READ Magazyn #7

Page 1


Jakub Ciosiński DYREKTOR ARTYSTYCZNY / KREATYWNY

Ola Bąk DYREKTOR KREATYWNY

ZESPÓŁ REDAKCYJNY Dominik Kowol, Kamil Łukowicz, Jarosław Majętny, Maciej Mańka, Wojciech Mazur, Judyta Patoka, Damian Wojdyna KOREKTA Paulina Imiela, Katarzyna Romaniuk Kontakt readmagazyn@gmail.com Zdjęcia: mat. Prasowe

ZNAJDŹ NAS NA FACEBOOKU



;=-…łkl;lm, n


Newsy Dwa w jednym Wojny światów Rojek to beksa? Recenzje Składam się z ciągłych powtórzeń Going to Hell No mythologies to follow GIRL Kartagina Supermodel Koncerty


NEWSY Brodka w Twoim mieście Już po raz kolejny w Polskę rusza Red Bull Tour Bus. Tym razem na dachu koncertowego autobusu wystąpi Krzysztof Zalewski i Brodka, która trzy lata temu wzięła udział w tym niezwykłym przedsięwzięciu. Nie będzie to jednak zwykły koncert – wokalistka na ten cel przygotowała specjalny występ, podczas którego będzie grać na małych instrumentach, a nawet zabawkach wydających dźwięk. O tym czy autobus odwiedzi Twoje miasto, decydujesz Ty – pod tym linkiem odbywa się głosowanie. Spośród 12 miast zostanie wyłonionych 6 z największą ilością głosów, do których przyjedzie Red Bull Tour Bus.

Halfway Festival 2014 wraca na muzyczną mapę Nie tak dawno pojawiła się informacja o tym, że tegoroczna edycja tego festiwalu nie dojdzie do skutku ze względu na brak pieniędzy. Na szczęście fundusze się znalazły i tegoroczny Halfway Festival odbędzie się zgodnie z planem. Warto wpaść do Białegostoku, bo w czerwcu odwiedzą go takie gwiazdy jak: MONEY, Hymnalaya, Fismoll i My Brightest Diamond. Co więcej, lineup ma być poszerzony o jeszcze kilka innych nazwisk, które poznamy już niebawem.


Live Music Festival dopiero za rok Z pewnością wielu z Was niecierpliwie czekało na ogłoszenia tegorocznej edycji festiwalu. Zamiast nazwisk artystów dostaliśmy jednak smutną informację – Live Music Festival robi sobie roczną przerwę i powróci z nowym sponsorem tytularnym w 2015 roku. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo organizatorzy zapowiadają, że krakowski festiwal wróci do nas w jeszcze lepszej odsłonie.

Posłuchaj Chet Fakera przed premierą Artyście nie udało się utrzymać krążka w tajemnicy przed fanami. Postanowił udostępnić go za pośrednictwem iTunes Radio, co szybko wykorzystali internauci. Debiutanckiego albumu muzyka można posłuchać pod tym linkiem. Built on Glass zawiera 12 utworów, w tym dwa znane już wcześniej - Talk Is Cheap oraz Melt. Premiera wydawnictwa zapowiedziana jest na 15 kwietnia.

Ed Sheeran zapowiada nowy album Artysta ogłosił właśnie datę długo oczekiwanego albumu. Tajemniczo zatytułowany X ukaże się już 23 czerwca. Krążek promuje utwór Sing, który właśnie ukazał się w sieci. Nie jest to ballada, do których przyzwyczaił nas artysta, a zadziorny, gitarowy utwór. Wszystko wskazuje na to, że Ed znowu podbije listy przebojów.

Muse i St. Vincet składają hołd Cobainowi Kilkanaście dni temu minęła 20. rocznica śmierci Kurta Cobaina. Wielu artystów przyznaje, że zespół Nirvana miał ogromny wpływ na ich twórczość. Nie dziwi więc, że kilkoro z nich postanowiło uczcić pamięć Kurta. Muse podczas brazylijskiego festiwalu Lollapalooza oraz St. Vincent w trakcie koncertu w Chicago, wykonali Lithium - utwór pochodzący z wydanego w 1991 roku albumu Nevermind.



DWA W JEDNYM Judyta Patoka

Znamy je z dużych ekranów, ulubionych seriali albo z radia. Czasem jednak się zdarza, że w piosence słyszymy głos znany z filmu albo odwrotnie, twarz z teledysku widnieje na plakacie promującym nowy hit kinowy. Mowa o gwiazdach umiejących równie dobrze grać, co śpiewać. Poniżej możecie przeczytać o kilku takich właśnie przypadkach, gdzie obie dziedziny udało się bardzo dobrze ze sobą połączyć.

Demi Lovato

Leighton Meester

Jej kariera rozpoczęła się, gdy była jeszcze dzieckiem. Na planie Barney & Przyjaciele poznała Selenę Gomez, z którą od razu się zaprzyjaźniła. Nieco starsza Demi trafiła na casting do jednego z programów Disney Channel, już wtedy stawiając pierwsze kroki nie tylko aktorsko, ale też muzycznie. Rok 2007 był przełomowy. Piętnastolatka, będąca wówczas początkującą gwiazdką Disneya, dostała rolę w doskonale wszystkim znanej produkcji Camp Rock. Po premierze Demetria, bo tak brzmi jej pełne imię, wyruszyła w swoją pierwszą mini-trasę koncertową, a także podpisała umowę z Hollywood Records. Obecnie ma na swoim koncie 4 albumy studyjne, 3 albumy live, a także minialbumy, soundtracki, single. Ostatnim muzycznym posunięciem było nagranie Let It Go, przepięknej piosenki wprost do Krainy Lodu. Jej filmowe osiągnięcia, nie licząc występów gościnnych, ograniczają się do tych z nastoletnich lat. Jestem pewna, że w żadnej z tych dziedzin nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.

Znana jest głównie z Plotkary, choć fani doskonale wiedzą, że gra w serialu nie jest jej jedynym zajęciem. Jest kobietą wielu talentów i choć jest po części przypisywana aktorstwu, a po części muzyce, to mówiąc o niej, nie można zapomnieć o modelingu. Tak naprawdę to dzięki temu ostatniemu zajęciu zauważono ją i dano szansę zagrania w serialu. Początkowo były to występy gościnne, ale już kilka lat później dostała jedną z głównych ról w filmie Klątwa Wisielca. Od tego momentu zagrała w kilkunastu popularniejszych serialach, pięciu filmach, aż w 2007 roku otrzymała rolę Blair, dzięki której stała się sławna i rozpoznawalna. Dwa lata później Leighton podpisała kontrakt z wytwórnią i wydała swój pierwszy oficjalny singiel Somebody to Love, w którym zaśpiewał również Robin Thicke. Nagrywała też covery, które zostały wykorzystane w ścieżce dźwiękowej filmu Country Love, gdzie zagrała. Młoda aktorka w czerwcu 2010 roku zakończyła swoją pierwszą mini-trasę koncertową z zespołem Check in the Dark i możemy być pewni, że nie była ostatnią w jej karierze.


Taylor Swift Często bywa kojarzona z Disneyem, jednak nie ma z nim nic wspólnego, poza krótkim związkiem z Joe Jonasem i epizodem w filmie Hannah Montana. Mała Taylor miała wielki talent do pisania. Układała teksty piosenek, pisała opowiadania, a nawet udało jej się napisać książkę, której niestety nigdy nie wydała. Uzdolniona tak muzycznie jak i poetycko, komponowała piosenki. Gdy miała 11 lat, chcąc wziąć sprawy w swoje ręce udała się do wszystkich możliwych wytwórni w Nashville, którym wręczała swoje dema. Wtedy się nie udało, ale już trzy lata później, po zaśpiewaniu hymnu na otwarciu US Open i przeprowadzce do Nashville, została zatrudniona w Sony Music Publishing jako tekściarka. Jej debiutancki singiel Tim McGraw utrzymany, jak duża część jej twórczości, w stylu country, promował płytę Taylor Swift, która ostatecznie uplasowała się na 5. miejscu listy Billboard 200. Pierwszym i jednocześnie przełomowym filmem, za który dostała Teen Choice Award, była komedia romantyczna Walentynki. Taylor jest w trasie z najnowszym krążkiem Red, a kiedy wróci, zaczną się zdjęcia do filmu The Giver, w którym zagra Rosemary.

Taylor Momsen Jako jedynej z zestawionych tu gwiazd, kariera Taylor ewidentnie zaczęła się od aktorstwa. Kto z nas nie oglądał Grincha? Uroczą Ciny Lou Who, która ocaliła święta, była właśnie mała Momsen. Potem przyszły kolejne role w Byliśmy żołnierzami, Małych Agentach 2 czy Paranoid Park. Po kilku występach gościnnych w serialach, dostała angaż i razem z Leighton Meester zaczęły grać w Plotkarze. Jako że przygoda na planie serialu trwała trzy lata, dopiero gdy seria miała się ku końcowi aktorka postanowiła ruszyć z nowym projektem, który okazał się być strzałem w dziesiątkę. The Pretty Reckless, czyli czteroosobowy zespół z założenia czerpiący z Beatlesów i Nirvany, szybko stał się marką samą w sobie, głównie dzięki przebojowi Make Me Wanna Die. Niedawno wydali nową płytę, Going to Hell, której recenzje znajdziecie w tym numerze.


Lea Michele Doskonale znają ją fani serialu Glee, gdzie gra rolę Rachel Berry, zbyt ambitnej, ale obdarzonej ogromnym talentem uczennicy należącej do szkolnego chóru. Choć dla osób które serii nie oglądają, może wydać się to dość banalne, to musicie wiedzieć, że Lea dostała za tę rolę m.in. nagrodę Teen Choice, a także dwie nominacje do Złotego Globu. Od najmłodszych lat łączy śpiew z aktorstwem, co świetnie jej wychodzi. Jej talent zauważono wcześnie, bo już jako 9latka zadebiutowała na deskach Broadwayu jako dublerka. Kolejnych dziewięć lat później dostała samodzielną rolę, tym razem w Skrzypku na dachu. Grała w ogromnej liczbie musicali, szturmem zdobywa ważniejsze nagrody, jest uwzględniana w wielu rankingach. Została wymieniona na liście 100 najbardziej wpływowych osób na świecie. Jakby tego było mało, to 18 marca miała miejsce premiera jej debiutanckiej płyty. Trzeba przyznać, że dziewczyna jest niesamowita!

