Lunia i Modigliani

Page 1

SYLWIAZIENTEK

Powieśćopartanafaktach

Szcęścijesaniołe orogioblicu

–AmedeoModigliani–napocztówcedoPaulaAlexandre’a, Lucca,1913rok

Pierwsya

zalanejświatłemulicywchodzędookazałegobudynku.Wpustejsalizciemnychprostokątówścianwyłaniająsięwydłużonetwarzeoostrychrysachiłabędzichszyjach.Skórakoloruprzypominającegomiąższdyniodcinasię odniejednolitego,niedbalenamalowanegotła,stanowiącego ledwienamiastkęprawdziwejscenerii,wjakiejmusielipozowaćportretowani.Kobiety,mężczyźni,dziewczętaichłopcy patrząwprost,aleniewiem,czynamnie.Przybliżamsiędo rozmieszczonychnaścianienieoprawionychobrazów.Oczy ludzinaportretachtojedyniepusteplamy,ujęteczarnąlinią wkształtmigdałów.Przyglądamsięstarannemupodpisowina płótnach–Modigliani.

–Luniu,przyznaj,żenigdyniewidziałaśtakoryginalnychportretów.Jakcisiępodobają?–pytatowarzyszącymi

—7— —lipiec1916—

LeopoldZborowski,starszyodemnieokilkalatprzyjaciel mojegomężaKazimierzaCzechowskiegozczasówkrakowskich,poeta.Zokazjimoichdwudziestychdrugichurodzin zaprosiłmnienaniewielkąwystawęprackilkunastunowoczesnychmalarzy.Chciałmikonieczniepokazaćobrazy pewnegowłoskiegoartysty.

DoSalond’Antinprzyszłamubranawnajlepsząkremowąsukienkę,wktórejprzedrokiembrałamślub,przejęta faktem,żewkraczamdodomusłynnegoprojektanta.

Leopoldprzyglądamisięwnikliwieizledwiewidocznymuśmiechemtriumfumówi:

–Niezwykłe,prawda?Każdyztychportretówprzyśpieszabiciemojegoserca.

Przybliżamsiędoobrazów.Mojespojrzeniebłąkasięod jednejpostacidodrugiej.Mamochotędotknąćchropowatej, pokrytejwarstwamifarbpowierzchni.Obrazywyzwalająspokój.Widoczninaportretachludziesąjakbywyrzeźbienina płaszczyźniepłótna,wydobycizasprawąśmiałejliniizpoprzecinanegoprostopadłymiliniamitła.Szkicpostacipozostajedoskonalewidoczny.Czarnaliniatworzywydłużonyowaltwarzy, zaznaczanos,usta,brwi,linięwłosówioczy.

Podchodzęjeszczebliżej.Chcęprzyjrzećsięwidocznym napłótnieśladomruchówpędzla,pozornieniedbałych.Czujęwibracjewtychgestach,jakąśnerwowośćpodszytąbezgranicznymsmutkiem.

Mójwzrokbiegniekuzafrasowanejtwarzykobiety, którazostałastworzonazaledwiekilkomaliniamiczarnejfarby.Wydłużonaszyja.Pusteoczywformiemigdałów,mocnonakreśloneustailinienosa.Nagłowieczarny kapeluszzniedbalezarysowanymipiórami.Tłoprzecinają linietworząceprostokątnepłaszczyzny.Zielonkawaszarość

—8—

zostałanałożonatakniestarannie,żepodspodemwidoczne sąsplotymateriipłótna.Czerńbluzki,plamabielinakapeluszu,brzoskwiniowyodcieńskóryimodelującetwarz muśnięciezielenią,któreożywiapłaskiportret.Frywolne literyinformują:„MadamPompadour1915”.Ciekawe,czy „e”nakońcuwyrazu„madame”gdzieśsięzgubiło,czyzostałocelowopominięte?MożetenWłochniedostatecznie znafrancuski.

Nawetniewiem,skądbierzesięsilnewrażenie,jakierobiąnamnieteobrazy.OdjakiegośczasuobracamsięwkręgachpolskichartystówżyjącychwParyżu,aleobrazyModiglianiegosąodmienneoduroczychkwiatówimartwych natur,jakiemalujemojaprzyjaciółkaiświadkowanamoim ślubieStefaniaŁazarska.

