Południe bemowo nr 1 z 23 stycznia 2014

Page 3

3

POŁUDNIE - Bemowo, Ochota, Ursus, Włochy, Wola Do przeczytania jeden Kopff

Non omnis moriar... Gdy umiera artysta, słyszymy wśród różnych okazjonalnych banałów, że pozostawił po sobie wiekopomne dzieła, dzięki którym żyć będzie w naszej pamięci. Po paru latach jednak zarówno osobę jak i jej dokona-

nia otacza mgła zapomnienia i na dźwięk jego nazwiska zastanawiamy się, czy był poetą, czy może malarzem. Powiecie: przesadzam? Obejrzyjcie jakiś teleturniej. Ale Jego to nie dotyczy.

Nowolazurowa będzie dłuższa Zarząd Miejskich Inwestycji Drogowych podpisał umowę na budowę kolejnego odcinka Nowolazurowej – od ul. ks. J. Chrościckiego do Połczyńskiej. Niemal kilometrowa droga ma być gotowa jesienią 2015 r. Oddana do ruchu w 2013 r. ulica nazywana roboczo Nowolazurową o długości ok. 2600 m łączy Aleje Jerozolimskie i ul. ks. J. Chrościckiego we Włochach. Arteria poprawiła komunikację w dzielnicy Włochy i Ursus – w Alejach Jerozolimskich łączy się poprzez węzeł Salomea z południową obwodnicą Warszawy, krzyżuje się z ul. Ryżową i Traktorzystów oraz w dwóch miejscach - po wiadukcie i w tunelu - przecina dwie linie kolejowe.

ZMID podpisał właśnie z firmą SKANSKA umowę na budowę następnego odcinka ulicy. Planowany odcinek Nowolazurowej ma długość ok. 950 m, z czego ok. 550 m to wiadukt nad torami stacji Warszawa Główna Towarowa. Ulica będzie miała dwie jezdnie o dwóch pasach ruchu w każdym kierunku. Przebudowana zostanie również ul. Połczyńska na długości ok. 600 m; na skrzyżowaniu z Nowolazurową powstanie rondo. Prace potrwają 21 miesięcy, ich koszt to 78,7 mln zł. Miejskie plany zakładają jeszcze jeden etap inwestycji – przebudowę istniejącej ul. Lazurowej od ul. Połczyńskiej do drogi S8. Trwa już wykup gruntów przeznaczonych pod budowę tego odcinka.

Czy Odolany pozostaną Zielone Marcin Kalicki Odolany są jednym z największych, prężnie rozwijających się osiedli na Woli. Duża część tego obszaru pozostaje niezabudowana bądź niezagospodarowana. Jednak sytuacja ta zmienia się z roku na rok i mówi się, że już za kilka lat na tych terenach może zamieszkać nawet kilkanaście tysięcy nowych mieszkańców. Powstają coraz to nowe osiedla w miejscach starych wolskich fabryk, coraz mniej jest parków, skwerów. Część obecnych lokatorów w okolicach ulic Karlińskiego, Jana Kazimierza oraz Sowińskiego decydowała się między innymi na zakup nieruchomości ze względu na położone w pobliżu tereny zielone, które nazwane zostały Zielonymi Odolanami. Nazwa ta pojawiła się w kontekście przeprowadzanych w 2010 r. konsultacji społecznych mających na celu pokazanie zarówno oczekiwań jak i potrzeb mieszkańców związanych z tym terenem. Według uczestników konsultacji zorganizowanych przez Urząd Dzielnicy Warszawa– Wola obszar ten powinien spełniać funkcje rekreacyjne oraz być miejscem bezpiecznym, przeznaczonym do zabaw z dziećmi oraz spacerów. W ich wyniku w 2011 r. opracowana miała być niezbędna dokumentacja do powstania par-

ku, natomiast na latach 2013–14 zaplanowano zagospodarowanie tego obszaru. W studium zagospodarowania obszar ten zapisany jest jako teren zielony. Okazało się jednak, że większość tego terenu objęta jest roszczeniami do gruntu, który przeznaczony był pod tę inwestycję, co zablokowało możliwość realizacji projektu. Jeszcze w połowie 2013 r. mówiło się o tym, że w tym miejscu może powstać park. W grudniu mieszkańcy z wielkim niepokojem przyjęli do wiadomości informację, że byli właściciele terenu sprzedali działkę deweloperowi. Otrzymał on zgodę na wybudowanie bloku na około trzysta lokali. Kolejna część, pół hektara terenu została oddana archidiecezji warszawskiej, która zdecydowała o wybudowaniu w tym miejscu kościoła. Mieszkańcy Woli sprzeciwiają się przede wszystkim zabudowie deweloperskiej, która pochłonie ponad hektar zieleni w tej okolicy. Robią wszystko co w ich mocy, aby na Odolanach powstał park. Przychodzą na sesje Rady Warszawy, piszą petycje do radnych, organizują spotkania w obronie terenu. Chcą mieć możliwość gdzieś wyjść, odpocząć, pospacerować, pojeździć na rolkach czy pobiegać. Sprawą tą 21 stycznia zajęła się Rada Dzielnicy. Debata będzie kontynuowana.

