Lados Polska # 2

Page 1

Nº 02 phoenix, foals, kamp! eels, john cale, anna orłowska, the xx coldair, saint etienne, the staves the joy formidable, clemens behr piotr blamowski



spis treści

Eels

phoenix foals kamp! eels john cale anna orłowska the xx recenzje artelados

04 08 10 14 16 20 26 30 35

coldair saint etienne km.0 the staves the joy formidable clemens behr piotr blamowski shopping

52 54 57 68 70 72 82 86


phoenix Tekst Jaime Suárez i Małgorzata Mróz. „Wolfgang Amadeus Phoenix” (Glassnote, 2009) wyniósł ich do elity wyrafinowanego, znakomitego francuskiego popu, zapewniając im miejsce obok Daft Punk i Air, a to spore wyróżnienie. Ich wyczekiwany piąty album studyjny, „Bankrupt!” (Glassnote, 2013), zbliża się do bardziej syntetycznego brzmienia, wymieszanego z gitarowym, tanecznym popem.

z „Wolfgang Amadeus Phoenix”. Trzeba przyznać, że pewne cechy tego utworu dalekie są od waszego raczej popowego brzmienia. Powiedzcie, co jeszcze wpłynęło na stworzenie „Bankrupt!”?

na to, co robisz. W tym wypadku część piosenek napisaliśmy podczas pobytu w Nowym Jorku, akurat w pobliżu Chinatown. Pozwoliliśmy otoczeniu sobą zawładnąć, co widać na albumie.

Skomponowanie „Love Like a Sunset” kosztowało nas dużo czasu i wysiłku, pamiętam, że zajęło nam to około dwóch lat, to był koszmar. Ta piosenka dawała wiele możliwości, wiele wariantów, ale równocześnie sami nie wiedzieliśmy, którą z tych opcji wybrać. Cała ta praca okazała się bardzo przydatna – do tego stopnia, że wpłynęła nawet na nowy album.

Poszukując dalej informacji, które doprowadziłyby nas do odpowiedzi na pytanie, skąd biorą się wytyczne dla nowego albumu, znajdujemy na waszej stronie nazwę zespołu i płyty. Napisane są czarnymi, dużymi literami na tle, którego kolory zmieniają się błyskawicznie, prawie przyprawiając o atak epilepsji. Czy waszym zdaniem szykuje się drastyczna zmiana brzmienia zespołu? Jeśli tak, to skąd się ona bierze? Chcecie się odnowić czy umrzeć?

Talent Phoenix jest niekwestionowany, a „Bankrupt!” to z pewnością jedna z najbardziej oczekiwanych płyt ostatnich tygodni, zanim w kwietniu ujrzy światło dzienne. Już teraz zespół z Wersalu pojawia się na nagłówkach plakatów najważniejszych muzycznych festiwali. Nadzieje w nich pokładane są proporcjonalne do dobrze wykonanej pracy na ostatnich płytach. Nowy album, daleki od zerwania z całą ich przeszłością, idzie po wytyczonej wcześniej linii, zbliżonej do elektroniki. Jednak trudno mu będzie przeskoczyć poprzeczkę, podniesioną wysoko przez ostatnią płytę. Od wydania „Wolfgang Amadeus Phoenix” minęły cztery lata, podczas których mało się o was słyszało. To sporo czasu jak na zespół waszego pokroju, cieszący się tak dużą liczbą fanów. Ten album świetnie sobie poradził i zajął nas podróżowaniem i graniem na całym świecie przez ponad dwa lata. Przez ten czas nic nie skomponowaliśmy, to taka niepisana zasada. Silne emocje podczas trasy mogą wspomóc kreatywność, ale my wolimy zgłębiać te uczucia poza tournée, bo znalezienie miejsca i czasu w podróży nie jest łatwe. Ostatnie dwa lata zadedykowaliśmy nowej płycie, bo w pracy jesteśmy bardzo drobiazgowi.

Wpływ na tę płytę miało też francuskie kino z lat 80. Rodzime kino z tamtej epoki ukształtowało nas, oglądaliśmy te filmy w dzieciństwie i do dziś oddziałują na nas inaczej niż kino współczesne. Francuskie uczucia przenikają ten album. Czy na płycie Bankrupt! znajduje się jakaś piosenka, której musieliście poświęcić więcej czasu niż się spodziewaliście? Tak, jedną z piosenek, której poświęciliśmy najwięcej czasu, była „Don’t” – ponad półtora roku, ale myślimy, że końcowy efekt jest tego wart. Mówicie o francuskich uczuciach i francuskim kinie. A jednak na płycie możemy usłyszeć też lekkie dźwięki i wpływy orientalne, szczególnie w dwóch utworach: „Entertainment” i „Chloroform”. Czy kultura orientalna was pociąga, macie do niej szczególne zamiłowanie? To prawda, że na płycie pojawiają się takie elementy, ale kultura orientalna nie pociąga nas w szczególny sposób, nie jesteśmy żadnymi jej pasjonatami. Myślę, że kiedy komponujesz, całe otoczenie nieświadomie wpływa

O Bankrupt!, waszym kolejnym LP, powiedzieliście, że został w znacznym stopniu zainspirowany piosenką „Love Like a Sunset”

muzyka

04

phoenix

Uważamy, że ten album jest najbardziej minimalistyczny ze wszystkich, które nagraliśmy do tej pory, ale równocześnie można będzie dostrzec ewolucję w naszej muzyce. Zachowujemy pewne cechy „Wolfgang”, ale dodajemy linię bardziej syntetyczną, bardziej elektroniczną. Naszym zdaniem największa zmiana nastąpiła na ostatnim albumie, nadszedł wtedy moment przeskoku. Zmęczeni grzeczną i taktowną muzyką, spróbowaliśmy wydobyć moc z tego, co w nas brudne. Odpowiedź fanów była wspaniała. Ostatnimi czasy wszystko zmienia się z zawrotną prędkością. Nie można stanąć w miejscu i przyglądać się światu, jak pędzi wokół nas, nie próbując samemu się do niego dostosować. Zmiana jest czymś naturalnym, elektronika coraz częściej pojawia się we współczesnej muzyce. Nam się to podoba, bo wiele sobą oferuje. Szósta piosenka z nowej płyty, od której nazwę bierze cały album, jest bez wątpienia nie tylko najbardziej elektronicznym i eksperymentalnym utworem, jaki na nim znajdziemy, ale


lori meyers

5


„Silne emocje podczas trasy mogą wspomóc kreatywność, ale my wolimy zgłębiać te uczucia poza tournée, bo znalezienie miejsca i czasu w podróży nie jest łatwe” stosuje też praktykę znaną z innych waszych płyt: zawiera długą partię instrumentalną, bardziej klimatyczną, która zrywa z dynamiką pozostałych piosenek. To chwila oddechu, bilet w odległe miejsce. Nie należy postrzegać piosenek jako indywidualnego bytu, a raczej jako całość, w której odzwierciedlają się pasje, emocje, gdzie mieszają się uczucia. Potrzeba kleju, żeby to wszystko do siebie pasowało. Staramy się, by na płycie znalazł się moment, w którym odbiorca będzie mógł wysłuchać tego, co instrument lub melodia chcą mu przekazać. Uwielbiamy zatracać się w piosenkach, zapominać o głosie, by potem znów z zaskoczenia go wykorzystać.

się pracować pod taką presją. Myślę nawet, że mogłoby to nas ograniczać. Nie da się zaprzeczyć, że dzięki waszym poprzednim albumom: „It’s Never Been Like That” (2006) i „Wolfgang Amadeus Phoenix” (2009) przemieniliście się w ikonę cool popu, modelowej muzyki tego wieku, przereklamowanego produktu... Czujecie się dobrze z tą definicją? Czy w jakimś momencie poczuliście potrzebę oddalenia się od „fenomenu Phoenix”? Ikona cool popu? Zabawne, że tak myślicie. Zawsze szukacie etykietek. My osobiście nie widzimy żadnego powodu, dla którego mielibyśmy się czuć niekomfortowo. Nie przeszkadza nam, że nas tak postrzegacie, to znaczy, że robimy coś dobrze, ale nie zgadzam się z tą definicją.

Przy jakiejś okazji powiedzieliście, że publiczność francuska nie uważa was za francuski zespół, bo nie śpiewacie w waszym ojczystym języku. Nie rozumiem, czemu tak się myśli. Na naszą muzykę wpłynęło to, czego słuchamy. Zawsze słuchaliśmy zespołów angielskich i amerykańskich, takich jak Prince, The Clash lub My Bloody Valentine, dlatego zdecydowaliśmy się śpiewać po angielsku. Byliśmy jednym z pierwszych zespołów francuskich, które śpiewały w tym języku, i jesteśmy z tego dumni, nawet jeśli uważano nas za zdrajców. Prawda jest taka, że w tej kwestii podejście publiczności się zmienia. Francuscy słuchacze coraz bardziej nas akceptują, co niezmiernie nas cieszy. Powróćmy do nowego albumu. Innymi wskazówkami, jakie zostawialiście fanom na waszej stronie internetowej, były nazwy kilku miesięcy kalendarza Republiki Francuskiej: Pluviôse, Thermidor i Vendemiaire. Czy Bankrupt! jest albumem stworzonym przez lud i dla ludu? W żadnym wypadku. Zawsze uważaliśmy muzykę za sposób wyrażania tego, co czujemy. Nie nagrywamy płyt myśląc o tym, czy to się spodoba lub nie, naszym fanom czy prasie. Nie dałoby muzyka

Z drugiej strony nie czuliśmy potrzeby odsunięcia się od siebie jako zespół. Gramy razem ponad połowę życia, znamy się od młodości i lubimy to, co robimy. Nie widzimy żadnego powodu, by brać wolne lub z tym kończyć. Świadomi statusu, jaki osiągnął Phoenix, uważacie się za zespół mainstreamowy czy alternatywny?

le będzie tam wrócić, bo byliśmy świadkami tego, jak zmieniał się w festiwal o randze światowej. Natomiast właśnie na Coachella zagraliśmy jeden z naszych najlepszych koncertów. W 2010 r. zostaliśmy tam wspaniale przyjęci i mamy nadzieję, że powtórzy się to jeszcze. A czego może się po nas spodziewać publiczność? Zawsze staramy się dawać z siebie wszystko. Szczerze mówiąc, nie uważamy się za wielkich muzyków, wiemy, że musimy wiele poprawić. Na szczęście mamy świadomość tego, że możemy więcej, i to nas cieszy, bo dzięki temu każdego dnia przykładamy się coraz bardziej. W repertuarze będzie przeważał „Bankrupt!”, ale absolutnie nie zapomnimy o naszych starszych płytach. Utrzymujecie bliskie relacje – zarówno prywatne, jak i profesjonalne – z Sophią Coppolą, wzięliście udział w ścieżce dźwiękowej „Między słowami” i „Między miejscami”. Czy możemy spodziewać się wkrótce jakiejś kolejnej współpracy? Na kolejnym filmie Sophii Coppoli, „The Bling Ring”, też tworzymy część ścieżki dźwiękowej.

Kilka lat temu (2009) wydaliście z Kitsuné, Mamy świadomość tego, jak bardzo „Kitsuné Tabloid by Phoenix”, z kilkoma wasię rozwinęliśmy, ale dalej jesteśmy szymi ulubionymi piosenkami (Iggy’ego Popa, alternatywnym zespołem. To, czy należysz Kiss, The 13th Floor Elevators, Urge Overlub nie do nurtu mainstreamowego, kill). Jeśli mielibyście przygotować album nie wpłynie na ilość fanów na Facebooku z waszymi ulubionymi piosenkami z ostatnich czy na to, ile osób przyjdzie na twoje lat, które byście wybrali? koncerty, tu chodzi o coś więcej. Chodzi o podejście, jakie masz do swojej muzyki, Ostatnia płyta Dirty Projectors, „Swing o sposób pracy. Lo Magellan”, jest świetna, na pewno coś stamtąd byśmy wybrali, i oczywiście W tym roku powrócicie na festiwale Coachella Sébastiena Telliera – to jeden z najlepi Primavera Sound. Co możecie nam opowieszych artystów na scenie francuskiej. dzieć o poprzednich doświadczeniach? Jakie miało dla was znaczenie granie na tak dużych Tak czy inaczej, to publiczność oceni, czy scenach i festiwalach? Czego możemy się spo- zespół obrał właściwy kierunek i czy nowy dziewać po koncertach na żywo w tym roku? album będzie przyciągał z podobną mocą, co poprzedni. Dla nas to naprawdę wyjątkowe festiwale. Primavera Sound bardzo urósł od pierwszego razu, jak na nim graliśmy. Wspania06

phoenix



foals Tekst David Moreu i Miłosz Karbowski.

O rosnącym fenomenie Foals, zespołu który zaczynał, grając na domówkach, a teraz wypełnia koncertowe hale można napisać tomy. Panowie z Oksfordu chyba już dawno mają za sobą okres math–rockowego manifestu, znanego z „Antidotes”, a czas hitowego „Spanish Sahara” powoli przemija. „Holy Fire” to nowy rozdział w historii zespołu. Rozdział, na który czekały tysiące fanów na całym świecie, bo Foals bez wątpienia są już gwiazdą światowego formatu. Premiera albumu Holy Fire okazała się wielkim, szeroko komentowanym w mediach wydarzeniem muzycznym. Atmosferę podsycały publikowane systematycznie na stronie internetowej zespołu materiały. Prawdziwą eksplozję wywołał promujący płytę single „Inhaler” opatrzony imponującym klipem. „Nagrywanie było niezłą zabawą. Reżyser klipu, Dave Ma, odpalał fajerwerki prosto w naszym kierunku. Mieliśmy szczęście, że żaden z nas nie stracił oka”. Nastrój niecierpliwego oczekiwania na premierę udzielił się też samemu zespołowi.

go odrzucić. My nie wiemy, jak się wszystko potoczy. Sahara i Inhaler to z naszej strony nieprzewidywalne posunięcia, więc teraz się stresujemy. Choć tak naprawdę to ekscytująca zabawa, bo zwykle szybko się nudzimy”. Cały album powstał w studio w Londynie pod okiem duetu producenckiego Flooda i Alana Mouldera. Panowie znani są między innymi ze współpracy z U2, New Order, czy Nine Inch Nails. „Praca z Floodem i Moulderem była dla nas czystą przyjemnością. Można powiedzieć, że Flood był reżyserem przedsięwzięcia, a Moulder jego lekarzem”. Producenci podeszli do zadania niezwykle profesjonalnie, ale i podstępnie. Dzięki temu album zyskał koncertową energię i feeling. „Większość materiału była nagrywana na żywo. Właściwie to Flood i Moulder podeszli nas, mówiąc przez pierwszych kilka tygodni, że nagrywaliśmy dema. To nam pomogło grać w bardziej naturalny sposób, nie zamartwiając się, czy wszystko wychodzi idealnie”.

„Odrobina niepewności może być fajna. Muzyka stała się teraz bardzo przewi- „Holy Fire” to najbardziej eklektyczny album dywalna, zwłaszcza ta gitarowa. Wyda- w historii zespołu. Przenikają się w nim je się, że istnieje jakiś wzór powielany różne wpływy i inspiracje. To wielki krok przez wiele zespołów. Czasami warto ku dojrzałości. Sami uważają, że ich trzeci muzyka

