2B STYLE No# 17

Page 1

Jedyny taki magazyn lifestylowy

ale numer! 3[17] 2015 czasopismo bezpłatne ISSN 2084-4867 czerwiec – sierpien 2015 www.2bstyle.pl

LIDIA SZTWIERTNIA Lepi ciała z boskiego tworzywa MAGDALENA JEŻ Do nas przychodzą najfajniejsi MARCIN GMEREK Wąsaty apetyt JAN LESZEK RYŚ Prywatne muzeum z cenną kolekcją TUNDRA Fashionlogic GOPR Służba, która nie zna granic ADAM KLIMEK Adrenalina Fotoreportaż

PAKOSIŃSKA Dominika GWIT Katarzyna

DZIESIĘĆ NA DZIESIĘĆ Ekologia GRZEGORZ KOTOWICZ Potrafiłem walczyć o swoje marzenia


2


3


na wstępie czasopismo bezpłatne ISSN 2084-48

ZESPÓŁ REDAKCYJNY

foto: Diana Łapin model: Marcin Gmerek stylizacja: Anna Wieja koncept: Agencja Mediani

napisz do nas: redakcja@2bstyle.pl Wydawca: MEDIANI Anita Szymańska, www.mediani.pl ul. Janowicka 111a, 43-344 Bielsko-Biała e-mail: mediani@mediani.pl tel. 504 98 93 97 2B STYLE ul. Janowicka 111a, 43-344 Bielsko-Biała ul. Cieszyńska 2, 43-300 Bielsko-Biała e-mail: redakcja@2bstyle.pl www.2bstyle.pl Redaktor Naczelny: Agnieszka Ściera Reklama: reklama@2bstyle.pl, tel. 609 63 73 83 Zespół redakcyjny: Agnieszka Ściera (tekst), Anita Szymańska (tekst & foto), Katarzyna Górna-Oremus (tekst), Ewa Krokosińska-Surowiec (tekst) Roman Kolano (tekst), Beata Bojda (uroda) Łukasz Kitliński (foto), Adrian Lach (foto), Bastek Czernek (foto), Gaba Kliś (architektura & design), Adam Kliś (sport), Basia Puchala (tekst), Anna Popis-Witkowska (korekta), Marcin Urbaniak (IT), Bartłomiej Nowicki (tekst). Grafika i skład: Mediani | www.mediani.pl Druk: Drukarnia RABARBAR Wydawnictwo bezpłatne, nie do sprzedaży. Copyright © MEDIANI Anita Szymańska Przedruki po uzyskaniu zgody Wydawcy. Listy: e-mail: redakcja@2bstyle.pl Redakcja nie zwraca tekstów niezamówionych i nie odpowiada za treść umieszczonych reklam. Redakcja ma prawo do skrótu tekstów. Wydawca ma prawo odmówić umieszczania reklamy lub ogłoszenia, jeśli ich treść lub forma są sprzeczne z obowiązującym prawem lub linią programową lub charakterem pisma. Produkty na zdjęciach mogą się różnić od ich rzeczywistego wizerunku. Ostateczną ofertę podaje sprzedawca. Niniejsza publikacja nie jest ofertą w rozumieniu prawa. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za opinie osób, zamieszczone w wypowiedziach i wywiadach.

Nasz adres: 1PznzUrzpn3W4imdUtkJgdLWnVGEYMQCCC

2B STYLE jest czasopismem zarejestrowanym w Sądzie Okręgowym w Bielsku-Białej.

Agnieszka Ściera | Redaktor Naczelna 2B STYLE. Miłośniczka zwierząt, górskich wypraw, dobrej kuchni w wykonaniu innych. Podobno zołza, podobno fajna babka.

Anita Szymańska | Wydawca 2B STYLE. Współwłaścicielka Agencji Kreatywnej MEDIANI. Pasjonatka projektowania graficznego i wszystkiego, co kreatywne. Projektantka licznych identyfikacji wizualnych i layoutów czasopism. Autorka tekstów. Lubi łączyć kuchnię z fotografią.

Katarzyna Górna-Oremus | Dziennikarka, reporterka. Doktorantka teologii na Uniwersytecie Papieskim im. Jana Pawła II. Nauczycielka etyki. Miłośniczka skandynawskich sag i bollywoodzkiego kina. Niepoprawna marzycielka, która lubi ludzi i kocha podróże.

Beata Bojda | Makijażystka z 17-letnią praktyką. Autorka tekstów o tajnikach makijażu. Jurorka w konkursach makijażu w Polsce i za granicą. Współpracuje z wieloma agencjami i projektantami mody tworząc dla nich makijaże sesyjne i wybiegowe.

Gaba Kliś | Zwolenniczka twórczego myślenia i kreatywnej pracy, zaangażowana projektantka i stylistka wnętrz z pasją do aranżacji przestrzeni, szczęśliwa autorka stylizacji wnętrz publikowanych w ogólnopolskich renomowanych magazynach wnętrzarskich.

Ewa Krokosińska-Surowiec | Prawnik, publicystka, wykładowca, trener, autorka licznych artykułów prasowych z zakresu publicystyki kulturalnej i prawa. Ma na swoim koncie realizację filmów dokumentalnych oraz felietonów filmowych i telewizyjnych.

Łukasz Kitliński | The optimist understands why the world’s gone down the drain as I paint this picture gray and taste the pain I’ll play the optimist – again.

Bastek Czernek | Fotograf mody. Bardzo ambitny optymista, wszystkie marzenia przekłada na kolejne cele do zrealizowania. Kolekcjoner Vogue’a, dla którego chce pracować w przyszłości. Zaraża pozytywną energią.

Bartłomiej Nowicki | Z wykształcenia filolog-anglista, z zamiłowania Homo Sapiens. Miłośnik i kolekcjoner książek oraz dorodnych okazów czarnego humoru. Górołaz beskidofil. Poprawny pesymista. Łowca absurdów spod znaku paranormalnej parapsychologii.

Basia Puchala | Była stewardessa, weteran wojenny, obieżyświat, narzeczona Tutanchamona. Obecnie mieszka w Waszyngtonie.

reklamy: 2, 3, 5, 8, 9, 15, 61, 75, 82, 84 promocja: 6, 7, 11, 51, 60, 62-63, 64, 65, 77, 83 artykuły sponsorowane: 17, 66-67, 70-71, 72-73

PARTNER MEDIALNY: QR CODE

Wygenerowano na www.qr-online.pl

JESTEŚMY NA

I TU

Chcesz wesprzeć magazyn 2B STYLE? Możesz wpłacić BITCOINY! Zeskanuj kod, zainstaluj portfel i przelewaj :)

4


RADOŚĆ WAKACYJNYCH ZAKUPÓW! ŻYWIEC

Zeskanuj kod i kliknij lubię to

Dołącz do nas na Facebook-u www.facebook.com/ GALERIALIDER

Chcesz wiedzieć więcej o organizowanych przez nas wydarzeniach? Zobacz:

www.

5

.pl


na wstępie Co nas uszczęśliwia? Będąc małą dziewczynką, w czasach, gdy o wszystko w sklepach było trudno, jeździłam na składaku o nazwie „Karat”. Rower bez przerzutek i bajerów, za to na bagażniku zmieściła się koleżanka. I... było super. Teraz w sklepach można dostać niemal wszystko, od wyboru kręci się w głowie. Bo trochę głupio wyjechać na trasę na niemarkowym kole bez amortyzatorów, „fafnastu” przerzutek i w ciuchach z supermarketu. Trzeba pokonywać kolejne progi wytrzymałości – jak najdalej, jak najforsowniej. Fotka na Instagramie, rejestr na Endomondo. Tylko czy nie zapomnieliśmy w tej pogoni za byciem „cool” i „fit” o rzeczy istotnej – radości z obcowania z przyrodą i przyjaciółmi? Czy naprawdę te wszystkie „smart” rzeczy są konieczne, aby nas uszczęśliwić? Nie tylko mnie ta kwestia nurtuje. I na szczęście są tacy, którzy już w tej sprawie działają. Okładkowy wąsacz – Marcin Gmerek – w koszuli flanelowej, na miejskim rowerze pędzi pod prąd i na pohybel stereotypowi modnego cyklisty. Razem z nim nabierzecie apetytu na trening tak jak ja i spojrzycie na stary rower z rozczuleniem. Pozostawiam kolejny numer w dobrych rękach i rozpuszczam zespół redakcyjny na zasłużone wakacje. Ale już we wrześniu szukajcie kolejnego kolorowego czasopisma sygnowanego 2B STYLE. Redaktor Naczelna A���e��k� Ś���r�

18

Jan Leszek Ryś Prywatne muzeum z cenną kolekcją

22

Lidia Sztwiertnia Lepi ciała z boskiego tworzywa

26

Katarzyna Pakosińska Terapia perlistym śmiechem

36

30

Marcin Gmerek Wąsaty apetyt

Magdalena Jeż Do nas przychodzą najfajniejsi

40

Dominika Gwit Kocham swoje życie

42

TUNDRA Fashionlogic

6

54

Adam Klimek Adrenalina. Fotoreportaż


REKLAMA

RESTAURANT & BREWERY

QR CODE

Wygenerowano na www.qr-online.pl

ul. Piwowarska 2 (Starówka), Bielsko-Biała, tel: 7 33 815 02 70, www.browarmiejski.pl


okoliczności

WYDARZYŁO SIĘ

Poeci w „Bazyliszku” Cubana w wiosennej odsłonie Święto tańca, które sygnuje bielska Szkoła Tańca Cubana, na stałe wpisało się w harmonogram wydarzeń kulturalnych Bielska-Białej. Specjalny koncert odbył się pod koniec maja w Bielskim Centrum Kultury. Widzowie mogli podziwiać utalentowanych tancerzy, którzy są na stałe związani z Cubaną. Na scenie wystąpiły zespoły: Imagine, Ketch Di Flow, No Name, Junior Jazz i Watchout Crew. Gościnnie pojawili się również Top Toys, JazzOne oraz BielSkill Crew. Imprezę poprowadził prezenter TVP, Mateusz Szymkowiak. Publiczność była zachwycona poziomem artystycznym i rozmachem widowiska.

14 maja w bielskim Saloniku Sztuk Rozmaitych „Bazyliszek” odbyło się nietuzinkowe spotkanie. Dwóch poetów, którzy mają na swoim koncie pierwsze literackie sukcesy, odczytało swoje wiersze. Wydarzenie spotkało się z bardzo dużym zainteresowaniem. Gościem wydarzenia byli: Łukasz Jarosz oraz Robert Feszak „Robur”. Ten pierwszy jest autorem sześciu tomików przetłumaczonych na kilka języków, a także laureatem konkursów poetyckich. Za zbiór „Pełna krew” otrzymał nagrodę literacką im. Wisławy Szymborkiej. Robert Feszak jest bielszczaninem, laureatem konkursu poetyckiego im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego oraz finalistą międzynarodowego konkursu poetyckiego im. Janusza Różewicza. – Poszukuję nadziei w przemijaniu. W swoich wierszach pytam o to co ważne – podkreślał na spotkaniu Robert Feszak.

REKLAMA

8


Diverse Downhill Contest 2015 Około 2,5 tys. kibiców na starcie, mecie i oczywiście na najbardziej efektownych elementach trasy, doping głodnych jak najszybszego dotarcia do mety 260 zawodników z 5 krajów... czyli Diverse Downhill Contest 2015 na górze Żar. Zawody odbyły się w dniach 22-26 kwietnia. Magazyn 2B STYLE objął patronat medialny nad wydarzeniem. Zdjęcia z wydarzenia można podziwiać na stronie: www.2bstyle.pl

Niepokonani w Wiecznym Mieście Niepokonani to grupa, która spotyka się w ramach działań Fundacji Drachma. Bardzo aktywna i kreatywna. Ostatnio zwiedziła Rzym i Watykan. „Niepokonani” istnieją od 2009 roku. Nie mają ściśle ustalonej jednej dziedziny, którą się zajmują. Są grupą znajomych i przyjaciół, którzy chcą się czasem ze sobą spotkać, porozmawiać, wspólnie zrealizować jakiś projekt lub po prostu zabawić, np. urządzając karaoke, grając w różne gry, takie jak Boccia czy Scrabble. Grupę tworzą zarówno osoby z niepełnosprawnością, jak i w pełni sprawne. – Nazwa „Niepokonani” wzięła się z faktu, że nie poddaliśmy się naszym chorobom. Pierwszym zrealizowanym przez nas projektem były spotkania transgraniczne ze Słowakami. Jego owocem są odbywające się już od kilku lat „Międzynarodowe Warsztaty Gospel”. Uczestniczyliśmy też w spotkaniach z trenerami rozwoju osobistego. Realizowaliśmy także projekt „Jestem z tej bajki”, w którym osoby z niepełnosprawnością po wielkiej metamorfozie stawały się gwiazdami reklamy i były umieszczane na plakatach promujących fikcyjne produkty. Mamy jeszcze wiele pomysłów, na przykład naukę tańca na wózkach. Niestety brak funduszy sprawia, że musimy je odłożyć je na chwilę do lamusa. Dlatego jeśli chcesz i możesz nam pomóc, zachęcamy do wpłaty choćby symbolicznej kwoty na konto Fundacji Drachma z dopiskiem „Dla Niepokonanych” – zachęcają członkowie grupy. | www.drachma.org.pl REKLAMA

9


okoliczności

WYDARZYŁO SIĘ

Olga Tokarczuk w oświęcimskiej Alei Pisarzy „Wyobrażanie sobie jest w gruncie rzeczy stwarzaniem...” – nowy cytat i kolejna wybitna pisarka, która odsłoniła dedykowaną jej płytę z brązu w Alei Pisarzy. 22 maja odsłonięta została w Alei Pisarzy przy Miejskiej Bibliotece Publicznej GALERIA KSIĄŻKI w Oświęcimiu siódma już płyta, dedykowana znanej na arenie międzynarodowej i wielokrotnie nagradzanej, współczesnej polskiej pisarce – Oldze Tokarczuk. Tuż po odsłonięciu swojej płyty Olga Tokarczuk wyznała: „Zawsze odsłanianie tablic kojarzyło mi się z czymś bardzo oficjalnym i może nawet nudnym, a ponieważ tutaj są moje słowa i to ja odsłaniam, to wydaje mi się to nawet zabawne...”

Misski na kolejny rok W sobotni wieczór poznaliśmy nową Miss Beskidów 2015. Wybory, które organizuje agencja Grabowska Models odbyły się w Klubie Klimat. 2B STYLE objął patronat medialny nad wydarzeniem. Dwadzieścia pięknych finalistek, dwa prestiżowe konkursy: Miss Beskidów i Miss Południa Nastolatek oraz publiczność, która żywo reagowała na to, co dzieje się na scenie Klubu Klimat. 31 maja poznaliśmy królową Beskidów 2015, a także najpiękniejszą nastolatkę z południa Polski. Miss Beskidów 2015 została Aleksandra Pyka, natomiast Miss Południa Nastolatek 2015 – Klaudia Kucharska.

Akademia Northouse 29 maja w Bielsku-Białej odbyło się spotkanie inaugurujące Akademię Northouse, mającej inicjować i wdrażać dobre praktyki w zakresie budownictwa energooszczędnego. Celem spotkania było przeprowadzenie dyskusji na temat potrzeb i możliwości usprawnienia budowania świadomości w zakresie nowoczesnego budownictwa i energetyki w społeczeństwie polskim. W spotkaniu uczestniczyła między innymi prezes Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, Małgorzata Skucha, która mówiła o działaniach jakie NFOŚiGW, aby ułatwić beneficjentom wykorzystanie środków pomocy i zachęcić do inwestycji w nowoczesne i ekologiczne rozwiązania w ich domach. Obecnej na spotkaniu poseł Mirosławie Nykiel zależało na uzyskaniu uwag i wniosków, dzięki którym można by usprawnić działania osób i instytucji zaangażowanych w problematykę energetyki. Doskonałym przykładem zastosowania energooszczędnych technologii jest modelowy dom Northouse wybudowany w technologii ciężkiego prefabrykatu drewnianego. Budynek o powierzchni ok. 90 m2 w całym sezonie zimowym ogrzano za zaledwie 450 zł. Twórcy Akademii Northouse są przekonani, że spotkanie inauguracyjne jest ważnym krokiem w dążeniu do poprawienia standardów polskiego budownictwa i energetyki odnawialnej, które będą obowiązywać w najbliższej przyszłości. Nawiązane kontakty już przynoszą efekty w formie wspólnych projektów edukacyjnych w ramach Akademii Northouse i będą widoczne na przestrzeni nadchodzących miesięcy. 2B STYLE patronuje Akademii.

10

Z wizytą w Bielsku-Białej Jakub Porada, dziennikarz, podróżnik i autor książek „Polska da radę. Przewodnik osobisty” i „Porada da radę” przyjął zaproszenie Pedagogicznej Biblioteki Wojewódzkiej i przybył do Bielska-Białej. 2B STYLE objął patronat medialny nad wydarzeniem. Spotkanie autorskie odbyło się 12 czerwca. W siedzibie biblioteki, która mieści się przy ulicy Komorowickiej 48 w Bielsku-Białej, stawili się miłośnicy twórczości podróżnika. Jakub Porada, polski dziennikarz telewizyjny i radiowy, ukończył politologię na Uniwersytecie Śląskim, specjalizacja dziennikarska. Ponadto aktor scen muzycznych. W latach 1988–1993 grał w Teatrze Muzycznym w Gliwicach w musicalach (m.in. West Side Story, Me and Me Girl, Robber Bridegroom). Komponuje teksty i śpiewa w zespole Lektik. Na początku był związany z katowickim ośrodkiem TVP oraz lokalnym oddziałem Radia Plus. W latach 2001–2011 pracował w TVN24, gdzie prowadził między innymi: Poranek TVN24, Prosto z Polski, Dzień po dniu, Kalejdoskop oraz serwisy informacyjne. Od stycznia 2012 pracuje w TTV.


Foto: Witold Bączyk

Losy Ani wciąż wzruszają Bielska Autorska Szkoła Aktorska ma za sobą pierwszą premierę w swoim dorobku artystycznym. „Ania z Zielonego Wzgórza” w reżyserii Agnieszki Szulakowskiej-Bednarczyk podbiła serca widzów. Spektakl ujrzał światło dziennie 25 kwienia. 2B STYLE objął nad nim patronat medialny. Kilka miesięcy wytężonej pracy, zajęcia dwa razy w tygodniu, idealnie skrojone kostiumy z epoki, poruszająca muzyka, a także dopracowany ruch sceniczny, to wszystko złożyło się na wyjątkowy spektakl, który sygnuje Agnieszka Szulakowska-Bednarczyk oraz Bielska Autorska Szkoła Aktorska im. Agnieszki Osieckiej. Sam pomysł wystawienia przedstawienia pojawił się w ubiegłym roku. Został ogłoszony casting, na który zgłosiło się ponad 200 osób. Ostatecznie na scenie pojawia się kilkudziesięciu aktorów. Patronat artystyczny nad wydarzeniem objęła ikona polskiej sceny muzycznej, Maria Koterbska. Swojego wsparcia udzieliła także Agata Passent, córka Agnieszki Osieckiej, założycielka Fundacji „Okularnicy” oraz Fundacja im. Ireny Kwiatkowskiej. Ania z Zielonego Wzgórza Premiera: 25 kwietnia DK im. W. Kubisz Scenariusz i reżyseria: Agnieszka Szulakowska-Bednarczyk Asystent reżysera: Olga Łasak Scenografia i kostiumy: Anna Wieja Producent: Studio Aktorskie Paris-Paris

Święto „Bielmaru” Zakłady Tłuszczowe „Bielmar” obchodzą w tym roku podwójny, okrągły jubileusz. Równo 70 lat temu firma rozpoczęła konsolidację i produkcję w obecnym miejscu, a 20 lat temu dzięki odwadze i konsekwencji pracowników przekształciła się w spółkę pracowniczą, jedną z niewielu obecnie działających w Polsce. REKLAMA

11


okoliczności

POLECAMY Natasha Pavluchenko na Polskim Wieczorze Olimpijskim w Baku

Zbieramy na TEATR! TEATR INTEGRACYJNY pozbawiony barier architektonicznych, dostępny dla społeczności lokalnej. Każdy może stać się jego fundatorem. Dołącz i Ty! | Więcej: www.teatr.teatrgrodzki.pl

Europejskie Igrzyska Olimpijskie debiutują w tym roku na sportowej mapie świata – pierwsza edycja rozgrywek odbędzie się w stolicy Azerbejdżanu, Baku. Tym milej nam ogłosić, że marka Natasha Pavluchenko stanie się częścią tego wydarzenia – podczas Polskiego Wieczoru Olimpijskiego, organizowanego przez Polski Komitet Olimpijski, odbędzie się pokaz mody marki. Wydarzenie będzie miało miejsce 13 czerwca br., w dzień po otwarciu igrzysk, w Azerskiej Państwowej Filharmonii imienia Muslima Magomayeva w Baku. Zaprezentowanych zostanie szesnaście sylwetek – piętnaście damskich oraz jedna męska. Podczas wydarzenia pokazanych zostanie również pięć sportowych zestawów znanej polskiej marki. Wśród prezentowanych kreacji znajdować się będą modele z dwóch ostatnich kolekcji Natashy Pavluchenko: jesiennej – EQUILIBRIUM F/W 2014/15 oraz wiosennej – BUSHIDO S/S 2015. Ich tematem przewodnim będzie słowiańskość – siła charakteru połączona z eteryczną urodą, wolność i niezależność rzeźbiona wpływem czasu i historią. Falbaniaste spódnice i długie, zwiewne suknie skontrastowane są z eleganckimi, minimalistycznymi topami i męskimi koszulami, a delikatna wiskoza przeplatana mięsistą wełną. Te kontrasty tworzą napięcie – i doskonale oddają paradoksy słowiańskiej natury. Igrzyska Europejskie w Baku potrwają dwa tygodnie, od 12 do 28 czerwca.

Nowa Ja Projekt „Nowa Ja” to niezwykłe wyzwanie Magdaleny Rosner Pieczary, której obecna waga wskazuje skrajną otyłość. Jej celem jest totalna metamorfoza: prawidłowa waga i zdrowy wygląd. Cały projekt będzie trwał 6 miesięcy. W tym czasie Magda m. in. podejmie wyzwanie zrzucenia ok. 40 kg! Macierzyństwo, praca zawodowa, szkolenia, wyjazdy konferencyjne, zabiegi lekarskie, ale przede wszystkim regularne treningi i zmiana nawyków żywieniowych to spore wyzwanie. Dlatego liczy się każde wsparcie. Każdy jeden kciuk do góry czy pozostawiony uśmiech to bardzo wiele. | Podglądaj i wspieraj: www.facebook.com/OdNowaJa

12


POLECAMY

Do zdobycia serce zbója Już po raz szósty odbędzie się bieg po serce zbója Szczyrka. Wydarzenie ma charakter charytatywny i ma na celu wsparcie Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii im. prof. Zbigniewa Religii w Zabrzu. Bieg odbędzie się 5 lipca o godzinie 14.00 w Szczyrku. Jego organizatorami są: Stowarzyszenie Zbója Szczyrka, Miasto Szczyrk oraz Stowarzyszenie Światowe Igrzyska Polonijne „Polonia – Austria”. Akcji towarzyszą dodatkowe atrakcje: kapela góralska, stoiska z wyrobami rękodzieła sztuki ludowej, punkty medyczne oraz stoiska partnerów akcji. Szerszych informacji na temat Biegu udziela Informacja Turystyczna w Szczyrku it@szczyrk.pl lub 33/ 815-83-88.

90’Festival, edycja 2015: 18-19 lipca Idea festiwalu narodziła się w roku 2013, aby udowodnić, że rynek muzyczny nie zapomniał o muzyce lat 90. Dowodem na nieśmiertelną popularność tych brzmień były tłumy fanów przybyłych na I edycję imprezy. Dębowiec – malownicza i najpiękniejsza część Bielska-Białej zamieniła się w największą scenę eurodance w historii. Stanęły na niej gwiazdy naszych muzycznych wspomnień: Dr Alban, Mr President, Alexia, Fun Factory, Vengaboys, 2Brothers 4th Floor oraz DJ Quicksilver. 90’Festival to przede wszystkim muzyka, ale również rozrywka i dodatkowe atrakcje: świetna zabawa w wesołym miasteczku dla najmłodszych, przepyszna uczta w specjalnej strefie gastronomicznej, strefa VIP dla wymagających sklep z gadżetami imprezy, wystawcy oraz niespodzianki i konkursy. 2B STYLE, podobnie jak w ubiegłym roku, patronuje wydarzeniu. Bilety do kupienia na: www.90festival.pl

Letnia Scena Sfery 10.07 Fisz Emade Tworzywo. Hip-hop, jazz-hop, funk, alternatywny hip-hop 17.07 Riverboat Ramblers Swing Orchestra. Jazz tradycyjny 24.07 Tymon & The Transistors. Rock alternatywny 31.07 Riffetone. Pop 07.08 Kapela Ze Wsi Warszawa. Folk 14.08 Cała Góra Barwinków. Reggae, ska 21.08 Imaginarium. Rock progresywny 28.08 Elektryczne Gitary. Pop rock

Psia Ekipa Psia Ekipa to grupa wolontariuszy, którzy bezinteresownie zajmują się bezdomnymi zwierzętami znajdującymi się w Miejskim Schronisku dla Bezdomnych Zwierząt Reksio w Bielsku-Białej. To wyjątkowi ludzie, którzy systematycznie pomagają etatowym pracownikom schroniska w dbaniu o kondycję podopiecznych. To Psia Ekipa po raz pierwszy w Polsce wykąpała wszystkie psy schroniskowe. Po raz pierwszy też bezdomne pieski pomogą dzieciom z domów zastępczych biegnąc z wolontariuszami z Psiej Ekipy w charytatywnym biegu Rodziny Rodzinom 20 czerwca na bielskich Błoniach. Dzięki tej wspaniałej grupie ludzi psy i koty w schronisku nie są już tylko numerami.

