee i całej części, pokazujące bardzo rożny styl fali gore. Wtedy bałem się nawet, czy nie i czerpiące z wielu gatunków. Czemu przesadziłem. Dziś to już takiego wrażenia właśnie ebook? I to za darmo? Forma nie robi, ale chociaż jeszcze trzyma jakiś promocji? I jakie są szanse na wydanie poziom. Ostatecznie zaś, wyszło najlepiej tych opowieści drukiem, na papierze? jak mogło, bo mam pełną swobodę i nie mam żadnych oporów z lawirowaniem Promocja na pewno też. Choćby dlatego pomiędzy gatunkami. Trzymam też pewteż rozmawiamy, prawda? Tak naprawdę ną ręką cały projekt. Dlatego mogę Ci chodziło mi jednak o nie tworzenie kolej- zaręczyć, że całość na pewno ukaże się nego półkownika, który będzie zalegał w wersji papierowej. Jak dobrze pójdzie i czekał na swój lepszy czas. Utwory te to w 2014 roku. Ale przy realiach polpowstały już jakiś czas temu i włóczyłem skich może nie podawajmy żadnych dat. się z nimi po różnych wydawnictwach. (śmiech) Kilka nawet chciało wypuścić ten utwór, podpisałem nawet jakieś tam umowy. Zapowiadasz tę serię jako początek I zaczynała się cała zabawa typu: „Nie uniwersum, w którym tworzyć będą jesteśmy pewni czy polscy czytelnicy są także inni autorzy. Czy są już jakieś gotowi na taką lekturę, może poczekajmy pierwsze próby napisania historii z pół roku?”, „Wszystko pięknie, ale może w świecie Maksa i Stonki przez innych trochę delikatniej?”, „A dlaczego nie zrobi twórców? Co z innymi mediami - kopan z tego powieści?”, „Wydamy to, oczy- miksem, grami? wiście, ale niech pan określi czy to jednak horror, czy science fiction czy groteska”. Tak, świat Maksa i Stonki to tak naprawI tak dalej, i tak dalej. Cztery lata, cztery dę futurystyczny świat kryminału i horroru, wydawnictwa, które obiecywały złote góry, w którym każdy znajdzie coś dla siebie. przesuwały terminy, spychały na boczny Każdy kolejny utwór ma inny nastrój i klitor i mówiły „później, później, ale na pew- mat, tak by znaleźli dla siebie coś i miłośnino tak”. Najzwyczajniej w świecie miałem cy makabry, jak i zwolennicy nastrojowej dość. Kiedy usłyszałem od kolejnego wy- grozy. Ucieszą się i fani czarnych krymidawcy w marcu tego roku (miał wydać nałów, i sensacji z wybuchami i pościgami książkę w październiku roku poprzednie- w tle. Każdy więc może pociągnąć pewne go), że „poczekajmy lepiej do następnej motywy we własną stronę. Ja tylko wskawiosny” stwierdziłem, że to nie ma sensu. zuję możliwości… (śmiech) Oczywiście, Raz, że mam inne utwory, które chciałbym nie da się zadowolić każdego, więc jedni opublikować, a teksty tego typu po prostu wolą tom pierwszy, gdzie było brutalniej, blokują mnie twórczo. Dwa, że jednak inni tom drugi, gdzie jest weselej. Ważne, jest to utwór opierający się częściowo żeby czytelnik miał świadomość, że jeśli na science fiction, ale jest to przyszłość coś mu się nie podoba, coś woli zmienić,

40


dodać od siebie - ma wolną rękę. Z chęcią wesprę i autoryzuję intrygujące utwory. Wiem, że kilka osób czeka na tom trzeci, by wiedzieć, w którą stronę pociągnąć serię. Zupełnie niepotrzebnie. Maks i Stonka to pionki, nieistotne dla całego świata. Na przykład Dawid Kain, który nawiązał do świata Bóg Horror Ojczyzna w opowiadaniu „Ciało/krew” w antologii „17 szram”. Zaznaczam, nawiązał jedynie, ale zrobił to znakomicie - i jeszcze drastyczniej! Ciekaw jestem prac innych autorów, wiem że powstają, kilku twórców odezwało się już do mnie w tej sprawie. Jest bardzo prawdopodobne, że wszystkie teksty ukażą się w jednej, papierowej antologii poświęconej uniwersum BHO. Czas pokaże. Tak samo z innymi mediami. Komiks chciały narysować dwie osoby. Obie zaprezentowały swoje pomysły, wyraziłem zainteresowanie i czekam na efekty. Podobnie z grą. Wraz z kilkoma osobami rozpocząłem pracę nad systemem RPG, który powinien ukazać się w przyszłym roku, ale... natłok innych obowiązków odciągnął mnie od tego skutecznie, a jak zabrakło kapitana nadzorującego całość, sprawa się nieco zwiesiła. Przydałby się jakiś pomocnik do ogarnięcia tego tematu. Koniec końców, przy okazji zapraszam do współpracy rysowników, grafików, mistrzów gry i twórców gier. Projekt rozrasta się, powoli, ale skutecznie. Jesteś bardzo aktywnym twórcą. Twoje teksty ukazują się w prawie każdej antologii grozy, a także w wielu portalach i zine’ach o tej tematyce. A jednocześnie trzymasz wysoki poziom, nie przechodząc z jakości w ilość. Jednak to nie jedyne twoje zajęcie w horrorowym fandomie. Jesteś także publicystą, redaktorem Horror Online i naszego GP oraz gitarzystą i wokalistą w zespole

Acrybia. I - nie zapominajmy - mężem i ojcem. Jak to robisz że na wszystko znajdujesz czas? Ile godzin ma doba Radeckiego? Dzieci i żona są dla mnie najważniejsze i to im poświęcam większość wolnego czasu, resztę spędzam w pracy zawodowej. Te nieliczne momenty, kiedy mam czas dla siebie przeznaczam właśnie na rozmaite projekty literackie czy muzyczne. Wszystko jest kwestią organizacji i sprawdzaniem ile można wytrzymać bez snu. Moja doba jest więc zwyczajna. Nad wyraz zwyczajna. (śmiech) Nigdzie nie chodzę, nie spotykam się ze znajomymi, nie imprezuję. Praca, rodzina, horror i muzyka. I jakoś się kręci… Miło mi, że uznajesz, że moje teksty trzymają wysoki poziom. Sam podchodzę do nich zdecydowanie bardziej krytycznie, ale staram się, żeby każdy dało się czytać. Albo żeby chociaż pozostał w pamięci na chwilkę dłużej. Nie zawsze się udaje. Acrybia to nie twój jedyny muzyczny projekt. Opowiedz coś więcej o Łukaszu Radeckim - muzyku. Ja jestem jedynie muzykantem, do muzyka to mi naprawdę bardzo daleko… (śmiech) Długo by opowiadać, bo z gitarą w różnych miejscach i składach obijam się od ponad dwudziestu lat. Parałem się muzyką rozmaitą, choć zawsze mroczną i ponurą, względnie agresywną. Od 15 lat przewodzę wspomnianej Acrybii, która zaczęła od death metalu, potem sporo eksperymentowała, a od kilku lat osiadała w doom metalowych klimatach, w których odniosła chyba największe sukcesy. Trzeba coś zmienić w formule, bo to najgorsze co może spotkać zespół metalowy. Od lat 4 gram w Damage Case, energetycznej

41


mieszance thrash metalu i heavy metalu spod znaku Motorhead, Sodom i szwedzkiej Gehenny. To formacje najważniejsze. Ale że nie znoszę stagnacji, to jeszcze powołałem do życia black metalową formację Wilcy, której debiut ukaże się na początku przyszłego roku. Od czasu do czasu nagrywam też albumy solowe z muzyką gitarową, kiedyś komponowałem jeszcze muzykę filmową, dark ambient/industrial, z czego największym sukcesem był album projektu Arkham „Nemezis” poświęcony twórczości H.P. Lovecrafta. Na horyzoncie są jeszcze dwa projekty death/grindowe, ale za wcześnie chyba o nich mówić... Muzyka jest moją pasją, ale nie zawodem, co więcej, często samobójczo dążę do tego, by nie odnieść żadnego sukcesu. Damage Case gra z założenia muzykę zbyt oldschoolową, Acrybia zmienia styl gdy tylko coś gdzieś osiągnie, a Arkham rozwiązałem. (śmiech) Mnie jest dobrze w podziemiu i nie chcę z niego wyłazić… Nasi czytelnicy znają cie przede wszystkim z bardzo krwawej, brutalnej literatury. Jednak w drugiej części „Bóg horror ojczyzna” pokazałeś, że potrafisz pisać w zupełnie innym, łagodniejszym klimacie. Dlaczego więc gore? Dlaczego makabra? Wiesz, że nie wiem, haha! To jakoś tak naturalnie wyszło. Nigdy nie zakładałem, że będę pisał brutalnie i krwawo. Nigdy w ogóle nie zakładałem, że będę pisał. Po prostu, gdy zacząłem, opisywałem to co mi siedziało w głowie. I okazało się, że to gore. Ja nawet jak staram się napisać coś normalnego, to potem i tak ludzie się w tym brutalności i gore doszukują. Dlatego też ostatnio staram się pokazać swoje inne oblicze i możliwości. Raz, bo chyba potrafię, dwa, że namnożyło się ostatnio

42

mnóstwo młodych twórców gore, którzy zapominają o tym, że splatter horror i cała ta obrzydliwość to nie tylko makabra dla makabry z domieszką porno na dodatek, ale jeszcze jakiś przekaz by się przydał. Nie zrozum mnie źle, cieszę się, że coś w tym polu drgnęło, ciekaw jestem jednak ilu z tych twórców pisze, bo rozumie gore, a ilu tylko chce się załapać na falę posoki, jaka zaczęła się rozlewać za sprawą działań Tomasza Czarnego i Tomasza Siwca. Czas pokaże, kibicuję wszystkim. Sam zaś piszę jak umiem, a że potrafię z lubością rozpisywać się nad rozkładem ludzkiego ciała, czy w szczegółach opisywać sceny tortur to jakoś tak wychodzi. Z drugiej strony napisałem już tyle opowiadań w tym stylu, że czas na drobne odejścia od schematu. Nie znoszę schematów! Otrzymasz/otrzymałeś zaproszenie do Kapituły Nagrody Polskiej Literatury Grozy im. Stefana Grabińskiego. Co sądzisz o samej nagrodzie? Czy polski fandom horrorowy dojrzał do samodzielności, do odłączenia się od fandomu fantastycznego? Czy to początek zmian? I czy uważasz, że na lepsze? Nagrodę popieram całym sercem i będę jej bronił do upadłego. Czas by takowa się pojawiła jest obecnie najlepszy, polski horror bowiem rozwija się coraz lepiej, a nasza fantastyka zjada własny ogon i niszczy gusta czytelników wciskając w większości miałką papkę jako bestsellery as(s)ów fantastyki. Krytykuję tu głównie fantasy, które zalega na półkach księgarń i empików lansowane jako coś wspaniałego. Niestety, tylko nieliczne nazwiska trzymają poziom. Fandom horrorowy ma podobny potencjał, też mamy tu kilku niezłych autorów i wielu średnich. Niemniej, czas, by się usamodzielnić, bo tylko w ten spo-


sób mamy szansę na rozwój samej literatury, której jakość musimy podnieść. I tylko w ten sposób należy według mnie traktować ustanowienie nagrody. Jako podniesienie prestiżu horroru w kraju, gdzie przeciętny zjadacz chleba na to słowo odpowiada: „horror to ja mam w prasie, itp”, a miłośnik fantastyki bezustannie pałuje się smokami, mieczami i dzikimi stepami. Twórcy grozy muszą też poczuć się docenieni, ale i OCENIANI! Na pewno jest to początek zmian - czy na lepsze - zobaczymy. Polski horror nie ma się jednak czego wstydzić. Powinniśmy to pokazać i obronić. Na kogo ty byś głosował? Masz swoje typy? W tym roku byłaby to Joanna Bator ze znakomitą powieścią „Ciemno, prawie noc”. Niby oczywista oczywistość, skoro utwór został nagrodzony Nike, z drugiej jednak strony, nagrodę tę dostawały wcześniej książki znacznie słabsze. Problem miałbym z opowiadaniem, tutaj nie mam zdecydowanego faworyta. I - oczywiście - pytanie, jakie musi paść w każdym wywiadzie. Literackie fascynacje Łukasza Radeckiego? Kogo lubisz czytać? Kto cię inspiruje? A może są autorzy/książki, które darzysz szczególna antypatią? Po jakich autorów Radecki nie sięga z przekonania? Fascynacje? Na zawsze i wszędzie H. P. Lovecraft. Oczywiście też Grabiński i Poe. Uwielbiam Bułhakowa, Dostojewskiego, bardzo często wracam do Puzo i Hesse. Zaczytuję się Kingiem i Mastertonem, bo uparłem się, że uzbieram wszystkie ich książki, a poza tym obaj dostarczają mi najzwyklejszej w świecie rozrywki. Moim mistrzem jest Clive Barker, którego uwa-

