Czas kowalem losu człowieka - Albin Lubiński

Page 1




Albin Lubiński

CZAS KOWALEM LOSU CZŁOWIEKA

PRZEDSTAWIENIA TEATRALNE, OPOWIADANIA i ZAPISKI zebrała, opracowała i słowo o autorze napisała Regina Kotłowska Konsultacje - rodzina Albina Lubińskiego: Maria i Władysław Gabryniewscy Teresa i Piotr Cychnerscy Ilustracje Jana Wałaszewskiego i Albina Lubińskiego ze zbiorów rodzinnych. Ilustracje Tomasza Góreckiego ze zbiorów KSEiK „Ognisko”. Korekta: Tadeusz Majewski Alicja Górecka Maria Gabryniewska Teresa Cychnerska Skład i DTP: Kinga KEENYS Gełdon Projekt okładki: Lech J. Zdrojewski Współrealizatorzy projektu: Rodzina Albina Lubińskiego Kociewskie Stowarzyszenie Edukacji i Kultury „Ognisko” ISBN 978-83-65365-49-1 Wydawca: Fundacja OKO-LICE KULTURY ul. Modrzewiowa 5 83-210 Zblewo wydanie pierwsze - 2019


Albin Lubiński

CZAS KOWA L E M LOSU CZŁOWIEK A ZE SZKOLNYCH KRONIK BIBLIOTEK NOTATEK ALBUMÓW PRYWATNYCH ZBIORÓW ZEBRAŁA REGINA KOTŁOWSKA

Starogard Gdański 2019



Dziękujemy pani Reginie Kotłowskiej, wszystkim ludziom i instytucjom, którzy przyczynili sie do powstania i wydania tej książki. Rodzina


Wstęp

I

wiczno – najstarsza miejscowość wchodząca w skład gminy Kaliska. Pierwsze wzmianki pisane o niej pochodzą z 1402 r. To tutaj urodził się w 1874 r. Izydor Gulgowski, twórca pierwszego w Polsce skansenu we Wdzydzach Kiszewskich. Tu, w Iwicznie, 22 stycznia 1924 r. przyszedł też na świat Albin Wincenty Lubiński, syn Teofila i Marianny z domu Kozłowskiej. Rok jego narodzin był bogaty w wydarzenia o szczególnym znaczeniu dla losów Polski i Europy. Dopiero sześć lat minęło od zakończenia I wojny światowej i usankcjonowania granic II Rzeczypospolitej. Zaledwie jedenaście dni wcześniej Władysław Grabski w sejmie przeprowadził ustawę o naprawie skarbu państwa i reformie walutowej, już 20 stycznia w obieg wszedł złoty polski, a wkrótce zaczął działalność Bank Polski. Dzień przed jego urodzinami w Radzieckiej Rosji zmarł Włodzimierz Iljicz Ulianow Lenin, a po sukcesję po nim sięgnął Józef Stalin. W kwietniu tego roku jeszcze bliżej nieznanemu Adolfowi Hitlerowi przedstawiono wyrok 5 lat więzienia za próbę zamachu stanu. Przyszli architekci śmierci rozpoczęli swoją działalność. Od marca Polski był półwysep Westerplatte, a pod koniec tego roku Szwedzka Akademia Literatury przyznała Polakowi Władysławowi Reymontowi Nagrodę Nobla za wybitny epos narodowy „Chłopi”. Doceniono wszechstronny i prawdziwie wierny obraz wsi polskiej, ujęty w ramy czterech pór roku. Albin Lubiński był wychowany w głębokiej wierze chrześcijańskiej, jego ojciec prowadził gospodarstwo rolne, z którego utrzymywał jedenastoosobową rodzinę. Albin przyszedł na świat jako dziewiąte, najmłodsze dziecko. Jego starsze rodzeństwo to: Edward (1908-1970), Weronika (Gulgowska) (1910-2000), 006

CZAS KOWALEM LOSU CZŁOWIEKA - Opowieść o Albinie Lubińskim


Edmund (1912-1991), Teresa (Backhaus) (1914-2007), Helena (1915-1993), Regina (Glaza) (1919-2000), Alfons (1920-1999) i Alojzy (1920-2002). Granice gospodarstwa i obręb rodzinnej wsi wyznaczały jego niewielki świat. Zgodnie z wiejską tradycją od najmłodszych lat chłopiec pomagał w drobnych pracach w obejściu i w polu. Codzienny obrządek przy zwierzętach, wymiana ściółki w chlewach i oborach nie były mu obce. Między tymi czynnościami znajdował jeszcze czas na zwyczajne zabawy z kolegami. Z czasem obowiązków przybywało, a prace stawały się coraz bardziej odpowiedzialne. Kiedy skończył siedem lat, poszedł do szkoły. Tu żywa była jeszcze pamięć o dzieciach i rodzicach strajkujących w obronie mowy polskiej. Jesienią 1906 r. Iwiczno było dumne z określenia „stare polskie gniazdo”, które Prusacy nadali wsi z powodu jej oporu przeciwko germanizacji. Tu, w Szkole Powszechnej w Iwicznie i w rodzinnym domu, uczył się miłości do ojczyzny. Rozpoczął naukę akurat w momencie kolejnych zmian oświatowych, związanych z nową ustawą szkolną z 11 marca 1932 r., przygotowaną przez ówczesnego ministra Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego Janusza Jędrzejowicza. Ustawa w sposób kompleksowy regulowała sprawy szkolnictwa na wszystkich szczeblach nauczania – od przedszkola, poprzez szkoły podstawowe, średnie ogólnokształcące, po zawodowe, wprowadzając także obowiązkowe dokształcanie dla młodzieży do lat 18. W szkole powszechnej wyodrębnione zostały trzy różne stopnie organizacyjne. Każdy trwał 7 lat, lecz realizowano je na różnych programach nauczania. Szkoły powszechne I stopnia w ciągu 7 lat nauki realizowały program 4 klas, które obejmowały elementarny zakres wykształcenia z dodaniem pewnych elementów z klas wyższych. W tym stopniu organizacyjnym klasa III była 2-letnia, a klasa IV 3-letnia. Szkoły II stopnia realizowały program, który był rozszerzeniem i pogłębieniem szczebla pierwszego, z tym że klasa VI była 2-letnia. Szkoły III stopnia posiadały 7 klas jednorocznych. Podział szkół na trzy stopnie organizacyjne był niekorzystny dla dzieci wiejskich. Absolwenci szkół I stopnia, które przeważały na wsi, w zasadzie mieli bardzo małe możliwości kontynuowania nauki w gimnazjum ogólnokształcącym lub zawodowym. Zgodnie z zasadami reformy oświatowej Albin uczęszczał do czteroklasowej szkoły powszechnej I stopnia w Iwicznie, a potem jeszcze przez rok do VI klasy Szkoły Powszechnej w Zblewie. Kolejne dwa lata był uczniem Państwowego Gimnazjum Klasycznego w Starogardzie Gdańskim, które mieściło się w budynku dzisiejszego I LO – tzw. „czerwony ogólniak”. Zawsze z wielkim sentymentem wracał do rodzinnego domu. Lubił swoje Iwiczno. Potem, gdy los związał go na stałe ze Starogardem, często wspominał ludzi i wydarzenia, których był świadkiem lub o których słyszał. Wstęp