Rihanna W tym przypadku nie można mieć najmniejszych wątpliwości co jest główną i ulubioną dziedziną piosenkarki. To dzięki muzyce i hitom, których nie trzeba przedstawiać, stała się sławna. Była w trasie już 7 razy -w tym czterokrotnie w Polsce - i nagrała tyle samo płyt. Współpracowała z takimi gwiazdami jak Eminem czy Shakira. Niejednokrotnie pokazała, że poza urodą ma też ogromny talent, co zaowocowało propozycjami aktorskimi ze strony twórców filmów. Zagrała w dwóch komediach, a także produkcji sci-fi Battleship: Bitwa o Ziemię. Okazało się, że aktorka z niej nietęga i jeśli już musi mieć związek z dużym ekranem, to raczej w roli samej siebie lub użyczając głosu jakiejś postaci. Choć akurat w tej dziedzinie jej się nie powiodło, to i tak ją lubimy.


WOJNY ŚWIATÓW Polski hip–hop w konceptach Kamil Łukowicz

Albumy koncepcyjne towarzyszą muzyce od wielu lat, dając powody do radości słuchaczom, którzy cenią sobie osadzenie muzyki w pewnych realiach czy alternatywnej rzeczywistości. Hip-hopowcy gorsi być nie mogli. A tym bardziej hip-hopowcy polscy. Na początku warto powiedzieć o kluczu, według którego dobierałem albumy do poniższej listy. Na wstępie odrzuciłem płyty noszące znamiona jakiegoś większego planu, które nie są jednak wystarczająco osadzone w danym koncepcie. I choć takie albumy jak Pasja Pyskatego czy Wilk Chodnikowy Bisza są wydawnictwami bardzo dobrymi, to jednak koncept nie wpływa na całość krążka, a narracja nie jest narracją stałą. Druga grupa odrzuconych to płyty po prostu... kiepskie. Po co proponować Ci drogi czytelniku coś słabego i miałkiego, nawet jeśli spełnia kryteria koncept-albumu (vide Równonoc Donatana ).

Jimson Gorączka W Parku Igieł EP Pierwsza pozycja w rankingu, jedyna będąca wydawnictwem podziemnym. Jimson oparł ten półgodzinny materiał na fabule filmu Urodzeni Mordercy (według scenariusza samego Tarantino), a koncept przejawia się w kilku aspektach. Oprócz straceńczego klimatu głównych bohaterów zarówno płyty jak i filmu (tutaj zakochani mordercy aka Mickey oraz Malorie), utwory przeplatane są skitami pochodzącymi bezpośrednio z filmu, a utwór Malorie traktujący o wybrance rapera jest bezpośrednim nawiązaniem do filmowych treści. Warto dodać, iż właśnie ten numer jest jednym z najbardziej udanych kawałków w karierze Jimsona (w jego własnej opinii)


Tede Glam Rap Glam Rap właściwie stanowi połowę zawartości siódmej solowej płyty rapera – obok krążka Fuck Tede. Luźniejsza część wydawnictwa oparta jest w całości na koncepcie radiowej audycji fikcyjnego radia Sexi Sexi 69 FM . Utwory zostały omówione w tejże audycji przez rapera jak i prowadzącego (który notabene udziela się w jednym z utworów). Tenże udany koncept-album dostarcza nam treści luźniejszych, idealnie skrojonych na wakacyjne i upalne dni.

DonGURALesko Totem Leśnych Ludzi Szamańsko – mistyczne jazdy były konikiem poznaniaka od początków jego kariery, a ta płyta jest niejako ukoronowaniem jego inspiracji. Raper jest w szczytowej formie jeśli chodzi o rapowe rzemiosło, a Matheo swoimi podkładami nadaje wersom geniusz i mistyczność, w którą obaj panowie celowali. Treści nie będące spłyconymi jak to miało miejsce w przypadku Równonocy leją się gęsto, przenosząc nas w czasy, kiedy (jak rapuje sam arysta) nie było przedtem, teraz i potem

O.S.T.R. Tylko Dla Dorosłych Jeden z najbardziej zasłużonych raperów znad Wisły przez większość swojej kariery miał problem z przekazywaniem treści, jednak na tym albumie (wydanym z resztą rok po genialnym O.C.B. ) o tym mowy być nie mogło. Kryminalna historia, rodem z magazynu 997 (z narracją prowadzącego ten program Michała Fajbusiewicza) zamknięta na pierwszym CD, to ogromny sukces. Rzadko zdarza się, aby płyta osadzona w tak ścisłych realiach nie traciła na treści, które raper chce przekazać. Sam koncept został zbudowany świetnie, wciągając i zachowując należytą formę dla tego typu wydarzeń. Sukces jest niepodważalny – wystarczy przypomnieć, że płyta okryła się platyną, jako druga w historii polskiego rapu.

Te-Tris LOT 2011 Krążek wywołujący wiele kontrowersji, ze względu na zmianę stylistyczną Adama Chrabina. Siemiatyczanin w tym celu porywa samolot linii turystycznych i daje słuchaczowi nagrania z tej podniebnej podróży. Historia będąca czymś przykuwającym uwagę, nie jest doklejana na siłę i dodaje smaczku tej jakże dobrej płycie. Do całości pełnej ogromnych emocji, rozbudowanych aranżacji i swoistej filozofii rapera (mówię tu o jego słynnym fly or fly) niecodzienna narracja pasuje jak ulał.


ROJEK

TO BEKSA? Ola Bąk Niewielu jest w Polsce muzyków, których z czystym sumieniem można nazwać prawdziwymi artystami. Artur Rojek zalicza się do tego wąskiego grona artystów, w pełnym tego słowa znaczeniu. Po 20 latach grania w Myslovitz postanowił pójść własną ścieżką, czego efektem jest solowy album Składam się z ciągłych powtórzeń, który właśnie trafił na półki sklepowe. Artur niechętnie opowiada o swoim życiu prywatnym, rzadko pojawia się w telewizji, a od bawienia się na warszawskich bankietach woli spędzanie wolnego czasu ze swoimi synami i żoną w domu na Śląsku. Powtarza, że wszystkiego dowiedzieć się można z muzyki, którą tworzy. Na debiucie wraca do swojego dzieciństwa. Wspomina dzień, w którym jako czterolatek wyrwał się swojej cioci, bo zauważył ukochanego dziadka i wpadł na ulicę wprost pod samochód. Jak wyznał w jednym z wywiadów to była sytuacja, która albo kończy życie, albo rozpoczyna je na nowo. Rojek nie dorastał w typowym domu – jego ojciec odszedł, gdy Artur miał zaledwie 1,5 roku, a matka ciężko pracowała,

przez co muzyk mieszkał z dziadkami. Nie marzył wówczas o karierze muzycznej, a o byciu… archeologiem podwodnym. Jego cele zmieniły się w podstawówce, kiedy zaczął swoją przygodę z pływaniem. Miłość do muzyki pojawiła się z czasem i była zajęciem raczej weekendowym – to w domu mamy trzymał rzeczy związane z muzyką m.in. magnetofon, na który nagrywał mnóstwo płyt z radia. I choć miał nawet swój zespół, to postawił jednak na pływanie, kończąc katowicki AWF. Wszystko zmieniło się za sprawą jednego z najważniejszych polskich zespołów, czyli Myslovitz, w którym grał przez 20 lat. Rozstanie było jednak nieuniknione, by Artur mógł rozwijać się twórczo i realizować się w odrębnych pomysłach muzycznych. Nie zapominajmy, że Rojek to nie tylko muzyk, ale także dyrektor OFF Festivalu, który uważany jest za jeden z najważniejszych festiwali muzyki alternatywnej na świecie. Co roku zaprasza do Katowic ciekawych, ale nie zawsze popularnych muzyków, pomagając im tym samym w zaistnieniu w świadomości szerszego grona słuchaczy.



Artur Rojek Składam się z ciągłych powtórzeń Ola Bąk

S

olowa płyta Artura Rojka była początkowo jedną wielką niewiadomą. Mimo że wiedziałam na ile go stać, spodziewałam się, że to będzie bardzo dobry krążek, to jednak trochę obawiałam się, że artysta nagra kolejną płytę w stylu Myslovitz. Tymczasem Rojek tym krążkiem otworzył zupełnie nowy rozdział w swojej muzycznej karierze. Pokazał, że świetnie orientuje się w tym, czego teraz słucha się na świecie, a przy tym nie boi się czerpać z klasyki. Już od pierwszych sekund muzyk serwuje nam mocne uderzenie w postaci niezwykle intymnej ballady Lato 76, w której wraca do swojego dzieciństwa, które nie zawsze było kolorowe. Łamiącym się głosem wspomina dzień, kiedy niemal zginął pod kołami samochodu (gdybyś nie zahamował, nie byłoby mnie). Po tak emocjonalnym rozpoczęciu dostajemy singlową Beksę, która narobiła niemałego zamieszania na rodzimym rynku muzycznym. Rozdzierający serce wokal Rojka w połączeniu z oryginalnym dziecięcym chórkiem robi wrażenie. Największym atutem płyty są naładowane emocjonalnie teksty, w których muzyk otwiera

się przed słuchaczem i bez zahamowań śpiewa o swoich frustracjach i lękach. Słychać również, że Rojek rozwinął się muzycznie, czego doskonałym przykładem jest całkowicie elektroniczny Kokon – w takim wydaniu jeszcze go nie słyszeliśmy. Duży wkład w brzmienie albumu miał z pewnością producent Bartek Dziedzic, który na swoim koncie ma m.in. Grandę Brodki. Wydawnictwo zamyka jakże wymowny Pomysł 2, który utrzymany jest w tym samym klimacie co Lato 76. Rozmarzony wokal Rojka płynie przez te dwie minuty, aż wreszcie cichnie i zostawia kilkusekundową pustkę, będącą idealnym zwieńczeniem całości. Album nie zawodzi pokładanych w nim nadziei, a dzięki bogactwu tekstowemu i muzycznemu każdy może znaleźć tu coś dla siebie, coś z czym będzie się utożsamiał. Artur Rojek nie tylko pokazał się od innej strony i zrobił ogromny krok naprzód, ale także zostawił swoich kolegów z branży daleko w tyle.

10


The Pretty Reckless Going to Hell Judyta Patoka

The Pretty Reckless długo było dla mnie zakopane gdzieś w przeszłości, jeszcze za czasów Make me wanna die. Nagle wszędzie zaczęły pojawiać się artykuły, single, teledyski - zwiastuny nowej płyty. Muszę szczerze przyznać, że jestem w niemałym szoku. Głównie dlatego, że nie spodziewałam się czegoś aż tak dobrego. Krążek zawiera 12 kawałków, które łącząc w sobie klasycznego rocka z tym w wersji hard, potrafią oczarować, wzruszyć i przekazać ogromną ilość energii słuchaczowi. Pomiędzy Light Me Up, a Going to Hell słychać ogromne postępy. Jest mocniej, ostrzej i przebojowo. Na początku witają nas dźwięki syren i jednoznaczne jęki, a zaraz potem z uderzeniem wchodzą mocne gitary i głośna perkusja. Świetnym zagraniem w Follow Me Down jest delikatna wstawka przed refrenem, co urozmaica cały utwór i czyni go jeszcze mocniejszym. Dla mnie, to absolutny numer jeden!

