READ Magazyn #2

Page 1


REDAKTOR NACZELNY Jakub Ciosiński ZASTĘPCA REDAKTORA NACZELNEGO Aleksandra Bąk DESIGN Jakub Ciosiński KOREKTA Aleksandra Bąk, Katarzyna Romaniuk ZESPÓŁ REDAKCYJNY Aleksandra Bąk, Jakub Ciosiński, Dominik Kowol, Kamil Łukowicz, Jarosław Majętny, Wojciech Mazur, Judyta Patoka, Katarzyna Romaniuk, Agnieszka Sierotnik, Damian Wojdyna Zdjęcia: mat. prasowe

ZNAJDŹ NAS NA FACEBOOKU



;=-…łkl;lm, n


Raperzy kultury Muzyka Glasgow Ludzka strona sławy Arctic Monkeys vs. Kings of Leon

Recenzje AM Mechanical Bull Fire Within Too Weird to Live, Too Rare to Die

Koncerty


RAPERZY KULTURY Kamil Łukowicz

Polska, rok 1974. Zbigniew Herbert wydaje jedno ze swoich najważniejszych dzieł literackich – zbiór wierszy Pan Cogito. Tomik ten zostaje okrzyknięty przez krytyków literackich jako jedno z najwybitniejszych dzieł tzw. poezji kultury - gatunku wymagającego od czytelnika wiedzy literacko-kulturalnej. Bez niej odbiorca nie był w stanie rozszyfrować licznych nawiązań i odwołań autora. Polska, rok 2013. Krajowy rynek muzyczny zostaje zdominowany przez rodzimy hiphop, który zmienił się diametralnie przez ostatnią dekadę. To już nie czas osiedlowych kaznodziejów, to czas artystów, którzy budują swój dorobek na wiedzy i obyciu ze sztuką. Jest ich kilku, każdy diametralnie różny, ale łączy ich kwestia najważniejsza. Odbiorcy muszą słuchać ich z uwagą. Muszą,gdyż sami raperzy nie zostawili im innego wyboru.


Reprezentant Miejskiego Klasyka. Od dwóch lat nieaktywny. MC, który mimo braku legalnej płyty jest jednym z najbardziej uznanych raperów w środowisku. Autor takich klasyków jak Gorączka W Parku Igieł EP oraz nagranego w duecie z producentem Me?How? 'em Między Słowami . Mistrz konceptów: to głaszczący, to miażdżący słuchaczy swoim potężnym i niskim głosem. Opus magnum autora, czyli wyżej wymieniona EP-ka GWPI to doskonały pokaz jego wszechstronności i inteligencji. Koncept albumu jest oparty na filmie pt. Natural Born Killers , który opowiada o parze seryjnych morderców - Mickey' u i Mallory Knox. Sam raper wciela się w rolę m. in. seryjnego mordercy młodych dziewczyn (Gorąca Ofiara), wyzbytego uczuć kowboja z dzikiego zachodu (Eenie-Meenie-Miney-Moe) oraz metaforyzuje miłość do swojej kobiety (Malorie) czy kultury (rozpoetyzowany Paryski Perkusista). Oprócz tego wplata w swoje teksty liczne nawiązania do literatury. Uzbrojony w wachlarz skojarzeń w genialny sposób opisuje zatracenie się w sztuce (Umrę Młodo), a także punktuje realia obecnego świata (Oddychaj) . Jakaż szkoda, że taki talent przepadł. Oby nie bezpowrotnie.

Wizytówki: Umrę Młodo, Paryski Perkusist , Muhammad Ali


Człowiek, którego nie trzeba przedstawiać. Autor najlepszego krążka w historii polskiego rapu, czyli Wilka Chodnikowego , którego tytułowe nawiązanie jest oczywiste. Raper i zarazem poeta, gdyż do swojego solowego debiutu dodał kilka własnych wierszy, lecz dzisiaj nie o tym. Bisz to raper świadomy sztuki każdej półki i rodzaju czy chodzi o malarstwo, gry, czy filmy. Znakomicie czuje się w różnych rolach: czy wcielając się w kingowską

Carrie, abstrakcyjnego malarza (najważniejszy rapowy utwór ostatnich lat, aka Pollock), czy opisując siebie według kryteriów karty postaci z gier RPG ( Role Playing Life). Wszystko zawarte w wersach, które nie ocierają się o poetyckość. One po prostu są poetyckie. To wszystko napędzane niesamowitą charyzmą i flow, a do tego oparte na solidnych filozoficznych podstawach.

Wizytówki: Pollock, Banicja, Za bardzo ( w składzie B.O.K. )

Jeden z najbardziej zasłużonych dla polskiej sceny. Jako pierwszy wraz ze swoim zespołem Grammatik wprowadził na salony obraz rapera poety, który nie jest tylko wykutym w skale ogrem, ale może ponieść porażkę, ma wewnętrzne rozterki i problemy, czy jest osobą wrażliwą na sztukę. Choć przez pewien czas był wyklęty przez rapowe środowisko, to zawsze potrafił obronić się dobrym rapem, który nie był czymś prostym w odbiorze. Misternie tkał sieć przenośni i epitetów,czego apogeum osiągnął na Człowieku, który chciał ukraść Alfabet.

Album ten nie bez kozery można nazwać poezją rapowaną. Eldo znakomicie uosabia zmagania człowieka z życiem, (Tańczę Z Nią) czy opisuje swoją ukochaną Warszawę (Miejski Folklor). Potrafi przygotować swoistą intelektualną ucztę pełną metafor (cudowny Diabeł Na Oknie) i nakreślać historię o ulubionych pisarzach i tworcach (Książki). Gdy uderzy swoim dobitnym, acz zawsze lirycznym stylem w poważniejsze tony (Granice) to mało co może z nim konkurować. Ulubiony raper twoich ulubionych dziennikarzy.

Wizytówki: Diabeł Na Oknie , Książki , Tańczę Z Nią


Członek Rap Addix, który ostatnio nie daje powodu, by zainteresować się jego twórczością. Wyklinanie Pezeta, przegrany konflikt z Solarem czy ostatnie alkoholowe wybryki nie są jednak w stanie przekreślić tego co osiągnął takim materiałem jak Milczmen Screamdustry (wydany wraz z Młodzikiem). Oskarżenia o skrajną grafomanię i wybujały liryzm tylko dopełniaja jego ciekawej osobowości. Oto mamy rapera, który mimo gęstych metafor, odwołań poetyckich (Glider) i lingwistycznych (kolejne oskarżenie o nadużywanie anglicyzmów, uwarunkowanych jego emigracją do Wielkiej. Brytanii ) jest poglądowo

hiphopowym fundamentalistą, którego reprezentantami są raczej ludzie spod znaku JP. Zmusza do wielokrotnych przesłuchań z powodu natłoku przenośni i i kilku den w tekstach pełnych skrajnego i potężnego ekshibicjonizmu, który nie razi, a każe darzyć rapera podziwem (Lulaj Syneczku Mój ). Opinie o nim są skrajne jak jego filozofia. Nie da się nie użyć wyświechtanego (aczkolwiek w tym przypadku naprawdę słusznego) stwierdzenia, jakoby dało się go wyłącznie kochać albo nienawidzić. Do jego twórczości radzę jednak nie podchodzić bez choćby podstawowej wiedzy literackiej, bo i po co ?

Wizytówki: Glider , Lulaj Syneczku Mój, Napad na Babel

Naczelny lewak polskiego rapu. Mistrz obserwacji społecznych. Człowiek, którego nie da się opisać nie popadając w truizmy na jego temat. ½ żelaznego duetu z Webberem. Raper kompletny, raper - obieżyświat. No bo gdzie on to nie był i z kim to nie przebywał ? Zdarzało mu się porozmawiać przez telefon z samym Stwórcą (Rozmowa), apelować do Ojca Rydzyka o uratowanie polskiego hip - hopu (Nie Jest Dobrze) czy pić z prezydentem Iranu (Panie Ahmadineżad). Można by wymieniać dalej i dalej. Ogromna ogłada, równa forma i iście mrożkowskie poczucie

humoru. Z rapowego kabareciarza przeistoczył się w kogoś o wiele bardziej znaczącego. Niestety większy sukces komercyjny jest mu obcy (no może poza ostatnim LP Cztery I Pół ) , ale cóż, nie każdy przeciętny gimnazjalista w bluzie z dilla jest w stanie wyłapać aluzje społeczno - polityczne zamknięte w ogromnej grupie symboli i konceptów. A gdy sam zainteresowany chwyta się tematyki poważnej, to również nie ma czego zbierać. Czy to w przypadku Miej Wątpliwość, czy Nie Pytaj Nas .

Wizytówki: Rozmowa , Miej Wątpliwość , Nie Pytaj Nas


MUZYKA

GLASGOW Aleksandra Bąk

Tym razem w naszym cyklu przenosimy się nieco na północ, do największego miasta Szkocji – Glasgow. Najbardziej zielone miasto UK, jak mawiają o nim mieszkańcy, zaskakuje na każdym kroku. Wbrew pozorom nie jest to nudne miejsce, w którym wszyscy mężczyźni chodzą w kiltach, grają na dudach i popijają whiskey. Co roku organizowane jest tutaj mnóstwo wydarzeń kulturalnych, na których tle z pewnością wyróżnia się, przyciągający fanów z całego świata, Międzynarodowy Festiwal Jazzu. Poniżej przybliżam Wam początki znanych artystów, którzy swoje pierwsze kroki stawiali w Glasgow.

BIFFY CLYRO Ich pierwszy koncert, który zagrali mając po siedemnaście lat, zgromadził zaledwie 20 osób. Dzisiaj, piętnaście lat później, bilety na ich występy rozchodzą się w ekspresowym tempie. Droga na szczyt nie była jednak prosta. Jak wyznawali w wywiadach, nie prędko odnaleźli własny styl. Brzmieliśmy jak każdy inny zespół, który kiedykolwiek usłyszał Nirvanę. Na początku chcesz brzmieć jak swój ulubiony zespół, ale po jakimś czasie zdajesz sobie sprawę, że może kiedyś to Tobie uda Ci się stać czyimś ulubionym zespołem - mówili. Pierwsze sukcesy na glasgowskiej scenie muzycznej nie sprawiły, że osiedli na laurach. Ciężko pracowali i stale się rozwijali - Simon zapisał się na kurs elektroniki w muzyce, a bliźniacy Johnson zajęli się inżynierią audio. Poznali wówczas Bahla Dee, który zajął się prowadzeniem ich kariery. W krótkim czasie zaowocowało to podpisaniem pierwszych kontraktów.


FRANZ FERDINAND Franz Ferdinand są już niemalże wizytówką Glasgow i czołowym zespołem eksportowym. Co ciekawe, tylko jeden z członków pochodzi z tego miasta – reszta przybyła tu z powodu muzyki. Założyciele Franz Ferdinand, czyli Alex Kapranos i Paul Thomson poznali się, gdy jako młodzieńcy zaczęli razem grać w zespole The Yummy Fur. Tak przypadli sobie do gustu, że postanowili zacząć tworzyć własne piosenki. Z czasem chcieli, by dołączyć do nich grający na basie Robert Hardy, który początkowo nie podchodził zbyt entuzjastycznie do tej propozycji. Do Glasgow przyjechał, żeby studiować malarstwo w Glasgow School of Art i uważał się za malarza, nie za muzyka. W międzyczasie do miasta przyjechał Nicholas McCarthy, którego szybko zwerbowano do grupy. Muzycy są silnie związani z tym miastem, czego wyraz dali w teledysku do piosenki L.Wells. Mimo że tekst opowiada o dziewczynie z Liverpoolu, to Brytyjczycy w klipie zabrali nas w sentymentalną podróż po Glasgow.