08

album to ogromny przełom. „To jedenaście nowych piosenek i przede wszystkim nowe osiągnięcie w naszej twórczości. Żaden z dwóch singli („Inhaler” i „My Number” – przyp. red.) nie oddaje w pełni charakteru całej płyty. Ten album jest niezwykle zróżnicowany. Są takie piosenki, na których słychać tylko Jimmy’ego i Yannisa. Żadnej perkusji. Efektem jest niezwykle proste brzmienie, przypominające ambient. Jednak są też takie kawałki jak „Inhaler”. Na płycie mamy do czynienia z wieloma rodzajami muzyki. Trudno ją jakoś sklasyfikować głównie przez to, że mamy zaburzoną perspektywę. Jedno, co można jednoznacznie stwierdzić, to to, że płyta jest różnorodna i wielobarwna”. Skoro mowa o barwach, to w twórczości Foals zawsze dużą rolę odgrywała również warstwa estetyczna. Okładki, a także grafiki umieszczane wewnątrz opakowań świetnie oddawały ducha zespołu i korespondowały z treścią zawartą na krążku. Dotychczas nadwornym grafikiem był przyjaciel zespołu, Tinhead. To on przygotował między innymi okładkę „Antidotes” oraz spektakularne g r a f f it i , k tór e mo ż em y p o d z i w i a ć w klipie do „Inhaler”. Tym razem jednak zadanie stworzenia okładki powierzone zostało znanemu graf ikow i L eifow i Podhajsky’emu. „Szczerze mówiąc, to


chcieliśmy pracować z Leifem po obejrzeniu jego prac dla Tame Impala. To, co robi, jest psychodeliczne i kalejdoskopowe, jakby w yjęte ze snu. Od razu podchwycił naszą estetykę. To prawdziwy profesjonalista”. Przy okazji pytania o promocję albumu, dyskusja zeszła na temat kondycji rynku muzycznego w Wielkiej Brytanii. Foals, znani ze swojej bezkompromisowości odczuwają każde zawirowanie w branży o wiele bardziej dotkliwie. „Rynek muzyczny jest popieprzony. Wszystko się zmienia, a ludzie tracą pracę. Zamknięcie HMV w Anglii jeszcze bardziej pogorszy stan rzeczy. Mamy naprawdę wiele szczęścia, że możemy ciągle grać, menedżerowie nas wspierają, a nasza wytwórnia pozwala nam robić to, co chcemy, i do niczego nas nie zmusza”. Wielu krytyków twierdzi, że właśnie jesteśmy świadkami odrodzenia gitarowego rocka. „Bzdura. »Jeśli drum’n’bass nie zginie, gitarowe zespoły nie dojdą donikąd« – takie hasła rzuca się, by zainteresować ludzi nijakim tematem. Nic się nie zmienia, tylko muzyka rozwija się w różnym tempie. Zawsze będą istniały zespoły grające na gitarze. Miałby o ich istnieniu decydować jakiś zadufaniec z West London?” Foals idą za ciosem foals

i pokazują, jak bardzo ważny jest dla nich ten temat. „Tu raczej chodzi o przejrzystość muzyki, a nie o to, jak bardzo jest ekscytująca. Często jest tak, że muzyka gitarowa przeżywa najciekawsze chwile, gdy nie jest popularna. Burial wydawał płyty w czasach, kiedy nie istniał ten rzekomy monopol dubstepu czy muzyki elektronicznej. Najgorsze płyty wychodzą, gdy mówi się: »Teraz rządzą gitarowe zespoły«”. Nie da się jednak ukryć, że czas robi swoje i styl Foals siłą rzeczy ewoluuje. Od czasu Antidotes zespół dojrzał do eksperymentów i decyzji, o które wcześniej by się nie pokusił. Wydanie debiutanckiego albumu było jednak kamieniem milowym, dzięki któremu Foals jest dziś w tym miejscu muzycznego rozwoju, w jakim go widzimy. Nie sposób więc odciąć się od swoich pierwszych dokonań. „Nigdy nie zapomnimy tamtego okresu, bo wtedy wszystko było dla nas nowe. To wtedy tak naprawdę zaczęliśmy podróżować po świecie. Jesteśmy nadal tym samym zespołem, tylko wydorośleliśmy i mamy pełniejszą świadomość tego, do czego dążymy w muzyce”. Analogicznie zmienił się sposób interakcji z publicznością i fanami. Podejście Foals zawsze było w tej kwestii imponujące. Sprawia wrażenie bardziej dobrych kumpli 09

niż wielkiej gwiazdy z nadmuchanym ego. To, co ukształtowało ich jako zespół, to występy na domówkach. Teraz, z racji ogromnej popularności, zespół nie może sobie na to pozwolić. „Grywanie na domówkach to były nasze początki jako Foals i wiąże się z nimi wiele fantastycznych wspomnień. To było prawdziwe szaleństwo. Raz na imprezie w Manchesterze myśleliśmy, że zawali się podłoga. Na szczęście do tego nie doszło, bo wszyscy byśmy zginęli”. Dziś bilety na koncerty Foals sprzedają się w kilka dni albo nawet godzin od otwarcia kas. W marcu czeka ich występ w miejscu na swój sposób wyjątkowym – londyńskiej Royal Albert Hall. Na tym jednak nie kończą się ich plany. „Będziemy tak długo w trasie, aż zagramy wszędzie tam, gdzie to tylko możliwe”.

www.foals.co.uk


kamp! Tekst Mateusz Mondalski. Zdjęcia Borys Bodetko. Kamp! to bez wątpienia jeden z bardziej obiewiększego wahania zdecydowaliśmy cujących zespołów w Polsce. Znani z żywiołosię to zrobić sami. Byliśmy świadomi tego, wych występów, w swojej muzyce nawiązują że na pewno opóźni to premierę tego mado atmosfery lat osiemdziesiątych i roteriału. Mamy też duże plany związane mantycznego synth popu z tamtych czaz naszym labelem i to był krok, który posów. W listopadzie zespół wydał pierwszy zwoli nam iść dalej w tym temacie. album zatytułowany po prostu „Kamp!”. Łódzkie trio opowiedziało Lados o cierp- „Breaking a Ghost’s Heart” zapewnił wam naliwości przed debiutem, wrażeniach tychmiastową popularność. Jaki jest wasz fawoz zagranicznych koncertów i o tym, że praw- ryt z nowego albumu? dziwy artysta musi wiedzieć, czego chce. Po długich oczekiwaniach fani Kamp! usłyszeli w listopadzie wasz pierwszy album. Przed jego premierą od dłuższego czasu byliście pod presją, żeby w końcu wydać debiutancką płytę. Czy kusiło was, żeby opublikować materiał wcześniej? Co sprawiło, że postanowiliście wydać płytę właśnie wtedy? Zawsze nas kusi, żeby z każdą skończoną piosenką wyjść jak najwcześniej do ludzi i tak naprawdę do czasu wydania albumu tak działaliśmy. Jednak w przypadku, w którym płyta nie miała być zbiorem kilku utworów podanych w przypadkowej kolejności, ale w miarę zwartą całością, musieliśmy być trochę bardziej cierpliwi. Do tego dochodzi jeszcze cała praca produkcyjna, wydawnicza i organizacyjna, którą również wzięliśmy na siebie. To wymagało czasu. Niczego na siłę nie przedłużaliśmy ani nie opóźnialiśmy. Jesteście uznawani za nadzieję polskiej muzyki elektronicznej. Pomimo waszej popularności swój album wydaliście nakładem własnego netlabelu Brennessel z dystrybucją przez Agorę. Czy nie uważacie, że osiągnęlibyście dużo większy zasięg wydając krążek w dużej zagranicznej wytwórni? Czy mieliście rozterki związane z tym trudnym wyborem? Pewnie mielibyśmy rozterki, gdyby faktycznie duża zagraniczna wytwórnia zgłosiła się do nas, by wydać nasz debiut i dystrybuować go na całym świecie. To jednak nie miało miejsca, więc bez muzyka

10

Każdy z nas ma na pewno innego faworyta, jednak jesteśmy chyba najbardziej zadowoleni z takich utworów jak „Can’t You Wait” lub „International Landscapes”, w których często musieliśmy przełamywać naszą estetykę i unikać charakterystycznych dla nas zabiegów, żeby na samym końcu te piosenki zabrzmiały jak Kamp!.


Nowy album jest taneczny, ale są w nim też chwile zadumy i melancholii. Dla niektórych słu-

chaczy może to być niespodzianka - kojarzą was głównie z koncertów pełnych beztroski i pozytywnej energii. W jaki sposób stworzyliście tych jedenaście kawałków? Czy były rezultatem scenicznej improwizacji, czy raczej następstwem wytężonej pracy w studio? Utwory na płycie to zdecydowanie wynik długich godzin, raczej intymnej pracy

w studio, chwilowych euforii, zmęczenia, częstych zmian planów i zwrotów akcji. Na pewno bardzo ważne rzeczy często powstawały poza studiem, przy wspólnych obiadach, rozmowach, imprezach i koncertach, bo tak naprawdę my się z tym albumem w ogóle nie rozstawaliśmy i każdy w samotności musiał go też na swój sposób przetrawić i oswoić. A scena jest dla nas z reguły miejscem, w

którym na nowo podchodzimy do tego, co powstało w studio, i tak też było w tym przypadku. W jednym z wywiadów wspomnieliście, że przy pracy nad albumem nagraliście mnóstwo nowego materiału, który nie znalazł się na płycie. Czy zamierzacie wykorzystać te piosenki w przyszłości? Przy pracy nad albumem odrzuciliśmy naprawdę dużo materiału, który wydawał nam się dobry, jednak stylistycznie daleki od tego, co chcieliśmy osiągnąć. Szuflady mamy więc pełne pomysłów. Natomiast na ten moment ciężko przewidzieć, co tak naprawdę z nimi zrobimy. Wasza muzyka kojarzy się bardzo z ideą młodości. Brzmi trochę jak pierwsza miłość. Czy macie wrażenie, że dojrzewacie razem z waszą twórczością? W jakim kierunku was zaprowadziła? Jeśli takie są skojarzenia, to chyba nie bardzo nam będzie zależało, żeby wyjątkowo szybko dojrzewać. W połowie marca zagracie po raz drugi na teksańskim festiwalu SXSW. To impreza, na której występuje mnóstwo nowych zespołów. Czy grając tam po raz kolejny, czujecie się jak ambasadorzy młodej polskiej elektroniki? Bardzo się cieszymy, że polscy wykonawcy mają wreszcie szansę zaistnieć na międzynarodowym rynku muzycznym, że są zapraszani na światowe festiwale i wydawani w zagranicznych wytwórniach, ale nie traktujemy tego wyjazdu jak jakiegoś wydarzenia sportowego, w którym gramy z orłem na piersi. W muzyce wszystko staje się coraz bardziej globalne, kraje pochodzenia nowych zdolnych artystów są coraz bardziej egzotyczne, a mody coraz bardziej chwilowe i ulotne.


Tak jak wspomniałeś, wszystko w muzyce staje się globalne. W jaki sposób sobie z tym radzicie? Jak śledzicie nowe trendy? Zaglądacie do polskich lub zagranicznych serwisów muzycznych? Czy raczej szukacie kontaktu z muzyką bezpośrednio u źródeł – na stronach samych artystów? Nie mamy wypracowanego sposobu na radzenie sobie z internetowym blitzkriegiem. Każdy z nas śledzi muzykę i filtruje informacje na swój sposób. Na pewno bardzo istotne jest to, że oprócz tego, że sami nagrywamy muzykę, jesteśmy też zupełnie zwyczajnymi fanami, odbiorcami i słuchaczami. Nie jest więc tak, że śledzimy portale muzyczne i słuchamy nowości, żeby przekuć to na naszą działalność, ale żeby zaspokoić swoje fanowskie potrzeby, co jest dla nas wystarczającą inspiracją. Co sądzicie o problemie piractwa w Polsce? Ostatnio do Polski wchodzą kolejne platformy internetowe, które umożliwiają słuchanie nieograniczonej ilości muzyki za drobną opłatą. Czy z punktu widzenia artystów te nowe sposoby odbioru muzyki poprawią sytuację? Czy granie koncertów w dalszym ciągu pozostanie jedynym realnym źródłem utrzymania dla muzyków? Jesteśmy bardzo ciekawi, czy rewolucja streamingowa przyjmie się w Polsce. Trzy największe platformy pojawiły się właściwie dzień po dniu. Pytanie, czy jest dla nich tylu odbiorców i czy znajdą się chętni do płacenia nawet symbolicznej opłaty. Chyba zachowamy się odrobinę asekuracyjnie, ale z wyrokami trzeba poczekać kilka lat. Krajowy rynek nie raz udowodnił, że za nic ma światowe reguły i trendy. A może staniemy się drugą Skandynawią, która lideruje w rankingach użytkowników streamu? Jak oceniacie kondycję polskiego rynku muzycznego? Czy jest coś, czego wam w Polsce bardzo brakuje – na przykład strategii rozwoju dla artystów, profesjonalnych agencji PR, porządnych studiów do masteringu? Co jest waszym zdaniem najsłabszym ogniwem tej branży w naszym kraju? Wydaje mi się, że w muzyce choć trochę niezależnej nie ma najmniejszej potrzeby, by tworzyć jakiekolwiek strategie rozwoju dla artystów, ponieważ w tej dziedzinie nie da się niczego sprytnie zaplanować muzyka

– przyszłości zespołu, gatunku muzycznego, mody lub przyjęcia publiczności. To niemożliwe. Nie potrafię też powiedzieć, co świeżego mogłyby wnieść agencje PR, jeśli muzyk nie ma własnej, sprecyzowanej koncepcji na to, kim chce być. Muzyka jest oczywiście najważniejsza i to właśnie ona powinna dawać impuls do dalszego działania. Muzyka, raz wymyślona w studio, powinna się rozrastać do pewnej wizji całości – wizerunku, komunikacji z odbiorcą czy choćby aranżacji koncertowych. Muzyka powinna pociągać za sobą dalsze decyzje - czy wyjdę z nią do ludzi, czy nie, czy chcę mieć skromną, czy wydumaną okładkę, czy chcę zakładać fanpage na Facebooku, czy też w ogóle nie chcę się uzewnętrzniać. Jeśli miałbym na siłę wymienić najsłabsze ogniwo tej branży, to byłaby to właśnie ta zredukowana zdolność artystów do odważnego decydowania o własnym losie poza studiem. Jacy polscy artyści budzą wasze zainteresowanie? Kto z nich zasługuje na większy rozgłos? Z elektroniki bardzo cenimy sobie produkcje warszawskiego U Know Me Records oraz szczecińskiego – albo już nawet berlińskiego – Pets Recordings, bardzo dobrze stoi też Poznań z Rebeką oraz Lieke na czele. Bardzo lubimy duety Twilite i UL/KR. Chcielibyście nagrać kawałek razem z jakąś wokalistką? Kogo byście najchętniej zaprosili do współpracy? Na razie bardzo często pracujemy z kobiecym głosem podczas robienia remiksów i to raczej zaspokaja naszą potrzebę obcowania z płcią piękną w studio. W waszych ostatnich dwóch klipach pojawił się motyw sportu. Najpierw Monika Brodka tańczyła w sali treningowej w teledysku do remiksu „Dancing Shoes”. Ostatnio w wideo do „Melt” wystąpiły pływaczki synchroniczne z poznańskiego AWF. Czy sport odgrywa ważną rolę w waszym życiu? Na teledysk do klipu Moniki Brodki nie mieliśmy żadnego wpływu i zobaczyliśmy go dopiero w dniu jego internetowej premiery, wiec ten rzekomy sportowy „łącznik” to czysty przypadek. Za to bardzo kibicujemy pływaczkom z poznań12

kamp!

skiego AWF, które wykonały fantastyczną pracę w klipie do „Melt”. Nasze życie sportowe kończy się jednak na parkingach i stacjach benzynowych na trasie, wiosną lub latem, o ile nie zapomnimy zapakować piłki do auta. Które festiwale organizowane w Polsce, a także na świecie zasługują według was na szczególną uwagę? Z polskich naszymi zdecydowanymi faworytami są Off i Nowa Muzyka. Jeśli chodzi o zagraniczne festiwale, które zdążyliśmy już zobaczyć, to nieogarnialny SXSW i serbski EXIT. Bardzo miło wspominamy też belgijski Pukkelpop, na który jeździliśmy jako publiczność jeszcze w zamierzchłych czasach. Gdzie do tej pory, poza granicami naszego kraju, zostaliście najlepiej przyjęci? Gdybyście mieli możliwość wyboru trzech miejsc, w których moglibyście zagrać, gdzie by to było? Myślę, że do tej pory najlepsze przyjęcie mieliśmy w Niemczech i w Czechach, ale wyjątkowo dobrze grało nam się też w Stanach, gdzie nie liczyliśmy tak naprawdę na żadne zainteresowanie, a udało nam sie sprawić, by ta publika tańczyła. Na pewno chcielibyśmy odwiedzić koncertowo Antypody, Meksyk i Amerykę Południową (zwłaszcza Brazylię i Argentynę). Jakie są wasze plany na 2013 r.? Kiedy możemy się spodziewać nowego materiału od Kamp!? Czy będzie to drugi album, czy wybierzecie formę epki? Na pewno chcemy jak najwięcej koncertować poza granicami kraju i wrócić jak najszybciej z nowymi piosenkami. Jesteśmy wyjątkowo niesłowni, więc obiecywanie czegokolwiek byłoby teraz strzałem w stopę. Możemy jednak zapewnić, że nie będziemy próżnować!


www.vialis.es/eshop www.aro.es


eels

Tekst Miguel Díaz i Carla Linares. Zdjęcia Rocky Schenck. muzyka

14


Myślę, że nikt dzisiaj nie śmie wątpić w geniusz Marka Olivera Everetta. Po muzycznej trylogii składającej się ze świetnego, głębokiego „Hombre lobo” oraz bardziej nietuzinkowych i wybitnie akustycznych „End times” i „Tomorrow morning”, przyszedł czas na „Wonderful, glorious” (E Works / Vagrant, 2013), jego dziesiąty album studyjny, który doskonale oddaje znaki szczególne artysty. Szorstki blues z „Hombre lobo”, klawisze z „Beautiful freak”, czy migotliwa, słodko-gorzka niewinność z „Blinking lights and other revelations” pojawiają się na płycie, na której nowe dźwięki przeplatają się z elementami z przeszłości. Chcąc zrozumieć geniusz Marka –jakkolwiek próżny byłby to trud– wypada wspomnieć jego biografię. Jeśli czytasz ten tekst, najprawdopodobniej sięgniesz też po „Things the Grandchildren Should Know” (Little, Brown and Company 2008) – książkę, w której Mr E doskonale opisuje swoją bolesną przeszłość i sposób, w jaki muzyka pomogła mu przetrwać osobiste tragedie. Chodzi tu między innymi o odejście jego ojca, sambójstwo siostry i raka matki – to, co wpłynęło na mroczność „Electro-shock blues” (1998). Nic tak jak ta książka nie potrafi oddać siły, jaka pozwala artyście na zmierzenie się z ciosami losu, siły skondensowanej w niezwykły sposób w trzyminutowym „Hey, man (Now you’re really living)”, wydanym na płodnym „Blinking lights and other revelations” (2005).„ Do you know what it’s like to fall on the floor/ and cry your guts out ‘til you got no more/ hey man now you’re really living. Have you ever made love to a beautiful girl/ made you feel like it’s not such a bad world/ hey man now you’re really living”. Z konieczności czy nie, Mr E wielokrotnie tworzył się na nowo (jako jedyny członek zespołu jest w nim od jego założenia). Tak więc „Daisies of the galaxy” (2000), nagrane w większości w piwnicy jego domu, było żywą i optymistyczną odpowiedzią na „Electro-shock blues”, a wraz z płytą „Souljacker” (2001) przyszedł czas na kilometrową brodę i hard rockowe, buntownicze zachowanie. Wszystko to dlatego, że – pomimo famy „Mr Nice Guy”, faceta, który zakochuje się w zajętej dziewczynie, o czym Mark śpiewał w uroczym „That look you gieels

ve that guy (Hombre lobo)” – muzyka Eels ma w sobie cząstkę „humoru”, choć ponurego i dzikiego. Bo E, jeśli trzeba, potrafi też stanąć do walki.

i nie zszedł jeszcze z ringu. I kontynuuje: „I’ve got enough I left inside this tired heart / to win this world and walk on my feet, know the trip/ I may never get, everything I bet/but I’m a man who always copes”. Pytam go, czy to najbardziej melancholijna piosenka na płycie.

