Obraz a słowo 2022

Page 1

Obraz a słowo Literacki opis dzieła malarskiego Laureaci XVIII edycji konkursu Włodzimierz Przerwa-Tetmajer Obieranie ziemniaków



Słowo od wydawcy

6

Z sąsiedzką wizytą u Tetmajerów Katarzyna Komisarz

10

Dwa spojrzenia Zuzanna Deć

26

Na co te obieracie ziemniaki? Zuzanna Rybarczyk

42

Artystyczne wykopki Wojciech Lachman

48

Rzeźbiące ostrze Joanna Brzenczka

58

Lekcja filozofii – obraz Włodzimierza Tetmajera Obieranie ziemniaków Maksym Kimla

96

Analiza obrazu Włodzimierza Przerwy-Tetmajera Obieranie ziemniaków Krzysztof Marusik

102

Analiza i interpretacja obrazu Obieranie ziemniaków autorstwa wybitnego polskiego malarza – Włodzimierza Tetmajera Weronika Matryba

110

Obieranie ziemniaków może być sztuką Antonina Rosa

116

Werdykt XVIII Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego

122




Słowo od wydawcy


Z ogromną przyjemnością oddajemy w Państwa ręce kolejną publikację prezentującą prace laureatów Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego „Obraz a słowo. Literacki opis dzieła malarskiego”. Tym razem tematem przewodnim zmagań było dzieło Włodzimierza Tetmajera Obieranie ziemniaków z 1895 roku. Cieszy nas ogromnie liczba nadesłanych na konkurs prac i ich poziom. Mieliśmy co prawda obawy, czy temat obrazu, związany mocno z dramatem Wesele Stanisława Wyspiańskiego i całą kulturą Młodej Polski, nie zawęzi grona uczestników do uczniów szkół ponadgimnazjalnych, a tym samym doprowadzi do jednostronnego odczytania dzieła, niemniej jednak młodzi ludzie po raz kolejny udowodnili nam, jak uniwersalne treści niesie ze sobą obraz oraz że nie boją się zanadto trudnych wyzwań. Edycja ta obfitowała w bardzo dobre prace, szczególnie w kategorii literackiej. Uzgadniając werdykt, zwróciliśmy uwagę na różnorodność w ujęciu tematu. Chcieliśmy pokazać, że warto eksperymentować z formą tekstu i niekiedy spojrzeć na dzieło w mniej szablonowy sposób. W kategorii tej ostateczny werdykt objął uczniów zarówno szkół podstawowych, jak i ponadgimnazjalnych. Z kolei w kategorii formalnej sporym zaskoczeniem była dla nas duża liczba bardzo dobrych opisów obrazu napisana przez

kategoria formalna – I nagroda

7


uczniów szkół podstawowych. Najmłodszy, wyróżniony uczestnik tej kategorii ma zaledwie dziesięć lat, a i tak swoim świeżym i szczerym spojrzeniem na dzieło malarskie zwrócił naszą uwagę. Przy takiej postawie drobne niedociągnięcia językowe, oczywiste dla tak młodego wieku, nie budziły naszych zastrzeżeń. Nie każdy jednak kierował się uczciwością badawczą: niestety wśród prac znaleźliśmy tym razem sporą liczbę tekstów będących mozaiką fragmentów przepisanych ze stron internetowych. Pamiętajmy, że cytowanie czyichś słów bez zaznaczenia cytatu jest plagiatem i tego typu przypadki nie mogą mieć miejsca w pracach podpisywanych naszym imieniem i nazwiskiem. Pozytywnym wnioskiem płynącym z osiemnastej edycji konkursu „Obraz a słowo” jest fakt, że w tym roku napłynęła rekordowa liczba bardzo dobrych opisów zaprezentowanych w różnych formach literackich. Z tego powodu uzgadnianie werdyktu zajęło nam aż tak dużo czasu. Składamy ogromne podziękowania wszystkim uczestnikom konkursu i ich opiekunom: mamy nadzieję, że praca inspirowana obrazem z naszej Galerii Malarstwa Polskiego skłoni Was do dalszych poszukiwań tajemnic ukrytych w obrazach. Iwona Mohl Dyrektor Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu



Z sąsiedzką wizytą u Tetmajerów

Katarzyna Komisarz Zespół Szkół Społecznych im. Jana Pawła II w Sowinie Nauczyciel prowadzący: Maria Jachym

kategoria literacka – I nagroda – Gęsie Pióro


– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! – rzekł donośnym głosem postawny mężczyzna do dwóch młodych kobiet siedzących pod ścianą chaty, wchodząc na wiejskie podwórze. Uchyliwszy czapki na powitanie, zbliżył się powoli do domostwa i stanąwszy w rozkroku nad progiem w drzwiach wejściowych, oparł się wygodnie szerokimi plecami o drewnianą futrynę. Z jego swobodnej postawy można było wnioskować, że nie jest tutaj obcy i dobrze zna obydwie kobiety, zajęte w tym momencie „babską robotą”, czyli obieraniem ziemniaków. Przybyły ubrany był w tradycyjny ludowy strój męski, w jakim na co dzień chodzili gospodarze w niewielkiej podkrakowskiej wsi – Bronowicach Małych. Odzienie to dodawało mu powagi i godności oraz wskazywało na jego chłopskie pochodzenie, którego zresztą nigdy się nie wstydził. Wręcz przeciwnie… w zupełności zgadzał się z mężem siostrzenicy Anny i swoim sąsiadem „ponem” Włodzimierzem, który często powtarzał, że „chłop potęgą jest i basta” 1. Te same słowa i dokładnie w tym samym domu (tylko pięć lat później) padną z ust Włodzimierza Przerwy-Tetmajera jako

1

S. Wyspiański, Wesele, Kraków 2005, s. 43.

kategoria literacka – I nagroda – Gęsie Pióro

11


Gospodarza na słynnym weselu poety Lucjana Rydla i pięknej bronowiczanki Jadwigi Mikołajczykówny. Utrwali je w literaturze po wsze czasy wybitny młodopolski dramaturg Stanisław Wyspiański. Tymczasem jednak Bronowice Małe były cichą, spokojną i nieznaną w szerokim świecie podkrakowską wsią. Zaś przybyły w odwiedziny mężczyzna nie miał jeszcze pojęcia, jaką rolę będzie pełnił we wspomnianym weselu. * Usłyszawszy słowa powitania, obydwie kobiety drgnęły i podniosły głowy osłonięte pąsowymi chustkami. Na jasnym, lekko błękitnawym tle ściany domu (bielonego według zwyczaju bronowickiego wapnem z domieszką ultramaryny) ich głowy przypominały polne maki, poruszone lekkim powiewem wiatru. Niewielkie nożyki, którymi sprawnie obierały ziemniaki z łupin, przez chwilę znieruchomiały w ich spracowanych rękach. – Na wieki wieków! – odpowiedziała grzecznie młodsza. – Siadejcie, ujku, i odpocnijcie ociupinke. Ni ma co stać po próżnicy, kiej miejsca na tyle. – Po czym przysunęła bliżej dzbana barwną chustę ściągniętą z pleców, robiąc gościowi miejsce na przyzbie. Mężczyzna poprawił czarny filcowy kapelusz i już miał ruszyć we wskazanym kierunku… Zanim jednak zdążył postawić krok do przodu, został zatrzymany przez gospodarza domu, który śpiesznie nadchodził od strony sadu. – Błażeju, zostańcie na miejscu! Dokładnie tak, jak stoicie! – wołał z lekką zadyszką pan Włodzimierz Przerwa-Tetmajer, zbliżając się do całej trójki. Właśnie wracał z pleneru, gdzie zamierzał namalować wiosenny pejzaż, ale wyjątkowo w tym dniu nie miał natchnienia do pracy. Włóczył się prawie dwie godziny po Bronowicach, gdzie mieszkał już piąty rok, ale – o dziwo! – nie znalazł nic godnego uwagi. Do tej pory inspiracji do tworzenia nigdy mu nie brakowało, bo niewielka wieś pod Krakowem słynęła wśród tutejszych artystów

12

Obraz a słowo


z niezwykłej malowniczości. Kochał ją całym sercem i było to dla niego najpiękniejsze miejsce na świecie. Tu znalazł miłość i szczęście rodzinne oraz wybudował własny dom, do którego niedawno wprowadził się z żoną i trzema małymi córeczkami. Szedł z powrotem, zniechęcony, niosąc w rękach przybory malarskie: sztalugę, płótno, paletę, farby olejne oraz pędzle, gdy z oddali ujrzał przed swym domem niezwykle urokliwą scenę rodzajową. Wystarczył moment, by oczyma wyobraźni już ją malować na swoim obrazie… – Toż to wyborny temat dla mnie! Na miarę Gierymskiego! Dostrzegam tu pewne podobieństwo do jego płótna, które powstało po wizycie w Bronowicach – wykrzyknął pan Włodzimierz. – U niego tło podobne, i także oświetlone z przodu, i przyzba, i podwórze, i zamyślenie postaci również… Ale tam odcień chałupy chłodniejszy i neutralny, a do tego wielki smutek i to przejmujące wieko dziecięcej trumny… – mówił dalej sam do siebie. – U mnie przeciwnie, scena z życia codziennego będzie emanować spokojem wiosennego przedpołudnia. Nasycę ją ciepłem i światłem słonecznym, a pośród tego wszystkiego dominować będzie biel ściany, lnianych koszul i spódnic oraz intensywna czerwień kobiecych chustek, zapaski, chwostów przy sukmanie czy malowanych na dużej chuście kwiatów. Całość zaś zrównoważy i dopełni rozległa powierzchnia wiejskiego podwórka, ukazana w brązach oraz moich ukochanych żółcieniach. Malarz, skończywszy te dywagacje, objął całościowo wzrokiem swoich bliskich oraz niedawno wybudowany dom, będący połączeniem dworku szlacheckiego i prostej chaty bronowickiej. Znacznie dłużej obserwował przybudówkę, pod której ścianą znajdowała się interesująca go trójka. W tej części domu, krytej strzechą i przypominającej chałupę wiejską, znajdowała się kuchnia oraz sień gospodarcza, przy wejściu do której stał teraz jego sąsiad i powinowaty – Błażej Czepiec – jeden z najbogatszych i najbardziej szanowanych gospodarzy we wsi.

kategoria literacka – I nagroda – Gęsie Pióro

13


Kilka lat później, kiedy wspomniany na wstępie Lucjan Rydel odkupi ten dom od swojego szwagra Włodzimierza, podda go remontowi i niewielkiej przebudowie. Zabytkowy dworek – dawne miejsce zamieszkania Tetmajerów – zapisze się w pamięci potomnych jako Rydlówka, w której otwarte zostanie muzeum upamiętniające miejsce akcji Wesela Wyspiańskiego. Na razie jednak nowo wybudowany dom tętnił życiem, a nasz malarz był w końcu szczęśliwy z powodu posiadania własnego kąta. Nie musiał już pomieszkiwać z rodziną w ciasnej chacie teściów Mikołajczyków i ani myślał, o mającej nastąpić w przyszłości sprzedaży domu. * Młoda kobieta siedząca bokiem na przyzbie przyglądała się w milczeniu zachowaniu pana Włodzimierza. Obserwowała kątem oka spod ciemnych brwi, jak rozkładał sztalugę i zbliżał się na odległość kilku kroków, mówiąc coś do siebie pod nosem. Następnie przesuwał się w prawo, a po chwili trochę w lewo, aż w końcu znalazł idealne miejsce… dokładnie na wprost wiklinowego kosza z ziemniakami, znajdującego się pomiędzy nią a jej przyrodnią siostrą Pauliną. Postawił wówczas trójnóg na ubitej, gliniastej ziemi, którą odkupił od teścia Jacentego pod budowę domu, i zaczął przygotowywać stanowisko do malowania. Widząc te zabiegi, młoda kobieta coraz bardziej się niecierpliwiła, aż w końcu nie wytrzymała i rzekła: – Paczcie, co ten Mój wyprawio?! My tutok rychtujemy zimnioki na fitke, bo zaros południe, goście przyjadom i trza uwarzyć jakom strawe, a tu sie szykuje malowanie. Jagze to tak? Przecie trza się wystroić do łobrazu, a nie tak byle jak! – I z zakłopotaniem popatrzyła na pobrudzone dłonie, w których trzymała obieranego ziemniaka, a następnie na bose stopy siostry siedzącej pod ścianą. Na te słowa pan Włodzimierz uśmiechnął się i spojrzał z miłością na swoją rozmówczynię.

14

Obraz a słowo


– Niepotrzebnie się frasujesz, Hanuś! Dla mnie zawsze i w każdej sytuacji jesteś piękna! Nieważne, czy akurat masz na sobie odświętne ubranie, czy tak jak teraz – codzienne. Ładnemu we wszystkim ładnie! – zwrócił się do młodziutkiej, zaledwie dwudziestojednoletniej żony. Reakcją na komplement męża, wypowiedziany w obecności starszej siostry i wuja Błażeja, był nagły rumieniec, który pojawił się na policzkach kobiety. Aby ukryć swoje zawstydzenie, obróciła głowę w bok – tak, że tylko jej prawy profil był widoczny malarzowi. Na nic się jednak to nie zdało, bo uporczywy pąs za żadne skarby nie chciał zniknąć i pozostał na policzku Tetmajerowej na tyle długo, by sprawna ręka artysty, utrwaliła go tam na zawsze… * Tym małżeńskim przekomarzaniom przysłuchiwał się w milczeniu stojący po prawej stronie w drzwiach Błażej Czepiec. Zgodnie z prośbą malarza pozostał na swoim miejscu, dokładnie w takiej pozycji, w jakiej został zauważony. Nie mógł jedynie powstrzymać delikatnego uśmiechu, który mimowolnie pojawił się u niego, gdy słuchał dialogu siostrzenicy i jej małżonka. Lekko uniesione do góry kąciki ust podkreśliły dwie bruzdy nosowo-wargowe na jego smagłej twarzy. Te charakterystyczne dla Błażeja linie zmarszczek uchwyci na jego portrecie wiele lat później również inny polski malarz – Wincenty Wodzinowski. – Witojciez! „Cóz tam, panie, w polityce?” 2 – zagadnął bronowicki gospodarz do stojącego za sztalugą pana Włodzimierza, aby nieco rozluźnić atmosferę. Nie od razu jednak otrzymał odpowiedź, gdyż artysta był pochłonięty utrwalaniem na płótnie jego wysokiej i dobrze zbudowanej sylwetki. Czepiec bowiem był to chłop jak dąb! Pewnie stał w progu,

2

Tamże, s. 7.

kategoria literacka – I nagroda – Gęsie Pióro

15


a jego silne i muskularne nogi skrywały szerokie spodnie, wpuszczone w skórzane buty z cholewami. Cała jego postać była mocno osadzona na ziemi i dla ogółu kompozycji miała istotne znaczenie, gdyż równoważyła obydwie połówki obrazu. Stanowiła swoistą przeciwwagę dla lewej strony, która bez niej sprawiałaby wrażenie znacznie cięższej. Tymczasem cisza, która zapanowała między całą czwórką, spowodowała, że zawsze pewny siebie Błażej poczuł się nagle skrępowany całą sytuacją. Pochylił więc głowę ku dołowi, kryjąc twarz w cieniu kapelusza, i skierował wzrok na kosz wypełniony do połowy ziemniakami. I choć zdawał sobie sprawę, że nie ma się czego wstydzić, bo nie było nad niego ani chłopa, ani gospodarza we wsi, to jednak nie czuł się pewnie pod ostrzałem spojrzeń malującego. Aby ukryć swoje zmieszanie, starał się przybrać jak najswobodniejszą pozę. Nie wiedząc, co począć z rękoma, włożył lewą do kieszeni krakowskiej sukmany, ozdobionej czerwonymi chwostami i takim samym obszyciem. Prawą zaś zatknął za szeroki skórzany pas w kolorze czarnym, który opasywał jego długą i lnianą koszulę. Wyglądało to wielce dostojnie i bardzo męsko, jak przystało na majętnego i szanowanego gospodarza – właściciela kilku morgów pola. – Błażeju, unieście nieco głowę! – poprosił pan Włodzimierz ku wyraźnemu zaskoczeniu modela. Chciał w ten sposób sprawić, aby mężczyzna odsłonił wspaniałą i niezwykle cenną srebrną spinkę z pokaźnym koralem, która zdobiła kołnierz jego koszuli. Ten istotny element stroju Czepca żadną miarą nie mógł być pominięty na obrazie. W Bronowicach bowiem taka spinka z ciemnoczerwonym koralem była widocznym znakiem zamożności jej właściciela i ozdobą, o której biedniejsi chłopi mogli sobie tylko pomarzyć. Błażej bardzo szybko domyślił się intencji malarza i z dumą zaprezentował noszoną biżuterię. Do tej pory nie zdarzyło mu się pozować do obrazu, chociaż nieraz z daleka przyglądał się pracy pana Włodzimierza. Przychodząc dzisiaj w odwiedziny do

16

Obraz a słowo


Tetmajerów, zupełnie nie spodziewał się, że zwyczajna sąsiedzka wizyta przybierze taki nieoczekiwany obrót. Zamierzał wpaść tylko na chwilę, aby omówić aktualne tematy polityczne, o których czytał w dzisiejszym dzienniku – wszak sam Czepiec przyzna w Weselu: „A i my tu cytomy gazety i syćko wiemy” 3. Tymczasem ręka malarza sprawiła, że pozostał w tym miejscu na zawsze… – trzydziestoośmioletni, w pełni sił życiowych i z nadzieją w sercu na rychłe odzyskanie przez Polskę niepodległości. * „Wszyćkie dziewuchy we wsi chłopów majom, tylko dom Pauliny swaty omijajom!” – tak dzisiaj wołali za nią bronowickie chłopaki, gdy wracała od studni, niosąc ciężkie konwie z wodą. Na myśl o tym Paulina westchnęła cicho, podciągnęła bose stopy pod czerwoną zapaskę i wzięła z kosza kolejnego ziemniaka do obierania. Utkwiła w nim wzrok i obserwowała, jak brunatna łupina ustępuje pod naporem nożyka. Siedziała tak pod ścianą, skromna i pokorna, rozmyślając, że coraz częściej słyszy złośliwe uwagi na temat swojego staropanieństwa. I chociaż na początku nic sobie z tego nie robiła, to z każdym rokiem ludzkie gadanie bolało ją coraz bardziej. Za kilka dni miała skończyć dwadzieścia osiem lat, co na wsi było jasnym sygnałem, że córka Jacentego Mikołajczyka z pierwszego małżeństwa najlepsze lata ma już za sobą i raczej nie ma co myśleć o zamążpójściu. „Staro panna!” – to określenie przylgnęło do niej jak rzep do psiego ogona. Przez chwilę miała ochotę podzielić się troskami z młodszą siostrą, która wspólnie z nią obierała ziemniaki na obiad. Niestety, pora na taką intymną rozmowę nie była odpowiednia, bo do Tetmajerów

3

Tamże.

kategoria literacka – I nagroda – Gęsie Pióro

17


przyjeżdżali dzisiaj goście z miasta i na obydwie kobiety czekało jeszcze dużo pracy w kuchni. „Z drugiej strony – myślała Paulina – czy młoda i szczęśliwa mężatka, będąca już matką trójki dzieci, będzie w stanie zrozumieć jej położenie?”… – Wiary na krakoskim targu było dzisiok co niemiara. Wszyndzie ścisk! Migiem sprzedałam syćkie towary i leciałam dyrdy, coby na cas urychtować cosik, zanim goście przyjadom – odezwała się do niej Anna. – Scynście, ze uśpiłaś dzieci, to ros dwa sie uwiniemy z robotom – rzekła z wdzięcznością w głosie do siedzącej obok siostry i zamyśliła się przez chwilę. Niezamężna Paulina dla niej – młodej mężatki – była ogromnym wsparciem. Pomagała jej zawsze w prowadzeniu gospodarstwa domowego, w pracy na roli i hodowli zwierząt. Stale krzątała się obok, gotowa na każde zawołanie. Nieocenioną pomoc ze strony przyrodniej siostry odczuwała Anna zwłaszcza w opiece i wychowywaniu małych córek – Isi, Hanki i Klementyny. Tak jak kiedyś Paulina zajmowała się nią pod nieobecność rodziców, tak teraz z wielką odpowiedzialnością i zaangażowaniem pilnowała jej pociech. Przelewała na dziewczynki swoją niespełnioną miłość macierzyńską i traktowała je jak swoje dzieci. Anna była jej za to dozgonnie wdzięczna i ze smutkiem patrzyła na coraz częściej zatroskaną twarz siostry. – A kto przyjedzie dzisioj do nos? – zapytała z ciekawością Paulina, która razem z Tetmajerami mieszkała w ich nowym domu. Przeprowadziła się tutaj na prośbę siostry i zaproszenie szwagra, gdyż w rodzinnej chacie Mikołajczyków, gdzie dotychczas wszyscy mieszkali, było bardzo ciasno. I tak u ojców została jeszcze reszta ich rodzeństwa: Józek, Marysia, Jasiek, Jadwiga (późniejsza Panna Młoda z Wesela Wyspiańskiego) oraz najmłodszy Kuba. – Z tego, com zmiarkowała, bedzie u nos poru artystów, a między nimi som Lucek Rydel. Przyjedzie tyż z wizytom moja teściowo – pani Julia Tetmajerowa, i brat Włodzia – poeta Kazimierz – wyliczyła

18

Obraz a słowo


gości Anna. – Kołace jus wysadziłam z pieca, kapusta z grochym i omastom grzeje sie na blasze, a prażuchy ze skwarkami stojom na zapiecku. Trza jeszcze przyrychtować stół dla gości w jadalnym oraz fitke, o którą upominała sie matka mojego Włodzia. Zasmakowała jej ta nasa prosta wiejsko zupa i prosiła, by jom tym uracyć przy nastypny wizycie. Ni ma więc co mitrynzyć casu! Gdy Anna wymawiała ostatnie słowa, na podwórze wszedł wuj Błażej Czepiec. Właśnie wracał z gminy, gdzie pełnił funkcję pisarza, i postanowił zajrzeć na chwilę do Tetmajerów. Rozmowa sióstr skierowała się więc na inne tory… * „Moja piękna żona! Moja kochana Hanusia! Jakże cudna w swej prostocie!” – myślał o niej z czułością artysta, malując delikatnie pędzlem jej śliczną – wręcz anielską – twarz z krągłym policzkiem okraszonym rumieńcem. Na pamięć znał te ciemne, głęboko osadzone oczy, w które tyle razy się wpatrywał i które zawsze spoglądały na niego z miłością, ten zgrabny i prosty nosek, wydatne usta oraz wyraźnie zarysowaną linię podbródka. I mimo że byli już małżeństwem od pięciu lat, nadal patrzył na żonę z zachwytem i uwielbiał utrwalać ją na swoich płótnach. A i jego spojrzenie oraz komplementy wywoływały zawstydzenie Anny. Tak jak dziś, gdy znienacka postanowił namalować obydwie siostry podczas obierania ziemniaków. „Jakież to było rozkoszne i rozbrajające!” – myślał pan Włodzimierz. Chciała czym prędzej uciec, założyć odświętne ubranie lub przynajmniej poprawić chustkę na włosach, ale nie pozwolił. – Tak! Tak jest pięknie! Idealnie! Doskonale! – powtarzał, obmyślając całą kompozycję obrazu, którego wyróżniającym się elementem, skupiającym uwagę na środku płaszczyzny, zamierzał uczynić codzienną pracę kobiet zajętych obieraniem ziemniaków. Taki też tytuł planował nadać całości, której linia środkowa – dzieląca płótno

kategoria literacka – I nagroda – Gęsie Pióro

19


na dwie równe części – miała przebiegać pośrodku kosza, wypełnionego najbardziej popularnym na wsi warzywem. W ten sposób Tetmajer pragnął wyeksponować prozaiczną czynność oraz zwyczajną bulwę – zwaną „chlebem ubogich”, stanowiącą podstawę wyżywienia chłopów w Bronowicach oraz źródło pożywienia ich zwierząt. Jednak teoria to jedno, a w praktyce… W praktyce to postać młodej i pięknej żony, siedzącej dostojnie po lewej stronie, przykuła największą uwagę naszego artysty. Jego pędzel, przeskakując po płótnie, subtelnie i z wielką pieczołowitością odtwarzał jej postać, ukazaną w jasnej tonacji barwnej – bieli, czerwieni i różu. Stojący z przodu Włodzimierz Tetmajer uważnie obserwował, jak zaprzątnięta tylko sobie wiadomymi myślami, rozważna i naturalna, spoglądała przed siebie wzrokiem nieobecnym i skupionym. Z jednej strony otoczona wiklinowym koszem z ziemniakami oraz dużym ciemnobrązowym garnkiem służącym do ich gotowania. Z drugiej zaś – pękatym glinianym dzbankiem oraz kwiecistą chustą, którą przed chwilą zdjęła z ramion i skrzętnie zabrała się do pracy. – Nie gniewaj się na mnie, Hanuś! – rzekł przepraszająco do małżonki, widząc, jak ta odwraca się do niego bokiem, ukazując jedynie swój prawy profil. – To będzie bardzo udana scena realistyczna, przedstawiająca nasze codzienne i zwyczajne życie w Bronowicach. Nie zależy mi na malowaniu wystudiowanych postaci, paradujących jedynie w odświętnych strojach i przyjmujących sztuczne pozy. Pragnę takiej normalności i naturalności, jaką codziennie widzę w swoim otoczeniu. To jest prawda, którą chcę ukazać na swoim obrazie! – Ale to nie znacy, ze jako sanująco sie gospodyni i drugo połowa nie byle jakiego artysty mom siedzieć na łobrazie z bosymi nogami, z których co ino zezułam buty – odrzekła rezolutnie pani Tetmajerowa, obciągając do samego dołu długą i obficie marszczoną białą spódnicę, przewiązaną zapaską z różowej tkaniny. – „Trza być

20

Obraz a słowo


w butach…” 4, a jeśli nie… – na chwilę zawiesiła głos – …to niech ta oglondający mnie ludziska zastanawiajom sie bez końca, cy ona miała buty na tych nogach, cy tyz ni miała. Po czym sięgnęła po drewnianą konew z wodą, którą niedawno Paulina przyniosła ze studni i przysunęła ją bliżej siebie, zakrywając raz na zawsze wspomnianą część ciała. W taki oto sposób zabiła ćwieka przyszłym miłośnikom sztuki męża, zmuszając ich do ewentualnego rozstrzygania tej spornej kwestii. Sama zaś usiadła spokojnie jakby nigdy nic i nie sprzeciwiała się więcej malarskiej wizji Włodzimierza. Widząc to, pan Tetmajer szybko ukrył twarz za sztalugą, śmiejąc się do rozpuku z zaradnej żony, która zawsze i w każdej sytuacji potrafiła znaleźć rozwiązanie. Tę istotną cechę Anny doskonale uchwyci w Weselu Stanisław Wyspiański. Gospodyni, której pierwowzorem była pani Włodzimierzowa, również będzie kobietą silną i stanowczą, a do tego troskliwą matką i dobrą żoną. Z jej zdaniem i radami zawsze będzie się liczyć Gospodarz, pozostając uległy wobec podejmowanych przez nią decyzji. Podobnie było też w realnym życiu Tetmajerów, gdyż na barkach Anny spoczywała w głównej mierze troska o dom, gospodarstwo, męża, dzieci oraz częstych i licznych gości, którzy chętnie odwiedzali ich dom w Bronowicach. Stojący z boku Błażej Czepiec i poważna do tej pory Paulina Mikołajczykówna także nie mogli powstrzymać uśmiechu, obserwując zachowanie Hani. Jeszcze długo błąkał się on na ich ustach, świadcząc o zabawnej scenie, której przed chwilą byli naocznymi świadkami. * Schowawszy przed okiem potencjalnych ciekawskich swoje bose stopy, Anna postanowiła w końcu, że nie będzie zwracać uwagi na