007


Wychowany w duchu wiary, z szacunkiem odnosił się do Kościoła i duchownych. Uważał, że to im przypadła odpowiedzialna rola niesienia „spraw kultury w lud”1. Szczególnie bliski był mu proboszcz parafii w Piecach, do której należało Iwiczno, ks. Leon Borowski. Wspominał go w jednym ze swoich opowiadań. Cenił w nim, oczami dorastającego młodzieńca, umiejętność dostrzegania w człowieku jego starań, chęci i talentów. Zapamiętał, że ksiądz proboszcz miał zwyczaj przed poranną mszą św. wychodzić przed kościół, by przekazać parafianom najistotniejsze wieści ze świata, bo przed ołtarzem „to się nie godziło”. Tak było jesienią 1938 r., gdy zawarto układ monachijski. Wtedy cieszył się, że wojny nie będzie2. W czerwcu 1939 r., gdy rozpoczynały się wakacje, nikt nie wierzył, że na długo będzie to ostatnie spokojne lato. I mijało wyjątkowo pogodne i piękne. W prasie pojawiały się pełne optymizmu informacje o potędze polskiego oręża i gotowości na wypadek wojny. Ale wojny tak naprawdę spodziewali się chyba tylko nieliczni. Wyczytywali gdzieś, między wersami, lakoniczne informacje o zarządzeniach obronnych wprowadzonych przez Polskę na skutek agresywnej postawy III Rzeszy, a pomiędzy repertuarem kin i drobnymi ogłoszeniami notki o tym, jak zachować się na wypadek ataku lotniczo-gazowego. Śledząc prasę czytelnik mógł mieć nadzieję, że Hitler nie rozpęta wojny. Optymistyczne prognozy wyczytać można było na łamach pelplińskiego „Pielgrzyma”, „Gońca Pomorskiego” oraz poświęconych ziemi kociewskiej dodatkom „Kociewie” i „Dziennik Starogardzki”. Albin jak zwykle spędzał lato w rodzinnym gospodarstwie. W domu oprócz niego przebywali jeszcze bliźniacy Alfons i Alojzy. Pracy zawsze było wystarczająco dużo dla wszystkich. Mógł jeszcze tego lata powłóczyć się z kolegami po kociewskich bezdrożach, zagajnikach, pławić się w jeziorkach. Potem przyszedł 1 wrzesień 1939 r. Pierwsze strony gazet informowały, że Niemcy jednak napadli na Polskę. Wybuch wojny przekreślił terminowe rozpoczęcie nauki. Jeszcze wierzono w siłę naszej armii i jeszcze nikt nie dopuszczał myśli o klęsce. Do Starogardu oddziały Wehrmachtu wkroczyły już 2 września 1939 r. Władze Polski wierzyły, że Anglia i Francja rzucą Hitlera na kolana i wydały zarządzenie o przesunięciu roku szkolnego 1939/1940 na poniedziałek 11 września. Dzieciaki cieszyły się nawet, że mają parę dni wakacji więcej. Tymczasem w Starogardzie i okolicy natychmiast uaktywnili się członkowie miejscowego Selbstschutzu. Rozpoczęły się masowe aresztowania polskich elit z terenów całego Kociewia. Wielu nauczycieli, lekarzy, księży ostatni rozdział 1

A. Lubiński, opowiadanie Francek.

2

Tamże.

008

CZAS KOWALEM LOSU CZŁOWIEKA - Opowieść o Albinie Lubińskim


swojego życia zapisało w Lesie Szpęgawskim. Rozpoczęła się też eksterminacja miejscowych Żydów. Aresztowania i rozstrzeliwania stały się codziennością. Brutalnie został przerwany czas dorastania i nauki. Albin miał wtedy niespełna 16 lat. Pozostał u rodziców w Iwicznie. Wiele się tam teraz zmieniło. Zakazano głoszenia kazań w języku polskim. Jednak ksiądz Leon modlitwy i wiadomości parafialne przekazywał w ojczystym języku, a po niemiecku mówił tylko „przykazanie miłości bliźniego”. Potem „zniknął” z parafii. Mogiłą stała mu się Ziemia Szpęgawska, ale o tym mieszkańcy wsi dowiedzieli się później. O 3 km od Iwiczna oddalona jest wieś Kaliska. We wsi od 1902 r. działał jeden z największych na Pomorzu Gdańskim tartaków. W nim, po pierwszym szaleństwie aresztowań i mordów, dokonywanych jesienią 1939 r. na mieszkańcach najbliższej okolicy, okupant przystąpił do wznowienia produkcji. Wycofana została wtedy z terenu tartaku stacjonująca tam od września specjalna jednostka SS, nadzorująca działania eksterminacyjne na ludności polskiej, a powrócili tartaczni robotnicy. Z przedwojennej załogi pozostali nieliczni, a wywiezionych na roboty do Niemiec zastąpili inni. Wśród nich był Albin Lubiński, który w kaliskim tartaku pracował przez dwa lata. Przez cały okres okupacji produkcja tartaku w całości przeznaczona była na potrzeby niemieckiej armii. A we wsi paraliżowało ludzi okrucieństwo okupanta. Albin słyszał o aresztowaniach i wybiórczych rozstrzeliwaniach. Ludzie, których wywożono, nie wracali. Hitlerowcy niszczyli znaki przynależności chrześcijańskiej i czci ludu. Dla Iwiczna nastał czas niszczenia kapliczek i krzyży. Tuż po przegranej kampanii wrześniowej 1939 r. na mocy dekretu Hitlera o podziale administracyjnym ziem wschodnich z 8 października 1939 r. zachodnie i północne ziemie Polski z obszarem Wolnego Miasta Gdańska zostały wcielone do Rzeszy Niemieckiej. W myśl założeń niemieckiej polityki narodowościowej, opracowanych na początku wojny, miejscowa ludność ziem wcielonych do Rzeszy stanowiła zgodnie z teorią narodowosocjalistyczną element wartościowy dla narodu niemieckiego. Początkowo wpisywanie się na listy narodowościowe było dobrowolne, ale wobec niskiego zainteresowania, rychło wprowadzono przymus. Na terenach Rzeczypospolitej Polskiej anektowanych przez III Rzeszę w czasie II wojny światowej egzekwowano go zarządzeniem z 4 marca 1941 r., a gauleiter okręgu Gdańsk – Prusy Zachodnie, Albert Forster zadbał, by skrupulatnie go wypełnić. Albin Lubiński miał dawno ukończone 19 lat. Odmówił przyjęcia niemieckiego dowodu osobistego. Wtedy wraz z braćmi został aresztowany i uwięziony w Tczewie. Jak wielu Polaków z Pomorza, którym przymusowo nadano niemieckie obywatelstwo, postawiono ich przed tragicznym dylematem: Wehrmacht albo Stutthof i represje wobec całej rodziny. Wybrali front. Okupant dla pewności rozdzielił braci i skierował na front zachodni, wschodni i Bałkany. Ich los nie Wstęp

009


O twórczości

O

powiadania Albina Lubińskiego mówią o życiu na Kociewiu. Podzielić je można ze względu na język na teksty pisane w gwarze lub łączące gwarę i język literacki oraz teksty pisane w literackim języku polskim, czyli tzw. „kulturalnej” odmianie języka narodowego. Ze względu na tematykę mamy do czynienia z tekstami mówiącymi o życiu wsi, zwyczajach ludu, wierzeniach, zabobonie i legendach. I to te zachowują język regionu, czasem naleciałości słowne charakterystyczne tylko dla wąskiego kręgu środowiskowego – jednej wioski, które mają znaczenie tylko w stosunku do konkretnego powiedzenia, zachowania, osoby, miejsca czy zdarzenia. Tylko w takim kontekście funkcjonowały i były rozumiane. W oderwaniu od niego w ogóle nie mają znaczenia. Lubiński wspaniale nią włada. Doskonale dozuje kolejne gwarowe frazeologizmy wplatając je w taki sposób, by uwypuklały esencję całej sytuacji. Niezwykle trafnie stosowane są świadectwem, że autor wie o czym mówi i że wiedzę tę wyniósł ze swej przeszłości, ze swego dzieciństwa. On po prostu wyrastał w tej gwarze i dlatego jest mu tak bliska, zrozumiała i prosta. Wraca w nich wspomnieniami do czasów rzeczywistości przedwojennej i powojennej. W wyobraźni czytelnika maluje obraz kociewskich wsi i życie jakże inne od dzisiejszego. Atmosferę wszechobecnej biedy łagodzi świadomość, w której sąsiad nie pozostawiał w potrzebie sąsiada. Imiona i nazwiska, miejsca i miejscowości, pojedyncze zdarzenia, które łączą w całość fakty. Prawdziwy kawał kociewskiej historii widziany oczyma jej uczestnika i obserwatora. Pisany piórem człowieka spostrzegawczego i wrażliwego. Pełne taktu nowelki są relacją z autopsji. Żywa w nich pozostaje gwara – język wsi z jego nieodpartym urokiem i prostotą. Dzięki temu ożyły na nowo słowa dawno już nieużywane w codziennym języku, a w niektórych przypadkach zapomniane. Należy pamiętać o tym, że autor używał gwary w czasach, kiedy nie była ona wyznacznikiem kultury, a posługiwanie się nią narażone było na kpiny i wyśmiewanie. Teksty Albina Lubińskiego są skarbnicą „słowa ludu”, posiadając równocześnie wielką wartości literacką. Wspominają wydarzenia, okoliczności i osoby, których los zrósł się z tym 024