MOGWAI Początki tej grupy sięgają 1991 roku, kiedy to gitarzysta Stuart Braithwaite i basista Dominik Aitchison wybrali się na koncert w jednym z glasgowskich klubów. Po krótkiej rozmowie okazało się, że mają taki sam pogląd na muzykę i niesieni falą popularności niezależnych szkockich zespołów postanowili zacząć wspólnie tworzyć. Wkrótce dołączyli do nich grający na perkusji Martin Bulloch i gitarzysta John Cumings. Od początku swojego istnienia mieli sprecyzowane plany muzyczne, więc już na pierwszych nagraniach wyraźnie słychać charakterystyczne postrockowe brzmienie grupy. Ograniczony do minimum śpiew w połączeniu z oryginalnymi aranżacjami sprawiły, że przez pewien czas byli uznawani za jeden z najciekawszych zespołów w swojej kategorii.

AMY MACDONALD Wychowała się w oddalonym o cztery mile od Glasgow niewielkim miasteczku Bishopbriggs. Amy nie pobierała żadnych nauk muzycznych - grania na gitarze nauczyła się sama, mając 15 lat. Inspiracją dla młodziutkiej piosenkarki był utwór Turn, nagrany przez pochodzący z Glasgow zespół Travis. Pierwsze kroki na scenie stawiała w pubach i kawiarenkach, w których systematycznie dawała akustyczne występy. Jak później przyznała – zdążyła objechać z gitarą całe Glasgow, zanim odważyła się rozesłać swoje demo do wytwórni płytowych. Kilka lat później wokalistka jedną ze swoich piosenek poświęciła Barrowlands, klubowi, który dzięki świetnej akustyce i niepowtarzalnej atmosferze wpisał się w koncertową mapę Glasgow. Amy wspomina w nim uczucie, którego doznała występując w tym miejscu: Nic nie przebije uczucia pod wysokim barrowlandskim sufitem, kiedy zespół zaczyna grać.



LUDZKA STRONA SŁAWY ANTHONY KIEDIS

Judyta Patoka Chciałabym mieć takie życie... Ta myśl przewija się nam w głowie ilekroć zobaczymy ulubioną gwiazdę w telewizji czy przeczytamy wywiad. Najczęściej, nie mając pojęcia co wydarzyło się zanim zyskali popularność. Dobry start? Bogata rodzina? Znajomości? Może kariera przez sypialnię? Nic z tych rzeczy! Anthony drogę do Wielkiej Kariery zaczął w 1962 roku kiedy to przyszedł na świat, mając za rodziców Johna Michaela Kiedisa i Peggy Nobel, których, w co mocno wierzy, sam sobie wybrał. Z mamą spędził najmłodsze lata, jednak jego ideałem był ojciec. To po nim mały Tony odziedziczył artystyczne zacięcie i oryginalną urodę. Brzmi kolorowo? Otóż wcale tak nie było. Anthony początkowo wychowywał się w pełnej rodzinie. Pełnej formalnie, gdyż ojciec to wyjeżdżał, to znów wracał, nigdy na stałe. Peggy opiekowała się Tonym przez 12 lat. W tym czasie zdążyła się rozwieść z Johnem i związać (z niewiadomych przyczyn) z jego bliskim znajomym Scottem. Nie był to dobry wybór. Ojczym ciągle wdawał się w bójki i konflikty z prawem, ale nie zapominał też o biciu podopiecznego. Chłopczyk nienawidził go głównie przez to, co ten związek robił z jego mamą. Beztroskie życie Johnego było miłą odskocznią od widoku wiecznie obitej i pijanej twarzy Scotta. Przy okazji jednego z nielicznych wtedy spotkań Anthony poczuł czym jest marihuana. Miał 4 latka.

We mnie zaś zaczęło się umacniać przekonanie, że osoby posiadające władzę nie są moimi sprzymierzeńcami. Wraz z rozpoczęciem szkoły zaczęły się problemy. Tony, któremu brakowało na co dzień męskiego wzorca, wdawał się w konflikty i hodował w sobie antyspołeczne zachowania. Nauczył się kłamać i kraść. Ojciec wysyłał do niego długie listy z Anglii, w których opisywał koncerty Led Zeppelin czy Jimiego Hendrixa, co kształtowało jego gust muzyczny. Matka rozwiodła się ze Scottem, który trafił prosto do więzienia, ale po związku z nim pozostał znak w postaci drugiego dziecka. Anthony często jeździł do Kalifornii, gdzie mieszkał jego ojciec. Czas spędzali na koncertach takich sław jak Deep Purple czy Rod Stewart.

John na poważnie zajął się przemysłem narkotykowym, a Tony poprzysiągł, że zostanie piosenkarzem o czym na długo zapomniał.

Tak wówczas postrzegałem życie: psychodeliczne, zabawne, zalane słońcem, dobre w każdym calu. Mimo braku ojca i ciągłego ładowania się w kłopoty, chłopak miał własną moralność i bronił niewidomych i upośledzonych umysłowo uczniów, którzy byli nękani przez wzgląd na swoją bezbronność. Matka nie dawała sobie z nim rady, zaś Anthony nalegał na przeprowadzkę do ojca na co początkowo nie chciała się zgodzić. Potem jednak poznała prawnika Steva Idemę i przystała na propozycję syna. O Kalifornii mówił: po raz pierwszy w życiu miałem wrażenie, że to moje miejsce. Tony miał wtedy 12 lat i choć dobrze się uczył, to nadal pozostawał aspołecznym, przeciwnym władzy nastolatkiem, a jego jedynym wtedy przyjacielem był Flea, z którym potem założył Red Hot Chili Peppers. Mieszkał pod dachem swojego taty, który dał mu zapalić pierwszego skręta niedługo po przyjeździe. Później poszło już z górki - alkohol, LSD, heroina. W weekendy chodził z ojcem (który wtedy handlował już z połową Hollywood) na imprezy, gdzie przez większość czasu wszyscy pili, ćpali i uprawiali seks. Bardzo często w tych momentach rozmawiał z nim Keith Moon - perkusista The Who, któremu do dziś Anthony jest wdzięczny. Podczas jednej z takich imprez chłopak poprosił ojca o noc z jego ówczesną partnerką, Kimberly Smith. John przystał na to i w ten sposób jego syn stracił dziewictwo. Jeszcze przez wiele lat był uzależniony od narkotyków przez co choruje na wirusowe zapalenie wątroby typu C. Skończył z nałogiem dopiero kiedy jego przyjaciel przedawkował. Jednak zamiłowanie do seksu i zabawy pozostało, co można zauważyć przeglądając historię zespołu. Panowie odziani jedynie w skarpetki na genitaliach dawali koncerty, nie rezygnując ze skakania i tańca na scenie co, ku uciesze damskiej części publiczności, kończyło się różnie. Anthony wyszedł jednak na prostą, założył rodzinę, osiągnął sukces, pozostawiając swoją burzliwą przeszłość w tekstach piosenek. Wniosek jest tylko jeden: Life is addition in any way.


ARCTIC MONKEYS Aleksandra Bąk

Dwa zespoły, które swoją przygodę z muzyką zaczynały w tym samym czasie. Chociaż dzieli ich ocean, to mają ze sobą wiele wspólnego. Na przykład to, że w ubiegłym miesiącu wydali nowe, szeroko komentowane płyty. Przeczytajcie zatem, co łączy, a co dzieli obie te grupy.

POCZĄTKI Popularność zdobyli nie dzięki reklamom w radiu czy prasie, ale dzięki zamieszczaniu swoich demówek w Internecie, co w szybkim czasie przysporzyło im spore grono fanów, przychodzących na ich koncerty.

DEBIUT

WIZERUNEK Początkowo Brytyjczycy wyglądali jak typowi, nieopierzeni przedstawiciele indie rocka ubrani w podarte spodnie. Zmieniło się to w ubiegłym roku, kiedy zespół przeszedł sporą metamorfozę. Z grzecznych, wydawałoby się, chłopców z Sheffield zmienili się w charyzmatycznych, wystylizowanych, najczęściej w skórę lub garnitur, mężczyzn.

Brytyjczycy zadebiutowali w prawdziwie wielkim stylu. Ich Whatever People Say I Am, That's What I'm Not jest najszybciej sprzedającym się debiutanckim albumem w historii brytyjskiego rynku muzycznego. Zdobył także prestiżową nagrodę Mercury Prize oraz BRIT dla najlepszego zespołu brytyjskiego i za najlepszy album brytyjski 2007 roku.

ROZWÓJ Arctic Monkeys jest jednym z nielicznych zespołów, który z każdą płytą rozwija się coraz bardziej. Muzycy wciąż poszukują i nie boją się ryzykować, co udowodnili najnowszym krążkiem AM.

V


S

KINGS OF LEON

POCZĄTKI Pierwsze kroki na scenie pomagał im stawiać tekściarz Angelo Petraglia, z którym szlifowali umiejetność pisania piosenek. Pół roku później Caleb i Nathan podpisali kontrakt z RCA Record, a następnie dobrali do zespołu kuzyna Matthew i młodszego brata Jareda.

DEBIUT Tytuł ich debiutanckiego albumu został zaczerpnięty z książki Hemingwaya. Youth and Young Manhood przyniósł im dużą popularność poza granicami USA (gdzie pozostawali niedoceniani). Na fali popularności zaproponowano im występy przed U2 i The Strokes.

WIZERUNEK Dekadę temu wyglądali raczej jak swoi ojcowie w latach młodości i z pewnością nie można ich było nazwać ikonami stylu. Długie włosy, brody i poszarpane dżinsy na szczęście poszły w zapomnienie i dzisiaj możemy oglądać na scenie dojrzałych, elegancko ubranych mężczyzn.

ROZWÓJ Słuchając ich nowych utworów, można odnieść wrażnie, że czasy swojej świetności mają już za sobą. Ostatnimi dwoma albumami niestety nic nowego nie odkryli. Inspirują się swoimi poprzednimi dokonaniami i zamiast zrobić krok do przodu, nieustannie stoją w tym samym miejscu.