–TopodobnoautoportretsamegoModiglianiego.–Leopoldwskazujenaniewielkichrozmiarówpłótnoiwidniejącegonanimsmutnegopierrota.–Właściwiedoniedawna uważałsięzarzeźbiarza.Dałsobiespokójzkamieniem,bo trudnoterazgozdobyć,jestzbytdrogiizadużoprzytym niezdrowegodlapłucpyłu.

Terazdokładniewidzęrękęrzeźbiarza,któratrzymapędzeliżłobizarysypostaciwwarstwachgęstejfarby.

–Tetwarzeprzypominająmaski,prawda?Widziałaś kiedyśafrykańskiestatuetkialbostarożytnemaski?–pyta Zbozbłyskiemwoku.

Przeczącokiwamgłową.

–Toniewiarygodne!Gdybykilkuartystówtu,wParyżu,nieodkryłostatuetekwykonanychprzedsetkamilat przezjakiegośczarnegoczłowieka,którynieumiałpisaćani czytać,sztukanowoczesnawyglądałabydzisiajzupełnieinaczej–stwierdzaLeopold.

—9—

Nieznamsięzbytnionasztuce,aleprzedZboniemuszęniczegoudawać.Kazikzabrałmniektórejśniedzielido Luwru,dlaniegocałetobogactwotoburżuazyjnyprzeżytek. Kręciłomisięwgłowieodtychwszystkicharcydzieł,kobiet wdziwnychpozach,madonn,generałówistarożytnychposągów.Chciałamwiedziećonichwięcej.

–Leopoldzupełniezwariował,całyczasopowiadaotymWłochu,któregonazwiskanieumiempowtórzyć.Idźznimobejrzećteobrazy,niebędzieszsięnudzićsamawdomuwdniu swoichurodzin.Rozerwijsiętrochę–powiedziałwczorajrano mójmążprzedwyjściemdopracy.Odpółrokuprzezkilkanaściegodzindzienniepracujejakoszoferpewnegoarystokraty opolskichkorzeniach.

OdkiedycukierstałsięwParyżudobremdecytowym, awpiekarniachniemożnakupićnawetcroissantów,dlaKazimierzaniemajużpracywjegowyuczonymzawodziecukiernika.Wiem,żeprzeddziesiątąwieczoremniewrócidodomu. TowarzystwoLeopoldajestdlamniewybawieniem.Wysoki, szczupły,ubranywskromny,aleschludnygarnitur,zwypielęgnowanąbrodąiopadającyminaczołociemnymiwłosami, wciemnoszarymkapeluszuborsalino–Zbonietylkodzisiaj prezentujesięniezwykleszykownie.

Kazikprzedstawiłmigopodkonieczeszłegorokuiod tegoczasuZbojestdlamniejakopiekuńczyiserdecznystarszybrat.PrzyjechałdoParyża–takjakja–przedtrzema laty.Chciałstudiowaćhistorięsztukiipisaćwiersze.Gdy latem1914rokuwybuchławojna,jakoobywatelGalicjizostałuznanyzawrogaFrancjiiumieszczonywoboziedlainternowanych.Pokilkumiesiącach,dziękistaraniomhrabinyCzartoryskiej,schorowanyiosłabionywyszedłwreszcie

—10—

nawolność.PobytnapołudniuFrancjiprzywróciłgodo zdrowia.

–Jeślichceszimaszczas,mogłabyśtowarzyszyćmiwposzukiwaniachskarbównastraganachbukinistówipchlich targach.Będęciopowiadałosztuce,cotynato?–proponuje Leopold.–Ledwiewzeszłymtygodniu,wyobraźsobie,wyszperałemutakiegojednegomalutkąakwarelę.Spodobała misię,kupiłemzapięćfranków,apóźniejposzedłempokazaćjąantykwariuszowiiokazałosię,żetoosiemnastowiecznapracaznanegomalarza.Dostałemzanią–tuZbościsza głos–tysiącfranków!

Wydajęzsiebieokrzykzaskoczenia.Żeteżcośtakiego możesięprzytraćbiednemupoeciewtrudnychczasach.

–Askądmamnowygarnitur,butyikapelusz,jakmyślisz?–Zbosięuśmiecha.–Zamierzałemzaprosićciebie iKazianaunecoupedechampagne!

Zuznaniemkiwamgłową.Leopoldewidentnieznasię nietylkonamodzie,aleteżnasztuce.

–Zchęciąpójdęztobąbuszowaćwstraganachbukinistów–deklaruję.KiedyniepomagamStefaniiwjejatelier przyszyciulalek,potworniesięnudzę,zwłaszczagdyKazik całymidniamijeździzhrabią.