Czesław Niemen. Kiedy umierał dziesięć lat temu uważany był za nieco zakurzony relikt PRL-u, nie dlatego - jak by mu to wypomnieli dzisiejsi publicyści (?) - że „współpracował”, lecz po prostu żył w tych trudnych czasach, choć przez całe twórcze życie był w opozycji do obowiązujących wówczas kanonów. Ich strażnicy byli bezradni wobec zdumiewającej popularności faceta, który soulowe murzyńskie frazy łączył z kresowym zaśpiewem. Jego artystyczny pseudonim budził w nich strach przed reakcją wielkiego sąsiada, a w rodakach nostalgię za utraconą częścią ojczyzny. I do tego jeszcze te włosy, te stroje, ta muzyka! Nic dziwnego, że miał pod górkę: zwłaszcza niektórzy dyspozycyjni - jak w każdym ustroju - dziennikarze nie zostawiali na nim suchej nitki. Drwili z pseudonimu (Niemena czy Niemna?),wyśmiewali teksty, zarzucali plagiaty, pisali, że nie śpiewa, lecz krzyczy, donosili o rzekomych aferach – a on trwał w swym wykreowanym wizerun-

ku i świadomy swej sztuki wyniośle dystansował się od tego zgiełku, uciekając w świat muzyki. Gdy rozpoczynałem swą muzyczną przygodę, był moim idolem. Pilnie nasłuchiwałem, czy w radiu nie pojawi się nowy utwór Czesława. Zapędzałem wtedy swój amatorski zespół do roboty i wkrótce na tanecznych wieczorkach w Krośnie nad Wisłokiem rozbrzmiewała kopia nowego hitu Niemena. Dobra to była szkoła. Ale jakże wielka była moja trema, kiedy w roku 1970 stanąłem przed mistrzem twarzą w twarz! Byłem wówczas szefem zespołu Respekt, mającego ambicję grać jazz-rocka. Zaproszono nas do wypełnienia pierwszej części Jego koncertu głównie dlatego, że w skład grupy wchodziły również pięknie śpiewające wokalistki z debiutującą wówczas Krystyną Prońko na czele Niemen wykorzystał je jako chórek w swym recitalu. I tak objechaliśmy wspólnie Polskę, dzięki czemu miałem możliwość nie tylko docenić kunszt wokalisty,

podziwiać wspaniałych muzyków mu towarzyszących, ale także przeżyć pierwsze przykre zdumienie po artykułach prasowych na temat rzekomo nieobyczajnego zachowania Czesława w Radomsku, gdzie podobno miał wypiąć d... na publiczność. Byłem tam nic takiego się nie zdarzyło! Od tego czasu wszelkie „dziennikarskie rewelacje”, jakich nam nie szczędzą współcześni pismacy, „mam w wielkim poważaniu”. Spotkałem Go jeszcze wiele razy - w studiach nagraniowych, na festiwalach i koncertach, a także w prywatnych okolicznościach. Coraz bardziej wycofany, nieufny wobec ludzi, zamknięty w sobie jakże inny niż pełen radości życia, trochę naiwny, spontaniczny młodzieniec. Trudno się zresztą dziwić po numerze, jaki wycięła Mu telewizja, montując z fragmentów wywiadu werbalne poparcie dla autorów stanu wojennego. Jego sława i pozycja miały swoją, bolesną cenę. I On ją płacił zgorzknieniem, które towarzyszyło Mu pod koniec życia i które słychać

w jego muzyce. Bowiem publiczność, spragniona zachodnich skocznych dyskotekowych nowości, uznała jego ówczesną oryginalną twórczość za trudną i niezrozumiałą, wręcz dziwaczną, radiowi didżeje zachłystywali się dokonaniami współczesnych jednodniowych gwiazd, On zaś w samotności tworzył muzykę nie dla idiotów, lecz dla siebie. Był – mimo hałasu, jaki wokół niego kiedyś czyniono - skromnym, a nawet nieśmiałym człowiekiem. I taki odszedł cicho dziesięć lat temu. Ale przecież - nie wszystek... Wspominam Go, bo Jego piosenki towarzyszyły mi w latach młodości, bo zawdzięczam Mu wybór życiowej drogi, bo cierpliwość, z jaką znosił przeciwności losu, dała mi wzór do naśladowania. I za to, Czesławie, że byłeś ”obok nas” na tym dziwnym świecie, gdzie „czas, jak rzeka” płynie, dziękujemy Ci z niejednego serca. Antoni Kopff a.kopff@wp.pl


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.