Musli Magazine Lipiec-Sierpień 2011

Page 1

>>DĄBROWSKA>>CURYŁO>>SŁOMKOWSKI

7-8[17-18]/2011 LIPIEC-SIERPIEŃ


Redakcja na wakacjach

J

ak przystało na intelektualistkę — na drugie imię mam fatalistka. Kiedy przychodzi weekend, cytuję tekst z genialnej grafiki Bartosza Kosowskiego: „the weekend will be over in two days”. Weekendy i urlopy mijają mi lotem błyskawicy. Zawsze czuję niedosyt, a wszystko przez złe nastawienie. Mam tak od dziecka! Już w lipcu kupowałam zeszyty i podręczniki szkolne, przekonując mamę, że pierwszy dzwonek zbliża się wielkimi krokami.

N

umer, który macie przed sobą, jest podwójny. Redakcja udaje się na zasłużony odpoczynek i zbiera siły przed wrześniem, by dostarczyć Wam kolejną dawkę kulturalnych bodźców. Ze mną jednak nie będzie tak łatwo, bo już dzisiaj planuję, czym zaskoczyć Was po wakacjach. Jednak tym razem nie lamentuję, bo pisanie dla Was to ogromna przyjemność! MAGDA WICHROWSKA


[:]

>>spis treści

>>2

wstępniak. redakcja na wakacjach

>>3

spis treści

>>4 >>12 >>20

wydarzenia. ARKADIUSZ STERN, (AB), (SY), ANIAL, (JT), PAWEŁ SCHREIBER, HANNA GREWLING

festiwale. ARBUZIA, ARKADIUSZ STERN, ANIAL, WIECZORKOCHA MARTA MAGRYŚ, GRZEGORZ WINCENTY-CICHY, (AB)

relacje. Festiwal Debiutantów Pierwszy Kontakt ARKADIUSZ STERN

>>23

na kanapie. bo wywalę was z fejsbuka. MAGDA WICHROWSKA

>>24

gorzkie żale. dla czyjego dobra? ANIA ROKITA

>>25

a muzom. muza. MAREK ROZPŁOCH

>>26

filozofia w doniczce. głowa nie zdążyła. IWONA STACHOWSKA

>>27

elementarz emigrantki. n jak nie tak. NATALIA OLSZOWA

>>28

porozmawiaj z nią... nie musiałam o nic walczyć Z ANIĄ DĄBROWSKĄ ROZMAWIA MAGDA WICHROWSKA

>>32

portret. Kuba Słomkowski. Ecce Artifex. KASIA WOŹNIAK

>>38

porozmawiaj z nią... politycy powinni interesować się malarstwem. Z JULIĄ CURYŁO ROZMAWIA MAGDA WICHROWSKA

>>42

zjawisko. kabała. drzemiący zmysł. MAREK ROZPŁOCH

>>46

porozmawiaj z nim... niewierzący Bogiem podszyty Z ERRIM DE LUKĄ ROZMAWIA KASIA WOŹNIAK

>>52 >>74

galeria. BEATA SZCZECIŃSKA AKA CITYABYSS ILLUSTRATION nowości [książka, film, muzyka] (ES), ARBUZIA, (MR), (EF), (AB)

>>77

recenzje [film, muzyka, książka, teatr, gra] MAGDA WICHROWSKA, KASIA WOŹNIAK, ALEKSANDRA KARDELA, KRZYSZTOF KOCZOROWSKI, ANIA ROKITA, SZYMON GUMIENIK, PAWEŁ SCHREIBER, ALICJA KLOSKA

>>84

fotografia. ANNA MARIA SALAK / ANN MIKITIUK

>>100

redakcja

>>102

dobre strony. ARBUZIA, WIECZORKOCHA

>>103

słonik/stopka

OKŁADKA: FOT. ANNA MARIA SALAK STRONA OBOK: IL. SEBASTIAN WAŃKOWICZ

>>3


>>wydarzenia EUROPEJSKIE LATO ARTYSTYCZNE W BYDGOSZCZY

od 1.07

ELA ZAWITA DO BYDGOSZCZY

WOZOWNIA — JULI JULII CURYŁO Julia Curyło dwa lata temu skończyła Akademię Sztuk Pięknych w pracowni profesora Leona Tarasewicza, który jako jeden z pierwszych dostrzegł dojrzałość i wyjątkowość jej sztuki. Wystarczyło kilkanaście miesięcy, a o młodej artystce zrobiło się głośno w całym kraju. Głównie za sprawą wielkoformatowego muralu Baranki Boże na stacji metra Marymont, instalacji Tulipany w Warszawie, Katowicach i Poznaniu, oraz Pisklaka na Skwerze Leszka Białego w Bydgoszczy. O oryginalnej sztuce artystki, wywodzącej się głównie z surrealizmu i neo-pop, tak mówi jej promotor: „Julia Curyło pokazuje dwuznaczności w naszym życiu: i dulszczyznę, i pobożność, i perwersję. (...) My zresztą jesteśmy z dwóch różnych tradycji. Ja jestem z tradycji Wielkiego Księstwa Litewskiego — miejsca wielkich przestrzeni, gdzie nie ma już tej narracji w sobie, a Julia jest z Korony, z tradycji polskiego malarstwa operującego symbolami, opowiadającego o świecie. Curyło ma to bardzo mocno rozwinięte — jeżeli daje stado baranków nad Pałacem Kultury, to nawiązuje do całej tradycji symbolistów. Tak samo z Kuszeniem św. Antoniego na

delfinach — to każe się zastanowić, nie można obejrzeć i po prostu zapomnieć”. Anna Ferrari, historyczka sztuki z Uniwersytetu w Cambridge, określa prace Curyło jako dzieła „odwołujące się do estetyki kiczu, które łączą w sposób sugestywny elementy religii i erotyki”. Lipiec (Juli) w Galerii Wozownia będzie należał do dwuznacznego malarstwa (tworzonego na granicy kultury wysokiej i niskiej) Julii Curyło, zdobywczyni Grand Prix Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego 2010 roku. Przed ostatnim seansem na Tofifest warto zatem zajrzeć na wernisaż do Wozowni! Organizatorzy zapewniają odpusty i cudowne widzenia.

>> >>4

DUBSKA / FOT. MARCIN MANIEWSKI

JULIA CURYŁO / BARANKI BOŻE

WOZOWNIA

ARKADIUSZ STERN

Odpusty i cudowne widzenia / Julia Curyło 1–24 lipca, Wozownia

W sezonie wakacyjnym w Bydgoszczy jak zwykle sporo będzie się działo. Już 1 lipca rusza ELA, czyli Europejskie Lato Artystyczne. Cykl imprez — od lat odbywający się pod nazwą Bydgoskie Artystyczne Lato — w tym roku, z powodu prezydencji Polski w Unii Europejskiej, zmieni nieco swój charakter. Organizatorzy będą promować twórców nie tylko z naszego kraju, ale również z Europy. Poprzez muzykę, teatr, taniec i film mieszkańcy Bydgoszczy będą mieli okazję zapoznać się z tradycją i sztuką krajów Unii. Nie zabraknie więc dni poświęconych poszczególnym państwom, takich jak na przykład „Dzień Włoski”, „Dzień Francuski”, „Dzień Hiszpański”, „Dzień Austriacki”, „Dzień Węgierski” czy „Dzień Niemiecki”. ELA to aż 90 różnych imprez, każdy więc znajdzie coś dla siebie. Większość wydarzeń artystycznych będzie miała miejsce na Starym Rynku i to właśnie tam nastąpi inauguracja cyklu, podczas której zagra zespół Daab. W trakcie trwania Europejskiego Lata Artystycznego zagrają również m.in. Smolik, Alicetea, Oyster Eye, Hotel Kosmos,

Pchełki, Powieki, Leonard Luther, Upside Down. W każdą niedzielę na płycie rynku przedstawienia dla dzieci prezentować będą uliczne teatry, natomiast 7 sierpnia tancerze ze szkoły Nexus zaproszą nas na warsztaty tanga argentyńskiego. Ten europejski cykl zakończy się 31 sierpnia koncertem bydgoskiej Dubski. (AB) Europejskie Lato Artystyczne 1 lipca–31 sierpnia, Bydgoszcz

musli magazine


>>wydarzenia

1-24.07

ARTUS JAZZ FESTIVAL

A.J. LECH / Z CYKLU: DZIENNIK PODRÓŻNY. OŚWIĘCIM / 2002

WOZOWNIA

CYTATY Z RZECZYWISTOŚCI W pierwszym miesiącu wakacji w Wozowni obok obrazów Julii Curyło swoje fotografie zaprezentuje Andrzej Jerzy Lech — wybitny polski artysta fotografik. Lech urodził się w 1955 roku we Wrocławiu, jednak od 1989 mieszka i tworzy w Jersey City w USA. Jego fotografie są głównie monochromatyczne i często wykonane za pomocą starej techniki otworkowej. Tajemnica zaczarowana w jego pracach daje odbiorcom ogromną przyjemność patrzenia, a jego fotografie znajdują się w stałych zbiorach najważniejszych polskich muzeów oraz kolekcjach amerykańskich. Artysta tworzy swoje prace w cyklach, które zostaną bogato zaprezentowane w toruńskiej Wozowni. Lipcowe wystawy uzupełni kolejna prezentacja z serii „Laboratorium sztuki 2011. Wielkie mi rzeczy!”. Tym razem zobaczymy projekt „Żelazny” Andrzeja Jeschke, zainspirowany zderzeniem dwóch samolotów w 2007 roku podczas Air Show w Radomiu. Obrazy-obiekty odnoszą się poniekąd do fragmentów rozbitych samolotów, ale również przywołują problematykę związaną z fragmentaryzacją i całościowością.

ALL THAT JAZZ W te wakacje już po raz piąty Artus Jazz Festival uraczy publiczność letnimi wieczorami muzyki jazzowej. W tym roku jednak organizatorzy zaproponują bardziej zróżnicowany program, bo wzbogacony o akcenty muzyki popowej. W każdy piątek na dziedzińcu Ratusza Staromiejskiego będziemy mogli posłuchać wykonań muzyków mniej lub bardziej związanych z jazzem. Pierwszy występ (wyjątkowo w sobotę 2 lipca) będzie należał do Zbigniewa Zamachowskiego i Janusza Szroma, którzy wykonają piosenki niezapomnianego duetu Starszych Panów. Koncertowi „Wasowski—Przybora” jazzowy klimat nadadzą fortepian Włodzimierza Nahornego i kontrabas Andrzeja Łukasika. O atmosferę kolejnego wieczoru (8 lipca) zadba sama Ania Dąbrowska — wokalistka, której talent wokalny jest dziś nie do przecenienia na polskiej scenie muzycznej. Ania porusza się w stylistyce z pogranicza popu i soulu, tworząc przy tym swój własny i niepowtarzalny styl. Każdy jej album zdobył nie tylko uznanie krytyki i publiczności, ale i status platynowej płyty, co mówi samo za siebie. Więcej o Ani znajdziecie w wywiadzie na stro-

>> ARKADIUSZ STERN Cytaty z jednej rzeczywistości. Fotografie z lat 1979–2010 / Andrzej Jerzy Lech Żelazny / Jarek Jeschke 1–24 lipca, Wozownia

nie 28 (tam także konkurs, w którym do wygrania bilet na koncert!). 15 lipca na Rynku Staromiejskim powinni się pojawić wszyscy fani grania improwizowanego, ponieważ wystąpi wówczas WAZ TRIO, czyli trójka legendarnych muzyków jazzowej sceny Chicago — Edward Wilkerson (saksofon), Tatsu Aoki (bas) oraz Michael Zerang (perkusja). Ich występy to spotkania daleko wybiegające poza standardy i schematy aranżacyjne. W tej sytuacji improwizacji mówimy stanowcze tak! Półmetek festiwalu (22 lipca) to idealny czas dla artysty, którego nie trzeba przedstawiać chyba nikomu — Leszek Możdżer z pewnością podgrzeje wówczas atmosferę. Ten niezrównany pianista i kompozytor przedstawi toruńskiej publiczności swój nowy projekt, do którego zaprosił Andrzeja Bauera oraz zespół wiolonczelowy Cellonet. Emocje zapewne nie opadną również 29 lipca, kiedy to na scenie pojawi się HeFi Quartet oraz Krzesimir Dębski. Artyści wykonają repertuar z płyty Kinetyka, czyli projektu Leszka HeFi Wiśniowskiego, świetnie poruszającego się w różnych stylistykach i gatunkach — od jazzu i klasyki aż do muzyki etnicznej i ekspe-

rymentalnej. Zapowiada się zatem ciekawy występ. W pierwszy piątek sierpnia scenę Artus Jazz Festival opanuje Kuba Badach, który wystąpi z Adamem Palmą (gitara) i Mariuszem „Fazi” Mielczarkiem (saksofon). Będzie to wieczór niecodziennych mariaży — jazzu, rocka, bluesa, country i polskich piosenek. Kto jest ciekawy takiego połączenia, niech 5 sierpnia pojawi się na dziedzińcu toruńskiego Ratusza. Ostatni głos festiwalu to Sydney Ellis. Amerykańska wokalistka porusza się głównie w obszarach bluesa, jazzu i gospel, a jej ulubiony repertuar to standardy takich wykonawców, jak: Nina Simone, Louis Armstrong, Nat King Cole czy Bassie Smith. 12 sierpnia Sydney Ellis wystąpi razem z Czwojda Band. Jak zapowiadają organizatorzy, będzie na pewno jazzowo, ale też różnorodnie i inspirująco. Tak, aby każdy z nas w programie festiwalu znalazł coś dla siebie. (SY) Artus Jazz Festival 2011 2 lipca–12 sierpnia, godz. 19.30 dziedziniec Ratusza Staromiejskiego

>>5


>>wydarzenia

6.07

LIZARD KING

POLKA’S NOT DEAD Jak wieść niesie, nie tylko punk, ale i polka ma się w naszych czasach całkiem dobrze. Świadczą o tym najnowsza płyta Polka’s not dead oraz europejska trasa o tym sam tytule kanadyjskiego bandu The Dreadnoughts. Zespół powstał w 2006 roku, podczas upojnej nocy w niezbyt przyjemnym barze w East Vancouver. Karierę wybuchowi chłopcy rozpoczęli od połączenia muzyki celtyckiej z punkiem i nigdy kursu drastycznie raczej nie zmienili. To, co ich wyróżnia, to połączenie wspomnianego punka (w wersji ulicznej) z irlandzkimi brzmieniami, szantami, country oraz bluesem — a wszystko to zagrane na nie mniej inspirujących instrumentach: skrzypcach, akordeonie, mandolinie, flażolecie, gitarze i perkusji. The Dreadnoughts to zespół typowo koncertowy — każdy ich występ niósł się echem po Kanadzie, Stanach Zjednoczonych i większej części Europy (od Anglii, Szwajcarii i Niemiec, przez Polskę, Hiszpanię i Portugalię, aż do Ukrainy i Rosji). 6 lipca w ramach europejskiej trasy pojawią się w Toruniu, gdzie będą promować swoje najnowsze wydawnictwo — Polka’s not dead — wynik ich wcześniejszych podróży po Europie, szczególnie zainspirowany folklorem Polski, Ukrainy i muzyki żydowskiej. (SY)

8.07

PIH W BUNKRZE Pih, czyli Adam Piechocki, to polski raper pochodzący z Białegostoku. W roku 2000 wraz z zespołem JedenSiedem nagrał płytę Wielka niewiadoma, która została wydana w podziemiu i nie wiadomo, w jakim rozeszła się nakładzie. Za jej produkcję odpowiedzialny był DJ 600V, a refren w jednym z utworów zaśpiewała Reni Jusis. Po wydaniu płyty raperzy nagrali gościnnie wiele kawałków, m.in. z Wzgórzem Ya-Pa-3, Paktofoniką, Onarem i O$ką. W 2001 roku Hirek Wrona zaprosił zespół na 38 Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu. W rok później Pih nagrał EP-kę Nie ma miejsca jak dom oraz album Boisz się alarmów — obie nakładem wytwórni R.R.X. W październiku 2004 roku ukazała się solowa płyta Adama Piechockiego zatytułowana Krew, pot i łzy. Na krążku gościnnie wystąpili Mes, Pezet, Pyskaty Skurwiel, Hst, Gutek i Chada. W 2006 roku Pih nagrał z zespołem Skazani na Sukcezz płytę Na linii ognia. Kolejna płyta Piha Kwiaty zła miała swoją premierę w grudniu 2008 roku i niespełna dwa miesiące od premiery uzyskała status złotej. 6 listopada 2010

>> The Dreadnoughts 6 lipca, godz. 20.00, Lizard King

>>6

GALERIA AUTORSKA

BUNKIER

roku przez opolską wytwórnię Step Records została wydana pierwsza część trylogii Dowód rzeczowy nr 1. Płyta zajęła 13 miejsce na liście OLiS. Pih nie będzie jedynym artystą, który wystąpi 8 lipca w Klubie Muzycznym Bunkier. Obok niego zaprezentują się Graba, HTU, Piętro Pierwsze i Obrót Słońca. ANIAL Pih 8 lipca, godz. 20.00, Bunkier

PODRÓŻE W GŁĄB MIEJSCA, CZASU I CZŁOWIEKA Lato to doskonały czas na poznawanie nowych miejsc i ludzi. Jeśli jednak komuś z was w te wakacje zabraknie urlopu, na przykład na odwiedziny naszych wschodnich sąsiadów, to koniecznie musicie wygospodarować 14 lipca wolny czwartkowy wieczór, by wpaść do Galerii Autorskiej w Bydgoszczy na pokaz filmowy Dwukrotnie o Rosji, podczas którego na początek wyruszymy w osiemnastominutową podróż podmoskiewską koleją. Elektryczka Macieja Cuske — bo o niej mowa — to obraz, który został zauważony zarówno w Polsce (m.in. na Krakowskim Festiwalu Filmowym w 2006 roku), jak i za granicą (Grand Prix 15. edycji Festiwalu Cinarail — Metro and Train on Film w Paryżu). To krótkie, ale wnikliwe i niepozbawione humoru studium z pozoru zwykłych zachowań pasażerów słynnego już pociągu. Przekraczanie granic — nie tylko w wymiarze geograficznym — to motyw przewodni drugiego z zaproponowanych filmów podwójnego pokazu dokumentalnego. Pierwszy dzień Marcina Sautera (główna nagroda XI Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Off Cinemusli magazine


ma 2007, nagroda na festiwalu Doclisboa 2007 w Portugalii, wyróżnienie na festiwalu „Jeden Świat” w Pradze 2008 i Grand Prix IX Międzynarodowych Dni Filmu Dokumentalnego „Rozstaje Europy”) pozwoli nam przenieść się w głąb Syberii, do niewielkiej osady nad rzeką Ob, gdzie poznamy Aloszę i Artura — dwóch siedmiolatków, którzy opuszczają rodzinną osadę, by pójść po raz pierwszy do szkoły. I grubo myli się ten, komu przyszło na myśl, że to przecież nic nadzwyczajnego. Przebycie wielu kilometrów surowej tundry, by dotrzeć do szkoły w mieście, byłoby wyzwaniem dla dorosłego, a co dopiero dla dzieci po raz pierwszy rozstających się z rodzinnym domem, do którego wrócą nie na święta, lecz w wakacje (tylko przez trzy letnie miesiące rzeka Ob nie zamarza, umożliwiając powrót do osady). Na dodatek chłopcy muszą odnaleźć się w szkolnym świecie, który jest dla nich czymś zupełnie nowym. Koniec pierwszego wakacyjnego miesiąca (21 lipca) rozpocznie się poetycko za sprawą spotkania z Krzysztofem Szymoniakiem — poetą, prozaikiem, dziennikarzem, wykładowcą akademickim UAM, który zaprezentuje swoje liryki, uważane przez niektórych

W. TETMAJER / PORTRET MARII CHWASTEK / 1923

KAZIMIERZ DREJAS / AKT

JAKUB KAJA / NIEOBECNOŚĆ / SERIGRAFIA

KADR Z FILMU „ELEKTRYCZKA” / REŻ. MACIEJ CUSKE

>>wydarzenia

za nieco mroczne, pozbawione nadziei. Jak jednak zauważa Piotr Siemaszko, zawsze gdzieś między wersami przenika w nich jednak promień światła — tęsknota do miłości, piękna, harmonii… A co bije od drugiego człowieka, którego mijamy co dzień na ulicy? Przede wszystkim cud istnienia, który nosi w sobie każdy z nas. Problem w tym, że coraz rzadziej potrafimy to dostrzec. „Obserwując miejskie skupiska, zauważyłem specyficzny klimat letargu, w którym pogrążeni ludzie przechodzą obok siebie obojętni, nie zauważając jeden drugiego. Stąd zrodził się pomysł zrealizowania obrazu-lustra, w którym uśpiony swym codziennym biegiem człowiek mógłby zobaczyć siebie nagiego i zastygłego w skupieniu. Zatrzymanie jest bramą pozwalającą wejść w inną rzeczywistość, zobaczyć coś, co umykało dotąd naszej uwadze” — wyjaśnia Jakub Kaja, autor cyklu grafik pt. Nieobecność, które będą do obejrzenia, a raczej przejrzenia się w nich, jeszcze tego samego wieczoru. Natomiast sierpień w Galerii przy ul. Pomorskiej 48 w Bydgoszczy rozpocznie się od Pożegnania Cioci, czyli otwarcia wystawy będącej aranżacją lat 1918—1920 — czasu, w którym

żyła Maria Chwastek. „Sądzę, że każdemu, przynajmniej kilka razy w życiu, bywa dane zbliżyć się do kogoś wyjątkowego. Dla mnie kimś takim była moja Ciocia Maria Chwastek, osoba niezwykle skromna, pełna pokory, żyjąca w duchu miłości ewangelicznej. Jej życie, choć ciche i niepozorne, dla wielu stanowiło wyznacznik ważnych wartości. Była wszechstronnie wykształcona, a mimo to potrafiła ocalić rzadki dar prostoty serca. Choć na co dzień wydawała się nieśmiała, w sprawach ważnych pozostawała bezkompromisowa i odważna. To dzięki wyznawanemu przez całe życie radykalnemu dobru, a umiała dzielić się nim ze wszystkimi, osiągnęła duchowe szlachectwo. Czyż taka postawa nie kryje w sobie przymiotów, które pragniemy znajdować i w życiu, i w sztuce? Czy takie postacie nie otwierają nam oczu na rzeczywistość, za którą tęsknimy?” — pyta retorycznie Jacek Soliński, który razem z Janem Kają 10 sierpnia — w dniu pierwszej rocznicy śmierci Marii Chwastek — uczci pamięć Cioci, aranżując przeszłość, m.in. z fotografii, rękopisów i obrazów, wśród których nie zabraknie dwóch portretów Marii Chwastek — pierwszy namalowany przez Włodzimierza Tetmajera w 1923 roku, drugi — przez Wojciecha Nadratow-

skiego w 2011 roku. W tym niezwykłym wystroju i nastroju w Galerii Autorskiej tego samego wieczoru będzie także czas na spotkanie poetyckie z księdzem-poetą Franciszkiem Kameckim pt. Gdzie jeszcze nie byliśmy. Lato, m.in. za sprawą wysokich temperatur, to bardzo zmysłowy czas. Nie inaczej będzie też 25 sierpnia podczas wernisażu obrazów Kazimierza Drejasa pt. Akty. Tu chodzi jednak nie tylko o piękno kobiecego ciała, ale także o to, co ono mówi o stanie ducha — o melancholii czy samotności. Chwilę później w nie mniej intymny świat poezji zabierze nas Jan Wach — poeta, rolnik, od 1995 roku wójt gminy Sicienko.

>> (JT)

Dwukrotnie o Rosji / pokaz filmów Macieja Cuske i Marcina Sautera 14 lipca, godz. 20.00

Nieobecność / otwarcie wystawy prac Jakuba Kaji Widok z okna / spotkanie poetyckie z Krzysztofem Szymoniakiem 21 lipca, godz. 18.00

Pożegnanie Cioci / otwarcie wystawy Jana Kaji i Jacka Solińskiego Gdzie jeszcze nie byliśmy / spotkanie poetyckie z ks. Franciszkiem Kameckim 10 sierpnia, godz. 18.00 Akty / wystawa obrazów Kazimierza Drejasa Chociaż na chwilę / spotkanie poetyckie z Janem Wachem 25 sierpnia, godz. 18.00

>>7


>>wydarzenia

29.07

15.07

BWA

LATO

TEATR POLSKI

SYLWESTER AMBROZIAK / RZEŹBA

MÓZG

DZIECIĘCA WYSPA SZTUKI I OPUSZCZENIA Po co dzieciom zawracać głowę sztuką? — to pytanie zadała sobie pomysłodawczyni projektu KID ART ISLAND Monika Wirżajtys, która wraz z grupą artystów bardzo szybko odnalazła — i to niejedną — sensowną odpowiedź. Ano chociażby po to, żeby uświadomić najmłodszym, jak w przyszłości mogą rozwijać swoje zdolności rozumowania, wyobraźnię, własny osąd czy poczucie odpowiedzialności. I tak oto dzieciaki mają już za sobą warsztaty filmowe („Moje podwórko w 3D”), fotograficzne („Ja, czyli Kto”), audiowizualne („My – Orkiestra”), teatralne („W teatrze snów”) oraz performance („Hamaki”). Owoce tych arcyciekawych eksperymentów — w których wzięły udział dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym, wcielając się w role zarówno odbiorców, jak i twórców — można podziwiać w przestrzeni Galerii Miejskiej bwa, która stała się prawdziwą wyspą sztuki w jej najmłodszym wydaniu. Po 17 lipca dziecięca wyspa sztuki zniknie, jednak motyw najmłodszych będzie obecny przez całe wakacje. W tym czasie w Galerii rozbrzmiewać będą dźwięki przypominające płacz albo wołanie dziecka, a oczom zwiedzających ukażą się postaci przypominające ludzkie embriony, między

którymi migną nam klatki animowanego filmu, będącego swoistego rodzaju komentarzem do całości instalacji. Przerażające? Takie jest właśnie zjawisko eurosierot, na które zwrócić uwagę postanowił Sylwester Ambroziak. „Inspiracją powstania pracy jest problem opuszczenia, samotności i utraty więzi rodzinnej, spowodowanych powiększającą się liczbą dzieci pozbawionych opieki rodzicielskiej w wyniku migracji zarobkowych. Budzący skojarzenia z formą embrionalną kształt postaci pozwala jednak doświadczenie opuszczenia, dotyczące tego konkretnego procesu społecznego, uogólnić jako wariant opuszczenia dzieci w ogóle, cechującego cywilizację zachodnioeuropejską” — wyjaśnia artysta, którego wystawie prac w Galerii Miejskiej bwa w Bydgoszczy będzie można się przyglądać aż do 11 września.