CZAS KOWALEM LOSU CZŁOWIEKA - Opowieść o Albinie Lubińskim


regionem. Malują klimat kociewskiej wsi, codzienne zwykłe życie na tle historycznych wydarzeń. W takim kontekście sam autor nazywa je „pokłoskami”, a więc czymś co pozostało. Określa własne paranie się piórem słowami „To wtedy, gdy wszystko, co chleb dawało i było w poszanowaniu zrodziło się słowo pokłoski (…). Ale te moje pogłoski są inne. One dotykają spraw ducha; spraw ciągłego wyboru, bo i w te kłoski obfitowała ziemia nasza – ta dobra ziemia. Opowiadane zdarzenia i ludzie – to prawda; choć trochę podbarwiona, aby było stosowniej do przemyśleń”. Zbiera je więc jak ostatki kłosów po żeńcach na polu i spisuje tworząc zbiór nowel będący Sezamem wiedzy o ludziach i czasach przełomu XIX i XX wieku na Kociewiu. W tej grupie literackiej znajdujemy też bogactwo wiedzy o świadomości narodowej ludu, o jego wierze, o zabobonach. Ludowe podanie, gadka, anegdota jest obrazem najprostszego patriotyzmu i miłości do „tego kawałka świata i mowy ojców, i dziadów”. Jest wskazówką dla wprawnego czytelnika – obserwatora. Bez patosu, bez listy zasług i żali wskazuje zbiorowego bohatera w mieszkańcach kociewskiej wsi. Mowę dziadów zachował lud. Ale jak zauważył autor, ta wiedza dana jest „…dla niektórych”. Z sentymentem, ale i ubolewaniem spoglądał na zanikające na wsi zwyczaje. Wiedział, że bez nich będzie ona uboższa, a że bieda była tu niemal powszechnością, to zapomniane dawne obyczaje tylko jej dołożą szarości. Wraz ze zmianą czasów zmieniała się przyroda. Krajobraz coraz częściej malowała ręka człowieka, a nie natury, choć dostrzegał i w nim Lubiński pozytywne akcenty. Inną grupę tekstów stanowią opowiadania – nowelki z życia starogardzkiej „Czwórki” – szkoły, której dyrektorem Albin Lubiński był przez 35 lat. Budował jej wizerunek od pierwszych lat po wojnie. Wracał wspomnieniami do nauczycieli, uczniów i rodziców, z którymi zetknął się w swojej pracy zawodowej i społecznej. Z wielkim szacunkiem i podziwem patrzył na ich codzienny trud z wdzięcznością przyjmując każdą pomoc w budowaniu klimatu szkoły. Wspólnie tworzyli jej tradycje i nieśli w świat dobre imię. W jego pamięci nikt nie pozostał bezimienny. Był dumny z wychowanków „Czwórki”. Podkreślał w tekstach zasługi wielu ludzi dobrej woli zupełnie bezinteresownie wspierających działania szkoły. Dzięki temu nie umknęły nazwiska tych, którzy z rur i płaskownika wykonali harfę, i tych którzy tworzyli udane przyszkolne kwiatony, albo tych, którzy „przyciągnęli” przed szkołę wielki kamień – obelisk, na którym z kolei przytwierdzono płaskorzeźbę jej patrona. Wiadomo kto projektował i kto haftował, kto budował i kto grabił… Opowiadania te tchną niekłamanym patriotyzmem i troską o to, co kształtuje osobowość młodego człowieka. Zbiór ich stanowi żywą historię życia szkoły. W słowach prostych oddaje szacunek dla człowieka i jego pracy, która wciąż, mimo zmieniających się czasów jest i pozostaje najtrwalszym filarem patriotyzmu, w niej tkwi źródło miłości Ojczyzny. Czasami między wersami ukrył słowa zadumy nad „ludowymi czasami”, nad zniewoleniem ojczyzny po 1945 r. Było ono niewątpliwie inne od okupacji niemieckiej. Było zniewoleniem w „białych rękawiczkach”, w którym, w imię walki klasowej, zapadały wyroki więzienia i rozstrzelania, zwłaszcza w pierwszych latach po wojnie. Czy zniewolenie może być usprawiedliwieniem dla tych, którzy „po trupach szli do władzy”? O twórczości

025


tłem. W „Kasztelańskiej sprawiedliwości” cieniutką nić baśniowego wątku reprezentują rozumujące i czujące jak człowiek zwierzęta – niedźwiedzie. W innych pojawiają się ponadto krasnoludki, czy rusałki. Jeśli chodzi o styl języka i składni w twórczości Lubińskiego zwracają uwagę niezwykłe metafory, wynikające z prostoty słowa „maluczkich” połączone z mową potoczną i gwarową. Pojawiają się niecodzienne epitety i związki frazeologiczne. Niekonwencjonalna gra słowem i odmianą. Mimo dużej dowolności w polskiej składni utworom Lubińskiego dodaje uroku zawiły szyk, który w jego wydaniu jest przejawem autentyczności, a posługiwanie się kontrastami i sprzecznościami paradoksalnie oczywiste. Z całą odpowiedzialnością słowa nazwałabym styl literacki Lubińskiego stylem barokowym i w swoich odczuciach na pewno nie będę odosobniona. W tekstach pobocznych sztuk scenicznych przedstawia dokładnie, ze szczegółami wystrój sceny, strojów aktorów i ich zachowanie zaznaczając niemal każdy krok i ruch aktora. Dbałość o szczegóły jest wprost zadziwiająca. Ma to uzasadnienie, ponieważ aktorami w jego sztukach byli uczniowie szkoły podstawowej.

028

CZAS KOWALEM LOSU CZŁOWIEKA - Opowieść o Albinie Lubińskim


Pokłoski ze szkolnej niwy

owiadają bardzo starzy, że kiedyś, jeśli okruch chleba upadł jedzącemu, to go zaraz podniósł, a ucałowawszy ten okruszek zjadał. Taka była cześć dla chleba, bo i taka była bieda. Nie tylko okruszki zbierano z namaszczeniem. Zbierało się i kłoski po żniwach. Takie było niepisane prawo, że po zebraniu plonów, biedota szła na te zżęte pola, by uzbierać sobie trochę tych pozostałych kłosków. Szli na ... kłoski, albo też po ... kłoski. Przynosili pełne wory i było coś dla kur, a i zimą do jedzenia ludziom. Słowo po ... kłoski, albo też na ... kłoski zrosło się w jedno. I powstało pokłoski lub nakłoski w zależności od stron Kociewia. Te opisywane pokłoski dotyczą innego zbierania.

Pokłoski ze szkolnej niwy

029


Wiemy – to nasza jest przyszłość Wiemy – ty i ja. Będę poznawał co piękne Honoru szkoły strzegł. Będę godnym Polakiem Wiemy – to ty, i ja. W domu zostają zabawki, I wszyscy, których kochamy. My bierzemy tornistry, Na chwilę się żegnamy. Nie zmarnujemy dnia. Wiemy – to nasza jest przyszłość Wiemy – ty i ja. Będę poznawał co piękne Honoru szkoły strzegł. Będę godnym Polakiem Co przyjaźń ceni jak chleb. Prościutki w słowach, zrozumiały, maluchom staje się udanym uzupełnieniem do roty przysięgi składanej na sztandar podczas mianowania na ucznia. I znowu potrzeba zadecydowała. Ania Czerniejewska zmusiła się być autorem tego hymnu. Latami z nią pracowałem, a nie wiedziałem. Cicha, skromna harcerka podjęła zadanie i ... udało się! Nic dziwnego, zawsze szła „przez ciernie do gwiazd”. Jest jak jej ojciec – Józef Bielecki (nie żyjący). Oddana i pracowita – dla dzieci wszystko. Ale ona nie wyjątkiem: Irena Paździerska – oj trudziła się, by wiedzę mieli wychowankowie gruntowną. Nocy nie żałowała na wychwytywanie „byków uczniowskich”. Podobnie wokół matematyki chodziła Danuta Hercke, a Halina Pillar nie szczędziła się, aby każdego roku było duże przedstawienie radosne i wychowujące. Irena Piaskowska opiekując się szkolnym PCK samarytańsko organizowała pomoc staruszce z ul. Lubichowskiej. Jadwiga Łobocka i Ewa Świeczkowska chodziły wokół przestrzeni szkolnych, starały się, aby była obfita świeża zieleń i kwiaty. Ewelina Gollus uczyła umiejętności dobrego handlowania, a przy tym często sama znajdowała się w trudnościach, bo z dziećmi o manko łatwo. Nie przyznawała się do tego. Uważała, że „gdzie dwa rąbią”. Podobnym stresom 072

CZAS KOWALEM LOSU CZŁOWIEKA - Opowieść o Albinie Lubińskim


Grono pedagogiczne w latach 60-tych.