4

Tamże, s. 23.

kategoria literacka – I nagroda – Gęsie Pióro

21


malowanie Włodzimierza, tylko skupi się na przygotowaniach do przyjazdu gości. Czas bowiem płynął nieubłaganie, a ziemniaków do obierania było jeszcze sporo. Poprawiła więc na głowie chustkę w kwiaty, zawiązaną na karku tak, aby czerwone frędzle spływały swobodnie na plecy, i zabrała się do pracy. Nosiła tę chustkę z dumą młodej mężatki, gdyż jej obowiązkiem było zasłanianie włosów, obciętych na krótko w czasie weselnego obrzędu oczepin. Jednak niesforne ciemne kosmyki, przystrzyżone równo na linii uszu, wymykały się ich właścicielce spod czerwieni materiału, co nie omieszkał zauważyć malarz. Pan Włodzimierz przypomniał sobie długie warkocze żony i moment poznania, gdy zakochał się w niej jak sztubak – od pierwszego wejrzenia. A potem już tylko z każdym dniem utwierdzał się w przekonaniu, że jest to kobieta jego życia. Nie zważał na liczne przeszkody, które jedna za drugą stawały na drodze ku ich szczęściu: odrzucenie przez swoich rodziców, wykluczenie z towarzystwa, niechęć opinii publicznej, wątpliwości rodziny narzeczonej czy wreszcie brak stałego dochodu i własnego kąta. „SKANDAL!”, „MEZALIANS!” – krzyczały zewsząd nagłówki gazet. „KTO TO WIDZIAŁ, ŻEBY SYN SZLACHCICA KSZTAŁCONY ZA GRANICĄ BRAŁ SOBIE ZA ŻONĘ PROSTĄ CHŁOPKĘ ZE WSI!” – wołali ludzie na ulicach Krakowa. Nie wierzono w siłę ich uczucia i nie dawano żadnych szans temu małżeństwu. A stało się wręcz przeciwnie… – Ujku! Spodziewomy sie wizyty gości z miasta. Ostaniecie u nos na obiedzie? – Pytanie Anny skierowane do Błażeja Czepca przerwało dotychczasowe rozmyślania Tetmajera. – Bedzie kołoc i wasza ulubiono fitka, nie dejcie się prosić! – namawiała uprzejmie siostrzenica. Bronowicki gospodarz zamyślił się nad odpowiedzią, a jego wzrok spoczął na szyi Hanki, na której w blasku wiosennego słońca błyszczał duży srebrny krzyż z koralem – według projektu Włodzimierza. Doskonale pamiętał, że dostała go w prezencie od męża

22

Obraz a słowo


wraz z trzema sznurami najprawdziwszych korali, na których był zawieszony. Dar to był wspaniały i kosztowny, zwłaszcza że noszącej go małżonce miał zapewnić zdrowie i wszelką pomyślność. – Bóg zapłać, Hanuś, za gościne! Nie chciołbym wom tutok zawodzać, bo i moja kobita obiod rychtuje. Ale pokusa jest tak silno, ze pewnikiem ostane! Pogodać z panami zawzdy nie zaszkodzi, a to i wielko renoma do prostego chłopa. Dyć ta, Hanuś, ostane! – zgodził się ostatecznie Czepiec. – Gość w dom, Bóg w dom! – odpowiedziała uśmiechnięta Włodzimierzowa. – Czym chata bogata, tym rada! – zawtórował małżonce Tetmajer, ściągając gotowy obraz ze sztalugi… * W taki oto sposób przed stu dwudziestu siedmiu laty toczyło się życie u Tetmajerów w Bronowicach. Ludzie tu ciężko pracowali i zgodnie żyli, a sąsiedzi i krewni często chodzili do siebie w odwiedziny. Temu wszystkiemu przyglądał się okiem malarza pan Włodzimierz Przerwa-Tetmajer, który z zamiłowaniem chłopomana tworzył realistyczne obrazy związane z codziennym życiem rodziny oraz mieszkańców wsi. I chociaż dawna podkrakowska miejscowość dzisiaj już zupełnie zmieniła swoje oblicze, to na obrazach tego artysty Bronowice wciąż tętnią życiem, krew gospodarzy pulsuje w skroniach, policzki kobiet pałają rumieńcem, a ziemniaki wciąż są obierane – w oczekiwaniu na przybycie gości, o których przeczytać już tylko możemy na kartach książek…

kategoria literacka – I nagroda – Gęsie Pióro

23


Opinia jurora W dziełach, które ze względu na swą tematykę mogą dotyczyć osoby malarza lub jego bliskich, odbiorcy często chcą odnaleźć szczegóły autobiograficzne. Tym tropem podążyła niemała grupa uczestników tegorocznego konkursu. Pomysł opowiadania pod tytułem Z sąsiedzką wizytą u Tetmajerów nie jest zatem bardzo oryginalny, podobnie jak i połączenie światów przedstawionych na obrazie Włodzimierza Tetmajera Obieranie ziemniaków i w dramacie Stanisława Wyspiańskiego Wesele. Katarzyna Komisarz napisała jednak bardzo subtelną i finezyjną pracę, która nie jest przeciążona niepotrzebnymi detalami biograficznymi, zawiera natomiast odniesienia do dostrzeżonych na płótnie drobiazgów. dr hab. Anna Gomóła, prof. UŚ



Dwa spojrzenia

Zuzanna Deć Zespół Szkół Ekonomicznych im. Jana Pawła II w Gorlicach Nauczyciel prowadzący: Monika Przybyło

kategoria literacka – II nagroda


Dwoje ludzi nigdy nie zobaczy tego samego obrazu w identyczny sposób

„Czyż wypada podnosić do rangi sztuki zwyczajne, codzienne czynności wykonywane przez miliony kobiet na całym świecie?” – pytała, chyba nieco zaczepnie, Anda Rottenberg przy okazji performance’u Julity Wójcik w Zachęcie 1. Narodowa Galeria Sztuki w Warszawie stała się przestrzenią, w której artystka, ubrana w fartuch, poczęła obierać ziemniaki. Okazuje się, że bogate w skrobię bulwy mogą iść w parze ze sztuką. Dowodem na to są dzieła Październik Julesa Bastiena-Lepage’a, Sadzący ziemniaki i Wykopki Jeana-François Milleta, Obieranie ziemniaków Włodzimierza Tetmajera, Kopanie ziemniaków Alberta Haueisena. Jedno z najważniejszych zjawisk w okresie Młodej Polski stanowiła tak zwana chłopomania – wśród inteligencji żywe było zainteresowanie kulturą i życiem mieszkańców wsi, objawiało się ono między innymi małżeństwami artystów z chłopkami. Najgłośniejsze były związki Włodzimierza Tetmajera z Anną Mikołajczykówną

1

K. Sienkiewicz, Julita Wójcik „Obieranie ziemniaków”, https://culture.pl/pl/dzielo/ julita-wojcik-obieranie-ziemniaków (dostęp: 17.01.2022). Film będący zapisem artystycznej akcji z 2001 roku można obejrzeć na stronie Zachęty: https://zacheta. art.pl/pl/kolekcja/katalog/wojcik-julita-obieranie-ziemniakow-peeling-potatoes-2 (dostęp: 17.01.2022).

kategoria literacka – II nagroda

27


(ślub odbył się 11 sierpnia 1890 roku) oraz Lucjana Rydla z Jadwigą Mikołajczykówną (ślub odbył się 20 listopada 1900 roku). Młodopolscy twórcy byli urzeczeni folklorem, witalnością chłopów, codziennymi czynnościami, dlatego tematyka wiejska, prace, święta i rytuały to główne motywy ich obrazów. Przedstawiciele krakowskiego środowiska artystycznego szczególnie upodobali sobie Bronowice. Włodzimierz Tetmajer „malował obrazy o tematyce folklorystycznej, podziwiając powagę, gest i ceremoniał chłopów, dopatrywał się w podkrakowskim ludzie cech piastowskich i prapolskich, malował z upodobaniem wiejskie obrzędy i prace rolne, ocienione sady i chaty kryte strzechą, złote łany, kolorowe ogrody, (…) krzepkich chłopów w sukmanach, dorodne dziewczyny w kolorowych spódnicach, białych bluzkach, kraciastych chustach” 2. Fascynacja Tetmajera wsią widoczna jest w wielu jego obrazach. Jedne przedstawiają codzienne życie mieszkańców wsi, ich ciężką pracę na roli i związek z ziemią, na przykład Żniwiarki w polu (1901) oraz Żniwa (1902 i 1911). Inne oscylują wokół zabaw w karczmie i obyczajów związanych z zaręczynami, weselami, oczepinami, na przykład Muzykanci w Bronowicach z roku 1891, Wesele z 1892, Przed karczmą z 1893, Tańce w karczmie (rok powstania nieznany) 3, Zaloty (W karczmie) z roku 1894 czy Zrękowiny z 1895. Jeszcze inną grupę stanowią te, które są poświęcone obrzędom religijnym i tradycjom świątecznym, na przykład Święcone na wsi z 1897 roku, Procesja w Bronowicach z 1900 i Choinka (Podłaźniczka) z tego samego roku 4. 2 3

4

28

S. Kozakowska, Malarze Młodej Polski, Kraków 1995, s. 144. K. Kurowska, Mentalność wsi w malarstwie polskim drugiej połowy XIX wieku, „Zeszyty Naukowe Towarzystwa Doktorantów UJ. Nauki Humanistyczne” 2019, nr 24, s. 104, https://ruj.uj.edu.pl/xmlui/bitstream/handle/item/83575/kurowska_mentalnosc_wsi_w_malarstwie_polskim_2019.pdf?sequence=1&isAllowed=y (dostęp: 3.02.2022). O tematyce obrazów Włodzimierza Tetmajera i obrazie Święcone mówiła Urszula Kozakowska-Zaucha z Muzeum Narodowego w Krakowie w filmie Gospodarz. Włodzimierz Tetmajer znany i nieznany w reżyserii Marii Guzy emitowanym 19 stycznia 2022 roku w TVP Historia (wypowiedź kustoszki: 9'52"–10'45").

Obraz a słowo


W swojej fascynacji wsią Tetmajer nie był odosobniony. Podkrakowska wieś inspirowała choćby Aleksandra Gierymskiego, którego dzieła Droga w Bronowicach, Chłop z Bronowic i Dziewczyna z Bronowic można dziś oglądać w Muzeum Narodowym w Krakowie, czy Władysława Bończę-Rutkowskiego, spod którego pędzla wyszło dzieło Na granicy Bronowic. Monika Śliwińska, finalistka Literackiej Nagrody Nike 2021, podkreśla, że „na wieś zapuszczają się nie tylko Ludwik de Laveaux i Włodzimierz Tetmajer, prace o tematyce chłopskiej (…) pojawiają się w twórczości Stanisława Radziejowskiego, Wincentego Wodzinowskiego, Ludwika Stasiaka, Kaspra Żelechowskiego, Leonarda Stroynowskiego, Damazego Kotowskiego” 5. W duchu młodopolskim – męskocentrycznie Jesień. Liście opadają z drzew. Niebo roni deszczowe łzy. Słota, obumieranie. A jednak jesień 1895 roku była zupełnie inna. Mimo że były to już ostatnie dni października, ciepłe promienie słońca łaskotały bose stopy Zośki, stopy, których skóra była szorstka i przybrudzona, tak jak u wiejskiej dziewczyny z Babiego lata Chełmońskiego. Anna Tetmajerowa 6 siedziała wraz z sąsiadką na przyzbie 7 przy bielonej ścianie bronowickiej chałupy. Chłopki ubrane były w codzienne wiejskie stroje. Obie miały na sobie białe koszule, zlewające się z jasnym tłem, a na głowach czerwone chusty, wyraźnie z nim 5

M. Śliwińska, Plener, [w:] taż, Panny z „Wesela”. Siostry Mikołajczykówny i ich świat, Kraków 2020, s. 52.

6

Bez wątpienia można stwierdzić, że kobieta po lewej stronie obrazu to Anna z Mikołajczyków Tetmajerowa – niemal identycznie wygląda na innych obrazach Włodzimierza Tetmajera, takich jak np.: Portret żony Anny Mikołajczykówny, Portret żony artysty, Dorobek, oraz na fotografiach (np. https://kultura.onet.pl/fragmenty-ksiazek/monika-sliwinska-panny-z-wesela-fragment-ksiazki/zwx7t3d, dostęp: 18.01.2022).

7

Monika Śliwińska, opisując chałupę Jacentego Mikołajczyka (ojca Anny, Marii i Jadwigi), zwraca uwagę, że „za przydomową ławkę służy ubity wał gliny przy ścianie pod oknem, potocznie nazywa się to przyzbą, w Bronowicach Małych na przyzbę mówi się pagródka” – M. Śliwińska, Jacenty, [w:] taż, Panny z „Wesela”…, dz. cyt., s. 21.

kategoria literacka – II nagroda

29


kontrastujące 8. Chusta Zochy zawiązana była pod brodą i zdawała się otulać jej drobną twarz, końce z frędzlami spadały w kierunku piersi. Węzeł chusty gospodyni spleciony był na karku, końce z frędzlami układały się na plecach i lewym ramieniu. Włosy miała raczej krótkie, ciemne, przystrzyżone nieco powyżej linii podbródka 9, wymykały się spod materiału, jakby chciały udowodnić swoją niesforność, jakby zaraz miały krzyknąć, że nie dadzą się schować i ujarzmić, jakby miały pretensje do właścicielki, że ścięła je po ślubie z Włodzimierzem. Na odsłoniętej szyi kobiety zdawały się lekko turlać czerwone korale. Spódnica w odcieniu herbacianego różu całkowicie zakrywała nogi. Spódnica przyjaciółki – w kolorze indyjskiego różu – sprawiała wrażenie plisowanej, lecz było to tylko złudzenie. Kobiety obierały ziemniaki i gawędziły. – Gdy w końcu października łagodna pogoda, to lutemu mrozów doda. – Ja tam się długiej i ostrej zimy nie boję. Muszę ino pamiętać, żeby przed pierwszymi przymrozkami różę słomą otulić. Jadwisia mi pomoże, choć ma dopiero cztery roczki 10. I tak kilka dni później powstał chochoł. Trochę przypominał chochoły z Plant, z pastelu Wyspiańskiego, ten jednak był sam jak palec, a tamte w grupie, w tanecznym kręgu, ten – oświetlany blaskiem księżyca, tamte – światłem latarni 11. – A co tam u twojej siostry? – zapytała Zocha. – U Jadwigi czy Marii?

8

Rolę kontrastów podkreśla Wojciech Płazak, który pisze o obrazie Obieranie ziemniaków Tetmajera w cyklu „Spotkania z malarstwem” w miesięczniku krajoznawczo-turystycznym „Poznaj Swój Kraj” 2013, nr 3, s. 60.

9

Monika Śliwińska kilka razy wspomina o wyglądzie Anny, w tym o jej fryzurze – zob. m.in. M. Śliwińska, Skrzynia, Po cóż malować, [w:] taż, Panny z „Wesela”…, dz. cyt., s. 68–69, 117.

10 W Weselu Stanisława Wyspiańskiego to właśnie Isia w trzeciej scenie drugiego aktu rozmawia z Chochołem zapowiadającym przybycie kolejnych zjaw. 11 S. Kozakowska, dz. cyt., s. 182–183.

30

Obraz a słowo


– U Marysi. Słyszałam, że ten jej kawaler gdziesik do obcych miast pojechał i przepadł jak kamień w wodę. – A prawdę ludzie gadają. On tu zaczął przyjeżdżać już w 1889 12. Nawet namalował naszą wioskę 13 i tak mu się tu spodobało, że zaczął szukać jakiejś dobrej panny na żoneckę. Upaczył sobie naszą Marysieńkę i jakieś dwa lata temu, o ile mnie pamięć nie myli, już o jej rękę począł prosić ojca 14, ale coś mu kazało pojechać w inne kraje i ślub przełożony. Przed wyjazdem zaś wziął ją do pozowania do tych jego malowideł i piknie mu to dzieło wyszło 15. Ale, ale, zawsze, jakem go widziała, to on cherlał, pewnie na co chory, a jakby się tak mieszanki z podbiału, skrzypu i korzeni dzięgla napił, to by mu się od razu lepi zrobiło 16. Niestety, jak pojechoł, tak nie wrócił, bo go ta choroba zezarła 17. 12 Z pejzażem Bronowic de Laveaux zapoznał się bliżej podczas swego pobytu w 1889 roku. Być może pierwszy odwiedził tę „krainę malarzy”, choć wielu artystów w tym czasie na nowo odkrywało Bronowice jako teren pracy w plenerze i przyczyniało się do ich rozgłosu – zob. H. Cękalska-Zborowska, Wieś bajecznie kolorowa, [w:] taż, Wieś w malarstwie i rysunku naszych artystów, Warszawa 1974, s. 268. 13 Chodzi o obraz Ludwika de Laveaux Lato w Bronowicach. 14 Jeżeli przyjmiemy za tradycją literacką, że Ludwik de Laveaux poprosił Mikołajczyków o rękę Marysi, mogło odbyć się to w 1893 roku podczas jego ostatniej wizyty w Bronowicach Małych – M. Śliwińska, Widmo, [w:] Panny z „Wesela”…, dz. cyt., s. 104. 15 Mowa o portrecie Marysi Mikołajczykówny, jaki namalował Ludwik de Laveaux. 16 O takiej miksturze na leczenie płuc pisze Monika Śliwińska, tyle że w kontekście choroby męża Marysi – Wojtka, który podobnie jak Ludwik zmarł na gruźlicę – M. Śliwińska, Niepokój, [w:] Panny z „Wesela…, dz. cyt., s. 149. 17 Ludwik de Laveaux zmarł w Paryżu w 1894 roku. W Weselu Stanisława Wyspiańskiego jest scena, w której Marysia rozmawia z Widmem, pod postacią którego kryje się nieżyjący już Ludwik de Laveaux. Widmo mówi o swoim losie i opowiada, jak się dostało na wesele, prosi Marysię o jeden taniec, bo dłużej nie wolno mu zostać. Pragnie przytulić kochankę, lecz ta się opiera, po czym Widmo znika. Podobny motyw występuje w Romantyczności Adama Mickiewicza, Karusia widzi bowiem ducha swojego zmarłego ukochanego. Monika Śliwińska przywołuje rodzinną legendę, jakoby trzy lata od śmierci Ludwika Marysia „słono przepłakała”, natomiast z Wesela wywodzi się informacja, że ten, który w imieniu Ludwika prosił Mikołajczyków o rękę Marysi, tzn. Wojciech Susuł, po jego śmierci z roli swata wszedł w rolę narzeczonego – M. Śliwińska, Kieliszeczek, [w:] Panny z „Wesela”…, dz. cyt., s. 123.

kategoria literacka – II nagroda

31


Za to Wojtuś skorzystoł z tego, bo sam teraz zaloty do Maryśki odprawia 18. – Aaaaa, z tymi chłopami, z tymi zalotami, weselami, ocepinami ino tyle nerwów. Od twojego weselicha już pięć roków minęło, ale pamiętam, jakie poruszenie wywołało w mieście. – To prawda, cała ta inteligencyja się oburzyła, bo przecież kto to widział żenić się z chłopką 19. – Anna uśmiechnęła się smutno, oskrobiny spadały na klepisko, ale w tym momencie nie zwracała na to uwagi. Mimo że starała się tego nie pokazywać po sobie, bardzo cierpiała przez komentarze mieszczanek 20. – Nie truj se tym głowy – pocieszała Zocha. – Pon Tetmajer już jak nasz. – Ale dalej go do miasta ciągnie. W tamtym miesiącu przeczytał w „Czasie” o jakiejś nowej kawiarni w Krakowie przy Floryańskiej 21 i chce mnie tam zaciągnąć. Ja miasta nie lubię, mi dobrze na wsi,

18 Mowa o Wojciechu Susule, pierwszym mężu Marysi Mikołajczykówny. 19 Tak mówiono o Włodzimierzu Tetmajerze: „Ten panicz, ten beniaminek salonów stracił głowę dla prześlicznej bronowiczanki – i huk w całym Krakowie: Włodzimierz Tetmajer, marszałka szlachty nowotarskiej syn, żeni się z chłopką” – M. Bednorz, 5 ciekawostek o… Włodzimierzu Tetmajerze, https://sztukipiekne.pl/ 5-ciekawostek-o-wlodzimierzu-tetmajerze/ (dostęp: 3.02.2022). Sam malarz skarżył się, że „cały Kraków odwrócił się ode mnie (…). Z rodziną mam fatalne przejścia, bo ojciec znać mnie nie chce. Jednym słowem: straszne awantury” – M. Śliwińska, Skrzynia, dz. cyt., s. 73–74. Adam Dobrowolski rok po ślubie Tetmajera z Mikołajczykówną tak pisał o tym wydarzeniu: „Fakt ten spadł na mieszkańców Krakowa niespodzianie i wywołał wrażenie tak silne, że obawiano się o zdrowie wszystkich dewotek. Plotki stare ucichły, bo świeże opowiadania na temat małżeństwa artysty legendowego nabierały kształtu. Myślano o formalnym najeździe na Bronowice w celu odzyskania utraconego młodzieńca. Obudziła się nieznana dotąd w mieście litość i współczucie dla niedoli” – M. Śliwińska, Teściowie, [w:] Panny z „Wesela”…, dz. cyt., s. 78. 20 „Spięcia z rodziną i ostracyzm towarzyski najwięcej dotykają Annę. (…) Ojciec niewiele sobie robił z tego – ale matka moja bardzo nad tym cierpiała ze względu na Ojca” – wspomina córka Anny, Klementyna – M. Śliwińska, Skrzynia, dz. cyt., s. 74. 21 Chodzi o Cukiernię Lwowską Michalika, zawiadomienie o rozpoczęciu działalności znajduje się w „Czasie” z 22.09.1895, s. 6, https://jbc.bj.uj.edu.pl/dlibra/publication/625744/edition/592932/content (dostęp: 3.02.2022).

32

Obraz a słowo


a w polu jeszcze tyle roboty przed zimą, kto się gospodarstwem zajmie jak mnie nie będzie… Wybiję mu ten pomysł z głowy. Chłopki zaczęły rozmawiać o różach, malwach, słonecznikach, rezedach, nasturcjach i bratkach 22. Zrobiło się nieco chłodniej i Anna miała zamiar zarzucić na plecy wzorzystą katankę 23. Jej kolory: intensywny czerwony, zielony, żółtocytrynowozłotawy, przypominały Annie o lecie, o kwiatach w ogrodzie, o kłosach zbóż, a niebieski w odcieniu szafirowym przywodził na myśl wodę pobliskiego stawu. – Wczoraj szliśmy z Włodzimierzem obok jeziora, jest tak piękne i głębokie. – Ano tak, głębokie jest. Ileż to razy kąpał się w nim koń z gospodarzem na grzbiecie 24. A w noc świętojańską to wszystkie panny szły nad jezioro puszczać wianki 25. Jezioro pozwalało mieszkańcom ochłodzić się w upalne dni, a w jego roślinności kryły się ptaki ze swoimi młodymi. Tak, w idealnej symbiozie z naturą, toczyło się życie ludzi w Bronowicach. Ziemniaki, jeden za drugim, lądowały w ciemnobrązowym garze znajdującym się przy lewej ręce Anny. Były podstawą każdego wiejskiego posiłku, wszyscy domownicy zajadali się nimi ze smakiem 26. W gospodarstwie Tetmajerów było ich pod dostatkiem, więc

22 Por. M. Śliwińska, Harmonia, [w:] Panny z „Wesela”…, dz. cyt., s. 114. 23 Monika Śliwińska wiele miejsca poświęca kwestii zarówno męskiego, jak i kobiecego stroju bronowickiego. O kobietach z Bronowic pisze: „W chłodniejsze dni nakładają katanki, wzorzyste krótkie żakiety, zdobione koralikami i wyszywane. Nazywają je jadwiśką lub chaderą” – M. Śliwińska, Wieś, [w:] Panny z „Wesela”…, dz. cyt., s. 20. 24 Por. obraz Włodzimierza Tetmajera Nad stawem w Bronowicach. 25 Staw znajdował się na miejscu obecnego parkingu przy ul. Tetmajera – zob. https://www.archiwumbronowickie.pl/slady-pamieci/ (dostęp: 5.02.2022). 26 Już od lat 60. i 70. XIX wieku ziemniaki były podstawą diety w rodzinach wiejskich – por. M. Kękuś, Kuchnia XIX-wieczna: żywność i książki kucharskie, https:// histmag.org/Kuchnia-xix-wieczna-zywnosc-i-ksiazki-kucharskie-12465 (dostęp: 4.02.2022). Etnograf Seweryn Udziela pisał, że ziemniaki codziennie jedli także najbogatsi gospodarze w Krakowskiem – M. Śliwińska, Kuchnia domowa, [w:] Panny z „Wesela”…, dz. cyt., s. 93.

kategoria literacka – II nagroda

33


Anna nawet sprzedawała je w mieście. Ale teraz jej myśli zaprzątała wizyta gości, o której mąż napomknął rankiem, szykując nalewki dla przyjaciół. Już traciła rachubę, któż to wpadnie tym razem. Kossak? Fałat? Żelechowski? Strojnowski? Wodzinowski? Stasiak? Radziejowski? 27 Zawsze zależało jej na tym, żeby się dobrze u nich czuli i smacznie pojedli. – Jak ty myślisz, co by tym mieszczuchom dać do jedzenia? – zaśmiała się gospodyni. – A to niełatwo coś wybrać, bo oni wybredni z natury. Może by im te ziemniaki dać ze skwarkami i kwaśnym mlekiem albo ze słodką kapustą. Tak po nasemu – zaproponowała sąsiadka. – Może coś z podręcznika 28 wybierzemy? Na przykład zupę ziemniaczaną albo knedle z ziemniaków, albo leguminę kartoflaną, albo ziemniaki ze szynką, albo na sposób francuski? – A te po francusku to jak się robi? – „Trzeba zrobić zasmażkę z 8 deka masła i tyleż mąki, dać do tego pokrajanej cebuli, sardeli, skórki cytrynowej, zamięszać dobrze, dodać rosołu, pół litra słodkiej śmietanki, soli i korzeni, a gdy się zagotuje, pełny talerz gotowanych, w talarki pokrajanych ziemniaków, trochę zielonej pietruszki, zamięszać i zagotować” 29. Co myślisz, zadowoli to naszych gości?

