Nowy Obywatel 37(88) / Zima 2021 - zajawka

Page 1

nr 37 (88) ZIMA 2021

cena 18 zł

(w tym 8% vat)

USA

POLSKA (bez) PRZEMYSŁU


PROŚBA O POMOC Sytuacja finansowa naszego czasopisma jest bardzo ciężka i jeśli nie otrzymamy pomocy od osób sympatyzujących z nami, będziemy zmuszeni zakończyć działalność. Różne wpływy – ze sprzedaży czasopisma, ze sporadycznych niewielkich dotacji – nie pokrywają wszystkich kosztów i konieczności ponoszenia ich co miesiąc. Lokal redakcyjny, telefony, druk, księgowość, obsługa biura, bardzo skromne wynagrodzenia – wszystko to oznacza stałe wydatki. Mimo ograniczenia ich do minimum, nasze czasopismo w ostatnich latach było rozwijane: od roku 2015 jego sprzedaż w sieci Empik wzrosła dwukrotnie, a liczba prenumeratorów – ponad dwukrotnie. To wszystko niestety w niewielkim stopniu przekłada się na kondycję finansową. Marża pośredników, wzrost cen różnych usług i opłat oraz utrzymanie ceny pisma tak, żeby nie była zbyt wysoka dla uboższych odbiorców – sprawiają, że nasza sytuacja jest kiepska. Inne czasopisma utrzymują się z drogich reklam opłacanych przez biznes, z hojności zamożnych politycznych przyjaciół lub ich twórcy mają więcej prywatnych środków i możliwości niż my. Jeśli „Nowy Obywatel” ma się nadal ukazywać, potrzebna jest Wasza pomoc. Po kolejnej redukcji kosztów (w tym kolejnej zmianie siedziby redakcji na tańszą), musimy każdego miesiąca mieć co najmniej 4 tysiące złotych, aby opłacać najbardziej konieczne wydatki, a do jako tako stabilnego funkcjonowania potrzeba nam 6 tys. każdego miesiąca. Oznacza to, że konieczne jest znalezienie co najmniej 200 osób, które co miesiąc będą nas wspierały cykliczną darowizną w wysokości 20-30 zł, niezależnie od środków, jakie pozyskujemy czasami z innych źródeł. Oczywiście wielu osób nie stać na taki wydatek, ale mogą przekazywać mniejsze kwoty (5 czy 10 zł każdego miesiąca), a z kolei zamożniejsi – wpłacać więcej. Wystarczy ustawić zlecenie stałego przelewu ze swojego konta. 200 osób to nie tak dużo, ale zarazem sporo – jeśli każda pomyśli, że nie wpłaci, bo na pewno ktoś inny to zrobi, wówczas nie uzbiera się grono niezbędne do uratowania nas. Jeśli możesz nas wspierać – zrób to bez oglądania się na innych. Prosimy o wpłaty na konto: Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom”, Bank Spółdzielczy Rzemiosła w Łodzi, numer rachunku: 78 8784 0003 2001 0000 1544 0001 – koniecznie z dopiskiem „Darowizna na cele statutowe”. Od Was zależy, czy niniejszy numer „Nowego Obywatela” będzie ostatnim.

Remigiusz Okraska redaktor naczelny „Nowego Obywatela”


EDYTORIAL

1

Trzeba myśleć o przemyśle Remigiusz Okraska

C

zęsto przejeżdżam obok ruin fabryki, w której poznali się moi rodzice. Stoją jeszcze resztki kilku hal i innych budynków, coraz bardziej ginąc w gąszczu roślinności; reszta już zburzona, zapadnięta, rozszabrowana przez potrzebujących każdego grosika. Ta fabryka przetrwała dwie wojny światowe i rozmaite zawirowania dziejowe. Nie przetrwała inwazji liberalizmu po roku 1989. Nie była duża jak na realia epoki przemysłowej. Na trzy zmiany pracowało w niej w szczytowym momencie 400 osób. To wystarczyło, żeby pół dzielnicy miało pracę na miejscu. Bez konieczności dojeżdżania do innych dzielnic, do innych miast, a co dopiero mówić o innych regionach czy krajach, gdzie dzisiaj wędrują za chlebem młodzi ludzie z tej samej dzielnicy. Produkowała to, czego używa się do dzisiaj. Tyle że dzisiaj przyjeżdża to z Chin. Może i taniej, ale zwykle gorszej jakości. Jednak nawet to „taniej” oznacza tylko tyle, że nikt nie policzył, ile traci się bez tylko tej jednej fabryki. Na braku pracy na miejscu. Na braku podatków lokalnych i centralnych. Na tym, że w epoce kryzysu ekologicznego wozimy proste produkty przez pół świata, czyli zużywamy surowce i energię na transport, a emitujemy zanieczyszczenia. Na tym, że nie ma już przy zakładzie kina, przychodni, biblioteki, imprez sportowych, życia społecznego. Na tym, że lokalne sklepy nie zarabiają na wydawaniu pracowniczych pensji. Na tym, że młodzi nie widzą przyszłości na miejscu, więc uciekają. Zostają niemal sami starsi ludzie. Nie liczy się w tym równaniu jeszcze i tego, że w duszach odkłada się czarny, smolisty osad beznadziei, braku perspektyw, frustracji. Albo i wkurzenia. Którego z kolei nie rozumieją syci, świetnie ustawieni, delikatni i wrażliwi ludzie z odległych stolic i bogatych miast. Zasmuceni i zdegustowani tym, jacy tutaj w interiorze jesteśmy nieprzyjemni, jak nieładnie mówimy i myślimy, na kogo głosujemy i kogo nienawidzimy.