>> >>8

(JT)

KID ART ISLAND do 17 lipca

Rzeźba / Sylwester Ambroziak 29 lipca, godz. 18.00, BWA

ŻUŻEL NA SCENIE Zwykle zakładamy, że publiczność teatralna i żużlowa nie mają zbyt wielkiej części wspólnej. Może się to zmienić dzięki przygotowywanej właśnie premierze Teatru Polskiego w Bydgoszczy. Napisany specjalnie dla TPB dramat Szwoleżerowie Artura Pałygi opowiada o środowisku żużlowców — i tych, co wciąż jeżdżą, i tych emerytowanych, którzy szukają swojego miejsca w życiu, kiedy nie ma już dla nich miejsca na torze. Całością kieruje najlepszy polski reżyser względnie młodego pokolenia — coraz częściej pojawiający się w Bydgoszczy Jan Klata. To gwarancja tego, że nawet jeśli na scenie nie będzie motocykli (a to jeszcze kwestia otwarta), to i tak będzie ciekawie, mądrze i efektownie. Szykuje się kolejny spektakl, na który będzie warto do Bydgoszczy przyjechać, tak jak do Torunia jeździ się na żużlowe GP. Premiera 15 lipca. PAWEŁ SCHREIBER Szwoleżerowie / Artur Pałyga reż. Jan Klata premiera 15 lipca, godz. 19.00 Teatr Polski w Bydgoszczy

Latem, gdy wiele instytuc Mózg szeroko je otwiera, Stali bywalcy Mózgu w każ minając o często stresują o nazwie Letnie Pranie Mó i sztuki wizualnej. Zeszłor postawili na większą różno Cykl imprez rozpocznie 7 to połączenie klasyków ga odmiany piano house. Zaw porusza się w tych stylach W kolejny piątek Mózgiem killout.net/hrabioza. Kill 8 Bitów), jednak postanow wyląduje w Bydgoszczy. Z seta, który składałby się z 22 lipca do tańca zagrzew z Poznania, co warte jest męskiej. Ania zaczęła two dorobek artystyczny — 6 p na licznych festiwalach. A to mieszanka pełna melod literaturą Hessego, muzyk eksperymentalnej. Co rów opracowywanie dzieł muz Henryka Wieniawskiego. N nu jazzu, broken beatów d często ożywia muzykę skr Tydzień później zapowiad lowe produkcje wideo-mu dźwiękowych z nutą nosta Próbkę ich możliwości zna 5 sierpnia, także w ramac zani z bydgoską sceną: Gr Natomiast 12 sierpnia wys ruchu PL Funky. Swoją obe wanie większego rozgłosu składance PL Funky wydan wiadać będzie Wobix, któ skutkiem. 19 sierpnia wieczorową po AAT?!, czyli VLoDAR oraz S z muzykami Kokoz. Ostatni piątek sierpnia bę Chmary i Krzysztofa Winte Jednak letnia ramówka Mó fajnych koncertów spoza skim duecie Waywardbree eksperymentalnej. W dniach 22—23 lipca Móz pobytu dadzą autorski kon aby wziąć udział w „Wiecz

musli magazine


>>wydarzenia

Lato z Mózgiem

17.07

cji kulturalnych zamyka przed miłośnikami sztuki swoje drzwi, bydgoski zapraszając entuzjastów dobrej muzyki pod swój gościnny dach. żdy piątkowy wieczór będą mogli poczuć świeży powiew weekendu, zapoącej pracy. Jak zwykle w czasie wakacji, klub zaprasza nas na cykl imprez ózgu. Będzie to prawdziwa gratka dla miłośników elektronicznych beatów roczny line-up był bardzo dubstepowy, dlatego w tym roku organizatorzy orodność. lipca DJ, producent i instrumentalista Mic Nix. Muzyka, którą prezentuje, atunku z pompującymi, energetycznymi breakdownami, nawiązującymi do wiedzeni nie poczują się także miłośnicy dub czy vocal house, bowiem DJ h równie swobodnie. m zawładną Kill Blinton oraz Kanad, znani z dość popularnego bloga www. grał w każdym liczącym się klubie w Poznaniu (SQ, Cafe Mięsna, Cute, wił wyruszyć na podbój innych regionów naszego kraju, i tak oto 15 lipca Znany jest ze swojej wszechstronności — podobno od pięciu lat nie zagrał z mniej niż 5 gatunków tanecznej muzyki elektronicznej. wać będą An On Bast i Lip. An On Bast to pseudonim artystyczny Anny Sudy podkreślenia w elektronicznym świecie zdominowanym przez DJ-ów płci orzyć utwory elektroniczne w 2005 roku, jednak ma już na koncie spory płyt, udział w wydawnictwach zbiorowych oraz performerskie występy Artystka lubi nazywać swoją twórczość „delicate synthetic music”. Jest dii, tekstów i zgrzytów, a całość połączona jest z metafizyką Bergsona, ką Mozarta, Autechre, Arvo Parta i współczesnymi brzmieniami muzyki wnie ciekawe, Anna kilka lat temu rozpoczęła także reinterpretacyjne zyki klasycznej, głównie Igora Strawińskiego, Fryderyka Chopina oraz Natomiast Lip gra szerokie spektrum muzyki — od hip hopu, electro klików, do experimentali. Uwielbia grać z „żywymi” instrumentami, samplerami, reczem, łącząc sety z live actami. da się równie interesujący wieczór, ponieważ swoje najciekawsze nowofauzyczne zaprezentuje kolektyw Lovelab. Ich muzyczne sety są pełne kolaży algii i melancholii, w których jazz i psychodelia łączą się w spójną całość. ajdziecie na stronie www.thelovelab.pl. ch Letniego Prania Mózgu, popis swoich umiejętności dadzą muzycy zwiąrzanko MuzyKant, Tomasz Pawlicki, Władysław Refling oraz Qba Janicki. stąpi Zeppy Zep — DJ i producent z Krakowa, jedna z czołowych postaci ecność na scenie producenckiej zaznaczył utworem Quality, ale zdecydou przysporzył mu mroczny, dynamiczny utwór Sierra, który znalazł się na nej nakładem wytwórni Top Billin. Za wizualną oprawę wieczoru odpoóry digital artem zajmuje się od niedawna, ale podobno z bardzo dobrym

orą Mózgiem zawładnie drumm and bass. Za dekami usiądzie duet WHASchranzwhore. Natomiast za wizualizacje odpowiadał będzie związany

ędzie należał do muzycznego tandemu CHMARA WINTER, czyli Bartłomieja era. Będzie sporo improwizacji oraz muzyki eksperymentalnej. ózgu nie kończy się jedynie na cyklu piątkowych imprez. Będzie też kilka elektronicznych klimatów. Warto wspomnieć chociażby o australijsko-poled oraz Gosia Winter, który przeniesie nas w świat jazzu, folku i muzyki

zg odwiedzą muzycy z POINT REYES. Podczas pierwszego dnia swojego ncert, natomiast w sobotni wieczór spotkają się z lokalnymi muzykami, zorze muzyki improwizowanej”. Do zobaczenia w Mózgu! (AB)

FOT. MATERIAŁY NADESŁANE

LIZARD KING

RODZINNE MUZYKOWANIE Irek Głyk to ceniony wibrafonista, perkusista, kompozytor i aranżer, który w świecie muzyki istnieje od najmłodszych lat. Jest zdobywcą wielu nagród na konkursach i festiwalach, między innymi wygrana na Międzynarodowym Konkursie Improwizacji Jazzowej w Katowicach (1990). W 1994 roku muzyk założył Ireneusz Głyk Kwartet — grupę zauważoną zarówno przez publiczność, jak i krytyków. W ankiecie Jazz Forum Irek Głyk został także okrzyknięty nadzieją polskiego wibrafonu. Ciekawym momentem w karierze muzyka była współpraca z Bernardem Maselim (duety wibrafon—marimba). Głyk to także muzyk sesyjny. Współpracował m.in. z takimi artystami, jak: Stanisław Sojka, Justyna Steczkowska, Paweł Kukiz, Reni Jusis, Ireneusz Dudek, Mieczysław Szcześniak czy Tomasz Stańko. Niezależnie od tych projektów Irek Głyk prowadził także swój własny zespół — Irek Głyk Multisound. Obecnie zajmuje się rodzinnym muzykowaniem w ramach projektu Głyk P.I.K Trio, z którym wystąpi w toruńskim klubie Lizard King. Jaki jest nowy projekt Irka

Głyka? To przede wszystkim efekt spotkania pokoleń, sprowokowanego wspólną potrzebą grania, jak i wybuchowa mieszanka dźwięków wibrafonu, perkusji i basu. Tego warto posłuchać! ANIAL Głyk P.I.K Trio 17 lipca, godz. 20.00, Lizard King

>> >>9


>>wydarzenia

od 29.07

Trzy lipcowe wystawy to nie wszystkie wakacyjne propozycje toruńskiej Galerii Wozownia. Również w kolejnym gorącym miesiącu Galeria zaprasza zarówno na wystawę fotografii, jak i pokaz prac wideo. Autorem pierwszej ekspozycji — „Bycie w sacrum” — jest Andrzej Różycki, którego początki pracy artystycznej związane są z Toruniem. Na tutejszym Wydziale Sztuk Pięknych UMK studiował w latach 60. konserwację zabytków i muzealnictwo, i tutaj także współtworzył słynną grupę fotograficzną ZERO 61. Od 1969 roku, wraz z rozpoczęciem studiów na Wydziale Reżyserii Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi, jego twórczość jest nierozerwalnie związana z tym miastem. W 1970 roku wraz z Wojciechem Bruszewskim i Józefem Robakowskim zainicjował działalność Warsztatu Formy Filmowej. W latach 80. współpracował z Wytwórnią Filmów Oświatowych w Łodzi, zrealizował też kilkadziesiąt filmów dokumentalnych o sztuce, które wielokrotnie nagradzane były na polskich i międzynarodowych festiwalach. W Wozowni zaprezentuje swoje prace z cyklu ewoluującego głęboko w stronę sacrum, poruszającego

wątki antropologiczne oraz odwołującego się do sztuki i duchowości ludowej. Druga sierpniowa wystawa to „High definition. Próby ekranowe” Marcina Mierzickiego — artysty wykorzystującego w swoich działaniach prace wideo, wprowadzającego analizę medium filmowego oraz śledzącego relacje filmowej rzeczywistości i materialnego świata. W sztuce Mierzickiego bardzo ważny jest też udział odbiorcy — jako że artysta porusza się w obszarze działań site specific, często z zastosowaniem nie tylko obiektów, ale również dźwięku. Wystawa w Wozowni zakłada wykorzystanie ekranów-obiektów w celu zainicjowania refleksji nad sytuacją odbiorczą, w jakiej stawia widza film w stosunku do doświadczenia fizycznie dostępnych obiektów i przestrzeni.

>> >>10

ANDRZEJ RÓŻYCKI / MOJE PRYWATNE KALWARIE / 1989

SACRUM W WOZOWNI

ANDRZEJ RÓŻYCKI / NATURY FRASOBLIWE / 1991

ANDRZEJ RÓŻYCKI / FOTOGRAFIA NOSTALGICZNA / 2004

WOZOWNIA

ARKADIUSZ STERN

Bycie w sacrum / Andrzej Różycki High definition. Próby ekranowe / Marcin Mierzicki 29 lipca–21 sierpnia, Wozownia

musli magazine


>>wydarzenia

MAŁPEK / FOT. PAWEŁ BRAKONIECKI

Lato w teatrze

MIĘKKO I DYNAMICZNIE

Lato w Teatrze Baj Pomorski zapowiada się niezwykle gorąco. Już 2 lipca widzowie będą mieli okazję zobaczyć przed budynkiem teatru pokaz tańca irlandzkiego — mamy nadzieję, że tego dnia pogoda dopisze. Dzień później teatr zaprosi wszystkich widzów na spektakl familijny pt. Planeta zagubionych baloników w reżyserii Zbigniewa Lisowskiego — przedstawienie odbędzie się na małej sali Baja. Z kolei 6 lipca odegrany zostanie jeden z najstarszych spektakli według utworu Hansa Christiana Andersena — Historia Calineczki. Przedstawienie wyreżyserowali Agnieszka Andruszko i Jacek Pietruski, scenografię opracowała Małgorzata Mikielewicz, choreografię Izabela Gordon-Sieńko, a muzykę Tomasz Kamiński. Połowa lipca w Baju (16 i 17) to spektakl, który powstanie w ramach projektu „Lato w teatrze”. Zaś między 17 a 31 lipca Teatr Baj Pomorski i Fundacja You Have It zaprosi do foyer teatru na wystawę multimedialną zatytułowaną „Pocztówki z nigdy nigdy”. W połowie drugiego miesiąca wakacji (14 sierpnia) będziemy mogli spotkać się z żywym i mechanicznym Słowikiem Hansa Ch. Andersena — w adaptacji Jacka Pietruskiego, reżyserii Ady Konieczny, scenografii Dariusza Panasa i muzyką Krystiana Segdy. Natomiast 28 sierpnia (tuż przed nowym rokiem szkolnym) najmłodsi widzowie będą mogli obejrzeć wzruszającą historię o przyjaźni i matczynej miłości pt. Wschód i zachód słonia — autorstwa Joanny Klary Teske, w adaptacji Dominiki Miękus, inscenizacji Anny K. Chudek, Dominiki Miękus i Mariusza Wójtowicza, reżyserii Ireneusza Maciejewskiego, scenografii Dariusza Panasa i z muzyką Bartłomieja Orłowskiego. Tak zakończy się wakacyjny sezon Baja. Do zobaczenia! HANNA GREWLING

W tym roku na muzycznej mapie naszego województwa pojawi się nowy festiwal — ARTPOP Festival Złote Przeboje Bydgoszcz. Jednak — jak zapewniają organizatorzy — nie jest to zupełnie nowa koncepcja. Wydarzenie to ma być bowiem muzycznym spadkobiercą Smooth Festival. Będzie więc miękko i nastrojowo, ale także, co będzie tegoroczną nowością, nowocześnie i dynamicznie. Line-up festiwalu jest bardzo różnorodny. Wystąpi nietuzinkowy i hipnotyzujący zespół Hooverphonic, gwiazda gitarowego indie rocka Razorlight oraz artystka znana z charakterystycznej barwy I Blame Coco. Z rodzimych wykonawców usłyszymy Monikę Brodkę, która z pewnością oczaruje publiczność piosenkami z niezwykle dobrze przyjętej płyty Granda, czy również odkrytą w programie „Idol”, lubiącą nawiązywać do stylistyki retro Anię Dąbrowską. Zagra też dobrze znany fanom Comy Piotr Rogucki, Skinny Patrini — niezwykle ekscentryczny duet z Trójmiasta, Neo Retros — połączenie nowoczesności z klasyką, oraz toruńska Sofa. Niestety nie wystąpi główna gwiazda wieczoru — skanda-

listka z Wielkiej Brytanii Amy Winehouse, której występ został niedawno odwołany. Ciekawe, czy dostaniemy coś w zamian? (AB) ARTPOP Festival Złote Przeboje Bydgoszcz 30 lipca, Myślęcinek–Bydgoszcz

>> >>11


>>festiwale filmowe

MIĘDZYNARODOWY FESTIWAL FILMOWY NOWE HORYZONTY 21—31 LIPCA WROCŁAW I tym razem nie zawiodą nas wrocławskie Nowe Horyzonty! Klucz przy wyborze filmów mają niezwykle klarowny, ale przez to niezawodny — jest nim kino nowych horyzontów poznawczych, uciekające od domykania sensów, szukające nowej poetyki, przekraczające wąskie ramy publicystycznej oczywistości. Jak deklarują organizatorzy, zobaczymy aż 430 filmów, w tym 230 z nich to obrazy pełnometrażowe, perły kinematografii z ponad 50 krajów. Nie ominą nas też konkursowe emocje. W paśmie „Panorama Współczesnego Kina” będziemy mieli okazję obejrzeć m.in. nagrodzonego Srebrnym Niedźwiedziem w Berlinie Konia turyńskiego Béli Tarra, The Sleeping Beauty Catherine Breillat i doceniony w Locarno kanadyjski film Curling Denisa Côté. Entuzjastów twórczości Wima Wendersa z pewnością ucieszy polska premiera jego najnowszego filmu zrealizowanego w technice 3D — Pina. Ciekawie zapowiada się też pasmo „Norwegia Bez Granic”. Zaś w cyklu „Za Różową Kurtyną” będziemy mieli okazję obejrzeć popularny w Japonii nurt kina erotycznego. Co jeszcze znajdzie się w nowohoryzontowym rogu obfitości? Przegląd filmów Wernera Nekesa, „Czerwone Westerny”, retrospektywy obrazów: Bruno Dumonta, Andrzeja Munka, Anji Breien i Jacka Smitha. A wisienką na torcie będzie koncert Nicka Cave’a. Nie przegapcie!

IŃSKIE LATO FILMOWE 29 LIPCA—7 SIERPNIA IŃSKO

FESTIWAL FILMU I SZTU 30 LIPCA—7 SIERPNIA KAZIMIERZ DOLNY—JAN

Ińskie Lato Filmowe to bez wątpienia impreza z tradycją. Od wielu lat, a dokładnie od roku 1973, z powodzeniem funkcjonuje na festiwalowej mapie Polski. Organizatorzy rokrocznie dbają o wyselekcjonowany repertuar, w którym w ostatnich latach dominuje przede wszystkim kinematografia Europy Wschodniej, prezentacje młodych twórców oraz osobowości i ciekawe zjawiska kinematografii światowej. Co znalazło się w tegorocznym filmowym menu festiwalu? Organizatorzy postawili na prezentację najnowszej kinematografii polskiej — filmów fabularnych, dokumentalnych, ale także krótkich metraży. Ciekawie zapowiada się również cykl „Panorama Kina Bałkańskiego”. Zobaczymy między innymi perły kina serbskiego, bułgarskiego i greckiego. Miastofili z pewnością zainteresuje pasmo „Berlin — Portret Współczesnego Miasta”. Na tym jednak nie koniec miłych niespodzianek. Intrygująco zapowiada się również przegląd filmów o tematyce erotycznej, retrospektywa obrazów Agnieszki Holland oraz pasmo „Bez Ograniczeń”. Widzów szukających kina bliskiego rzeczywistości z pewnością zainteresuje cykl „Dokumenty Świata — Obrazy Współczesności”. Jednym słowem: warto!

>>

Na interdyscyplinarność s Festiwal Filmu i Sztuki Dwa plastyka i fotografia to dysc inspirowali się wielcy twórcy Organizatorzy stawiają na k kim ramom mainstreamowy demu kinu europejskiemu, a artystycznemu, niezależnem gażowanemu. Kinomanów sp z pewnością ucieszy fakt, ż ubiegłych — odbędą się poka Cannes, Berlinie, Wenecji, bastian i Rotterdamie. Jedn nych wabików. Obok tych na roku czekają nas także spek z ludźmi kultury i sztuki. Tym razem organizatorzy cje. Hasło tegorocznej impr Italia”. Miłośnicy X Muzy be filmem Roberto Rosselliniego skiego. Jeśli marzy Wam się właściwy adres.

ARBUZIA

ARBUZIA

>>12

musli magazine


>>festiwale filmowe

FESTIWAL WARSZTATÓW FILMOWO-FOTOGRAFICZNYCH FEST ART 29 LIPCA—7 SIERPNIA TLEŃ

UKI DWA BRZEGI

NOWIEC

sztuki postawił jak zwykle Brzegi. Literatura, muzyka, cypliny, którymi od zawsze y filmowi na całym świecie. kino wymykające się wszelym, zwracając się ku młoautorskiemu, oryginalnemu, mu, a także społecznie zaanpragnionych nowych olśnień że — podobnie jak w latach azy filmów nagrodzonych w Karlovych Varach, San Senak to nie koniec artystyczajbardziej filmowych, jak co ktakle, wystawy i spotkania

Pod koniec lipca w pięknie położonym Tleniu odbędzie się Festiwal Warsztatów Filmowo-Fotograficznych FEST ART. W tak pięknych okolicznościach przyrody — Borów Tucholskich nad jeziorem Mukrz oraz rzeką Wdą i jej dopływem Prusiną — twórczej inspiracji nie zabraknie. Gośćmi festiwalu będą: Jarosław Barzan, montażysta filmowy (Idealny facet dla mojej dziewczyny, Lejdis, Testosteron, Ciało); Remigiusz Zawadzki, scenarzysta, reżyser dokumentalista, operator, producent, prezes zarządu Fundacji Sztuki Art-House, dyrektor i organizator międzynarodowego Festiwalu Sztuki Reportażu CAMERA OBSCURA; oraz Marek Domański, fotograf i wykładowca łódzkiej ASP. Gości festiwalu w prowadzeniu warsztatów wspomogą: Marcin Kozliński, Sebastian Kwidziński, Monika Kuczyniecka i Rudolf Stybar. Ideą festiwalu jest propagowanie edukacji kulturalnej i artystycznej, integracja środowisk twórczych oraz pomoc przy realizacji inicjatyw i projektów artystycznych objętych programowo w ramach imprezy. Podczas festiwalu odbędą się warsztaty filmowe z fabuły, dokumentu i animacji, plener fotograficzny, prezentacje prac filmowych, fotograficznych oraz animacji, a także koncerty lokalnych zespołów muzycznych.

>>

postawili na włoskie wakarezy to bowiem: „Viaggio In ez wątpienia skojarzą je z o, twórcy neorealizmu włodolce vitae — trafiliście pod ARBUZIA

LETNIA AKADEMIA FILMOWA ZWIERZYNIEC 5—15 SIERPNIA ZWIERZYNIEC Myślą przewodnią tegorocznego festiwalu w Zwierzyńcu będzie kino afrykańskie. To kontynuacja odkryć z ubiegłego roku. Za nami olśnienia kinematografią Republiki Południowej Afryki, a przed nami podróż w nieznane z kinem Afryki Północnej. Na egzotyce filmowej rodem z Afryki jednak organizatorzy Akademii nie poprzestali, bowiem zainspirowała ich w tym roku również Syberia. A wszystko zaczęło się od wypatrzonych na Berlinale filmów: Syberia. Monamour Sławy Rossa oraz Szczęśliwi ludzie. Rok w syberyjskiej tajdze Wernera Herzoga. Jak najbardziej swojsko, chociaż nie mniej egzotycznie, zapowiada się cykl „Zaproszenie na ślub i wesele”. To temat niezwykle ważny w kinematografii polskiej, który zazwyczaj jest zaledwie przyczynkiem do pokazania tego, co w kinie narodowym najważniejsze — kondycji człowieka. Czy taki klucz stosują też reżyserzy innych narodowości? Warto sprawdzić! Nie zabraknie też retrospektywy oryginalnego twórcy. W tym roku wybór padł na reżysera... skandalistę. Tinto Brass — autor Caliguli i Salonu Kitty — zagości w Zwierzyńcu na dużym ekranie. Będzie skandal? Warto się o tym przekonać na własnej skórze! ARBUZIA

ARBUZIA

>>13


>>festiwale teatralne

MALTA FESTIVAL 2011 4—9 LIPCA POZNAŃ

XV GDAŃSKI FESTIWAL SZEKSPIROWSKI 30 LIPCA—7 SIERPNIA GDAŃSK—GDYNIA

Z festiwalu teatru ulicznego i alternatywnego wyewoluował w jedną z najważniejszych imprez teatralnych w kraju. Najgorętsze nazwiska ze świata, najnowsze trendy i największe zaskoczenia. Do tego koncerty nad jeziorem Malta oraz ciekawe działania w sferze miejskiej. Dla wszystkich, którzy chcą trzymać rękę na teatralnym pulsie — jazda obowiązkowa! W tym roku wydarzeń będzie co niemiara: Jan Fabre — wielki artysta sztuk wizualnych — pokaże Prometheus Lanscape II, a goszcząca po raz pierwszy w Polsce francusko-austriacka choreografka Giselle Vienne we współpracy z amerykańskim poetą i krytykiem sztuki Denisem Cooperem (uznanym przez „The Village Voice” za najbardziej niebezpiecznego pisarza w Ameryce) zaprezentują I apologize. Zaś piękny i odważny teatr Pippo Delbono w After the Battle porwie nas w osobistą podróż przez niespokojne czasy, w których żyjemy. Nie zabraknie także rodzimych twórców: zobaczymy m.in. Teatr Palmera Eldritcha — złożony z artystów poznańskich scen, Teatr Usta Usta Republika — słynący ze świetnych projektów site specific (zwycięzca tegorocznej Klamry), czy też Teatr Ósmego Dnia. A kogo zmęczy Melpomena, ten pomknie na koncerty Manu Chao, Fleet Foxes i… Portishead! Czy coś więcej trzeba dodawać? Kierunek Poznań!

>>

Muzyczny Macbeth ze Sztokholmu w wykonaniu chóru Romeo & Julia Koren przy Royal Dramatic Theatre, kameralny spektakl z Finlandii Anatomia Lear, w którym postać Leara jest lalką, oraz świetne rosyjskie inscenizacje: Król Lear oraz Hamlet w reżyserii głośnego twórcy Nikolaja Kolady — to tylko niektóre z propozycji piętnastej edycji Gdańskiego Festiwalu Szekspirowskiego. Widzowie zobaczą także spektakle z Litwy, Wielkiej Brytanii i Rumunii. Ten ostatni kraj zaprezentuje Shaking Shakepeare w reżyserii jednego z najbardziej cenionych twórców współczesnego teatru rumuńskiego — Radu Alexandru Nica z teatru German State Theatre Timisoara. Jego ideą było stworzenie show koncentrującego się na koncepcji władzy, którą na tak wiele sposobów opisywał w swoich dziełach Szekspir. Na festiwalu nie zabraknie także polskiego przedstawienia, wyselekcjonowanego z premier szekspirowskich ostatniego sezonu — będzie to laureat Konkursu na Najlepszą Inscenizację Dzieł Dramatycznych Williama Szekspira w sezonie artystycznym 2010/2011. Festiwalowi, jak co roku, towarzyszyć będą miniatury sceniczne, instalacje artystyczne, koncerty, warsztaty oraz działania edukacyjne. ARKADIUSZ STERN

ARKADIUSZ STERN

>>14

musli magazine


>>festiwale teatralne

XI MIĘDZYNARODOWY FESTIWAL SZTUKI MIMU 19—28 SIERPNIA WARSZAWA

VIII MIĘDZYNARODOWY FESTIWAL TEATRÓW TAŃCA 21—26 SIERPNIA POZNAŃ

Festiwal Sztuki Mimu to jedna z nielicznych szans kontaktu z klasyczną sztuką pantomimy — teatru nie tyle bez słów, ile poza słowami. To także przegląd najciekawszych mimodramów i spektakli z różnych tradycji, z technikami Marcela Marceau i Henryka Tomaszewskiego na czele. Wreszcie — to możliwość zobaczenia zespołów z całego świata, a dla najbardziej zagorzałych fanów także okazja uczestnictwa w warsztatach. Po ekscytującej ubiegłorocznej edycji również w te wakacje warto na chwilę poszukać oazy ciszy i skupienia artystycznego. Pantomima to „sztuka niełatwa, hermetyczna i wymagająca wielkiego skupienia nie tylko od uprawiających ją artystów, ale również od publiczności”. Okazuje się jednak, że w naszej szybkiej i hałaśliwej epoce zdobywa coraz więcej fanów, którzy ponownie w sierpniu będą mogli skryć się w Teatrze Na Woli. Szczegółowy program festiwalu pozostaje jeszcze tajemnicą, wiadomo jedynie, że odbędzie się Modern Mime Evening — Wieczór Współczesnej Pantomimy, który stał się już tradycją spotkań. Pomyślany jako konfrontacja różnych technik, stylów i form w teatrze pantomimy, która swój ostateczny kształt nabiera na kilka godzin przed samą prezentacją. Jej efektów nie sposób przewidzieć — takie pantomimiczne działania zobaczymy tylko tutaj! ARKADIUSZ STERN

O ile wakacje teatralne rozpoczniemy w Poznaniu na Malcie, to zakończyć je możemy tamże Międzynarodowym Festiwalem Teatrów Tańca, noszącym w tej edycji tytuł „Cztery pory roku”. Z gości zagranicznych MFTT najoryginalniejszym okaże się pewnie zespół Compagnie JANT-BI z Senegalu w spektaklu Waxtaan. Choreograficznie spektakl oparty jest na tradycyjnych tańcach z rożnych afrykańskich regionów i wzbogaconych językiem tańca współczesnego. Muzykę zaś oparto na oryginalnych, tradycyjnych rytmach tańców czarnego lądu. Tancerze izraelscy z Maria Kong Dancers Company pokażą spektakl Fling — według recenzentów „dzieło znakomite, kompletne i imponujące (…) jak kolekcja niesamowitych pereł”. Francję w konkursie zaprezentuje Association Pedro Pauwels — eksperymentalny projekt, który powstawał na skrzyżowaniu tańca i nauki. Niemcy z Staats Theater Kassel zatańczą w Roadkill w choreografii Johanessa Wielanda. Gospodarz Festiwalu — Polski Teatr Tańca pokaże taneczny poliptyk: Wiosna — Effatha, Lato Red Sun, Jesień — Nuembir i Minus 2, zaś Bałtycki Teatr Tańca uzupełni cztery pory roku fragmentami Święta wiosny Strawińskiego. W sumie 7 dni i 13 spektakli wybitnych teatrów tańca — polecamy!

>> ARKADIUSZ STERN

>>15


FOT. MATERIAY PRASOWE

>>festiwale muzyczne

SEVEN FESTIVAL 7—10 LIPCA WĘGORZEWO

INNE BRZMIENIA 8—12 LIPCA LUBLIN

Seven Festival to impreza, która odbywa się w Węgorzewie od początku lat 90. Program tegorocznej edycji przyprawia o szybsze bicie serca, a to głównie za sprawą udziału w wydarzeniu zespołów Moonspell i Samael. Każdy, kto śmie twierdzić, że wie cokolwiek na temat muzyki metalowej, musiał trafić na płyty portugalskiej grupy Moonspell. Łącząc różne odmiany gatunku, zespół wypracował charakterystyczne brzmienie, czym zdołał oczarować miliony melomanów na całym świecie. Grupa zawsze jest w Polsce miłym gościem, a jedynym, który nie życzy sobie obecności Moonspell na polskiej ziemi, jest Ryszard Nowak i jego Ogólnopolski Komitet Obrony przed Sektami. Widok formacji Samael w programie festiwalu również cieszy. W czasie obecności na muzycznej scenie styl grupy ewoluował od black metalu do metalu industrialnego. Podczas lipcowego koncertu ta grupa z ponaddwudziestoletnim doświadczeniem będzie promowała swoją najnowszą płytę Lux Mundi. Pełna lista wykonawców, których jest od cholery i trochę, na stronie internetowej imprezy: www.sevenfestival.pl.

Łączy artystów z różnych gatunków muzycznych i różnej narodowości, bo wbrew temu co na co dzień spływa z masowych mediów — zapotrzebowanie na oryginalne, ambitne propozycje o dużej randze artystycznej jest ogromne. Koncertom towarzyszą warsztaty muzyczne, współistniejące z warsztatami filmowymi, fotograficznymi i plastycznymi, prezentowane są także wystawy artystów fotografików i plastyków. Zagrają, m.in.: Jan Trebunia-Tutka (solowy projekt Janka pt. Góry w sercu), Sedativa feat. Dawid Portasz (multikulturowy projekt na bazie reggae), Russkaja (Rosja/Austria), Los de Abajo z Meksyku (Salsa punk — po raz pierwszy w Polsce!), Watcha Clan z Francji, Kiril Dżajkovski feat. Sedzuk Orchestra & MC Ras Tweed z Macedonii (bałkańskie szaleństwo z jamajskim posmakiem). Koncert promujący swój nowy album Back in Town zagra John Porter (11 lipca), a dzień po nim unplugged z towarzyszeniem kwartetu smyczkowego wystąpi Voo Voo Akustycznie. Wstęp na wszystkie koncerty, wystawy i panele jest bezpłatny, niemniej na koncerty Johna Portera i Voo Voo ze względu na ograniczoną liczbę miejsc w obiektach obowiązują zaproszenia.

>> ANIAL

JAROCIN FESTIWAL 15—17 LIPCA Festiwal trwa — z przerwami — od 1970 roku. Jarocińska scena stała się już legendą, tu w czasach PRL można było usłyszeć muzykę drugiego obiegu, tu przeżyć młodzieńczy antysystemowy bunt. Praktycznie wszyscy dzisiejsi tytani polskiej sceny rockowej, i nie tylko rockowej, odbyli tu swój muzyczny chrzest bojowy. Do dziś pozwala debiutować garażowcom z drugiego, alternatywnego obiegu. W tym roku od gwiazd jasno jak w dzień. Pierwszego dnia festiwalu, w piątek, zobaczymy: Green Piss, Neony, Tides From Nebula, R.U.T.A, Rogucki solo, Fahrben Lehre, Apocalyptyca, Myslovitz, Armia. W sobotę wystąpią: Heroes Get Remembered, Baaba Kulka, Cool Kids Of Death, Olaf Deriglasoff, The Blackout, Acid Drinkers, Strachy na Lachy, Happysad, Bad Religion, Masturbator. W niedzielę zagrają: Stan Miłości i Zaufania, Sorry Boys, Dananananaykroyd, Anti Flag, The Subways, Moskwa, Dżem. Nie wierzę, że komuś może być za mało.

