Gazeta Aleksandrowska nr 69 (2012)

Page 22

22

I GAZETA ALEKSANDROWSKA I www.kujawy.media.pl

- Pozwoli pani, że zapytam, jak daleko sięga pani pamięcią w swoich wspomnieniach? - Urodziłam się 20 stycznia 1924 roku w Aleksandrowie. Później ta data kojarzyła mi się jeszcze z innym wydarzeniem w Polsce. Był to dzień, kiedy wzmocnił się kurs złotówki. Pierwsza nadzieja na poprawę w dobie szalejącego kryzysu.

- Zapewne udało się pani zachować obraz przedwojennego Aleksandrowa, bo właśnie spostrzeżenia z dzieciństwa i wczesnej młodości najtrwalej zachowują się w pamięci. Pamięta Pani ten wielonarodowy Aleksandrów?

Ileż to dzisiaj sąsiad za płotem potrafi krwi napsuć, że czasami chciałoby się zmienić miejsce zamieszkania. A ile w innym przypadku można spodziewać się wsparcia sąsiedzkiego? I zaznaczyć trzeba, że różnic między nami niewiele, bo w ogromnej większości wszyscy jesteśmy jednej nacji i wyznania. A jak to było, kiedy w Aleksandrowie Kujawskim zamieszkiwały oprócz Polaków mniejszości narodowe Żydów, Niemców, Rosjan, Ukraińców? Odpowiedzi na to pytanie zgodziła się udzielić pani Jadwiga Ciechorska, rodowita aleksandrowianka, która jako przedszkolanka przez czterdzieści lat pracowała z dziećmi w nieistniejącym już Przedszkolu nr 2 przy ulicy Wojska Polskiego.

Po sąsiedzku chodzono później, albo od zaplecza. I tak jakoś było, trzeba to było przetrwać. Oczywiście nie przed wszystkimi sklepami były pikiety. Zawsze klientów miał Żyd Bursztyn handlujący alkoholem, a i u Ukraińca Bieleckiego, który w okolicach dzisiejszego ronda też wódką handlował zawsze był jakiś klient w sklepie.

- Przed wojną mieszkaliśmy na ulicy Ogrodowej, pod numerem 22. Za płotem była synagoga, niedaleko rzeźnia rytualna i mykwa, a w ogrodzie stała drewniana oficyna, w której kulawy Żyd, jak dziś pamiętam, uczył małych Żydów czytać i pisać po hebrajsku. Budynek synagogi był murowany, pokryty tynkiem, niemalowany. Dach obity papą był dwuspadowy, niezbyt stromy. Ale zupełnie niedaleko, bo na ulicy Szkolnej, dzisiaj Strażackiej, mieszkała i prowadziła handel Niemka pani Fajertag. Skądinąd wiadomo, że była siostrą właściciela młyna w Służewie, Brandta. U niego właśnie, jako buchalter pracował jeden z jej synów, Gustaw, drugi Artur zrobił w czasie okupacji karierę w Gestapo. Obok mieszkali też inni Niemcy o nazwisku Klemp, potem Polacy Żurańscy, Obiałowie i dalej znów Żydzi o nazwisku Klejnbaum. Tak, że otoczenie było bardzo wymieszane.

Ze zbiorów Pawła Krzemińskiego

- Jak zapamiętała pani Żydów?

- W związku z tym sąsiedztwem miała pani często sposobność widywać Żydów. - Często przechodzili przed naszym domem spiesząc w szabas do synagogi. Pamiętam bardzo dobrze rabina. Nobliwie wyglądający, delikatny pan z hebanową laseczką i w kapeluszu obszytym futrem. A na drugiej stronie skrzyżowania ulicy Ogrodowej i Strażackiej, tam gdzie dziś stoi budynek po telekomunikacji, zbierali się Żydzi chasydzcy w swoich charakterystycznych strojach.

- Czy w Aleksandrowie było coś w rodzaju dzielnicy żydowskiej? - Na ulicy Ogrodowej, Strażackiej, Słowackiego mieszkało wielu Żydów, ale mieszkali też tam inni. Nie można powiedzieć, że w Aleksandrowie było coś w rodzaju dzielnicy żydowskiej. Mieszkali też na Piłsudskiego (dziś Chopina). Niewielu ich było na Piaskach, granica dokąd się osiedlali stanowiła Dębówka. Większe skupisko żydowskie było na ulicy Słowackiego, na wysokości budynków przychodni kolejowej. Były to drewniane budy, sklepy, warsztaty na poły z pomieszczeniami mieszkalnymi. Robiliśmy tam często zakupy. Ale najczęściej u Foldego, ale bardzo często tu u siebie, u pani Fajertag. Sklepiki były ciasne, niewielkie, ale wszystko można było w nich kupić; także „na zeszyt” . Żydzi wiedli prym w handlu. Mieli sklepy galanteryjne, z materiałami, z obuwiem. Kolejek nie było ze względu na naprawdę dużą ilość sklepów. Polskich sklepów było niewie-

