NGP- Nr 59

Page 1

www.nzs.ue.katowice.pl

ISSN 1427-4120 | Nr 59| cena 0zł Nakład 4000 egzemplarzy

Polnische Plakat Kunst s. 24

Fenomen Mariakiej? s. 4 listopad | marzec marzec | kwiecień

Polski aktor eksportowy s. 5


NAUKOWY BIZNES Z

jawisko komercjalizacji wiedzy, jak i zagadnienie stałej współpracy środowiska akademickiego z przemysłem w warunkach gospodarki rynkowej są w naszym kraju raczej nieznane i w większości przypadków kojarzą się bardziej z zachodnią teorią niż polską praktyką. Pierwszą znaczącą inicjatywą ułatwiającą środowisku akademickiemu i naukowemu nawiązanie relacji z przedsiębiorcami był projekt „Śląski Portal na Rzecz Innowacji”. Dzięki niemu wdrożono akcję promocyjno – informacyjną mającą na celu ukazanie korzyści jakie daje zacieśnienie współpracy świata nauki i biznesu. Spółka MEGREZ postanowiła pójść krok dalej i realizując projekt pn. Naukowy Biznes ukierunkowała swe działania informacyjne na środowiska akademickie (studenci, doktoranci, młodzi pracownicy naukowi). Oprócz standardowych form promocji firma zaproponowała też bardziej nietypoweczyli pikniki wiedzy. Podczas nich zainteresowani będą mieli możliwość zapoznania się z ofertą dotyczącą przedsiębiorczości akademickiej i instytucji z nimi kooperujących. Zaprezentowane zostaną rozwiązania i pomysły osób, które zdecydowały się założyć własną firmę w oparciu o wiedzę uzyskaną na uczelni. Spółka MEGREZ zaplanowała też ogłoszenie dwóch konkursów. W pierwszym liczył się bę-

dzie ciekawy i efektywny pomysł na działalność gospodarczą dotyczący wykorzystania wiedzy uzyskanej na uczelni. W drugim, ocenie podlegać będą osiągnięcia firm powstałych jako spin-off/spin-out, które funkcjonują na rynku maksymalnie 3 lata. Założono po 3 nagrody w każdej kategorii: za I miejsce 10 000,00zł, za II miejsce 7 000,00zł, za III miejsce 4 000,00zł. Do promowania idei przedsiębiorczości akademickiej wykorzystane zostanie również narzędzie wypracowane podczas realizacji projektu „Śląski Portal na Rzecz Innowacji”, czyli serwis internetowy, dostępny na stronie www.slaskie-innowacje.pl. Tak jak do tej pory zawierać będzie materiały informacyjne o konkursach, grantach, imprezach naukowych, edukacyjnych i konferencjach. Internauci znajdą w nim również oferty jednostek badawczo-rozwojowych. Naukowy Biznes jest projektem skazanym na sukces. Odwołuje się do ludzi młodych i ambitnych, o rozległych horyzontach, poważnie myślących o karierze zawodowej. Należy mieć nadzieję, że Naukowy Biznes w sposób wyraźny wzmocni śląską gospodarkę i przyczyni się do trwałej zmiany mentalności wśród ludzi nauki, którzy swoje innowacyjne rozwiązania będą traktować jak produkt, towar, który można wycenić i spieniężyć.

Projekt współfinansowany przez Unię Europejską w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Człowiek – najlepsza inwestycja


SPIS TREŚCI | 2 | Rondo

KALENDARIUM

| 3 | Na zakupy tylko grupą!

Aldona Sikora Paulina Patrylak

| 4\5 | Fenomen Mariackiej?

Magdalena Goczoł

| 5 | Polski aktor eksportowy

Klaudia Trawińska

| 6 | Klub 27 | 7\8 | Coś pękło. Coś się skończyło?

Mariusz Palka

| 9 | Jaki smak lodów lubisz najbardziej?

PSYCHOTEST Monika Chrobot

| 10\11 | Efektywne wydłużanie doby | 12/13 | O poetach, poezji i innych nieszczęściach | 14\15 | Zimowe szaleństwo bez śniegu? Dlaczego nie!

| 16 | Kod ukryty między bibliotecznymi półkami | 17\18\19 | RECENZJE | 20\21\22 | System Eliminacji Smoków Jest Aktywny | 22\23 | Szkoła przetrwania w ojczyźnie potwora z Loch Ness | 24 | Polnische Plakat Kunst

Z

azwyczaj to początek roku kojarzony jest z postanowieniami poprawy swojego życia i doskonaleniem samego siebie. Nie wiem jak Wasze, ale moje postanowienia zwykle pozostają obietnicami bez pokrycia. Zapytacie czemu. Przez słabość charakteru? Marną motywację? Być może, ale w moim przypadku głównie dlatego, że są podejmowane w towarzystwie ponurej, zimowej aury. Dlatego teraz, kiedy słońce coraz mocniej (i dłużej) świeci, od razu chce się żyć! Wraz z pierwszymi promieniami słońca przekazujemy w Wasze ręce kolejnego Gwoździa i namawiamy do wyciskania z życia jak najwięcej soku! Zachęcamy Was do wszelkich aktywności! Możecie zacząć od zwykłego spaceru ulicami Katowic słuchając którejś z płyt, które recenzuje dla Was Anna Maria Stawska i zmierzać w kierunku Doliny Trzech Stawów by usiąść pod drzewem z jedną z książek, polecanych przez nas w tym numerze. A dla tych, którzy marzą, żeby stać się kiedyś częścią jakiejś niesamowitej literackiej fabuły mamy artykuły Kasi Chwałek na temat gier RPG oraz LARPów, które od jakiegoś czasu stają się coraz bardziej popularne oraz przygotowywane z coraz to większym rozmachem. Mój kolega powiedział ostatnio, że „wiosna jest spoko ale żal chować narty i deski”. Zatem nie chowajcie! Bartek Chwastek ma dla Was ciekawą alternatywę- mountainboard i grasski. Spróbujcie, może i Was ten nowy sport wciągnie! Wiosna to również czas aplikacji na praktyki letnie oraz różnego rodzaju wymiany studenckie. Niebawem na stronach Waszych

Monika Chrobot Bartłomiej Chwastek

Katarzyna Chwałek A.Stawska | A.Marczewska Katarzyna Chwałek

Michał Bimczok Roman Lorent

Uczelni możecie szukać ofert wyjazdów na liczne programy wymian zagranicznych. Nie bójcie się łapać byka za rogi! Realizujcie swoje marzenia bo przecież kiedy, jak nie teraz? Zdecydowanie polecam Wam wyjazd na Erasmusa. Dla mnie półroczny pobyt w Mariborze, w Słowenii, był jak do tej pory największą przygodą mojego życia, której profity zbieram do dzisiaj. Wróciłam bogatsza o życiowe doświadczenie, o nowe międzynarodowe przyjaźnie i niesamowite wspomnienia, których nie da się zdobyć spędzając całe 5 lat studiów w Katowicach. Zatem niech tekst Michała Bimczoka stanie się dla Was inspiracją do wyjazdu na Erasmusa. Uwierzcie, warto! A gdy okaże się, że nie starcza Wam na to wszystko czasu, zajrzyjcie do rozmowy Moniki Chrobot z Panią Anetą Esnekier, socjologiem i trenerem biznesu, która podpowie Wam, jak zarządzać sobą w czasie, byście poza nauką znaleźli trochę czasu na przyjemności. Może warto spróbować narzędzi takich jak Macierz Eisenhovera, która pomoże porządkować troszkę nasze życie, co by stało się bardziej efektywne, no i ciekawsze! Zatem wystawmy swoje twarze na wiosenne promienie słońca i pozwólmy endorfinom robić swoje! Życzę Wam nowych pomysłów i dużo energii do ich realizacji, tak, byście wykorzystali maksymalnie ten kreatywny, wiosenny czas. REDAKTOR NACZELNA: NINA BOCHEŃSKA


STOPKA REDAKCYJNA Magazyn Studencki Niezależnego Zrzeszenia Studentów www.nzs.ue.katowice.pl WYDAWCA: Niezależne Zrzeszenie Studentów Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach REDAKTOR NACZELNA: Nina Bocheńska ZASTĘPCA REDAKTORA: Roksana Nowak REDAKTORZY: Michał Bimczok, Monika Chrobot, Katarzyna Chwałek, Bartłomiej Chwastek, Magdalena Goczoł , Roman Lorent , Anna Marczewska, Mariusz Pałka, Paulina Patrylak, Aldona Sikora, Anna Maria Stawska, Klaudia Trawińska KOREKTA: Katarzyna Chwałek, Anna Gawryś PROJEKT OKŁADKI: Roman Lorent SKŁAD I OPRACOWANIE GRAFICZNE: Roman Lorent DRUK: DRUKAT Sp. z.o.o. ul. Mikołowska 100a, 40-05 Katowice ADRES REDAKCJI: ul. 1 Maja 50, 40-287 Katowice Tel./fax (032) 257 72 19 @: ngp.redakcja@gmail.com /REDAKCJA NIE ODPOWIADA ZA TREŚĆ OGŁOSZEŃ I NIE ZWRACA MATERIAŁÓW NIE ZAMÓWIONYCH. ZASTRZEGA SOBIE PRAWO SKRACANIA I ADJUSTACJI TEKSTÓW ORAZ ZMIANY ICH TYTUŁÓW. OPINIE ZAWARTE W ARTYKUŁACH NIE MUSZĄ BYĆ ZGODNE Z POGLĄDAMI REDAKCJI. ZAMIESZCZONE ZDJĘCIA POCHODZĄ Z INTERNETU ORAZ Z ARCHIWUM CZŁONKÓW REDAKCJI./

Rondo Sztuki luty | marzec 2012 wtorek - piątek w godz. 11.00 - 19.00 sobota - niedziela 10.00 - 18.00

Butenko pinxit 23 kwietnia - 24 maja Nie ma chyba w Polsce, poza prywatnym archiwum Bohdana Butenki, drugiego tak licznego zbioru książek i czasopism z ilustracjami tego artysty. 5LAT: Joanna Chudy „ Śląski Ulisses” 30 marca - 20 kwietnia Projekt „Śląski Ulisses” jest fotograficznym zapisem wędrówek po ulicach miast współczesnego Górnego Śląska, przede wszystkim po osiedlach górniczych, które powoli odchodzą do przeszłości. Autorka zrywa z konwencjonalnymi przedstawieniami Śląska. wykracza poza ramy fotografii dokumentalnej czy reportażowej. Witryna Dizajnu: 5 - 30 marca 2012 Budząca się do życia przyroda każdego wprawia w dobry nastrój, a projektantów dodatkowo potrafi zainspirować świeżymi pomysłami.

© WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE. Ireneusz Walczak: My house is my language 9 - 30 marca Ireneusz Walczak jest znanym i cenionym malarzem. | 2 | NGP


Na zakupy tylko grupą! się do tak rzadko przez nas odwiedzanego teatru? Wiemy jaka jest opieka medyczna w naszym kraju. Kolejki do lekarza nie sprzyjają naszemu zdrowiu. Dzięki zakupom grupowym możemy skorzystać z usług medycznych w prywatnych klinikach dużo taniej.

Jak wiemy, każdy kij ma dwa końce. Oprócz ryzyka możemy także natknąć się na prawdziwą okazję: wymarzoną wycieczkę tańszą o połowę albo kurs tańca lub językowy, które pomogą zaspokoić własne ambicje. Kupon może być też świetnym pomysłem na prezent dla najbliższej osoby. Może zaoferowana na portalu „okazja” przyczyni się do tego, że wybierzemy

Grupon to także kilka maili przychodzących na naszą skrzynkę e-mail każdego dnia. Im więcej zaznaczymy miejscowości i rzeczy, które nas interesują, tym więcej spamu będziemy otrzymywać. Jeśli nie dostaniemy maila od znajomych, to zawsze będzie na nas czekała wiadomość oferująca zakupy grupowe.

Aldona Sikora

/PEWNIE KAŻDY Z WAS, SURFUJĄC W SIECI, NATKNĄŁ SIĘ NA OFERTĘ ZAKUPU PO KONKURENCYJNEJ CENIE. POD KONIEC 2011 ROKU W INTERNECIE MOŻNA BYŁO SIĘ NATKNĄĆ NA REKLAMY OKOŁO TRZYDZIESTU SPRAWDZONYCH PORTALI Z CAŁEGO ŚWIATA (W TYM I Z POLSKI) OFERUJĄCYCH ZAKUPY GRUPOWE. MOŻEMY ZNALEŹĆ TAM PROPOZYCJĘ NA „SPĘDZENIE WOLEGO CZASU W TWOIM MIEŚCIE.”/

W razie dokonania nieprzemyślanych zakupów pozostaje nam 10 dni na zwrot kuponu. Są trzy formy odzyskania wydanych pieniędzy, jednak przeważnie firma nie przelewa pieniędzy na konto bankowe tylko Na początku były to pojedyncze, ciekawe propozy- na konto użytkownika portalu. Przykładem może być cje zakupu różnych przedmiotów i usług pomniejszo- moja współlokatorka, która kupiła karnet na ścianę nych o dużą zniżkę. Z czasem na stronie internetowej wspinaczkową, ale nie zauważyła, że obowiązuje on pojawiły się posegregowane pod kątem miejsca za- w godzinach, w których akurat jest w pracy. Włamieszkania „okazje”. Obecnie, oprócz zaściciele jednak zgodzili się, żeby wykładek z okazjami z poszczególnych miast, korzystała swoją „okazję” za pewną W razie dokonania dopłatą. Oczywiście wszystko zamamy np. możliwość wykupienia pobytu w hotelu lub wycieczkę. W ciągu tych kil- nieprzemyślanych leży od portalu oraz od firmy, któkunastu miesięcy zakupy grupowe stały się zakupów pozostaje ra oferuje usługę. Kiedy odzyskabardzo popularne. Warto jednak pamiętać nam 10 dni na zwrot my już nasze pieniądze, możemy je o kilku rzeczach w szale zakupów online. w przyszłości przeznaczyć na nieco kuponu. bardziej przemyślany zakup. Dokonując transakcji, powinniśmy się zastanowić, czy dany produkt bądź usługa są nam niezbędne. War- Zakupy grupowe mogą być jednak świetną proto także sprawdzić, ile osób zakupiło już daną ofertę mocją. Dzięki atrakcyjnej ofercie zniżkowej możemy oraz jak długo jest ważny kod z grupona. Może oka- przypomnieć o sobie konsumentom bądź zyskać zać się, że kilka tysięcy osób postanowi skorzystać wielu nowych klientów. Trzeba jednak pamiętać, że z usług fryzjera, podczas gdy kupon jest ważny tylko właściciele strony internetowej żądają od nas dość 3 miesiące. Jedyną możliwością wykorzystania na- sporej prowizji. Powinniśmy dokładnie przekalkuloszej „zdobyczy” jest szybkość w wykonaniu telefonu wać, czy zyskamy na takie promocji oraz czy w razie w celu umówienia się na wizytę. Poza tym, „przezor- dużego zainetesowania ofertą damy radę sporostać ny zawsze ubezpieczony” – lepiej poczytać opinie na wymaganiom każdego klienta. Przecież jeśli spodoba temat firmy, która oferuje daną zniżkę. Żadne z nas się nasz produkt lub usługa, konsument wróci do nas nie chciałoby wydać swoich „zaskórniaków” na jakiś bez kodu zniżkowego. Jeśli jednak nie potraktujemy bubel. go dobrze, możemy zrobić sobie antyreklamę.