żam za najlepszego żyjącego pisarza horroru, choć fakt, że chyba najlepsze czasy ma już za sobą. Boję się każdej książki Ketchuma, zachwycam Mortem Castle, cenię wybrane utwory Edwarda Lee i Johna Eversona. Rzucam się na każdego nowego Grzędowicza, Orbitowskiego i Małeckiego, Sapkowski też jeszcze ekscytuje mnie po latach. Jak i Tolkien czy Fleming. Zaczytuję się każdym polskim horrorem do jakiego dotrę. Dużo by tu było nazwisk. Czytam bardzo dużo i nie lubię się ograniczać. Właśnie Mort Castle radził mi kiedyś, by podpatrywać różnych autorów, niezależnie od gatunku. Możesz mnie więc złapać z ekstremalnym horrorem, jak i romansem podkradzionym żonie, czy książce młodzieżowej dzieci. Nie ma autorów, których darzyłbym szczególną antypatią za ich twórczość. Dajmy na to nie przepadam za tym co pisze Grochola czy Masłowska, męczy mnie także część twórców grozy, ale to tylko kwestia gustu. Nie znoszę kilku osób za to jakimi są bucami i chamami, ale to na stopie prywatnej… (śmiech) Sięgam zaś po to, co mi w ręce wpadnie i w nich pozostanie, choć czasem się bronię. Na przykład sagę „Zmierzch” przeczytałem pierwsze tomy, bo recenzowałem je dla pewnego portalu. Prosiłem potem naczelnego, żeby już nie dawał mi kolejnych. Nie przekonasz mnie też na pewno do serii o tych twarzach Greya. Inspiracji zaś konkretnych wskazać nie potrafię, bo ja piszę jak umiem, nie jakbym chciał. (śmiech) Dlatego nie wzoruję się na nikim. Jak już napiszę, to patrzę do czego to podobne. (śmiech) Groza na polskim rynku wydawniczym radzi sobie coraz lepiej. Ukazuje się coraz więcej książek z tego gatunku. I - co ważne - widać popularność także młodych, polskich twórców. Jednak

43


np. Łukasz Orbitowski - któremu groza literacka nie jest przecież obca - uważa, ze nie ma w Polsce dobrych autorów grozy. Zgodzisz się z nim? Połowicznie. W Polsce jest sporo dobrych autorów horrorów czy thrillerów. Niestety, z klasyczną grozą radzi sobie chyba tylko Stefan Darda, a i on zmierza w stronę bardziej rasowego horroru. U nas często groza jest z horrorem mylona, a więc tutaj przyznałbym Orbitowskiemu rację. Pamiętaj jednak o tym, że Orbitowski mówił także, że w Polsce w ogóle fantastyka jest kiepska. Horror literacki zaś rozwija się coraz prężniej, to z kolei prowadzi do rywalizacji, która mam nadzieję podniesie poziom całego gatunku w kraju, o czym już wspominałem. O ile nie zatoniemy w odmętach self-publishingu i antologii internetowych, a horrorowe bagienko przestanie szczekać i skamleć, to popularność pójdzie w parze z jakością. Póki co nie dziwię się, że tacy autorzy jak Orbitowski czy Małecki odcinają się od horroru, a Paliński czy Cichowlas po prostu stoją z boku i robią swoje. Niech przemówią czyny, nie krzyki i posty… (śmiech) Ważna jest świadomość swoich umiejętności i możliwości. Jeśli uznam kiedyś, że jedynie zawadzam na polu, a moje utwory to grafomania, natychmiast się wycofam. (śmiech) Jak już mówiliśmy - często pojawiasz się w ebookowych antologiach, sam wydajesz swoją twórczość w tej formie. Widzisz przyszłość w wydawnictwach elektronicznych? Wieszczysz schyłek tradycyjnej, papierowej formie? Nie. Spójrz na rynek muzyczny. Czy mp3 i pliki digital udostępniane przez wytwórnie zlikwidowały cd i analogi? Nie! Oczywiście, drastycznie wpłynęły na ich sprze-

44

daż, ale przez Internet, który ułatwia okradanie z dóbr kulturalnych. (śmiech) Kijem rzeki nie zawrócisz, szat też drzeć nie będę. Jak na razie połowa moich książek ukazała się w formie elektronicznej, jeśli zaś chodzi o antologie, to na 12, w których się pojawiłem, tylko trzy były e-bookami. Ma to sens, czas nie stoi w miejscu, ale tradycyjna papierowa książka zawsze będzie dla mnie ważniejsza. A wieszczyć nic nie będę. Wkrótce zespół Wilcy wypuści swój debiut na kasecie magnetofonowej w limitowanej edycji. Nie oglądam się co robią inni, ani gdzie to wszystko zmierza. Nawet o orkanie Ksawerym dowiedziałem się dwa dni po fakcie. Gdyby nie dzieci, muzyka i praca, pewnie bym w ogóle nie wychodził z domu. (śmiech) I na zakończenie – gdzie i kiedy w najbliższym czasie można będzie przeczytać twoje teksty? To nie jest takie proste pytanie, bowiem ten rynek polski dyktuje różne warunki. Na pewno właśnie wyszedł nowy numer Qfant, gdzie jest jedno z najłagodniejszych moich opowiadań - „Ghost Story”. Taka prosta, by nie rzec banalna historyjka. W pierwszym numerze „Horror Masakry” jest z kolei jedno z moich najlepszych opowiadań - „Robaczywek”. Na początku roku ma też wyjść antologia „Krwawnik”, gdzie znajdą się kolejne dwa opowiadania. Kilka jeszcze jest zaklepanych do innych antologii, ale te ukażą się w przeciągu najbliższych sześciu, siedmiu miesięcy, ciężko więc coś prorokować. Mam nadzieję, że „Pradawne zło” wyjdzie w terminie, a w okolicach tego zdarzenia ukażą się powieść „Wolfenweld”, zbiór „Horror klasy B” i ostatnia część „Bóg Horror Ojczyzna”. Wtedy wreszcie ruszę z nowymi projektami i pomysłami.


POBIERZ KSIĄŻKI ŁUKASZA RADECKIEGO W PDF / EPUB / MOBI ZA DARMO

Radecki nie trzyma się utartego, sprawdzonego u siebie schematu, ale szuka nowych dróg wyrazu, nowych możliwości. A to największa zaleta pisarza. nieważne, czy chcecie krwawego, brutalnego slashera, dynamicznego thrillera SF, opowieści o zombie, czy romantycznej powieści o wampirach - w tym cyklu, w tym świecie możecie odnaleźć to wszystko. Mariusz „Orzeł” Wojteczek (Grabarz Polski) „Bóg Horror Ojczyzna” - o tym projekcie na pewno usłyszycie nie jeden raz i zapewniam Was, że warto poznać go bliżej. Bogdan Ruszkowski (Grabarz Polski)

Mix gatunków i szaleństwo motywów – tak podsumował bym „Wszystko spłonie”, jak i BHO, jako całość. Kato-horror z górnej półki, który powstał w ogarniętym szałem twórczym umyśle Radeckiego, to tytuł zdecydowanie godny polecenia. Czytajcie, bójcie się i bawcie dobrze! Marek Syndyka (Kostnica.pl)


UDRECZENI 2 THE HAUNTING IN CONNECTICUT 2 USA 2013 Dystr.: Brak Reżyseria: Tom Elkins Obsada: Abigail Spencer Chad Michael Murray Emily Alyn Lind Katee Sackhoff

Recenzent: Piotr Pocztarek

X X X X X

46

Tom Elkins, który pracował przy bardzo ciepło przyjętej (i naprawdę dobrej!) pierwszej części „Udręczonych”, postanowił przejąć pałeczkę od Petera Cornwella i opowiedzieć kolejną historię nawiedzenia, które rzekomo miało miejsce naprawdę. Rodzina Wyrwicków, lata 80-te, stary dom w Georgii, no, sami wiecie. Możecie poszperać trochę w sieci i znaleźć wywiady z osobami bezpośrednio związanymi ze sprawą. Oczywiście filmowcy postanowili pójść o kilka kroków dalej.

prostsza niż konstrukcja cepa (tudzież capa). Ot, młode małżeństwo wprowadza się do wielkiego domu, a ich kilkuletnia córeczka zaczyna miewać wizje. Dom skrywa tajemnicę. Tajemnica ta od lat oddziałuje na aktualnych rezydentów. Wkrótce coś się wydarzy. Napisy końcowe. Oczywiście, w historiach o nawiedzeniach i opętaniach fabuła nigdy nie gra pierwszych skrzypiec, jednakowoż warto było chociaż trochę popracować nad ciekawymi bohaterami. A to pierwsza rzecz, jakiej nie znajdziecie w „The Haunting in Connecticut 2”.

Zatrudniono tu serialowe gwiazdki: Chada Michaela Murraya („One Tree Hill”) czy Katee Sackhoff („24”). Oboje zdecydowanie lepiej radzili sobie we wspomnianych, wielosezonowych taMimo to, o fabule wciąż rozpisywać się siemcach. W „Udręczonych” wypadają za bardzo nie ma co, ponieważ jest ona fatalnie, ale trudno się dziwić, skoro nie


ma tu zupełnie niczego, co pozwoliłoby im rozwinąć skrzydła. Na osłodę zostaje nam przepiękna Abigail Spencer, no ale to w końcu nie jest fapfolder, a mający mrozić krew w żyłach horror.

Bohaterowie zachowują się irracjonalnie, duchy przemykają przez ekran bez ładu i składu, zdecydowanie częściej nudząc niż strasząc i nie wywołując żadnych emocji. Chyba tylko ckliwa historyjka stanowiąca background opowieści jest Klimat w „Udręczonych 2” może i jakiś w miarę do zaakceptowania. Ale cholera tam jest, ale sposób prowadzenia akcji wie, czy chodziło o niewolnictwo, taksyto u Elkinsa porażka. To jego reżyserski dermię, czy jeszcze coś innego. debiut, obowiązkowo musiał więc powtórzyć wszystkie szkolne błędy twórców Oczywiście nie można odmówić „The horrorów, serwując twór potwornie prze- Haunting in Connecticut 2” kilku niezłych widywalny. Jeśli w piątej minucie filmu scen, ale nie rozpatrujemy ich w kontekcoś skrobie w drzwi, a dźwięki cichną, ście „o, to było naprawdę zajebiste!” a razamieniając się w ponuro przygrywającą czej „o, tego udało im się nie spieprzyć”. muzykę, to możecie być pewni że… to Tym sposobem film oglądałem całe trzy szop pracz. Albo jakiś inny kundel. Nic dni, zanim udało mi się go ukończyć bez tak nie zabija horroru jak świadomość, że zasypiania. Zdecydowanie zawieszam jesteście w stanie przewidzieć praktycz- taryfę ulgową dla kiepskich horrorów. nie każdą scenę i pojawienie się jakiejś Zwłaszcza takich, które szkalują dobre nadprzyrodzonej aktywności. imię udanej pierwszej części. Omijać.

47



Scenariusz i rysunki Krzysztof „Prosiak” Owedyk (chyba że w treści zaznaczono inaczej), wydawnictwo Kultura Gniewu 2011, 262 stron

Wydany niedawno przez Kulturę Gniewu album „Prosiacek 1990-2010” to z całą pewnością jedno z najważniejszych wydawnictw na polskim rynku komiksowym ostatnich lat. Krzysztof „Prosiak” Owedyk jest absolwentem liceum plastycznego w Katowicach, który zasłynął niezależnym wydawnictwem – zinem „Prosiacek”. Publikował też w „Lampie i Iskrze Bożej”, „Kanalozie”, „Pasażerze”, „AQQ”. Jego największym osiągnięciem jest komiks „Ósma czara”, wydany pierwotnie w 1994 roku i później kilkakrotnie wznawiany. Miłośnicy komiksowej grozy poza „Ósmą czarą” mogą go także kojarzyć z niedokończonego cyklu „Objawienia i omamy”. Z okazji 10-lecia Kultury Gniewu wydawnictwo zebrało wszystkich osiem numerów zinu „Prosiacek”, dorzuciła do niego numer 9, który nigdy wcześniej się nie ukazał, a na który składają się shorty publikowane na przestrzeni lat w prasie niezależnej – i tak powstała antologia „Prosiacek 1990-2010”. Trudno jest ten komiks ocenić jednoznacznie, jednak odważę się określić go jednym z najważniejszych – jeśli nie

Recenzent: Mariusz „Orzeł” Wojteczek

PROSIACEK 1990-2010

najważniejszym – albumem w polskim komiksie. Po pierwsze, dlatego że obejmuje praktycznie dwadzieścia lat pracy i działań Owedyka na scenie niezależnej. Po drugie, zamyka on historyczną epokę, młode lata komiksowego undergroundu w Polsce i w pewien sposób je definiuje i podsumowuje. I choć z pewnością wielu ten album nie przypadnie do gustu – przez jego prostacki, często nad wyraz wybujały antyklerykalizm, przez tendencyjność historyjek i powtarzalność tematów – to na pewno liczni zobaczą w tym zbiorze swoją młodość, swoje buntownicze lata, na które składały się niezależne, powielane na ksero i kolportowane dzięki pomocy kolegów gazetki traktujące o wszystkim: polityce, sztuce, muzyce i kulturze ogółem. Był w tym także obecny komiks – niejednokrotnie amatorski, niedojrzały, tendencyjny, ale zawierający w sobie potencjał, zapowiedź wyśmienitych twórców i obietnicę rzeczy wybitnych. Prosiak dojrzał w okresie tworzenia swojego zinu i zmienił styl na bardziej zadumany, bardziej filozoficzny, a mniej kontestacyjny. Przekształcił się z krzykacza w obserwatora i komentatora. Co nie znaczy, że jego przekaz stał się słabszy. Prosiak dorósł i zaczął przemawiać swymi komiksami do dorosłych.