Arctic Monkeys AM Aleksandra Bąk

Patrząc na ich najnowsze zdjęcia aż trudno mi uwierzyć, że to ci sami ludzie, którzy kilka lat temu byli jednymi ze sprawców wielkiej indie rockowej rewolucji. Zaczynali mniej więcej w tym samym czasie co Kings of Leon, Kasabian czy Franz Ferdinand, lecz to ich debiut miał największe znaczenie dla przemysłu muzycznego - Whatever People Say I Am, That's What I'm Not jest najszybciej sprzedawanym debiutanckim albumem w historii brytyjskiego rynku muzycznego. Czegokolwiek się dotknęli to natychmiast zamieniało się w platynę lub złoto. Nie spoczeli jednak na laurach czego dowód dostaliśmy dokładnie 9 września, czyli w dniu premiery ich piatego longplaya. Już od pierwszych sekund da się odczuć, że Brytyjczycy przeszli niemałą metamorfozę. Dojrzeli, stali się bardziej mroczni i seksowni. Nie brak tu odważnych rockowych kompozycji (One for the Road, Arabella), wpadających w ucho melodii i chwytliwych refernów, od

Birdy Fire Within Judyta Patoka

Po ogromnym sukcesie komercyjnym jaki zrobiła debiutancka płyta Jasmine van den Bogaerde - szerzej znanej jako Birdy - powraca ona z nowym krążkiem. Fire Within jest produkcją młodej artystki przy tworzeniu, której pomagali jej m.in. Ryan Tedder, współpracujący wcześniej z Beyoncé czy Rich Costey, który ma pod opieką Muse, Arctic Monkeys i Sigur Rós. Jak się prezentuje? Otóż mam mieszane uczucia. Z jednej strony nadal urzeka nas delikatny głos Birdy, kompozycje są sumienne i przemyślane, a z tekstów nie bije płytkość, jednak z drugiej jest tego zbyt wiele. Piosenkarka wybiła się w młodym wieku i zachwyciła publiczność swą

których naprawdę nie sposób się uwolnić (otwierające album Do I Wanna Know?). Gitarowe granie w połowie płyty ustępuje miejsca spokojniejszym dźwiękom, co potwierdza wszechstronność Arktycznych Małpek. Choć No.1 Party Anthem nie wszystkim przypadnie do gustu, to z całą pewnośćią nie mogę go nazwać słabym utworem. Ciekawa partia fortepianu jest miłym przerywnikiem między pierwszą a drugą częścią AM. Nie ma tu żadnych zbędnych dźwięków, przypadkowych instrumentów czy miotania się między różnymi tematami. Co istotne: nie można im przy tym zarzucić monotonii – kawałki tworzą spójną całość, ale są zróżnicowane. Słuchając najnowszego dzieła chłopaków z Sheffield odnoszę wrażenie, że tą płytą udało im się odznaleźć złoty środek i pokazać wszystko to, co w ich muzyce jest najlepsze.

9

dojrzałością, ale zapomniała o jednej ważnej zasadzie. Co za dużo, to nie zdrowo. Ci, którzy wcześniej negowali jej obecność w show biznesie z powodu wykonywania wyłącznie coverów, mogą teraz odetchnąć z ulgą. Poszczególne piosenki są przyjemne, jak chociażby singiel promujący płytę (Wings), ale całości nie sposób wysłuchać z zapartym tchem. Jedynym energetycznym kawałkiem jest Light Me Up, a to zdecydowanie za mało jak na 11 utworów, które są zamieszczone na płycie. Nawet okładka ukazuje przenikliwe spojrzenie Brytyjki, które jest dopełnieniem patosu, jakim owiany jest krążek. Niech Fire Within każdy oceni sam.

5


Kings of Leon Mechanical Bull Aleksandra Bąk

Oglądając telewizyjne talent show można odnieść wrażenie, że jedynym z najchętniej coverowanych utworów jest Use Somebody . Trudno powiedzieć czy jest to zasługa popularności zespołu, czy raczej uroku piosenki. Jedno jest pewne: ten kawałek wyniósł Amerykanów na szczyty list przebojów i list sprzedaży. Wydany pięć lat temu fenomenalny Only by the Night był istną kuźnią hitów, toteż oczekiwania co do następnego krążka były ogromne. Come Around Sundown, który światło dzienne ujrzał dwa lata później choć miał spory potencjał, to przeszedł bez większego echa. Tym razem promocja i nakręcanie spirali zrobiły swoje – najnowszy album Kings of Leon był jednym z najbardziej oczekiwanych LP tego roku. Singlowy, a zarazem rozpoczynający Mechanical Bull utwór Supersoaker miał za zadanie pokazać, że muzycy wciąż są w formie

Panic! AT the Disco

i potrafią jeszcze nagrywać kawałki, które porwią tłumy na koncertach. To zadanie się udało, ale niestety później jest już tylko gorzej. Mówiąc oględnie: krążek jest przeciętny. Nie ma spektakularnej klęski, ale nie ma też fajerwerków zachwytu. Amerykanie nie odkryli tym albumem nic nowego, poszczególne kawałki nasuwają skojarzenia poprzednich. Nie byłaby to może wielka zbrodnia, gdyby nie fakt, że muzycy robią to nagminnie, przez co stoją w miejscu. Brakuje tu bardziej przebojowych, świeżych kompozycji i przede wszystkim rockowej energii, z której byli znani. Całość ratuje jedynie charakterystyczny wokal Caleba, którego po prostu nie da się nie kochać. Miejmy zatem nadzieję, że zespół niebawem dozna przebłysku kreatywności i wyjdzie z twórczego kryzysu.

5

Too Weird to Live, Too Rare to Die! Judyta Patoka

Elektronika, synteaztory i jeszcze raz elektronika. Patrząc jednynie na okładkę i tytuły piosenek można by pomyśleć, że panowie poruszają głęboką i różnorodną tematykę. Do tego tytuł zaczerpnięty z powieści Huntera Thompsona Lęk i odraza w Las Vegas. Ale to wszystko jest tylko przykrywką. Album został stworzony ku uwielbieniu i czci nocnego życia w Las Vegas. Pierwszym singlem promującym płytę był utwór Miss Jackson, w którym wraz z soulową wokalistką Lolo, muzycy opisują prawdziwą historię Brandona o zdradzie i rozstaniu. Too

Weird To Live, Too Rare To Die! jest płytą wysoce specyficzną. Tym razem jednak muzycy odlecieli trochę za daleko. Frontman, Brendon Urie, mówi o nowym krążku: Ostatnio dotarło do mnie, że ludzie wybierają się do Vegas, aby porzucić wszelkie ograniczenia i dać sobie na luz. Zainspirowało mnie to. Panic! At The Disco zawsze byli znani z ekstrawaganckich kompozycji i ostentacyjnego pokazywaniu na czym im w muzyce zależy. Niektóre momenty są niesamowite i wkręcają do reszty, jednak czasem wieje czystym kiczem. Ale nie panikujcie! Dla kawałków takich jak Vegas Lights czy Casual Affair warto przesłuchać cały album.

6


Ars Cameralis 2013

Tricky

10-26 listopada, Katowice

18 listopada, Basen; 19 listopada, Klub Studio; 20 listopada, MTP

Kolejna, 22. już edycja katowickiego festiwalu potrwa w tym roku dokładnie szesnaście dni i zapowiada się, że będzie istną ucztą dla zmysłów. Będzieli mieli bowiem okazję wziąć udział w kilkudziesięciu wydarzeniach związanych z literaturą, filmem, sztuką i muzyką. Dla fanów tej ostatniej dziedziny organizatorzy przygotowali kilkanaście koncertów spośród których każdy z pewnością znajdzie coś dla siebie. Do Katowic swój przyjazd zapowiedzieli już m.in. Lech Janerka, Trupa Trupa, Slugabed, Bilal, When Saints go machine oraz Oh Land.

Warszawa 29.10 02.11 05.11 06.11 07.11 09.11 11.11 13.11 20.11

Dawid Podsiadło, Palladium Nickelback, Torwar Tegan and Sara, Palladium Amanda Palmer & The Grand Theft Orchestra, Proxima Billy Talent, Stodoła Tomek Makowiecki, Basen Slow Magic i El Ten Eleven, 1500 m2 do wynajęcia Nouvelle Vague, Palladium Crystal Fighters, Stodoła Biffy Clyro, Stodoła Zebra Katz, 1500 m2 do wynajęcia White Lies, Stodoła Oh Land, Basen

Tricky dla wielu jest żywą ikoną trip hopu. Znany zarówno z solowych dokonań, jak i nagrań z Massive Attack. Tym razem artysta przyjedzie do Polski, by promować swój najnowszy, dziesiąty już, krążek. Album nosi tytuł False Idols i zawiera 15 nowych utworów, w tym singlowy Nothing’s Changed nagrany wspólnie z Francescą Belmont.

Kraków 29.10 06.11

07.11 08.11 12.11 13.11 15.11

Editors, Teatr Łaźnia Nowa Amanda Palmer & The Grand Theft Orchestra, Klub Studio The Maddigans, Kawiarnia Naukowa Billy Talent, Klub Studio Myslovitz, Klub Studio Earl Thomas, Jazz Club "Mile Stone" Crystal Fighters, Klub Studio Kamp! i Rebeka, Rotunda Możdżer Danielsson Fresco, Opera Krakowska XXANAXX & The Dumplings, Prozak 2.0

Poznań 08.11 10.11 11.11 15.11 19.11

Sorry Boys, Pod Minogą Nouvelle Vague, Eskulap Ania Rusowicz, CK Zamek Nosowska, Eskulap White Lies Big, MTP


Placebo

Efterklang

12 listopada, Torwar

17 listopada, Firlej; 18 listopada, Blue Note; 19 listopada, Hybryfy

Polscy fani Placebo nie mają na co narzekać to już ósma wizyta Brytyjczyków w naszym kraju. W Torwarze zagrają po raz czwarty, tym razem w ramach jesiennej trasy zatytuіowanej Loud Like Love. Taki też tytuł nosi najnowszy album zespołu, które światło dzienne ujrzał 16 września. Możemy się zatem spodziewać, że grupa zaserwuje nam kawałki zarówno z nowego krążka, jak i jego poprzedników.

Objawienie duńskiej sceny muzycznej – tak zaczęto o nich mówić po ubiegłorocznej premierze Piramidy czwartego już albumu w ich karierze. Krążek przyniósł im rozpoznawalność poza granicami rodzimej Danii i zebrał znakomite recenzje. Muzycy występowali już w tym roku w naszym państwie podczas Planete + Doc Film Festival. Postanowili jednak do nas wrócić i odbyć mini tournée, które obejmie trzy polskie miasta.

Katowice

Trójmiasto

31.10 07.11 09.11

02.11

14.11 15.11

Pan Stian, Katofonia Ola Bieńkowska, Katofonia Gaba Kulka, Teatr Śląski Mayday Poland "Never Stop Raving", Spodek Drekoty, Klawiatura Łagodna Pianka, Klawiatura Śląski Rap Festiwal, Mega Club

07.11 08.11 10.11 14.11

We All Love Bass vol.7, S.F.I.N.K.S 700 Kamp! i Rebeka, S.F.I.N.K.S 700 Nosowska i Fismoll, Ucho Chłopcy Kontra Basia, SPATiF Domowe Melodie, Teatr na plaży Maria Peszek, Ucho Waglewski Fisz Emade, S.F.I.N.K.S 700 Gaba Kulka, Ucho

Wrocław 29.10 03.11 06.11 08.11 11.11

Fismoll, Firlej Fair Weather Friends, Bułka z Masłem Sorry Boys, Bezsenność Mikromusic, Teatr Muzyczny CAPITOL Nouvelle Vague, Klub Eter



Regiofun Życie według serialu Breaking Bad Dexter Buty- ikona popkultury

Recenzje Wałęsa. Człowiek z nadziei Grawitacja Labirynt



REGIOFUN Sześć dni, blisko 100 filmów, a w tym ponad połowa premier, wyjątkowi goście i mnóstwo dobrej zabawy – tak najkrócej można podsumować 4. edycję Międzynarodowego Festiwalu Producentów Filmowych Regiofun. Festiwal po raz kolejny odbył się w katowickich kinach, należących do Silesia Film, czyli kultowych już Kosmosie, Światowidzie i Rialto. Aleksandra Bąk

