Dekada Literacka

Page 82

80 z taką siłą, jakby chciał dobić każdą czarną zapaść, zanim ta znowu rozewrze pod nim swoją śliską gardziel. Była to mordercza praca: dziesięć centymetrów – łup! łup! krok, następne dziesięć centymetrów – łup! łup! krok... a przed nimi jeszcze kilometry białej tortury, pomnożone zygzakami przymusowych obejść. Mijały długie godziny cierpliwego obmacywania zaśnieżonych krawędzi szczelin, szukania pomostów, przekłuwania śniegu. Stopy wyły z bólu, plecaki obrywały ramiona, przygoda przeobraziła się w okrutną katorgę. Przez cały czas widzieli powyżej przełęczy Lötschenlücke schronisko Hollandiahütte. Ten widok najpierw przynosił otuchę, ale z czasem złuda optycznej bliskości nabrała cierpkiego posmaku niedostępnej fatamorgany. Z braku innych drogowskazów, szli prosto na schronisko. To był błąd. Jak się później okazało, łatwiejsza droga prowadziła wyżej, prawą stroną firnu. Emilia podążała za nim jak cień, starała się trafić stopą w odcisk jego butów. Nie kontrolował, jak idzie, wiedział, że potrafi być bardzo dokładna i sumienna, czasem drwił z niej mówiąc, że jest bardziej niemiecka, niż Niemcy, których znał i pytał, czy nie ma pruskiej krwi w żyłach. Teraz cenił tę jej cierpliwą dokładność, bo wiedział, że ona nie popełni błędu, może jedynie skopiować jego własny. Co jakiś czas ostrzegał ją: „uważaj, dziura”, robił dłuższy krok, parę metrów dalej znowu: „uważaj, dziura”... Dziur były setki! Jeszcze dwa razy tracił grunt pod nogami, tym razem szczeliny były wąskie, więc wpadał tylko jedną nogą. Wbrew pozorom, było to niebezpieczne, gdyby noga utknęła w ciasnym uchwy‑ cie, można ją było, padając, złamać na twardej, ostrej krawędzi. W górnej części firnu trafili na dziwną formację śniegu usianego jasno‑bru‑ natnymi plamami, miejsca te były dziwnie miękkie, można rzec bagienne. Nogi zapadały się w nich wolno, ale zda się bez przerwy, wbijany kijek nie znajdo‑ wał zdecydowanego oparcia. W popłochu przeskakiwali z nogi na nogę, chcąc wyrwać się z obrzydliwego uścisku. Marek wyciągnął z kieszeni pomiętą kartkę z krótką informację o tym obszarze, z internetu. Przeczytał: „Gletschersumpf” (bagno lodowcowe), może to tu? Zaczęła ogarniać ich panika, byli w matni, wyda‑ wało się, że natura sprzysięgła się przeciwko nim, że lodowiec zebrał wszystkie niecne środki, aby ich zatrzymać: ukryte szczeliny, śnieżne trzęsawisko, nawiewy świeżego śniegu, w których zapadali się po kolana. Zbliżała się ósma godzina marszu, byli wyniszczeni fizycznie i psychicznie, mimo to... Marek robił zdjęcia! Ręka do kieszeni, klik, gotowe. Ta czynność dawała mu świadomość, że jest do pewnego stopnia panem sytuacji; miał nadzieję, że i Emilia w to wierzy. Był to też akt wiary, wiary w to, że te zdjęcia będą na pewno jeszcze razem oglądać; niczym kotwica rzucona w przyszłość, w której niewidzialnym łańcuchu domy‑ ślał się irracjonalnej odsieczy, przywoływanej przez niego nader niechętnie, lecz teraz, kiedy siły podległe jego świadomości wyczerpywały się, był gotów podpisać cyrograf, choćby krwią – nie dla siebie, dla niej! Na własny użytek sądził, że życie, jako wyłącznie chęć przetrwania, niegodne jest człowieka doj‑ rzałego, nie może być złotym cielcem, przed którym truchleją tylko słabsi lub wygodni. Jednak rozumiał, że było mu łatwiej, był już po tamtej stronie granicy, choć nie dokończył... Wiedzieli, że zbliżają się do schroniska, lecz paradoksalnie nie widzieli go już od dłuższego czasu, skryło się za wypiętrzeniem lodowca, który piął się szeregiem przegięć ku przełęczy Lötschenlücke. Za każdym następnym Dekada Literacka 1 (250)


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.