Zakończenie roku - opowiadanie ze zbioru "Wiadomość" Tove Jansson

Page 1

Zakończenie roku

Był maj, jasny, zimny dzień, chmury płynęły po niebie jak wielkie żagle podczas sztormu. Ale w klasie rysunku w Ate­ neum było duszno, Alanko przemawiał do nas na pożegna­ nie. Mówił wolno, jakby każde słowo trzeba było odkurzyć, zanim zostanie użyte, wszyscy byliśmy wystrojeni i gapiliśmy się gdzieś przed siebie. Ale gdy się uwolniliśmy, wiedząc, że to ostatni dzień, po­ gnaliśmy po schodach, na dwór, na skwer, pokrzykując do siebie! Pobiegliśmy do Aikali, ustawiliśmy wszystkie stoły w kawiarni jeden obok drugiego, Benvenuto wstał i poważ­ nie zadeklamował Gdzie jest kwiat, Mirjam, a potem wszyscy zaśpiewaliśmy Bez koszuli. Wtedy weszła Dalbergska w hafto­ wanym płaszczu z pluszu, przerwaliśmy, by wznieść okrzyki na jej cześć. Ponieważ Dalbergska jest naszą najstarszą mo­ delką, usadziliśmy ją na wysokim stołku, co wyjątkowo jej się podobało. Śpiewaliśmy sentymentalne piosenki o łabędziu Tuoneli. Twoje zdrowie, powiedział Sailo i musiał obiec cały stół, żeby uścisnąć mi dłoń. Virtanen pomachał do mnie i zrobił minę, chyba najsympatyczniejszą od Bożego Narodzenia, a nasz komunista Tapsa wykrzyknął, że wykonał mały nikczemny obrazek wolny od propagandy i czy nie moglibyśmy wymienić się dziełami sztuki za markę?! 48


Kelnerka po raz pierwszy się uśmiechnęła. I nagle ktoś zawołał: Do Sveaborgu! To był idealny dzień, żeby wybrać się do twierdzy, nad ba­ stionami wiał silny wiatr w stronę morza, daliśmy się porwać podmuchom, tańczyliśmy na najbardziej wysuniętym cyplu, jasnozielone krzaki pochylały się wrogo na wietrze. Długo przyglądaliśmy się dumnej inskrypcji Gustavssvär­ da: „Stój tutaj na własnym dnie, nie ufaj obcej pomocy”. Poza tym był Dzień Lotnictwa, wszędzie łopoczące flagi, eskadry lotnicze pędzące nad błękitnym morzem, z jak zwykle migo­ czącymi cieniami chmur. Nieopodal przepłynął prom ze Sztokholmu, wielki i biały. Brodziłam nad brzegiem, szukając motywu, było ich pełno. Tapsa znalazł żółtą lilię i podarował mi ją. Gdy wróciliśmy do miasta, zmierzchało, ale wszystkie piękne neony były pozapalane, ludzie ciągnęli w niespiesz­ nych pochodach przez Esplanadę. Postanowiliśmy pójść do Fenni, kilkoro z nas miało pie­ niądze. W Fenni grali barbarzyński jazz, niebieskie i zielone szkla­ ne kule rzucały światło na pusty parkiet. Było nas ośmiu chłopców, Eva Cederström i ja. Eva cie­ szyła się z zabawowej atmosfery, wypolerowała skórzane pantofle na błysk chusteczką do nosa i pożyczyła ode mnie puder. Zaanektowaliśmy największy stół i zamówiliśmy piwo. Po dwóch latach uprzejmości wszyscy mówiliśmy sobie po imieniu, poza tym odkryliśmy, że Petäjä i Sauk­ konen byli przebranymi książętami, nazywali się Urbanus i Immanuel! Eva wykrzyknęła: Wiem, już wiem, że nie chcę browara! Chcę spróbować wina, dzisiejszego wieczoru nie chcę nic 49


innego! Potem sama wypiła pół karafki, ona, która przez całą zimę płakała nad pustymi butelkami chłopców na scho­ dach. Tapsa i ja wirowaliśmy w tak szalonym walcu wiedeńskim, że dla nikogo innego nie było miejsca do tańczenia, a potem kupił mi różę. Gdy wróciliśmy do stołu, Eva zerwała się i po­ wiedziała, że teraz chce tańczyć hambo. Ale to trudny taniec, którego nikt z nas nie znał. Mäntynen siedział cicho przez cały dzień, gdy tańczyliśmy, cały się zaczerwienił i zaczął się trząść. Nigdy jakoś specjalnie nie myślałam o Mäntynenie, ale gdy zaczął tańczyć, zaraził mnie i całe moje ciało stało się elektryczne. Było to bardzo miłe uczucie, którego nigdy wcześniej nie doznałam. Ale szkoda, że to właśnie Mäntynen był jego powodem. Potem Eva chciała do domu, powiedziała, że boli ją brzuch. Virtanen wypił zdrowie wszystkich Ev i stłukł szklankę (Mäntynen zapłacił). Wypadliśmy na zimną, błękitną noc, Immanuel, Virta­ nen, Mäntynen i ja szliśmy, śpiewając, przez całe miasto, dotarliśmy do parku Hesperii, który był ciemny i gęsty, osnuty snem nad zatoką Tölö, cała zatoka aż do Sörnäs była jak bladoczerwone lustro, rzuciliśmy płaszcze w krza­ ki i zanurkowaliśmy między drzewa. Wdrapałam się na wzgórze, gdzieniegdzie pogwizdywały już ptaki, na wscho­ dzie budziła się delikatna czerwona poświata; tak bardzo się cieszyłam, że aż bolało, wyciągnęłam ramiona, nogi tańczyły, jak chciały; usłyszałam kroki na wzgórzu, to Olli Mäntynen wbiegał za mną, zaczęłam się śmiać, bo wyglądał jak jedna z rzeźb taty – bardzo młody łoś. Ganialiśmy się dla zabawy, a gdy pozwoliłam mu się złapać, wrzeszczałam wniebogłosy! 50


On chciał coś wytłumaczyć, ale mu uciekłam, w tej chwili nie mogła interesować mnie rozmowa, chociaż przez mo­ ment pomyślałam, że może jest zdesperowany. Znalazłam swój płaszcz. Immanuel zasnął na stosie sta­ rych liści, a Virtanen poszedł do domu. Szłam powolutku przez miasto z płaszczem przewieszonym przez ramię. Za­ częło trochę wiać, lekki poranny wiatr. Miasto było całkiem puste. Uznałam, że to zabawne; ludzie mówią, że tak trudno być szczęśliwym.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.