„Wonderful, glorious” właśnie takie jest. Może nie jest to płyta doskonała, ale z pewnością z wyższej półki. E we własnej osobie zadzwonił do nas w trakcie „Mimo że nie brak w niej smutku, nie uważam, europejskiej promocji albumu, żeby żeby była to melancholijna piosenka. Powienam o tym opowiedzieć. I chociaż je- działbym raczej, że inspirująca i zwycięska. go wypowiedzi są zdecydowanie mniej Nie wiemy, jak się kończy ta historia. On nie wyszukane od muzyki, dało się w nich został jeszcze wyeliminowany. Zrobił wszystko, poznać ślady geniuszu oraz dosadnego, co w jego mocy, żeby wygrać”. charakterystycznego humoru artysty. Zarówno na „On the ropes”, jak i na Płyta jest bardzo zróżnicowana muzyczpięknej, nastrojowej „The turnaronie – być może to najbardziej urozmaund” pojawia się temat „przetrwania”, icony album w ich karierze. Można na z którym łatwo można wiązać artystę: niej odnaleźć blues rock („Stick to„I don’t remember how I got here/ or gether”), zniekształcone dźwięki perhow long it’s been now / a day or two, kusji („Peach blossom”), a „I am builmaybe more”. „W rzeczywistości to nie ding a shrine”, nieco w stylu Rockiego jest piosenka opowiadająca moją historię, to Ericksona, podąża w kierunku psycho- nie jest moja autobiografia, ale poruszane są delii. „No cóż, to właśnie taką muzykę w niej problemy, z którymi mogę się utożsamieliśmy ochotę nagrać. Szczerze mówiąc, miać. Właściwie wszyscy możemy się z nimi nie widzę żadnego związku między tą płytą identyfikować na pewnym etapie życia. Jeśli a dziewięcioma poprzednimi”. jesteś inteligentny, możesz postarać się zmienić swoje życie.” Jeśli chodzi o teksty piosenek, Everett brzmi surowo, a nawet czasami Nie mogę na koniec nie polecić „Things trochę awanturniczo („Don’t mess up the Grandchildren Should Know”, obowith me/ I’m up for the fight”, śpiewa wiązkowej lektury dla fanów zespołu. Pyw „Kinda fuzzy”). W rezultacie wesoły tam go, czy od wydania książki wydarzyło rytm kontrastuje niekiedy, jakby celosię coś więcej, co chciałby opowiedzieć wo, z ponurym wydźwiękiem piosenswoim wnukom. „Tak, będę musiał napiki (tak jak w „New alphabet”). „Po- sać ciąg dalszy: „Things the Great Grandchilczątkowo nie było to świadome, ale muszę dren Should Know” (śmiech)”. powiedzieć, że mam naturę bojownika. To ważna część mnie, mojego osobistego „makijażu”. Dlatego właśnie piszę takie bojownicze piosenki”. Chwilami słodko‑gorzkie (to jego znak rozpoznawczy) jest też „You’re my friend”, gdzie E, „bez krzty sarkazmu, nie próbuję być sarkastyczny”, analizuje naturę przyjaźni między mężczyzną a kobietą: „Just when I think that I’ve handed you too much/ you always find the way / to come through in the clutch”. Jeszcze wyraźniej widać tę cechę na „On the ropes”, piosence z jednym z najlepszych tekstów na płycie. E fikcyjny mówi, że nie został znokautowany 15

www.eelstheband.com


john cale

Tekst Arturo Jimenez i Małgorzata Michalik. Zdjęcia Craig Mcdean.


Współpraca Johna Cale’a z The Velvet Underground, zespołem, który założył z Lou Reedem, trwała zaledwie trzy lata. Tyle czasu wystarczyło, aby stał się wzorem awangardy dla całego świata. Siedemdziesięciolatek, któremu niejeden pozazdrościłby jasności umysłu, przedstawia nam swoją nową płytę „Shifty Adventures in Nookie Wood” (Double Six, 2012), pierwszą od siedmiu lat. Podąża na niej w stronę nowych brzmień i trendów, ale nie pozwala im się bezwiednie prowadzić. Ta płyta to zbiór piosenek odmładzających klasyka – ale takiego klasyka, który od pięćdziesięciu lat potrafi zaskoczyć widownię na koncertach. Długo trzeba było na nią czekać od wydania „Black Acetate” w 2005 r. Wszyscy, nie tylko jego fani zastanawiali się, skąd ta zwłoka. „Kiedy pomyślałem, by zabrać się za tę płytę, byłem zajęty organizowaniem studia, co trwało dość długo, około półtora roku. Chciałem skończyć tę pracę jak najszybciej, ale sam wiesz, jak bywa. Im szybciej chcesz coś załatwić, tym dłużej ci to schodzi. Kiedy już byłem wolny, zabrałem się za pracę z laptopem, dodawałem coś do utworów, które już miałem – małe poprawki – by później praca szła dużo szybciej”. To musiało być bardzo męczące zajęcie, wymagające czasu i precyzji. „Tak, ale po tym wszystkim wszedłem do studia nagraniowego spokojny. Ostatecznie w grudniu 2011 r. zakończyliśmy nagrywanie około czterdziestu piosenek, z czego mieliśmy wybrać jakieś piętnaście czy dwadzieścia. Wtedy powiedziano nam, że musimy przełożyć datę wypuszczenia płyty na rynek, by zgrać wydania europejskie i amerykańskie. Tak więc musieliśmy czekać jeszcze trzy miesiące”. Przez te tygodnie mogłeś dopracować i wygładzić utwory. Jesteś jednak niespokojnym duchem i postawiłeś na inne rozwiązanie. „Przez ten czas nagraliśmy więcej materiału, a nowe utwory ostatecznie podobały mi się bardziej niż to, co zrobiliśmy wcześniej. Kiedy skończyliśmy nowe piosenki, zaczęliśmy je miksować. Gdy mieliśmy gotowe miksy, wysłuchaliśmy je w samochodzie, żeby upewnić się, że muzyka

wszystko dobrze brzmi i że pracę możemy uznać za skończoną. Nareszcie byłem pewien, że to, czego słuchaliśmy w studiu, będzie brzmiało tak samo na płycie, po jej wydaniu. To był naprawdę bardzo długi proces, ale efekt końcowy niezmiernie mnie cieszy”.

chęcają do wydawania epek, także singli i w rezultacie, stron B. Strony B muszą brzmieć inaczej od reszty płyty. Czasem okazuje się, że w jednym tygodniu potrzeba kilku do wypuszczenia na rynek. Dlatego musimy próbować wciąż czegoś nowego i korzystać ze wszystkich narzędzi dostępnych w studiu, by uzyskać inne brzmienie”.

Wiele solowych albumów, nieskończone projekty, w których brał udział jako producent i aranżer oraz liczne kompozycje muzyki Wypadałoby się zastanowić, w jaki sposób filmowej wyniosły go do rangi ikony, ży- – poza przyjęciem technologicznych nowiwej legendy muzyki współczesnej. A John nek – zmienił się tryb pracy Johna Cale’a nie tylko widział, ale i sam przeżył transfor- od czasów „epoki analogowej” aż do wymację przemysłu muzycznego. Był naocznym nalezienia komputerów i nowych narzędzi świadkiem zmian – w zależności od punktu dla muzyków. „Technologie i muzyka widzenia, na lepsze lub gorsze – które nabardzo się rozwinęły, dlatego moja praca znaczyły różne style ostatnich dekad. Dlateróżni się znacznie pod wieloma względago też interesującą kwestią jest to, jaki spomi. Tylko jedna rzecz prawie się nie zmiesób miksowania wybrał na tej płycie. Biorąc niła: to improwizacja przy tworzeniu pod uwagę jego historię, można przypuszmuzyki. Z The Velvet Underground imczać, że wykorzystał proces analogowy, jedyprowizowaliśmy w hangarze, a dziś robi ną technikę dostępną w czasach The Velvet się to w studiu, gdzie można lepiej Underground. wszystko kontrolować. Oprócz tego chyba nie ma już żadnego podobień„To prawda, kupiłem sobie konsoletę i jestwa z tym, co było kiedyś. Na przykład stem z niej bardzo zadowolony. To miknie piszę już piosenek tylko na fortepian ser analogowy, który ma bardzo dobre, czy gitarę, jak to robiłem na poprzedciepłe brzmienie”. nich albumach. Teraz komponuję, używając narzędzi ze studia”. Pomimo tego analogowego wyrafinowania, tak lubianego przez Cale’a, „Shifty Adventu- Właśnie w podobny sposób pracuje Danger res in Nookie Wood” nie odwraca się też od Mouse, jeden ze współczesnych guru tego nowych możliwości, jakie technologia oferu- nowego sposobu komponowania, producent je w dzisiejszych czasach muzykom. Tak więc otwierającej płytę ścieżki. w piosence „Mothra” Cale potrafi świetnie wykorzystać wszelkie możliwości programu „To prawda, zrobiliśmy coś w rodzaAuto-Tune. ju wymiany. Jakiś czas temu poprosił mnie, abym wziął udział w nagraniu „No cóż, prawda jest taka, że wszyscy piosenki, angielskiej grupy The Shortdziś to robią. Ja tego programu używave Set. Jeszcze zanim to nastąpiło, łem tylko trochę! Wykorzystaliśmy poszliśmy pewnego dnia do studia, by go z dwóch powodów: po pierwsze, wypróbować co nieco z wielkiej bibliodzięki niemu człowiek zaczyna brzmieć teki krótkich utworów, które wcześniej jak robot, co pasowało nam do muzyki. skomponował. To nie były piosenki jako Po drugie, sprawia, że ten, kto śpiewa, takie, raczej przechowywane przez niewydaje się opuszczony i przygnębiony”. go nieukończone kawałki. Przez dłuższy czas wymienialiśmy pomysły, dobrze się Zaskakujące, że ktoś taki jak Cale, wychowabawiliśmy, piliśmy trochę wódki. Pamięnek starej szkoły, nie trzyma się na uboczu tam, że w grudniu, gdy skończyliśmy nowości technologicznych. Nie tylko uważa, nagrywać pierwsze utwory, brakowało że dzięki nim można brzmieć bardziej nomi czegoś o brzmieniu Motown i właśnie wocześnie, ale też przyjmuje i włącza je do jeden z utworów, który powstał w trakswego twórczego świata. „Staram się cie tamtej sesji, miał to, czego szukałem. być na czasie, bo innowacje otaczaDlatego poszedłem do niego i powiedziają mnie, od kiedy działa moje studio. łem mu: »Dokończmy ten kawałek i naNa przykład, jednym z plusów należenia grajmy piosenkę«. Pozostali muzycy nado firmy takiej jak Domino jest to, że zagrali ze mną gitary i klawisze na reszcie 17

john cale


albumu, więc ten utwór ostatecznie brzmiał zupełnie inaczej od wszystkich innych. On gra bardzo delikatnie; subtelnie i łagodnie interpretuje muzykę. A ja, wręcz przeciwnie. Zw ykle dużo g watłowniej atakuję instrument. Trzeba przyznać, że udało się świetnie zharmonizować tak różniące się między sobą piosenki. „Bez dwóch zdań. To dlatego, że umieściłem ten utwór w bardzo dobrym miejscu na płycie: jako pierwszy ze wszystkich. Gdybym umieścił go w środku, dużo bardziej by się wyróżniał na tle reszty. Kolejność piosenek na płycie też jest istotna, być może to dzięki niej całość nabiera sensu i spójności”. Zagłębiając się w „Shifty Adventures in Nookie Wood” i przechodząc do kolejnej piosenki, nie możemy przynajmniej nie skomentować recenzji, którą w „The Guardian” zamieścił pewien znany dziennikarz, twierdząc, że Scotland Yard odnosi się do zamieszek w Londynie. Muzyk w ydaje się nieco dotknięty tą pochopną uwagą i wręcz zmienia swój ton wypowiedzi, jak dotąd przyjacielski. „No proszę! Przecież ja naprawdę nie mówię o zamieszkach! Mówię o wszystkim. O ogólnym zamieszaniu, o t y m, ja k f un kcjonuje lok a l na społeczność, w której każdy zna swego sąsiada i wie, co dzieje się w jego życiu. O sytuacji ludzi pod nieustanną obserwacją, którzy chociaż nic złego nie zrobili, żyją, jakby tak właśnie było. O różnicy między zrobieniem a robieniem czegoś złego: różnica ta jest subtelna i nie da się jej łatwo dostrzec. Mówię także o tym, w jaki sposób wiedza o naszym życiu potrzebna jest tym, którzy nas pilnują i jak mogą określić i przewidzieć, kiedy gdzieś wybuchnie przemoc”. Społeczeństwo kontrolowane przez system. „Chodzi o to, że kontroluje się wiele sytuacji w przekonaniu, że dzięki temu wie się o wszystkim, ale to nieprawda. System próbuje przewidzieć wszystkie ruchy ludzi, ale jesteśmy przecież nieprzewidywalni. Ludzie są zbyt niewinni i spontaniczni, by system ich ogarnął. To te cząstki natury ludzkiej, których jeszcze nie rozumiemy”. muzyka

Nasza rozmowa idzie w ciekawym kierunku. Dolewamy nieco oliwy do ognia i zaczynamy zastanawiać się, czy muzycy lub sam przemysł muzyczny podejmują takie tematy. Poszła iskra. „Myślę, że dla przemysłu muzycznego korzystnie jest zamykać oczy na tego typu fakty. Tak naprawdę dzieje się to w każdym przemyśle, bo wszyscy boją się niespodzianek. Chcą natomiast wiedzieć, co się sprawdza. Wielkie korporacje zawsze próbują manipulować rynkiem. Być może przemysł muzyczny po prostu pozwala rzeczom dziać się i próbuje z nich skorzystać. Hit pojawia się ni stąd, ni zowąd – nikt nie wie, dlaczego. Spotkałem się z wieloma wyjaśnieniami tego zjawiska, ale w istocie nie sądzę, by ktokolwiek wiedział, dlaczego dzieje się to, co się dzieje. Nie ma takiej recepty, która kazałaby ci robić to czy tamto z gitarą, opuścić ten czy inny fragment. To fakt, że zauważyłem manipulacje wielkich wytwórni, które powtarzają raz za razem te same szablony, ale tak naprawdę przeboje tworzy się nieświadomie. Nie ma recepty na sukces, choćby wytwórnie próbowały ją znaleźć. To zadanie dla muzyków”. Jednak wszyscy wiemy, że wielkie firmy fonograficzne wciąż poszukują magicznej formuły na perfekcyjną piosenkę pop, odwołując się nawet do skomplikowanych badań naukowych. „O to właśnie chodzi. Nie darzą dostatecznym szacunkiem indywidualności”. Tym najbardziej ciekawskim polecam wyguglować eksperyment Darwin Tunes i przygotować się na szok. W każdym razie, odstępując nieco od tych tak politycznych tematów, musimy zapytać, co Cale sądzi o kondycji dzisiejszej sceny muzycznej. Naszym zdaniem jest znakomita, ale ciekawi nas też punkt widzenia osoby, która „widziała już prawie wszystko”. „Dzieje się mnóstwo ciekawych rzeczy. Teraz można wszędzie spotkać nieskończoną ilość zespołów, które nie mają dużo pieniędzy czy sprzętu, ale robią coś naprawdę wyjątkowego. Cechuje je własny styl i brzmienie niepodobne do żadnego innego. Nie mają wielu środków do pracy, dlatego to, co słychać, bierze się z ich geniuszu”. 18

john cale

Faktycznie, jest nawet kilka nowo powstałych grup, które wzbudziły zainteresowanie kogoś tak niezwykłego, jak Cale. Wygląda już na nieco rozkojarzonego, a to chyba znak, że pora kończyć powoli wywiad. „Nie wiem, czy to wciąż undergroundowy zespół, bo nagrał już płyty. Ich piosenki i muzyka są bardzo nieokreślone, ale i zarazem bardzo atrakcyjne. Mówię o Dirty Projectors. Był jeszcze inny zespół, ale niestety w tej chwili nie mogę sobie przypomnieć jego nazwy”. Przypadłość wieku albo może po prostu grzeczna aluzja, by się już żegnać. Tak czy owak, wielkim wsparciem dla powstania tego typu zespołów jest na pewno duża ilość festiwali i propozycji poza komercyjnym kręgiem, które w ostatnich latach pojawiły się we wszystkich zakątkach świata. To zjawisko – którego Cale nie mógł wykorzystać, bo festiwale nie istniały jeszcze w czasach, gdy stawiał pierwsze kroki na rynku muzycznym – wydaje się nam zupełnie normalne. Jednakże dla twórców, zwłasz­cza tych undergroundowych, jest ono pewnie urzeczywistnioną utopią. Ma ono też swoje „ale”. „Są takie festiwale, jak ten, na którym niedawno wystąpiłem w Chicago, udowadniające, że niektórzy ludzie naprawdę znają alternatywną scenę muzyczną i wiedzą, jak można przyciągnąć nią widownię. Słuchaj, mam nowy zespół techników, który towarzyszy mi w tej trasie na koncertach. Facet, który puszcza muzykę, zanim wejdziemy na scenę, włączył raz Black Sabbath i inne tego typu zespoły. Najwidoczniej jemu sie podobają. Podszedłem do niego, wziąłem go na bok i powiedziałem, by już tego przed naszymi występami nie puszczał. Powód jest prosty: ludzie, którzy przychodzą na nasze koncerty, nie chcą tego słuchać. Dałem mu całe mnóstwo płyt nowych zespołów, którym było bliżej do mojej twórczości. Na moje koncerty przychodzi międzypokoleniowa mieszanka słuchaczy, z której jestem bardzo dumny. To starsi ludzie, pamiętający mnie jeszcze z The Velvet Underground, ale i wiele młodych osób, które dostrzegają związek między kilkoma współczesnymi zespołami i moimi piosenkami. Wszyscy oni bardzo dobrze wiedzą, czego chcą.