ORGANIZATOR LOKALNY

KARIEROSFERA 2012 WEŹ UDZIAŁ JUŻ DZIŚ I WYGRAJ PŁATNE PRAKTYKI! Karierosfera, największy tego typu konkurs w Polsce, w tym roku organizowany jest już po raz jedenasty. Projekt przygotowany przez Stowarzyszenie Studenckie WIGGOR z Wrocławia jest skierowany do studentów, chcących sprawdzić swoją wiedzę w jednej z dziedzin dotyczących szeroko pojętego biznesu. Najlepsze osoby z każdej z dziedzin zdobywają możliwość odbycia płatnej praktyki w firmie będącej Patronem Dziedziny. Konkurs składa się z trzech etapów: Etap 1| 9 - 26 marca 2012 Cel: wstępna selekcja uczestników Miejsce: strona internetowa: www.karierosfera.pl Test internetowy - 5 pytań dotyczących ogólnej wiedzy biznesowej i 5 dotyczących konkretnej dziedziny.

Etap 2 | 3 kwietnia 2012 Miejsce: 13 uczelni w całej Polsce w tym Uniwersytet Ekonomiczny w Katowicach Forma: Pisemny test składający się z 50 pytań z konkretnej dziedziny. Etap ten odbywa się na kilkunastu uczelniach w całej Polsce. Na tym etapie wyłonimy 10 najlepszych uczestników z każdej dziedziny. Etap 3 | Finał - 13 kwietnia 2012 Forma: Case study przeprowadzony przez przedstawicieli firmy pełniącej funkcję Patrona Dziedziny. III etap będzie odbywać się na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu. Zakończy się uroczystą Galą Finałową na której wyłonimy zwycięzców wszystkich dziedzin. Stowarzyszenie Studenckie WIGGOR z Wrocławia oraz Organizacja Studencka PANEUROPA Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach zapraszają! Więcej informacji na oficjalnej stronie internetowej projektu: www.karierosfera.pl. NGP | 3 |


Fenomen Mariackiej? /OD 2008 ROKU MAMY W KATOWICACH NOWY DEPTAK. DEPTAK, KTÓRY W UTOPIJNYCH ZAMYSŁACH WŁADZ MIASTA MIAŁ BYĆ JEGO SERCEM I CENTRUM ROZRYWKI. DEPTAK, KTÓRY KOSZTOWAŁ 12 MILIONÓW ZŁOTYCH I MIAŁ BUDZIĆ BEZCENNE EMOCJE ZWIĄZANE Z ODBIOREM KATOWIC. CZY NA PEWNO JEDNAK PLAN TEN WYPALIŁ?/

Paulina Patrylak

Wystrój Mariackiej jest z pewnością awangardowy i nieszablonowy – tego nie można mu odmówić. Niestety, potencjalny odbiorca tej artystycznej małej architektury, czyli zwyczajny mieszkaniec Katowic (bądź miast ościennych), tego nie rozumie. Dla niego ławki z metalowej siatki są niewygodne i nieestetyczne, a drzewka zamknięte w klatkach – żałosne. Trudno się z nimi nie zgodzić, bowiem Katowiczanie, pozbawieni przytulnego kąta w postindustrialnym mieście, spragnieni są fikuśnych ławeczek, uroczych latarni i kawiarenek, w których można usiąść letnim wieczorem bądź schronić się w ich wnętrzu zimą. Brak im ulicy, która będzie przyciągać swoim magnetyzmem, czarować za dnia i nocą. Niestety wydaje się, że futurystyczna Mariacka nie przypadła większości użytkowników miasta do gustu. Samo miasto nie ułatwia tej kwestii, nie dbając przesadnie o porządek na ulicy. Walają się po niej śmieci, resztki plakatów, puste butelki czy puszki po weekendowych koncertach, nie wspominając o wyjątkowo mało skutecznym odśnieżaniu polegającym na usypywaniu „dekoracyjnych” pryzm brudnego śniegu na poboczach. Dzięki Bogu, w tym roku śniegu jak na lekarstwo…

| 4 | NGP

Zapytałam moich znajomych, co sądzą o tej ulicy? Czy według nich jest sercem miasta? Co zmieniliby w niej, gdyby mieli taką możliwość? Oto, jakie odpowiedzi otrzymałam: „Sercem miasta (w znaczeniu salonu) zdecydowanie nie jest, za to imprezowym zakątkiem na pewno. Zależy co nazwać przez „wygląd”. Samą kwestię przebudowy uważam za całkiem udaną, niestety różnie (raczej źle) bywa z utrzymaniem na niej czystości, a i większości kamienic przydałyby się lifting. „Jedynie co to wprowadziłbym ewentualne patrole w celu wyeliminowania meneli i żebraków.” To nie jest serce miasta. Brud, syf. Brak organizacji zarówno miasta jak i ze strony właścicieli lokali, szczególnie widoczne w okresie zimy.

Co do letniego, gdyby nie właściciel jednej z knajp, nic by się tam nie działo. Przydałaby się umowa partnerska publiczno-prywatna o współpracy miasta oraz właścicieli lokali gastronomicznych o współpracy w zakresie organizacji wydarzeń oraz odpowiedzialności za to, jeśli to ma być serce miasta. O wiele ładniejszą ulicą jest Staromiejska albo Wawelska. ”Sympatię u młodych ludzi Mariacka zdobywa licznymi wydarzeniami kulturalnymi – finał WOŚP, koncerty Juwenaliowe, finał ESK 2016 czy też eventy organizowane przez UM. Również do młodzieży bardziej przemawiają kontrowersyjne meble miejskie i cały klimat tej ulicy. Nic dziwnego, bo i same zapraszane gwiazdy trafiają w bardziej alternatywne gusta, czyli osoby, które nie są zadeklarowanymi fanami, zastanawiają się, kim ten artysta jest i jaką muzykę wykonuje. Nieważne jednak jak bardzo zmienimy coś z zewnątrz – charakter zostaje ten sam. Mariacka do dnia dzisiejszego jest ulicą dość niebezpieczną, nieco szemraną, o wątpliwej atmosferze. Do dziś można tam spotkać nie tylko panie lekkich obyczajów, ale także bezdomnych i pijanych, przesiadujących na ławkach i zaczepiających przechodniów. Mam wrażenie, że straż miejska (nie mówiąc już o patrolach policji!) zapomniała o tym miejscu, choć poprawa bezpieczeństwa była obiecywana wraz ze zmianą wizerunku. Mieszkańcy Mariackiej narzekają na całonocne imprezy i hałas, który nie daje im prowadzić normalnego życia. Jeszcze do niedawna wydawało mi się to Jeszcze do niedawna wydawało mi się to absurdalne – w końcu „centrum miasta z klubami musi gdzieś się znajdować”. Do czasu, aż… sama zamieszkałam nad klubem. Biorąc pod uwagę, iż moje mieszkanie jest tymczasowe, a także pojawiłam się tam dużo później niż ten klub, jestem w stanie zrozumieć tamtych ludzi.


Mieszkali tam znacznie wcześniej, zanim ktoś zdecydował, że na parterze znajdą się puby otwarte całą noc, z których w każdy weekend będą wychodzić podpici, niejednokrotnie agresywni i zazwyczaj bardzo hałaśliwi imprezowicze. Jak do tej pory 33 rodziny wyraziły chęć przeniesienia się z Mariackiej i złożyły w UM wnioski o zamianę mieszkań. Może zatem UM pomyśli nad zrobieniem w kamienicach międzyuczelnianych akademików? Studentom niejednokrotnie łatwiej znieść głośną muzykę i wytrwałych balowiczów, niż rodzinom z małymi dziećmi bądź ludziom starszym. Mariacka z pewnością rozkręciła nieco rozrywkowe życie miasta ilością klubów i organizacją nietypowych wydarzeń. Czy jednak to wystarczy, by nazywać ją sercem miasta? Czy nie bije ono nieco zbyt daleko od centrum miasta, by pojawiały się tam tłumy? Na to pytanie niech każdy odpowie sobie sam, zastanawiając się, gdzie kieruje swoje pierwsze kroki w piątkowy bądź sobotni wieczór…

Przyjrzyjmy się jednak także poprzednim kreacjom Więckiewicza. Jeszcze do niedawna można było zobaczyć film pod intrygującym tytułem Wymyk w reżyserii Grega Zglińskiego. W filmie tym mamy do czynienia z mężczyzną koło czterdziestki zazdrosnym o faworyzowanego przez ojca brata, zamkniętym w swojej firmie i nieufnym wobec nowości technologicznych. Ponadto z typem człowieka, który odczuwa potrzebę ciągłego udowadniania swojej rzekomej męskości.

Twarz Więckiewicza znowu przyciąga! Postawiona w sytuacji ekstremalnej zastyga…. i tu zaczyna się właściwa fabuła filmu. Problemem Alfreda (Więckiewicz) staje się bierność w momencie, gdy chu/Nie będzie przesadą stwierdzenie, że polskie kino ma ligani wypchnęli z pociągu jego brata. Nie zaretwarz. Konkretnie jest to twarz Roberta Więckiewicza agował, stał bezradnie, przyglądając się jak jego (nie Piotra Adamczyka, Borysa Szyca czy Tomasza brat bronił dziewczyny przed bandą nastoletnich Karolaka) – twarz jak z marmuru, każda zmarszczka mówi przestępców. Reżyser tym samym pokazał jakże do nas z ekranu, wyrażając tyle emocji w przedstawianej typową postawę ludzi w obliczu krzywdy innego. postaci, że zatracamy granicę między fikcją a realnym Tak to wygląda najczęściej, dlatego tchórzostwo człowiekiem, który podczas projekcji przestaje być Alfreda ciężko poddać krytyce. Możliwe, że więkaktorem, a staje się właśnie tą filmową postacią./ szość z nas postąpiłaby podobnie, nie mając odwagi zareagować. Bohaterowi Więckiewicza wieTen entuzjastyczny pean ku twarzy wybitnego ak- rzymy od początku – jest taki jak nasi sąsiedzi, jak tora nie powinien nikogo zniechęcić do filmowych my sami. Wystarczy gest i drobna mimika twarzy, wyborów, jeśli oczywiście w najbliższym czasie wy- aby mu uwierzyć i postawić się w podobnej sytuacji. bierze coś z repertuaru kina polskiego. Mamy obecnie wysyp filmów z Więckiewiczem w roli głównej, a Na tle dwóch wspomnianych filmów ten trzeci, co najbardziej zaskakuje, są to obrazy niebanalne, w którym również pojawia się „ta twarz”, jest jak z inprzemyślane i często bardzo oszczędne w formie. nej bajki. „Baby są jakieś inne” Marka Koterskiego są Takie też są środki wyrazu aktora w każdej roli. Więc- metaforą męskich frustracji i pretensji do kobiet, któkiewicz gra twarzą – zmęczoną, depresyjną, pewną re… „są jakieś inne”, a więc nieprzewidywalne, wręcz siebie, cwaniacką. To nie są epitety odnoszące się niebezpieczne i mówiące innym językiem. Więckiewyłącznie do jednego bohatera. Wachlarz postaci, wicz w tym przypadku jest mężczyzną prostym, znuw które wcielił się ostatnio aktor, to przede wszyst- dzonym życiem. Twarz jego jest wręcz komiczna – pukim wachlarz charakterów i postaw moralnych. ste spojrzenie wyrażające beznadziejność męskiego To, czego brakowało od pewnego czasu naszej ki- losu w krainie kobiet. Nie grzeszy inteligencją, ale jego nematografii, to autentyzm i możliwość utożsamienia przepełnione błędami językowymi wywody przykuz głównym bohaterem. Takim bohaterem na mia- wają uwagę i nawet budzą współczucie. Takiego rę naszych oczekiwań być może stanie się boha- bohatera nie powstydziłby się nawet Woody Allen. ter najnowszego filmu z Robertem Więckiewiczem. Wielość twarzy, jakie przywołują te trzy filmy, nie wyNa ekrany kin wszedł właśnie film Agnieszki Holland czerpuje aktorskich możliwości Więckiewicza – w droW ciemności. To historia rozgrywająca się w kana- dze jest kolejny obraz z jego udziałem. Tym razem aktor łach Lwowa – miasta, w którym grupa Żydów, ucie- zmierzy się z postacią Wałęsy, a kampania reklamowa kinierów z getta, ukrywa się dzięki pomocy Polaka, promująca film już zapowiada, że będzie to wyjątkoLeopolda Socha. Postać Poldka (w tej roli oczywi- we wydarzenie. Miejmy tylko nadzieję, że nie będzie ście Więckiewicz) jest przykładem bohatera prze- to rola z gatunku tych, które jak rzep przyczepiają się chodzącego wewnętrzną przemianę. To drobny do aktora, a raczej droga do dalszych, trafnych wyzłodziejaszek mający na uwadze jedynie własną ko- borów. W każdym razie możemy życzyć sobie oby rzyść, żyjący w czasach, w których można liczyć wy- tak ciekawych kreacji filmowych było jak najwięcej, łącznie na siebie. A jednak wrodzone cwaniactwo a doczekamy się naszego polskiego Marlona Brando. przegrywa ze współczuciem i poświęceniem. Ta genialna rola wymagała opanowania lwowskiego akNGP | 5 | centu oraz realizmu w ukazaniu przemiany bohatera.