Sąsiad z Ogrodowej Hersz Ajzyk

nr 69, grudzień 2012

Histotria

Ulica Słowackiego w Aleksandrowie Kuj. przed wojną le. Przypominam sobie taki u pani Okoniewskiej na rogu Salezjańskiej i Piłsudskiego(dziś Chopina). Majewska miała sklep z tzw. łokciowizną na rogu Chopina i Narutowicza. A na rogu Słowackiego prowadził swój sklepik Szyszrejber z córkami pod nazwą „U Frani”. Oczywiście sklepy żydowskie były zamknięte w niedzielę tak jak i w sobotę. Polacy pracę znajdowali głównie na kolei, w rzemiośle i w urzędach, szkolnictwie, a wielu pracowało właśnie u zamożniejszych Żydów.

dyczne. W dalszym jednak ciągu było bardzo różnorodnie. Niemcy, albo innymi słowy protestanci, mieli na Kościuszki swój ośrodek katechetyczny, a do świątyni jeździli do Nowego Ciechocinka. Cerkiew była budynkiem państwowym. Rozebrano ją w końcu lat dwudziestych, chociaż do dzisiaj funkcjonuje kaplica prawosławna. Jeden z ostatnich prawosławnych w Aleksandrowie, nazwiskiem Kozakiewicz, wyjechał przed wojną. Kozakiewicz był zdunem. Miał córkę wydaną za popa, gdzieś na kresach i tam wyjechał.

- Na dzisiejszej ulicy Strażackiej, wtedy Szkolnej była szkoła, do której pani uczęszczała.

- Ale był przecież w latach trzydziestych okres, kiedy Żydom zaczęto utrudniać handel lub prowadzenie interesów.

- W naszej szkole, wtedy zwanej Jedynką, było wielu Żydów, ale już w Dwójce to jest w szkole przy dawnym budynku kantyny, było ich o wiele mniej. Nie byli jakoś specjalnie traktowani, ani lepiej, ani gorzej. W nauce jednak się wyróżniali. Pamiętam dobrze Cukermana, który mimo, że robił zewnętrzne wrażenie takiego trochę niedorajdy, to przysłowiowym asem był w matematyce. Jak mówiłam, nie było w klasie jakiegoś specjalnego formalnego podziału. Ale jakoś nie trzymaliśmy się razem. Po szkole też nie było między nami jakiś bliższych stosunków. Często udawaliśmy się nad solankę do Sulimirskich, ale raczej w „swoim” towarzystwie. W klasie było też kilku Niemców, między innymi Krempówny. Z miasta znałam też kilku innych Niemców, choćby Hanke, Piper, Keller.

- I owszem. To było w okresie tuż przed wojną. Miała wtedy miejsce swego rodzaju nagonka na Żydów. Rozsiewano wieści, że wszystko jest w rękach żydowskich, że przejmą cały polski majątek i tak dalej. Szczególnie po tzw. nocy kryształowej w Niemczech w 1938 roku, niektórym wydawało się, że i w Polsce można zrobić „porządek” z Żydami. Odzewu jednak wielkiego nie było. Gdzieś tam wypisano na ścianie hasło, nie kupuj u Żyda, w innym miejscu przed sklepem żydowskim stanęła grupka młodzieńców przekonująca, że Polacy powinni kupować u swoich. Czasami kupujących u Żydów piętnowano, wciągając na listy judofilów, ale nigdy nie przybrało to formy jakiejś gwałtownej, radykalnej akcji.

- Czy częste były przejawy jakiejś nienawiści rasowej, antysemityzmu?

- Jednym słowem ludzie w większości ignorowali propagandę rozsiewaną głównie przez działaczy nielegalnego wtedy ONR, czy tzw. Drużyn Stalowych.

- Nie było specjalnie wielkich antagonizmów. Może przed wojną zaczęły się akcje propagandowe, aby nie kupować u Żydów, tylko w polskich sklepach. Gdzieś tam wymalowano gwiazdę Dawida, ale były to raczej zjawiska spora-

- Na pewno jakiś wpływ to na ludzi miało. Nikt nie chciał być wytykany palcem. Ale nadal handel żydowski , i nie tylko, prosperował. Jeśli zakupów nie można było zrobić w czasie, kiedy byli tam działacze rozmaitych maści, to przy-