Osoby siedzące od lewej: Irena Paździerska, Krystyna Laszuk, Ewa Osowska, Irena Piaskowska, Ewelina Gollus, Rita Dawicka, Halina Popławska, Maria Malinowska, Jadwiga Łobocka, Halina Pillar. Środkowy rząd od lewej: Anna Gerowska, Ewa Świeczkowska, Zofia Milewska, Maria Słupek, Pani Lipska , Danuta Hercke, Józef Balewski. Górny rząd od lewej: Stanisław Gerowski, Pani Czerniak, Zofia Gromowska, Jan Piechowski, Albin Lubiński, Barbara Bortliczek.

poddana była i Ewa Osowska – opiekunka Szkolnej Kasy Oszczędności. Przez owych czterdzieści lat miewała „Czwórka” wspaniałych nauczycieli. Wymienieni – to nie wszyscy, bo kto dziś pamięta nie strudzoną Franciszkę Zimmermann, wspaniałą! Kiedyś na posiedzenie Rady Pedagogicznej przybył samarytańsko dr Bogdan Siniecki. Chciał zachęcić nauczycieli do społecznego oddania krwi. Odszedł zaskoczony, tak wielu zdecydowało się oddać krew potrzebną chorym. Ale wtedy nie było liczenia. Nie pamiętam, aby działaniom przeciwstawiano materialne niedostatki, czy ukrzywdzenia. Dziś toczy nas schorzenie, ba choroba. Najwygodniej zaripostować „Za takie pieniądze”! I przychodzi uporczywa zaduma, że gdy treści materialne zdominują ducha narodu to lawinowo przyjdzie najgorsze. Coś złego się porobiło. Dawniej próbowano porywać ojczyzną i wzniosłymi ideami. To bywało nieszczere; złe. Ale jeszcze bardziej źle czynimy, gdy z różnych wygodnych nam powodów stosujemy jako oskarżenie: „Za nasze pieniądze”! Oj ciężko przyjdzie „Zjadaczy chleba w aniołów przerobić”– J. Słowacki . Czterdziestolatka z cyklu Pokłoski ze szkolnej niwy

073


P.S. Wspomnienie o doktorze Józefie Milewskim zostało przeczytane podczas uroczystości upamiętnienia tego Kociewiaka w dniu 17.09.1998 roku, w jego kraju dzieciństwa i młodości - w Zelgoszczy. Tekst drobniejszą kursywą pisany nie był słuchaczom prezentowany, bo szybko szedł jesienny zmierzch, a od wybudowań pod lasem do wioski daleko, zwłaszcza dzieciakom. Same uroczystości odbyły się w dwóch miejscach. Najpierw w miejscowej kaplicy była msza święta w intencji J. Milewskiego celebrowana przez ks. proboszcza Piotra Wilkowskiego z Czarnego lasu, a potem udano się tam, gdzie wcześniej ustawiono głaz pamięci. Tam prezes TMZK - Mirosław Kalkowski przekazał władzom miejscowym ów znak pamięci. Wójt z Lubichowa - Ryszard Alechniewicz oddał pieczę nad miejscem czci dzieciom ze szkoły w Zelgoszczy. W uroczystości uczestniczyło sporo zelgoszczan i ludzi z okolicy. Dzieci zaprezentowały montaż poetycki o tematyce lokalnej (dużo po kociewsku). Uczynił się wczesny jesienny wieczór Ludzie pospieszyli do czekających obowiązków. Na miejscu pozostał głaz pamięci. Ten głaz dobyty z rodnych pól Napiórkowskich pod Starogardem znalazł godne przeznaczenie pod lasem w Zelgoszczy. Józefowy głaz sercu podobny objął wartę u krzyża, „aby dziatki pamiętały”. Ale nieosamotniony ten głaz. Nieopodal szlak historyczny - miejsca związane z drugą wojną światową - miejsca pouczające i nakazujące przemyślenia o postawach ludzkich - tych właściwych.

114

CZAS KOWALEM LOSU CZŁOWIEKA - Opowieść o Albinie Lubińskim


omasze (na czasie)

omasz to znana postać, bo z Pisma Św. Jak nie dotknął, to nie uwierzył. Taki był! Z tej przyczyny nie chwalono go. A jednak Tomasz i Tomasze bywają potrzebni w życiu. Ich powątpiewanie zapobiega błądzić. Hamują, wstrzymują, rozważają, ale są w końcu pożyteczni. Chronią przed nieszczęściem. Raz po premierze głośnego filmu „Krzyżacy”, przecież w naszych plenerach częściowo kręconego, rozmawialiśmy na lekcji języka polskiego, jak to wspaniale broniono chorągwi królewskiej. Któryś chłopiec wypowiedział się, że Sienkiewicz lepiej opisał to zmaganie bitewne, że książka lepsza. – Tak, lepsza, ale dla niego, bo on książki lubił. O innych można coś innego. Jednak ten chłopiec miał swoje, a może rodzinne niepokoje. Zapytał przeto: – Czemu ta królewska chorągiew miała orła w koronie, a ten dzisiejszy orzeł jej nie ma? Zrozumiałem intencję, bo w czasie młodogomółkowskim o tym często się mówiło w małych gronach, chociaż ..., chociaż ci z charakterem mieli i wtedy odwagę. Pamiętam dyrektora Technikum Skórzanego, słynnego Stefana Rządkowskiego, jak powiedział: – A co to by było, jakby nasz orzeł dostał koronę? Toć bez korony, to – gęś! – (Takie wypowiadanie bywało wtedy niebezpieczne). Zrobiło się aż cicho i... nic! Rządkowski dalej był sobą, kierował placówką i organizował inwestycje oświatowe, a zwłaszcza życie sportowe, bo to była jego pasja. Był potrzebny i był mądrością odważny. W lot pojąłem dziecięce niepokoje, a odpowiedzieć było nietrudno. Pomagały nasze dzieje. Ta królewska korona była dziwnym atrybutem, raz wieńczyła głowę orła, to znowu jej nie było. Takie dziwne, dziejowe jej umocowanie. Chwała, cierpienia narodowe i niewola. Rozumiałem te dziecięce niepokoje. Chłopca bolała wrażliwość Tomasze (na czasie)

115


zruszona. Kopał, a sapał, gdzieś daleko pokrzykiwano i śpiewano. Witek się śpieszył. Spocił się cały. Zrobiło się całkiem ciemno. Nagle błyskawice i przedburzowa duchota. Wiatr ruszył gałęziami bliskiej wierzby i zrobiło się coś chłodniej. Witek przyspieszył. Gdzieś blisko trzasło. Pewnie w mieście? Takie suche pioruny są niebezpieczne. Niebawem Witek usłyszał dzwony i krzyki, a po chwili ukazała się łuna. Blisko. – No, pali sia! Niech tam. Roboty nie zostawi. Nie zostawi kamienia, gdy już czuć, że się stanie. Zgrzytnęło. Czyżby? Nie, to złomek kamienny. Pochylił się i w bok go odtoczył. Daremne! I stało się. Zerwał się silny wiatr. Trach, odłamał najtęższy konar wierzbie i rzucił nim tam, gdzie mozolił się Witek. Nie zdążył uskoczyć. Ułomny, nieporadny. Konar przycisnął tę krótszą nogę do podkopanego głazu. Był przyciśnięty; nie umknie. Rety! Ból niesamowity i ta niemożność poradzenia sobie.

