8 minute read

Rozmowa z charakteremByć bliżej

Być blisko

PATRYK ŚWIĄTEK - HARCERZ, WOLONTARIUSZ, PODRÓŻNIK, TWÓRCA NOWATORSKIEGO PROJEKTU PODRÓŻNICZEGO. SZCZERY I PROSTOLINIJNY, POTRAFI ZACHOWAĆ SPOKÓJ I POGODĘ DUCHA W ZASKAKUJĄCYCH SYTUACJACH, ALE UMIE TEŻ STAWIAĆ MĄDRE GRANICE SWOIM PODOPIECZNYM. W SWOJEJ KSIĄŻCE PT. „DO‐TYK BOGA”. W POSZUKIWANIU LUDZI, KTÓRYM POZOSTAŁO TYLKO SZCZĘŚCIE” OPOWIADA O CZASIE, JAKI SPĘDZIŁ, ZDAJĄC SIĘ NA OPATRZNOŚĆ BOGA I ŻYCZLIWOŚĆ LUDZI. Z AŚKĄ LORENC ROZMAWIA O TROCHĘ INNYM RODZAJU PIELGRZYMOWANIA: WGŁĄB SIEBIE, Z WYCIĄGNIĘTĄ RĘKĄ KU INNYM. W PO‐SZUKIWANIU KOŚCIOŁA UBOGIEGO I DLA UBOGICH.

Advertisement

„Półtora miesiąca bez grosza przy duszy tułałem się po Polsce. Pukałem do wielu drzwi, prosząc o nocleg i kawałek chleba (…). Mieszkałem z zakonnikami, narkomanami, niepełnospra‐wnymi, byłymi więźniami, bezdomnymi i chorymi. Z nimi pracowałem, modliłem się, jadłem, spędzałem wolnym czas i rozmawiałem. (...) Poznałem, co to znaczy mieszkać z Bogiem pod jednym dachem (...). Wreszcie zrozumiałem, czym tak naprawdę jest jałmużna i dlaczego ubodzy są nam potrzebni do zbawienia” - to fragment z Twojej książki. Co Cię natchnęło, żeby na sześć tygodni wyruszyć z domu bez pieniędzy, bez większego zapasu jedzenia i zapewnionego noclegu? Co było głównym powodem tej decyzji?

To był na pewno plan od Góry. Telefon od kolegi, propozycja spotkania, idealny moment w moim życiu, bo skończyłem studia, więc miałem czas. Na początku miałem obawy, ale potem zdobyłem przekonanie, że jeśli to się pojawia właśnie w tym momencie, to widocznie tak ma być. Jednak muszę przyznać, że tuż przed wyjazdem byłem tak zestresowany, że musiałem przezwyciężyć moje obawy i bariery. Zawsze takim pierwszym momentem przełamania się jest wyjście z domu, czyli moment, kiedy zamykasz drzwi i nie ma odwrotu. Potem też nie było od razu za łatwo, bo parę razy się musiałem odbić od drzwi. Dopiero kiedy dotarłem do Małych Braci Jezusa i oni byli na miejscu i dopiero kiedy oni powiedzieli: „Ok, możesz z nami zamieszkać”, to wtedy przekonałem się, że to ma sens i że to może się zadziać. Wtedy oczywiście nie wiedziałem, co mnie spotka, natomiast cały klimat tego ich domu i brat Moris, i historia Karola de Foucault, którą bracia mi dali do przeczytania, sprawiły, że czułem się, jak gdybym był w jakimś filmie. Myślę, że to się wtedy tak na dobrą sprawę zaczęło.

Stanąłeś przed drzwiami i powiedziałeś: „Jestem pielgrzymem i chciałbym się tutaj zatrzymać”. Czy przygotowałeś wcześniej, co będziesz mówił?

[śmiech] Nie, to nie było przygotowane. Tak faktycznie wyszło. To były pierwsze słowa, które mi przychodziły do głowy, które mogły w jakiś w miarę sensowny i szczery sposób wytłumaczyć braciom, dlaczego się tam znalazłem. Pielgrzym to słowo-klucz. Dla mnie to była prawdziwa pielgrzymka. Niekoniecznie w takim potocznym znaczeniu, że idziemy sobie do jakiegoś sanktuarium i mamy początek i koniec, ale na określenie tego, że jestem w podróży, tułam się, ale z Panem Bogiem.

W swoich przygotowaniach bardziej brałeś pod uwagę akcent boski czy akcent ludzki? Chciałeś odbyć podróż z Bogiem czy chciałeś zobaczyć, jak ci ludzie żyją? I co oznacza dla Ciebie Kościół ubogi?