49


Dlatego nie potrafię oceniać antologii Prosiaka inaczej jak poprzez te sentymenty, choć wiem doskonale, że nie jest to album doskonały i wiele w nim historyjek słabych, czasem prostackich. Jednak warto zaznaczyć, że jest tu wystarczająco dużo historii świetnych – i dla nich z pewnością warto po album sięgnąć. Z uwagi na tematykę pisma wspomnę przede wszystkim najlepsze komiksy bliskie estetyce grozy, jak np. „Dusiołek”, „Night of the Living Dead”, „Ichthys”, „Genesis”, „Jaki stąd wniosek”, „Stracone lata, Ecoult” czy lovecraftowska historia bez tytułu o ożywającym makaronie... I jeszcze długo by wymieniać, choć-

by prześmiewcze „Bajki Urłałckie” czy „Klechdy kosmiczne”. „Prosiacek 1990-2010” to komiks dla tych, którzy chcą uważać się za znawców polskiego komiksu – dla nich to po prostu „musiszmieć”, prawdziwy kawał historii komiksowego medium. Dla wszystkich, którzy pamiętają scenę niezależną, ten album będzie swoistym powrotem do przeszłości, wycieczką w młode lata i nostalgiczną podróżą w okres buntu. Młodsi powinni poznać ten album przede wszystkim po to, by zobaczyć coś, co przeminęło i co nigdy już nie wróci, a co z całą pewnością powinno się zachować w pamięci.

PODSUMOWANIE ROKU 2013 WEDŁUG CZYTELNIKÓW GRABARZA Do 15 stycznia 2014 r. prześlij 1-3 typy w każdej z wymienionych kategorii na adres: konkurs@grabarz.net z hasłem „Podsumowanie 2013” w temacie wiadomości. Wśród biorących udział w głosowaniu rozlosujemy pakiety nagród zawierające m.in. płyty DVD, książki, koszulki oraz audiobooki.

Kategorie: 1. Najlepszy film grozy (kino) 2. Najlepszy film grozy (DVD) 3. Najlepszy serial grozy (TV lub DVD) 4. Najlepsza książka grozy polskiego autora 5. Najlepsza książka grozy zagranicznego autora 6. Najlepsza gra grozy


Rozmawiali: Dawid Kain, Kazimierz Kyrcz Jr

Odcisnąć trwałe piętno

Wywiad z Kathe Koją W niektórych kręgach Kathe Koja uchodzi za niekwestionowaną ikonę horroru psychologicznego. I chociaż nie jest w naszym kraju tak znana, jak na to zasługuje, rodzimi fani pisarki z Detroit mogą uważać się za szczęściarzy - większość jej książek doczekała się już polskiego przekładu. Na okoliczność premiery powieści „Fetysz” grabarzowa brygada - w składzie Dawid Kain i Kazimierz Kyrcz Jr - postanowiła zadać autorce kilka pytań.


Dawid Kain: Na początku muszę wspomnieć, że obydwaj jesteśmy wielkimi fanami Twoich książek. „Zero” i „Skóra” sprawiły, że sam zechciałem pisać grozę. Wiem też, że Kazek czytał „Urazy mózgu” chyba ze trzy razy. Więc pierwsze moje pytanie brzmi: Co inspiruje Ciebie? Nie chodzi mi tylko o literaturę, ale też filmy, muzykę i inne rodzaje sztuki.

Bardzo spodobało się mojemu agentowi i zachęcił mnie do napisania całej powieści w oparciu o ten pomysł. Tak też zrobiłam, a potem napisałam jeszcze sześć kolejnych książek, przy których pomagała mi legendarna redaktorka Frances Foster z Ferrar Straus Giroux. Odkryłam wtedy cały nowy świat czytelników, pisarzy, bibliotekarzy, odwiedzałam szkoły i rozmawiałam z nastoletnimi czytelnikami. A wszystko do w wyniku pójścia pewną ścieżką. Tak samo było z „Under the Poppy” – nigdy wcześniej nie pisałam powieści historycznej, a tu nagle robię research na temat sztuki lalkarstwa w czasach wiktoriańskich... Teraz powstały już trzy powieści z serii „Poppy” i kilka występów na żywo w oparciu o tę książkę. Muszę więc przyznać, że zawsze podążam swoją ścieżką z wdzięcznością, dokądkolwiek by ta ścieżka nie prowadziła.

Zawsze przyciągają mnie ci, których wizja oraz ekspresja, czy to w muzyce (Bach, Sigur Ros, Rufus Wainwright), filmie (David Lynch, Derek Jarman) czy w pisaniu (Marlowe, Dickinson, Emily Bronte) albo malarstwie (Bacon, Rothko), jest czymś całkowicie odrębnym, należy tylko do nich i jest na swój sposób niepowtarzalna. Lista moich ulubieńców byłaby pewnie nieskończenie długa, ale wszystkich ich łączy posiadanie tej własnej, osobnej wizji. Dzięki za miłe słowa o „Skórze” i „Zero”, dobrze słyszeć, że te DK/KK: „Fetysz” jest ostatnią z Twopowieści przemówiły do Ciebie i wpłynę- ich powieści dla dorosłych wydanych ły na Twoją twórczość. w latach 90. i pod wieloma względami różni się od powieści takich jak Kazek Kyrcz: Jako fani przede „Zero” czy „Urazy mózgu”, które wszystkim Twojej twórczości skie- uznawano za powieści grozy. W Polrowanej dla dorosłych, jesteśmy sce ta książka trafiła na półki z literaciekawi, czemu po wydaniu zbioru turą erotyczną. Czy z perspektywy lat „Extremities” poświęciłaś się pisaniu uważasz, że obranie takiego kierunku książek skierowanych dla młodszego – odejście od horroru – było właściwą odbiorcy? Przynajmniej do czasu wy- decyzją? Czy gdybyś mogła cofnąć dania powieści „Under the Poppy”. się w czasie, zmieniłabyś coś w swojej drodze twórczej? A może nigdy nie Ja nie planuję kariery literackiej „z góry”, interesował Cię po prostu horror, ale wygląda to raczej tak, jakbym podążała chciałaś pisać to, na co masz ochotę, po obranej przez siebie ścieżce. Piszę bez patrzenia na gatunkową przynato, co mnie interesuje czy w jakiś spo- leżność? sób kusi, odkrywając stopniowo dzieło w trakcie jego tworzenia. Powieści dla Owszem, nigdy nie patrzę na swoją – ani młodzieży zaczęłam pisać po tym, jak w ogóle niczyją! – twórczość, szufladkunapisałam opowiadanie „Przybłęda”. jąc ją i przyporządkowując do określo-


nych gatunków. Nigdy nie zakładałam, że teraz napiszę horror, kiedy pisałam „Zero”. Podobnie było z powieściami dla młodzieży czy tymi historycznymi – „Under the Poppy”, „The Merkury Waltz” i „The Bastards Paradise” – napisałam po prostu TE konkretne książki. A jeśli mówimy o „Fetyszu”, to wiem, że niektórzy kupują go, licząc na coś w rodzaju „Pięćdziesięciu twarzy Greya”. Ależ będą zaskoczeni! DK: Słyszałaś może o ruchu bizarro-fiction? Czytałem kiedyś, że jesteś – obok Williama Burroughsa, Philipa K. Dicka oraz Franza Kafki – uznawana za patronkę bizarro. Cóż za trio! Jestem zaszczycona, znajdując się w takim towarzystwie!

są nowe sposoby dotarcia do odbiorców, więc sądzę, że obie te powieści w końcu zostaną nakręcone. Teraz mówi się też o przerobieniu „Skóry” na występ na żywo, więc trzymajcie rękę na pulsie! DK: A gdybyś mogła wskazać reżysera takiej adaptacji, to kogo byś wybrała? Ja marzę o „Zero” nakręconym przez Davida Cronenberga czy Vincenzo Nataliego albo o „Urazach mózgu” Davida Lyncha. Tak, to by było niesamowite! Myślę, że przy „Urazach mózgu” genialną robotę mógłby wykonać Guillermo del Toro. KK: Bohaterowie Twoich powieści to przede wszystkim artyści, często przeżywający poważny kryzys twórczy, pogrążeni w depresji bądź po prostu niespełnieni. Z czego wynika taki dobór postaci? Czy możemy oczekiwać, że kiedyś napiszesz książkę o jakiejś nieartystycznej duszy?

KK: Twoja twórczość jest skierowana do wyrobionego odbiorcy. Czy uważasz, że stanowi to barierę, która utrudnia realizację adaptacji filmowych? I gdyby zależało to wyłącznie od Ciebie, którą ze swoich powieści Świat sztuki nigdy nie jest czymś nienajchętniej ujrzałabyś na srebrnym skomplikowanym, nie da się ukryć. Jedekranie? nak artyści, o których piszę w „Under the Poppy”, żyjąc w trudnych czasach, Chciałabym zobaczyć serial na podsta- świetnie się bawią – starają się związać wie trylogii „Under the Poppy”, coś w sty- koniec z końcem, szukając okazji do zylu „Deadwood” albo „Gry o tron”: miłość, sku, a jednocześnie odciskają na tej efeseks i kukiełki w czasach wiktoriańskich. merycznej rzeczywistości trwałe piętno. Na ekranie mogłoby to wyglądać naprawdę świetnie. Zresztą sami zobacz- KK: Czy w czasie tworzenia zdarza Ci cie, jak prezentuje się fragment naszego się prosić o radę bliskich bądź przyjawystępu na żywo opartego o „Uder the ciół czy też przeciwnie – cudze opinie Poppy”: vimeo.com/67346889. „Zero” nie mają dla Ciebie znaczenia, dopóki i „Skóra” już wielokrotnie miały być ada- nie ukończysz książki? ptowane, ale przemysł filmowy to ciężki kawałek chleba, a każda niekonwencjo- Już od lat w powstawanie moich ponalna historia dodatkowo ma pod górkę. wieści wtajemniczone są trzy osoby: Ostatnio jednak sporo się pozmieniało, mój mąż Rick Lieder, agent Christopher


Schelling oraz przyjaciel i współpracownik Carter Scholz – i to na ich opiniach polegam. Czasami pokazuję im tekst w trakcie prac, czasami dopiero po jego napisaniu. Ufam ich gustom, ich szczerości i wiedzy, uważnie słuchając, co mają mi do powiedzenia.

nowych sprzymierzeńców i po przybyciu do nowego miasta dręczonego przez odwieczne problemy, mierzą się z nowymi wyzwaniami. Poza tym adaptuję/reżyseruję/produkuję „Faustusa” Christophera Marlowe’a, który będzie miał premierę w Detroit już w listopadzie. Pokażemy go w kościele, mając w tle gigantyczne DK: Pora na ostatnie, chyba najczę- organy i rzucając na ściany gigantyczne ściej powtarzające się w różnych cienie: faustusdetroit.com. wywiadach pytanie: Jakie są twoje artystyczne plany na najbliższą przy- DK/KK: Dzięki za wywiad! Mamy naszłość? Jaka będzie Twoja nowa po- dzieję, że niedługo przyjedziesz do wieść? Polski, może na jeden z naszych konwentów? Moją kolejną publikacją będzie „The Mercury Waltz”, która pojawi się w tym Kathe Koja: Bardzo bym chciała! Za kilroku nakładem Roadswell Editions: vi- ka tygodni robię w Chicago prezentację meo.com/69975282. To drugi tom try- swoich prac, świetnie by było zrobić coś logii „Poppy”, Rupert i Istvan zyskują takiego także u was na konwencie.