CASTLE PARTY 21—24 LIPCA ZAMEK BOLKÓW To rozwojowy festiwal mrocznej muzyki niezależnej, który zaadaptował się w murach średniowiecznego zamczyska ku satysfakcji miłośników gotyku i mocnych rockowo-metalowych dźwięków. Dla ortodoksów gatunku miejsce obowiązkowego zlotu, gwarantowane krajowe i zagraniczne artystyczne olśnienia: Atari Teenage Riot, Diary Of Dreams, Project Pitchfork, Closterkeller, Umbra Et Imago, Suicide Commando, Diorama, Fixmer/Mccarthy, Zeraphine, Nosferatu, Blindead, The Cuts, Santa Hates You, Dope Stars Inc., Hetane, Freakangel, Controlled Collapse, Monolight, Śmiałek, Hieros Gamos, Other Day, Lecter, Bratrstvo Luny, Reactor7x, Hyoscyamus Niger, Monstergod, [Haven], Castrati, Synchropath, H.exe, Unsinn, Krzyż:kross, Industria Ex Machina, Malandra Tribe Tribal Bellydance Dancers. WIECZORKOCHA

WIECZORKOCHA

WIECZORKOCHA

>>16

musli magazine


>>festiwale muzyczne

SUNRISE FESTIVAL 2011 22—24 LIPCA KOŁOBRZEG To już dziewiąty festiwal wschodzącego słońca. Dawka muzyki klubowej, muzyki trance, house i elektroniki serwowanej przez najlepszych dj-ów oraz multiartystyczne eventy. W trakcie festiwalu wystąpią artyści, którzy w ciągu poprzedniego roku odnieśli sukces i przyczynili się do rozwoju oraz rozpowszechniania kultury klubowej w Polsce i na świecie. DJ-ski line-up przygotowany na tegoroczną edycję: Above & Beyond, Matush, Dash Berlin, Seb Andre, Eric Prydz, Eddie Halliwell, Fedde le Grand, Judge Jules, Mark Knight, Wolfgang Gartner, Dada Life, Riva Starr, Afrojack, Kyau & Albert, W&W, Jochen Miller, Marcel Woods, Marcus Schossow, Nic Chagall, Jerome Isma-Ae, Wally Lopez, Arty, Filo & Peri, Jonas Stenberg, MC Gunner, Johan Gielen, Randy Katana, Jean, 4 Strings, Ron van den Beuken, Peran van Dijk, Ruben de Ronde, Cez Are Kane, Fafaq, Toxic Noiz, Sound Players, Jay Bae, @lex, Skytech, Carla Roca, Paul Ercossa, Wet Fingers, Alan White, Quiz, Insane, Diabllo, Miqro, Neevald, Loui & Scibi. WIECZORKOCHA

AUDIORIVER / FESTIWAL ŚWIATA NIEZALEŻNEGO 29—31 LIPCA PŁOCK W te wakacje po raz kolejny będziemy mieli okazję, by zawitać do Płocka. Między 29 a 31 lipca na nadwiślańskiej plaży już szósty raz zakróluje muzyka elektroniczna — Audioriver to święto dźwięków, jakich w radiu próżno szukać. Nie jest to jednak (na szczęście) impreza w stylu białych rękawiczek czy gwizdków, choć tak by się mogło wydawać. Elektronika wszak ma wiele twarzy, a te najciekawsze i niezależne odsłania nam właśnie płocki festiwal, który znajduje się na czwartym miejscu dziesięciu najlepszych festiwali muzycznych według residentadvisor.net. Z całą pewnością każdy znajdzie tam coś dla siebie, a niejeden wróci do domu zauroczony nowymi wykonawcami. W tym roku najbardziej chyba wyczekiwanym, przynajmniej przez nas, artystą jest Paul Kalkbrenner — polskim słuchaczom znany przede wszystkim z filmu Berlin Calling, gdzie zagrał główną rolę. Ale Audioriver trwa wszak trzy dni… Trentemøller Live In Concert, Sven Väth, Vitalic — V Mirror live, Chris Liebing, lista jest naprawdę długa i równie niesamowita. Do zobaczenia w Płocku!

GLOBALTICA WORLD CULTURES FESTIVAL 29—31 LIPCA GDYNIA Po raz siódmy w zabytkowym Parku Kolibki zapanuje kultura z czterech stron świata. Kulturowe korzenie spotkają się z nowoczesnością, pokazując, że to, co tradycyjne, może być modne i pożądane we współczesnej kulturze. Globaltica od początku istnienia to wielkie święto muzyki world promujące otwartość na świat i jego kulturowy pluralizm oraz kilka tygodni imprez towarzyszących. W tym roku na gdyńskiej scenie wystąpią m.in. Juan De Marcos Afro-cuban All Stars — kubańscy muzycy z formacji założonej przez Juana de Marcosa Gonzáleza, współinicjatora legendarnego Buena Vista Social Club; Svjata Vatra — ukraińsko-estoński zespół grający fire-folk; Kel Assouf — tuareńscy muzycy grający na gitarach elektrycznych; bułgarskie trio kobiece (na co dzień mieszkające w Londynie) — Perunika Trio; oraz zespół Bubliczki, łączący kaszubskie tradycje z bałkańskimi, cygańskimi i żydowskimi wpływami. Będzie okazja do spotkania z muzyką Madagaskaru w wykonaniu Kilema, a także z twórczością mongolsko-irańskiego projektu Sedaa i najwybitniejszych artystów z Afryki, m.in. Bonga — muzyka pochodzącego z Angoli.

MAZURY HIP-HOP FESTIWAL 4—6 SIERPNIA GIŻYCKO W tym roku w giżyckiej Twierdzy Boyen środowisko hip-hopowe świętuje X jubileuszową edycję festiwalu. Organizatorzy szykują bardzo atrakcyjny line-up, którego jak na razie nie chcą zdradzać, a informacje na temat gwiazdorskich pewniaków skrzętnie dawkują. Jak dotychczas udało im się spraszać co roku całą śmietankę polskiego hip-hopu, dlatego edycja jubileuszowa rozbudza apetyt. Jedną z gwiazd festiwalu będzie HiFi Banda, zespół założony przez Dioxa (MC) i Czarnego (producent) w pierwszej połowie ubiegłej dekady. Pierwszy raz na MHHF nie będzie walczył w bitwie, a zagra koncert ze swojego debiutanckiego albumu Czarny charakter. Oficjalnie potwierdzili swoją obecność także czołowy polski freestylowiec Flint oraz Tede, który w tym roku wspólnie z Numerem Raz wypuszcza kolejną płytę legendarnego Warszafskiego Deszczu. Na fanów oprócz koncertów czekają także warsztaty muzyki hip-hop oraz bitwy freestyle i beatbox.

>>

MARTA MAGRYŚ

GRZEGORZ WINCENTY-CICHY

WIECZORKOCHA

WIECZORKOCHA

>>17


>>festiwale muzyczne

PRZYSTANEK WOODSTOCK 4—6 SIERPNIA KOSTRZYN NAD ODRĄ Flagowa impreza Jurka Owsiaka i jego Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Grajągrajagrają po raz siedemnasty. Dobre miejsce dla młodych ludzi, żeby zaczynać swoje festiwalowe przygody, bezpieczne i wygodne dla rodzin z przychówkiem, co to nie mają zamiaru się ustatkowywać wyjazdami na wczasy. Duża Scena i po raz pierwszy gramygramygramy już od czwartku: Plateau — Projekt Grechuta, Kumka Olik, Donots, Heaven Shall Burn, Zebrahead, H-Blockx, Skindred. W piątek: Piotr Bukartyk, Apteka, Jahcoustix, Kontrust, Helloween, Riverside, Projekt Republika, Dog Eat Dog. Na koniec: Buldog, Airbourne, Gentleman & The Evolution, Łąki Łan, The Prodigy. Scena folkowa (4—6 sierpnia): The Ukrainian Folk, Bubliczki, Chwila Nieuwagi, Podoba Mi Się, Enej, Mikromusic, Circle of Bards, Carrantuohill, Czess Band, Świnka Halinka, Kinior Sky Orchestra i Goście, World Trio, Zawiało Folk Free Music, Talco, Dikanda, Ratatam i goście (Ewelina Flinta i bracia Steczkowscy), Natural Mystic, Tadeusz Woźniak, Drużyna Trzeźwych Hobbitów (aplauz za nazwę!), Bob Bales & Celtic Orchestra, Blue Machine, Balkan Sevdah, Shannon.

OFF FESTIVAL 5—7 SIERPNIA MYSŁOWICE Festiwal stworzony i firmowany przez Artura Rojka, lidera zespołu Myslovitz, z roku na rok ma się lepiej. To jedna z niewielu okazji do zaprezentowania się wyłuskanych z alternatywnego tłumu zjawisk muzycznych oscylujących na szerokich wodach polskiej sceny offowej. W tym roku od mnogości opcji kręci się w głowie. Na czterech scenach: Scena mBank, Scena Leśna, Trójkowa Scena Prezydencji oraz Scena Eksperymentalna T-Mobile Music (novum!), zagra zarówno kilkudziesięciu artystów krajowych: Blindead, The Car Is On Fire, Dezerter, Czesław Śpiewa, Tesco Value, L.Stadt, Lech Janerka, Baaba Kulka, Olivia Anna Livki, très.b, D4D, Kury, Kamp!, Ballady i Romanse, Mikrokolektyw, Kapela Ze Wsi Warszawa, Abradab + set Kalibra 44, The Lollipops, BiFF, Paris Tetris, Bielizna (...), jak i gwiazd światowego formatu: Blonde Redhead, Emeralds, Warpaint (US), Primal Scream, Hype Williams, Anna Calvi, Mogwai (GB), dEUS (BE), Meshuggah (SE). Będzie głośno, będzie warto.

>> WIECZORKOCHA

>>18

WIECZORKOCHA

METAL HAMMER FESTIVAL 10 SIERPNIA SPODEK / KATOWICE Judas Priest, Morbid Angel, Exodus, Vader, Tank, Mech, Soulburners i Animations — tak prezentuje się lista wykonawców, którzy wystąpią w katowickim Spodku w ramach Metal Hammer Festival. 10 sierpnia warto odwiedzić Śląsk, choćby przez wzgląd na obecność pierwszego z wymienionych wykonawców. Grupa Judas Priest zagra w Polsce w legendarnym składzie po raz pierwszy, a zarazem ostatni, ponieważ tym występem zamierza zakończyć swoją trwającą kilkadziesiąt lat działalność. Zapewne nie bez echa przejdzie także udział w festiwalu formacji Morbid Angel — weteranów na deathmetalowej scenie, którzy ostatnio poczynili spore zamieszanie za sprawą nowej, skrajnie różnie ocenianej przez fanów płyty. Po kolejnym wykonawcy — grupie Exodus — można spodziewać się sporej dawki trash metalu. Podczas sierpniowego koncertu na pewno nie zabraknie zarówno klasycznych utworów grupy, jak i nowych kompozycji. Wizja udziału w Metal Hammer Festival pozostałych zespołów może tylko podsycić apetyt metalowej braci na uczestnictwo w tym wydarzeniu. Spodek to mroczny punkt na koncertowej mapie Polski, którego nie da się ominąć.

OSTRÓDA REGGAE FESTIVAL 11—14 SIERPNIA Jak co roku, w połowie sierpnia, nad Ostródą unosić się będzie pozytywna energia. Ostróda Reggae Festival to cztery dni dobrej zabawy przy dźwiękach najlepszych wykonawców reggae znad Wisły i nie tylko. Przez scenę w Ostródzie przewinęli się już chyba wszyscy znaczący wykonawcy jamajskich brzmień z naszego kraju. Organizatorzy nie zawiodą nas i tym razem. 11 sierpnia przy molo zaprezentują się zespoły, które dopiero stawiają pierwsze kroki na muzycznej scenie. Zwycięzcy konkursu będą mieli okazję zaprezentować się następnego dnia na dużej scenie. Wystąpią obok takich gwiazd, jak m.in. Vavamuffin, Izrael, Biafra. W piątek zagra też bydgoska Dubska oraz goście z zagranicy: Protoje, Perfect Giddimani, Lutan Fayah, Burro Banton oraz Dub Akom Band. Sobotni line-up bedzie równie zachęcający, bowiem wystąpią wówczas: Konopians, Paraliż Band, Tabu, Duberman, Bakshish, The Wisdom Band, Mr Vegas & Thugs Band, Sly & Robbie feat. Junior Reid. W niedzielę rastamanów pożegna sam Stephen Marley (syn Boba Marleya). Przez cały czas czynna będzie również mniejsza scena, na której czadu dawać będą sound systemy. (AB)

ANIAL musli magazine


>>festiwale muzyczne

5. FESTIWAL LEGEND ROCKA 12—14 SIERPNIA DOLINA CHARLOTTY Jedyna okazja, żeby zobaczyć na własne oczy najprawdziwszego rockowego dinozaura, a być może — ostatnia okazja, żeby posłuchać go na żywo... Do amfiteatru w Dolinie Charlotty nad jeziorem obok miejscowości Strzelinko, niedaleko Słupska i Ustki przyjeżdżają najprawdziwsze legendy, których imiona wymawiali z nabożnym uwielbieniem ojcowie dziesiejszych gwiazd. W poprzednich edycjach festiwalu przypomnieli o sobie T. Rex, The Animals, Bonnie Tyler, The Yardbirds, Budgie, Nazareth, Eric Burdon, Procol Harum czy Marillion. W tym roku trochę skromniej — cóż, niewielu ich już pozostało, przez co formuła nie rokuje zbyt pomyślnie na przyszłość. 12 sierpnia zagrają TSA, Saxon i UFO. 13 sierpnia zobaczymy Boogie Chilli, Colosseum i Alvin Lee, a dzień później wystąpią: Dżem, Vanilla Fudge oraz Jack Bruce of Cream. WIECZORKOCHA

COKE LIVE FESTIVAL 19—20 SIERPNIA KRAKÓW Stolica Małopolski jest otwarta na tysięczne tłumy wielbicieli najnowszych trendów muzycznych wysokopółkowego popu wyznaczającego nowe kierunki i zmuszającego krytyków muzycznych do ukuwania dlań nowych terminologii. W pierwszym dniu na snenie głównej wystąpią: Interpol, The Kooks, White Lies, You Me At Six. Na Coke Sage zagra Kid Cudi. Drugiego dnia wystąpi Kanye West. Lista artystów wciąż jeszcze jest otwarta i być może czeka nas niejedno zaskoczenie.

FESTIWAL NOWA MUZYKA 26—27 SIERPNIA KATOWICE Mekka dla miłośników nowoczesnych brzmień elektronicznych w postindustrialnym klimacie nieczynnej kopalni węgla kamiennego. Pomiędzy dwiema wieżami szybowymi, nazwanymi Bartosz i Warszawa, co roku pojawiają się festiwalowe sceny, na których dokonuje się realna fuzja nowoczesnych brzmień z historycznym dziedzictwem Górnego Śląska. Festiwal doczekał się uznania w branży, otrzymując w 2010 roku tytuł Najlepszego Małego Festiwalu w Europie przyznany przez European Festival Awards. Organizatorzy z roku na rok sprowadzają największe gwiazdy współczesnej alternatywy muzycznej, w tym można będzie posłuchać: Lamb, Modeselektor, Apparat Band Live, Gold Panda, Bonaparte Circus Show, Lorn, Mary Anne Hobbs, Pearson Sound Aka Ramadanman, Emika, Walls, Boxcutter, Darkstar, Instra: mental, Oris Jay, Roska, Jacek Sienkiewicz, Matias Aguayo, Superpitcher, Machinedrum, Lunice, Spoek Mathambo, Dels, Seefeel, Ford&Lopatin (Games), Bodi Bill, Little Dragon, Amon Tobin, Jamie Woon, Ras G. Dla miośników gatunku oraz entuzjastów wrażeń pozycja obowiązkowa.

FAMAROCK FESTIWAL 26—27 SIERPNIA IŁAWA Miłośnik rocka nie może lepiej pożegnać lata, niż obecnością w iławskim amfiteatrze im. Louisa Armstronga. Po raz pierwszy w historii 13 edycji festiwalu ruszy dodatkowa scena, na której zagrają młodzi obiecujący artyści z regionu i dalszych zakątków Polski. Koncerty będą się odbywać przemiennie: gwiazda—nowicjusz. Wśród gwiazd: Coma, Flapjack, Power of Trinity, Cool Kids of Death, Vervrax, Monolit, Virgin Snatch, Strachy na Lachy, Spin My Fate, Positive4Progress. Punkt obowiązkowy to tradycyjna bitwa kapel, której laureat ma gwarantowany występ wśród gwiazd przyszłorocznej Famy.

>>

WIECZORKOCHA

WIECZORKOCHA

WIECZORKOCHA

>>19


SZYC / FOT. DOROTA CZARNECKA

O debiutach w odsłonach sześciu


{

>>relacje

2084 / FOT. SZYMON SZCZEŚNIAK

Festiwal Debiutantów Pierwszy Kontakt za nami — pierwszy, dziewiczy przemknął przez Toruń po śladach strzałek na chodnikach, pozostawiając po sobie błękitny obłok zdarzeń wszelakich i ogólne zadowolenie. Przez majowy tydzień uwaga jury i widzów skupiała się głównie na czternaściorgu młodych aktorach i reżyserach, walczących o nagrody główne, a przy okazji nie zabrakło gwiazd, owacji na stojąco, wzruszeń oraz rozczarowań. Odsłon festiwalu było wiele, ja pozwolę sobie ograniczyć relację do sześciu z nich — subiektywnych ocen obserwatora tych zdarzeń.

D

jak DEBIUTY. Założeniem oryginalnej formuły zaproponowanej przez organizatorów Festiwalu — Teatr im. Wilama Horzycy — było wyszukanie i promocja interesujących debiutów ostatnich dwóch sezonów w teatrach polskich. Po obejrzeniu dziesięciu konkursowych przedstawień nasuwa się jeden wniosek: początkującym reżyserom wyraźnie łatwiej zaczynać pracę niż świeżym adeptom sztuki aktorskiej. Młody reżyser z wizją ma za plecami odważnych dyrektorów polskich scen; debiutujący aktorzy — albo nikną wśród doświadczonych kolegów, albo nie dane im jest zbyt szerokie pole do popisu na deskach. Czy to bardziej ryzykowne, niż powierzenie spektaklu debiutującym reżyserom? Mam wrażenie, że tak… znając nieco hierarchię obsadzania ról w historii scen dramatycznych. Podczas festiwalu zobaczyliśmy więc albo debiutantki grające przejmująco (acz nie do końca) — jak Agnieszka Więdłocha w Nad łódzkiego Teatru im. S. Jaracza, albo bardzo sprawne warsztatowo — jak Magdalena Łaska w Trzech siostrach Teatru Polskiego z Bydgoszczy, albo też rzucone na zbyt głęboką wodę — jak Aleksandra Bednarz w 2084 radomskiego Teatru Powszechnego. Zwyciężyła super debiutantka, dziewczęca i efemeryczna, jeszcze studentka krakowskiej PWST — Julia Sobiesiak — rolą egoistycznej Grety w Przemianie, zaprezentowanej przez Narodowy Teatr Stary. Wśród debiutujących aktorów na największy aplauz widowni zasłużyli świetny Maciej Litkowski w Morzu otwartym Teatru Współczesnego ze Szczecina i hipnotyzujący godzinnym milczeniem Tomasz Schuchardt w Bramach raju Teatru im. S. Jaracza. W tym spektaklu o wiele ciekawiej niż w swym debiucie (Nad) wypadł też równie dobrze zapowiadający się Krzysztof Wach. Syna innego Krzysztofa — Grzegorza Daukszewicza — lepiej niż na scenie wśród gwiazd stołecznego Teatru Współczesnego

BABEL 2 / FOT. JACEK WRZESIŃSKI

w Sztuce bez tytułu można było poznać w festiwalowym klubie NRD. Żaden z tych czterech zdolnych debiutantów nie spotkał się z uznaniem jury, ale o tym punkcie werdyktu później.

D

jak DUCHOTA. Nie sceniczna, ale na widowni. W miarę śledzenia repertuaru ostatnich edycji międzynarodowego Kontaktu staram się unikać klaustrofobicznej Od Nowy w maju, gdyż trudno w niej złapać choć jeden oddech. Tym razem jednak i Kafka i Andrzejewski kusili tak bardzo, że pod D poszła poducha, przed T wachlarz — i nie żałuję. Debiut reżyserski Magdaleny Miklasz we wspomnianej już wcześniej Przemianie okazał się rewelacyjnym przeżyciem, idealnie wpasowanym w duszne wnętrze klubu oraz jego otoczenie. Nawet początkowe rozdrażnienie oczekiwaniem w upale na wejście poszło szybko w zapomnienie, bowiem to już na zewnątrz teatr nas otoczył. A potem wchłonął zupełnie i przeraził psychozą drobnomieszczaństwa domu Samsów, niemocą ojca despoty (świetny Zbigniew Ruciński), stłamszeniem matki (Aldona Grochal) i przejmującą metamorfozą Gregora (Wiktor Loga-Skarczewski). Aktor tak sugestywnie zagrał przemianę urzędnika w łajnojada, że chciało się wręcz przekształcić w równie odpychający twór… i skryć przed upałem pod sceną. Za ten spektakl Magdalena Miklasz otrzymała główną nagrodę. Jury nie doceniło za to oczekiwanych Bram raju wg powieści Andrzejewskiego — spektaklu przejmującego i kipiącego niezaspokojoną rządzą. Może dlatego, iż z dziecięcej krucjaty sprzed ośmiuset lat Małgorzata Bogajewska pozostawiła szczątki, kierując akcję w stronę erotycznej spowiedzi, w której nie pożądanie było grzechem, a wielkie idee. Tak krótkotrwałe i dzikie jak cielesne pragnienie hetero- czy homoerotyczne, które w niespełnieniu zabija i czyni z ludzi psychicznych kastratów. Klimat, muzyka, scenografia — świetne przedstawienie, a gra aktorów Jaracza na najwyższym poziomie.

D

jak DANIE Z FREDRY — czyli (podobno) debiut reżyserski Weroniki Szczawińskiej w Zemście Teatru Dramatycznego z Wałbrzycha. Czarny koń i pierwsza konsternacja festiwalu: Zemsta w szalonej wizji reżyserki była celowo chaotyczna, robocza i zawadiacka. Szczawińska tak w niej żonglowała konwencjami, iż jednych rozbawiła do łez, innych zaś zniesmaczyła. Odważne — rozebrać narodowy skarb i narobić przy tym tyle hałasu! Choć to po>>21


>>relacje

BRAMY RAJU / FOT. GRZEGORZ NOWAK

dobno Zemsta ostatnia, zobaczyłbym ją raz jeszcze — głównie dla przezabawnej Eweliny Żak w roli Podstoliny.

D

jak DON KISZOT Teatru Dramatycznego z Warszawy był zaskakująco współczesnym i wielobarwnym debiutem reżyserskim Macieja Podstawnego; przy tym niezwykle autentycznym obrazem utraconych złudzeń i nieludzkiego wykluczenia. Teatr w teatrze, z bardzo prawdziwym Dobromirem Dymeckim w roli Sancho, świetnym Adamem Ferencym i mega genialnym monologiem Dulcynei (Anna Kłos-Kleszczewska). Z radością czekam, gdy zaproszony przez Teatr Horzycy do współpracy w kolejnym sezonie Maciej Podstawny równie wspaniale poprowadzi toruńskich aktorów.

D

jak DÓŁ — czyli Och-Teatr jako jedyna scena prywatna zaproszona do konkursu. Choć autorem sztuki Koza, albo kim jest Sylwia jest Edward Albee, choć na scenie stanęli i Maria Seweryn, i Piotr Machalica (debiut reżyserski Kasi Adamik pominę milczeniem), to ta komercyjna i tania bzdurka rodem z USA kazała od pierwszych scen uciekać jak najdalej. Z bólem obejrzałem ten niby dramacik-komedię, podlany rodzinnym wstrząsem: architekta, co zakochuje się w kozie, jego miotającą szklankami żonę, przyjaciela (Bartłomiej Topa, debiutujący tutaj) oraz syna geja, kręcącego biodrami i miękkim nadgarstkiem. Takimi środkami grał Pszoniak w Czterdziestolatku — to nie komplement, gdyż dziś już nudzi i wieje anachronizmem. Za tę rolę debiutant Radosław Jamroż otrzymał główną nagrodę.

D

jak DYSKUSJE w klubie festiwalowym. Czasem burzliwe — jak po Kozie. Cóż jednak znaczy ta jedna capia plama wobec kilkunastu wspaniałych spektakli, nocnego pleneru Teatru Biuro Podróży, aktorskich popisów adeptów krakowskiej PWST w Babel 2 w reżyserii Kleczewskiej i klezmerskiego klimatu w Szycu Teatru Barakah (nagroda w kategorii Nowe miejsce teatralne). Ten festiwal wyszedł wreszcie na miasto i umiejętnie zderzył sztukę wysoką z alternatywą klubu NRD. Wygrał Kraków, ale tym także wygrali organizatorzy. To był bardzo udany tydzień. Do zobaczenia za dwa lata. ARKADIUSZ STERN Festiwal Debiutantów Pierwszy Kontakt 21–27 maja, Teatr im. Wilama Horzycy >>22

}

PLANETA LEM / FOT. JAKUB WITTCHEN

TRZY SIOSTRY / FOT. MARCIN SAUTER

musli magazine


>>na kanapie

Bo wywalę Was z fejsbuka! >>

Magda Wichrowska

Co i dlaczego powinienem? To pytanie powracało jak bumerang podczas wykładów z etyki na toruńskiej filozofii. Nie pamiętam, czy niemal dekadę temu było ono dla mnie ważniejsze od: co i dlaczego nie powinienem? Dzisiaj z dystansem stwierdzam, że to drugie dla wielu powinno stać się pytaniem kluczowym, bez którego lepiej nie podłączać się do sieci. To stwierdzenie naturalnie można rozumieć na wiele sposobów. Nie powinienem kraść z sieci cudzych tekstów i podpisywać ich jako swoje, zwłaszcza jeśli jestem naukowcem, a tym samym człowiekiem, po którym opinia publiczna spodziewa się wyssanego z mlekiem szacownego środowiska nauki zawodowego etosu. Nie powinno się wylewać na nikogo wiadra pomyj na forach internetowych, nie podpisując się imieniem i nazwiskiem i nie podając do siebie namiarów — tak, by ofiara mogła wziąć na złoczyńcy słuszny odwet. To jak strzał w plecy. Myślałam, że nie może być nic gorszego. Słusznie ktoś kiedyś o mnie powiedział, że jestem mało życiowa. Może być bowiem dużo gorzej, kiedy zaczynamy publiczne zwierzenia na temat dawnych miłości. Jeszcze dwadzieścia lat temu, żeby poinformować wszystkich znajomych o doli i niedoli życia w związku, potrzebna była garść drobnych na telefon, by obdzwonić z budki telefonicznej (bez świadków) gwardię przyjaciół. To jednak było przysłowiowe małe piwo przy czasie, który się na to traciło. Dzisiaj wystarczy sekunda, by puścić w świat gorącą wiadomość o naszych romansowych ekscesach, bolesnych rozczarowaniach i miłosnych zawodach. X zerwał z Y i wywalił ją z fejsbuka, po czym zmienił status na „wolny” i napisał, że zaczyna nowe życie „bez szmaty u boku”. Y zmieniła status na „to skomplikowane” i obwieściła światu, że „szuka ogiera, bo kuc, który ją zrzucił z siodła, miał problemy z potencją”. Pytam: w imię czego oni mi to robią? Zwisy i wzloty znajomych mało mnie interesują. Nie mam też chęci czytać o długościach, wielkościach, zawodach na czas i skok wzwyż. Nudzą mnie rozbuchane tyrady bloggerów o niegodziwości męskiej i przebiegłości żeńskiej, okraszone opisami poczynań niedawnych partnerów. Nie wysyłajcie mi linków, bo nie chcę znać waszych statusów — chcę jedynie bezpiecznie poruszać się po przestrzeni wirtualnej.

Kazimierz Karabasz — polski dokumentalista — zanim sięga po kamerę, zadaje sobie trzy pytania: co?, jak?, w imię czego? Może my, reżyserując swoje życie, też powinniśmy o tym pomyśleć. Z pewnością mógłby to zrobić pewien znany dziennikarz, który w piśmie kobiecym obwiniał niedawno swoją byłą narzeczoną o kryzys zawodowy. Tym bardziej że „kryzysowa narzeczona” nie jest osobą publiczną i nie ma szans wymownie i z klasą przemilczeć wynurzenia eksa. W mówieniu o swojej intymności przekroczyliśmy już chyba wszystkie możliwe granice. Żuławski napisał Nocnik o Rosati, Gretkowska napisała Trans o Żuławskim. Nie ważne, czy te przepychanki są rodzajem odwetu. Nie interesuje mnie kontekst feministyczny, tym bardziej ssanie „szmaty, w którą spuszczają się hollywoodzkie chuje” czy luźne zwieracze i smród gówna wydobywający się z jelit reżysera. Nie! Bo niby w imię czego mam kolekcjonować te wiadomości? Niedawno podsłuchałam rozmowę w pociągu. Dziewczyna obsztorcowała swoją współtowarzyszkę, że ta zapytała ją o romantyczne wakacje w Egipcie. — Jak możesz? — zareagowała nazbyt emocjonalnie, gestykulując tak, że o mały włos to ja dostałabym w nos. — Przecież wiesz, że X zostawił mnie na dwa dni przed wylotem! — Jak to? Nic nie wiem — wyraźnie zmieszana współtowarzyszka spłonęła rumieńcem nietaktu. — Przecież napisałam jaki to palant na fejsie i zmieniłam status — odpowiedziała urażona. Bogu ducha winnej dziewczynie oberwało się za nieznajomość lokalnej kroniki towarzyskiej. W zupełności ją rozumiem. Takie posty sama omijam szerokim łukiem, dlatego dalsi i bliżsi znajomi, mam do Was gorącą prośbę! Nie zamęczajcie mnie i mi podobnych ignorantów wiadomościami z rozpadów pożycia, bo wywalę Was z fejsbuka!