13


okoliczności

POLECAMY: LATO W MIEŚCIE Święto Biegów Górskich 27 czerwca Bielsko-Bialski Ośrodek Sportu i Rekreacji zaprasza na I Otwarte Mistrzostwa Bielska-Białej w Biegach Górskich. W ramach projektu odbędzie się bieg alpejski pod górę ok. 4 km z metą obok schroniska na Szyndzielni, bieg główny – półmaraton górski 21km, bieg na orientację ,,Beskidzki Orientcross” oraz zawody dla dzieci i młodzieży. Półmaraton górski weźmie udział w Grand Prix Śląskiego Związku Gmin i Powiatów w Biegach Masowych 2015, który jest już drugą edycją tej imprezy. Grand Prix skierowany jest do mieszkańców województwa śląskiego, którzy biorą udział w biegach włączonych do cyklu Grand Prix. W 2014 roku w I edycji Grand Prix sklasyfikowano: 835 kobiet oraz 2012 mężczyzn! W całym cyklu Grand Prix weźmie udział 12 biegów w 11 miastach. W tym roku dołączyły do cyklu biegi w Myszkowie (XXXVI Międzynarodowy Bieg Pięciu Stawów) oraz w Bielsku-Białej (I Otwarte Mistrzostwa Bielska-Białej w Biegach Górskich). To będzie święto biegania w naszym mieście. Sobota, 27 czerwca 2015r. Biuro zawodów czynne 7.00-9.00 , hala widowiskowo-sportowa ul. Karbowa 26, Bielsko-Biała. | Więcej szczegółów na stronie www.ultrabeskid.pl

Rajd Miejski Bielsko-Biała – – Przygodowe zawody na orientację w mieście 28 czerwca w Bielsku-Białej odbędzie się po raz pierwszy ,,Rajd miejski” . Zespoły dwuosobowe będą miały do pokonania trasę liczącą około 28 km w kategorii mężczyzn, kobiet czy mieszanych. Natomiast w kategorii rodzinnej trasa będzie krótsza i wynosić będzie około 20 km. Uczestnicy rajdu, poza pokonaniem dystansu w jak najkrótszym czasie, będą musieli zmierzyć się z zadaniami sprawnościowymi, logicznymi czy artystycznymi przygotowanymi przez organizatorów. – Duża frekwencja bielszczan na jesienno-zimowych zawodach w biegach na orientację ,,Bielsko-Biała nocą”, zachęciła nas do organizacji I rajdu miejskiego w Bielsku-Białej. Podobne imprezy odbywają się w największym miastach w Polsce m.in. w Warszawie, Krakowie, Katowicach czy Gliwicach i cieszą się dużą popularnością. Liczymy na to, że bielszczanie również pokochają nową formę zabawy – mówi Krzysztof Świerkosz, kierownik zawodów. Niedziela 28 czerwca 2015r. Biuro zawodów czynne 7.00-9.00, hala widowiskowo-sportowa ul. Karbowa 26, Bielsko-Biała. | Więcej szczegółów na stronie www.bielskobialanoca.pl

14


Międzynarodowy Projekt Edukacyjny ,,Kolej w miniaturze” W ramach akcji ,,lato w mieście” odbędzie się darmowy pokaz edukacyjny dla dzieci i młodzieży pod nazwą ,,Świat małej kolei”. Grupa modelarzy kolejowych skupionych wokół sTTandard przedstawi świat małej kolei w skali 1:120. W skład makiety wejdą niewielkie moduły, które połączone w całość stworzą indywidualny miniaturowy świat stacji, linii kolejowych oraz obiektów około kolejowych. Łączna długość makiety osiągnie ponad 60 metrów, a jej układ będzie indywidualnie zaplanowany dla imprezy w Bielsku-Białej (będą makiety z Polski, Czech, Słowacji, Niemiec i Węgier). Będzie można zobaczyć składy pociągów pasażerskich oraz towarowych, należących do różnych zarządów kolejowych: PKP, DB/DR, CZ, ZSR, MAV. Lokomotywy i wagony w większości odpowiadają rzeczywistym pojazdom należącym do wymienionych zarządów kolejowych. Ruch pociągów prowadzony będzie w oparciu o zasady ruchu wzorowane na prawdziwej kolei, będzie więc: rozkład jazdy, czas – zegar makietowy. Na stacjach i przystankach ruch będą prowadzić dyżurni ruchu, a każdy pociąg będzie obsługiwał maszynista, dysponujący swoim rozkładem jazdy opierając się na wskazaniach miniaturowej sygnalizacji i poleceniach dyżurnych ruchu. W naszym małym świecie będzie odbywać się ruch pasażerski i wymiana towarów (pociągi towarowe). Pociągi osobowe zatrzymywać się będą na każdej stacji i przystankach, pociągi pospieszne i ekspresowe tylko na wybranych. Pociągi towarowe rozwiozą towary indywidulanie dla każdej ze stacji na zasadzie zgłoszeń potrzeb towarów. Na modułach można będzie zobaczyć dodatkowo miniaturowych podróżnych, ruch samochodowy, infrastrukturę kolejową i około kolejową, scenki rodzajowe (rolnicy, spacerowicze, robotnicy, itp.). Część stacji jest wzorowana na rzeczywistych pierwowzorach. Zobaczymy z naszego regionu: Wisłę Głębce i fragment Bielsko-Biała Główna (makieta ciągle w budowie). Cały projekt będzie miał charakter edukacyjny i poznawczy. Najmłodsi zobaczą poruszające się modele pociągów (niektóre nawet z dźwiękiem), starsi będą mogli zrozumieć zasady prowadzenia ruchu pociągów na kolei, a niektórych mogą zainteresować szczegóły techniczne związane z budową makiet, ruchem pociągów i sposobem sterowania tak wielu modeli w jednym czasie. 3-5 lipca 2015, Hala Wielofunkcyjna pod Dębowcem, wstęp wolny.

REKLAMA

15


okoliczności

Na tropie miłości Już wkrótce na polskim rynku wydawniczym pojawi się nietuzinkowy poradnik. „Kobieta w miłości – jak kochać i być kochaną” ujrzy światło dziennie 17 czerwca. Jego autorką jest Maria Lachowicz-Bogunia, kobieta sukcesu, spełniona matka i żona. Autorką zdjęć zaś bielszczanka Diana Łapin, która swoimi fotografiami podbija skutecznie stolicę mody – Mediolan. To wyjątkowa na rynku wydawniczym pozycja. Napisana w stylu amerykańskich poradników książka skłania do refleksji i daje kobietom odpowiedź na wiele nurtujących ich pytań. Przypomina o tym, czym tak naprawdę jest miłość, jak ją pielęgnować, jak odnaleźć siebie samą w gąszczu codziennych zajęć i obowiązków, wreszcie co zrobić, żeby spełnić się w miłości i macierzyństwie oraz jak osiągnąć sukces. To poradnik, który pomoże odnaleźć sens życia, a jednocześnie przywróci wiarę we własne siły.

Fragment książki: (...) Kobieta a marzenia Osoba, która nie marzy, nie wie kim jest. Jest zagubiona. Każdy z nas powinien posiadać marzenia. Te wielkie, które sięgają nawet tam, gdzie nie dotarła jeszcze cywilizacja. Także te małe, przyziemne, które sprawiają, że czujemy błogość serca i uśmiech na duszy. Doszłam do wniosku, że te mniejsze składają się na naszą codzienność. Droga Czytelniczko, czy masz czas na to, aby napić się o świcie dobrej kawy, uśmiechając się do swoich bliskich? Czy możesz pozwolić sobie na ten luksus? Na komfort, bo wciąż w zasadzie gdzieś się spieszymy i żyjemy w pędzie. Jeżeli jeszcze nie witałaś w ten sposób dnia, to spróbuj, a gwarantuję, że stanie się to Twoim rytuałem. Tak spełni się Twoje marzenie o dobrej kawie. Tak po prostu. Bez pośpiechu. Tak samo jest z innymi marzeniami. Jeżeli pragniesz być kochana, to co stoi temu na przeszkodzie? Chcesz doświadczyć więcej miłości, to dlaczego po nią nie sięgniesz? Ze strachu, a może z lęku, że coś zyskasz, a później stracisz? Proszę, zmień to myślenie. Kobieta luksusowa, to nie tylko ta kobieta, która osiągnęła sukces zawodowy i otacza się pięknymi rzeczami, to przede wszystkim ta, który może pozwolić sobie na luksus duchowy, którym są właśnie marzenia. One są prawdziwym luksusem. Cała reszta jest nieistotna. Czego ja pragnę?

Maria Lachowicz-Bogunia, autorka książki, jest kobietą spełnioną, pełną uroku i miłości, szczęśliwą matką i żoną. Pogodziła trud prowadzenia własnej firmy z pokonywaniem problemów codziennego życia. Na co dzień zarządzająca trzema firmami, założycielka Chianti Luxury&Harmony, a w domu świetna gospodyni i sąsiadka.

16

Zdradzę Ci teraz swój sekret. Przemyśl go proszę i uczyń z niego swoiste motto życiowe. Przyznaję - osiągnęłam sukces zawodowy i jestem spełnioną kobietą. Byłam jednak biedna jak mysz kościelna. Nie miałam nic oprócz wiedzy, wyobraźni i marzeń. Poranki zaczynałam – i jest tak do teraz – od aromatycznej kawy i kilku minut w samotności. Zadawałam sobie wtedy fundamentalne pytanie – Czego tak naprawdę pragnę? Ja sama. Co mnie uszczęśliwi? (...)


NOWY DEALER BMW M NA MAPIE POLSKI

DEALER BMW SIKORA, KTÓREGO SALONY MIESZCZĄ SIĘ W BIELSKU BIAŁEJ ORAZ MIKOŁOWIE, UZYSKAŁ PRESTIŻOWY STATUS DEALERA BMW M Zdjęcia: sztukastudio.pl

Już od 12 lat salon BMW Sikora przy ulicy Warszawskiej 56 budzi zaufanie setek klientów. Ireneusz Sikora, właściciel salonu, od lat jako główny cel stawia profesjonalizm i rozwój – dlatego też w 2013 roku rozpoczął inwestycję rozbudowy salonu, aby spełniał on najwyższe standardy. Bielski salon do tej pory oferował usługi w zakresie doradztwa i sprzedaży samochodów i motocykli BMW, serwisu samochodowego i motocyklowego, usług finansowych oraz ubezpieczeń. Od jesieni 2014 roku, kiedy do użytku został oddany odnowiony budynek, w ramach serwisu rozpoczęto obsługiwać klientów samochodów marki MINI. Zaś od kwietnia 2015 roku salon jest oficjalnym dealerstwem BMW M. Taki status przyznawany jest jedynie salonom o największym potencjale. Salon, który powstał w 2002 roku, został ostatnio powięk-

szony i unowocześniony. Powierzchnia lokalu sięga niemal 3000m2. „Rozbudowa salonu BMW w Bielsku-Białej była dla mnie wyjątkowym przedsięwzięciem. Ponad wszystko cenię atmosferę profesjonalizmu i opieki o potrzeby klienta, a ta rozbudowa ma zapewnić gościom wygodną, funkcjonalną powierzchnię, przystosowaną do stale poszerzającej się gamy samochodów BMW – teraz także BMW M” – mówi Ireneusz Sikora Podczas uroczystego przyznania statusu dealerstwa M miała miejsce premiera jednego z najnowszych modeli BMW X6 M poprzedzona efektowym pokazem mapingu oraz prezentacja w pełni elektrycznego modelu BMW i8. Całość imprezy uświetnił koncert nowej Ambasadorki salonu, Justyny Steczkowskiej.

Dealer BMW Sikora ul. Warszawska 56, 43-300 Bielsko Biała, tel.: +48 33 816 86 95 www.bmw-sikora.pl Salon BMW Premium Selection ul. Pszczyńska 103, 43-190 Mikołów, tel.: +48 32 226 43 46 www.bmw-sikora.pl

17


inspiracje

Prywatne muzeum z cenną kolekcją Tekst i zdjęcia: Anna Bodzek, bielsko.biala.pl

Obrazy przedstawiające rodzinę Habsburgów, szabla króla Stanisława Leszczyńskiego, modlitewnik zaprojektowany przez cesarza Franciszka Józefa, płaskorzeźba z polowania – te i inne przedmioty pochodzące głównie z ΧІΧ wieku można obejrzeć w domu i placówce muzealnej Jana Leszka Rysia w Bystrej koło Bielska-Białej. Dom Jana Leszka Rysia utrzymany jest w dawnej stylistyce. Na ścianach zobaczyć można m.in. obrazy przedstawiające rodzinę Habsburgów czy szablę należącą do króla Stanisława Leszczyńskiego będącego wówczas wojewodą poznańskim. Na półkach znajdują się m.in. zbiory waty-

18

kańskie, w tym jeden z modlitewników, który zaprojektował cesarz Franiszek Józef. – Swoją kolekcją nazywam „dynamiką myśli” – mówi Jan Leszek Ryś. Polowanie z sosny Wśród cennych zbiorów wyróżnia się płaskorzeźba ukazującą polowanie i powrót z polowania autorstwa niemieckiego rzeźbiarza Tilmana Riemenschneidera. – Stworzył to dzieło z trudnego materiału– z sosny, dlatego jest tak wyjątkowe – podkreśla nasz rozmówca. Szczególnym przedmiotem jest dla pana Jana Leszka część głowicy kolumny w kształcie gniazda jaskółek. – Wyko-


nał ją specjalnie dla mnie prof. Marian Konieczny, wiedział o moim zainteresowaniu ptakami i przyrodą. Co się stało z pozostałymi częściami głowicy? – Zostały zniszczone podczas włamania w okresie stanu wojennego – wspomina. Kolekcjoner pozyskuje przedmioty z różnych źródeł. Szablę zdobył w okolicach Paryża od arystokratycznej rodziny, która odziedziczyła tę cenną broń po królu Stanisławie Leszczyńskim. Płaskorzeźbę znalazł w antykwariacie, gdzie wcześniej przekazała ją rodzina Sułkowskich. Można zwiedzać Jan Leszek Ryś postanowił udostępnić swoje zbiory innym miłośnikom minionych czasów – obok swojego domu otworzył placówkę muzealną, która spełnia rolę edukacyjnego audytorium regionu. Prowadzone są w niej wykłady. – Zapraszam do słuchania i zwiedzania – zachęca gospodarz. Poza eksponatami historycznymi, w placówce można obejrzeć również rekonstrukcje maszyn i urządzeń wykonane przez jej właściciela, m.in. obrabiarki do metalu, urządzenia włókiennicze oraz zmodernizowaną broń pneumatyczną. Oprócz kolekcjonowania zabytkowych przedmiotów, pan Jan Leszek ma jeszcze inną pasję – rysowanie. – Już w szkole podstawowej koledzy, koleżanki i nauczyciele prosili mnie o wykonanie rysunków do ich pamiętników – wspomina. Coraz więcej osób zaczęło interesować się umiejętnościami zdolnego chłopca. – Powodem do dumy było dla mnie zlecenie przygotowania dekoracji na powitanie biskupa w Bielsku-Białej. Wtedy uwierzyłem w swój talent. Chłopak ukończył Bielską Szkołę Przemysłową i rozpoczął pracę

w drukarni. – Rysowałem szablony flag, zmieniałem techniki, wynalazłem m.in. fotograficzną metodę wykonania szablonu. A gdzie korona? Nasz rozmówca podkreśla, że rysowanie było trudnym zajęciem, zdarzały się pomyłki. – Przygotowaliśmy rysunki godła polskiego bez korony. Jeden z nich trafił na polski statek, który płynął do Kanady. Z powodu naszego rysunku nie wpuszczono go do portu. Przez cały dzień i noc poprawialiśmy godła – wspomina Jan Leszek Ryś i dodaje, że w tamtym okresie wciąż tworzyły się nowe państwa i związki, więc pracy nie brakowało. Flagi miały różne wymiary. – Na angielski statek przygotowałem nawet czternastometrowy szablon. Teraz tworzy rysunki o tematyce historycznej. Odwzorowuje najważniejsze wydarzenia z dziejów dziwiętnastowiecznej Polski, ale także oddaje sposób ubierania czy stylu życia ówczesnych ludzi. Swoje prace prezentuje w Książnicy Beskidzkiej. Co ciekawe, nasz rozmówca to popularyzator techniki lotniczej. Jako członek Klubu Seniorów Lotnictwa, zaprojektował okładkę czasopisma wydanego z okazji 75-lecia lotniska w Aleksandrowicach. Obecnie przygotowuje rocznicowe opracowania dotyczące lotnictwa. Prezentuje je w Polsce i w Czechach. Interesuje się też techniką kosmiczną. Do grona jego przyjaciół zalicza się m.in. polski kosmonauta Mirosław Hermaszewski, który na zaproszenie Jana Leszka Rysia siedem lat temu odwiedził Bielsko-Białą.

19


miejsca

Tekst: Anita Szymańska Zdjęcia: Ryszard Wesołowski

…w którym dzieci są najważniejsze, a niejeden dorosły z łezką w oku sam chciałby cofnąć się do czasów dzieciństwa, aby tu przeżyć je jeszcze raz. Z ogrodu dobiegają wesołe dziecięce głosy – to znak, że małe elfy biegają po trawie, wspinają się na drabiny do nieba albo odpoczywają w cieniu wielobarwnych baldachimów. To tu z kuchni unosi się zapach racuchów. I już wiado-

mo – Babcia Basia znów szykuje swoim podopiecznym pyszne małe co nieco. Czas dla dziecka Akademia Małych Odkrywców ELF to przedszkole, które mieści się w pięknej, ogromnej kamienicy przypominającej pałac i całe tonie w zieleni. Przestronny ogród dostosowany jest do potrzeb małych odkrywców,

20

których każdego dnia roznosi energia. – Naszą zasadą jest, że dzieci codziennie wychodzą na powietrze – mówi współwłaścicielka przedszkola, pani Katarzyna Wesołowska. – Jeśli akurat nie ma odpowiedniej pogody, wtedy idą na spacer, a w pogodne dni poznają fascynujący świat przyrody poprzez metodę „dotknij-sprawdź-poznaj” oraz zdobywają wiedzę eko-


logiczną. – Na przykład Dzień Ogrodnika to czas, gdy nasze dzieci ochoczo tworzą ogródki warzywne: sieją sałatę, pietruszkę i już tego samego dnia czekają, aż wyrośnie, by móc ją zerwać i zanieść niezastąpionej Babci Basi, która przygotowuje pyszne, zdrowe kanapki – dodaje pani Katarzyna i zaprasza do środka. – Zafascynowani magią dziecięcej wyobraźni stworzyliśmy miejsce, gdzie dzieci będą mogły świetnie się bawić, poznawać świat, rozwijać się i budować swoje marzenia. Akademia Młodych Odkrywców ELF to przede wszystkim cudowne dzieci, które razem codziennie uczą się i dokonują fascynujących odkryć, a to wszystko w radosnej atmosferze zabawy. W budynku przy ulicy Kamienickiej 11 w Bielsku-Białej wszystko kręci się wokół dzieci. Jest tu 7 grup przedszkolnych oraz 5 grup terapeutycznych, w których świat poznają dzieci z dysfunkcjami, najczęściej są w nich dzieci autystyczne. – W grupach terapeutycznych znajduje się po mniej więcej 5 dzieci, zatem opiekunki mają możliwość poświęcenia każdemu z nich odpowiedniej ilości czasu i uwagi. Z dziećmi autystycznymi pracujemy według specjalnych programów, pozwalających na stymulację ich rozwoju. Mamy specjalnie dla nich dostosowane sale i zajęcia. Często bywa tak, że dziecko autystyczne po roku, dwóch trafia do zwyczajnej grupy przedszkolaków. Zresztą na co dzień maja one ze sobą kontakt w czasie zabawy w ogrodzie, podczas wydarzeń czy wspólnych wycieczek – wyjaśnia pani Urszula Międzybrodzka, odpowiadająca w ELFIE za organizację pracy z dziećmi autystycznymi. W przedszkolu przebywają dzieci od 2,5 do 6 roku życia. W kącie sali widać przewijak i pieluchy, w łazience stoją małe nocniki. – Oczywiście trafiają do nas maluszki, które nie potrafią jeszcze korzystać z toalety. Uczą się tej umiejętności u nas, ale pieluchy nie są przeszkodą w rozpoczęciu przez nie przygody z przedszkolem – wyjaśnia Katarzyna Wesołowska, oprowadzając po salach. Dziecko i rodzic Każdy rodzic, stając przed wyborem przedszkola dla swojego dziecka,

pragnie, aby czuło się ono w nim jak najlepiej – by miało zapewniony czas na bezpieczną zabawę, rozwój i odpoczynek. Dzieci chętnie chodzące do przedszkola są najlepszym dowodem na to, że panuje w nim przyjazna atmosfera, jest ciekawie i bezpiecznie. Kadra wychowawców z przedszkola ELF chętnie spotyka się z rodzicami, odpowiada na nurtujące ich pytania i pomaga wspólnie rozwiązywać rodzące się dylematy. Współpraca przedszkola z rodzicami jest bardzo ważnym elementem wychowawczym dla właścicieli Akademii Młodych Odkrywców ELF. – Dziecko ma prawo czuć się nieswojo, przychodząc pierwszy raz do naszego przedszkola. Pomagamy i jemu, i jego rodzicom przejść przez ten początkowy okres. Wspieramy, jesteśmy do dyspozycji rodziców nawet wtedy, kiedy w środku dnia zechcą zapytać, jak miewa się ich pociecha. To zupełnie zrozumiałe – opowiada Bogumiła Pasierbek, pełniąca w przedszkolu rolę dyrektora ds. metodycznych. – Słuchamy rodziców, bo ich uwagi i spostrzeżenia są dla nas bardzo ważne. Nasza kadra cały czas się szkoli, pracujemy nad tym, aby panowała między nami dobra atmosfera, a praca jest naszą pasją. Z prawdziwą przyjemnością opiekujemy się naszymi maluchami – dodaje z uśmiechem. Kadrę pedagogiczną tworzy zespół młodych, wykształconych i kreatywnych nauczycieli dbających o ciepłą i przyjazną atmosferę w przedszkolu. Posiadają bardzo dobry kontakt z dziećmi, dostrzegają i rozumieją ich potrzeby. Mają dużą wiedzę i doświadczenie w zakresie edukacji przedszkolnej. W swojej pracy wykorzystują najnowsze koncepcje, metody i formy pracy, które gwarantują nauczanie i wychowanie na najwyższym poziomie. Uwzględniają indywidualne podejście, zapewniając czas i uwagę dla każdego dziecka. Czas na rozwój i małe co nieco W Akademii Młodych Odkrywców ELF czas upływa na zabawie, ale też na nauce zgodnie z podstawą programową określającą zasady pracy dydaktycznej z dziećmi w wieku przedszkolnym. Każdego dnia dzieci uczestniczą w atrakcyjnych aktywnościach dodatkowych, takich jak zajęcia ceramicz-

21

ne, nauka tańca ze szkołą Cubana czy zajęcia teatralne z aktorami teatru Banialuka. Jest czas na naukę języka angielskiego, wyjazdy na basen czy naukę jazy na nartach, a nawet na przygodę z gotowaniem pod okiem Babci Basi, królującej w kuchni. Dzieci są pod opieką logopedy i psychologa. – Dzięki temu, że mamy kuchnię na miejscu, dzieci dostają pyszne śniadania, drugie śniadania i podwieczorki. Obiady dostarcza nam sprawdzona firma. Dzieci wrażliwe na składniki diety, uczulone na gluten, glutaminian sodu, zboża, produkty mleczne pochodzenia krowiego itp. mają w naszym przedszkolu możliwość spożywania posiłków specjalnie dla nich przygotowanych. Dostępność produktów zastępczych sprawia, iż w naszej kuchni można przygotować posiłki specjalnie dla dzieci z alergiami pokarmowymi - wyjaśnia Katarzyna Wesołowska. Nie sposób w kilku zdaniach oddać atmosferę tego miejsca. Najlepszą nagrodą, jak mówią wychowawcy, są dzieci chętnie chodzące do Akademii ELF. Kadra chętnie udziela informacji na temat przedszkola rodzicom szukającym placówki odpowiedniej dla ich dziecka. Obecnie jest jeszcze kilka wolnych miejsc w grupie, która rozpocznie rok edukacyjny od września.

Najczęściej zadawane pytania: Przedszkole czynne jest od 7.00 do 17.30. Przedszkole pracuje 12 miesięcy w roku. Czesne wynosi 570 zł miesięcznie oraz 9,5 zł stawka żywieniowa. W grupach znajduje się do 16 dzieci, którymi zajmuje się wychowawczyni wraz z asystentką. Przedszkole przyjmuje dzieci z dysfunkcjami. Dodatkowe informacje znajdują się na stronie internetowej przedszkola: www.przedszkoleelf.pl. Można też indywidualnie umówić się na spotkanie, aby osobiście poznać przedszkole.


ludzie

22


LEPI CIAŁA Z BOSKIEGO TWORZYWA JEST PILNYM OBSERWATOREM, KTÓRY POTRAFI DOCENIĆ PIĘKNO LUDZKIEGO CIAŁA. INSPIRACJE CZERPIE Z WIELU ŹRÓDEŁ, KTÓRYCH NA POZÓR NIC NIE ŁĄCZY. RZEŹBY, KTÓRE WYSZŁY SPOD JEJ DŁUTA, SIĘGAJĄ DOSKONAŁOŚCI. LIDIA SZTWIERTNIA, ZNAKOMITA I UZNANA NA CAŁYM ŚWIECIE ARTYSTKA, KTÓRA MIESZKA W BIELSKUBIAŁEJ, POTRAFI OCZAROWAĆ KAŻDEGO. SWOJĄ SZLACHETNOŚCIĄ, OCZYTANIEM I WIELKĄ KLASĄ.