-------------------------------------- Ocena: 5/6 Wydawca: Forma 20l3 Ilość stron: lll

Jeśli brać na poważnie deklarację Wydawnictwa „Forma” opatrującego jedną z serii adnotacją „polska fantastyka i groza”, to wszystkie narzekania na kondycję rodzimych „opowieści z dreszczykiem” pozostają co najmniej nieuzasadnione, jeśli nie wynikają z błędnej diagnozy. Do tego – przyznajmy – być może nazbyt arbitralnego, lecz optymistycznego wniosku prowadzi lektura najnowszego tomu opowieści autorstwa Krzysztofa Maciejewskiego. Maciejewski dał się poznać miłośnikom fantastyki jako pisarz lubiący zaskakiwać. Tak było w wypadku tomu „Osiem” – i analogiczne odczucie towarzyszy czytelnikowi najnowszego zbioru krótkich form prozatorskich, „Albumu”. Pisarz – nawet jeśli sięga po skonwencjonalizowane schematy fabularne – czyni to, aby poddać je dekonstrukcji przewrotną realizacją bądź poprzez naświetlenie z osobliwego punktu widzenia. Z tego względu nieomal każdy nowy tekst autorstwa Maciejewskiego nakazuje podchodzić z ostrożnością do wypracowanych na podstawie uprzednich doświadczeń lekturowych procedur interpretacyjnych. Toteż należałoby się zastanowić, czy warto poświęcać miejsce w tomie utworom, które niedawno miały swą premierę, jak w wypadku „Śmierdzącej inwazji” ze zbioru „Bizzarro dla początkujących”; z kolei „Zombie marcowe” można przeczytać na portalu Polskiego Centrum Bizzarro NiedobreLiterki. pl. Sygnalizowane tu zastrzeżenie nie wynika bynajmniej z faktu, iż przywołane tu utwory są artystycznie słabe, jednakże zamiast tego, co znamy, wolelibyśmy – jako czytelnicy – by autor zaoferował nam nowość. Tym bardziej że „Albumu” to

zbiór bardziej od poprzedniego zwarty treściowo; można też wyodrębnić osobne kręgi zainteresowań, pośród których na szczególną uwagę zasługują opowieści problematyzujące zarówno sam akt pisania, jak i funkcjonowanie literatury w obiegu społecznym.

Recenzent: Adam Mazurkiewicz

KRZYSZTOF MACIEJEWSKI - Album

Podczas lektury obu tomów można zauważyć pewną ciągłość w poetyce utworów i konceptach Maciejewskiego, jednakże – ze względu na swe walory artystyczne i myślowe – nie ma się wrażenia monotonii. Pisarz sięga wprawdzie do wypracowanej metody twórczej, lecz „testuje” ją w tak różnorodny sposób, iż czytający nie ma wrażenia repetycji pomysłów z opublikowanego wcześniej tomu. Co więcej, dopiero uważna lektura i świadomość specyfiki wcześniejszego pisarstwa Maciejewskiego pozwalają dostrzec naszkicowana tu ciągłość fascynacji artysty, dla którego w centrum zainteresowania sytuuje się dziwność istnienia. Dlatego też dobrze stało się, iż oba poświęcone jej tomy opowieści opublikowało wydawnictwo znane na księgarskim rynku z najwyższych standardów redakcyjnych i edytorskich – dzięki temu miłośnik literatury wykraczającej poza skonwencjonalizowane rozwiązania fabularne otrzymał tom opowieści utrzymany w jednolitej (mimo zmiany formatu woluminu) stylistyce, nie tylko w wymiarze artystycznym, ale i wydawniczym. Oficynie „Forma” należą się za ten gest w stronę odbiorcy szczególne podziękowania, od autora zaś mamy prawo oczekiwać – oby jak najszybciej – równie udanych co dotychczasowe zbiorów opowieści ukazujących meandry jego twórczych poszukiwań.

55


WOLVERINE WOLVERINE USA 2013 Dystr.: Imperial CinePix Reżyseria: James Mangold Obsada: Hugh Jackman Tao Okamoto Rila Fukushima Hiroyuki Sanada

X X X X

Recenzent: Łukasz Radecki

X

56

Oto jest: nowy film z uniwersum „X-Men”. Zatytułowany po prostu „Wolverine”, jakby odcinając się od oznaczonych iksem odsłon. Na szczęście wciąż z Hugh Jackmanem, który wciela się w postać Rosomaka po raz szósty. Pierwszy film będący adaptacją komiksu o „X-Menach” to jednocześnie pierwsza udana ekranizacja historii o bohaterach ze stajni czy to Marvela czy DC. Dwa następne filmy trzymały wysoki poziom dbając o proporcje pomiędzy dramaturgią a efektami specjalnymi, między fabułą a pojedynkami z użyciem supermocy. Wydawało się, że kolejna część poświęcona najpopularniejszemu bohaterowi, Wolverine’owi, opowiadająca

o jego narodzinach, będzie kolejnym sukcesem. Niestety, okazała się tym, od czego wcześniejsze filmy odcinały. Dziecinną, efekciarską i nielogiczną papką dla nastolatków. Po uruchomieniu kolejnej serii, „X-Men: Pierwsza klasa”, straciłem nadzieję na podniesienie się tego filmowego cyklu. Przyznam jednak, że z niepokojem wypatrywałem nowego filmu o przygodach Wolverine’a. Jego fabuła nawiązuje do zeszytów, które ukazały się w latach 80. ubiegłego wieku i były pierwszym komiksem, w którym Wolverine był głównym bohaterem. Twórcą tej krótkiej, zaledwie czteroczęściowej serii był Chris Claremont i rysownik, który już wkrótce miał stać się legendą - Frank Miller. Historia tam opowiedziana mówiła o samotnej wyprawie bohatera do Japonii. Stawał tu w obliczu nie tylko konfliktów z przestępczością, ale przede wszystkim walki z własnym poczuciem sprawiedliwości i obowiązku. Choć w oryginalnej historii dokonano znaczących zmian, oś została podobna. Wolverine po zdarzeniach z „Ostatniego bastionu” toczy życie pustelnika w lasach Alaski. Tu odnajduje go Yukio, dziewczyna przysłana przez Yashidę, mężczyznę, któremu w trakcie II wojny światowej uratował życie w Nagasaki. Oficjalnie człowiek chce się pożegnać przed śmiercią,


w rzeczywistości ma dużo poważniejsze plany wobec mutanta. Wolverine szybko odkrywa, że jest jedynie pionkiem w intrydze, której zasad nie rozumie. Staje się roninem, samotnym wojownikiem. Oprócz zastępów wrogów musi jeszcze zmierzyć się z problemem, z którym dotąd nie miał do czynienia. Z własną śmiertelnością.

ucieka to coś wspaniałego). Zachowano jednak proporcje, dzięki którym film jest rozrywkowy, ale nie kuriozalny. Osobną kwestią są rozmaite smaczki i odnośniki do innych obrazów, jak choćby scena z basenem, będąca przewrotnym cytatem z przygód Jamesa Bonda. Nie będę ukrywał: to nie jest wielkie kino. Ale cholernie dobrze się je ogląda. I na pewno jeszcze nie raz do niego wrócę. Polecam, Powiem śmiało, że jest to najlepszy nie tylko fanom serii. film z uniwersum „X-Men” od czasów wspomnianego „Ostatniego bastionu”. Zadbano o intrygującą (choć nie ukrywajmy, przewidywalną) fabułę, gdzie Hugh Jackman ma możliwość zagrania więcej niż trzema minami, zapewniono dużo akcji i brawurowych pojedynków (szczególnie zapada w pamięć ten na pociągu i z prawdziwym kilkumetrowym robotem), a i dla zwolenników efektów specjalnych coś się znajdzie (wybuch bomby atomowej, przed którą Wolverine

57



-------------------------------------- Ocena: 5/6 Wydawca: Zysk i S-ka 20l3 Ilość stron: 280

Robert Ziółkowski to pisarz szczególny, którego droga do literatury wiodła przez labirynty tajnych operacji sił specjalnych policji. Poznając ich pracę od strony kulis, autor wyzbył się wiary zarówno w prawość swych kolegów „po fachu”, jak i w siły praw legitymizujących ich działania. Autor ma jednakże zarazem – paradoksalnie – świadomość, ze to jedynie owo ułomne prawo i jego równie dalecy od doskonałości strażnicy są gwarantem utrzymania porządku społecznego. Bez nich bowiem nad praworządnością zatriumfowałoby „prawo ulicy”. W swoim debiucie – w książce „Łowcy głów” – pisarz zawarł drastyczny obraz codzienności policyjnej grupy do zadań specjalnych, daleki zarówno od filmowych wyobrażeń na ten temat, jak i od sensacyjnych doniesień prasy brukowej, ukazany w trzech odsłonach będących zbeletryzowanymi relacjami działań poznańskiego Zespołu Poszukiwań Celowych. Nie inaczej jest i we „Wściekłym psie”, którego można uznać za kontynuację opowieści snutej w poprzednim utworze. Tym razem jednak nie mamy do czynienia z tomem opowiadań, lecz powieścią, której fabuła w większym stopniu nasycona zostaje elementami fikcyjnymi. Toteż – przeciwnie niż w przypadku „Łowców głów” – utworu tego nie można czytać przez pryzmat opowieści autobiograficznej. Mimo to „Wściekły pies” porusza równie mocno co ów tom, zaś ukazana na jego kartach rzeczywistość stanowi oskarżenie tyleż słabości systemu, dopuszczającego do nadużyć, co jednostek przedkładających własny,

partykularny interes nad dobro ogółu. Może też stanowić ilustrację znanego powiedzenia o relacji pomiędzy władzą a deprawacją. Głównym bohaterem utworu jest funkcjonariusz Zespołu Poszukiwań Celowych, uwikłany w zbrodnię, której nie popełnił. Przestępstwo to staje się jednakże pretekstem do rozgrywek personalnych, a wyniki śledztwa usiłują zdyskontować zarówno mający ambicję polityczne funkcjonariusze systemu sprawiedliwości przydzieleni do dochodzenia oraz politycy, jak i reprezentanci mediów upatrujący w relacjonowaniu procesu szansy na zaistnienie w świadomości odbiorców; niejako „przy okazji” usiłują swoje „ugrać” również przedstawiciele zorganizowanej przestępczości, dostrzegający możliwość zemsty na oskarżonym. Toteż nie dziwi, że w owym powszechnym dążeniu do realizacji własnych interesów dążenie do ujawnienia prawdy o popełnionej zbrodni i praworządność stają się tylko wygodnym pretekstem do mających niewiele z nimi wspólnego manipulacji – tak opinią publiczną, jak i reprezentantami wymiaru sprawiedliwości. Paradoksalnie jednak, dopiero postawienie bohatera wobec tak niekorzystnego dlań splotu okoliczności pozwala mu na dostrzeżenie swojej roli w rozgrywającej się jego kosztem mrocznej parodii procesu, zachowującego pozory zgodności z lege artis. Zarazem sytuacja, w jakiej protagonista „Wściekłego psa” się znalazł, to dla niego szansa na przemyślenie swojego życia i poszukiwania odpowiedzi o sens działań.

Recenzent: Adam Mazurkiewicz

ROBERT ZIÓŁKOWSKI - Wściekły pies

59


WIDMO Películas para no dormir: Regreso a Moira Hiszpania 2006 Dystr.: Kino Świat Reżyseria: Mateo Gil Obsada: Jordi Dauder Juan Jose Ballesta Natalia Millan José Ángel Egido

X X

Recenzent: Wiesław Czajkowski

X X X

60

Mimo tematyki, jaką eksploruje „Widmo”, trudno nazwać ten film horrorem, przynajmniej w sensie takim, jak dziś widzi ten gatunek większość odbiorców. Jest to produkcja będąca wysublimowanym połączeniem dramatu obyczajowego i grozy, która dedykowana jest do bardzo wąskiego i specyficznego grona odbiorców, ale z pewnością nie jest to obraz zły, a czas poświęcony na jego konsumpcję do straconych nie należy. „Widmo” to historia rozgrywająca się na trzech płaszczyznach. Teraźniejszej, przeszłej i kryjącej się w cieniu między słowami – tajemniczej, bliżej nieokreślonej. Taki sposób prowadzenia narracji sprawia, że film ten robi wrażenie obrazu bardzo sennego, wręcz onirycznego. Gdy wraz z głównym bohaterem przenosimy się do świata wspomnień z czasów gdy był on nastoletnim młodzieńcem, udziela się nam ten specyficzny klimat letnich dni w małej hiszpańskiej miejscowości. Dni przesyconych tajemnicą, pożądaniem i zazdrością. Nie będę

zdradzał wam istoty tego co spotkało Thomasa na progu dorosłości, ale historia ta zaważyła na całym jego dalszym życiu i upomniała się o niego gdy stał już właściwie u bram śmierci. Główny bohater, czyli wspomniany Thomas, po tragicznej śmierci żony dostaje dziwną przesyłkę, kartę tarota, która to związana jest z pewną osobą znaną mu w młodości. Problem w tym, że oso-


ba ta nie żyje od kilkudziesięciu już lat. Thomas decyduje się na powrót w rodzinne strony i ostateczne wyjaśnienie tajemnicy, której brzemię nosił w sobie przez całe życie. Wraz z nim podróżujemy w nostalgicznej podróży, podczas której spotyka przyjaciół z lat młodości oraz wspomnienia, które budują obraz tego, z czym nasz główny bohater musiał zmagać się przez całe życie. Nie wyjaśnię wam tego czy tajemnica zostanie rozwiązana (ani tego na czym ta tajemnica polega), ale ten ogólny zarys fabuły powinien wystarczyć do tego by zdecydować czy chcecie zatopić się w atmosferze tego filmu.

ficznym klimacie to obraz ten będzie nas trzymał w napięciu do samego końca.