MØ No mythologies to follow

Następnie tytułowe Going to Hell, gdzie tempo nie zwalnia nawet na chwilę. Chwilą odpoczynku dla słuchacza jest Dear Sister, którego krótka forma pozwala się rozluźnić przed kolejnymi niespodziankami na płycie. W Blame me i Burn usłyszymy jak plastyczny jest głos wokalistki. Kiedy po Fucked Up World, gdzie Taylor śpiewa o tym, co jej się w świecie nie bardzo podoba, spodziewamy się, że to już koniec, pojawia się cudowne Waiting for a Friend. Zespół pokazuje, że nie tacy The Pretty Reckless straszni na jakich wyglądają. Nie da się podsumować tej płyty jednym zdaniem. Usłyszymy tu głos Taylor w chyba każdej możliwej odsłonie, od delikatnego i przejmującego, po piski, jęki i screamy. Nie ma miejsca na monotonię czy utwory wpisane w jedną konwencję. Jest bezkompromisowo, różnorodnie, bez zbędnych kombinacji. Jedno jest pewne - ciężko będzie im nagrać coś lepszego.

9

Ola Bąk W ciągu ostatnich lat muzyka pop przeszła ogromną metamorfozę. Na całe szczęście minęły już czasy, w których kojarzyła się głównie z kiczem i pustymi melodiami. Współcześnie pop ma wiele odmian, z których raz na jakiś czas wyłaniają się takie oto perełki. Nie ukrywam, że na debiutancki album MØ czekałam bardzo długo i liczyłam na synth - pop w najlepszym wydaniu. Dobrą robotę wykonuje już otwierający cały krążek Fire Rides, w którym jest wszystko to, co w muzyce Dunki jest najciekawsze – oszczędna forma, skandynawska elektronika i zapadający w pamięć wokal. A głos Karen Marie Ørsted (bo tak brzmi jej prawdziwe imię i nazwisko) ma naprawdę cudny. Mniej więcej w połowie wydawnictwa pojawiają się kawałki już nam znane, czyli m. in. Waste of

Time,dzięki któremu kariera artystki nabrała rozpędu; XXX 88, które powstało przy współpracy z Diplo oraz Pilgrim – mój osobisty numer jeden całego albumu. Płytę zamyka Glass, który jest jej idealnym zwieńczeniem, bo sprawia, że ma się ochotę wcisnąć przycisk repeat i jeszcze raz przesłuchać krążek. Niektórzy zarzucają MØ zbytni minimalizm, ale ja nie traktuję go jako czegoś negatywnego, wręcz przeciwnie. Nie ma tu zbędnych ozdobników, a całość jest czysta, dzięki czemu możemy skupić się na tym, co najważniejsze, czyli wpadającej w ucho muzyce i głosie Karen. Szkoda jedynie, że na debiucie artystki nie znalazło się więcej nowych kawałków – niemalże połowa całego materiału to znane już wcześniej piosenki. Gdyby nie ten szczegół, byłoby naprawdę pięknie.

8


Pharrell Williams GIRL Damian Wojdyna Pharrell Williams to człowiek, któremu wolno więcej niż innym. On doskonale o tym wie i korzysta z tego przywileju nagminnie, lecz robi to w taki sposób, że wszyscy go kochają, a on i tak wychodzi na swoje. Jest to pierwszy znany mi współczesny muzyk, który potrafił tak zręcznie pogodzić słuchaczy popkultury i mainstreamu ze środowiskami alternatywnymi. I jedni i drudzy cieszą swoje mordki do teledysku i/lub singla Happy. Bezczelnie utalentowany i pracowity, bo jak inaczej można nazwać ponad 22 lata kariery, współtworzenie sukcesów zespołów The Neptunes, N.E.R.D i Child Rebel Soldier oraz współpracę z Madonną, Justinem Timberlake, Jay'em Z, Snoop Dogg'iem, Beyonce, 50 Cent'em i wieloma innymi, rozdającymi karty na amerykańskim poletku muzyki rozrywkowej? Produkcja dziesiątek płyt, w zależności od sytuacji - niegrzeczny raper lub uwielbiany przez tłumy popowy wokalista; ponadto ciągłe dozowanie swojej obecności w mediach w takich proporcjach, że ludzie wcale nie mają go dość, działalność aktorska i projektowanie ubrań. Mało? Jeśli pogrzebać w jego biografii głębiej, to z pewnością znalazłoby się więcej przykładów. Jedno jest pewne: Pharrell Williams, na naszych oczach, konsekwentnie zapisywał się wielkimi literami na kartach historii muzyki popularnej. Album G I R L nie jest kolejnym etapem na drodze do panteonu tych największych. To jedynie argument, który potwierdza że znajduje się tam nieprzypadkowo.

Argument ten, w swojej warstwie użytkowej, prezentuje się, mimo wszystko, wciąż zaskakująco. Zaskakująco przyjemnie. G I R L to dzieło na miarę geniuszu Pharrella, który w tylko dla siebie znany sposób, za pomocą kilku dźwięków i wokalu, potrafi stworzyć pełnoprawną i skazaną na sukces aranżację. Bo jeśli już się jakimś cudem przełamiesz i zaczniesz analizować utwory pod kątem czystej techniki, to wnioski do jakich można dojść, postawią w osłupienie nie jednego doświadczonego krytyka. Na próżno tu szukać wysublimowanych i wygłaskanych próbek dźwięku, wielowarstwowych struktur i wydumanych efektów. To przecież zasada im prościej, tym lepiej stoi za sukcesem Pharella, który obrał taką drogę jako członek The Neptunes. Jakby na potwierdzenie tej zasady, lekki kontrast na płycie robią utwory nagrane we współpracy z zaproszonymi gośćmi - Brand New (swoją drogą trochę rozczarowujący) z Justinem Timberlake, Know Who You Are z Alicią Keys, czy Guest Of Wind (bodaj najbardziej rozbudowany aranżacyjnie) z duetem Daft Punk. Brzmią one trochę inaczej niż reszta materiału, lecz nie tracą nic z pharrellelowskiej konwencji. Marylin Monroe, Hunter, Come Get It Babe, wspomniane wcześniej Guest Of Wind oraz oczywiście kultowe już Happy to zawodnicy stojący w pierwszym rzędzie podczas koronacji medalowej złotej drużyny pt. G I R L.

9


O.S.T.R & Marco Polo Kartagina Kamil Łukowicz

Czego o tym albumie się nie mówiło. Przygotowywany 3 lata, do tego w duecie ze znanym za oceanem nowojorskim producentem Marco Polo, że nowa jakość itp. Itd. Jak zawsze w takich wypadkach – zapowiedzi nie przekładają się na rzeczywistość. Wszystkich zaniepokojonych ostatnimi poczynaniami Ostrego na mikrofonie uspokajam – potworka w stylu zeszłorocznego HAOS-u nie ma. Jednak płyty, która rzekomo miała być czymś ponad, również nie. Jednak podstawowe warunki płyt skrzypka z Łodzi zostały spełnione. Zatem mamy tutaj świetne flow, które gospodarz gimnastykuje pieczołowicie, czego świetnym wynikiem jest singlowe Side Effects. Na bity (jak zwykle) narzekać również nie wolno. Nie będąc zagorzałym fanem rapu zza oceanu, podchodziłem z dystansem do wszystkich szumnych zapowiedzi co do strony producenckiej, jednak zadanie zostało spełnione solidnie.

Foster the People

Godzina wypełniona klasycznym, nowojorskim samplingiem to podróż przyjemna i bujająca – wyróżnić możemy świetnie ciętego Więźnia Własnej Opinii. Fani znający Adama wcześniej, już przed przeczytaniem tej recenzji wiedzą, jaki zarzut można postawić łodzianinowi. Oczywiście chodzi tu o warstwę tekstową albumu. Przykazania sypią się gęsto, podobnie jak rozprawy z wrogami rapera i jego ukochanej kultury, czy niezbyt ciekawe opisy łódzkich realiów. Ile można? Wyróżnia się przytaczany po raz kolejny Więzień Własnej Opinii – sentymentalne podróże zawsze były mocną stroną O.S.T.R.- a. Mocną stroną Ostrego jest również (jak zawsze) wynik sprzedażowy i mimo, że albumu roku nie uświadczyliśmy, panowie zgarnęli złotą płytę jeszcze przed premierą.

6

Supermodel Ola Bąk

Niejeden artysta marzy o nagraniu piosenki, którą ludzie będą nucić na całym świecie. Trzy lata temu udało się to chłopakom z Foster the People, których Pumped Up Kicks było niekwestionowanym hitem roku. Teraz trio stanęło przed trudnym zadaniem: swoją drugą płytą mieli udowodnić, że nie są tylko zespołem jednego przeboju. Czy im się to udało? I tak i nie. Już od pierwszych taktów rozpoczynających Supermodel słychać, że w zespole zaszła zmiana. Muzyka jest bardziej zróżnicowana, a głos Marka brzmi o wiele lepiej niż na debiucie, gdzie w niektórych momentach przybierał bardzo irytującą barwę. Krążek rozpoczyna chwytliwe Are You What You Want to Be?, przy którym nogi same rwą się do tańca. Prosty refren okraszony afrykańskimi rytmami i fajnym chórkiem to jak widać przepis na sukces, bo jest to jeden z tych nielicznych utworów na płycie,

które zapadają w pamięć. Świetnie wypada także singlowe Coming of Age, które z założenia miało być pewnie następcą Pumped Up Kicks i choć jego sukcesu nie powtórzy, to jest naprawdę dobrym kawałkiem, który ma szansę rozbrzmieć podczas wielu letnich imprez. Singiel numer dwa, czyli nieco psychodeliczny Pseudologia Fantastica, kontynuuje motyw z debiutu – trudny temat (historia żołnierza borykającego się ze stresem pourazowym) opakowany jest w słodki, popowy papierek. Amerykanie nie boją się eksperymentować z dźwiękami i momentami naprawdę świetnie im to wychodzi, co słychać w funkowym, niezwykle melodycznym Best Friend. Cieszy to, że muzycy swobodnie bawią się różnymi stylami, a przy tym nie tracą swojego charakterystycznego brzmienia. Szkoda jedynie, że niektórym kawałkom po prostu brakuje polotu, przez co zapomina się je od razu po wysłuchaniu.