„Autoportret z głowa w szczurach”.

Lidia Sztwiertnia: Ważną częścią mojej twórczości są portrety. Jednym z pierwszych jest „Autoportret z głowa w szczurach”. Myślę, że mam trochę dystansu do siebie i poczucia humoru, więc taki pomysł. Poza tym szczury to piękne zwierzątka, niedoceniane gdyż postrzega się je poprzez grupowe zło, a przecież są inteligentne, pełne wdzięku. Patrzac abstrakcyjnie, to ten wianek ze szczurów jest tak samo ładny jakby był zrobiony z kwiatów.

Tekst: Katarzyna Górna-Oremus Zdjęcia: Anita Szymańska, zdjęcia rzeźb: Roman Hryciów

Lidia jest taka jak jej dzieła – piękna, a jednocześnie jedyna w swoim rodzaju. Rozmowa z nią to prawdziwa uczta dla ducha. Strudzony wędrowiec znajdzie dzięki niej zapewne ukojenie, a koneser na nowo dostrzeże harmonię we współczesnej sztuce. Nawet ten, który już dawno utracił pasję, ustępującą miejsca codziennym obowiązkom, na nowo podejmie rozważania na temat kondycji człowieka XXI wieku.

Już na progu pracowni, w której tworzy artystka, wita nas głośna muzyka. Nie przypomina chorałów gregoriańskich, które spodziewałyśmy się usłyszeć. Gdzieś wcześniej narodziła się w naszych umysłach myśl, że skoro anioły, które tworzy, są tak doskonałe i harmonijne, to zapewne powstały przy akompaniamencie wyjątkowych brzmień. Tymczasem słyszymy raczej coś, co przypomina nam utwory sygnowane przez Behemotha. Jak to jest możliwe, aby tak wybitne dzieła powstawały w takim rozgardiaszu dźwięków? – Słyszycie tę barwę, tę niezwykłą paletę dźwięków? Tu nie ma nudy, cały czas coś się dzieje. Taka muzyka mnie uskrzydla – uśmiecha się Lidia. Po czym tłumaczy, że zespołom, które reprezentują progresywny rock czy

Obiecana lekcja muzyki – Koniecznie musicie mnie odwiedzić. Gdy tworzę, słucham muzyki. To ona w jakiś przedziwny sposób wpływa na moje samopoczucie. Nadaje rytm mojej pracy – zachęca nas Lidia, gdy przyznajemy się do swojej fascynacji muzyką z dalekich Indii.

23


ludzie „Focus Angel”.

Lidia Sztwiertnia: Nie wyobrażam sobie życia bez muzyki. To fantastyczny rodzaj twórczości, z którego bardzo świadomie korzystam jako słuchacz. Często odczuwam potrzebę jakiegoś podziękowania muzykom, których cenię i podziwiam. Przez wiele lat powstało wiele rzeźb dedykowanych konkretnym muzykom czy zespołom m.in. holenderskiemu zespołowi „Focus”. Grający w nurcie rocka progresywnego, świetnie wykształceni muzycy nawiązują do muzyki klasycznej brawurowo łącząc ją ze współczesnym brzmieniem. „Podawanie ręki” poprzednim pokoleniom było mi zawsze bardzo bliskie.

„Anioł wielodzietny”.

Lidia Sztwiertnia: To anioł „zbiorowy”, dedykowany moim przyjaciołom. Anioł moich przyjaciół musi mieć najpiękniejsze skrzydła, czyli z pawich piór, które absolutnie podziwiam jako najpiękniejszy twór natury. To również moje „podanie ręki” ukochanemu średniowieczu, które także doceniało urodę pawich piór.

black metal, zawdzięcza bardzo wiele. – Ich twórczość zawsze mi towarzyszy, zarówno w pracy, jak i w życiu. Wypełnia je ogromną wartością. Wiele moich rzeźb jest związanych z muzyką. Niektóre z nich dedykowałam swoim ukochanym twórcom w podzięce za natchnienie. W pracowni odnajdujemy bogatą kolekcję płyt, a wśród nich dostrzegamy album grupy Haken. Ta właśnie muzyka będzie nam towarzyszyć przez całą wizytę w domu artystki. Słuchamy „Celestial Elixir”. Boskie tworzywo na wyciągnięcie ręki Anioły Lidii emanują siłą, ale nie tylko. My same, gdy na nie spoglądamy, czujemy spokój i harmonię. Wszystkie rzeźby składają się na jeden cykl, który wciąż się rozrasta. Jego początków należy doszukiwać się w nieodległym czasie po śmierci taty oraz przyjaciółki artystki, która nie mogąc pogodzić się z ich brakiem, wyrzeźbiła portrety ich psychiki, umysłowości, uczuciowości. W ten sposób oddała im należny hołd, a zarazem pomogła sobie samej. Póź-

niej przyszły anioły przyjaciół, tych, którzy ją fascynują. Jak sama twierdzi, w ten sposób wyraża więcej, niż mogłaby to uczynić werbalnie. – Moje rzeźby związane są w przeważającej większości z męskim ciałem, poprzez które można wyrazić różne emocje i przemyślenia. To dla mnie boskie tworzywo, począwszy od gliny, z której lepię te ciała, na wzór biblijnego Adama. Powołując do „życia” postacie z cyklu „Anioły”, stwarzam jakąś realną, rzeźbiarską rzeczywistość z tego, co nierzeczywiste, niematerialne, czyli z myśli, uczuć, wrażeń. To wspaniałe, gdy mogę się tym „światem” podzielić z innymi ludźmi – tłumaczy Lidia.

re ujawnione, poparte pracą stworzyły fantastyczny dorobek kulturowy świata, ta spuścizna cywilizacji została wykonana umysłem i rękoma pojedynczych ludzi. To jest wspaniałe – podkreśla. Po czym zastanawia się, jak wyglądałby świat, gdyby nie było Michała Anioła, Leonarda da Vinci, Bacha, Mozarta, Picassa. – Jaka ja bym była i kim bym była? Poprzez swoje prace podaję w jakimś stopniu rękę twórcom poprzednich epok. A cenię ich w stopniu najwyższym, takim, że nie ośmieliłabym się podać tej ręki powierzchownie – przyznała w rozmowie ze Zbigniewem Kresowatym.

Duchowa więź z artystami sprzed wieków

Dom, w którym mieszka artystka, jest dla niej azylem. Daje bezpieczeństwo i siłę do dalszych działań. Z pracowni wciąż dobiega nas głośna muzyka, tymczasem zwiedzamy i jesteśmy pod wrażeniem. W jednym z pokoi dostrzegamy figurki Maryi Panny i Jezusa, które obecnie odnawia Lidia Sztwiertnia. – To dla przyjaciela. Przeprowadza właśnie remont kapliczki – mówi.

W samym centrum zainteresowań Lidii jest człowiek z całym swoim jestestwem. W wywiadzie udzielonym w 2000 roku dla „Przeglądu Artystyczno-Literackiego” przyznaje, że pasjonuje ją ludzki potencjał intelektualny, który drzemie w każdym z nas. – Ta cała gama ludzkich talentów, któ-

24

Lidia spod Jasnej Góry


„Metal Angel II”.

Lidia Sztwiertnia: Kolejną muzyczną rzeźbą jest „Metal Angel II”. To wizualna „esencja” tego co widzę i słyszę na koncertach metalowych, a ta rzeźba to taka prywatna nagroda dla moich ukochanych zespołów. Pierwszym który ją otrzymał to wspaniały zespół „Opeth”.

Na jednej ze ścian w salonie dostrzegamy wizerunek Matki Boskiej Jasnogórskiej. – To jedna z kopii, które wykonałam. Cieszyły się zadziwiającym zainteresowaniem pielgrzymów. – Spoglądamy na obraz. Jest naprawdę dobry. Zadziwiająco dużo elementów nasyconych treścią religijną, jak na miejsce pobytu artystki, która słucha ciężkiego metalu i jest dość buntowniczo nastawiona do życia. – Urodziłam się w dość dramatycznych okolicznościach pod Jasną Górą i tam zostałam ochrzczona. Odczuwam ponadto pomocną ingerencję Matki Bożej w swoim życiu. Dlatego kreuję także cykl „Madonny” – tłumaczy. Dedal? To symbol potęgi ludzkiej kreacji Jest skromna i nad wyraz kreatywna. W jej umyśle wciąż powstają coraz to nowe pomysły, które realizuje. Choć bywa i tak, że idea utknie gdzieś w martwym punkcie. Tak, jak to było z rzeźbami żab, które miały stanąć w Bielsku-Białej, a które do dzisiaj –

nych miast to jak para przytulonych kochanków. Ona, Biała, trzyma w ręce dwie róże, tak jak w herbie Białej. On, Bielsko, wyrzeźbiony jest z trzema liliami, które widać w herbie Bielska. Może ta rzeźba stanie kiedyś w większym wymiarze na którymś z bielskich skwerów? – mówi z nadzieją w głosie. Kolejna wizyta, a przy okazji lekcja muzyki, już wkrótce. Być może na muzycznym szlaku metalowych kapel. choć spotkały się z aprobatą mieszkańców – nie pojawiły się na ulicach stolicy Podbeskidzia. Ulubionym jej bohaterem jest mityczny Dedal, którego postaci – symbolu kreatywności i fantazji – użyła do ważnych nagród: dla Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu i jako nagroda w konkursie Firma Roku. Dwa miasta – para kochanków Jednym z ulubionych projektów Lidii jest alegoryczna rzeźba przedstawiająca parę kochanków. – Pomyślałam, że nasze miasto powstałe z połączenia dwóch odręb-

25


ludzie

26


Terapia perlistym śmiechem Tekst: Katarzyna Górna-Oremus, zdjęcia: Makroconcert

Wulkan pozytywnej energii, gdy pojawia się na scenie, wszyscy milkną, aby nieco później na ich twarzy zagościł uśmiech. Taka jest właśnie Katarzyna Pakosińska, artystka kabaretowa, aktorka. Radosna, optymistycznie nastawiona do życia. Potrafi oczarować każdego… Artystka do Bielska-Białej przybyła na zaproszenie Teatru Komedii Kuby Abrahamowicza. I niemal od razu podbiła serca widzów. Swoją spontanicznością i perlistym śmiechem, co chwilę rozbrzmiewającym we wnętrzu klubu Klimat, w którym mieści się siedziba teatru. Katarzyna Pakosińska jest kolejną gwiazdą, po Tomaszu Kocie czy Hannie Śleszyńskiej, którą bielszczanie mogli podziwiać na żywo. Wszystko za sprawą Kuby Abrahamowicza, któremu udało się namówić gwiazdy na przyjazd do stolicy Podbeskidzia. Aktorkę zobaczyliśmy w sztuce napisanej przez Sigitasa Parulskisa. Na scenie pojawiła się obok Mirosława Zbrojewicza, który brawurowo wcielił się w postać jej męża. „Małżeński rajd Dakar” okazał się strzałem w dziesiątkę. Ta znakomita komedia została entuzjastycznie przyjęta przez krytyków, jak również przez samą publiczność. – Wcielamy się w role Joli i Freda, małżeństwa z długim stażem, które przeżywa kryzys. Postanawiamy wyruszyć w podróż życia po afrykańskiej

pustyni, gdy nagle psuje się samochód. Jesteśmy skazani na samotność i samych siebie. Wzajemne wyrzuty i rozliczanie ze wspólnego życia to zaledwie początek tego, co czeka na widza później – tłumaczy zawiłości sztuki Katarzyna Pakosińska. I rzeczywiście na scenie para aktorów stworzyła niezapomniane komediowe kreacje. Sztukę wypełnia humor sytuacyjny i słowny, ciągłe zwroty akcji czy zaskakujące pointy. – Czasami nawet dla mnie samego – uśmiecha się Mirosław Zbrojewicz. – Katarzyna jest bardzo żywiołowa. Często improwizuje i w każdej chwili może przyjść jej do głowy coś nieoczekiwanego. Muszę być gotowy na wszystko. Ostatnio na ułamek sekundy straciłem przytomność. Moja „żona” przez przypadek zdzieliła mnie kijem – dodaje aktor, który przyznaje, że za sprawą Katarzyny Pakosińskiej częściej się uśmiecha. Mają wiele tematów do rozmów. – Wciąż się uczę teatru. Czuję w sobie to zacięcie kabaretowe, które daje większe pole do manewru. Tymczasem Mirek wciąż mnie strofuje i przywołuje do porządku. Jest bardzo profesjonalny. Wszystko musi być zapięte na ostatni guzik. Jestem mu bardzo wdzięczna. Wiele się przy nim nauczyłam. – Katarzyna się uśmiecha. – Mirosław to fantastycznie dobry człowiek. Gdy dowiedziałam się, że

27

mam grać u jego boku, to się przeraziłam. Kojarzyłam go z ról gangsterów, członków mafii, twardzieli, tymczasem okazało się, że ma gołębie serce. Jesteśmy doskonałą sceniczną parą – dodaje nasza rozmówczyni. Bielsko-Biała przypadło do gustu aktorce. Szczególnie oczarowała ją architektura, którą podziwiała u boku Mirosława Zbrojewicza. – Moja babcia tutaj mieszkała W dzieciństwie często przyjeżdżałem do Bielska-Białej. Do dziś lubię po nim spacerować – podkreślał w trakcie wywiadu Mirosław Zbrojewicz. Aktorska para powróci już wkrótce na scenę Teatru Komedii Kuby Abrahamowicza. Więcej informacji na stronie www.teatrkomedii.pl. 2B STYLE objął patronat medialny nad spektaklem. *** Katarzyna Pakosińska – ukończyła liceum plastyczne, kierunek projektowanie i wystawiennictwo. Studiowała polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie poznała pozostałych członków Kabaretu Moralnego Niepokoju, który powstał w 1996 i niemal natychmiast zdobył Grand Prix na XII Przeglądzie Kabaretów PaKA ’96 w Krakowie. Aktorka wielokrotnie występowała z kabaretem w telewizji, m.in. w programie pt. „Tygodnik Moralnego Niepokoju”.


na kolanie

TEMPERATURA UCZUĆ Tekst: Roman Kolano Niepoprawny dyslektyk, romantyk, analityk. Analityk romantyzmu.

Nabyłem drogą kupna foliową saszetkę za 1,75 zł (0,43 euro, 0,40 dolar, niedawno wróciłem z zagranicy). Okładka w kolorze nadziei – zielonym, w optycznej opozycji do czerwieni – koloru miłości. Małżonka niczego się nie spodziewała. Chciałem ułatwić ukochanej codzienną egzystencję, zaskoczyć ją miłym drobiazgiem, podarować jej odrobinę luksusu, na który zresztą z braku czasu tak długo czekała. Chciałem jej zrobić miłą niespodziankę, stworzyć klimat, zbudować atmosferę, miły nastrój, zacząć grę wstępną... Przedwczoraj starannie przełożyłem jej prawo jazdy do tegoż właśnie nowego, osobnego etui, żeby już nigdy, przenigdy nie mieszało się z dowodem rejestracyjnym „Małego”, (naszego ekonomicznego fiata, używanego do jazdy po okolicy), z dowodem rejestracyjnym „Grubego”, (bardziej pojemnego citroena, używanego do rodzinnych wyjazdów i większych zakupów). Zdarzało się bowiem, że żona zabierała etui, w którym były razem dokumenty: dowód rejestracyjny „Grubego”, dowód „Małego”, prawo jazdy moje i jej prawko, nie dzieląc poszczególnej dokumentacji

na uprawnionych właścicieli. Zabierając moje prawo jazdy z dowodem rejestracyjnym „Grubego” a czasem i „Małego”, pozbawiała mnie albo prawa do jazdy, według polskiego prawa jakimkolwiek pojazdem mechanicznym, albo pozbawiała mnie dokumentacji przedmiotu, którym owo prawo mógłbym zrealizować. I wzajemnie – ja też ją czasem pozbawiałem. Podział dokumentacji na osobne saszetki wydał mi się pomysłem równie sympatycznym, co niezwykle chytrym i przebiegłym. Miał raz na zawsze zlikwidować źródło konfliktów i nieporozumień. Trzymając w jednej ręce dowód „Grubego” z „Małym”, a w drugiej osobnej moje prawo jazdy oddzielone fizycznie od prawa jazdy żony, czułem się jak Salomon, który rozwiązał węzeł gordyjski. Nie na darmo człowiek nadał sobie miano korony stworzenia. Byłem pełen radosnego zdziwienia, że tak skomplikowana i niedoskonała istota, jaką jest człowiek, może znaleźć tak wspaniałe i genialnie proste rozwiązanie problemu. Swoją mądrością podzieliłem się z żoną. Salomon miał żonę, ale pomimo tego był mądry. Z dumą i radością podarowałem żonie

28

komfort podróżowania, oszczędziłem nerwów, konfliktów z prawem, a jednocześnie zasiliłem nasze kwitnące uczucie, z nadzieją na więcej. Doskonale. Następnego dnia usłyszałem: – Kochanie pamiętaj, odbierz Basię ze szkoły, o dwunastej przyjedzie kurier, więc musisz być punktualnie. Musisz nadać paczkę, bo jak nie zdążysz przed, dzisiaj, to dojdzie dopiero po długim weekendzie, jak dojdzie po długim weekendzie to zapłacą dopiero za dwa tygodnie, jak zapłacą za dwa tygodnie, to braknie nam jutro na miłą niespodziankę... o 15.00 włącz ziemniaki, jak włączysz później, to nie zdążą się zrobić przed próbą, o 15.00 jest ostatnia próba chóru przed wyjazdem, nie spóźnij się. Basia musi zjeść przed 16.00, bo nie zdąży na występ, wiesz, że będą wszyscy, wujek Józek by się obraził, gdybyś go nie odebrał o 17.00 ze szpitala, jak będziesz przed 17.00 to nie dostanie zawału, jutro sklepy zamknięte, więc musisz zrobić zakupy przed kochanie 18.00... Buzi, pa, buzi, pa, pa i wyjechała na cały dzień do Katowic. Po wykonaniu przeze mnie moich codziennych obowiązków nadeszła


godzina 12.15. Basia kończy lekcje o 12.30. Punktualnie wkładam kurtkę. Entuzjastycznie przygotowany do wyjścia, podniecony myślą o wieczornej niespodziance, sięgam po wyetuiowane „papiery”. Nie ma. Jak ja wtedy za nią gwałtownie zatęskniłem! Ile bym dał, żeby teraz była przy mnie, spędzić z nią niewielką sekundeczkę, choć wyszła zaledwie trzy godziny temu! Jakiż to obłęd nasączył organizm ekscytującym uczuciem, jakaż to chemia wydzieliła się w tej właśnie chwili. Wybuchła nagle, chyba to była czysta nitrogliceryna, dynamit albo trotyl. Od dawna nie poczułem do żony czegoś tak gwałtownego. Jak wielkie pragnienie mną owładnęło, aby teraz właśnie zobaczyć tę swoją drugą połówkę, granatu, albo cytryny! Mieć ją obok siebie w tym momencie, przygarnąć, przycisnąć, przydusić, a może nawet pokroić, poszatkować, zmiksować i umyć ręce. Nie doczekam wieczora. Nie pozwoli na to narastająca tęsknota i ciśnienie tętnicze. Gorące uczucie paliło bez możliwości ugaszenia. Kobieta potrafi znienacka rozpalić mężczyznę. Drobiazgiem rozgrzać do czerwoności. Niby od niechcenia. Dotknąć go czule, lekko jak żelazkiem. Aż on coś poczuje – najpierw aurę, woń, później zapach spalenizny. Uczucie może okazać się odwzajemnione. Mężczyzna, jeżeli jest nagrzany, może zrewanżować się kablem. Jeżeli jest między nimi jest jakiś kontakt, może nawet coś zaiskrzyć. Temperatura uczuć może być bardzo wysoka. W gorączce uniesienia oblała mnie świetlista myśl, że dźwięk porusza się z kilkaset razy większą prędkością niż auto. Instynktownie podjąłem desperacką próbę przekazu dźwiękowego na odległość, mniemając, że usłyszy mój emocjonalny przekaz gdzieś na trasie za niecałą sekundę. (Dla podświadomości nie ma chyba beznadziejnych i bezsensownych prób.) Kilka uniwersalnych słów, o bardzo zwięzłym przekazie wystartowało w eter, pomijając pośrednictwo różnego rodzaju mobilnych urządzeń telekomunikacyjnych, które z prędkością impulsu nerwowego nie mogą się równać. Nastała cisza, jakby nic się nie stało. Nawet echo nie odpowiedziało, chyba ogłuchło. W takich chwilach można się przekonać, jaka jest siła uczuć, które nami targają i jak to boli, za włosy na przykład. Nie sposób wykrzyczeć słowami, cenzuralnymi. Uczucie żywione do płci przeciwnej, czyli pięknej, może być bardzo silne, silniejsze od głową muru nie przebijesz. Zabrała dokumenty pomimo kolorystycznych ostrzeżeń i fizycznej separacji. „Grubego” też nie było. Odjechała z nim. Zazdrość ma ogromną moc niszczenia. Potrafi zniszczyć nie tylko człowieka, ale i szafy, tapety w wiatrołapie, okienko w drzwiach wejściowych, wszystko, co było pod ręką. Okaleczyć palce u stóp i uszkodzić ścianę na wysokości stóp. Odeszła ode mnie. Odjechała z „Grubym” a ja zostałem z „Małym”. Zniszczyła mi życie na cały dzień. Za 1,75 zł zrozumiałem, że rutyna niszczy namiętność i zabija uczucie.