„ >>23


>>gorzkie żale

Dla czyjego dobra? >>

Ania Rokita

Kiedy ktoś mówi mi, jak mam się zachowywać, co robić i co jest dla mnie dobre, a przy tym nie jest moją matką, to może sobie darować, a nawet mi skoczyć. Fałszywa troska to plaga naszych czasów, jeden z koszmarków państwa opiekuńczego. Nie słuchaj głośnej muzyki, bo ogłuchniesz; usiądź prosto, bo będziesz garbaty; ułóż sobie życie, bo zazdroszczę ci niezależności i świętego spokoju; uczesz włosy, bo… No właśnie, bo co? A jednak dobre rady zawsze w cenie. I choć tak lubimy je dawać, to zazwyczaj ten, do którego są adresowane, często sam nie wie, co z nimi zrobić. Jak powiedział JKM: „Jak gdzieś jedzie czołg, a ludzie ostrzeżeni się nie usuwają — to ich prawo. Wolny człowiek w wolnym kraju ma prawo dać się rozjechać”. Kto wie lepiej ode mnie, co jest dla mnie dobre? Dlaczego ktoś stara się wmawiać mi, że nie jestem szczęśliwa, skoro właśnie jestem? Rączkę głaszczącą mnie po główce z tak wielką troską mam ochotę po prostu złamać. Jeśli nawet coś zrobię źle, to zrobię to i dostanę nauczkę na przyszłość — wolna wola niejednokrotnie pociąga ze sobą konsekwencje. Ale jest wolna, jest moja i zamierzam z niej w pełni korzystać. Człowiek sam na świecie niewiele mógłby zdziałać. Czym innym jednak będzie korzystanie z ewentualnych rad, czym innym wsłuchiwanie się w wytyczne. Jeżeli nie mam ochoty odbierać telefonów, to nie odbieram. Gdy nie reaguję na pukanie do drzwi, niech nikogo to nie dziwi. I nie traktowałabym tego w kategoriach pierwszych objawów psychozy maniakalno-depresyjnej. Nie zamierzam wzorem średniowiecznych ascetów wyrzekać się wszelakich uciech tego świata. Czasem bywa tak, że mamy wszystko gdzieś, zamykamy się na innych, by lepiej słyszeć samych siebie. I nagle podnoszą się głosy oburzonych — wyjdź z domu, spotkaj się z ludźmi, co jest z tobą nie tak, masz jakiś problem, nie pogrążaj się, tak nie można! Otóż można. Jak często staramy się swym życiem sprawiać przyjemność innym, pomijając przy tym wszystko to, co z naszej perspektywy jest najważniejsze? Przypomina mi się nagłośniona niedawno przez jedną z mainstreamowych stacji telewizyjnych poruszająca historia pewnego mężczyzny. Chory na raka człowiek umiera pośród brudu i robactwa. Pani dziennikarka wykrzykuje w kierunku pracownika ośrodka pomocy społecznej zarzuty, nie czekając nawet na odpowiedź — jak mógł pozwolić na to, by ten człowiek żył

„ >>24

w takich warunkach, dlaczego pracownicy socjalni odwiedzali chorego tak rzadko? Okazuje się, że mężczyzna, wokół którego cała ta burza się rozpętała, nie życzył sobie wizyt przedstawicieli MOPS-u, ze szpitala wypisywał się na własne żądanie, w dodatku nie był ubezwłasnowolniony. Czy miał prawo umrzeć we własnym łóżku? Zdaniem egzaltowanej dziennikarki — niekoniecznie. Z etycznego punktu widzenia odpowiedź na to pytanie jest trudna, bo czy istnieje granica decydowania o sobie samym, której nie należy przekraczać? Wszystko wskazuje na to, że państwo wie lepiej, jak i czy w ogóle chcemy żyć, w jaki sposób powinniśmy wychowywać nasze dzieci oraz na co najlepiej spożytkować z trudem zarobione przez nas pieniądze. Ot, uroki demokracji!

musli magazine


Muza >>

>>a muzom

Marek Rozpłoch

Słuchanie muzyki nad ranem, gdy już zaczyna świtać, ale obowiązuje wciąż tryb wieczorny, którego muzyka jest strażniczką. Nadejście ciszy w tym momencie oznaczałaby noc, sen. Muzyka wyznaczająca początek dnia, jej rytm mogący nastroić na jego resztę, ale mogący też spłynąć po mnie jak woda po kaczce. Melodia, którą nucimy lub — z racji oporów przed uzewnętrznianiem swojej fascynacji — zaledwie chcemy nucić. Postać muzyki, z której dobrodziejstw nie korzystam, ale która dla wielu jest chlebem powszednim i tlenem, czyli różnego rodzaju przenośne odtwarzacze ze słuchawkami — może warto spróbować? I tu zaczyna się odwieczna walka postu z karnawałem, wody z winem, walka ciszy o prawo do istnienia i walka muzyki o prawo do przynoszenia osłody duszy. Są momenty, gdy muzyka jest niezbędna i cisza jawi się jako system totalitarny, nakazujący siedzieć cicho. Wiele jednak wskazuje na to, że mamy do czynienia z dwiema tyraniami, z których każda chce dopiąć swego za wszelką cenę. Ludzie starsi, wychowani w czasach, gdy dźwięki nie bombardowały ze wszystkich stron (jedynie z niektórych; pokolenie jeszcze starsze, którego tylko nieliczni przedstawiciele jeszcze żyją, miało ciszy pod dostatkiem), czują się obco w centrach miast i centrach handlowych, gdzie cisza jest towarem trudno dostępnym, a muzyka narzucana przez gust właścicieli obiektów handlowo-gastronomicznych nakłada się na wszelkiego rodzaju hałasy, niemożliwe do uniknięcia. Może należałyby się tym ludziom jakieś oazy ciszy? Czy niezbędne jest tło muzyczne o każdej porze dnia? Nie każdemu i nie zawsze. Warto zastanowić się, czy włączenie muzyki, którego efekty będą słyszalne dla osób niemających władzy nad regulatorem głośności, nie jest przejawem pewnego rodzaju tyranii. Po co w ogóle tło? Żeby nie pozwolić sobie choćby na chwilę nudy? Czy chcąc pogodzić przyjemne z pożytecznym (albo na odwrót, albo pożyteczne z pożytecznym lub przyjemne z przyjemnym — w zależności od tego, jak traktujemy muzykę i wykonywane przy niej czynności)? Czy może bojąc się ciszy? Cisza — mogąca kojarzyć się ze śmiercią, z pustką, z nicością

— potrafi nastraszyć. Uporczywe milczenie, niewyjaśniona cisza, uciszenie kogoś. Za wszystkim może kryć się groza, przemoc. Istnieje jednak też naturalna potrzeba wyciszenia, które zapewne — podobnie jak obcowanie z każdym innym żywiołem — wymaga umiaru, wyczucia potrzeb organizmu, przy tym jest niezbędne jak sen, jak postój. Muzyka nie jest jedynie zapchajdziurą, którą musimy zagłuszać nadmiar ciszy. Przeciwnie — to w niej często odnajdujemy ukojenie, wyciszenie. Czas obcowania z muzyką może być świętem, chwilą zwolnienia tempa. Wreszcie jest ona też — a raczej nade wszystko — sztuką. Zarówno gdy traktujemy ją jako zapchajdziurę, jak i znienawidzonego wroga, który w każdej chwili może napaść albo permanentnie dręczy, zapominamy o tym podstawowym jej aspekcie. Nie jedynym wprawdzie, ale chyba najważniejszym. Zwolennicy ciszy mogą w tym momencie odkryć piętę achillesową oponentów i zapytać, czy nie należałoby szukać mniej wszędobylskich, natrętnych rodzajów sztuki, cichszych. Może i tak. W każdym razie nie mam nic przeciwko obecności w mym życiu muzyki, wydaje mi się wręcz niezbędna — choć niezbędne wydaje mi się również zadanie tych paru powyższych pytań. Jak lepiej uchwycić w locie euforię, radość, smutek, niż znajdując muzykę, która pozwoli dostrzec ich sens, pozwoli wybrzmieć temu, co wytłumione, ale może też być pocieszycielem, kołysanką.

>>25


>>filozofia w doniczce

Głowa nie zdążyła >>

Iwona Stachowska

Wakacje to dla mnie celebracja czasu wolno płynącego, porzucenie miejskiego zgiełku na rzecz „bycia wieśniarką” i moment, w którym bez ustawicznego patrzenia na zegarek mogę oddać się lekturze książek, które dotychczas skrupulatnie wpisywałam na listę opatrzoną hasłem „Warto przeczytać”. Patrząc wstecz, muszę przyznać, że mój stosunek do literatury nieustannie ewoluuje. Kiedyś skupiałam się na stylu, na estetyce i obrazowości języka. Z upodobaniem dawałam się uwieść słowom. Z kolei gdy pracowałam nad doktoratem, czytanie mimowolnie zmieniło się w mój prywatny koszmar, w kolekcjonowanie literatury przedmiotu. Do każdej lektury podchodziłam jak detektyw, skrupulatnie wyszukując wątki przydatne do dalszej pracy badawczej. Wtedy czytanie było nie tyle przyjemnością, co ciężką robotą. Natomiast obecnie znów mogę oddychać pełną piersią i czytać bez niepotrzebnej napinki. Tyle że teraz książek używam. Podchodzę do nich interesownie. Chcę się z nich czegoś dowiedzieć. Chcę wykorzystać do granic możliwości doświadczenie autora. I chociaż proza Schulza nadal mnie zachwyca, to serwuję ją sobie tylko w dawkach ograniczonych, a z ochotą sięgam po literaturę faktu, zbiory reportaży, fabułę bliską rzeczywistości. Tak czy inaczej czytanie jest w moim życiu pewną stałą, a zapach farby drukarskiej jednym z doznań towarzyszących mi od dzieciństwa. Pewnie dlatego diagnozowany od kilku lat upadek czytelnictwa brzmi dla mnie obco i niepokojąco. Trudno mi bowiem zrozumieć i oswoić się z informacją, że ponad połowa Polaków nie czyta książek bądź ma problemy z przeczytaniem tekstu dłuższego niż trzy strony. Jakoś nie identyfikuję się z tą grupą (podobnie jak większość moich znajomych), co nie zmienia faktu, że problem istnieje, a instytucje kultury słusznie biją na alarm. Tym bardziej że spadek czytelnictwa implikuje kolejny ważny problemem, będący zmorą ówczesnego szkolnictwa, i to na każdym jego poziomie: podstawowym, średnim, wyższym. Mowa rzecz jasna o plagiatach (dla mnie to problem zawodowy). Pasożytnictwo intelektualne nie jest tylko skutkiem rozwoju technologii i ich ogólnodostępności, ale wynika również z rozmycia się roli autora i czytelnika, wywołanego niczym innym jak brakiem bezpośredniego obcowania z literaturą. Pisarz jest

„ >>26

po równi artystą i rzemieślnikiem, a słowo narzędziem jego pracy, ale dopiero czytanie książek wyrabia w nas umiejętność dostrzeżenia tego warsztatu i docenienia wysiłku włożonego w wykreowanie literackiej materii. Dopiero po takim długoterminowym treningu nabieramy szacunku do słowa i potrafimy odróżnić literacki majstersztyk od zwyczajnego bełkotu. Tymczasem dla tzw. spryciarzy kopiowanie czyichś myśli nie stanowi problemu. Skoro ktoś inny napisał to, o czym ja myślałam, to po co się powtarzać, przecież takie samo zdanie równie dobrze mogłoby wyjść spod mojej klawiatury, więc kopiuj—wklej. Niepokojące jest zwłaszcza to, że większość tych cwaniaczków nie rozpatruje swojego zachowania w kategoriach oszustwa, wyraźnie separując moralną ocenę swych działań od tego, co dla nich korzystne. Cóż, można powiedzieć, że oni również używają literatury, ale nie po to, by poszerzać swoją wiedzę, lecz by skutecznie wybrnąć z zadania, jakim jest napisanie pracy zaliczeniowej, licencjackiej czy magisterskiej. Często pojawia się pytanie: czy walka z nieuczciwością intelektualną jest walką z wiatrakami? Tego nie wiem. Sama z nią walczę i naiwnie chciałabym, aby była walką wygraną. Jednak wygrana wymaga poświęceń, chociażby w postaci zmiany metod sprawdzania wiedzy na takie, które wyeliminują prawdopodobieństwo plagiatów. A to oznacza odstąpienie od egzaminów pisemnych na rzecz mniej popularnych egzaminów ustnych. Tylko jak rzetelnie sprostać temu zadaniu w obliczu dość licznej grupy uczniów i studentów? Być może nie jest to najlepszy moment, by poruszać takie tematy. Wszak ostatni dzwonek już wybrzmiał, a szkolne i uniwersyteckie korytarze zaludnią się dopiero za kilka miesięcy. Tyle że do września — w ferworze wakacyjnych wojaży — z pewnością zdążyłabym zapomnieć o tym, co aktualnie zaprząta moją głowę. Dlatego pozwoliłam sobie na tych kilka szkolno-czytelniczych dygresji. A teraz ze spokojem mogę już wrócić do spraw prozaicznych i zadbać o to, by wyjeżdżając na wakacje, zabrać ze sobą rzeczy, o których zazwyczaj zapominam: górę od bikini, olejek do opalania i leki przeciwalergiczne. Inaczej czeka mnie zakichany urlop. musli magazine


>>elementarz emigrantki

N jak nie tak >>

Natalia Olszowa

„A to wszystko nie tak / nie tak / nie tak / no, a jeśli / jeżeli / nie tak, nie tak, nie to / no to po co nam było w to gnać / iść pod prąd, pod wiatr / gniazdo wić / niby ptak / no — jeżeli ma być / nie tak? / Słowa jak sztuczyny miód / ersatz, cholera, nie życie / miał być raj, miał być cud / i ćwiartka na popicie” — pozwolę sobie zanucić za Osiecką, bowiem dotarło to do mnie pewnego słonecznego dnia, kiedy w Dublinie temperatura na termometrze wskazywała 22°C i Irlandia oszalała z radości. Robotni i bezrobotni zaczęli wykupywać białe ubrania, kremy do opalania, piwo, mięso na grilla i oczywiście lody. A ja?! Pracowałam tego dnia do 22.00, miałam pięć nieodebranych telefonów i poczucie straty najcieplejszego dnia w roku. W związku z przeciążeniem w sklepach w pracy wezwali mnie na kasę. Obsługując panią z mamą, kupującą butelkę porto, pomyślałam sobie, że to mogłabym być ja i moja mama. Siedziałybyśmy sobie przy otwartym balkonie na szóstym piętrze, z zewnątrz uderzałoby nas duszne powietrze czerwcowe, zapach maciejki przed deszczem i odgłos chrabąszczy. Otworzyłybyśmy sobie butelkę porto i porozmawiały o życiu i śmierci. Tymczasem siedziałam na kasie daleko od niej i daleko balkonu na szóstym piętrze. Dzień się skończył, a ja wracałam sama do domu. Rozmyślałam wtedy o tym, co się wydarzyło przez te ostatnie pięć, sześć lat — straciłam już rachubę, ile to czasu minęło i ile wydarzeń z mego życia mi umknęło: starość rodziców, dorastanie dzieci brata, narodziny najmłodszego dziecka. Dlaczego jestem tu, a oni tam? Ponoć w każdej dekadzie naszego życia nie jest istotne, co robiliśmy wcześniej, bo to, czym przejmowaliśmy się w wieku lat dwudziestu, traci dla nas znaczenie dziesięć lat później, a za następne dziesięć i dwadzieścia również zmienią się nasze aktualne problemy. Dotarło jednak do mnie, że nie tak miało być. Miałam być szczęśliwa, zadowolona, spełniona. Mieć pracę, zarabiać i podróżować, poznawać kultury, ludzi, języki… A tymczasem w najpiękniejszy dzień roku wracam sama pieszo do domu.Gdzie te pieniądze? Gdzie auto, o którym marzyłam? Gdzie dom, na który miałam zbierać? Minęło sześć lat, a ja zwiedziłam zaledwie kawałek Europy, nabawiłam się guza, złamanego serca i straciłam ojca. Co ja sobie wyobrażałam, że niby kim będę? Wielką pisarką?

Następnego dnia rozmawiałam w kantynie z koleżanką z pracy, która nie omieszkała zauważyć spadku mojego nastroju. Zapytała się, co mi jest, a ja jej powiedziałam, jak paskudnie się z tym czuję. Ona podtrzymała mnie na duchu mówiąc, że to, że jestem daleko, nie oznacza, że coś tracę: „Wręcz przeciwnie. Z pewnością, kiedy do nich jeździsz, mile spędzacie dobre chwile. Poza tym ludzie, którzy mieszkają blisko, wcale nie spędzają ze sobą tak dużo czasu, jak ci się wydaje, bo mają własne życie. A ci, którzy widzą się co tydzień, na tzw. rodzinnych obiadkach, chętnie zamieniliby je na coś innego”. Po pracy spotkałam się też ze znajomą lekarką, z którą podzieliłam się swoimi zmartwieniami i opowiedziałam o swoich wyobrażeniach. Usłyszałam wtedy: „Powiedzmy sobie szczerze, gdybyś została w Polsce, nie miałabyś ani czasu na takie rozmyślania, ani pieniędzy na butelkę porto”. I do tej pory nie wiem, czy coś straciłam, czy nie… Na pewno jednak najcieplejszy dzień w roku. Ostatnio też przyjechał poznać mnie osobiście przyszły teść — wykładowca z Hajfy. Starałam się pokazać mu Dublin od najlepszej strony. Pokazałam mu port, gdzie zwykłam karmić foki, a tam pani w rybnym daje mi ostrzeżenie, że mogę zapłacić karę 5 tysięcy euro. Do tego on mówi, że te łódki stały tu już w 1994 roku, jak był tu na konferencji. Pojechaliśmy więc do bardziej wypasionej części miasta i znów usłyszałam: „Dziecko, a co ci z tego, jak Ty nie masz tu pogody. Chodźmy lepiej na serniczek i kawkę”. Zostało mi już tylko centrum i galerie handlowe, które zaczęłam zachwalać. W odpowiedzi dostałam tylko litościwe spojrzenie i słowa: „Jak lubisz zakupy, to zacznij jeździć do Londynu albo Nowego Yorku”. Zrozumiałam, że ten człowiek ma rację. Mając plażę i słońce przez prawie cały rok, nie potrzebuję zakupów, bowiem nie potrzebuję zbyt wielu ubrań, nie potrzebuję też zbyt wiele jedzenia, bo w upale nie bywam głodna. Docenił jednak to, co zazwyczaj wszyscy doceniają latem — smak rybki w porcie rybackim i świeżo zrobiony humus w jednej z restauracji.

>>27


>>porozmawiaj z nią...

Nie musiałam o nic walczyć z wokalistką Anią Dąbrowską o wczesnych poszukiwaniach muzycznych i dojrzałych mieszaniach gatunków rozmawia Magda Wichrowska


” >>porozmawiaj z nią...


„ >>Nie tak dawno publiczność widziała Panią w Opolu.

Jakie wrażenia? Super, trochę nerwów, trochę adrenaliny, ale generalnie bardzo dobrze wspominam tegoroczny festiwal.

— była Erykah Badu, India Arie i D‘Angelo. Naturalną rzeczą było dla mnie zgłębianie tego gatunku i jego historii. Zaczęłam szukać wstecznie, aż doszłam do lat 60., które zdominowały mnie na jakiś czas i stały się moją największa fascynacją życiową.

>>Zmierzenie się z repertuarem Ewy Demarczyk to chyba

>>Muzyka była ważnym elementem w Pani domu rodzin-

duże wyzwanie? Na pewno. Dziś piosenki Ewy Demarczyk wydają się dość trudne i aż ciężko uwierzyć, że pół wieku temu były czymś zupełnie naturalnym... Mimo że propozycja wzięcia udziału w tym koncercie od razu wydała mi się fajna, to nie było mi łatwo „wejść“ w tę kompozycję. Przez kilka tygodni po kilkanaście razy dziennie słuchałam piosenki Groszki i róże — nie po to, by uczyć się jej na pamięć, ale żeby poczuć tekst i znaleźć jego godną interpretację. Jestem zadowolona z efektu finalnego, bo był to wyjątkowy koncert i miło mi, że mogłam wziąć w nim udział. Podobała mi się także realizacja telewizyjna tego przedsięwzięcia, za którą była odpowiedzialna Magda Piekorz.

>>Wyjątkową sferą życia jest też zapewne dla Pani muzyka.

Ciekawi mnie, czy towarzyszy Pani nieustannie. Zaczyna Pani od niej dzień? Oczywiście! Muzyka jest obecna cały czas w moim domu, samochodzie i w drodze na koncerty. Właściwie słucham wszystkiego. Nie mam jednoznacznie sprecyzowanego gustu.

>>Należymy do tego samego pokolenia, ja jestem rok

starsza. Czy też wychowała się Pani na MTV i plakatach z „Bravo”? Jakie były te wczesne fascynacje? Tak, wychowałam się na muzyce, która była ogólnie dostępna i przez wiele lat nie miałam potrzeby, żeby szukać czegoś innego, czegoś więcej. To się zmieniło, gdy usłyszałam Jill Scott. Od tego momentu rozpoczęły się moje poszukiwania. Nagle odkryłam, że muzyka istnieje niezależnie od radia czy MTV, że są artyści, którzy funkcjonują w innym obiegu, że ich płytom nie towarzyszy gigantyczna promocja, a mimo tego są popularni i wyjątkowi. To odkrycie zrobiło na mnie kolosalne wrażenie i zaczęłam interesować się tą „inną” muzyką. Przeszłam przez wszystkie etapy zainteresowania soulem i r’n’b >>30

nym? Nie, u mnie nie słuchało się muzyki.

>>Pytam, bo wyczytałam, że po drodze była też szkoła

muzyczna… A tak, chodziłam do szkoły muzycznej pierwszego stopnia w klasie kontrabasu.

>>Od „Idola” minęło już niemal 10 lat, jak Pani ocenia tę

dekadę. Wszystko potoczyło się po Pani myśli? Na starcie zaliczyła Pani miękkie lądowanie w showbiznesie? Miałam sporo szczęścia i dostałam prawdziwe wsparcie. Spotkałam na swojej drodze sensownych i odpowiedzialnych ludzi. Właściwie „Idol” był tylko epizodem, później wszystko potoczyło się bardzo naturalnie. Nie musiałam o nic walczyć. Mogę powiedzieć, że powstawaniu pierwszej płyty towarzyszyło ogólne zaufanie. Miałam wolną rękę. Praktycznie mogłam zrobić ją tak, jak tylko chciałam. Nikt nie liczył, że to będzie sukces. Wylałam wszystko to, co miałam w głowie na tę płytę. Praca nad nią trwała długo, ale wiele się też nauczyłam. Pierwszy raz w życiu coś kreowałam i miałam nad tym kontrolę. Szybko okazało się, że praca w studiu to coś, co mi pasuje. Miło wspominam tamten okres.

>>Jestem filmoznawcą, dlatego najbardziej interesuje

mnie płyta Ania Movie. Jaki był klucz przy wyborze repertuaru? Nie było jakiejś ogólnej koncepcji, bardziej chciałam zamieścić na tej płycie te wszystkie piosenki, które lubię i które zapamiętałam z filmów oraz ścieżek dźwiękowych. Muzyka filmowa dodaje obrazowi emocji, podnosi napięcie i powoduje, że utożsamiamy się z niektórymi uczuciami dużo bardziej. Mamy w domu dosyć dużą kolekcję musli magazine


FOT. ANIA GŁUSZKO-SMOLIK

>>porozmawiaj z nią...

soundtracków. Spojrzałam na tę półkę i wybrałam te, które najbardziej lubię, które mogłabym zaśpiewać i jednocześnie pokusić się o jakąś ich ciekawą interpretację.

>>A lubi Pani kino?

Tak, często je odwiedzam.

>>W swoich płytach doceniła Pani retro, pochyliła się nad

muzyką filmową, czy to dobry moment żeby zadać pytanie — co dalej? Na razie nie mam na tyle sprecyzowanych planów, by o nich mówić. Aktualnie większość przestrzeni w mojej głowie zajmuje dziecko. Muszę poczekać na naturalny bieg rzeczy i wewnętrzną potrzebę zrobienia kolejnej płyty.

>>Znana jest Pani z dużej dbałości o sceniczne emploi. Ta

przemiana, która towarzyszy Pani podczas występów, pomaga złapać dystans w życiu codziennym? Oddziela Pani te dwa światy grubą kreską, także tą na powiece? To rzeczywiście są dla mnie dwa zupełnie różne światy. W życiu codziennym jestem zwykłą osobą, podejrzewam, że nawet bardzo przeciętną, a scena pozwala mi na zmianę. Wychodzę na nią i jestem tą Anią Dąbrowską kojarzoną z sesji zdjęciowych i teledysków. Ludzie też na mnie zupełnie inaczej patrzą, właściwie chyba jestem nawet nie do poznania (śmiech). I to jest właśnie fajne. Dzięki temu mogę się realizować zawodowo i równocześnie mieć normalne życie, na którym bardzo mi zależy.

>>Pytam dlatego, że jakiś czas temu rozmawiałam z Karo-

liną Korwin-Piotrowską, która powiedziała, że ekshibicjonizm, w którym taplają się niektóre rodzime gwiazdy, niedługo się wypali i zatęsknimy za intymnością. Myśli Pani, że to możliwe? Myślę, że muzyka zatacza pewne kręgi, jest taką sinusoidą. Kiedy jest moment na kreację, wszyscy robią co mogą, żeby zainteresować czymś widza. Kiedy muzyka komercyjna dominuje, to wiadomo, że ludzie za chwilę się tym zmęczą i będą potrzebowali kogoś, kto da

” im trochę oddechu, czegoś, co jest prawdziwe, szczere i niekoniecznie okraszone jakąś wielką stylizacją — formą, która jest gdzieś dookoła istotnej treści. Tak naprawdę na wszystko jest moment i najfajniejsze jest to, że mamy różnorodność. Każdy znajdzie coś dla siebie, bo też każdy poszukuje czegoś innego. Ja nie mam w sobie pogardy i nie wydaję jednoznacznych opinii. Lubię kiedy jest kolorowo. Też jestem widzem i przyznaję, że dobrze bawię się przy słuchaniu zarówno Lady Gagi, jak i Norah Jones. Po prostu daje mi to innego rodzaju przeżycia.

>>Wystąpi Pani w Toruniu na tegorocznym Artus Jazz Festival. No właśnie, jazz jest dla Pani ważny? W jazz właściwie nigdy się nie zagłębiłam, chyba dlatego, że wyrosłam na muzyce popowej. Bardzo cenię melodyjność piosenek, to, że można je zaśpiewać. Natomiast jazz przynosi mi zupełnie inne doznania. Ważny jest dla mnie jako muzyka, bo daje satysfakcję słuchania tego, jak inni potrafią grać i śpiewać. Właściwie chyba z tego powodu słucham jazzu, żeby zainspirować się możliwościami innych muzyków.

>>Pojawi się Pani jednak na festiwalu jazzowym. Sądzę, że

to dobry krok w stronę tego, by nie traktować jazzu tak bardzo dosłownie i otworzyć się na dźwięki, które wchodzą w ciekawe muzyczne mariaże z nim. Tak, jak najbardziej. Wydaje mi się, że mimo wszystko jestem osobą nieokreśloną estetycznie. To wynika z tego, że bliskie mi są różne gatunki. Lubię je łączyć w swojej muzyce. To uważam właśnie za najciekawsze, że można tworzyć coś nowego z istniejących już składników. Rezultat może być zaskakujący.

konkurs

Mamy dla Was pojedynczą wejściówkę na koncert Ani Dąbrowskiej, który odbędzie się 8 lipca w Toruniu! Bilet otrzyma osoba, która jako pierwsza odpowie na pytanie: Jaki tytuł nosi ostatnia płyta wokalistki? Piszcie! stern.musli@gmail.com

>>31


* >>32

>>portret

musli magazine


>>portret

Ecce

Tekst: Kasia Woźniak Zdjęcia: Kasia Drozd

Artifex K

uba Słomkowski jest młodym warszawskim malarzem i performerem. Powiedzieć o nim „artysta” to jednak za mało. Posługuje się wieloma mediami, a sztuce pozwala swobodnie przenikać w swoją codzienność. Efekt — niebanalny, osobowość niezmanierowana, człowiek-tworzywo. Sylwetka twórcza Kuby Słomkowskiego jest dowodem na to, że artystą człowiek staje się przez całe życie. Nikt się nim nie rodzi, nikt nim również nie bywa. Staje się nim. Na podstawie siły wyrazu jego prac i konsekwentnego rozwoju można przewidzieć, że każdy twórczy trop przyniesie odbiorcom jego sztuki wiele niespodzianek. Dotychczasowe osiągnięcia, wystawy, nagrody i zainteresowanie jego obrazami na Zachodzie są dowodami na to, że mamy do czynienia z niebagatelną osobowością twórczą, którą warto poznać, nim zagranica zachłyśnie się nim na dobre. Mamy niespotykaną okazję, żeby właśnie obserwować moment „stawania się” artysty.