Albo zszokowani tym, ile zarabiamy: „to za takie pieniądze da się żyć?”. Takie refleksje nie były mile widziane w III RP. Traktowane jak „oszołomstwo”, zbywane złotymi myślami w rodzaju „świat idzie do przodu”, portretowane jako nieżyciowy sentymentalizm itp. Ewentualnie kwitowane opowieściami, że jedno upada i odchodzi, ale inne powstaje. Cóż, w wielu miejscach nie powstało nic w zamian – lub tylko niewiele. A i to „niewiele” oznaczało zazwyczaj enklawy harówki i wyzysku. Opowieść o przemyśle to nie tylko wspomnienia o „starych dobrych czasach”. To także temat teraźniejszości i przyszłości. Czy jest praca i czy jest nie tylko w metropoliach. Czy jest ona w przyzwoitych warunkach i dobrze płatna. Czy są perspektywy i czy jest stabilizacja. Czy są porządne podatki lokalne i krajowe od porządnych zysków. Czy mamy szanse na rozwój. Czy potrafimy zaspokoić własne potrzeby – pandemia pokazała, że w Polsce i Europie zaczyna brakować wielu ważnych rzeczy, bo już nie produkuje się ich tutaj. Przemysł to przyszłość i temat nie z dawnych lat, lecz z nadchodzących czasów. Tej kwestii poświęciliśmy niniejszy numer „Nowego Obywatela”. Piszemy o przemyśle dawnym i o jego zniszczeniu. O tym, kto, dlaczego i w imię czego to zrobił. Czym to poskutkowało. O przemyśle obecnym i o kierunkach jego rozwoju. O pracownikach tego sektora. O tym, co powinniśmy zrobić, żeby nie być krajem montowni, dyskontów, centrów logistycznych, call centers i stacji serwisowania TIR-ów wożących produkty ze wschodu na zachód lub odwrotnie. Wiele jest tematów ważnych. Ten jest jednym z najważniejszych. Zapraszam do lektury! PS. Jeśli „Nowy Obywatel” ma się nadal ukazywać i poruszać tematy, jakich wcale lub prawie nie znajdziecie w innych mediach, potrzebne jest Wasze wsparcie – spójrzcie proszę na sąsiednią stronę.


2

SPIS TREŚCI 5 Przemysł i państwo

5

FILIP LEŚNIEWICZ

14 Wyjść z peryferii rozwoju

wywiad

Z PROF. DR. HAB. TOMASZEM GRZEGORZEM GROSSE ROZMAWIA FILIP LEŚNIEWICZ

22 Współczesne problemy i wyzwania rozwoju przemysłu w Polsce PROF. DR HAB. PRZEMYSŁAW ŚLESZYŃSKI

Wolny rynek, wbrew temu, co twierdzą jego apologeci, wydaje się raczej sprzyjać reprodukcji peryferyjnej pozycji niż nadganianiu strat i konwergencji gospodarczej z krajami wysokouprzemysłowionymi.

28 Ludzkie resztki starego świata KACPER LEŚNIEWICZ

42 Krótka historia dewastacji

wywiad

14

Z DR. HAB. PAWŁEM SOROKĄ ROZMAWIA MAGDALENA OKRASKA

Od kosztów gospodarczych w nie mniejszym stopniu istotne były koszty społeczne – jakie straty ponieśli ludzie i jak to wpłynęło na zaspokojenie ich potrzeb.

52 Nie ma i nie będzie – bawełny i żakardu MAGDALENA OKRASKA

Jedna z pracownic odpowiedziała: „Ty głupku – jacy oni nasi? Obaj doskonale wiedzą, że tkacz na starość jest głuchy, ślepy, ma żylaki i pylicę płuc. Jednak żaden z nich nie ujmie się za nami, będą załatwiać swoje interesy […] Zobaczysz – pogadamy za kilka lat”. Stara włókniarka miała całkowitą rację – niemal dokładnie od tamtej chwili rozpoczęła się lawinowa likwidacja przedsiębiorstwa i totalna wyprzedaż majątku zakładowego.

68 Bezludna „ziemia obiecana” DR MAGDALENA REK-WOŹNIAK

Dzięki licznym badaniom coraz lepiej rozumiemy, w jaki sposób legitymizowano w Polsce przemiany wolnorynkowe. Na przykład jaką rolę odgrywali w tym procesie akademiccy specjaliści, którzy równie chętnie, co bezpodstawnie snuli wywody o „cywilizacyjnej niekompetencji” rzesz ludzi doświadczających strukturalnego bezrobocia czy zmuszonych utrzymywać się z bardzo niskich dochodów.

NOWY

BYWATEL · NR 37 (88) ZIMA 2021

Buntujemy się, jak przez wieki, przeciwko zależności politycznej, a nie próbujemy przepracować w żaden sposób modelu rozwoju gospodarczego. Słyszymy często od polityków o potrzebie suwerenności. Ale ona jest rozumiana przede wszystkim w kategoriach geopolitycznych, a brakuje właśnie perspektywy ekonomicznej.

22 W państwie polskim doszło do jednej z najgłębszych dezindustrializacji w historii powojennej Europy. Przy braku polityki proprzemysłowej w początkowym okresie transformacji, likwidacji lub upadkowi uległy nie tylko kapitało- i generalnie zasobochłonne branże przemysłu ciężkiego, ale także dziedziny stosunkowo technologicznie zaawansowane u schyłku lat 80. ubiegłego wieku, jak np. przemysł precyzyjny i farmaceutyczny.

28 Żeby lepiej zrozumieć pochodzenie i źródła wyrażanych politycznie emocji niezbędne jest osadzenie ich na gruncie różnic klasowych. Bez odrobienia tej lekcji dezindustrializacja jako proces społeczno-ekonomiczny i kulturowy będzie rodzić kolejne dalekosiężne konsekwencje polityczne. A nam pozostanie przepełnione pogardą oburzenie ze strony liberalnych elit wobec ofiar „reform”.


3

76 Wybór między dobrem a złem. Polityka przemysłowa i (dez)industrializacja w Europie Środkowo-Wschodniej

108 Kraj (wciąż) śmieciowej pracy DR KAROL MUSZYŃSKI

NEBOJŠA STOJČIĆ, ZORAN ARALICA

Przez długi czas kraje Europy ŚrodkowoWschodniej były znane jako producenci standaryzowanych towarów o niskiej wartości dodatkowej. Nawet kraje, które w drugiej dekadzie transformacji przeniosły się do bardziej zaawansowanych technologicznie segmentów rynku, w wielu sektorach wciąż bazowały na montowaniu produktów z gotowych podzespołów lub na konkurowaniu niskimi cenami osiąganymi głównie dzięki niskim kosztom pracy.

Choć za część dynamiki wzrostu wykorzystania śmieciowego zatrudnienia odpowiadają szersze trendy gospodarcze, to jednak fundamentalną rolę odegrała w tym polityka państwa, które dopuściło lub wręcz stymulowało rozwój zatrudnienia śmieciowego.

118 Niejednoznaczny przypadek przemysłu obronnego DR JAN PRZYBYLSKI

Wysiłek na rzecz modernizacji Wojska Polskiego przyniósł niemałe, choć wciąż dalece niewystarczające efekty. Zakupy te łączy, poza wniesieniem niekwestionowanej wartości bojowej, co najwyżej pomocniczy udział polskiego przemysłu zbrojeniowego.