Po czasie mogę stwierdzić, że miałem trzy założenia. Po pierwsze, po ludzku, byłem ciekaw. Są takie bardzo mało znane zakony, stowarzyszenia, wspólnoty, które pracują z ubogimi, z odrzuconymi. Sami ich członkowie rezygnują z przywilejów, jakie normalnie mieliby jako kapłani czy osoby duchowne. W Internecie jest na ich temat bardzo mało informacji, a ja chciałem dowiedzieć się czegoś więcej. Po drugie: mam takie poczucie, że bardzo nam potrzeba przykładu Kościoła ubogiego, czyli takiego, który służy. Ludziom luźno związanym z Kościołem on się kojarzy z uroczystościami, z przemowami biskupów, z listem Episkopatu. Jeśli nie są bardziej zaangażowani w jego życie, to w ogóle nie mają pojęcia, że tam jest dużo dużo więcej. Myślałem tutaj nawet tylko o swoich znajomych: pokazać im to „coś więcej”. Po trzecie: sam dla siebie chciałem ten Kościół ubogi odkryć. Stąd też wyzwanie (dla mnie bardzo duże), żeby zostawić wszystkie pieniądze i pojechać całkiem bez kasy.

Jak uważasz, ubodzy to są te osoby, które odwiedzałeś, w tych wspólnotach, czy ubodzy to ci, którym oni pomagają?

Na pewno jedni i drudzy, tylko w różnych aspektach. Myślę, że bardziej ubodzy są ci, którzy przyjęli to z własnej woli i ze względu na Jezusa, a ich podopieczni to są ubodzy, na których to w jakiś sposób przyszło i od tego ubóstwa ludzkiego przechodzą do ubóstwa Bożego. W tym im pomagają własnym przykładem osoby z tych właśnie organizacji. Trudno jest zrozumieć osobę ubogą, jeśli samemu się ubogim nie jest. Dzięki temu, że oni są blisko fizycznie, że żyją bardzo podobnie lub robią dokładnie takie same rzeczy, docierają do tych ludzi i pokazują im, że w tym wszystkim można znaleźć Pana Boga.

Na początku książki piszesz, że się teraz rozmawia o ubóstwie, ale się nie rozmawia z ubogimi.

Teraz troszeczkę inaczej to widzę. Po tej książce zacząłem się trochę obracać w kręgach ludzi, którzy się tym zajmują. Ale faktycznie ubodzy to często temat tabu. Najłatwiej po prostu udawać, że ich nie ma. Nie chodzi mi tylko o osoby żebrzące na ulicy, ale ogólnie o osoby potrzebujące, trudne. Często to jest sąsiad, sąsiadka, ktoś z naszych znajomych, kogo nikt nie lubi albo z kim przyjaźń nie jest niczym fajnym, tylko dawaniem siebie albo powodem do wstydu. No więc unikamy, mijamy. Chyba już nawet spór dałby więcej, bo z dyskusji wyniknęłyby jakieś wnioski i przynajmniej taka osoba zostałaby zauważona.

Kapucyni, których odwiedziłeś w Katowicach, właśnie tak traktują bezdomnych: każdy może do nich podejść, oni ich wysłuchują, i tak jak mówisz: to wysłuchanie jest tylko daniem siebie, a nie interweniowaniem w ich wybory. Czy uważasz, że to dobry sposób pomagania?

Ci kapucyni zaburzyli mi myślenie na te sprawy, które zdobyłem już w czasie samej tej podróży! Oni mają prostą filozofię: po prostu chcą być blisko. Ich nie interesuje, czy w ten sposób kogoś rozleniwią albo co ci najbiedniejsi z tym zrobią. Oni po prostu dają im siebie. Otwierają drzwi do swojego domu. A to nie jest proste nawet dla kapucyna, kiedy gość nie pachnie dobrze i zazwyczaj nie zanosi się na intelektualne śniadanie przy kawce. Tymczasem oni im otwierają swoje drzwi, wpuszczają każdego, kto przychodzi. Poza tzw. dniami ciszy codziennie jest jakiś pan na śniadanie, obiad, kolację i kapucyni się nie zastanawiają, czy jak zje u nich, to będzie miał więcej pieniędzy na alkohol. Oni mówią, że dają swoją bliskość i po prostu się za nich modlą. Wierzą, że to jest po stronie Pana Boga, żeby ich wyciągnąć z tych ich problemów. Wcześniej mi się wydawało, że po ludzku faktycznie można w taki sposób zaszkodzić, ale gdyby się w to zagłębić, to jaką ci ludzie mają w duszy motywację, żeby wyjść z tej swojej bezdomności? Nawet jeśli ktoś ich umyje i da im pracę, to przecież oni nie mają żadnych relacji z ludźmi. Nie mają żadnej motywacji, żeby to robić. Tymczasem ci kapucyni ich po prostu znają. Myślę, że jest ważne, żeby robić to z pozycji