27 O gościach, którzy w różnych latach odwiedzali Tetmajerów, opowiadała córka Anny Klementyna w audycji Elżbiety Elbanowskiej Malarz Włodzimierz Tetmajer we wspomnieniach. W Tetmajerówce stanął czas w Polskim Radiu 6 czerwca 1968 roku – https://www.polskieradio.pl/39/156/Artykul/2646058,Wlodzimierz-Tetmajer-Malarz-zycia-wiejskiego (dostęp: 5.02.2022). Por. także M. Śliwińska, Goście, goście, [w:] Panny z „Wesela”…, dz. cyt., s. 286–287. 28 Mowa o podręczniku Kucharz krakowski dla oszczędnych gospodyń Marii Gruszeckiej, który ukazał się w 1892 roku – zob. https://pl.wikipedia.org/wiki/Kucharz_krakowski (dostęp: 5.02.2022). 29 Fragment przepisu z książki Kucharz krakowski dla oszczędnych gospodyń, https://polona.pl/item/kucharz-krakowski-dla-oszczednych-gospodyn-smaczne-i-tanie-obiady-dla-domow,MzQwNjA4OA/126/#item (dostęp: 5.02.2022).

34

Obraz a słowo


– Myślę, że narzekać nie będą. Lepsze to i zdrowsze niż te ich miastowe specjały. – Zocha wyciągnęła kolejną bulwę z dużego wiklinowego kosza, który był tuż obok niej, spuściła wzrok, żeby nie było widać, że jej oczy zrobiły się okrągłe ze zdziwienia, wszak w Bronowicach tak wykwintnie i tak nowocześnie to chyba jeszcze nikt nigdy nie jadał. Nie znała przyjaciółki od tej strony. Kobiety były tak zajęte pracą i rozmową, że nawet nie zauważyły Stacha. Drzwi chałupy, zwykle zamknięte na skobel, teraz były uchylone. Mężczyzna stanął w nich w rozkroku, jedną nogę miał za progiem, a drugą na zewnątrz. Zazdrościł Tetmajerom, że w tym roku zebrali tyle kartofli, bo u niego za parę miesięcy – na przednówku – mogło ich zabraknąć. Oparł się plecami o futrynę, prawą ręką dotykał pasa na brzuchu, a lewą luźno opuścił wzdłuż ciała. Miał na sobie szare spodnie wpuszczone w cholewy ciemnobrązowych butów, koszulę w odcieniu brudnej bieli z szerokim czarnym pasem w talii. Beżowa sukmana po kolano, z czerwonymi wykończeniami materiału, w zagięciach zmieniała kolor na ugierowy. Mężczyzna miał na głowie kapelusz. Trudno powiedzieć, czy patrzył na chłopki, czy na drewniany dzban na wodę 30. Przypomniał sobie czasy, kiedy był młokosem i każdej wiosny na śmigusa-dyngusa razem z kolegami biegali po wsi z takimi naczyniami i polewali dziewki. Ileż było

30 Identyczne naczynie wielokrotnie pojawia się w pracach Włodzimierza Tetmajera, np. na obrazie Święcone (funkcjonującym pod nazwami Święcone w Bronowicach, Święcone na wsi, Święcenie Święconego), na obrazie Rozmowa na wiejskiej drodze. Wykorzystanie drewnianych dzbanów do oblewania kobiet wodą w Poniedziałek Wielkanocy można dostrzec także na karcie pocztowej Wesołego Alleluja, która została udostępniona jako „Przedwojenna pocztówka autorstwa Włodzimierza Tetmajera. Wydawnictwo Polonia, Kraków (Krystyna Bartosik/East News)” – https://holistic.news/slonce-jare-gody-i-wybitki-czyli-tradycyjna-poganska-wielkanoc/ (dostęp: 5.02.2022), na karcie pocztowej Józefczyka – http://muzeumzabawek.eu/swiateczne-kartki-pocztowe-ze-zbiorow-muzeum-zabawek-i-zabawy/ (dostęp: 6.02.2022), na karcie pocztowej Szancera – https://pl.pinterest.com/ pin/478155685416172644/ (dostęp: 6.02.2022), i na obrazie Kossaka – https://www. slawoslaw.pl/wp-content/uploads/2016/03/panowie-oblewaj%C4%85-panie.jpg (dostęp: 6.02.2022).

kategoria literacka – II nagroda

35


przy tym krzyków i śmiechów. A może spoglądał na otwarte okno z przykurzoną szybą, jakby chciał się dowiedzieć, co jest w środku izby? Gdyby na jego miejscu stał wrażliwy artysta, to pewnie zaraz by mu się owo okno skojarzyło z Melancholią Malczewskiego i oczyma wyobraźni widziałby wirujący tłum symbolicznych postaci z kosami, kajdanami, sztandarami, skrzypcami i klepsydrami 31. Ale Stach był prostym chłopem z Bronowic i był przekonany, że wewnątrz znajdują się łóżka, stół i zydle, wyprawna skrzynia Anny i kołyska, bo „przecież rodzenie dzieci co rok to też baby obowiązek” – rozmyślał sobie. Rozmowa kobiet dźwięczała mu w uszach, przysłuchiwał się jej, ale się do niej nie wtrącał, biernie obserwował, tematy rozmowy uważał za błahe. Był zdania, że kobiety tracą czas, trajkocząc i plotkując, zamiast skupić się na pracy. Tymczasem Anna obrała kolejną bulwę. Kiedy ostatni niewielki ziemniak wpadł do okrągłego gara, otrzepała dłonie i pomyślała: „Człowiek jest wtedy wart, kiedy ciężko i naprawdę pracuje” 32. Mąż chyba doceniał nie tylko jej urodę, jakąś dostojność, która z niej emanowała, ale oddanie, miłość, troskliwość, gościnność i pracowitość. I pewnie dlatego napisał: I siłą jesteś mojego ramienia, i mojej myśli górnym jesteś lotem, i światłem, co mi gniazdo opromienia, mego dobytku tyś jedynem złotem! W ciebie jak w święte patrzę malowidła, anielskie widząc u twych ramion skrzydła! Ty, moja wierna towarzyszko wdzięczna, co jako anioł idziesz mi u boku!

31 Por. S. Kozakowska, dz. cyt., s. 42, 46–47. To przełomowe dzieło zostało ukończone w 1894 roku. 32 W rzeczywistości są to słowa Lucjana Rydla do Franciszka Vondráčka – M. Śliwińska, Plotki, plotki, [w:] Panny z „Wesela”…, dz. cyt., s. 178.

36

Obraz a słowo


Błogosławiona mi ta noc miesięczna, kiedym ci wierność przyrzekł w sadów mroku! Błogosławione twoje ciche gniazdo! Błogosławionaś ty, mej drogi gwiazdo! 33

W duchu współczesnym – feministycznie Czy to przypadkiem nie mężczyźni, w głównej mierze, kreują stereotypy, z którymi kobiety muszą się mierzyć? Według nich kobieta jest istotą piękną, stworzoną do rodzenia i wychowywania dzieci, a to automatycznie nakłada na nią kolejne obowiązki: powinna dbać o innych, ale jednocześnie musi znaleźć czas na dbanie o siebie, tak by dostosować się do kanonów piękna i stawianych przed nią wymogów zewnętrznych 34. Dlaczego kobieta, taka choćby jak ta z obrazu Tetmajera, jest zamykana w jakimś patriarchalnym światku, zamykana w roli gospodyni domowej, w roli matki, opiekunki, praczki, sprzątaczki, ogrodniczki, kucharki, służącej, dlaczego ogranicza się jej przestrzeń? Skoro mężczyźni mają zdolności przywódcze, myślą logicznie, analizują, wyśmienicie wyciągają wnioski i zarządzają zespołem, to mamy rozumieć, że im się należy naczelne miejsce w sferze publicznej? Na marginesie dodać należy, że Włodzimierz Tetmajer realizował się między innymi jako działacz polityczny. Skoro kobiety mają taką empatyczną osobowość, to mamy rozumieć, że muszą być strażniczkami domowego ogniska, zajmować się sferą domową, wypełniać swoją kluczową misję, jaką jest macierzyństwo? Na marginesie dodać należy, że Anna z Mikołajczyków Tetmajerowa urodziła dziewięcioro dzieci (jedna z córek – Wanda Maria – zmarła

33 W. Tetmajer, Do mojej żony, cyt. za: M. Śliwińska, Kurdesz, [w:] Panny z „Wesela”…, dz. cyt., s. 313–314. Autorka kolejny raz przywołuje także wspomnienia Klementy (córki Anny i Włodzimierza): „matka wszelkie kłopoty i zmartwienia domowe usuwała mu z drogi, biorąc wszystko na swe ramiona”. 34 M. Środa, Kobiety i władza, Warszawa 2012, s. 32–33.

kategoria literacka – II nagroda

37


zaraz po urodzeniu). Skoro jednak mamy rok 2022, to może czas wreszcie rozprawić się z takimi uproszczeniami, stereotypami i uprzedzeniami? Może zrobi to Angela Saini w książce Gorsze. Jak nauka pomyliła się co do kobiet wydanej w wydawnictwie Moniki Sznajderman, może Kazimiera Szczuka, może Agnieszka Bielak35 albo wspomniana już Julita Wójcik. Wójcik często odwołuje się do utrwalonych w kulturze stereotypów, ról i prac tradycyjnie przypisywanych kobietom. Czy obieranie przez nią ziemniaków w galerii, zamiast w kuchni, było prowokacją, zdarzeniem artystycznym, paralelą wobec realistycznej sceny przedstawionej na obrazie Tetmajera, puszczeniem oka do odbiorcy sztuki? A może miało skłonić do refleksji, żeby w tych czynnościach „zarezerwowanych” dla kobiet i dziewczyn zaczęli partycypować mężczyźni i chłopcy, żeby nie stali z założonym rękami i nie obserwowali z wyższością – jak gospodarz na obrazie Tetmajera…

35 Por. A. Bielak, Kobieta jako więzień konwencji. Kształtowanie etosu życiowego wobec współczesnych uwarunkowań i stereotypów, s. 111, https://journals.umcs.pl/ ah/article/view/3721 (dostęp: 6.02.2022).

38

Obraz a słowo


Wykaz dzieł sztuki, do których odwołuje się autorka pracy wraz ze źródłami reprodukcji J. Bastien-Lepage, Październik – https://pl.wikipedia.org/wiki/ Wykopki_(rolnictwo)#/media/Plik:Jules_Bastien-Lepage_-_ October_-_Google_Art_Project.jpg (dostęp: 6.02.2022). W. Bończa-Rutkowski, Na granicy Bronowic – http://artyzm.com/ obraz.php?id=12294 (dostęp: 6.02.2022). J. Chełmoński, Babie lato – Malarstwo polskie, red. Janusz Fogler, Warszawa 2000, s. 100. A. Gierymski, Chłop z Bronowic, Dziewczyna z Bronowic – A. Krypczyk, Sala Chełmońskiego, [w:] Galeria Sztuki Polskiej XIX wieku w Sukiennicach. Przewodnik, Kraków 2010, s. 167. A. Gierymski, Droga w Bronowicach – http://artyzm.com/obraz. php?id=13401 (dostęp: 6.02.2022). A. Haueisen, Kopanie ziemniaków – https://zasoby.msl.org.pl/ arts/view/2358 (dostęp: 6.02.2022). L. de Laveaux, Lato w Bronowicach – http://artyzm.com/obraz. php?id=6375 (dostęp: 6.02.2022). L. de Laveaux, Marysia (portret Marii Mikołajczykówny, narzeczonej malarza) – http://artyzm.com/obraz.php?id=6374, http:// www.pinakoteka.zascianek.pl/Laveaux/Images/Marysia.jpg (dostęp: 6.02.2022). J. Malczewski, Melancholia – S. Kozakowska, Malarze Młodej Polski, Kraków 1995, s. 46–47. J.-F. Millet, Sadzący ziemniaki – https://pl.wikipedia.org/wiki/ Jean-Fran%C3%A7ois_Millet#/media/Plik:Millet-les-planteurs-de (dostęp: 6.02.2022). J.-F. Millet, Wykopki – https://pl.wikipedia.org/wiki/Jean-Fran%C3%A7ois_Millet#/media/Plik:Jean-Fran%C3%A7ois_ Millet_-_The_Potato_Harvest_-_Walters_37115.jpg%20 (dostęp: 6.02.2022).

kategoria literacka – II nagroda

39


W. Tetmajer, Choinka (Podłaźniczka) – https://www.facebook.com/ muzeumkrakowa/photos/a.284880853494/10157145429438495/ ?typ (dostęp: 6.02.2022). W. Tetmajer, Dorobek – http://www.pinakoteka.zascianek.pl/ Tetmajer/Images/Dorobek.jpg (dostęp: 6.02.2022). W. Tetmajer, Muzykanci w Bronowicach – http://www.pinakoteka.zascianek.pl/Tetmajer/Images/Muzykanci.jpg (dostęp: 6.02.2022). W. Tetmajer, Nad stawem w Bronowicach – https://www.polswissart.pl/pl/aukcje/268-aukcja-dziel-sztuki/13570-nad-stawem-w-bronowicach-ok-1910; https://sztuka.agraart.pl/ licytacja/21/1111 (dostęp: 6.02.2022). W. Tetmajer, Obieranie ziemniaków – https://muzeum.bytom.pl/ ?p=23270 (dostęp: 6.02.2022). W. Tetmajer, Portret żony – http://www.pinakoteka.zascianek.pl/ Tetmajer/Images/Portret_zony.jpg (dostęp: 6.02.2022). W. Tetmajer, Portret żony Anny Mikołajczykówny – https:// sztukipiekne.pl/5-ciekawostek-o-wlodzimierzu-tetmajerze/ (dostęp: 6.02.2022). W. Tetmajer, Procesja w Bronowicach – http://www.pinakoteka.zascianek.pl/Tetmajer/Images/Procesja.jpg (dostęp: 6.02.2022). W. Tetmajer, Przed karczmą – http://www.pinakoteka.zascianek.pl/ Tetmajer/Images/Przed_karczma.jpg (dostęp: 6.02.2022). W. Tetmajer, Święcone na wsi – S. Kozakowska, Malarze Młodej Polski, Kraków 1995, s. 146. W. Tetmajer, Tańce w karczmie – http://www.pinakoteka.zascianek.pl/Tetmajer/Images/Tance_w_karczmie.jpg (dostęp: 6.02.2022). W. Tetmajer, Wesele – http://www.pinakoteka.zascianek.pl/Tetmajer/Images/Wesele.jpg (dostęp: 6.02.2022). W. Tetmajer, Zaloty (W karczmie) – Stefania Kozakowska, Malarze Młodej Polski, Kraków 1995, s. 145.

40

Obraz a słowo


W. Tetmajer, Zrękowiny – http://www.pinakoteka.zascianek.pl/ Tetmajer/Images/Zrekowiny.jpg (dostęp: 6.02.2022). W. Tetmajer, Rozmowa na wiejskiej drodze – http://www.pinakoteka.zascianek.pl/Tetmajer/Images/Rozmowa_na_drodze.jpg (dostęp: 6.02.2022). W. Tetmajer, Żniwa (1902) – http://www.pinakoteka.zascianek.pl/ Tetmajer/Images/Zniwa_1902.jpg (dostęp: 6.02.2022). W. Tetmajer, Żniwa (1911) – http://www.pinakoteka.zascianek.pl/ Tetmajer/Images/Zniwa_1911.jpg (dostęp: 6.02.2022). W. Tetmajer, Żniwiarki w polu – http://www.pinakoteka.zascianek.pl/Tetmajer/Images/Zniwiarki_w_polu.jpg (dostęp: 6.02.2022). S. Wyspiański, Chochoły – S. Kozakowska, Malarze Młodej Polski, Kraków 1995, s. 182–183.

Opinia jurora Dwa spojrzenia to kolejna praca Zuzanny Deć nadesłana na konkurs „Obraz a słowo”. Po zeszłorocznym opowiadaniu, którego lekkość do dziś mam w pamięci, tym razem Autorka daje nam się poznać z zupełnie innej strony. Jej esej połączony z opowiadaniem to najbardziej pełna i rzetelna analiza naukowa nadesłana na konkurs, choć niepozbawiona również indywidualnego, subiektywnego spojrzenia. Ze zgromadzonych, bardzo różnorodnych materiałów Zuzanna konstruuje własną wypowiedź, wzorcowo odsyłając nas do źródeł inspiracji i uczciwie zaznaczając wszystkie cytaty. Co ciekawe, analiza ta, połączona płynnie ze scenką rodzajową, staje się punktem wyjścia do wypowiedzi krytycznej rewidującej rolę kobiety w społeczeństwie. Anna Rak

kategoria literacka – II nagroda

41


Na co te obieracie ziemniaki?

Zuzanna Rybarczyk II Liceum Ogólnokształcące im. Księżnej Anny z Sapiehów Jabłonowskiej w Białymstoku Nauczyciel prowadzący: Ewa Muszkatel

kategoria literacka – III nagroda


– Dyć na wesele obieramy – odparła, nie spoglądając na mnie. Rozkołysanymi ramionami przylgnęła do ściany wiejskiej chałupy i stała się na krótką chwilę równie drewniana co pobielone deski, o które oparła sztywne ciało. Zdawało mi się nawet, że widziałem, jak kobieta zrasta się z chatą i jak powoli drewnieją mięśnie jej twarzy, przypominającej teraz pysk warującego gargulca. Przedziwna chwila przemiany rozciągała się w rdzy jesiennego popołudnia, aż, przerwana niespodziewanym ruchem, skurczyła się i uleciała ku listopadowemu niebu. Brudne kobiece stopy wypełzły bowiem spod ceglastej spódnicy, a okryte bielą lnianej koszuli piersi uniosły się nieznacznie i opadły zaraz, i stała się ona na powrót kobietą. Czarna ziemia tkwiła uparcie pod paznokciami jej dłoni, leniwie przesuwającej kozik po skórze złotego ziemniaka. I naraz zdawało mi się, że oto nie chłopki mam przed sobą, lecz dwie nimfy, pilnujące wiejskiej chaty, a między nimi nie kosze kartofli i nie sagan na obierki stoją, ale złoto i perły zawinięte w runo prostoty wiejskiego życia. Zajrzałem w głąb ponurej sieni, gdzie za ciemnymi drzwiami złożono wcześniej z uświęcającą ostrożnością późnojesienne plony. Przyjrzałem się zarumienionej marchwi, blednącej rzodkwi

kategoria literacka – I nagroda – Gęsie Pióro

43


i kapuście, zniesionym z pola pod czujnym okiem blednącego słońca, za które to zbiory dziękowano Mokoszy i Matce Ziemi. I dziwiłem się, pamiętając o lnianych koszulach niechętnie odrywanych wiatrem od spoconej skóry mężczyzn pracujących na roli przez okrągły rok. Na wspomnienie również kobiet, które – podobnie jak te przy mnie – ukryte w cieniu koralowych chust ciasno wiązanych u tłustych podbródków, uginały się pod ciężarem pracy, niby pod głazem syzyfowego przeznaczenia, wciąż pospieszając z robotą, wciąż ponaglając się nawzajem. Mieli chłopi swoje gorliwe wierzenia i choć to Jezusowi miłość wyłączną przyrzekali, wciąż pod belką przyciesi w rogach domostw jaja i głowy zwierzęce zakopywali jako ofiarę dla duchów domowych. Mokoszy dlatego być może całą zasługę przypisywano, jakoby jej wszelkie dzięki należne były, a przy tym zapominano o własnym, wykopkami zniszczonym, kręgosłupie, o paznokciach przy pracy wyłamanych, o palcach nieuważnie przy wyrębie uciętych oraz o oczach od nocnego przędzenia zmarnowanych. Rumiankiem tylko obolałe miejsca nacierali i kładli się na czarnej glebie, wierząc, że Matka Ziemia uleczy chorych i obolałych, tak jak Mokosz dopomogła wcześniej, posyłając ludziom ulewy rzęsiste, a wraz z nimi tuziny dżdżystych dni, niosących ukojenie spragnionym rżyskom. Jedno tylko z tych wierzeń wzruszało mnie do głębi. Na wiosnę bowiem, gdy płód ziemia wypuszcza, gdy kwitnie, w maki i irysy obradzając, wówczas nikt nie ośmiela się kołów w glebę wbijać, grodzić czy rwać trawy nawet. Wtenczas jest ziemia brzemienna i święta. – Na wiosnę grzech bić ziemię – powiedziała ze smutkiem wieśniaczka, jakby odgadła myśli moje, jakby w moją pamięć zajrzała, czule wszystkie te rozważania obejmując zrozumieniem. Powiodłem wzrokiem, gdzie i jej oczy sięgały wówczas, a widząc mężczyzn ziemię orzących, pojąłem wnet, że nie słyszała mnie wcale. Że myśli mojej intymnej podróży po świadomości są bezpieczne. Kobieta, jako tej ziemi córka, czuła takoż samo jak ja ból gleby i żal, że ją motykami katują. I krzywdę tę pojmowała głęboko

44

Obraz a słowo


i słusznie, tęskniąc do wiosny, gdy chłop glebę przeprasza, jeśli się na nią przy pracy przewróci. Teraz jednak była jesień i na powrót pozapominali, jak karali własne dzieci srogimi pasami za bicie ziemi kijem, i sami wracali do swych polnych robót, zupełnie jak mąż żonę w połogu do pracy ponaglający. Orali znów pod listopadowym słońcem, a ono przemykało żarem między nimi i, niezauważone, podziwiało własne odbicie w taflach jezior, w szkle uszczelnionych okien, a także w polerowanej glinie dzbanów, takich jak ten schowany za drugą obierającą ziemniaki kobietą. A słońce to miało spojrzenie bystre i uśmiech przebiegły i zdawało się wiedzieć coś, czego żaden chłop nawet się nie domyślał. Zwróciłem oczy ku otwartemu na oścież oknu chałupy i przedziwna jakaś trwoga mnie zdjęła, że mogłyby te podle upalne promienie wemknąć się nieobacznie do środka chaty i krzywdę jakąś wyrządzić. – Duch domowy obroni od wszelakiego, siedzieć i skrobać więc możem – mruknęła pod nosem wieśniaczka, nie odrywając wzroku od pracy. Znów spojrzałem na nią, ze zdziwieniem opierając się o drzwi. Prawą dłoń zasadziłem za czarny pas wiążący białą koszulę, lewą ręką natomiast musiałem podeprzeć się, by nie przewrócił mnie gwałtowny zawrót głowy gnany przedziwną jakąś siłą, która kazała mi wierzyć, że oto na bezkresie rozgrzanego nieba widzę nadciągającą burzę. I nie była to bynajmniej bezkresna wędrówka Peruna, nie była to błyskawica ani grad piorunów słowiańskiego boga. Zdawało mi się, że widzę pochód żelaza i prochu, a za nim płomienie i los ludzki, przekradający się bezradnie wzdłuż armatnich szeregów. Kobiety siedziały jednak niewzruszone zupełnie i obierały ziemniaki w rytmie ulotnej chwili. A opanowanie ich i bezpieczeństwo stąd tylko się brało, że w chlewie mieszkać miał duch domowy dbający o dom i przychówek. Podobny miał być do głowy domu lub zmarłego dziada czy ojca, a na opiece jego i życzliwości tak chłopom zależało, że nawet przy przenosinach mleko w drewnianą konew

kategoria literacka – III nagroda

45


nalewano i upraszano ducha pójść razem. Nie mogłem – czy raczej nie chciałem – pojąć wówczas niezłomnej wiary i przeświadczenia o pewności własnego losu zdanego na kaprys prasłowiańskich bogów. Zdawało się to bowiem zupełnie bezradne i naiwne wierzyć, że zboża, które podaruje lataniec, strzec będzie w białą płachtę spowita południca, zrodzona z powietrznego wiru. – Kiej kto losowi zawierza, temu Dola wachuje – rzuciła w próżnię dalszego milczenia, a brzmiała przy tym jak wieszczka, jak prasłowiańska dziejów wyrocznia. W pustej głębi jej oczu odbiło się spojrzenie Pytii delfickiej, a podmuch jesiennego wiatru, jak wyziew ze szczeliny kaplicznej ziemi, zdawał się nieść wiedzę, którą ta niesamowita kobieta posiadła. Czy rozumiała, co i ja tak głęboko pojmowałem? Czy – takoż samo jak ja – byłaby w stanie przewidzieć nieuchronnie nadciągającą przyszłość, a wraz z nią te trzy śmiercionośne daty? Widziałem, czułem i słyszałem huki, strzały i wrogie gromy. Wpół przerwane bale, domy w pośpiechu porzucone, tysiące niepotrzebnie przerwanych historii. I cóż miało znaczyć to wszystko porzucone u progu mojej świadomości? Nie chciałem wówczas ufać wieszczycom losu, lecz przedziwna jakaś senna jawa, ćmiąc się w ponurej wizji przyszłości, kazała mi wierzyć, że istotnie są na świecie rodzanice, rozstrzygające nieodzownie o ostatecznym losie człowieka, który – goniony ciężarem przeznaczenia – buduje swoje mrówcze życie na kruchej skale. Ta, pod bezsilnym tchnieniem woli, toczy się ku bezlitosnemu kresowi. Bo koniec nie jest wybredny. Koniec dotyczy wszystkich. Koniec to koniec. A potem wspomniałem dzisiejszych ludzi; dzieci wierne marzeniom i kobiety ukryte pod wachlarzami koronek. Belle époque i wieku koniec. Myślałem także o życiu, o jego szczęściach i niedolach. O zabawach, tańcach i balach. Targany niespokojną gorączką, odkryłem w sobie obce dotychczas pragnienie życia. Żyć intensywnie, mocno i szybko, a jednocześnie poddać się i porzucić wszystko,

46

Obraz a słowo


oddając się ucieczce przed bolesną świadomością trzech zbrojnych końców. Czym one były – nie wiedziałem. Wystarczyło, że czułem zgliszcz poparzonych swąd armatni nad stuleciem niesiony. Wystarczyło, bym, udręczony bezradnością wobec losu, nie mogąc pojąć planów radosnych mimo końca, zapytał: – I na co te obieracie ziemniaki?! A czas dęba stanął, zatrzymał się w miejscu i zaraz znów rozlał się na dnia bezchmurnego przemijanie.