Fundacja TR Warszawa nr konta 79 2490 0005 0000 4600 1439 1476 z dopiskiem „darowizna na akcję KUP SOBIE TEATR”

www.KupSobieTeatr.pl


anna orłowska Tekst Wojciech Kawecki.

Choć jej poprzednie prace cieszyły się już pewnego rodzaju zainteresowaniem poza granicami naszego kraju, to jednak cykl fotografii zatytułowany „Przeciek” zyskał spore uznanie na poziomie międzynarodowym. Krytycy podkreślają jej potencjał i dojrzałość. Bez wątpienia mamy do czynienia z artystką godną do naśladowania w najbliższych latach.

w dziedzinie fotografii. Czy po tym wydarzeniu nastąpił jakiś zwrot w twojej karierze? Spodziewałaś się, że seria ta zostanie w ten sposób doceniona, gdy kończyłaś nad nią pracę? Trudno ocenić co taka pre-nominacja, która nie jest publicznie ogłaszana, może przynieść. Biorę udział w wielu różnych konkursach, wydarzeniach i tak naprawdę nigdy nie wiadomo, czym to może zaowocować. Czasem wydaje nam się, że tak duże wydarzenie powinno coś zmienić, po czym okazuje się, że następuje cisza. Z doświadczenia jednak wiem, że te wszystkie małe kroczki mogą w końcu doprowadzić do czegoś konkretnego. Czasami liczy się po prostu to, że jakaś osoba miała kontakt z moimi pracami, zobaczyła je i zapamiętała. Po jakimś czasie dopiero może się okazać, że to miało jakieś znaczenie. Oczywiście miałam dużą nadzieję, że „Przeciek” się spodoba. Jednak o wiele większym zaskoczeniem był sukces „Dnia przed”, który był moim pierwszym dużym projektem, a ja byłam wtedy na drugim roku studiów! Włożyłam dużo czasu i wysiłku w „Przeciek”. Wiele osób bardzo mi pomagało. Zdaje się, że to przepracowanie tematu nadaje zdję-

Może to banalne pytanie, ale powiedz, jakie są twoje pierwsze wspomnienia z aparatem fotograficznym? Mój tata miał aparat Zenit, którym robił bardzo dużo zdjęć podczas wakacji. Zenit był zupełnie manualny, nie miał nawet światłomierza i długo nie mogłam zrozumieć jak poustawiać wszystkie parametry. Wydawało mi się to niezwykle skomplikowane. Pamiętam, że był ciężki i miał twardy, plastikowy, na stałe przytwierdzony pokrowiec, o nijakim, obłym kształcie, kontrastującym ze złożoną, intrygującą formą aparatu. Twój cykl „Przeciek” zdobył nagrodę Fotoprize oraz otrzymał pre-nominację do Deutsche Börse Prize 2013, prawdopodobnie najbardziej prestiżowego wyróżnienia na skalę europejską

sztuka

20

ciom swój ciężar. Ludzie dostrzegają ten wysiłek i to wzbudza większe zainteresowanie ich zawartością. Czują, że te obrazy powstały z konkretną intencją, że ktoś najpierw zbudował je w swojej głowie. To właśnie intryguje i jednocześnie podważa wyobrażenie o fotografii jako o czymś łatwym, powierzchownym, masowym. Pomówmy jeszcze o „Przecieku”. Cykl ukazuje postaci i momenty, które wyraźnie różnią się między sobą. Pytanie o związek między nimi aż ciśnie się na usta. Związek między zdjęciami nie leży tak bardzo w ich wizualności . Zależało mi na tym, aby była to kolekcja obrazów o różnych, pozornie niespójnych parametrach. Relacje między zdjęciami chciałam zbudować na poziomie treści, znaczeń poszczególnych obrazów, a nie powtarzalności motywów wizualnych czy estetyki. Można to przyrównać do zbioru poezji, gdzie każdy wiersz jest inny, ale razem składają się na jakąś większą, całościową wypowiedź. Co doceniasz najbardziej, kiedy sama przyjmujesz rolę widza: udaną kompozycję, wyjątkowy kadr, dobrze wykorzystane światło,


czy może obraz, któremu trzeba się przyglądać przez dłuższy czas, by odkryć pełnię jego znaczenia? To wszystko, co wymieniłeś składa się na formę obrazu i to właśnie forma jest dla mnie ważna. To ona jest nośnikiem treści i myśli. Treść jest również bardzo ważna, ale forma jest niezbędna, by do tej treści w ogóle móc dotrzeć. Te dwie rzeczy muszą istnieć w symbiozie. Lubię obrazy, które są świadomymi konstrukcjami podpartymi myśleniem. Jest to uproszczenie. Czasami tłumaczę to w ten sposób, że jeżeli ktoś myślał o obrazie zanim go stworzył, to zapewnie będzie miał o czym myśleć patrząc na niego. A ja lubię, jak obrazy prowokują do myślenia. Oczywiście samo wykonanie procesu myślowego nie gwarantuje powstania dobrej pracy. Niezbędna jest intuicja i to nie tylko wobec formy, ale także myśli, pomysłów, refleksji i obserwacji.

których wcześniej nawet się nie akceptowało. Wielu ludzi deklaruje, że nie rozumie lub nie widzi sensu w sztuce. Jednak takie zrozumienie wymaga pracy, wiedzy i chęci. Żeby móc rozmawiać o fizyce, trzeba coś o niej wiedzieć. Wiele osób wypowiada się negatywnie o sztuce, a nie zna nawet jej podstawowej historii. Sęk w tym, że w sztuce nie tylko autor musi podjąć wysiłek, ale także widz. Bycie odbiorcą sztuki jest trudne, a wysiłek musi być obustronny, aby układ zadziałał. Czy wszystkie twoje zdjęcia kryją jakąś historię, mają swoje uzasadnienie? Czy w twoich pracach znajduje się miejsce na spontaniczność? Moje prace nie przedstawiają historii, jedynie czasem są nimi zainspirowane. Sugerują narrację, której w rzeczywistości w nich nie ma - ponieważ fotografia nie trwa w czasie, a historie tak. Dlatego też, między innymi reportaże fotograficzne, zawsze wymagają podpisów wyjaśniających, co tak naprawdę widzimy na zdjęciu. Bez nich nie wiemy na jakie wydarzenie patrzymy. W „Przecieku” każdy obraz miał mówić sam za siebie. W zamyśle miały to być obrazy alegorie, odnoszące się bardziej do różnych pojęć, zjawisk, ewentualnie stanów emocjonalnych, niż historii.

Jednak to wszystko jest bardzo płynne. Jako widz nie posiada się jakiejś jednej, wrodzonej percepcji. To jest bowiem coś, co ciągle się zmienia i ewoluuje wraz z naszym wewnętrznym rozwojem. Kiedy się zgłębia pewien temat, z czasem zaczyna się rozumieć i doceniać rzeczy, anna orłowska

21

Co do spontaniczności, to tak jak już wspomniałam, obraz rozumiem jako konstrukcję stworzoną (lub uchwyconą) przed obiektywem. Najczęściej pomysł zjawia się pozornie znikąd. Później natomiast musi bardzo długo dojrzewać, zanim zacznę go realizować. Reszta to tylko żmudny proces konstruowania i organizowania, a także praca z materią i człowiekiem. Zazwyczaj zajmuje to sporo czasu. Co jakiś czas dochodzę do wniosku, że dobrze byłoby skrócić ten czas i realizować pomysły od razu. Jednak najczęściej i tak jest to nierealne. Same pomysły wymagają bowiem rozeznania, skomplikowanych przygotowań i podróży, co wiąże się z konkretnymi kosztami. W „Przecieku” moją uwagę zwraca portret orangutana. Możesz mi coś o nim opowiedzieć? Pierwszy raz widziałam orangutana w zoo w Meksyku. Siedział oparty o szybę i w smutku obserwował patrzących na niego ludzi. Uderzyło mnie jego podobieństwo do człowieka. Byłam przekonana, że potrafi on myśleć i że jest przeraźliwie smutny. Chciałam zrobić mu taki portret , jak robi się tylko ludziom - coś w rodzaju portretu identyfikacyjnego. W Polsce jednak nie ma żywego orangu-




Przypuszczam, że kiedy zaczynasz nowy projekt, od samego początku masz mniej lub bardziej jasną wizję tego, co chcesz osiągnąć i co próbujesz wyrazić. Czy ta wizja jest przeważnie bliska końcowemu efektowi? A może to zdjęcia, które robisz, dostarczają nowych pomysłów i znaczeń?

tana. Sfotografowałam więc wypchanego, co nadało tej pracy nowego znaczenia. Zwierzę jest wypchane, jego „twarz” to w pewnym sensie maska, czy powłoka. Był ciekawostką za życia (to orangutan, który wcześniej najprawdopodobniej był w zoo) i po życiu dalej ma status ciekawostki. Taki orangutan spreparowany przez człowieka i oglądany przez człowieka, mówi wiele o człowieku. Po prostu. Nie interpretuję tego co mówi, jedynie staram się wskazać, że może warto się nad tym zastanowić.

Kiedy masz już przed sobą wszystkie zdjęcia zrobione na potrzeby konkretnej pracy, jakie czynniki wpływają na to, że daną fotografię wybierasz albo odrzucasz? Raczej nie odrzucam. Jeżeli już doszło do jej zrobienia,co zwykle jest bardzo pracochłonne, to jestem do tego przekonana. Mogę ewentualnie uznać, że jakieś zdjęcie jest zbędne, przegadane. Jeśli stwierdzę, że nie jest dość dobre, powtarzam je od nowa, modyfikując pewne rzeczy, bądź też zapominam o nim. Jest to bardzo subiektywny i intuicyjny proces.

Bardzo różnie z tym bywa. „Przeciek” był dość szczegółowo zaplanowany i wyreżyserowany. Fascynowały mnie wtedy możliwości, jakie posiada reżyser filmowy przy budowaniu sceny. Chciałam stworzyć coś w podobny, choć zminimalizowany sposób, mieć pełną kontrolę nad konstruowaną sceną. Oczywiście podczas procesu kreowania obrazu, zawsze coś Nie da się zaprzeczyć, że fotografia, jak i inne się zmienia. Kiedy zaczyna się zmaganie techniki artystyczne, nie uciekły przed globaliz materią i z fizycznością sceny, dopiero zacją. Czy pomimo tego, chociaż niebezpieczwtedy pewne rzeczy mogą się ujawnić, nie jest generalizować, powiedziałabyś, że okazać, wyklarować. Lepienie tej formy Polacy, zwłaszcza artyści, podzielają podobną i walka by w nią tchnąć jakąś myśl jest wizję świata? Mogłabyś powiedzieć, że jest coś procesem bardzo ważnym i fascynującym. „polskiego” w twoich zdjęciach? Teraz pracuję w trochę inny sposób. Drążę różne wątki, po których, jak po nitce, Na pewno zawsze miałam problem z podocieram do następnych i następnych. radzeniem sobie z „polską wizualnością”. Później kataloguję je przy użyciu fotoNa poziomie fotografii kojarzyła mi się grafii. Mniej tu scenografii, atmosfery plaona głównie z szaroburymi reportażami, nu, a więcej czystych motywów, czasem albo kolorowym kiczem. Wydawało mi się, prawie graficznych. Konstrukcje, które że powielanie tej estetyki w dokumencie

Szukasz inspiracji w pracy innych fotografów? A może wręcz przeciwnie unikasz cudzych wpływów? W „Przecieku” ważną inspiracją były filmy szwedzkiego reżysera Roya Anderssona, o którym pisałam pracę magisterską. W jego twórczości i koncepcjach znalazłam to, co intuicyjnie sama budowałam w swoich pracach. Studiowanie jego twórczości pomogło mi to sobie poukładać, ponazywać i dokładniej zrozumieć. Ogólnie inspirowanie się jest nieodzowne w procesie twórczym. Im inspiracje są szersze i pochodzące z różnych dziedzin, tym lepiej. sztuka

fotografuję są zredukowane do minimum.

24


nie ma sensu, ale nie wiedziałam, jak inaczej można ją wykorzystać.

tom myślenia. Bardzo często dzieje się to podświadomie. Wydaje mi się, że coś odkrywczego może powstać jedynie jako efekt uboczny skupienia i samej pracy. Jeśli coś takiego zakłada się z góry, to wydaje mi się to skazane na niepowodzenie. Być może się mylę. Wciąż wydaje mi się, że pracuję za mało i łapię się na tym, że próbuję przechytrzyć widza, zamiast robić to, co do mnie należy.

Z pewnością jest pewna stała pula tematów, które przewijają się nieustannie – chociażby tożsamość – co w obliczu globalizacji wcale nie dziwi. Jest coś niepokojącego w tym, że ludzie zaczynają myśleć podobnie i co najgorsze pragnąć podobnych rzeczy. Mamy najwidoczniej podobne problemy, które stają się uniwersalne. Zresztą, do pewnego stopnia zawsze tak było, problemy ludzi były podobne. Zmieniała się jedynie scenografia, wzory i kolory, które różniły się w zależności od regionów. Teraz wszystko zaczyna wyglądać niepokojąco podobnie. Na lotniskach czy galeriach handlowych wizualnie wszystko wygląda tak samo, czy to w Nowym Jorku, w Warszawie czy w Meksyku.

Myślę, że w fotografii istnieją jeszcze niewyeksploatowane pokłady, choć ma ona łatkę łatwej dziedziny i rzeczywiście, w sensie technologicznym jest łatwa. Stosunkowo łatwo jest osiągnąć poprawność, która jest przeciętna. Fotografia jest czymś bardzo żywym, jest uwikłana w codzienność i spełnia bardzo wiele różnych funkcji. Wciąż jest tematem wielu rozważań i dyskusji. Ta teoretyczna strona nie interesuje większości , ale daje wiele możliwości, które mało kto zgłębia. Większość ludzi rozumie fotografię, jako atrakcyjnie uchwycony fragment rzeczywistości. Natomiast rzeczywistość sama jest materią fotografii. Rzeźbienie w tej materii daje nieskończone możliwości, co czyni ją bliższą teatrowi czy współczesnej rzeźbie. To, co pozostaje nie do przeskoczenia, to płaskość, która z jednej strony

Czy sama fotografia ma jeszcze coś do odkrycia? Odczuwasz potrzebę tworzenia czegoś nowego, wniesienia oryginalnego wkładu w tę dziedzinę sztuki? To nie jest coś, co mnie najbardziej motywuje. Największym wyzwaniem jest robić swoje. Łatwo jest patrząc na tysiące prac, dać się uwieść jakimś trendom i schemaanna orłowska

25

jest wyzwaniem, a z drugiej ogranicza. Może też dlatego ostatnio, coraz częściej sięgam po inne niż fotografia media. Czy jest jakaś osoba lub postać, którą szczególnie chciałabyś mieć przed obiektywem? Bardzo chciałam zrobić video ze skaczącym na skakance niedźwiedziem, do serii „Przeciek”. Ten pomysł chodzi za mną od paru lat. Znalazłam nawet niedźwiedzia na Ukrainie – ale on nie umiał skakać, jedynie żonglował. Zeszły rok był dla ciebie bardzo intensywny. Jakie plany masz na ten rok? Ten rok również zapowiada się intensywnie. Pracuje obecnie nad projektem dotyczącym pojęcia niewidzialności. Ciekawi mnie wiele aspektów – od symbolicznego znaczenia, poprzez konotacje socjologiczne i kulturowe, po fizyczne rozumienie tego fenomenu. Pracuję również, wraz z Mateuszem Choróbskim, nad realizacją obiektu w przestrzeni miejskiej, służącego do inhalacji powietrzem ulowym. A latem planuję naukę pszczelarstwa.


the xx Tekst Jaime Suárez i Alejandro Rubio. Zdjęcia Alexandra Waespi.

