Martwa woda

Page 1

— Proszę, milady. — Zwariowałeś? Zaraz spadnie nam na głowę jakaś cegła. Mimo tej uwagi śmiało wspięła się po zmurszałych schodach i przeszła przez otwór, w którym kiedyś znajdowały się drzwi wejściowe. Nie widziałem jej twarzy, ale po głosie wnosiłem, że udało mi się ją zaintrygować. Oczywiście najpierw zrobiła zdjęcie. Lubiła śledzić świat przez obiektyw swojego starego aparatu. — Co to za zapach? Wewnątrz cuchnęło wilgocią i nietoperzami. Zawsze, ale nie tamtego dnia. Tamtego dnia w powietrzu unosił się delikatny zapach wanilii. Świeczki zapachowe zrobiły swoje. — Zapraszam do sali balowej. To nie był jakiś wielki dwór. Przypominał zwyczajną chałupę. To, co określiłem mianem sali balowej, było zwykłą izbą, nie większą od salonu w przestronnym mieszkaniu. Wcześniej podłogę pokrywały śmieci i zeschłe liście, ale tamtego dnia lśniła czystością. — O Boże. Stół pożyczyłem sobie ze strychu chałupy wuja. Nie pytałem, ale wiem, że nie miałby nic przeciwko. Nakryłem go białym płótnem, które pochodziło z uszkodzonego żagla, a na środku ustawiłem dwa kieliszki, które zakosiłem z kredensu ciotki. Obrazu dopełniała butelka czerwonego wina i świece, które porozstawiałem we wszystkich zakamarkach. Kilka zdążyło już zgasnąć, ale większość wciąż płonęła. — Pożegnalna kolacja — powiedziałem, a potem odsunąłem plastikowe krzesło, które przyniosłem tu z bosmanatu. — Zapraszam panią… Niestety jedzenie nie dojechało, ale mamy napoje. Dużo napoi. — Och, Junior… Nie wiem, co powiedzieć. Była tak zaskoczona, że chyba zakręciło jej się w głowie, bo podchodząc do krzesła, lekko się zatoczyła. Podtrzymałem ją, 62


a potem usadziłem za stołem. Zakłopotana postawiła na cegłach podłogi swoją, i tak już pustą, butelkę. — Romantycznie. Kolacja… pod gwiazdami. Oboje spojrzeliśmy w górę. W miejscu, w którym powinno znajdować się sklepienie, było widać duży fragment nieba. Dach zawalił się wiele lat temu. Teraz nad naszymi głowami rzeczywiście migotały gwiazdy. — Nieźle. Tego akurat nie zaplanowałem. Było to, rzecz jasna, kłamstwo. Przez cały dzień z niepokojem spoglądałem w niebo, wypatrując ewentualnych chmur, które zepsułyby cały efekt. Ale chmur nie było. Wrześniowe niebo skrzyło się od gwiazd. Zdawało się tak bliskie, że wystarczało sięgnąć ręką… — Super. Napełniłem kieliszki. To nie był jej sikacz, tylko naprawdę porządne wino, po które specjalnie pedałowałem aż do Sztynortu. Odprężona wypiła niemal duszkiem, a potem złapała mnie za dłoń. Albo za łokieć. — Siadaj. Tu, obok. Przestawiłem krzesło. Była tak blisko, że czułem bijące od niej ciepło. Wcale nie pachniała rybą. Skropiła się tymi swoimi perfumami, od których kręciło mi się w głowie. Przez całe lata szukałem tego zapachu na półkach drogerii, ale nigdy go nie znalazłem. A może to nie były perfumy? Może tak pachniała jej skóra? — Chciałbym, żebyś została. — A ja chciałabym, żebyś pojechał ze mną. Ale przecież wiesz, że to niemożliwe. Nie teraz. Jeszcze nie. Miała rację. Nie pamiętam, czy wtedy płakałem. Chyba nie, ale ona i tak wyczuła, co się ze mną dzieje. Przytuliła się do mnie i głaskała po włosach jak małego chłopca. — Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz. 63


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.