Magdalena Goczoł

POLSKI AKTOR EKSPORTOWY


Klub 27

Klaudia Trawińska

/Dwadzieścia siedem - liczba naturalna następująca po 26 i poprzedzająca 28. Banalne i jakże mało ekscytujące zajęcie, by rozwodzić się nad istotą liczby. W prawdzie mogę jeszcze dorzucić, że jest ona liczbą atomową kobaltu, ale i to nie wywrze na nikim większego wrażenia./

Są jednak Ci, dla których liczba warunkuje inne kryterium poznania, niż umiejętność rachowania. Jedni zafascynowani światem liczb, świadomie zajmują się numerologią, bądź ich symboliką , drudzy być może są na to skazani. Pytanie tylko, czy można być skazanym na coś wyimaginowanego, na coś czego nie ma, nigdy dotąd nie było. Czy można ufać domniemanym prawdom, wnioskowaniu przed domysły? Jednak fakty i daty mówią same za siebie, nie potrzebują oskarżycieli, ani obrońców – po prostu są. Brian Jones, Jim Hendrix, Janis Joplin, Jim Morrison, Kurt Cobain - fenomenalne postacie, genialni muzycy. Ich talent, praca i charyzma przyczyniły się do przełomu w historii muzyki. Jednak oprócz muzycznej pasji tą czwórkę połączyło coś jeszcze – liczba 27. Impulsem do stworzenia listy była śmierć czterech powyżej wymienionych muzyków. Intrygującym faktem jest, że cała czwórka artystów zmarła dokładnie w przeciągu dwóch lat. 27 - zaklęta, czy przeklęta? Jaki pech, traf, a może przypadek sprawił, że to właśnie ta liczba przyniosła śmierć? Z czasem przybywało pytań, wątpliwości. Niedowiarkowie zawsze przecież powiedzą – nie, to niemożliwe. Czyżby? Robert Johnson, Rudy Lewis, Bryan Ottoson, Jeremy Michael Ward – to tylko niektórzy zmarli w wieku 27 lat. 23 lipca 2011 roku grono Klubu Dwudziestu Siedmiu wzbogaciło się o jeszcze jednego muzyka. My zubożeliśmy. Amy Winehouse -autorka tekstów piosenek, wokalistka obdarzona potężnym, hipnotyzującym głosem -

| 6 | NGP

odeszła. Lecz utwory takie jak: Back to Black, Valerie, czy Will You Still Love Me Tomorrow nadal brzmią w naszych głowach, stanowiąc samoistną ucztę dla serc i dusz spragnionych dobrej muzyki. Wciąż toczone są spory jakie kryteria powinien spełniać muzyk zmarły w wieku 27 lat by móc przystąpić do Klubu 27. Zrzesza on wpływowych muzyków z gatunku bluesa, rocka i R&B. Spoglądam na listę artystów, którzy odeszli w tak młodym wieku i zastanawiam się co tak naprawdę ich połączyło. Pech, przypadek, czy może używki? Prawdopodobne przedawkowanie heroiny, samobójstwo, wstrząs wywołany spożyciem zbyt dużej ilości alkoholu – to tylko niektóre przyczyny śmierci muzyków. Większość jednak owiana jest tajemnicą, dziwnym zrządzeniem losu. Zgodnie z pop-kulturowym przekonaniem najjwiększe sławy Rock&Rolla najczęściej umierały w wieku 27 lat, jednak szerokie grono naukowców uważa , iż coś takiego jak Klub 27 nie istnieje i nigdy nie istniał. Zwrócili bowiem uwagę na „intensywny” tryb życia jaki prowadzili światowej sławy muzycy. Nie można przecież nazwać pechem, zrządzeniem losu, czy fatum przedawkowanie narkotyków czy alkoholu! Ich droga wybrukowana upadkami oraz sukcesami, płonąca jaskrawym światłem reflektorów nagle urwała się, pozostawiając domysły. Liczby i daty mogą dla wielu odbiorców stanowić pewną teorię, możemy nadal ślepo wierzyć w przeznaczenie ukryte w liczbie 27, uważam jednak, że to nie liczba jest klepsydrą odmierzającą czas! Często to głupota podejmowanych czynów zbiera swoje żniwo.


Coś pękło. Coś się skończyło? /Rok 2011 był rokiem szczególnym, trzeba przyznać, że tak wielu dobrych płyt, tak wielu udanych koncertów i, niestety, tak wielu pogrzebów muzycznych legend nie było co najmniej od kilku lat. Najsmutniejsze jest w tym wszystkim to, że te 12 miesięcy były szczególne właśnie z powodu odejścia tylu znamienitych postaci polskiej i światowej sceny muzycznej. A jak rok właściwie się zaczął?/

Mariusz Palka

W pierwszym miesiącu ubiegłego roku Grubson wydaje „Coś więcej niż muzyka”. To drugi spośród czterech dotychczas wydanych albumów, który znalazł się na notowaniach muzycznych sklepów. Prywatnie Tomasz Iwańca to muzyk, raper specyficzny, bo zdecydowanie odbiegający od wizerunku najbardziej popularnych polskich artystów tego gatunku. Nie afiszuje się jak Tede ani nie bluzga jak Peja, a jednak sprzedaje o wiele więcej płyt niż oni, a jego utwór „Na szczycie” w serwisie Youtube został odsłuchany (uwaga!) 20 milionów razy. Nie sposób pomyśleć, że ten znany raper i producent muzyczny w ciągu zaledwie kilkunastu miesięcy stał się numerem jeden w tej branży. 19 stycznia coś się zmieniło – świat już nigdy nie będzie taki sam. Przykład Adele Laurie Blue Adkins – lub po prostu Adele – daje jeszcze jakiś cień nadziei na to, że nie trzeba być wysoką, szczupłą, bogatą, obdarzoną w kobiece walory blondynką z niebieskimi oczkami, by w świecie popu osiągnąć sukces. Brytyjska piosenkarka swoim drugim albumem „21” potwierdziła, że obecnie to ona jest królową europejskiej muzyki i pozycji swej raczej prędko nie straci. I zdecydowanie nie chodzi mi o to, że wymiary Adele odbiegają od wymogów uczestniczek „Top Model”. Wolę Adele „przy kości” z prawdziwym talentem od wszelkich innych gwiazdeczek, o których już nikt w 2012 roku nie pamięta. Kilkanaście dni później – prawdopodobnie na atak serca – podczas snu odchodzi ze świata wirtuoz gitary. Muzyk wspaniały, doskonale odnajdujący się w krainie położonej gdzieś między doliną bluesa a kotliną mocnego, dobrego rocka. Chciałoby się powiedzieć, że „he’s still got the blues for us”, parafrazując jego najwybitniejszy kawałek. Niestety, Gary Moore odszedł 6 lutego. Konstanty Ildefons Gałczyński specjalnie dla niej stworzył postać Hermenegildy Kociubińskiej, poetki hermetyczno-sympatycznej. Żadnej pracy się nie bała. Irena Kwiatkowska zmarła 3 marca, zostawiając po sobie gigantyczny filmowy, ale i muzyczny dorobek i wspomnienie fantastycznej, ciepłej, utalentowanej osoby. Maj był szczególnym miesiącem dla polskiego rocka – dziewiątego dnia tegoż miesiąca wydana zostaje płyta Luxtorpeda zespołu – jakże by inaczej – Luxtorpeda. Prawdziwie mocno rockowe granie, które momentami brzmi, jakby było inspirowane punkiem lat 80. To album niezwykły. Na takie wydanie punkowego rocka (bo stricte punk rockiem tego nazwać nie można) czekałem kilka dobrych lat. A piosenka Autystyczny to jeden z wielu prawdziwych (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) hitów minionego roku. Ania W. jest postacią niezwykłą, bo jeśli Ania odkryję jakąś piosenkę, prawdopodobieństwo, iż piosenka ta spodoba się i mnie, równa się właściwie 1. Ania ma gust. I Ania przesłała mi kiedyś jakąś piosenkę Bona Ivera (notabene, kilka jego kawałków można ściągnąć legalnie za darmo z jego strony internetowej). Przez moment zacząłem wątpić w swoją heteroseksualność, bo uwielbienie dla Ivera niebezpiecznie mieszało się z fascynacją, ocierając się o zakochanie. Po kilku chwilach ochłonąłem, ale pod wrażeniem jego płyty Bon Iver jestem w dalszym ciągu.

Pierwsza połowa lipca została zdominowana najważniejszym i najbardziej znanym obecnie w Polsce festiwalu, jakim bez wątpienia jest Opener. Coldplay, Prince, M.I.A., Fat Freddy’s Drop, Hurts i wielu, wielu innych zagościło na gdyńskich Babich Dołach i dawało koncerty jak z bajki. Na żywo niestety nie dane mi było tego zobaczyć, ale dzięki Internetowi czy PR „Trójce” mogłem być chociaż biernym uczestnikiem tych niezwykłych czerwcowo-lipcowych wydarzeń. W tym roku na festiwalu na pewno będą Bjork i The XX. Nie wiem, czy może być lepiej, ale o bilety będę walczył jak lew. 23 lipca, dotychczas niejednokrotnie wyśmiewana, 27-letnia Amy Winehouse, po wypiciu dawki alkoholu ponad sześciokrotnie większej niż śmiertelna, umiera. Świat zastyga, po chwili roni łzę, chowa twarz w dłoniach, próbując za wszelką cenę nie powiedzieć: „a nie mówiliśmy” bądź „sama sobie była winna”. Michael Jackson do momentu śmierci był „zombiakiem”, „pedofilem”, „żywym dowodem na fatalny efekt kolejnych operacji plastycznych”. Po śmierci stał się królem popu, któremu już nikt nie jest w stanie nic zarzucić. „Alkoholiczka” i „narkomanka” Amy Winehouse już nigdy pijana na scenę nie wyjdzie. „Fakt” i „Super express”, ale i inne światowe dziennikarskie hieny jeszcze łkają. Moim skromnym zdaniem zmarła wyrazista, obdarzona magnetyzującym głosem prawdziwa artystka. Ale moje zdanie chyba ginie w gąszczu innych, mniemam. W sierpniu płytę Making mirrors wydaje niejaki Gotye – do 2011 roku raczej nieznany szerszemu audytorium muzyk z Belgii, obecnie mieszkający w Australii. Od września liczba słuchaczy powiększa się w zastraszającym t e m p i e , a to za sprawą niewątpliwego hitu roku ubiegłego, czyli piosenki Somebody That I Used to Know, którą wykonuje wraz z powabną Kimbrą. Nie było dnia, żeby utwór ten nie leciał przynajmniej kilka razy w większości polskich radiostacji. Nie było osoby, która nie wrzuciłaby tej piosenki choć raz na swoją facebookową tablicę. Nie było choćby chwili zwątpienia w to, że utwór ten musi stać się hitem roku 2011.

NGP | 7 |


O fenomenie tej piosenki może świadczyć choćby fakt, że jako jedna z dwóch nowości (drugą była, co chyba też nie jest bardzo zaskakujące, piosenka Adele) piosenka Gotye i Kimbry znalazła się w zaszczytnym Topie Wszechczasów, przygotowywanym od 18 lat przez dziennikarzy Programu Trzeciego Polskiego Radia. Mam cichą nadzieję, że po tej piosence Gotye nie zgaśnie i już zacieram ręce na jego kolejny album. Zasłużona platynowa płyta za album 8. Uwielbienie fanów. Zapełnione sale na jej koncertach. Ugruntowana pozycja na muzycznej scenie od lat. Katarzyna Nosowska, bo o niej mowa, to prawdziwa bogini polskiej muzyki. Nie jestem w stanie od kilku lat zdecydować, kto z dwójki Nosowska – Osiecka napisał lepsze teksty. A może to bezcelowe, bo obie zrobiły dla polskiej muzyki coś wspaniałego, coś, czego przecenić w żaden sposób nie można? „Do ust mnie nieś i dław, zachłystuj się / Wyjąkaj ten głód i jedz łapczywie znów / Nim rozbełta ci spojrzenie dziwny wstyd. / Nim zostawisz mnie jak pełen resztek stół”. Poezja? To chyba za mało. Islandzcy muzycy z zespołu Sigur Rós chyba wiedzieli, że 27 listopada mam urodziny, bo nie mogli mi sprawić większego prezentu, jak wydanie płyty DVD pt. Inni z koncertem, który zarejestrowany został w Alexandra Palace w Anglii w 2008 roku. Śpiewający w stworzonym przez siebie języku, Islandczycy już od wielu lat sprawiają swoim fanom takie niespodzianki. Cieszy kolejny ich wspaniały prezent.

| 8 | NGP

Grudzień to miesiąc wielkiego smutku, bo w ostatnich dniach roku 2011 odeszły od nas wielkie artystki. Pierwsza z nich – podobnie jak w przypadku Amy, do momentu śmierci równana z ziemią z powodu jej problemów psychicznych – Violetta Villas odeszła w samotności, z dala od innych, już jakby trochę zapomniana. Jeden z najmocniejszych głosów, jakie kiedykolwiek wydała nasza ojczyzna. Piosenkarka pieśni estradowych, operowych i operetkowych, aktorka filmowa, teatralna i rewiowa, kompozytorka, autorka tekstów – to tylko niewiele z jej życiowych dokonań. Do dziś w głowie siedzi mi

jej wokaliza z utworu śpiewanego z Kazikiem Staszewskim Kochaj mnie a będę twoją. Jeszcze na dobre nie pożegnaliśmy Pani Violetty, kiedy 17 grudnia dotarła do nas informacja o śmierci „bosonogiej divy”. Wywodząca się z Wysp Zielonego Przylądka Cesaria Evora, mająca praktycznie zerowe szanse na sukces, zamknęła usta tym wszystkim, którzy już dawno odrzucili afrykański rynek muzyczny. Zaczęła późno, występując w malutkich klubach, gdzie gęsty dym papierosowy można było ciąć nożem. Swoim głosem zataczała coraz szersze kręgi. Koncertowała po całym świecie, ciesząc ludzi ciepłem, dobrocią, fantastycznym, melodyjnym głosem. Jakoś tak się smutniej zrobiło, ale pretensje proszę kierować nie pod mój adres. W chwilach, kiedy odchodzi Gary Moore, A. Winehouse czy C. Evora, ale i inni artyści, których nie jestem w stanie tu wymienić z braku wielu kolejnych łam, nie sposób mi zrozumieć dlaczego odchodzą właśnie CI, konkretni, którzy mnie ukształtowali, dzięki którym wiem, czym jest prawdziwa muzyka, przez których oddalam się coraz mocniej od rynku kiczu i komercji, a przybliżam się ku prawdziwej esencji światowej muzyki. Rok 2011 to rok prawdziwych perełek, jeśli chodzi o muzykę rockową, alternatywną. Na polskim rynku muzycznym obecni są nie tylko Doda i Sylwia Grzeszczak, ale – i tu można bez kozery spojrzeć na listy sprzedawanych płyt – Kasia Nosowska, Luxtorpeda, Piotr Rogucki czy Grupa Mocarta i Zbigniew Zamachowski. Na świecie berła królowej i króla muzyki dzierżą nie tylko Rihanna i Pitbull, ale PJ Harvey, Bon Iver, Kasabian i James Blake. Oni wszyscy wydali genialne płyty, o nich wszystkich jednak sporo słychać. I to z pewnością cieszy. Dziś rozmawiałem wirtualnie z kolegą, który o muzyce powiedział, że skończyła się w 1979 roku, że obecnie wszystko, co jest tworzone, to „pseudomuzyka”. Nie pozostało mi wtedy nic innego, jak tylko się uśmiechnąć i zamknąć okienko rozmowy. I tego Wam wszystkim życzę z całego serca podczas rozmów z zamkniętymi na rozwijającą się dynamicznie polską i zagraniczną muzykę ignorantami.