- Nie pamiętam, aby jakiegoś znanego mi Żyda można było oskarżyć o złodziejstwo. Żydzi nie kradli. Za to przy handlu próbowali osiągać maksymalne zyski, ale taka jest natura tej działalności. Wielu z Żydów to taka zwykła biedota, jak wielu Polaków. Być może z powodu biedy wydali się trochę niechlujni, tacy bałaganiarze. Niedaleko naszej posesji była rzeźnia rytualna. W związku z ubojem zwierząt często pojawiały się tam brzydkie zapachy i masy much latem. Podobnie było w pobliskiej łaźni. Mój ojciec kiedyś nawet wezwał komisję sanitarną, aby temu zaradziła. No i zaradziła. Wydaje się, że Żydzi mieli w sobie jakąś dumę, poczucie wyjątkowości, może i wyższości. Wynikało to pewnie po części z zasad wiary uznającej ich za naród wybrany. A może po części to też wynik naszej świadomości wyższości wobec innych, bowiem byliśmy „u siebie”. Takie postawy powodowały zadrażnienia w stosunkach polsko- żydowskich, takich typowych sąsiedzkich. Ale było też wielu Żydów zasymilowanych, można by rzec spolszczonych, chociażby doktor Idson, lekarz, a przede wszystkim społecznik. Mój ojciec często kontaktował się po sąsiedzku z Żydami. Prowadzili zwykłe rozmowy przez płot, czasami dyskusje. Złośliwości przy napadach złego humoru też sobie wzajemnie nie oszczędzali. Byłam czasami świadkiem takich dyskusji. Chociażby i tej. „Panie Ciechorski, mówi pani Tacowa do mojego ojca. A widzi pan, kiedy u nas urodzi się dziecko, to tylko główką i oczkami rusza, a to znaczy, że jest przeznaczone do zajęć umysłowych i rządzenia. A wasze dzieci, to zaraz nóżkami i rączkami machają, aby móc później fizycznie pracować”. Na to ojciec, nieco spurpurowiał odrzekł: „Aa widzi pani, pani Tacowa, to i u nas jest też takie stworzenie, co tylko głową rusza przy korycie”. Po tym rozmówcy rozeszli się z pochylonymi głowami, aby następnego dnia znów stanąć przy płocie, tocząc zajmującą dyskusję. Takie było codzienne życie, obie strony widziały swoją inność, ale mimo tej inności żyli obok siebie, po sąsiedzku.

- No i przychodzi wojna, początkowo działania wojenne, a później nowe niemieckie porządki, które najdotkliwiej dosięgły Żydów. - Tu trzeba by przejść do czasów jeszcze daleko przedwojennych. Śmierć marszałka Józefa Piłsudskiego 12 maja 1935 roku zwiastowała według niektórych koniec panujących porządków. Mój ojciec usłyszawszy tę tragiczną wiadomość powiedział w zamyśleniu, „to po nas”. I od tej chwili wszystkie dalsze wypadki układały w kierunku wojny. Hitlerowcy pojawili się w Aleksandrowie 8 września. W październiku spłonęła synagoga, a oznaczeni gwiazdą Dawida Żydzi mogli chodzić tylko rynsztokami ulicznymi. Nie słyszałam o masowych egzekucjach Żydów. Przesiedlili ich wszystkich do getta w Służewie, niektórzy pouciekali, inni trafili do getta w Warszawie, a dalej do obozu zagłady w Chełmie nad Nerem i zakończyli tam życie. Nie powiem, bo zdarzali się tacy, którzy cieszyli się z tego, ale jawnej współpracy z hitlerowcami w gnębieniu Żydów nie pamiętam, tak jak w innych krajach Europy. Kiedy ludzie zobaczyli poczynania Niemców w stosunku do Żydów, miejsce dawnej rywalizacji zastąpiło współczucie i wszyscy spostrzegali wielką tragedię tego narodu. Nikt z Polaków jednak nie pomyślał o tym, że Żydzi będą poddani masowej eksterminacji, ba, że Niemcy będą ich mordować w specjalnie do tego celu przeznaczonych obozach, to nikomu nie mieściło się w głowie.

- Czy Żydów dało się jakoś bronić? Czy próbowano im chociaż pomóc? - Przechowywano Żydów. Za pieniądze i bez pieniędzy. Za to w każdym razie groziła śmierć.

- Była pani wywieziona do pracy w Rzeszy… - Już w czterdziestym roku zaczęły się łapanki i wywózki. Mnie wywieziono do pracy niedaleko Kolonii, do Leverkusen. Trzy lata pracowałam w firmie Bayer. I tu ciekawostka. Pewnego dnia Niemka, która pełniła funkcję Lagerfuhrerun zapytała mnie, czy to prawda, że w Polsce wywozi się księży do obozów. Była katoliczką. Odpowiedziałam twierdząco i nawet dodałam, że morduje się również. Niemka zrobiła wrażenie mocno zdziwionej i bez słowa odeszła. Hitlerowcy nie rozgłaszali na cały świat, że mordują ludzi. Do tej zbrodni nikt by się nie przyznał. Wielu Niemców miało bardzo mgliste pojęcie o tym, co dzieje się w obozach zagłady.

- A jak wyobraża sobie pani teraźniejszą sytuację w Polsce, gdybyśmy nie mieli w historii tego straszliwego epizodu jakim była II wojna światowa? - Nie wiem, jak by to było. Oni też musieli się zmienić, zmienić swoją mentalność. Żydzi nigdy w Polsce nie pracowali na roli, a u siebie musieli nauczyć się rolnictwa, ale to też o nich dobrze świadczy. Widziałam niedawno film o Izraelu. Tel Aviv to piękne, nowoczesne miasto.

Zbigniew Sołtysiński (puszczyk.sowa@interia.eu)

Miriam i Izrael Kleinbaum - sąsiedzi z Ogrodowej


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.