WWW . UNSPLASH . COM

kolegi i znajomego, a nie z pozycji funkcji. Bo przecież ci ludzie wyczuwają, że ktoś nas zagaduje, bo jest wolontariuszem i robi to, bo akurat jest jakaś akcja. Wyczuwają, kiedy takie zachowanie jest sztuczne. Aby naprawdę pomagać, trzeba to robić regularnie i trochę na luzie, zresztą tak jak z niepełnosprawnymi (w pracy z którymi mam większe doświadczenie). Dlatego myślę, że fajnym połączeniem jest Barka, gdzie się łączy bezdomnych z niepełnosprawnymi. Osobom niepełnosprawnym intelektualnie (zwłaszcza tym bardziej niepełnosprawnym) jest obojętne, czy ktoś jest bezdomny czy nie; oni są bardzo bezpośredni, prostolinijni, nie mają żadnych oporów, zagadują, zaczepiają - i dzięki temu pomagający im bezdomni czują się ważni, czują się potrzebni. Uważam, że to jest świetna droga do integracji.

W swojej książce opisujesz takie miejsca, do których nawet pracownicy socjalni nie mieliby dostępu.

Podejrzewam, że nawet ja sam nie chciałbym tam iść, ale już z bratem kapucynem, który jest w habicie, ma brodę, to już się człowiek pewniej czuje. Jednak to, co mnie uderzyło, to fakt, że bezdomność to nie do końca jest stan gotówki, ale tylko i wyłącznie stan ducha. Oni tak naprawdę materialnie by sobie spokojnie dali sobie radę. Są jednak na tyle odrzuceni przez społeczeństwo, przez swoje rodziny, tyle rzeczy zepsuli, że po prostu kryją się przed światem w swoich melinach. Bo im wstyd, bo nie potrafią, bo już inni ludzie ich skreślili i w tym momencie ich życia tam im jest po prostu lepiej. Tam ich nikt nie ocenia, bo nie ma już nic, co mogliby stracić; dlatego też się boją podejmować nowe zobowiązania. Chyba to jest jakaś ich namiastka szczęścia. Spośród innych opcji tam jest po prostu najmniej źle. To wszystko siedzi w ich głowach i w ich sercach. Jeśli tam się nie zmieni, to nic to nie da. Nawet gdyby ich umyć i postawić w pracy, gdyby ich wyszkolić i przez chwilę zagłuszyć ich problemy, to zaraz wróci. Trzeba raczej odnaleźć w nich takie cechy, które po prostu polubimy dla nich samych. Jak wspomniałem wcześniej, ja mam większe doświadczenie w pracy z niepełnosprawnymi. Czuję, że brakuje mi siły i odwagi, nie mam też nawet teoretycznych podstaw do pracy z bezdomnymi. Często odnoszę wrażenie, że żeby dobrze im pomagać, trzeba dobrze przemyśleć i mieć duże doświadczenie, bo w wielu sytuacjach można bardziej zaszkodzić niż pomóc. Cieszę się jednak, że powstaje coraz więcej inicjatyw, które otwierają innych na ten problem.

Pomaganie bezdomnym nie jest Twoim głównym zajęciem. Jak byś się określił? Jesteś podróżnikiem? Pielgrzymem?

Raczej pomaganie w podróży jest moja pasją. Prowadzę też blog Paragon z podróży, a ostatnio żyję nowym projektem o nazwie Ministerstwo Podróży. W przeciwieństwie do agencji, które oferują plan wycieczki z góry znany, my chcemy umożliwić wyprawę z mentorem, który pomaga podróżującym spełnić ich własne pragnienia i zachcianki. Jednym z modułów projektu są też podróże dla niepełnosprawnych. To jest nowość, bo jak dotąd wyjazdami dla niepełnosprawnych zajmuje się chyba tylko jedno biuro podróży w Polsce, a i tak są to wycieczki autokarowe na krótkie trasy. Zresztą cały pomysł Ministerstwa Podróży jest dość nowatorski i sami jesteśmy ciekawi, jak się rozwinie. Coś takiego jeszcze nie powstało, więc nie mamy się od kogo uczyć. Z tego powodu to jest dla nas kolejne wyzwanie, w którym biorą udział doświadczeni podróżnicy i blogerzy, a także wolontariusze.

Przedruk artykułu z numeru #7-8 (54-55)/2017