PSYCHOTEST:

Jaki smak lodów lubisz najbardziej?

Czekoladowe, waniliowe, a może truskawkowe? Smak lodów, po który sięgasz to nie tylko zwykła zachcianka. Może powiedzieć nieco więcej o twojej osobowości. Dr Alan Hirsch udowodnił, że na podstawie preferowanego rodzaju lodów można określić osobowość człowieka. Zbadał kilkaset osób, które określiły swój ulubiony smak, a potem odpowiedziały na pytania. Miłośnicy poszczególnych smaków mają na ogół podobne cechy charakteru. Zobacz, czy wyniki badań pasują także do ciebie.

1. WANILIOWE Osoby, które preferują ten smak są ekspresyjne i impulsywne. Bywają idealistami, a w związkach szukają poczucia bliskości i bezpieczeństwa. Cenią ciepło domowego ogniska oraz romantyzm. To dlatego idealnymi partnerami dla nich będą także miłośnicy lodów waniliowych.

2. CZEKOLADOWE Jeśli wybierasz taki smak, zapewne jesteś osobą kreatywną i lubisz być w centrum uwagi. Kochasz flirtować, nie znosisz rutyny. Niestety, miłośnicy czekolady są także łatwowierni i podatni na wpływy, dlatego chętniej działasz w zespole, niż nim przewodzisz. W związku najważniejsza jest dla ciebie bliskość. Partner dla ciebie: inny czekoladomaniak lub miłośnik lodów orzechowych.

3. TRUSKAWKOWE Lubisz działanie w grupie. Wspólny sukces to dla ciebie osobiste zwycięstwo. Łatwo dogadujesz się z otoczeniem. Trudno się zakochujesz. W związku jesteś lojalnym partnerem i przyjacielem drugiej połówki. Partner dla ciebie: osoba lubiąca lody miętowe.

4. KAWOWE Twoje życiowe motto to: Carpe diem. Kochasz życie i nie myślisz o przyszłości. Najlepszym partnerem dla ciebie będzie osoba, która będzie kompanem do nowych wyzwań. Wtedy wasz związek będzie pełen pasji. Najmocniejszą więź stworzysz z osobą, która lubi lody truskawkowe.

5. MIĘTOWE Takie lody wybierają cynicy i osoby pew-ne siebie. Lubią spory, bo zwykle mają tyle argumentów, że łatwo je wygrywają. W związku nie szukają romantyzmu, tylko rozważnie planują każdy kolejny krok. Wymarzonym partnerem takiej osoby będzie także osoba lubiąca smak mięty.

6. ORZECHOWE W życiu kierujesz się twardymi zasadami i honorem. Jesteś inteligentny i dział-asz bardzo skrupulatnie. To dlatego wiele wymagasz od siebie i innych. Kochasz pracę i wysoko stawiasz sobie poprzeczkę w życiu. Miłośnicy lodów orzechowych mają kłopoty z okazywaniem uczuć w związku. Bywają agresywni tylko podczas sportowej rywalizacji. Idealny partner: osoba lubiąca lody miętowe.

NGP | 9 |


/ŻYCIE STUDENTA NIE JEST ŁATWE, SZCZEGÓLNIE POD KONIEC SEMESTRU. CZYTAJĄC KILKADZIESIĄT STRON KSIĄŻEK PRZY HEKTOLITRACH KAWY, MAMY NADZIEJĘ, ŻE W JEDNĄ NOC UDA NAM SIĘ ZOSTAĆ EKSPERTAMI Z DZIEDZINY EKONOMII, ZARZĄDZANIA CZY MATEMATYKI. ISTNIEJĄ JEDNAK INNE METODY, BARDZIEJ SKUTECZNE I POZWALAJĄCE NAM OGRANICZYĆ STRES. O SEKRETACH ZARZĄDZANIA SOBĄ W CZASIE ROZMAWIAŁAM Z ANETĄ ESNEKIER SOCJOLOGIEM I TRENEREM BIZNESU Z WIELOLETNIM DOŚWIADCZENIEM ORAZ WŁAŚCICIELKĄ PROJEKTU PASJA./

NGP: Jaki jest pierwszy krok do odpowiedniego zarządzania sobą w czasie? A.E.: Na początek warto zrobić prywatny „rachunek sumienia”. Ile mamy egzaminów? Jaka jest objętość materiału? Co wymaga od nas najwięcej przygotowania a co pójdzie nam raczej gładko? Co sprawi przyjemność, przez co będzie trudniej przebrnąć? Ile na to wszystko mamy czasu? Co może nam przeszkadzać w nauce? Szczerze należy przemyśleć swój punkt wyjścia. Naturalną konsekwencją owego „rachunku sumienia” jest ustalenie celów na czas sesji i przygotowanie bardzo konkretnego planu działania. Ważne, żeby nasze cele nie brzmiały jak puste slogany typu „zdać i już” albo po prostu „zaliczyć sesję”. Ustalamy cele po to, by wyznaczały nam kierunek i mobilizowały do działania. Nasze cele powinny być konkretne, możliwe do zmierzenia, winny być dla nas wyzwaniem, ale takim, które jesteśmy w stanie zrealizować i koniecznie muszą być osadzone w czasie. Dla każdego egzaminu ustalamy osobny cel. Warto zapisać swoje cele w postaci oczekiwanych rezultatów, a nie czynności, które mamy do wykonania. Dalej konieczny jest wybór zadań priorytetowych. Można posłużyć się przy tym Macierzą Eisenhowera. Ciągle trzeba mieć na uwadze, że „chodzi o to, aby wykonywać właściwą pracę (działanie efektywne), a nie jakąś pracę wykonywać właściwie (działanie efektowne)” – jak powiedział Peter Drucker. Dlatego odradzam działanie „na oślep” i chaotyczne.

| 10 | NGP


EFEKTYWNE WYDŁUŻENIE DOBY Monika Chrobot NGP: Jak ważna jest odpowiednia motywacja i jak ją w sobie podtrzymywać? A.E.: Odpowiednia motywacja, a właściwie w tym przypadku automotywacja, to sprawa pierwszorzędna. Nierozerwalnie wiąże się z prawidłowym ustaleniem celów. Dla podtrzymania własnej motywacji bardzo potrzebna jest wizja efektów, które zamierzamy osiągnąć i skrupulatny plan, jak zamierzamy je osiągnąć. Dlatego samo „trzeba zdać” nie wystarczy. NGP: Odpowiednie zarządzanie sobą w czasie wymaga silnej woli i konsekwencji. Możemy to sobie w jakiś sposób ułatwić? Jak nabyć prawidłowe nawyki? A.E.: Ważna jest świadomość siebie. Jeśli odczuwamy rzeczywistą ochotę na nabycie prawidłowych nawyków, powinniśmy nieustannie obserwować swoje zachowania i reakcje. Warto zidentyfikować prześladujących nas złodziei czasu i zminimalizować ich wpływ na naszą efektywność. Ponieważ sprawność psychofizyczna każdego człowieka podlega określonym wahaniom zgodnym z jego naturalnym rytmem, warto zidentyfikować porę swoich „wyżów” i „niżów” tak, by nie marnotrawić najlepszych dla siebie godzin. A jeśli

uda nam się wykonać zaplanowane zadania danego dnia/tygodnia, dajmy sobie nagrodę. Nie zapomnijmy o drobnych przyjemnościach dnia codziennego. Znacznie łatwiej też pilnować czyjejś systematyczności niż swojej – znajdźmy zatem kogoś życzliwego, z kim będziemy się mogli wzajemnie wspierać w byciu konsekwentnym. NGP: Co kryje się w idei KISS - „keep it simply and stupid” lub „keep it simply and smart”? A.E: To nic innego jak stwierdzenie, że najprostsze rozwiązania są najlepsze. Jeśli chcesz działać efektywnie, nie komplikuj spraw. Skalkuluj, co ci się bardziej opłaca: szukanie nowych sposobów działania czy działanie po staremu. Musisz przewidzieć czas zaoszczędzony na znalezieniu ulepszenia, doliczyć straty spowodowane późniejszym rozpoczęciem działania i porównać z przewidywanym czasem poświęcanym na poszukiwania. NGP: Sesja wymaga od nas koncentracji. Jak ważny w czasie nauki jest odpoczynek i jak powinien on wyglądać? A.E.: Jest bardzo ważny. Aby faktycznie w tzw. międzyczasie odpoczywać, nie możemy odczuwać z tego powodu wyrzutów sumienia. To jest moim zdaniem najważniejsze. Odpoczywamy po to, by nabrać kolejnych sił do nauki albo świeżego spojrzenia na sprawę. Dlatego powinniśmy czas na relaks uwzględnić już w swoim planie działania. Musi to być odpoczynek świadomie przeżywany – „to jest moja chwila relaksu, mam do niej prawo”. Zalecam odpoczynek taki, który sprawi nam

przyjemność. Najlepiej w oderwaniu od miejsca, w którym się uczymy. Aktywność fizyczna wspomaga proces regeneracji sił psychicznych. NGP: Lepiej zacząć od materiału, który sprawia nam problem czy od rzeczy, które są dla nas przyjemnością? A.E.: Naturalną tendencją jest odwlekanie realizacji zadań, które sami dla siebie definiujemy jako trudne lub nieprzyjemne. Zwodzimy się często, że „za chwilę”, że „jutro”, że „teraz nie mamy siły”. Brniemy tym samym w zaległości, praca zaczyna się spiętrzać i stres się nasila. Kiedy zauważamy u siebie „chorobę” prokrastynacji (z łac. procrastinatio – odroczenie, zwłoka), opłaca nam się natychmiast z niej wyleczyć, bo aby coś zrealizować, trzeba zacząć tu i teraz, trzeba się rozgrzać. Warto trudne zadanie podzielić na etapy i iść małymi krokami, do przodu, a okaże się, że „nie taki diabeł straszny jak go malują”. Zadania, które sprawią nam radość, zostawmy sobie na deser i potraktujmy jako nagrodę. Warto też trzymać się zasady „wszystko po kolei”, a nie „wszystko na raz”. Drugie podejście mówi, że lepiej zacząć od łatwego – jeśli zaczniemy od tego, na czym się znamy, co jest dla nas proste, prawdopodobnie nam się uda, a sukces zachęci nas do dalszej pracy. NGP: Niezależnie od podejścia stres występuje zawsze i nie każdy może sobie z nim poradzić. Istnieją sposoby, które mogą nam w tym pomóc? A.E.: Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że każdy z nas inaczej przeżywa stres. Ważne jest nie to, co nam się zda-

rza, lecz jak to odbieramy, dlatego w dużej mierze sami jesteśmy odpowiedzialni za swój stres. Zmieniając własną ocenę sytuacji, możemy stać się spokojniejsi i mniej zestresowani. Jest wyznaczony termin egzaminów i nic tego nie zmieni – przyjmijmy to spokojnie do wiadomości. Aplikujmy sobie aktywność fizyczną – ćwiczmy regularnie, ale nie przeforsujmy się. Dbajmy o siebie i kontakty z bliskimi osobami. Kontakt z życzliwymi osobami daje poczucie bezpieczeństwa. Nie zaprzątajmy sobie głowy myślami typu „nie dam rady”, „to nie dla mnie”. Bądźmy jak Adam Małysz: myślmy „tu i teraz”, bądźmy skoncentrowani wyłącznie na tym, co robimy w danym momencie. NGP: Dla studentów często organizowane są warsztaty szkoleniowe dotyczące także zarządzania sobą w czasie. To dobry sposób na zdobywanie doświadczenia? A.E.: Na pewno warto wziąć udział w warsztatach i potraktować je jako punkt wyjścia do konsekwentnego nabywania właściwych nawyków. Ponieważ podczas warsztatów poddawani jesteśmy wielu ćwiczeniom i eksperymentom, łatwiej nam zrozumieć hasła „efekt wanny”, „efekt piły”, „efekt Stroopa”, łatwiej nam przygotować własną krzywą sprawności dziennej, czy wprowadzić w życie regułę Pareto. Takie warsztaty to również bardzo dobra platforma wymiany doświadczeń – sprawdzonych sposobów zarządzania sobą w czasie. Korzystając z okazji, wszystkim studentom życzę, aby nauka dała Wam satysfakcję, a nie była jedynie koniecznością w związku z sesją. Powodzenia! NGP | 11 |


WISŁAWA SZYMBORSKA 02.07.1923-01.02.2012 Polska poetka, eseistka, krytyk literacki, tłumaczka, felietonistka; członek założyciel Stowarzyszenia Pisarzy Polskich (1989), członek Polskiej Akademii Umiejętności (1995), laureatka Nagrody Nobla w dziedzinie literatury (1996), odznaczona Orderem Orła Białego (2011). Wisława Szymborksa

Nic dwa razy Nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy. Z tej przyczyny zrodziliśmy się bez wprawy i pomrzemy bez rutyny. Choćbyśmy uczniami byli najtępszymi w szkole świata, nie będziemy repetować żadnej zimy ani lata. Żaden dzień się nie powtórzy, nie ma dwóch podobnych nocy, dwóch tych samych pocałunków, dwóch jednakich spojrzeń w oczy. Wczoraj, kiedy twoje imię ktoś wymówił przy mnie głośno, tak mi było, jakby róża przez otwarte wpadła okno. Dziś, kiedy jesteśmy razem, odwróciłam twarz ku ścianie. Róża? Jak wygląda róża? Czy to kwiat? A może kamień? Czemu ty się, zła godzino, z niepotrzebnym mieszasz lękiem? Jesteś - a więc musisz minąć. Miniesz - a więc to jest piękne. Uśmiechnięci, współobjęci spróbujemy szukać zgody, choć różnimy się od siebie jak dwie krople czystej wody. | 12 | NGP


DUSZĘ SIĘ MIEWA. NIKT NIE MA JEJ BEZ PRZERWY I NA ZAWSZE.