J

ury konkursu filmów pełnometrażowych, któremu przewodniczył Juliusz Machulski główną nagrodę postanowiło przyznać producentowi filmu Matei Child Miner, który opowiada o samotnym dorastaniu rumuńskiego chłopca imieniem Matei. Nagrodę specjalną otrzymali producenci Horses of god. Jurorzy docenili ich skuteczność w pozyskiwaniu funduszy regionalnych dla niełatwych projektów oraz pasję i odwagę w podejmowaniu trudnych i ciągle aktualnych tematów. Natomiast w kategorii filmów krótko- i średniometrażowych jury złożone z Joanny KosKrauze, Laurence'a Boyce'a oraz Tomasza Wasilewskiego przyznało pierwszą nagrodę producentowi filmu Inertial Love. W uznaniu wielu najważniejszą nagrodę, bo przyznawaną przez festiwalowa publiczność, otrzymał producent Great. W tym roku największą atrakcją festiwalu była projekcja odrestaurowanych i przeniesionych na nośnik cyfrowy filmów pionierów kinematografii braci Lumière. Specjalnie z tej okazji w Katowicach pojawił się dyrektor Fesiwalu Filmowego w Cannes, a zarazem dyrektor Instytutu Lumière, czyli Thierry Fremaux. Francuz wygłosił pełen pasji komentarz do filmów, a przy tym zachował się jak najskromniejszy z widzów, siadając na schodach. Na odbywającym się dzień później spotkaniu z dziennikarzami Thierry opowiadał m.in. o wpływie kryzysu na festiwal w Cannes i o tym, jak wyglądają

przygotowania do niego. Jego zdaniem kryzys jest dostrzegalny głównie na europejskim rynku i dotyka przede wszystkim twórców, a nie samego festiwalu, ponieważ Cannes jest marką samą w sobie. Jest tam mnóstwo profesjonalistów, którzy okupują hotele, prowadzą spotkania branżowe i to oni w głównej mierze nakręcają ten biznes. Według Thierry’ego ludzie coraz mniej umieją się bawić i dlatego w Cannes jest bardzo trudno pokazywać komedie, gdyż ludzie uważają je za coś mniej ważnego. Nie ma nic gorszego niż przybierać grobową minę, mówiąc o kinie – powiedział. Kino potrzebuje nas wszystkich, mnie, widzów, dziennikarzy po to, by dzielić się pasją. Ważnym punktem programu było oczywiście uroczyste otwarcie festiwalu, podczas którego przedpremierowo pokazano Papuszę autorstwa Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauze oraz zakończenie, które przyciągnęło widzów projekcją najnowszego dzieła Romana Polańskiego pt. Wenus w futrze (premiera w Polsce 8 listopada). Regiofun jest jedynym w Europie festiwalem filmowym, prezentującym filmy, które powstały dzięki wsparciu regionalnych funduszy filmowych i władz miast. Jak sama nazwa wskazuje - festiwal jest dedykowany producentom, którzy odgrywają znaczącą rolę przy tworzeniu filmów. Jego celem jest zwrócenie uwagi producentów na województwo śląskie i pokazanie im atrakcyjnych miejsc w regionie, by zachęcić ich do kręcenia filmów w tych miejscach.


ŻYCIE WEDŁUG

SERIALU W U Agnieszka Sierotnik

jednej ze szkół, pewna dość popularna dziewczyna postanowiła zamienić swoje życie w serial. Na ten właściwy wybrała amerykański hit na punkcie, którego oszalała młodzież na całym świecie. Tak jak w Plotkarze, znalazła służki, którymi manipulowała, a one po prostu myślały, że dzięki przyjaźni z nią będą fajniejsze i popularniejsze. Szkolna Blair - bo tak nazywała się główna bohaterka serialu - postanowiła mianować się królową szkoły. Jej wrogiem był każdy, kto jej zagrażał. Ona była zachwycona tym, że każdy ją zna i zwraca na nią uwagę. Jednak dla innych, to zachowanie było powodem do żartów i śmiechu. Nie zmieniało to faktu, że była popularna i potrafiła niszczyć innych. Gdy ktoś się jej sprzeciwiał, stawał się wrogiem publicznym numer jeden. Serial? Nie, to życie. I może właśnie ten przykład idealnie obrazuje to, że seriale przestały być już tylko zawiłymi perypetiami miłosnymi głównych bohaterów czy też momentem, w którym można było oderwać się od rzeczywistości. Czasem niektórzy przesadnie je interpretują i chcą przenieść do życia własnego i innych. Znajdujemy podobne cechy charakteru u głównych bohaterów, podobny styl, może nawet podobne rysy twarzy czy historię. Przy tym wszystkim zapominamy, że to tylko fikcyjne postacie, stworzone przede wszystkim do zarabiania pieniędzy. Seriale inspirują, wprowadzają nową modę, promują miejsca, a przede wszystkim lansują nowych aktorów, którzy często stają się ulubieńcami widzów. To wszystko nakręca wielką machinę zwaną show biznesem. Oczekiwanie na kolejny odcinek swojej ulubionej, telewizyjnej serii to niejednokrotnie moment, w którym na portalach społecznościowych tworzą się kolejne grupy, odliczające do godziny zero. Na takiej właśnie stronie fanów, oczekujących na kolejny odcinek Dextera, znalazłam wyznanie dziewczyny, która porównuje się do głównego bohatera. Od Dextera uczę się jak codziennie zakładać tę maskę, będąc kimś zupełnie innym. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że główny bohater jest… seryjnym mordercą. Co prawda z założenia morduje tylko złych ludzi, ale każdego dnia udaje kogoś, kim nie jest. Psychologowie pewnie chwyciliby się za głowę, bo zakładanie takiej maski bardzo często prowadzi do depresji, nerwicy, a często jest objawem borderline czyli Emocjonalnie Niestabilnej Osobowości. W pewnym sensie, porównywanie się do swoichulubionych bohaterów


jest ucieczką od rzeczywistości. Fikcyjne postaci stają się ważniejsze niż rodzina, a każdy nowy epizod staje się epizodem realnego życia. Niejednokrotnie szukamy odniesień do tego, co dzieje się teraz w naszym życiu, żeby w pewnym sensie znaleźć odpowiedź na pytania, które sobie zadajemy. Wtedy sięgamy do oper mydlanych. Co prawda seriale często oparte są o to, co wydarzyło się w rzeczywistości, ale znów zapominamy o czymś ważnym – to tylko jej ukoloryzowana wersja, która ma wzbudzać nasze najskrajniejsze emocje. W telewizji, pomimo wszystko, każde złe wydarzenie zawsze dobrze się kończy, natomiast w realnym życiu – nie zawsze. Jedno na pewno przybliża serial do prawdziwego życia: wszystko ma swój koniec. Nawet życie jednej z głównej bohaterek, która tak naprawdę była od samego początku, a społeczeństwo nie wyobrażało sobie serialu bez jej udziału. Od kiedy TVP ogłosiło datę emisji odcinka M jak miłość, w którym umrzeć miała Hanka Mostowiak , to było wiadomo, że w ten wieczór padnie rekordowa oglądalność. I tak też się stało, 8,3 mln Polaków zasiadło przed telewizorami, żeby zobaczyć, jak umiera ich ulubiona bohaterka. To wydarzenie obiło się wielkim echem w Internecie. Kartony stały się symbolem śmierci Hanki, a Kacper Kuszewski (serialowy mąż Hanki), który w tym czasie brał udział w Tańcu z Gwiazdami żartował, że jego żona umarła, a on tańczy z inną kobietą. Swoją drogą, wygrał cały program, a wygraną dedykował Hance. Opery mydlane sprawiają, że wśród ludzi zaczynają rodzić się nowe symbole. I tak sarkastyczny i ironiczny doktor Gregory House stał się symbolem świetnego i bezpośredniego lekarza. Blair i Serena to kwintesencja stylu, urody i popularności, Skins to imprezowe życie, przyjaciele i tak naprawdę obalanie wszelkich stereotypów, dziewczyny z Pretty Little Liars to ciągłe tajemnice, a Dexter to walka dobra ze złem. Seriale uzależniają, odrywają od rzeczywistości i zabijają nasz czas. Zdajemy sobie z tego sprawę, może czasem nawet próbujemy z tym walczyć, jednak i tak, powtarzając za bohaterką serialu Chirurdzy: nie jest nigdy dość. A tak naprawdę, to co chcemy... to więcej.


BREAKING BAD BAD

MOJA GWIAZDA, MOJA IDEALNA CISZA

Dominik Kowol

P

o obejrzeniu filmu, czasem sagi lub trylogii, zdarza się nam czuć pewną pustkę czy niedosyt. Bohaterowie pojawiają się na ekranie, a po godzinie schodzą z niego nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu. Są tylko małymi akcentami, które nie mają na nas żadnego wpływu. Nie czujemy z nimi więzi, nie interesujemy się tym, co spotka ich po napisach końcowych. Widzimy aktorów odgrywających swoje role, a nie prawdziwych ludzi przeżywających własne życiowe dramaty. Nie zdążymy zżyć się z bohaterem, jeśli mamy z nim kontakt zaledwie przez półtorej godziny. Jak w takim razie odniesiemy się do nich po niemalże czterech latach wspólnej egzystencji? Będąc przy wszystkich wzlotach, upadkach, tragediach i przemianach czujemy się częścią całej historii, czegoś więcej niż filmu. Oto moje sentymentalne pożegnanie z Walter’em White’m – jeśli boisz się spoilerów, radzę zaprzestać lekturę już teraz.

Nothing stops this train Dziesięć Emmy, trzydzieści dwie nominacje, dziesięć nominacji do Złotego Globu i wiele, wiele innych (w sumie 134 nagrody). Breaking Bad okazało się przebojem na skalę światową. Serial prawie jednogłośnie okrzyknięto najlepszym dramatem telewizyjnym wszechczasów. Heisenberg nie opanował tylko Stanów, Meksyku i (hipotetycznie) Czech, teraz cały świat błaga o niebieski towar. Pokolenie przyszłych lekarzy w dużej mierze odnalazło swoje powołanie oglądając Dr House’a, czy Walter zapewnił nam falę wykwalifikowanych i niedocenionych chemików? Przekonamy się za kilka lat.

Chemistry is a study of change

Jeśli chcielibyśmy w jednym słowie zawrzeć całą fabułę czy myśl przewodnią serialu, najlepszym do tego celu byłoby słowo „zmiana”, bo to one stanowią esencję całej dramaturgii. Obserwujemy drogę człowieka złamanego przez życie, mężczyzny, którego każda ambicja legła w gruzach, którego dosięga każda możliwa niesprawiedliwość, który poświęca własne człowieczeństwo na rzecz godnego życia żony i dzieci, z czasem tracąc sprzed oczu cel, do którego tak zaciekle dąży. Dostrzegamy jak to, co na początku wydawało się nam być skrajnym okrucieństwem, nieoczekiwanie przeobraża się w codzienną rutynę.