Ocena tego filmu to sprawa trudna gdyż mimo tego, że osobiście uważam „Widmo” za dzieło udane to całkowicie obiektywnie rzecz biorąc znajdzie się tu kilka kwestii, do których nie sposób odnieść się krytycznie. Po pierwsze: mało wyszukane i bardzo spodziewane zakończenie. Po drugie: dające się odczuć niezdecydowanie twórców, którzy elementy fantastyczne dodali do tego filmu jakby na siłę chcąc uczynić zeń film grozy, a nie mroczny dramat obyczajowy jakim jest w istocie. Jednak to wszystko niuanse. Jeśli lubicie kino niebanalne „Widmo” to film bardzo specyficzny i pełne klimatu to „Widmo” jest bez wątz jednej strony ociera się bowiem o nudę pienia warte waszego czasu. lecz z drugiej gdy już na samym początku zasmakujemy w tym bardzo specy-

61



GroZni i przyjaZni, czyli o demonologii ludowej SLowian Słowiańskie wierzenia pełne są różnego rodzaju istot nadprzyrodzonych, duchów, demonów i upiorów. Niektóre z tych istot bywały ludziom przychylne, inne – wrogie. Wiara w niektóre z nich przetrwała do dziś w formie przysłów i porzekadeł, na wpół zapomnianych zwyczajów czy nazw miejscowości. Zarówno historyczne, jak i etnograficzne zapisy dotyczące kultury i tradycji dawnych Słowian obfitują w opis obyczajów pogrzebowych, a więc dotyczą tych zmarłych, którzy odeszli od żywych w sposób uznawany za naturalny i których życzliwość można i trzeba było pozyskiwać. Z tego kręgu, zwłaszcza zaś z grupy rodowej, wydaje się – jak pisze A. Gieysztor - pochodzić część zastępu istot życzliwych, okazujących swoją przychylność ludziom stale lub doraźnie: „Pomnażają oni dobytek w zagrodzie, pomagają w przędzeniu, hodują konie, zaplatając im grzywy. Otrzymują osobne nazwy i funkcje, zwłaszcza jako duchy domowe.”1 I dalej: „Duchy domu są przyjazne i pożyteczne, przebywają u pieca czy ogniska, na strychu, w zagrodzie, opiekują się bydłem, przysparzają mienia i zboża.”2 W Polsce duchy domowe to duszyczki, bożęta, domowi, domow-

nicy, gospodarze, sąsiedzi, dobrochoty, żyrownicy. Takiego ducha szanowano i zawsze upraszano, żeby przy przeprowadzce poszedł za domownikami w nowe miejsce. Utożsamiano go z gospodarzem, traktowano jak członka rodziny, przypisywano mu rysy nestora rodu, przyodziewano w chłopskie ubranie. Wzmiankowane opiekuńcze duchy czy demony domowe otaczane były czcią i powszechnym szacunkiem. Posiadanie bowiem przychylnego demona domowego, łaskawego bożęcia, życzliwej doli czy chroniącego zboże sporysza stanowiło gwarancję dobrej egzystencji całej rodziny i wszystkich domowników. Szczególnie więc przestrzegano zasady systematycznego „karmienia” owych istot. L. Pełka pisze, że naczynia z ofiarnym jadłem i napojami ustawiane były, zwłaszcza przez kobiety, przy otworze pieca chlebowego, na przyzbie lub w kącie izby, na strychu, koło studni, w oborze oraz w ogrodzie (zazwyczaj pod krzakiem bzu). W materiałach ludoznawczych z końca XIX w. zarejestrowany został opis funkcjonującego na wschodniej Białorusi obrzędu ofiarnego wypieku chleba ku czci demonów domowych. Miało to miejsce nocą podczas pełni księżyca. Z pierwszego wypie-

Autorka: Agnieszka Bukowczan-Rzeszut

Zmarli

1. A. Gieysztor, Mitologia Słowian, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2006, s. 253 2. Tamże, s. 270

63


czonego bochenka gospodarz odrywał sporą kromkę, posypywał grubo solą i zanosił do obory. Tu składał ją do żłobu, wypowiadając przy tym następującą modlitwę: „Domowy duchu! Przyjmij ode mnie chleb i sól, miłuj moje konie i bądź dla nich łaskaw. Ja też będę cię miłował i będę łaskaw dla ciebie.”3 Oczywiście nietrudno się domyślić, że Kościół katolicki nie patrzył przychylnie na tego typu praktyki. J. Strzelczyk cytuje kazanie z XV w, zgodnie z którym: „Są tacy [...], co składają ofiary demonom, co się zowią uboże, zostawiając im resztki jedzenia w czwartek po obiedzie [...]. Są niektórzy, co nie myją misek po obiedzie w uroczysty Wielki Czwartek, aby nakarmić dusze i inne duchy, co się nazywają uboże, głupio wierząc, co duch potrzebuje rzeczy cielesnych [...]. Niektórzy zostawiają resztki umyślnie na miskach po obiedzie, jakoby dla nakarmienia dusz czy to pewnego demona co się nazywa uboże, ale to śmiechu warte, ponieważ często myślą głupcy i lekkomyślni, że to co zostawili zjada wymienione uboże, które pielęgnują, bo jakoby przynosi szczęście [...].”4 Co ciekawe, wyraz uboże czy ubożę przetrwał w języku polskim w formie bożęta, bodziatki lub bożątki. Miejscowość Borzęta znajduje się przykładowo w gminie Myślenice (woj. małopolskie). Drugą grupę stanowiły istoty nadprzyrodzone wrogie ludziom, a więc zmory, duchy i upiory wszelkiej maści, których istnienie opierało się na określonym

w wierzeniach pochodzeniu, mianowicie takim, które wiązało się ze śmiercią w sposób gwałtowny, nienaturalny lub przedwczesny. L. Stomma, który badał zapisy poświęcone wierzeniom w demony i duchy zmarłych z II poł. XIX wieku stwierdził, że na 500 zbadanych wypadków los taki spotykał 20,2% topielców, 18% nieochrzczonych dzieci, 16,6% samobójców i wisielców, 11% porońców, 8% zmarłych w dniu ślubu. Mniejszy udział miały osoby zmarłe śmiercią gwałtowną w inny sposób, zmarłe położnice czy narzeczeni zmarli przed ślubem.5 Stomma wyjaśnił także „rodowód” najpopularniejszych mitycznych istot, przewijających się przed podania ludowe. A więc na przykład: Baba Jaga lub mamuna to dusza zmarłej położnicy, błądzeń to dusza wisielca lub niechrzeńca, krasnoludek to dusza martwego płodu lub porońca, południcami stawali się narzeczeni zmarli podczas ślubu lub bezpośrednio przed nim, podobnie jak rusałkami (w tym przypadku - tylko narzeczone), zjawami – dusze zamordowanych, a topielcami - dusze utopionych6. Na szczególną uwagę zasługują tutaj porońce i dzieci zmarłe w trakcie porodu, którym przypisuje się w folklorze słowiańskim potężną moc. Chodzi o skumulowany potencjał niezrealizowanego życia. A. Szyjewski zaznacza, że narodziny były w wierzeniach Słowian okresem progowym, doświadczeniem, w którym związek pierwiastków duchowych z ciałem dopiero się ustala i może łatwo ulec przerwaniu7.

3. L. Pełka, Polska demonologia ludowa, Iskry, Warszawa 1987, s. 26 4. J. Strzelczyk, Mity, podania i wierzenia dawnych Słowian, Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 1998, s. 64-65 5. L. Stomma, Antropologia kultury wsi polskiej XIX-XX w., Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1986, s. 151-166 6. Tamże, s. 150-151 7. A. Szyjewski, Religia Słowian, Wydawnictwo WAM, Kraków 2003, s. 195

64


Co ciekawe, nie wszystkie wrogie z pozoru demony faktycznie takie były. Przykładem mogą być południce. To demony z gatunku tych związanych z gospodarstwem. Wierzono, że zjawiają się zawsze w lecie, w największy skwar, w samo południe, przychodzą z gorącym podmuchem. Południce mają złote włosy, złotożółte ubranie i skórę barwy żyta, a także oczy koloru słońca. Co istotne, południce zwiastują albo wyjątkowe powodzenie, albo wielkie nieszczęście. Jeśli im nie zostawić pierwszego kęsa i pierwszego łyku z posiłku i napitku spożywanego przy żniwach, zrobią się złe. A jeśli południca się rozzłości, skry z jej oczu mogą zając łany ogniem. Podobnie, gdy spostrzegą, że przed czynnościami związanymi z naruszeniem całości ziemi i jej płodów (orką, koszeniem, bronowaniem, siejbą) chłop nie klęka, nie oddaje czci Matce Ziemi, nie całuje jej po trzykroć. Inny rodzaj ich zemsty to porwanie niemowlęcia zostawionego na miedzy przez matkę na czas pracy przy żniwach. Południce mają jednak miękkie serce i albo w zamian podrzucają na to miejsce własne dziecko albo oddają zgubę, zostawiając ją gdzieś nieopodal, na skraju zagajnika albo przy drodze do domu. Południce pilnują również, aby w samo południe nie kręcić się samotnie pośród łanów – wtedy mogą zajść od tyłu i tknąć takiego pechowca. Tknięty czuje wielką błogość, lecz zaraz potem robi mu się ciemno przed oczami i zasypia tak jak stał, w miejscu. Sen trwa wprawdzie krótko, ale człowiek po przebudzeniu czuje się dziwnie. Przeważnie jeszcze tego samego dnia wieczorem,

dostaje silnej gorączki, która trwa przez kilka dni do tygodnia, zaś po niej człowiek leży osłabiony przez kilka tygodni. Bywa, że tknięcie przez południcę zbyt długie i mocne przyprawia o utratę rozumu lub nawet śmierć8. Wyjaśniając ludową tajemnicę – południcę sprowadzały na ludzi udar, a za wiarą w nie kryło się najwyraźniej zupełnie racjonalne przekonanie o tym, że w bardzo gorące i słoneczne dni nie powinno się pracować w polu w samo południe. Choć demonologia ludowa jest niezwykle bogata i obfituje w istoty o różnych atrybutach, niezwykłych cechach wyglądu, mocach czy upodobaniach, to można powiedzieć, że istoty demoniczne w słowiańskiej kulturze tradycyjnej mają także wiele cech wspólnych, jak czasowa niewidzialność, ciemne lub czerwone zabarwienie skóry (np. upiora, jak pisze K. Moszyński, Małopolanie i Ślązacy poznawali po sinym znaku w kształcie nożyc9, ognistość i skrzenie się, wzrost raczej drobny, stosowny dla duszy-widma człowieczego, gęste owłosienie, obfite brwi lub ich brak, wielka głowa, wielkie oczy, osobliwe zęby, grube wargi, długie sutki, brak pleców, nadmiar palców, kulawość, stopy zwierzęce lub ptasie. Kolejną wspólną cechą zjaw i demonów jest upodobanie do dręczenia ludzi. Dręczą one na wszystkie możliwe sposoby, przy czym, jak pisze Gieysztor, „specjalnością wyobraźni słowiańskiej jest tu zagłaskanie i załaskotanie na śmierć”10. Duszą i gniotą, jak przerażające nocne mary czy pokraczny Leśmianowski Du-

8. Cz. Białczyński, Stworze i zdusze, czyli starosłowiańskie boginki i demony, Wydawnictwo Kraina Księżyca Kraków 1993, s. 112-113 9. K. Moszyński, Kultura ludowa Słowian. Kultura duchowa, cz. II, z. 1, Polska Akademia Umiejętności, Kraków 1939, s. 611 10. A. Gieysztor, op. cit., s. 254

65


siołek, straszą jękiem, płaczem i gwizdem, śmiechem, klaskaniem, jeżdżą na ludziach, wysysają krew i mleko, wyżerają wnętrzności, męczą kobiety ciężarne, odmieniają niemowlęta, porywają dziewczyny i kobiety, uwodzą, niepokoją swym śpiewem i muzyką, potrafią zgubić swym tańcem.

postępują zależnie od tego, z kim mają do czynienia i jaki cel im przyświecał. Jeśli zwiodły swoją ofiarę dlatego, że traktował ziemię źle, kaleczył ją przedwcześnie wbijając radło, pług, kołki, czy słupki do grodzenia, chłostał ją bezmyślnie kijem, obrażał i nic nie uczynił, by jej ulżyć czy ją przebłagać za to co zrobił, wtedy może się ze snu już nie obudzić. A gdy się zbudzi to na pewno czeka go lub ją coś złego i nigdy już zdrów nie będzie. Jeśli zaś, mimo że uderzył ziemię kijem, czy też zaszkodził jej upadkiem własnego ciała, gdy się przewrócił, nagrodził jej to przepraszającym pocałunkiem, ofiarą, żalem - nic mu się nie stanie. Jeśli w niczym nie zawinił, a do tego złożył ziemi ofiary, na pewno zostanie nagrodzony przez brzeginię. Może okazać się, że po przebudzenie, że jego łąka została skoszona, a trawa wysuszona i siano zagrabione w kopki, że źdźbła na jego pastwiskach są jedwabiste, miękkie oraz grube i ciężkie, że gleba w jego polach jest tłusta i bogata, a ziarno z niej wyrosłe okazałe i mięsiste12. Właściwie bezkarnie można sobie poswawolić z rusałką, która chętnie zabawi się z przystojnym młodzieńcem, dając mu wiele rozkoszy aż do chwili, gdy nie straci całkiem z wycieńczenia sił i przytomności 13. Wtedy zapada on w sen, a gdy się zbudzi, jej dawno już nie ma. Dotyk ich aksamitnego, puszystego ciała przynosi ukojenie i ulgę, a zapach odurza wywołując szał zmysłów. Gorzej, jeśli zechce się taką piękność pojąć za żonę. Lepiej poprzestać na jednorazowej przygodzie.