84 Jak rzucam twoimi paczkami. Opowieść z pracy w magazynie firmy kurierskiej

128 Dlaczego Niemcy Wschodnie przegrały LOREN BALHORN

MICHAŁ BAGH

W pewnym momencie zaczynasz się zastanawiać, czy nie położyć głowy na rolkę i liczyć, że jakaś paczka cię zmiażdży, ale to niemożliwe, więc chowasz się w sobie i wewnętrznie płaczesz. Mimo że kosze to najlepsze miejsce do pracy, to i tak po czasie go nienawidzisz, jak wszystkiego innego.

96 Związkowe ewolucje

wywiad

Z PROF. DR HAB. WIESŁAWĄ KOZEK ROZMAWIA MICHAŁ MALESZKA

Z punktu widzenia związków zawodowych była to prywatyzacja, ale już wtedy nie dało się utrzymać skali działania wielkich fabryk. W świecie dokonywał się downsizing. Firmy przemysłowe zaczynały działać bardziej sieciowo. Zaczynano wykorzystywać nowoczesną technikę i duże przedsiębiorstwa w Polsce kurczyły się nie tylko dlatego, że je prywatyzowano, ale także ze względu na szersze trendy gospodarcze.

Miliony ludzi w NRD i innych krajach socjalistycznych przez dziesięciolecia aktywnie wspierały i identyfikowały się z systemem, choć w różnym stopniu. Czy naprawdę mamy wierzyć, że wszystkim zrobiono pranie mózgu? A może jednak istniały jakieś elementy życia we wschodnioniemieckim społeczeństwie, które doprowadziły do powstania takiego wsparcia? Z polski rodem

136 O Polskę bez dysproporcji. Eugeniusza Kwiatkowskiego program przezwyciężenia słabości społeczno-gospodarczej DR HAB. RAFAŁ ŁĘTOCHA

Problematu polskiego nie rozwiązuje umożliwienie kapitalizacji i narastania dobrobytu wśród nielicznych, najwyższych klas posiadających; wysiłek ten musi się skierować w stronę chłopa polskiego i w szerokie rzesze pracujące, gdyż tu leżą nie tylko wszystkie żywotne siły państwa, ale równocześnie i najbardziej istotne warunki rozwoju całej produkcji.


NOWY

BYWATEL  NR 37 (88) · ZIMA 2021

SPIS TREŚCI

Redakcja, zespół i stali współpracownicy Remigiusz Okraska (redaktor naczelny) Mateusz Batelt, Joanna Duda-Gwiazda, Bartłomiej Grubich, Katarzyna Górzyńska-Herbich, Konrad Hetel, prof. Monika Kostera, dr hab. Rafał Łętocha, Szymon Majewski, dr Tomasz S. Markiewka, dr Łukasz Moll, Bartłomiej Mortas, Krzysztof Mroczkowski, Magdalena Okraska, dr Jan Przybylski, Mateusz Różański, Marceli Sommer, Szymon Surmacz, Karol Trammer Nowy Obywatel ul. Daszyńskiego 55, 42-400 Zawiercie, tel. 530 058 740 propozycje tekstów: redakcja@nowyobywatel.pl reklama, kolportaż: biuro@nowyobywatel.pl

nowyobywatel.pl ISSN 2082–7644 Nakład 1500 szt. Wydawca Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom” ul. Daszyńskiego 55, 42-400 Zawiercie Redakcja zastrzega sobie prawo skracania, zmian stylistycznych i opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do druku. Materiałów niezamówionych nie zwracamy. Nie wszystkie publikowane teksty odzwierciedlają poglądy redakcji i stałych współpracowników. Przedruk materiałów z „Nowego Obywatela” dozwolony wyłącznie po uzyskaniu pisemnej zgody redakcji, a także pod warunkiem umieszczenia pod danym artykułem informacji, że jest on przedrukiem z kwartalnika „Nowy Obywatel” (z podaniem konkretnego numeru pisma), zamieszczenia adresu naszej strony internetowej (nowyobywatel.pl) oraz przesłania na adres redakcji 2 egz. gazety z przedrukowanym tekstem. Sprzedaż „Nowy Obywatel” jest dostępny w prenumeracie zwykłej i elektronicznej (nowyobywatel.pl/sklep), można go również kupić w sieciach salonów prasowych Empik oraz w sprzedaży wysyłkowej.

Z polski rodem

146 Aby wyzwolić robotników z ciemnoty”. Działalność Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego w Polsce międzywojennej PRZEMYSŁAW KMIECIAK

Udało się objąć siecią oddziałów niemal cały kraj. W różnych przejawach działalności towarzystwa uczestniczyły rokrocznie dziesiątki, a nawet setki tysięcy osób, nabywając wiedzy zarówno teoretycznej, jak i praktycznej, a także biorąc udział w wydarzeniach o charakterze kulturalnym czy sportowym. Idea TUR spotkała się z dużym entuzjazmem środowisk robotniczych, a wielu robotników, zwłaszcza młodych, dzięki towarzystwu po raz pierwszy zetknęło się z oświatą i kulturą, przyswajając jednocześnie określoną postawę etyczno-ideową.

156 Poczucie proporcji GILBERT KEITH CHESTERTON

Będzie szukał możliwie jak największych uproszczeń, systematyzacji, jednego, jasnego planu dla wszystkich. Będzie szukał, lecz go nie znajdzie; przynajmniej nie u mnie. Bo jeśli modlę się o ocalenie, to dokładnie przed tą jasnością i jednolitością pragnę być ocalony, i dumny będę, jeśli zdołam ocalić przed nią choćby jednego człowieka.

okładka, skład, opracowanie graficzne Bartłomiej Mortas (behance.net/bartekmortas), Designed by Freepik Druk i oprawa Drukarnia READ ME w Łodzi 92–403 Łódź, Olechowska 83 druk.readme.pl

164 Wiersze z roku 2025. O poezji Jana Rojewskiego PAWEŁ KACZMARSKI

Jego wiersze w oczywisty sposób chcą raczej mówić konkretne rzeczy o konkretnych problemach, niż stanowić prostą relację ze świata. Biograficzny ton czy reportażowa konwencja okazują się tu po prostu przydatnymi narzędziami.

166 Wiersze JAN ROJEWSKI

Śmierć przyszła 30 lipca 2021 roku, ale nie do mnie. Tego dnia zginął Dmytro Nikiforenko zamordowany przez wrocławską policję Dofinansowano ze środków Ministerstwa Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu

Jeśli mogę jakoś wykorzystać te kilka kartek papieru, to chciałbym wspomnieć jego imię.