7


KONCERTY Ola Bąk

The Australian Pink Floyd Show na dwóch koncertach w Polsce The Australian Pink Floyd Show po raz kolejny odwiedzą nasz kraj. Tym razem ze swoim show zawitają do dwóch miast: Bydgoszczy (5 maja) i Katowic (6 maja). Zespół wystąpi ze swoim nowym, dwugodzinnym programem koncertowym,

zatytułowanym Set The Controls. Co ciekawe, fani sami będą mogli wybrać utwory, jakie znajdą się na koncertowej setliście. Mówi się, że grają lepiej Pink Floyd niż Pink Floyd i nie jest to zdanie na wyrost, o czym przekonało się już ponad 3 mln ludzi, którzy mieli okazję uczestniczyć w ich pełnych niesamowitych efektów specjalnych występach.

Solar/Białas zapraszają na majówkę Jeśli nie macie pomysłu na to, jak dobrze rozpocząć majówkę, to ciekawą propozycję ma dla Was BIG BANG PL i Scena Gugalander. 30 kwietnia do Katowic zawita bowiem jeden z najważniejszych polskich rapowych duetów - Solar/Białas. Artyści wspólnie działają już od 2008 roku, jednak to dopiero ubiegły rok przyniósł im legalny debiut Stage Diving. Oprócz kawałków ze wspomnianego krążka usłyszymy z pewnością także utwory z podziemnych albumów duetu.

FreeFormFestival – święto muzyki niezależnej W tym roku FreeFormFestival obchodzi swój jubileusz – mija już dziesięć lat odkąd możemy cieszyć się najlepszą niezależną muzyką i sztuką miejskiego środowiska. Tegoroczna edycja festiwalu, który już na stałe wpisał się na mapie najciekawszych polskich wydarzeń kulturalnych, odbędzie się w drugi weekend maja. Tym razem organizatorzy - Good Music Productions – naprawdę spisali się na medal. W stołecznym Soho Factory zagrają największe gwiazdy zagranicznej sceny muzycznej z La Roux, Klaxons, Simian Mobile Disco i Jonem Hopkinsem na czele. Oprócz nich usłyszymy jeszcze m.in. największe objawienie skandynawskiej sceny muzycznej ostatnich lat, czyli MØ oraz Charli XCX. Nie zabraknie oczywiście polskiego akcentu w postaci dwóch duetów, przygotowujących się właśnie do wydania swoich debiutanckich albumów, czyli The Dumplings i xxanaxx. Nie zapominajmy, że FFF to nie tylko święto muzyki, ale także szeroko pojętej sztuki. Oprócz koncertów odbywać się będą pokazy audiowizualne, pokazy filmowe i inne atrakcje.


Kolejna odsłona Before Festiwal Tauron Nowa Muzyka 2014 Festiwal Tauron Nowa Muzyka to nie tylko cztery festiwalowe dni, ale także mnóstwo wydarzeń towarzyszących. Po kilku koncertach zapowiadających tegoroczną edycję, przyszedł czas na występ jazzowego tria OCET. Grupę usłyszeć można było podczas ubiegłorocznej Nowej Muzyki, kiedy to dali szalone show, które z pewnością wielu zapadło w pamięć. OCET zagrają 23 kwietnia w warszawskim Powiększeniu i dwa dni później w Stacji Katowice. Przed ich występem publiczność rozgrzeje jeden z najciekawszych rodzimych producentów muzyki elektronicznej - Mooryc (Live).



Poświęcenia dla roli Droga do Oscara Gala oszustów Z monitora komputera na srebrny ekran Recenzje Witaj w klubie Co jest grane, Davis? Duże złe wilki Need for Speed 300: Początek Imperium


POŚWIĘCENIA DLA ROLI Ola Bąk

Czasem aktorom nie wystarcza przeczytanie kilku kartek scenariusza, żeby dobrze zrozumieć odgrywaną przez nich postać. Niektórzy podczas przygotowań do roli posuwają się aż za daleko.

Christian Bale Aby wcielić się w rolę cierpiącego na bezsenność Trevora Reznika w filmie Mechanik, Christian Bale schudł do wstrząsających 55 kilogramów. Osiągnął taką wagę dzięki jedzeniu codziennie tylko jednego jabłka i puszki tuńczyka. W ciągu następnych sześciu miesięcy zdołał jednak zyskać z powrotem aż 30 kilogramów masy mięśniowej do tytułowej roli Mrocznego Rycerza w filmie Batman: Początek. Między trzema częściami Batmana, Bale przechodził kolejne drastyczne metamorfozy, min. do Fightera, za który to film otrzymał w 2011 roku Oscara.

Jared Leto Jared uważa, że bez wcześniejszego przygotowania się do roli, nie mógłby jej dobrze zagrać. Stara się wejść w skórę postaci, którą ma odegrać. Do roli uzależnionego od heroiny Harry’ego Goldfarba z Requiem dla snu zamieszkał na ulicy i zaprzyjaźnił się z prawdziwymi brooklyńskimi narkomanami. Oprócz tego w szybkim tempie zrzucił 13 kg. Kilka lat później do roli w Rozdziale 27 musiał przytyć aż 30 kilogramów. Żywił się wówczas prawie samą czekoladą. Po zakończeniu zdjęć, w ciągu zaledwie 10 dni, wrócił do swojej poprzedniej wagi, co znacznie odbiło się na jego zdrowiu.


Charlize Theron Z pewnością wielu ludzi oglądając na wielkim ekranie film Monster nie mogło uwierzyć, że w tytułową rolę wciela się jedna z najpiękniejszych aktorek Hollywoodu Charlize Theron. Produceni uważali, że jest za piękna do tego, by zagrać seryjną morderczynię, ale ona się uparła. Aktorka przytyła do tej roli kilkanaście kilogramów, nie myła włosów, a na planie nosiła sztuczne zęby.

Matthew McConaughey Znany ze swojej atletycznej sylwetki Matthew, do swojej oscarowej roli schudł aż 17 kg. Podczas pracy nad filmem doskwierał mu taki głód, że aby go stłumić musiał ssać kostki lodu. Powrót do dawnej wagi nie jest jednak prosty -jak wyznał w jednym z wywiadów, jego organizm po tak długiej przerwie nie radzi sobie z przyjmowaniem normalnych porcji jedzenia.

Hillary Swank Kreacja Maggie Fitzgerald w filmie Za wszelką cenę wiele ją kosztowała. Aby wcielić się w skórę muskularnej bokserki, przez trzy miesiące codziennie przez kilka godzin trenowała boks. Musiała również przestrzegać specjalnej diety i sypiać nawet po kilkanaście godzin dziennie, by utrzymać dobrą formę. Zrezygnowała ze swojej kobiecej sylwetki na korzyść zwiększenia tkanki mięśniowej, której masa wzrosła aż o 10 kg.

Natalie Portman Kiedy do roli w Czarnym Łabędziu schudła 9 kg, od razu została posądzana o anoreksję. Aktorka nie tylko narzuciła sobie drakońską dietę, ale także przez ponad rok spędzała długie godziny na intensywnych treningach baletu. Kilka lat wcześniej oszpeciła się goląc włosy na łyso do roli w filmie V jak Vendetta. Oprócz tego poddała się kuracji odchudzającej i nauczyła się mówić z brytyjskim akcentem.

Węgiel Student Film Festival 24-25 kwietnia, Katowice Już po raz 11. studenci Wydziału Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego zapraszają na wyjątkowy festiwal filmowy, podczas którego prezentowana jest twórczość studentów uczelni filmowych z całej Europy. O randze tego wydarzenia niech świadczy fakt, że gościli na nim najważniejsi twórcy polskiego kina, w tym m. in. Krzysztof Zanussi i Jerzy Stuhr. Oprócz prezentacji filmów i etiud biorących udział w konkursie głównym, uczestników czeka wiele innych atrakcji. W czasie festiwalu będzie można spotkać się i porozmawiać z twórcami filmów, a także jurorami oraz wziąć udział w warsztatach producenckich skierowanych zarówno do publiczności, jak i gości specjalnych. W ramach imprezy zorganizowane będą również koncerty. W festiwalowym klubie Klawiatura wystąpi objawienie ostatnich tygodni – zespół Jóga oraz Milky Wishlake. Wstęp na wszystkie wydarzenia jest bezpłatny.



DROGA DO

OSCARA Ola Bąk

To dla 36 milionów ludzi, którzy przegrali walkę z AIDS i dla wszystkich tych, którzy kiedykolwiek poczuli się skrzywdzeni z powodu tego, kim są lub kogo kochają. Dzisiaj stoję tu przed całym światem razem z wami i dla was - tymi słowami swoją oscarową przemowę zakończył Jared Leto. Kilka minut wcześniej został uhonorowany statuetką dla najlepszego aktora drugoplanowego za rolę transwestyty w przejmującym Witaj w klubie. Jego droga na szczyt nie była jednak prosta. Hipisowski styl życia Jared na świat przyszedł jako drugie dziecko 18-letniej Constance Metrejon i Tony'ego Bryanta. Związek tych dwojga nie przetrwał jednak próby czasu – tuż po narodzinach Jareda wzięli rozwód. Ojciec już nigdy więcej nie pojawił się na ich drodze – popełnił samobójstwo, kiedy jego synowie mieli zaledwie 10 i 9 lat. Nastolatka musiała rzucić szkołę i samotnie wychowywać dzieci. Szybko podjęła decyzję o wyjeździe z rodzinnej Luizjany do Massachusetts. Wierzyła, że dzięki temu otrzymają szansę na lepsze życie. Nie zabawili jednak długo w jednym mieście. Matka hipiska często zmieniała miejsce zamieszkania, biorąc ze sobą jedynie dzieci i bony żywnościowe. Byli biedni, ale szczęśliwi. W jednym z wywiadów Jared wspominał: Nasza mama zabrała nas w podróż, będącą ucieczką od opresyjnej natury Południa. To była podróż marzeń, ale także rozdzierająca serce i pełna wyzwań.