I’m the danger Walter Hartwell White - uwielbiany przez miliony, synonim szeroko rozumianego kozactwa i przebiegłości. Co sprawia, że jego zdjęcia i cytaty zalewają cały internet? Co czyni go tak popularnym i rozpoznawalnym? Większość fanów bez namysłu odpowie, że to kwestia jego niesamowitości. Walter (aka Heisenberg) zawsze wygrywa; niezależnie od tego, jak bardzo beznadziejna będzie sytuacja, on zawsze znajdzie efektywny i efektowny sposób, żeby wyjść ze wszystkiego obronną ręką i zlikwiduje każdego, kto stanie mu na drodze. Mimo to, moim zdaniem fenomen Heisenberga jest nieco bardziej złożony i bazuje na intymniejszych odczuciach odbiorcy. Tak jak każdemu głównemu bohaterowi, chcemy mu kibicować, cieszyć się z jego sukcesów, a w trudnych chwilach odczuwać żal i empatię. Ten schemat sprawdza się świetnie przez kilka pierwszych epizodów, ale na dłuższą metę okazuje się zawodny. Im więcej czasu spędzamy z Walterem, tym bardziej zaczynamy kwestionować jego dobre intencje. Skorupa umierającego, kochającego ojca i męża zaczyna kruszyć się pod ciężarem konsekwencji jego decyzji i zmieniającego się wokół otoczenia. Im dalej w las, tym bardziej potępiamy jego działania, już nie życzymy mu szczęścia, tracimy resztki zaufania, zaczynamy liczyć na jego porażkę, jednocześnie czerpiąc nieopisaną przyjemność z każdej minuty spędzonej z tym bezdusznym potworem. To właśnie te dwie skrajności sympatii i apatii sprawiają, że tak namiętnie wszyscy zbieraliśmy się przed ekranami telewizorów i komputerów, aby z oddaniem śledzić losy niesławnego Wltera White’a.

I have never been more alone! I have nothing! Nie ma White’a bez Pinkmana - tutaj chyba każdy mnie poprze. To, co z początku wydawało się tylko nielegalną umową biznesową pomiędzy nauczycielem a byłym uczniem, z czasem stało się tragiczną i wyniszczającą więzią emocjonalną. Postać Jessie’go Pinkmana jest jedną z najlepiej zagranych, a już na pewno najlepiej napisaną z całego serialu. Platoniczny związek pomiędzy ojcem a przybranym synem; troska i przywiązanie równoważone przez okrucieństwo i kłamstwa. Każdy bolesny upadek Jessi’ego był poprzedzony wzlotem Heisenberga, stracił wszystko, na czym kiedykolwiek mu zależało i mimo depresji, mimo kolejnych razów zadawanych przez konsekwencje cudzych błędów, cały czas wracał po więcej. Pod koniec sami już nie wiemy, który z nich jest uzależnionym wykolejeńcem, a który ofiarą skrzywdzoną przez los.

Jesus Christ Marie! They're Minerals! Breaking Bad miało swoje śmieszne momenty. Grobowa powaga dziewiędziesięciu procent czasu antenowego była tak przytłaczająca, że każdy, nawet najmniejszy promyk radości został zapamiętany i rozprzestrzeniony w internecie w postaci memów i koszulek z nadrukami w ilości hurtowej. Hank Schrader i Walter Junior byli najwdzięczniejszymi obiektami do wyśmiewania. Obsesja Hanka na punkcie minerałów, fakt, że znaczna część roli Juniora ogranicza się do jedzenia śniadań i seplenienia, to i wiele innych sytuacji sprawia, że tak często nie są brani na poważnie. Wszyscy zapominają o stronie internetowej Juniora, na której zbierał pieniądze na leczenie ojca, zapominają o scenie, w której opatruje poranionego Waltera i stara się go wspierać, jako jedyny cały czas wierząc w jego niewinność; Hank był jedyną osobą, którą można w całym tym bajzlu nazwać prawdziwym bohaterem. Został ranny, przebrnął przez długą i bolesną rehabilitacje i aż do jakże przejmującej i dumnej śmierci chciał chronić rodzinę przed największym zagrożeniem, jakim był sam Walter.

Have an A1 day! Żeby zastanowić się nad serialem, przestudiować profile psychologiczne wszystkich bohaterów, zinterpretować całą alegoryczną warstwę przekazu i zrozumieć w pełni fabułę musielibyśmy napisać o tym książkę, lub nakręcić kolejny serial trwający kolejne cztery lata. Złożoność tego wydarzeniabo coś co dzieje się na taką skalę trzeba nazwać wydarzeniem – jest wyjątkowo trudna do poukładania i pełnego zrozumienia; gdyby nie twórcy, którzy dzielą się swoimi przemyśleniami i czasami tłumaczą pewne zawoalowane wątki, moglibyśmy nie dostrzec znaczącej części przekazu Breaking Bad. Jestem szczęśliwy, że mogłem na bieżąco śledzić historię, która przez następne kilka lub kilkanaście lat, będzie stawiana jako dumny przykład perfekcyjnie skrojonego serialu telewizyjnego. Nie płaczmy jednak zbyt długo po utracie Heisenberga, przecież już trwają pracę nad nowym serialem komediowym, którego gwiazdą będzie Saul Goodman, nasz ukochany prawnik szumowin i kryminalistów. Czy tworzenie komedii w świecie Breaking Bad wypali? Przekonamy się za jakiś czas.


DEXTER Potwory żyją wśród nas Jarosław Majętny

Tonight’s The Night. And it’s going to happen again and again. Has to happen. Jeśli ktoś interesuje się serialami lub chociaż liznął ten temat to wstydem byłoby nie znać Dextera. I nie, nie chodzi tu o niskiego, rudego chіopca, będącego bohaterem jednej z kreskówek na Cartoon Network. Od wielu lat można zauważyć tendencję występującą zarówno w filmach, jak i serialach polegającą na kształtowaniu antagonisty jako najbardziej ciekawej i skomplikowanej psychologicznie postaci. Co jednak wtedy, kiedy to główny bohater jest zarówno tym dobrym jak i złym? Czy można zżyć się emocjonalnie z tak dwubiegunowym człowiekiem? Jak wskazują miliony fanów na całym świecie i dziesiątki nagród zarówno dla samego serialu, a także aktorów - jak najbardziej można. To tylko udowadnia jak niesamowitą postacią jest Dexter Morgan albo… jak dziwnymi fanami jesteśmy. Na samym wstępie chciałbym zaznaczyć, że nie ręczę za potencjalne spoilery. Co prawda postaram się je omijać, jednak czasami będą one nieuniknione. Zapraszam do podsumowania serialu bez wątpienia niezwykłego pod wieloma względami.

I think I belong right here. Because maybe there's a place for me in this world. Just as I am. Light cannot exist without darkness. Each has it purpose. And if there's a purpose to my darkness maybe it's to bring some balance to the world. Wiem, że nie powinienem rozpoczynać tekstu od omawiania fabuły jednak w tym przypadku krótkie wprowadzenie jest niezbędne, aby przedstawić chociaż po krótce kim tak naprawdę jest tytułowy bohater. Wrzask, strach i mnóstwo krwi. Tak zaczyna się historia małego chłopca, który mając zaledwie 3 lata jest świadkiem brutalnej śmierci matki. Pomimo swojego młodego wieku i natychmiastowej adopcji przez kochającą rodzinę, wydarzenie to wyryło w nim ranę,

która nigdy nie będzie zasklepiona, nieważne jak by się starał. Jego przybrany ojciec widząc niepokojące zachowanie syna i jego rosnącą chęć zabijania wie, że jeśli jedyną przyszłością Dextera jest elektryczne krzesło, to musi przekierować jego chore żądze, tak aby mógł przetrwać w świecie, robiąc przy okazji coś pożytecznego. Tak umarł Dexter Moser i narodził się Dexter Morgan…

She's the only person in the world who loves me. I think that's nice. I don't have feeling about anything, but if I could have feelings at all, I'd have them for Deb. Wielkie, tętniące życiem i skąpane w słońcu Miami. Uśmiechnięci ludzie i pozorny porządek. Aż do zmroku, po którym ze swoich nor wypełzają najbardziej brutalni mordercy, gwałciciele czy psychopaci polujący na łatwą zdobycz. Jednak jak to mówią: pod latarnią jest najciemniej i tylko najlepsi z najlepszych potrafią ukrywać się na widoku. W końcu kto podejrzewałby spokojnego, miłego i pomocnego pracownika wydziału policji Miami Metro o bycie jednym z najskuteczniejszych zabójców w historii Florydy, a może i całych Stanów Zjednoczonych. Dzięki kodowi, który Dexter przyswoił przy pomocy ojca, udaje mu się zaspokajać swojego Mrocznego Pasażera przy okazji skutecznie utrzymując maskę pozwalającą mu funkcjonować w społeczeństwie. I tu kryje się niezaprzeczalne piękno tego serialu oraz ogromne umiejętności Michaela C. Halla odgrywającego główną rolę. Oglądanie mistrzowsko zatuszowanych emocji Dexa w jednej minucie, a w kolejnej oglądanie protagonisty w swoim żywiole, gdy dokonuje rytuału zabójstwa, eksponującego wszystkie swoje chore emocje, które były tłumione przez ten cały czas. Również częstymi i bardzo ważnymi punktami serialu są rozmowy Dexa z jego przybraną siostrą Deb. Mocno podkreślają one profile psychologiczne obojga oraz prowadzą do wielu ciekawych i śmiesznych sytuacji. Od początku do końca ma się wrażanie, że napędzają się nawzajem, dzięki czemu udaje im się przetrwać wiele ciężkich sytuacji. Warto też wspomnieć o samym kodzie i rytuale Dextera, które są de facto tym, co nadaje mu cech ludzkich i poniekąd maskuje potwora, jakim jest, a przy okazji usprawiedliwia jego czyny. Otóż tak zwany Kod Harry’ego jest tym dla Dextera, czym dla osoby wierzącej jest Biblia. Dwie najważniejsze zasady, które nigdy nie mogą być złamane to: po pierwsze nigdy nie dać się złapać i po drugie nigdy nie zabić osoby, która sama nie ma krwi na rękach. Tylko i


wyłącznie dzięki przestrzeganiu zasad tego kodu Dexter ma pewność, że pozostanie nieuchwytny oraz że utrzyma kontrolę nad swoim Mrocznym Pasażerem. Rytuał natomiast jest czymś, co daje mu uczucie spełnienia przy odbieraniu życia. Polega on na dokładnej izolacji pokoju, przywiązaniu nagiej ofiary do stołu oraz powieszeniu zdjęć symbolizujących ofiary osoby leżącej na stole. Myślę, że wiele osób zgodziłoby się gdybym powiedział, że właśnie owe rytuały są wisienkami na pysznym torcie, jakim jest serial Dexter.

If you believe that God makes miracles, you have to wonder if Satan has a few up his sleeve. Dobrze, nie oszukujmy się. Kochamy Dextera między innymi za to, że wypowiada na głos rzeczy, które siedzą głęboko w nas, ale nie wypada nam o nich mówić. Wiele razy czułem się jakby scenarzyści czytali w moich myślach, zapisując moje postrzeganie świata z boku, które następnie Dexter werbalizował. Cała sztuczność w kontaktach międzyludzkich czy wielu innych sytuacjach jest świetnie zawarta w monologach głównego bohatera, co dodaje dużo wiarygodności serialowi. Jednak, aby nie było zbyt cukierkowo muszę też wspomnieć o kilku słabszych punktach, które mogą trochę zepsuć odbiór całego programu. Jako że serial ma aż 8 sezonów to nie dało się uniknąć niewielkich niespójności scenariusza czy niepotrzebnych zabiegów w rozwoju postaci. Zdecydowanie największym zarzutem jest to, że Dexter pomimo braku większych emocji zaczyna się zakochiwać coraz częściej i gęściej w kolejnych sezonach, co po pewnym czasie wydaje się zrobione mocno na siłę. Wiele kontrowersji wprowadził też ostatni sezon, który po wręcz mistrzowskim sezonie siódmym mocno opuścił poprzeczkę wprowadzając wiele niepotrzebnych postaci i zwalniając tempa, co zdecydowanie nie powinno mieć miejsca na ostatniej prostej serialu. Pomimo wszystkich niedociągnięć, przygody seryjnego zabójcy z Miami bez wątpienia na zawsze zasiądą w Panteonie telewizji, jako jeden z najlepszych seriali, jakie kiedykolwiek powstał. Na koniec dodam, że w każdym z nas jest jakaś część Dextera Morgana. Pytanie tylko, która?