• • • •

REKLAMA

29


ludzie

Do nas przychodzÄ… najfajniejsi

30


Aquarium – wielkie szyby, mnóstwo tworzących przytulny nastrój bibelotów. Przed południem miejsce spokojne. Popołudniami gwarne, zawsze pełno tu ludzi, coś się dzieje. Siedzę sobie przy ladzie. Czekam na kawę z mlekiem gryczanym, przyglądam się, jak Magda krząta się niespiesznie za kontuarem. Ekspres rozgrzewa się powoli. Gospodyni opowiada, ja słucham. Klubokawiarnia Aquarium została otwarta rok temu i 24 czerwca rozpocznie huczne i długie świętowanie. Z Magdaleną Jeż, twórczynią Aquarium i prezesem Fundacji „Kalejdoskop”, rozmawia Agnieszka Ściera. Zdjęcia: Anita Szymańska

Jak rozpoznać dobrą kawę, będąc takim totalnym laikiem? Magda Jeż: Idziesz w jakieś miejsce i na pytanie: „Jaką macie kawę” – słyszysz odpowiedź „włoską” albo „dobrą”, to oznacza, że ten ktoś nie bardzo się orientuje, co oferuje, i wygląda na to, że nie przywiązuje też do tego zbyt dużej wagi. Można oczywiście drążyć temat. Najważniejsze, aby kawa była świeża, najlepiej kupowana bezpośrednio z palarni kawy. Takich palarni jest w Polsce kilka. Ta kawa, którą tutaj można dostać, skąd pochodzi? Magda Jeż: Z palarni Kofi Brand z Warszawy. To palarnia kawy typu speciality, której jakość broni się sama. Dziękuję. (Właśnie wylądowało przede mną latte z grubą pianką z mleka gryczanego. Magda pamięta, że lubię latte na podwójnym espresso). Magda Jeż: Kawa typu speciality to są ziarna uprawiane, potem zbierane i obrabiane ze szczególną starannością. Ge-

neralnie są bardzo restrykcyjne sposoby weryfikacji. Taka kawa rośnie na bardzo małych uprawach, uprawiana jest nieprzemysłowo, jest dużo droższa od tej produkowanej masowo. I my tylko taką kawę tutaj mamy. O kawie mogłabyś długo opowiadać, a ja chciałabym dowiedzieć się czegoś o Tobie. Dlaczego to miejsce. Skąd pomysł na nie? Magda Jeż: Zaczęło się od mojej pracy w BWA. Najpierw odbywałam praktyki, potem pracowałam jako wolontariusz. Bardzo lubiłam to miejsce, dokładnie tutaj, gdzie obecnie jest Aquarium. Przy tych dużych oknach bardzo lubiłam odpocząć, odetchnąć chwilę, zjeść śniadanie. Poza tym jeżeli chodzi o taką moją drogę zawodową, studiowałam animację społeczno-kulturalną oraz etnologię, to drugie bardziej hobbystycznie, bo zawsze marzyłam, aby pracować „w kulturze”. I będąc jeszcze na studiach, wpadłam na pomysł, aby tutaj realizować praktyki, wolontariaty i zbliżyć się do instytucji (tu mam na myśli BWA), która dla mnie w skali miasta była

31


ludzie

najciekawsza, najbardziej atrakcyjna. Natomiast później, gdy ukończyłam studia, przekonałam się, jak to tak naprawdę w mieście wygląda. Instytucji kultury jest niewiele, a stanowiska w nich są już dawno obsadzone i szansa na jakąś rotację na tych stanowiskach jest zbyt nikła, żeby siedzieć biernie i na to czekać. Dlatego postanowiłaś stworzyć coś sama dla siebie. Magda Jeż: Właśnie tak. Tym, od czego rozpoczęłam, była próba uzyskania pieniędzy na otwarcie własnej działalności gospodarczej. Napisałam wtedy plan otwarcia prywatnego centrum kultury z założeniem, że będzie tam miejsce na jakąś maleńką kawiarenkę, ale przede wszystkim będzie to miejsce, gdzie będą odbywały się różne spotkania. Mój plan został wysoko oceniony, co mnie bardzo cieszyło, natomiast parytety spowodowały, że spadł gdzieś tam na sam dół listy, bo nie miałam 45 lat, bo byłam osobą zatrudnioną, mieszkającą w mieście, czyli generalnie było mi zbyt dobrze, żebym mogła dostać dodatkowe wsparcie. No i wtedy porzuciłam ten pomysł, ale już wiedziałam, że to jest to, co tak naprawdę chciałabym robić. Natomiast nie miałam innego pomysłu, jak mogłabym to zrealizować. I któregoś dnia, zupełnie przypadkiem, spotkałam się z doradcą zawodowym, który niejako nakierował mnie, że tak naprawdę ta działalność, którą chciałabym się zajmować, powinna być realizowana jako organizacja pozarządowa. Upowszechnianie kultury i sztuki jest jednym z celów społecznie użytecznych i dlatego faktycznie głównie do realizacji tego typu celów powołuje się organizacje pozarządowe. Na ten temat wtedy jeszcze nic nie wiedziałam, to było na początku 2012 roku. Moje

32

pojęcie o fundacjach było dość obiegowe, wydawało mi się, że fundacje istnieją wyłącznie po to, aby pomagać ludziom, opiekować się osobami potrzebującymi czy w jakiś sposób zapobiegać wykluczeniu społecznemu, i mimo że istniały wtedy już fundacje i stowarzyszenia, które faktycznie aktywnie działały w obrębie kultury, to ja zupełnie nie miałam tej wiedzy. Otworzył się przede mną nowy świat, nowy temat i od tego momentu zaczął się pozytywny zbieg różnych fajnych okoliczności. I tu zaczyna się historia Fundacji Kultury „Kalejdoskop”. Magda Jeż: Zrozumiałam też, że nie chcę traktować kultury jako formy biznesu, zarabiania, ale chcę się realizować, robić to, w co wierzę, co robiłam przez okres studiów, to, co tak bardzo mi się podoba. Dlatego zdecydowałam się na to, aby założyć Fundację Kultury „Kalejdoskop”. Mogłam skupić się na organizacji wydarzeń kulturalnych, upowszechnianiu kultury i sztuki, aktywizowaniu ludzi w zakresie kultury. Wtedy te wszystkie cele, jakie miałam, udało mi się w głowie wreszcie poukładać i dzięki znalezieniu odpowiedniego narzędzia, jakim jest fundacja, mogłam je zrealizować. To był pierwszy taki moment, gdy poczułam wiatr w żaglach – że w sumie faktycznie jest możliwość, żeby jednak coś robić, że to nie jest tak, że trzeba swoje pomysły chować do szuflady i czekać, aż może gdzieś tam jakiś wygodny stołeczek się zwolni. Wtedy przypomniałaś sobie o tym magicznym miejscu, w którym lubiłaś wypoczywać i jeść śniadania. Magda Jeż: Jeszcze nie (śmiech). Wtedy jeszcze pracowałam


normalnie, na etacie, realizując częściowo siebie, bo pracowałam jako koordynator projektu i organizowałam szkolenia. Ale wciąż brakowało mi tej kultury przez duże „K”. Dlatego w Fundacji „Kalejdoskop”, po pracy, zupełnie niezależnie organizowaliśmy spotkania i imprezy. Ze względu na to, że to miejsce znałam, w tym właśnie lokalu organizowaliśmy już w roku 2013 koncerty jazzowe, różne warsztaty, tylko że ciągle była to działalność niejako poboczna, dodatkowa. I było mi ciągle mało.

Biorąc pod uwagę, że pracowałam w BWA, pamiętając te śniadania i ten widok z okna, zaczęłam sobie wyobrażać, że to miejsce mogłoby naprawdę zacząć żyć. Wiedziałam też, że pani dyrektor, która jest osobą bardzo otwartą i chce, żeby to miejsce żyło, weźmie pod uwagę nasze plany. I nie myliłam się. Zgodziła się (śmiech). Nie było trudno panią dyrektor przekonać. Magda Jeż: Nie było to trudne, aczkolwiek po jej zgodzie klamka już zapadła. Trzeba było postawić kolejny krok, stało się to nieodwracalne. To już nie były tylko marzenia. Tak naprawdę łatwo jest marzyć, można sobie wyobrażać różne piękne rzeczy i w marzeniach wszystko wychodzi łatwo. Natomiast w rzeczywistości, gdy trzeba zacząć działać, jest już jednak troszeczkę trudniej. Ale ten okres naprawdę pięknie wspominam. Ponieważ właśnie ta energia, którą dawało mi dziecko, ten czas, który miałam dla niego, pozwoliły mi na dość szybkie i gładkie przejście przez wszystkie zawiłości związane z biurokracją. I plan był taki, że w poniedziałek moje dziecko ma urodziny, a we wtorek otwieramy Aquarium. Ale postanowiłam sobie dać jeden dzień wolnego i otworzyliśmy w środę (śmiech).

Odczułaś potrzebę poświęcenia się temu całkowicie. Magda Jeż: Dokładnie. I towarzyszyło mi poczucie, że nie mogę bardziej już rozkręcić tego, co dla mnie jest najważniejsze. Bo też zupełnie nie miałam na to pomysłu. A ten przyszedł w zasadzie sam. Zostałam postawiona pod ścianą, gdy zaszłam w ciążę. Gdy mój szef o tym się dowiedział, zostałam zwolniona. Wiedziałam więc, że moje życie zmienia się całkowicie. Dziecko to jest coś pięknego, na co czekałam, co miało być misją mojego życia, ale brakowało mi takiego bezpieczeństwa – co będzie dalej, po urlopie macierzyńskim? Urodzenie dziecka dało mi niesamowitą siłę i wiarę w realizację swoich pomysłów na zasadzie: „Jeśli potrafiłam urodzić dziecko, to nie zrobię czegoś tam?” (śmiech). Mamy na przykład pana, który zawsze I wtedy poczułam, że to jest właśnie ten moment, życzy sobie herbatę, ale nie w kubku, który muszę wykorzystać, lecz w filiżance. Innego, który chce bo drugi raz nie dostanę od życia podobnej możliwości. kawę uzupełnioną mlekiem tylko do

Jak wyglądał ten dzień? Magda Jeż: No właśnie, pamiętam, że parę minut przed dwunastą (przed planowanym otwarciem) dostałam od swojej przyjaciółki esemesa, którego do dzisiaj trzymam określonego poziomu itd. Dla mnie to To był TEN moment, wykow telefonie. Napisała mi: są takie małe, ale ważne rzeczy, które rzystałaś go i co dalej? „Usiądź na chwilę, rozMagda Jeż: Długo precyglądnij się, popatrz, co powodują, że ktoś poczuje się tutaj miło. zowałam swoje pomysły, udało ci się osiągnąć. Wow, ponieważ gdzieś tam któmasz swoją kawiarnię!”. regoś dnia, gdy leżałam w łóżku, przyszedł mi do głowy I oczywiście dopisek w jej stylu: „Ja wiem, że nie jest łapomysł, że może fajnie byłoby otworzyć kawiarnię, ale nie two, ale kto mówił, że będzie łatwo, odetchnij, ciesz się tym taką, gdzie tylko parzy się kawę, ale w której można re- i działaj”. Faktycznie zrobiłam tak, jak ona napisała, i to alizować te działania, na których zależało mi najbardziej. w momencie, gdy było naprawdę gorąco, gdy zabrakło jaI ja się zawsze śmieję ze swoimi znajomymi, że co drugi kichś elementów, np. okazało się, że nie mieliśmy ani jedz nich marzy, żeby otworzyć własną knajpkę albo kawiarnię. nej małej łyżeczki, bo dostawca nie dotrzymał terminu. Na szczęście wszystko co do minuty udało się nam zgrać. I był to Ale to zwykle kończy się na marzeniach i gadaniu. czas, którym trudno było się tak do końca cieszyć, zwłaszcza Magda Jeż: No właśnie. I ja też nieraz tak mówiłam. W każ- że mam w głowie takie przekonanie, że są rzeczy, które tylko dym razie miałam już tę świadomość, że muszę się na coś ja potrafię zrobić, bo wiem, jak one mają wyglądać. Gdy dozdecydować, że muszę zmienić swoje życie, bo już nie tylko stałam tego esemesa na pięć minut przed otwarciem, byłam za siebie jestem odpowiedzialna, że właśnie to jest ten mo- bardzo zmęczona, siadłam, rozejrzałam się i powiedziałam ment, żeby zawalczyć o siebie. Bardzo szybko przyszedł mi sobie: „OK. Faktycznie to zmęczenie i stres trzeba odłożyć do głowy pomysł z miejscem Aquarium, które już znałam. i zacząć się cieszyć”. I wtedy rozpoczęło się huczne otwarcie, I im dłużej o tym myślałam, tym bardziej dochodziłam do które trwało do niedzieli. Byłam bardzo mile zaskoczona, że wniosku, że to jest TO właśnie miejsce. Tu albo nigdzie. odwiedziło nas w te dni bardzo wiele osób. Co jest jeszcze

33


ludzie bardziej radosne, to większość z osób, które wtedy tam były, wraca. Sam fakt zobaczenia po raz drugi, trzeci tej samej twarzy to była i jest nadal największa nagroda za cały ten trud przygotowań. Ale ten najlepszy moment nastał w chwili, kiedy zauważyłam, że już nie jestem w stanie policzyć, ile razy ten ktoś u nas był. Musisz założyć sobie zeszycik pamięci. Magda Jeż: Przydałoby się (śmiech). Jest to coś, o co zawsze ja i wszyscy tutaj bardzo dbamy, czyli takie zapamiętywanie preferencji. Moją kawę pamiętasz (śmiech). Magda Jeż: Tak, oczywiście (śmiech). Mamy na przykład pana, który zawsze życzy sobie herbatę, ale nie w kubku, lecz w filiżance. Innego, który chce kawę uzupełnioną mlekiem tylko do określonego poziomu itd. Dla mnie to są takie małe, ale ważne rzeczy, które powodują, że ktoś poczuje się tutaj miło. I staramy się naprawdę bardzo, żeby traktować ludzi przychodzących tutaj jak gości. W podzięce niektórzy, przychodząc, przynoszą nam całkowicie bez okazji prezenty.

że ogromnym plusem jest to, że jesteśmy w galerii sztuki, w otoczeniu kultury itd., itp., to kawiarnia położona jest na pierwszym piętrze, trzeba do nas wejść po schodach, trzeba wiedzieć, że tutaj się znajdujemy, nie mamy przecież żadnego szyldu i witryny z zewnątrz i tak naprawdę przypadkowy przechodzień do nas nie zajrzy. Ale zapewne dzięki temu nasi goście są naprawdę wyjątkowi, bo to są osoby rzeczywiście zainteresowane kulturą, które cenią też takie drobne rzeczy, o jakie my tutaj staramy się dbać. I przez cały ten czas miałam tylko jednego klienta, który naprawdę zaszedł mi za skórę. Ta pani znalazła się tutaj zupełnie przypadkowo, przyszła z kimś innym, nic jej nie pasowało. Tu nie przychodzą przypadkowi goście. Po prostu do nas przychodzą ci najfajniejsi z Bielska-Białej (śmiech). Tak to czuję.

Koncert Szewczuga Trio, foto: Kryspin Muras

Czy coś, co wydarzyło się w ciągu tego roku, szczególnie zapadło Ci w pamięć? Magda Jeż: Fajnie byłoby skupić się na jednej tylko rzeczy, ale to byłoby trudne, ponieważ ten czas, który minął, to czas, na który złożyło się wiele małych rzeczy. Idąc tutaj, w ogóle nie czuję, że idę do pracy, tylko idę w miejsce, w którym lubię być, w którym się dzieją co chwilę jakieś fajne rzeczy, na przykład te prezenty otrzymywane od gości, bardzo miłe rozmowy z ludźmi, którzy wpadają tu tylko po to, żeby się z nami spotkać, i dla niektórych stało się to nawet takim Było tu bardzo wiele imprez, bo małym rytuałem.

Co dostałaś ostatnio? Magda Jeż: Ostatnio dostałam zestaw słodyczy z Japonii od pana, który najpierw zamawia espresso, potem kawę zbożową, siedzi i czyta gazetę. Wpada raz na jakiś czas, nawet nie wiem, jak ma na imię. I któregoś dnia przywiózł Aquarium jest klubokawiarnią nam zestaw japońskich Dzień bez Aquarium to dzień słodyczy. Okazało się, że stracony. kulturalną i w ciągu miesiąca taką ma pracę, że podróMagda Jeż: Tak (śmiech). organizujemy bardzo dużo wydarzeń żuje po świecie i tak sobie Było tu bardzo wiele impomyślał: „A, wezmę to prez, bo Aquarium jest z różnych dziedzin. I te wydarzenia są do Aquarium, poczęstuję klubokawiarnią kulturalną «rybki»”. Tego samego dnia i w ciągu miesiąca organinieporównywalne ze sobą. na dopełnienie szczęścia zujemy bardzo dużo wydadostałyśmy ogromny burzeń z różnych dziedzin. kiet konwalii. A jeszcze wcześniej dostałyśmy piękne akwa- I te wydarzenia są nieporównywalne ze sobą. Trudno jest rium wykonane z papieru, z taką rybką w środku zawieszoną w jakiś sposób stawiać na szali, że to było ważniejsze niż na sznurku, od kilkuletniego Aleksa, który po prostu lubi inne, bo tak nie jest. Każde jest w jakiś sposób wyjątkowe. przychodzić tutaj, bawić się, czytać książki – i postanowił My tak żyjemy – od wydarzenia do wydarzenia. I jest to zrobić nam akwarium, bo jak to, Aquarium bez akwarium kolejnym potwierdzeniem, każdego dnia, że to, co robię, (śmiech). Takich różnych miłych drobiazgów dostajemy ma sens i to, co robimy tutaj, jest ważne. wiele od gości. To są takie momenty, kiedy uświadamiam sobie, że Aquarium jest czymś więcej niż tylko „miejscem”. Kto z Tobą tutaj pracuje? Magda Jeż: Jest kilka takich osób. Jest Kasia, która pracuje ze Nie miałaś chwil zwątpienia? mną każdego dnia. Jest Katsu, ucząca się jeszcze w liceum, Magda Jeż: Nie, zwątpienia nie. Od samego początku i przez która pomaga nam podczas imprez. Jest też Karolina, która cały ten rok i wcześniej, kiedy to już planowałam, miałam zaczynała tutaj i uczestniczyła w tworzeniu Aquarium od wiarę, że to się musi udać. Natomiast zdawałam sobie też początku, ale studiuje w Krakowie, więc wpada do nas raz sprawę z trudności, które nas tutaj czekają, ponieważ mimo na jakiś czas. Czyli poza mną trzy inne „rybki”. Na wakacje

34


Mural kredowy – Marcin (Malik) Malicki, foto: Aquarium

planujemy zatrudnienie kolejnej. Bardzo pomaga nam mój mąż Iwan - zajmuje się zaopatrzeniem, wbijaniem gwoździ, naprawą wszystkiego, co się psuje. On ogarnia te „męskie” rzeczy, my dbamy o pozostałe. Choć jak trzeba, to akurat z młotkiem sobie radzimy (śmiech). Jest też bardzo wiele osób, które nie są w Aquarium zatrudnione, natomiast w wielu sprawach tutaj pomagają czy realizują własne projekty. Wszystkie rzeczy związane z wyglądem Aquarium, z identyfikacją wizualną, z wystrojem są autorstwa Alicji Jakimów, mojej bardzo dobrej koleżanki. Współpracujemy ze Stowarzyszeniem Podbeskidzki Przegląd Muzyczny, które organizuje tutaj swoje koncerty. Z grupą Momoloki, która robi warsztaty dla dzieci. Z Handimanią, która organizuje spotkania wspólnego szydełkowania. Z pracownią Pan Bon Ton, która na prasach z początku XX wieku drukuje różne papeterie itp. rzeczy. Ze Stowarzyszeniem Vege Inicjatywa, które u nas w Bielsku organizuje kuchnię społeczną, i wiele, wiele innych. Staramy się, aby dla każdego coś się znalazło – i dla małych, i dla tych starszych. W przyszłym roku nie będę pisać o rocznicy, ale pewnie za pięć lat napiszę. Jak będzie tutaj wyglądało za te pięć lat? Magda Jeż: Sama się właśnie zastanawiam. Chciałabym, żeby wyglądało tak jak teraz. To znaczy żeby dużo się działo, żeby było czuć tutaj nadal tę naszą energię. Bardzo życzyłabym sobie, aby mnie się nadal chciało, i także chciałabym bardzo być wciąż tą osobą, która stoi za barem. Bo na przykład wielu moim znajomym wydaje się, że to chodzi o to, aby rozkręcić miejsce, a potem sobie siedzieć gdzieś tam z boku, delegować zadania, rozliczać potem z ich wykona-

nia, ewentualnie zajmować się jakimiś dużymi rzeczami. A ja tak naprawdę marzę o tym, żeby tu parzyć kawę, i to jest dla mnie też ważne, nie tylko żeby być gdzieś z zewnątrz, ale żeby mieć kontakt z tymi ludźmi, którzy do nas przychodzą, a ten kontakt jest najlepszy za barem. Sama kawa interesuje mnie bardzo, dbam o to, aby w tej dziedzinie się rozwijać, więc mam nadzieję, że za te pięć lat będzie mi się nadal chciało stać za tym barem i że będę parzyć kawę najlepiej jak potrafię. A samo Aquarium… Marzyłabym sobie, aby stało się miejscem kultowym. I marzę o tym, aby moje dziecko było ze mnie dumne, żeby było to miejsce, do którego chciałoby przychodzić. Gdybyś miała powiedzieć, co dla Ciebie jest w życiu najważniejsze, co by to było? Magda Jeż: Jestem w momencie życia, w którym mam możliwość realizowania swoich marzeń, i to jest piękne, ponieważ teraz, patrząc wstecz i analizując to, co się działo niegdyś, widzę, że naprawdę to się samo wszystko fajnie poukładało. I to jest ta wielka radość, że dzieje się coś, co jest dla mnie tak bardzo ważne. Najważniejsza dla mnie jest oczywiście rola mamy, ale ta praca, to miejsce, które stworzyłam, nie przeszkadza mi w tym, wręcz przeciwnie. Mogę swojego synka tutaj zabrać, a on świetnie się tu czuje, dla niego to miejsce tworzę. Ale nie mogłabym realizować się bez tych wszystkich osób, które mnie otaczają. Bez rodziny i przyjaciół, i swojego wyrozumiałego męża, który pozwala mi wprowadzać w życie moje pasje. To jest skarb. Dziękuję za rozmowę i za kawę.

35


ludzie

WĄSATY APETYT

MARCIN GMEREK. ZNAK ROZPOZNAWCZY – WĄS. KOLEKCJONER DYSCYPLIN SPORTOWYCH. INSTRUKTOR FITNESS. ZAGORZAŁY ORĘDOWNIK PORUSZANIA SIĘ PO MIEŚCIE NA ROWERZE. DO NASZEGO BIURA TAKŻE WSPIĄŁ SIĘ PO STROMYCH SCHODACH W TOWARZYSTWIE SWOJEGO ZŁOTEGO ROWERU. INICJATOR I PROPAGATOR TRENDU LIFESTYLOWEGO APETYT NA TRENING. Z Marcinem Gmerkiem rozmawia Agnieszka Ściera Zdjecia: Diana Łapin

36


Jak nazywał się Twój pierwszy rower? Marcin Gmerek: Reksio. To był czerwony rowerek z chorągiewką i chyba miał boczne kółka. Kiedy usiadłeś na nim po raz pierwszy? Marcin Gmerek: Byłem tak mały, że tego nie pamiętam. Czy jest w Bielsku-Białej miejsce, do którego jeszcze nie dotarłeś na rowerze? Marcin Gmerek: Na pewno nie byłem na ostrym kole na Szyndzielni, na górskim rowerze oczywiście byłem, ale na miejskim jeszcze nie. A tak to byłem już chyba wszędzie, miasto wyeksplorowałem i góry także. A u prezydenta miasta byłeś na rowerze? Marcin Gmerek: Pod ratuszem tak, tam, gdzie się da wjechać, to wjeżdżam. Wyrzucili mnie kiedyś z parkingu Sfery. Byłem na parkingu Klimczoka na górze, jak widać tam też da się wjechać. Ile masz rowerów w swojej „stajni”? Marcin Gmerek: Bywało, że miałem ich pięć, teraz mam trzy, czyli trzy dyscypliny. Brak mi czasu na więcej. Czyli każdy rower – inna dyscyplina? Marcin Gmerek: Trochę tak. Jeden uniwersalny górski, do zjeżdżania i do podjeżdżania, jeden ostre koło i jeden przełajowy. No i rower miejski, który mam pod nosem, z którego cały czas korzystam. Wkrótce zostanę honorowym użytkownikiem bielskich BB Bike’ów (śmiech). Często dzwonię do nich z różnymi usterkami, moimi uwagami i już mnie rozpoznają w centrali. Kraciasta koszula, wąsy. Lubisz na siebie zwracać uwagę. Udało ci się zwrócić naszą uwagę. Marcin Gmerek: To też jest jakiś cel, zwracanie na siebie uwagi. Staram się łamać stereotypy. Szczególnie te dotyczące kolarstwa – sportu. Czyli raczej więcej ruchu – jazdy, mniej wyglądu. Wystarczy popatrzeć na zawodników ostatnich zawodów enduro. Masa topowo ubranych zawodników, ze sprzętem za dziesiątki tysięcy złotych, a ja miałem zapiętą pod szyję koszulę ze szmateksu, która nie oddycha, kask szosowy sprzed czterech lat, rower gdzieś tam z najniższej półki, a skończyłem zawody w pierwszej piętnastce. No i co? Da się? A da się. Wiadomo, sprzęt jest bardzo ważny, musi być profesjonalny, ale zgubiliśmy gdzieś w tym wszystkim to, co najważniejsze – radość ze sportu!

napięcie. Pomaga mi też w poznawaniu ludzi. Dzięki niemu biorę udział w różnych sesjach fotograficznych. Pewnie dzięki niemu i temu, co robię na co dzień, teraz się tutaj spotykamy. Szczęśliwy wąs. A nikt nie próbuje Ci go zedrzeć? Marcin Gmerek: Oj tak, bardzo często. Już nie dopuszczam męskich rąk do niego. Ale damskie owszem? Marcin Gmerek: Tak (śmiech). Lubisz rywalizację? Startujesz w zawodach. Kręci cię to? Marcin Gmerek: Tak. Bardzo. Każdy sport, który uprawiam, gdzieś tam kończy się zawodami, udowodnieniem czegoś. A potem przechodzę na emeryturę w tym sporcie. Poniekąd w ten sposób staram się z małym przygotowaniem, raczej siłą walki i psychiką pokazać, że się da pomimo gorszego przygotowania sprzętowego rywalizować z takimi, powiedzmy, półzawodowcami i do tego dobrze bawić. Staram się przede wszystkim łamać stereotypy ciężkiego, monotonnego trenowania. Przez jakie dyscypliny przeszedłeś? Marcin Gmerek: Kolarskie – przez kolarstwo zjazdowe, teraz kolarstwo enduro, kolarstwo XC, to jeszcze za czasów normalnego ścigania się w sekcji na AWF-ie, przez szosowe kolarstwo ostrokołowe, kończąc przygodę w triatlonie, trochę biegania, jakieś tam pływanie, snowboard, skitouring, sporty siłowe, skiboard. Było tego trochę. Czyli sport wypełnia całkowicie Twoje życie? Marcin Gmerek: No tak. Czy masz czas jeszcze na coś poza sportem? Marcin Gmerek: Nie, sport to całe moje życie. Utrzymuję się z niego i z zajęć okołosportowych – treningów, wyjazdów instruktorskich, organizacji imprez, pracy w serwisie. Ale czytasz jakieś książki? Marcin Gmerek: Raczej branżowe. I wolę bardziej artykuły niż książki. Po prostu na książki nie mam czasu. Tak naprawdę książki usypiają mnie (śmiech).

A co z tym wąsem? Marcin Gmerek: Wąsy to przypadek. Byłem na wyścigu, w którym żeby wystartować, trzeba było mieć wąsa. Zapuściłem go tylko w tym celu. Okazało się, że on taki genetycznie u mnie jest fajny, więc został. I jest już ze mną dwa lata (śmiech).

Odmieniasz ludzi. Mam na myśli Projekt „Nowa ja”. Uczestniczy w nim dziewczyna z nadwagą, a Ty jesteś jedną z osób, które pomagają jej w pozbyciu się nadmiaru kilogramów. Marcin Gmerek: Magda trafiła do mnie z problemem, z którym boryka się parę dobrych lat. I zaczęliśmy pracować po mojemu, zgodnie z prawidłami biologicznymi. Magda miała wcześniej kilka epizodów odchudzania, co skończyło się fiaskiem, ale mam nadzieję, że teraz się uda. Bardzo chcę ją odmienić. Wierzę w nią, ona jest bardzo zmotywowana, a to podstawa sukcesu.