O POETACH, POEZJI I INNYCH NIESZCZĘŚCIACH /Zaczynam pisać bez myśli o adresacie. Kto współcześnie interesuje się poezją? Nie licząc oczywiście samych poetów. Znasz osobiście jakiegoś poetę? Nie ma się czym chwalić. Siada wieczorami nad pustą kartką i przez kilka godzin zastanawia się nad nowym znaczeniem każdego słowa, które zależy od położenia. Czy na początku, na końcu, w środku, pomiędzy czymś ważnym, czy czymś niezrozumiałym. Prawda, to mało „widowiskowe”. Pracą poety nie zainteresuje się reżyser. Nikt poetów nawet nie szuka. Kto więc zastąpi Szymborską? Znacie Szymborską? Tak to ta siwa Pani, która napisała „Nic dwa razy”. To bez wątpienia równie piękny jak i popularny wiersz. Jakby dorobek Szymborskiej na tym się kończył. Nie można mieć za to do nikogo pretensji. Nie każdy lubi poezję. Ba, nie każdy lubi literaturę./

Monika Chrobot

Poeta dojrzewa, poeta tworzy, poeta go stopnia, że wywołuje fizyczny ból nawet odchodzi zostawiając kilkaset niedokoń- wśród chorych na analgezję. Najbardziej czonych wierszy. Widzisz ten dramat? niezdrową duszę muszą jednak mieć poeci. Ten ponadprzeciętny dla nas człowiek w pewnym momencie odkrywa, że jedy- Jest poeta, poeta ma duszę, poeta chce ną rzeczą, którą potrafi jest odpowiedni czuć więcej. Na własną odpowiedzialność. dobór słów. Rozpoznawanie emocji jako Myślisz, że miał wybór? Na początku był człosmutek, radość, strach staje się zbyt ba- wiek i człowiek dostał talent. Ścisły umysł, nalne i wymaga rozbudowania. Tworzy pod tak pilnie poszukiwany, talent do szybkiej wpływem tzw. weny. Wiesz co to wena? nauki języków obcych, piękny głos, talent Przychodzi nagle, choć spodziewanie. Naj- plastyczny. I uchował się poeta. To ten, który częściej wywołuje ją wzruszenie. Ludzie wte- w swojej duszy pojmuje wszystko co ludzkie. dy płaczą, krzyczą, słuchają Beethovena Odkrycie go jest równie trudne jak traumaalbo piją alkohol z nadzieją, że tyczne wspomnienia. Po co wszystko zaraz minie. Poeta sia- ZNIECZULICA JEST TAK myśleć nad ludzkim losem? da i poeta tworzy. Coś tak banal- SILNA, ŻE PRZY ŻYCIU Nad historią i zagładą emocji. nego, że dziwne, że powstaje to UTRZYMUJE NAS TYLKO Świat potrzebuje specjalistów, po raz pierwszy. Ktoś umarł i inni MOŻLIWOŚĆ ODCZUWANIA naukowców, farmaceutów. za nim tęsknią, ktoś się zakochał Poeta pozostaje przy tym tak WŁASNEGO BÓLU. i ktoś płacze z radości. Wielkie mi niepotrzebny. Był poeta, poeta rzeczy. Chemii w człowieku jest stanowczo miał talent. Poeta? Nie znam żadnego poety. za dużo. Gdyby nie adrenalina, morfina, serotonina byłoby nam łatwiej. Powszech- A inne tytułowe nieszczęścia? Zdajesz sona znieczulica jest tak silna, że przy życiu bie sprawę jak dużo ludzkich losów zawarutrzymuje nas tylko możliwość odczuwania tych jest w literaturze? Tych prawdziwych, własnego bólu. Wyobrażasz sobie co by się pozbawionych literackiej fantazji. Nie dawstało gdybyś nie czuł bólu? To realne. Ludzie no po raz drugi czytałam „Sceny z życia za cierpiący na analgezję nie czują złamania ścianą” Janusza L. Wiśniewskiego. Publikow nodze, oparzenia, dokuczliwego wyrost- wane kilka lat temu na łamach miesięcznika. Doprowadza ich to do śmierci. Ból ostrze- ka „Pani”. Na każdej jego książce, w krótga nas przed niebezpieczeństwem. Mamy kiej notce o autorze, znajduje się zawsze szansę na reakcję i ratunek dla ciała. A du- „doktor informatyki i doktor habilitowany sza? Wierzysz w możliwość uleczenia duszy? chemii, naukowiec i pisarz.” Darzę Pana Jest przecież w środku COŚ, co pozwala nam ogromnym szacunkiem i nieskończoną zaczuć więcej. Współczucie, rozpacz takie- zdrością. Czytałeś kiedyś Wiśniewskiego? NGP | 13 |


Zimowe szaleństwo bez śniegu? Dlaczego nie! /KAŻDY, KTO JEST MIŁOŚNIKIEM JAZDY NA NARTACH LUB SNOWBOARDZIE, Z PEWNOŚCIĄ ODCZUWA ROZGORYCZENIE, OBSERWUJĄC PANUJĄCĄ AURĘ I REALIA, Z JAKIMI PRZYSZŁO SIĘ ZMIERZYĆ, BY CHOĆ TROCHĘ ZAKOSZTOWAĆ COROCZNEGO SZALEŃSTWA NA ŚNIEGU. WSZYSCY, KTÓRZY MOGĄ SOBIE POZWOLIĆ NA WYJAZD POZA GRANICE NASZEGO PIĘKNEGO KRAJU, SĄ Z PEWNOŚCIĄ W BARDZIEJ KOMFORTOWEJ SYTUACJI. JEDNAK JAK POKAZUJE PRZYKŁAD FRANCUSKICH ALE, NIE JEST TO TAK PEWNA ALTERNATYWA, JAK MOŻNA BY PRZYPUSZCZAĆ. CZY TO OZNACZA, ŻE PRZYNAJMNIEJ CZĘŚĆ Z ZAPALEŃCÓW JAZDY NA NARTACH LUB SNOWBOARDZIE, BĘDZIE WKRÓTCE ZMUSZONA DO ZMIANY SWOICH PREFERENCJI AKTYWNEGO SPĘDZANIA WOLNEGO CZASU W OKRESIE URLOPOWYM? NIEKONIECZNIE./

Bartłomiej Chwastek

towej, wykonanej z włókna węglowego lub szklanego deski oraz kół w rozmiarach 7 – 12 cali, przy czym najpopularniejsze rozmiary to 8 lub 9 cali. Trucki, czyli elementy umożliwiające zamontowanie kół do deski, wykonane są z plastiku lub aluminium technicznego, w środku znajdują się elastomery a czasem sprężyny, które są typowe dla modeli desek z wyższych Mountainboarding stanowi świetną półek. Całość stanowi jednocześnie soalternatywę dla snowboardingu, ale rów- lidną ale elastyczną całość, co sprawia, nież surfingu, kateboardingu czy wakebo- że pokonywanie nierówności nie stanowi ardingu, czyli sportów, do uprawiania któ- problemu i gwarantuje wysoką stabilność. rych niezbędny jest spory zbiornik wodny. Z własnego doświadczenia mogę stwierPierwsze koncepcje desek pojawiły się w dzić, że zasady kierowania taką deską są latach 70 XX wieku, jednak pomysł został bardzo zbliżone do jazdy na snowboarpodchwycony dopiero na początku lat dzie, a wszelkie różnice wynikają jedynie 90, co czyni z mountainboardingu bardzo z faktu lepszej przyczepności deski maunmłody aczkolwiek bardzo prężnie rozwi- tainboardowej do podłoża. jający się sport. Deska mauntainboardowa, dzięki swojej konstrukcji, jest przystosowana do praktycznie każdego rodzaju powierzchni, poczynając od asfaltu, a na kamienistych zboczach kończąc. W dużym uproszczeniu, jej konstrukcja opiera się na połączeniu drewnianej, kompozy| 14 | NGP

Już jakiś czas temu na świecie rozwinęły się i zdobyły dużą popularność „letnie” odpowiedniki jazdy na desce ,nartach. Mowa tu o moutainboardzie oraz grasski, które w Polsce pozostają wciąż mało znane. Stanowią jednak dobrą alternatywę dla ich zimowych odpowiedników.


Grasski to z kolei opcja przeznaczona dla osób preferujących narty, aniżeli „parapety”. Ewolucja tego sportu rozpoczęła się nieco wcześniej, a mianowicie w latach 60 XX wieku, kiedy to Niemiec Richard Martin udostępnił swój wynalazek narciarzom pragnącym szlifować swoje umiejętności również poza sezonem zimowym. Grasski to po prostu obuwie narciarskie oraz zintegrowany z nimi, dość prosty w swojej konstrukcji mechanizm gąsienicowy wykonany z wysokiej jakości tworzyw sztucznych. Jazda z użyciem takich, dość groteskowo wyglądających butów jest jeszcze bardziej zbliżona do swojego pierwowzoru niż w przypadku mauntainboardu. Wszystkie zasady pozostają te

same. Trzeba jedynie przywyknąć do nieco mniejszej powierzchni kontaktu z podłożem, do czego jednak można się szybko przyzwyczaić. Obydwie wymienione przeze mnie dyscypliny, wykorzystują proste, a jednocześnie genialne sposoby na przeniesienie emocji związanych z najpopularniejszymi sportami zimowymi na nieośnieżone stoki, wzgórza, lub nawet specjalnie skonstruowane tory. Sporty te mają jedną wielką zaletę - mogą ich spróbować zarówno prawdziwi zapaleńcy zimowych szaleństw, jak i osoby, które nie przepadają za zimą i śniegiem. Jako osoba lubująca się w takich dyscyplinach gorąco zachęcam do spróbowania swoich sił, nawet jeśli ktoś nigdy nie miał okazji mieć nart lub deski na nogach.

NGP | 15 |


Kod ukryty między bibliotecznymi półkami

/Wszyscy z utęsknieniem, ale i pewną dozą niepokoju oczekiwali na otwarcie CINiBA. Ileż to informacji nie przeciekło do opinii publicznej, ile cudów, komputerów i książek nie naobiecywali... i ucichło. Nagle okazało się, że wielkiego otwarcia w roku akademickim 2011/2012 nie będzie. Ale czy na pewno nie było?/ Katarzyna Chwałek

Wieczór. Godzina 19:20 dnia 4 stycznia. Za oknem szaruga i mżawka. W półmroku wieczoru „błyszczy” niczym latarnia morska pomarańczowy budynek. W jego kierunku – ba!, wprost ku niemu – zmierzają niewielkie grupki osób. Pokonują szklane drzwi jednego z bocznych wejść, by znaleźć się w niewiele mniejszym półmroku. Z głośników sączy się przyjemny głos Mirosława Neinerta. Pośród nieprzebranego tłumu rozgadanych ludzi przemykają wyróżniające się osoby w czarnych kapeluszach – ich znaku firmowym – odpowiedzialne za nieoficjalne otwarcie CINiBA i możliwość wejścia po raz pierwszy do gmachu nowej biblioteki. Ale to nie one będą wkrótce pełniły główną rolę – grą i rozwiązaniem tajemnicy zajmą się zaproszeni goście. Promować książki można na wiele sposobów, ale też utwory nietypowe zasługują na równie nietypowe sposoby. Bez wątpienia należy do nich LARP zorganizowany w gmachu CINiBA, bazujący w pewnym stopniu na powieści Victora Orwellsky’ego pt. Kod władzy. Jednakże zagadki rozpoczęły się już wcześniej – przed samą grą – bowiem promocja odbyła się bez udziału autora utworu, a właściwie bez zdradzenia, kto ukrywa się pod pseudonimem literackim. Kto jednak może zapewnić, że autora nie było tej nocy w CINiBA? Chyba tylko organizatorzy, ale i oni nabrali wody w usta.

| 16 | NGP

Późne godziny rozgrywania LARPa potęgowały nastrój tajemnicy otaczający tak samą książkę, jak i fabułę gry. Dość powiedzieć, że Mistrz Gry, Maciej ‘Olek’ Perski, związany ze Śląskim Klubem Fantastyki, odrobił lekcję i dobrze przygotował się do wyznaczonego mu, niełatwego zadania. Fabułę osadził bowiem nie tylko w naszych czasach, ale też wokół bliskiego nam wydarzenia, jakim jest trwająca przebudowa dworca w Katowicach. Otóż z przebudową tą związane są

kłamstwa, groźby, mordy, hakerzy oraz wielka tajemnica, której odkryciem mieli się zająć gracze. Każdy z nich posiadał jakieś informacje, każdy z nich musiał uzupełnić w nich luki, dzięki rozmowie z innymi, a miał z czego wybierać – fabułę LARPA rozpisano aż na 106 ról (wszystkich obecnych osób było natomiast niemal dwa razy więcej!). Każdy z graczy miał spróbować złamać kod – czasem mniej rzucający się w oczy (w postaci wskazówek zawartych w informacji), a czasem bardziej (np. dzięki plakietkom z zakodowanymi imionami, które wręczono niektórym graczom). Po krótkim wystąpieniu znanego literaturoznawcy związanego z Uniwersytetem Śląskim, profesora Dariusza Rotta, oraz przemowie rzecznik CINiBA, Jadwigi Witek, na scenę wkroczył MG. Pokrótce wyjaśnił zasady gry, kończąc zaproszeniem do wspólnego złamania kodu. A zaraz po tym rozpoczął się chaos, którego koniec zaplanowano na godzinę 0:30. Tymczasem w jednym momencie gracze ruszyli do ata... zbierania informacji. Jedni zastraszali, inni łgali w żywe oczy, jeszcze inni sprawiali wrażenie zagubionych i zdezorientowanych. Dlaczego zatem ci wszyscy ludzie się tutaj znaleźli? Powodów było wiele. Pojawili się fani RPG związani od wielu lat z tym środowiskiem. Niektórzy przyszli z ciekawości – zarówno wobec samej gry, jak i książki. Część graczy została z kolei przysłana przez prowadzących zajęcia, by mogli na własne oczy zobaczyć nietypowe metody promocji. Niezależnie od powodów ich przybycia, każdy z nich miał ten sam cel – złamać kod. Czy im się udało? Aby poznać odpowiedź na to pytanie, musicie rozpocząć własne śledztwo. Powodzenia w odkrywaniu tajemnicy. I pamiętajcie: odpowiedź jest gdzieś między półkami bibliotecznymi.


RECENZJE Hungry pieces

Recenzentka: Anna Maria Stawska

„Głodne kawałki” są wspólnym i jednocześnie pierwszym projektem intrygującego duetu. Pablopavo znany z z Vavamuffin wraz z Praczasem kojarzonym z projektu Masala Sound System, po kilku miesiącach nagrali nietuzinkową płytę, obok której nie można przejść obojętnie. Na tym albumie jest absolutnie wszystko. Piękne dźwięki, na przykład w tytułowej piosence, zderzone chwilę później z subtelną elektroniką, wprowadzają w historię z życia wziętą. Skupcie się na tekście! Natomiast ciekawe intro w „Stówie” płynnie prowadzi do pourywanych dźwięków, a teksty (w wykonaniu Spiętego z Lao Che!) dotykają mrocznej strony życia. Małym przeciwieństwem jest dość zabawna piosenkowa historia „Szpilki” z refrenem „miał za duży brzuch i za małe serce, ręce długie jak grzechy, oczy puste i zwięzłe ”. Miła dla ucha jest również „Boczna ”. Nie wiem jak Wy, ale ja przy tej piosence uwalniam wyobraźnię i jej oczami widzę wszystko to, o czym tu mowa. ”To tylko księżyc światłem nocy sprząta, oooj!„ Orientalno-elektroniczno-beatowy „Dziw” nadaje się na undergroundową imprezę w którąś gorącą sobotę. Podobnie jak „Technika Gęby” - zdecydowanie podrywa do tańca, bujania się i skakania. Ten krążek jest pełen życia i dotyka wszystkich jego magicznych aspektów. Moje odczucia można opisać dokładnie tymi słowami: „pali się serce, pali się jak małe ognisko”. W ramach podsumowania, nie tylko kawałki są głodne. Mój muzyczny apetyt jest niepocieszony i liczy na więcej takich płyt.