5

Przemysł i państwo Filip Leśniewicz Fot. Tomasz Chmielewski


6

N

iedobory na rynku półprzewodników spowodowały w roku 2021 problemy w produkcji telewizorów, sprzętu domowego czy samochodów. Produkcję wstrzymywały lub ograniczały m.in. fabryki Mercedesa, Toyoty i Forda. O wpływie niedoboru półprzewodników na produkcję telewizorów czy smartfonów poinformował Samsung. O tym, że produkcja półprzewodników jest kluczowa dla współczesnej gospodarki świadczą nie tylko rozmiary rynku czy rekordowe zamówienia, ale również strategiczne plany inwestycyjne czynione przez poszczególne państwa. Amerykański Senat przyjął w czerwcu ustawę kierującą ponad 50 mld dolarów na rozwój i produkcję półprzewodników w Stanach Zjednoczonych. Korea Południowa, m.in. wraz z nakładami Samsunga i SK Hynix, czyli dwóch wiodących firm jeśli chodzi o produkcję półprzewodników, zamierza zainwestować w tę technologię 450 mld dolarów do 2030 r. Chiny w XIV planie pięcioletnim zakładają, że do 2025 r. zainwestują w krytyczne technologie, wśród których wymienione zostały półprzewodniki, ponad 1,4 bln dolarów. Natomiast UE chce do 2030 r. produkować najbardziej zaawansowane technologicznie półprzewodniki oraz zwiększyć swój udział w wartości produkcji do 20 proc. (z obecnego poziomu mniejszego niż 10 proc.). Choć produkcja półprzewodników jest specyficzna ze względu na swoje technologiczne zaawansowanie i znaczenie dla rywalizacji międzynarodowej, stanowi ona jednocześnie bardzo dobrą egzemplifikację roli, jaką przemysł odgrywa we współczesnej gospodarce. Gospodarce w trakcie czwartej rewolucji przemysłowej, która charakteryzuje się dużo większym wykorzystaniem wiedzy i potencjału intelektualnego pracowników w porównaniu do przemysłów wiodących w przeszłości, gdzie występowało duże zapotrzebowanie na surowce, energię i siłę roboczą (Karpiński, 2018). Żeby wieść prym w tak zaawansowanym technologicznie przemyśle (czy też w przemyśle w ogóle), nie wystarczy mieć jedynie odpowiednich zasobów kapitału finansowego. Potrzebne do tego są również instytucje naukowo-badawcze, odpowiednio wykwalifikowani pracownicy, wystarczająco zaawansowane zaplecze techniczno-maszynowe itp. A także rynek wewnętrzny, który będzie mógł nabywać produkty tworzone na miejscu, prowadząc jednocześnie do akumulacji kapitału. Do rozwoju takich rodzajów kapitałów, które stanowią o kondycji gospodarek wysoko NOWY

BYWATEL · NR 37 (88) ZIMA 2021

Fot. Remigiusz Okraska

rozwiniętych, nie wystarczą jedynie siły rynkowe, szczególnie w krajach takich jak Polska, czyli na gospodarczych (pół)peryferiach. Nie oznacza to jednak fatalizmu. Gospodarki mogą doganiać kraje wysokouprzemysłowione, wydaje się jednak wątpliwe, by stało się to w ramach porządku leseferystycznego. Wolny rynek, wbrew temu, co twierdzą jego apologeci, wydaje się raczej sprzyjać reprodukcji peryferyjnej pozycji niż nadganianiu strat i konwergencji gospodarczej z krajami wysokouprzemysłowionymi. Dzieje się to nie tylko w związku z ekspansją lepiej zorganizowanego kapitału państw wysoko rozwiniętych i wypieraniu mniej konkurencyjnych przedsiębiorstw państw peryferyjnych, ale również m.in. w związku z oparciem się krajów peryferyjnych na logice wykorzystywania swoich przewag komparatywnych. Teoria przewag komparatywnych, której autorstwo jest przypisywane Davidowi Ricardo, a więc


7

przedstawicielowi ekonomii klasycznej, opiera się na kosztach alternatywnych. „W tym przypadku dla kraju, który nawet wszystkie towary będące przedmiotem wymiany międzynarodowej mógłby produkować taniej niż jego partnerzy, opłaca się sprowadzać z zagranicy towary, produkowane stosunkowo mniej korzystnie, po to, by wysyłać inne, produkowane bardziej korzystnie” (Jankowiak, 1959). Idąc tym rozumowaniem i biorąc pod uwagę bieżący stan międzynarodowego podziału produkcji z perspektywy państwa (pół)peryferyjnego, jakim jest Polska, bardziej korzystne staje się importowanie np. robotów przemysłowych czy komputerów, ponieważ produkcja wyrobu końcowego w Polsce od podstaw byłaby nieporównywalnie bardziej kosztowna niż sprowadzenie ich np. z Niemiec czy z Korei Płd. Inwestycje w odpowiednią infrastrukturę, centra badawczo-rozwojowe, technologie czy wyszkolenie inżynierów na odpowiednim poziomie – to wszystko jest finalnie