Fenomenalny debiut The xx w 2009 - r podbił serce każdego, kto poznał ich płytę. Lekki rytm, aksamitne głosy i nieposkromiony magnetyzm – ich nowa formuła to trafiony eksperyment. Za gotycką estetyką i delikatną powierzchownością kryje się romantyczno-realistyczna osobowość, nie tak ponura, jak sugerowałby ich wygląd. Minimalistyczny pop wciąż stanowi bazę dla ich drugiego albumu, „Coexist” (Young Turks, 2012) – mniej żywego, ale równie przekonującego, co pierwszy. Grają dalej z tym samym równaniem, zmieniają jego składniki i otrzymują wysmakowany wynik. Po co porzucać tak ikoniczne brzmienie? A przede wszystkim: jak grać, by nie opaść z sił i nie skazać się na powtarzalność? „Coexist”, owoc niepewnego, trudnego do pokierowania przedsięwzięcia, znajduje równowagę między dobrym gustem a świeżością, a przy tym nie pokrywa go kurz jednego gatunku. Pomimo tego, zespół oskarżano o zachowawczość – może dlatego, że „Angels”, pierwszy singel z nowej płyty, równie dobrze mógłby być kontynuacją ich debiutanckiego LP. Po tym, jak we wrześniu zeszłego roku na rynek wyszedł „Coexist”, można już pokusić się o pierwsze podsumowania. Z całą pewnością nie spełniły się przepowiednie, że The xx są balonem, z którego z biegiem czasu zejdzie powietrze, ani że ich druga płyta okaże się porażką. Zespół uszlachetnił swoje brzmienie i zaskoczył wielu fanów. Zdaniem niektórych, album minimalizuje ich pierwotne podejście, inni uważają, że na płytę składają się leniwe piosenki, desperacko domagające się choć odrobiny mocy, i wciąż czekają, aż coś się na niej wydarzy. „Owszem, zdajemy sobie sprawę z tego, że album ten jest dużo mniej przystępny i trudniejszy w odbiorze niż pierwszy. Mogę powiedzieć, że nagraliśmy go staranniej, ale nie chcę kwestionować żadnej z krytycznych opinii. Z całą pewnością muzyka

„Coexist” trudniej przyswoić i zrozumieć niż nasz debiut. Nowa płyta wyraźnie różni się brzmieniem od poprzedniej, nic więc dziwnego, że w niektórych fanach wzbudziła mieszane uczucia”. Można powiedzieć, że to spójna i naturalna ewolucja, związana ze zmianami, które wydarzyły się w życiu każdego z członków zespołu od chwili jego założenia. Pierwsza ich płyta rodziła się niewinnie. W młodym wieku niewiele jeszcze przeżyli, chcieli eksperymentować, ale i nie potrafili postrzegać rzeczywistości mniej idealistycznie. Teksty piosenek wiele o nich mówią, prezentują ich duchowy portret. „Jesteśmy teraz inni niż wtedy, gdy zaczęliśmy grać. Każde doświadczenie czegoś nas uczy. Dziś jesteśmy bardziej niezależni, nie mieszkamy już z rodziną. Na tym albumie staraliśmy się być jak najwierniejsi sobie, ale i nie naruszać własnej prywatności – chcieliśmy pokazać tyle nieprzezroczystości, ile to tylko możliwe. Nie śpiewamy o konkretnych osobach ani miejscach. Nie chciałbym ograniczać wyobraźni naszych słuchaczy”. Okoliczności zmuszają ich do wczesnej dojrzałości. Trio z Londynu, obsypane pochwałami, wciąż potrafi śmiało iść przed siebie, twardo stąpając po ziemi, co zdecydowanie przemawia na ich korzyść. W 2010 r. nagrodzono ich Mercury Prize, a później „Coexist” otrzymało godną pozazdroszczenia liczbę nominacji do Britsh Awards. Oni jednak, wbrew temu, czego można by się spodziewać – mają w końcu niewiele doświadczenia – nauczyli się umniejszać wagę tylu wyróżnień. „Zawsze miło jest otrzymać nominację i wiedzieć, że twoja praca została dostrzeżona. Ale szczerze mówiąc, nie zwracamy dużej uwagi na takie rzeczy. Cieszy nas to, że się o nas pamięta. Pochlebia nam, gdy docenia się nasze poświęcenie i wysiłek, który przez cały ten czas wkładaliśmy w pracę. Jednak, jak po26

wiedziałem, nie traktujemy tego śmiertelnie poważnie”. Pomimo pozytywnej opinii krytyków, żadna z przyznanych 23 lutego statuetek nie powędrowała w ich ręce. Pierwsze wrażenia potrafią być złudne. Lepiej zapomnieć o uprzedzeniach, bo mogą przeszkodzić prawdziwemu poznaniu. Opakowanie to coś zbytecznego, forma i treść mogą nie mieć ze sobą związku. Troje członków zespołu obowiązkowo ubiera się na czarno, a teksty ich piosenek to mieszanka miłości i chłodu. Ponury romantyzm, groteska, gotycyzm, choroba, depresja – to wszystko można spotkać w ich utworach. Jednak ich życie i inspiracje nie kroczą po tak ciemnych ścieżkach. „Ludzie przeważnie wiążą nas właśnie z tego typu rzeczami. To prawda, że nasze teksty mogą prowadzić do niektórych spośród tych skojarzeń, ale w rzeczywistości bardziej inspirujemy się źródłem życia i jego blaskiem”. Śmierć i niepowodzenia w żadnym wypadku nie są fundamentem ich muzyki, nie wierzą też w nieodwracalność losu. „To upływ czasu prowadzi nas do przodu i przejmuje kontrolę nad naszym życiem”. Trzeba zapomnieć o uprzedzeniach i stereotypach. Czerń jest ponura, ale i elegancka zarazem, a w ich wypadku rozjaśnia im ścieżkę życiową. Nie da się zaprzeczyć, że piosenki The xx tworzą intymny i relaksujący klimat, ale równocześnie oferują szeroki wachlarz możliwości. Kryją się za nimi taneczne rytmy, być może wchłonięte dzięki ich alter ego, Jamiemu Smithowi, który ma za sobą imponującą karierę producenta i DJ-a. Jamie wymieszał ich piosenki z własnymi, by uczynić je jeszcze bardziej tanecznymi. „Uwielbiamy remiksy Jamiego XX, ma szczególny dar do opracowywania własnych wersji”. Ale nie tylko Jamie zauważył ich niezwykły potencjał i zrobił z niego użytek. John Tala-


the xx

27


bot, hiszpański producent, również nagrał remiks piosenki z ich ostatniej płyty. „Bardzo spodobał nam się jego remiks Chained”. Talabot wziął udział w ostatniej trasie koncertowej The xx po Europie i Stanach Zjednoczonych, otwierając występy. „Trasa z nim była niesamowitym przeżyciem. To świetny facet, uwielbiam jego wizję muzyki i produkcję. Zachwycił mnie zeszłorocznym koncertem na Primavera Sound i od długiego czasu siedział nam w głowach. Ten wspólny kilkumiesięczny objazd Ameryki sprawił nam prawdziwą przyjemność”. The xx są ciągle bardzo aktywni. Intensywnie promują Coexist, kalendarz ich koncertów ciągnie się aż do września, ale w głowie mają już kolejne projekty. Do nich można zaliczyć organizację serii wydarzeń Night + Day latem tego roku. Pierwszy koncert odbędzie się 5 maja w Jardim Da Torres de Belém w Lizbonie, kolejny – 18 maja w berlińskim Spreepark, a na zakończenie 23 czerwca spotkają się z przyjaciółmi w Osterley Park w ich rodzinnym Londynie. „Wszyscy razem nadzorujemy i reżyserujemy dosłownie wszystko, muzyka

co się w tych dniach wydarzy. Występy mają być niezwykłe, dlatego chcemy dopilnować każdego szczegółu. My sami zdecydowaliśmy, że zagramy w symbolicznych, ważnych dla nas miejscach (w Lizbonie, Berlinie i Londynie). Cała nasza trójka odpowiada za organizację praktycznie wszystkiego: napojów, jedzenia, after party, DJ-ów. Już nie możemy się doczekać”. Skoro już mowa o ich doświadczeniu w organizowaniu wydarzeń kulturalnych, trzeba wspomnieć, że do końca grudnia w Sonos Studio w Los Angeles można było zobaczyć Missing – wystawę, której największą atrakcją było pomieszczenie złożone z pięćdziesięciu zsynchronizowanych ze sobą, zautomatyzowanych głośników, które reagowały na ruchy zwiedzających, pozwalając im błądzić pośród ciemnej scenerii odzwierciedlającej emocje w ich piosenkach. „Przy tym projekcie otrzymaliśmy wsparcie ze strony wielu artystów. Pracował nad nim wspaniały zespół, co do tego nie mam wątpliwości – gdyby nie ich osobisty wkład, nic 28

the xx

byśmy nie zdziałali. Dzięki nim przeżyliśmy nowe doświadczenie i wkroczyliśmy na nieznane dotąd ścieżki. Wszystko to wywarło na nas duże wrażenie. Dla naszej całej trójki była to prawdziwa przyjemność”. Członkowie zespołu byli bardzo zadowoleni z tej innowacyjnej interaktywnej instalacji, dlatego mają nadzieję, że w przyszłości powtórzą podobne doświadczenie. The xx nie stracili ani odrobiny z tego, co nakreślili na pierwszym albumie. Na nowej płycie ukazują nadzwyczajną wrażliwość, pokazują bezczelną pewność siebie i jedyną w swoim rodzaju osobowość, która jest w stanie połączyć ze sobą krytyków i publiczność, a to rzadka umiejętność. Ich propozycja wydaje się długotrwała. Nie widać jeszcze ograniczeń dla ich potencjału, są młodzi i inteligentni, a drugi album jedynie rozbudza nadzieje pokładane w ich przyszłych projektach.

www.thexx.info


Exhibition programme January / June, 2013

Lara Almarcegui Abandoned River Park 19/01/13 – 13/10/13

Rosa Barba

A Home for a Unique Individual 19/01/13 – 09/06/13

Geta Brătescu The Artist’s Studios 09/03/12 – 29/09/13

Laboratorio 987

Alejandra Riera

vues partielles, partial view Form and Meaning exhibition series 19/01/13 – 16/06/13

Showcase Project

Apolonija Šušteršič Auditorium / Display 19/01/13 – 16/06/13

www.musac.es MUSAC, Avda Reyes Leoneses, 24. 24008, León. SPAIN


recenzje 01

02 04

05

03 06

01

Toro Y Moi, Anything in Return — Carpark, 2013 — Chaz za-

wiódł. Szumnie zapowiadane Anything in Return to najsłabsza pozycja w dorobku Toro Y Moi. Najsłabsza, ale wcale nie taka zła. Po rewelacyjnych ostatnich płytach Bundick postawił na nagrania bardziej stonowane, mniej taneczne i mniej przebojowe. Na nowym LP nadal rządzą reminiscencje lat 80., ale nie tak rozmarzonych i nie tak eightiesowych, jak chociażby na „Undertneath the Pine”. „Anything in Return” to nowy rozdział w twórczości Toro. „Chillwave” ewoluuje albo przestaje być chillwave’em. Momenty jednak są - „Studies, How’s It Wrong i Harm in Charge”. Piotr Strzemieczny.

kIRk, Zła krew — Oficyna Biedota/InnerGuN Records, 2103 — 04 Mistrzowie improwizacji, guru psychodelicznych igraszek z dźwiękami, geniusze grozy. Z każdą kolejną płytą potwierdzają, że można o nich mówić jak o „władcach dusz”. Zła krew niczym nie zaskakuje. To stary dobry kIRk w kakofonicznym chaosie instrumentów i elektroniki. Intrygująco jest w Do rozpuku (dobry hiphopowy bit), „Pies zdechł” (porządny darkwave jako podkład) czy w „Dzieciach Boga” (zatrważająca solowa trąbka). Do tego te wszystkie smaczki – szumy, trzaski, sample... kIRk posiadają patent na zaklinanie i wykorzystują go w należyty sposób. Piotr Strzemieczny.

Pissed Jeans, Honeys — Sub Pop, 2013 — Amerykanie przygo-

02 towali płytę pełną post-hardcore’owych smaczków. „Honeys” to mieszanka spod znaku The Jesus Lizard, Big Black czy The Birthday Party. Matt krzyczy w najlepsze, a riffy gitarowe to prawdziwa sinusoida (od blisko doom metalowego Cafeteria Food do kwintesencji noise-rocka w Bathroom Laughter i Vain in Costume). Pissed Jeans doskonale się bawią. „Honeys” jest jak wielki kocioł pełen muzycznego chaosu – wrzucono wszystkie te motywy, których używał przez ostatnie lata. Nowego nie odkrywają, ale to właśnie zaleta albumu. Długa przerwa nie wpłynęła na ich poziom. Piotr Strzemieczny. 03

Foals, Holy Fire — Transgressive Records, 2013 — „Holy Fire”

zdecydowanie odbiega w wyrazie od młodzieżowego mathrocka z czasów „Antidotes”. Nowa płyta, choć promowana rewelacyjnym Inhaler (skrzyżowanie Battles z Rage Against the Machine) i parkietowym hitem „My Number”, na kolana nie powala, niczym nie chwyta. „Total Life Forever” wyrównywało te żywsze zapędy Foals z melancholią i lekką nutą folku. Teraz jest raczej smętnie i szaro, niż przebojowo i w pełnej palecie kolorów. Płyta z całą pewnością do posłuchania, ale fajerwerków raczej należy spodziewać się na koncertach. Piotr Strzemieczny.

recenzje

30

05

Jim James, Regions of Light and Sound of God — ATO, 2013 — Jim James w końcu odsunął się od swojego Morning

Jacket i zdecydował się na nagranie solowego albumu. „Regions of Light and Sound of God” to potwierdzenie, że James świetnie odnajduje się w roli singer/songwritera. Dziewięć utworów nawiązuje do twórczości Diego Garcii, Jamie Woona (choćby Know Til Now) czy I Am Kloot, i nie są to złe inspiracje. „A New Life”, „God’s Love to Deliver” i „State Of The Art (A.E.I.O.U)”, a także reszta kawałków, to utwory czarujące, oscylujące gdzieś w rejonach eightiesowego artpopu i indie-folku. Albumu należy słuchać w całości, wtedy najlepiej doznaje się jego uroku. Piotr Strzemieczny. 06 Eels, Wonderful, Glorious — E Works/Vagrant 2013 — Kiedy Mark Oliver Everett bierze się do roboty, zawsze wynika z tego coś dobrego. Tym razem, wyjatkowo, album powstał przy udziale całego zespołu – inaczej niż miało to miejsce dotychczas. To swoisty miks wszystkiego, co słyszeliśmy na dziewięciu poprzednich płytach Eels. Zaczynając od pełnych energii kawałków, jak „Bombs Away”, a na balladowym „A True Original” kończąc. Prawdziwa encyklopedia rocka spod amerykańskiej flagi. Miłosz Karbowski.


11

08

07

10

09

12

Niewiele się zmienia, Lewe Łokcie — FYH Records — Lewe

07

Villagers, {Awayland} — Domino 2013 — Wydanie drugiej płyty

po świetnie przyjętym debiucie, to zazwyczaj ogromne wyzwanie. I tak, jak folk rock nigdy chyba, z małymi wyjątkami, nie dorówna popularnością innym podgatunkom z etykietką „rock”, tak projekt Connora O’Briena zasługuje na swoje pięć minut. Album „{Awayland}” wydeptuje nowe ścieżki, jednak nie zatraca przy tym stylu z Becoming a Jackal. Fani pierwszego albumu Irlandczyków mogą odsapnąć z ulgą a i wielu „nowych” znajdzie na nim coś dla siebie. Miłosz Karbowski.

10 Łokcie to na pozór kolejny rockowy polski zespół. Na pozór, bo nikt inny obecnie nie oddaje ducha ninetiesowego indie rocka z Ameryki. Pochodząca z Częstochowy formacja pod obecną nazwą istnieje zaledwie rok, a „Niewiele się zmienia” to ich debiutancki album. Płyta, która ma szansę namieszać swoim bezpretensjonalnym brzmieniem w stylu Dinosaur Jr., Pavement czy Television (przesterowane gitary, chwytająca perkusja), a także Pixies i Galaxie 500 (spokojne utwory). Na uznanie zasługują m.in. „Oddycham”, „Zimne dłonie” czy „Cztery”. To dobra płyta. Adam Pomian.

Bloodgroup, Tracing Echoes — AdP Records 2013 — Islandia

08 to ostatnio jeden z większych muzycznych fenomenów Na fali wznoszącej zdecydowanie znalazł się jeden z najbardziej lubianych nad Wisłą zespołów z lodowej wyspy – electropopowe Bloodgroup. Trzeci album formacji, to ogromny krok ku dojrzałości. Żaden dźwięk nie jest tu przypadkowy – syntezatorowe klubowe brzmienia w stylu GusGus, czy wychwalanego pod niebiosa Niki & the Dove przeplatają się z mrocznymi balladami z ekstatycznym wokalem Sunny Margret w roli głównej. Skandynawska powściągliwość w najlepszym wydaniu.

Miłosz Karbowski. Mogwai, A Wrenched Virile Lore — Sub Pop 2012 — Ostatni album szkockich post-rockowców „Hardcore Will Never Die, But You Will” został obwołany jednym z najlepszych w historii zespołu. Mogwai postanowiło więc posunąć się o krok dalej i poprosiło znane twarze ze sceny elektronicznej, by zremiksowały hitowy materiał. To nie pierwszy taki przypadek – zespół wydał już podobny krążek dokładnie 14 lat wcześniej. Płyta stawia kompozycje sprzed dwóch lat w zupełnie nowym świetle – i trzeba przyznać, że to całkiem udany zabieg. Miłosz Karbowski. 09

31

11

Efterklang, Piramida — 4AD, 2012 — Efterklang to jeden z tych

specyficznych zespołów, których przeznaczeniem jest wykonywanie różnych zadań. Duńskie trio mieszkające w Berlinie poza nagrywaniem piosenek współpracuje z reżyserami i ma swoją własną wytwórnię, wydawcę zespołów takich jak Grizzly Bear. Wytrwała praca zaowocowała „Piramidą”, czwartym albumem, przyjmującym kształt świetnie przemyślanej propozycji. To muzyka łącząca eksperyment, elementy kruche jak kryształ i twarde jak skała oraz bogaty dźwięk pełen maleńkich niespodzianek dla wyrobionego ucha. Oscar Villalibre Vicente

Indians, Somewhere Else — 4AD — Indians to projekt kopen-

12 haskiego muzyka Sørena Løkke Juula. Przy pierwszym odsłuchu „Somewhere Else” nasunęło mi się od razu skojarzenie z zespołem Beirut. Konotacja była trafiona. Duńczyk wspierał Zacha Condona podczas ubiegłorocznej trasy koncertowej. Debiutancki album Indians zachwyca różnorodnością brzmień. Choć wokal pozostaje najczęściej na pierwszym planie, tło tworzy szeroka paleta brzmień. Gitary, dzwonki, pianino współtworzą tu iście magiczną aurę. Kameralny folk dla oczekujących na nadejście wiosny. Mateusz Mondalski.




artelados

34


artelados David Ortiz

jest projektantem wyszkolonym w ArtEZ Academy of the Arts and Design z Arnhem, uczelni specjalizującej się w projektcie typograficznym, koncepcyjnym i krytycznym. Interesuje się odkrywaniem nowych ról projektowania za pomocą badań i tworzeniem strategii wizualnych w ramach społecznych i kulturowych. David pracuje przede wszystkim dla sektora kultury, urozmaicając pracę zleceniami i współpracą przy różnych projektach, również prywatnych. Należy do nich m.in. projekt badawczy School of Success, a plattform for education struggle czy też jego praca naukowa Undefining Graphic Design; Research, Boundaries and Criticism. Obydwa wspomniane przedsięwzięcia są już na ostatnim etapie rozwoju.