>>33


GÓRA

*

>>portret

NA POCZĄTKU BYŁ OGRÓD

>>34

DUCH JAPONCZYKA KTÓRY SKOCZYŁ Z KLIFU

Wyobraźnię plastyczną Słomkowskiego ukształtowały liczne podróże. Studiował na Uniwersytecie Complutense w Madrycie w ramach wymiany Erasmus. Jego cykl dyplomowy Aran (wystawiany w galerii Fibak i Galerii Studio w 2007 r., czyli kiedy Kuba miał zaledwie 25 lat) jest owocem podróży do Irlandii i długich spacerów wzdłuż wybrzeża Inishmore. Dla Słomkowskiego podróż wydaje się nie tylko sposobem przeżywania świata, ale przede wszystkim pretekstem do improwizacji, która — jak mówi — określa życie większości ludzi. Bierze udział w wielu międzynarodowych projektach sztuki performance’u (Dwaj ludzie z szafą gościli w Toruniu na festiwalu „Przejrzeć Polańskiego”), śpiewa, gra i komponuje. Wyreżyserował też kilka filmów, prowadzi blog, organizuje miejskie akcje rozpowszechniania poezji. Zofia Wyganowska w jednym z artykułów o Kubie napisała, że jest „człowiekiem renesansu XXI wieku”, ale zdaje się, że nawet tak pojemne określenie nie jest w stanie uchwycić wielokrotności jego twórczych wcieleń. Od rodziców Kuby nie usłyszymy, że był cudownym dzieckiem, ale on sam w jednym z wywiadów telewizyjnych podkreśla wielką rolę obrazów malowanych przez mamę. W rozwoju jego wyobraźni wielką rolę odegrała wysoka sztuka. „Rodzice często zabierali mnie do teatru na różne spektakle. Były zawsze kolorowe, pełne ciekawych i niespodziewanych zdarzeń, ale nie zawsze łatwe i wesołe. Podczas jednego z takich spektakli, kiedy siedziałem bardzo blisko sceny, wydawało mi się, że jedna z aktorek spojrzała wprost na mnie i wypowiedziała swoją kwestię prosto w moje oczy. Wtedy chyba podświadomie do mnie dotarło, jak ważny jest bezpośredni kontakt z odbiorcą sztuki. Kiedy obmyślam jakiś performance, zawsze przed oczami mam tamten wzrok ze sceny”. Wspomnienie wymownego spojrzenia przełoży się w przyszłości na kształt jego publicznych wystąpień, które organizuje wyjątkowo chętnie (Kolacja na Hucie, Taxi Koło Muzyki, Music Box). Charakterystyczna dla artystów niejasność motywacji, związanej z potrzebą ciągłego ruchu ma w sobie nieraz coś z działalności pro bono, ale Kuba nigdy swoich przedsięwzięć nie określa w tych kategoriach. Performance’u nie traktuje wyłącznie jako sztuki. To jego sposób na realizację siebie — ale to zagadnienie nadaje się na oddzielny materiał. Malarstwo również przekłada na język relacji międzyludzkich. „Najbardziej cenię tych odbiorców, którzy moje prace traktują nie jak formę inwestycji, ale wypowiedź, z którą chcą żyć, która pozwala im zobaczyć coś więcej. Przywołuję od jakiegoś czasu przykład odbiorcy, który od wielu lat kupuje ode mnie obrazy, bo mówi, że po prostu ma świata z tych obrazów mało. Zresztą kupował musli magazine


>>portret

je, kiedy jeszcze byłem studentem — trudno było powiedzieć, czy kiedykolwiek będzie mógł na nich zarobić. Podoba mi się kontakt z ludźmi, którym sprzedaję obrazy. Teraz nie mam takiej możliwości, bo obrazy trafiają na aukcje. Nie widzę odbiorcy i to dla mnie problem. Współpraca z Domem Aukcyjnym Abbey House jest jednak ciekawym i ważnym dla mnie doświadczeniem”.

JONASZ

LEPIEJ PATRZEĆ Jako swojego mistrza wskazuje przede wszystkim Mieczysława Knuta, malarza abstrakcjonistę. Dla Knuta ważna jest faktura płótna, którą wydobywa za pomocą subtelnych środków. Kolory świecą u niego z głębokich warstw, ominuje cielistość różu na wypukłym tle. „Żył w swoim świecie, który był dla mnie ciekawy i nie zawsze dostępny. Kiedy byłem już na to gotowy, wprowadził mnie do innego świata, ale przede wszystkim po to, żeby mi go pokazać, a nie cokolwiek we mnie zmieniać. W pracowni kazał stawać mi przy oknie, wyglądać przez nie i po prostu nic nie mówić. W tle włączał muzykę poważną i pozwalał mi się na wszystko otwierać, wyciszać, chyba też słuchać siebie. Moje prace są zupełnie inne niż jego, ale nauczył mnie zadawania sobie pytań i poszukiwania drogi”. Kolory Słomkowskiego, szczególnie w cyklu Aran, są ciężkie, ziemiste. Kuba bardzo pracuje nad tym, żeby były jak najbardziej zbliżone do naturalnych. Kolor wielowarstwowy, kładziony szeroko wciąga nas w przestrzeń wyludnioną i niebezpieczną. Wyspa jawić się może jako ultima thule, wyspa ostatnia, na której człowiek zawsze będzie sam przeciw wszechpotężnej naturze. Złamane płaszczyzny geometryczne, skaleczony krajobraz w Aranie kojarzą się trochę z wizją Marka Rothko, który był przedstawicielem color field painting, skupiał się na ukazaniu ekspresji barwy i złudzenia masy i ruchu. U Słomkowskiego jednak na pierwszy plan zdaje się wysuwać nadrzędna idea obcowania z naturą i małości człowieka. Kuba określa siebie jako abstrakcjonistę, bliski jest mu surrealizm. Zdaje się opowiadać intymne historie, ale patrząc przez pryzmat drugiego człowieka. Bez ekshibicjonizmu i nieprzyjemnego natręctwa. Wielki powrót surrealizmu w młodej polskiej sztuce można rozumieć jako formę buntu, ale również poszukiwania źródeł, w końcu najbardziej ekstrawaganckie zabiegi dadaistów i spacery Bretona po linie skandalu są dzisiaj postrzegane jako klasyka i kanon. Kuba wyraźnie znajduje się na takim etapie twórczym, że nadal poszukuje swoich środków wyrazu, choć technikę wyrobił własną, autorską.

KLIF JAK PRÓG W wyobraźni przestrzennej Słomkowskiego coś drgnęło, kiedy z oleju na płótnie zaczynają się nieśmiało wyłaniać postaci. W 2008 r. to niewyraźny, mglisty Japończyk, który na tle przerażającego, trupio zimnego klifu spada w czeluście irlandzkiej przestrzeni. Japończyk skaczący z klifu bardzo wyraźnie dotyka abstrakcji. Na płótnach Słomkowskiego zagościły beże, błękity, jak w monumentalnym, ale subtelnym obrazie Rozbita dusza Japończyka. Bohater wygrywa z ciemną myślą o samounicestwieniu i to właśnie ona staje się bohaterką cyklu. Postać Japończyka na tle ostrego klifu zdaje się jedynie maźnięciem, ale to właśnie ta rozedrgana plama wprowadza w płótno życie, ruch. Swoim skokiem na tle ciemnych skał na chwilę zaznacza swój absurdalny bunt i znikomą kilkusekundową obecność na tle niepokonanej potęgi żywiołu. Słomkowski w kolejnych podcyklach ukazuje moment skoku, rozbicie duszy, ale również wygląd przestrzeni, która zieje nieprzyjemną pustką, jakby czekała na kolejną ofiarę. Kuba jednak myśli jasno: w rozbiciu glinianego naczynia z czarną wizją zdaje się upatrywać nadziei i kieruje uwagę widza na „krajobraz po bitwie”. Z ciemnych skorup wychylają się błękitny chaos uwolnionej duszy, beże poszukiwań i cieliste plamy powrotu.

BEZ BALSAMU PRZYPOWIEŚCI Najnowszym i najbardziej intrygującym twórczo cyklem jest Jonasz w brzuchu wieloryba. Mamy niepowtarzalną okazję, żeby przyjrzeć się temu cyklowi in statu nascendi, a jednocześnie odczytać >>35


*

na jego tle kierunki twórczych poszukiwań artysty. O Jonaszu dowiaduję się niewiele, bo — jako mówi Kuba — „na wiele twoich pytań nie odpowiem, bo tego jeszcze nie wiem. Mogę opowiedzieć o tym, czego nie wiem, a o czym myślę. Chcesz tak?”. Kuba nie patrzy na biblijną przypowieść jako historię proroka, który częściowo został wystawiony na próbę, ale właśnie jak na opowieść o przygodach podróżnika. Powstający cykl rozpoczął się od serii malarskich etiud, zatytułowanych Bajka o Jonaszu. „Kiedy byłem mały, miałem taki komiks, w którym dwóch bohaterów pływa po oceanie, połyka ich wieloryb, a w jego brzuchu znajdują niesamowitą krainę: jest tam dzika dżungla, świeci słońce. To była ucieczka od ciemności. Miałem potrzebę zastosowania koloru, ale zupełnie nie potrafię tego wytłumaczyć. Powoli to się we mnie realizuje, dojrzewa. Zależy mi na tym, żeby kolory były szlachetne, zbliżone do naturalnych. To wspólny mianownik prac: chodzi o wielowarstwowość. Kolor nie powstaje jednym pacnięciem pędzla, tylko jest tworzony powoli, uważnie. Im większa praca, którą włożysz w wytworzenie koloru, tym większa wartość obrazu. Wtedy możesz do obrazu zajrzeć, trochę jak do duszy, musisz się wysilić i przyjrzeć”. — W ten sposób zaglądasz do warsztatu malarza. A dusza Jonasza? Zastanawiasz się nad nią tak, jak nad duszą Japończyka? „Starałem się wczuwać w człowieka, ale on jest nadal dla mnie bardzo odległy. Ciągle patrzyłem przez pryzmat z natury. Dlatego nie potrafię jeszcze mówić o Jonaszu, bo ten cykl ciągle się staje, ciągle się tworzy. Pierwszy obraz z tego cyklu powstał w 2006 r., a ja teraz czuję, że muszę go przerwać, bo to, co mam w głowie, kłóci się z tym, co jest na płótnie”. — Ale bajka zostaje? „Bajka tak (śmieje się). Musi. To część mnie”. Świat, który wyłania się z obrazów o Jonaszu, rzeczywiście przykuwa uwagę bliskością kolorom naturalnym — szmaragdowym, ale jednocześnie mrocznym, oceanicznym i groźnym. Widać tu trochę wpływu Goi, ale także wizji Beksińskiego, chociaż świat z wnętrza wieloryba kolorystycznie ma w sobie coś z odwagi Kahlo. Otwarcie na kolor jest niezbitym dowodem na to, że Kuba jako artysta znajduje się w sytuacji progowej. Rosnąca popularność jego prac na aukcjach zagranicznych potwierdza tylko to, że młoda polska sztuka ma się świetnie.

CUDOWNE I POŻYTECZNE Kolaże Słomkowskiego, które przez swoją baśniowość nawiązują do Freudowskich zagadnień podświadomości, w pełni wpisują się w konwencję surrealizmu. Kuba wykorzystuje kupione na targach staroci i bazarach zdjęcia z lat 20., 30. i 40. Sentymentalizm przy>>36

>>portret

biera w tych pracach formę specyficznej, nieco groteskowej wypowiedzi, bez ckliwości i kiczu. Groteska, zaskakująca kompozycja, a przede wszystkim techniczny miszmasz nadają im rys nowy, świeży, zaskakujący i odkrywczy. Nie sposób nie wspomnieć tutaj o słynnych wyklejankach Szymborskiej. O ile jednak prace noblistki, ujmujące swoją lekkością i ironią, stanowią komentarz do rzeczywistości albo układają się w scenki rodzajowe rodem z rysunków Mleczki, o tyle kolaże Kuby stanowią wypowiedź bardziej rozbudowaną. Najlepszym przykładem wydaje się tutaj właśnie Arystokrata, który niepokoi publicystyczną wypowiedzią o odejściu zaklętych lat dobranocek, symbolu pewnej intelektualnej wytworności. Podobnie można odczytać Damę z głową, w której miejsce musli magazine


>>portret

po głowie zapełniono puzzlem pamięci. Technika mieszana w tych pracach jest jednocześnie znakiem współczesnych czasów, które wykorzystują chropowatą fakturę podkładu, a umieszczają na niej aksamit zdjęć w sepii i utrwalają całość akwarelą, która powstaje przez zanurzenie pędzelka w kawie. Cudze chwalicie, swego nie znacie. Kuba Słomkowski obecnie samodzielnie pracuje nad przygotowaniem autorskiej galerii w centrum Warszawy przy ul. Emilii Plater 14. Widzi ją jako przestrzeń nie tylko dla swoich obrazów, ale także jako miejsce działań performatywnych. Jeśli szukacie spotkania z docenianą za granicą sztuką wielotworzywową, tej galerii w Warszawie nie możecie ominąć.

Za zdjęcia serdecznie dziękuję Kasi Drozd – wielokrotnie nagradzanej fotograf, która swoim czujnym okiem i ptasim mleczkiem wspomogła mnie podczas spotkania z Kubą. >>37


Politycy powinni interesować się malarstwem z Julią Curyło, której prace od 1 lipca będzie można oglądać w Galerii Sztuki Wozownia, rozmawia Magda Wichrowska


FOT. OLEG BURDZENIA


” >>Twoje prace są surrealistyczne, pełne symbolicznych

odniesień. Skąd pomysł na taką poetykę? Jak ewoluował język artystyczny w Twoim przypadku? Owa poetyka jest dla mnie naturalna, wpisana w moją osobowość. Odkąd pamiętam, zawsze lubiłam grę znaczeń, świat wyobraźni i snucie fantazji na papierze. Obleczona z poetyki dosłowność nigdy nie była mi bliska. W moim przypadku plastyka była obecna od wczesnego dzieciństwa, może więc dlatego wciąż cenię wartość wyobraźni. Po pierwszych dwóch latach studiów, na których konieczne było przejście fazy studyjnej, czyli studium z modela i tak dalej, szczęśliwie trafiłam do pracowni Leona Tarasewicza. Powróciłam tam do swoich pierwotnych fascynacji, tyle że już świadomie wykorzystując grę elementów i szukając odpowiednich środków wyrazu.

>>Estetyka kiczu, która często towarzyszy przedstawieniom

katolickiej „duchowości”, to niezmiennie frapujący temat, czy może motyw, który powoli ulega wyczerpaniu? Jest wciąż źródłem zaskoczeń, fascynacji i absurdów. Być może dzisiaj ta otoczka polskiego katolicyzmu wydaje się być na wyczerpaniu ze względu na zeszłoroczne wydarzenia, gdzie w sposób bardzo dosadny ujawniło się przywiązanie polskiego społeczeństwa do obiektów kultu, czasem wręcz balansujące na granicy. >>40

FOT. OLEG BURDZENIA

>>porozmawiaj z nią...

Obrazy prezentowane w Wozowni, dotykające problematyki kiczu, powstały już w 2009 roku, także można nawet powiedzieć, że były w pewien sposób profetyczne. Wygląda na to, że twierdzenie Leona Tarasewicza, że sztuka i artyści przeczuwają pewne zdarzenia, a politycy powinni interesować się malarstwem, się sprawdza. Obrazy, które znajdują się na wystawie w Wozowni, a które wykonałam w ciągu ostatniego roku, nie dotykają już „religijnego kiczu”, lecz skupiają się na innych problemach.

>>Ciekawi mnie natomiast jak na Twoje prace wpłynął fakt,

że byłaś uczennicą szkoły katolickiej? Myślę, że jestem dzięki temu bardziej obiektywna, gdyż nie podchodzę do tematu prześmiewczo, z perspektywy ateistycznej czy antyklerykalnej, lecz z punktu widzenia osoby wychowanej w kulturze katolickiej, dla której jest ona wartością. Nie znaczy to jednak, że będąc wychowaną w duchu katolickim, nie potrafię, czy też nie chcę, dostrzegać pewnych sprzeczności — przywiązania do wizualnej sfery wiary, jej komercjalizacji, robienia na niej biznesu czy również religijności, która poddała się popkulturowym tendencjom. Hipokryzja obecna jest w każdym środowisku. Poruszyłam hipokryzję pseudokatolicką, gdzie często wiara nie idzie w parze z uczynkami, dlatego, że ów temat był mi szczególnie bliski i powodował moje poruszenie. musli magazine


>>porozmawiaj z nią...

>>Trudno jest być artystą w państwie, gdzie sfera religijna

się tylko do rzeczywistości w sztuce. Mamy ją przecież na co dzień, a sztuka jest właśnie takim momentem, gdzie możemy, odnosząc się do światów rzeczywistych, tworzyć światy nowe, niezwykłe i magiczne. Jeśli jeszcze wyobraźnia poparta jest świadomym poszukiwaniem, to w moim przekonaniu jest to cenne.

należy do enklawy nietykalności? Myślę między innymi o Barankach Bożych. Baranki Boże i reakcja na nie zaskoczyła mnie. Nie spodziewałam się takiego gwałtownego odzewu, ponieważ w moim przekonaniu obrazowanie nie było w żaden sposób wulgarne, obsceniczne czy dosłowne. Baranki Boże miały odniesienie społeczne — „grzeszne boże owieczki” to obraz nas samych. Przypisanie przedstawienia baranka — nawet dmuchanego — wyłącznie do Baranka Bożego było dla mnie absurdalne. Ta paranoiczna sytuacja utwierdziła mnie w przekonaniu, że część osób wciąż nie rozumie „satyry”, bo wszystko bierze zbyt „na serio” i do siebie. Ciężko jest być artystą, gdy wciąż funkcjonuje cenzura, bo wolność twórcza niby jest, ale jakby jej brak.

zwierzęta? Dmuchane zwierzaki to przejaw kultury masowej, rzeczy produkowanych szybko i powielanych w milionach egzemplarzy. To, że są puste w środku i wypełniane powietrzem, symbolicznie łączy się z jakością produktów naszych czasów, czyli szybko, tanio i pusto. Jednocześnie dmuchane zwierzaki swoją formą, estetyką i ulotnością totalnie mnie zauroczyły. Lubię je malować.

>>Twoje prace mają coś z literackiego realizmu magiczne-

>>Puszczasz oko do odbiorcy. Myślisz, że Polska jest na to

go. Wyobraźnia i niezwykłość to ważny element Twojej twórczości? Bardzo ważny. Wyobraźnia to wielka moc. Albert Einstein powiedział, że „wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy, ponieważ wiedza jest ograniczona”. To prawda, wyobraźnia daje nieograniczoną wolność i możliwość przenoszenia idei w inny, niekonwencjonalny i nieoczywisty sposób. Nie rozumiem, po co ograniczać

>>A jak pojawiły się w Twoich pracach dmuchane

gotowa? Jesteśmy chyba nadal krajem bardzo serio. Myślę, że Polska nie bardzo jest na to gotowa, wciąż jesteśmy narodem ponurym i zniechęconym. Obserwując jednak współczesną sztukę, widać, że młodzi twórcy są otwarci na świat. Sztuka się zmienia, więc mam nadzieję, że z czasem i my się zmienimy, będziemy mieć więcej poczucia humoru i dystansu do samych siebie. >>41


>>


>>zjawisko

Kabała

Drzemiący zmysł Tekst: Marek Rozpłoch Ilustracje: Gosia Herba

P

rzygotowując artykuł, zastanawiałem się, jak blisko mi będzie do misji filmu Davida Seivekinga Dawid chce odlecieć. Reżyser filmuje prowadzone przez siebie śledztwo dotyczące organizacji religijnej, do której należy David Lynch i której działalność licznymi przedsięwzięciami promuje. Myślę otóż, że blisko mi będzie do końcowej części filmu, w której okazuje się, że prócz budzących różnej natury wątpliwości co do metod postępowania stosowanych przez ową organizację istnieje też związana z nią wielowiekowa tradycja religijna, którą należy uszanować. Punktem wyjścia dla mnie nie jest jednak zaskakujący przekaz ideowo-religijny wybitnego reżysera, lecz pojawiające się od paru lat plotki i artykuły na temat uwikłania gwiazd show-biznesu w podejrzaną ponoć działalność sekty rabina Philipa Berga. Owszem, Centrum Kabbalah rzeczonego rabina stosuje metody mogące szokować osoby kojarzące religijność z bezinteresownością i pogardą dla spraw materialnych. Trzeba jednak zwrócić uwagę na fakt, że całe mnóstwo mniej lub bardziej znaczących organizacji religijnych Ameryki łączy kult i nauczanie zasad wiary z potrzebą sukcesu komercyjnego i nikt nie ma nikomu tego za złe — wszak z czegoś trzeba żyć. A jeśli w dodatku — jak to było w przypadku Berga — los podaruje nam możliwość poznania

Madonny i całej plejady postaci z pierwszych stron gazet gotowych hojnie wesprzeć dzieło, które dzięki temu może przekazywać wzniosłe przesłanie coraz szerszym kręgom odbiorców, to tylko należy się cieszyć z takiego daru.

P

hilip Berg wraz z żoną Karen stworzył Centrum Kabbalah, które propaguje myśl kabalistyczną przede wszystkim wśród ludzi niezwiązanych wcześniej z judaizmem. Pojawiały się liczne zarzuty, w których przypomina się o potrzebie zachowania tajnego charakteru nauk, pogodzenia kabały z podstawowymi zasadami judaizmu, odbierając tym samym Bergowi moralne prawo do powoływania się na tradycję. Śmiem jednak wątpić, czy mimo wspomnianej amerykańskiej specyfiki swojej działalności Philip Berg odchodzi bardzo daleko od głównego nurtu tradycji kabalistycznej. Istnieje również inna popularna szkoła kabały, której przekaz w założeniu dotrzeć ma do każdego poszukującego autentycznej duchowości. To Bnei Baruch, szkoła dr. Michaela Laitmana, opierająca się na założeniach tej samej co w wypadku Berga tradycji — kabały luriańskiej, i przekonująca, że od samego zarania tej gałęzi kabały wiedza kabalistyczna miała być przeznaczona dla całej ludzkości. >>43


>> O

bie szkoły powołują się na przekaz Izaaka Lurii (od niego nazwa wspomnianego nurtu), zwanego Arim. Przekaz ten miał zawierać takie właśnie novum — potrzebę otwartości, która za sprawą burz dziejowych, a także hermetycznego charakteru pism kabalistycznych mogła stać się faktem dopiero w XX wieku. Izaak Luria uznawany jest za autorytet w dziedzinie tradycji judaizmu ortodoksyjnego, więc zapewne kością niezgody jest różnica w interpretacji przesłania wielkiego kabalisty. Szkoła Laitmana działa w odmienny sposób niż centrum Berga. Jest instytucją non profit. Akcentuje potrzebę systematycznego przyswajania wiedzy z pism w językach hebrajskim i aramejskim, co wymusza hierarchizację stopni wtajemniczenia — jednak wtajemniczenie to ma charakter ciągłego postępu w nauce, a nie wprowadzania w arkana wiedzy tajemnej. U Berga wiedza podawana jest w sposób bardziej przystępny i mniej wymagający. Laitman nie kusi żadnymi obyczajami kojarzącymi się z magią, znakiem zaś rozpoznawczym znanych kulturze masowej uczniów Berga jest noszona na nadgarstku czerwona nitka, mająca chronić przed złym okiem. Oba centra kabalistyczne przywałują te same autorytety z przeszłości, zachęcają do czytania pism tychże i w obu na swój sposób widoczna jest dbałość o zachowanie autentycznego przekazu kabały, trudno więc mówić o lekceważącym stosunku do tradycji. Wszak i tradycja kabalistyczna nie jest jednorodna. Pojawia się w niej myśl o wyższości przekazu mistycznego, głębszej warstwy Tory nad skrupulatnie przestrzeganymi zasadami wiary. Istnieje również kabała antynomijna, która podkreśla potrzebę buntu przeciw zastanym regułom — w imię duchowości. Może właśnie taki cel przyświeca współczesnym propagatorom powszechnej dostępności do nauk kabały. Za jeden z kilku proponowanych początków należy uznać zredagowanie tekstu księgi Zohar (Sefer ha-Zohar — Księga blasku) pod koniec XIII wieku w Hiszpanii. Jednak sami kabaliści uważają, że twórcą kabały był Abraham, a w tradycji kabalistycznej pojawia się myśl, że po wygnaniu z Raju ludzkość nieprzerwanie obdarzana jest łaską dążności do Stwórcy i stąd kabałę należałoby traktować zapewne jako najstarszą tradycję religijną świata.

P

rapoczątkiem pisanej tradycji kabalistycznej jest Sefer Jecira (Księga stworzenia), której autorstwo i czas powstania (prawdopodobnie w pierwszych wiekach naszej ery w Aleksandrii) pozostają — podobnie jak w przypadku księgi Zohar — kwestią sporną. Za twórcę Sefer Jecira kabaliści uważają Szymona bar Jochaja, żyjącego w II wieku naszej ery, który najczęściej pojawia się na kartach księgi. Oczywiście, będąc jednym z nurtów judaizmu, kabała umieszcza w centrum tradycji pisanej Torę — dogłębnie ją analizuje, doszukując się sensu i wrót świata duchowego w jej słowach i literach. >>44

>>zjawisko

Księga Zohar została ponoć ukryta i dopiero po wiekach pewien uczony miał na targu w Safed w Galilei natknąć się na sprzedawcę ryb owijającego żywność w kartki pochodzące z jedynego istniejącego egzemplarza dzieła. Otrzymawszy od sprzedawcy za odpowiednią opłatą niezniszczoną jeszcze część księgi, uczony ów rozpoczął prace zwieńczone wspomnianym już dokonaniem z końca XIII wieku. Niezależnie od pism studiowanych przez specjalnie przygotowanych do tego adeptów wiedzy kabalistycznej istniała tradycja niepisana przenoszona przez rabinów, z pokolenia na pokolenie. Najważniejszy jest jednak proces duchowego wzrostu każdego kabalisty i — za pomocą dodatkowego zmysłu odkrywanego w trakcie zgłębiania wiedzy — obcowanie ze światem wyższym, duchowym. Ostateczny cel drogi stanowi połączenie ze Stwórcą. Podobnie jak w wielu innych tradycjach religijnych, również w judaizmie wykształcił się nieortodoksyjny lub nie w pełni ortodoksyjny nurt mistyczny. Nurt, który nie zadowala się tradycyjnymi formami religijnymi, pośredniczącymi między śmiertelnikami a rzeczywistością duchową. Głosi on, że możliwe jest poznanie bezpośrednie i za życia. Nie tylko możliwe, ale wręcz wskazane, choć dane nielicznym.

K

olejnym z nielicznych, których działalność stała się kamieniem milowym w rozwoju kabały, był wspomniany wcześniej Izaak Luria (1534—1572). Pozostawił on po sobie pisma, które weszły do kanonu kabały. W tych czasach nastąpiła również zmiana w odbiorze kabały przez kulturę chrześcijańskiego Zachodu. Guillam Postel (1510—1581) przetłumaczył Zohar i Sefer Jecira na łacinę, a następnie je wydał. Myśl kabalistyczna zaczęła inspirować wiele niespokojnych umysłów kultury europejskiej — czerpali z jej tradycji tacy mistycy jak Jakub Boehme i Anioł Ślązak. Odwołuje się też do kabały wyrosły na łonie judaizmu kolejny prąd mistyczny — chasydyzm, stworzony przez pochodzącego z Podola Baal Szem Towa. Prąd ten rozwinął się szczególnie intensywnie na ziemiach polskich, czego śladem — mimo zagłady polskich Żydów i ich kultury — pozostają regularne wizyty pielgrzymów chasydzkich u grobu cadyka Elimelecha w Leżajsku. Również z Polski pochodził wielki kabalista, którego pisma czyta się i interpretuje w procesie wtajemniczenia kabalistycznego w ramach współczesnej kabały luriańskiej. Był to urodzony w Łodzi i działający początkowo w Warszawie Baal Ha-Sulam, czyli Jehuda Aszlag. Jego komentarze do księgi Zohar pozwoliły odrodzić się podupadłemu i nieco zapomnianemu w XIX w. głównemu nurtowi kabały. Od lat 20. XX w. Aszlag nauczał w Palestynie, a następnie w powstałym na jej ziemiach Izraelu; dzieło jego życia kontynuowali uczniowie i syn. Philip Berg uznaje się za spadkobiercę jednego z uczniów Aszlaga — Jehudy Brandweina, a Michael Laitman za kontynuatora dzieła swego mistrza — Barucha Aszlaga, syna Baala Ha-Sulama… musli magazine



�

>>porozmawiaj z nim...

NiewierzÄ…cy

>>46

musli magazine


>>porozmawiaj z nim...

podszyty

Bogiem

rozmawia Kasia Woźniak

O Errim De Luce wiemy niewiele, bo o wielkich ludziach (niekoniecznie artystach) rzadko pisze się dzisiaj w miejscach łatwo dostępnych. Tłumaczy Biblię ze starożytnego hebrajskiego, ale sam o sobie mówi „nie ateista, ale niewierzący”. Nie spodziewajmy się głośnej promocji, bilbordów, blichtru i neonów. Nie czekajmy też na przebój kinowy na podstawie jego powieści. Bo jak można zekranizować godność, rebelię i jednocześnie zgodę na ludzki los?