Opinia jurora Opowiadanie Zuzanny Rybarczyk to jedna z najbardziej oryginalnych prac inspirowanych obrazem Włodzimierza Tetmajera. Co ważne, pisana z dystansem i humorem, który potrafi ukryć gorzkie refleksje i niepokoje dotyczące życia w aurze banalnego zdarzenia. W opowiadaniu tym urzeka mnie lekkość wypowiedzi, świadome zmierzanie do dowcipnego zakończenia i poetyckość opisu. Jeśli dodamy do tego rzetelną wiedzę kulturową, a tego Autorce na pewno nie brakuje, mamy opowiadanie idealne. Takie prace wśród ogromu opisów nadesłanych na konkurs wyławia się niezmiernie szybko i z dużą przyjemnością. Anna Rak

47


Artystyczne wykopki

Wojciech Lachman Szkoła Podstawowa nr 44 im. prof. Jana Molla w Zespole Szkolno-Przedszkolnym nr 7 w Łodzi Nauczyciel prowadzący: Anna Janowiecka

kategoria literacka – wyróżnienie


Nikt… nie będzie traktował ziemniaka jako zwykłego warzywa. Prędzej już jako narzędzie losu. E.A. Bunyard, The Garden Companion (1936)

Pewnego jesiennego, słonecznego jeszcze dnia z całą klasą wybraliśmy się na wycieczkę szkolną po Górnym Śląsku – tym razem do Bytomia. Pojechała z nami nasza wychowawczyni, pani od plastyki. Nie byłem zbyt szczęśliwy z powodu wyjazdu. Nie miałem prawie żadnych skojarzeń z tym miastem. Może tylko takie, że jest tam Polonia Bytom, drużyna, która rozegrała tuż po I wojnie światowej, jeszcze przed plebiscytem, pierwsze derby Śląska. Później, w latach pięćdziesiątych, miała nawet tytuł mistrza Polski. Ten klub jako pierwszy z naszych krajowych drużyn awansował do rundy Ligi Mistrzów UEFA, ale to było dawno. Zresztą na pewno stadionu Szombierek Bytom i tak nie odwiedzimy… Dość, że zjemy coś tego dnia w McDonaldzie. Co można robić jesienią w Bytomiu? Okazało się, że sporo, bo znajduje się tam, jak usłyszeliśmy, „ważne Muzeum Górnośląskie z obrazami znanych twórców”. Absolutnie nikt, poza naszą panią, która była bardzo podekscytowana, nie palił się do zwiedzania. Samo muzeum okazało się nawet nie najgorsze, bo w Galerii Malarstwa Polskiego ustawiono dość wygodne żółte kanapy. Większość osób była kompletnie niezainteresowana wystawą i szybko zajęła się swoimi telefonami. Jednak w pewnym momencie nasza laba się skończyła. Pani nas zawołała, wskazała na dzieło przed nią

kategoria literacka – I nagroda – Gęsie Pióro

49


i powiedziała, że to Obieranie ziemniaków Włodzimierza Tetmajera, obraz olejny namalowany w 1895 roku. Mniej więcej w tym czasie twórca ten przeprowadził się do wybudowanego dla swojej rodziny dworku, nazwanego później Rydlówką, w Bronowicach Małych pod Krakowem, gdzie zamieszkał już wcześniej po ślubie z Anną Mikołajczykówną, córką chłopa. To, że znany i wykształcony artysta ożenił się z prostą wiejską dziewczyną, było dużym szokiem dla jego otoczenia. Małżeństwo okazało się jednak bardzo szczęśliwie i pozwoliło Tetmajerowi nie tylko żyć, jak chciał, ale i zakorzenić się w podmiejskich okolicach. Nasza pani była pod ogromnym wrażeniem, że malarz tak umiejętnie i wiarygodnie przedstawił typową wiejską scenę, bardzo wyraziście, prawdziwie i namacalnie utrwalił konkretny moment. Prawdopodobnie dlatego, że niejedną podobną czynność widział wiele razy na własne oczy, traktował ją zarazem naturalnie i z głęboką fascynacją. Pani patrzyła na obraz w zachwycie i postanowiła, że omówimy go na kolejnej lekcji plastyki. Nikt z klasy za bardzo się tym nie przejął i już po chwili wszyscy wrócili do swoich zajęć. Dalsza wizyta w muzeum przebiegła bez żadnych specjalnych wydarzeń. Wycieczkę zakończyliśmy w bytomskim McDonaldzie. Na szczęście dobre frytki zrekompensowały nam trudy zwiedzania. – Ciekawe, ile czasu zajęło obieranie na nie ziemniaków? – zapytał mnie Michał. – Skąd ci przyszło do głowy to pytanie? – No jak to, przecież ten obraz w muzeum pokazywał obieranie… – Fakt, tyle że wtedy na pewno nie na frytki. – Ale apetyt i tak mi pobudził – roześmialiśmy się oboje, pałaszując nasze danie. Tydzień później podczas lekcji plastyki pani spytała nas, czy po wycieczce znaleźliśmy jakieś informacje dotyczące obrazu. Oczywiście przez tydzień wszyscy o tym zapomnieli, więc nikt się nie odezwał. Wobec tego pani odchrząknęła, nieco zdegustowana, i powiedziała, że sama nam opowie o tym dziele.

50

Obraz a słowo


– Autorem obrazu jest Włodzimierz Tetmajer, polski malarz i grafik, jeden z czołowych przedstawicieli Młodej Polski – zaczęła. – Studiował w Krakowie, Wiedniu, Monachium, Paryżu, ale upodobał sobie przede wszystkim małopolskie krajobrazy. Jego dzieło jest dowodem fascynacji wsią polską, którą cenił za jej niezmienne ponadczasowe wartości. Obraz przedstawia dwie młode kobiety w chłopskich strojach regionalnych obierające ziemniaki. Siedzą one na słomie przykrytej ręcznikiem ze wzorem ludowym przed pobielaną chatą. Przy drzwiach do domu stoi ubrany w chłopski strój mężczyzna, który, uśmiechając się, obserwuje proces obierania ziemniaków. Na pierwszym planie możemy dostrzec wielki drewniany cebrzyk… – Proszę pani, jaki „cmentarzyk”? – nie dosłyszał Antek. – Powiedziałam „cebrzyk”, naczynie używane na wsi, ale może nie byłam precyzyjna. Tu widzimy taki trochę dzban drewniany. W sumie już nie mamy odpowiednich słów, żeby opisać ten realistyczny obraz, bo wyszły z użycia, ale dzięki sztuce możemy sobie o nich przypomnieć czy chociaż uświadomić sobie ich istnienie. Możemy się też na przykład dowiedzieć, jak przechowywano na wsi ziemniaki. Na obrazie widzimy, że ziemniaki znajdują się w wiklinowych koszach – kontynuowała pani dość monotonnym głosem. – Podczas malowania tego dzieła autor pieczołowicie odtworzył wszystkie szczegóły, zadbał o kompozycję i proporcje. Posłużył się odpowiednimi środkami, by pokazać rzeczywistą czynność wykonywaną w obejściu, a zarazem umiał przekazać w ogóle klimat wiejskiego domostwa. Szczególnie ciekawie wygląda na obrazie kolorystyka. Dzięki niej wszystko dobrze się zgrywa: beż i żółć piaszczysto-gliniastego podłoża na podwórku połączona jest z biało-szarymi ścianami domostwa, w którym widać fragment okna z ciemnobrązowymi framugami. Tetmajer stworzył fragmentami dość jednolite tło i jednocześnie zaakcentował na nim coś mocniej. Przemyślana kolorystyka decyduje o tym, co przyciąga w pierwszej kolejności uwagę odbiorcy. W przypadku całego obrazu są to

kategoria literacka – wyróżnienie

51


oczywiście postacie, szczególnie dwóch kobiet, których czerwone, dość jaskrawe chusty na głowach powodują, że widz od razu zwraca na nie uwagę. Dodatkowo niejako w centrum obrazu wzrok skupia się na czerwonawej (z trochę mniej intensywnym odcieniem niż chusty) spódnicy i bosych nogach jednej z wieśniaczek – tej, która siedzi po naszej prawej (jeśli patrzymy od przodu) stronie i wygląda na nieco starszą od drugiej. To, że kobieta jest boso, nie musi świadczyć o tym, że jest bardzo biedna. Tak się po prostu na wsi na co dzień chodziło. Druga kobieta ma spódnicę w kolorze o wiele jaśniejszym, jasnoróżowym, co jednak dobrze się zgrywa z leżącym na siedzisku obok najbardziej barwnym elementem na obrazie. Jest nim tzw. rańtuch, czyli duża chusta zarzucana na głowę lub ramiona. Ważna jest też osoba mężczyzny stojącego przy drzwiach. U niego elementem znaczącym stroju są czerwone obszycia przy jasnym kaftanie. Postać męska kontrastuje z kobietami, dlatego że chłop jest jeden, ponadto stoi i w ten sposób góruje nad kobietami, nie pracuje, tylko rozmyśla nad czymś i obserwuje wieśniaczki wykonujące tak zwykłą czynność jak obieranie ziemniaków. Popatrzmy jeszcze na… Coraz mniej chciało mi się tego słuchać. W końcu pani skończyła swój wywód i poprosiła o uwagi i pytania. Pytań nie było, ponieważ opowieść większości klasy nie wciągnęła. Już mieliśmy wychodzić z sali, gdy nauczycielka przypomniała sobie, że nie zrobiła tego, co najważniejsze, to znaczy nie zadała nam jeszcze pracy domowej. Tym razem zadanie było naprawdę trudne, zwłaszcza dla tych, którzy wyłączyli się z słuchania już na początku. Mieliśmy zastanowić się, z czym obecnie się nam kojarzy Obieranie ziemniaków Włodzimierza Tetmajera; jak można interpretować ten obraz teraz i do czego on nas może pobudzać; jak sprawić, by wydał się on nam ciekawszy, niż można było sądzić po naszych reakcjach. Co gorsza, praca była obowiązkowa i podlegała ocenie. Byłem przerażony, kompletnie nie wiedziałem, co miałbym zrobić. Kiedy rozejrzałem się po klasie, doszedłem do wniosku, że inni też są w podobnej sytuacji.

52

Obraz a słowo


Długo myślałem nad zadaniem, aż w końcu doszedłem do wniosku, że przygotuję referat o ziemniakach, bo patrząc na ten obraz, myślę właśnie o nich. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to najkreatywniejsza rzecz, ale kompletnie nie miałem pomysłu na nic innego. Na szczęście okazało się, że praca nie jest tak trudna, jak myślałem, i zrobienie jej nie zajęło mi zbyt dużo czasu. Przypomniałem sobie, że rok temu, gdy przygotowywałem się do konkursu z historii, natrafiłem na książkę 50 roślin, które zmieniły bieg historii. Znalazłem tam wiele interesujących materiałów i ciekawostek o ziemniakach, tak więc gdy w następną środę wchodziłem do klasy z liczącym pięćset słów referatem, byłem zupełnie spokojny. Czułem się przygotowany na wszystko. Lekcja zaczęła się od sprawdzenia obecności. Ku mojemu zdziwieniu wszyscy podeszli do naszej pracy domowej poważnie i bardzo się postarali. Jako pierwszy zgłosił się Michał. Nagrał on ciekawy film, w którym przeprowadza wywiad ze znanym plantatorem ziemniaków. Plantator stwierdził, że jego rodzina zajmuje się uprawą tych roślin od wielu pokoleń. Pokrótce opisał proces rozwijania się jego biznesu, po czym płynnie przeszedł do szczegółowego opisu procesu hodowli ziemniaka. Okazało się, że jest to dużo trudniejsze, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. W końcu zapytany przez mojego kolegę o obraz Obieranie ziemniaków, powiedział, że w dawnych czasach ziemniak był nieodłącznym towarzyszem posiłków i że takie sceny jak na tym dziele miały miejsce bardzo często. Dodał również, iż kult ziemniaka w Polsce jest bardzo silny. Swój wywód zakończył słowami, że dla niektórych ziemniak był, jest i będzie tylko warzywem, jednak dla innych to coś dużo więcej. Za swoją pracę Michał dostał szóstkę, a cała klasa była pod ogromnym wrażeniem tego, jak trudny i skompilowany jest proces powstawania ziemniaka. Potem to ja zostałem wytypowany przez panią do odpowiedzi. Wyszedłem na środek klasy, wziąłem głęboki oddech i zacząłem czytać:

kategoria literacka – wyróżnienie

53


– Kiedy patrzę na obraz Włodzimierza Tetmajera, to myślę głównie o historycznym znaczeniu ziemniaka – jako ważnego warzywa i składnika posiłków i symbolu różnych nawyków żywieniowych, a także obyczajów. Ziemniak to roślina, która przyczyniła się do klęski głodu w Irlandii, kiedy plony nie zakwitły. Z drugiej jednak strony roślina ta w znaczący sposób wpłynęła na rozwój innego kraju, to znaczy Stanów Zjednoczonych. Po przeczytaniu wstępu od razu przeszedłem do drugiej części: – Historia ziemniaka – powiedziałem głośno i wyraźnie. – Kartofle w Peru znane są od tysięcy lat, czego dowodzą odłamki ceramiki znalezione na dzisiejszych terenach tego kraju. Co więcej, badania wskazują, że Peruwiańczycy otaczali ziemniak szczególną czcią. Roślina do Europy trafiła za pośrednictwem konkwistadorów i pomimo początkowej niechęci ludzi bardzo szybko się rozprzestrzeniła. Płynnie przeszedłem do kolejnego punktu: – Teraz coś o samym ziemniaku. Jego wszystkie zielone części są trujące. Jednak dojrzałe bulwy zawierają aż osiemnaście procent węglowodanów, dwa procent białka i około siedemdziesiąt osiem procent wody. Na zakończenie przeczytałem ostatni fragment, zawierający ciekawostki między innymi o tym, że na świecie organizuje się festiwale ziemniaka, w Stanach Zjednoczonych jest nawet jego muzeum, istnieją jego pomniki (na przykład w Biesiekierzu czy Pomnik Pyry w Poznaniu), a na grobowcu niemieckiego króla Fryderyka II Wielkiego w Poczdamie kładzie się kilka kartofli dla upamiętnienia, że sprowadził on je do Prus. Motyw ziemniaka jest bardzo często wykorzystywany też w sztuce. Dla Adama Mickiewicza opis ziemniaka w niedokończonym poemacie Kartofla był dobrym pretekstem, by ponaśmiewać się z wielkich eposów. Trud wiejskiego życia i zbiory ziemniaków oraz inne czynności z nimi związane pokazywał w literaturze choćby Władysław Stanisław Reymont w powieści Chłopi. Z kolei Julian Tuwim w wierszu Kartofle wspominał szczególny

54

Obraz a słowo


smak ziemniaków pieczonych w ognisku. Szwajcarski malarz Albert Anker namalował obraz Mała dziewczynka obierająca ziemniaki, identycznie zatytułowaną pracę Dziewczyna obierająca ziemniaki mają w swoim dorobku niemiecki twórca Fritz von Uhde i polski malarz Franciszek Ejsmond, a znany holenderski artysta Vincent van Gogh stworzył takie dzieła, jak: Wieśniaczka obierająca ziemniaki, Jedzący kartofle oraz Martwa natura z ziemniakami. Natomiast polski artysta fotografik Henryk Hermanowicz zrobił zdjęcie Kompozycja z bulwą ziemniaczaną. Moja mama z kolei pokazała mi niecodzienny obraz Grzegorza Bednarskiego Czaszka i ziemniaki. Przypomniała mi również, jak bardzo z Obieraniem ziemniaków Włodzimierza Tetmajera kontrastuje obraz współczesnego polskiego artysty Wilhelma Sasnala zatytułowany Przekrój przez Polskę, który widzieliśmy niedawno na wystawie w POLIN w Warszawie. Tu schematyczny rysunek ogromnego rosnącego w ziemi kartofla zestawiony został z dużo mniejszym ujęciem kościoła w tle, co obrazuje polską specyfikę. Warzywo, inaczej niż na obrazie Tetmajera, funkcjonuje tu nie jako zwykły rekwizyt, ale jako ważny element pejzażu, a także metafora postaw i zachowań. W podsumowaniu swojego referatu stwierdziłem, że ziemniak jest nieodłącznym elementem naszego życia nie tylko praktycznego, ale też kulturalnego. Właśnie tymi słowami zakończyłem swoją prezentację i usiadłem na miejsce. Pani pogratulowała mi znalezienia wielu ciekawostek i szczegółowych opisów, po czym poprosiła do tablicy kolejną osobę. Była nią Agnieszka. Ona zrozumiała zadanie zupełnie inaczej. Namalowała obraz bardzo podobny do tego, który stworzył Włodzimierz Tetmajer w XIX wieku, z tym że role na nim były odwrócone. To mężczyźni obierali ziemniaki, a przypatrywała się temu uśmiechnięta kobieta. Agnieszka powiedziała, że ten obraz kojarzy się jej z nierównymi rolami społecznymi i tym, że w dawnych czasach tylko kobiety były odpowiedzialne za prace kuchenne. Pani bardzo spodobała się ta praca. Powiedziała, że jest to kolejny przykład na

kategoria literacka – wyróżnienie

55


to, że każdy rozumie i odbiera tę samą rzecz inaczej. Nauczycielka, uśmiechając się, wstawiła Agnieszce najwyższą ocenę. Na tym jednak nie koniec, bo znienacka na środek klasy postanowili wyjść Tomek, Alan i Jowita, taszcząc duży garnek obranych już ziemniaków, specjalny mikser i frytkownicę. Gdy chłopcy podłączyli urządzenia i zaczęli na oczach klasy kroić ziemniaki i przygotowywać frytki, ich koleżanka odczytywała opis tego działania. Jowita przyznała, że gdy desperacko poszukiwali pomysłu do przedstawienia na lekcji, ze zdziwieniem odkryli ciekawą akcję artystyczną, którą w 2001 roku przeprowadziła Julita Wójcik. Artystka, ubrana w niewyszukaną podomkę i fartuch, w galerii Zachęta na oczach widzów obierała po prostu ziemniaki. Ta niecodzienna forma sztuki, czyli publiczne wykonywanie typowej, zwykłej czynności, wzbudziła u odbiorców i znawców sztuki wielkie emocje. Również my czuliśmy się bardzo zaintrygowani. Jowita wyjaśniła, że ich działanie ma być też formą sztuki (to znaczy wskazaniem, że da się ją odnaleźć w zwykłych czynnościach) i zarazem antykonsumpcyjnym manifestem przeciwko uproszczonemu i niezdrowemu stylowi życia. Pani pogratulowała całej ekipie oryginalnego podejścia do zadania. Jeszcze wiele osób prezentowało swoje prace, wszystkie były ciekawe, ale żadna nie zrobiła takiego wrażenia jak publiczne przygotowywanie frytek jako dzieła sztuki, co miało nam uświadomić, jakie nawyki i rytuały dzisiaj rządzą światem i czy za bardzo im automatycznie nie ulegamy oraz jak można obecnie realizować twórczość artystyczną, niekoniecznie wykonując obrazy, rzeźby czy inne trwałe prace. Ziemniaczaną lekcję plastyki pani podsumowała, mówiąc, że jest z nas bardzo dumna, bo wykazaliśmy się nadspodziewaną kreatywnością, a o to jej chodziło, gdy zadawała tę pracę. Spytała też, jaki jest wniosek z wykonanego zadania. Długo się wspólnie nad tym zastanawialiśmy, każdy miał inny pomysł. W końcu pani powiedziała, że celem tej pracy było przede wszystkim pokazanie

56

Obraz a słowo


nam, że każdy patrzy na świat inaczej, ma swoje przemyślenia i odczucia oraz że każdy inaczej interpretuje sztukę i z czymś innym nam się ona kojarzy. Niektórym, tak jak Michałowi, dzieło Tetmajera skojarzyło się z przemysłową stroną ziemniaka dzisiaj i powstawaniem z niego różnych potraw. Z kolei mój referat pokazał, że gdy patrzy się na obraz, można pomyśleć, jak ważne dla naszej historii jest przedstawione warzywo. Inni, jak Agnieszka, dostrzegli system nierówności w społeczeństwie w dawnych czasach. A jeszcze innych Obieranie ziemniaków zainspirowało do ciekawej akcji artystycznej. Myślę, że długo nie zapomnę tej lekcji.

Opinia jurora Praca Wojciecha Lachmana to dowód na to, że szczere i proste opowiadania mogą zwrócić uwagę jurorów pośród bardzo ambitnych i skomplikowanych wypowiedzi uczniów szkół ponadgimnazjalnych. Dzięki niej mamy sposobność zobaczyć, jak zaskakujące może być zderzenie treści niesionych przez dzieło powstałe pod koniec XIX wieku z punktem widzenia współczesnych nastolatków. Wielkim atutem tej pracy jest również wielość spojrzeń na obraz – literacki zabieg zestawienia różnych głosów opisujących działo malarskie podczas jednej lekcji pozwolił zobaczyć całe spektrum możliwości tkwiących w obrazie. A na tym wielogłosie w konkursie najbardziej nam zależy. Anna Rak

57


Rzeźbiące ostrze

Joanna Brzenczka I Liceum Ogólnokształcące im. Jana Kasprowicza przy Zespole Szkół Ogólnokształcących nr 1 w Raciborzu Nauczyciel prowadzący: Roman Szczasny

kategoria literacka – wyróżnienie


CZĘŚĆ PIERWSZA Chłop potęgą jest i basta. Stanisław Wyspiański, Wesele

Miejsce: Wieś Czas: początek XX wieku Anna Kogut po raz pierwszy zapiał o czwartej nad ranem. Słońce pojawiło się na horyzoncie, zaczęło wschodzić nad porośniętym zbożem polem. O tej porze niebo pokrywało się warstwą delikatnego różu, a ptaki wzbijały się w powietrze, rozpoczynając swój pierwszy poranny lot. Anna otworzyła oczy. Jej pierwsze spojrzenie powędrowało w kierunku śpiącego obok męża – Włodzimierz jak co dzień usłyszał pianie koguta, ale nie rozbudził się jeszcze w pełni. Anna uśmiechnęła się lekko sama do siebie. Lubiła w szarości poranka obserwować śpiącego ukochanego; wtedy jego twarz była spokojna, rysy czyste, niezmącone żadnym nerwowym drgnieniem. Następnie zerknęła na śpiącego w drewnianej kołysce Kazka – on również wydawał się spokojny. Kazek był pięknym dzieckiem, miał

kategoria literacka – I nagroda – Gęsie Pióro

59


regularne rysy, prawie dziewczęce, i czuprynę blond włosów. Przeszło miesiąc temu skończył rok. Na ścianie nad jego łóżeczkiem wisiał portret Jana Kazimierza, dowódcy zwycięskiej bitwy pod Beresteczkiem. Może kiedyś Kazek tak jak on zostanie żołnierzem… Anna, spokojna już o męża i syna, przystąpiła do odmawiania porannego pacierza. Spojrzała na krzyż wiszący nad drzwiami oraz ikonę Matki Boskiej z Dzieciątkiem umieszczoną obok łóżka i złożyła ręce do modlitwy. – Ponie Boze, dziękuję Ci za ten nowy dzień, który mi dałeś – modliła się Anna. – Spraw, bym dzień dzisiejszy przeżyła dobrze; bym była pracowita i dobra. Proszę, zachowaj w zdrowiu mego męża, syna i córki oraz całą dalszą rodzinę. Strzeż nas od wszelkiego złego i pozwól nam dalej cieszyć się Twoimi darami. Matko Boska, przyczyniaj się za nami. Amen. Anna wstała z łóżka i przystąpiła do ubierania się. Wyciągnęła mały kluczyk, otworzyła wieczko skrzyni. Była to duża skrzynia malowana (główny element posagu Anny), wsparta na kółkach, z półskrzynkiem na kosztowności. Ozdobiona była namalowaną ornamentyką roślinną. Skrzynia wypełniona była prawie po brzegi odświętnymi ubraniami, pościelą i cennymi przedmiotami. Anna wyciągnęła z niej tylko mały grzebyk, który dostała kiedyś w prezencie od męża. Z wieszaka zawieszonego na drzwiach szafy ściągnęła dwie perkalikowe marszczone spódnice, białą bluzkę i gorset z kaletkami. Kilkoma sprawnymi ruchami oblekła koszulę, opasała spódnice, ubrała gorset i wzuła trzewiki. Nie zapomniała również przywiązać u pasa smycki1 i przyczepić do niej kozika. Tak ubrana, usiadła na chwilę na krześle, by przed lustrem przeczesać swoje czarne włosy, sięgające podbródka od czasu czepin2. Zawiązała na

1

Rzemyk nabijany gwoździkami.

2

Właściwie oczepiny – obrzęd weselny, w czasie którego dziewczyna w symboliczny sposób staje się mężatką.

60

Obraz a słowo


głowie ickę3 i przez kilka chwil przyglądała się swojemu odbiciu. Przypatrywała się jej kobieta ze zwierciadła, miała uważne piwne oczy, śniadą cerę i mocno zbudowaną figurę. Anna stwierdziła z ulgą, że, Bogu dzięki, wygląda na zdrową i silną. – Mamusiu, przyjdziemy?4 Kilimka mówi, że chce pić. – W progu pokoju pojawiła się jedenastoletnia Isia. – Już, już… Anna obudziła męża i poszła za córką. Zajęła się zwykłymi, codziennymi obowiązkami gospodyni. Wkrótce cały dom w sobotni poranek napełnił się krzykiem i gaworzeniem sześciorga dzieci. Isia – Mamuś, gdzie jesteście? – wołała Isia z ogrodu. – Tutaj, w kuchni. Isia wbiegła do kuchni, trzymając w dłoni powiewającą w powietrzu kartkę papieru oraz czarny rysik, od którego miała pobrudzone całe ręce. – Patrzcie, co narysowałam! Ładne to? – Wręczyła mamie arkusz, który przedstawiał szkic ich ogródka warzywnego i okolicznych pól. – A ładne. Ale co robiłaś? Nie miałaś plewić grządek i opiekować się Kazkiem i Dudu? – Ależ ja opiekowałam się i plewiłam, tylko że jakoś tak mi się markotno zrobiło i nudno, więc przestałam i zaczęłam rysować. – Czemu ci markotno? – Bo żniwa się zbliżają i szkoła się kończy. A w trakcie żniw nasz koń jest strasznie zmęczony. Co, jeśli prawie znowu zdechnie jak rok temu?

3

Biała chustka – symbol stanu małżeńskiego.

4

Na wsi według tradycji małżonkom należy dwoić, tzn. zwracać się do nich w liczbie mnogiej.

kategoria literacka – wyróżnienie

61


– Nie zdechnie, zobaczysz, to twarda sztuka. W tamtym roku taka była z niego szkapa, bo się nabawił choroby żołądka i to dlatego tak marnie z nim było. Musiał coś biedaczysko zjeść niedobrego. Ale jak tę chorobę przetrzymał, to już nic go nie ruszy. – A więc to nie przez żniwa? – dopytywała się Isia. – Przez same żniwa to nie. Myślisz, żebyśmy własnego konia zamęczyli? Jak się ma tylko jednego, to trza o niego dbać. A to, że w trakcie żniw zachorował, to wcale nie znaczy, że przez żniwa. – Ach, rozumiem... – Isia odetchnęła z ulgą. Teraz widziała dla ukochanego konika długą, wspaniałą przyszłość (pełną marchewek i kostek cukru, dawanych po kryjomu). – A co robicie? – Będę obierała ziemniaki na zupę ziemniaczaną. Gdzie Hanka? – W ogrodzie. – Mam nadzieję, że jakichś głupstw nie robi… Hanka? – zawołała mama. – Tak, mamuś? – odkrzyknęła Hanka z ogrodu. – Co robisz? – Chwasty obrywam. – A Kazek? – Śpi jak suseł. – A Maryśka i Dudu? – Stokrotki zbierają do bukietu. – To pilnuj ich, jak trzeba. – Dobrze – odpowiedziała Hanka, która była bardziej odpowiedzialna niż wiecznie zaprzątnięta swoimi myślami Isia. – Klimka? – mama zwróciła się tym razem do trzeciej w kolejności córki, która przebywała w sąsiednim pokoju. – Co? – Jak idzie woskowanie podłogi?5

5

62

Obowiązek młodszych dzieci. Polegał na zeskrobywaniu świeczki na podłogę tak, żeby była śliska, gdyż w domach na wsi nie było parkietu, tylko zwykle lakierowane deski.