David Ortiz

Magazyn Lados nagradza czytelników pięcioma zestawami wina ze specjalnej kolekcji Artelados, zaprojektowanej dla Bodegas y Viñedos Neo, w spersonalizowanych butelkach z oryginalnym wzornictwem. Aby wziąć udział w losowaniu, wyślij e-mail na adres artelados@ladosmagazine.com, podając imię artysty, który pojawił się na okładce naszego pierwszego numeru.

david ortiz

35


coldair

Tekst Piotr Strzemieczny. Zdjęcia Sonja Orlewicz-Zakrzewska.


Z Tobiaszem Bilińskim, mózgiem projektu Coldair i współzałożycielem folkowej formacji Kyst, rozmawiamy o ubiegłorocznych, robiących wrażenie międzynarodowych koncertach, planach na przyszłość, ostatniej jak dotąd wydanej płycie oraz nadchodzącym albumie. Okazja to tym większa, bo wiosną tego roku ma się ukazać trzeci już album Coldair zatytułowany „Whose Blood”.

tak fajnie było. Jeżeli chodzi o SXSW, to festiwal, wiadomo-super znany, szanowany i tak dalej. Ale szanse na to, żeby pokazać się tam szerszej publiczności, nie będąc Grimes czy Jamesem Blake’iem, są bardzo malutkie. Ja tam się cieszę, że zobaczyłem jak to wygląda i dotarło do mnie, jak ciężko trzeba pracować nad tzw. popularnością.

Rok 2010 i pierwsza płyta, w 2011 dorzuciłeś „Far South”. W 2012 r. nieoczekiwanie cicho…

Wracając do płyty „Far South” – album konceptualny – mówiłeś o nim, że to „wypadek przy pracy”. „Whose Blood” ma być inna, bardziej przemyślana. Opowiedz o niej.

Prawda, w 2012 r. postawiłem raczej na granie na żywo i ćwiczenie z zespołem. Większość moich pomysłów wyczerpałem wtedy na „Far South”, a weny nie można mieć tak na zawołanie, więc czekałem aż sama przyjdzie. No i tak się jakoś złożyło, że w 2012 r. nie było materiału na nowy album. Może tak miało być… Wolę wydać dopracowaną płytę rok później, niż wydawać w pośpiechu coś nieprzemyślanego. Dlatego też przełożyłem z marca na kwiecień premierę „Whose Blood” i kto wie, czy nie przełożę jej znowu na maj. Nie chcę wypuszczać półproduktów.

Tak, „Far South” określiłem „wypadkiem przy pracy”, ponieważ album ten powstał w sposób bardzo spontaniczny. Nie było za wiele podejść, poprawek, nie siedziałem godzinami nad aranżami - znaczna część partii wpadła mi do głowy podczas nagrywania i od razu je zarejestrowałem. Przy „Whose Blood” obrałem zupełnie inny kierunek. Postanowiłem intensywnie pracować nad utworami, ich konstrukcją, melodią, podziałami. Pierwszy raz zaangażowałem do nagrań i aranżacji zespół, wcześniej wszystko odbywało się w moim mózgu, a jako że kompozycje są znacznie bardziej skomplikowane, to nie starczyło mocy obliczeniowej i potrzebowałem ludzi, którzy pomogą mi w poukładaniu tego wszystkiego. Mogę powiedzieć, że nowy album będzie się mocno różnił od „Far South”, przede wszystkim pod względem ogólnego nastroju. Powiedziałbym, że zakradło się trochę „mroku”, co - będąc szczerym - bardzo mnie cieszy. Zawsze trochę mnie do tego ciągnęło.

Mimo, że bez płyty to jednak ubiegły rok nie możesz uznać za nieudany. Zaliczyłeś w końcu masę dużych koncertów i festiwali… Hmm, gdzie ja grałem w ubiegłym roku… No, zaliczyłem Open’era, OFF-a, Incubate w Holandii, Culture Collide w Los Angeles, SXSW w Austin. Bardzo miło wspominam nasze „dobre bo” polskie festiwale, fajnie mi się grało, a i publika całkiem dopisała. Do tej pory jestem też zakochany w Los Angeles i było mi bardzo smutno, gdy stamtąd wyjeżdżałem. Tydzień to zdecydowanie za mało na pobyt w Kalifornii. SXSW wiadomo - Texas, kaktusy, palmy i muzyczna psychoza.

Przy Whose Blood współpracujesz znowu z Michałem Kupiczem. Co takiego ma ten producent, że stawiasz właśnie na niego? Przede wszystkim kompletnie niekonwencjonalne podejście do nagrywania, miksowania i produkcji. Wszystkie realizowane i/lub produkowane przez niego nagrania brzmią zupełnie unikatowo. Ma swój niepowtarzalny styl. No i dodałbym jeszcze do tego niesamowite poczucie humoru.

Który występ cenisz sobie najbardziej? Rozmawialiśmy po twoich występach na SXSW – dwa koncerty, które frekwencyjnie wypadły różnie. Trudno powiedzieć. Tak naprawdę to wszystkie te występy bardzo sobie cenię, ale każdy w inny sposób. Na przykład takie koncerty w Los Angeles (a było ich bodajże siedem w ciągu czterech dni) wspominam szczególnie dobrze, bo jestem fetyszystą palm, no i po prostu jakoś muzyka

Zapowiadałeś gości. Zdradzisz, kto będzie udzielał się na płycie? Gości zapowiadałem, część z nich niestety odpadła z przyczyn logistycznych. 53

coldair

Na chwilę obecną wokalnie udzielą się: moja dziewczyna Basia oraz Olivier Heim (Anthony Chorale, Tres B). Na klarnecie Paweł Szamburski, na wibrafonie Marcin Ciupidro. No i oczywiście moi drodzy koledzy z zespołu, czyli Igor Nikiforow, Adam Byczkowski, Maurycy Idzikowski, Tomek Dworakowski i Aleksander Makowski. Możliwe, że będzie jeszcze jeden gość-niespodzianka, ale to się okaże. Nie sposób nie spytać o dwie istotne kwestie. Zmieniłeś wytwórnię. Już nie Antena krzyku, a Lado ABC. Dlaczego? I druga – premiera albumu pierwotnie miała wypaść na marzec, a obecnie mamy miesięczny poślizg. Lubię zmiany. Najpierw próbowałem na własną rękę („Tar EP” i „Cotton Touch” Kyst, „Persephone” Coldair), potem wydałem dwie płyty w Antenie („Waterworks” Kyst i „Far South” Coldair). Teraz chcę spróbować z inną wytwórnią, chłopaki z Lado się zaoferowali, no to super! Nie jest to nic osobistego, po prostu poszukiwanie różnych rozwiązań. Płyta faktycznie miała wyjść w marcu, jednak stwierdziłem, że trzeba mierzyć siły na zamiary i przesunąłem premierę na kwiecień, bo po prostu bym się nie wyrobił. Teraz też jest możliwe, że z różnych względów (między innymi zdrowotnych), przełożę ostatecznie wydanie albumu na maj. Tego jednak nie jestem jeszcze pewien. Będzie ta zapowiadana od dawna epka? Będzie. Ale niekoniecznie taka, jak mówiłem. Planujemy z Basią, moją wspomnianą dziewczyną, nagrać epkę z jednym lub dwoma moimi starymi kawałkami, które nie weszły na żadną płytę i z jednym lub dwoma jej utworami. Powinno być ciekawie, nigdy w taki sposób nie pracowałem. Wydamy ją pewnie własnym sumptem, chociaż może na przykład. Lado też będzie zainteresowane, kto wie?


saint etienne

Tekst Adrianna Sasin i Carla Linares. Zdjęcia Elaine Constantine.


Jest coś magicznego w albumach konceptualnych. Piosenki, tytuły, słowa, okładka płyty. Wszystko kręci się wokół jednego tematu i sprawia, że podczas słuchania albumu stajesz się częścią atmosfery, którą artysta chciał wytworzyć dla nas – słuchaczy, dla ciebie. W tak prosty sposób, a zarazem trudny do osiągnięcia moglibyśmy zdefiniować, czym jest słuchanie nowego, ósmego już krążka Saint Etienne: „Words And Music By Saint Etienne” (Heavenly Records, 2012). Utwierdza on w przekonaniu, że mamy do czynienia z zespołem już kultowym na scenie muzycznej pop – dance’u brytyjskiego. Wywołują rozkosz i słodycz za sprawą swojej muzyki. To prawdziwy klejnot. Już po pierwszym spojrzeniu na okładkę możemy wywnioskować, że mamy do czynienia z płytą, która jest wyjątkowa dla was, ale również może stać się niepowtarzalna dla waszych fanów. Jak wyglądała praca nad nowym albumem? Czy podobało wam się ponowne spotkanie z waszą muzyczną przeszłością? Tak, rzeczywiście jest to płyta inna niż poprzednie. Próbowaliśmy współpracować z przeróżnymi osobami, żeby osiągnąć coś unikatowego, coś innego. Melodie powstały w prawie ten sam sposób, co zwykle. Tym razem jednak ośmieliliśmy się pójść o krok naprzód. Myślę, że jako rezultat tej pracy uzyskaliśmy coś przyjemnego dla ucha. Jeśli chodzi o ścieżkę dźwiękową piosenek, a zwłaszcza o to, jak oddziaływują one na słuchacza, możemy śmiało powiedzieć, że płyta ta sprawia, iż przypominasz sobie o rzeczach, które były dla ciebie wyjątkowe. Poza trzynastoma piosenkami, które znajdują się na Words And Music By Saint Etienne (2012), wydaliście drugą płytę z remiksami: Two Bears, White Horses, Summer Camp, Beat Connection, Kisses. Jesteście zdeterminowani, aby podbić wszystkie parkiety muzyczne? (Sarah uśmiecha się i możemy poświadczyć, że ma równie piękny uśmiech, co głos). To byłoby dopiero coś! Prawda jest taka, że od zawsze bardzo nam się podobały remiksy. Podoba nam się rezultat, jaki osiągasz po ich tworzeniu. Zawsze jest to coś innego, niż wersja oryginalna. Delikatna piosenka rozpoczynająca album, zatytułowana „Over The Border”, może muzyka

nas nieco zmylić ze względu na zastosowa- matką. Jak się wam żyło przez ten czas i jakie nie spoken song. Sarah zastanawiając się nad odczucia towarzyszą powrotowi do tego, co znaczeniem muzyki w jej życiu, zadaje sobie „podniosłe”? Jakie macie plany na przyszłość? pytanie, czy za dwadzieścia pięć lat artysta Marc Bolan nadal będzie dla niej ważny. ZdeNie mamy żadnych planów na dłuższą cydowanie jest to jeden ze spokojniejszych metę, przynajmniej ja ich nie mam. Nautworów z tej płyty, która później staje się granie nowej płyty jest czymś prawdziwie bardziej taneczna. W jakich momentach poorganicznym, odrodzicielskim, oczyszwinniśmy słuchać tej muzyki? czającym. Dlatego właśnie cieszymy się chwilą. Szczerze mówiąc nie wiem, co ci powiedzieć (przez chwilę zbiera my- Okładka i tytuły piosenek: „I’ve Got Your śli, żeby odpowiedzieć na pytanie). Music”, „DJ”, „Tonight” (która opowiada Lubimy, gdy nasze płyty są słuchane o tym, co się czuje na chwilę przed koncertem) w całości – od początku do końca, – wszystko to, jest hołdem złożonym muzyce, bez przerwy, od pierwszej piosenki listem miłosnym do jej bezspornej obecności. aż do ostatniej. Właściwie, to myślimy Jakie piosenki ostatnio wam towarzyszą? o tym, tworząc nasze prace. Myślę, że w każdej piosence mamy do czynienia Ostatnio dość często słucham Seabees. z podobnymi emocjami. Może i jest to Wokalistka tego zespołu ma naprawdę płyta melancholijna, ale kto powiesilny głos. Słuchamy również sporo stadział, że melancholia jest czymś złym? rych piosenek, z dawnych lat – mieszanDla nas nie jest! Nie musi ona od razu ka, wszystkiego po trosze. oznaczać smutku i przygnębienia. Czy nie mylę się, twierdząc, że to album konWasza poprzednia płyta „Tales From Tumpi- ceptualny? ke House” (2005) opowiadała o życiu w wielkim budynku w Londynie. Czy Londyn jest Nie, wcale się nie mylisz. Dla nas nadla was stałym źródłem inspiracji? granie płyty konceptualnej jest czymś w rodzaju terapii i jest czymś zabawnym. Tak, zgadza się. Nasz poprzedni alPisanie piosenek, które kręcą się wokół bum mówił o życiu na przedmieściach jednego pomysłu, daje więcej możliwości Londynu. Od wielu lat tam mieszkaku temu, aby dojść do nowych przemymy. Pamiętam jednak, kiedy miałam śleń. Tak, podobają nam się płyty konceptrzynaście lat, mieszkałam jeszcze tualne (znowu się uśmiecha i rozbraja nas na obrzeżach miasta i codziennie muswoim uśmiechem). siałam dojeżdżać pociągiem do Londynu. Każdego dnia podziwiałam Nie moglibyśmy zakończyć wywiadu bez pyten sam krajobraz, ale za każdym razem tania o ulubioną piosenkę z ostatniej płyty, wydawał mi się równie przyciągający, którą Sarah lubi wykonywać na żywo. jak za pierwszym razem. Londyn jest miastem żywym, nieustannie się zmienia. „DJ” jest kawałkiem świetnym do śpieW jego zakątkach wciąż można znaleźć wania na żywo. Zarówno pod wzglęrzeczy, które mogą być prawdziwym dem bogactwa basów, jak i ogólnie źródłem inspiracji. pod względem dźwięków. Nie wiem dlaczego, ale ludzie przy tej piosence Która z ulic widniejących na okładce płyty naprawdę szaleją. jest waszą ulubioną? Uff, prawdę mówiąc musiałabym się spokojnie zastanowić nad tym pytaniem. Tylko jedna ulica? No dobrze, ok. Powiedziałabym, że „Devil Gate Drive”. Jak to mówią czas biegnie nieubłagalnie i nie przebacza. Od Tales From Tumpike House (2005) minęło osiem długich lat, podczas których nagraliście dwa filmy dokumentalne, jedną ścieżkę dźwiękową, Sarah została 55

saint etienne



Espacio Km.0 Julia Curyło

Julia Curyło to młoda i zdolna artystka, wykształcona w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, autorka obrazów i instalacji prezentowanych w przestrzeni publicznej miasta. Jest laureatką nagrody Galerii Miejskiej BWA w Bydgoszczy, czy Grand Prix Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.Rozgłos przyniosła jej praca zatytułowana Baranki Boże, dzieło wystawione na stacji metra Marymont w Warszawie, która wzbudziła wiele kontrowersji. Artystkę inspiruje surrealizm i neo-pop. Jej malarstwo przepełnione jest symboliką religijną, co niewątpliwie powoduje, iż nie można przejść obok jej prac obojętnie. Pobożność zestawiona z perswesją, dziecinność z dojrzałością, moralność z rozwiązłością – czyli dwuznaczność współczesnego świata to cecha, wokół której koncentruje się twórczość Julii.

espacio Km.0

57

julia curyło




GEOMETRY

IVAN JURADO Fotograf: Ivan Jurado (www.wearebungalow.com) — Produkcja: Lara Saborido — Stylista: Patrycja Juraszczyk Hair & Make up: Inma Cifré dla Schwarzkopf Professional


Po lewej: Kostium kąpielowy Andrés Sardá, Biżuteria Papiroga.


Komplet bielizny H&M.


Kostium kąpielowy Dolores Cortés, Obuwie Chie Mihara, Biżuteria Papiroga.


Modelka 1 Bikini Andrés Sardá Obuwie Pura López Biżuteria Papiroga

Modelka 2 Kostium kąpielowy Andrés Sardá Obuwie Moisés Nieto Biżuteria Papiroga


Modelka 3 Komplet bielizny H&M Obuwie MoisĂŠs Nieto BiĹźuteria Papiroga


Komplet bielizny Undiz.


Kostium kąpielowy Dolores Cortés, Biżuteria Dolores Cortés, Obuwie Chie Mihara.


the staves Zwróciły na siebie uwagę takich artystów jak Tom Jones czy Fionn Regan, otrzymują propozycje współpracy od prestiżowych producentów, wyjeżdżały w trasy z zespołami popularnymi na całym świecie, chociaż same nie nagrały własnej płyty. Co ma do zaoferowania ta folkowa grupa spod Londynu? Anielskie melodie, aksamitne głosy, harmonię wyrazu. Prosta, ale bardzo stylowa formuła.

Tekst Jaime Suárez i Małgorzata Michalik.