>>47


” >>Co „widzisz”, kiedy mówisz „Polska”? Widzę historię. Historię XX wieku.

>>To historia pełna krwi czy wolności? Pełna walki.

>>Znasz ją z polskiej literatury?

Znam pisma Brunona Schulza, poezję Szymborskiej i Miłosza.

>>Piękna Plejada. A jacyś wyjątkowi Polacy, których udało Ci się poznać osobiście? Marek Edelman to bohater moich młodych lat. Jeden z największych. Większy jeszcze niż Guevara. Guevara był lekarzem, a stał się rewolucjonistą, a Edelman był rewolucjonistą, a stał się lekarzem. Dlatego był doskonałym przykładem obywatela tamtych czasów. Spotkałem go dwukrotnie: raz w Warszawie w 1993 roku. Przybyłem tutaj z okazji pięćdziesięciolecia powstania w getcie. Marek stał na krześle, mówił bez mikrofonu otoczony garstką ludzi. Po raz drugi spotkałem go w Rzymie, był tam zaproszony przez żydowskie stowarzyszenie. Jestem człowiekiem epoki. Urodziłem się w połowie poprzedniego stulecia, więc odziedziczyłem jego połowę i jednocześnie byłem od niej uzależniony. >>Pisarzem zostałeś podobno przez przypadek. Przez wiele lat pracowałeś ciężko jako robotnik. Teraz na co dzień obcujesz w większości z tekstami biblijnymi. Co jest bliższe ludzkiej naturze: praca fizyczna czy umysłowa? Przez dwadzieścia lat byłem pracownikiem fizycznym. Potrzebowałem tej pracy, żeby się utrzymać i żeby żyć. To leży w ludzkiej naturze, żeby pracować fizycznie, przy użyciu ramion, rąk, stóp. Taka praca pozwala wydobywać pieniądze z własnego ciała. W moim przypadku praca fizyczna dała mi osobny pokój, żeby móc spokojnie rozmyślać. Podczas pracy zwykle myślę o czymś, przypominam sobie różne wiersze, próbując mentalnie zmierzyć się z tekstem, który przeczytałem wcześniej. Moja praca fizyczna była przydatna mojej głowie. Nie była tylko i wyłącznie pracą zarobkową. Nie była tylko na sprzedaż. I tego czasu nie uważam za stracony. Zachowałem go w ten sposób trochę dla siebie samego. Mogłem go później wykorzystać. Na przykład na pisanie. Nigdy nie miałem problemów z napisaniem moich książek. Moja strona w książce jest zawsze gotowa do spisania. Kiedy zasiadam do pracy, po prostu piszę, bo mam coś do przekazania. To jest już uporządkowane w głowie, dlatego moje pióro nigdy nie zawisa nad kartką w oczekiwaniu. >>Spisujesz po prostu cudze historie?

>>48

>>porozmawiaj z nim...

Głosy. Zapisuję głosy. Moje historie to zazwyczaj zapiski tego, co ktoś do mnie powiedział. Czasy gramatyczne, których używam, nie są zazwyczaj dłuższe niż oddech, którego potrzebujesz, kiedy zaczerpujesz powietrze. Gdybym nie był pisarzem, najprawdopodobniej bym oszalał. Jeśli tych głosów nie zapiszesz, pewnego dnia po prostu zwariujesz. I to jest nieuniknione.

>>Czyli najważniejszym zmysłem jest słuch?

Tak. Poznaję życie poprzez słuch. Poprzez głosy kobiet z mojego miasta, które opowiadały sobie historie, a ja je podsłuchiwałem. Przez ściany, przez drzwi. To słuchanie pozwalało mi sobie wyobrażać. Odpoczywać od pozostałych zmysłów. Pozwalało mi dostarczać informacje do moich pozostałych zmysłów. Słuch jest dla mnie najważniejszy, chociaż dla współczesnych podobno najważniejsza jest wizja. Jako dziecko żyłem w tak ciasnych uliczkach i wąskich przesmykach, że wszystko było w zasięgu wzroku. Dzięki uszom mogłem pobierać informacje o tym, co się działo za moją ścianą, za moimi plecami, na końcu ulicy, tuż za mną. Uszy były jak radar dalekiego zasięgu. Oczy nie. Także nos był zawsze bardzo wyczulony. Nos wiedział, co gotuje się za ścianą.

>>W którym języku czujesz się najlepiej? W którym mówisz

swoim prawdziwym i szczerym głosem? Do mówienia? Dialekt neapolitański. Do pisania? Włoski. Włoski to język bez śliny, dialekt neapolitański natomiast wypełnia usta śliną i dobrze zlepia ze sobą słowa. Włoski jest jak tkanina na nagim ciele dialektu. Znam kilka języków, ale służą mi głównie do czytania, a nie do mówienia w nich. Nie mógłbym mówić w starożytnym hebrajskim z nikim. Mogę go używać tylko do pracy z książką. No, może pogadałbym sobie z Moszem (śmieje się).

>>Kiedy w ogóle u rewolucjonisty pojawiła się fascynacja

Biblią? Miłość do Biblii narodziła się, kiedy miałem około 30 lat. Byłem robotnikiem. Napotkałem na Biblię w języku włoskim. Zacząłem czytać i ją polubiłem, bo to nie była literatura. Ona nie miała bawić i czarować. Lubiłem jej odmienność czytelniczą. To była historia zamknięta, ale wewnętrznie. Ciągle idziesz w jej kierunku, drążysz ją, ale jej jądro oddala się od ciebie. W literaturze zawsze z jakimś bohaterem się utożsamisz, znajdziesz coś z siebie i dla siebie, ale w Biblii tego nie ma. W tekście Biblii jesteś właśnie wygnańcem, pielgrzymem.

>>W imię Matki to powieść napisana z niebywałą czułością. Mieliśmy takiego poetę, Zbigniewa Herberta, który obda-

musli magazine


>>porozmawiaj z nim...

rzał czułością kamienie, ptaki i ludzi. Bohaterką powieści jest jednak Matka Boga, Miriam, ale patrzysz na nią nie tylko przez pryzmat boskości. Miriam jest przede wszystkim dziewczyną. Wspaniałą dziewczyną pełną Łaski. Ale Łaski nie pojmowanej jako dobry sposób na pójście przez życie albo objawienie się, a raczej jako nadludzkiej siły, która pozwala stawić czoła całemu światu. Miriam nie wahała się ani chwili. Kiedy przychodzi Boże Narodzenie (a pojmuję je nie jako Święto Narodzenia, ale Święto Matki), podejmuje wyzwanie. To okropne zadanie tak naprawdę: być matką w takich warunkach. Jest w ciąży, ale nie ze swoim narzeczonym. A Josef postanowił jej zaufać i ją chronić. Jest przedstawiany na obrazach jako stolarz. Apostoł Łukasz mówi, że Josef jest stary. Możemy go sobie wyobrazić jako młodego i jako pełnego miłości do swojej dziewczyny. Josef w hebrajskim oznacza „niech Bóg sprzyja”, niech obdarza tego, który je nosi. Decyduje się być dla Jezusa Drugim Człowiekiem. Poślubia Miriam i wybawia ją od ukamienowania i surowego prawa. Zostaje dla chłopca drugim ojcem, ale nie tylko przez to, że uczy Jezusa rzemiosła stolarskiego. Wpisuje jego imię w swoje: Jeszu. To Syn Josefa. W spisach ludności figuruje jako „Jeszu, ben Josef”, czyli Jezus, Syn Józefa. I to dlatego Jeszu przynależy do linii Mesjasza: bo Josef do niej przynależy. Jezus akceptuje więc także drugie Ojcostwo. W jednym z wierszy Rilke mówi o Zwiastowaniu.

>>Tak, Zwiastowanie. Słowa anioła: „Nie bliżej Tobie do

Boga niż nam, my wszyscy Mu dalecy”. Tak, to ten wiersz. Anioł mówi do Marii: ja jestem kwiatem, ale Ty jesteś Rośliną.

>>W polskim tłumaczeniu: „Bóg spojrzał na mnie, olśnił

oczy, a Tyś korona Drzewa”. W tym kontekście Josef znaczy dużo więcej niż sama roślina. Josef jest glebą, z której wyrastają korzenie tej Dziewczyny i nie pozwala prawu ich wykorzenić i wygnać. Obejmuje jej korzenie i daje siłę i pożywienie. Pozwala tej roślinie rosnąć i wydać owoce. Oprócz tego, że to historia Świętej Rodziny, to także najpiękniejsza historia miłosna na świecie — dwojga młodych ludzi naprzeciw całemu światu. To także doskonały przykład dla dziewcząt współczesnych. Wiele z nich znajduje się w podobnej sytuacji: są w ciąży z kimś, kto nie jest ich życiowym partnerem formalnie. Mogą przypomnieć sobie tę historię i znaleźć szczęśliwe zakończenie.

>>Mieliśmy w Polsce poetę, wielkiego znawcę Biblii. To

Roman Brandstaetter, który mówił: „Biblio, Ojczyzno moja”. Co Biblia oznacza dla Ciebie jako człowieka? Trud-

no oczywiście z jakąś biblijną postacią się utożsamić, ale może jest jakaś postać, która jest Ci szczególnie bliska? Czytanie Biblii po hebrajsku jest dla mnie jak chodzenie wprost ku źródłom. Dzięki lekturze w oryginale mogę iść do centrum i do źródła tej wielkiej przygody i pięknej historii o monoteizmie. To historia Boskości, która wykorzenia wszystkie poprzednie. W basenie Morza Śródziemnego jest aż tłoczno od bogów i teologicznych fantazji. Ta historia jest spisana po raz pierwszy w języku hebrajskim. W nim zaczyna się monoteizm. Kiedy się poznaje Biblię po hebrajsku, dociera się do samych źródeł, najczystszych i najpiękniejszych, do krynicy. Wtedy ta historia jest święta. Nie jest jeszcze rozwarstwiona i podzielona przez walki, kościoły, budowle, architekturę i zabiegi taktyczne. Stanowi jedno w swoim źródle. Dla mnie to możliwość picia prosto ze źródła, zanim zanurzysz ramiona w rzece. Nie martwię się tym, że za mną jest rwąca rzeka. Jestem razem z moim małym naczyniem przy samym źródle. Czytanie po hebrajsku jest momentem niezwykle intymnym, momentem obcowania z czystą genezą, z zaraniem historii. Moim ulubionym bohaterem jest Abraham. Dociera do niego głos Boga, który mówi „odejdź” („Le ha”). Odejdź, opuść swoje miejsce, swój dom, swoją ojczyznę. To właśnie kondycja wierzącego. Wiara sama w sobie jest cudem. Nie jest czymś, co pozwala na pozostanie w miejscu. Wiara to bycie przygotowanym na to, że w każdej chwili jest się w drodze. Wiara to przygotowanie na utratę, na odejście. To droga jak zygzak: kręta i niebezpieczna. Podporządkowanie się temu zygzakowi jest wielką łaską Abrahama. Przyjmuje w ten sposób głos Boskości. Akceptuje bycie pierwszym na świecie wygnańcem. To pierwszy banita, wyrzutek. Pierwszy pielgrzym. Otwiera po raz pierwszy ścieżkę i pozwala ludziom za sobą podążać. Wolność Abrahama współistnieje z jego posłuszeństwem.

>>Jesteś niewierzący, ale mówisz przecież o Biblii z taką

czcią. Czy to jest tak, że znajdujesz jakiś odpowiednik Boga? W drugim człowieku? W naturze? Myślę, że Bóg jest możliwy w życiu innych ludzi. Przyjmuję to. W życiu wierzących. Istnieje wtedy, kiedy jest wzywany i kiedy się Go pragnie. Istnieje tam i wtedy, kiedy człowiek się do niego zwraca.

>>Filozofowie i poeci pytają „unde malum” (skąd zło). A jak Ty byś wytłumaczył źródło dobra i źródło zła w świecie? W Księdze Genezis czytamy, że Duch Boży unosił się nad wodami. Wszystko przenikał fluid poznania dobra i zła. Ale jest jedno drzewo. Nie dwa. Jedno drzewo poznania dobra i zła. Zapuszcza korzenie w jednej glebie, w jednym miejscu. To nie są dwa różne drzewa. To jedno drzewo, które wydaje jedne owoce. Na człowieku jest wymuszone zrozumienie, co jest dobre, a co złe, kiedy ma do

>>49


>> z nim...

Erri De Luca

urodzony w 1950 roku w Neapolu. Włoski pisarz i tłumacz tekstów biblijnych ze starożytnego hebrajskiego. Członek radykalnego lewicowego ruchu Lotta Continua (Walka Nieustająca) — największej grupy neoleninowskiej we Włoszech lat 60. Pracował w różnych zawodach (fabryka Fiata czy lotnisko w Katanii), a pod koniec lat 90. był kierowcą w konwojach z pomocą humanitarną do krajów byłej Jugosławii. Debiutował w 1989 roku powieścią Non ora, non qui. Książki De Luki są tłumaczone na wiele języków, w tym także polski. Dotychczas nakładem Wydawnictwa W.A.B. ukazały się dwie jego książki: Montedidio i W imię Matki. Pierwsza z nich opowiada o Neapolu pozbawionym idyllicznej powłoki miasta szczęścia. Bohaterem powieści jest chłopiec, który codzienne historie spisuje na zwoju papieru. De Luca nie tęskni za Neapolem, mówi o sobie, że został z niego wykorzeniony. To perspektywa odmienna od typowej włoskiej literatury, która eksponuje dumę z przynależności do danego regionu Włoch. W prozie nie brakuje rozważań autotematycznych o roli dialektu neapolitańskiego i języka włoskiego. Pojawiają się w niej również postaci mistyczne i magiczne, De Luca snuje rozważania o roli cierpienia, a także pamięci i tęsknoty, którą definiuje nie jako brak, a jako obecność. W imię Matki to doskonale przez krytyków przyjęta powieść napisana z perspektywy Miriam — Matki Boskiej. Czytelnik towarzyszy Świętej Rodzinie w podróży do Betlejem, jakby „widząc” myśli Miriam. De Luca ukazuje Matkę Bożą z perspektywy ludzkiej, kobiecej. Eksponuje wewnętrzną walkę z ciężarem przyznanej Łaski, ukazuje wewnętrzne rozterki i potrzebę wychowania Jeszu jako zwykłego chłopca, stara się wybłagać oddalenie od Syna brzemienia świętości. Powieść podzielona na stance, skonstruowana jako poemat, zwraca uwagę szczególnie ludzką perspektywą i po mistrzowsku dopracowaną konstrukcją artystyczną. De Luca wiele podróżuje, jego największą pasją jest samotna wspinaczka boso po górach.

dyspozycji i do spróbowania jeden owoc. Naszym zadaniem jest próba rozróżnienia. Zawsze będziemy się mylić. Taki wybór może się przecież zmieniać. Przecież tu nie ma nic stałego. To, czego się nauczysz, może stać się zarówno dobre, jak i złe. Jako ludzie przyjmujemy możliwość posmakowania różnicy. Kiedy w Księdze Genezis jest mowa o poznawaniu dobra i zła, zapisane są dwie rzeczy: ich oczy otworzyły się. Więc kształtują się i wyostrzają ich zmysły. Oczy szeroko się otwierają, a co za tym idzie: poszerza się pole poznania i inteligencja. To ma przecież swoje dobre strony. Czują się nadzy i to jest druga konsekwencja. Żadna inna istota na świecie nie czuje się naga. Stają się więc częścią eksperymentu życia i Boskości. Drugim takim przykładem jest to, że w Biblii nie jest powiedziane, że człowiek będzie przychodził na ziemię w bólu. Nie ma tam słowa „ból”. Jest mowa o trudzie. Bóg mówi do kobiety, że rodzenie dzieci nie będzie łatwe. Kiedy człowiek raz spożyje owoce z drzewa poznania dobra i zła, zachodzą w nim nieodwracalne zmiany. Zmienia się także jego fizyczność, więc traci właściwość m.in. łatwego porodu. Do Adama mówi, że będzie mu trudno być usatysfakcjonowanym naturalnymi owocami gleby. Będzie w trudzie uprawiał ziemię, żeby wydobyć więcej i więcej. Żeby wydobyć i wykorzystać ją maksymalnie, a trud wydobycia i pracy będzie niszczył ognisko domowe, będzie mu szkodził. Ognisko domowe będzie zniszczone przez twoje pragnienie posiadania więcej i więcej. A przecież Bóg czuwa. Kiedy człowiek opuszcza raj, otrzymuje od Boga okrycie. To nie jest kpina, to jest ojcowski gest. W wielu miejscach Biblii można przeczytać o boskim gniewie. W tej sytuacji nie.

>>W Starym Testamencie Bóg jest Bogiem zazdrosnym, ale nie mściwym.

>>50

W hebrajskim nie ma na przykład mowy o cierpieniu fizycznym związanym z narodzinami dziecka. Cierpienie i ból pojawiają się w złych tłumaczeniach późniejszych. W oryginalnym języku hebrajskim nie przeczytasz o cierpieniu podczas narodzin, ale właśnie o trudzie. Trud jest więc wpisany w los kobiety. Błędnie tłumaczone jest to jako wina kobiety i to, że cierpienie jest konsekwencją grzechu. To nieprawda. Jeśli dotrzesz do źródła, odnajdziesz zupełnie inną historię. W oryginale nie ma mowy o karze za grzechy w postaci cierpienia.

>>A cierpienie Hioba? Przecież nie był grzesznikiem.

W jego życiu nie było grzechu. Tak naprawdę Hiob przecież jest ofiarą. Ofiarą zakładu Boga i Szatana. Hiob to historia człowieka okaleczonego i oskarżonego. Któregoś razu odważył się Boga zapytać „dlaczego”. Ludzie wokół Hioba próbowali mu uświadomić, że w jakimś sensie jest winny. Że zgrzeszył.

>>Ale przecież to nieprawda. Hiob nie zgrzeszył.

Tak, nie zgrzeszył. Na początku Księgi możesz przeczytać o tym, że to Boski eksperyment. Pozwala Szatanowi zaatakować.

>>To fair ze strony Boga, że pozwala na taką próbę? Prze-

cież Hiob był jego wiernym sługą. Nie mógł doświadczyć kogoś innego? Musi go przetestować i sprawdzić.

>> Ale dlaczego akurat Hioba? Czy to jest w porządku? Wy-

chodzi na to, że to wybór na chybił trafił. Wybiera akurat Hioba i zabiera mu wszystko: dobytek, spokój, najbliżmusli magazine


szych, społeczny szacunek, zdrowie i to, co kocha w życiu najbardziej — dzieci. Wybiera sługę, co do którego nie musi się o niczym przekonywać i nie musi niczego potwierdzać. Czy to jest sprawiedliwe? To wynika z tego, że tak blisko przebiega granica między dobrem i złem. Boskość nie chce wiedzieć, zanim przetestuje Hioba. Kiedy Abraham jest gotów zabić swojego syna, głos mówi: „Atta Ia danti” („Now I am known”).

>>Nie jest w takim razie wszystkowiedzący.

Nie, Boskość stawia czoła człowiekowi i nie chce wiedzieć naprzód. Potrzebuje ludzkiej wolności i możliwości utraty. Bo jesteśmy wybrani, żeby próbować z drzewa poznania dobra i zła. Jesteśmy tymi, którzy muszą rozumieć różnice i wybierać nieustannie. Błądzić. Mylić się.

>> Ale czy to nie jest dialektyka Pana i niewolnika? Czy to

nie jest tak, że to ludzkie porażki i upadki mają potwierdzać Boską wielkość? Czy to nie jest tak, że to Bóg potrzebuje naszej słabości, żeby przez nas się umacniać i potwierdzać swoją wielkość? Dla wierzących może tak jest. Dla mnie to tak nie działa. Moim zadaniem jest zagrać moją rolę najlepiej jak umiem. Dzień po dniu. Nie mam kontaktu z Projektem Boskiego Katolicyzmu.

>> A jest jakiś uniwersalny przepis na to, jak żyć? Który zawsze się sprawdza, bez względu na przynależność światopoglądową?

Staram się żyć najlepiej jak potrafię. Odpowiadać na twoje pytania najlepiej jak mogę. Pisać moje książki najlepiej jak umiem. Czasem tęsknię za jakimś zadaniem. Poważnym. Jakimś wyraźnym powołaniem.

>>To marzenie?

Nie mam problemów ze snem. Śpię jak dziecko i nie pamiętam moich snów. Nie mam potrzeby marzyć o czymś wielkim i niesamowitym, bo każdego dnia spotyka mnie tyle małych radości, olśnień, iluminacji, niespodzianek, że nie mam potrzeby jakoś szczególnie marzyć o czymś wyjątkowym. Moje zmysły są dziecinne. Ja nie, ale moje zmysły — tak. Są więc wyczulone na najmniejsze drgnienia. Przeżywam wszystko podwójnie.

>>Co jest najważniejsze w Twoim życiu? Słuchanie ludzi?

Pisanie? Obie czynności są związane. Piszę, bo słucham. Wszystko jest ważne. Pojedyncze wersy i pojedyncze słowa po hebrajsku, które czytam nad ranem. Moja pierwsza poranna kawa. Wspinanie się w górach. Naprawa czegoś, co się zepsuło w domu, posadzenie drzewa.

>>Czyli życie to misja?

Nie, to wyzwanie. Nie prosiłem o nie (I didn’t ask for the task). Muszę mu stawić czoła. Specjalne podziękowania należą się Magdzie Tutce za nieocenioną pomoc w przygotowaniach do tego wywiadu. Magda tłumaczyła, zdobyła niedostępne po polsku informacje o życiorysie De Luki i wsparła mnie wiedzą o specyfice włoskiego poczucia tożsamości. Magdo, dziękuję, że towarzyszyłaś mi w tej włoskiej przygodzie przy Marszałkowskiej. Mam nadzieję na jeszcze niejedną. >>51

FOT. DZIĘKI UPRZEJMOŚCI INSTYTUTU KULTURY WŁOSKIEJ

>>porozmawiaj z nim...


BEATA SZCZECIŃSK AKA

CITYABYSS IL


KA

LLUSTRATION


BEAUTY / ILUSTRACJE / MODA PROJEKT Wナ、SNY


: Cityabyss illustration to nazwa, pod którą działa Beata Szczecińska — artystka, ilustratorka i dizajnerka. Mieszka obecnie w Polsce. W branży pracuje od czasu ukończenia Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie (magister sztuki Wydziału Grafiki Warsztatowej). Jej kariera rozpoczęła się w Londynie w 2005 roku. Obecnie ma już wielu międzynarodowych klientów — od branży modowej po wydawniczą i redakcyjną. Współpracuje z Creative Contrast, Goszcz Design czy Atelier No1. Opracowała logo, wizytówki, ilustracje i projekty graficzne stron, zaprojektowała także okładkę płyty winylowej grupy The Definitive. Związana jest z prasą krajową i zagraniczną (m.in. „Muse”, „Computer Arts”, „Varoom”, „Boutique”, „Popshot”, „Dedicate” „Twój Styl”, „Zwierciadło”, „Exklusiv”). Beata uwalnia swoją kreatywność w różnych mediach, technikach i dyscyplinach, takich jak m.in.: ilustracja, dyrekcja artystyczna, druk, projektowanie stron internetowych i identyfikacja wizualna. Obok praktyki komercyjnej Beata tworzy osobiste prace w formie limitowanej edycji grafik. Jej twórczość uzyskała renomę w wielu publikacjach i ekspozycjach na całym świecie.


: SPEEDLIFE / ILUSTRACJE PROJEKT Wナ、SNY


STYLE / ILUSTRACJE / MODA PROJEKT Wナ、SNY


: WYSTAWY Katalogue launch exhibition / Trafalgar Hotel / Londyn / 2007 Katalogue launch exhibition / Palaise de Tokyo / Paryż / 2008 Katalogue Exhibition / Oscar Niemeyer Museum / Brazil / 2009 I was a dog exhibition / Gallery Of Contemporary Art BWA / Wrocław / 2009 Castle Groupshow / STROKE.02 Urban Art Fair / Monachium / 2010 Castle Groupshow / Galeria Der Farberei / Monachium / 2010


WEAKLY / PROJEKT Wナ、SNY


LOST / ILUSTRACJA PREZENTOWANA NA WYSTAWIE EUROPE BY DESIGNERS ZORGANIZOWANEJ PRZEZ HUG UNITED I ZATYTUŁOWANEJ „WHAT DOES EUROPE MEAN TO YOU?”


„Inspiruje mnie maszyneria (w szerokim znaczeniu) oraz nowoczesna architektoniczna wizja miast, która sprawia wrażenie niedostępnej, przytłaczającej”

SYSTEM / ILUSTRACJA POCHODZI Z PIERWSZEJ EDYCJI KSIĄŻAKI „SEMI-PERMANENT” Z 2010 ROKU WYDANEJ PODCZAS SYDNEY EVENT


: THE WONDER OF THE ORDINARY ILUSTRACJA POCHODZI Z I WYDANIA MAGAZYNU „POPSHOT” / UK


US & THEM / ILUSTRACJA POCHODZI Z II WYDANIA MAGAZYNU „POPSHOT” / OKŁADKA / UK


: „Drugim wielkim źródłem moich inspiracji jest moda, stylizacja i fotografia — najwięcej czerpię z lat 40. i 50., które mieszam z nowoczesnością na zasadzie kontrastu”


NEW YORK CITY / ILUSTRACJE OPUBLIKOWANE W „MUSE MAGAZINE” W RAMACH SEKCJI „FASHION ILLUSTRATED” / MEDIOLAN FOTOGRAF: NICOLAS CLERC / STYLIZACJA: DAVINA LUBELSKI AKCESORIA (GÓRA): KENZO, YVES SAINT LAURENT, CHANEL AKCESORIA (LEWA): ACNE, MARC JACOBS, LOUBOUTIN, UNGARO, LANVIN, VERSACE, DEVI KROELL, ROGER VIVER


:


NEW YORK CITY / ILUSTRACJE OPUBLIKOWANE W „MUSE MAGAZINE” W RAMACH SEKCJI „FASHION ILLUSTRATED” / MEDIOLAN FOTOGRAF: NICOLAS CLERC / STYLIZACJA: DAVINA LUBELSKI AKCESORIA (GÓRA): CHLOE, AZZEDINE ALAIA, VALENTINO, SONIA RYKIEL, PIERRE HARDY, SERGIO ROSSI AKCESORIA (LEWA): ALEXANDER MC QUEEN, LOUIS VUITTON, PRADA, DOLCE & GABBANA, AF VANDERVORST


„Ilustracja dzisiaj to szybka i prężnie rozwijająca się dziedzina, która ma wiele wsp


pólnego z projektowaniem i reklamą”

PROJEKTY STRONY INTERNETOWEGO SKLEPU CREATIVE CONTRAST (USA) WSPÓŁPRACUJĄCEGO Z PROJEKTANTAMI BIŻUTERII, AKCESORIÓW, UBRAŃ, WYSTROJU WNĘTRZ. NA POTRZEBY SKLEPU CITYABYSS STWORZYŁA LOGO ORAZ NAZWĘ MARKI. JEST TAKŻE ZAANGAŻOWANA W TWORZENIE WIZUALIZACJI PRODUKTÓW MAREK, Z KTÓRYMI WSPÓŁPRACUJE CREATIVE CONTRAST MARKI: A PEACE TREATY, DIGBY & IONA, MADE HER THINK


:

„Zadanie dobrej współczesnej ilustracji dziś jest o wi nie powinna być oczywista i banalna, powinna przek


ILUSTRACJA NA POTRZEBY STRONY INTERNETOWEJ

iele trudniejsze niż było kiedyś – pracować w tej dziedzinie to wyzwanie! Ilustracja kazywać odbiorcy subtelną wiadomość w wyjątkowej i ekscytującej formie”


:

REFLECTION / ILUSTRACJA / PROJEKT POWSTAŁ PRZY WSPÓŁPRACY Z FRANCUSKIM GRAFIKIEM I ILUSTRATOREM THOMASEM KIM WWW.TOM-KIM.COM


PROJEKT PŁYTY ZESPOŁU THE DEFINITIVE / LOS ANGELES

e-mail: info@cityabyss.com strona: www.cityabyss.com


>>nowości książkowe

książka NOWOŚCI

Męska plaga. Seks, pożądanie i kłopoty z prostatą Jürgen Thorwald Wydawnictwo Znak 8 sierpnia 2011 49,90 zł

Doktor Bluthgeld Philip K. Dick Dom Wydawniczy Rebis 16 sierpnia 2011 cena jeszcze nieznana

Interesującym cyklem książek Jürgena Thorwalda poszczycić się może ostatnio Wydawnictwo Znak. Autor tak znakomitych i bestsellerowych, a do tego prawdziwie wirtuozersko i fascynująco napisanych prac z dziedziny historii medycyny, jak np. Stulecie chirurgów czy Triumf chirurgów, tym razem zaprezentuje nam jedną ze swych „najpikantniejszych” pozycji. Męska plaga. Seks, pożądanie i kłopoty z prostatą — jak dotąd niepublikowana w naszym kraju — jest próbą odnalezienia i wskazania powiązań pomiędzy zwyczajami seksualnymi mężczyzn (badacz przygląda się wnikliwie erotycznym biografiom Chaplina, Picassa, Regana, de Gaulle’a) a ich wpływem na zdrowie, rozwój zawodowy czy relacje z kobietami.

Dom Wydawniczy Rebis przypomni nam tego lata o kolejnej po Ubiku i Blade Runner książce niezrównanego Philipa K. Dicka. Pamiętamy zapewne wszyscy wcześniejsze wydania Doktora Bluthgelda, publikowane w latach 90. w jednej z ciekawszych serii tej oficyny — „Salamandra”. Nowa, zbliżona szata graficzna wszystkich trzech tytułów zapowiada zapewne nowy cykl starych dzieł tego autora. Cieszy on tym bardziej, że jest to literatura fascynująca, do której wraca się wielokrotnie, nawet jeśli przedstawia świat zniszczony doszczętnie przez wojnę atomową, zamieszkany przez inteligentne szczury, mówiące psy, szalonego naukowca, czy wreszcie ludzi, próbujących się w tym wszystkim odnaleźć.