Odjazdowe dynie Zremasterowane edycje „płyt gigantów”, a mianowicie debiutu „Gish” z 1991 roku i „Siamese Dream” są genialną okazją by uskutecznić sobie trip do sentymentalnej przeszłości. Smashing Pumpkins wypracował sobie styl nie do podrobienia, nie umiem już tego inaczej określić. Trzeba zapoznać się z nagraniami, tyle. Co powiecie na cudny song „Luna” albo mistrzowską grę na gitarze w „Cherub Rock”? Ta druga piosenka otwiera właśnie album i jest małym atakiem ze strony lidera w „dzieciaków z Nowego Jorku”. Dodatkowo postgrunge’owe, wykonywane jakby od niechcenia „Mayonaise” przywołuje na myśl charakterystyczne lata ’90. Psychodeliczno-dekadenckie ryki i wokale z uzupełnieniem shoegaze’owej nuty są chyba znakiem rozpoznawczym tej grupy. Reedycje można nabyć w formie (podwójnego) CD, w formacie DVD, na płycie winylowej czy w wersji cyfrowej. Na krążkach znajdują się strony „B” (szerzej znane jako b-side’y), bootlegi, a co się tyczy wydań DVD – są na nich zawarte koncerty z 1990 i 1993 roku, z chicagowskiego Metro.

Śnieżne (nie)upadłe imperium Troszkę się śmieję, że Snow Patrol to kolejny band, zaraz po Arcade Fire, który powinien być okrzyknięty „naczelnymi smutasami”. Jednakże każdy skład jest emocjonalny na swój sposób. Nie chcę się już czepiać tych drugich, ponieważ ich ostatnia płyta „The Suburbs” to faktyczna miazga i byłam mile zaskoczona gdy przyszło mi ich słuchać. Wracając już do Śnieżnego Patrolu, to „Fallen Empires” zajmuje godne, szóste miejsce w dyskografii brytyjskiego składu. Chociaż nazwa zespołu bardziej nawiązuje do zimy niż do lata, ich kompozycje momentami przepełnione są słoneczną nadzieją i ciepłymi tekstami, roztapiającymi każde serce. Jak prezentują się utwory na tym krążku? Proszę bardzo: „Those Distant Bells” jest zderzeniem elektronicznych brzmień z pięknymi szarpnięciami gitar, wszystko to jest ośnieżone damskim wokalem. Fajnie, że są jeszcze muzycy którzy nie wstydzą się swoich uczuć i nie śpiewają wyłącznie o panienkach i zakrapianych PIMPowskich imprezach. Urocze. ;) Najpiękniejszą piosenką z całego albumu jest bez wątpienia „Berlin”. To krótkie cudo po pierwszym przesłuchaniu automatycznie rejestruje się w głowie i masz ochotę non-stop puszczać sobie właśnie ten kawałek. Ja sama jak szalona, słuchałam tego na okrągło. Ciekawą kompozycją jest również „miastowy” song, a mianowicie „New York”. Co prawda tekst jest troszkę przytłaczający i zmuszający do głębszych refleksji, ale to nie odbiera piosence jej ogólnego piękna. Natomiast megagitarowy, zadziorny i zwyczajnie kosmiczny refren w „In The End” momentami rozrywa serce. Boże, albo ja się robię taka sentymentalna albo ta płyta jest taka cudowna. Śnieżni nie stracili na swoim uroku, nadal trzymają się swoich charakterystycznych dźwięków. A nieziemski głos Gary’ego Lightbody’ego wciąż, mimo wszystko, trzyma w napięciu i powoduje, że ciarki przechodzą po plecach. Jest bardzo dobrze, chłopaki! Stawiam mocną piątkę. Powodzenia podczas następnej sesji w studio nagraniowym. NGP | 17 |


Muzyka nie-noga Gdy skład Fisz i Emade, czyli bracia Waglewscy, się za coś bierze, kończy się to z mistrzowskim efektem. Nie inaczej jest w przypadku studyjnej płyty „Zwierzę bez nogi”. Panie, Panowie, zapraszam na ciekawą muzyczną wycieczkę! Umówmy się, że hip-hop/rap nie zawsze jest moim ulubionym gatunkiem muzycznym, jednakże wszystkie „Waglewskie” projekty przypadają mi bardzo do gustu. Ta płyta jest bardzo żywa, podnosi poziom adrenaliny, nawet przy takiej szarej atmosferze i nieciekawej pogodzie podrywa i mobilizuje do działania. Teksty będące niezłą gimnastyką dla języka są uzupełnione sporymi, intrygujących skratchami, mechanicznie przydymioną perkusją. Treści utworów skupiają się na hiphopowym lifestyle’u, nie brakuje tematyki życia czy narkotyków. Pierwszym singlem z tej płyty był kawałek zatytułowany tak, jak cały album. „Zwierzę bez nogi” to świetne oldschoolowe rytmy i naprawdę OLD klip (polecam!). Megakompozycjami są również songi „Dziecko we mgle” z orientalnymi, melodyjnymi wstawkami, poszarpany „Myśliwy” wraz z „Tak to robimy”, gdzie znalazło się miejsce na trochę „regału”. „Mistrzami starej szkoły” są „Epromenator I” i przegenialne „Epromenator II”. Nie znam się aż tak na tym rodzaju, ale wydaje mi się, że to esencja tych hiphopowych rytmów. Wiecie co? Czasami podoba mi się ten muzyczny światek. Jesteście gotowi? (mikrofon w dłoni!) Wciskajcie „play” na odtwarzaczach.

RECENZJE KSIĄŻEK

Wśród ukrytych. Wśród oszustów | Margaret Peterson Haddix CHYBA KAŻDY Z WAS MIAŁ KIEDYŚ SZLABAN TYPU: „NIE WYJDZIESZ Z DOMU, BO, I WTEDY SIEDZIELIŚCIE ZAMKNIĘCI W POKOJACH I NUDZILIŚCIE SIĘ NIEMIŁOSIERNIE, A W TYM SAMYM CZASIE WASI KOLEDZY I KOLEŻANKI W NAJLEPSZE BAWILI SIĘ NA PODWÓRKU. Anna Marczewska

Co wtedy czuliście? Wściekłość, żal, frustrację, a może wszystko na raz? Na pewno nie raz zdarzyło się wam okazywać te uczucia poprzez tupanie lub kopanie, wszystkiego, co się nawinęło, albo wrzeszczenie do rodziców, że ich nienawidzicie. Szlaban szlabanem, a jak wiadomo każdy szlaban kiedyś się kończy i z reguły już na drugi dzień mogliście szaleć po podwórku razem z kumplami, ścigając się na rowerach albo grając w piłkę. Luke, główny bohater cyklu Dzieci Cienie nie ma aż tyle szczęścia. Dwunastoletni chłopiec ma dożywotni szlaban. Dlaczego? Ponieważ jest dzieckiem ”nadprogramowym”, niedozwolonym w świecie stworzonym przez Haddix. Autorka w swojej powieści zabiera czytelnika do antyutopijnego świata, nad którym majaczy widmo głodu z powodu nadmiernego przyrostu populacji. Co zrobić żeby zapobiec zbliżającej się klęsce? Odpowiedź jest prosta: wcielić w życie Prawo Populacyjne - chorą ustawę, która zabrania posiadania więcej niż dwójki dzieci. Każde dziecko „ponad limit” ma być zlikwidowane. Drastyczne? Naturalnie, ale przecież jakoś trzeba ratować kurczące się zapasy wody i żywności oraz zapobiec wyginięciu ludzkości. Ale ludzie, jak na ludzi przystało, uwielbiają łamać zasady i każdego roku na planecie rodzi się pokolenie ”dzieci zakazanych”, zwanych „tymi trzecimi”. Dzieciaki, które rodzą się w bogatych rodzinach, są teoretycznie bezpieczne, ponieważ ich rodzice z łatwością mogą przekupić Policję Populacyjną. A co z ludźmi, którzy nie mają pieniędzy na łapówki lub fałszywe dowody tożsamości? Muszą ukrywać swoje pociechy w najciemniejszych kątach domów.

| 18 |

Główny bohater powieści, dwunastoletni Luke Garner, miał pecha. Urodził się w rodzinie ubogich rolników, żyjących na uboczu wielkiego miasta. Chłopiec ma kontakt tylko ze swoimi najbliższymi – rodzicami i dwójką starszych braci. Nie chodzi do szkoły, a większość czasu spędza na świeżym powietrzu, spacerując po lesie lub pomagając ojcu

i rodzeństwu w pracy w polu. Wszystko się zmienia, kiedy Rząd postanawia wyciąć las, aby na jego miejscu wybudować nowoczesne osiedle dla rodzin notabli. Dla Luke’a oznacza to jedno: ukrywanie się do końca życia na ciemnym, zakurzonym strychu i wieczną ostrożność, która jest gorsza od tortur. Wyobrażacie to sobie? Nie możecie włączyć radia, obejrzeć telewizji ani nawet swobodnie iść do łazienki, bo przecież może was ktoś usłyszeć lub zobaczyć, a wtedy… Sami wiecie. Luke z dnia na dzień jest w coraz gorszym stanie. Jego jedyną rozrywką jest czytanie po raz setny tych samych książek oraz obserwowanie domów nowych sąsiadów przez szpary w dachu strychu. Pewnego dnia życie dwunastolatka zmienia się diametralnie. W jednym z domów, podczas nieobecności gospodarzy, widzi jasnowłosą głowę innego, trzeciego dziecka. Od tamtej pory jego jedynym celem w życiu jest dostanie się do domu sąsiadów i zaprzyjaźnienie się z nielegalnym dzieckiem notabli. Kiedy pierwszy raz usłyszałam o cyklu Dzieci Cienie pomyślałam, że jest to coś podobnego do Igrzysk śmierci, którymi jeszcze rok temu tak chorobliwie się zachwycałam. Liczyłam na świetną, wciągającą lekturę i powiem wam, że wcale się nie zawiodłam. Wśród ukrytych i Wśród oszustów to dwa pierwsze tomy cyklu, które wydawnictwo Jaguar połączyło w jeden, pięknie wydany wolumin. Wydawnictwo lepiej postąpić nie mogło, bo gdybym miała czekać kolejne miesiące na drugą część, to chyba wyszłabym ze skóry z ciekawości wrzeszczącej: ”co dalej?!”. Haddix świetnie gra na emocjach czytelnika, konstruując prostą, ale pouczającą fabułę, która zmusza do myślenia oraz zastanowienia się nad samym sobą. Dzieci Cienie to swoiste studium samotności i obraz osoby zaszczutej, niszczonej przez chore reguły wprowadzane przez spanikowanych, niemyślących logicznie ludzi, którzy jakimś dziwnym splotem okoliczności dorwali się do stołka władzy.


Bohaterowie? To czysta magia. Autorka niesamowicie nakreśliła obraz każdej z postaci, nadając jej wyjątkowy charakter, własny sposób myślenia i działania, co sprawia, że bohaterowie są autentyczni i wiarygodni. Niemalże wyciągają dłonie z szeleszczących kart i wciągają czytelnika do ich wypełnionego strachem, złem i walką o przeżycie świata. Czytelnik znajdzie w tej powieści dosłownie wszystko, co dobra powieść powinna mieć: intrygę, przygodę, walkę na śmierć i życie, wartką akcję, przyprawiającą serce o galop, a płuca o łapczywe chwytanie uciekającego powietrza. Gwarantuję, że nie utrzymacie emocji na wodzy i od czasu do czasu w waszych oczach zalśnią łzy współczucia i złości, a główny bohater podbije wasze serca. Osobiście nie mogę się doczekać kontynuacji, bo książka jest naprawdę warta polecenia, więc jeśli macie niewiele czasu, to nawet nie bierzcie się za Dzieci Cienie. Dlaczego? Kiedy już wejdziecie do świata stworzonego przez autorkę, wyjdziecie z niego dopiero, kiedy przeczytacie ostatnią stronę.

Pamięć krwi | Izabela Degórska

Anna Marczewska

Wiem, wiem. Większości z was wampiry kojarzą się ze „Zmierzchem”, błyszczącym w świetle dnia Edwardem i zapatrzoną w niego Bellą, z wiecznie otwartymi ustami. Tak, niesmaczny, lekko przesłodzony obrazek. Cóż na to poradzić? Przecież teraz jest moda na ‘przerabianie’ klasycznych postaci literackich i nie tylko. Do powieści Degórskiej podchodziłam z pewną rezerwą. Maleńką, ale jednak. Niedawno czytałam o polskich wampirach w nieco niedopracowanej powieści Adama Magdonia, której akcja rozgrywała się w Krakowie. Akcja Pamięci krwi ma miejsce w Szczecinie, a z czym kojarzy mi się Szczecin? Ze słońcem i wyprawą nad morze. Gdzie tam, na litość boską, miejsce dla wampira? Ano znalazło się i nie dla jednego, a na całe stadko.

Główną bohaterką powieści jest Milena, dziennikarka „Wiadomości”, która dwoi się i troi, żeby zasłynąć w tym fachu. Nie jest to niestety łatwe, bo jako ‘szczawik’, dziewczyna relacjonuje głównie… postępy robót drogowych. Pewnego dnia - który zmieni całkowicie życie tej lekko przygłupiej blondynki o dużych niebieskich oczach - dziewczyna dostaje zlecenie. Ma zebrać materiały do artykułu na temat wykopów w centrum Szczecina. Właśnie podczas zbierania owych materiałów - wraz z Radkiem (dziennikarzem z konkurencyjnej redakcji) - trafia na trop zagadkowych morderstw w podziemiach rodzinnego miasta. W tym samym dniu dostaje wiadomość od swojej (byłej) najlepszej przyjaciółki, że jej brat - Darek (a były chłopak Mileny), zachowuje się, co najmniej dziwnie. Kiedy za namową Małgorzaty dziewczyna idzie odwiedzić Dariusza, ten niespodziewanie rzuca się na nią i pozbawia przytomności. Po przebudzenia Milena stwierdza, że została zgwałcona i zgubiła gdzieś cztery dni ze swojego życia. To jednak tylko początek dziwnych zdarzeń.

