Czachopismo - Nr 1

Page 65

TOOL „10.000 Days” Sony / 2006

NEKROMANTIX „Live is a grave & I dig it” Hell Cat Records / 2007

MARILYN MANSON „Eat Me, Drink Me” Universal / 2007

Mało która grupa potrafi wydawać płytę średnio co 5 lat i mieć niesłabnącą rzeszę, powiedziałbym, „wyznawców”. Toola dla bezpieczeństwa zalicza się do progresywnego mrocznego metalu, choć każda kolejna płyta staje się coraz bardziej rockowa. Miejscami ciężkiego, miejscami brzdąkającego swobodnie, mrocznego, brudnego, choć teksty nieraz są kabaretowe czy abstrakcyjne. Niewątpliwie za potęgą sugestywności ich płyt stoi głos wokalisty Maynarda Jamesa Keenana. W „tool’owym” stylu jest i wydany w zeszłym roku „10.000 days”. Po pierwszym przesłuchaniu na uszy rzucają się mocniejsze, żywsze i agresywniejsze, ale hard rockowe, nie metalowe, kawałki. Singlowy „Vicarious” czy „Rosseta Stoned” całkowicie wysuwają się naprzód, wrzynając się w pamięć, a gdzieś pomiędzy nimi wciśnięto znacznie delikatniejsze utwory, które zostawiają ten nieokreślony niepokój tak charakterystyczny dla Toola. Wymieszane w ten sposób kompozycje, przelewające się jedna w drugą, nie pozwalają ani się znudzić, ani zbytnio rozpłynąć w niebycie, ani nie męczą uszu brudnymi gitarami. Ich płyty mają w sobie coś takiego, że aż chce się wydzielić dla nich jakiś osobny obszar, do którego można by ich wrzucić, by przypadkiem ich nie sklasyfikować, bo mogłoby to rozwiać cały nastrój. Jak zwykle Toola słucha mi się doskonale, można sobie pozwolić na wiele swobody, dowolnie interpretować, konfrontować ze swoimi kapryśnymi nastrojami. Nie należy od tej płyty wymagać wstrząsu ani poziomu najdoskonalszego ich albumu, „Aenima”, lecz po prostu słuchać, bo nie da się ukryć, że to jedna z najlepszych płyt ostatnio wydanych.

Dwa lata przyszło nam czekać na najnowszy twór zespołu Nekromantix. Pierwsza połowa 2007 roku przyniosła ze sobą kolejną muzyczną odsłonę nawiedzonych Duńczyków, jednej z najlepszych kapel nurtu psychobilly. Po przetasowaniach personalnych – miejsce gitarzysty zajął Tröy Deströy (The Rezurex), za to za perkusją zasiadł Andy DeMize (The Rockets) – Nekromantix atakują kolejną płytą, zatytułowaną „Life is a Grave & I dig it!”. Album składa się z 13 kompozycji utrzymanych w brudniejszym, rock’n’rollowym stylu. Na największą uwagę zasługują popisy Tröya, który genialnie potrafi wkomponować swój instrument w klimat, jaki towarzyszy kompozycjom i spiąć je w całość. Znajdziemy tutaj typowe, spokojne przygrywanie na gitarze do sekcji rytmicznej „Anthem After Dark”, ale też opętańczo szybkie partie „Rot in Hell!”, w których Tröy czuje się zdecydowanie lepiej. Po pierwszym przesłuchaniu można odnieść wrażenie jakby Nekroman usunął się za kurtynę gitarowych riffów ze swoim coffin-bassem – nic bardziej mylnego! Wystarczy przesłuchać „My Girl”, „Panic at the Morgue”, „Out Comes the Batz” lub tytułowego kawałka. Kontrabas genialnie zgrywa się z partiami perkusji, tworząc solidny fundament dla gitarowych ekscesów Tröya. Najnowsza płyta nie jest typowa dla tego zespołu. Fani poprzednich produkcji mogą poczuć się zawiedzeni, szczególnie jeżeli chodzi o charakterystyczne brzmienie i styl grania Nekromantix, które na tym albumie zespół postanowił pomieszać gdzieniegdzie z energicznymi, rock’n’rollowymi partiami. Każdy powinien jednak dać szansę tej płycie. Mamy do czynienia z dobrym, solidnym albumem.

Po czterech latach przerwy główny amerykański skandalista w końcu wydał szósty już album. Jak zwykle jedyną rzeczą, której należało się spodziewać, jest to, że płyta zaskoczy nawet fanów. Otóż po kompletnie syntetycznym, elektronicznym albumie, Manson wrócił do korzeni i nagrał płytę rockową. Bardzo ciężkie i soczyste gitary porywają natychmiast. Melodyjne, ale siarczyste utwory szybko wpadają w ucho. Kawałek „Are You The Rabbit?” wręcz przywodzi na myśl stare dobre czasy Ozzy’ego. Szczególnie zaskakującym elementem są popisowe solówki gitarowe, które pojawiają się w prawie każdym utworze. Choć płyta jest rytmiczna i skoczna, dużo w niej mroku i swego rodzaju rozpaczy („Just a Car Crash Away”). Singlowy „Heart Shaped Glasses” całkowicie odstaje od dotychczasowych przebojów grupy rytmiką i brzmieniami gitar. Utwór „They said that hell’s not hot” jest doskonałą próbką tego, co można usłyszeć na reszcie albumu. Brzmi tu wściekłość, rozpacz i mnóstwo energii. Nie ma też tutaj właściwie charakterystycznych dla niego odwołań do religii, rzygania na Boga, polityków, prochów czy broni. Teksty drążą temat stosunków damsko-męskich w typowy dla Mansona sposób. Do płyty fanów przekonywać nie będę, bo kupią ją bez wahania. Bez obaw mogą też po nią sięgnąć wszyscy zainteresowani szeroko pojętym rockiem, bo jest to pozycja ze świeżym spojrzeniem, zagrana z jajami, pozbawiona wielu elementów obscenicznych i biseksualnych, z zespołem kojarzonych.

Eljon

Eljon

Michał Świderski

63


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.