Lunęło. Błyskało, grzmiało i dźgało deszczem. Niebo stanęło w ogniu, huk szedł nieustanny, a każdej chwili mogło odwalić to drugie, niemniej groźne ramię wierzbowe. To było groźne, bardzo. Wyjęczał: – Boże, na co mi było, na co to przyszło! 184

CZAS KOWALEM LOSU CZŁOWIEKA - Opowieść o Albinie Lubińskim


Żywioł się rozhulał: huki piorunów, błyskanie nieustanne, szum ulewy, skrzypienie wierzby i złowroga cisza wionąca od Piekiełek. Na co to mu przyszło. I najgorsze ma koniec. Ulewa ustała. Zrobiło się spokojniej. Leży Witek mokrusieńki, do kamienia przyciśniony, ani drgnie. Zbolała stopa trzyma, boli: – Pewnie już spuchła – medytuje. – Dobrze, że złapało tę okaleczoną nogę, mniejsza szkoda. Chociaż...? Nie, nie łatwo będzie się uwolnić. Co by tu zrobić – ważył w sobie. I takim dopadły go zwidy. Nie wiedział, czy prawdziwe, czy ulęgłe z majaków i cierpienia, czy z zasłyszeń ludowych. Patrzy i ... – O śwanty aniele! Toć wyraźnie widzi, jak z gęstwiny liści powalonej wierzby grozi mu jakiś grenadier napoleoński. Błyszczą epolety i bielą się szamerunki. Czysty Francuz, a skacze, taki wściekły. Szeleszczą liski, chłód otula rozpaloną głowę: – Ależ tak, Boże, toć to farmazyn, ale on nie straszny. Grozić mi może i tyle. Prawdziwego udaje, juha jedan. Pociesza się Witek, stopa boli, aż nagle: pohukiwania, piski i łomoty. Jakby ptaszyska jakieś. Drży cały, bo to co chwila się powtarza. To wraca dziwne i niewiadome. – O Boże, toć czarownice! Wracają jandze, są niewyżyte, juhy paskudne, odzianie zedrzó, sponiewierajó i w rzeka zakulajó, bo óna blisko. O świanty aniele obroń mnie, obroń! – i szept się modlitewny wyrywa. Przekręca się Witek, żeby jak najdalej od wiedźm paskudnych. Oślepia go błyskawica i nagle dostrzega jak błyszczy, a blisko, tuż, tuż. ZŁOTO! Toć to złoto płonie w ogniu. Suszy siebie i oczyszcza. O świtaniu w głąb zapadnie. Złoto! Przyciśnion Witek leży, przed się spogląda, hen w dal, gdzie w lasach zaległ Swarożyn. Tam już różowieje. – Jezu, dnieje, toć ranek idzie i nie zdobędę! Co robić? Próbuje nogą (tą zdrową) odepchnąć konar wierzbowy. Nic. Nie, nie zmoże! Ta kłoda ani drgnie. Jest jakby w paści, przykuty. Witkowi udaje się tylko przekręcić na bok. Lepiej, tak poleży. Wtem błyskawica! – Jest, świeci i znowu widać; toć skarby! Złoto!!! Blask taki bliski, że ręką sięgnąć. Bliziutko. A skarby płoną, a złoto błyszczy, w ogniu się smaży. Ono się czyści! – A jeśli zwidy, zwodnicze błyski? Nie, być nie może, toć to się iskrzy. Witkowi trzeba, trzeba je nakryć i tylko krzyknąć: – Mojeś złoto! – Tylko tyle, ale jak? Gdy chroma stopa wierzby się trzyma wykonać trudno. A chociaż skarb ten ponętnie błyska, wabi i szepce jakoby: -Weź, sięgnij mnie i się spiesz nim słońce wstanie! Nie zrobisz, stracisz, przepadnę, w głębie zapadnę. Witek, Witek spiesz się! I Witek rozgorączkowany się zapomina; szarpie całym ciałem, gdzie francuzowe złoto błyska: – Nigdy, mojeś!... I zemdlał. Kulpeta

185


Nakłoski z przymrużonym okiem

„Gadeli stare, co dawni, jak spadła jaka okruszka, to zara chwatko ją podnieśli,

pocałoweli i zjedli, bo tak było trzeba. Ludzie wiedzieli, co głód, to i chleb szanoweli. Jak uż gbury zwieźli z pola, co urosło, a było takie niepisane prawo, to zarko biedota szła na pola zbierać kłoski. Potrafili zbierać, oj potrafili! Było tedy i dla kurów i na zima na sia. Te na kłoski zrosły się w jedno i nie wiam kiedy ludzie mówili – nakłoski. I ja poszłom na nakłoski. Jano te moje są insze; bo ze wspomniań i przeżyć tego ludu. Niektórne są prosto z głowy, ale zgodne z przeżyciami i marzeniami tutejszych; co są insze od inszych Polaków”.

200

CZAS KOWALEM LOSU CZŁOWIEKA - Opowieść o Albinie Lubińskim


Ale mu dał

ych Tecławów, oj było! I nic dziwnego, że każdemu doczepiono stosowne przezwisko. To nie ze złośliwości, a z czystej potrzeby, żeby było jasne, o którego chodzi. Jeden był szczególny. Taki, jakby niedorajda, ale poczciwości wielkiej. Dajmy, że mu było Kach (to znaczy Kazimierz). Ten Kach miał sporo dzieci, a żył z małego ogródka przy chałupce ulepionej z trocin i gliny, deskami wzmocnionej gdzieś na kaliskim „Betlejem”; no i z tego tak potrzebnego tartaku pod bokiem. Wprawdzie w Kaliskach były dwa tartaki; ten Chmarzyńskiego zipał sezonowo, ale ten państwowy – to było coś! Otóż Kach Tecław pracował w tym państwowym. Piecuchy (ludzie z Pieców) ponoć żyć nie potrafili, gdy nie widzieli tartacznego komina, który był wysoki, bo jako że spalano trociny, musiał mieć „cug”. Kach cieszył się, że miał stałą robotę i to w tartaku państwowym. Niektórzy na ten tartak drwiąco mówili „garbuzia”, ale nie Kach. Kach kochał swój tartak, miał tego powody. Ciężko pracował przy dowózce. Był w ciągłym niebezpieczeństwie, bo kloce ciężkie, oślizłe; a do tego żywicowały. Jak Kach usiadł do jedzenia, to te portki się mocno przyklejały do siedzenia. Kobieta kachowa często buksy prała, bo o chłopa swego dbała. Na obiad też coś lepszego dokładała na talerz „swojamu staramu”. Szło pod wiosnę. I raz Kach się użalił Jóchowi, z którym wspólnie wtaczał kloce na wózek: – Wiysz, licho mnie poszło. – A co sia Kach stało? Kach zaciekawił się: – Widzisz, Jóch, wczoraj był Wielgi Piątek, toć pościlim. Ale mnie Francka postawiyła talerz; a na nim był taki,... nó taki walny ślédź. Toć mnie, że cianżko pracuja, sia należało. Ale mu dał z cyklu Nakłoski z przymrużonym okiem

201



Sztuki sceniczne



Kupalnocka


Osoby: • Dorotka, Marcin – jej ojciec, • Kacperek, Cygan, • Dziewczynki – Basia, Danka, Lidzia i Marysia; • Janka Starościanka, Starosta i pachołki; • Krasnoludki – Bamboszek, Wiórek, Dudek i Filuś; • Niedźwiedzica, Miśko i Rusałki • oraz grupa chłopców i dziewcząt z ludu

254

CZAS KOWALEM LOSU CZŁOWIEKA - Opowieść o Albinie Lubińskim


Muzyka relaksacyjna (dźwięki przyrody)

Lato. Na pagórku stary wiatrak, nieopodal z boku chatka. Przed chatką klocek a przy nim chrust. Po przeciwnej stronie psia buda. Na krańcach i w głębi kwiatem obsypane jaśminy i kwitnące głogi. (Z chaty wychodzi Marcin i patrzy, jak wiatr kręci śmigi wiatraka)

MARCIN

– natrudziłeś się wiatraczku tego lata, natrudziłeś.

