Bartłomiej Paszylk Przed premierą słyszeliśmy od reżysera Neila LaBute, że stworzona przez niego nowa wersja sławnego filmu „The Wicker Man” (reż. Robin Hardy, 1973) zaskoczy nawet tych, którzy znają i uwielbiają oryginał. Parę miesięcy temu nowy film wyświetlano w polskich kinach, mogliśmy więc już się przekonać, że LaBute prawdy nie mówił. Jego przeróbka grzecznie podąża ścieżką wytyczoną przez dzieło Hardy’ego i niewiele zmienia fakt, że pojawiły się tu nieobecne w oryginale akcenty feministyczne (czy też, w zależności od interpretacji, antyfeministyczne). Przy okazji polskiej premiery DVD „Kultu” warto jednak zaznaczyć, że nie jest to wcale dzieło aż tak piekielnie nieudane, jak chciałaby większość krajowych i zagranicznych recenzentów.
32
LaBute, który jest również twórcą scenariusza remake’u, mianował bohaterem filmu policjanta Edwarda Malusa (Nicolas Cage) i za pomocą paru scen z życia zawodowego zaprezentował nam jego najważniejsze cechy: to mężczyzna twardy, sprawiedliwy i chętny do niesienia pomocy bliźnim. Nadmiar pozytywnych cech u bohatera horroru zazwyczaj oznacza kłopoty i nie inaczej jest w przypadku Malusa. Próbując pomóc nieznajomej, policjant staje się świadkiem tragicznego wypadku, w którym ginie zarówno kobieta, jak i jej córeczka. Od tego momentu Malusa będą prześladować koszmarne wizje blondwłosej dziewczynki rozjeżdżanej przez ciężarówkę lub topiącej się w wodzie. A wszystko to jest zapowiedzią makabrycznych wydarzeń na odizolowanej, rządzonej przez kobiety wyspie Summersisle, dokąd dzielnego policjanta wzywa jego dawna ukochana, Willow (Kate Beahan), i prosi go odnalezienie córki. Malus zaczyna podejrzewać, że dziewczynka ma zostać złożona w rytualnej ofierze i z biegiem czasu coraz bardziej nerwowo próbuje dowiedzieć się prawdy od osaczających go kobiet: uwodzicielskiej Honey (Leelee Sobieski), wrogiej i seksownej Rose (Molly Parker), a wreszcie przywódczyni całej sfeminizowanej społeczności – siostry Summersisle (Ellen Burstyn). Podstawową wadą „Kultu” jest właśnie to, że stanowi dość wierną przeróbkę uznanego klasyka. W ten sposób momentalnie traci na wartości u znawców gatunku, którzy – wbrew wcześniejszym słowom reżysera – pozbawieni