Nowe Zagłębie 09

Page 50

Felieton

Czy będziemy drugą Grecją? Na kraje Unii Europejskiej, szczególnie mniej rozwinięte gospodarczo, padł „blady strach”, że mogą podzielić los Grecji. Poważne problemy gospodarcze mają Hiszpania, Portugalia, Irlandia. Niektórzy boją się o Polskę, która obok innych podobieństw do wymienionych krajów dodatkowo nie ma wspólnego pieniądza, czyli euro. Przyjęcie Grecji do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej w 1981 roku wywołane było m.in. chęcią stabilizacji narażonego na ciągłe kryzysy kraju. Na zarzut premiera Andreasa Papandreu, iż traktat akcesyjny nie odpowiada interesom Grecji, bowiem nie uwzględnia różnic między jego krajem a pozostałymi krajami członkowskimi, Komisja Europejska przyznała pomoc 3 mld dolarów. Ten szantaż i wymuszanie pieniędzy Grecy stosowali jeszcze kilka razy. Pieniądze, które przychodzą łatwo – łatwo „przejeść”, co Grecy opanowali do perfekcji. Dług publiczny tego kraju w 1981 roku wynosił – 30 proc. PKB, a w 2010 roku – 115 proc. PKB. W celu uratowania Grecji przed bankructwem, a sfery euro przed poważnymi problemami Unia Europejska i Międzynarodowy Fundusz Walutowy postanowiły zasilić ten kraj kwotą 110 mld euro. Jednak Unia nie przekazuje pieniędzy bezwarunkowo. Grecja musi ograniczyć wydatki budżetowe, zredukować deficyt i podjąć działania oszczędnościowe w całej strefie budżetowej. Na to nie zgadzają się związkowcy. Dwie największe centrale związkowe sprzeciwiają się programowi oszczędnościowemu, organizując strajki i protesty na ulicach. Największy sprzeciw budzi projekt zreformowania greckiego systemu emerytalnego, który według ocen OECD jest najbardziej hojny w Europie. Grecki rząd jest naprawdę w trudnej sytuacji, bowiem w zamian za trzyletnią linię kredytową w wysokości 110 mld euro zobowiązał się, że do 2014 roku obniży deficyt budżetowy do 3 proc. (kryterium z Maastricht) z 13,6 proc. w 2009 roku. Wymaga to m.in. zamrożenia płac w sektorze publicznym, podwyżki podatku VAT i akcyzy, na co nie ma przyzwolenia społecznego. Sytuacja jest tym bardziej skomplikowana, iż Grecja jest jedną z najbardziej przeregulowanych i zbiurokratyzowanych gospodarek, a teraz cała Unia będzie jej „patrzyć na ręce”. Szczególnie Niemcy, które uważają, iż strefa euro nie jest unią transferów. Niemiecki minister spraw wewnętrznych – Thomas de Maiziere – podkreśla, iż każdy kraj musi brać odpowiedzialność za swoje zobowiązania. Te kraje, które nie zreformują finansów publicznych, więcej pieniędzy nie dostaną. Niemcy żądają zacieśnienia reguł fiskalnych w UE i sankcji dla tych krajów, które przekraczają limity budżetowe. Patrząc z punktu widzenia całej Unii i kraju, który najwięcej