droższe niż zakup gotowego produktu w krajach wyspecjalizowanych w jego wytwarzaniu. Jednocześnie, dzięki dobrze rozwiniętemu przemysłowi meblarskiemu oraz niektórym sektorom rolnictwa, opłaca się kupować u nas meble czy np. pieczarki lub jabłka. Zamiast myśleć o robotach czy komputerach, skupmy się zatem na produkcji mebli i powoli, dzięki akumulacji kapitału, będziemy inwestować ten kapitał w nowe branże oraz formy produkcji i przesuwać się w górę jeśli chodzi o produkcyjne łańcuchy wartości. Dobrze tę perspektywę wyrażają słowa Justina Lin z dyskusji, jaką prowadził z Ha Joon Changiem (Lin, Chang, 2009): „Wraz ze wzrostem konkurencyjnych gałęzi przemysłu i firm będą one zdobywać większy udział w rynku i tworzyć największą możliwą nadwyżkę ekonomiczną w postaci zysków i wynagrodzeń. Reinwestowanie nadwyżki daje również najwyższy możliwy zwrot, ponieważ struktura przemysłowa jest optymalna dla tej struktury kapitałowej. W miarę upływu czasu strategia ta pozwala gospodarce na akumulację kapitału fizycznego i ludzkiego, modernizację struktury wyposażenia i struktury przemysłowej oraz zwiększenie konkurencyjności krajowych firm w zakresie produktów bardziej kapitałochłonnych i wymagających wysokich kwalifikacji”. Tym, czego nie zauważa Lin, są następujące kwestie: 1) niejednolitość kapitału, czyli, co za tym idzie, akumulacja pewnych rodzajów kapitałów, a innych nie, 2) sposób wykorzystywania nadwyżek kapitałowych oraz jego wpływ na wynagrodzenia i inwestycje, 3) sposób wykorzystania nadwyżek na konsumpcję. Kapitał nie ma jednolitej postaci. Jest to abstrakcyjne pojęcie opisujące różne rodzaje kapitałów. Jasno wyraził to w przywoływanej debacie Ha Joon Chang (Lin, Chang, 2009): „Kapitał jest akumulowany w konkretnych formach, takich jak narzędzia mechaniczne dla przemysłu części samochodowych, piece czy maszyny tkackie. To oznacza, że nawet jeśli kraj ma odpowiedni stosunek kapitału do pracy (capital labour ratio) dla przemysłu samochodowego, nie może wejść do tego przemysłu, jeśli kapitał ten został zakumulowany w formie, powiedzmy, maszyn tkackich”. Co za tym idzie i co równie istotne, akumulacja na peryferiach gospodarczych różni się od akumulacji w centrum nie tylko skalą, ale również jakością. Kapitał akumulowany w aktywności gospodarczej nie wymagającej wysokich nakładów wiedzy i technologii, nie prowadzi automatycznie do jego


8

jakościowej poprawy. Przedsiębiorstwa działające jako poddostawcy, albo nawet jako producenci, ale produktów niskozaawansowanych technologicznie, opierający swą konkurencyjność na taniej sile roboczej, nie będą akumulowały kapitału w postaci zaawansowanych technologii czy dużej wiedzy pracowników. Wręcz przeciwnie, ich interesy oraz pozycja oparta na wykorzystywaniu przewag taniej siły roboczej wraz ze zwiększającą się ich siłą w ramach akumulacji kapitału ekonomicznego, finansowego, mogą prowadzić do wywierania większej presji politycznej na obniżanie wymagań związanych z warunkami pracy, a tym samym utwierdzać swoją peryferyjną pozycję w międzynarodowym podziale pracy. Jednocześnie więc nadwyżki kapitałowe nie muszą mieć żadnego odzwierciedlenia w wynagrodzeniach pracowników. Co więcej, zamiast jakiejkolwiek akumulacji mogą one być wykorzystywane do takiego rodzaju konsumpcji, który nadwyżki transferuje do krajów centrum z racji tego, że tam tworzą się wiodące modele konsumpcji – jednocześnie tworząc nowe modele produkcji. Zwrócił na to uwagę jeden z brazylijskich ekonomistów, Celso Furtado, odnosząc się również do wspomnianego prawa Ricarda: „Prawo »korzyści komparatywnych«, tak dobrze zilustrowane przez Ricarda na przykładzie handlu angielsko-portugalskiego, dawało przekonujące uzasadnienie dla tych międzynarodowych specjalizacji [produkcji – przyp. F. L.], ale pomijało milczeniem skrajną nierówność w przenikaniu postępowych metod produkcji, jak również fakt, że nowe nadwyżki pochodzące z peryferii nie były akumulowane w postaci kapitału, ale szły na finansowanie przenoszenia na peryferie modeli konsumpcji, które pojawiły się w centrum tworzącego się światowego systemu gospodarczego. Dlatego też w ramach ogólnego systemu międzynarodowego podziału pracy stosunki między krajami centrum i peryferiami były od początku dużo bardziej złożone, niż to wynikało z klasycznej analizy ekonomicznej” (Furtado, 1982). W przywołanej dyskusji między Justinem Lin a Ha Joon Changiem warto również zwrócić uwagę na inne słowa koreańskiego ekonomisty. Chang twierdzi, że do przemysłowej modernizacji, która pozwoli krajowi na osiągnięcie wyższej pozycji w międzynarodowym podziale pracy, potrzebny jest „skok technologiczny”. Chodzi o poświęcenie części bieżących przewag komparatywnych na rzecz przyszłych, w tym o inwestycje w takie technologie, które np. w danym momencie NOWY

BYWATEL · NR 37 (88) ZIMA 2021

wymagają relatywnie dużych nakładów kapitałowych, do których firm nie zmuszą zwykłe okoliczności rynkowe, ale które to technologie mogą być bardzo zyskowne w przyszłości. Do wpływu na wybór konkretnych kierunków rozwoju przez firmy potrzebne jest państwo. To właśnie państwo, oprócz wymienionych rodzajów kapitałów, wykwalifikowanej siły roboczej czy instytucji naukowo-badawczych, jest być może najistotniejszym czynnikiem sprzyjającym rozwojowi gospodarczemu. Jak podkreśla Alice Amsden, naukowo zajmująca się m.in. uprzemysłowieniem w państwach Azji Południowo-Wschodniej, „Proces rozwoju jest niezmiernie złożony, ale można powiedzieć, że (1) początek ekspansji gospodarczej był zwykle opóźniany z powodu słabości zdolności państwa do działania, oraz (2) jeśli i kiedy uprzemysłowienie przyspieszało, następowało to w związku z inicjatywami wzmocnionej władzy państwowej” (Amsden, 1989). Ten pogląd koresponduje z analizami poczynionymi przez Changa w „Kick Away the Ladder” (Chang, 2007), pracy dotyczącej uprzemysłowienia w państwach rozwiniętych: „Wszystkie dziś rozwinięte państwa aktywnie używały interwencjonistycznych polityk przemysłowych, handlowych i technologicznych, które były nakierowane na promocję przemysłów wschodzących (infant industries) w trakcie tzw. okresu nadrabiania zaległości”. Odnośnie do interwencjonistycznych polityk warto również wspomnieć, że używały ich często tradycyjne bastiony myśli leseferystycznej, czyli Stany Zjednoczone i Wielka Brytania. Nie jest przypadkiem, że osobą, której przypisuje się autorstwo poglądu o konieczności ochrony nowo wyłaniających się gałęzi przemysłu, jest Aleksander Hamilton, jeden z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych. Podobnie jak USA, także Wielka Brytania w swojej historii wielokrotnie używały różnych form interwencjonizmu, które miały służyć rozwojowi, a potem ochronie przemysłu. Przywołajmy raz jeszcze Changa: „należy zauważyć, że brytyjska przewaga technologiczna umożliwiająca przejście na system wolnego handlu została osiągnięta dzięki wysokim i długotrwałym barierom taryfowym […] Co więcej, reżim wolnorynkowy nie trwał długo. […] Na początku XX wieku przywrócenie protekcjonizmu było jednym z najgorętszych tematów w brytyjskiej polityce, ponieważ kraj szybko tracił przewagę produkcyjną na rzecz USA i Niemiec […] Era wolnego handlu dobiegła