Na krawędzi Bracia dorastali wśród artystów – malarzy, muzyków, aktorów czy fotografów, z którymi przyjaźniła się ich matka. Liberalne

wychowanie miało duży wpływ na ich zachowanie. Nie zauważali ograniczeń w świecie, uciekali ze szkoły. Zdarzało im się także włamywać do biur i magazynów, a nawet kraść. Byliśmy dzieciakami, z którymi innym nie pozwalano się bawić. Nie mieliśmy złych zamiarów, ale pociągało nas robienie pewnych rzeczy. Chodziło o doświadczenie, poczucie „bycia na krawędzi”. Jared przerwał naukę w liceum i przeniósł się do prywatnego Corcoran College of Art w Waszyngtonie. Próżno go było jednak dostrzec na zajęciach, bo pociągały go wówczas inne rzeczy. Jak wyznał w późniejszym czasie, były tylko dwie rzeczy, o których wtedy myślał: być artystą lub handlarzem narkotyków. Na szczęście udało mu się wyjść z zakrętu i powrócić do collegu. Rozpoczął studia na University of the Arts w Filadelfii, gdzie uczęszczał na zajęcia z filmu, historii sztuki, rysunku, a nawet garncarstwa. Następnym przystankiem na jego drodze okazała się nowojorska Szkoła Sztuk Wizualnych. To właśnie tam narodziła się w nim pasja do krótkich ruchomych obrazów. Odkrył, że może łączyć swoje dwie największe pasje – muzykę i film w jedno za pomocą teledysku.


Poświęcenie dla roli

Nowy rozdział

Swoją pierwszą poważną rolę dostał w 1994 roku, kiedy zagrał u boku Claire Danes w popularnym młodzieżowym serialu Moje tak zwane życie. Szybko posypały się kolejne propozycje. Zaliczył kilka udanych, drugoplanowych występów w m.in. Śledztwie nad przepaścią, Cienkiej czerwonej linii , Przerwanej lekcji muzyki czy Podziemnym kręgu. Przełom nastąpił jednak dopiero w 2000 roku. Rola uzależnionego od heroiny Harry’ego Goldfarba w Requiem dla snu przyniosła mu nie tylko ogromną rozpoznawalność, ale również uznanie krytyków, którzy docenili jego wkład pracy i poświęcenie. Jared za każdym razem stara się wejść w skórę postaci, którą ma zagrać, zrozumieć ją. W ramach przygotowań do Requiem dla snu zamieszkał na ulicy i zaprzyjaźnił się z prawdziwymi brooklyńskimi narkomanami oraz schudł 13 kg, dochodząc do tak krytycznej wagi, że w każdej chwili mógł zemdleć na planie. Ponadto przez dwa miesiące nie uprawiał seksu ze swoją ówczesną dziewczyną – Cameron Diaz oraz unikał cukru. Miało to mu pomóc zrozumieć istotę nałogu.

Po Requiem dla snu zwolnił tempo, okazjonalnie grając drugo, a nawet trzecioplanowe role. Postanowił skupić się na swojej drugiej pasji – muzyce. Wraz z Shannonem założyli zespół 30 Seconds to Mars i tym samym otworzył zupełnie nowy rozdział w swojej karierze. Z utalentowanego aktora, grającego głównie trudne, wymagające poświęcania role, stał się jednym z najbardziej wpływowych mężczyzn w showbiznesie. Sukces go jednak nie zmienił. Kiedy byłem dzieckiem nie miałem pojęcia co oznaczają słowa “sława” lub pojęcie sukcesu i pieniędzy. Uważam, że trzeba po prostu robić to, co jest dla nas ważne i chronić to – mówił w wywiadach. Wraz z 30STM nagrał 4 płyty i zwiedził cały świat, zdobywając fanów nawet w najdalszych zakątkach globu. Oprócz tego, realizował się w swojej kolejnej pasji – tworzeniu teledysków.


Wielkie serce Artysta oprócz umiejętności aktorskich i wokalnych ma również wielkie serce, co nie raz udowodnił. Wraz z kolegami z zespołu dołączył do Habitat for Humanity i pomagał przy odnowie domu remontowanego przez HfH, udziela się także na rzecz obrony praw LGBT. Zorganizował również aukcję charytatywną, podczas której zebrano 100 100 dolarów dla poszkodowanych po trzęsieniu ziemi na Haiti, a ponadto spędził na wyspie miesiąc fotografując i zbierając materiały do swojej książki, z której cały dochód został przeznaczony na pomoc Haitańczykom.

Rola godna Oscara Teraz o Jaredzie jest znowu głośno za sprawą jego kontrowersyjnej roli w Witaj w klubie. Jared wcielił się w Rayona – transseksualistę zarażonego wirusem HIV. Aktor przeszedł ogromną metamorfozę. Schudł do 52 kg, wydepilował całe swoje ciało (łącznie z brwiami!) i przez kilka tygodni ćwiczył nad swoim głosem, by brzmiał bardziej kobieco. Wczuł się w rolę do tego stopnia, że w charakteryzacji Rayony wychodził na ulicę i obserwował reakcje ludzi. Na czas kręcenia filmu.

przestał być Jaredem i stał się postacią, którą grał. Nigdy nie poznałem Jareda Leto. Poznałem Rayonę Podczas pierwszego spotkania był Rayoną i próbował mnie nawet uwieść. Całkowicie wszedł w rolę – wyznał potem Jean-Marc Vallée, reżyser filmu. Jak głosi anegdota, Jared był to tego stopnia przekonywujący, że Michael O’Neill (kolega z planu) nie rozpoznał go i na jego widok pomyślał: Co za ładna dziewczyna! Kreacja Jareda była tak dobra, że zaowocowała najcenniejszą nagrodą w branży filmowej – Oscarem. Podczas przemowy, zamiast napawać się własnym sukcesem, zwrócił oczy ku Ukrainie i Wenezueli, w których sytuacja polityczna nie jest najlepsza. W przeciwieństwie do swoich kolegów po fachu nie odwołał koncertu w Kijowie. Co więcej, wybrał się na Majdan, gdzie złożył kwiaty w hołdzie ofiarom zabitym przez milicję. Trudno powiedzieć czy Jared jest bardziej znany ze swoich aktorskich dokonań, czy muzycznych. Trudno także jednoznacznie ocenić, co wychodzi mu lepiej. Z pewnością warto zobaczyć go w akcji – na wielkim ekranie w Witaj w klubie i na scenie, podczas czerwcowego koncertu w Rybniku.



GALA OSZUSTÓW Maciej Mańka

Tegoroczna gala rozdania Oscarów, czy też, jak się poprawnie nazywają – Academy Awards, nie różniła się zbytnio od poprzednich. No, może była bardziej minimalistyczna i stonowana niż ubiegłoroczne żenujące żarty Setha MacFarlane`a. Wielu zdaje sobie sprawę, że gala jest niesamowicie sztuczna i amerykańska, ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Przyjrzyjmy się kulisom największych nagród w historii kina.

M

yślicie, że czerwony dywan widać po raz pierwszy na kilka godzin przed rozpoczęciem gali? Nic bardziej mylnego. Ta najbardziej wyfleszowana tkanina na świecie rozwijana jest na 4 dni przed rozdaniem nagród. A wszystko, dlatego że próby światła same się nie zrobią. Bo przecież gdyby nie one, istniałoby ryzyko źle zrobionych zdjęć, czy niezrealizowanie wszystkich możliwych ujęć. Co więcej, w próbie tej biorą udział statyści z ponaklejanymi imionami i nazwiskami wszystkich, którzy po tym dywanie się przejdą.

Myślicie, że słynne selfie z tegorocznej gali to spontaniczny pomysł Ellen Degeneres? Prawda jest taka, że była to akcja promocyjna firmy Samsung, która za wykonanie tego zdjęcia ich telefonem zapłaciła wcale nie mało. Oczywiście wszystko było wielokrotnie ćwiczone na próbach przed galą, na które stawiają się wszyscy nominowani i wręczający nagrody - by odegrać, przećwiczyć i doszlifować uroczystość tak, by nie można jej było nic zarzucić podczas transmisji.

Wiadomym jest, że gala nie jest przeznaczona dla obecnych na niej. Transmitowana w kilkudziesięciu krajach, ukazuje ona pompę i ekshibicjonizm Ameryki. Przejdźmy do przemówień laureatów. Po wielu kompromitacjach gwiazd i niepoprawnych politycznie wypowiedziach postanowiono wziąć gwiazdorów w ryzy. Każdy nominowany zobowiązany jest do zobaczenia instruktażowego filmiku, w którym Tom Hanks wyjaśnia, jak powinno się wypowiadać podczas przemowy. Co więcej, gala transmitowana jest z 5-sekundowym opóźnieniem, aby uniknąć gaf, jak np. Michael Moore mówiący w 2003 roku: Wstyd mi za Pana, Panie Bush.

Jakkolwiek sztuczna, nastawiona na show i łatwa w odbiorze by nie była, z pewnością Gala to ogromne wydarzenie każdego roku. Choć w głębi duszy wszyscy przeświadczeni jesteśmy, że rzadko wygrywa najlepszy lub najbardziej artystyczny film, co rok typujemy swoich faworytów i dajemy się porwać Oscaromanii. Nagrody Akademii skrywają też wiele ciekawostek, jak np. cena jednej statuetki, zdobywca 32 statuetek czy historyczne przypadki odmowy przyjęcia nagrody. Cóż więc, Akademio – do zobaczenia za rok!


Z MONITORU KOMPUTERA NA

SREBRNY EKRAN Jarosław Majętny


O ile fabuły wielu gier wideo już dawno dogoniły poziom tych z najlepszych filmów czy książek, to wciąż, nie wiedzieć czemu, o dobrą adaptację zerojedynkowego dzieła bardzo trudno. Głównym problemem jest to, że za przeniesienie naszych ulubionych serii z ekranu telewizora do kin biorą się ludzie, którzy mają szczątkowe pojęcie o podejmowanym temacie. Efektem jest robienie z gier o świetnej fabule i klimacie bezmózgich filmów akcji, które nie są nawet bliskie oryginału. Zdarzają się oczywiście wyjątki, ale przecież wyjątek tylko potwierdza regułę.


Max Payne Zacznijmy od głównego bohatera. Kto wpadł na tak genialny pomysł, żeby zatrudnić do roli tytułowego Maxa Marka Wahlberga? Jeśli nie wyczuliście w poprzednim zdaniu oczywistej ironii, to śpieszę tłumaczyć. Wybór aktora do głównej roli był w tym przypadku wyjątkowo nietrafiony, gdyż Mark w kwestii wyglądu całkowicie odbiega od oryginału i to zarówno jeśli chodzi o twarz, jak i o budowę ciała. Nie pomaga też z pewnością niezmienny wyraz twarzy, który przypuszczam, że miał być groźny, jednak efektem było wrażenie, że aktor nie zdaje sobie do końca sprawy co się dookoła niego dzieje. Pomimo tego, że sama postać Maxa jest zdecydowanie najważniejszą częścią gry, to może chociaż słaby dobór aktora został nam wynagrodzony wiernym oddaniem mrocznego, obskurnego i zimnego klimatu Nowego Jorku? Niestety muszę stwierdzić, że w tej kwestii twórcy postarali się jeszcze mniej wyrzucając całą mroczną poezję, za którą fani pokochali tą serię i zamieniając ją na tonę bezmózgich strzelanin robiących z tej produkcji niszowy film akcji. W tym przypadku najbardziej boli zmarnowany potencjał, który był olbrzymi.