(ES)

Chaplin. Autobiografia Charlie Chaplin Wydawnictwo Dolnośląskie 29 czerwca 2011 49,90 zł

>> Ikon kina jest wiele, ale tylko niektóre kojarzymy zaledwie po kilku detalach. Tak jest w tym przypadku. Melonik — już wiecie? Wąsik — ciepło, ciepło… Laseczka — jesteśmy w domu! Autobiografia legendy kina niemego Charliego Chaplina trafiła właśnie do polskich księgarń. To znakomita pozycja zarówno dla miłośników X Muzy i postaci legendarnego trampa, jak i tych, którzy uwielbiają czytać autobiografie. W książce nie brakuje ciekawych osobowości ze świata filmu, sztuki i nauki, przewijają się w niej m.in. nazwiska Alberta Einsteina, Poli Negri czy Ignacego Jana Paderewskiego. Wiele tu anegdot i ciekawych historii ze świata kina, ale także płomiennych romansów, przyprawionych szczyptą wielkiej polityki. ARBUZIA

>>74

(ES)

Nowolipie. Najpiękniejsze lata Józef Hen W.A.B. 13 lipca 2011 49,90 zł

Komu bliskie pisarstwo Józefa Hena, ten z pewnością i z chęcią zajrzy do wydanych w jednym woluminie dwóch opowieści o wczesnych latach życia autora. Z jednej strony szczęśliwe dzieciństwo w przedwojennej wielokulturowej Warszawie przedstawione w Nowolipiu, z drugiej zaś opisana w Najpiękniejszych latach młodość przypadająca na najtrudniejszy czas naszej najnowszej historii — tułaczki zwieńczonej powrotem do miasta, którego już nie ma. A wszystko to opowiedziane w sposób daleki od patosu i cierpiętnictwa — przez zbawienną obecność dowcipu i autoironii. Zmagania z pamięcią skutkują wydobyciem z jej odmętów nieco zatartych obrazów historii — tylko z pozoru zapomnianych. (MR) musli magazine


>>nowości filmowe

film książka NOWOŚCI

Moja łódź podwodna reż. Richard Ayoade obsada: Noah Taylor, Sally Hawkins, Paddy Considine, Craig Roberts 26 sierpnia 2011 97 min

Fryzjerka reż. Doris Dörrie obsada: Gabriela Maria Schmeide, Dorothea Walda 12 sierpnia 2011 106 min

O czym myślą piętnastoletni chłopcy? Bez dwóch zdań o piętnastoletnich dziewczynach. To jednak nie jedyny problem Oliviera Tate’a, głównego bohatera Mojej łodzi podwodnej. Przed urodzinami chce zrealizować swój plan: przestać być prawiczkiem i ocalić małżeństwo rodziców. Scenariusz filmu oparty jest na powieści Joe Dunthorne’a, za którą autor otrzymał nagrodę im. Curtisa Browne’a. Moja łódź podwodna to również debiut reżyserski Richarda Ayoade’a, który do tej pory znany był przede wszystkim jako scenarzysta i autor videoclipów, między innymi dla zespołu Arctic Monkeys. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że film będzie mocnym akcentem w kinowym repertuarze końca wakacji.

Doris Dörrie to niemiecka reżyserka, która po mistrzowsku dotyka najbardziej intymnych ludzkich sfer, przy czym z wyjątkową precyzją i bezlitośnie wypunktowuje niedoskonałości współczesnego człowieka (co pokazała w czarodziejskim Hanami — kwiecie wiśni). Tym razem opowiada pogmatwane historie (same ballady i romanse!) z życia pewnej pełnej marzeń korpulentenej fryzjerki — Kathi König. Podobnie jak w przypadku bohatera Hanami... mamy tu do czynienia z głęboką przemianą dokonującą się za sprawą lawiny przeżywanych zdarzeń. Strona internetowa filmu dla władających językiem sąsiadów zza Odry: http://www.friseuse.film.de/. (MR)

ARBUZIA

Chico i Rita reż. Javier Mariscal, Fernando Trueba, Tono Errando obsada: Limara Meneses, Eman Xor Oña, Mario Guerra 1 lipca 2011 94 min

>> Wszyscy uwielbiamy to niezwykłe połączenie! Muzyka nadaje filmom temperaturę i podsyca emocje, a w tym obrazie będzie jej dużo, ale — bynajmniej — nie w nadmiarze. Chico i Rita to film muzyczny, ale to, co w nim unikatowe, to język animacji. Do takiej kombinacji jeszcze nie przywykliśmy. I dobrze, tym łatwiej damy się oczarować tej niezwykłej historii. Tytułowa para to pianista i piosenkarka, którzy w pogoni za wielkimi marzeniami ruszają z Hawany do Nowego Jorku, Paryża, Hollywood i Las Vegas. Obok sentymentalnej podróży po pięknych miejscach czeka nas także niezwykła wędrówka muzyczna po klubach lat 50. Za ścieżkę dźwiękową do filmu odpowiada pianista Bebo Valdésa. ARBUZIA

Debiutanci reż. Mike Mills obsada: Ewan McGregor, Christopher Plummer, Melanie Laurent 15 lipca 2011 104 min

„Nie chcę być już gejem tylko w teorii, chcę żyć jak gej!” — tymi słowami Hal przyznaje się do homoseksualizmu swojemu synowi Olverowi. Tyle że Hal ma 75 lat, a za sobą 45-letni związek małżeński z niedawno pochowaną żoną. Reżyser Mike Mills, odnoszący również sukcesy jako grafik i artysta, wykazuje się pomysłowością, ale też dużą subtelnością w przedstawianiu historii jeszcze krzepkiego starszego pana, który pomimo zdiagnozowanego raka w końcowym stadium choroby zaczyna całkiem nowy rozdział życia i z niepohamowaną radością rzuca się na wszystko, co ma do zaoferowania gejowska scena — oczywiście w towarzystwie syna (absolutnie idealnie dobrany do tej roli Ewan McGregor). (EF)

>>75


>>nowości płytowe

muzyka NOWOŚCI

Torches Foster The People 7 lipca 2011 Sony Music Entertainment 33,49 zł

Gold Cobra Limp Bizkit 1 lipca 2011 Universal Music 42,99 zł

Już 7 lipca na rynek trafi debiutancki album Torches zespołu Foster The People. Grupa istnieje od niedawna, jednak już zdążyła sporo namieszać na światowym rynku muzycznym. Porównywani do Empire Of the Sun czy Phoenix muzycy z Los Angeles wydali w styczniu EP-kę z trzema utworami i od razu stali się sensacją. Zawojowali już Stany Zjednoczone, Kanadę i Australię, a już wkrótce podbiją pewnie i Stary Kontynent, bowiem planują występy na największych europejskich festiwalach: Melt, Pukkelpop, Lovebox i Glastonbury. Muzycy grają indie pop oraz rock, i trzeba przyznać, że ich chwytliwe bity, pulsujące klawisze i lekkie brzmienia gitar tworzą niezwykle zgraną całość, którą warto ze sobą zabrać na wakacje.

Muzycy z Limp Bizkit już wkrótce uwolnią swoją „złotą kobrę”. Nowy studyjny krążek grupy ukaże się po sześciu latach od poprzedniej płyty, tak więc apetyt fanów mocno się już pewnie zaostrzył. Tym bardziej że zespół umiejętnie podgrzewał nastroje. W ubiegłym roku miłośnicy formacji mieli okazję poznać kawałki Why Try i Walking Away, natomiast ostatnio numer Shotgun. Czego możemy spodziewać się po albumie Gold Cobra? Myślę, że tego co zwykle u Limp Bizkit, czyli ostrych gitarowych riffów, niespożytej energii, zadziornych tekstów i udanego mariażu metalu z rapem. Warto jednak samemu sprawdzić, co muzycy z Florydy tym razem dla nas przygotowali.

(AB)

Flags Brooke Fraser Warner Music Poland 27 czerwca 2011 49,99 zł

>> Brooke Fraser pochodzi z Nowej Zelandii. Flags to już trzeci krążek studyjny na jej koncie, który po udanym przyjęciu przez publiczność w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii trafia do polskich sklepów muzycznych. W pracy nad płytą Brooke pomagał mąż — Scott Ligertwood oraz Jon Foreman, muzyk zespołu Switchfoot. Czego możemy się po niej spodziewać? Z pewnością frywolnej aury LA, w którym artystka szukała muzycznej inspiracji. Na płycie znajdziemy jej więcej, bowiem nowozelandzka wokalistka od dawna przyznaje się do fascynacji muzyką Carole King, Joni Mitchell, Jamesa Taylora i Vana Morrisona. Album promuje promienny utwór Something In The Water. W sam raz na wakacje! ARBUZIA

>>76

(AB)

Pozytywne Wibracje vol. 11 Various Artists EMI Music Poland 21 czerwca 2011 48,49 zł

Latem chętnie sięgamy po niezobowiązujące składanki, które są idealnym tłem dla naszych wakacyjnych wojaży. W odpowiedzi na gorący klimat nadchodzących miesięcy na jedenastej już płycie z cyklu „Pozytywne Wibracje” pojawiły się same gorące nazwiska i nie mniej podkręcające temperaturę hity. Muzyczny drink idealny na tegoroczne lato to: neo soul, lounge, funk i acid jazz. Koniecznie wstrząśnięty, a nawet niekiedy zmieszany. Muzyczne menu tej kompilacji jest imponujące, ale przede wszystkim nieoczywiste! To ogromna zaleta wydawnictwa. Na zaostrzenie apetytu powiem Wam tylko, że w muzycznym shakerze spotkali się: Seal, Paloma Faith, Gossip, De Phazz i… Akademia Pana Kleksa. ARBUZIA musli magazine


>> film

RECENZJA

Historia pewnej miłości

„My patrzymy na przedmioty, a one patrzą na nas” — powiedział Alessandro Mendini, włoski artysta i designer. To zdanie mogłoby stać się myślą przewodnią filmu Szalona miłość — Yves Saint Laurent. Czy dokument Pierre’a Thorettona jest biografią wizjonera mody? Nie. Czy jest laurką dla dzieła projektanta? Raz jeszcze zaprzeczę. Szalona miłość nie wpisuje się w nurt dokumentów skupiających się na detalu i odwzorowaniu rzeczywistości. Thoretton swoim filmem postanowił dotknąć materii dużo bardziej delikatnej, jaką jest gęsta sieć relacji i emocji, które łączyły prawdziwego bohatera obrazu (choć nie tytułowego) Pierre’a Bergé z jego wieloletnim partnerem Yves Saint Laurentem. Bergé opowiada o pięćdziesięciu latach bycia z drugim człowiekiem, o latach namiętności, szczęścia, sukcesu, ale także latach smutku, cierpienia i osobności. Ten portret miłości nie jest, jak mogłoby się wydawać, czułostkowy i sentymentalny. Bo taki też nie jest Bergé, który o latach spędzonych z Laurentem mówi w rytmie i temperaturze razem odbytych podróży, spotkań, premier kolekcji i zakupów dzieł sztuki. I to właśnie one — choć brzmi to może niewiarygodnie — stały się niemym, ale równie ważnym bohaterem dokumentu. Widzimy je w materiałach archiwal-

nych oraz na zdjęciach w naturalnym dla siebie i dla nas otoczeniu projektanta — jego domu. Są świadkami historii pewnej miłości, życia dwuosobowej rodziny, którą stworzyli Yves i Pierre. Kiedy widzimy, jak są najpierw katalogowane przez rzeczoznawców, a później sprzedawane podczas aukcji, mamy świadomość, że skończył się pewien etap życia Pierre’a. Jego partner odszedł. Dzieła sztuki, niegdyś bardzo ważne dla bohatera dokumentu — ukochane przez jego partnera — dziś stały się jedynie przedmiotami. Reżyser z kamerą towarzyszy Pierre’owi podczas aukcji, kiedy ten cieszy się z dobrej licytacji, ale też na kilka godzin przed nią, kiedy w samotności siedzi w pustej jeszcze sali aukcyjnej. O czym myśli? Nikt nie zada mu tego pytania, ale instynktownie czujemy, że dla bohatera Thorettona skończył się świat, w którym żył dotychczas. To swoisty rytuał przejścia, do którego jesteśmy przygotowani również my — widzowie, obserwując pakowanie obrazów, ich transport i rozwieszanie w surowym otoczeniu Christie’s. Film ma kilka momentów — w moim przekonaniu — niepotrzebnych. Nie znajduję uzasadnienia, dlaczego w tak osobistej i bardzo hermetycznej, a przez to klarownej rozmowie z partnerem Laurenta, pojawiają się jego przyjaciółki — Loulou De La Falaise i Betty Catroux. Rozumiem, że wątek nocnego życia, w którym Bergé nie uczestniczył, potrzebował odmiennej perspektywy, ale czy był w tym filmie w ogóle potrzebny? Mam wątpliwości. Ten drobny szczegół w żadnym razie nie wpływa jednak na odbiór dzieła. Reżyser mógł w prosty sposób dać się uwieść urokowi wielkiego projektanta, jednak pozostał wierny swojemu rozmówcy. Szaloną miłość gorąco polecam wszystkim tym, którzy w dokumencie cenią nastrój i poszukiwanie tego, co ulotne, nieoczywiste i znajdujące się pod powierzchnią, z dala od publicystyki i aury tak zwanych głośnych tematów. MAGDA WICHROWSKA Szalona miłość – Yves Saint Laurent reż. Pierre Thoretton Against Gravity 2011

>>recenzje

Witaj, smutku Lars von Trier znowu zaskakuje. Znowu pozytywnie, choć bynajmniej nie taka jest wymowa filmu. Melancholia miała swoją premierę w Cannes, a poprzedziły ją konferencje prasowe, podczas których Lars tradycyjnie chętnie zwierzał się dziennikarzom ze swoich emocjonalnych problemów, nie stroniąc od skandalizujących wypowiedzi, np. o sympatii do nazistów. Po druzgocącym Antychryście oglądamy tym razem obraz również wizualnie imponujący, ale poruszający problem co najmniej globalny. Sam Lars nieskromnie mówi, że Melancholia to „piękny film o końcu świata”, ale tak naprawdę to wielka opowieść o samotności i zbiorowej chorobie afektywnej, zwanej powszechnie depresją. Choruje na nią podobno połowa ludzkości.

Film rozpoczyna się imponującą sekwencją spowolnionych obrazów inspirowanych arcydziełami malarstwa. Są i Myśliwi na śniegu Bruegela, jest i Ofelia Millaisa, mnóstwo tu odwołań do malarstwa surrealistów i de Chirico, obraz przenika zimne księżycowe światło, którym czarowali prerafaelici. Wszystko ma zapowiadać ostateczną katastrofę: spadające z nieba martwe gołębie, umierający koń, imaginacje kataklizmu ukazujące zderzenie dwóch planet (efekty specjalne stworzyło dla von Triera polskie studio Platige Image). Tradycyjne u Larsa pierwsze ujęcia są wielką próbą dla widza. Wspiera je monumentalna muzyka Wagnera, która przytłacza i irytuje, a w pewnym momencie staje się nieznośna. Jak depresja. >>77


>>recenzje Film podzielony jest na dwie części. W pierwszej z nich poznajemy pannę młodą, Justine (rewelacyjna Kirsten Dunst), która z przygodami dociera na swoje wesele. Jak to u Larsa, nie jest ono typowe: odbywa się w nieprzyzwoicie wielkim domu siostry i szwagra Justine, przypominającym zamek: z wielkim polem golfowym, fontannami i przerażającą pustką długich korytarzy. Tutaj poznajemy rodzinne tło, które stało się katalizatorem stanu bohaterki: despotyczna matka, zdziecinniały ojciec, chore układy, szef opętany żądzą podniesienia sprzedaży, który o nowej kampanii reklamowej nie zapomina nawet podczas krojenia tortu. Najpiękniejsza noc w życiu młodych zamienia się w koszmar Justine: próbując uciec od dusznej atmosfery snobistycznego absurdu i braku zrozumienia, przechadza się po polach golfowych, bierze kąpiel, zasypia na łóżku swojego siostrzeńca. Zdąży jeszcze podczas nocy poślubnej zdradzić męża, stracić pracę i raptownie zapaść na zdrowiu, zapominając o chwilowej remisji. W części drugiej oglądamy już zupełnie inną Justine: złamaną chorobą i zrezygnowaną. Melancholia funkcjonuje tutaj również jako nazwa pogłębiającej się choroby, określanej tak już przez Hipokratesa. Claire (brawa dla Charolotte Gainsbourg) dzielnie opiekuje się siostrą, chociaż sama potrzebuje wsparcia. Do Ziemi zbliża się nieuchronnie planeta Melancholia, która ma przeciąć trajektorię naszej planety i doprowadzić do zagłady. Już wiadomo, że naukowcy się pomylili. Boga nie ma. Nie ma też ucieczki. To obraz o przejmującej, okrutnej samotności. Nie tylko jednostkowej. Pędząca w kierunku Ziemi Melancholia to synonim współczesnego wyobcowania i zagubienia. Świat wymaga od nas niewyczerpanych pokładów kreatywności, endorfin, adrenaliny i sardonicznego uśmiechu, nie dając nic w zamian. Dla Triera wszystko jest lepsze niż szklany klosz choroby wrażliwców. Nawet śmierć, choćby po drugiej stronie była czarna dziura. W chwili ostatecznej jednak człowiek panicznie się jej boi, bo mimo że żyjemy podobno w najgorszym ze światów, jest nam znany i jest przewidywalny. Jedyną rekompensatą ziemskiej udręki jest fascynujące świetlne widowisko na chwilę przed końcem. Marny i chwilowy substytut spełnienia. Piękny, więc bezużyteczny. Ten film to także wielka opowieść o samotności tworzenia. Dużo tutaj autotematyzmu, który prze-

jawia się nie tylko w sferze formalnej. Z największego cierpienia powstają najwspanialsze dzieła. Jednym z nich bez wątpienia jest nowy film von Triera. Ciężki, przerażający, bergmanowski, a jednocześnie hipnotyzująco piękny. Jeżeli tak ma wyglądać globalna zagłada, chcę ją zobaczyć na własne oczy. KASIA WOŹNIAK Melancholia reż. Lars von Trier Gutek Film 2011

Poradnik „Jak zostać Bogiem?”

>> >>78

Kto z nas nie marzył o ogarnięciu niezmierzonej wiedzy? Czy maksymalna wydajność — 24 h na dobę 365 dni w roku — nie jest pociągająca? Oczywiście! Tak, tego właśnie chcemy, albo chociaż oczekują tego od nas inni — być idealnym. Film Jestem Bogiem Neila Burgera, którego znamy jako reżysera Iluzjonisty, to obraz katastroficzny, ale na szczęście potraktowany z uśmiechem i niemoralizatorski, ilustrujący w gruncie rzeczy większość społeczeństwa w rozpędzonym do szaleństwa świecie. Eddiemu Moore’owi (w tej roli Bradley Cooper), korzystnym dla niego zbiegiem okoliczności, choć w niekorzystnym momencie jego młodego życia, wpada w ręce narkotyk; narkotyk, który diametralnie zmienia jego żałosną sytuację. Do tej pory — niespełniony pisarz, mający na głowie problem rozstania

i zapuszczone mieszkanie, od momentu zażycia tajemniczej substancji NZT — geniusz ponad miarę. Specyfik odwraca dotychczas niefortunny los na kartę szczęścia i wielkiego bogactwa. Pod wpływem niewinnie wyglądającej pastylki nasz bohater jest w stanie odtworzyć w pamięci wszystko, co do tej pory czytał, widział i słyszał, i co najważniejsze — tę wiedzę, gdy tylko zajdzie potrzeba, może wykorzystać. W parę dni pisze powieść, języki opanowuje w niebywale krótkim czasie, rozwiązuje skomplikowane algorytmy, a także sukienki najpiękniejszych kobiet... Zdobycie „szczytu” Wall Street nie sprawia mu problemu, gdy wkupuje się w łaski potentata Carla Van Loona (tutaj równie świetny, choć drugoplanowy Robert de Niro). Dzięki niezmożonej energii i błyskotliwości umysłu odzyskuje swoją kobietę. Wszystko wskazuje na to, że Moore zaczyna nowe, udane i pełne sukcesu życie. Jak się nietrudno domyślić, po krótkim czasie Eddie bez łyknięcia „cudownej” pigułki nie potrafi funkcjonować, a narkotyk nie jest lekiem na niepowodzenia, to odurzający i uzależniający środek. Poza tym jest specyfikiem deficytowym na „tym” rynku i nie tylko Moore poznał jego cudowne działanie… Efekty uboczne zbierają żniwo. Eddie zaczyna tracić kontrolę nad swoim życiem, zagubiony w czasie i przestrzeni za wszelką cenę pragnie zdobyć i powielić narkotyk, wplątuje w tę całą niebezpieczną sytuację swoją dziewczynę… Film jest fascynujący, wciąga w swoją akcję dokładnie tak jak narkotyk i zniewala do tego stopnia, że widz nie ma czasu, by głębiej się zastanowić. Prócz ciekawej fabuły i oryginalnego pomysłu przyciąga atrakcyjna strona wizualna. Tu warto zwrócić uwagę na montaż. Przy całym świadomym przedstawieniu sytuacji, bardzo obiektywnym, uniwersalnym i bezkompromisowym, koncepcja jest dość prowokacyjna. Na koniec widz z pewnością stawia sobie pytanie, na które po części odpowiada sama scenarzystka Leslie Dixon: „Uważam, że większość ludzi, w tym także ja, zażyłaby taki narkotyk”. Na pewno warto „zażyć” ten film. ALEKSANDRA KARDELA Jestem Bogiem reż. Neil Burger Monolith Films 2011

musli magazine


>> muzyka RECENZJA

Potencjał z Kanady

Na elektropopowej scenie pojawiła się Austra. Pochodzi z Kanady i wbrew pozorom nie jest wróżką, lecz zespołem muzycznym składającym się z trzech osób. Warto zapamiętać. Kiedyś będzie o nich głośno! Wokalistka grupy (Katie Stelmanis) w młodości uczyła się śpiewu operowego, co słychać w każdej kompozycji — operuje głosem w fantastyczny sposób. Wysokie tony nie drażnią, a raczej intrygują, fundując nam wycieczkę w czasie i żwawą przechadzkę po stylach muzycznych. Dziewczyna próbowała wcześniej swoich sił, współpracując ze znanymi na kanadyjskim rynku muzykami, m.in. z zespołami Fucked Up czy Gaxy. W 2009 roku wydała solową płytę Join Us. Nie przyniosła jej jednak ona światowego rozgłosu. Wokalistka wyruszyła w trasę koncertową, podczas której supportowała zespół CocoRosie — większości czytelników „Musli Magazine” przedstawiać go nie trzeba. Zdobyte doświadczenie zaprocentowało na tyle, że Katie postanowiła stworzyć nowy, bardzo awangardowy projekt. W połowie maja pojawiła się debiutancka płyta zespołu Austra, zatytułowana Feel it Break. Wszystkie utwory mniej lub bardziej nawiązują do stylistyki lat 80. Jest tu keyboard, jest i dobrze słyszalny rytm, są też ciekawe, treściwe teksty, które mówią o czymś, co w dzisiejszych czasach nie jest wcale takie oczywiste. Na krążku znajdziemy kilka stricte psychodelicznych kompozycji, pełnych mroku i niepokoju. Nie brakuje jednak utworów utrzymanych w bardziej balladowym, lekkim brzmieniu. Kompi-

>>recenzje

lacja świeżości z tym, co dobrze znamy. Słychać wyraźnie inspiracje Bjork czy muzyką kościelną, ale nie jest to bezmyślne naśladownictwo. Feel it Break to płyta składna, ładna i dość przyjemna w odbiorze. Utwory są bardzo dopracowane, ale na szczęście nie stanowią sztuki samej dla siebie, lecz są skierowane w stronę odbiorcy. Lose It oraz Beat and the Pulse to moim zdaniem najmocniejsze pozycje na krążku. Nieprzypadkowo stały się więc singlami, do których nakręcono świetne teledyski. Płyta ma szansę przetrzeć szlak grupie na rynku międzynarodowym, choć tak naprawdę wszystkie utwory są do siebie podobne, co w tym przypadku raczej nie jest zaletą. Jedenaście kompozycji, które po kilkukrotnym przesłuchaniu zlewają się w jedną całość, może sprawić, że odbiorca szybko o nich zapomni. Na pewno warto posłuchać grupy na żywo. Już 17 czerwca Austra zagra koncert w Poznaniu, a dzień później w Warszawie. Na podstawie relacji z występów zamieszczonych w Internecie jestem pewien, że będzie się działo, czego nie omieszkam zweryfikować osobiście. Tymczasem polecam bardzo udany krążek Feel it Break. Nie mamy co prawda do czynienia z arcydziełem, ale kawał dobrej muzyki udało się na płycie umieścić. Pozostaje tylko trzymać kciuki za powodzenie projektu. Austra ma potencjał, który — mam nadzieję — zostanie wykorzystany.

Horytnica nagrała do tej pory jedną płytę i właśnie o niej będzie teraz mowa. W 2008 roku nakładem Olifant Records („To nie jest muzyka dla tych, którzy klej od piwa wolą. I jazdę figurową na lodzie oglądają zamiast futbolu”) ukazała się płyta zatytułowana po prostu Horytnica. Materiał na tym krążku jest tak zróżnicowany, że musiał powstawać podczas intensywnych muzycznych poszukiwań. Członkowie grupy postawili na patent „dla każdego coś miłego”. Okazuje się, że była to dobra decyzja, ponieważ takie podejście do tworzenia w efekcie pozwoliło z tej mieszaniny gatunków i konwencji wyłowić to, co najlepsze. Na płycie można usłyszeć kawałki oi!/punkowe, takie jak choćby Uliczni wojownicy czy Teatr — jest głośno, szybko i brudno. Słucha się tego przyjemnie, choć muszę przyznać, że tego typu granie nie do końca łechce moją wrażliwą na piękne dźwięki duszę. Z drugiej strony płyta rozpoczyna się instrumentalnym, przestrzennym prologiem, po którym następuje rewelacyjny, melodyjny i chyba najlepszy na płycie utwór Mój hymn. Ten z kolei idealnie wpisuje się w wiking rockową konwencję. Bardzo odpowiada mi także Jak tu żyć — jego siłą jest aktualny tekst i świetne gitary. Sądzę, że to dobry trop. Członkowie grupy musieli wziąć sobie do serca opinię recenzentów, ponieważ w tym kierunku zmierza ich najnowsza twórczość.

KRZYSZTOF KOCZOROWSKI Feel it Break Austra EMI Music Poland 2011

W poczuciu tożsamości Postanowiłam począć tę recenzję po wysłuchaniu najnowszych utworów zespołu Horytnica. Są one obietnicą kolejnej płyty, która — jak się zanosi — będzie zdecydowanie bardziej dojrzała od poprzedniej. Kawałki promocyjne, które pojawiły się na profilu Myspace zespołu, na pewno podsyciły apetyt fanów porządnego grania ze słusznym przesłaniem. Stanowią bowiem odniesienie do tego, co na pierwszej płycie było najlepsze. Zacznijmy więc od początku.

Czymś, co najbardziej mnie drażni, kiedy słucham tzw. polskiego rocka tożsamościowego, są wokale i jakość nagrań. Serce się kraje, kiedy włącza się np. wczesne płyty Legionu — ze świetną muzyką i mądrymi tekstami, które zaserwowane są pośród pisków i zgrzytów — to może zniechęcać. Dlaczego węgierska Hungarica potrafi, a u nas jakościowo wszystko kuleje? Horytnica pod tym względem się broni, choć prawdę >>79


>>recenzje mówiąc, nagrywając płytę w XXI wieku, można skorzystać z technologii, które wyeliminują brud wszelaki z nagrań i uczynią je bardziej przystępnymi. Rozumiem, taka specyfika gatunku, ale i to zmienia się na lepsze. Promocyjne kawałki są jak spod igły — świetnie zagrane, dobrze brzmiące, a wokale w ogóle powalają. Mam nadzieje, że tę opinię podzielają moi sąsiedzi, którym szczodrze dawkuje dźwięki opatrzone nazwą Horytnica. Płyta Horytnica to obowiązkowa pozycja gatunku, lecz także zachęta i obietnica tego, co nastąpi po niej. Bez wątpienia jest na co czekać, a jak na razie warto sięgnąć po wydawnictwo z 2008 roku, które broni się trafiającymi w sedno tekstami, energią i tym czymś nieuchwytnym, co stanowi o wyjątkowości rocka tożsamościowego. .

Drotkiewicz o rzeczach elementarnych, które okazują się dziś wyjątkowo trudne do zdefiniowania. Agnieszka do rozmowy zaprasza Bellę Szwarcman-Czarnotę — filozofkę i tłumaczkę z jidysz i francuskiego, zasłużonego polskiej kulturze profesora Rocha Sulimę, ale także Monikę Richardson, Dorotę Masłowską, Tessę Capponi-Borawską i Sylwię Chutnik. Rozmowy o życiu doskonale nadają się do tego, żeby wypowiedzieć się o współczesnych mediach, o systemie wartości i o sposobach na smakowanie życia. A to wszystko bez niepotrzebnego zadęcia i patosu, ale z należnym szacunkiem dla rozmówcy. Wyjątkowo zaskakuje spokojny i spójny dyskurs z Dorotą Masłowską. Autor bestsellerowego podręcznika do antropologii współczesnej Roch Sulima wycisza i uspokaja postmodernistyczne rozemocjonowane dyskusje. Rozmowa z Tessą Capponi wręcz nakłania do spakowania walizki i ruszenia w nieznane — dużo skuteczniej niż Jedz, módl się, kochaj. Rozmowa z Ewą Wieleżyńską pokazuje, że przyjemność z picia wina ma w sobie tyle samo ze sztuki, co z przyjemności. Na długo zostają w pamięci słowa Hanny Kowalczyk, która z konsekwencją godną Syzyfa szerzy wiedzę o medycynie informacyjnej i światłolecznictwie.