9

końca, gdy Wielka Brytania w końcu przyznała, że straciła dominację produkcyjną i wprowadziła cła na dużą skalę w 1932 r.” (Chang, 2007). Polityki interwencjonistyczne bywają różne, lecz to właśnie państwo jako takie odgrywa kluczowe znaczenie. Jak wskazuje Jenkins (1991), tym, co odróżniało sukces państw Azji Południowo-Wschodniej od jego braku w Ameryce Łacińskiej, były nie konkretne polityki, ale cechy ich realizacji i implementacji przez państwo. Jenkins wskazuje, że główną różnicą była większa relatywna autonomia państw Azji Południowo-Wschodniej od klas dominujących (choć również czasami od klas podporządkowanych), która umożliwiała państwu realizowanie celów istotnych z perspektywy wspólnoty politycznej, ale mogących jednocześnie iść w kontrze wobec krótkoterminowych interesów tych klas. Ważnymi czynnikami były też sprawność i spójność aparatu biurokratycznego, umożliwiające implementację strategii gospodarczych. Czy w takim razie odpowiedzią na dzisiejsze wyzwania modernizacyjne państw (pół)peryferyjnych powinny być cła i tradycyjny protekcjonizm? Państwa mogą działać o wiele bardziej subtelnie, a dostępny im zestaw narzędzi jest dziś bardzo szeroki. Ważne jest jednak, by wziąć za podstawę myślenia o rozwoju nie uniwersalne recepty w stylu neoliberalizmu czy ekonomii keynesowskiej, a raczej położenie gospodarki w międzynarodowym podziale pracy oraz kontekst społeczny, historyczny i instytucjonalny, w jakim ona funkcjonuje. Jest jasne, że inne narzędzia mogą stosować państwa wysokorozwinięte i jednocześnie duże, jak Stany Zjednoczone czy Niemcy, inne zaś państwa aspirujące do takiego miana, np. Polska. Zauważył to już m.in. Michał Kalecki, gdy pisał: „Problem bezrobocia w krajach słabo rozwiniętych różni się zasadniczo od tego samego problemu w rozwiniętej gospodarce kapitalistycznej. W tym drugim wypadku bezrobocie powstaje na skutek niedostatku efektywnego popytu. […] W krajach słabo rozwiniętych bezrobocie jawne i utajone ma zupełnie inny charakter. Wynika ono raczej z braku urządzeń wytwórczych niż z niedostatku efektywnego popytu” (Kalecki, 1985). I choć Polska nie jest krajem słabo rozwiniętym, to nie jest również krajem wysokorozwiniętym i posiadającym przemysł najwyższej jakości. Równie istotne jest także to, że ścieżka państw, które roboczo możemy nazwać pionierami uprzemysłowienia, jak właśnie Stany Zjednoczone,

Fot. Remigiusz Okraska


10

Fot. Remigiusz Okraska

Niemcy czy Wielka Brytania, jest dziś niemożliwa do powtórzenia, a globalna różnica między państwami wysokorozwiniętymi a słaborozwiniętymi nigdy w historii nie była tak duża jak dziś. Choć możliwe jest dołączenie do grona przemysłowych, a tym samym gospodarczych liderów, to polityki, które do tego prowadzą, są oparte o inne komponenty niż polityki pionierów. O wiele częściej państwa nadganiające muszą opierać się na gospodarczej imitacji, a nie na czystej innowacji, z tej prostej przyczyny, że nie mają wystarczająco zaawansowanej gospodarki, by opierać się głównie na innowacjach. „Nowatorskie produkty lub procesy pomagają innowatorom w podboju rynków. Nadganiający uczniowie z definicji nie wprowadzają innowacji i muszą początkowo konkurować w oparciu o niskie płace, dotacje państwowe (szeroko rozumiane jako obejmujące szeroki zakres wsparcia rządowego) oraz stopniową poprawę wydajności i jakości w odniesieniu do istniejących produktów. Z kolei różne sposoby konkurowania wiążą się z różnicami NOWY

BYWATEL · NR 37 (88) ZIMA 2021

w strategicznym ukierunkowaniu firm” (Amsden, 1989). Nieco szerzej patrzy na to przywoływany już wcześniej Furtado (1982): „Przekroczenie tej linii [podziału na kraje przemysłowo rozwinięte i nierozwinięte – przyp. F. L.] nie odbyło się w żadnym wypadku w ramach swobody działania, lecz było zawsze rezultatem polityki świadomie przyjętej pod kątem osiągnięcia tego celu. Warto podkreślić, że podział ma tendencję do pogłębiania się. Ponieważ uprzemysłowienie w każdej epoce kształtuje się zależnie od poziomu akumulacji osiągniętego przez kraje przodujące w tym procesie, to względny wysiłek konieczny do postawienia pierwszych kroków staje się z czasem coraz większy”. Jak również podkreśla Furtado, „jest to zagadnienie, które może być wyjaśnione raczej przez historię niż analizę ekonomiczną” (Furtado, 1982). To, że historia może przydać się ekonomii, pokazuje przykład niemieckiej szkoły historycznej, czyli nurtu refleksji ekonomicznej, który stał w opozycji wobec klasycznego myślenia anglosaskiego. Szkoła ta kładła nacisk na wyciąganie