Resident Evil Na początku chciałbym zaznaczyć, że opisuję tu tylko i wyłącznie pierwszą część serii, a ta jako adaptacja gry spełniła swoje zadanie co najmniej bardzo dobrze. O ile w kwestii fabuły jest to bardziej wolna interpretacja wydarzeń z części pierwszej, tak klimat i ogólna tematyka gry są zrealizowane zadziwiająco dobrze, zamieniając typową dla tej serii japońskość na styl Hollywoodzki nie robiąc przy okazji kiczu. Jednak najważniejszą rzeczą jest fakt, że film wciąż jest horrorem i dobrze oddaje wszechobecne wrażenie zaszczucia znane z oryginalnego Resident Evil i to bez tak zwanych jumpscare’ów. O ile nieco się rozpędziłem z pochwałami dla tej produkcji, to wciąż należy pamiętać, że ten film jest dobry tylko i wyłącznie wtedy, kiedy porównujemy go z innymi adaptacjami gier. Niestety reżyserzy zastosowali się do zasady Nie zabija się kury znoszącej złote jaja i z czasem coraz bardziej pogrążali filmowego Residenta.


Tomb Raider Przyznajmy szczerze - ta lista nie byłaby pełna gdyby nie pojawiła się w niej adaptacja przygód wypchanej silikonem pani archeolog. Na wstępie w przeciwieństwie do Max Payne muszę przyznać, że dobór obsady jest bardzo dobrze trafiony. O ile postacie poboczne nie są pamiętne, to dobrze wpasowują się w odgrywane role. Wszystkie laury zebrała jednak niegdyś uważana za piękną Angelina Jolie w roli znanej wszystkim Lary Croft. Ona i tylko i wyłącznie ona, trzyma ten film na poziomie, który pozwala obejrzeć go do końca i nie usnąć z nudów. Niestety na poziomie zatrudnienia obsady kreatywność twórców się skończyła. Najlepiej by było, gdyby Lara po prostu została na ekranach komputerów i telewizorów.

Hitman Adaptacja przygód - znanego chyba wszystkim graczom - łysego zabójcy jest podręcznikowym wyjaśnieniem, dlaczego Hollywood powinno dać sobie spokój z filmowaniem gier. Z całym szacunkiem do serii o Agencie 47, ale zawsze jedynym kulejącym aspektem gry był brak konkretnej i ciekawej fabuły. Po co więc robić film akcji przesączony wybuchami, strzelaninami i oklepanymi do bólu dialogami skoro w pierwowzorze chodzi o jak najczystsze i najcichsze wykonywanie zleconych kontraktów? Film o ile sam w sobie nie jest może skrajnie tragiczny, to gardzę nim za sam fakt oszukania fanów i tworzenia produkcji która nawet nie stała obok oryginału.


WITAJ W KLUBIE Maciej Mańka

K

iedy film dotyka tematów poważnych, niezwykle istotne staje się odpowiednie przedstawienie fabuły w sposób wiarygodny. W Dallas Buyers Club sięgnięto po Matthew McConaughey’a, który stworzył wspaniałą, nagrodzoną Oscarem postać Rona Woodrofa. Fabuła filmu przedstawia historię prostego, homofobicznego elektryka, który zachorował na AIDS. Wpierw z niedowierzaniem, a potem z rosnącym przerażeniem zderza się on z rzeczywistością śmiertelnej, nieuleczalnej choroby, środowiska ludzi nią zarażonych oraz ogromnych trudności w uzyskaniu leków mogących spowolnić zjadliwość wirusa... Postanawia więc założyć system pomocy w zdobywaniu leków, który sam nazywa Klubem. Na swojej drodze spotyka także chorego transwestytę (wspaniały Jared Leto), który powoli odmienia jego spojrzenie na homoseksualistów, nawiązując z nim niezwykle trudną lecz ostatecznie wielką przyjaźń. Sami aktorzy radzą sobie znakomicie. McConaughey, który dla roli zmienił się nie do

poznania, pokazuje, że przyszedł wreszcie czas na jego karierę w wielkich produkcjach. Sekunduje mu Jared Leto, także nagrodzony Oscarem, którego kreacja przejdzie do historii kinowych przemian. Duet ten w znacznym stopniu wypiera pozostałych aktorów, całkowicie zajmując widzów swoimi ciętymi dialogami. Film wciska w fotel. Genialna gra aktorska, bardzo wzruszający scenariusz oraz prawdziwe ukazanie świata chorych na AIDS, wywiera na nas piorunujące wrażenie. Przede wszystkim twórcy postawili na suchą prawdę. Główni bohaterzy zwykle są odrzucający. Ukazuje nam się brutalny świat, w którym oprócz choroby, trzeba zmagać się także z całkowitym wyrzuceniem ze społeczeństwa. Jak w krzywym zwierciadle widzimy niewyedukowanych ludzi, zwracających się z nienawiścią do chorych. Obraz edukuje, porusza i smuci w przerwach między podziwianiem tytanicznych wysiłków aktorów.

9


CO JEST GRANE DAVIS? Maciej Mańka

K

ażdy reżyser kręci kiedyś film, który kompletnie odstaje od jego dotychczasowego dorobku. Tylko że nikt nie robi takiego filmu w sposób, w jaki bracia Coen nakręcili Inside Llewyn Davis. To jeden z tych filmów, które albo się ubóstwia albo się ich nienawidzi. Mnie on zachwycił. Film opowiada nam historię Llewyna Davisa (fantastyczny Oscar Isaac), młodego włóczęgi i muzyka folkowego w Nowym Jorku lat sześćdziesiątych. Główny bohater jest po prostu bajeczny. Wszystko, od tweedowej marynarki, przez niezwykle ciekawą twarz aż po epikurejskie, wyluzowane podejście do życia, trzyma w tym filmie klimat, który jest jego największą zaletą, zaraz po przepięknej ścieżce dźwiękowej. Kiedy widzimy kolejne losy tego żyjącego z głową w chmurach, bezdomnego, pociesznego człowieczka w okrutnym, zimnym świecie, zadziwia nas jego bagatelizowanie problemów, nieumiejętność

ustatkowania się i podejmowanie coraz to gorszych decyzji. Postacie drugoplanowe, jak Carey Mulligan, Justin Timberlake czy John Goodman, trzymają nas cały czas w konwencji melancholijnego, wręcz egzystencjalnego kina. Po zobaczeniu Inside Llewyn Davis większość ludzi zastanawia się, co się właściwie stało w ciągu ostatnich dwóch godzin. Każdemu film zapada w pamięć, każdego w jakiś tam sposób rozczula życie głównego bohatera. Jednak ktoś, kto -tak jak ja -bardzo emocjonalnie reaguje na filmy, poczuje, że obraz w jakimś stopniu go dotknął. Ścieżka dźwiękowa, która jest sama w sobie arcydziełem – walk-through wczesnego amerykańskiego folku, bohaterowie, którzy zdają się znajdować radość w otaczającej ich szarości...Wszystko to zachwyca swą prostotą i klimatem. Dla każdego marzyciela, romantyka, zakochanego w „starej” muzyce, pozycja nie do pominięcia.

9


DUŻE ZŁE WILKI Jarosław Majętny

Kiedy usłyszałem o filmie, który jest świetnym thrillerem i czarną komedią, a do tego jest polecany przez Quentina Tarantino, to od razu stwierdziłem, że musi on wpaść na listę filmów które obowiązkowo obejrzę w 2014 roku. Właściwie gdyby nie rekomendacja Tarantino, ten film prześlizgnąłby się niezauważony ze względu na samych twórców, którzy pieniądze zamiast w marketing, woleli włożyć w dopracowanie produkcji. Fabuła obraca się wokół 3 głównych postaci. Miki to policjant, który zostaje zwolniony za przesadną brutalność podczas przesłuchania podejrzanego o morderstwo dziecka i za wszelką cenę stara się na własną rękę znaleźć winnego. Drugi bohater to Dror, czyli podejrzany, który z kolei stara się dowieść swojej niewinności. Skład zamyka niejaki Gidi czyli ojciec jednej z zamordowanych,

dziewczynek, który wyznaje zasadę oko za oko, ząb za ząb. Co można pokochać w tej produkcji, to mnóstwo świetnie wpasowanych zwrotów fabularnych i dużo mocnego i siermiężnego czarnego humoru w stylu Wściekłych Psów. Film jest absolutnie bezkompromisowy. Brutalność to jego drugie imię, jednak został nakręcony tak, że bardziej intryguje widza, niż wzbudza u niego odruch wymiotny. Duże złe wilki są, można powiedzieć, duchowym spadkobiercą starych dobrych thrillerów, które od początku do końca trzymały nas w absolutnej niepewności. Produkcja ta, zrobiona przez izraelską policję, jest potężnym dowodem na to, że nie tylko amerykanie znają się na robieniu filmów.

8


NEED FOR SPEED Jarosław Majętny Dobrze, na samym początku ustalmy jedną rzecz. 95% z nas poszłoby na ten film tylko i wyłącznie ze względu na Jess… ekhm Aarona Paula, odgrywającego główną rolę. Biorąc pod uwagę ten fakt, czytając recenzje i znając z doświadczenia wątpliwą jakość filmowych adaptacji gier, spodziewałem się słabego filmu, który nieco naruszy dobrą reputację Aarona, znanego ze swojej rewelacyjnej roli w Breaking Bad. Z ogromną radością oznajmiam, że dawno tak się nie myliłem. O ile zgadzam się, że jedyną wspólną rzeczą z serią gier Need for Speed są w tym filmie auta, to absolutnie nie rozumiem innych zarzutów stawianych tej produkcji. Fabuła i dialogi są sztuczne i oklepane, ale hej, kto idzie do kina na film o wyścigach spodziewając się czegoś innego?