Jest to jedna z lepszych książek, które czytałam. Autorka niesamowicie podniosła poziom historii o wampirach. Pamięć krwi jest powieścią niebanalną i kipi od świeżych pomysłów, autoironii, erotyzmu, (którego jest niemało – ostrzegam dla tych, którzy tego w powieściach nie lubią), a co najważniejsze - jej akcja wprost wciąga czytelnika między strony, nie pozwalając mu na zaczerpnięcie głębszego oddechu. Nie znajdziecie tutaj dłużyzn, ani zbędnych wątków, które nie znajdą rozwiązania. Książka jest dopracowana w każdym, najdrobniejszym szczególiku i tutaj moje uszanowania dla autorki oraz wielkie brawa za scenę, w której Milena zyskuje nowe „uzębienie”. Wierzcie lub nie, ale podczas czytania tego fragmentu, moje osobiste zęby aż mi ścierpły. Od strony językowej, powieść jest niesamowicie lekka i przyjemna, więc czyta się ją niesamowicie dobrze. Degórska stworzyła cudowną, choć prostą intrygę, jak już wspomniałam, bez zbędnych dłużyzn, a wprowadzenie dygresji, które z czasem rozwijania się akcji zazębiają się i tworzą niesamowitą historię, która nie ma prawa nudzić. Chociaż… Główna bohaterka okropnie mnie irytowała. Jej głupota męczyła mnie niemiłosiernie. Czytelnik szybciej domyśli się tego czy owego, zanim jej blond makówka zatrybi z lekkim, a czasami, potężnym opóźnieniem. Jeśli zaś chodzi o wampiry autorki - to dla mnie są idealne. Mroczne, drapieżne i nieokrzesane, ale… są także urocze, ciche i spokojne wyjątki. Pamięć krwi jest powieścią wartą przeczytania, mimo, że główna bohaterka w niektórych momentach tak „cudownie” psuje akcję. Książka jest naprawdę wciągająca, napisana kapitalnie i gwarantuje, że po przeczytaniu powieści Degórskiej wasza awersja do historii o wampirach lekko osłabnie. NGP | 19 |


System Eliminacji Smoków Jest Aktywny Katarzyna Chwałek

CHYBA KAŻDEGO STUDENTA NA SAMO BRZMIENIE SŁOWA „SESJA” OBLEWA ZIMNY POT. W KOŃCU NIE BEZ POWODU. ZNANE JEST PRZECIEŻ WSZYSTKIM ROZWINIĘCIE TEGO „CHWYTLIWEGO SKRÓTU” (SYSTEM ELIMINACJI STUDENTÓW JEST AKTYWNY). ALE CZY SESJA ABY NA PEWNO WSZYSTKIM KOJARZY SIĘ TAK SAMO? NAJWYŻSZA PORA POZNAĆ LUB PRZYPOMNIEĆ SOBIE INNE, MNIEJ WROGIE OBLICZE SESJI. RPG – „Wchodzi do karczmy człowiek w kapturze...” Sukces gry komputerowej Wiedźmin sprawił, że w znacznym stopniu wzrosła ilość osób, które zetknęły się z – tajemniczą przy pierwszym poznaniu – nazwą RPG. Niektórzy w dalszym ciągu utożsamiają RPG wyłącznie z grami komputerowymi, rozgrywającymi się niemal zawsze w świecie fantastycznym zaludnionym przez smoki, elfy i krasnoludy oraz, oczywiście, ludzi. Tymczasem historia RPG sięga znacznie dalej, bo to nie komputery stworzyły RPG.

Szukanie właściwych początków RPG mija się z celem, a wierne odwzorowanie historii gier fabularnych przyprawiłoby o palpitacje serca mniej odpornych czytelników, dlatego zamiast koncentrować się na genezie RPG, wspomnę czym to w ogóle jest. Wyobraź sobie, że siedzisz przy stole. Wokół panuje półmrok. Otaczają cię długowłosi (sporadycznie długowłose) osobnicy w glanach i płaszczach. Na centralnym miejscu zasiada tymczasem najbardziej mroczny i ponury z nich wszystkich. Już na pierwszy rzut oka można zauważyć, że pozostali drżą ilekroć na niego patrzą. Sporadycznie rzucają też spojrzenia w kierunku wielu różnobarwnych kości o dziwnych kształtach (zapomnij o standardowym sześcianie) i leżących przed nimi zapisanych kartek. Straszne? Dziwne? Śmieszne? Na szczęście nijak ma się do współczesności. Tradycyjne RPG (role-playing game) równie często nazywane jest grą fabularną, co grą wyobraźni. Jak to już w przyrodzie bywa – nie bez przyczyny. Otóż w grze fabularnej nie grasz wyłącznie za pomocą kości: nie poruszasz się po wyznaczonych polach o ilość wyrzuconych oczek, choć kości w wielu grach RPG mają niebagatelne znaczenie. Tym, czym grasz, jest fabuła, a to, co cię ogranicza to wyobraźnia, a ta, jak wiadomo, nie ma ograniczeń. Sielanka? Prawie. Jest bowiem ktoś, kto musi trzymać to wszystko w ryzach. Jak w każdej dobrej powieści, tak i w grze fabularnej potrzebny jest narrator. W RPG rolę narratora, reżysera, fatum (czasem złośliwej bestii, z czym zapewne zgodziliby się niektórzy gracze) pełni osoba nazywana Mistrzem Gry. To MG (skrót stosowany

znacznie częściej niż pełna nazwa) odpowiada za wydarzenia, które spotykają nieszczęsnych graczy, steruje wszystkimi postaciami napotykanymi po drodze przez wytrwałych bohaterów, a także rzuca im pod nogi (nieraz całkiem dosłownie) pułapki, bestie, zaklęcie i inne koszmary. Równocześnie to do MG należy decyzja odnośnie skuteczności działań graczy. Pozornie MG ma nieograniczoną władzę i tysiące możliwości na ubarwianie/ utrudnianie życia postaciom graczy – w rzeczywistości spoczywa na nim ciężar stworzenia wspaniałej historii, która wciągnie wszystkie grające osoby i sprawi, że te zwiążą się ze swoimi postaciami. Cechą wiążącą grę fabularną z komputerowym RPG jest fakt, iż gracze tworzą postacie, którymi następnie sterują. Tradycyjne RPG zapewnia oczywiście szereg większych możliwości kreacyjnych: jako gracz możesz ustalić płeć, dokładny wygląd, charakter oraz historię swojej postaci. Nie musisz już wybierać sposób dostępnych opcji. Masz w gruncie rzeczy niemal nieograniczone możliwości w zakresie sterowania nią (piwo postawione MG powinno załatwić nawet latanie), ale też jej zachowania czy – czego nie doświadczysz w grze komputerowej – wypowiadanych słów. Chcesz, by twoja postać wypowiadała kwieciste przemowy? Nie ma sprawy. Wolisz, by pozostała milczącym osobnikiem, „przemawiającym” mieczem? To również jest możliwe. Ponownie ogranicza cię twoja wyobraźnia (i ilość piw postawionych MG). Jest narrator (MG) oraz są aktorzy (gracze), odrywający określone role, ale przecież nie mogą grać zawieszeni w próżni (i mowa tutaj nie o braku wspomnianego wcześniej stołu). Każda przygoda potrzebuje rzeczywistości (świata), w której będzie się rozgrywać. Z pomocą w rozwiązaniu tego problemu przychodzą wydawcy zagraniczni (głównie amerykańscy) oraz polscy. Komu źle kojarzy się słowo „podręcznik”? Wielu? Cóż, dla fanów RPG podręcznik jest jak najbardziej pozytywnym skojarzeniem – to księga wiedzy tajemnej o danym świecie, zamieszkujących go istotach, wierzeniach, dostępnych rasach czy zagrażających potworach, a także zasadach. Zasadach, które wskazują na sytuacje, kiedy należy rzucić kością oraz jakie efekty


przyniesie liczba wyrzuconych oczek (umownie rzecz ujmując). Podręcznik przedstawia system (setting), czyli świat, w którym umieszcza się bohaterów i rozgrywa epickie przygody, a także mechanikę – zbiór zasad dotyczących możliwości fizycznych, psychicznych i magicznych bohaterów. Mechanika określa system walki, aby nadać mu jak największą obiektywność (czyt. losowość), a także określa statystyki przeciwników, dzięki czemu niektóre stworki o wyglądzie małych puszystych kuleczek mogą wyrywać drzewa z korzeniami (acz i tak smoków boją się wszyscy). To ten liczbowy zbiór zasad pozwala na uniknięcie sytuacji zbyt idealnych postaci, które są dobre we wszystkim (wysportowany, przepiękny, elokwentny i o nadludzkiej sile – bóg żywcem wyjęty z mitologii greckiej albo bohater amerykańskiej komedii romantycznej). Ograniczenia zatem są, choć zakres ich stosowania zależy od MG. Niektórzy Mistrzowie rezygnują z kości na rzecz własnego zdrowego rozsądku. Taka odmiana gry to storytelling. Ponownie przyszła pora na zmierzenie się ze stereotypem związanym z RPG. Dzięki Tolkienowi i pierwszemu oficjalnemu podręcznikowi do RPG, którym był Dungeons & Dragons (a także kilku innym czynnikom) dla większości gry fabularne to przygody rozgrywane w świecie elfów, smoków, krasnoludów itp. Przez jakiś czas rzeczywiście tak było. Równie częste było również rozpoczynanie przygody od słów „Wschodzi do karczmy człowiek w kapturze”. Człowiek ten zawsze był tajemniczy i miał do zaoferowania grupie śmiałków niebezpieczną, acz niezwykle opłacalną przygodę. Ale czasy się zmieniły. Światy również uległy zmianie. Obecnie systemy można podzielić na wiele grup (fantasy, dark fantasy, horror, cyberpunk, steampunk, urban fantasy i inne). Obecnie można się wcielić nie tylko w elfa, ale też w wampira (nie, nie błyszczącego), mumię (nie, nie owiniętą bandażami), wysłannikiem boga (tutaj wolę nie precyzować, ale mała litera jest nie bez powodu), człowieka z mechanicznymi dodatkami (wszczepami, mechanicznymi kończynami), a także mutantami (tak, fani X-Men również znajdą coś dla siebie). Oczywiście to tylko nieliczne z ogromu możliwości, a światy, w których rozgrywane są przygody mogą przypominać baśniowe krainy przypominającej Nibylandię albo świat po apokalipsie. W rzeczywistości istniejące, oficjalne (nazywane licencjonowanymi) systemy nie ograniczają w żaden sposób twórców. MG może wymyślić coś swojego albo też wzorować się na filmie, książce, komiksie – na wszystkim – a później przedstawić to na sesji. Czym jest zatem ta mniej wroga sesja, podczas której nie musisz zaliczać setki egzaminów, przeklinając pod nosem, że mógłbyś przysiąc, iż przedmioty do zaliczenia mnożą się przed sesją? Czasem spędzonym na dobrej zabawie, na grze

w RPG. Sesja jest przeważnie kilkugodzinnym spotkaniem, podczas którego tniesz, rabujesz, przemawiasz, czarujesz (w podwójnym znaczeniu tego słowa). Sesja to zabawa. Chyba można pozazdrościć takiego podejścia. Czy zechcesz zatem usiąść przy stole, mając przed sobą spisaną na kartce historię swojej postaci? Zechcesz wysłuchać opowieści Mistrza Gry o odwadze i honorze albo koszmarach i horrorze? Nie? Nie lubisz słuchać? Nie martw się. To nie koniec. LARP – do lasu już nie po jagody Trudno usiedzieć ci w jednym miejscu dłużej niż wymagane 1,5h? Lubisz się przebierać i ubolewasz nad tym, że nie możesz polecieć do USA na Halloween? Od zawsze pragnąłeś grać w teatrze/filmie? Jeśli choć na jedno z pytań odpowiedziałeś twierdząco, poniższa część jest skierowana właśnie do ciebie. Jeśli nie – i tak przeczytaj. LARP (life action role-playing) jest jedną z odmian, czy też raczej możliwości gry w RPG. Od typowej gry fabularnej różni się wieloma elementami, przede wszystkim jednak bardziej przypomina teatr z elementami gry aniżeli samą grę. Ponownie gracze wcielają się w stworzoną postać, ale tym razem wcielają się w pełni: przebierają za nią, wykonują wszystkie wymagane czynności – walka na miecze lub inne przedmioty, ucieczka, skradanie się przybierają tu bardzo namacalną formę. Mistrz Gry tworzy natomiast scenariusz, w oparciu o który grają gracze. Jest też niejako bardziej „przezroczysty” niż w tradycyjnym RPG, choć i tutaj jego zadaniem jest rozstrzyganie. Pierwotnie, za czasów elfów i smoków, LARPy rozgrywano niemal wyłącznie w lasach. Nie powinno to dziwić wszak lasy są naturalnym środowiskiem wszystkich „długouchów”, a i znacznie łatwiej znaleźć las, w którym przeszkadzać mogą jedynie zwierzęta, niż opuszczoną twierdzę warowną, z której w najlepszym razie graczy mogłyby przepędzić duchy, a w najgorszym – panowie z ochrony nie wykazujący najmniejszego zrozumienia dla tej formy rozrywki. Jednakże i w tym aspekcie czasy się zmieniły. Z lasów zmarznięci i przemoczeni gracze przenieśli się do opuszczonych fabryk, starych dworców i wielu innych miejsc (np. nowych bibliotek, o czym mowa w innym artykule), nie zapominając jednak o lasach. Niektórzy mogliby zastanawiać się, co fascynującego jest w takich przebierankach. Nie mi na to pytanie odpowiadać, ale o popularności LARPów świadczą masowe imprezy, przyciągające rzesze graczy z całej Polski. Kilka dni spędzonych w spartańskich warunkach dla wielu okazuje się być najlepszą formą wakacyjnego odpoczynku. Może warto już teraz (w ramach terapii) pomyśleć o takim spędzeniu części z nadchodzących wakacji? Las to nie dla ciebie? Od spartańskich warunków i przebieranek wolisz spokojny wieczór z książką? RPG i w tym zakresie spełni twoje potrzeby.