Niedziela, jesienne słońce umila oczekiwanie grupie pasjonatów niezrównanej charyzmy Justina Vernona. Niedaleko znużonych kolejek, z dala od ulicznego gwaru, trzy urocze młode dziewczyny, uśmiechnięte i delikatne, smakują w tradycyjnej restauracji dań obowiązkowych dla turystów, którzy po raz pierwszy odwiedzają Madryt. Kiedy już odzyskały siły utracone po pełnym zajęć weekendzie i wszystko było gotowe, by zaczynać spektakl, przystają na kilka minut rozmowy. Decyzja lidera Bon Iver, by to The Staves występowały jako support na ich europejskiej trasie koncertowej, to tylko jedno z wielu osiągnięć brytyjskiego trio od czasu, gdy niewiele ponad dwa lata temu nagrały swoją pierwszą epkę „Facing West” (Daddy Max Records, 2010). „Siedziałyśmy we trzy, w pokoju, w ponurym hostelu w Birmingham. Oglądałyśmy w telewizji ceremonię wręczania Grammy i akurat Bon Iver wychodzili na scenę, by odebrać nagrodę za najlepszy album. Wtedy włączyłam komputer i zobaczyłam, że dostałam maila: miałyśmy supportować jeden z naszych muzyka

ulubionych zespołów. Zaczęłyśmy skakać po łóżku, kompletnie oszalałyśmy. Świetnie się bawimy, dzieląc z nimi doświadczenia, ale najbardziej cenimy sobie to, że mamy szansę wiele się od nich nauczyć”. Nie tylko Vernon zachwycił się harmonią i pięknem głosów The Staves. Tom Jones i Fionn Regan również zapukali do ich drzwi z propozycją, by wystąpiły w partiach chóralnych na ich ostatnich płytach. O trio z Watford mówi się, że to nowa nadzieja brytyjskiego folku. Po sukcesie Mumford & Sons wielkie firmy fonograficzne rozpoczęły szaleńcze poszukiwania zespołu z potencjałem i możliwością osiągnięcia wyników podobnych do tych, które uzyskała londyńska grupa. The Staves razem z First Aid Kit, Lisą Hannigan i Laurą Marling spełniają te wymagania. Wygląda na to, że folk ma się dobrze, a krytycy są mu przychylni. „ Jeśli czytasz prasę i wierzysz w to, co dobrego o tobie piszą, musisz tak samo traktować negatywne komentarze. Dla nas, rzecz jasna, najlepiej jest nie skupiać się zanadto 68

na tym, co o naszej pracy sądzą inni. Chcemy robić swoje tak, jak umiemy i nieść publiczności radość poprzez nasze piosenki”. W listopadzie, po wydaniu kilku epek, do sprzedaży trafił ich pierwszy album „Dead & Born & Grown” (Atalantic 2012). Pracowały nad nim wraz z producentami Glynem i Ethanem Johnsem, którzy wyprodukowali płyty tak wielkich artystów jak The Rolling Stones, The Who i Bob Dylan, ale razem nigdy nic nie tworzyli. „Jesteśmy zachwycone końcowym efektem. Płyta ma bardzo czyste, organiczne brzmienie, jakby nagrano ją na żywo, przez co wydaje się bliższa słuchaczowi. Osoby, które ją odsłuchały, spodziewały się znaleźć więcej aranżacji – przecież pracowali nad nią tak znani producenci. Świetnie, że mogłyśmy na nich liczyć. Kiedy ich poznałyśmy, nie byłyśmy związane z żadną wytwórnią, po prostu spodobałyśmy im się. Wszystko potoczyło się bardzo naturalnie. Myślę, że to dzięki temu każde z nas jest usatysfakcjonowane wynikiem”.


Emily, Camilla i Jessica są nie tylko koleżankami z zespołu, ale i siostrami. Chociaż mogłoby się zdawać, że to miecz obosieczny, dziewczyny bardzo się cieszą, że mogą dzielić wysiłki w projekcie, który rodził się przez całe ich życie. „Uwielbiamy śpiewać razem, to daje nam dużo satysfakcji. Nasze osobowości bardzo dobrze do siebie pasują i kiedy jesteśmy razem, świetnie się bawimy. Nie mamy przed sobą tajemnic, musimy być szczere, mówić to, co naprawdę myślimy, uzewnętrzniać nasze uczucia i uzupełniać się nawzajem, byśmy razem rosły w siłę i stawały się coraz lepszym zespołem. Mamy do siebie dość zaufania, by mówić sobie prawdę bez wzbudzania przykrych emocji”. Wspaniałe relacje łączące siostry oraz znajomość siebie nawzajem przekładają się na wzajemne zrozumienie, które widać za każdym razem, gdy wychodzą na scenę i odkrywają swą intymność przed widzami. „Kiedy razem z siostrami stoisz przed publicznością, czujesz ogromną pewność siebie, a emocje osiągają kolejny poziom. Pięknie jest wymienić spojrzenia w środku piosenki, przypominając sobie, kiedy the staves

i dlaczego powstała. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak miałabym robić to z kimś innym”. Nie sposób nie zadrżeć, słuchając ich kryształowych głosów, których zgodność może być wynikiem siostrzanych instynktów i podobieństw w barwie albo też dekady praktyki i ciężkiej pracy. Głosy te splatają się w perfekcję i przekładają na szykowną harmonię na przykład w „Pay Us No Mind”. Ale poza formą jest treść, przekaz, nastrój – osobisty i refleksyjny – które wytwarzają teksty piosenek jak „Mexico”, są też niepewność i pytania rodzące się u kogoś, kto oddala się od swego domu. „Nadchodzi w życiu moment, kiedy musisz zrobić krok do przodu, poszukać własnej ścieżki, nie jest ci łatwo znaleźć swoje miejsce. Dużo czasu spędzamy poza domem i kiedy odwiedzamy rodziców, ogarnia nas niezwykłe uczucie: wydaje nam się, że to nie jest nasz dom. To dziwne wrażenie wykorzenienia zrodziło się w ciągu ostatnich lat, kiedy wiele podróżowałyśmy, dużo zobaczyłyśmy i nauczyłyśmy się od różnych osób”. 69

W świecie, w którym tak łatwo można poruszać się i komunikować między sobą, siostry potrafią dostrzec, że pomiędzy ludźmi z różnych szerokości geograficznych nie istnieją aż tak znaczne różnice. „Pytasz sam siebie: co znaczy być Anglikiem lub Europejczykiem? Często poznajesz ludzi z daleka, z którymi masz więcej wspólnego niż z kolegami z dzieciństwa. To wprawia w konsternację, ale i cieszy”. Ich droga dopiero się zaczęła: pierwsza płyta trafiła na rynek, a przed nimi ekscytujący rok. Pora cieszyć się chwilą. „Carpe diem. Nie mamy obsesji na punkcie przyszłości, ale i jej nie bagatelizujemy. Wiemy, że trzeba ciężko pracować, dlatego staramy się – chociaż to trudne – pisać nowy materiał. Być może nadamy mu charakter bardziej lo-fi i będzie na nim słychać nieco gitary elektrycznej. Ale to tylko mentalny szkic. Teraz jest czas na smakowanie tego, co już mamy”.

www.thestaves.com


the joy formidable

Tekst Jaime Suárez i Joanna Kowalczyk. Zdjęcia James Minchin. Dwa lata po głośnym debiucie, to walijskie trio potwierdziło prognozy o swym nadzwyczajnym talencie, przekształcając się w największą nadzieję wyspiarskiego rocka. Droga, którą obrali jest nieprzewidywalna i zdaje się nie mieć końca. Ich więzi się wzmocniły, zwiększyli swą samoocenę. Premiera ich drugiego krążka zapowiada burzliwą wiosnę, pełną oczekiwań i emocji. muzyka

70


Pierwsze wrażenie jest zawsze ważne – pod każdym względem. W przypadku muzyki ma ono jeszcze większe znaczenie. Rzadko się zdarza, by słuchacz dał artyście drugą szansę lub zmienił wyrobione o nim zdanie. Dlatego też udany debiut od razu stawia muzyka na dobrej pozycji. „The Big Roar” (Canvasback Music, 2011) był deklaracją intencji, zapowiedzią tego, co dalej, przekonującym listem motywacyjnym. „Obserwując przebieg wydarzeń z perspektywy czasu, wydaje się, że tytuł płyty był proroczy. Gdy nagrywaliśmy pierwszy krążek, nie spodziewaliśmy się takiej odpowiedzi, chociaż zainteresowanie nami rosło – co było widać na koncertach”. „Wolf ’s Law” (Canvasback, 2013) opiera się na innych motywach; zupełnie nie nawiązuje do świata zwierząt, lecz nazwę swą zawdzięcza naukowemu terminowi ukutemu przez niemieckiego chirurga Juliusa Wolffa. „Według tej teorii, kiedy istota żywa znajduje się w stresujących sytuacjach, jej kości stają się silniejsze. Ta metafora doskonale oddaje to, co chcemy przekazać: mówimy o uzdrawianiu i patrzeniu w przyszłość przez różowe okulary”. Życie jest czymś dynamicznym, ciągłą zmianą; to, co nas otacza, ma bezpośredni wpływ na nasze zachowanie – i na odwrót. Okoliczności powstania pierwszej płyty różniły się od tych, w których zespół napisał i nagrał drugi, wydany w styczniu album.

od debiutu. To dziecko wpływów celtyckich i orientalnych, które dodają mu nieco epickiego i górnolotnego tonu” – w ten sposób zespół opisuje brzmienie albumu. Zmiany w muzyce The Joy Formidable rodziły się w różnych miejscach – wszystkie one razem wytyczają granice świata, którego specyficzna atmosfera przeniknęła zespół. „Płyta początkowo powstawała w drodze, podczas trasy koncertowej. Nasiąknęliśmy aurą każdego miejsca, w którym się znaleźliśmy, stąd ten lekki chaos na albumie. Szczególnie ważny okazał się pobyt w Maine. Ulokowaliśmy się w drewnianym szałasie, oddaleni od cywilizacji, w środku zimy – wymarzona sceneria, by zapomnieć o świecie. Ostatecznie natura i odosobnienie przeniknęły do naszej muzyki. Było to dla nas dzikie, niezwykłe doświadczenie”. To niby-wygnanie sprawiło, że album wywiera wrażenie intymnego i bliższego słuchaczowi niż pierwsza, pełna enigmatycznych tekstów płyta. „Potrzebowaliśmy tych trzech tygodni odosobnienia. Po całej naszej pracy i aktywności mogliśmy się zrelaksować, zastanowić nad sobą. To był bardzo duchowy wyjazd, chwila spokoju pośród chaosu. Wykorzystaliśmy go na całego, był to bardzo owocny okres. W dużym stopniu nawiązujemy do przyrody, bo w jej otoczeniu czujemy, że żyjemy najpełniej”. Ich miłość do środowiska wyczuwa się w „The Leopard and the Lung”, piosence, która opowiada o kenijskim aktywiście Wangari Maathai.

„Gdy nagrywaliśmy pierwszy krążek, byliśmy w trudnej, klaustrofobicznej sytuacji, przeżywaliśmy problemy osobiste. Myślę, że te uczucia odcisnęły piętno na albumie. „Wolf ’s Law” to kawałek, który dobrze odSłychać na nim frustrację i agresywność, zwierciedla ideę płyty. Epicka konstrukcja, które wtedy odczuwaliśmy”. Obecnie zaczynająca się wolnym tempem, wzniesiona wydaje się, że burza w życiu Walijczyków uci- na fundamentach smutnego i melancholijchła: „Zanim rozpoczęliśmy pracę nad tym LP, nego pianina oraz wzniosły głos Ritzy przepostaraliśmy się o spokój. Wytyczyliśmy chodzą w post-rockowy motyw, czysty hałas sobie bardzo wyraźną ścieżkę, co prze- i moc. „Ta piosenka dodaje otuchy, mówi łożyło się na większą pewność siebie – o rozbudzaniu nadziei w kimś, kogo kozarówno całego zespołu, jak i każdego chasz. Chodzi o to, by spróbować odzyz nas z osobna. Odrzuciliśmy wszystskać stracony czas”. Teledysk wyróżnia ko, co nas dręczyło. W rezultacie udało się niezwykłą wizualną plastycznością. „Klip nam się nagrać płytę, na której jesteśmy jest zachwycającym dziełem sztuki. Piobardziej wyważeni i pewniejsi siebie”. senka i teledysk były tworzone razem, ukazują cykle życia, jego dynamizm oraz Schemat pozostaje ten sam: słychać wciąż upływ czasu. Przedstawiają ziemską poostre, mocne riffy, ich znak firmowy. Grupa dróż każdej żywej istoty”. poszerza jednak swe horyzonty i zwiększa parametry. „Większa różnorodność instrumentacji, To bardzo liryczna praca o wymownej ambitniejsze kompozycje strunowe oraz ideologii: wychodzi od jednostki i kończy obecność chórków odróżniają tę pracę na tym, co globalne, snuje refleksje o spothe joy formidable

71

łeczeństwie konsumpcyjnym i ekologii oraz w oryginalny sposób pyta o ustalony ład i równowagę na świecie. „Kwestionujemy świat, który skupia się na sprawach materialnych: my nie będziemy go współtworzyć. Przeraża nas kultura celebrytów, wywyższanie osób i rzeczy, które są tego niegodne, ale broni je ich komercyjność. Nasza praca oferuje nam narzędzie, za pomocą którego wyrażamy swe rozczarowanie. Musimy być wierni własnym przekonaniom i głosić nasz punkt widzenia za pomocą muzyki”. Zespół nie jest otoczony aurą pretensjonalności, nie usiłuje kreować nowych tendencji, lecz stara się zmuszać swych słuchaczy do refleksji na temat uśpionego społeczeństwa, w którym żyjemy. „Muzyka niesie ze sobą przekaz. Chcemy rzucić ludziom wyzwanie: niech się zaangażują, zareagują, niech sami zaczną czuć. Chcemy pobudzić ich do działania”. Nadzwyczajny dryg do prac produkcyjnych jest bez wątpienia jedną z mocnych stron zespołu. „Wiemy, czego chcemy, i jesteśmy w stanie to osiągnąć, jak dotąd prawie nie potrzebowaliśmy pomocy z zewnątrz”. Zapytani o możliwość produkowania dla innych, twierdzą, że są otwarci na taką współpracę, lecz jeszcze nie teraz. „Nikt nas jeszcze o to nie poprosił. Ale nawet jeśli otrzymalibyśmy taką propozycję, raczej byśmy jej nie przyjęli. Nie mamy czasu na zajmowanie się czymkolwiek poza ostatnim projektem. Może kiedyś będziemy producentami innych zespołów, to może być nawet ciekawe”. Od momentu wydania pierwszego krążka zespół wyraźnie się rozwinął, przez dwa intensywne lata był supportem dla zespołów klasy Foo Fighters czy Muse. „To było wspaniałe doświadczenie, które umożliwiło nam zaprezentowanie naszej muzyki szerszemu gronu odbiorców, nowej publiczności. Był to okres absolutnych kontrastów, biorąc pod uwagę, że dostosowywaliśmy naszą trasę do koncertów Muse. Dlatego czujemy, że skorzystaliśmy na całego z obydwu tych światów: graliśmy dla olbrzymich tłumów, ale i dzieliliśmy się intymnością z ludźmi, którzy doceniają to, co robimy. Świetnie się bawiliśmy, zdobywając nową publiczność”.

www.thejoyformidable.com


clemens behr Tekst Carla Linares i Joanna Kowalczyk.

Streetartowy projekt Clemensa Behra łączy rzeźbę w stylu origami z grą kolorów i linii. Behr tworzy w ten sposób instalacje, przenoszące nas w zdeformowaną rzeczywistość kubistyczną, w której zaburzenia przestrzeni sprawiają, że sami musimy wyznaczyć granice pomiędzy realnością i tym, co nierealne oraz tym, co znajduje się w dwóch, a co w trzech wymiarach. Behr odkrywa na nowo proste materiały, tworząc skomplikowane, efemeryczne konstrukcje, w których zakłócenia przestrzeni zwodzą naszą percepcję rzeczywistości. Jak zdefiniowałbyś swoją sztukę? Jako skomplikowaną, tanią i improwizowaną.

Zawsze staram się tworzyć kolaże z papieru. Chcę uwzględnić różne punkty widzenia, mieć świadomość, że instalacja przekształci tymczasowo przestrzeń, w której się znajduje. Pragnę również pokazać, czym jest moja percepcja, to, co widzę ja sam albo to, co chciałbym, aby ludzie dojrzeli wewnątrz chaosu wytworzonego przez przeróżne okoliczności i zbieżności. Innym nieodzownym parametrem twoich dzieł jest ich własne otoczenie, to znaczy miejsce, gdzie wystawia się prace i od którego nabierają one charakteru oraz zyskują osobowość, wzbogacając tym efekt końcowy. Dlaczego miejsca publiczne odgrywają tak istotną rolę w twej twórczości?

W twoich pracach jednym z najbardziej widocznych parametrów jest objętość. Interesuje cię też sposób, w jaki linia na dwuwymiarowej płaszczyźnie może się składać, tak aby zawładnąć również trzecim wymiarem. Co cię skłoniło do tego, aby nadać sztuce ten trzeci wymiar? sztuka

Zazwyczaj szukam miejsc, które od samego początku zapowiadają dobre zdjęcia. Dobrze jest mieć przyjemną atmosferę wokół siebie, dzięki temu praca jest bardziej ciekawa. Potrafię bawić się otoczeniem i jestem w stanie robić to wszędzie. Jedyną niedogodnością 72

jest to, że muszę pracować w pośpiechu, nigdy nie da się przewidzieć, kiedy zła pogoda może popsuć ci pracę. Dlatego usiłuję skoncentrować się maksymalnie na montażu i wykonywać go jak najszybciej. Ulicę traktujesz jak płótno i część dzieła, nasycającą je znaczeniem i tworzącą kolejne punkty widzenia. Czy sztuka powinna być rozumiana jako narzędzie kulturowe, które musi zbliżyć się bardziej do szarego człowieka? Tak, ale szczerze mówiąc ta kwestia mnie nie interesuje. Fundamentalną częścią większości twoich prac są surowce przetworzone. Skąd to szczególne upodobanie do materiałów biodegradowalnych i tworzyw nadających się do ponownego użycia?

clemens behr

Zacząłem używać materiałów tego typu w 2008 r. Mieszkałem w Barcelonie i z braku pieniędzy musiałem szukać surowców na ulicy. Prawie każdego ty-



godnia znajdowałem coś przydatnego i w dodatku za darmo. Praca z tymi materiałami jest tańsza, bardziej ekscytująca, ponieważ nigdy nie wiesz, co napotkasz na ulicy. W pewnym sensie na podstawie tego, co znajdowałem projekt rozwijał się w taki czy inny sposób. Można by powiedzieć, że materiały były i nadal są wyznacznikami ostatecznego rezultatu. Najłatwiej jest posługiwać się papierem, lubię też wykorzystywać materiały codziennego użytku, które można z łatwością znaleźć lub zastąpić.