Mójwzrokzatrzymujesięnadłużejnasmutnej,zielonkawo-pomarańczowejtwarzymłodegomężczyzny,którego długąszyjęozdabiabiałykołnierzodcinającysięodponurychszarościibutelkowejzielenitła.Nadoleobrazuniedbałe litery,przypominającenapisywyrytenamurachczykamieniachpomników,tworząwyraz„Pierrot”.

–Dlaczegoonmajednookootwarte,adrugiezamknięte?–pytamLeopolda,zbliżającsiędoportretumężczyzny

—11—

wkapeluszu.Jednozjegooczujestpuste,drugieokalająrzęsy,aobokpostaciwidniejenapiswielkimiliterami:„Paul Guillaume”.

–Kiedyledwieprzedwczorajtu,wtejsali,poznałem Modiglianiego,zadałemmudokładnietosamopytanie–zaczynaopowieśćmójprzewodnik.–Przedstawiłnassobie MojżeszKisling,pewniegoznasz,malarzzKrakowa.Wiesz, jakąodpowiedźotrzymałem?„Botylkojednymokiempatrzysznaświat,adrugimwgłąbduszy”.Ciekawe,prawda? Modiglianitobardzoelokwentnyczłowiek.

Myślotym,żetedziwneobrazynamalowałktoś,kto mieszkatu,wParyżu,intrygujemnie.Mogłabymgospotkać,byćmożeminęłamgonabulwarze,możesiedziałgdzieś obokwjednejzkawiarni,wktórychczasamibywam.Zbo jakbyczytałwmoichmyślach:

–Mamnadzieję,żepoznaszgoosobiście.Mieszkana Montparnassie,codzienniemożnagospotkaćwcaféLa Rotonde.

–Czyjestbardzopopularny?

–Nie,skąd!Narazienie–podkreślaLeopold.–Jego obrazywcalesięniepodobają.Alezapamiętajmojesłowa, niedługoteobrazybędąsiędoskonalesprzedawać.Niechtylkoskończysięwojnaitenpotwornyzastójnarynkusztuki! Niktniemalujetakjakon,jestjedynywswoimrodzaju.

Zbocochwilaprzeczesujedłoniąopadającąnaczołofalę grzywki,gładzisiępowypielęgnowanejbrodzie.Krążypo sali,podchodząctodojednego,todoinnegoobrazu.

–Gdybymtylkomiałpieniądze,żebypodpisaćznim kontrakt,zająćsięsprzedażąjegoobrazów…–snujeplany Zbo.–Zrobiłbym,cowmojejmocy,abymógłwspokojupracowaćiniemusiałdzieńwdzieńrysowaćportretów

—12—

pokawiarniach,żebywymienićjezaposiłekczykieliszek wina.

Awięconteżklepiebiedę.Wiem,żepraktyczniewszyscypolscyartyściwParyżucienkoterazprzędą.Wieluznich widujęwatelierStefaniiŁazarskiej.Odcięciodpomocy zkraju,przymieralibygłodem,gdybyniepomysłStefaniina szycieszmacianychlalek.

Teraz,gdytrwawojna,wielegaleriizamknięto,nieod bywająsięcorocznewystawy.Ryneksztukiwpadłwzastój.Takiwernisażtowyjątkowewydarzenie.Malarzesami jesobiezorganizowali,azwolnionyzfronturozchwytywanykrawiecPaulPoiretużyczyłnawystawęswoich pomieszczeń.

Niktniemajużzłudzeń,żewojnaszybkosięskończy. Zkażdymmiesiącemjestcorazgorzej.Coprawdabosze, jaksiętutajmówi,niewkroczylidoParyża,niezniszczyli gozbytniobombamizrzucanymizzeppelinów,alekażdegodniazabijajątysiąceżołnierzy.Przeddwomamiesiącami podYpreszaatakowaliichgazem,któryjednegodniawybił przeszłopięćtysięcyludzi.Naulicachmiastacorazczęściej widocznisązwolnienizwojskamężczyźnibeznóg,bezrąk, zgłowamiobwiązanymibandażami.Wichoczachczaisię strach,cierpienieirezygnacja.

Możemogępomóc.PytamLeopolda,czytenWłochniemógłbyszyćlalek.