11

wniosków ekonomicznych z historycznych danych poszczególnych państw, a nie z uniwersalnych praw tworzonych na bazie myślenia dedukcyjnego. Jej źródła wynikały z potrzeby „analizy całościowego obrazu społeczeństwa, opartego na koncepcji całego człowieka, z perspektywy ewolucyjnej i porównawczej. Z tej perspektywy pojawią się inne kluczowe pojęcia, takie jak historia, etyka i instytucje” (Shionoya, 2005). Nurt niemieckiej szkoły historycznej był popularny w Europie przed II wojną światową, miał również duży wpływ na ekonomię państwa rozwojowego i jej późniejsze zastosowanie w państwach południowo-wschodniej Azji. Przejdźmy jednak do tematu Polski, bo to z jej perspektywy staram się nakreślić cały ten wywód o uprzemysłowieniu. Czy nasz kraj potrzebuje polityki przemysłowej i strategicznego myślenia o rozwoju przemysłowym, skoro dzięki funkcjonowaniu w wolnorynkowym świecie przemysł odpowiedzialny jest za wytworzenie ponad 20 proc. polskiego PKB i za podobną proporcję, jeśli chodzi o zatrudnienie? Jeśli przyjrzymy się bliżej strukturze polskiego przemysłu, to odpowiedź będzie twierdząca. Szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę wyzwania, które stoją u progu rewolucji technologicznej. Odpowiednio głęboka analiza struktury polskiego przemysłu wymagałaby osobnego artykułu. Jednak wybrane dane pokazują, na czym polega problem. W 2015 r. „w dwóch przemysłach uznawanych za stosunkowo nowoczesny element struktury przemysłowej w każdym kraju, to jest w przemyśle budowy maszyn i chemicznym” (Karpiński, 2018) pracowało w Polsce łącznie 7,1 proc. zatrudnionych w przemyśle, podczas gdy w piętnastu państwach starej Unii – 14 proc. Jeśli weźmiemy z kolei pod uwagę piętnaście branż przemysłowych o największym poziomie zatrudnienia, to w Polsce, w przeciwieństwie do państw UE-15, nie występuje m.in. przemysł komputerowy, elektroniczny i optyczny, który tam uplasował się na 11. pozycji. Wysokie miejsce z kolei zajmują w Polsce m.in. przemysły meblarski (5. miejsce) oraz drzewny (11. miejsce), które nie znalazły się w tym samym rankingu w państwach UE-15 (dane za: Karpiński, 2018). Nie są to na pewno branże przemysłu, które wymagają wysokiego wkładu kapitału intelektualnego czy które wiążemy z wysokim poziomem innowacyjności. Warto przy okazji wspomnieć, że jeśli chodzi o likwidację majątku produkcyjnego po 1989 r., największe

straty dotyczyły m.in. przemysłu informatycznego (likwidacja 96 proc. istniejącego majątku oraz 96 proc. miejsc pracy istniejących w 1989 r.) oraz elektronicznego (gdzie udział majątku zlikwidowanego wyniósł 76 proc., a udział utraty miejsc pracy – 88 proc.) (Karpiński, 2015, ss. 120–121), a więc branż, które możemy zaliczyć do przemysłów wysokiej techniki. Innym przykładem strukturalnych kłopotów, które mają związek z transformacją gospodarczą, jest przewaga przedsiębiorstw typu MŚP i mała liczba dużych zakładów, zatrudniających powyżej 250 osób. To właśnie duże zakłady odpowiedzialne są za największy wzrost produktywności w ciągu ostatnich 30 lat w Polsce (Błoński, 2021) i to duże zakłady najwięcej inwestują w badania i rozwój i innowacje (GUS, 2020). W 1989 r. w zakładach zatrudniających powyżej 250 osób pracowało 3,8 mln pracowników, natomiast w zakładach małych i średnich 990 tys. Z kolei w 2014 r. te proporcje są niemalże odwrotne: w zakładach dużych pracowało 930 tys., a w małych i średnich 2 mln osób (Karpiński, 2018). Obrazować strukturalny problem może robotyzacja jako przykład zależnego rozwoju nowoczesnego przemysłu. Jak wskazuje w swojej pracy węgierski ekonomista Zoltán Cséfalvay (2020a), robotyzacja w państwach Europy Środkowo-Wschodniej dokonuje się przede wszystkim w jednym sektorze, tj. motoryzacyjnym, choć przypadek Polski jest tu nieco odmienny. Jeśli spojrzymy na dane Międzynarodowej Federacji Robotyzacji (International Federation of Robotics) za 2018 r., to okaże się, że o ile w Polsce odsetek używanych robotów w sektorze automotive na tle całego przemysłu wynosił 39 proc., o tyle na Węgrzech było to 52 proc., w Czechach 61 proc., a w Słowacji 79 proc. Dla porównania, w Niemczech było to 50 proc. Jeśli do tego weźmiemy pod uwagę to, jakie firmy rozwijają swoją działalność w sektorze automotive, wówczas okaże się, że robotyzacja zależy od decyzji międzynarodowych korporacji i od rynków, które one obsługują. Jest więc jasne, że gospodarki Europy Środkowo-Wschodniej pełnią tu funkcję gospodarek zależnych. Takich, których rozwój jest uzależniony od ekspansji gospodarek państw centrum, które to posiadają rozwinięty przemysł samochodowy. Innym aspektem robotyzacji jest produkcja robotów i ich patentowanie. Okazuje się, że patenty związane z rozwojem robotyki w Europie w 60 proc. pochodzą z Niemiec (576 patentów), a w 80 proc.


12

Fot. Remigiusz Okraska

z Niemiec, Francji (133 patenty) i Szwecji (121). Spośród 17 analizowanych państw europejskich, z Węgier, Słowacji i Słowenii nie pochodził ani jeden patent związany z robotyką (Cséfalvay, 2020). Innym ważnym aspektem podkreślanym przez węgierskiego ekonomistę jest związek wysokości płac i gęstości robotyzacji. „W pierwszej czwórce krajów o najwyższym zagęszczeniu robotów (Niemcy, Szwecja, Belgia i Dania) również koszty pracy w produkcji są najwyższe, powyżej 40 euro za godzinę, podczas gdy w czterech krajach o najniższym zagęszczeniu (Rumunia, Polska, Portugalia i Węgry) koszty pracy wynoszą poniżej 12 euro za godzinę” (Cséfalvay, 2020). Tam, gdzie można konkurować w oparciu o tanią siłę roboczą, tam, bez odpowiednich regulacji, opłacalność inwestycji w innowacyjność często jest niedostrzegana lub po prostu na rachunku zysków i strat jej nie ma. NOWY