Obraz a słowo


– Już prawie kończę, mamuś. – Dobrze, dziecko, dobrze. Ach, więc Isia pomożesz mi obierać ziemniaki. – Yhmm… – mruknęła potwierdzająco Isia. Mama napełniła gar wodą z cebrzyka i przyniosła worek ziemniaków. Wyciągnęła dwa krótkie noże, jeden wręczyła Isi, a drugi zostawiła sobie. Isia starannie obierała ziemniaki, nie chciała zawieść mamy, która przyglądała się jej bacznym okiem. Nie podobało jej się to, że ziemniaki rosły w ziemi, wolałaby, aby mogła je zrywać jak jabłka, prosto z drzewa. – Mamuś, a dlaczego ziemniaki wyrastają z ziemi, a nie rosną na drzewie? – zapytała ciekawa Isia. – Ziemia daje życie, więc ziemniaki rodzą się z ziemi. – A jabłka? – Jabłka są owocami drzew, a drzewa rodzą się z ziemi. – A czemu właśnie z ziemi? – Bo sam Pon Bóg tak chciał. Przez chwilę obierały ziemniaki w ciszy. Po chwili jednak Isia miała kolejne pytanie: – A dlaczego ziemniaki mają czarną skorupę, ale w środku są żółte? – Hmm… Czarna skorupa działa jak pancerz, chroni to, co jest w środku, to, co jest cenne. Ale u dobrych ziemniaków skorupa jest miękka. Wystarczy delikatnie wbić ostrze… – Tu przebiła powłokę kolejnego ziemniaka i obierała go powoli, fragment po fragmencie, kończąc zdanie: – …by dotrzeć do tego, na czym nam zależy. – Mamuś jest mądrzy. – Gdzie tam! Przecież żadnej szkoły nie skończyłam! – roześmiała się mama. Cały stos ziemniaków został obrany. Skórki powykręcane w spirale leżały zebrane w kącie, przeznaczone do kompostownika. Ta część roboty została skończona.

kategoria literacka – wyróżnienie

63


– A gdzie jest tatuś? – zapytała Isia. – U somsiadów, maluje dziewki. – Pokażę tatusiowi mój szkic – zdecydowała i prędko pobiegła na dwór, zanim mama zdążyła przydzielić jej następne zadanie. Isia zwolniła kroku, kiedy zaczęła zbliżać się do taty. Zawsze uwielbiała obserwować, jak pracuje, jak powolnymi, wyćwiczonymi ruchami wodzi pędzlem po płótnie. Tata siedział na ziemi przed chałupą somsiadów z płótnem opartym na kolanach. Malował Kaśkę i Baśkę obierające ziemniaki. – Tatuś, spójrzcie, jaki rysunek narysowałam dzisiaj. – Isia wyciągnęła przed siebie już nieco pogniecioną kartkę papieru i podała ją ojcu. – Witaj, kochanie, no pokaż, co my tutaj mamy. – Tata odłożył na bok płótno i posadził sobie najstarszą córkę na kolanach, to był ich zwyczaj, który praktykowali, pomimo że Isia kończyła w tym roku jedenaście lat. – Bardzo ładny szkic. Prawidłowo oddałaś wszystkie elementy naszego warzywniaka. Pamiętaj tylko, aby następnym razem przy rysowaniu obiektów na dalszym planie, o na przykład weźmy to drzewo, zwrócić większą uwagę na perspektywę. Pamiętasz, jak cię uczyłem perspektywy? – Pamiętam. – No to następny razem nie bój się jej zastosować. A teraz siadaj tu obok mnie i obserwuj, jak maluję. Może i ty pewnego dnia zostaniesz malarką, co? – Tak, pewnego dnia będę taką malarką jak wy, tatuś. Też będę malowała sceny rodzajowe i wiejskie pejzaże – powiedziała poważnie Isia, przekonana, że kiedyś właśnie tak będzie. Tata wrócił do malowania. Jednak nie namalował zbyt wiele, gdyż do somsiadów zawitał Frank, który miał jakiś interes do gospodarza. – Pochwalony ponu – przywitał się z tatą Franek. – Pochwalony… A po mojemu? – Tata spojrzał na Franka radośnie, w oczach tańczyły mu psotne ogniki.

64

Obraz a słowo


– Dzień dobry, jaśnie wielmożnemu panu – powiedział Frank i teatralnym gestem ściągnął kapelusz z głowy. – Pamiętasz jeszcze cośkolwiek z moich nauk? – zapytał tata. – Oczywiście, że pamiętam, proszę pana. Lekcji z panem nie zapomnę tak długo, dopóki będę żył – zapewnił żarliwie Frank. Tata na te słowa uśmiechnął się szeroko. – Zapraszam w wolnej chwili do nas. Podyskutujemy sobie o literaturze, jak było za dawnych lat. – Bardzo chętnie przyjdę, proszę pana. Brakuje mi rozmów z panem… Żałuję, że nie mieszkam tutaj, ale cóż począć? Nie zostawię mojej ziemi. – Ziemia to jest ważna rzecz… Frank, zrobiłbyś coś dla mnie? – Co tylko pan rozkaże. – Masz teraz jakieś inne zobowiązania? – Przyjechałem tylko, aby porozmawiać z gospodarzem, a gospodarz jeszcze nie wrócił do domu z tego, co słyszałem, więc i tak chciałem tutaj poczekać na niego. – Mógłbyś stanąć przy drzwiach z jedną nogą opartą o próg? Chciałbym cię namalować. – Oczywiście, to będzie sama przyjemność. – Frank uśmiechnął się tajemniczo. Isia nie widziała, co dokładnie oznaczał ten uśmiech. – To pon nie namalujecie tylko nas na obrazku? – zapytała Baśka. – Nie. Odkąd zacząłem malować, brakowało mi w kompozycji trzeciej osoby. Teraz już wiem, że miał być nią mężczyzna, Frank. Czy to jakiś problem? – Nie, nie, tak po prostu z ciekawości zapytałam – zmieszała się Baśka. Jej policzki pokryły się różowym rumieńcem. W tym momencie Isia przyjrzała się dokładnie dwóm Baśkom, tej prawdziwej i tej namalowanej. – Tatuś, a dlaczego namalowaliście Baśkę bez piegów? – To ja o to poprosiłam. Inaczej nie zgodziłabym się na pozowanie – wyjaśniła Baśka.

kategoria literacka – wyróżnienie

65


– Nie ma się, panno Basiu, co wstydzić swoich piegów – zapewnił ją Frank. Na te słowa Baśka zmieszała się jeszcze bardziej i spuściła wzrok. Od tej pory udawała, że jest w pełni skupiona na obieraniu ziemniaków. – Po co pon ją tak zaczepia? – zwróciła się do Franka Kaśka. Frank nic jej na to nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się figlarnie pod nosem. Isia przestała zwracać uwagę na otoczenie. Nie słyszała już toczonych rozmów ani przejeżdżających drogą furmanek. Usadowiła się wygodnie, podparła brodę rękami i z intensywnością godną wrażliwej jedenastolatki zaczęła przypatrywać się powstającemu dziełu oraz jego pierwowzorowi. Rzeźbiące ostrze nie miało żadnych trudności. Świat nawet nie drgnął. Baśka niewiele mówiła. Była jedną z tych małomównych dziewcząt, które zachwycają głównie swoją dobrocią, nie zaś urodą. Lubiła chodzić boso. Mówiła (oczywiście tylko w sekrecie zaufanym osobom), że buty w pewien sposób ograniczają jej wolność, bo zawsze, kiedy je nosiła, musiała zwracać uwagę, czy nie pobrudzi ich za bardzo. Miała na głowie zawiązaną czerwoną chustkę, jej nieodłączny atrybut. Spod materiału, u nasady włosów, wychodziły jej blond kosmyki, które zawsze latem nabierały jeszcze jaśniejszej barwy. W białej koszuli i opasanej czerwonej spódnicy wyglądała schludnie (jedynie brudne stopy nadawały jej wizerunkowi bardziej swobodnego charakteru). Co ciekawe, miała drobne, smukłe palce – a takie rzadko można było spotkać na Wsi. Trzymała nóż z największą delikatnością, a obierane przez nią ziemniaki były bardziej okrągłe od reszty. Wbijała rzeźbiące ostrze powoli, niepewnie wodząc oczami po odkrywanym obiekcie. Czarna powłoka ustępowała w mgnieniu oka, tak naturalnie i z taką prostotą, że trudno było się zorientować, kiedy nastąpił cały proces. Było w tym coś magicznego.

66

Obraz a słowo


Z kolei Kaśka pod wieloma względami bardzo różniła się od siostry, pewne jednak było to, że obie kochały się pomimo tych różnic. Miała mocniejszą figurę, większe ręce i gwałtowniejsze ruchy. Jej temperament był dosyć wybuchowy, ale kiedy z uwagą pracowała nad sobą, potrafiła lepiej ujarzmić swoje odruchy. Tak jak siostra nosiła na głowie czerwoną chustkę. Jednak była ona zawiązana tak, by pokazać jej ciemne włosy upięte w węzeł na karku. Była ubrana podobnie jak siostra z tą różnicą, że miała na rzemieniu na szyi przewieszony medalik Matki Boskiej i dwie marszczone spódnice, jedną białą, a drugą w odcieniu delikatnego różu. Obierała ziemniaki gwałtownie. Jeśli chciała zerwać zewnętrzną powłokę, robiła to wprost, bez wahania. Rzeźbiące ostrze z łatwością obrywało skórkę, tak pozbywało się tego, co w tej chwili było niepotrzebne. Frank był jedynym mężczyzną mieszczącym się w kadrze. Stał w nonszalanckiej pozie oparty o framugę drzwi. Ubrany w długą sukmanę, białą koszulę, szeroki pas i spodnie, tak naprawdę niczym z wyglądu nie różnił się od podobnych mu chłopców. Miał już swoje lata, co szczególnie było widoczne po jego twarzy, zniszczonej przez piekące słońce. Jednak nikt ze wszystkich mieszkańców okolicznych wiosek nie nazwałby Franka zwyczajnym. Był nadzwyczaj wrażliwy, mądry, dobry oraz (co mu się również zdarzało) melancholijny. Jako wybitnie zdolny uczeń uczęszczał przez kilka lat do miejskiego Gimnazjum (co na Wsi było rzadkością), jednakże przez wzgląd na rodziców zmuszony był przerwać naukę, nie doczekawszy zdania matury. Wkrótce potem zaczął pobierać prywatne lekcje u pana Włodzimierza, by samodzielnie przygotować się do egzaminu. Kilka lat później uzyskał egzamin dojrzałości, ale nigdy nie dane mu było pracować gdzie indziej niż tylko na roli. W jego oczach nie było śladu żalu, a jedynie niema zgoda na wszystko, co go spotykało. Miał spuszczony wzrok, z daleka mogło się wydawać, że śpi, on jednak ani trochę nie był śpiący. Bowiem Frank wpatrywał się w delikatne dłonie Basi obierające ziemniaki

kategoria literacka – wyróżnienie

67


i w jej twarz pokrytą w rzeczywistości wieloma piegami. I w tym wypadku rzeźbiące ostrze nie miało zbyt wielkich trudności. Kiedy Isia przestała przypatrywać się pozującym i namalowanym postaciom, skierowała swoje uważne spojrzenia na ojca. Widziała, jak pochylał się nad płótnem, jak czasem marszczył usta w grymasie niezadowolenia (kiedy tak robił, jego wąsy śmiesznie podrygiwały) i jak mrużył oczy, starając się dostrzec nawet najdrobniejsze szczegóły. Isia w ruchach jego pędzla dostrzegała tak dobrze znaną jej ojcowską dobroć, głośny śmiech i przekonanie w sprawach dla niego ważnych. Malował otwarte na oścież okno, które jakby mówiło: „Zapraszamy, zobaczcie, jak jest u nas”. Malował dzbany wypełnione wodą, wyplatane koszyki, wzorzyste sukno… wszystko wykonane przez sprawne dłonie przyzwyczajone do ciężkiej pracy. Malował wybieloną ścianę chaty – ścianę znaną, w którą wsiąknął płacz i śmiech wielu pokoleń. Isia widziała tatusia w tym obrazie. Widziała jego miłość do miejsca i ludzi, których kochał. Tatuś jej imponował, chciała być w przyszłości taka jak on. Rzeźbiące ostrze uśmiechnęło się (o ile potrafi). To była dla niego sama przyjemność. Franek i Basia – „Ty pójdziesz górą, ty pójdziesz górą, a ja doliną” – śpiewał Frank. – „Ty zakwitniesz różą, ty zakwitniesz różą, a ja kaliną”6. Frank stał oparty o drzewo, wpatrując się w wyrastające plony. Przy słowach drugiej zwrotki nagle zamilkł, gdyż usłyszał za sobą delikatny szelest kobiecej spódnicy. Błyskawicznie odwrócił się i wychylił zza drzewa. – Pochwalony, panno Basiu – powiedział, uchylając czapkę.

6

68

E. Orzeszkowa, Nad Niemnem, Warszawa 2017.

Obraz a słowo


– Pochwalony… A to pon tak śpiewał, nie wiedziałam, że pon tak umie śpiewać… – wyszeptała Baśka. – Piosenka ta była w pewnej książce, przypomniałem sobie ją i tak jakoś sam dla siebie zaśpiewałem… A co pani tu robi, panno Basiu? Czy wszyscy nie szykują się właśnie do obiadu? – Istotnie, tyle że zapragnęłam kwiatków na niedzielnym stole, więc tu po nie przyszłam, bo tu ładniejsze rosną nawet niż w ogrodzie. Faktycznie wokół drzewa rosło wiele pięknych polnych kwiatów, takich jak: stokrotki, dmuchawce, maki, chabry, dzwonki, firletki i tym podobne. – Ja dla pani, panno Basiu, zrobię bukiet. A niech pani w tym czasie przystanie tu, w cieniu drzewa, bo straszny upał. Baśka stanęła w miejscu, które jej wskazał. Była onieśmielona przebywaniem sam na sam z Frankiem, ale jednocześnie bardzo ucieszyła ją ta sytuacja. Przypatrywała się z uwagą zbierającemu kwiaty Frankowi i z chwili na chwilę stawała się coraz weselsza. – Nie wiedziałam, że będzie pon dzisiaj u nas na Wsi – niepewnie rozpoczęła rozmowę Baśka. – Przyjechałem do pona Włodzimierza na pogawędkę o literaturze. – A jaka jest ta literatura, o której pon mówi? – Hmm… Literatura jest lustrem naszej rzeczywistość, wieków dawnych i samego człowieka… Szczerze mówiąc, chciałem kiedyś zostać pisarzem, ale to chyba na nic, więc zostało mi już tylko czytanie… – Przecie pon bardzo dobrze pisze, kiedyś pon czytał jakieś swoje dzieło w karczmie… – Sam już nie wiem… Ta sprawa mnie trochę przytłacza, nie jestem jeszcze pewien, co o niej myśleć… A pani, panno Basiu, lubi czytać? – Może i bym lubiła, gdybym dobrze czytać umiała. – A opowieści słuchać pani lubi? – A tak, lubię.

kategoria literacka – wyróżnienie

69


– To by i literatura pani przypadła do gustu, bo jest bardzo podobna do różnych historyjek. – Pon je wykształcony – stwierdziła Baśka. – I co z tego? Frank uzbierał już pokaźnej wielkości bukiet i teraz przystanął pod drzewem obok Basi. – To ponu nie je markotno, że nie pracuje w mieście razem z innymi ponami? – Nic na to nie poradzę, przecie losu swego nie zmienię. Ale dobrze mi, tak jak jest. Co Pon Bóg dał, to trza brać, być zadowolonym i już – powiedział pewnym głosem Frank. – Tak po prostu? – Tak po prostu – potwierdził Franek. Przez chwilę trwali w milczeniu, oboje pogrążeni w swoich myślach. Wpatrywali się w pnące się ku górze żyto, które czasem pod wpływem wiatru przechylało się w jedną albo w drugą stronę. Słyszeli brzęczenie pszczół, które, zwabione nektarem znajdującym się w polnych kwiatach, pracowały nawet w niedzielę. – Wie pon, ja gdybym nawet mogła, nie chciałabym mieszkać gdzie indziej, ino tu – powiedziała Basia. – Basiu, popatrz na mnie – wyszeptał nagle zmienionym głosem Frank. Jego oczy były załzawione, pełne łez wzruszenia. – Czy ja nie jestem dla ciebie za stary? Basia pokręciła przecząco głową. Wzrusza ją bezpośredniość tego pytania oraz szczerość, z jaką je zadał. – Ale pon je wykształcony – podkreśliła po raz drugi Basia. – Wykształcenie to nic! Kiedy bywałem w mieście, spotykałem wiele osób wykształconych, ale głupich, podstępnych… Nie wszyscy tacy byli, ale niektórzy… Wykształcenie to nic w porównaniu z duszą, to dusza się liczy, nic innego! Basia uśmiechnęła się nieśmiało, Frank uśmiechnął się niemal identycznie. Odłożył na bok kwiaty, pochwycił delikatną dłoń Basi i zaczął ponownie śpiewać:

70

Obraz a słowo


– „Ty pójdziesz górą, ty pójdziesz górą, a ja doliną”… – „Ty zakwitniesz różą, ty zakwitniesz różą, a ja kaliną”… – odśpiewała Basia. – „Ty pójdziesz drogą, ty pójdziesz drogą, a ja łozami”… Franek obrócił Basię w jedną, w drugą stronę. I tak trwali w tym powolnym tańcu dwóch podobnie bijących serc, a rzeźbiące ostrze nudziło się, bowiem nie miało nic do roboty. Włodzimierz Słońce zbliżało się już ku zachodowi. Chłopi pracowali wytrwale, chcąc jeszcze jak najwięcej zrobić przed zapadnięciem zmroku. Włodzimierz kończył malować obraz, nad którym pracował przez większość dnia. Odwzorowywał pracę chłopów na polu oraz część swojej rodziny odpoczywającej na miedzy. Przyglądał się tęgim mężczyznom, którzy kosami zbierali plony ziemi. Patrzył na posługujące się sierpami, naostrzonymi przed dniem Świętego Jakuba, kobiety, które wytrwale żęły zboże. Uśmiechał się na widok dzieci leżących na chustach między kłosami. Włodzimierz był w doskonałym humorze, kiedy się przypatrywał, a co ważniejsze – malował jednomyślnie pracującą Wieś. W jego sercu rosła miłość do tego ludu i miejsca, w którym przyszło mu żyć. Wówczas z entuzjazmem myślał, że „artyści dostrzegają pierwsi, że piękno i dobro niekonieczne zaklęte być musi w stare mury, zakute w stare zbroje, uwięzione za kratą starego grobowca. Życie samo jest pięknem, życie jest dobrem dla tego, co je zrozumie, co go użyczyć zechce, co cieszy się słońcu i niebu, jak roślina w polu”7. Włodzimierz z jednej strony zupełnie już przywykł do wiejskich obyczajów, z drugiej zaś – nadal pozostał pod jej nieustannym urokiem. Często opisując polską wieś, używał określenia „bajecznie kolorowa” – w co nie pozwalał mu wątpić jego wrodzony

7

J. Dużyk, Włodzimierz Tetmajer. Życie i twórczość, Kraków 1971.

kategoria literacka – wyróżnienie

71


entuzjazm i optymizm. Zachwyt Włodzimierza miał swoje źródło przede wszystkim w jego głębokiej wierze w siłę wiejskiego ludu, z którego miała powstać Niepodległa Polska. Na Wsi było wiele wolnych przestrzeni, w które mogło wgnieździć się rzeźbiące ostrze. Obraz, który malował Włodzimierz, stawiał w centrum, obok pracujących chłopów, Annę trzymającą na rękach małego Kazka. Anna wyglądała pięknie w pąsowej chustce i białej spódnicy. Była jak zawsze uosobieniem rozwagi i głębokiej miłości. Włodzimierza wzruszał taki wizerunek żony. Na jej widok przypominały mu się jego własne słowa, które ułożył kiedyś dla swojej połowy duszy: Ty, moja wierna towarzyszko życia, co mnie jak anioł wiedziesz w życiu burzy, błogosławiona mi ta noc nieszczęsna, kiedy z tułaczej wróciwszy podróży, w półmrocznym sadzie, w pozłocie księżyca, w Twoje anielskie wpatrywałem się lica. Odtąd bez Ciebie nie zrobię ni kroku i nawet myśleć nie umiem bez Ciebie, a Ty, jak anioł zawsze przy mym boku, dróżko Ty wierna, ucieczko w potrzebie. W Tobie wieś polska, polskie pola żyzne i w Tobie całą ja widzę Ojczyznę8.

Włodzimierz bardzo kochał swoją rodzinę i… Polskę. Zdawał sobie sprawę, że nieco idealizował i jedno, i drugie. Niemniej jednak mocno wierzył w potęgę ludu wiejskiego, wierzył w niego tak mocno jak w swojego małego synka Kazka, którego uwielbiał.

8

72

W. Tetmajer, Do mojej żony, [w:] Włodzimierz Tetmajer. Inicjator drogi do niepodległości, red. T. Skoczek, Warszawa 2017.

Obraz a słowo


CZĘŚĆ DRUGA Szczęście jest zawsze tam, gdzie je człowiek widzi. Henryk Sienkiewicz

Miejsce: Wieś Czas: XXI wiek Frank Słowa były dla niego niezwykle ważne. Można wręcz powiedzieć, iż to z samych słów utkane było jego życie. O słowach myślał, słowa układał, za słowa pragnął być podziwiany. Niektórzy by pewnie powiedzieli, że te właśnie słowa stały się jego przekleństwem – ale „Niektórzy – / czyli nie wszyscy. / Nawet nie większość wszystkich” 9. Mieszkał na Wsi. Za każdym razem, kiedy rodził się na nowo i znowu przeżywał swoje życie (nie to samo, lecz bardzo podobne), jego miejsce było właśnie tam – na Wsi. Franek nie był pewien, czy to jego przeznaczenie do mieszkania na prowincji jest bardziej błogosławieństwem czy przekleństwem. W młodości marzył o karierze redaktora w Wielkim Mieście, później jednak udowodniono mu, że nie ma tak zwanego wyczucia literackiego, by pracować w tym zawodzie. Podczas następnych lat swojej młodości marzył o karierze powieściopisarza w Wielkim Mieście, jednakże przekonano go, iż daleko mu do pisarskiego geniusza, a znacznie bliżej do przeciętnego (a niektórzy nawet mówili, że poniżej przeciętnego) grafomana. W innym z kolei czasie marzył o… zostaniu wielkim poetą – tym razem nie wiązał swoich planów z Wielkim Miastem. Ale później Frank pomyślał sobie, że choćby żył i tysiąc lat, nigdy nie zostanie ani redaktorem, ani powieściopisarzem, ani tym bardziej poetą,

9

W. Szymborska, Niektórzy lubią poezję, https://www.szymborska.org.pl.

kategoria literacka – wyróżnienie

73


bo nie ma talentu. A bez tego nie można z powodzeniem „stać się” wielkim władcą słowa. Frank nie rozpaczał nad swoim losem. Z godną podziwu wytrwałością wyplenił ze swojej natury niezadowolenie, pesymizm zamienił na realizm połączony z dyskretnym optymizmem. Co prawda dosyć często z jego oczu płynęły pojedyncze łzy, ale nigdy nie były to łzy rozpaczy. Frank tak naprawdę nie nazywał się Frank. „Frank” to było jego przezwisko, nowe imię, którym ochrzciło go społeczeństwo. I jako że bardziej pasowało do niego niż pierwowzór, to nawet sam Franek zaczął się tak nazywać w myślach. Czasami tylko zastanawiało go, jakie imię zostanie kiedyś (o ile w ogóle będzie jakieś „kiedyś”) wygrawerowane na jego nagrobku. Czy będzie to Frank, ewentualnie Franek, czy może… Frank nie był pewien, czy kiedykolwiek się o tym przekona, ale wydawało mu się to istotne – koniec jako Frank czy jednak jako ktoś inny… Jeśli już mowa o śmierci i wygrawerowanych napisach na nagrobkach, to wypada wspomnieć o wiejskim cmentarzyku. Wiejski cmentarzyk – oto jedno z ulubionych (a jednocześnie budzących grozę) miejsc Franka w okolicy. Niewielki, położony na szczycie pagórka, ze skrzypiącą furtką i kapliczką pamiętającą jeszcze czasy wielkich sarmackich pogrzebów. To właśnie tam, niedaleko rozłożystej wierzby płaczącej o smętnych listkach, spoczywały w piaszczystej ziemi cztery zmarłe żony Franka, a wraz z nimi cztery odłamki jego serca. Frank do dzisiaj nie rozumiał, dlaczego on nie mógł z nimi spokojnie zasnąć, ale przestał się już o to gniewać. Przychodził na cmentarz, bo był sentymentalny, bo czasem lubił rozmyślać o czasach, które minęły, i porównywać je do tych, w których obecnie przyszło mu żyć. Kiedy przychodził, siadał zawsze na ziemi, nigdy na ławce. Wpatrywał się wówczas w daleki horyzont (jako że zmarli lubią obserwować nasz świat, z cmentarza rozlegał się wspaniały widok na dolinę i okoliczne wioski) i myślał o swoich czterech zmarłych żonach i o swojej

74

Obraz a słowo


obecnej ukochanej. Wspominał te cechy w ich wyglądzie, które najbardziej sobie upodobał, a więc piegi rozsypane po całej twarzy pierwszej, krzywy serdeczny palec (z którego często mimowolnie zsuwała się obrączka znajdowana później w różnych dziwnych miejscach) drugiej, odstające uszy trzeciej, nieproporcjonalnie duże oczy czwartej i za długi nos jego obecnej żony. Frank uśmiechał się, kiedy wspominał takie szczegóły. Wiedział, że z perspektywy czasu to właśnie one, te drobne rzeczy, stają się najważniejsze. Obecna żona Franka nazywała się Florentyna, w skrócie Flora – tak, to jej prawdziwe imię, notabene bardzo adekwatne do jej osobowości. Flora miała kręcone blond włosy, zawsze w równym stopniu nieujarzmione jak ona sama. Owszem, tak jak myślał Frank, miała za długi nos. Kiedyś bardzo dokuczała jej ta „skaza”, ale z biegiem lat zmieniała myślenie o sobie, tak że pozbyła się tego kompleksu. Była nauczycielką, optymistką z wyboru. Stąpała po ziemi tak lekko i cicho, że nie sposób było usłyszeć, kiedy nadchodziła. Lubiła tańczyć i gdyby tylko mogła, przeszłaby przez życie tanecznym krokiem, stąpając z uśmiechem na twarzy w takt dostojnego walca. Flora nie wyobrażała sobie życia gdziekolwiek indziej niż właśnie tutaj, na Wsi. Tutaj wydawało jej się, że prawie wie, jak potoczy się jej dalsze życie – gdzie będzie mieszkać, gdzie spocznie… To właśnie zapewniało jej spokój wewnętrzny, dawało poczucie bezpieczeństwa. Słowem: Florentyna była idealną wybranką losu dla Franka. Frank nie potrafił zrozumieć, w jaki sposób przez te wszystkie lata zawsze znajdował dla siebie „idealną” towarzyszkę. Może był to prezent, a może reguła odpowiedniego życia… Frank oprócz marzenia zostania redaktorem/pisarzem/poetą na przestrzeni lat miał jeszcze jedno pragnienie – skończyć studia w Wielkim Mieście, a konkretniej: skosztować życia studenckiego, które od zawsze w jego głowie jawiło się jako coś niedostępnego, a zarazem kuszącego. Chciał mieszkać w akademiku, sprzątać po swoim niechlujnym współlokatorze (Frank był pewien, że gdyby tylko los dał mu szansę, to na pewno trafiłby na bałaganiarskiego

kategoria literacka – wyróżnienie

75


kolegę, który rzucałby swoje brudne skarpetki na środek pokoju i wcale by się tym nie przejmował), uczyć się do późnych godzin nocnych i chodzić raz do kina, a raz do teatru, podziwiając wielką sztukę. Jednak nigdy nie mógł pójść na studia – zawsze powstrzymywała go jego własna moralność, która nie pozwalała mu stawiać jego potrzeb ponad potrzebami innych. Kiedy Franek miał osiemnaście lat, jego tata zaczął poważnie chorować. Co prawda już od kilku lat nie był w pełni sił, ale pojawiające się dolegliwości były w oczach taty Franka tak niewielkie, że nie przywiązywał do nich większej wagi. Jednak przyszedł czas, gdy właśnie te „niewielkie dolegliwości” dosłownie zwaliły go z nóg, tak że nie był w stanie wykonywać choćby najprostszych czynności. Mama Franka robiła wszystko, co mogła, by zapewnić jako taki komfort swojemu mężowi, jednakże sama nie była na tyle silna, by zajmować się całym gospodarstwem i jeszcze ich ziemią (przodkowie Franka byli bowiem od pokoleń rolnikami). Wobec tego po ukończeniu liceum Frank nie miał serca zostawić samych rodziców na Wsi. Po prostu nie był w stanie wybrać Wielkiego Miasta i marzeń z nim związanych kosztem jego najbliższych. Tak że Frank został na Wsi. Zajął się ziemią, gospodarstwem, rodzicami… Po ich śmierci Frank, jako jedynak, odziedziczył cały majątek. Wówczas jego marzenia miały jedną kluczową szansę – Frank mógł sprzedać dom, ziemię, słowem: zostawić to wszystko wraz z umierającą przeszłością i wyjechać do Wielkiego Miasta w poszukiwaniu „upragnionego życia”. Jednak nie mógł tego zrobić. Za bardzo kochał to miejsce, za bardzo kochał tych ludzi, by nagle porzucić to w imię… właśnie: w imię czego? Tych kilku pomysłów na siebie, niedojrzałych wizji młodości? Nie… Frank wiedział, że jego kiedyś tak wielkie marzenia przestały już mieć dla niego tak ogromne znaczenie. Tu, na Wsi, znalazł to, czego szukał – a tego nie watro było sprzedać, nawet nie było takich pieniędzy, za które można byłoby to kupić. Frank najpierw pracował z kosą w ręku, z pługiem i jednym koniem, a później przy pomocy nowoczesnych maszyn rolniczych,