300: POCZĄTEK IMPERIUM

Wyścigi są ciekawie nakręcone i przypominają nieco te, z pierwszej części Szybkich i Wściekłych, co zdecydowanie jest rzeczą pozytywną. Gama samochodów też jest bardzo ciekawa. Zobaczymy zarówno takie klasyki sportowe jak Pontiac Firebird jak i przesadnie szybkie Koegnisegg Agera Z, co jest oczywiście w filmie samochodowym wyjątkowo ważne. Cała produkcja jest też świetnie wyważona. Każda scena jest ciekawa i sensowna, a akcja bardzo dobrze przeplata się z momentami spokojniejszymi. Może i Need for Speed jest jednym z tych filmów, o których dosyć szybko zapominasz, ale czas spędzony na nim w kinie ani trochę nie uważam za stracony.

6

Jarosław Majętny Pierwsza część 300, ukazała się w 2006 roku i pomimo wielu niedociągnięć została świetnie przyjęta. Wszystko za sprawą przedstawienia znanego historycznego wydarzenia w przesiąknięty epickością sposób. Fabuła i tło historyczne były jedynie dodatkami do ton zniszczonej stali i litrów przelanej krwi – co świetnie oddawało silny charakter filmu. Jednak jak wszyscy wiemy, kiedy film (zwłaszcza akcji) staje się popularny, to nieunikniona jest jego kontynuacja. Po 8 latach od premiery części pierwszej, dostaliśmy sequel, który poprzez swój długi czas produkcji oraz tematykę zdawałby się być co najmniej równie dobry. Z przykrością stwierdzam, że określenie go nawet przeciętnym byłoby dużą pochwałą. Wszystko, począwszy od spływającego po Kserksesie złota, przez znanego z jedynki nieudanego brata Golluma, do jakże ważnej, a

wyglądającej jak z pierwszego God of War krwi, wygląda po prostu źle. Same walki wciąż imponują swoim rozmachem, ale brakuje w nich tych małych, a jednak niesamowicie ważnych zabiegów artystycznych, które tak rozsławiły pierwszą część. Film pomimo, że ma w nazwie 300, skupia się raczej na Atenach i postaci Temistoklesa historycznego generała floty greckiej. W porównaniu z Leonidasem wypada on naprawdę bardzo słabo. Liczyłem na charyzmatyczną i przekonującą postać, tymczasem Temistokles sprawiał bardziej wrażenie potulnego niż groźnego. Tak naprawdę jednym (ale za to wielkim) plusem jest Artemizja grana przez Evę Green. Motyw tak zwanej Pani Zemsty może i pojawiał się już w filmach wiele razy, ale jeszcze chyba nigdy nie był tak dobrze przedstawiony. Osoby, którym przypadło do gustu 300, mogą dać szansę tej produkcji i a nuż nie uznają tego za absolutnie stracony czas. Całej reszcie zdecydowanie odradzam.

4



gfd

Moja racja kontra twoja Technologia na drodze Arka Noego XXI wieku Rzeczywistość rozszerzona



MOJA

RACJA KONTRA TWOJA Dominik Kowol

Od dziecka ceniłem sobie u ludzi otwartość umysłu, a przede wszystkim otwartość na poglądy odmienne od moich własnych. Jeśli chodzi o otwartość umysłu na różne poglądy, to będąc fanem programów typu Starożytni Obcy czy Bliskie spotkania trzeciego stopnia, mogę uważać się za eksperta; ale dziś nie o tym. Prowadząc aktywny tryb życia internauty, często spotykam się z bardzo radykalnymi opiniami (tak samo pozytywnymi jak i negatywnymi) osób, które potocznie nazwalibyśmy fanboyami lub, jeśli chcemy brzmieć mądrze – radykałami. Nie mam nic przeciwko wyrażaniu własnej opinii. Wolność słowa to podstawa jakiejkolwiek wolności, boli mnie jednak tok myślenia osób, które zapominają o tym, że opinia jest jak gluteus maximus (czyt. dupa), czyli każdy ma swoją. Pozwoliłem sobie zsumować moje dotychczasowe wnioski na temat radykalnych fanboyów i przedstawić w formie takiego „studium skrajnego fanatyzmu”, w którym zaprezentuję najciekawsze z moich obserwacji.


Skrajny fanbase najczęściej występuje przy nielicznej konkurencji Największe i zdające się ciągnąć w nieskończoność batalie toczą się (głównie) pomiędzy wyznawcami dwóch (może maksymalnie trzech) marek, które tworzą niejaki monopol na danym rynku. Walkę fanów Sony kontra Microsoftu odczuwamy o wiele bardziej i na większą skalę niż np. fanów dwóch różnych zespołów rockowych. Dlaczego konsolowcy i pecetowcy skaczą sobie do gardeł, a fani kina bez oporów potrafią szanować twórczość reżyserów z różnych kręgów i cieszyć się różnorodnością form i treści? Rynek konsol i komputerów osobistych jest ograniczony i każdy z nas musi podpiąć się pod jedną z grup, a co za tym idzie, z powodu małego wyboru, ogólna liczba odbiorców się zwiększa a im więcej odbiorców tym silniejszy fanbase.

Każdy fanatyk jest haterem Zwykło się mówić, że od miłości do nienawiści jest bardzo blisko, a jak sami wiemy, wszystkie przysłowia mówią prawdę. Tym razem niestety będę musiał trochę naciągnąć ową mądrość ludową, bo jeśli miłość jeszcze się zgadza, tak nienawiści nie żywimy do naszej byłej miłości, lecz do osób po drugiej stronie barykady. Czytając niepochlebne opinie na temat (użyjmy tutaj banalnego przykładu) Battlefielda, możemy z dużym prawdopodobieństwem założyć, że jest to fanboy Call of Duty. Nie jest to przełomowe odkrycie, ale wiem, że nawet nie będąc fanboyem, często z góry zakładam, że coś mi się nie podoba tylko dlatego, że nie jest to produkt czy marka do której jestem przyzwyczajony. Moi drodzy, nie bądźmy hipokrytami.

Tatuowanie sobie na czole ugryzionego jabłka to lekka przesada Rozumiem koszulki z Gwiezdnych Wojen, mogę nawet zrozumieć najeczki z logiem większym od podeszwy, ale ludzie, trochę umiaru! Pościel Apple, na ścianie fototapeta z Dragon Ball’a, pasta do zębów z

Batmanem, a skarpetki z wyhaftowanym Falloutboy’em. Posiadanie fanowskich gadżetów jest bardzo przyjemne i daje zajęcie osobom lubującym się w zbieractwie, ale musimy wyznaczyć pewną granicę, na której kończy się zainteresowanie, a zaczyna obsesja. Jeśli bycie fanboyem zaczyna być definicją nas samych, trzeba zacząć poważnie zastanawiać się nad ograniczeniem dostępu do gadżetów, ubrań itp. zanim fanatyzm pochłonie nas bez reszty i po kilku latach wydamy duże pieniądze na laserowe usuwanie tatuażu z listkiem Adidasa

Fanboy bardziej szkodzi produktowi niż pomaga Oczywiście nie ma czegoś takiego jak zła reklama. Rzesze antyfanów One Direction propagując swoją nienawiść sami reklamują zespół lepiej niż najlepsi PR-owcy, ale czy nie robi wam się niedobrze, kiedy ktoś za cenę własnego życia broni rzeczy tak błahych jak konsola czy karta graficzna? Czemu podchodzić do takich rzeczy emocjonalnie, jeśli można na spokojnie wymienić się poglądami i spróbować zrozumieć drugą stronę konfliktu? Niechęć do fanboya bardzo często przeradza się w niechęć do całej grupy, którą reprezentuje, a jeśli fanbase jest bardzo nieznośny, to doprowadza postronnych klientów do znienawidzenia samego produktu.

Czemu mamy się ograniczać? Fundamentalnym problemem każdego radykała jest bardzo wąska percepcja. Będąc człowiekiem otwartym, mamy o wiele większe szanse na poznanie czegoś nowego, doświadczenie nowych doznań i na rozwijanie samego siebie. Siedząc całe życie w uniwersum Star Treka odgradzamy się od dziesiątek innych ciekawych tworów popkulturowych, które może nie dziś, może nie jutro, ale kiedyś moglibyśmy postrzegać na równi z naszym ulubionym. Bądźmy otwarci, bądźmy tolerancyjni, dzielmy się swoją pasją i cieszmy się tym, co daje nam kultura, technologia i cała reszta uprzyjemniaczy życia.




TECHNOLOGIA NA

DRODZE Wojciech Mazur

Parę stuknięć, mały spaw i wszystko działa. Niestety, ten scenariusz to co najwyżej koniec lat dziewięćdziesiątych, gdyż systemy wspomagania kierowcy są coraz bardziej skomplikowane, a wiedza potrzebna do naprawy całego sprzętu wykracza daleko poza kompetencje niedzielnego, garażowego bywalca. Oczywiście, nic nie dzieje się bez powodu i także tym razem, montowanie całej sieci przewodów jest jak najbardziej uzasadnione. Beneficjentem nie jest tylko kierowca, ale również pasażer, czasem w formie rozrywki, ale częściej, co ważniejsze, w postaci zwiększonego bezpieczeństwa i komfortu jazdy.


Bezpieczeństwo przede wszystkim Ktoś mógłby powiedzieć: Przecież wiem, kiedy jestem zmęczony! i byłoby w tym dużo racji, jednak jest wiele osób, które pomimo swojego zmęczenia, mając świadomość zmniejszających się kilometrów do celu, próbują usilnie wytrzymać do końca podróży, co często kończy się przebudzeniem na kierownicy rozbitego samochodu. Pomocne w takich momentach mogą być systemy, które śledzą nasze zmęczenie. Najczęściej opierają się one na śledzeniu toru jazdy, a w szczególności jego odchyleń oraz płynności prowadzenia. W fazie rozwoju są już kamery, które będą mogły śledzić ruchy gałek ocznych oraz mimikę twarzy, dzięki czemu wykrywanie zmęczenia będzie się odbywać jeszcze sprawniej.