Zdarza się jednak, że zostawiają po sobie całkiem miłe wspomnienia. Przypołudnice na przykład lubią czasami napastować mężczyzn pracujących samotnie w polu, zwłaszcza przy koszeniu łąk, lub wypędzających bydło na odległe pastwiska blisko moczarów, łęgów i innych nieużytków. Żądza przypołudnicy jest wprawdzie tak dzika, że igraszki mogą zakończyć się kontuzją, na przykład odcinka szyjnego lub lędźwiowego, zwichnięciami rąk czy nóg, ale nie jest to reguła. Cz. Białczyński pisze: „Przypołudnice nachodzą człowieka na wprost, a gdy zaczyna uciekać, znów stają przed nim, zabiegłszy mu nagle drogę od drugiej strony jakimś zupełnie niemożliwym cudem. Ich szata faluje nieustannie i oblepia się na ciele, podkreślając wielkie piersi obfitujące w mleko, które ma właściwości odurzające. Napadniętego Przypołudnica przytrzymuje przy piersi i każe mu ssać. Od ssania człek popada w żądze i bezprzytomność, ulegając zachciankom Boginki i oddając się z nią najdzikszej swawoli.”11 Z kolei brzeginie, uwodzą zupełnie bez wybrzydzania (zarówno młodych chłopców, jak i starsze kobiety), a następnie kochają się namiętnie ze swoimi „ofiarami”, aż do oszołomienia, a następnie sprowadzają Istoty nadprzyrodzone pochodzenia pona nie długi sen, pełen majaków. Dalej zagrobowego nie muszą przyjmować 11. Cz. Białczyński, op. cit., s. 118-119 12. Tamże, s. 115 13. Tamże, s. 157

66


materialnej postaci – równie dobrze mogą to być nieokreślone cienie czyhające na człowieka u grobu, przy zachowanym skarbie, na miejscu zbrodni, przy moście. Z drugiej strony mogą to być zmarli aż za bardzo materialni – jak na przykład strzygi (również rodzaju męskiego – strzygonie czy strzyże), blisko spokrewnione z upiorami czy też wampirami, zwanymi u nas upirem i upierzycą lub wąpierzem i wąpierzycą14. To okrutne istoty nocne, które pastwiły się nad żywymi, bardzo często własnymi krewnymi, wysysając ich krew, dopóki nie zamęczyły ich na śmierć. Wiara w upiory i wampiry opanowała Europę wraz z ustaniem pochówków ciałopalnych i spopularyzowaniem grzebania ciał. A. Szyjewski podkreśla, że u Słowian elementów duchowych w człowieku było więcej niż jeden i ich losy pośmiertne były różne15. Ci, którzy przyszli na świat z zębami, zrośniętymi brwiami, dużą głową lub cechowali się silnym owłosieniem ciała – niechybnie mogli zostać upiorami, ponieważ najwyraźniej mieli nie jedną, lecz dwie dusze. Po śmierci pierwsza dusza szła do nieba lub do piekła. Drugi duch pozostawał w ciele zmarłego i po jego pochówku wyprowadza ciało z mogiły, stając się strzygą czy upiorem16. Podobnie ci, którzy zginęli, zjedzeni przez dzikie zwierzęta, zwłaszcza wilka, nie mogli dostać się do nieba. Co istotne, to, w którą stronę

udawał się główny duch, zależne było od pozycji zwłok. Aby dusza dostała się do górnej sfery, niezbędne było ułożenie zwłok – jak pisze Szyjewski - „plecami do ziemi, fujarą do nieba”17. Co więc można było zrobić, gdy okazało się, że zmarły nie zaznał po śmierci spokoju wiekuistego? Unieszkodliwienie upiora mogło nastąpić wieloma sposobami: poprzez odcięcie głowy, przebicie zwłok kołkiem, włożenie w usta zmarłego kawałka żelaza, odwrócenie zwłok twarzą do ziemi, obciążenie grobu, żeby upiór nie mógł się z niego wydostać czy zasypanie otworu w grobie makiem, który musiał zbierać aż do piania koguta, co miało go unieszkodliwić. Z pewnością naszym przodkom nie brakowało wyobraźni, jeśli mowa o zaświatach i istotach je zamieszkujących. Zmarli, czy to groźni, czy przyjaźni, towarzyszyli żywym od narodzin aż do śmierci właściwie podczas każdej, najbardziej zwyczajnej czynności, bacznie obserwując ich poczynania, karząc za złe uczynki, a nagradzając te dobre. Niektórzy pewnie mogliby żałować, że w dzisiejszym rozpędzonym, technokratycznym świecie nie ma już miejsca na takie „zabobony”. A może to my zatraciliśmy dawną wrażliwość?

14. A. Gieysztor, op. cit., s. 255 15. A. Szyjewski, op. cit., s. 204 16. L. Pełka, op. cit., s. 164 17. A. Szyjewski, op. cit., s. 205

Bibliografia: 1. Białczyński, Cz., Stworze i zdusze, czyli starosłowiańskie boginki i demony, Wydawnictwo Kraina Księżyca Kraków 1993 2. Gieysztor, A., Mitologia Słowian, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2006 3. Moszyński, K., Kultura ludowa Słowian. Kultura duchowa, cz. II, z. 1, Polska Akademia Umiejętności, Kraków 1939 4. Pełka, L., Polska demonologia ludowa, Iskry, Warszawa 1987 5. Stomma, L., Antropologia kultury wsi polskiej XIX-XX w., Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1986 6. Strzelczyk, J., Mity, podania i wierzenia dawnych Słowian, Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 1998 7. Szyjewski, A., Religia Słowian, Wydawnictwo WAM, Kraków 2003

67


PRISON PRISON USA 1988 Dystr.: Brak Reżyseria: Renny Harlin Obsada: Viggo Mortensen Lane Smith Chelsea Field Lincoln Kilpatrick

X X X

Recenzent: Łukasz Radecki

X X

68

Lata 80. dla wielu współczesnych horrormaniaków pozostaną niezapomnianym okresem, w którym produkcje filmowe miały w sobie nienamacalną magię, jakiej nie sposób odnaleźć we współczesnych horrorach. To był czas, kiedy nawet film przeciętny wbijał się w pamięć.

więzień, obowiązkowo czarnoskóry, który „bardzo dużo wie”, okropny i nad wyraz nieprzyjemny naczelnik, no i kobieta, która znalazła wymarzoną dla siebie pracę właśnie w tym miejscu. Najważniejszy jest jednak buntownik, który sprzeciwia się całemu światu, a przynajmniej jawnej niesprawiedliwości i zastanemu za murami (nie)porządkowi. To wszystko jednak szczegóły, pod warunkiem, że kocha się klimat filmów lat 80., gdzie niedorzeczność lała się z ekranu wraz z krwią i testosteronem. Tutaj krwi nie mamy, bowiem film skłania się ku - oryginalnej, ale jednak - opowieści o duchach. Znajdą się jednak i tu sceny, które poruszą nawet tych bardziej odpornych widzów. Na szczególną uwagę zasługuje absolutnie wyjątkowa scena śmierci z drutem kolczastym. Choćby dla niej warto film zobaczyć, a potem gwarantuję, że go już nigdy nie zapomnicie.

Takim filmem jest niewątpliwie „Prison” z 1988 roku. Opowiada on historię mężczyzny skazanego na karę śmierci na krześle elektrycznym. Wyrok zostaje wykonany, wkrótce zaś okazuje się, że mężczyzna był niewinny. Sprawa zostaje wyciszona, a pechowe więzienie zamknięte. Gdy dwadzieścia lat później bramy zakładu zostają ponownie otwarte dla nowych więźniów kwestią Należy też wspomnieć o aktorstwie, czasu jest upomnienie się ducha nie- które jak rzadko kiedy w tego typu prosłusznie straconego więźnia o zemstę. dukcjach stoi na naprawdę przyzwoitym, czasem wręcz znakomitym pozioOryginalny scenariusz nie ustrzegł się mie. Prym wiedzie młodziutki jeszcze, sztampy, która bije po oczach w sche- ale już charyzmatyczny Viggo Mortenmatach dotyczących życia więziennego sen, tu znajdujący się jeszcze na progu i relacji zarówno pomiędzy więźniami, wędrówki po wielką sławę, a rywalizuje jak i strażnikami i zarządem zakła- z nim władczy Lance Smith, który twodu. Oczywiście znajdzie się i starszy rzy wyjątkową, choć też dość schema-


tyczną postać. Wiele znanych twarzy pojawia się również w epizodach i na drugim planie, co samo w sobie stanowi miłą rozrywkę. Film nie rewolucjonizuje gatunku, mimo potencjału jaki kryła w sobie oryginalna historia nie unika sztampy i tym samym pozostał na poboczu wielkiej historii horroru. Uważam jednak, że całkowicie niesłusznie, bowiem posiada kilka elementów, które powinny uczynić z niego dzieło kultowe. Takim jest choć-

by wspomniana scena z drutem kolczastym. Kultowe mogą być również efekty specjalne, które przywodzą na myśl te niesławne z finału „Hellraisera”, a więc wyglądające przeciętnie i umownie już dwadzieścia lat temu, dziś wywołujące natomiast nostalgiczny uśmieszek. Całość zaś nie straszy, ale intryguje na tyle, że potrafi dostarczyć bardzo dobrej rozrywki na kilkadziesiąt minut wieczornego seansu. Czasem nie potrzeba nic więcej.

69


KOMARÓW

Scenariusz i rysunki Bart Nijstad, wydawnictwo Centrala 2013, tłumaczenie: Sławomir Paszkiet, 156 stron

Recenzent: Michał Misztal

Już pierwszy kontakt z komiksem „Komarów” zachęcił mnie do lektury: wziąłem go ze stoiska i szybko przejrzałem całość od początku do końca, choć zwykle staram się tego nie robić. Akurat w tym przypadku miało to sens, bo kiedy zobaczyłem choćby scenę z kobietą odwiedzającą lekarza, już wiedziałem, że koniecznie chcę przeczytać tę opowieść. Nawet przy tak pobieżnym zapoznaniu się z tym, co napisał i narysował Bart Nijstad, zauważyłem w jego historii wystarczająco dużo niepokojących rzeczy, by zechcieć poznać jej zakończenie i mieć ją u siebie na półce.

70

Nawet pomimo tego, że ostatnia strona okładki do pewnego stopnia zdradza, jaki będzie finał komiksu, przez jego większą część autorowi udaje się porządnie straszyć. Nijstad robi to bardzo subtelnie, powodując u czytelnika niepokój wieloma pozornie mało znaczącymi wydarzeniami. Nieważne, czy nad miastem pojawiają się liczne kruki, czy jeden z bohaterów ma wybrać się do swojej dziwnej sąsiadki, czy widzimy postacie wchodzące do znajdującej się w Komarowie fabryki asfaltu – cały czas czułem, że coś wisi w powietrzu; przewracając kolejne strony wiedziałem, że coś jest nie tak. Oprócz scenariusza pomagały w tym także ilustracje, potęgujące wrażenie czającego się za rogiem niebezpieczeństwa. Zagrożenie jest w nich widoczne przede wszystkim dzięki budzącym podejrzenie twarzom przedstawionych czytelnikowi mieszkańców miasta (wielu z nich nie wygląda do końca normalnie) oraz przygnębiających szarych barwach.