76

Obraz a słowo


na których zakup musiał wziąć kredyt. Jednak niezależnie od tego, jakiego sprzętu używał, praca na roli wydawała mu się w gruncie rzeczy taka sama. Była niczym innym jak próbą ujarzmienia natury. Sprawdzianem ludzkich możliwości i jednocześnie najpiękniejszym aktem tworzenia. Człowiek tworzył ziemię pod uprawy, tworzył w końcu za pomocą różnych technik same plony. Nie był ich stwórcą, lecz asystentem w tworzeniu. Frank uwielbiał swoją pracę. Nigdzie indziej nie czuł się taki szczęśliwy jak na polu, zwłaszcza kiedy towarzyszyła mu Florentyna. Flora Pracowała jako nauczycielka w podmiejskiej szkole podstawowej. Kochała dzieci miłością czystą i naturalną. Niektórzy twierdzili, że była zbyt delikatna do tej pracy (i mieli rację), jednak Flora nie wyobrażała sobie, że mogłaby robić cokolwiek innego. Od kilku lat nie czuła się dobrze. Była chora. Ale to nie miało żadnego znaczenia. Przeżyła ponad czterdzieści lat i niczego w swoim życiu nie żałowała. Wieś była jej prawdziwym domem – takim, który się kocha i do którego chce się wracać. Filler, biały owczarek szwajcarski Franka i Flory, biegł po polnej drodze do swojej pani. Flora, trzymając w ręce zerwany bukiet lawendy, przemierzała pole porośnięte dojrzewającą pszenicą. Wśród wysokich kłosów była wydeptana wąska ścieżka, która idealnie nadawała się do spacerowania po niej w pojedynkę (ewentualnie razem z Fillerem). Na niebie świeciło upalne słońce, zbliżało się południe. Flora w zawadiacko nałożonym na głowę słomianym kapeluszu nie zwracała uwagi na upał. Była sobota i Flora często wybierała się o tej porze dnia na taką wędrówkę. Mówiła, że kiedy słońce jest w zenicie, to wszystkie kolory, kształty wydają się ostrzejsze, wyrazistsze. Chciała żyć w świecie, w którym potrafiłaby się całkowicie zanurzyć w codzienności – właśnie dlatego lubiła mocno napigmentowane południe. Kuchnia w domu Franka i Flory była najlepiej oświetlonym pomieszczeniem w całym budynku. Miała dwa okna, jedno wychodziło

kategoria literacka – wyróżnienie

77


na wschód, a drugie na zachód, tak że niezależnie od pory roku zawsze było tam jasno. W lecie w kuchni unosił się zapach suszonych ziół i kwiatów, które rozłożone były na całych dwóch parapetach. Flora ułożyła zebraną lawendę obok rozłożonej mięty. Zerwała kilka najbardziej zasuszonych listków i pokruszywszy je, wrzuciła do mieszającej się masy na ciasto. Jasną masę mieszał w głębokiej misce robot kuchenny. Gęste ciasto wiło się zgodnie z ruchami dwóch srebrnych haków, które maszyna wprawiała w ruch. Obok robiącego się ciasta obierały się ziemniaki. Na blacie kuchennym stała specjalna maszyna, składała się z taśmy, po której jechały czarne ziemniaki, i dwóch ostrzy, które z jednej i z drugiej strony ściągały skórkę. Obrane ziemniaki lądowały w garnku napełnionym wodą (chlup! do garnka wpadał kolejny ziemniak), a skórki od razu były wyrzucane do specjalnie podstawionego kosza na śmieci. Skórki miały kształt spirali, wszystkie były prawie równej długości. Spirala miała dwie strony: jasną i ciemną. Na ciemnej znajdowały się grudki ziemi, gdy przejechało się po niej palcami, brud wchodził pod paznokcie. Z kolei na jasnej nie było nic, żadnej rysy. Obrane ziemniaki sprawiały wrażenie małych, jakby ogołoconych i bezbronnych. W pewnej chwili Świat przekroczył granicę. Ziemia zatrzęsła się delikatnie. Powstała prawie niewidoczna rysa wyrzeźbiona przez srebrne ostrze. Flora zatrzymała się w pół kroku. Z jej twarzy zniknął uśmiech. Wydawało jej się, że słyszy kroki, a konkretniej: tupot małych stóp biegnących do niej przez pokój. Już prawie słyszała radosny śmiech na myśl o niezobowiązującym psikusie małych rączek, kiedy do kuchni niespiesznym krokiem wszedł Filler. – Ach, to ty, mój kochany? Tak, to tylko ty… – Uśmiechnęła się, choć z większym trudem niż ostatnim razem. Pogłaskała Fillera za uszami, w miejscu, w którym najbardziej lubił. Flora w krótkim czasie przygotowała obiad i upiekła ciasto. Spakowała jedzenie do plastikowych pudełek i wyszła na zewnątrz w poszukiwaniu męża pracującego na polu. Zauważyła Franka na

78

Obraz a słowo


skraju pola pszenicy. Filler pierwszy dotarł do pana. Zawsze z tą samą niesłabnącą radością cieszył się na widok swojego właściciela. – Co tym razem ugotowała na obiad moja piękna żona? – zapytał Franek. W jego oczach zapaliły się wesołe ogniki. Miał ogorzałą twarz, pomarszczone i spracowane ręce, ale wciąż te same błękitne oczy, które tylko czasami przysłaniała mgła melancholii. – Zapiekankę ziemniaczaną z warzywami, polaną sosem czosnkowym. – Mmm… same pyszności. A to wszystko zapewne z naszych ziemniaków, warzyw, a nawet czosnku niedźwiedziego, który posadziłem ubiegłej jesieni. – Oczywiście, wszystko swojskie. W cieście wykorzystałam nawet dzisiejsze jajka. Nasze kura Malutka nie chciała mi nawet odstąpić swoich dwóch małych jajeczek, które zniosła. Taka była z siebie dumna. Musiałam ją siłą ściągać z jej grzędy. – Flora roześmiała się na to wspomnienie. – To jest jeszcze ciasto? Gdzie? Frank nigdy nie krył się ze swoim zamiłowaniem do słodkości. – Żarłok – skomentowała Flora, podając mu pudełko z babką o delikatnym miętowym smaku.

kategoria literacka – wyróżnienie

79


CZĘŚĆ TRZECIA zaczynamy żyć coraz samotniej / odległość od człowieka do / rośnie pod neonami / w przeludnionych miastach Tadeusz Różewicz, Zielona róża

Miejsce: Wielkie Miasto Czas: XXI wiek Wielkie Miasto jest brutalne – z łatwością pożera niewinne jednostki. Wchłania nowe podmioty, tworząc z nich kolejne pionki, które jeżdżą do pracy drogimi samochodami, jedzą obiadokolację w prestiżowych restauracjach, w których kelnerzy ubrani w smokingi przynoszą dania oznaczone co najmniej trzema gwiazdkami Michelin, i spędzają wakacje na Lazurowym Wybrzeżu bądź dla odmiany na Karaibach, Hawajach, Krecie czy też w tym podobnych miejscach. Wielkie Miasto nie zna litości, prawie wszystkich przeciąga na swoją stronę. Ludzie niepodporządkowani żyją na marginesie, czasem im się udaje, a czasem nie… Daniel Wędrowiec Dzień był pochmurny, zanosiło się na deszcz. Ulica Wielkiego Miasta tętniła życiem, trudno było znaleźć na niej coś statycznego. Daniel szedł chodnikiem na jednej z głównych ulic w mieście. Mijał setki ludzi, twarzy o różnym wyrazie i kształcie, których sylwetek nie był w stanie później wyłowić z odmętów pamięci. Ulicą co jakiś czas przejeżdżały tramwaje. Daniel słyszał, jak nadjeżdżają (był to miarowy stukot, który w tej kakofonii dźwięków przebijał się ponad pisk samochodowych opon), widział ludzi siedzących przy oknach, którzy albo wpatrywali się w ekran swoich smartfonów, albo patrzyli

80

Obraz a słowo


przez okno, obserwując go tak samo, jak on obserwował ich. Spostrzegł w jednym z tramwajów jego ukochaną dziewczynę i jako że tramwaj akurat zatrzymał się na przystanku, to mógł się jej przez chwilę bezkarnie przyglądać (już układał w głowie słowa, jakimi opowie jej historię tego „spotkania”). Dziewczyna była studentką psychologii, miała jasnoróżowe włosy poskręcane w mnóstwo spirali. Czytała jakąś książkę, trudno powiedzieć jaką, i nieustannie się przy tym uśmiechała. Uśmiechała się sama do siebie (może cieszyła się lekturą książki, a może po prostu samym życiem), nie zwracając w ogóle uwagi na otoczenie. Daniel pomyślał, dosyć banalnie, że na świecie powinno być więcej właśnie takich ludzi, którzy w zwyczajny poranek potrafią beztrosko uśmiechać się sami do siebie. Daniel nie szedł sobie ot tak niezobowiązująco chodnikiem po najsłynniejszej ulicy w mieście. Nie, jak każdy miał konkretny cel, do którego zmierzał. W jego przypadku było to Muzeum Sztuki Współczesnej, w którym tego dnia miał oprowadzać jedną wycieczkę. Świat drgnął. Budynki się zatrzęsły. Ulica zaczęła się wydłużać, a jednocześnie maleć. Świat stał się pełen rozmazanych kształtów. Tramwaje jeździły do góry nogami, tory zwisały w powietrzu. Nagle przestało mieć znaczenie, czy coś jest białe, czy czerwone, czy jest świecące, czy matowe. Ludzie, ludzie… nareszcie prości. Ostrze zatopiło się aż po rękojeść. Od kilku tygodni nosił buty, które go uwierały. Początkowo liczył na to, że po pewnym czasie się rozchodzą, jakoś dopasują do jego stopy. Jednak tak się nie stało. Ból nie ustępował. Daniel musiał codziennie zakładać nowe plastry na odciski na piętach, które coraz bardziej się rozrastały. Nie chciał kupić nowych butów, cóż by zrobił z tymi? A poza tym oszczędzał tak bardzo, jak tylko potrafił – odkładał pieniądze na pierścionek zaręczynowy. Naraz postanowił, że ściągnie uwierające buty, skończy te męczarnie. Jak pomyślał, tak zrobił. Teraz szedł chodnikiem po najsłynniejszej ulicy w Wielkim Mieście w samych skarpetkach, trzymając w jednej ręce odsznurowane buty.

kategoria literacka – wyróżnienie

81


Daniel przechodził obok różnych okien, jedne mieściły się w zabytkowych kamienicach, inne z kolei w nowoczesnych szklanych budynkach. Z tych okien, niezależnie, skąd pochodziły, skakali ludzie różnych stanów i zawodów o tej samej wyrwie w sercu. Ich ciała rozbijały się o bruk. Podziurawione głowy stawały się puste, a myśli w końcu wolne. Wszędzie było pełno krwi. Wszędzie było pełno trupów. Ludzie byli zdruzgotani. Płakali. Daniel widział łzy, prawdziwe łzy spływające po policzkach. Jednak ludzie przekraczali trupy i szli naprzód. Martwi nie mieli do nich pretensji, nie prosili o ratunek. Cieszyli się tylko z tych łez, prawdziwych łez. Daniel przyszedł do pracy na czas, ale wycieczki, którą miał oprowadzać, jeszcze nie było. Postanowił pospacerować po galerii do czasu, aż się zjawi. Ściany Muzeum Sztuki Współczesnej były białe, a sufity wysokie i jakby wykrzywione. Gdy spojrzało się w górę, miało się wrażenie, że matowe sklepienie wije się w dziwnych zygzakach, zdawało się nigdzie nie kończyć, nigdzie nie tracić na swej dynamice. Tak że tłem świata stały się białe ściany – w muzeum nie było żadnych okien. W tym miejscu czas tracił na wartości. Pora dnia, godzina, rok? To zdawało się nie mieć tam żadnego znaczenia. Daniel lubił oddychać tamtejszym powietrzem. Ta atmosfera była z wielką intensywnością wstrzykiwana do jego żyły. Wystawiał rękę do przodu, bez opaski – był to bowiem zastrzyk pozbawiony igły. Ale to było prawdziwe, to właśnie była p r a w d a … Daniel zobaczył mężczyznę opartego na łokciu o biały postument, na którym spoczywała głowa Szymborskiej. Oczywiście, nie była to prawdziwa głowa noblistki, tylko jej współczesna podobizna – składał się na nią czarny pręt powykręcany tak, by przypominał ludzkie kształty. Miała gruby nos, duże wklęsłe oczy i drobne usta ustawione w minimalnym uśmiechu. Istotny był cień, który ni-to-popiersie rzucało na ścianę – dopiero tam ukazywał się prawdziwy obraz Szymborskiej. Mężczyzna, który opierał się o postument, był ubrany w łachmany. Właśnie tak mógł wyglądać Norwid w przededniu śmierci.

82

Obraz a słowo


Mężczyzna palił papierosa. Palenie widocznie sprawiało mu wielką przyjemność. Kiedy zaciągał się dymem, na jego twarzy przez ułamek sekundy pojawiał się błogi wyraz, a jego oczy zachodziły mgłą nieświadomości. Biały dym unosił się w powietrzu. W powietrzu było pełno białego, gęstego dymu, który z minuty na minutę coraz bardziej ograniczał widoczność. Cień Szymborskiej zniknął gdzieś pod warstwą tytoniu. Mężczyzna zbierał siły. W jednej chwili wykonał gwałtowny ruch ręką i… środkowym palcem strącił ni-to-popiersie z postumentu. Konstrukcja z powykręcanego pręta roztrzaskała się w drobny pył. Właśnie tyle zostało z głowy Szymborskiej – drobny pył. Mężczyzna zaczął się śmiać. Śmiał się na całe gardło, długo, prawie bez końca. To najprawdopodobniej był najszczęśliwszy dzień w jego życiu. Daniel chciał coś powiedzieć, ale mężczyzna nie zwracał na niego uwagi. Chyba nie widział go przez warstwę gęstego tytoniowego dymu. Zszedł kilka stopni w dół. Dopiero teraz znalazł się na parterze. Był w bardzo rozległym pomieszczeniu, w którym kilkanaście osób zachowywało się tak, jakby każda z nich była pozostawiona sama sobie w odosobnionym pokoju. Byli to ludzie w różnym wieku, którzy w pierwszej chwili zaskakiwali swym ekscentryzmem, lecz potem… tak, potem można było ich zrozumieć. Daniel podszedł do pierwszej grupy, zatrzymał się i obserwował ją tak, jak zazwyczaj przyglądał się dziełom sztuki. Pewna czteroosobowa rodzina siedziała przy stole przytwierdzonym do ściany pod kątem dziewięćdziesięciu stopni. Rodzice siedzieli na przeciwległych krańcach stołu i właśnie toczyli miłą rozmowę o jakichś błahych sprawach. Po ich prawej i lewej stronie siedziały dzieci, na oko dziesięcioletni chłopiec i ośmioletnia dziewczynka. Na stole stało mnóstwo półmisków, talerzy, sztućców, szklanek, różnego rodzaju jedzenia i napojów. Dzieci nie były zbytnio zainteresowane jedzeniem. Dziewczynka zwijała w rulon róg błękitnego obrusa, który zwisał z krawędzi stołu. Z kolei

kategoria literacka – wyróżnienie

83


chłopczyk zaczął układać stojące szklanki w dziwną, chybotliwą konstrukcję. Rodzice roześmiali się. Najwyraźniej rozśmieszył ich jakiś żart czy też przywołane z odmętów pamięci wspomnienie. Naraz rodzice zauważyli zniecierpliwienie swoich dzieci. Ojciec zaczął upominać swoje pociechy, ale matka machnęła tylko na to ręką – jej zdaniem wcale nie musieli grzecznie siedzieć przy stole z przysłowiowymi wyprostowanymi plecami. Mąż nie zgadzał się z żoną, żona nie zgadzała się z mężem. Doszło do niezbyt przyjemnej wymiany zdań, ale nie była to jakaś wielka kłótnia. Najpewniej za pół godziny oboje nie będą już pamiętać tego zdarzenia. Rodzina wstała od stołu. Zostawiła niedojedzony obiad, wszystkie sztućce, talerze, szklanki i małe osobiste przedmioty, które gdzieś zawieruszyły się pomiędzy półmiskami, tak jak stały. Obok stołu ustawionego pod kątem dziewięćdziesięciu stopni stał pewien mężczyzna, który puszczał bańki mydlane. Dmuchał do małego kółeczka wypełnionego specjalnym płynem i tym sposobem tworzył unoszące się w powietrzu i opadające kolorowe bańki. Dziewczynka, która wstała od stołu, podbiegła do mężczyzny i przebiła jedną bańkę. Pyk! Bańka roztrysnęła się, zniknęła. Dziewczynka roześmiała się radosnym śmiechem i pobiegła dalej w kierunku swoich rodziców. Daniel podobnie jak dziewczynka przebił jedną bańkę. Pyk! I nie ma. Jednak nie roześmiał się, nawet się nie uśmiechnął na widok rozpryśniętej bańki. Przechodził obok kobiety, ubranej w czerwoną suknię sięgającą do ziemi, siedzącej samotnie przy stole. Wpatrywała się w przestrzeń w absolutnej ciszy. Kiedy Daniel znalazł się w zasięgu wzroku kobiety, zatrzymał się i spojrzał jej w oczy. Ich źrenice jakby zetknęły się w niemym spotkaniu dwóch różnych sposobów patrzenia na świat. Dopiero teraz Daniel zrozumiał, że tak naprawdę kobieta nie wpatrywała się w przestrzeń, a w duszę nas wszystkich. Kobieta płakała krwistymi łzami. Jej twarz była pełna bólu, smutku, który może zadziwiał swą głębią. Dlaczego ta kobieta w długiej czerwonej

84

Obraz a słowo


sukni tak cierpiała? Może z powodów osobistych, a może przez nas wszystkich… Daniela przejęły jej łzy, chociaż nie do końca rozumiał ich przyczynę. Poszedł dalej. Pozostawił kobietę tam, gdzie była, bo wiedział, że skazała się na samotność i że nie może jej pomóc. Dalej Daniel zobaczył inną kobietę siedzącą na taborecie i obierającą stos ziemniaków. Kobieta ubrana w zwyczajny strój tak zwanej gospodyni domowej, z fartuszkiem przewiązanym przez biodra, tak po prostu obierała ziemniaki. W pomieszczeniu obok wisiały uznane obrazy, stały monumentalne rzeźby, a tutaj kobieta obierała ziemniaki. Robiła to w galerii dokładnie tak samo jak w domu – metodycznie, posługując się długim nożem. Daniela uderzyła zwyczajność tej czynności. Ukląkł, wziął do ręki drugi nóż, który leżał nieopodal taboretu, i zaczął obierać wraz z kobietą. Poczuł, że tym spontanicznym gestem przełamał pewną barierę. Kobieta uśmiechnęła się do Daniela, nie przerywając swojej czynności. To było wielkie dzieło – polemika z naszym tu i teraz. – Dlaczego właśnie ziemniaki? – zapytał Daniel. – Ziemniaki to najprostsze danie, jakie można sobie w Polsce wyobrazić. Ja nie gotuję codziennie obiadów, ale jak już, to potrafię zjeść same ziemniaki. Nie lubię wykwintnego jedzenia, nie jestem smakoszem. Ziemniak jest tak samo prosty jak ta akcja10 – odpowiedziała kobieta. – Też lubię ziemniaki. Po dłuższej chwili Daniel pożegnał się z kobietą. Musiał iść dalej. W głównym pomieszczeniu galerii było pełno ludzi. Mniej więcej na środku pomieszczenia leżała pewna para. Była to bardzo młoda para, która bardziej niż dziełami sztuki interesowała się sobą nawzajem. Tak, oni leżeli na środku w sugestywnych pozach. Tak po prostu. Leżeli, bo chcieli, bo właśnie to byli oni, bo to było tym, czym byli.

10 J. Wójcik, https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,34861,135348.html.

kategoria literacka – wyróżnienie

85


Daniel przeszedł obok tłumu bez głów i tożsamości i skierował swoją uwagę na grupkę dziewczyn zmazujących sobie nawzajem lakier z paznokci. Były to dziewczyny w różnym wieku, o różnym wyglądzie, ale z tym samym szczerym uśmiechem na twarzy. Miały na sobie całkiem zwyczajne ubrania: dżinsy, t-shirty o prostym kroju i trampki ze sznurówkami zawiązanymi na milion różnych sposobów (naprawdę, każda dziewczyna miała inaczej zawiązane sznurówki). Niektóre dziewczyny miały kolorowe włosy. Była wśród nich również i t a „dziewczyna z tramwaju” z różowymi włosami poskręcanymi w spirale. – Nie wiedziałem, że dzisiaj tutaj będziesz – powiedział Daniel i pocałował swoją jeszcze-nie-narzeczoną Elę. – Niespodzianka! – odparła Ela i pociągnęła Daniela za rękę. – Chodź, muszę ci coś pokazać. – Co chcesz mi pokazać? – Twoją duszę – odpowiedziała tajemniczo. – Jak możesz mi pokazać moją duszę? – A czy to tak właśnie nie jest? Czy nie dzięki innym najbardziej poznajemy nasze wnętrze? – Chyba nie to miałaś na myśli. – Niezupełnie – odparła. Weszli do osobnego, ciemnego pomieszczenia, którego ściany w całości były pokryte lustrami. Lustra były ustawione w taki sposób, że pomieszczenie wydawało się nie mieć końca. Z sufitu zwisały kolorowe kulki, które zdawały się świecić swym wewnętrznym blaskiem. Tych świecących kulek było całe mnóstwo. Niektóre z nich nie były prawdziwe, gdyż w pełni należały do „lustrzanej iluzji”. – I jak ci się podoba? – zapytała Ela. – Hmm… Nie spodziewałem się, że moja dusza będzie taka… kolorowa i nieskończona. Zawsze uważałem się za dość przeciętnego i na wskroś… – …skromnego i niewierzącego w swoje możliwości… – mruknęła pod nosem Ela.