Nie wiem (śmieje się), to jest to, co kocham, co robię i co zamierzam robić zawsze. Opisanie dzieła czy scharakteryzowanie twórczości artysty za pomocą kilku wyrazów, które podsumowywałyby jego intencję, zawsze nastręcza trudności. Postawmy jednak wszystko na jedną kartę: czy etykieta, którą można by przykleić twoim dziełom, to trójwymiarowe graffiti? Niektóre dzieła nim są, inne nie. Bardzo lubię rysować, robić graffiti. Owszem, tworzę abstrakcyjne instalacje, jednak one różnią się od graffiti tym, że są bardziej tymczasowe i krótkotrwałe.

Jak planujesz swoje prace? Warunkuje je przestrzeń czy najpierw rodzi się potrzeba stworzenia czegoś, co następnie przystosowujesz do miejsca, w którym powstanie dzieło? Najpierw wybieram miejsce. Przestrzeń natomiast determinuje kolory i formy, których zamierzam użyć. Kiedy już wymyślę i zwizualizuję konkretny projekt, maluję brystole, przyklejam je na drewniane płytki i ostatecznie przychodzi czas na montaż.

Jak sądzisz, które z twoich dzieł jest najbogatsze w swym znaczeniu i najlepiej ciebie wyraża? Nie wiem, nie potrafiłbym wybrać tylko jednego. Staram się wkładać jak najwięcej energii w każdą pracę. Z biegiem czasu nauczyłem się doceniać bardziej małe projekty niż te o większej rozpiętości. Jak będzie wyglądać przyszłość Clemensa Behra?

Analizując inspirację i wpływy, którym podlegają twoje prace, można by powiedzieć, że opierają się one na japońskiej tradycji origami. Masz podobne wrażenie? Co wpływa na sztukę tak tajemniczą i różnorodną jak twoja? Czasami jest podobna do origami, ale ja traktuję ją raczej jako małe kawałki, które pasują do siebie i tworzą pewną całość. Tak naprawdę, nie jestem specjalistą w origami. Jeśli chodzi o inspirację, dostarczają mi jej w dużym stopniu ciekawe pod względem architektury

Jaką ma motywację i jaką potrzebę żywi Clemens Behr? Co skłania go do wyrażania się poprzez takie właśnie odcienie i formy geometryczne? sztuka

miejsca, muzyka, rozmowy z przyjaciółmi, sztuka Marcela Duchampa, a nawet rzeczy bardziej przyziemne, takie jak sklepy dla majsterkowiczów czy zabawki Transformers.

74

clemens behr

Chciałbym pracować z nowymi materiałami.Otworzę ekspozycje w Wielkiej Brytanii i dalej będę wystawiał w Berlinie, ucząc się nowych technik.


l贸pez munuera

75


LADY BOWIE

VINCENT URBANI Fotograf: Vincent Urbani — Stylista: Elisa Sedoni — Modelki: Elisa C - Lidia Makijaż: Giulia Cresci & Fabrizia Antonini — Stylista Fryzur Orange Look: Marco Tricca @Mael dla Wella Professionals Stylista Fryzur: Giulia Cresci — Sceneria: Ceri Vintage Showroom (Florencja), Idee Arreda & Decora (Perugia)


Sukienka Giacomo Lattari Po lewej: total look Giacomo Lattari


t-shirt Nadine leginsy i obuwie Pieces




20º Festival Internacional de Música Avanzada y New Media Art www.sonar.es

Barcelona 13.14.15 June

an event of

kraftwerk (3D show), pet shop boys, skrillex, paul kalkbrenner, justice dj set, jurassic 5, two door cinema club, soulwax, major lazer, hot natured, luciano, laurent garnier, bat for lashes, seth troxler, diplo, nicolas jaar, liars, skream, lindstrøm & todd terje, tnght, karl hyde, alunageorge, sherwood & pinch, maceo plex, modeselektor dj set, jamie lidell, busy p, gold panda, matthew herbert dj set, mary anne hobbs, derrick may, c2c, baauer, darkstar, raime, vatican shadow, delorean, foreign beggars, mykki blanco, breakbot, francesco tristano, dinos chapman, sound pellegrino thermal team, karenn, bambounou, ólafur arnalds trio, anstam, eats everything, la bien querida, oneman, objekt, bruna, pascal comelade & richard pinhas, bradien + eduard escoffet, vaal, fatima al qadiri, neuhen vs cardopusher, clockwork feat avatism, gluteus maximus, nacho marco, fantastic mr fox, christeene & many more. www.sonar.es an initiative of

associated media

also sponsored by

in collaboration with

collaborating media

supported by


piotr blamowski Tekst Anna Zalewska.

Piotr Blamowski zajmuje się projektowaniem mebli i wnętrz, nawiązując w swoich pracach do różnych stylów. Często są one eklektyczne, perfekcyjnie wykonane z doskonałych materiałów. Od 2010 r. tworzy również krótkie etiudy filmowe w ramach grupy Desing-Generation, którą współtworzy z operatorem Michałem Sterzyńskim. Razem nakręcili już ponad czterdzieści filmów, ciekawych, przyciągających estetyką, a nieraz szokujących. W MOCAK-u zaprezentowane są dwie wystawy Piotra Blamowskiego: „Design utopijny” i „Scenki obsesyjne”. Pierwsza składa się z zaprojektowanych obiektów użytkowych i dekoracyjnych, druga to zestaw etiud filmowych, które zostały stworzone w ramach grupy Design-Generation. Nazwa grupy informuje, że odnosi się ona do designu, jednak w pierwszej chwili trudno znaleźć połączenia między tymi dwoma aspektami twórczości.

sztuka

Można się zastanawiać, co je łączy. „Na pewno łączy je moja osoba. Wyobrażamy sobie, że miejsce urodzenia, przestrzeń w jakiej się wychowaliśmy nie mają wpływu na nasze późniejsze wybory. Oglądałem ostatnio film „Wielki Szu”, niespecjalnie interesowała mnie treść, przyglądałem się scenografii. Dzięki niej uświadomiłem sobie, że w naszym kraju od czasów powojennych królowały kryształy albo korzenioplastyka. Możemy się dzisiaj wysilać na wielki design, ale źródła mamy, jakie mamy. Oczywiście były wyjątki, na przykład Spółdzielnia Ład itp. Uważam jednak, że nie wychodziło to poza małe środowisko. Przestrzeń w moich filmach jest dla mnie designem”. Inną, wcześniejszą pracą Blamowskiego jest eklektyczna sofa, nawiązująca do stylu baroku. Dzieło z pewnością zachwycające

82

estetycznie, jednak niejednoznaczne w swoim wydźwięku. Można uznać, że odwrócono w nim dadaistyczny porządek, który do rangi sztuki podnosi zwyczajne przedmioty, dodając do nich ogromną nadbudowę estetyczną. Wydaje się to zabawą stylem, choć można się też doczytać opinii o wywoływaniu niepokoju u widza. „Sofy, pod jakąkolwiek postacią, nie są dla mnie zwyczajnymi przedmiotami. Załóżmy, że należę do grupy ludzi w dzieciństwie otoczonych właśnie kryształami i korzenioplastyką. I w tę przestrzeń, przestrzeń mojego rodzinnego domu, trafia prezent z Paryża. Zdjęcie. Wtedy był to dla mnie, małego dziecka cud nad cudami. Chyba w tym termometrze szukałbym odpowiedzi…”

Na wystawie „Design utopijny” można zobaczyć inne dzieła Piotra z tej dziedziny sztuki. Wernisaż łączy się z „Wszystko, na zawsze – dziś. Polski i brytyjski design zrównoważony”. Cha-


rakteryzuje się on chęciami ratowania planety, stosowaniem zasobów odnawialnych oraz eliminowaniem negatywnego wpływu na środowisko naturalne. Pytamy Piotra, czy utożsamia się z tymi postulatami . „Pewnie, że się utożsamiam, ale mam też świadomość, że to nic nie da. Ludzie będą kupować, a designerzy będą projektować. Można wymyślać krzesła, które rozpuszczą się w deszczu, ale i tak będziemy chcieli nowych przedmiotów ze względu na krótkotrwałe mody. Czy nam się to podoba, czy nie, designerzy przykładają do tego rękę. Sposób, w jaki projektuję nie przystoi do współczesności i stąd pewnie nazwa wystawy”. Druga wystawa zawiera krótkie filmy nakręcone przez Design-Generetion, którą Piotr tworzy razem z operatorem Michałem Sterzyńskim od 2010 r. „Znam Michała od bardzo dawna. Pokazał mi kiedyś swoje realizacje. piotr blamowski

Spodobały mi się. Od słowa, do słowa i pierwszy film mieliśmy za sobą. Nie mieliśmy żadnych założeń, można powiedzieć, że powstał dla „ jaj” ( jaja były głównym obiektem w pierwszym filmie)”. Bardzo ważnym elementem w filmach wydaje się muzyka. Czasem jest ona czystą ilustracją, czasem kontrastuje. Bywa również, że to muzyka nadaje przekaz, sens, co ma miejsce na przykład w wymownej etiudzie XXXV, ukazującej Chrystusa-skazańca. Po wypaleniu ostatniego papierosa, udaje się on na ukrzyżowanie przy dźwiękach chilijskiej pieśni rewolucyjnej „El pueblo unido jamas sera vencido”. „Muzykę wybieram intuicyjnie, czasami to utwór mnie inspiruje, a czasem na odwrót. Jeżeli chodzi o film XXXV, to właśnie muzyką chciałem podkreślić to, po której stro83

nie powinien być dla nas Chrystus. Na pewno nie po prawicy”. Etiudy Desing-Generation są często porównywane do reklam. W istocie można zauważyć pewne podobieństwa: nerwowość montażu, krótka forma, estetyka. „Te filmy są krótkie. Wymagają szybkiego montażu. Ogrom na w tym zasługa Michała, który pracuje w reklamie. Pewnie nakręcił już z tysiąc spotów. Lubię sposób jego kręcenia, przypomina mi to obrazy z filmów Eisensteina. Pamiętam jego pierwszy komentarz cytuję: »Piotr, tniemy to przy samej dupie«. Podobają mi się jego zbliżenia, ujęcia z różnych perspektyw. Późniejszy montaż podkreśla emocje. Kiedyś próbował wymigać się od montażu, nie zgodziłem się”.


Istotną rolę w filmach pełni seksualność. Przyjmuje ona rozmatie formy. „To zależy. Seks może być placem zabaw, może też być piekłem. Znam oba, wolę ten środkowy, o którym nie będę mówił”. Za to my możemy zobaczyć w etiudach różne wydania seksu według Piotra. Szczególną uwagę przykuwają zwłaszcza elementy humorystyczne, przywodzące na myśl porządek karnawału. Doskonałym tego przykładem jest etiuda X, gdzie ukazana jest scena rodem z komedii dell’ arte, maską wenecką przypominającą męskie genitalia.

sztuka

Szczególnie interesujące pod względem uśpionych popędów, czyhających gdzieś tam w naszej nieświadomości, freudoskim id, są etiudy XV i XVI, składające się na jedną historię. Można tu zauważyć pewne elementy z „Psychozy” Hitchcocka. „Nie myślałem o „Psychozie”, ale kto wie...” Mimo to, trudno nie zauważyć podobieństw. Pierwszym jest piwnica, gdzie znajduje się para więzionych, skutych łańcuchami ludzi. Drugim jest głos matki bohatera‑oprawcy, której jednak nie widzimy. Trzeba przyznać, że są to mocne sceny. „Przez lata spotyka84

łem się z pewną „Panią”. Zadawałem mnóstwo pytań, na które nigdy nie dostałem odpowiedzi. Powiedziała kiedyś, cytuję: »Panie Piotrze, to jest tylko w Pana głowie«. Pomyślałem wtedy – a gdzie to ma być?” Nawiązanie do „Psychozy” nie jest jedynym odniesieniem do kultury popularnej. „Jeżeli chodzi o kulturę, to profesor od tego przedmiotu, wiedząc z kim ma do czynienia, stawiał mi oceny za minimum wiedzy i jakość lektur, które sobie sam


wybierałem. Powiedział kiedyś, cytuję: »Piotrze, artysta nie musi być intelektualistą, proszę o indeks – cztery«”. A jednak, wydaje się, że czerpie z niej garściami, bawiąc się jej elementami, przestawiając klocki tak, aby nadać danemu jej elementowi nowy sens. Oprócz kultury, w etiudach Desing-Generation, na warsztat jest brana również historia, często poddawana mityzacji. Wykorzystane zostały do tego m.in.: postać Chrystusa, żołnierzy z II wojny światowej, a nawet rycerzy. Dostają

piotr blamowski

oni nowy kod, zmieniając znaczenie mityzacji, której zostali poddani. „Myślę, że nie tworzę niczego nowego. Czasami mam do siebie pretensję, że grzebię w stereotypach. Nic prostszego, jak wybrać sobie bohatera i umieścić go w innej przestrzeni niż to, do której do tej pory w świadomości widza przynależał”. Filmy Design-Generation przypominają czasem mity lub baśnie. Dzieje się tam wiele fantastycznych rzeczy, często umieszczane są w nich archetypy lub mityczne stworzenia. Do tego

85

w etiudach praktycznie nie występują zwierzęta, a ich funkcję pełnią ludzie. „Koń który mówi! Ile bym dał żeby posiąść umiejętność pracy ze zwierzętami”. Na koniec pytamy Piotra, które wideo jest jego ulubionym. Zawsze najnowsze.


Wiosna Lato

shopping

Sukienka Levi’s

shopping

86

Kobieta 2013


Torba Karl Lagerfeld Sweterek Adidas Original

Bluzka Franklin & Marshall

Obuwie United Nude

Kurtka Odd Molly

Bluzka Vans

Obuwie United Nude

Kurtka Kombokolor

Sukienka Levi’s

Obuwie Levi’s

Kurtka Herno

kobieta

T- Shirt Diesel

87


Obuwie Vans

T- Shirt Pan tu nie stał

Koszula Franklin & Marshall

Obuwie Converse

Obuwie Nike

Koszula Dr. Denim

T- Shirt Carhartt WIP

Koszula Levi’s

T- Shirt Adidas Original

Obuwie Onitsuka Tiger

Kurtka Turbokolor

shopping

Kurtka Carhartt WIP

88


Wiosna Lato

shopping

Koszula Carhartt WIP

mężczyzna

89

Mężczyzna 2013


Dołącz do nas! www.facebook.com/ladosmag

staff

LADOS MAGAZINE POLSKA Kontakt polska@ladosmagazine.com

Dołącz do nas! www.facebook.com/ladosmag

Redaktor naczelny Alvaro Frechilla alvaro@ladosmagazine.com Kierownik ds. reklamy Witold Ślirz witold@ladosmagazine.com +48 609 999 993

LADOS MAGAZINE HISZPANIA Główny koordynator José Ugidos

Doradca ds. reklamy Anna Kałamarz anna@ladosmagazine.com +48 780 550 569 Korekta i edycja tekstu Aleksandra Religo

Redaktor naczelny J. M. Fernández Doradca ds. gastronomii Jesús Ramiro Flores Doradca ds. mody María Mateos

Tłumaczenie Adrianna Sasin Małgorzata Michalik Joanna Kowalczyk

Doradca ds. sztuki Sofía Valdezuela

Dołącz do nas! www.facebook.com/ladosmag

Doradca ds. muzyki Javier Mielgo

Projekt graficzny cordova — canillas www.cordovacanillas.com

Współpracownicy — Małgorzata Mróz, Wojciech Kawecki, Mateusz Mondalski, Anna Wasążnik, Piotr Strzemieczny, Anna Zalewska, Miłosz Karbowski, Artur Piątkowski, Marek Kornacki, Marcin Staszewski, Carla Linares, Beatriz Ahijón, Jaime Suárez, Alejandro Rubio, David Moreu, Miguel Diaz.

Wydawnictwo: WIA Media. Magazyn Lados nie ponosi odpowiedzialności za poglądy swych współpracowników publikowane na łamach pisma. Kopiowanie, w całości lub częściowo, tekstowej i graficznej zawartości niniejszej publikacji lub jej elektronicznego wydania bez zgody redaktora naczelnego oraz autora jest surowo zabronione.


tickets:

s

Discover a fascinating exhibition:

Sponsored by:

Discover a fascinating exhibition:

ne de la Ville de Paris, Paris-Musées, and the Guggenheim Museum Bilbao.

tickets:

ne de la Ville de Paris, Paris-Musées, and the Guggenheim Museum Bilbao.

Sponsored by:

Exhibition organized by the Musée d’Art moderne de la Ville de Paris, Paris-Musées, and the Guggenheim Museum Bilbao.

s

Discover a fascinating exhibition:

www.guggenheim-bilbao.es

Sponsored by:

www.guggenheim-bilbao.es

Discover a fascinating exhibition: Exhibition organized by the Musée d’Art moderne de la Ville de Paris, Paris-Musées, and the Guggenheim Museum Bilbao.

Sponsored by:


www.ladosmagazine.pl


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.