Nowości z Genewy Targi Motor Show w Genewie, organizowane już osiemdziesiąty czwarty raz, po raz kolejny przyniosły falę świeżości, wraz z nutą szaleństwa, którą widać po niektórych modelach koncepcyjnych. Nie zabrakło na pokazach hybryd, które znajdują coraz to większe uznanie, wśród wciąż rozszerzającej się grupy ludzi, głównie za sprawą niskich kosztów utrzymania auta oraz ciszy panującej w kabinie. Futurystyczne wizje jak Nissan BladeGlider z silnikami elektrycznymi znajdującymi się w kołach, Lamborgini Huracan, czy dość kontrowersyjny Jeep Cherokee to oczywiście nic na kieszeń zwykłego obywatela, jednak zawsze warto wiedzieć, jakie trendy zaczynają panować na rynku i jaki tor zamierzają obrać producenci. Koncern tego ostatniego pojazdu, czyli Fiat-Chrystler, przedstawił w tym roku wyjątkowo bogatą ofertę, od zupełnie nowego Jeepa Renegade, przez sportowe Alfa Romeo 4C Spider, aż do Fiata Panda Cross czy tak zwanej Pięćsetki, która doczekała się nowego wyświetlacza. Również producenci opon pokazali, że nie śpią, Goodyear zaprezentował oponę do SUVa, podzieloną na dwie części, co niesie za sobą kilka udogodnień, jak cichsze toczenie opony, lepsze odprowadzanie wody czy możliwość utrzymania

ciśnienia w jednej części opony, w przypadku przebicia drugiej części. Jest to co prawda koncept, ale część tych rozwiązań już niedługo będziemy mogli zobaczyć na rynku. Co ciekawe, nawet w tej - wydawałoby się, nudnej części samochodu, zawitały części elektroniczne. Mikroprocesor montowany wewnątrz opony, miałby za zadanie wysyłać informacje o zużyciu, temperaturze czy ciśnieniu opony do pojazdu, co przykładowo ułatwiłoby ustalenie długości drogi hamowania. Problemem nie okazało się nawet zasilanie takiego chipu, gdyż opracowano system ładujący wytwarzający energię w momencie zginania opony, czyli przy każdym jej obrocie.


Dla leniwych Kolejnym gadżetem, który może nas uratować w miejskiej dżungli jest system automatycznego parkowania. Każdy kierowca musiał zmierzyć się choć raz z tym niezwykle wymagającym manewrem i o ile w normalnych warunkach nie jest to żaden problem, to przy dużym zagęszczeniu nie każdy musi mieć wystarczające zdolności manualne, aby postawić swój pojazd w zamierzonym miejscu. Zwykle taki sprzęt opiera się o czujniki ultradźwiękowe oraz wymaga wspomagania kierownicy. W zależności od marki auta, skuteczność bywa różna, tak samo jak cena. W niektórych autach system zaakceptuje lukę większą o zaledwie 80 cm od auta, czasem jednak potrzebuje więcej miejsca, aby sprawnie zaparkować. Obsługa przeważnie zawęża się do ustawienia auta w odpowiednim miejscu i korygowania prędkości, a precyzja bywa naprawdę imponująca, więc nawet doświadczeni kierowcy nie powinni się wstydzić ułatwiając sobie nieco życie.

Apple zawita nawet do kabin Stworzony z myślą o użytkownikach iPhonów, Apple CarPlay jest systemem do samochodów, który miałby oferować podobne funkcje jak inne sprzęty tegoż producenta. Całość dostosowana jest do obsługi za pomocą odpowiednich, łatwo dostępnych przycisków oraz głosu, co pozwala na wysyłanie wiadomości, odbieranie połączeń czy odtwarzanie muzyki. Nie zabrakło również map. Producenci w pełni wierzą w siłę i prostotę wyprodukowanej przez nich nawigacji, a sam CarPlay ma już niedługo obsługiwać co najmniej kilkanaście marek. Niestety, nie wiadomo ile z oferowanych opcji będzie dostępnych w Europie, a tym bardziej w Polsce, ale wiadome jest, że z pewnością trzeba będzie posiadać iPhone’a 5 (lub nowszego), gdyż posiada one autorskie złącze Lightning.


ARKA NOEGO

XXI WIEKU Jakub Ciosiński

Serbscy architekci stworzyli wizję unoszącego się na wodzie, samowystarczalnego miasta, które mogłoby spełniać rolę współczesnej Arki Noego. Aleksandar Joksimovic i Jelena Nikolic zaprojektowali bowiem swoje miasto z myślą o ewentualnej klęsce naturalnej lub innej katastrofie mogącej mieć miejsce na Ziemi. Ich projekt został całkowicie oparty na odnawialnych źródłach energii takich jak wiatr, promieniowanie słoneczne, fale i prądy morskie. Arka byłaby również samowystarczalna pod względem gromadzenia żywności i wody pitnej. Dzięki wykorzystaniu elastycznych kabli mocujących ją do dna oceanu, radziłaby sobie z silnymi wiatrami, a nawet z potencjalnymi tsunami.


Oprócz bezpieczeństwa i komfortu, projekt serbskich twórców zapewnia także ciekawe rozwiązania architektoniczne, dzięki którym na Arce znalazłoby się miejsce między innymi na lasy, plaże, biblioteki, restauracje czy nawet obszerne rezerwaty dla zwierząt. Arka mogłaby funkcjonować niezależnie lub w połączeniu z innymi podobnymi obiektami, tworząc tym samym rozbudowany system mini-wysp. W takim przypadku do przemieszczania się między nimi wykorzystana zostałaby sieć elastycznych tuneli, zanurzonych pod wodą. Choć projekt Arki jest dopiero wczesnym szkicem przyszłości, to pokazuje on alternatywny i nowatorski sposób radzenia sobie ze stopniowo narastającym problemem przeludnienia na Ziemi. W ciągu ostatnich 60 lat populacja wzrosła niemal trzykrotnie. Biorąc pod uwagę, że 72% powierzchni Ziemi zajmują zbiorniki wodne, osiedlenie ludzi również na sztucznych wyspach, wydaje się bardzo dobrym i praktycznym rozwiązaniem.


RZECZYWISTOŚĆ

ROZSZERZONA Wojciech Mazur

M

aszyny obecnie wykonują za nas większość prac, nie tylko składają i produkują, ale coraz częściej stworzone są z myślą o interakcji z człowiekiem, aby mu pomagać, towarzyszyć, ułatwiać zarówno codzienne, prozaiczne czynności, jak i te niecodzienne, wykonywane w warunkach ekstremalnych. Zaawansowane technologicznie protezy do niedawna będące gorącym snem Terminatora, dziś już stają się coraz bardziej dostępne, posiadając inteligentne systemy, które pozwalają na swobodne, świadome poruszanie. Gdzie jednak leżą granice sztucznych systemów, uzupełniających świat rzeczywisty? Może większe możliwości będzie dawała soczewka, nasze trzecie oko, na alternatywną, rysowaną przez pseudo inteligentny system przestrzeń? Rzeczywistość rozszerzona już dziś znajduje wiele zastosowań w niemal każdej dziedzinie życia. Cyfrowe zwiedzanie zrekonstruowanych budowli, czy tworzenie nowych. Tworzenie obrazów, nietypowych reklam lub - co ważniejsze – zastosowanie w edukacji, gdzie uczniowie mogą doświadczyć omawianych zjawisk w znacznie łatwiejszy do przyswojenia i zapamiętania sposób. Medycyna, nawigowanie, militaria, turystyka, zastosowań mogłoby być mnóstwo, pytanie – gdzie możemy doświadczyć i przetestować tak innowacyjne technologie?



Oculus Rift Trudno pominąć tutaj jeden z najważniejszych obecnie systemów, najlepiej dopracowanych, a zarazem najbardziej user friendly, czyli stosunkowo tanich i łatwych w obsłudze. Jest to swego rodzaju pudełko, zakładane na głowę. W środku znajdują się dwie soczewki, które w naturalny sposób wyginają pole widzenia. Całość działa za pomocą kilku czujników ruchu o dużej częstotliwości, aby ruch był płynny, gdyż zacinanie się obrazu i jego nienaturalne ruchy mogą powodować nudności. W najnowszej wersji znajdziemy wyświetlacz o rozdzielczości FullHD i szerokokątną perspektywą 3D. Cały projekt wystartował z portalu Kickstarter, gdzie twórcy mogą zaprezentować i poprosić internatów o sfinansowanie pomysłu. Największe nadzieje pokładało w nim środowisko gamingowe, którymi zachwiał Facebook, gdyż w ostatnich dniach marca obecnego roku zakupił Oculus VR, pod pretekstem wykorzystania go w większej skali, jak wirtualne spotkania, na przykład z lekarzem – twarzą w twarz, twórcy uspokajają jednak, że podbijanie rynku gier video nadal nie schodzi na dalszy plan.

Project Tango Tym razem nie jest to okular, ekran ani aplikacja, a cały smartphone. Futurystyczna wizja, dziecko Google, telefon naszpikowany czujnikami, stworzony specjalnie do tworzenia map w przestrzeni trójwymiarowej. Procesory przetwarzające obraz, czujnik głębi, kamera wykrywająca ruch to sprzęt tkwiący wewnątrz, lecz prawdziwą siłą projektów giganta z Mountain View jest interakcja z użytkownikami i otwarte oprogramowanie. Aktualnie urządzenie jest w rękach deweloperów i nie wiadomo kiedy trafi do rąk konsumentów, ale jedno jest pewne – jest na co czekać, gdyż możliwość wymierzenia naszego pokoju czy mebli za pomocą kamery smartphona w ciągu kilku sekund lub utworzenie minimapy do gry ze swojego biurka to nie tylko zabawne, ale i użyteczne możliwości, a internauci na pewno nie pozostawią takiego narzędzia, by leżało w odłogu, tworząc narzędzia znacznie przewyższające naszą wyobraźnię.


Gameface Oprócz aplikacji na Androida, coraz częściej wykorzystujących żyroskop i kamerę, co daje nam namiastkę rzeczywistości rozszerzonej. Zaprezentowany został Gameface, czyli okular, podobny do Oculusa, jednak oparty na Androidzie, dzięki czemu nie potrzebujemy urządzeń zewnętrznych. Niestety, urządzenie nie jest jeszcze tak dobrze dopasowane do potrzeb użytkownika – nadal jest nieco ciężkie, może powodować nudności, jednak twórcy zapewniają, że jest to za sprawą zbyt słabej mocy sprzętu mobilnego i przy kolejnej generacji, ogólna jakość dostarczanych wrażeń powinna być znacznie lepsza.

Project Morpheus Był PC, był też Android. Gdzie jednak konsole? A no właśnie – Sony również nie zostaje w tyle. Podobnie jak w przypadku Oculus Rift jest to pudełko, które zakładamy na przednią część głowy, zakrywając oczy i uszy. Nasz wzrok będzie spoczywał na pięciocalowym ekranie LCD, o dość małym kącie widzenia 90-stopni, natomiast uszy będą smakować dynamicznego, trójwymiarowego dźwięku, dzięki czemu odgłosy dobiegające z różnych stron, będą dopasowywane do naszego położenia. Połączenie takiego sprzętu z kontrolerami ruchu Playstation Move mogłoby przyprawić o dreszcze nawet najbardziej zatwardziałych graczy. Niestety, data premiery wersji konsumenckiej nie jest znana.



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.