–Onie!Modiglianitodumnyczłowiek–odpowiedź jestnatychmiastowa.–Osobliwytyp.Musiałabyśgopoznać, żebyzrozumieć,oczymmówię.Jestubogi,alemasięwrażenie,żetoarystokrata.Wjegosposobiebyciajestcośwyniosłego,ajednocześnieszczerego,samniewiem,jaktoująć.Na

—13—

Montmartrzesłyniezawanturniczychwyczynów.NaMontparnassiemówiąnaniegoModi.Wieszdlaczego?

Kręcęprzeczącogłową.

–Pofrancuskutenskrótjegonazwiskabrzmijakmaudit,czyli„przeklęty”.Jakpoeciprzeklęci–tłumaczyLeopold ipatrzynamniebadawczo,jakbychciałsprawdzić,czywiem, oczymmówi.

–JakRimbaud,Baudelaire?–odpowiadampotulniejak uczennica,którachceusatysfakcjonowaćnauczyciela.

–Dokładnie!Jestwnimtrochęzpoetyckiegowłóczęgi żyjącegopozaspołeczeństwem.Rozmawiałemznimtrochę opoezji,mówioniejzdecydowaniewięcejniżosztuce.Sam teżpiszewiersze.Znapodobnocałą„Boskąkomedię”napamięćiczęstojącytuje.

–Malarz-poeta!Tymożeszbyćpoetą-marszandem–zwracamsiędoLeopolda.

–Przyznamcisię,żechciałbymspróbować.–Zboodwracawzrokiuśmiechasięodrobinękokieteryjnie.–Alena topotrzebapieniędzy.Czuję,żemojadeterminacjapomogłaby Modiglianiemu.Opiekujesięnimterazobiecującyisprytny marszandPaulGuillaume.Widziałaśjegoportret,tenznapisem„NovoPilota”.Zdajesię,żeModiglianiwiązałznimduże nadzieje.Guillaumejestmłody,ajużmasporesukcesyicieszy siędobrąopiniąwśródartystów.

ZwytwornegobudynkuwychodzimynaAvenued’Antinzalanąmiodowymświatłem,którejestniczymsymfoniaopiewającakoniecdnia:oblewawierzchołkiplatanówinajwyższepiętrastrzelistychkamienicorzeźbionychgzymsachibalkonach zkutegożelaza.Niemogępohamowaćwzruszeniawszystkim,copulsujeterazwemnie:wrażeniami,jakiewyniosłam

—14—

zwystawy,uniesieniem,jakiewzbudzapełnialata,faktem, żekochamijestemkochana.

Toniedowiary,powtarzamsobiewmyślach,żejużod trzechlatmieszkamwParyżu.Ja,LudwikaMakowska,od niedawnaCzechowska–córkastolarza!Latamimarzyłam owyrwaniusięzponurychprzedmieśćrobotniczegoKrakowa.DoParyżaprzyjechałamwkońcuzpaństwemWańkowskimi.Przygodamiałatrwaćtylkokilkatygodni,ale udałomisięzdobyćtupracęipozostać.AnawieczorkuTowarzystwaArtystówPolskichpoznałamrecytującegoswoje poezjeKazika.OnteżmieszkałwcześniejwKrakowie.Był dyplomowanymcukiernikiemi,podobniejakmójojciec,zagorzałymsocjalistą.Miałwsobiejakąśmiękkość,któranie pasowaładojegosurowejzjonomii:ogolonejnałysogłowy, wąskichust,drobnejbudowyciała.Zaintrygowałmnieten poeta,cukiernikikomunista.Kiedyprzedstawiononassobie,wpatrywałsięwemnieztakimpragnieniemwoczach, żeniemiałamwątpliwości,jakbardzomusięspodobałam. Jużwpierwszychzdaniachpodkreśliłswojąwiaręwrewolucję.Odczułampewnerozczarowanienawieśćojegodziałalnościpolitycznej.Przezcałedzieciństwoimłodośćnasiąkałamsocjalistycznymiideami.UciekłamdoParyżatakżepo to,abyodciąćsięodideologii,przezktórąnaszarodzinażyła wnędzyilękuprzedstróżamiprawa.

Kazikwydałmisięinnyodfanatyka,jakimbyłmójojciec.Zjednałmniesobiemelancholijnymiwierszami.Tego właśniepragnęłam.Tu,wParyżu,wciążdostawałamcoraz więcej.

Jaktosięstało,żeżycieokazałosiędlamnietakłaskawe?

Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.