PBF – zabij smoka zdaniem Części studentom pisanie kojarzy się z tym czasem, gdy pewnego poranka zasiadasz przed komputerem, kładziesz palce na klawiaturze i zabierasz się za pisanie pracy licencjackiej/magisterskiej. Mija cały dzień, a ty masz pół strony z trudem stworzonego tekstu. W takiej sytuacji naprawdę trudno wyobrazić sobie, że komuś pisanie może sprawiać przyjemność (może za wyjątkiem zawodowym pisarzy, ale oni mają z tego jakiś zysk). Być może niektórych teraz zadziwię, ale są ludzie, którzy pisanie traktują jak dobrą zabawę i cieszą się na chwilę, gdy po powrocie do domu, będą mogli napisać, co robi ich postać. To właśnie oni oddają się temu, co ukrywa się pod tajemniczą nazwą PBF. PBF (play by forum) jest jednym ze sposobów grania w RPG. Jednym, ale nie jedynym, bowiem równie dobrze sesje RPG można rozgrywać przez e-mail, gadu-gadu oraz inne komunikatory internetowe. Bez wątpienia jednak PBF należy do najczęściej wybieranych (obok tradycyjnej formy RPG) sposobów prowadzenia rozgrywki. Każdy zna fora internetowe, dlatego nie trzeba wyjaśniać takich pojęć jak np. posty. Na forach PBF jednak posty to historia: opis świata i sytuacji – w tym skutków działań bohaterów – w postach MG oraz opis działań postaci i ich słowa zapisane przez graczy. PBF przypomina wspólne pisanie powieści, w której narratorem jest MG, a głównymi bohaterami postacie graczy. Niekiedy sesje PBF nie ustępują w najmniejszym stopniu literaturze dostępnej na naszym rynku. PBF można podzielić na dwie kategorie: sesje PBF oraz tzw. miasta RPG (nazywane też forumowymi grami). Te drugie polegają na ukształtowaniu forum w swoiste miasto, w którym podfora odpowiadają poszczególnym lokacjom (zamek, sklep, park itd.). Ta forma gry zapewnia miejsce wielu graczom, jednak jej prowadzenie jest bardzo dużym wyzwaniem dla MG, przez co bardzo forma takie szybko upadają. Co więcej, forumowe gry posiadają pewne ograniczenie: rejestrując się na forum, uzy-

skujesz dostęp wyłącznie do jednego świata. Niektórym to nie wystarcza. Zamiast zakładania kont na wielu forach można zarejestrować się na jednym – takim, na którym rozgrywanych jest wiele forumowych sesji, a każda w innym świecie, na innych zasadach, z innym MG i różnymi możliwościami. Sesje rozgrywane na takich forach bardziej przypominają tradycyjne RPG chociażby z uwagi na ilość graczy uczestniczących w danej rozgrywce (sesji) i specyfikę gry, która odpowiada snuciu tradycyjnej historii bohaterskich graczy. Niektórzy mogliby zapytać: po co się w to bawić? Sadzę, że wyjaśnia to tekst zamieszczony na jednym z for PBF: „Jeśli trafiłeś/aś tutaj poprzez niezmierzone i niebezpieczne odmęty sieci, oznacza to, iż poszukujesz przygody, wrażeń i dobrego towarzystwa! Nie musisz już dłużej szukać! Czy jesteś fanem/ką forumowych RPG, czy dopiero zaczynasz z nimi przygodę, rozgość się na Strefie i graj, graj, graj...” . Słowa te można odnieść nie tylko do PBF, ale do RPG w ogóle, a to staje się powoli czymś więcej. Jak pokazuje niedawne doświadczenie RPG to już nie tylko gra – to także chwyt marketingowy, sposób na promocję. Ale o tym w kolejnym artykule.

1) http://strefarpg.net/ 2) http://strefarpg.net/topic/3126strefa-forumowych-rpg/

Szkoła przetrwania w ojczyźnie potwora z Loch Ness | Michał Bimczok Cel gry Socrates-Erasmus: Zobaczyć i doświadczyć jak najwięcej – wydać jak najmniej! Gracze: Michał i Natalia, aktualni studenci Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach. Wrześniowy poranek Przybywamy z Natalią do Paisley (parę kilometrów od Glasgow). Pierwszy raz jesteśmy w tej części Europy, nie znamy nikogo, bez mieszkania, bez biletu powrotnego do Polski. Wyliczamy, że drogą lądową od domu mamy 2.600 km. Za daleko na rower... CouchSurfing Pierwsza przygoda z tą międzynarodową organizacją pozwalającą m.in. na korzystanie z darmowych noclegów. Naiara okazała się bardzo pozytywną gospodynią, która pomogła nam bezpiecznie postawić pierwsze kroki na brytyjskiej ziemi. Własne lokum Nie zdecydowaliśmy się na akademik; mieszkanie wyszło dużo taniej i miało większy komfort. Wyszukaliśmy odpo| 22 | NGP

wiednie w ciągu jednego dnia! Finanse Nie chcieliśmy brać pieniędzy od rodziców. Kwota stypendium, po odjęciu kosztów zakwaterowania, pozwalała na wyżywienie na poziomie 1 funt/osoba/dzień. Najpotrzebniejsze towary były w sklepie „Wszystko za 1 funta” oraz w markecie „Somerfield” (szczególnie na półce z żywnością, której data ważności niebawem miała się skończyć – promocje do -75%!). Tanie zakupy Primark to bardzo znana, lubiana przez studentów sieć budżetowych sklepów tekstylnych. Pracując na miejscu, można było nabyć wyższej klasy kompaktowy aparat cyfrowy po tygodniu pracy. Podobnie rzecz się miała z innymi urządzeniami elektronicznymi. Wyszło na to, że opłacało się wysłać do domu w Polsce 25-kilogramową paczkę z zakupami. Różnice kulturowe Jazda samochodów, a także poruszanie się pieszych lewą stroną, kulturalne kolejki do autobusów/okienka na poczcie/gdzie tylko się dało, puby w budynkach dawnych


kościołów, dwa oddzielne krany z wodą (ciepła i zimna – istny nonsens), brak koszów na śmieci przy ulicach (śmieci należało po prostu rzucić na chodnik, nad ranem służby porządkowe czyściły i ulice, i chodniki). Tradycyjni Szkoci naprawdę nie noszą bielizny pod kiltem!!! Pierwszy dzień zajęć Uczelnia przyjmująca zadbała o wycieczkę do Edynburga dla wszystkich studentów zagranicznych. Dodatkowo, dla chętnych, odbyła się impreza z tradycyjnym tańcem Ceilidh w ratuszu miejskim. Praca Stypendium jednak było zdecydowanie zbył małym zastrzykiem gotówki. Chcąc zobaczyć więcej, musieliśmy się podjąć pracy. Agencje pracy tymczasowej pozwoliły nam na pracę: na magazynie, w fabryce pudełek do whisky, jako pomoc kelnera, jako barman. Tęsknota za ojczyną Było ciężko – szczególnie pod koniec pierwszego miesiąca. Na szczęście usytuowana nieopodal budka telefoniczna pozwalała rodzince na wykonywanie połączeń z Polski w cenie 0,11 zł/min (telefonia internetowa). Wybawieniem były także paczki od rodziców. Niedaleko funkcjonowała biblioteka publiczna z polskimi książkami. Nietrudno było także znaleźć sklepy z polskimi produktami (jednak dużo droższymi niż w ojczyźnie). Dobrym miejscem wymiany informacji oraz wsparcia były także polskie kościoły. Uczelniane laboratorium komputerowe pozostało jedynym niezawodnym miejscem uzyskania informacji z Polski (w domu brak telewizji i Internetu). Znajomi Trudno było znaleźć przyjaciół, mieszkając daleko od akademików. Trafiła się jednak bardzo sympatyczna para z Krakowa, z którą szybko nawiązaliśmy bliższy kontakt. Ludzie z naszych grup studenckich byli w przeważającej większości Szkotami, niezbyt chętnymi do nawiązywania relacji z obcokrajowcami. Trzeba było szukać towarzystwa w innych miejscach. Imprezy Student Union był najpopularniejszym miejscem spotkań studentów. Szybko jednak stał się nudnym i rutynowym sposobem na weekendowe wieczory. W trakcie jednej z alternatywnych imprez poznaliśmy Afroamerykanina o wdzięcznym imieniu Goodknows, który… doskonale mówił po polsku! Czas wolny Bert był zapalonym organizatorem wszelkiej maści wyjazdów turystyczno-rekreacyjnych. Zawsze gromadził wokół siebie kilkunastu studentów różnych nacji. Na początku wyjazdu pogoda umożliwiała gimnastykę na wzgórzu blisko mieszkania, z pięknymi widokami na całe miasteczko. Późną jesienią i zimą pozostały jedynie możliwości zabawy na krytym basenie. Dni otwarte Paisley i Glasgow pozwoliły na nieodpłatne obejrzenie mnóstwa ciekawych miejsc.

Od czasu do czasu zdarzył się obiad w międzynarodowym gronie. Za najciekawsze uważam dania przygotowywane przez hindusów, głównie ze względu na ilość ostrych przypraw. Jeden ze studentów z Niemiec, Felix, miał w pokoju w akademiku mini-studio nagrań. Wiele czasu spędziliśmy na radosnym tworzeniu muzyki! Można było także pograć w siatkówkę i piłkę nożną. Święta Bożego Narodzenia Pewna organizacja brytyjska umożliwiła spędzenie okresu bożonarodzeniowego z rodziną szkocką. Farma Hirnley leży pośrodku pustkowia, ok. 30 km od Aberdeen. Wielopokoleniowa, goszcząca nas rodzina była niesamowita. Bardzo ciekawie spędziliśmy czas: wymienialiśmy się różnicami kulturowymi, przez długie godziny bawiliśmy się w gry na wzór naszych harcerskich pląsów, były też tradycyjne tańce szkockie, wycieczka w poszukiwaniu piękna szkockiej natury, a nawet praktyczna nauka obsługi urządzeń rolniczych. Egzaminy Nawet na Erasmusie studenta spotyka moment sesji. Na egzaminach absolutnie nie było możliwości ściągania – zarówno wykładowcy jak i studenci podchodzą do tego bardzo restrykcyjnie. Na korytarzach były zamontowane skrzynki na obowiązkowe, wręcz anonimowe prace semestralne (jedynie z numerem legitymacji). Jednak sporo czasu trzeba było spędzić w czytelni, aby jako tako poradzić sobie z testami. Podróże Po zakończonej sesji udaliśmy się na podbój Dublina, Manchesteru, Londynu oraz Paryża. Dużo wcześniej zakupiliśmy bilety lotnicze Ryanair oraz autobusowe Megabus. Najtańsza podróż w jedną stronę kosztowała 50 pensów za osobę, a najdroższa – 5 euro (tak, to nie jest pomyłka!). Nocowaliśmy u znajomych albo u ludzi z CouchSurfingu. Miasta zwiedzaliśmy głównie pieszo. I tak, np. tydzień w Paryżu z przelotem wyszedł nas po 40 euro na osobę. Lutowy wieczór Docieramy cało na Śląsk. Że to już? Koniec wszystkiego? 166 dni poza domem dały nam masę nowych doświadczeń i tony wspomnień. Przede wszystkim nowe spojrzenie na życie: „jeśli tylko czegoś bardzo chcesz, na pewno uda Ci się to osiągnąć”. Przyszłym Erasmusom życzę niemniej różnorodnych wrażeń! Powodzenia! Michał Bimczok Wyjazd miał miejsce w semestrze zimowym roku akademickiego 2008/2009 na University of the West of Scotland. Autor chętnie udzieli osobom zainteresowanym wyjazdem dodatkowych praktycznych rad. Śmiało proszę pisać na: michbim@gmail.com! NGP | 23 |


Polnische Plakat Kunst,* czyli plakat po polsku

Roman Lorent

CO PRZYCHODZI NA MYŚL POD HASŁEM PLAKAT POLSKI? DODAJĄC JESZCZE FIFILMOWY, OTRZYMUJEMY WIELE WĄTPLIWOŚCI, NADZIEI I ROZCZAROWAŃ. TAK JAKBY W NASZYM KRAJU GRAFICY BYLI MISTRZAMI W WĄTPLIWEJ SZTUCE KALKOWANIA TYCH CUDZOZIEMSKICH. BA! NAWET I PLAGIAT SIĘ ZDARZY, BO PRZECIEŻ W DZISIEJSZYCH CZASACH TYLKO TO CO AMERYKAŃSKIE JEST WARTOŚCIOWE, DLATEGO PO CO SIĘ STARAĆ, SZYBKIE KOPIOWANIE I KONIEC.

| 24 | NGP

*

D

obrym tego przykładem są plakaty Różyczki i Sztosu 2, które oczywiście tylko przypadkowo są „podobne” do tych zagranicznych (Elegy i Ocean’s Twelve). Osobnym zagadnieniem są plakaty naszych rodzimych komedii romantycznych, prawdopodobnie uznawane przez twórców za dobra substytutywne-

,więc wszystkie, ukazują bohaterów na białym tle a w przypadku ewentualnego szaleństwa autora można nawet zobaczyć pocałunek zakochanej pary. Przykre jest to, że chyba już nikt nie pamięta o polskiej szkole plakatu.

POLNISCHE PLAKAT KUNST- SERIA FILMÓW DOKUMENTALNYCH POŚWIĘCONA POLSKIEJ SZKOLE PLAKATU.

Plakaty tworzone przez naszych artystów-plakacistów około lat 60 XX w., zdobyły międzynarodowy rozgłos. Chociaż były zróżnicowane pod względem stylistycznym, posiadały kilka punktów wspólnych takich jak ironia, lapidarność i oszczędność formy. Na świecie określano ten styl jako niezależności i bystrości rozumu. Po raz pierwszy w plakacie nastąpiło wyzwolenie od podstawowych zasad reklamy, czy s z t y w - styl niezależności n y c h w y m o - i bystrości gów, to przyczy- rozumu. niło się do ujawnienia osobowości i myśli autora, a było to niespotykane w okresie międzywojennym. Demonstrowanie własnego intelektu i odczuwania stało się podstawową cechą w twórczości polskiej szkoły plakatu. Co więc z naszym współczesnym plakatem? Nie będę udawał zna-wcy, ale wg mnie w epoce Photoshopa, gdy tak łatwo jest stworzyć plakat, tworzą go dyletanci. Przez co wraca on do znaczenia afiszu, staje się tylko rzemiosłem informacyjnym. Teraz możemy mieć tylko nadzieję, że dobre czasy dla rodzimego plakatu jeszcze wrócą i kibicować takim artystom jak m.in. Jacek Ćwikła, Sebastian Kubica, Michał Sitek i Monika Starowicz, którzy ciągle reprezentują dobrą szkołę plakatu polskiego.


Wkręć się!

*

* W PISANIE! W KOŃCU CHODZI O 5 TYSIĘCY...

...Taki mamy nakład, a TY przecież tak stojąc i czytając te słowa z pewnością stwierdzisz, że czas już najwyższy Damy Ci szansę sprawdzenia się, pokazania, a co najważniejsze tworzenia razem z nami tego czasopisma! Nawet nie myśl o tym, ile czasu możesz czekać na kolejną taką propozycję. Daj się poznać już dziś, napisz do nas! ngp.redakcja@gmail.com

Odwiedź nasze forum i stronę internetową...

http://issuu.com/nowygwozdzprogramu



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.