(Wchodzi od tyłu do wiatraka, po chwili skrzydła coraz zwalniają. Wbiegają wracające z lasu dziewczynki. Mają koszyki pełne jagód. Podają sobie ręce tańczą naokoło wiatraka i śpiewają)

DZIEWCZYNKI – Hej mój wiatraczku nienasycony wiele ci ziarna potrzeba. Kręcisz śmigami na wszystkie strony, gdy tylko wietrzyk powiewa. Śmigi się kręcą, kamienie chrzęszczą, mąka się sypie jak śnieg. A z mąki białej chleby wspaniałe, placek i kluski zrobi się. Hejże wiatraczku niezmordowany dudnisz i zgrzytasz kołami. Machasz skrzydłami dniami, nocami i kaszkę drobisz zębami. Śmigi się kręcą, kamienie chrzęszczą kaszka się sypie niby grad. Jęczmienna kaszka, drobna i smaczna, kto ją dostanie będzie rad. (Śmigi stają, dziewczynki przerywają taniec)

BASIA I LIDZIA DANKA I MARYSIA LIDZIA BASIA DANKA Kupalnocka

– Ustał! – Nie kręci się. – Ale czemu? – Czemu ustał? – Przecież wietrzyk sobie wieje i dosyć solidnie, aby śmigi się kręciły. 255


Chłopcy w potach roześmiani, a dziewczynki jak piwonie. Lecz już wieczór i od bagien ciągnie chłodem, przeto proszę do izdebki, pogwarzymy o dziwnościach Kupalnocki. (Wchodzą do chatki, ale Dorotka zaraz wraca i stawia miskę z jedzeniem dla krasnali, potem znika w chacie. Ukazuje się Bamboszek.)

BAMBOSZEK

– Nie chcę jadła, ja sierota opuszczony i życie już mi obrzydło. Od dziś morzę siebie głodem. Co mi z życia.

(Opiera się o psią budę i pochlipuje. Z krzaków wybiega Miśko, wącha w misce, biegnie do Bamboszka i ciągnie go, by szedł jeść. Daje mu nawet upuszczoną łyżkę drewnianą.)

– Nie chcę, nie, ja jeść nie będę. Nie chcę, bo ona mnie zostawiła.

(Płacze.)

– A jam dla niej brodę stracił, o niedobra.

(Miśko przynosi miskę z jadłem i podaje Bamboszkowi.)

MIŚKO BAMBOSZEK (Zaczyna jeść.)

– Mniam, mniam. – Ale pachnie! – Świetne jadło.

(Jedzą razem, potem Bamboszek całuje Miśka.)

– Wiesz będziemy przyjaciółmi, boś ty Miśku najkochańszy.

(Całują się, siadają na dachu psiej budy. Słychać śpiewaną w chacie kołysankę „Idzie wieczór”. Bamboszek i Miśko zasypiają. Cicho na palcach skrada się niedźwiedzica. Podchodzi do Miśka i Bamboszka. Stwierdza, że śpią. Odwraca się do widowni i palcem przy pysku nakazuje ciszę. Potem podchodzi do kurtyny i ją zaciąga. Po zapadnięciu kurtyny kłania się publiczności.)

KONIEC AKTU III i OSTATNIEGO

288

CZAS KOWALEM LOSU CZŁOWIEKA - Opowieść o Albinie Lubińskim


Marcyś

Marcyś

289


Osoby: • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • 290

Marcyś Marysia Dorotka Wojciech Wojciechowa Janek Danka Dziewczynka 1 Dziewczynka 2 Dziewczynka 3 Dziewczynka 4 Kaduk Pająk Ropuszka Niedźwiedź Krasnal Iskierka Krasnal Bamboszek Krasnal Wiórek Krasnal Dudek Wiosna Wiatr Motylki Krople deszczu CZAS KOWALEM LOSU CZŁOWIEKA - Opowieść o Albinie Lubińskim


Późną jesienią, skraj lasu. Głębię sceny porastają głogi i karłowate drzewa. Z lewej strony chatka, drzwi półotwarte, okno zamknięte. Pod oknem kamień. Na środku sceny klocek przy nim siekierka i trochę chrustu. Po przeciwnej stronie wypróchniała wierzba. Przy klocku Marcyś naprawia koło i wygwizduje melodię piosenki „Hejże wesoło” lub też śpiewa. Hejże wesoło zatoczmy koło Mamy po pracy na radość czas, Splątajmy ręce i tańczmy z wdziękiem, W gronie przyjaciół piękny jest świat. REFREN Więc się miłujmy, zgodnie pracujmy Spieszmy z pomocą, gdy komuś źle, W chwilach nieszczęścia, albo w udrękach Niechże nas zdobi szlachetność serc.

Dobrze na świecie, gdy każde dziecię Wzajem się kocha jak siostra, brat. Gdy dobroć oczy i serce złoci, człowiek jest piękny jak polny kwiat.

REFREN Więc się miłujmy, ... MARYSIA – Hej, hej Marcyś! (Za sceną)

MARCYŚ

(przerywa robotę) Marcyś

291



Kasztelańska Sprawiedliwość

Kasztelańska sprawiedliwość

321


322

CZAS KOWALEM LOSU CZŁOWIEKA - Opowieść o Albinie Lubińskim


Chłopska zagroda pod lasem. Z lewej strony wejście do chaty. Z prawej rozłożysta brzoza z ostatnimi listkami, przy niej psia buda. W głębi płotek, za nim jarzębina strojna w korale. Od brzozy do jarzębiny przeciągnięta linka. Świta, kilkakrotnie pieje kogut. Otwierają się drzwi, z nich wychodzi Agatka. Przed progiem stawia miskę pełną mleka. Biegnie po buty, zagląda do środka. AGATKA – Buras, Buras, zbudź się śpiochu. Tatuś wrócił, tfe, ty ziewasz, a Tatulo nocą wrócił, późną nocą i w alkowie wypoczywa. Z Gdańska pod prąd pływał, jest zmęczony i śpi teraz. Burasiunio będzie musiał na paluszkach, a załazić do alkowy, nie waż mi się. No już wyłaź, huzia z budy. Nie chcesz to siedź, jesteś brzydal. (Agatka wstaje i rozgląda się.)

– Słonko już wyszło, cudo – poranek i wieje wietrzyk przyjemny. Spojrzy Tatulo, jak z łóżka wstanie, bo wszystko czyste, ładnie uprane i suchuteńkie, aż miło.

(Wbiega do chaty i zaraz wraca z misą pełną upranej odzieży. Wykręca koszulę i wiesza ją na lince, przy tym śpiewa.)

– Tatulo powrócił z dalekiego Gdańska, z dalekiego Gdańska. Wrócił zdrowy, opalony z dalekiego Gdańska. (Agatka wyjmuje inną część odzieży, która jest wyraźnie sfatygowana.)

– Jak odpływał nowa była, a dziś… zda się strachowi na wróble. Ale igła jej poradzi i będzie znowu jak nowa.

(Zawiesza oglądaną część odzieży. Od nowa nuci swoją śpiewkę „Tatulo powrócił”. Z budy wyłazi niedźwiadek Burasek, cicho podkrada się do Agatki. Znienacka łapie ją za kostkę. Agatka gwałtownie odwraca się.)

– Oj, co robisz, utrapieńcze. Widzisz, nogę zadrapałeś.

(Borusek, jak winowajca, opuszczę głowę.)

BURASEK

– Hm… Hm…

(Burasek łebkiem czochra się o nogę Agatki, ta ciągnie go za ucho.)

AGATKA BURASEK

– A… przyszedłeś, śpiochu jeden, znam ja ciebie. Łasisz się, bo jesteś głodny. – Hm… Hm… Hm… Hm…

(Agatka podsuwa miskę.)