86

Obraz a słowo


– …przeciętnego studenta historii sztuki. A moja dusza jest taka różnobarwna i duuuża… – Daniel rozłożył ręce, starając się objąć nimi swoją duszę. – Widzisz, nie mogę jej złapać, nie mogę jej objąć, a ona jednak tu jest. – Pewnie, że jest! A gdzie indziej miałaby być? – roześmiała się Ela. – Szanowni państwo, zapraszam tutaj. To pomieszczenie jest, szczerze mówiąc, moim ulubionym w całym muzeum. Jak się pewnie państwo domyślacie, jest to dzieło wykonane przez… Do pomieszczenia wszedł profesor historii sztuki wraz z kilkoma swoimi studentami. Daniel przywitał się skinieniem głowy z profesorem – profesor był dla Daniela swego rodzaju autorytetem, zresztą na całej uczelni był już czymś w rodzaju żywej legendy. Wspomniany profesor miał ledwo ponad sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu, prawie całkowicie siwe włosy, druciane okulary na nosie oraz czerwony melonik, którym zawsze w pomieszczeniach zamkniętych bawił się, przerzucając go z jednej ręki do drugiej. – Dlaczego ta instalacja tak do mnie przemawia? – kontynuował swój wykład profesor. – Dlatego, że zawsze mówi o wielobarwności i nieskończoności ludzkiej duszy. W tym pomieszczeniu, w ogóle: w tym muzeum (nawet nie wiedzą państwo, jak żałuję, że tylko tutaj), mam ochotę robić wszystko, co tylko mi się podoba. Hmmm… robienie wszystkiego, co nam się podoba, wielu z państwa uzna za niemoralne, ale zapewniam, że w pewnych granicach jest to możliwe. Granice muszą istnieć, gdyż to one wyznaczają różnice między cywilizacją a dziczą, człowiekiem a zwierzęciem… Żyjemy w bardzo cywilizowanych czasach. Nasza rzeczywistość została tak bardzo ucywilizowana, że zaczęła więzić ludzką duszę. A przecież na świecie żyłoby nam się dużo prościej, gdyby więcej było prawdy od kłamstwa czy też naturalności od hipokryzji. Na przykład pan – zwrócił się do wysokiego bruneta stojącego nieco z boku od pozostałej grupki studentów – wyraźnie nudzi się na moich wykładach. Muszę przyznać, że zastanawia mnie, dlaczego uparcie chodzi pan na moje zajęcia, skoro w ogóle pana nie interesują.

kategoria literacka – wyróżnienie

87


Wysoki brunet zmieszał się mocno na te słowa. W końcu, nie wiedząc, co powiedzieć, wydukał pod nosem: – Ale ja muszę zaliczyć zajęcia pana profesora. – Otóż to! Pan musi, w tym tkwi sedno całego problemu. Może zna pan taką angielską pisarkę Virginię Woolf? Napisała ona takie słowa: „Trzeba, trzeba, trzeba. Trzeba iść, trzeba spać, trzeba się obudzić, trzeba wstać – trzeźwe, litościwe słowo, któremu niby to urągamy, które mocno przyciskamy do serca, bez którego bylibyśmy zgubieni”11. Trudno się w tej kwestii nie zgodzić z panią Woolf, musimy i spać, i budzić się, i wstawać, ale z kolei wcale nie musimy kłamać, być aktorami na scenie własnego życia ani (w większości przypadków) zajmować się czymś, co nas wcale nie interesuje. Dlatego właśnie niech poda mi pan swój indeks. Student wyciągnął schowany w plecaku indeks i wręczył go profesorowi. Profesor przez chwilę zapisywał coś w indeksie, po czym oddał go właścicielowi. – Proszę, tu ma pan zaliczenie z mojego przedmiotu. A teraz niech pan zmyka z moich zajęć i więcej mi się nie pokazuje; niech pan zajmie się tym, co jest dla pana istotne. Mocno zdziwiony wysoki brunet zrobił tak, jak polecił mu profesor – wyszedł z ciemnego pomieszczenia, zamykając drzwi z wyrazem ulgi na twarzy. – Dobrze, a teraz porozmawiajmy dalej o tym niezwykłym dziele sztuki, w którym właśnie się znajdujemy… – profesor z wielką werwą kontynuował swój wykład. Czerwony melonik wirował w powietrzu, czasem tak szybko, że trudno było wyłowić go wzrokiem. Daniel i Ela z nieukrywanym zainteresowaniem przypatrywali się profesorowi i studentom. Ela szeptała do ucha swojego chłopaka liczne myśli, które przyszły jej do głowy podczas obserwacji tej

11 V. Woolf, Fale, Kraków 2019.

88

Obraz a słowo


sceny. W pewnym momencie zauważyła, że w pomieszczeniu znajduje się jeszcze jedna osoba, na którą wcześniej nie zwrócili uwagi. – Spójrz, w kącie pomieszczenia stoi nastoletni chłopak – szepnęła Ela do Daniela. Faktycznie jakiś nastolatek stał twarzą zwróconą do lustra w kącie pomieszczenia. Zdawał się w ogóle nie zdawać sprawy z obecności innych osób wokół siebie. Z godną podziwu zawziętością wyciskał pryszcze na swojej twarzy. Miał już łzy w oczach, ale nie zważał na ból, tylko wyciskał kolejnego pryszcza. Jego twarz pełna była czerwonych punktów i wypukłości. Z wyciśniętych pryszczy sączyła się krew połączona z białą, gęstą wydzieliną. Chłopak z uporem na oczach innych pozbywał się tego, co mu nie odpowiadało. To była jego osobista zemsta skierowana przeciwko wszystkim zrządzeniom losu, które zgotowało mu przeznaczenie. Był nieco zagubiony, ale na tyle uparty, by na własną rękę rozliczyć się ze swoją przeszłością. Jedna łza spłynęła mu po policzku. Chłopak za pomocą dwóch palców wskazujących wyciskał następnego pryszcza. Z całej siły wpijał paznokcie w skórę, żeby tylko, żeby tylko… tak, biała wydzielina wypłynęła na powierzchnię, tak, wypłynęła skaza, która dzięki temu, że wypłynęła, będzie mogła zacząć się goić. – Chodźmy stąd. Chciałabym z tobą porozmawiać – powiedziała Ela i pociągnęła Daniela w stronę wyjścia. Wyszli na korytarz i stanęli gdzieś z boku. Żadna osoba przebywająca w galerii nie zwracała na nich uwagi. – W ostatnim czasie nie podoba mi się kilka rzeczy w naszej relacji – zaczęła poważnym tonem Ela – i chciałabym ci o tym powiedzieć, żebyśmy razem zastanowili się, jak to zmienić. – Oczywiście, mów. Przecież tak się umówiliśmy, że będziemy zawsze prawdziwi w naszej relacji i że będziemy mówili wprost o tym, co czujemy. – Właśnie. – Ela uśmiechnęła się zadowolona, że Daniel dokładnie zrozumiał jej intencje.

kategoria literacka – wyróżnienie

89


W przyjaznej atmosferze wyjaśnili sobie kilka spraw. Oboje byli bardzo szczęśliwi, że mają siebie i mogą razem udoskonalać siebie nawzajem. W głównym pomieszczeniu galerii pojawił się profesor, który nagle i zupełnie naturalnie zaczął śpiewać swoim niskim, chropowatym głosem… – I was thinking of a series of dreams / Where nothing comes up to the top…12 Jeden ze studentów nie wiadomo skąd wyczarował gitarę elektryczną i zaczął na niej przygrywać profesorowi. – Everything stays down where it’s wounded / And comes to a permanent stop… Daniel poprosił Elę do tańca. Zaczęli powoli kręcić się w takt rytmicznej melodii. Wkrótce potem inni z radością przyłączyli się do nich. Uformowały się pary i grupki tańczące razem w kole. – Wasn’t thinking of anything specific / Like in a dream, when someone wakes up and screams… Wśród tańczących byli między innymi mężczyzna ubrany w łachmany, mama tańcząca ze swoją córeczkę i synkiem, mężczyzna, który puszczał bańki mydlane, kobieta ubrana w czerwoną suknię do ziemi, kobieta obierająca ziemniaki, para, która wcześniej kochała się na środku galerii, dziewczyny o tym samym szczerym uśmiechu, profesor (przecież można śpiewać i tańczyć jednocześnie!), studenci i chłopak, który wyciskał sobie pryszcze. – Nothing too very scientific / Just thinking of a series of dreams… Kiedy utwór dobiegł końca, Daniel zaintonował kolejny: – May you grow up to be righteous, / May you grow up to be true… – May you always know the truth / And see the lights surrounding you – zaśpiewali wszyscy jednym głosem.

12 Przywołane w poniższym fragmencie słowa angielskojęzyczne pochodzą z piosenek Boba Dylana: Series of dreams, Forever Young i Changing of the Guards – https://www.tekstowo.pl.

90

Obraz a słowo


– And see the lights surrounding you. / May you always be courageous – czysty i przepełnionym radością głos Eli wybił się ponad innymi. – Stand upright and be strong – dopowiedział Daniel. – May you stay forever young, / Forever young, forever young, / May you stay forever young – zaśpiewali ponownie wszyscy. Kiedy utwór dobiegał końca, muzyka zmieniła się po raz trzeci, tym razem na bardziej żywą, skoczną. O podłogę Muzeum Sztuki Współczesnej uderzyło jednomyślnie kilka milionów stóp, wystukujących rytm piosenki. – Gentlemen, he said, / I don’t need your organization, / I’ve shined your shoes – ponownie zaśpiewał solo profesor. – I’ve moved your mountains and marked your cards / But Eden is burning, either brace yourself for elimination. Pomiędzy parami i w samych parach było miejsce dla rzeźbiącego ostrza. Rzeźbiące ostrze z łatwością odrywało kolejne warstwy, kryjące się za powierzchownością. – Or else your hearts must have the courage for the changing of the guards. Tańczący śmiali się i uśmiechali do siebie, zmieniając się w parach. Taki taniec mógłby z powodzeniem trwać wiecznie w raju. Daniel prawie zapomniał, po co przyszedł do Muzeum Sztuki Współczesnej – miał przecież oprowadzić pewną wycieczkę po galerii. Jednak, jak się później dowiedział, wycieczka z niewyjaśnionych do końca powodów nie przyszła. Wyszedł więc na zewnątrz. Powietrze było tam inne, pełne czarnych drobinek. Daniel znowu znalazł się na najsłynniejszej ulicy w Wielkim Mieście. Jezdnią jeździły tramwaje; na chodniku pełno było różnokolorowych szpilek stukających o posadzkę i czarnych podłużnych teczek wypełnionych po brzegi różnymi papierami zapisanymi małym druczkiem; pełno było telefonów, których blask odbijał się w wielu oczach; pełno było słuchawek oplatających szyję tak mocno jak wąż; pełno było brzęczących

kategoria literacka – wyróżnienie

91


w torebkach kluczy, które otwierały wiele drzwi – nawet te jeszcze nieodkryte. Daniel szedł (w butach) po chodniku swoim tempem. Kiedy dotarł do szerokiego mostu, zatrzymał się i wychylił się za barierkę. Popatrzył na okoliczne budynki, przechodzących pieszych i na koryto rzeki, podobno płytkie i wyłożone skałami o ostrych końcach. Nagle z wielką siłą zapragnął wychylić się jeszcze bardziej, pofrunąć przez kilka ułamków sekundy trwających tak długo jak cała wieczność i… sprawdzić, jak to jest unosić się bezwładnie na wodzie.

CZĘŚĆ CZWARTA (…) sztuka pisarska nie zna granic. Sięga tak daleko jak słowo, a słowo sięga tak daleko jak myśl, która nie spotyka kresu ani w czasie, ani w przestrzeni. Jan Parandowski, Tworzywo literackie

Miejsce: nieistotne Czas: XXI wiek Daniel i Frank – „A serca – tak ich mało, a usta – tyle ich. / My sami – tacy mali, krok jeszcze – przejdziem w mit” 13 – Daniel czytał na głos poezję Baczyńskiego. – Baczyński, „poeta wojny”… – zamyślił się Frank. – Jego wiersze zawsze przypominały mi o przemijaniu, relatywizmie moralnym, w końcu o śmierci… Od czasu odejścia Flory prawie nie myślę już o śmierci.

13 K.K. Baczyński, Ten czas, [w:] Utwory wybrane, Kraków 1973.

92

Obraz a słowo


– O czym w takim razie myślisz? – O życiu. Daniel zamknął tomik poezji i odłożył go z powrotem na półkę z książkami. Przy czym teraz, kiedy podszedł do regału, spostrzegł pokaźnej wielkości pudło, prawie ukryte pośród licznych albumów malarskich, mieszczących się na samym dole. – Co jest w tym pudle? – zapytał Daniel. Frank spojrzał na niego niepewnym wzrokiem, ale ostatecznie powiedział: – Jak chcesz, możesz je otworzyć i sprawdzić. Daniel ostrożnie ściągnął pudełko z regału i podniósł jego wieko. Spostrzegł, że karton, z którego zostało wykonane, ma już swoje lata, podobnie jak znajdujące się w nim kartki papieru. Daniel wyciągnął plik kartek zapisanych po brzegi drobnym ukośnym pismem. Były tam pisane na przestrzeni lat liczne wiersze, opowiadania, eseje… słowem: uzbierał się z tego pokaźny dorobek artystyczny. – Ty to wszystko napisałeś, prawda? – chciał się upewnić Daniel. – Tak. Można powiedzieć, że to dzieło mojego życia. – Pisałeś przez te wszystkie lata, chociaż nikt nie chciał cię publikować… – A co innego miałem robić? Miewałem różne kryzysy, wątpliwości, melancholijne nastroje z powodu tak zwanego braku talentu, ale wobec tego cóż więcej mi pozostało prócz pisania? – No tak… – zamyślił się Daniel. – A o czym pisałeś? – O wszystkim. Tak naprawdę można opisać wszystko. Artysta ma nieograniczone pole manewru. Na przykład… – Frank poszedł do kuchni i wyciągnął coś z jednej szafki. – Co jako pisarz zrobiłbyś z tym? – Rzucił jakiś mały, czarny przedmiot o owalnym kształcie. Daniel złapał… jak się okazało, małego ziemniaka. – Z ziemniakiem? – Tak. Pamiętaj, że jako pisarz możesz wszystko. – Cóż… – Daniel był widocznie zaskoczony postawionym mu pytaniem.

kategoria literacka – wyróżnienie

93


– Ten oto ziemniak – zaczął po chwili milczenia, obracając bulwę w dłoni – jest owocem ciężkiej pracy pewnego rolnika, który wyhodował go według swojej najlepszej wiedzy. Jest pokryty czarną powłoką, ale kryje w sobie coś więcej. Wystarczy go tylko obrać (a później ugotować), by poznać pełnię jego możliwości. Hmm… myślę, że gdybym był prawdziwym pisarzem, wymyśliłbym na podstawie tego ziemniaka jakąś interesującą metaforę. – A co powiesz na to: ludzie są jak ziemniaki, gdyż są czymś więcej niż tylko zewnętrzną powłoką – powiedział patetycznym głosem Frank. – To brzmi śmiesznie! – roześmiał się Daniel. – Faktycznie, masz rację, to trochę komiczne zdanie. – Uśmiechnął się rozbawiony Frank. – Jednak, jak powiedziałem wcześniej, artysta może wszystko – dodał po chwili. – Ludzie-ziemniaki… to zdecydowanie ma w sobie coś z barokowego konceptualizmu. – Bardzo możliwe… Ale po co na przykład opisywać zwykłą czynność, jaką jest obieranie ziemniaków? Dla samego zobrazowania tej czynności? Czy w takim razie nie lepiej nadać jej jakiś głębszy sens? – Yhmm – mruknął Daniel w odpowiedzi. – Jeśli jakiś artysta ma w głowie określoną wizję swojego dzieła, to niech pisze to, co chce, nawet gdyby pozornie miałby nieco odbiec od tematu. W efekcie końcowym wszystkie elementy składają się na dzieło, a już zwłaszcza takie koncepty jak ludzie-ziemniaki. – Ostatecznie, po co pisać o ziemniakach, które same w sobie znaczą tyle, ile znaczy pozostała żywność, jeśli można pisać o ludziach? Jeśli można uczynić z tego ziemniaka symbol… – Tu podkreślił swoje słowa, pokazując mały okaz, który trzymał w ręku. – I przez to mówić o tym, co istotne? Teraz już chyba rozumiem, co miałeś na myśli. – To tylko przykład. – Frank wzruszył ramionami. – Otacza nas jeszcze więcej tego typu konceptów, pewnie nawet ciekawszych od tego.

94

Obraz a słowo


– Mówiłeś wcześniej o ludziach, co o nich myślisz? – zapytał Daniel. – Hmm… Spójrz przez okno, a zobaczysz wielu ludzi tańczących (każdy osobno) w zamkniętym kole. Będą wśród nich prawnicy, kobiety w dopasowanych garsonkach, nauczyciele, prezydenci, pracownicy fabryk, bezrobotni… i wielu im podobnych. Zobaczysz, że są pogrążeni w letargu, że nie ma wśród nich ani odrobiny wolnego miejsca dla rzeźbiącego ostrza… Mogą być na swój sposób szczęśliwi, bo są ślepi, nie widzą zniewalających granic ani wzniesionych murów… Taka jest właśnie część społeczeństwa. Wierzę, że reszta jest inna. – To ciekawe, że właśnie taka jest nasza rzeczywistość… – A może wcale taka nie jest? – zasugerował Frank. – Ale jak to? Przecież powiedziałeś… – To była wyłącznie moja interpretacja. To wszystko.

Opinia jurora Przyznam szczerze, że podczas czytania tej impresji na temat obrazu Włodzimierza Tetmajera trochę się pogubiłam. Mam wrażenie, że lekkie skrócenie pracy nadałoby jej większą spójność i pozwoliłoby utrzymać uwagę czytelnika do końca. Jednak od samego początku miałam pełną świadomość, że Autorka świadomie balansuje na granicy ryzyka, chcąc stworzyć pracę wychodzącą poza kanon wypowiedzi. Joanna Brzenczka jest laureatką głównej nagrody w ubiegłorocznej edycji konkursu – w klasycznym opowiadaniu osiągnęła już swoje maksimum, wprawiając jednogłośnie w zachwyt jurorów tego konkursu. Tegoroczna praca Joanny Brzenczki nie szuka potwierdzenia, szuka nowych rozwiązań, progresu, a ten nie jest możliwy bez eksperymentu i ryzyka. Jestem pełna uznania dla takiego podejścia i z przyjemnością będę śledziła dalsze poczynania literackie Autorki. Anna Rak

95


Lekcja filozofii – obraz Włodzimierza Tetmajera Obieranie ziemniaków

Maksym Kimla IX Liceum Ogólnokształcące im. Cypriana Kamila Norwida w Częstochowie Nauczyciel prowadzący: Katarzyna Bodziachowska

kategoria literacka – wyróżnienie


Wielu ludzi zastanawia się, czym jest szczęście i jak je znaleźć. Niektórzy szukają go w sferze materialnej, konsumując mnożące się wytwory pracy ludzkiej, kupują kolejne przedmioty, smakują różnorakie potrawy, odwiedzają piękne zakątki tego świata. Jednocześnie większość z tych „ziemskich konsumentów” nie uważa siebie za szczęśliwych. Być może przyznają się do bycia szczęśliwcami, ale nie trwale szczęśliwymi ludźmi. Wielu z nas poszukuje też spokoju, który daje ukojenie, satysfakcję i osobliwy rodzaj spełnienia. Bycie w spokoju to stan szczególny, kiedy człowiek niczego nie pożąda i niczego naprawdę nie pragnie, bo wszystko już posiadł, przy czym „wszystko” nie oznacza ziemskich dóbr materialnych, ale raczej dobra duchowe i emocjonalne. Współczesny świat można by nazwać chaosem, składającym się ze zdarzeń, faktów, kultur, religii, a nade wszystko z informacji. Dzisiejsza jednostka to zazwyczaj człowiek, któremu wydaje się, że panuje nad sobą, własnym życiem oraz rzeczywistością, w której przyszło mu egzystować. Tymczasem jego chaotyczne, zabiegane życie, wypełnione strumieniem informacji, nie przynosi spodziewanych rezultatów. Człowiek ten jest – najkrócej mówiąc – nieszczęśliwy. Przeżywa swoisty „galimatias umysłowy” oraz charakterystyczny dla współczesności pesymizm – ni to przygnębienie, ni to smutek.

kategoria literacka – I nagroda – Gęsie Pióro

97


Człowiek XXI wieku, zapracowany i ogłuszony współczesnymi środkami informacyjnymi, znajduje się w gąszczu opinii, interpretacji, a najmniej – faktów. Ten człowiek nie wie, co znaczy odpoczynek czy swobodna kontemplacja tego, co lubi, a przynajmniej tego, co powinien zauważać. A zatem dzisiejszy potencjalny przechodzień wielu miast i miasteczek nie pojmuje, jak rozważać, kontemplować czy zastanawiać się nad życiem i jego sensem; nie ogarnia istoty ciszy i spokoju. Oryginalnym pouczeniem i nadzwyczajną lekcją filozofii dla dzisiejszego człowieka jest obraz Włodzimierza Tetmajera zatytułowany Obieranie ziemniaków, pochodzący z 1895 roku, a będący ważnym i wielkim eksponatem Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu. Płótno Tetmajera to z pozoru prosty i łatwy w odbiorze obrazek rodzajowy. Widać na nim dwie kobiety obierające ziemniaki i mężczyznę, który się temu przygląda. Kobiety są w centrum obrazu – młode, barwnie ubrane i pochłonięte wykonywanym zajęciem. Osobliwa i ważna jest pareneza płynąca z ich zachowania i wynikająca z ich olbrzymiego spokoju. Kobiety siedzą i obierają ziemniaki – są przy tym skupione i spokojne. Nie rozpraszają się jak dzisiejszy człowiek, nie sprawdzają smartfona ani wiadomości na Facebooku. Obierają ziemniaki i wykonują wyłącznie tę jedną jedyną pracę. Ileż w tym mądrości! Nasuwa się skojarzenie o charakterze prozdrowotnym i skierowane do współczesnej młodzieży, dzieci oraz wielu dorosłych, wydawać by się mogło – dojrzałych ludzi. Gdyby psychologowie, pedagodzy i psychiatrzy zadawali im jedną jedyną prostą pracę do wykonania – być może obyłoby się bez wizyt u specjalistów. Kobiety z obrazu Tetmajera są młode i spokojne, nie tak jak współcześni nam ludzie. Z ich twarzy emanuje pogoda ducha i wspominany już spokój. Jedna z nich ma bose nogi i dotyka nimi ziemi. Fakt ten ma charakter symboliczny – bohaterka, niczym wzorcowa postać Adama Mickiewicza, zna życie i ziemskie problemy. Mimo spokoju na twarzy nie jest odizolowana od trosk i zmartwień, a zwłaszcza od pracy.

98

Obraz a słowo


Kobieta siedząca po lewej stronie obrazu wydaje się patrzeć jakby nieco dalej, ponad koszem z ziemniakami. Być może planuje ona coś jeszcze – albo dzisiejszą wieczerzę, albo po prostu przyszłość. Kobietom towarzyszą dwa dzbany, prawdopodobnie wypełnione wodą, która od wieków symbolizuje życie, czystość, odnowienie. Bez wody nie da się planować przyszłości ani dalszego życia. Woda towarzysząca kobietom i będąca na wyciągnięcie ich rąk stanowi nie tylko wyraz bezpieczeństwa, ale i dobrego jutrzejszego dnia. Otwarte okno sprzyja filozofii zawartej w obrazie Włodzimierza Tetmajera. Symbolizuje ono otwartość i gościnność i wywołuje pozytywne asocjacje ze świeżym powietrzem i przestrzenią. Obraz wzbudza dobre emocje – koi, uspokaja, wycisza i wskazuje najprostszą drogę do szczęścia. Na płótnie nie ma żadnych elementów agresji i niepotrzebnej dynamiki. Nawet mężczyzna, który mógłby ożywiać nieco obraz swoim męskim temperamentem i siłą, jest nader spokojny i również skupiony. Wybielona ściana chaty to nie tylko element ludowego krajobrazu, łączący się z wiejską architekturą, ale symbol łagodności i szczęścia. Dom, choć skromny, kojarzy się z bezpieczeństwem i – jeśli nie dobrobytem – to przynajmniej godnym życiem. Dzieło Włodzimierza Tetmajera jest więc doskonałym artystycznym wykładem na temat zdrowia i kondycji psychicznej. Patrząc na codzienną scenę z życia chłopów polskich, wniknąwszy w nią, odczytujemy prawdziwy sens ludzkiego życia. Nie jest nim zdobywanie kolejnych przedmiotów i dóbr materialnych, nie jest to nawet eksplorowanie świata, ale jest nim po prostu życie i przeżywanie go z godnością oraz spokojem, oddając się w pełni jednej, naturalnej i bliskiej ziemi czynności. Obieranie ziemniaków to zatem myśl filozoficzna, wręcz nawołująca współczesnego człowieka do zatrzymania się w biegu. Wołająca tak jak niegdyś fraszka Jana Kochanowskiego Na lipę i tak jak współczesna piosenka śpiewana przez Annę Marię Jopek Ja wysiadam.

kategoria literacka – wyróżnienie

99


Opinia jurora Bardzo ciekawy pomysł! Autor poszedł nieprzedeptaną jeszcze, własną ścieżką. Zinwentaryzował szczegóły, ale nie chciał w nich znaleźć historycznej prawdy kulturowej. Były mu potrzebne, by uwypuklić różnicę, pokazać wartość dawnego, całkiem innego świata. W Lekcji filozofii… obieranie ziemniaków to nie brudna, nużąca czynność, to spokojne skupienie na pracy, forma medytacji. Nie zakłócają jej przedmioty otaczające przedstawione postaci. Jeśli tak popatrzymy na obraz Tetmajera, to zgodzimy się z Maksymem Kimlą, że praca ta to „myśl filozoficzna, wręcz nawołująca współczesnego człowieka do zatrzymania się w biegu”. dr hab. Anna Gomóła, prof. UŚ



Analiza obrazu Włodzimierza Przerwy-Tetmajera Obieranie ziemniaków

Krzysztof Marusik Szkoła Podstawowa nr 1 im. Gustawa Morcinka w Warszawie Nauczyciel prowadzący: Beata Koziara

kategoria formalna – I nagroda


Autorem tego niewielkiego obrazu olejnego jest Włodzimierz Przerwa-Tetmajer. Artysta żył na przełomie XIX i XX. Był doskonale wykształcony i wszechstronnie uzdolniony. Pochodził ze zubożałej szlachty i mentalnie reprezentował krakowskie elity. Tematy, które podejmował w swojej twórczości, mają bezpośredni związek z jego przekonaniami, wyznawanymi wartościami i życiem. Druga połowa XIX wieku to czas wzmożonego zainteresowania zarówno etnografów, jak i artystów ludowością oraz życiem mieszkańców wsi. Wielu twórców z okresu Młodej Polski odczuwało kryzys wartości, przewidywało kres zachodniej cywilizacji. Część z nich, w tym także Włodzimierz Przerwa-Tetmajer, zwróciła swoje zainteresowania w kierunku ludu, malując sceny z jego życia i otoczenia. W chłopach autor widział ostoję polskości, zdrowej prostolinijności i moralności. Byli oni, według artysty, źródłem sił witalnych i nadzieją na odrodzenie narodu. Już wtedy strój krakowski był utożsamiany ze strojem narodowym, wokół którego budowano polskość w odrębności od zaborców. W białej krakowskiej sukmanie Tadeusz Kościuszko składał przysięgę na wierność narodowi. Tak ubrani kosynierzy walczyli podczas insurekcji kościuszkowskiej. W malarstwie Tetmajera obecne było zafascynowanie tym strojem i jego dekoracyjnością. Ulubionym miejscem plenerów

kategoria formalna – I nagroda

103


Włodzimierza Tetmajera – jednego z czołowych malarzy ludu polskiej wsi – były Bronowice, położone zaledwie pięć kilometrów od Krakowa. W 1895 roku, kiedy Tetmajer namalował obraz Obieranie ziemniaków, już od pięciu lat był mieszkańcem tej wsi, szczęśliwie żonatym z Anną Mikołajczykówną, bronowiczanką, córką chłopa. Tonacja obrazu jest spokojna – ciepłe kolory ziemi, ugry, brązy i czerwień głogu, zrównoważone bielą ścian domostwa i plamą niebieskiego na chuście. Światłocień jest subtelny, a pociągnięcia pędzlem śmiałe. Obraz jest jasny, a światło miękkie i rozproszone. Uwieczniona scena przedstawia mieszkanki wsi przy zwykłej codziennej pracy oraz mężczyznę, który je obserwuje. Centralne miejsce kompozycji zajmują dwie młode kobiety siedzące na uformowanej z ziemi ławie. Postacie otoczone są codziennymi przedmiotami. Przed nimi stoi okazały drewniany cebrzyk. Pomiędzy kobietami znajduje się kosz z obieranymi ziemniakami. Chłopki ubrane są w białe bluzki, wielowarstwowe rozłożyste barwne spódnice, korale i czerwone chustki. Za jedną z kobiet leży bardzo zdobna i strojna niebieska chusta w kwiaty. Tłem dla barwnych elementów ubioru kobiet jest znajdująca się bezpośrednio za nimi bielona ściana chałupy, wpadająca miejscami w błękit. Obok młodych kobiet przystanął na progu domu starszy od nich mężczyzna – sądząc po ubiorze – wywodzący się z tej samej warstwy społecznej. Jedna z kobiet jest bosa, a stóp drugiej nie widać. Mężczyzna natomiast ma buty z cholewami, długą, białą krakowską sukmanę i czapkę rogatywkę. Patrzy na kobiety, oparty o ścianę chałupy, rękę ma założoną za gruby skórzany pas. Pomimo tego, że góruje nad siedzącymi kobietami, to nie on stanowi najważniejszą postać na obrazie. Stoi na uboczu kompozycji, czubek jego głowy wychodzi z kadru. Trudno ocenić relację między nim a chłopkami. Czuć, że obie kobiety są ze sobą blisko – w codziennej pracy, doli i niedoli. Pomiędzy nimi a mężczyzną widać dystans, podkreślony brakiem cienia uśmiechu na twarzach. Być może to oznaka swoistego wiejskiego patriarchatu, tak mocno zakorzenionego na ówczesnej wsi. Choć