BUTY

IKONA POPKULTURY Jakub Ciosiński

Mama mawiała, że z butów można wiele wyczytać. Dokąd dana osoba idzie, gdzie była. Schodziłem wiele par butów. – Forrest Gump Nawet przedmioty, na które zazwyczaj nie zwracamy uwagi mogą odegrać w filmie zaskakująco ważną rolę. Jednym z takich przedmiotów są właśnie buty, a niektóre z nich zdołały się już zapisać złotymi literami w historii kina. Pełną listę słynnych butów autorstwa Federico Mauro’a możecie znaleźć tutaj

Powrót do przyszłości O ile na latające deskorolki jeszcze chwilę będziemy musieli poczekać, tak buty w których chodził McFly w drugiej części Powrotu do przyszłości możemy już spokojnie znaleźć na ebay’u – na dodatek w różnych rozmiarach!

James Bond Zawsze eleganckie i stylowe. Buty Jamesa Bonda pasują do każdej sytuacji. Czy ma to być spotkanie z królową, czy wymiana ognia.


Forrers Gump Forrest musiał w czymś kilkukrotnie przebiec Amerykę, prawda?

Big Lebowski Spędzić jak najwięcej czasu we wsuwanych sandałach, szlafroku, okularach przeciwsłonecznych i z Białym Rosjaninem w rękużyciowy cel Jeffrey’a Lebowskiego.

Piraci z Karaibów Życie pirata nie jest łatwe. Podstawowa rzecz to przed wszystkim dobre, skórzane buty, dzięki którym będzie mógł dojść aż na kraniec świata.


WAŁĘSA

CZŁOWIEK Z NADZIEI Kamil Łukowicz Wałęsa to film przegrany na kilku pіaszczyznach, w większości niezwiązanych z samą sztuką filmową. Jednak przy takich dziełach aspekty poza filmowe są równie ważne.

Pierwsze informacje na temat nowego (ponoć ostatniego) filmu Andrzeja Wajdy nie napawały optymizmem. I użycie takiego sformułowania jest tutaj dość dużym eufemizmem. Zapowiadała się klęska. Podejścia wielu osób, w tym także mojego, nie były w stanie zmienić żadne przesadnie entuzjastyczne reakcje mediów sympatyzujących z obecnym rządem. Jak wygląda to po premierze ? Słabo. Słabo bez wątpienia. Jednak oczekiwanej klęski nie uświadczyliśmy, to raczej sporych rozmiarów porażka. W Polsce mamy problem z filmami mówiącymi o historii. Problem skrajności. Poza małymi wyjątkami (genialna Róża Wojtka Smarzowskiego) zaniknęła szkoła tworzenia dzieł o takiej tematyce i albo jesteśmy zasypywani przez twórców obrazem zakłamanym, pełnym modnego ostatnio atakowania polskości i patriotyzmu (Pokłosie Pasikowskiego), albo przepełnioną patosem i drewnianym aktorstwem laurką dla naszego narodu. Wałęsa to przede wszystkim to drugie. Cały, ponad dwugodzinny seans, przypomina stronę z podręcznika. Elektryk z Gdańska jest bohaterem jednoznacznie pozytywnym. Niektóre wątki są strasznie przekłamane, np. gdy przyszły prezydent wyciąga, praktycznie spod czołgu jednego z demonstrantów.


Nieważne, że sam zainteresowany podkreślał, że nigdy nie brał udziału w walkach ulicznych. Jeden z najważniejszych epizodów - podpisanie cyrografu ze Służbą Bezpieczeństwa to sztampowe potwierdzenie, jakoby laureat Nobla nie miał pojęcia co podpisuje. Oprócz tego główny bohater jest tutaj ikonizowany, nieistotne czy chodzi o jego rolę w Solidarności, czy jego jako osobę. Laurka emerytowanego już Wajdy, to niestety rzecz wyprana z pewnego wigoru. Sztywny scenariusz osadzony w ramy fabularne sławnego wywiadu noblisty z Orianą Fallaci jest z rzadka rozświetlany pojedynczymi pozytywami. Pozytyw pierwszy to wątek bezradnych oficerów SB, czyli Zbigniewa Zamachowskiego i Cezarego Kosińskiego. Drugim jest scena wypędzenia przez żonę Wałęsy (Agnieszka Grochowska) jego popleczników z ich miejsca zamieszkania. Notabene jest to jedyny ciekawy moment w ich relacji, gdyż zarówno wcześniej jak i później Danuta jest typową, cierpiętniczą matką-polką. Jeśli już mówimy o wyczynach aktorskich, to recenzowane dzieło pod tym względem broni się w całkiem przyzwoity sposób. Bitwy Warszawskiej tutaj nie ma. Od strony reżyserskiej, 87-letni oscarowicz nie jest w stanie nam zaoferować niczego ciekawego. Film jest pewną spójną całością, człowiek nie wyjdzie podczas seansu, ale zabrakło zwyczajnej

energii, która mogła zostać przelana na całość i prowokowała do pewnych zmian w myśleniu czy dysput o tamtych wydarzeniach. Jednak nie wspomniałem o jednej z nielicznych i na pewno najważniejszej zalecie filmu. Powinienem opisać to przy omawianiu aktorstwa,jednak to o czym mówię zasługuje na osobny fragment. Oczywiście chodzi tutaj o świetną kreację Roberta Więckiewicza jako głównego bohatera. Bardzo dobrze odwzorował on postać byłego prezydenta, napędzając przy okazji cały film. Wszelkie zachowania, mimikę, język ciała czy tak już znane lapsusy językowe (Nie chcem, ale muszem itp.) są rzeczą przyciągającą widza. Na szczególną uwagę zasługuje świetne ukazanie przemiany z Wałęsy - robotnika do Wałęsy - polityka. I nawet pełne patosu sceny rozmów Wałęsy z SB nie są w stanie przysłonić kunsztu aktorskiego Więckiewicza, który jest najważniejszym z pozytywów tego filmu. Wałęsa , który miał aspirować do miana dzieła ważnego jest tylko kolejnym średnio udanym historycznym filmem. Obraz to zbyt słaby, zarówno jak na zakończenie tak ważnej trylogii ( Człowiek z Marmuru i Człowiek z Żelaza), jak i na ukoronowanie tak bogatej przecież kariery Andrzeja Wajdy. Bojaźń w podejmowaniu tematów drażniących i ciągle żywych jest tutaj zbyt wielka, oby następne filmy na ten temat były pozytywnie obrazoburcze.

5


GRAWITACJA Jakub Ciosiński

P

o nieumiejętnym zestrzeleniu przez Rosjan swojego satelity, jego szczątki niszczą po kolei wszystkie obiekty, które znajdują się na orbicie ziemskiej. Natrafiają również na amerykańską stację kosmiczną, na której znajduje się załoga, mająca za zadanie naprawić teleskop Hubble’a. W katastrofie giną prawie wszyscy za wyjątkiem dwojga astronautów - Matta i dr Stone. W nowym filmie meksykańskiego reżysera Alfonso Cuaróna występuje Sandra Bullock oraz George Clooney, ale to nie oni grają tutaj pierwsze skrzypce. W głównej roli obsadzono efekty specjalne, które w akompaniamencie delikatnej muzyki i świetnie wykorzystanego efektu 3D tworzą niepowtarzalny pod względem audio-wizualnym film. Grawitacja nie zachwyca fabularnie, ale cały patos zawarty w scenariuszu nadrabia imponującymi zdjęciami. Warto tutaj szczególnie wspomnieć trzy sceny piętnastominutowy prolog, który został w całości nakręcony tylko w jednym ujęciu, pożar na rosyjskiej stacji kosmicznej oraz zorzę polarną widzianą z orbity ziemskiej.

Oglądanie Grawitacji w 3D na wielkim ekranie nieraz powoduje ciarki na plecach, a muzyka jak i głuche odgłosy w próżni dotrzymują kroku spektakularnej stronie wizualnej. Rzadko można natknąć się na tak dopracowany pod względem technicznym film. Niestety łyżką dziegciu w beczce miodu jest tutaj stosunkowo prosta fabuła i przeciętnie napisane dialogi i monologi. Choć scenariusz stara się poruszać trudne tematy, to robi to równie nieudolnie co większość współczesnych produkcji. Od czasu do czasu drażnią też pseudo-dramatyczne kwestie dr Stone i jej nieustanne stękanie. Niektórzy będą postrzegać Grawitację jako przerost formy nad treścią. Poniekąd to prawda, ale trzeba pamiętać, że to film tworzony przede wszystkim z myślą o efektach specjalnych i jak najlepszym ukazaniu kosmosu z perspektywy astronauty. Patrząc na Grawitację w tych kategoriach, z pewnością nie można narzekać.

7


LABIRYNT Jakub Ciosiński

D

o czego jest się w stanie posunąć zdesperowany człowiek, aby uratować bliską osobę? Jak powinien zachować się w sytuacji bez wyjścia? Czy postawiony pod murem nadal będzie pamiętał o ogólnie przyjętych zasadach moralnych? W Labiryncie te i inne pytania wybrzmiewają jak echo, czyniąc go jednym z najciekawszych i najbardziej intrygujących thrillerów ostatnich lat.

Hugh Jackmana. Aktor wykreował silną, wyrazistą i kontrowersyjną postać ojca, który nie waha się podjąć nieraz drastycznych kroków, żeby sprowadzić córkę do domu. Sam reżyser podkreślił zresztą, że Jackman jest jak Ferrari, które do tej pory jeździło tylko 50 km/h, a w Labiryncie udało mu się osiągnąć prędkość maksymalną - podpisuję się pod tym stwierdzeniem obiema rękami.

Historia skupia się na przedstawieniu śledztwa w sprawie zaginięcia dwóch sześcioletnich dziewczynek - Anny i Joy. Rozwiązaniem dochodzenia zajmuje się detektyw Loki, jednak odpowiedzenie na wszystkie pytania i odnalezienie dzieci nie jest tak proste jak wydawało się na początku. Brak jakichkolwiek śladów porwania oraz początkowa nieudolność detektywa sprawiają, że ojciec jednej z dziewczynek postanawia wziąć sprawę w swoje ręce.

Atmosfera, budująca każdy porządny thriller w Labiryncie bardzo przypomina kultowe Siedem Davida Finchera. Dużą zasługę odegrał tutaj oczywiście scenariusz, ale również idealnie wkomponowana muzyka i fantastyczne zdjęcia autorstwa Rogera Deakinsa (Skazani na Shawshank). Świetnie ukazują one wiecznie zamglony krajobraz małego miasteczka w Pensylwanii oraz dobrze współgrają z surową stylistyką narzuconą przez reżysera.