Do pewnego momentu panująca w opowieści przytłaczająca atmosfera dostarcza sporej (i, co zrozumiałe, przewrotnej) przyjemności z lektury, potem jednak wrażenie to mija. W końcu dochodzi do tego, co zapowiadała wspomniana już ostatnia strona okładki: autor przestaje dawać sygnały, zapowiadać i subtelnie straszyć, dając w zamian prawdziwe niebezpieczeństwo pojawiające się bezpośrednio przed bohaterami. Wtedy niepokój znika, znika również stuprocentowo pozytywne wrażenie, jakie miałem czytając „Komarów”. Nie uważam tego za wielką wadę; przecież nie dałoby się ciągnąć w nieskończoność dążenia do finału. Poza tym komiks Nijstada można czytać wielokrotnie i niewykluczone, że zapoznając się z jego historią po raz kolejny, czytelnik dostrzeże coś, czego nie zauważył wcześniej. Znajduje się w nim sporo niedopowiedzeń umożliwiających zabawę w szukanie drugiego dna. Inna sprawa, że nie wszystkie wątki wydają się być poprowadzone do końca (choćby ten związany z fabryką – aż chciałoby się, żeby autor go rozwinął), nie wszystkie wydają się też dobrze przemyślane i niezbędne. Czytałem opinie, że „Komarów” to zlepek przypadkowych, pozbawionych sensu pomysłów, ale zakładam, że miały one służyć budowaniu atmosfery komiksu. Nie zmienia to jednak faktu, że niestety całość kończy się zdecydowanie za szybko. Wolałbym, żeby autor bardziej rozbudował swoją opowieść, co z kolei nie zaprzecza temu, że nie żałuję poświęconego jej czasu i, nawet pomimo jej wad, ośmielam się ją polecić.


Kamil Skolimowski Czerwony Kapturek

ROZJAŚNIENIE

SCENA 1 PLENER. DROGA LEŚNA. DZIEŃ. Widzimy od tyłu idącą postać. Ujęcie ogranicza się tylko do jej butów. Postać pokracznie posuwa się do przodu, powłócząc nogami, trochę kulejąc. Słyszymy dyszenie. Kamera przez chwilę podąża za postacią i w pewnym momencie z góry powoli obsuwa się okrwawiony obuch siekiery. Narzędzie dotyka ziemi i sunie wraz z postacią. Kamera „schodzi” z tajemniczego osobnika i powoli się obraca, ukazując nam drogę za idącym. Jakiś nieokreślony kształt ubrany na czerwono leży na środku drogi. Nie porusza się. WYCIEMNIENIE. TYTUŁ. NAGŁE ROZJAŚNIENIE.

71


Biblioteka Grabarza Polskiego

SCENA 2 WNĘTRZE. KUCHNIA. DZIEŃ. Nową scenę zaczynamy od ujęcia buzi otwartej jak do krzyku. I rzeczywiście, przez moment mamy wrażenie, że pokazana nam postać (dziewczyna) krzyczy, tym bardziej że słyszymy pisk. Po chwili jednak orientujemy się, że tylko ziewa. Dziewczyna zakrywa usta dłonią. Kamera przesuwa się i widzimy gwiżdżący czajnik na gazie (domniemany krzyk). Kamera leniwie śledzi poczynania dziewczyny (wyłączanie gazu, zaparzanie kawy, jedzenie rogalika). W pewnym momencie kamera zatrzymuje się na wiklinowym koszyku. Krzątanina dziewczyny po kuchni jest jakby tylko „dodatkiem” do sceny, to koszyk stanowi teraz centrum ujęcia. Dziewczyna co jakiś czas wrzuca do niego jakieś wiktuały (maślane ciasteczka, wodę mineralną itp.), by wreszcie zabrać koszyk. Całej scenie towarzyszą leniwe dźwięki jakby rozstrojonej gitary. Dziewczyna wychodzi z kuchni.

SCENA 3 WNĘTRZE. PRZEDPOKÓJ. DZIEŃ. Dziewczyna ubiera się do wyjścia. Wkłada buty, narzuca na siebie czerwoną bluzę z kapturem (ogólnie widzimy teraz, że ma na sobie ciuchy albo całkowicie czerwone, albo z czerwonym akcentem). W pewnym momencie w tle zaczyna wybrzmiewać nieco chrapliwy męski półszept. GŁOS: (poza ekranem) „Tym razem to ty zanieś wałówkę tej wiedźmie. Ja już tym rzygam, a sama dopominałaś się, że wreszcie chcesz mieć z nią jakiś kontakt. Chciałaś, to masz, tylko nie zdziw się tym, co zastaniesz na miejscu.

72


Kamil Skolimowski - Czerwony Kapturek

Ta stara kurwa dziczeje z miesiąca na miesiąc. Po prostu zostaw jej wałówkę i nie wdawaj się z nią w żadne rozmowy. Drogę znasz. Ojciec.” W trakcie owej przemowy kamera powoli nakierowuje się na pomiętą kartkę leżącą na szafce w przedpokoju. Nie widzimy, co jest na niej napisane, aczkolwiek teraz domyślamy się, że treść tego liściku właśnie została nam odczytana. Kamera oddala się. Dziewczyna zakłada na uszy słuchawki od odtwarzacza mp3 (ujęcie wciskanego przycisku ON; po chwili leniwe brzdąkanie gitary w tle zostaje wyparte przez industrialne, psychodeliczne łojenie) i wychodzi z koszykiem w ręku. Muzyka z odtwarzacza cichnie wraz z zamknięciem drzwi. Rozstrojona gitara ponownie stanowi muzyczne tło. Kamera powoli idzie przez cały przedpokój, by pokazać nam wejście do jakiejś innej izby. Widzimy tam łóżko i nogi leżącego na nim człowieka. Słyszymy chrapanie. Obok łóżka leży pusta butelka wódki. Słychać, że gra telewizor. Nagle pokój wypełnia głos spikera. SPIKER: (poza ekranem) Miejskie Radio S. Wiadomość z ostatniej chwili. Dostaliśmy informację, że ze szpitala psychiatrycznego „Grimmeault” w Siedlcach przed paroma godzinami uciekł chory psychicznie i wyjątkowo niebezpieczny pacjent podejrzany o serię brutalnych morderstw. Lokalna prasa swego czasu nadała mężczyźnie pseudonim Leśniczy...

SCENA 4 NIEOKREŚLONY CZAS I MIEJSCE. Biała kartka papieru. Po chwili skapują na nią czerwone krople.

73


Biblioteka Grabarza Polskiego

NAGŁE WYCIEMNIENIE. ROZJAŚNIENIE.

SCENA 5 PLENER. NIEOKREŚLONE MIEJSCE. DZIEŃ. Ujęcie idącej dziewczyny. Najpierw widzimy tylko nogi. Potem skupioną twarz. Wreszcie dłoń trzymającą komórkę i wystukującą SMS. (Tekst jest celowo napisany niepoprawnie stylistycznie i interpunkcyjnie.) TREŚĆ SMS-a: „Nie uwierzysz,ten zapijaczony fiut puscil mnie w koncu do babki.Czuje ze to bedzie niezla jazda,ostatni raz widzialam ja na komunii.Wtedy poderznela Dzekiemu gardlo”

SCENA 6 NIEOKREŚLONY CZAS I MIEJSCE. Biała kartka papieru. Po chwili skapują na nią czerwone krople.

SCENA 7 PLENER. SKRAJ LASU. DZIEŃ. Dziewczyna wchodzi do lasu, rozgląda się. Na jej twarzy wymalowane jest lekkie znudzenie. Powoli kroczy leśną ścieżką. Cały czas ma słuchawki na uszach, ale już nie słyszymy muzyki. Panuje cisza. Ujęcie drzew od dołu, obraz wiruje.

74


Kamil Skolimowski - Czerwony Kapturek

SCENA 8 PLENER. LAS. DZIEŃ. Różne ujęcia dziewczyny idącej lasem. Ujęcie twarzy dziewczyny. Patrzy przed siebie, znudzona, i w pewnym momencie marszczy czoło. Zauważa leżącą na drodze zasuszoną różę. Podchodzi do kwiatu i podnosi go. Prycha cicho, nieco zdziwiona. Odłamuje zeschły listek i kruszy go. Rozgląda się wokół ze zmarszczonym czołem. Wkłada różę do koszyka. Nagłe ujęcie wściekłego wilczego oka. W tle warczenie. Obraz staje się lekko zaciemniony. Dziewczyna spogląda przed siebie i grymas zdziwienia na jej twarzy zostaje zastąpiony lekkim przestrachem. Kamera odwraca się szybko, by pokazać nam to, co zobaczyła dziewczyna. Jakieś dziesięć metrów od niej stoi zakapturzona postać. Widzimy dziewczynę z perspektywy tajemniczego kapturnika. Ujęcie dłoni w czarnej rękawiczce zaciskającej się w pięść. Postać powoli zaczyna iść w stronę dziewczyny. Ta, przestraszona, odwraca się i chce uciekać. Wrzeszczy, gdy nagle wpada na tego samego kapturnika, który stał daleko przed nią. Nieruchomieje. Dyszy sparaliżowana strachem. Kapturnik zaczyna buszować w jej koszyku. KAPTURNIK: (grubym głosem) Co tam masz, dziewczynko? DZIEWCZYNA: (przerażona) Kim jesteś?

75


Biblioteka Grabarza Polskiego

Kapturnik powoli przesuwa łapę po wiktuałach w koszyku. W tle wybrzmiewają cicho bardzo niskie zaśpiewy chóralne. KAPTURNIK / „WILK”: Dawno temu stwierdzono u mnie paranoidalną likantropię. Warczy cicho, po czym chichocze. DZIEWCZYNA: Zostaw mnie. „WILK”: Boisz się? Dziewczyna przełyka ślinę. „Wilk” bierze od niej różę i ogląda ją. „WILK”: (powoli) Podobno ktoś obcy i zły wszedł do naszego lasu. DZIEWCZYNA: (nadal przerażona) Ja tylko idę do babki. „WILK”: Ktoś obcy i zły. (zbliża twarz do ucha dziewczyny i kończy szeptem) Powinnaś uważać. Dziewczyna zamyka oczy. Duże zbliżenie na jej oczy, chóry milkną. Oddalenie.

76


Kamil Skolimowski - Czerwony Kapturek

Dziewczyna otwiera oczy. Patrzy w bok. „Wilk” zniknął. Dziewczyna oddycha z ulgą. Patrzy przed siebie i marszczy brwi. Jakieś pięć metrów od niej widzimy wbity w ziemię krzyż. Obok niego siedzi ubrana na biało milcząca postać, młoda kobieta. Kiedy Kapturek podchodzi bliżej, widzimy mały, płytki grób. Domyślamy się, że to mogiła jakiegoś dziecka. Postać przegląda zeszyt. Kartki owego zeszytu są czyste, gdzieniegdzie tylko widzimy krople krwi. W tle słyszymy dziecięce kwilenie. Po chwili postać zamyka zeszyt. Na okładce widzimy nakreślony pokracznie czerwony napis „Bajki na dobranoc”. DZIEWCZYNA: (szeptem) Jezu, to jakiś chory żart? Zaczyna uciekać przed siebie. Biegnie przez jakiś czas, w końcu ma odwagę się odwrócić. Za nią droga wygląda normalnie. Krzyż i młoda kobieta zniknęły. Ujęcie zdziwionej twarzy dziewczyny.

SCENA 9 PLENER. LAS. DZIEŃ. Kamera z perspektywy postaci. Ktoś przedziera się przez leśną gęstwinę, dysząc ciężko. Nagle osobnik zatrzymuje się i spogląda w dół. Dzięki temu widzimy, że nosi spodnie moro i trzyma siekierę.