Taki sarmacki trochę. Marcin Gmerek: Tak. I nie ukrywam, że już parę razy uratował mi życie, m.in. ustrzegł mnie od kilku agresywnych sytuacji. Zakręciłem wąsem, zaśmiałem się, rozładowałem

Jak wygląda Wasza praca w praktyce? Marcin Gmerek: Obliczyliśmy czas realizacji projektu na 1315 miesięcy. Celem jest wyjście z takiego poziomu, który już powoli zagraża jej życiu, i wejście na razie w poziom tylko

37


ludzie nadwagi, a nie otyłości tłuszczowej. Na to daliśmy sobie właśnie te minimum 13 miesięcy. Ale przecież odchudzanie obecnie to żaden problem. Jest tyle cudownych suplementów… Marcin Gmerek: Dlatego wybraliśmy biologiczne podejście. To łatwe, szybkie odchudzanie nie jest biologiczne i zwykle waga wraca w postaci efektu jo-jo. To jest projekt, który będzie można śledzić w mediach. Czy na co dzień także w taki sposób pomagasz ludziom? Marcin Gmerek: Jestem trenerem na siłowni. Mam kilka klientek takich jak Magda, z którymi sam pracuję na co dzień. Jestem też trenerem „do usług” w Loft Fitness & Showroom. Prowadzę tu treningi personalne oraz treningi dla kolarzy. Apetyt na trening. Marcin Gmerek: Apetyt na Trening to idea, którą krzewię, oraz firma, którą prowadzę. Idea Apetytu na Trening wiąże z walczeniem ze stereotypami sportowymi – monotonią, nudą, strachem przed nowym, dlatego prowadzę wszechstronne treningi i zajęcia dla kolarzy, swoje autorskie. Sam je wymyśliłem oraz stworzyłem teorię do nich. Skąd czerpiesz inspiracje do tworzenia programów? Marcin Gmerek: Przede wszystkim ze sportowego doświadczenia nabytego na zawodach i swoich własnych treningów. Na przykład kolarstwo poznałem już od każdej strony. Dzięki temu jestem w stanie lepiej niż niektóre poradniki pomóc kolarzom trenującym amatorsko, chcącym robić więcej, ale nie zawodowcom. Bo to jest duża różnica. Od jakiego czasu to robisz? Masz już na koncie sukcesy? Marcin Gmerek: Sport uprawiam od zawsze, od zawsze startowałem w różnych zawodach, z większymi lub mniejszymi sukcesami. Od dwóch, trzech lat zajmuję się trenowaniem innych. Prowadziłem kilku sportowców. Paru zjazdowych, paru triatlonistów, sporo osób chcących schudnąć lub przybrać na wadze, a jak wspomniałem, to jest raczej poziom amatorski. W zawodowstwo przestałem się bawić. Jestem teraz wręcz przeciwnikiem zawodowstwa, stąd właśnie idea Apetytu na Trening. Walczę tak naprawdę ze stereotypem zawodowca. Z tym takim „pro”, że wszyscy chcą być super, zajeżdżają się, a mało mają przyjemności ze sportu. Trening zawodowców nie jest apetyczny. Zawodowy trening jest czymś mozolnym, ciężkim, pełnym wyrzeczeń, wymaga podporządkowania życia rodzinnego itd. Żeby był apetyczny, trzeba to wszystko wywrócić do góry nogami, można trenować, żeby to było apetyczne, potrzebne jest urozmaicenie. Jak wygląda taki trening, żeby był apetyczny? Nie trzeba się męczyć? Marcin Gmerek: Nie no, męczyć się trzeba (śmiech). Tu chodzi właśnie o wspomniane urozmaicenie. Nie zamykamy się np. tylko na siłowni przez 10 lat. Mamy ładną pogodę, to idziemy w teren, na basen otwarty, mamy rower, mamy kijki, góry pod nosem, a to już pozwala na urozmaicenie. A to urozmaicenie złożone z wielu sportów powoduje, że

38

trening staje się apetyczny, fajny i ciekawy. Cały czas jest coś nowego. Korzystajmy z dobrodziejstw, które mamy naokoło. Mam doświadczenie w sporej liczbie sportów, więc mogę dać 10 dyscyplin do wyboru. Potrafię danego sportu nauczyć, pomóc w doborze sprzętu i pomóc zacząć go uprawiać. Inspirujesz innych. A co inspiruje Ciebie? Marcin Gmerek: Też inni. Inni sportowcy. I na pewno to, że to, co sobie wymyślę, w jakiś sposób w krótszym lub dłuższym czasie zawsze udaje mi się zrobić z powodzeniem. To więc mnie inspiruje. Sukcesy, które osiągam, takie oczywiście małe moje sukcesy. W dziwny sposób inspiruje mnie też to miasto i jego mieszkańcy, czyli moi znajomi i przyjaciele, jest tu jakaś dziwna niepisana moc robienia fajnych rzeczy z powodzeniem (śmiech). Jak na to wszystko patrzą Twoi najbliżsi? Marcin Gmerek: Bycie samotnym pomaga. Na razie nie udało mi się znaleźć takiej kobiety, która by ze mną wytrzymała (śmiech). Jestem trochę taką encyklopedią wiedzy, więc nie mogę się opędzić od miliona pytań, od rozstrzygania różnych sporów, od poradnictwa bliskim znajomym. To powoli staje się dużym ciężarem. Jestem taką ofiarą własnego działania. Ale nie martwi Cię to za bardzo, bo masz na swoim koncie ostatnio sporo sukcesów. Marcin Gmerek: Nie, na razie nie martwi (śmiech). A tych sukcesów jest naprawdę sporo. Na przykład wygrany w ramach Budżetu Obywatelskiego konkurs na realizację górskich rekreacyjnych ścieżek rowerowych, który był efektem 5-6 lat ciężkiej pracy i starań grupy ludzi z prawdziwą pasją. Przekonanie urzędników do tego projektu uważam za duży sukces. Dzięki temu Bielsko-Biała, mam nadzieję, stanie się rowerową stolicą Europy. Nikt takich ścieżek jeszcze tutaj nie widział. Najbliżej coś podobnego jest dopiero w Czechach. Bielskie Koło to także jest Twoja inicjatywa. Marcin Gmerek: Tak, i kolejna rzecz, której sukcesu nikt się nie spodziewał, a która świetnie się przyjęła i jest, powiedzmy, wyjątkowa na tle całej Polski. Bielsko-Biała jest małym miastem, patrząc na statystyki miast, w których funkcjonują tu kurierzy. Mało mieszkańców, górzyste centrum, więc jazda z jednym przełożeniem bez hamulca wydaje się absurdem. Wszyscy się pukali w głowę, jak zaczynaliśmy jeździć z kilkoma osobami. To było cztery lata temu. Teraz grupa BK liczy 500 osób. Robimy Mistrzostwa Polski Kurierów PCMC 2015 – imprezę o wymiarze międzynarodowym. Dzięki temu Bielsko-Biała urosła w oczach całej Polski do rangi miasta, w którym dzieje się najwięcej. Raz w miesiącu odbywa się wyścig zadaniowy, czasem przebierany z różnych okazji, np. świąt (Dzień Kobiet, Święto Zmarłych, Wielkanoc itp.). Ktoś tam produkuje koszulki, mamy logo, ktoś zajmuje się organizacją, są tacy, którzy chcą to wspierać. Korzystasz czasami z innych środków transportu po Bielsku-Białej? Marcin Gmerek: Staram się jak najmniej. Zmuszają mnie do tego jedynie brzydka pogoda lub duże rzeczy, których


nie mogę zabrać do plecaka biegowego lub rowerowego. Wszędzie na świecie ludzie jeżdżą do pracy na rowerach, w garsonkach i garniturach. Bielsko-Biała jeszcze nie jest na to gotowe, ale to się powoli zmienia. Dla motywacji płacę sobie za każdy dzień spędzony na rowerze lub biegiem. Jak to sam sobie płacisz? Marcin Gmerek: Wrzucam sobie do skarbonki ustaloną stawkę – ile kosztowałoby mnie, gdyby dojechał w dane miejsce samochodem albo autobusem, i za każdy dzień bez auta sam sobie płacę. Dycha za dzień na rowerze lub biegiem. Nie mówiąc o pozytywnych konsekwencjach zdrowotnych takiego działania (śmiech). Ile już uzbierałeś? Marcin Gmerek: Rozkułem ostatnio skarbonkę i były tam prawie cztery stówy. Od listopada 2014 do maja 2015. Na co je wydasz? Marcin Gmerek: Inwestuję to w sprzęt sportowy. Gdy będziesz miał 80 lat, też będziesz jeździł na rowerze? Marcin Gmerek: Myślę, że wtedy będzie mi łatwiej jeździć, niż chodzić (śmiech). Miejmy nadzieję, że miasto, gdy skończysz te 80 lat, będzie już bardzo komfortowe dla rowerzystów. Nad czym nowym teraz pracujesz? Marcin Gmerek: Nad przygotowaniem do mistrzostw Polski

kurierów, które odbędą się już w sierpniu tego roku. Rozwijaniem Apetytu na Trening. Przygotowuję się do prac nad górskimi ścieżkami rekreacyjnymi i nową dyscypliną sportu, szczegółów jeszcze nie zdradzę. Powiem tylko, że wspólnie ze świetnym filmowcem Camcraft i fotografem Staronphoto tworzymy materiał, który jest czymś, czego jeszcze nie było. Upakowanie w jednego człowieka dużej ilości sprzętu, który pozwoli mu samodzielnie i szybko dojechać w góry asfaltem, wspiąć się na wybrany szczyt i z niego zjechać po śniegu, po czym wrócić do domu (śmiech). Taka pełna uniwersalność i samowystarczalność. Może nie jest to wyczyn sportowy na najwyższym poziomie, ale takiego połączenia sportów jeszcze nie było, kto wie, może zapoczątkujemy pewnego rodzaju nowy trend. Już niebawem wypatrujcie w sieci filmu „fixie-split”. Czy trzeba mieć wąsa, aby tę dyscyplinę uprawiać? Marcin Gmerek: Nie trzeba, broń Boże (śmiech). Choć już domyślam się, jaka będzie pierwsza, to zapytam Cię o trzy najważniejsze dla Ciebie rzeczy. Marcin Gmerek: Odpowiedź nie może być prosta. Zależy, pod jakim kątem patrzymy. Bo wiadomo, że rodzina i zdrowie są najważniejsze. Ale tak w życiu codziennym ważny jest sport ogólnie, bo wokół sportu dzieje się moje życie, ważni są też przyjaciele, no i góry, które kocham. Dziękuję za rozmowę. Nabrałam apetytu na trening. Za wypożyczenie roweru do sesji dziękujemy sklepowi Antyki, Rynek, Bielsko-Biała

39


ludzie

KOCHAM swoje ŻYCIE! Z Dominiką Gwit rozmawia Anna Rzepka Zdjęcia: Maciej Bernaś i mat. prasowe

NAJWAŻNIEJSZE, BY CZUĆ SIĘ DOBRZE W SWOIM CIELE - MÓWI DOMINIKA GWIT, AKTORKA ZNANA GŁÓWNIE Z ROLI SYMPATYCZNEJ ZOSI, CZYLI „GRUBEJ” Z SERIALU „PRZEPIS NA ŻYCIE”. WSZYSTKICH ZASKOCZYŁA JEJ SPEKTAKULARNA METAMORFOZA, 50 KG MNIEJ W CIĄGU 12 MIESIĘCY! DZIŚ OD JEJ SERIALOWEJ POSTACI RÓŻNI JĄ TO, ŻE ZAMIAST SERNIKA WYBIERA WARZYWA I OWOCE, PROMUJE ZDROWY STYL ŻYCIA ORAZ SKUTECZNIE MOTYWUJE DO NIEGO INNYCH. DOMINIKA POJAWI SIĘ W BIELSKU-BIAŁEJ 13 CZERWCA PODCZAS FESTIWALU WSZECHSMAKI ORGANIZOWANEGO PRZEZ CZANIECKIE MAKARONY, BY WSPÓLNIE Z MONIKĄ MROZOWSKĄ, OMENĄ MENSAH I EKIPĄ TVN-U WZIĄĆ UDZIAŁ W AKCJI „ŚNIADANIE Z GWIAZDAMI”. ZAPRASZAMY NA PL. CHROBREGO, GDZIE OD 9.00 NA KAŻDEGO GŁODNEGO WRAŻEŃ CZEKAĆ BĘDZIE ZDROWE ŚNIADANIE DODAWANE GRATIS DO PYSZNEJ KAWY, ZAKUPIONEJ NA MIEJSCU ZA SYMBOLICZNE 5 ZŁ. SZCZEGÓŁY AKCJI NA: WWW.FESTIWAL-WSZECHSMAKI.PL

40


Name: Dominika Gwit Year: 2015 Weight: -50 kg Sport: yes, yes, yes!

Nie możemy zacząć inaczej, niż od pogratulowania Ci fantastycznej figury i konsekwencji w działaniu! I zastanawiamy się, czy nie męczy Cię już trochę ten temat? Dominika Gwit: Zmieniłam swoje życie, a przede wszystkim myślenie o jedzeniu, swoim ciele. Dlatego nie nudzi mnie ten temat. Zależy mi na tym, żeby motywować innych do zmian, do walki o swoje zdrowie. Mówić więc mogę o tym bez końca. Co Ci pomagało w walce z otyłością? Bardzo trudno jest być konsekwentnym, wszyscy mamy z tym problem... Dominika Gwit: Odchudzałam się przez rok. Najtrudniejsze było podjęcie decyzji. Zbierałam się do tego dwa lata. W końcu powiedziałam dość i zaczęłam walczyć o swoje zdrowie. Obiecałam sobie, że będzie to ostatni raz. Poszłam do dietetyka Konrada Gacy. Otrzymałam plan żywieniowy i treningowy i stosowałam się do niego w stu procentach. Bywało różnie, ale zawzięłam się. Bardzo wspierali mnie rodzice i przyjaciele. Bez nich być może by się nie udało. Mogłam z nimi rozmawiać, chwalić się sukcesami, ale także znajdowałam w nich wsparcie w chwilach kryzysu. Rodzina i przyjaciele dawali mi siłę. Nie złamałam się ani razu, ponieważ za wszelką cenę chciałam osiągnąć swój cel. Wiedziałam, że jeśli się nie złamię, dieta szybciej się skończy. Podczas tych 12 miesięcy zupełnie zmieniłam myślenie. Poznałam siebie. Zakochałam się w aktywności fizycznej. Dziś nie umiem bez niej żyć. Zmieniłam styl życia na zdrowszy. Nie było to proste, ale też nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Dziś jestem silniejsza i zdrowsza, a to daje mi szczęście! Kasia Piasecka w „Stand-up’ie bez cenzury” ma taki monolog mówiący o tym, że jak się schudnie to wszyscy to zauważają i komplementują, a jak pojawia się tycie (lub ktoś jest po prostu otyły), unikają tematu. Komplementów też. Jak myślisz, z czego to wynika? Dominika Gwit: Na świecie od wielu lat panuje moda na szczupłe sylwetki, a zdrowy styl życia stał się ostatnio szalenie popularny. Kobiety zwracają wielką uwagę na to, jak wyglądają. Codziennie na portalach internetowych i w ga-

zetach możemy znaleźć zdjęcia gwiazd i porównania. Przez to wszystkim wydaje się , że jeśli ktoś jest szczupły, to oznacza, że jest piękny. To nieprawda. Każdy ma się czuć dobrze w swoim ciele. Jeżeli przestaje tak być, a co gorsza, nasze zdrowie jest zagrożone, koniecznie trzeba coś z tym zrobić. Znaleźć siłę, by zawalczyć o zdrowsze jutro. Jeśli chodzi o same komplementy, wydaje mi się, że wszystko zależy od tego jakim kto jest człowiekiem. Czy jest skory do komplementów, czy nie. Czy ma naturę zazdrośnika, czy może cieszy się ze zmian swoich najbliższych, przyjaciół, znajomych. Czy rozmiar wpływa na to, jak jesteś postrzegana przez innych? Dominika Gwit: Nigdy tego nie odczułam. Być może tak jest, ale ja o tym nie wiem. Moja rodzina i przyjaciele byli, są i mam nadzieję, będą ze mną zawsze. A to jest dla mnie najważniejsze. To, co myślą o mnie inni ludzi, jest ich subiektywną opinią, do której mają prawo. Za wszystkie opinie pozytywne, ale także te negatywne, dziękuję. Dobrze jest czasem spojrzeć na siebie oczami innych. Chyba większość z nas kojarzy Cię z roli „Grubej” z serialu „Przepis na życie”. Ile z Twojej bohaterki było/jest w Tobie? I bynajmniej nie chodzi nam o kilogramy! Dominika Gwit: Zosia była przede wszystkim młodsza ode mnie i bardziej szalona, aczkolwiek wiele nas łączyło. Ja także myślę pozytywnie, staram się patrzeć na świat przez różowe okulary i kocham ludzi. No i oczywiście, tak jak Zośka, kocham jeść! Dziś różni nas to, że zamiast sernika wybieram warzywa i owoce! I to mnie szalenie cieszy! Na swoim Facebooku publikujesz mnóstwo informacji o osobach, które również podjęły walkę z otyłością. Masz jakieś plany na sformalizowania tych działań? Może jakaś fundacja na rzecz walki z otyłością? Dominika Gwit: Nie czuję się na siłach, aby założyć fundację. Prowadzę cykl ”Odważ(e)ni” w Dzień Dobry TVN, a także jestem ambasadorką kampanii „Jem Drugie Śniadanie”. Dzięki programowi poznaję cudownych ludzi, którzy

41


ludzie Name: Dominika Gwit Year: 2014 Weight: +50 kg Sport: no, no, no!

zawalczyli o lepsze, zdrowsze jutro. Przedstawiam ich historie. W ten sposób chcę promować zdrowy styl życia, motywować i namawiać do zmian. Żyjmy zdrowo! Zwracajmy uwagę na to, co jemy i walczmy o siebie! Jesteś aktorką, w dodatku dość charakterystyczną. Przed podjęciem decyzji o diecie, myślałaś o tym, jak wpłynie ona na Twoją dalsza karierę? I czy coś się zmieniło w tej kwestii? Dominika Gwit: Na początku chciałam schudnąć około 25 kg, aby pozostać charakterystyczną. Myślałam, że jeśli schudnę za bardzo, to wpłynie to na moją pracę. Okazało się wręcz odwrotnie. Po zrzuceniu 30 kilogramów wiedziałam już, że chcę schudnąć jak najwięcej, aby osiągnąć prawidłową wagę. Zmieniłam myślenie i najważniejsze było dla mnie zdrowie. Teraz okazuje się, że podjęłam właściwą decyzję. Już niedługo bowiem zobaczycie mnie Państwo w innej, chudszej roli i bardzo się z tego cieszę! Dobrze, skończymy już temat diety, przewijający się właściwie w każdym wywiadzie z Tobą! Jak wygląda typowy dzień Dominiki Gwit? Oprócz ćwiczeń (wiadomo...) co zajmuje Ci resztę czasu? Może masz jakieś pasje, oprócz aktorstwa? Dominika Gwit: Oprócz tego, że jestem aktorką, od pięciu lat pracuję w mediach. Obecnie jestem specjalistą PR w Agencji ZaZa Media. Codziennie chodzę do pracy, a raz w tygodniu nagrywam cykl dla Dzień Dobry TVN. Cztery razy w tygodniu, wieczorami, można mnie spotkać na siłowni, a w weekendy , jeśli nie pracuję, na spotkaniach z przyjaciółmi. Kocham swoje życie! Podobno pracowałaś w Polskiej Agencji Prasowej, przeprowadzając wywiady m.in. z aktorami. Teraz zajmujesz sie PR-em. Gdzie według Ciebie przebiega granica, pomiędzy kreacją a rzeczywistością? A może wszystko jest kreacją?:) Dominika Gwit: W Polskiej Agencji Prasowej pracowałam przez cztery lata. Od roku jestem natomiast specjalistą PR. Owszem, media kreują rzeczywistość, jednak granicę między rzeczywistością, a kreacją, każdy wyznacza sobie sam.

42

Jestem zwolenniczką prawdy i naturalności. Trzeba być sobą i w zgodzie ze sobą żyć. Uważam, że tylko to daje nam szczęście. To, co dzieje się w mediach to jedno, a to, jak wygląda nasze życie, to drugie. Każdy jest kowalem własnego losu. Nie można się sugerować i na siłę dążyć do ideału. Owszem, szukajmy w mediach inspiracji, to one bowiem pokazują nam świat. Jednak starajmy się wyciągać z tej kreacji tylko te pozytywne rzeczy, które wpiszą się w naszą rzeczywistość. Jak rozwija się Twoja kariera aktorska, gdzie możemy Cię aktualnie zobaczyć? W telewizji, na deskach teatru? Dominika Gwit: Już niebawem wejdę na plan nowego serialu, jednak nie mogę jeszcze niczego zdradzić. Mam także nadzieję, że cykl „Odważ(e)ni” będzie kontynuowany w kolejnym sezonie. Czeka mnie sporo pracy i bardzo się z tego cieszę! Mimo dwudziestu kilku lat zdarza Ci się grać role nastolatek (pozazdrościć!). Pomijając kwestie urody to pewnie dlatego, że masz do siebie dużo dystansu, a Twoją pozytywną energię odczuwają nawet telewidzowie! Jaki jest Twój przepis na optymizm? Dominika Gwit: Przede wszystkim dystans do siebie i świata, a także rodzina i przyjaciele. Mam wokół siebie wspaniałych ludzi i to daje mi siłę do tego, aby każdego dnia uśmiechać się do lustra. A czy jest jakaś wymarzona rola, którą chciałabyś kiedyś zagrać? Może w musicalu – podobno je uwielbiasz. Dominika Gwit: Nie mam wymarzonej roli. Mam nadzieję, że wszystko jeszcze przede mną. Chciałabym dostawać role ciekawe, inspirujące i wymagające. Jakie jest Twoje największe marzenie (nie koniecznie zawodowe), którego spełnienia możemy Ci życzyć? Dominika Gwit: Chciałabym zawsze być szczęśliwa i otaczać się dobrymi ludźmi. To jest moje marzenie. Dziękujemy za rozmowę.