Mimo że film trwa blisko dwie i pół godziny, to reżyser nieustannie trzyma widza na skraju fotela. Umiejętnie dawkuje napięcie i świetnie nakreśla motywację głównych bohaterów, czyniąc ich niezwykle wiarygodnymi. Na szczególne uznanie zasługuje wybitna rola

Labirynt niemal pod każdym względem wpisuje się w formułę wzorowego thrillera. Cały czas trzyma w napięciu, a przy tym serwuje widzom nietuzinkowych bohaterów i potężną dawkę emocji. Rozczarowuje jedynie zakończenie, które jest nieco przewidywalne i mało satysfakcjonujące.

8



gfd

Mobile gaming Wielka propaganda Recenzje GTA V GTA Online



MOBILE

GAMING Wojciech Mazur

J

eszcze do niedawna, wymawiając słowo gra nie przyszłoby nam do głowy nic innego niż konsola ustawiona pod naszym telewizorem, komputer tuż obok biurka, a nawet poczciwa planszówka. Dziś jednak sprawy nabrały zupełnie innego obrotu. Tempo postępu technologicznego sprawia, że niemal cała rzeczywistość dookoła już niebawem obrośnie w elektronikę, bez której już dzisiaj nie jesteśmy w stanie się obejść. Coraz więcej osób, zarówno z mіodszego, jak i starszego pokolenia przekonuje się do walorów gier wideo, a te wkraczają na coraz to nowe pola. Gry ruchowe oraz gry edukacyjne są coraz częściej wykorzystywane w szkołach by zachęcić dzieci do nauki. Jednak paręnaście lat temu pewien pomysł otworzył zupełnie nowy obszar gamingu. Mamy rok 1997. Na rynku królują gry takie jak Need For Speed, Quake czy Diablo, a wszyscy wokół zachwycają się możliwościami świeżo wydanego Sony PlayStation. Nic więcej nie może się zdarzyć? Nic bardziej mylnego. Nokia wypuszcza swój model 6110 skierowany do biznesowej grupy odbiorców. Pierwszy telefon, którego procesor oparty jest na architekturze ARM oraz posiada ikony w menu. Jednak to nie wszystko - tym co później okazało się być kamieniem milowym była zainstalowana gra Snake oraz posiadanie bezprzewodowego systemu przesyłu danych przez podczerwień (IrDA), który umożliwiał rozgrywkę dla dwóch graczy! Malutki, monochromatyczny wyświetlacz, kilka ruszających się pikseli, a wielki krok dla ludzkości.


Rozwój technologii WAP również wpłynął na przyspieszenie rozwoju gier na telefony oraz ułatwił do nich dostęp. Pozwalał zarówno na pobieranie podstawowych gier, jak również umożliwił grę w trybie dla wielu graczy. Początkowo tytuły te były głównie tekstowymi przygodówkami, gdyż na więcej nie pozwalały ówczesne wyњwietlacze. Trzeba jednak przyznać, że był to duży skok naprzód w popularyzacji mobilnej rozrywki. Niedługo później powstała Java dla systemów mobilnych, co dało nowe, lepsze narzędzia dla programistów. Na przełomie tysiącleci rynek zaczęły zalewać kolorowe wyświetlacze. Potężne studia jak THQ, Namco, EA czy Gameloft skierowały oczy na te nietknięte, potencjalne źródło dochodów i zaczęły produkować ekskluzywne tytuły przeznaczone jedynie na platformy mobilne. Nie obeszło się również bez adaptacji tytułów jak Super Monkey Ball od Segi czy Splinter Cell od EA. Jednak wąskim gardłem dla rozwoju gier nadal pozostawał mało wydajny hardware oraz ograniczenia platformy Java. Tym razem mamy już rok 2003 i tak oto nadchodzi ciekawy pomysł firmy Nokia, czyli średnio udana próba połączenia przenośnej konsoli oraz telefonu. Model N-Gage miał odciągnąć graczy od nadal popularnego wtedy Game Boy Advance. Pomimo mnogości funkcji, jakie oferowała platforma S60 i mocy urządzenia, okazało się ono porażką rynkową – głównie ze względu na przeciętny design, nieporęczną obsługę tego kolosa oraz jego wygórowaną cenę. Nawet wsparcie dla gier takich jak Civilization, Call of Duty, Colin McRae Rally czy

Tony Hawk’s Pro Skater nie pomogło w dogonieniu sukcesu Nintendo a prawdziwym gwoździem do trumny była późniejsza premiera przenośnej konsoli od Sony – PlayStation Portable. Zaledwie cztery lata później powoli rozpoczyna się nowa era dla przenośnego grania. BlackBerry oraz Nokia N5 to pójście o kilka kroków dalej – wprowadzenie grafiki 3D, zupełnie nowych interfejsów i zaawansowanej obsługi sieci. Pomimo wyśmiania przez publikę poprzedniego projektu, Nokia w 2008 roku podejmuje próbę reaktywacji jej mobilnej platformy do grania pod nazwą N-Gage 2.0. I tym razem nie był to trafny wybór, gdyż kilka miesięcy później firma Apple wypuszcza swój kultowy już smartphone – iPhone. Otwarcie App Store zmiotło jakiekolwiek szczątki zainteresowania platformą Nokii, co doprowadziło do jej rychłego zamknięcia w 2010 roku. Premiera iPhone odwróciła mobilny świat do góry nogami. System od firmy z Cupertino – iOS, czyli niesamowita optymalizacja dla rozbudowanych gier, obsługa przyjazna użytkownikowi, dotykowy ekran oraz akcelerometr to bardzo silne atuty i doskonałe podstawy dla błyskawicznego rozwoju gier – od planszówek aż po gry akcji w wysokiej rozdzielczości. Co więcej, Apple zastosowało zupełnie inny model sprzedaży. Ich wbudowany sklep umożliwiał kupno gry prosto od dewelopera, co jest sytuacją korzystną obustronnie: łatwiejsze udostępnianie gier i ich promocja oraz łatwiejszy proceder zakupu dla konsumenta. Flagowym przykładem może być firma Rovio - pobrania ich flagowego tytułu Angry Birds liczone są w setkach


milionów. Jednak Apple nie było jedyne w swoich poczynaniach, mniej rewolucyjny, za to lepiej radzący sobie na rynku Europejskim Android od Google, trafił do kilku smartphonów z wyższej półki. Otwarty dla programistów system, znacznie bardziej elastyczny, zaskarbił sobie szybko rosnące rzesze fanów. Jedną z ostatnich prób spersonalizowania telefonu pod potrzeby bardziej zapalonych graczy była Xperia PLAY od Sony Ericssona jednak jej sukces komercyjny, analogicznie do Nokii N-Gage, nie był zbyt duży. Rozwój technologii nadal postępuje niezwykle szybko, a gry mobilne coraz bardziej przypominają te, które znamy z konsol i pecetów. Bardzo ciekawe wydają się zapowiedzi firmy NVidia, która zapewnia, że następca jej najnowszego procesora – Tegra 4, ma mieć moc, która pozwoli na generowanie grafiki lepszej niż na konsolach PS3 i Xbox 360, zaś kolejny model ma dogonić następną generację konsol. Takie informacje skłaniają do myślenia, w jakim kierunku idzie rozwój całego rynku gier. Już teraz możemy podłączyć telefon do telewizora, połączyć się z padem i cieszyć się rozrywką lepszej jakości, niż jaką zapewniała poprzednia generacja konsol. Co nadejdzie następne? Kto wie… Być może czeka nas kolejna rewolucja? Ta część rynku to nadal ogromny potencjał do rozwoju i prawdopodobnie będzie nim przez kilkanaście następnych lat. Nic, tylko trzymać kciuki za pomysłowość ludzi z branży gamingowej i cieszyć się z wspaniałych przygód, jakie możemy przeżywać nawet jadąc w autobusie.



Z WIELKĄ PRZEMOCĄ WIĄŻE SIĘ

WIELKA PROPAGANDA Dominik Kowol

C

zym byłby człowiek, gdyby nie jego zdolność do czerpania przyjemności z zadawania cierpienia innym? Historia pokazuje, że jest to nieodłączna część ludzkiej natury(zarówno w świecie realnym, jak i wirtualnym). Atawistyczne instynkty prowadzą nas do wyładowywania emocji w tak okrutny sposób, czasem pozbawiając człowieka świadomości. Czy możemy zrzucić winę na trudne dzieciństwo, na dorastanie w domu pełnym przemocy i nienawiści lub na nadużycia środków odurzających? Gdzie znajduje się ten magiczny pierwiastek, który sprawia, że ludzie chcą zadawać ból bliźniemu? Powiem Ci gdzie go znajdziesz – spójrz na swoją półkę obok konsoli i otwórz pudełko z GTA V. Oto spoglądasz w ostatni krąg piekielny, w jądro chaosu i okrutnej śmierci. Lepiej zacznij zakładać ognioodporne slipki, bo Twój zadek jedzie linią ekspresową prosto do piekła. Poziom destrukcji promowany w GTA jest przerażający. Mamy tu do czynienia z nakłanianiem ludzkości do zdobycia władzy za pomocą czynów i postaw, czyniących z człowieka oprawcę - Keith Best, szef organizacji Freedom. Jeśli założymy, że w każdym z nas drzemie mały psychopata, który tylko czeka, aby się ujawnić, powinniśmy zawczasu oddać się w ręce policji i zażądać izolatki w najbliższym zakładzie karnym o zaostrzonym rygorze, bo nawet najmniejsza iskra może zmienić nas w maszyny do zabijania. Cała seria Grand Theft Auto, tak jak i zdecydowana większość produkcji Rockstara, wręcz ocieka przemocą, używkami i prostytutkami, więc wszelkie kontrowersje związane z GTA V nie są niczym odkrywczym i tak samo twórcy, jak i gracze, spodziewali się tego już od czasu wypuszczenia do sieci pierwszych zwiastunów gry. Największym zainteresowaniem cieszy się (jakżeby inaczej) scena przesłuchania. Dla niewtajemniczonych – nasz główny psychopata, Trevor, pod przymusem torturuje emigranta, w celu wyciągnięcia od niego informacji na temat zamachu terrorystycznego. Jak na ironię, przesłuchiwany od początku chce mówić, co nie przeszkadza nikomu w ciągłym zadawaniu mu bezcelowego bólu. Scena nieprzyjemna, jak

najbardziej brutalna i okrutna, mimo to z morałem. Wszyscy obrońcy praw człowieka skupiają się na samym przesłuchaniu, podłączaniu biedaka do akumulatora i waterboargingu (na twarzy torturowanego kładzie się szmatę lub inny kawałek materiału, a następnie polewa z góry bieżącą wodą), ale nikt już nie wspomni o scenie, w której Trevor pomaga uciec przesłuchiwanemu, przy okazji prowadząc monolog na temat bezcelowego torturowania i znęcania się nad ludźmi, błędnego postrzegania tortur jako sposobu na ochronę obywateli i sadyzmu. Możemy odbierać to jako żart z dualizmu osobowości naszego ukochanego psychopaty lub jako jawny protest przeciwko łamaniu praw człowieka. Kocioł przemocy gotuje się i przelewa, ale nie zapominajmy o tym, że świat GTA wszyscy postrzegamy z przymrużeniem oka. Bohaterowie są niepoważni, sytuacje absurdalne i nawet prawa fizyki płatają nam figle. Lincz gier wideo zdaje się dobiegać końca, ale cały czas znajdą się ludzie, którzy będą chcieli szukać w nich przyczyny agresji. Jak mówi Steven Ogg, czyli odtwórca roli TrevoraTa hipokryzja doprowadza mnie do szału, odwraca uwagę od właściwych spraw. Dlaczego nie mówimy o dostępie do broni, opiece nad dziećmi, upadku wartości w rodzinie? Jest tyle tematów wartych rozmowy. […]Gry wideo to łatwy do upolowania kozioł ofiarny. Mój siostrzeniec gra (w GTA V). Spytałem siostry, czy jej to nie martwi, bo w grze widzimy sporo niesmacznych scen. Odpowiedziała 'wiem, że nie pójdzie jutro do szkoły z bronią. Nie jest taki' Nie możemy pozbyć się ze świata całego zła, agresji i przemocy, ale możemy nauczyć się je kontrolować. Jak świat światem, ludzie skaczą sobie do gardeł i mordują na masową skalę. Nigdy nie zmienimy ludzkiej natury, ale zamiast nawzajem się oskarżać, moglibyśmy spróbować uświadomić ludziom powagę realnych problemów. Twory takie jak GTA mogą pomóc nam dostrzec, w jak chorym i okrutnym świecie żyjemy. Gdzieś w Twojej okolicy mąż znęca się nad swoją żoną, a może matka maltretuje własne dzieci. Wyjrzyj przez okno, oto spoglądasz w ostatni krąg piekielny, w jądro chaosu i okrutnej śmierci.