AGATKA BURASEK

– Widzisz, pełno, jeno pij no mi powoli, ty kudłaty łakomczuchu. – Mniam…mniam…

Kasztelańska sprawiedliwość

323


(Burasek wsadza pyszczek do miski, mlaska głośno. Agatka ogląda misiowe uszko.)

AGATKA

– Znowu łazisz po wądołach. W kudełkach masz pełno cierni. Wczoraj łapkęś okaleczył, a dziś uszko całe we krwi. Nie rusz mi się, zaraz kolec ci usunę.

(Agatka wyciąga kolec z ucha.)

BURASEK AGATKA

– Au!!! – Widzisz, boli! A nie trzeba w ciernie chodzić. Mój Burasku, podróżniczku, nie łazęguj po bezdrożu, bo cię jeszcze kto utłucze. Wiesz, nałożę ci kokardę, aby każdy w mig rozpoznał, żeś nie dziki, ale misio oswojony.

(Agatka ściąga z warkoczyka kokardkę i przewiązuje ją Buraskowi pod szyją. Miś zadowolony staje na łapy i wypinając brzuszek przechadza się mrucząc. Agatka śmieje się.)

– Burasku, ty spacerujesz, kiejby jakie królewiątko.

(Agatka zagląda do miski.)

– Ale co to? Mleczko jeszcze nie wypite. Trza do czysta. Siup do miski!

(Burasek zabiera się do mleka. Agatka szepcze mu do uszka.)

– Jak wymlaskasz wszyściuteńko, to dostaniesz jeszcze miodu.

(Burasek podnosi się na łapki.)

– Nie, nie teraz. Wprzódy z dziupli muszę dobyć. Pij malutki mleczko zdrowe, nie zaszkodzi Buraskowi.

(Burasek wylizuje zawartość miski. Agatka znowu wyżyma i wiesza bieliznę, przy tym nuci ludową piosenkę. Po chwili Burasek podchodzi do bielizny, bierze chustę haftowaną, wyżyma ją i podaje Agatce. Agatka rozwija by ją zawiesić. Okazuje się, że chusta rozdarta.)

– Ach co tutaj? Kiedy prałam była cała. Pokaż zaraz twoje łapki. Coś ty zrobił! Ty niewarty! Coś porobił pazurkami?

(Burasek łasi się do nóg. Agatka udobruchana.)

– Burasiuniu, tyś już urósł, tyś za silny do bielizny.

(Agatka głaszcze Buraska.)

BURASEK

– Ładnie, że mi chciałeś pomóc. – Hm…Hm….

(Burasek chce dalej pomagać.)

AGATKA

– Oj, nie! Nie bierz się do prania. Lepiej przynieś chrustu z lasu, bym śniadanie zgotowała.

(Agatka klaszcze w dłonie.)

– Nuzia w gąszcze, nie trać czasu, huzia, nuże, huź do lasu!

(Burasek goni w las.) (Agatka kończy wieszać bieliznę, potem bieży do chaty. Niebawem wraca z dużym drewnianym wiadrem. Idzie w las do barci. Po chwili wbiega mały Jasio. Ma kubraczek rozdarty na rękawie. Woła Agatkę.) 324

CZAS KOWALEM LOSU CZŁOWIEKA - Opowieść o Albinie Lubińskim


Wojtuś


Osoby: • • • • • • • • • • • • • • • •

Wojtuś, Anulka, Matka Dzieci – Danka, Hela, Kazia, Ludka i inne Kasztelan –Wilk z Wilkowa i Krystynka Rycerz–Czarny Topór z Toporowa Zbój 1 i Zbój 2 Strażnik 1 i Strażnik 2 Wawrzonicha – Cyganka stara i zdziczała Niedźwiedzica –Marucha Niedźwiadek – Miśko Świerszczyk Rój pszczółek Wiatr Szalony Wietrzyk 1 i Wietrzyk 2 Jesień z nią mgiełki, motylki i różne żuczki Zima, a z nią śnieżynki Wiosna w otoczeniu kwiatków, motylków żabek, żuczków.

Rekwizyty: beczka, miecz i tarcza, chochoł, trzewiczek, worek złota

360

CZAS KOWALEM LOSU CZŁOWIEKA - Opowieść o Albinie Lubińskim


Obejście chłopskie pod lasem. Chatka, żuraw studzienny i beczka przy płocie, za którym widać słoneczniki i kilka uli. Przed chatką stoi Matka i Ania. Matka trzyma obładowany kosz. MATKA – Anulka, trzymaj się chaty i na Wojtka zerknij okiem. On jak skierka, zaprószy się, gdzie nie trzeba. Pilnuj mi go, bo on mały. ANIA – Tak, Mamusiu, jeno prędko wróć z Wilkowa. MATKA – Wilkowo przecie bliziutko, Wików też tam wcale nie ma, wrócę. Aniu. Duchem wrócę do Ani i do Wojtusia. (Matka odchodzi, Ania podąża za nią.)

ANIA MATKA

– Na góreczkę odprowadzę, mogę, Mamo? – A Wojtulek?

(Ania patrzy do chatki przez okienko.)

ANIA MATKA

– Śpi jak misio, jak miś zimą, nie tak zaraz się obudzi. – A to idźmy, ale tylko na góreczkę...

(Ania podskakuje.)

ANIA – Mama idzie do Wilkowa a ja z Mamą na góreczkę, na góreczkę, na góreczkę... (Odchodzą. Przez ogródek podkrada się misio. Zagląda do ula. Opędza się od pszczół i ucieka. Z przeciwnej strony nadchodzą dziewczynki – Ludka, Danka, Hela i Kazia. Każda trzyma koszyk.)

DANKA – Aniu, Wojtuś... Aniu. HELA – Co za ludzie, dzień wspaniały a tu cicho. KAZIA – Koguty już zapomniały od poranku KUKURYKU, a oni tfu się pospali. (Ludka stuka w okno.)

LUDKA

– Hejże, Aniu... Aniu...

(Z chatki wybiega zaspany Wojtuś i przytula się do Danki, w przekonaniu, że to Ania.)

WOJTUŚ

– Ania... Anulka.

(Danka delikatnie odsuwa Wojtusia.)

DANKA HELA KAZIA Wojtuś

– Ależ, Wojtuś. – Wojtuleczek tak zaspany, że nas wcale nie poznaje. – Wytrząśnijmy snu ostatki. W górę Wojtka. 361


(Podrzucają Wojtusia w górę.)

WSZYSTKIE – Hej, hop... hej, hop... hop Wojtulek. Hop, hop Wojtuś. Hej, hop. WOJTUŚ – Co robicie, Hela, Ludka, nie hopsajcie. – Oj Danusia. DANKA – Dość dziewczynki. poprzestańcie głupich figli. (Nie przestają.)

WOJTUŚ – Ania... Ania... Kazia przestań. WSZYSTKIE – Hej, hop, hej hop i dość... siup na ziemię DANKA – Wojtuleczek. WOJTUŚ – Co w y ze mną w yrabiacie? Zbytkujecie bo ja mały. To jest, to jest... no – nieładnie i to boli. Igraszki też mogą boleć. LUDKA – Ależ Wojtuś. KAZIA – Wojtuleczek, wiesz, że bardzo cię lubimy. WSZYSTKIE – Tak, Wojteczek. WOJTUŚ – Lubicie mnie? HELA – E, tak trochę. WOJTUŚ – Ile, ile? DANKA – Jak paluszek. HELA – No nie, trochę, tycio więcej. WOTUŚ – A czy mocno? (Kazia przytula do siebie Wojtusia i robi z nim obrót.)

KAZIA

– Mocno, mocno, bardzo mocno.

(Odsuwa Wojtusia od siebie.)

Hejże, Wojtuś, ty coś knujesz. LUDKA – Ani chybi. KAZIA – Mów już, co chcesz. DANKA – Nie potrzeba, i tak wiemy. WOJTUŚ – Wiesz, to powiedz. DANKA – Zgadu... zgadu... zgadujemy... WSZYSTKIE – Zgadu... zgadu... zgadujemy... DANKA – Wojtuś z nami chce na grzyby. (Wojtuś podskakuje i klaszcze w ręce.)