HOTEL W LIZBONIE Tekst: Max Bilski

(…) – Myślałeś nad reportażem? – Joanna wskoczyła do łóżka, cała pachnąca i nasmarowana czymś tłustym. Chwyciła duże zielone jabłko i wbiła w nie zęby, po czym odgryzła pół owocu. Leżałem jakiś metr od niej, a mimo tego kropelki soku prysły mi wprost do oczu. – Cholera! – Skrzywiłem się. – Co ty robisz? Nie potrafisz jeść spokojniej? Przecież nikt ci tego jabłka nie weźmie. Spojrzała na mnie z niekłamanym zdziwieniem. – Ja? A niby co mam robić? Pytałam, jak tam twój reportaż, skarbie. Wymyśliłeś chociaż jedno najmarniejsze zdanie? – Owszem. – Jakie? – Kołek Rozporowy – Że co?! – Rozdziawiła usta, a później się roześmiała. Tego jednego na pewno jej nie brakowało – poczucia humoru. Położyła ogryzek jabłka na nocnej szafce, odwróciła się w moją stronę i przylgnęła całym ciałem do mojego. Zaczęła mi mruczeć do ucha. – Zrobimy sobie dziecko? – wyszeptała. – Może – odparłem. – Pod warunkiem że najpierw przez miesiąc przestaniesz na siebie nakładać tony mazideł. W przeciwnym razie urodzi się nam potwór. Odskoczyła ode mnie. – Tyle w tobie romantyzmu, co w myjni samochodowej! Po chwili zły humor jej przeszedł i znowu tuliła się do mnie. Co było dalej, tego nie będę opisywał. W każdym razie było miło. Po wszystkim zapadłem w przyjemne samcze, jak to określała moja żona, odrętwienie, niestety szybko przerwane jej pytaniem: – I co z tym reportażem? – Jezu, Joasiu, nie mam ochoty teraz o tym myśleć, a co dopiero opowiadać! Zasypiam. Przyjdzie czas, to dokończę. Co cię znowu napadło? I nie jest to żaden cholerny reportaż, mówiłem ci ze sto razy. To zwykły płytki tekst. Bohaterka ma psa, pies ginie, ona rozpacza i kiedy kupuje drugiego, ten pierwszy wraca. I wszyscy są szczęśliwi. Jaki więc reportaż?! – Aha – mruknęła. – Czyli że fajna historia. Odwróciłem się na bok. Chciałem zapomnieć na kilka dni o pracy, a tu masz! Pewnie co chwilę będzie mi o tym przypominać. Podciągnąłem poduszkę pod brodę i powoli zanurzałem się w przyjemnym niebycie. .Joanna musiała spać, bo od dobrej chwili nie wierzgała już nogami ani nie przewracała się z boku na bok. W końcu i ja zasnąłem. Pojęcia nie mam, jak długo to trwało, ale nagle coś wyrwało mnie ze snu. Otworzyłem oczy, ale nic nie widziałem. Przecież była noc, może nawet jej środek! – Michał! Miiichaaał! Słyszysz? Miałem uczucie, że Joanna siedzi mi w uchu. Trudno było jej nie słyszeć.

fragment książki – Odsuń się trochę, na litość boską! Co jest? Nie możesz spać? Wstrzymała na moment oddech. – O! Słyszałeś? – szepnęła ściętym ze strachu głosem. – Co!? – Nooo to, o! Coś miarowo szczękało, trzaskało… czy nie wiem, jak to inaczej określić. Usiłowałem dopasować sobie ów dźwięk do jakiejś konkretnej sytuacji, ale nic mi z tego nie wychodziło. Nagle szczęknęło w naszych drzwiach, po czym usłyszeliśmy ciche kroki i to samo dało się słyszeć nieco obok. – Ktoś sprawdza drzwi! Jezu! To ten włamywacz! Na pewno! Joanna usiadła na łóżku. Zrobiła to dosyć gwałtownie, jakby jej brzuch z nogami łączyła niewidzialna sprężyna. Powoli wysunąłem nogi spod kołdry i namacałem klapki. Podniosłem się. – Co robisz? – szepnęła drżącym z emocji głosem. – A jak myślisz? Idę na paradę rozbudzonych w środku nocy wkurzonych facetów. Prychnęła z niezadowoleniem. Chciała mnie złapać za rękę, ale w porę zdążyłem się odsunąć. – Wracaj, Michał! To nie twoja sprawa! – nalegała. Byłem już przy drzwiach i ani mi w głowie było słuchanie jej biadolenia. Zamierzałem sprawdzić, kto usiłował wejść do naszego pokoju. Nie po to płaciłem za niego, żeby mi teraz jakiś fiut usiłował zakraść się w moje cztery kąty. Nie miałem zbyt wielu zasad w życiu, których bym jakoś szczególnie przestrzegał, ale do własnej prywatności byłem nad wyraz mocno przywiązany. Kiedyś zresztą przeżyliśmy włamanie do domu i było to okropne uczucie. Nie chodziło o skradzione rzeczy i bałagan, ale świadomość tego, że ktoś obcy myszkował w naszych progach, zaglądał w skrywaną prywatność, irytowała i sprawiała, że w połączeniu z bezsilnością czuliśmy się wtedy jak obdarci z ubrań. Najciszej jak tylko potrafiłem uchyliłem drzwi, delikatnie wysunąłem głowę i rozejrzałem się. Z tyłu dobiegł mnie jeszcze głos Joanny. Sycząc jak żmija, żądała, abym natychmiast wrócił. – Michał! Michał! Słyszysz!? Nie wychodź, cholera, żeby cię szlag trafił! No jasne! Pewnie zaraz mnie trafi… Machnąłem na nią ręką i krok za krokiem pomału wypełzłem na korytarz. Było cicho, jak makiem zasiał. Jedyny dźwięk pochodził z zawieszonej tuż nad moją głową świetlówki. Bzyczała jak natrętna mucha uwięziona w szklance. Było to zresztą jedyne źródło światła na korytarzu. Po diabła im tu świetlówka, nie lepiej było zamontować jakąś normalną lampę? Przynajmniej dawałaby poczucie ciepła! Coś ponownie szczęknęło, ale gdzieś w oddali. Odwróciłem się w tym kierunku i wtedy go zauważyłem. Stał już na końcu korytarza i naciskał klamkę pokoju.(…)

43


fashion

44


HOT SPRING-COLD SUMMER’15

​TUNDRA FASHIONLOGIC Marka jest odpowiedzią na otaczające kadry współczesnej ulicy. Inspiracje czerpie z modernistycznych i minimalistycznych form, które swoje odbicie mają w latach 70. TUNDRA nadaje prosty i klarowny przekaz o treści URBAN FASHION. To mianownik, który przyciąga uczucia, a jego wynik jest prosty do zdefiniowania – ubierać, nie przebierać. Wszystko to, co jest zawarte w projektach marki TUNDRA swoje korzenie ma w Bielsku-Białej, a jej twórcy są przekonani, że w modzie najlepsze chwile miasto ma dopiero przed sobą. www.tundrafashionlogic.pl showroom: ul. Jeża 3, Bielsko-Biała

kolekcja: TUNDRA * HOT SPRING-COLD SUMMER’15 | model: Angela Olszewska | foto: Łukasz Kitliński * www.imperfectgallery.eu mua: Beata Bojda * Facebook: Make up artist Beata Bojda | art concept: U-ON * www.u-on.pl | shoes: NUNC Dominika Nowak * www.nuncfashion.com

45


46


47


48


49


inicjatywy

Docierają tam, gdzie inni nie dają rady Tekst: Katarzyna Górna-Oremus, zdjęcie: archiwum

J

ako ekipa narodzili się cztery lata temu i od tamtej pory wzięli udział w największych imprezach sportowych w Polsce. Ekipa ratownicza, która dotrze wszędzie tam, gdzie komuś dzieje się krzywda. Extreme Trauma Team to nie tylko obowiązek, ale również pasja, edukacja, a przede wszystkim autentyczna chęć niesienia pomocy innym. Doskonale zorganizowani i zawsze na posterunku. Cierpliwie nasłuchują, czy ktoś potrzebuje pomocy. Zachowują spokój, a nawet pewnego rodzaju dystans. Są przygotowani na każdą ewentualność. Extreme Trauma Team to nie tylko świetnie wyszkoleni, doświadczeni ratownicy medyczni, lekarze, pielęgniarki, ale również najnowszej generacji sprzęt stanowiący nieodzowny element ich działalności. Szczególnie w tych warunkach i na tej wysokości. Pracują wszędzie, bez chwili wytchnienia. W kraju, jak również poza jego granicami. Zdarza się, że w ciągu jednej imprezy ich medyczne stanowisko udziela pomocy nawet kilkudziesięciu osobom. Ekipa do zadań specjalnych Trwają właśnie zawody z cyklu Downhill, gdzie w każdej chwili może zdarzyć się wypadek. Rowerzyści z wielką brawurą pokonują górskie trasy, wzdłuż których ustawili się wielbiciele sportów ekstremalnych. Każdy poluje na spektakularne zdjęcie, na którym młody sportowiec wykona jedną ze swoich zapierających dech w piersi akrobacji. Nawet ten, kto nie uprawia sportu, poczuje w tym momencie nagły przypływ adrenaliny. W tym wszystkim zdarzają się jednak i wypadki. Obicia, stłuczenia czy zwichnięcia to zaledwie początek listy kontuzji, jakie mogą dotknąć zawodnika. Jeżeli dojdzie do nieszczęśliwego zdarzenia, na miejscu błyskawicznie zjawia się

ekipa ratownicza spod znaku Extreme Trauma Team. – Każdy z nas jest trochę szaleńcem – uśmiecha się Tomasz Grabda, ratownik medyczny, jeden z założycieli grupy Extreme Trauma Team. – Pracujemy siedem w dni tygodniu. Każdy z nas ma swoje codzienne obowiązki, realizujemy się zawodowo na kilku płaszczyznach. Jednak to właśnie niesienie pomocy innym jest naszym powołaniem – dodaje. Minuty decydują o życiu Extreme Trauma Team to projekt zainicjowany przez Tomasza Grabdę, Pawła Pełkę oraz Daniela Kowalczyka, stworzony, by sprostać najbardziej wymagającym klientom, zaoferować kompleksowe zabezpieczenie medyczne każdej imprezy, a także szkolenia z zakresu pierwszej pomocy czy eventy edukacyjne. – Szkolenia z zakresu pierwszej pomocy stanowią ważny element naszej działalności. Czasami minuty mogą zadecydować o ludzkim życiu. To istotne, aby każdy wiedział, w jaki sposób zachować się w sytuacji zagrożenia życia – podkreśla Tomasz Grabda. – Wiele osób nie wie, w jaki sposób zachować się w chwili, gdy ktoś stracił przytomność. Zdarza się, że ktoś wezwie karetkę, ale zdecydowanie za rzadko przystępuje samodzielnie do akcji reanimacyjnej. Ludzie nie wiedzą,

50

od czego zacząć. W pierwszej kolejności należy sprawdzić, czy dana osoba reaguje, czy oddycha. Jeżeli nie, należy przystąpić do działania, czyli wykonać trzydzieści ucisków klatki piersiowej i dwa wdechy ratunkowe. Czynność należy powtarzać aż do przyjazdu karetki ratunkowej – daje wskazówki nasz rozmówca. Extreme Trauma Team tworzą: • lekarze (w tym specjaliści medycyny ratunkowej), • ratownicy medyczni, • pielęgniarki, • specjaliści ratownictwa wysokościowego, jaskiniowego i wodnego. Cała kadra na co dzień pracuje w zespołach wyjazdowych Państwowego Ratownictwa Medycznego, szpitalach i innych jednostkach ratowniczych. To także: • karetki transportowe (podstawowe i specjalistyczne), • quad z przyczepą do transportu poszkodowanych z miejsc trudno dostępnych, • szpitale polowe na bazie namiotów pneumatycznych, posiadające własne zasilanie, oświetlenie, ogrzewanie oraz łączność radiową, • piesze patrole ratownicze, • sprzęt do ratownictwa specjalistycznego, wysokościowego, jaskiniowego przywyciągowego, wodnego. www.facebook.com/ExtremeTraumaTeam


wysmakowane wysmakowane pomysły pomysły reklamowe reklamowe

e-mail: mediani@mediani.pl, tel. 504 98 93 97, www.mediani.pl

AUTOPROMOCJA

Wydaj własną książkę! teraz to takie proste! Podążasz własną drogą, każdego dnia stawiając nowy krok. Twoje życie inspiruje innych, twój biznes daje Ci satysfakcję, Twoja rodzina tworzy własną historię. Pomożemy Ci stworzyć biografię, rodzinną historię, poradnik biznesowy! Napiszemy książkę Twoimi słowami! A może prowadzisz restaurację i realizujesz autorskie pomysły kulinarne? Przepisy na dania, piękne zdjęcia, barwne kuchenne historie mogą znaleźć się w Twojej własnej książce! Pomożemy Ci ją napisać i zrobimy wspaniałe, smakowite zdjęcia. Zapewniamy ciagłość procesu wydawniczego: od pomysłu, poprzez napisanie tekstu przez profesjonalnych autorów, redakcję, korektę, realizację sesji zdjęciowej, projekt graficzny okładki, skład, druk i promocję książki.

e-mail: mediani@mediani.pl, tel. 504 98 93 97, www.mediani.pl

51


reportaż

Służba, która nie zna granic „IŚĆ NA RATUNEK – TO ZNACZY WYCZERPAĆ WSZYSTKIE MOŻLIWOŚCI, TO ZNACZY NIE ODSTĘPOWAĆ NIE TYLKO WTEDY, KIEDY JEST NADZIEJA, ALE NAWET, GDY ISTNIEJE CHOĆBY CIEŃ CIENIA NADZIEI” – GRAŻYNA WOYSZNISTERLIKOWSKA.

Tekst: Katarzyna Górna-Oremus, zdjęcie: GOPR

Spadkobiercy idei, która narodziła się na początku XX wieku. Ludzie, dla których odwaga i ofiarność to nie tylko puste słowa. Ratownicy, którzy godzą czynną i humanitarną pracę z obowiązkiem niesienia pomocy w górach, nawet za cenę zdrowia i życia. Skromni i nader często anonimowi bohaterowie, od których zależy los zagubionych na szlaku turystów. Tak w kilku słowach można opisać wszystkich tych, których wokół siebie skupia Grupa Beskidzka GOPR. Chęć niesienia pomocy Gdyby przeprowadzić uliczną sondę na temat tego, co oznacza skrót GOPR, niewielu podałoby prawidłową odpowiedź. Owszem, nazwa ta tkwi gdzieś głęboko w ludzkiej podświadomości.

Czasami skojarzymy ją w momencie, gdy przypadkowo usłyszymy w telewizji informację o poszukiwaniach turystów, którzy zabłądzili na górskim szlaku. Może także w perspektywie corocznego festiwalu Wondół, który odbywa się w Szczyrku, ktoś odpowie, że to grupa ratownictwa. Tymczasem Górskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe działa nieprzerwanie od kilkudziesięciu lat. Jego członkowie, w dzień i w nocy, dbają o bezpieczeństwo turystów i narciarzy, nie bacząc na przeciwności związane z pogodą. Pracują, nie pytając o wynagrodzenie. Dla nich liczy się idea niesienia pomocy. Dla kogoś, kto nigdy wcześniej nie spotkał się z tym, nie przeżywał na własnej skórze, czym jest wolontariat, może być to trudne do

52

zrozumienia. Jeżeli jednak ktoś poczuł ten dreszcz emocji, tę radość z dawania nadziei i całkowicie bezinteresownej pracy na rzecz drugiego człowieka, ten zrozumie, co leży u podstaw działań ratowników górskich. Sama idea narodziła się w umyśle jednego człowieka. Mariusz Zaruski, choć ukochał morze, to właśnie z górami związał swoje życie. Ten taternik, a także generał brygady Wojska Polskiego, pionier polskiego żeglarstwa i wychowania morskiego, założył w 1909 roku Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe, z którego później, bo w 1952 roku, wyłonił się górski ruch obejmujący swoim zasięgiem wszystkie popularne wówczas pasma górskie w Polsce, w tym również Beskidy.


29.12.2014 |>>> W ostatnich trzech dniach ratownicy Sekcji Babiogórskiej Grupy Beskidzkiej GOPR przeprowadzili cztery trudne wyprawy ratunkowe w Masywie Babiej Góry. Powodem działań były zabłądzenia w trudnym i eksponowanym terenie, hipotermia i odmrożenia. W wyprawach wzięło udział ponad 20 ratowników, część ratowanych osób trafiła do szpitali. Radość Łączy ich pasja i radość z niesienia pomocy innym. Członkowie Beskidzkiej Grupy GOPR wiedzą, że mogą liczyć także na siebie nawzajem. Nawet w najtrudniejszych, życiowych sytuacjach. – Jesteśmy jak jedna wielka rodzina – uśmiecha się Jerzy Siodłak, naczelnik Beskidzkiej Grupy GOPR. Do grupy przynależy 468 członków, z czego przeważającą większość stanowią wolontariusze, którzy nie pobierają wynagrodzenia za służbę. Beskidzki odłam GOPR jest największy w kraju i swoim zasięgiem obejmuje tereny od Cieszyna aż po Babią Górę, koronę Beskidów. – Wśród naszych członków odnajdziemy przedstawicieli wszelkich profesji. Nie tylko zawodowych ratowników medycznych, lekarzy, ale również księży, pastorów, nauczycieli, a nawet kominiarza. Nie brakuje również uczniów i studentów – wymienia Jerzy Siodłak, który zaprosił nas na rozmowę do głównej siedziby grupy w Szczyrku przy ulicy Dębowej 2. Najwięcej pracy mają w zimie, kiedy trwa sezon narciarski (80 procent rocznych przypadków). W ciągu całego roku pełnią stałe dyżury w Szczyrku, gdzie znajduje się centrum dowodzenia (wśród ratowników nazywany małym Pentagonem), a także na Markowych Szczawinach, Hali Miziowej, Klimczoku. W weekendy można ich spotkać na Leskowcu oraz Przysłopie pod Baranią Górą. – Jesteśmy gotowi na każde wezwanie. Zawsze w pogotowiu. Wtedy, gdy wszyscy uciekają do ciepłych domostw, my wyruszamy w góry. Gdy wieje wiatr, mróz przenika do głębi otaczającą przyrodę, gdy zewsząd otacza nas nieprzenikniona ciemność, a z głębi lasu dobiegają nieznane dźwięki, wychodzimy na trasę – mówi pan Jerzy. – Dlatego

Jerzy Siodłak naczelnik Beskidzkiej Grupy GOPR

musimy być zawsze dobrze przygotowani i zdyscyplinowani. W kryzysowych sytuacjach nie możemy wpadać w panikę. Liczy się spokój i pokora wobec sił natury – dodaje. 14.02.2015 |>>> Ratownicy Grupy Beskidzkiej GOPR o godz. 16:30 rozpoczęli poszukiwania mężczyzny, który udał się na trening biegowy w rejonie partii szczytowych Babiej Góry i nie wrócił do schroniska o umówionej porze. O zdarzeniu poinformowali Centralną Stację Ratunkową w Szczyrku znajomi biegacza, którzy oczekiwali jego powrotu na Markowych Szczawinach. Po wielogodzinnych poszukiwaniach natrafiano na ciało mężczyzny w rejonie żółtego szlaku. W wyprawie udział wzięło trzydziestu ratowników Grupy Beskidzkiej oraz siedmiu ratowników Grupy Podhalańskiej GOPR, a ich działania od strony słowackiej wsparli Ratownicy z Horskiej Służby. Bezsilność Mgła, która rozpościera się na szlaku, utrudnia poszukiwania. Ratownicy od kilku godzin poszukują zaginionego mężczyzny, który późną nocą postanowił zdobyć koronę Beskidów. Jest piąta nad ranem i powoli pojawia się znużenie. Nikt nie dopuszcza do siebie myśli, że być może jest już za późno, że nie dotrą na czas. Nadzieja odchodzi na samym końcu. Uczucie, które się wtedy

53

pojawia, towarzyszy im później przez kolejne dni. Poczucie bezsilności jest tym, czego nie są w stanie przezwyciężyć. Mimo to wciąż trwają na straży. – Zdajemy sobie sprawę z zagrożeń, które czyhają na nas na szlaku. To niebezpieczna służba, w której możemy stracić życie. Jednak uczucie niesienia pomocy jest silniejsze. Czasami nie docieramy na czas. Zaginiona osoba zostaje uznana za zmarłą. To przykre. Tym bardziej, że włożyliśmy całe serce w jej poszukiwania. Czasami jest tak, że ratownik po całej nocy ciężkiej pracy powraca na dyżur i dostaje reprymendę z ust turystów, którzy, gdy widzą, że drzemie, negatywnie komentują jego zachowanie – mówi naczelnik Beskidzkiej Grupy. 26.05.2015 |>>> O godz. 14:20 Centralna Stacja Ratunkowa otrzymała zgłoszenie z Komisariatu Policji w Węgierskiej Górce o zaginięciu 83-letniego mężczyzny w rejonie Żabnicy Płone. Poszukiwania prowadziło czterdziestu jeden ratowników Grupy Beskidzkiej patrolujących wskazany teren pieszo oraz na pojazdach mechanicznych. Działania zakończono o trzeciej nad ranem. Mężczyzna został odnaleziony na dworcu kolejowym w Suchej Beskidzkie. Odpowiedzialność Beskidzka Grupa może poszczycić się nowoczesnym sprzętem i systemem łączności, który budzi powszechny podziw wśród kolegów po fachu w kraju i za granicą. – Organizacja i planowanie są kluczem do sukcesu. Podobnie zresztą jak zdyscyplinowani i świetnie wyszkoleni ratownicy. Dysponujemy sprzętem i urządzeniami, które pozwalają nam w krótkim czasie zlokalizować zaginioną osobę. Dodatkowo każdy, kto myśli o wyjściu na górski szlak, może wejść na naszą stronę internetową, gdzie w zakładce „Pogoda” można odnaleźć informację o warunkach i zagrożeniach w górach. Warto także w telefonie zainstalować aplikację „Na pomoc”, która w razie sytuacji awaryjnych może okazać się niezwykle pomocna – dodaje Siodłak. Bilans jest prosty. Na tysiąc osób, które uzyskały pomoc i wsparcie od ratowników GOPR, podziękowanie napisze jedna. Tylko albo aż jedna powie słowo „dziękuję” za uratowane życie. www.beskidy.gopr.pl


AUTOREM ZDJĘĆ JEST ADAM KLIMEK, SPECJALIZUJĄCY SIĘ W FOTOGRAFII REKLAMOWEJ ORAZ SPORTÓW EKSTREMALNYCH. OD 5 LAT TOWARZYSZY GOPROWCOM W NAJTRUDNIEJSZYCH WARUNKACH, DOKUMENTUJĄC ICH PRACĘ. ZDJĘCIA PRZEDSTAWIAJĄ AUTENTYCZNE OBLICZE ELITARNEJ JEDNOSTKI RATOWNICZEJ JAKĄ JEST GOPR. WWW.ADAMKLIMEK.PL

54


55


56


57


58


59


uroda & zdrowie

CHOROBA OKLUZYJNA – DYSFUNKCJA NARZĄDU ŻUCIA Czy wystarczy „tylko” biały uśmiech?

PROMOCJA

skroniowo-żuchwoliwości zaproponowania pacjentowi prawiwych, czy nawet bódłowego leczenia lub nawet obawa przed lów głowy i szumów posądzeniem o nieznajomość tematu. w uszach. Ponadto Leczenie choroby okluzyjnej. Pamogą występować: cjenci z problemami narządu żucia nadwrażliwość zęw Centrum Stomatologii SYPIEŃ mogą bów, pękanie szkliliczyć przede wszystkim na wnikliwą wa, rozchwianie i wszechstronną diagnostykę, umożliwiajązębów, wypadanie cą wybór najbardziej optymalnego sposowypełnień, powstabu korekcji dysfunkcyjnego narządu żucia. Na szczęście dolegliwości związanych wanie tak zwanych W swojej praktyce stomatologicznej, dzięki z dysfunkcją narządu żucia można się pozbyć. odsłoniętych szyjek. ciągłemu podnoszeniu kwalifikacji, wyPacjenci szukorzystujemy najbardziej zaawansowane Prawidłowe ułożenie górnych i dolkają pomocy u neurologa... Bardzo techniki leczenia okluzji. Przykładem na nych zębów oraz ich właściwe i symeczęsto się zdarza, że pacjenci trafiający wnikliwą diagnostykę może być stosowana tryczne kontaktowanie się na całej podo naszej kliniki, u których diagnozuprzez nas deprogramacja według Kois’a. wierzchni to warunki ładnego uśmiechu, jemy chorobę okluzyjną, opowiadają Nasza wiedza, umiejętności, interdyale i potwierdzenie braku anatomicznych o długotrwałych poszukiwaniach przyscyplinarne podejście do procesu leczenia, anomalii. Jednak nie każdy z naszych paczyn dolegliwości bólowych. Kiedy stapartnerski stosunek do pacjenta oraz innocjentów jest w tak komfortowej sytuacji. wiamy diagnozę są zdziwieni, że wszystwacyjna optyka na terapię, to kwintesencja Nieprawidłowości związane z okluzją kie objawy i dyskomfort były wynikiem nowoczesnej stomatologii, będąca efektem zgryzem, są przyczyną wielu stomatolodysfunkcji narządu żucia. O której de licznych szkoleń, w tym wieloetapowego gicznych, i nie tylko, problemów. Czym facto nigdy nawet nie słyszeli. A wielu cyklu kursów w Kois Center w Seattle jest choroba okluzyjna? Czy jest trudna z nich ma ładne i regularnie zachowawpod okiem dr Johna Kois’a, uważanego w diagnostyce? Jak się ją leczy? O wyjaczo leczone zęby, zatem wizyty w gabiw świecie stomatologii za niezaprzeczalny śnienie prosimy specjalistów z Centrum necie stomatologicznym nie są im obce. autorytet i twórcę standardów postępoStomatologii SYPIEŃ z Bielska-Białej. Dlaczego tak trudno diagnozować wania. Od lat specjalizuje się on w twoTematyka leczenia choroby okluschorzenie, biorąc pod uwagę fakt, że rzeniu nowoczesnych schematów dziazyjnej, inaczej zwanej dysfunkcją nawspółczesne kliniki dysponują świetłania, które wpływają na bezpieczeństwo rządu żucia, to temat dość staryw stonym sprzętem? Schorzenie jest bowiem i komfort pacjentów. W naszej klinice lematologii, choć bez wątpienia można trudne w diagnozowaniu, a objawy są czymy pacjentów na światowym poziomie. stwierdzić, że niewielu specjalistów często niejednoznaczne. Odpowiednia Dzięki intensywnym szkoleniom dbając zajmuje się nim w kwestii rozpoznania, wiedza i trening stomatologa pod kątem o Państwa piękny uśmiech skupiamy się diagnostyki i leczenia. Często utrwalainterdyscyplinarnego leczenia pacjenta również na wielospecjalistycznym podejjąc problemy zrobionymi przez siebie jest nieodzowny podczas diagnozowania ściu do aspektów zdrowia narządu żucia. nowymi uzupełnieniami protetycznymi. okluzji. Pozwala to na wyłapanie objawów Czym jest choroba okluzyjna? Jedna i problemów funkcjonalnych z definicji określa ją jako „istnienie dysharnarządu żucia, jako źle dziaCentrum Implantologii monii między formami morfologicznyłającego układu służącego i Stomatologii Estetycznej mi (zęby, okluzja, kości, stawy), a funkcją nie tylko do jedzenia, ale (mięśnie, nerwy), która może prowadzić także oddychania i mówiedo powstania patologicznych zmian nia. Inną kwestią jest fakt, w tkankach lub zaburzeń funkcjonalnych”. że lekarze, na co dzień konWspomniane patologiczne zmiany wpłytrolujący pacjentów, czasem wają niekorzystnie zarówno na zdrowie ignorują zauważane probleuzębienia, jak i funkcjonowanie człowiemy dotyczące na przykład ul: Piastowska 67a, 43-300 Bielsko-Biała ka. Obejmują niekontrolowane zgrzytanie zgrzytania lub uszkodzenia +48 33 822 71 33, +48 516 018 280 zębami, zaciskanie zębów – bruksizm, ale zębów nie próchnicowego recepcja@sypien.pl i są przyczyną bólów zębów, mięśni twapochodzenia. I nie jest to Dołącz do nas! rzy podczas gryzienia pokarmów oraz zawsze kwestia nieuwagi, www.sypien.pl Facebook.com/SypienStomatologia przeskakiwania i trzasków w stawach ale prozaicznie braku moż-

60


Autorski program połączenia trzech urządzeń do modelowania sylwetki i redukcji cellulitu: Fala Akustyczna BTL Endermologie LPG Presoterapia BTL Zapraszamy na bezpłatną konsultację i dobór indywidualnego programu.

w nowym miejscu! ul. Legionów 26-28 budynek H kompleks Nowe Miasto, 43-300 Bielsko-Biała, tel. 33 810 69 89 www.bielsko-biala.dermikasalony.pl

61


uroda & zdrowie

LASEROWA DEPILACJA WŁOSÓW estetikLaser ul. Cechowa 27, 43-300 Bielsko-Biała tel. 730 077 006 e-mail: biuro@estetiklaser.com www.estetiklaser.com

Laser diodowy Vectus™. Komfortowe zabiegi przez cały rok

Aldona Ciwis-Lepiarczyk, mgr farmacji, kosmetolog z 20-letnim doświadczeniem: Na czym polega zabieg depilacji laserowej? Zabieg wykonywany jest laserem diodowym, co oznacza, że światło biegnie wzdłuż włosa do cebulki powodując oddzielenie włosa od cebulki i jej uszkodzenie. Wiązka promieni lasera pochłania barwnik mieszków włosowych – melaninę. Za każdym razem po zabiegu włoski odrastają ale nowe, wychodzące z cebulki, są już dużo słabsze, elastyczniejsze, po czasie zmienia się także ich kolor, długość.

dych – one także nie mają melaniny. W tych przypadkach zabieg będzie nieskuteczny. Także wiek nie gra roli, jedynie posiadanie siwych włosów nie jest wskazaniem. Przed zabiegiem wykonywana jest szczegółowa ankieta, dzięki której można wychwycić ewentualne przeciwwskazania do przeprowadzenia zabiegu. Przeciwwskazaniem jest na przykład nadmierne opalanie oraz korzystanie z solarium. Na jakiej partii ciała można przeprowadzić zabieg? Praktycznie na każdej partii ciała, także na twarzy.