GRAND THEFT AUTO Jarosław Majętny

V

Rockstar Games jest już znane z tworzenia produktów najwyższej jakości. Czy wyczekiwane przez miliony Grand Theft Auto V podtrzymuje reputację firmy? Myślę, że w tej kwestii nie powinno być żadnych wątpliwości.

9 lat. Tyle czasu minęło od ostatniej wizyty w satyrycznej wersji Los Angeles, czyli Los Santos, jednak, jak to było przy okazji Liberty City, również „miasto aniołów” przeszło gruntowną metamorfozę od czasu przygód CJ’a. W najnowszej części gangsterskiej serii porzucimy więc betonową dżunglę na rzecz tętniącej życiem metropolii, pustyni, gór, lasów, mórz, czy innych bardziej i mniej interesujących terenów. Fabuła gry, o ile sama w sobie nie jest rewolucyjna ,to na pewno wprowadza rzecz dotąd niespotykaną w żadnej innej produkcji z otwartym światem, czyli aż trzy grywalne postacie, będące zarazem głównymi protagonistami. Pierwszy z nich to Franklin Clinton, czyli uliczny cwaniak, marzący o wielkich pieniądzach jednak nie mający pomysłu na ich zdobycie. Kolejną postacią jest Michael De Santa, niegdyś świetny złodziej, teraz nieudolna, emerytowana głowa rodziny. Naszą wesołą trójkę zamyka niejaki Trevor Philips, czyli psychopatyczny morderca i były członek gangu Michaela, o którym można mówić godzinami, ale najlepiej poznać go samemu. Rewelacyjną rzeczą, którą udało się twórcom uzyskać dzięki trzem bohaterom, jest spojrzenie na Los Santos i Blaine Country z 3 zupełnie różnych perspektyw. Dzięki temu bardzo elastycznie poznajemy wiele barwnych postaci z najróżniejszych grup społecznych.


Główną różnicą między postaciami są ich umiejętności specjalne, które również są nowością w serii. Przed premierą obawiałem się, że wprowadzą one niepotrzebne, arcade’owe uczucie do gry, jednak na szczęście obeszło się bez tego. Franklin, jako świetny kierowca, potrafi chwilowo spowalniać czas, poprawiając sterowanie autem, Michael może na moment zwolnić upływ czasu przy strzelaniu z broni, co do bólu przypomina Bullet Time z serii Max Payne, natomiast Trevor wpada w szał bojowy, zwiększając znacząco siłę rażenia, redukując przy okazji przyjmowane obrażenia. Skoro już przy broniach jesteśmy, to nie wypada nie wspomnieć o kolejnej dużej zmianie, obejmującej modyfikację broni. W końcu można dodawać takie rzeczy, jak większy magazynek, tłumik, latarka, kamuflaż, czy inne mniej lub bardziej ważne modyfikacje (przy okazji wraca znany z Vice City i San Andreas ukochany przez wszystkich Minigun). Jedną z głównych przyczyn narzekań na GTA IV była niewielka liczba pojazdów w porównaniu do poprzednika. W „piątce” nie ma na co narzekać, gdyż ilość pojazdów, za których kółkiem możemy usiąść jest ogromna. O samych środkach transportu można by zrobić osobny tekst, więc napiszę tylko w skrócie, że do dyspozycji mamy dosłownie wszystko- od rowerów, poprzez luksusowe samochody i samoloty, aż po czołgi. Seria Grand Theft Auto jest uznawana między innymi za przygniatającą ilość możliwości zabawy i za ogromną pomysłowość zajęć pobocznych. W każdej chwili możemy zagrać mecz w tenisa lub golfa, pościgać się quadami czy motocyklami po bezdrożach, iść do kina czy klubu ze

striptizem, poskakać ze spadochronem czy wykonać jedną z wielu genialnych misji pobocznych i mógłbym tak jeszcze wymieniać przez parę godzin… Kolejną rzeczą, dzięki której owa seria wybija się na tle innych, jest wiarygodność i klimat przedstawionego świata. Gdziekolwiek się nie odwrócimy, wszędzie widać i słychać genialną i bardzo trafioną satyrę a propos stylu życia Amerykanów z Kalifornii. Chodząc, jeżdżąc czy latając po terenach San Andreas bardzo często natkniemy się na przeróżnych dziwaków, czy losowe sytuacje, takie jak pościg policyjny, kradzież torebki czy auta i tym podobne. Ciekawą rzeczą jest to, że po raz pierwszy w historii serii w grze występują zwierzęta, jednak ten temat został potraktowany po macoszemu, gdyż polowanie na nie ogranicza się do jednej prostej minigierki. Ku uciesze wielu fanów, powraca także zmienianie fryzur czy tatuowanie naszych protagonistów, jednak bez absurdu rodem z Saints Row. Znów możemy kupować przeróżne posiadłości w mieście, jednak jedynym pożytkiem z nich jest cotygodniowy (niewielki w porównaniu do ceny) dochód. Jeśli chodzi o stronę techniczną, to aż ciężko uwierzyć, że deweloperom spod znaku gwiazdy udało się stworzyć grę na 7 letnich konsolach, która wygląda tak dobrze, działa tak płynnie i nie ma większych zgrzytów (poza niewielkim pop-upem). O tej grze można pisać bardzo długo, ale streszczę to do jednego stwierdzenia- jeśli macie konsolę obecnej generacji i jeszcze nie macie tej gry, powinniście natychmiast wybrać się do najbliższego sklepu, gdyż taka produkcja jak Grand Theft Auto V zdarza się bardzo, bardzo rzadko. Absolutne mistrzostwo pod każdym względem.

10


GRAND THEFT AUTO

ONLINE Jarosław Majętny

Pomimo, że Grand Theft Auto Online to de facto tryb wieloosobowy do opisanego wcześniej Grand Theft Auto V, to, biorąc pod uwagę obszerność, zawartość czy też inną datę premiery niż miało to miejsce przy okazji właściwej gry, zdecydowaliśmy sie poświęcić temu trybowi osobny materiał.

Na początku warto wspomnieć, że już pierwsze spotkanie z trybem online było kubłem zimnej wody, w porównaniu do mistrzowskiej kampanii dla jednego gracza. Mimo, że Rockstar kazał nam czekać aż dwa tygodnie od premiery aby poszaleć ze znajomymi w Los Santos, to jeszcze do czasu pisania tej recenzji można sie natknąć na wiele problemów technicznych. O ile brak możliwości połączenia sie z kimkolwiek, czy nawet skończenia kilku misji był akceptowalny przez pierwsze 1-2 dni od startu usługi sieciowej z uwagi na zwyczajne przeludnienie serwerów, o tyle takie kwiatki jak usuwanie postępu graczy zdarzają sie nawet do teraz (20 października) co jest niedopuszczalne. Problemy natury technicznej są jednak mało istotne w porównaniu do całokształtu trybu wieloosobowego, a ten z pewnością jest czymś dotąd niespotykanym. Zgadza się, sama forma kilkunastu graczy wrzuconych do wielkiej "piaskownicy" już była przerabiana i to kilkukrotnie, (chociażby w poprzednich produkcjach tego studia) ale jeszcze nigdy nie udało się osiągnąć aż takiej skali tego co możemy robić. Na początku warto wspomnieć o szeroko krytykowanym, acz z pewnością oryginalnym systemie tworzenia postaci. Otóż zamiast typowego formowania naszego protagonisty, tym razem wybieramy dziadków głównego bohatera. Po wybraniu w/w z obu stron, formują sie rodzice naszej


postaci, z czego powstaje już osoba w którą się wcielimy. Następnie przylatujemy do słonecznego San Andreas i wita nas znany z gry dla pojedynczego gracza Lamar Davis. Przez pierwsze pół godziny bierzemy udział w swoistym wprowadzeniu do Online, które pokazuje nam, jak działają wyścigi czy misje, jak zmieniać swój wygląd, czy w końcu jak stać sie posiadaczem własnego samochodu. A propos własnego samochodu, to warto wspomnieć, że pieniądze mają ogromną wagę w trybie wieloosobowym. Oczywiście, nie można na starcie kupić najlepszych broni, czy pojazdów, ale po osiągnięciu odpowiedniego poziomu możemy naprawdę mocno zaznaczyć naszą wyższość nad przeciwnikami. Skoro już przy rangach jesteśmy, to jestem zmuszony znowu trochę ponarzekać. Jak to już było w przypadku Red Dead Redemption, przez pierwsze dwa tygodnie od premiery było mnóstwo sposobów na tzw. boost rangi, czyli powtarzanie jednej misji lub wyścigu w kółko korzystając z pewnego sposobu, który nabija nam ogromne ilości doświadczenia. Oczywiście nie jest to zamierzona akcja, więc producenci jak najszybciej je łatają, ale mimo wszystko jest to niesprawiedliwe w

kierunku graczy „legalnie” nabijających poziomy. O ile takie niedopatrzenia są poniekąd nieuniknione biorąc pod uwagę rozmiar tej gry, to jednak ciężko traktować to jako usprawiedliwienie. Wracając jednak do samej rozgrywki… No i od czego tu zacząć? Zabawa w trybie Online ma niesamowity potencjał, trzeba tylko znaleźć kilku znajomych i popisać się wyobraźnią. Pomimo setek „zaplanowanych” czynności jak misje, gra w tenisa, rzutki czy golfa, wyścigi, deathmatche, rabowanie sklepów itd., mamy jeszcze tysiące innych sposobów na zabawę w wirtualnej Kalifornii. Oglądanie z kumplami mistrzowsko zrobionej telewizji w luksusowym apartamencie? Zawody typu Demolition Derby na dachu wieżowca? Bitwa aut zawieszonych na hakach helikopterów? Nie ma sprawy! Poza tym w mieście mamy mnóstwo miejsc do odwiedzenia, jak kina, bary, klub ze striptizem, fryzjer, salon tatuażu czy inne. Jeśli dacie temu trybowi szanse, to, pomimo wszystkich błędów technicznych, można naprawdę świetnie się bawić.

8



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.