104

Obraz a słowo


sam Włodzimierz Tetmajer szanował uczucia swej żony i liczył się z jej zdaniem, to nie była to typowa dla tamtych czasów relacja. Być może po prostu artysta uwiecznił codzienność ludzi, którzy nie czuli do siebie sympatii. Nie wiemy, jakie były tego powody – nadużycie władzy, nieposzanowanie, lęk…? Artysta uwiecznił codzienną pracę kobiet z najniższego stanu. Pracę banalną, najczęściej niedocenianą, z której wartością ekonomiczną nawet obecnie mało kto się liczy, a którą każdego dnia trzeba wykonywać od początku. Pracę, która nie cieszyła się społecznym uznaniem i której znaczenie można było poznać dopiero po jej zaniechaniu, w momencie, w którym nie została wykonana: łóżko niepościelone, naczynia nieumyte, podłoga niezamieciona, ziemniaki nieobrane. Przez setki lat tematami godnymi uwiecznienia w sztuce i poza nią były sława, bogactwo, władza i wpływy oraz postacie obdarzone tymi atrybutami. Bardzo niewiele uwagi poświęcano codziennemu trudowi kobiet z ludu. Zainteresowanie twórców Młodej Polski ludowością określano mianem „chłopomanii”. Termin ten posiada zabarwienie pejoratywne. Pochodzi od słowa „mania” i sugeruje fascynację wiejskim życiem, ale bez zrozumienia jego istoty. Zainteresowanie ludowością było dla twórców Młodej Polski remedium na miejską stagnację i ówczesną dekadencję elit. Stosowanie wobec Tetmajera zarzutu powierzchowności czy manii nie jest sprawiedliwe. Założyciel i działacz polityczny PSL Piast rozumiał więcej niż większość jemu współczesnych. Widział w chłopie i w chłopce człowieka. Wiedział, że wykształcenie i pochodzenie społeczne nie są tożsame z wartością człowieka, moralnością i mądrością. Współcześni twórcy, głównie mieszczanie krakowscy, zarzucali Tetmajerowi wyidealizowany obraz chłopów i wsi galicyjskiej, która była wsią pełną nędzy. Faktycznie, uwiecznione przez niego chłopki często są boso, ale nigdy w łachmanach. Olśniewają bielą bluzek i kolorami chust, spódnic oraz korali. Cóż z tego? Król i królowa oraz generał na swoich portretach też byli idealizowani.

kategoria formalna – I nagroda

105


Tetmajer nie malował fikcyjnych ludzi. Obrazy przedstawiają zwykle jego sąsiadów, teściów, a nierzadko małżonkę – oni również zasługiwali na to, by ich przedstawić z jak najlepszej strony. W jego malarstwie widać życzliwość i szacunek dla przedstawianych osób. Lubię myśleć, że w tym obrazie kobietą na pierwszym planie jest właśnie żona artysty. Postać młodej kobiety zwróconej do nas profilem jest bardzo do niej podobna. Tak jak ona ma ciemne włosy przycięte do ucha. To właśnie takiej długości włosy nosiła po ślubie Anna, żona artysty. Podczas oczepin kobieta zgodnie ze zwyczajem obcinała warkocze. Również sposób wiązania chusty namalowanej postaci jest identyczny z tym stosowanym przez żonę twórcy – Anna Tetmajerowa związywała rogi z tyłu, za karkiem. Cała sylwetka kobiety oraz jej wiek przywodzą na myśl małżonkę malarza. Pomimo początkowej niechęci rodziny męża, jej obaw związanych z bardzo różnym pochodzeniem, związek Tetmajerów był bardzo udany. Para doczekała się ośmiorga dzieci. Anna Mikołajczykówna-Tetmajerowa stopniowo zjednała sobie szacunek rodziny i znajomych artysty. Została zapamiętana jako osoba, która do końca życia mówiła gwarą, chodziła ubrana po wiejsku, a wielmożnych gości potrafiła przyjąć ziemniakami ze zsiadłym mlekiem. Jednocześnie posiadała ogromną mądrość, siłę i godność, z której czerpali zarówno jej mąż, jak i ich dzieci. Po utracie najstarszego, zaledwie 19-letniego syna, Jana Kazimierza, który zginął w wojnie polsko-bolszewickiej, Anna wspierała męża, nie pozwalając mu zatracić się w rozpaczy. Będąc opoką dla niego i dla dzieci, sama przeżywając niewyobrażalne cierpienie, całkowicie posiwiała w ciągu miesiąca żałoby. We wspomnieniach i listach z Syberii najmłodsza córka Tetmajerów, Krystyna, zapisała, że wywózkę w 1940 roku przez NKWD na Syberię przetrwały dzięki sile jej matki i przymiotom jej ducha. W listach Anny z tego okresu, choć niepoprawnych ortograficznie i gramatycznie, widać dystans, humor, wolę przetrwania i głęboką mądrość. W chwili wywózki Anna Tetmajerowa od lat była już wdową – miała 66 lat, a jej najmłodsza córka, Krystyna, była

106

Obraz a słowo


w zaawansowanej ciąży. W ciągu trzech tygodni Syberia – straszne warunki, w jakich się nagle znaleźli, wyczerpująca podróż w bydlęcych wagonach – zabrała męża Krystyny, ich dwuletnią córeczkę i narodzone podczas zsyłki niemowlę. Anna Tetmajerowa i Krystyna cierpiały straszą nędzę, głód i niedolę. Tułaczka trwała osiem lat. Przetrwały. Do Bronowic wróciły przez Teheran i Indie, statkiem okrążając Afrykę. Jest taka poruszająca scena w powieści Tajfun Josepha Conrada. Trwa straszliwa burza, sztorm prawie całkowicie przewraca żaglowiec. Zamęt. Pod pokładem kilku marynarzy. Nie wierzą już w ocalenie, lecz pośrodku tej okropnej nocy czołga się do nich kucharz z garem gorącej zupy. Marynarze są zaskoczeni, że dał radę ugotować cokolwiek na przechylonym pokładzie, w tak okropnych warunkach. Kucharz odpowiada: „Dopóki pływa, będę gotował!”. Bez jego zupy marynarze o poranku nie uratowaliby siebie i statku. Kiedy patrzę na ten obraz, myślę o trudzie wiejskich kobiet, które przez całe pokolenia były bezimienne, których historii nikt nie spisywał. Myślę o moich praprababkach i sądzę, że to one były takimi kucharzami Conrada – niezależnie od okoliczności dostarczającymi „zupę”, która pozwalała przetrwać. Cieszę się, że nadeszły takie czasy, że one i ich praca stały się ważne i interesujące dla innych. Cieszę się, że Włodzimierz Tetmajer wbrew opinii swojej rodziny i środowiska poślubił kobietę, którą kochał, cenił i szanował. To, że stworzyli razem dobry i ciepły dom, było między innymi możliwe dzięki doskonałemu rozumieniu przez Tetmajera wartości oraz znaczenia kobiety jako tej, która tysiącem zwykłych, codziennych czynności tworzy dom – czyli poczucie bezpieczeństwa i akceptacji. Miłość i wdzięczność sprawiła, że artysta uznał swoją żonę za godną uwiecznienia na obrazach, ja widzę ją także na płótnie zatytułowanym Obieranie ziemniaków. To piękne świadectwo głębokiego uczucia i szacunku dla drugiego człowieka.

kategoria formalna – I nagroda

107


Opinia jurora Praca o logicznym i uporządkowanym toku narracji z bardzo dobrze przeprowadzoną analizą formalną obrazu, obejmującą całość budujących go elementów. Moje uznanie wzbudziła także umiejętność nawiązania przez Autora bardzo osobistej, emocjonalnej relacji z dziełem. Iwona Mohl



Analiza i interpretacja obrazu Obieranie ziemniaków autorstwa wybitnego polskiego malarza – Włodzimierza Tetmajera

Weronika Matryba Społeczna Szkoła Podstawowa nr 10 im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego STO w Warszawie Nauczyciel prowadzący: Edyta Dąbrowska-Włodarczyk

kategoria formalna – II nagroda


Tematem obrazu jest scena rodzajowa, ukazująca dwie młode kobiety przy swojej codziennej pracy – obieraniu ziemniaków. Malowidło to jest utrzymane w charakterze realistycznym. Pierwsze, co nam się rzuca w oczy, to drewniany dzban, razem z metalicznymi opaskami, w kolorach jasnego beżu. Znajduje się on na pierwszym planie, wysunięty najbardziej do przodu. Jednak to nie on przykuwa nasz wzrok. Jako że tematyką obrazu jest scena rodzajowa, uzasadnione więc jest, że najistotniejsze znaczenie mają uwydatnione dwie dziewczyny. To na nich skupiona jest nasza uwaga i to one są szczegółowo ukazane. To właśnie one są punktem kulminacyjnym całego dzieła. Po dwóch stronach tytułowej sceny zauważamy inne znaczące elementy kompozycji, takie jak otwarte okno czy mężczyznę stojącego w drzwiach. Jednak, mimo wszystko, cała uwaga koncentruje się wokół pracujących wieśniaczek. Stąd łatwo wywnioskować – skoro są one w części środkowej obrazu, oznacza to, że ukazana na płótnie kompozycja to kompozycja centralna. W obrazie możemy dostrzec też cechy kompozycji otwartej, patrząc na fragment ściany domu i okna. Po prawej stronie kompozycję równoważy stojący mężczyzna, którego twarzy do końca nie widać, co można uznać również jako element układu symetrycznego dzieła.

kategoria formalna – II nagroda

111


W obrazie artysta zastosował perspektywę barwną. Widzimy, jak w miarę oddalenia od pierwszego planu, na którym znajduje się drewniany, brązowy cebrzyk, idąc w głąb obrazu, barwy zmieniają się i wychładzają. Na początku kolory są dość ciepłe – odcienie beżu zmieszane z brązem i pastelową bielą, zastosowane tu jako podłoże w postaci wysuszonej ziemi i surowej zasklepionej na podwórku gliny. W drugim planie od razu zwracamy uwagę na siedzące kobiety poprzez zastosowaną zmienioną kolorystykę. Staje się ona żywsza i bardziej wyrażająca emocje. Zaczynają dominować odcienie czerwieni oraz ciemnego brązu. Trzeci plan to głównie biel zmieszana z szarością. Oba te połączone ze sobą kolory oddają wrażenie drewnianych, oszlifowanych, zaokrąglonych i tradycyjnie pobielonych desek, które tworzą zewnętrzną ścianę chałupy, a zarazem tło całego obrazu. Największy kontrast wywołują czerwone chusty na głowach dziewczyn, umieszczonych przez malarza na tle szarawej ściany, ale również gliniany dzbanek stojący po lewej stronie pod skrzydłem okna. Światłocień ukazany w dziele jest wyrazisty i dobrze widoczny. Drewniany cebrzyk na środku sceny rzuca za sobą z prawej strony cień. Wydaje się, że światło jest naturalne, odsłoneczne. Cień nie jest bardzo długi, więc można podejrzewać, że cała przedstawiona sytuacja dzieje się rano lub wczesnym południem, od godziny około 7 do 13. Przeważająca gama barwna to kolory ciepłe: odcienie czerwieni, pomarańczu, beżu, brązu oraz delikatnego łososiowego różu, który jest widoczny na spódnicach dziewczyn. Jednak coś, co się mocno wybija na obrazie, to kolorowy koc (chusta), leżący z lewej strony. Jest on pewnym przełamaniem użytej do tej pory pastelowej gamy barw. Widać na nim sporo zieleni i niebieskości oraz wyraziste, kwieciste wzory i intensywne, jasnobrązowe brzegi. Zastosowana w namalowanych elementach obrazu faktura jest najbardziej widoczna na glinianym dzbanku ustawionym pod oknem. Od słońca lśni on wyraźnie oraz odbija intensywne, jasne

112

Obraz a słowo


światło. Fakturę dostrzegamy również w długich plisowanych spódnicach, na których dobrze widać zagięcia i zmięcia materiału. Tak samo jak strój dziewcząt ubiór mężczyzny jest utrzymany w charakterze stroju ludowego, który noszono w tamtym czasie na polskich wsiach. Biała długa koszula chłopa została ściągnięta czarnym pasem. Na ramionach swobodnie zwisa beżowy, sięgający do ziemi płaszcz. Jasny, promienisty i słoneczny dzień wywołuje pozytywny nastrój i miłe odczucia u obserwatora, którym może być każdy z nas, z zaciekawieniem spoglądając w kadr obrazu. * Przyglądając się ludziom uwiecznionym przez Tetmajera, odnoszę wrażenie, że zostali oni zaklęci w czasie. Czerwień chust i jasny kolor siermiężnych bluzek dziewczyn – to ich młodość. One nawet nie zdają sobie sprawy, jak bardzo piękne są w tej chwili, która mija i się nie powtórzy. Może po zakończeniu pracy wstaną powoli i, otrzepawszy ręce, wspólnie okryją się kolorowym kocem i pobiegną tańczyć na łące? A może jednak będą musiały zanurzyć się w mroku wiejskiej chaty, aby dokończyć swoją pracę? Czas determinuje wszystko, co jest widoczne na obrazie. Wyznacza okres życia, porę dnia i epokę. Dla nas – ludzi XXI wieku – historię, która minęła.   Dla młodych wieśniaczek obieranie ziemniaków to codzienna czynność przygotowywania posiłku. Robią to powoli, niemalże leniwie, a jednocześnie ze skupieniem właściwym dla osób, którym nigdzie się nie spieszy. Wyobrażam sobie, jak niewiele poświęcają uwagi wykonywanej pracy, zatopione w rozmyślaniach, a nawet marzeniach. Mogą nawet nie wiedzieć, że są obserwowane. Czas wyznaczył role tym dziewczynom. Uśmiecham się, przekonana, że dziś wyglądałoby to inaczej. Czy nas też ktoś kiedyś „zamieni w czas”?

kategoria formalna – II nagroda

113


Opinia jurora Rzeczowa, logiczna wypowiedź literacka z poprawnie i szczegółowo przeprowadzoną analizą elementów składających się na obraz. Gdyby znalazło się w niej miejsce dla choć kilku zdań o artyście i bardzo znaczącej dla polskiej kultury epoce, w której tworzył, byłabym usatysfakcjonowana w stu procentach. Iwona Mohl



Obieranie ziemniaków może być sztuką

Antonina Rosa Publiczna Szkoła Podstawowa nr 2 im. Ignacego Łukasiewicza w Brzesku Nauczyciel prowadzący: Magdalena Zachara

kategoria formalna – III nagroda


Sztuka najczęściej kojarzy się z dostojnością, szukamy w niej tego, co niecodzienne. Jednak okazuje się, że inspiracją dla niej może być codzienne życie. Czy prosta, zwyczajna czynność może zainspirować artystę do namalowania obrazu? Otóż tak. Zrobił to między innymi Włodzimierz Tetmajer. Był to malarz, który fascynował się polską kulturą ludową, stała się ona dla niego inspiracją. Twórca zachwycił się pięknem kolorowej, podkrakowskiej wsi Bronowice. Oprócz fascynacji zielonymi, ukwieconymi pejzażami, białymi chatami, ludowymi strojami jego zainteresowanie wzbudziła śliczna chłopka, z którą się później ożenił i osiadł na stałe w Bronowicach, a ich skromna posiadłość stała się salonem, do którego przybywali artyści. Sam codziennie obcował z naturą, którą miał na wyciągnięcie dłoni, oraz z mieszkańcami osady. Tetmajer w swoich pracach kierował się realizmem. Tworzył wielofiguralne sceny emanujące swoistą dramaturgią. Postacie malował, posługując się syntetyczną barwną plamą, przeważał w nich dwutakt nasyconej czerwieni i bieli z dopełniającymi odcieniami brązu w dużych płaszczyznach i zieleni. Z tego nurtu wyrasta obraz pod tytułem Obieranie ziemniaków. Dzieło to powstało w 1895 roku w technice olej na płótnie. Obecnie znajduje się w zbiorach Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu. Tematem obrazu jest codzienna czynność obierania ziemniaków.

kategoria formalna – II nagroda

117


Na pierwszym planie dostrzegamy dwie kobiety – młodszą i starszą, siedzą one pod ścianą pobielanej chałupy. To chłopki zajęte właśnie obieraniem ziemniaków i – być może – rozmową. Uwagę obserwatora przyciąga młodsza. Siedzi ona swobodnie, profilem do obserwującego obraz, twarz skierowaną ma ku drugiej kobiecie. Podkurczone w siadzie nogi zasłania biała halka i różowa spódnica, która układa się w fałdy, a jej obszerność podkreśla, że została wykonana z dużej ilości materiału. Kobieta ma na sobie białą koszulę z podwiniętymi rękawami, co wskazuje na gotowość do pracy. W ręku trzyma ziemniaka. Na szyi dziewczyny wiszą piękne duże, czerwone korale. Głowę ozdabia karminowa chustka, zawiązana z tyłu, na której widoczny jest jasny wzór, być może kwiaty. Pod chustą, zsuwającą się nieznacznie, schowane są gładko zaczesane nad uchem brązowe włosy. Cała postać jest jasna. Skóra twarzy i dłoni promienieje. Ubiór tej postaci może świadczyć o wyższym statusie społecznym i materialnym. Włodzimierz Tetmajer chętnie malował codzienne sceny z życia chłopów, którzy w okresie Młodej Polski stanowili przedmiot fascynacji artystów różnych dziedzin. Życie bronowickich chłopów, a także jego własnej rodziny, stało się więc tematem wielu dzieł. Ożenił się z chłopką – Anną Mikołajczykówną, zatem ta atrakcyjna, młoda kobieta to może być żona autora Obierania ziemniaków. Druga kobieta przedstawiona na obrazie wygląda na starszą. Nie ma butów, jej nagie stopy wysuwają się spod jasnoczerwonej spódnicy, ma ugięte nogi, siedzi swobodnie. Ubrana jest w białą koszulę, na jej głowie można dostrzec chustę zawiązaną pod brodą w takim samym kolorze jak chusta jej towarzyszki. W ręku także trzyma ziemniak. Jej wzrok skierowany jest w dół, wydaje się skoncentrowana na wykonywanej czynności. Skóra tej kobiety ma barwę ciemniejszą od skóry dziewczyny. Może to świadczyć o pracy w słońcu. Między postaciami znajduje się wiklinowy kosz z uchwytem wypełniony ziemniakami oraz brązowe, być może gliniane, duże

118

Obraz a słowo


puste naczynie, dzban o szerokim otworze. Wydaje się, że do niego wpadają obierki wypadające spod palców dziewczyny. Tuż przed oczami patrzącego na obraz, przed kobietami, stoi wysoka drewniana konew. Może znajduje się w niej woda, do której wrzucane są obrane ziemniaki. Po lewej stronie obrazu, za plecami młodej kobiety, zauważamy zapewne należący do niej rzucony swobodnie na drewniany podest damski kaftan wierzchni, katankę. Jest ona bardzo kolorowa. Na chabrowym materiale widnieją zapewne kwietne wzory, w których dominuje czerwień i zieleń rozświetlone gdzieniegdzie dojrzałą żółtą barwą. Kaftan ma długie rękawy, w talii odznacza się doszyta, namarszczona baskinka. Po prawej stronie obrazu widnieje mężczyzna. Jest on oparty o drewnianą framugę drzwi wejściowych domu, stoi w rozkroku, prawa noga jest we wnętrzu chałupy, lewa na zewnątrz. Patrzy na kobiety. Ubrany jest z pozoru prosto. Brunatne, luźne spodnie włożone są w skórzane buty z wysokimi cholewami. Biały, sięgający ud kaftan przepasany jest szerokim, czarnym, wykonanym ze skóry pasem. Wierzchnie okrycie mężczyzny stanowi jasna sukmana, czyli rodzaj płaszcza z sukna, sięgający poniżej kolan. Jej kołnierz jest stojący, wywinięte rękawy odsłaniają czerwone podszycie, brzegi kołnierza i całego okrycia obszyte są czerwoną lamówką. Przy stójce oraz na bokach płaszcza widoczne są ozdobne czerwone chwasty, które charakterystyczne były dla Krakowiaków zachodnich, mieszkających w okolicach Bronowic i wsiach położonych na zachód od Krakowa. Sukmany te zwano chrzanówkami. Całość stroju mężczyzny dopełnia brązowe nakrycie głowy, być może kapelusz. Stoi swobodnie, prawy kciuk zatknięty ma za pas, lewa ręka jest schowana w kieszeni sukmany. Zdaje się spokojnie obserwować kobiety i może słucha ich rozmowy. Chata, w której drzwiach stoi mężczyzna, stanowi tło dla kobiet obierających ziemniaki. Zbudowana jest ona z zarysowanych w bieli drewnianych bali kontrastujących z przedstawionymi postaciami.

kategoria formalna – III nagroda

119


Na podkreślenie zasługuje otwarte, brązowe okno widoczne w lewym, górnym rogu obrazu. Symbolizuje ono otwartość domu i domowników na świat oraz ludzi. Nastrój obrazu jest pozytywny. Emanuje z niego spokój, a przedstawione na nim postacie oddają swoistą wspólnotowość i jedność życiową. Ich niespieszne przebywanie ze sobą w codziennej, prostej czynności sprzyja wyciszeniu. Całość nasuwa skojarzenia z sielanką, wiejską oazą spokoju. Codzienna czynność obierania ziemniaków stała się tematem sztuki – obrazu. Bohaterami tego dzieła są zwykli ludzie, co jest dowodem na to, że każdy człowiek może doświadczyć tego samego – zostać uwiecznionym na obrazie lub w dziele literackim. 12 lutego 2001 roku w Małym Salonie galerii Zachęta w Warszawie odbyła się akcja artystyczna Julity Wójcik. Artystka, siedząc w sali ekspozycyjnej, ubrana w domowy strój i fartuszek, obierała ziemniaki. Wójcik codzienną scenę przeniosła do galerii, pokazała, że każdy ma szansę uczestniczyć w sztuce. Sztuka ma bowiem łączyć artystę ze zwykłym człowiekiem. Autorka wystawy w wywiadzie stwierdziła: „Uświadamiam, że dziś sztuka nie jest strefą odgrodzoną muzealnymi murami”. Możemy zatem powiedzieć, że już Włodzimierz Tetmajer ponad sto lat przed Julitą Wójcik dokonał podobnego przeniesienia, malując obraz Obieranie ziemniaków. Zwykła z pozoru czynność składa się bowiem na życie, a poddana celebracji, może zatrzymać dzisiejszego człowieka w szalonym pędzie codziennych obowiązków. Życie to sztuka.

120

Obraz a słowo


Opinia jurora Największe atuty pracy Antoniny Rosy to dla mnie prostota i szczerość wypowiedzi. Sam opis nie jest przeładowany szczegółami biograficznymi i analizą technik malarskich stosowanych powszechnie w okresie powstania dzieła – Autorka posługuje się tylko faktami istotnymi do skonstruowania odpowiedzi na pytanie, czy życie może być sztuką. I nawet jeśli brak tu paru elementów, takich jak dostrzeżenie roli światła w obrazie czy podkreślenie kompozycji, jest za to bardzo spójna wypowiedź młodej, wrażliwej i potrafiącej łączyć kulturowe fakty osoby. Anna Rak

121


Obraz a słowo Literacki opis dzieła malarskiego Werdykt XVIII Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego

JURY W SKŁADZIE: Iwona Mohl – przewodnicząca jury, dyrektor Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu, dr hab. Anna Gomóła, prof. UŚ – Zakład Teorii i Historii Kultury Uniwersytetu Śląskiego, Anna Rak – kierownik Działu Edukacji Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu, po przeczytaniu 220 prac, podkreślając bardzo wysoki poziom tegorocznej edycji, szczególnie w kategorii literackiej, zdecydowało przyznać następujące nagrody i wyróżnienia. KATEGORIA LITERACKA I nagroda – Gęsie Pióro: Katarzyna Komisarz z Zespołu Szkół Społecznych im. Jana Pawła II w Sowinie, II nagroda: Zuzanna Deć z Zespołu Szkół Ekonomicznych im. Jana Pawła II w Gorlicach, III nagroda: Zuzanna Rybarczyk z II Liceum Ogólnokształcącego im. Księżnej Anny z Sapiehów Jabłonowskiej w Białymstoku, wyróżnienia: Wojciech Lachman ze Szkoły Podstawowej nr 44 im. prof. Jana Molla w Zespole Szkolno-Przedszkolnym nr 7 w Łodzi, Joanna Brzenczka z I Liceum Ogólnokształcącego im. Jana Kasprowicza przy Zespole Szkół Ogólnokształcących nr 1 w Raciborzu, Maksym Kimla z IX Liceum Ogólnokształcącego im. Cypriana Kamila Norwida w Częstochowie.

122

Obraz a słowo


KATEGORIA FORMALNA I nagroda – Gęsie Pióro: Krzysztof Marusik ze Szkoły Podstawowej nr 1 im. Gustawa Morcinka w Warszawie, II nagroda: Weronika Matryba ze Społecznej Szkoły Podstawowej nr 10 im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego STO w Warszawie, III nagroda: Antonina Rosa z Publicznej Szkoły Podstawowej nr 2 im. Ignacego Łukasiewicza w Brzesku. Ponadto ze względu na bardzo wysoki poziom konkursu i fakt, że poza tekstami finałowej dziewiątki laureatów dostrzegliśmy wiele prac godnych uznania, jury postanowiło kilka z nich uhonorować. WYRÓŻNIENIA HONOROWE OTRZYMUJĄ: Jakub Szul ze Szkoły Podstawowej im. Anny z Działyńskich Potockiej w Posadzie Górnej, Aleksander Tosik ze Szkoły Podstawowej nr 1 im. Lucjana Szenwalda w Pszowie, Emily Janson z Prywatnej Szkoły Podstawowej nr 92 w Warszawie, Jakub Kozicki ze Szkoły Podstawowej nr 51 z Oddziałami Integracyjnymi w Bytomiu, Emily Colerick z XXX Liceum Ogólnokształcącego im. Księdza Jana Twardowskiego w Lublinie, Anna Gil ze Szkoły Podstawowej w Krasnej. Jurorzy i organizatorzy konkursu pragną w szczególny sposób podziękować wszystkim uczestnikom konkursu i zaakcentować, że poza pracami ujętymi w werdykcie znalazło się wiele bezbłędnych i ciekawych literacko opisów. Składamy również podziękowania nauczycielom, którzy zachęcili młodzież do odkrywania tajemnic ukrytych w obrazie.

kategoria formalna – I nagroda

123


Muzeum Górnośląskie w Bytomiu pl. Jana III Sobieskiego 2 | 41-902 Bytom www.muzeumgornoslaskie.pl Dyrektor i Redaktor Naczelna Wydawnictw Iwona Mohl Organizacja i prowadzenie konkursu Anna Rak i Marek Ryś Opracowanie redakcyjne i korekta Anna Matuszewska-Zator Projekt graficzny i skład Adrian Hajda Druk Mazowieckie Centrum Poligrafii, Marki Złożono krojami Questa i Questa Sans Wydawca Muzeum Górnośląskie w Bytomiu © Muzeum Górnośląskie w Bytomiu, 2022 ISBN 978-83-65786-69-2

Mecenat

Organizator

Muzeum Górnośląskie w Bytomiu jest instytucją kultury Samorządu Województwa Śląskiego.

Partner

Prezydent Miasta Bytomia Mariusz Wołosz

Patronat honorowy


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.