WOJTUŚ WSZYSTKIE 362

– Nie, nie wcale, nie, nie, wcale nie zgadłyście, nie zgadłyście. – Maszci. CZAS KOWALEM LOSU CZŁOWIEKA - Opowieść o Albinie Lubińskim


HELA WOJTUŚ DANKA WSZYSTKIE

– Jeszcze spróbujemy – Dobrze, dobrze. – Zgadu... zgadu... po troszeczku... – Wojtuś tańczyć chce w kółeczku.

(Wojtuś skacze z uciechy.)

WOJTUŚ – Tak, tak, kółko, do kółeczka... Wojtuś w kółko, w kółko, w kółko. LUDKA – Oj Ty lisku, Ty chytrusku. (Wojtuś ustawia dziewczynki do kółka.)

WOJTUŚ

– Kółko, kółko, do kółeczka.

(Bawią się w kółeczko. Trzymają się za ręce, chodzą po obwodzie koła i śpiewają. Wojtuś obraca się w kole. Gdy mowa o tańczeniu w parach wszyscy dobierają się do pary. Kto bez pary pozostanie zostaje w kółku.)

WSZYSCY – Kółko, kółeczko, razem do kółeczka. Bawi się Marysia i trzyma Wojteczka. Wojtuś w kółeczku i słoneczko świeci. Kółeczko się kręci i bawią się dzieci. Kółko, kółeczko, obraca się prędko, a w kółku dzieciaki jak pszczółki się kręcą. A teraz do pary i tańczymy dzieci parami poleczkę, bo słoneczko świeci. (Wbiega Anulka.)

ANULKA

– Co ja widzę, tu was tyle, jako pszczółek na wyroju.

(Dziewczynki przerywają zabawę.)

LUDKA – Aniu, przyszłyśmy po Ciebie. KAZIA – Pójdź na grzyby i jeżyny. HELA – Ja wiem, gdzie rosną orzechy. Zobaczysz ile uciechy będzie z nimi. DANKA – Chodź Anulka, tam tak ładnie. ANIA – Chciałabym, ale nie mogę. DZIEWCZYNKI – Czemu? ANIA – Mama w drodze do Wilkowa i Wojtusia przykazała mi pilnować. Idźcie same. HELA – Coś Ty, Wojtuś to chłopczyk rozsądny, sam pobędzie małą chwilkę, bo my zaraz powrócimy. Zobaczysz jaki rad będzie, gdy przyniesiesz mu orzechy. ANIA – A jak mu się coś przydarzy? KAZIA – Co Ty pleciesz. Czas spokojny, nie ma teraz ani wojny, ani zbójów jako dawniej. A Wojtuś – to jest rozumny. Wojtuś

363


402

CZAS KOWALEM LOSU CZŁOWIEKA - Opowieść o Albinie Lubińskim


Wojtusiowe Przygody

Wojtusiowe przygody

403


Osoby: • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • •

404

Wojtuś Matka Hania Nieszczęsna Sknerka Wilczak Wilk z Wilkowa Łowczy Pacholik Chłopi i służba Dziewczynki Misio Marucha Ludki leśne Jaśminek Lipka Wrzosek Wiosna Lato Jesień Żaba Zaczarowana Smok Pszczółki Żuczki Motylki Nietoperze Żabki I inne stwory nocy świętojańskiej

CZAS KOWALEM LOSU CZŁOWIEKA - Opowieść o Albinie Lubińskim


Wczesna wiosna. Chłopska zagroda – chatka, ogródek, a w głębi skały, za którymi płynie wezbrana rzeczka. Na podwórku psia buda, studnia i inne gospodarskie przedmioty. Za płotem ule, wśród nich drzewa owocowe i krzewy jeszcze bez liści. Wojtuś bawi się wydmuszką pisanki, ogląda ją, podrzuca i skacząc pośpiewuje. WOJTUŚ – Płynie, płynie bystra woda, od gór srogich aż do morza. Fala srebrną modrą goni, czy do Gdańska ją dogoni? (Wchodzi na uskok skalny, rzuca wydmuszkę na ukrytą za skałami wodę.)

I ty sobie płyń skorupko, tańcz na fali biała łódko. (Od tyłu podbiega Misio, ściąga Wojtusia ze skały.)

Oj, tuś znowu. (Schodzi ze skały, podaje rękę Misiowi.)

Witaj Miśku powsinogo mój poczciwy. Wojtusiowi się nudziło, w samą porę się zdarzyło, że tu jesteś. (Wojtuś podbiega do deski, przekłada ją przez psią budę, siada na jednym końcu tak powstałej huśtawki, pokazuje drugi koniec Misiowi.) Siadaj, smyku.

MISIO WOJTUŚ

– Gdzie? – Na desce, do huśtania.

(Huśtają się małą chwilę. Wołają w rytm ruchu huśtawki – hej, hop – hej, hop...)

Hej – hop... Hej – hop. Hej – hop... Hej – hop. (Misio złazi z deski.)

MISIO

– Nie, już nie chcę.

(Wojtuś podbiega do Misia.)

WOJTUŚ – Mój Misiunio huśtać nie chce, jakże, dawniej to lubiłeś. Co Ci? (Misio popłakuje.)

MISIO – Misio głodny, spałem głodno, calutką zimę przespałem, nic nie jadłem. (W głębi ukazuje się Wilczak z Łowczym. Nasłuchują.)

WOJTUŚ MISIO

– Nic nie jadłeś? – Ni kruszyny, a brzuszynę tak mi skręca, że aż boli.

Wojtusiowe przygody

405



Spis treści


Wstęp......................................................................................................... 006 Z życia........................................................................................................ 022 O twórczości.............................................................................................. 024 Pokłoski ze szkolnej niwy........................................................................ 029 Biedronka.................................................................................................. 030 I „zapłać”................................................................................................... 033 Dawid......................................................................................................... 035 Dawid, co z ciebie wyrośnie!.................................................................... 038 Być kochanym........................................................................................... 043 Halinka - jabłuszko spod Pillarów jabłonki........................................... 048 O dziadku, który najdłużej chodził do szkoły........................................ 055 A to taki jeden...!....................................................................................... 060 Ducha skrzydłem...................................................................................... 065 Czterdziestolatka...................................................................................... 070 Wojtule...................................................................................................... 075 Francek...................................................................................................... 087 Piórkiem, pędzelkiem i... sercem............................................................. 092 Żył wśród nas............................................................................................ 098 Dla wszystkich starczyło mu serca. Józef Bielecki (1906-1994)(epitafium)....................................................... 103 Wspomnienie o dr Józefie Milewskim (1914-1998)................................. 107 Tomasze (na czasie)................................................................................... 115 Nasze pamiętanie...................................................................................... 118 Przemijanie............................................................................................... 121 Niedajmutam............................................................................................. 127 W Baganku................................................................................................ 147 Noc dziwności........................................................................................... 157 Bocianie gniazdo....................................................................................... 165 Kulpeta...................................................................................................... 181


Nie tylko legenda...................................................................................... 196 Nakłoski z przymrużonym okiem........................................................... 200 Ale mu dał................................................................................................. 201 No, to załóżmy się!.................................................................................... 203 A co tam w Źblewie...?.............................................................................. 205 Dosteli sia na janzyki................................................................................ 208 Dał rozgrzeszenie...................................................................................... 211 Tosiek i buksy............................................................................................ 213 Hubertowe modraki.................................................................................. 216 Do Wiela.................................................................................................... 219 Kiferka....................................................................................................... 221 Bieda.......................................................................................................... 222 Urzóndzony............................................................................................... 225 Bartek Zwycięzca...................................................................................... 228 Pierne......................................................................................................... 232 Z Osieka..................................................................................................... 234 Bądź wola Twoja!...................................................................................... 237 Sprawdzanie.............................................................................................. 239 Wierze w człowieka.................................................................................. 241 Pomieszało się........................................................................................... 243 Szło na pogoda.......................................................................................... 245 Sztuki sceniczne........................................................................................ 251 Kupalnocka.................................................................................... 253 Marcyś............................................................................................ 289 Kasztelańska Sprawiedliwość........................................................ 321 Wojtuś............................................................................................ 359 Wojtusiowe Przygody..................................................................... 403 Spis treści................................................................................................... 445 Z kroniki................................................................................................... 448



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.