Ile zabiegów należy wykonać, aby osiągnąć spodziewany efekt? Na włosy działamy tyle razy, ile wymaga tego sama cebulka i jej kondycja. Ale średnio skuteczne jest przeprowadzenie 4-6 zabiegów. Jeżeli są problemy typu: karnacja jest bardzo ciemna, włos bardzo jasny, zaburzenia hormonalne, wtedy musimy przewidzieć, że będzie tych zabiegów więcej. Jest to trwały efekt.

Jak przygotować się do zabiegu? Planując zabieg należy pamiętać, żeby nie zażywać leków światło uczulających, preparatów ziołowych, np. dziurawiec, a także kosmetyków i leków złuszczające skórę. Nie można przed zabiegiem, w trakcie i po, wyrywać włosków, ponieważ laserem działa się w odpowiedniej fazie wzrostu włoska. Jeżeli wyrywamy włoski, może się okazać, że zabieg nie będzie skuteczny.

Przeciwwskazania. Zabiegowi mogą poddać się osoby z ciemnym włosem, z jasnym także, ale te z białymi, siwymi włosami już nie, ponieważ siwy włos nie zawiera melaniny. Podobna sytuacja jest w przypadku włosów ru-

Jaka jest optymalna pora do rozpoczęcia serii zabiegów? W przypadku Vectusa każda pora roku jest dobra, nawet lato. Najlepiej jednak zacząć zabiegi po wakacjach, aby do przyszłych mieć już problem z głowy.

62


Czym różni się Laser Vectus od innych tego typu urządzeń? Jest to jedyny tego typu laser wyposażony w czytnik pomiaru melaniny w skórze tzw. Skintel, co oznacza, że każda osoba poddająca się zabiegowi ma wykonany indywidualny pomiar poziomu melaniny, co jest bardzo istotne dla określenia przez komputer dokładności samego zabiegu. Dzięki Skintelowi parametry można ustawiać optymalnie skutecznie i bezpiecznie przeprowadzać zabiegi przez cały rok, chroniąc pacjenta przed poparzeniem. Kolejnym innowacyjnym rozwiązaniem również wpływającym na skuteczność zabiegu jest opatentowana technologia Photon RecyclingSM, która polega na ponownym wykorzystaniu światła w naturalny sposób odbijającego się od skóry. Tym samym, energia emitowana przez laser wykorzystywana jest efektywniej, a skuteczność procedury radykalnie wzrasta. Bardzo wysoki komfort zabiegu zapewnia zastosowane w głowicy rozwiązania Advanced Contact CoolingSM, które powoduje, że skóra chłodzona jest przed, w trakcie i po emisji światła. W rezultacie wyczuwalność ciepła w trakcie procedury jest minimalna, a jej komfort znacznie wzrasta. Laser diodowy Vectus™ jest najszybciej pracującym systemem w swojej kategorii. Dzięki zwiększonej końcówce zabiegowej pozwala wykonać epilację dużych powierzchni w zaledwie kilka minut. WAŻNE: Laser Vectus to jedyny tego typu laser wyposażony w czytnik pomiaru melaniny w skórze tzw. Skintel, co oznacza, że każda osoba poddająca się zabiegowi ma wykonany indywidualny pomiar poziomu melaniny, co jest bardzo istotne dla określenia przez komputer dokładności samego zabiegu.

Anna, lat 30. Prowadzi wspólnie z mężem firmę.

63

ARTYKUŁ SPONSOROWANY

Jestem mocno zapracowaną osobą, ale cenię sobie wygodę i lubię ładnie wyglądać. Niestety mam dość gęsty zarost na nogach i w okolicach bikini. Latem, aby wyjść na plażę, praktycznie codziennie musiałam się golić, ale po tym włosy zrobiły się bardzo twarde. W tym gabinecie jestem zaledwie po raz drugi i jestem zdumiona efektami. Wcześniej przetestowałam już bowiem wiele różnych miejsc, w których wykonywano depilację laserową. Po trzydziestym zabiegu przestałam już liczyć, jak wiele razy. Najpierw w Wadowicach, dokąd przyjeżdżała kosmetyczka z laserem z Krakowa. Rezultaty, owszem były widoczne, ale nie do końca byłam z nich zadowolona. Tych zabiegów zawsze było więcej niż zapowiadano. I tak się zdarzyło, że siedziałyśmy z koleżanką przed kolejną depilacją i w poczekalni przeczytałyśmy o laserze w Bielsku-Białej. Stwierdziłyśmy, że się wybierzemy, bo dlaczego nie spróbować, skoro efekty są jakie są. Pierwszy zabieg miałam więc sześć tygodni temu. Zrobiłam jednocześnie nogi i bikini. I po tym pierwszym razie stwierdzam, że po sześciu tygodniach nogi są absolutnie rewelacyjne! Myślę, że została mi jedna trzecia owłosienia. Jeśli chodzi o ból, zwykle depilacja laserowa bardzo mnie bolała, mimo aplikacji przeciwbólowych maści, chłodzenia woreczkami z lodem itp. Tutaj odczuwa się zdecydowanie mniejszy dyskomfort, nie mogę powiedzieć, że nie ma go wcale, ale co muszę podkreślić, nie miałam znieczulenia! Pani Aldona zapowiedziała, że będę musiała przejść około 6 zabiegów, ale nie wiem czy tak będzie, mam nadzieję, że nie, bo z efektu jestem już teraz bardzo zadowolona.


KONKURS

z wygraj uśmiech marzeń!

Aleja Armii Krajowej 193 43-309 Bielsko-Biała tel. (33) 815 15 15 kom. 697 15 15 15 www.polmedico.com mail: info@polmedico.com

14 znakomitych lekarzy 11 klimatyzowanych gabinetów stomatologicznych super nowoczesna diagnostyka – tomograf 3D 7 stanowisk ortodontycznych łatwy dojazd i wygodny parking

64

PROMOCJA

Zasady konkursu | Prześlij do nas zdjęcie z wakacyjnym uśmiechem – swoje lub Twoich najbliższych! Pokaż, jaką radość sprawia Ci odpoczynek i podróżowanie, a masz szansę wygrać wybielanie zębów – po to, aby Twój uśmiech był jeszcze bardziej zniewalający! Do 31 sierpnia 2015 wyślij zdjęcie swoje lub swoich najbliższych na adres: konkursy@2bstyle.pl. Zdjęcia zostaną opublikowane na profilu 2B STYLE na Facebook w albumie „Konkurs z Polmedico”. Wybielanie zębów wygra osoba, której zdjęcie zgromadzi największą ilość „lajków” do dnia 30 września 2015 r. W konkursie wezmą udział jedynie osoby, które wraz ze zdjęciami prześlą oświadczenie o następującej treści: Oświadczam, że jestem autorem/autorką wykonanych zdjęć oraz znajdujące się na nich osoby wyrażają zgodę na upublicznienie ich wizerunku dla potrzeb konkursu pn. „Konkurs z Polmedico”. Ponadto oświadczam, że wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych dla potrzeb niezbędnych do realizacji „Konkursu z Polmedico” (zgodnie z ustawą z dnia 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych). Imię, nazwisko, kontakt telefoniczny.


65


ekologia

Dziesięć na dziesięć

Po co Wam aż 365 reklamówek ze śmieciami? Wojtek Owczarz: Ta akcja właściwie wynikła z tego, że zadeklarowałem się, iż zbiorę w tym roku 365 reklamówek śmieci, po jednej na każdy dzień. Oczywiście to nie jest tak, że codziennie idę w teren, żeby zebrać reklamówkę śmieci – robię to raz na kilka dni i wtedy jest pięć, sześć pełnych worków. Uświadamia mi to, jak niską mamy ciągle świadomość ekologiczną. Pierwsze dwie reklamówki zebrałem na szlaku górskim na Magurkę Wilkowicką w Beskidzie Małym. Czy w naszym regionie są miejsca szczególnie zaśmiecone? Wojtek Owczarz: Nie ma takich miejsc, wszędzie jest po równo. Ta świadomość, o której wspomniałem, z trudem przebija się przez przyzwyczajenia. Ktoś idzie na wycieczkę w góry albo odpocząć nad brzegiem rzeki, je coś lub pije, ale opakowanie wyrzuca za siebie. Jakby nie można było go zabrać i wrzucić do kosza, tam gdzie jego miejsce. Są całe „stałe miejsca” pełne butelek, zwłaszcza po alkoholu. Który notabene nie może być spożywany w miejscach publicznych do tego nieprzeznaczonych. Ale jest i buch – butelka ląduje w rowie. Czasem te butelki są równo poukładane, jakby ktoś miał z tego zabawę. Smutne to bardzo, bo pokazuje, jak wiele mamy ciągle do zrobienia.

Z Wojtkiem Owczarzem rozmawia Anita Szymańska

FUNDACJA EKOLOGICZNA „ARKA” JUŻ OD 10 LAT WPŁYWA NA WZROST ŚWIADOMOŚCI EKOLOGICZNEJ POLAKÓW. LICZNE AKCJE, DO KTÓRYCH WŁĄCZAJĄ SIĘ TYSIĄCE OSÓB, SĄ NAJLEPSZYM DOWODEM NA TO, ŻE TRZEBA I WARTO ANGAŻOWAĆ SIĘ W DZIAŁALNOŚĆ CHRONIĄCĄ ŚRODOWISKO NATURALNE. NAJNOWSZA AKCJA - 365 REKLAMÓWEK ŚMIECI - TO JEDNA Z DZIESIĘCIU ZAPLANOWANYCH NA 2015 ROK. Z WOJTKIEM OWCZARZEM, PREZESEM FUNDACJI EKOLOGICZNEJ „ARKA” ROZMAWIAMY O INFORMACJI, EDUKACJI, DZIAŁANIU I PLANACH NA KOLEJNE 10 LAT.

Stad pomysł, żeby osobista deklaracja objęła całą Polskę? Wojtek Owczarz: A tak. Mamy specjalną aplikację i poprzez stronę internetową można zadeklarować, gdzie i ile zebraliśmy reklamówek ze śmieciami. Ja oczywiście wolałbym, żeby tych deklaracji było jak najmniej i żeby jednak nie pobijać rekordów, bo to znaczyłoby, że ludzie nie śmiecą w miejscach publicznych. Ale niestety jest inaczej i w tej chwili mamy już ponad dwa tysiące zadeklarowanych reklamówek ze śmieciami. To dużo, taka spora górka. A przecież mamy nowy system gospodarowania odpadami i wszyscy są objęci opłatą za ich wywóz i przetwarzanie. Tylko że przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka. W jaki sposób można przyłączyć się do akcji? Wojtek Owczarz: Właśnie poprzez codzienne usuwanie śmieci ze swojego otoczenia, w czasie wycieczek, spacerów. Mamy lato, okazji po temu będzie mnóstwo, tak jak i okazji do śmiecenia. Zabierzmy ze sobą każdy napotkany na drodze śmieć, a potem możemy swoje „osiągnięcia” wpisać na stronie internetowej www.365reklamoweksmieci.pl. Mimo że mamy już dawno zebrane 365 reklamówek, akcja będzie trwać do końca tego roku. Jaki jest spodziewany efekt akcji? Wojtek Owczarz: Jak przy każdym z naszych działań, tak i tu mówimy o edukacji, ale edukacji poprzez działanie. Nie trujemy opowiadaniami o tym, co zrobić, żeby świat był bardziej czysty, tylko to robimy. Idziemy i zbieramy śmieci, staramy się uwrażliwiać innych na to, że papier czy puszka w rowie nie muszą być

Treści zawarte w publikacji nie stanowią oficjalnego stanowiska organów Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Katowicach

66


elementem naszej codzienności i wcale nie muszą „ozdabiać” krajobrazu. Akcja to nie tylko konkretny efekt ekologiczny – zebranie śmieci z miejsc przyrodniczych, w których najbardziej denerwują. Bo czy ktoś lubi spędzać wakacje na śmietniku lub spacerować po zaśmieconym lesie? Arka obchodzi w tym roku dziesięciolecie istnienia. Co zmieniało się w świadomości ekologicznej Polaków przez te 10 lat? Wojtek Owczarz: Dużo się zmieniło. Wprowadzane są nowe, proekologiczne rozwiązania w gospodarce, ale też w naszym codziennym otoczeniu. Ciągle mówi się o ekologii, ale też dyrektywy unijne wymuszają wprowadzanie pewnych rozwiązań. Ciągle jeszcze świadomość jest za mała. W Polsce na wysypiska trafia aż 70% śmieci. W Niemczech, Holandii czy Szwecji – tylko 1%. Trzeba coś z tym zrobić, a konkretnie – przerobić. Ale żeby przerobić śmieci, trzeba je najpierw zebrać i posortować. Jest coraz więcej firm zajmujących się profesjonalnym recyklingiem i upcyklingiem. I to też promujecie? Wojtek Owczarz: Oczywiście, o tym też mówimy. Ale wracając do tematu, 10-lecie Arki świętujemy bardzo pracowicie. Oczywiście poprzez działanie – czyli mamy 10 akcji na 10 lat. W tym jednym roku. Jesteśmy bardzo otwarci w swoich działaniach, zapraszamy do aktywności każdego, komu los naszego otoczenia nie jest obcy. Prowadzimy tak wiele działań, że na pewno każdy znajdzie coś dla siebie. Jakie to akcje? Wojtek Owczarz: Jest kilka, które już są dobrze znane – jak Drzewko za surowce, Listy dla Ziemi, Rower pomaga, Uśmiech dla Ziemi, Drzewo szczęścia, Dzień dobrych uczynków. Ale jest też kilka nowych, jak wspomniane 365 Reklamówek Śmieci, Kompostownik cud życia, My siejemy, Elektrośmieci dla dzieci. Czego dotyczą nowe akcje? Wojtek Owczarz: Elektrośmieci dla dzieci to ewolucja naszej akcji Drzewko za surowce, ale w tym wydaniu skupiamy się na odbiorze od ludzi elektrośmieci, które sprzedajemy firmom recyklingowym, a za pozyskane pieniądze dożywiamy dzieci. O akcji 365 Reklamówek Śmieci mówiłem wcześniej, ale nowością jest też My siejemy – promowanie zakładania przydomowych ogródków zamiast bezużytecznych trawników. Żeby żyć, musimy się odżywiać. Zdrowe jedzenie jest bardzo ważne. A ogród owocowo-warzywny może być piękny i pożyteczny. I do zakładania takich ogrodów zachęcamy. Założenie własnego ogrodu i doglądanie go to doskonały pretekst do rozmów o tym, czym się karmimy, do czego służy nam jedzenie, czym jest wszechobecna konsumpcja, co to jest rolnictwo przemysłowe i w jaki sposób niszczy środowisko naturalne poprzez ograniczanie bioróżnorodności. Własnoręczne wysianie warzyw, posadzenie drzew i krzewów owocowych pokaże dzieciom, że pokarm to nie tylko sterylnie zapakowane, krzyczące sztucznymi barwami produkty w marketach, ale część świata

przyrody, którą możemy wykorzystywać z poszanowaniem jej zasad. Własny ogród owocowo-warzywny może stać się oazą, ale także pracownią naukową w plenerze. A Kompostownik cud życia? Wojtek Owczarz: Wiele odpadów możemy samodzielnie przemienić w... nawóz organiczny, który pomaga roślinom. To humus powstający z odpadów gromadzonych w kompostowniku! Jest podobny do ziemi, lecz ma o wiele więcej minerałów. Dodany do ziemi wzbogaca ją o składniki odżywcze i mineralne potrzebne roślinom. Są wtedy zdrowsze i mają większą odporność na choroby oraz szkodniki. Są piękniejsze, smaczniejsze i bogatsze w składniki odżywcze. Dzięki niemu ilość odpadów, których musimy się pozbyć, zmniejszy się od 30 do 50%. Trzymamy kciuki za to, aby wystarczyło wam sił, 10 akcji w jednym roku to ogromna ilość pracy. Wojtek Owczarz: Tak, ale ta praca przekłada się na efekty. Kiedy spływają do nas deklaracje ze szkół o przystąpieniu do akcji Listy dla Ziemi – a w tym roku jest to już około 500 tysięcy osób z 300 gmin – wtedy wiemy, że to, co robimy ma sens. Albo kiedy dzięki zbiórce surowców możemy nakarmić dzieci. To jest konkretny wymiar naszej działalności. Zresztą bardzo nam zależy na tym, żeby w akcjach brały udział dzieci, bo to one mają tworzyć ten bardziej ekologiczny świat przyszłości. Gdzie będzie Arka za kolejne 10 lat? Wojtek Owczarz: W Polsce przyszłość organizacji ekologicznych jest trudna do określenia. Przede wszystkim ze względu na to, że powstają organizacje ekologiczne przy podmiotach komercyjnych, przy korporacjach, jako element odpowiedzialności społecznej przedsiębiorstw. Organizacje korporacyjne konkurują z takimi jak nasza, ponieważ mają większy wkład własny, jeśli chodzi o aplikowanie do projektów dofinansowywanych ze środków budżetowych. Ja jednak uważam, że działalność organizacji pozarządowych powinna być odrębna od komercji, bo to podważa sens budowania kapitału społecznego, jaki tworzą NGO-sy (Non Governmental Organization). Zobaczymy zatem, czy nasza działalność nie będzie zmuszona do komercjalizacji, czego bym osobiście nie chciał. Dziękuje za rozmowę.

Treści zawarte w publikacji nie stanowią oficjalnego stanowiska organów Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Katowicach

67


sport

Potrafiłem walczyć o swoje marzenia Tekst: Marcin Nikiel, zdjęcie: Jacek Kliś

DO SUKCESU DOJŚĆ MOŻNA PRZEDE WSZYSTKIM DROGĄ CIĘŻKIEJ I WYTRWAŁEJ PRACY, KONSEKWENTNIE REALIZUJĄC WYZNACZONE CELE. I PODĄŻAJĄC ZA MARZENIAMI. GRZEGORZ KOTOWICZ, CZECHOWICZANIN, W NIEŁATWYCH DLA SIEBIE CZASACH DZIECIŃSTWA WCALE NIE ZAPOWIADAŁ SIĘ NA SPORTOWCA I CZŁOWIEKA, O KTÓRYM KILKANAŚCIE LAT PÓŹNIEJ MÓWIĆ BĘDZIE CAŁA POLSKA. – NIE BYŁEM GRZECZNYM DZIECKIEM I SWOJE WYBRYKI MŁODOŚCI ZALICZYŁEM. ALE W RODZINNYM DOMU WPOJONO MI TAKIE WARTOŚCI, DZIĘKI KTÓRYM PEWNYCH GRANIC NIE PRZEKRACZAŁEM – MÓWI DWUKROTNY MEDALISTA IGRZYSK OLIMPIJSKICH W KAJAKARSTWIE.

Na sportowym szczycie Grzegorz Kotowicz znalazł się w bardzo młodym wieku. Tuż po ukończeniu 19 roku życia sięgnął po brązowy medal Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie. Sukcesu, osiągniętego w konkurencji dwójek na dystansie 1000 metrów wspólnie z Dariuszem Białkowskim, opierając się na racjonalnych przesłankach, nikt przewidzieć nie mógł. – Dopiero na ostatnich zawodach międzynarodowych przed olimpiadą uzyskaliśmy olimpijską kwalifikację. Do startu w Duisburgu nie ukończyliśmy żadnego biegu bez podpórki – przypomina kajakarz z Czechowic-Dziedzic. Już sam udział w igrzyskach olimpijskich w Barcelonie był więc nie lada wydarzeniem w życiu młodego sportowca. Na tym jednak Kotowicz poprzestać nie zamierzał. „Młody, swoje już zrobiłeś, teraz jedziesz po naukę” – tak żegnano czechowickiego olimpijczyka w jego rodzinnym mieście. „Jak będziesz się prawidłowo rozwijał, to za cztery lata

może zdobędziesz medal” – już w olimpijskiej wiosce w Barcelonie mówili mu doświadczeni koledzy z kajakarskiego teamu. Brak dużych oczekiwań okazał się… pomocny. Duet Kotowicz/Białkowski nie miał podczas swoich startów nic do stracenia. – Jak ja marzę, by zdobyć taki medal, pomyślałem sobie, oglądając olimpijski krążek w przededniu naszej rywalizacji. Czuliśmy się mocni. Naszym atutem była młodość. Nie baliśmy się nikogo i jechaliśmy „na maksa”. Wszystkich zszokowaliśmy – wspomina Kotowicz, który brązowym medalem sprawił sobie wyśmienity prezent urodzinowy na dziewiętnastkę. Szczęśliwa passa kajakarza nie zakończyła się olimpijskim wyczynem. Rok później na świat przyszedł jego syn Dawid. Życie Kotowicza zmieniło się, a swoje sportowe pragnienia mógł dalej realizować przy ogromnym wsparciu, jakiego udzielała mu żona Marzena. – Już samo to, że godziła się na moje wyjazdy i znosiła długie rozstania, było świadec-

68

twem wyrozumiałości i wspierania mnie w tym, do czego dążę. Gdy wracałem do domu, cieszyliśmy się wspólnymi chwilami – opowiada Grzegorz Kotowicz. Rodzina zawsze odgrywała w jego życiu istotną rolę. Do 7 roku życia Kotowicz wraz z rodzicami i bratem mieszkał na osiedlu górniczym. Uczęszczał do szkoły podstawowej nr 2, w której dał się poznać jako dziecko bardzo zdolne i inteligentne, ale jednocześnie charakterne. – Zanosiło się w pewnym momencie, że zostanę przeniesiony do innej klasy albo nawet szkoły. Kilka razy poniosło mnie. Były jakieś powybijane szyby i podobne wybryki młodości. Ale zawsze dobrze się uczyłem i byłem lubiany przez nauczycieli. Bardzo ich szanowałem. Zostałem wychowany w myśl tego, że pewnych zasad nie można naruszać – podkreśla Kotowicz. Kajakarstwem na poważnie zainteresował się właśnie w podstawówce. Fascynacja tym sportem wzięła się ze wspólnych wypadów z tatą nad staw


Kopalniok. – Tata wędkował, a ja oglądałem trenujących kajakarzy. Pamiętam też, jak kiedyś poszliśmy z kolegami nad staw i wróciliśmy do domu bardzo późno wieczorem. Dopiero dzięki interwencji sąsiada udało się uprosić moich rodziców, żeby jednak wpuścili mnie do domu. To oczywiście była taka „gra wychowawcza” prowadzona przez mojego tatę – uśmiecha się. Mimo rozwoju sportowej kariery Kotowicz nigdy nie zaniedbał edukacji. Gdy zdobywał medal w Barcelonie, był uczniem czechowickiego technikum górniczego, później studiował w Warszawie, mając na uwadze to, że kariera wiecznie trwać nie będzie. Na przestrzeni kilku sezonów startowych zdołał jeszcze raz stanąć na olimpijskim podium (brąz w Sydney w konkurencji czwórek na 1000 m), wywalczyć 8 medali mistrzostw świata i 7 w rywalizacji na Starym Kontynencie. Kotowicz zdobył ponadto prestiżowy Puchar Świata, gdy w roku 1997 wygrywał jak na zawołanie.