77


Biblioteka Grabarza Polskiego

SCENA 10 PLENER. LAS. DZIEŃ. Wracamy do dziewczyny. Ta idzie leśną ścieżką szybkim krokiem przed siebie, co jakiś czas oglądając się. W końcu zwalnia i oddycha głęboko, wznosząc twarz ku niebu. Po chwili śmieje się sama do siebie. Uspokaja się i schodzi na chwilę z drogi. Przykuca i wyjmuje z koszyka wodę mineralną. Otwiera butelkę i pociąga łyk. Wtem dostrzega linkę przeciągniętą przez całą szerokość drogi i przywiązaną do jednego drzewa po jednej i do drugiego drzewa po drugiej stronie. Na lince wiszą trzy maski z powykrzywianymi minami. Dziewczyna podchodzi do owej „konstrukcji”. Ponownie słyszymy delikatny chóralny śpiew. Dziewczyna dotyka trzech masek. Na każdej widnieje jedno słowo, na pierwszych dwóch jest to „DAWNO”, na trzeciej „TEMU”. Zbliżenie na każdą maskę. „DAWNO” „DAWNO” „TEMU” Muzyka milknie. W ciszy obserwujemy przerażające białe maski. Dłuższe ujęcie. Po chwili dziewczyna z wściekłością zrywa linkę i gniecie maski. DZIEWCZYNA: (spokojniej, wyraźnie starając się wszystko zracjonalizować) Nie boję się. (woła w leśną gęstwinę) Cokolwiek tu odwalacie - nie rusza mnie to! Kilka leniwych ujęć leśnej przyrody. Po chwili powrót do dziewczyny. Ta idzie ze słuchawkami na uszach, delikatnie porusza głową w rytm muzyki, wyraźnie stara się przez to zre-

78


Kamil Skolimowski - Czerwony Kapturek

laksować, wciąż jednak mimowolnie rozgląda się niespokojnie dookoła. Widzimy krajobraz z jej perspektywy. W tle wybrzmiewa szybka rockowa piosenka. Nagle kawałek urywa się. Wracamy do normalnej perspektywy. Dziewczyna marszczy czoło, na chwilę zdejmuje słuchawki i zerka na nie. Po chwili znowu je nakłada. Zamiast piosenki słyszy tubalny głos wymawiający jakąś mantrę (fragment oryginalnej baśni o Czerwonym Kapturku czytany od tyłu). Chwilę tego słucha, po czym zdejmuje słuchawki i powoli je chowa. DZIEWCZYNA: (wciąż starając się wszystko zracjonalizować) Coś się zepsuło, coś się po prostu zepsuło. Dziewczyna dochodzi do jakiejś polany. Słyszymy ciche chorały gregoriańskie. Na środku polany siedzi jakiś człowiek z workiem na głowie. Ujęcie twarzy dziewczyny i jej oczu rozszerzających się ze strachu. Mężczyzna z workiem na głowie struga sobie prawą rękę. Krwawe ochłapy opadają na ziemię, tryska krew. DZIEWCZYNA: C-co pan robi? Mężczyzna przestaje strugać. Nieruchomieje. DZIEWCZYNA: (ze łzami w oczach, szeptem) Czy mam wezwać pogotowie? Mężczyzna nadal się nie porusza. Dziewczyna dyszy cicho.

79


Biblioteka Grabarza Polskiego

DZIEWCZYNA: (szeptem, do siebie) To jakiś żart? O co tu chodzi? Zza niej wychyla się „wilk”. WILK: (chrapliwie) To pisarz baśni, stracił wenę. Chce ukarać swoją dłoń. Dziewczynko, czemu masz takie wielkie oczy?

SCENA 11 NIEOKREŚLONY CZAS I MIEJSCE. Biała kartka papieru. Po chwili skapują na nią czerwone krople.

SCENA 12 PLENER. LAS. DZIEŃ. Ktoś (domyślamy się już, że zapewne psychopata o przezwisku „Leśniczy” wspomniany w wiadomościach) przedziera się przez leśną gęstwinę, dysząc ciężko.

SCENA 13 PLENER. LAS. DZIEŃ. Dziewczyna idzie dróżką. W tle gra rozstrojona gitara. Zbliżenie na jej otępiałą twarz. Zerka na telefon, manewruje nim

80


Kamil Skolimowski - Czerwony Kapturek

w powietrzu i marszczy się (domyślamy się, że brak zasięgu). Idzie dalej. Patrzy na bok, dostrzega przy ścieżce jakiś kwiatek i zrywa go. Porównuje kwiatek ze zwiędłą różą, którą ma w koszyku. Nagle słyszymy charakterystyczne kliknięcie jak przy robieniu zdjęcia. Dziewczyna dostrzega stojący na środku ścieżki taboret przykryty czarną chustą. Na taborecie znajduje się aparat fotograficzny. DZIEWCZYNA: Co jest, kur... Urywa, wrzuca świeżo zerwany kwiat do koszyka (ten jednak szybko z niego wypada, za to umarła róża zostaje w środku), podnosi się i podchodzi do aparatu. Podnosi go. Urządzenie cały czas robi zdjęcia. Dziewczyna naciska jakiś przycisk na chybił trafił i odwraca cyfrówkę, by zobaczyć zdjęcia na wyświetlaczu. Chwilę jej zajmuje rozeznanie się w przyciskach, ale w końcu uruchamia opcję wyświetlania zrobionych zdjęć. To, co na nich widzi, na nowo wzbudza w niej pokłady przerażenia: okrwawione twarze na tle siedmiu gór, ludzie czołgający się po ziemi na tle siedmiu drzew, jacyś wisielcy na tle siedmiu wstęg rzecznych. Dziewczyna tłumi krzyk i odrzuca aparat. DZIEWCZYNA: (wrzeszczy) CO TO, KURWA, JEST?! Rozgląda się bezradnie. Kopie taboret, ten wywija kozła w powietrzu i z suchym trzaskiem ląduje na poboczu.

81


Biblioteka Grabarza Polskiego

SCENA 14 PLENER. OKOLICE DOMKU BABCI. DZIEŃ. Statyczne ujęcie frontowych drzwi do Domku Babci. Statyczne ujęcie zielonej szopki ze skrzypiącymi drzwiczkami. Statyczne ujęcie zaniedbanego wychodka.

SCENA 15 PLENER. OKOLICE DOMKU BABCI. DZIEŃ. Dziewczyna wchodzi na podwórko babci i obserwuje wszystko ze zmarszczonym czołem. Przez chwilę widzimy wszystko z perspektywy trzymanego przez nią koszyka. Dziewczyna podchodzi do frontowych drzwi. Perspektywa zmienia się na normalną. Podczas gdy dziewczyna puka, kamera zjeżdża powoli na bok. Obok drzwi w altance widzimy leżący koc, spod którego wystaje nieruchoma dłoń. DZIEWCZYNA: Babciu? To ja, twoja wnuczka! Dziewczyna naciska lekko klamkę i wchodzi do środka. Zamyka za sobą drzwi. Następuje dłuższe ujęcie samych drzwi. Kamera oddala się i widzimy, że człowiek w moro z siekierą też jest już na podwórku babci.

SCENA 16 WNĘTRZE. DOMEK BABCI. DZIEŃ. Dziewczyna patrzy w jeden punkt.

82


Kamil Skolimowski - Czerwony Kapturek

DZIEWCZYNA: (przestraszona) Babciu? Statyczne ujęcia wnętrza domku: prowizoryczna, zaniedbana kuchnia, stolik z przewróconą lampką. Biała szafka z czerwonym odciskiem dłoni na niej. I wreszcie ujęcie tapczanu z siedzącą na nim babcią. Ta kiwa się powoli do tyłu i do przodu. Jej twarz jest ukryta we włosach. Na głowie ma chustkę. DZIEWCZYNA: To ty? Poznajesz mnie? Babcia nadal kiwa się w milczeniu. Dziewczyna podchodzi do stolika, stawia na nim koszyk z wałówką i siada na krzesełku. Rozgląda się. W tle zaczyna brzdąkać rozstrojona gitara. W domku panuje względny porządek, ale jest dosyć posępnie. Gdzieniegdzie widzimy różne ilustracje i zdjęcia w ramkach. Każda przedstawia dziewczynkę w czerwonym kubraczku. Na półeczce dostrzegamy ramkę ze zdjęciem dziewczyny. Następuje zbliżenie i widzimy, że fotografia jest pokryta krwawymi odciskami palców. Dziewczyna widząc to, marszczy brwi i lekko się krzywi. Po chwili przenosi wzrok na babcię. DZIEWCZYNA: Masz moje zdjęcie. Starsza kobieta nadal się kiwa. Dziewczyna wzdycha i zaczyna wypakowywać z koszyka jedzenie. W tym czasie następuje zbliżenie na okno. Po drugiej stronie stoi Leśniczy.

83


Biblioteka Grabarza Polskiego

SCENA 17 PLENER. OBOK OKNA DOMKU BABCI. DZIEŃ. Leśniczy dyszy i przykłada do szyby okrwawioną dłoń.

SCENA 18 WNĘTRZE. DOMEK BABCI. DZIEŃ. Dziewczyna otwiera wodę mineralną i pociąga łyk. Spogląda na babcię. DZIEWCZYNA: Z lasem jest coś nie tak. Jest nawiedzony? Babcia przestaje się kiwać. Spogląda na dziewczynę. BABCIA: (przerażającym skrzekiem) Rano ktoś tu był i mi zabrał siekierę.

SCENA 19 NIEOKREŚLONY CZAS I MIEJSCE. Biała kartka papieru. Po chwili skapują na nią czerwone krople.

SCENA 20 PLENER. LAS. DZIEŃ. Dziewczyna wraca. Rozmawia przez komórkę. W koszyku ma tylko

84


Kamil Skolimowski - Czerwony Kapturek

wodę i różę. DZIEWCZYNA: (rozbawiona) Ty, po raz ostatni paliłyśmy to świństwo. Do teraz mnie trzymało! Wiesz, jakie miałam schizy w tym lesie? Ja pierdzielę... No... Nie no, wracam tą samą drogą... Oj, jasno jest przecież... Nie, nie boję się... Czy co...? Nie, nie żałuję, przynajmniej się z nią spotkałam... Stary miał rację, ona całkowicie zdziwaczała... Halo?... Kurwa, tracę zasięg... Halo? Odejmuje słuchawkę od ucha, patrzy na wyświetlacz. DZIEWCZYNA: Cholera. Kamera działa teraz zza dziewczyny. Dłuższe ujęcie pokazujące spacer leśną dróżką. Nagle zza drzewa wyskakuje na nią Leśniczy z siekierą. Zamachuje obuchem tuż przed nią, dziko wrzeszcząc. Dziewczyna upuszcza koszyk, krzyczy z przerażenia i zaczyna uciekać. Leśniczy jest tuż za nią. Dziewczyna skręca w leśną gęstwinę, biegnie na oślep. Dłuższe ujęcie. Kamera działa z jej perspektywy. Dziewczyna krzyczy. DZIEWCZYNA: JEZU, LUDZIE, RATUJCIE! Wybiega na polankę. Perspektywa kamery wraca do normalności. Ponownie wybrzmiewają chóry. Nagle zza dziewczyny wyskakuje „wilk” i zakrywa jej usta. Ta szamocze się.

85


Biblioteka Grabarza Polskiego

„WILK”: (nachyla się i szepcze) Nie bój się. Nasza pani zaraz się zajmie obcym i złym.

SCENA 21 PLENER. LAS. DZIEŃ. Leśniczy nadal ściga dziewczynę. Widzimy z jego perspektywy, jak biegnie. Zmiana ujęcia i widzimy z boku całego Leśniczego. Zatrzymuje się. Wciąż dzierży siekierę. Dyszy. Tuż za nim powoli idzie babcia. Trzyma nóż. Podchodzi niemal bezszelestnie do Leśniczego i wbija mu nóż w bok. Ten upada i upuszcza siekierę. Babcia przechwytuje ją. Wyciąga nóż z ciała psychopaty i odwraca go na plecy. Leśniczy jęczy. Babcia spogląda na siekierę i po chwili na Leśniczego. Ten odczołguje się i pokracznie wstaje.

SCENA 22 PLENER. LAS. DZIEŃ. Dziewczyna wybiega na drogę. Jest u kresu sił. Upada.

SCENA 23 PLENER. LAS. DZIEŃ. Leśniczy biegnie nieporadnie, obijając się o drzewa. Babcia w końcu go dopada i przewraca. Zaczyna zadawać ciosy siekierą. Krzyk Leśniczego milknie. Babcia dyszy po wysiłku.

86


Kamil Skolimowski - Czerwony Kapturek

Wychodzi na drogę i idzie do dziewczyny. Ta leży nieruchomo. Babcia potrąca ją nogą. Znowu słyszymy leniwe granie rozstrojonej gitary. Babcia odchodzi, zmęczona. Widzimy od tyłu idącą babcię. Ujęcie ogranicza się tylko do jej butów. Babcia pokracznie posuwa się do przodu, powłócząc nogami, trochę kulejąc. Słyszymy dyszenie. Kamera podąża za babcią jakąś chwilę i w pewnym momencie z góry powoli obsuwa się okrwawiony obuch siekiery. Ta dotyka ziemi i sunie wraz z babcią. Kamera „schodzi” z babci i powoli się odwraca, ukazując nam drogę za idącą. Dziewczyna ubrana na czerwono leży na środku drogi. Nie porusza się. Zbliżenie na nią. Po chwili nachyla się nad nią „wilk”. Kładzie koszyk z różą obok niej. „WILK”: Idź już. „Wilk” zabiera z koszyka różę i odchodzi. Po chwili dziewczyna odzyskuje przytomność, chwyta koszyk i wstaje. Patrzy przed siebie i dostrzega odchodzącą w las babcię z siekierą. Uśmiecha się i odchodzi powoli w drugą stronę. Kamera jeszcze jakiś czas pokazuje idącą babcię. Ujęcie drzew od dołu, obraz wiruje. WYCIEMNIENIE.

KONIEC

87


Autorka: Asia Jedlińska / Fabryka Baniek

GRABARZ POLSKI Grabarz Polski #44 Korekta: Wojciech Lulek Grafika, skład, łamanie: Wojciech Jan Pawlik Reklama, Patronaty i Współpraca: Bartek@grabarz.net | Wojtek@grabarz.net

Chcesz współtworzyć Grabarza? Napisz do nas! www.Grabarz.net | www.Facebook.com/GrabarzPolski


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.