"Reputacje" - fragment powieści Juana Gabriela Vasqueza

Page 1


Juan Gabriel Vรกsquez

Reputacje Przekล ad Katarzyna Okrasko Seria: Don Kichot i Sancho Pansa

Premiera 18 lutego 2015

[Fragment]


Z

a stołem, w głębi sceny, znów pojawił się ten sam co na początku biały

ekran, a na nim obraz: autokarykatura narysowana przez Mallarina przed czterdziestu laty, ten sam ironiczny autoportret, który posłużył mu jako narzędzie walki z cenzurą i rozpoczął jego karierę w „El Independiente”. Ale teraz rysunek na ekranie miał ząbkowaną obwódkę, a na brodatej twarzy Mallarina, mniej więcej na wysokości okularów, widniała cena. Był to znaczek pocztowy. – Mistrzu Mallarino – powiedziała uroczyście minister – proszę przyjąć pierwszy egzemplarz nowego znaczka pocztowego, by od dziś listy nadawane z naszych miast i miejscowości składały hołd pańskiemu dziełu. – Następnie odwróciła się od pulpitu z mikrofonem, by podejść do jego stołu. Mallarino przyglądał się włosom odbijającym się rytmicznie od ramion, piersiom unoszącym się w takt nerwowego oddechu, dłoni grzechoczącej delikatnymi bransoletkami, kiedy wręczała mu pierwszy egzemplarz znaczka w czarnej ramce. Zawodowe skrzywienie kazało mu ocenić jakość drewna, matowego szkła, papieru do kaligrafii. W samym środku czarnej przestrzeni, głębokiej jak nocne niebo, tkwił znaczek. Przełożył ramkę z jednej ręki do drugiej, a w sali znów rozległ się deszcz oklasków. Mallarino poczuł łaskotanie na karku i lekkie ściśnięcie w żołądku. Kiedy podchodził do pulpitu z godłem Kolumbii, którego brzegi wystawały zza blatu jak uszy nietoperza, zdał sobie sprawę, że jest wzruszony. –

Czterdzieści

lat

powiedział,

pochylając

się

nad

mikrofonem,

spoglądającym na niego niczym oko muchy. – Czterdzieści lat i dziesięć tysięcy rysunków. Jeśli pozwolą mi państwo na szczere wyznanie: do tej pory nic z tego nie rozumiem. A może po prostu niewiele się przez te lata zmieniło. Przez całe czterdzieści lat, tak sobie teraz myślę, nie zmieniły się przynajmniej dwie rzeczy: po pierwsze, to, co nas martwi; po drugie, to, co nas śmieszy. Ani jedno, ani drugie


przez cztery dekady nie zmieniło się ani na jotę i niestety obawiam się, że pozostanie tak przez kolejne cztery. Dobre rysunki satyryczne mają szczególny związek z czasem, z jego upływem i teraźniejszością. Dobre rysunki satyryczne szukają stałych cech danej osoby: tego, co się nigdy nie zmienia, co jest zawsze aktualne i pozwala nam rozpoznać postać niewidzianą od tysięcy lat. Za tysiąc lat Tony Blair nadal będzie miał wielkie uszy, a Turbay* – muszkę. To znaki szczególne, za które satyryk zawsze jest wdzięczny. Kiedy któryś z nowych polityków je ma, rysownik myśli natychmiast: niech coś przeskrobie, niech zrobi coś, co mogłoby posłużyć mi za temat karykatury, by utrwalić te znaki dla potomności. Myśli: proszę, niech będzie nieuczciwy, niech zaliczy jakąś wpadkę, niech będzie fatalnym politykiem, żebym mógł często go rysować. Jak szepty, które poprzedzają skandal, tu i owdzie rozległy się stłumione śmiechy. – Są oczywiście politycy niewyróżniający się niczym charakterystycznym: ich twarze są nieobecne w powszechnej świadomości. Ci są najtrudniejsi do sportretowania, bo trzeba ich wymyślić; skoro nie mają osobowości, trzeba ich nią obdarzyć. Powinni być mi za to wdzięczni. Ale zupełnie nie pojmuję, dlaczego nigdy nie są wdzięczni. Sala zatrzęsła się ze śmiechu. Mallarino poczekał, aż zapadnie znów nabożna cisza. – Nie, nigdy nie są wdzięczni. Ale człowiek musi wybić sobie z głowy, że to go w ogóle obchodzi. Wielcy satyrycy nie szukają niczyjego poklasku, nie rysują po to, aby osiągnąć sukces, rysują po to, aby drażnić, wkurzać, aby ich przeklinano. Mnie przeklinano, grożono mi, zostałem persona non grata, nie wpuszczano mnie do restauracji, a nawet ekskomunikowano. Ale powtarzam zawsze, w odpowiedzi na wszystkie skargi, na wszystkie akty agresji: karykatura wyolbrzymia rzeczywistość, ale nigdy jej nie wymyśla. Może ją zniekształcać, ale nigdy nie kłamie. – Mallarino teatralnie zawiesił głos, czekając na aplauz. I aplauz nastąpił. Wówczas uniósł głowę i popatrzył na balkony, i przypomniał sobie, że kiedyś sam tam siedział – miał