>> ANIA ROKITA

Horytnica Horytnica Olifant Records 2008

książka RECENZJA

Cud spotkania i pytania naiwne

„Napisanie recenzji jest powrotem do dobrego wspomnienia” — mówi Agnieszka Kozak w rozmowie z Agnieszką Drotkiewicz. Recenzja książki Jeszcze dzisiaj nie usiadłam jest przyjemnością potrójną — dobrym wspomnieniem samym w sobie, wspomnieniem świetnej książki i przykładem doskonałego dziennikarskiego warsztatu. „Jak żyć” — najprostsze z możliwych pytań, które zadaje Agnieszka Drotkiewicz swoim rozmówcom, okazuje się symptomem dzisiejszych czasów. Każdego dnia zmagamy się z tą kwestią, ale nigdy głośno się do niej nie przyznajemy. Poszukiwanie sensu bywa rzeczą wstydliwą, niewygodną, niemożliwą wręcz do ubrania w słowa. Wspaniałe grono twórców, komentatorów, ale i odbiorców kultury i sztuki rozmawia z Agnieszką >>80

współczesnego feminizmu, podejście do małych przyjemności, podział życia między macierzyństwo a pracę totalną, szowinizm kulturowy i polskie kompleksy. Drotkiewicz dociera do tego, co kiedyś oczywiste, a dzisiaj dziwne, niemodne i wymagające wielkiej odwagi. Słyszy, nie tylko słucha. Widzi, nie tylko patrzy. Z każdego wywiadu wyłaniają się inne postaci, inne pasje, inne osobowości, dla każdej z nich Drotkiewicz jest partnerką, a nie atakującą „panią z mediów”. To dzisiaj bardzo rzadka i cenna umiejętność. Agnieszka robi to, czego dzisiaj się wstydzimy, z czego niektórzy z nas wyrośli, a niektórzy przestali do tego dojrzewać: rozmawia. To nie jest dziki pęd przez zarośla słów i modnych haseł. To nie jest cykl rozmów o szybkim macierzyństwie albo pustych opowiastek o tym, „co z tym życiem”. Jest wyraźnie ciekawa swojego rozmówcy jako człowieka. Nie ślizga się po jego medialnej powierzchni pytaniami o nic albo w stylu „Co cię określa?”. Pyta konkretnie, ale wyjątkowo elegancko, wykazując się przy tym wielką kulturą i imponującą wiedzą. Nie spieszy się, kroczy, rozgląda, nasłuchuje. W rozmowach z feministkami każe im zwolnić, ale tak, żeby usłyszeć ich głos, a nie tylko zadyszkę. To bardzo potrzebna i wartościowa pozycja dla wszystkich, którzy szukają intelektualnego wyciszenia, oddechu i spojrzenia z dystansem na to, co każdego dnia tętni w mediach i przykuwa nasz wzrok na billboardach. Na nowo uczy dialogu i rozwija umiejętność słuchania. Oddajmy głos Szymborskiej. Rozmowy Drotkiewicz warte są tego: Jak żyć — spytał mnie w liście ktoś, kogo ja zamierzałam spytać o to samo. Znowu i tak jak zawsze, co widać poniżej, nie ma pytań pilniejszych od pytań naiwnych. (W. Szymborska, Schyłek wieku) KASIA WOŹNIAK

Drotkiewicz nie patrzy na rozmówców przez pryzmat szklanego ekranu i blichtru jednorazowego eventu, niezwykłych artystycznych i naukowych dokonań. Rozmawia z nimi tak, jak dawniej rozmawiali nasi dziadkowie i babcie. Nie oznacza to jednak, że książka trąci myszką. Wręcz przeciwnie: pojawiają się kwestie palące i wyjątkowo współczesne, jak definicje

Jeszcze dzisiaj nie usiadłam Agnieszka Drotkiewicz Wydawnictwo Czarne 2011

musli magazine


>>recenzje

W lustrze niedoskonałości

dyną przyjaciółką Bena jest Alice — lesbijka koreańskiego pochodzenia, która zdaje się w ogóle nie zwracać uwagi na antypatyczny sposób bycia swojego kolegi. Jednak i ona w pewnym momencie opuszcza przyjaciela, gdy zaczyna uwierać ją zaściankowość i duszna atmosfera Berkeley. Ben zostaje sam i dopiero wówczas zaczyna doceniać swoje nie tak dawno utracone życie... Jakie wnioski wyciągnie z tej historii Ben, człowiek niezbyt skory do zastanawiania się nad swoim niedoskonałym postępowaniem? Nie trzeba chyba być prorokiem, żeby się domyślić, że będzie to refleksja raczej smutna i nienastrajająca optymistycznie. Nie jest to jednak głównym motywem komiksu. Warto do niego zajrzeć przede wszystkim ze względu na celne obserwacje psychologiczne i społeczne, które bez romantycznych uniesień, dramatycznych zwrotów akcji, moralizatorskich komentarzy odautorskich czy pretensjonalnych monologów wewnętrznych dadzą nam kawał prawdziwego życia z wyrazistymi bohaterami i inteligentnymi, choć prostymi i szczerymi dialogami. Tomine po mistrzowsku portretuje samego Bena i drugi plan jego bliższych i dalszych znajomości. Rezygnując z typowego głosu z offu, wprawnie dokumentuje życie ludzi, którzy posługują się językiem bardzo żywym, błyskotliwym i niczym nieskrępowanym — tutaj Tomine czasami celuje nie gorzej niż sam Woody Allen, choć do nonszalancji mistrza inteligentnej rozmowy jeszcze mu trochę brakuje. Na równi z dialogami historię budują technika czarno-białego rysunku, zbudowanego na zasadzie jasnego podziału i kontrastu, sposób kadrowania i wykorzystanie plansz — Tomine nie rozprasza szczegółami, szerszymi kadrami, panoramami czy nagromadzeniem niepotrzebnych rysunków, swoją historię prowadzi prostymi środkami, ale idealnie oddającymi klimat komiksu i trafiającymi w sedno całej opowieści, w której najważniejszym elementem są ludzie, a w szczególności ludzie nieprzystosowani. I tu kolejny ciekawy zabieg autora, który na swojego bohatera wybrał właśnie Bena Tanakę. Choć wszystkie zdarzenia widzimy jego oczyma, a otaczającą rzeczywistość poznajemy przez jego działania, nie jesteśmy w stanie tak do końca utożsamić się z Benem — w miarę rozwoju historii odrzucamy go coraz bardziej, podobnie do ludzi z jego świata, którzy jeden za drugim odchodzą jak najdalej.

Być może ta irytacja wynika z dużego podobieństwa do nas samych i naszych poczynań. Irytuje nas tak samo jak irytujące są nasze wady i niedoskonałości, których nie jesteśmy w stanie poprawić. Być może, czytając Niedoskonałości, poznajemy prawdę o sobie samych — tyleż samo wycofanych i zamkniętych w swoim świecie, zakompleksionych i znudzonych otoczeniem, co śmiało wydających krzywdzące opinie o innych, nie potrafiąc nawet odnieść ich do siebie. Kto ma odwagę podjąć wyzwanie?

>>

Jak doskonale i bez zadęcia odmalować ludzkie niedoskonałości i wady, nasze nieporozumienia, niechęci i niezdecydowania? Jeżeli szukacie odpowiedzi na to pytanie, zdecydowanie sięgnijcie po komiks Niedoskonałości Adriana Tomine. To znakomity obraz amerykańskiej codzienności (ale i każdej innej, dziejącej się na każdym innym równoleżniku), odmalowany realistyczną kreską, bez upiększeń i zbędnego epickiego rozmachu — co nie znaczy, że nie porywa jak najlepsza literatura. Bohaterem komiksu jest Ben Tanaka, Amerykanin japońskiego pochodzenia, który właśnie przechodzi życiowy kryzys. Jest właścicielem lokalnego kina w Berkeley i chłopakiem Miko — dziewczyny, z którą mieszka i którą niedługo straci. Pogłębiająca się frustracja, wypalenie i kompleksy Bena, jak i coraz częstsze kłótnie między nim a Miko stopniowo oddalają ich od siebie — aż do nagłego półzerwania, kiedy to Miko wyjeżdża na pół roku na staż do Nowego Jorku. Od tego czasu Ben konsekwentnie niszczy swoje życie, tym bardziej udanie, że jego samego nie da się tak po prostu lubić — jego ciągłe napady gniewu i krzywdzące sądy o innych odstraszają napotkanych ludzi. Sam się o tym przekonuje, gdy postanawia — po wyjeździe Miko (mimo że formalnie nie zerwali) — zacząć spotykać się z innymi (tym razem białymi) kobietami. Żadna nie jest w stanie jednak wytrzymać z nim nieco dłużej. Je-

SZYMON GUMIENIK Niedoskonałości Adrian Tomine Kultura Gniewu 2010

teatr

RECENZJA

Przekłamana miłość

Nie od dziś wiadomo, że najlepsze ze wszystkich historii są historie o wielkiej miłości i wielkich pieniądzach. O pięknych mężczyznach, piękniejszych od nich kobietach i najpiękniejszych z tego wszystkiego samochodach. O wielkich namiętnościach i jeszcze większych inwestycjach. O pierścionku z diamentem, który błyszczy bardziej niż oczy zaru>>81


>>recenzje mienionej pani, mówiącej „tak”. Wielki Gatsby Francisa Scotta Fitzgeralda to dzisiaj w powszechnym mniemaniu właśnie taka historia. Opowieść o zakochanym w pięknej Daisy nuworyszu-gangsterze Jayu Gatsbym i o tragicznym końcu ich uczucia, rozgrywająca się w pobrzmiewających jazzem latach 20., sytuuje się więc bezpiecznie w dwóch trzecich drogi między Romeem i Julią a Modą na sukces. Michał Zadara, jeden z najciekawszych młodych polskich reżyserów teatralnych, najpierw na plakacie do swojego przedstawienia Wielki Gatsby w bydgoskim Teatrze Polskim przekornie pisze „Spektakl o miłości i pieniądzach”, a potem odziera swoją publiczność ze złudzeń. To spektakl przede wszystkim o kłamstwie. Bo przecież bohaterowie Wielkiego Gatsby’ego żyją kłamstwem. Kłamstwem jest małżeństwo Daisy z Tomem Buchananem, bo ona nie kocha męża, a on ją na potęgę zdradza. Kłamstwem jest podszyty świat nowojorskiej elity. Kłamstwem jest Jay Gatsby, o którym krążą niewiarygodne legendy, a który nie jest wcieleniem pięknego amerykańskiego snu, tylko handlującym nielegalnym alkoholem gangsterem. Kłamstwem jest nawet jego nazwisko. Tak naprawdę nazywa się Gatz. Kłamstwem jest nawet miłość Gatsby’ego, który wzdycha do skłamanej, wyobrażonej przez siebie samego Daisy, mającej mało wspólnego z prawdziwą kobietą. W świecie, w którym rządzi pieniądz, wszyscy będą kłamać. A sam pieniądz będzie budował kolejne iluzje. Kolejne piętra złudzeń buduje wspaniała scenografia autorstwa Roberta Rumasa. Dom Gatsby’ego to ogromna, piętrowa konstrukcja przywodząca na myśl wczesną sztukę modernistyczną, obracająca się w kółko i pokazująca coraz to nowe fasady. Po obu stronach stoją ekrany, wyświetlające na bieżąco aktorów na scenie i poza nią, tak że nie wiadomo, czy są jeszcze realnymi postaciami, czy już bohaterami filmu. Spektakl mógłby być świetny, ale — niestety — szwankuje w nim aktorstwo, jakby przy nawale pracy i pomysłów zabrakło czasu na zastanowienie się nad poszczególnymi rolami. Nawet Gatsby (Michał Czachor) i Daisy (Barbara Wysocka) wypadają blado, aktorsko poruszając się między ambitną telenowelą a średniej klasy komedią. Kiedy na koniec na scenę wtargnie zbuntowana kobieta, wołająca, że wszystko tu było skłamane i nie było

nawet miłości, widz raczej nie jest zaskoczony. Gest zburzenia iluzji love story nie działa, bo przy wszystkich ciekawych środkach i pomysłach tej właśnie iluzji Zadarze prawie zupełnie nie udało się w Bydgoszczy zbudować. Wybrać się warto, choćby ze względu na pomysły scenograficzne, ale całość jednak w sumie rozczarowuje. Trochę jak bohater spektaklu — na pierwszy rzut oka obiecuje bardzo dużo, ale w środku skrywa stanowczo mniej.

>> >>82

PAWEŁ SCHREIBER

Wielki Gatsby wg Francisa Scotta Fitzgeralda reż. Michał Zadara premiera 4 czerwca 2011 Teatr Polski w Bydgoszczy

gra

RECENZJA

Pod niebem Carcassonne

Mamy już wakacje (w niektórych przypadkach — mamy w pamięci, że inni je mają) — dłuższe popołudnia i wieczory aż proszą się zatem o spędzanie ich w rodzinno-przyjacielskim gronie, najlepiej na świeżym powietrzu. Do ogólnie znanych rozrywek warto dodać rzecz przez wielu zapewne zapomnianą: grę planszową. Carcassonne jest pozycją wielbicielom planszówek doskonale znaną.

Została nagrodzona tytułem gry roku i Deutscher Spiele Preis w Niemczech w roku 2001, znalazła się także wśród finalistów rankingu Najlepsza gra rodzinna czaspopisma „Games Magazine” w roku kolejnym — i od tego czasu jej fanów wciąż przybywa. Najbardziej charakterystyczną cechą Carcassonne jest brak tradycyjnej planszy. Gracze dopiero budują ją w trakcie rozgrywki, co — nie da się ukryć — daje dużo radości. Każdy z graczy w swojej turze dokłada do rosnącej planszy wylosowany kartonik przedstawiający fragment terenu. Musi go położyć tak, by powstała spójna, pasująca do siebie przestrzeń (zawierająca w sobie kilka rodzajów elementów: łąki, drogi, miasta i klasztory) — i by zdobyć jak najwięcej punktów. Oprócz wybieranych losowo fragmentów planszy gracz ma w swojej kolejce do dyspozycji jeden ze swoich pionków, których używa do opanowania danego obszaru: istotą Carcassonne jest bowiem nie tylko budowanie terenu rozgrywki, ale także umiejętne nim gospodarowanie. Skomplikowane? Wszystkie (oprócz jednego, przedstawiającego tylko fragment miasta) elementy planszy ukazują przynajmniej dwa rodzaje obszarów, nad którymi gracze mogą przejąć kontrolę. Gracz może w trakcie swojej tury ustawić na dopiero co dołożonym do planszy kartoniku swój pionek (o ile jeszcze ma jakiś wolny — jest ich tylko kilka, więc trzeba rozważnie ich używać), zajmując dany teren — konieczne jest jednak doprecyzowanie, który z elementów obszaru zajmuje. Kiedy uda się zamknąć dany obszar, np. zbudować drogę zakończoną z obu stron czy miasto w całości otoczone murami, przyznaje się za niego punkty. O tym, kto je otrzyma, decyduje liczba pionków ustawionych na „spornym” terenie: dostaję punkty np. za miasto, jeżeli mam w nim więcej rycerzy niż pozostali gracze. Pionki, które zajmowały dopiero co zamknięty obszar, wracają do właścicieli — i dalej mogą być używane. Gra kończy się, gdy gracz, który dołożył ostatni fragment planszy, skończy swoją turę. Potem następuje ostateczne podliczenie punktów. Ot, i cała trudność. Mimo dużej losowości (bądź co bądź naprawdę wiele zależy od tego, jaki fragment planszy wylosujemy) gra pozostawia pewne pole do popisu tym, którzy lubią dokładnie opracowywać strategię prowadzącą do zwycięstwa. Nie da się wygrać Carcassonne, zdając się tylko musli magazine


>>recenzje na ślepy traf lub szczęście. Każdy dołożony do planszy kartonik powinien nie tylko przybliżać nas do zwycięstwa, ale i podstępnie oddalać od wygranej naszych przeciwników. Gra jest bardzo ładnie wykonana. Zawiera także planszę, na której zaznacza się na bieżąco punktację. Nieco przeszkadzać mogą nie do końca trafnie dobrane proporcje kartoników i pionków — dlatego tak ważne jest określenie, na jakim obszarze stawia się pionek — z całą pewnością jednak nie jest to rzecz, która mogłaby rzutować na ocenę Carcassonne. Gra się szybko (rozgrywka zajmuje trochę ponad 30 minut), a wśród graczy mogą się także znaleźć dzieci. Carcassonne jest zdecydowanie grą godną polecenia na wszystkie — nie tylko letnie — popołudnia i wieczory. ALICJA KLOSKA Carcassonne Klaus-Jürgen Wrede Hans im Glück 2001

>>

>>83


:

Anna Maria S


/

Salak

Ann Mikitiuk



:

Anna Maria Salak / Ann Mikitiuk Dziecko stanu wojennego, rocznik ‘81. Matka, żona i kura domowa. Z wykształcenia i zawodu księgowa. W wolnych chwilach, zamiast leżeć i pachnieć, próbuje robić zdjęcia. Próbuje, bo - jak sama mówi - fotografuje od listopada 2010 roku i dopiero pełza w krainie fotografii. Lubi zdjęcia jak obrazy, z przekazem i wyrazem, pełne emocji, niedomówień, lekko surrealistyczne i niepokojące, najlepiej podane w mocnych kolorach. Nie „operuje” modelek w postprodukcji, nie wygładza im cellulitu, nie odbiera im centymetrów w udach, nie prasuje zmarszczek żelazkiem, a ich piersi nie pęcznieją jak namaczany groch. Ignorantka artystyczna, bez wzorców i ulubieńców do naśladowania. Inspiruje ją życie i bycie, sny i jawa… ciągle i nieustannie.




:



:




:


:



Więcej prac Ann można obejrzeć na stronie http://ww oraz http://plfoto.com/197308/autor.html - jej strona


ww.annmikitiuk.digart.pl/ a internetowa dopiero siÄ™ buduje.

:


{

>>redakcja MAGDA WICHROWSKA

SZYMON GUMIENIK

filozofka na emeryturze, kinofilka w nieustannym rozkwicie, felietonistka, komentatorka rzeczywistości kulturalnej i niekulturalnej. Kocha psy, a nawet ludzi.

zaczął być w roku osiemdziesiątym. Zaliczył już studia filologii polskiej, pracę w szkole i bibliotece. Lubi swoje zainteresowania i obecną pracę. Chciałby chodzić z głową w chmurach, ale permanentnie nie pozwala mu na to jego wzrost, a czasami także bezchmurny nastrój...

WIECZORKOCHA

-grafia. Inspiracja. Inkwizycja. Pigmalionizm przewlekły. Freudyzm dodatni. Gotowanie, zmywanie, myślenie: Import-Export. Prowadzi bezboleśnie przez życie bez retuszu. Lubi sushi, nieogarnięte koty i proces pleśnienia serów.

ANIA ROKITA

archeolog z wykształcenia, dziennikarz z przypadku, penera z wyboru. Zamierza wygrać w totka i żyć z procentów. Póki co, niczym ten Syzyf, toczy swój kamień. Jako przykładna domatorka stara się nie opuszczać granic powiatu, czasem jednak mknie pociągiem wprost w paszczę bestii. Uwielbia popłakiwać, przygrywając sobie na gitarze, oraz zgłębiać intensywny smak czarnego Specjala.

MACIEK TACHER

rocznik 1979, kiedyś skończył filozofię a teraz śpiewa. Żyje z dnia na dzień, nie zapamiętując.

EWA STANEK

pomiędzy jednym nieprzytomnym zaczytaniem a kolejnym przygląda się ludziom i światu z głodną uwagą. Pomiędzy jednym uważnym zmarszczeniem czoła a kolejnym zaśmiewa się do i z niego, a jeszcze bardziej z siebie samej. Czasem myśli, że nie jest nikim więcej i nikim mniej.

>>100

IWONA STACHOWSKA

z wykształcenia filozof, z zawodu nauczyciel od zadań specjalnych. Na co dzień wierna towarzyszka psa znanego ze skocznego podejścia do przestrzeni otwartych i zamkniętych. Wielbicielka dżdżystej aury, gorzkiej czekolady i kawy po turecku. Nade wszystko fanka Dextera.

AGNIESZKA BIELIŃSKA

dziennikarka z wyboru, socjolożka i anglistka z wykształcenia. Niepoprawna optymistka, wierna fanka Almodóvara i eklerków.

MARCIN ZALEWSKI

rocznik 1989. Nowomieszczanin z pochodzenia, student dziennikarstwa, lubi kulturę i naturę.

NATALIA OLSZOWA

jest „free spirytem”, który w intencji poprawy waru swej egzystencji wyjechał z falą emigracji w roku 20 i... utknął pomiędzy wymiarami: młodzieńczych mar i realiów, niedojrzałości i dojrzałości, sobą z przeszł i sobą „tu i teraz”, kultur i ich różnic, języków, moż ści, horyzontów, a czasem i beznadziei, wiary i niew Kim jest? Kimś, kto nie potrafi jeszcze latać, a nawe rozprostować skrzydeł. Kimś z pogranicza, Alicją po stronach lustra, która pobiegła za białym króliczkiem właśnie rozgrywa partię szachów z królową.

musli magazine


unków 004 rzeń łości żliwowiary. et dwóch mi

} >>redakcja

JUSTYNA TOTA

GOSIA HERBA

na świat zachciało się jej przyjść nieco przed wyznaczonym terminem, co położnik miał skwitować stwierdzeniem: „Taka ciekawa może być tylko baba!”. I to pewnie z tej ciekawości postanowiła, że dziennikarstwo będzie jej życiowym hobby (trudno z tego wyżyć, ale daje tyyyleeee satysfakcji). Za młodu miała krótki romans z nauczycielstwem, wcielając się w panią od polskiego podczas praktyk studenckich. A w życiu bardzo osobistym — niespełniona poetka, artystka ze sceny teatru spalonego.

MAREK ROZPŁOCH

rocznik 1980, filozof, felietonista i opiekun działu poe_zjada w „Musli Magazine”. Mieszka w Toruniu.

ARKADIUSZ STERN

germanista i hedonista. Ma cień, więc jeszcze jest. Wielbiciel ciepłych klimatów, słoni i piwa z dymkiem. U przyjaciół ceni otwarty barek. Skrywa się często pod skrzydłami Talii i Melpomeny, nie bryluje na salonach, lecz w galeriach (sztucznych), kinem delektuje się samotnie. W pracy zajmuje się wbijaniem do głów chętnych i niechętnych mowy Dietera Bohlena. Poza pracą zajmuje się głównie tym samym. W przerwach w pracy zajmuje się czymś innym.

EWA SOBCZAK

rocznik 1985

podgląda, podsłuchuje, rysuje www.gosiaherba.pl

www.gosiaherba.blogspot.com

KASIA WOŹNIAK

wychowana na Bałutach, sercem torunianka. Polonistka, zakochana w życiu bez wzajemności, przez przypadek PR-owiec. W godzinach urzędowych redaktor, po godzinach — tropicielka absurdów i miłośniczka lat 20. Dźwiękoczuła i światłolubna, kompulsywna czytelniczka. Ze względów humanitarnych już nie śpiewa. Od dwóch lat w Warszawie jej życie bezlitośnie reżyseruje Gombrowicz i na Szaniawskiego się nie zanosi.

ALEKSANDRA KARDELA

absolwentka gdańskiej filologii klasycznej. Miłuje łacinę, zabytki w stanie destrukcji, przenośny domek na plecach, klezmerski hałas i górską ciszę.

KRZYSZTOF KOCZOROWSKI

z zawodu edukatorka, z wykształcenia kulturoznawca (UAM) i germanistka (NKJO w Toruniu), z pasji poszukiwaczka nowych horyzontów. Zdeklarowana ateistka, przekonana, że kino bywa świątynią, a film miewa moc oświecenia. Wolności poszukuje rowerem, jazzem pogłębia nieświadomość. Za najlepsze miejsce na eksperymenty (preferuje zbiorowe) uważa kuchnię. Lubi popatrzeć na świat okiem subiektywnego obiektywu. Gdy chce odpocząć, zamyka oczy i daje się poprowadzić w tango.

ANDRZEJ LESIAKOWSKI

ładowanie opisu, ...pisu, ...su.

urodzony w 1988 roku, mocno zaangażowany w życie. Przez ostatnich sześć lat intensywnie wojował słowem i pomysłem, pracując jako copywriter i specjalista ds. PR. Od 2010 roku z powodzeniem prowadzi własne studio brandingowe. W celu lepszego poznania swojego największego obiektu zainteresowań — człowieka, ukończył socjologię. Humanistyczne zacięcie rozwija na studiach kulturoznawczych.

JUSTYNA BRYLEWSKA

rocznik 1980. Jej życiowym hasłem miało być: „Grunt to się nie przejmować i mieć wygodne buty!” (Natknęła się na nie w jednej z książek Zbigniewa Nienackiego, w których zaczytywała się w dzieciństwie), tyle tylko, że za skarby świata nie potrafi go wcielić w czyn. Mimo pęcherzy na nogach pociesza się myślą, że jeszcze potrafi się z siebie śmiać (choć innym z nią pewnie często nie do śmiechu). Nie cierpi bałaganu (nie mylić z „artystycznym nieładem!”) i czeka na chwilę spokoju...

>>101


http://

>>dobre strony

>>www.malygrubybudda.pl Dobry koncept – dobry projekt – dobra jakość Nasza rzeczywistość nieustannie się kurczy. Aby stać się posiadaczem niezwykłych przedmiotów, nie musimy już odwiedzać pracowni projektantów i artystów oddalonych od siebie o kilometry — miast, państw i kontynentów. Wystarczy kilka kliknięć! Mały Gruby Budda Concept Store w realu występuje w pięknych okolicznościach przyrody Starego Wrzeszcza. Ma jednak także — ku mojej uciesze — swój kąt w przestrzeni wirtualnej. MGB to koncept, który jest udanym połączeniem autorskiej pracowni projektowania ubioru, butiku vintage i sklepu z unikatowym designem. To także znakomite miejsce na wymianę twórczych myśli i prezentację artystów zajmujących się projektowaniem ubioru, wzornictwem przemysłowym, malarstwem, grafiką, fotografią oraz pasjonatów vintage. Jaka idea przyświecała twórcom MGB? „Chcemy wykorzystać MGB Concept Store do promocji artystów, których cenimy za ich pracę, tworząc internetową galerię połączoną z ekskluzywnym butikiem” — czytamy na stronie MGB. „Naszym celem jest promowanie młodych niezależnych projektantów, artystów i marek, których prace wpisują się w niszowy charakter naszego przedsięwzięcia, a równocześnie spełniają główne kryteria naszej oceny: dobry koncept, dobry projekt, dobra jakość”. Gorąco polecam Wam to niezwykłe miejsce! ARBUZIA

>>moya.pl Szybkość ma znaczenie Dzień zaczynam od kawy i strony Moya.pl, co nawet lepiej na nogi stawia niż kawy łyk. Bo adrenalina rośnie na widok nowiuteńkiej kolekcji bransoletek, naszyjników i kolczyków. Od razu szerzej otwieram oczy, a gdy znajdę To Coś, co mnie za serce chwyci — nie ma przebacz, klikam „Do kasy”. Bo szybkość ma znaczenie — większość ozdób to serie limitowane, ograniczone do kilku sztuk, niektóre nawet występują pojedynczo. Ręcznie robione, niepowtarzalne i zaskakująco dopasowane do wszystkiego, co mogłabym z własnej szafy wygrzebać, ale przede wszystkim — do charakteru. Poza tym, siedząc w piżamie i siorbiąc tę swoją kawę, rozważając standardowe „co by tu na siebie włożyć”, doznaję olśnień — czy to kolorystycznych czy stylizacyjnych. Odwróciłam trend — dobieram ciuchy do dodatków. Twórcy Moya.pl — Marta i Mariusz — co pewien czas dorzucają nowości, organizują okazjonalne promocje, sugerują co do czego, z czym i kiedy, podsycają żądzę posiadania. W tym konkretnym przypadku pozwalam sobie na dyspensę — wolę mieć, niż być. Z trudem przyznaję sama przed sobą, że od bywania tam się uzależniłam i choć powiększające się grono stałych klientów (konkursy i rabaty na fanpage’u!) oznacza ekonomiczne prosperity biżuterni, to nie cieszy wizja, że wraz z ich przyrostem będę musiała wstawać z łóżka godzinę wcześniej, żeby zdążyć choć oczy napaść... WIECZORKOCHA >>102

musli magazine


WSKI SIAKO EJ LE NDRZ RYS. A

{

>>słonik/stopka

}

MUSLI MAGAZINE redaktor naczelna: Magda Wichrowska zastępca redaktora naczelnego: Szymon Gumienik art director: wieczorkocha redakcja: Agnieszka Bielińska, Gosia Herba, Aleksandra Kardela, Krzysztof Koczorowski, Natalia Olszowa, Ania Rokita, Marek Rozpłoch, Ewa Sobczak, Iwona Stachowska, Ewa Stanek, Arkadiusz Stern, Maciek Tacher, Justyna Tota, Kasia Woźniak, Marcin Zalewski współpracownicy: Hanka Grewling, Alicja Kloska, Andrzej Mikołajewski, Ewa Schreiber, Paweł Schreiber, Jakub Tota korekta: Justyna Brylewska, Szymon Gumienik, Andrzej Lesiakowski

>>103



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.