Wyczynowo z kajakami wziął rozbrat w wieku 28 lat. – Mój syn szedł wtedy do szkoły i uznałem, że najwyższa pora, by poświęcić się całkowicie rodzinie. Poza tym byłem już spełniony sportowo. Zakończyłem sportową przygodę, będąc w światowej czołówce, więc wybrałem na to dobry moment i nie żałowałem podjętej decyzji – stwierdza utytułowany kajakarz. Ze sportem nie mógł się oczywiście rozstać całkowicie. Swoją wiedzę przekazywał młodym adeptom kajakarstwa jako trener w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Czechowicach-Dziedzicach. Aktywnie działał w strukturach Polskiego Związku Kajakowego i Międzynarodowej Federacji Kajakowej. Od 2009 roku Grzegorz Kotowicz jest dyrektorem Centralnego Ośrodka Sportu w Szczyrku, który pod jego kierunkiem prężnie się rozwija. – Nasz ośrodek jest jednym z lepiej funkcjonujących w kraju. Tylko w ostatnich trzech latach udało się ściągnąć do Szczyrku inwestycje

69

na kilkadziesiąt milionów złotych. A to jeszcze nie koniec. Mamy w Szczyrku kompleks skoczni, dwie hale sportowe wraz z internatem sportowym, nowoczesną kolej linową na Skrzyczne – wylicza Kotowicz. By pełnić swoje aktualne obowiązki w sposób jak najbardziej fachowy i rzetelny, Kotowicz odbył studia menedżerskie MBA, nabył ponadto wiele cennych umiejętności w zakresie kontroli finansów i audytu wewnętrznego oraz zarządzania zasobami ludzkimi. W życiu wykorzystuje natomiast w dużej mierze te wartości, które wyniósł z rodzinnego domu. – Wpojono mi solidność, punktualność i szacunek dla innych, szczególnie osób starszych. Każdego sportowca cechuje to, że cel realizuje do samego końca. Jestem dumny, że zawsze w życiu potrafiłem walczyć o swoje marzenia, które udawało mi się spełniać dzięki optymizmowi i wierze w to, że nie ma rzeczy, których nie da się osiągnąć – mówi Grzegorz Kotowicz.


kulinaria

70


G

R

H

W UPALNE DNI PRAGNIENIE NAJLEPIEJ GASI… GORĄCA HERBATA. A LEKKA I SŁODKA ŚWIETNIE UZUPEŁNIA PŁYNY. NIEMAL KAŻDĄ Z NICH MOŻNA UROZMAICIĆ DODAJĄC LÓD, SOKI LUB OWOCE. PODPOWIADAMY, JAK SKUTECZNIE I ZE SMAKIEM RADZIĆ SOBIE Z PÓŹNOWIOSENNYMI I LETNIMI UPAŁAMI ZA POMOCĄ HERBATY.

wody, 1 szklankę cukru i 3/4 szklanki soku z cytryny. Zagotowujemy wodę, zalewamy nią saszetki herbaty i zaparzaj przez kilka minut. Dodajemy następnie cukier oraz sok z cytryny i dobrze mieszamy. Czekamy aż przestygnie i podajemy z lodem i liściem mięty. Pyszne! nną propozycją, nieco bardziej zaskakującą jest połączenie truskawek i bazylii. I choć z pozoru może wydaje się dziwne, to jednak jak już raz spróbujesz, to nie będziesz mogła się obyć bez tego orzeźwiającego napoju. Jak go zrobić? Zagotowujemy wodę, zalewamy nią 8 saszetek herbaty, najlepiej czarnej. W oddzielnym garnuszku gotujemy 1 szklankę wody, dodajemy 3/4 szklanki cukru i dobrze mieszamy. Ściągamy z ognia, dodając 1 szklankę świeżych liści bazylii i zaparza pod przykryciem około 10 minut. Wyciągamy bazylię i dodajemy około pół kilograma pokrojonych truskawek. Odstawiamy na bok i czekamy aż wystygnie. Po wystygnięciu mieszamy herbatę z wodą truskawkowo-bazyliową. Podajemy z kostkami lodu. aszą ostatnią letnią propozycją jest pyszne smoothie z zieloną herbatą i ananasem. Do przygotowania tego zdrowego i energetycznego napoju herbacianego bę-

I

dziemy potrzebowali: ananasa (najlepiej świeży), cztery torebki-piramidki herbaty zielonej LOYD Chun Mee, kostki lodu, 3/4 szklanki zimnej wody, cukru (lub syropu cukrowego). Kroimy dwa obrane plasterki ananasa. Saszetki zielonej herbaty, kilka kostek lodu, odrobinę syropu cukrowego (trzcinowego) i 3/4 szklanki zimnej wody wrzucamy do naczynia. Wszystko miksujemy za pomocą blendera i przelewamy do szklanki. Można dodać przekrojony plasterek ananasa na ściankę szklanki dla dekoracji. rzepisy można oczywiście mnożyć, bo są ich tysiące. Można jednak również zdać się na własną pomysłowość i intuicję. Jeśli zaś nie kręcą nas zabawy z herbatami, warto po prostu pamiętać, że herbatę – nawet w czarną, bez dodatków – naprawdę trzeba pić latem.

P

N

71

ARTYKUŁ SPONSOROWANY

dy z nieba leje się skwar – co oczywiste – bardzo często chce nam się pić, a ilość spożywanych przez nas płynów znacząco wzrasta w porównaniu z chłodniejszymi porami roku. Co ciekawe, pragnienie ugasić najlepiej nie zimnym napojem, a np. gorącą herbatą. Dzieje się tak dlatego, że nasz organizm musi cały czas zachowywać stałą temperaturę i dlatego na zimny napój reaguje... poceniem się, co w efekcie wzmaga nasze pragnienie. Łyk zimnego napoju jest niekwestionowaną ulgą, ale jest to ulga zazwyczaj chwilowa. Ciepły z kolei, podnosi temperaturę ciała, co sprawia, że wydaje nam się, że jest chłodniej niż w rzeczywistości. – Dobrze, żeby ta gorąca herbata była słodka i miętowa. W ten sposób gaszą pragnienie mieszkańcy ciepłych rejonów naszej planety, jak choćby państw arabskich, a także Kazachstanu czy Rosji – mówi Sylwia Mokrysz z zarządu Mokate, producenta m.in. takich herbat jak LOYD i Minutka. Ciekawym przykładem gaszenia pragnienia i walki z upałem gorącą herbatą są żeglarze. Otóż wielu z nich pije gorącą herbatę z… solą, która zatrzymuje wodę w organizmie i uzupełnia elektrolity, które tracimy pocąc się. acząc się gorącą herbatą musimy jednak pamiętać, że ciepły napój powoduje tylko pozorne uczucie chłodu, dlatego nie zapominajmy, że w gorące dni powinniśmy intensywnie nawadniać organizm. – Słaba herbata doskonale uzupełnia płyny w organizmie, co jest szczególnie istotne w najgorętszych miesiącach roku. Najlepiej w tym celu stosować różne rodzaje herbat – czarną, zieloną, herbatki owocowe, czerwone – dodaje Sylwia Mokrysz. erbata latem to jednak nie tylko sposób na gaszenie pragnienia i nawadnianie organizmu. To również pole do popisu dla kreatywnych osób lubiących urozmaicać napary i czerpać prawdziwą radość z ich picia. Latem często bowiem przygotowujemy herbatę w nowej, mrożonej odsłonie. Pomysłów na jej wykorzystanie jest mnóstwo. Wystarczy do zaparzonego naparu dodać owoce, kostki lodu czy sok i orzeźwiający napój gotowy. Najbardziej popularne są mieszanki z cytryną. Do stworzenia takiej herbaty potrzebujemy: 4 saszetki czarnej herbaty LOYD Dark Kenya lub LOYD Ceylon, 3 szklanki


Jeden Dzień ze „Śląskimi Smakami” www.slaskiesmaki.pl www.silesia.travel

Szlakiem Książąt Pszczyńskich Czy Śląsk to odpowiednie miejsce na letni wypoczynek? Zwykle na wakacyjne wyjazdy obieramy kierunki: morze, góry, jeziora. Ale Śląsk? Przecież tam są tylko kopalnie, tłok, brak świeżego powietrza. Czas zmienić tę niczym niezasłużoną opinię. Ten region Polski obfituje w mnóstwo atrakcyjnych miejsc, do których w tym wyjątkowym czasie warto zajrzeć, jeśli nie na dłuższy pobyt, to choćby na kilka dni. W tym odcinku kulinarnych podróży ze Śląskimi Smakami odwiedzimy okolice Tychów i Pszczyny. Tereny te otoczone są lasami mieszanymi, wśród których ukryte są cudowne zakątki, takie jak Jezioro Paprocańskie, nad którego brzegami chętnie czas wolny spędzają okoliczni mieszkańcy. To urokliwe miejsce umożliwia piesze i rowerowe wycieczki, pływanie i opalanie się. Tychy znane są na całą Europę, a może i świat dzięki ponad 400-letniej tradycji piwowarskiej. Jeszcze do czasów powojennych funkcjonowały tu dwa browary, tworząc wspólną historię. Warto się tej historii przyjrzeć, zwłaszcza że jest ona tu wyjątkowo atrakcyjnie prezentowana. W Tyskim Browarium wiele można dowiedzieć się o historii browarnictwa, czasach współczesnych, zobaczyć na żywo, jak produkuje się chmielowy trunek oraz posmakować go w Pubie Tyskiego Browaru.

Wystarczy nam dnia, aby zajrzeć do wspaniałego Muzeum Zamkowego w Pszczynie. W świetnie zachowanych wnętrzach odtworzono wygląd i wyposażenie z czasów, gdy po zamkowych pokojach przechadzała się księżna Daisy. Od niedawna do dyspozycji turystów oddane zostały odrestaurowane Stajnie Książęce, w których organizowane są ciekawe wystawy, eventy i koncerty. Zamek otoczony jest pięknym parkiem z oczkami wodnymi i niezwykłymi okazami drzew. Miejsce to uwielbiają szczególnie młode pary, którym park służy za tło do ślubnych zdjęć.

Pszczynę od Goczałkowic-Zdroju dzieli żabi skok. Nie można, będąc tak blisko, nie zobaczyć ogrodniczej perełki. Ogrody Kapias powstały z pasji i miłości do roślin ich założyciela, Bronisława Kapiasa, który zgromadził tutaj wiele gatunków roślin. Latem ogród mieni się kolorami i pachnie nieprawdopodobnie. Tutaj można się naprawdę zrelaksować.

Podążając na południe regionu, do Pszczyny, w ciągu jednego dnia zobaczymy dwie niezwykłe atrakcje. Jedna to Pokazowa Zagroda Żubrów. W zagrodzie żyje obecnie siedem żubrów, które są potomkami nielicznych ocalałych po zawierusze wojennej przedstawicieli tego gatunku. To fantastyczna sposobność podpatrzenia, jak w niemal naturalnych warunkach żyją te majestatyczne zwierzęta, które zaraz po orle bieliku stanowią jeden z najbardziej rozpoznawalnych przyrodniczych symboli naszego kraju.

Szlak Kulinarny „Śląskie Smaki” tworzy 29 restauracji serwujących dania kuchni regionalnej przygotowane według tradycyjnych receptur. Więcej informacji na stronie www.slaskiesmaki.pl Pobierz darmową aplikację Śląskie Smaki, dzięki której bez problemu trafisz do restauracji Szlaku Kulinarnego, otrzymasz informacje o promocjach i skorzystasz z ponad 500 przepisów na dania kuchni regionalnej województwa śląskiego.

72


Tego musisz spróbować! Zwiedzając atrakcje Pszczyny i Tychów wstąp koniecznie do restauracji Szlaku Kulinarnego „Śląskie Smaki” Hotel Styl 70 w Piasku koło Pszczyny Znakomita, dobrze doprawiona i kremowa zupa krem z bani, czyli z dyni, z dodatkiem prażonych płatków migdałów i zacierki to jedno z dań serwowanych w hotelowej restauracji. Zdrowe i pożywne, dla niego warto wracać do tego miejsca. www.hotelstyl70.pl

Restauracja U Przewoźnika w Tychach Serwowane tu buchty Śląskie Niebo, to prawdziwe niebo w gębie. To tradycyjna potrawa, lecz w nowoczesnym wydaniu, na którą składają się wieprzowina i boczek duszone w suszonych owocach. Podawane z buchtami, czyli kluskami na parze. Świetna fuzja tradycji i nowych kulinarnych trendów. www.uprzewoznika.pl

Kurna Chata w Tychach Gałuszki to małe kluseczki z tartych ziemniaków popularne w południowej części regionu, zwane również kluskami fusiatymi, podane w smakowitym sosie śmietanowym z dodatkiem boczku. Pycha! www.kurna-chata.pl

Restauracja Smak Regionu w Pawłowicach Wodzionka to jedna z potraw, których trzeba spróbować, będąc w tych okolicach, aby powiedzieć, że posmakowało się Śląska. Tradycyjna śląska zupa świadcząca o zaradności śląskich gospodyń domowych. Przygotowana na bazie czerstwego chleba, czosnku i tłuszczu. Zdrowa, rozgrzewająca i bardzo smaczna. www.smakregionu.com

Restauracja Karczma Wiejska w Jankowicach Zupa z podgrzybków. Wyśmienita, kremowa zupa z kawałków grzybów podawana jest z łazankami. Najsmaczniejsza w sezonie, kiedy okoliczne lasy obfitują w grzyby. www.karczmawiejska.pl

Restauracja Frykówka w Pszczynie Będąc na pszczyńskim rynku trzeba spróbować tego, co niegdyś lubiła jadać słynna Daisy von Pless. Kucharze pszczyńskiej Frykówki Sekretem Księżnej Daisy nazwali parfait z chałwy – wykwintny, lekki i aksamitny deser na bazie chałwy. www.frykowka.pl

Restauracja Pod Prosiakiem w Tychach Królik w rozmarynie z kluskami to propozycja dla miłośników tradycyjnej kuchni śląskiej. Znakomity, delikatny królik marynowany w warzywach i ziołach podawany jest w sosie rozmarynowym z dodatkiem klusek śląskich i marchewki z groszkiem. www.podprosiakiem.pl

Restauracja Warownia Pszczyńskich Rycerzy w Pszczynie W niezwykłym miejscu zwykła-niezwykła zupa krem z chrzanu podawana w kociołku. Chrzanica serwowana jest z pieczonymi kartofelkami i wiejskim jajem. Smaku temu niezwykle aksamitnemu kremowi chrzanowemu dodaje wiejska kiełbasa. www.warownia.com.pl

Restauracja Zacisze w Pszczynie-Brzeźcach Kopa Pszczyńska to charakterystyczny dla okolic Pszczyny deser – połączenie bakalii i owoców nasączonych spirytusem z dodatkiem bitej śmietany. Gorąco polecamy. www.restauracjazacisze.eu

ARTYKUŁ SPONSOROWANY

Artykuł powstał we współpracy ze Śląską Organizacją Turystyczną

73


podróże

Na tropie historii JEŚLI KTOŚ UWAŻA, ŻE DUŻO CHODZIŁ, POWINIEN TO SKONFRONTOWAĆ Z MOIM DOŚWIADCZENIEM W RZYMIE. Z CAŁĄ PEWNOŚCIĄ, POGANIANA PRZEZ RODZINĘ, PRZESZŁAM MIASTO NAD TYBREM WZDŁUŻ I WSZERZ. I NIE ŻAŁUJĘ!

Tekst i zdjęcia: Katarzyna Górna-Oremus

Ludzie i koty Pociąg na szczęście nie ruszył, a moja córka wydostała się z pułapki (wytargałam ją z tych żarłocznych drzwi). Mogliśmy więc już bez przeszkód dotrzeć do hotelu. Nie minęła godzina, a uznaliśmy, że przyszła pora na pierwsze, o zgrozo!, zwiedzanie. Czułam jeszcze kołatanie serca po locie samolotem, a tu masz! Mam się zbierać i iść! A gdzie chwila na kontemplację chociażby? Uległam jednak i wsiedliśmy w pierwszy nadjeżdżający tramwaj. Pojęcia nie mieliśmy, gdzie wysiąść. Ruszyliśmy zatem przed siebie, po drodze pokonując najwyraźniej barierę czasu, bo gdy wysiedliśmy w dzielnicy Argentina, miałam wrażenie, że lada moment ujrzę przechadzającego się w białej tunice Gajusza Juliusza Cezara. Stałam na schodach, w miejscu śmierci Cezara i wręcz namacalnie czułam, jak duch historii materializuje się na naszych oczach. W Rzymie nie sposób bowiem uniknąć takich wycieczek w czasie. Tymczasem nastrój nasz pękł jednak nagle, niczym bańka z mydła, za sprawką. miauczącego kota. I to niejednego. Staliśmy nie tylko w historycznym miejscu, ale też tuż obok kociego schroniska! Rzymianie mają bowiem to do siebie, że lubią zaskakujące sytuacje. Urządzili więc kocie królestwo tuż obok schodów, na których zamordowano wielkiego rzymskiego wodza. Zwiedzamy w ciemno Nie tylko koty mogą w Rzymie zaskoczyć. Nas zafascynowało nabożne wręcz podejście rzymian do wykopalisk, do pamiątek historii, a z drugiej strony – tony śmieci na ulicach, pędzące skutery i mnogość turystów z każdego zakątka świata. Nie zdążyłam zrobić zdjęcia, ale raz widziałam człowieka,

74

który mapę miasta miał przytwierdzoną do brzucha, tak że idąc, mógł na nią spoglądać, a jednocześnie miał wolne ręce. Wyglądał jak dyrygent z partyturą przed nosem. W ogóle co drugi spacerowicz w centrum miasta chodził z mapą w ręce. My też. Nie sposób bowiem zapamiętać plątaniny rzymskich uliczek, gdy chce się trafić w określone miejsce. Po jakimś czasie daliśmy sobie jednak spokój z mapą. Po prostu szliśmy przed siebie. Zwiedzanie „na ślepo” było całkiem przyjemne. Wchodziliśmy w jakieś zakamarki, podwórka, uliczki, jak mrówki błądzące w drożdżowym cieście. Raz tylko tramwaj wywiózł nas na rubieże miasta, do – jak się okazało – przemysłowej dzielnicy. Powrót trwał kilka ładnych godzin. Pieszo oczywiście. Zwiedziliśmy wówczas chyba kilkukilometrowy, wysoki mur ciągnący się wzdłuż chodnika. Za nic nie dało się dojrzeć, co jest po jego drugiej stronie. Wieczorem moje stopy wydały ostatnie tchnienie. Coś dla ducha, coś dla ciała W Rzymie wszystko zachwyca. Na Campo di Fiori każdego dnia ściągaliśmy niczym ćmy do ognia. Zaobserwowaliśmy, że jeden z najbardziej krzykliwych sprzedawców na placu, gdy kończył zachęcać klientów, szeptał do kolegi... w języku polskim. Gdzie nas nie ma, pomyślałam. Polak świetnie sobie radził i w kilka chwil pozbył się stosu pomidorów, dyni, marchewek i innych pietruszek. W Stolicy Piotrowej był taki ścisk, że gdybym nagle podkurczyła nogi, to i tak ludzka ciżba uniosłaby mnie wszędzie tam, gdzie w Watykanie powinno się zajrzeć. Po zwiedzeniu papieskiego państwa nastąpił powrót tą samą trasą.


WYTNIJ KUPON O WARTOŚCI 50ZŁ I PRZYJDŹ DO:

PUCCINI GALERIA SFERA *Kupon ważny do 31.08.2015r. Dotyczy kolekcji walizek nie objętych aktualną promocją.

75

GALANTERIA SKÓRZANA PUCCINI DH KLIMCZOK

GDZIEKOLWIEK JESTEŚ

50zł

STARTUJEMY Z RABATEM NA WALIZKI*

Rzym nie pozwala się nudzić nawet przez chwilę. Gdy już wydaje się, że wszystko zobaczyłeś, wpadasz na kolejny zabytek. Za kolejnym rogiem budynku, w następnej krętej uliczce. A gdy masz już dość historii, możesz wybrać się na jeden z największych pchlich targów na świecie. Nawet słynny bazar w Kairze nie może się równać z nim wielkością. Na długości bodajże czterech kilometrów tysiące straganiarzy oferują rzymianom i turystom dosłownie wszystko. Targowisko cieszy się olbrzymią popularnością, bo wszystko jest na nim znacznie tańsze niż w sklepach. Jak łatwo się domyślić, nasz pobyt w mieście nad Tybrem zakończyliśmy właśnie tam, pozbawiając się przy okazji resztek pieniędzy...


podróże

MEDIOLAN miasto ukrytych perełek MEDIOLAN – METROPOLIA W PÓŁNOCNYCH WŁOSZECH, KTÓRA W PORÓWNANIU DO INNYCH WŁOSKICH MIAST NA PIERWSZY RZUT OKA NIE ZACHWYCA, A JEDNAK PRZYCIĄGA. CO W NIM TAKIEGO, ŻE RZESZE LUDZI COROCZNIE ODWIEDZAJĄ TO NIESAMOWITE MIEJSCE? Tekst i zdjęcia: Magdalena Józefacka studentka Architektury Wnętrz BWS im. J. Tyszkiewicza, założycielka koła naukowego DecoRing

Po pierwsze: moda i doskonali styliści, z których Mediolan słynie na całym świecie. Elegancję widać tu wszędzie. Z witryn sklepowych spoglądają idealnie skrojone modele, a na ulicach tłum gustownie ubranych ludzi, często z naręczem toreb oznakowanych logo Dolce & Gabbana, Gianfranco Ferre, Gucci i innych. To miasto tętniące życiem, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie, czy to w obrębie tzw. Złotego Kwadratu, czyli pomiędzy Piazza Duomo, Via Manzoni, Via Monte Napoleone, Via Sant’Andrea, Via Spiga i Via Borgospesso, czy na innych ulicach handlowych.

Po drugie: wspaniałe wzornictwo, które – mam wrażenie – jest odpowiedzią na brzydotę poprzemysłowej część miasta. Design to ogromna pasja mediolańczyków, która jest obecna na każdym kroku. Spacerując ulicami czy podróżując metrem, bez trudu można zobaczyć, jak bardzo serio bierze się w Mediolanie wizualny aspekt życia. Świadczą też o tym odbywające się tu międzynarodowe targi Fierra di Milano, podczas których zjeżdżają do Mediolanu światowi projektanci i firmy, aby podzielić się swoimi projektami. Także na tegorocznych targach Salone del Mobile Milano zdecydowanie prym wiedli Włosi, których projekty i aranżacje zdecydowanie wyróżniały się na tle pozostałych wystawców.

Ale Mediolan to nie tylko trendy. To także wspaniała architektura, którą doskonale reprezentuje katedra Duomo stojąca w centrum miasta. Fasada katedry jest dość ekstrawagancka nawet jak na nasze czasy i mocno kontrastuje z wnętrzem, które urządzono skromnie, jak przystało na obiekt sakralny. Zaraz obok znajduje się słynny pasaż zwany Galleria Vittorio Emanuelle, w którym znajdują się butiki słynnych projektantów, a szklane sklepienie nad placykiem Ottagono jest wizytówką miasta.

76


PROMOCJA

77


nie zza firanki

KOBIETY WNĘTRZE Stylizacja wnętrza i tekst: Gaba Kliś Zdjęcia: Łukasz Kitliński

MAŁY, BIAŁY, ZAKAMUFLOWANY W ZIELENI DOMEK Z SUROWĄ DREWNIANĄ PODŁOGĄ. CZY W TAKIM MIEJSCU MOŻE BYĆ CIEPŁO I PRZYTULNIE?

78


Wkoło majowa zieleń, kolorowe kwiaty, ale deszcz i zimno zachęcają, by wejść do środka. Podobno miejsca tworzą ludzie. W tym wypadku są to jeszcze rozespana kotka Ibiza i kremowa golden retriver Ala, która właśnie postanowiła zaprezentować nam swoje wdzięki, rozkładając się majestatycznie w ogrodowym błocie. Bielszczanka Tatiana Pruhło-Motoszko z racji wykonywanego zawodu – a jest lekarzem medycyny estetycznej i przeciwstarzeniowej,

prowadzi swój Instytut Ideallist – we wszystkim szuka piękna i harmonii. Po swoim domu biega boso, ponieważ, jak twierdzi, czuje wtedy kontakt z naturą. W swoim zawodzie musi odpowiedzialnie równoważyć „to, co jest, z tym, co ma być”. Efekt zawsze zależy od niej, więc nie jest to łatwe do udźwignięcia brzemię. Dlatego równowaga i harmonia towarzyszą jej również w domu. Zwierzęta mają takie same prawa jak pozostali członkowie rodziny, a obecność świeżej zieleni ładuje akumulatory

79

i napełnia monochromatyczne wnętrze dobrą energią. Piękny, biały drewniany taras pełni funkcję łącznika między domem a ogrodem i zarazem jest miejscem wypoczynku dla całej rodziny. Tutaj również spotykają się wszyscy znajomi, bo dla gospodyni ważne jest tu i teraz. Widok ogrodu i tarasu najpiękniej prezentuje się z perspektywy sznurkowej huśtawki zawieszonej pomiędzy salonem a jadalnią – to ulubione miejsce pani domu.


nie zza firanki

Surowy wizerunek salonu przełamuje grafitowy ogromny kominek, który nie tylko ociepla wizualnie całe wnętrze, ale jest również źródłem naturalnego ciepła w domu. Sterylna, jednobarwna łazienka odgrywa również rolę galerii sentymentalnej. To tutaj na beżowej ścianie wiszą umieszczone w różnokształtnych ramkach zdjęcia, na których uchwycono miłe rodzinne chwile. Najcieplejszym miejscem w mieszkaniu jest stół jadalniany wraz ze swoim otoczeniem. Poduszkę w kwiatowy wzorek upodobała sobie Ibiza. To tutaj spędza większość dnia, drzemiąc leniwie. Ogromna lampa wisząca asymetrycznie nad stołem dodaje ciepła swoim wiklinowym sznytem i wspaniale komponuje się z zielonym obrazem. Sielsko i wiejsko, ale wszystko z wyczuciem i harmonią, tak jak w pracy Tatiany. Nic na siłę, żadnej przesady i zawsze raczej mniej niż więcej.

Aranżacja wnętrz: Gaba Kliś | 601 555 743 | www.gabaklis.pl Zdjęcia: Łukasz Kitliński | 669 984 945 | www.imperfectgallery.eu

80


81


82


live with passion... if U want © Izabela Masłowska *Photography

2B Style

passion

© Izabela Masłowska *Photography

work RABARBAR s.c. 41-710 Ruda Śląska, Polna 44 +48 32 411 49 41 rabarbar@rabarbar.net.pl www.rabarbar.net.pl 83


84


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.