osiemnaście lat i pierwszy raz przyprowadził do Teatru Narodowego narzeczoną (grali wtedy Bal maskowy), a potem spojrzał na parter w poszukiwaniu Magdaleny, chciał zobaczyć na jej twarzy widywany niegdyś podziw, ów bezgraniczny podziw, o który swego czasu zabiegał i którym się żywił, ale jego spojrzenie wędrowało tylko w próżni jak ćma. – Niech pan żyje wiecznie, panie Mallarino! – krzyknął jakiś kobiecy głos z pierwszych rzędów, chyba z lewej strony, i Mallarino ocknął się z zamyślenia. Był to głos dojrzały, zużyty, może przez tytoń papierosowy, a może przez ciągłe wznoszenie okrzyków w teatrach, niemniej jednak jego dramatyczno-kategoryczny ton sprawił, że kilka osób na widowni wybuchnęło serdecznym śmiechem. – Wiecznie! – krzyknął ktoś inny z tyłu. Mallarino przestraszył się, że za chwilę jubileusz zmieni się w polityczny mityng. – Ricardo Rendon, mój mistrz – dodał szybko – porównał kiedyś karykaturę do żądła, ale zanurzonego w miodzie. To zdanie wisi nad biurkiem, przy którym pracuję, i spoglądam na nie od czasu do czasu, jak marynarz spogląda na kompas. „Żądło zanurzone w miodzie”. Tożsamość satyryka zależy w dużej mierze od tego, w jakich proporcjach wymiesza te składniki, ale nigdy żadnego z nich nie powinno zabraknąć. Nie ma karykatury bez żądła, ale nie ma jej też bez miodu. Nie ma karykatury bez buntu, gdyż każdy godny zapamiętania rysunek przedstawiający polityka jest z konieczności wywrotowy: odbiera powagę szacownej osobistości i demaskuje uzurpatora. Ale nie istnieje karykatura bez uśmiechu, choć czasem jest to tylko gorzki uśmiech na twarzy czytelnika… – To właśnie mówił Mallarino, kiedy jego zdezorientowane spojrzenie napotkało wreszcie oczy Magdaleny, jej cienkie brwi, które unosiły się nieco, kiedy słuchała naprawdę uważnie – tak właśnie, jak w tym momencie: należała do kobiet, które nawet kokietując, nie potrafią udawać zainteresowania. Nagle ogarnęła go przemożna chęć, gwałtowne pragnienie, by zejść do niej, usłyszeć głos, który nie był z tego świata, i szeptem porozmawiać o przeszłości. Mallarino zmarszczył czoło (kolejny teatralny gest, perfekcyjne wejście w narzuconą rolę) i przybliżył usta do muszego oka mikrofonu. – Chciałbym zakończyć


– powiedział – przypominając państwu pewną oczywistość, o której zazwyczaj nie pamiętamy: najlepszym karykaturzystą jest zawsze samo życie. To ono rzeźbi nam naszą własną karykaturę. Mają państwo obowiązek, mamy go wszyscy, starać się, by ta karykatura była najlepsza z możliwych, by to, co nam się w nas samych nie podoba, nie wyszło na jaw, to zaś, co w sobie lubimy, pozostało ukryte. Uważny słuchacz domyśli się, że nie mówię tylko o cechach fizycznych, ale o tajemniczym piętnie, odciskanym przez życie na naszych obliczach, tym moralnym pejzażu, tak, nie sposób nazwać go inaczej, moralnym pejzażu, który odbija się w naszych rysach twarzy, w miarę jak czas upływa, a my błądzimy albo trafiamy w sedno, ranimy innych ludzi albo oszczędzamy im bólu, kłamiemy i oszukujemy albo staramy się tego nie robić, czasem kosztem wielkich poświęceń, próbując sprostać trudnej sztuce mówienia prawdy. Bardzo państwu dziękuję.

*Julio César Turbay Ayala (1916–2005) – prezydent Kolumbii w latach 1978–1982.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.