50

wpłaca do wspólnego budżetu, pewnie mają rację. Ale co mają powiedzieć takie kraje jak Polska. Bezpośrednio nie odczujemy skutków udzielenia pomocy Grecji i innym zagrożonym krajom. Unia Europejska, kraje euro oraz MFW są gotowe wyłożyć 720 mld euro na ratowanie wspólnej waluty. Zagrożeniem dla Polski będą potencjalnie mniejsze fundusze w nowym budżecie unijnym 2014–2020. Ucząc się na błędach innych, już dzisiaj powinniśmy racjonalizować finanse publiczne. Zdaniem MFW i Komisji Europejskiej kraj nasz nie spełnia kryteriów do przyjęcia euro. Polski dług publiczny na koniec 2010 roku ma wynieść 806 mld złotych, a w 2011 roku 931 mld złotych, czyli 61,5 proc. PKB. Przekroczy, więc dopuszczalny próg 60 proc. PKB. Tylko wzrost PKB w tempie powyżej 4,5 proc. mógłby zatrzymać tę niekorzystną tendencję. Wprawdzie Polska przesunęła się o 12 miejsc w górę z 44 na 32 w rankingu najbardziej konkurencyjnych krajów na świecie (World Competitiveness Yearbook), ale nie wpływa to bezpośrednio na sytuację zadłużenia Skarbu Państwa. Na pytanie „Czy Polskę może dotknąć załamanie podobne do greckiego” Janusz Lewandowski – Komisarz Unii do spraw budżetu, odpowiada trochę wymijająco. Uważa, iż nie ma teraz w Europie krajów perfekcyjnych finansowo. Są tylko chore i mniej lub bardziej zagrożone. Na tym tle Polska wygląda nieźle. Musi jednak zmierzać do ograniczenia deficytu budżetowego do 3 proc. PKB w 2012 roku (dzisiaj prawie 7 proc.). Z natury jestem optymistką, wierzę ekspertom, komisarzom i ekonomistom, ale Grecy też wierzyli… Biorąc pod uwagę, że przysłowia są mądrością narodu przychodzi mi na myśl ludowe porzekadło: „biednemu i wiatr w oczy”. Powódź i nieszczęścia z nią związane zwiększą wydatki z budżetu państwa oraz mogą wpłynąć na zmniejszenie przychodów. Oczywiście, że możemy liczyć na pomoc z budżetu unijnego, lecz na te pieniądze trzeba czekać, a one potrzebne są już dzisiaj. Jadwiga Gierczycka

nr 3(9) maj – czerwiec 2010

Młotkiem w łeb

Po powodzi Częścią dramatu Jerzego Szaniawskiego Dwa teatry z 1946 roku jest jednoaktówka pt. Powódź, której realia pisarz zaczerpnął z wielkiej powodzi 1934 roku oraz nieustannych powodzi lokalnych na Podkarpaciu. Bezwzględny żywioł posłużył Szaniawskiemu do konfrontacji postaw moralnych i wskazania, że miarą naszego człowieczeństwa jest sprostanie odpowiedzialności za drugiego człowieka. Już gdy „przerabiałem” tę lekturę w mych licealnych czasach, zjawisko powodzi nie było dla mnie czymś egzotycznym. Niewiele lat wcześniej mogłem skutki jednej z największych powodzi obserwować „na żywo” w Węgierskiej Górce, gdzie tzw. wielka woda zniosła mosty i zabrała przybrzeżne pola. Na przełomie lat 50. i 60. owa wielka woda pojawiała się co dwa lata – w 1958, 1960 i 1962 – i nie były to powodzie lokalne. Rzeki występowały z brzegów w całym kraju. Media wówczas pomniejszały skalę zjawiska, bo przecież – pomimo względów ideologicznych i cenzuralnych – ówczesna władza chyba miała jeszcze jakieś poczucie wstydu. Wnoszę to z tego, że na przykład po wspomnianych powodziach w wielu miejscach poszerzono koryto Soły, wzmocniono brzegi, a w 1967 roku oddano do użytku zbiornik retencyjny o nazwie Jezioro Żywieckie, aby opóźniać spływ wody do górnej Wisły. W innych miejscach Polski też zrealizowano różne przedsięwzięcia – mniejsze i większe – hydrotechniczne. Jednak dopiero po dwóch wielkich wezbraniach w 1970 roku – pierwszym roztopowym, drugim opadowym, świętojańskim, dopuszczono w prasie tygodniowej krytykę zniszczenia małej (prywatnej) retencji w latach 50., która – jeśli nawet nie zabezpieczała przed wielkimi powodziami, to zmniejszała ich skutki. Jak wówczas oceniono, nieprzemyślana regulacja rzek i osuszanie bagien, powodujące przyspieszenie spływu wody, również przyczyniły się do wzrostu zagrożenia powodziami. Będąc dalekim od jakiegokolwiek szukania pozytywów w reżymie narzuconym Polsce po 1945 roku, mam jednak wrażenie, że choć był


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.