BYWATEL · NR 37 (88) ZIMA 2021

Robotyzacja i jej charakterystyka w państwach Europy Środkowo-Wschodniej, np. w przemyśle samochodowym, rzucają światło na to, czym jest rozwój zależny. Z kolei rozkład zatrudnienia w przemyśle pokazuje, że nie jest ono związane z branżami czy zakładami, które dają nadzieję na wysoką innowacyjność gospodarki. Dlatego istotnym jest, by prócz pytań o wzrost gospodarczy, pytać również o jego jakość i skład. O to, co, dla kogo, za jakie pieniądze i za jakie pensje produkujemy. Bez zadawania sobie tych pytań nie zrozumiemy, w jakim miejscu międzynarodowego podziału pracy jesteśmy i w jaki sposób wpływa to na warunki życia w Polsce oraz pozycję międzynarodową państwa. Gospodarka jest bowiem kluczowym zasobem używanym do wywierania wpływu w polityce międzynarodowej. Prócz kwestii czysto gospodarczych istotne są również aspekty społeczne czy ekologiczne związane z przemysłem. Nie ma bowiem mowy o powrocie do energochłonnego i zatruwającego środowisko przemysłu z połowy XX wieku. Ale też do tego niepotrzebne są intencje, bo po prostu wymaga tego dzisiejsza rewolucja technologiczna z jednej strony oraz świadomość klimatyczna z drugiej. Istotnym aspektem społecznym jest z kolei kwestia populacyjna. Rzadko mówi się, że jednym z istotnych czynników związanych z wyludnianiem się wielu mniejszych i większych miast był zachodzący tam proces deindustrializacji (Krzysztofik, Szmytkie, 2018). „Za rozwojem przemysłu postępował z reguły wzrost liczby ludności, a każdy regres w produkcji powodował spowolnienie wzrostu liczby ludności. Powiązanie tych wielkości jest bardzo silne” (Karpiński, 2015). Świadomość tej relacji oraz ekonomiczne propozycje uwzględniające nierównomierność rozwoju gospodarczego i jego negatywne skutki powinny być brane pod uwagę przez decydentów. Trudno znaleźć je we wciąż obowiązującej wykładni ekonomicznej, ale inspiracji można szukać w historii, gdy państwo nie bało się interweniować. Przykładami z naszego podwórka mogą być Centralny Okręg Przemysłowy czy Nowa Huta. Z kolei jeśli chodzi o teorie ekonomiczne, nauki można szukać np. wśród teorii polaryzacyjnych, pokazujących nierównomierność rozwoju gospodarczego i w związku z tym potrzebę interwencji (np. teoria biegunów wzrostu francuskiego ekonomisty F. Perroux). Innymi istotnymi aspektami, które wymagają namysłu i badań, są wpływ uprzemysłowienia


13

i deindustrializacji na różnego rodzaju kryzysy społeczne: od problemów bezrobocia i niepewnego zatrudnienia, na kwestiach tożsamości lokalnych i zagrożeniach politycznych kończąc. Bardzo ciekawy wątek związany z kwestią tożsamości i polityczności przemysłu podniósł cytowany już kilkakrotnie Andrzej Karpiński (2015) w kontekście deindustrializacji po 1989 r. roku na Ziemiach Odzyskanych. „Znaczne uszczuplenie potencjału przemysłowego województw zachodniopomorskiego, pomorskiego, lubuskiego i opolskiego, a częściowo również dolnośląskiego, może mianowicie zwiększyć ciążenie społeczności lokalnych ku sąsiednim obszarom w Niemczech. Już obecnie obserwuje się niepokojące wyludnianie się gmin w województwach opolskim i zachodniopomorskim. […] Sytuacja jest niebezpieczna nie tylko ze względu na skalę zjawiska, ale także na jego specyfikę. Są to województwa przygraniczne, peryferyjne w stosunku do centrum państwa. Stwarza to również pewne niebezpieczeństwa polityczne, których nie wolno lekceważyć”. Ważna jest również kwestia wewnętrznej redystrybucji, która ma znaczenie także z perspektywy uprzemysłowienia. Zbyt rozwarta struktura klasowa i zamożna mniejszość korzystająca z owoców pracy większości mogą ostatecznie doprowadzić do pojawienia się alternatywy na spektrum autorytaryzm-rewolta, a, przy niekoniecznie powszechnej materialistycznej perspektywie w kontekście rywalizacji międzynarodowej, także do utwierdzenia peryferyjnej pozycji Polski. Ale nie temu poświęcony jest mój artykuł. Chciałem w nim pokazać trzy rzeczy. Po pierwsze – że przemysł wciąż ma kluczowe znaczenie dla rozwoju gospodarczego i społecznego oraz że istotna z perspektywy rozwoju państwa peryferyjnego i zwalczenia jego strukturalnych bolączek jest produkcja, a nie tylko wymiana handlowa czy poziom konsumpcji (Chang, Andreoni, 2021). Po drugie – że przy myśleniu o rozwoju gospodarczym warto inspirować się tymi państwami/regionami, które nie tylko odniosły sukces, ale również zajmowały podobną peryferyjną pozycję w międzynarodowym podziale pracy. Stąd zwrócenie uwagi na Azję Południowo-Wschodnią, ale warto przyjrzeć się również doświadczeniom Ameryki Łacińskiej. Trzecim założeniem było pokazanie, że w przypadku rozwoju gospodarczego/przemysłowego niewystarczająca jest analiza czysto ekonomiczna, a potrzebne są do tego również uwzględnienie kontekstu instytucjonalnego

(sprawność, spójność i autonomia państwa i jego aparatu biurokratycznego, podejmowanie i realizowanie decyzji na różnych szczeblach administracji, niewspomniane tu, ale istotne kwestie prawa, systemów oświaty i szkolnictwa wyższego, norm i zwyczajów), społecznego (przestrzenna koncentracja bogactwa oraz de/industrializacja konkretnych regionów i ich wpływ na kwestie społeczne; analiza klasowa społeczeństwa i zagrożenie zbyt dużej władzy klas dominujących nad klasami podporządkowanymi oraz nad aparatem państwowym) czy miejsce gospodarki w międzynarodowym podziale pracy (struktura ekonomiczna). Artykuł wyraża osobiste poglądy autora i nie jest opinią instytucji, z którymi jest związany. Bibliografia: 1. Lin J., Chang H. J. (2009), Should Industrial Policy in Developing Countries Conform to Comparative Advantage or Defy it? A Debate Between Justin Lin and Ha-Joon Chang, Development Policy Review, 2009, 27 (5): 483–502. 2. Furtado C. (1982), Mit rozwoju gospodarczego, Warszawa. 3. Amsden A. (1989), Asia’s next giant: South Korea and late industrialization, Oxford University Press. 4. Chang H. J. (2007), Kicking away the ladder?: economic development in historical perspective, Londyn. 5. Shionoya Y. (2005), The Soul of the German Historical School. Methodological Essays on Schmoller, Weber and Schumpeter, Boston. 6. Karpiński A. (2015), Od uprzemysłowienia w PRL do deindustrializacji kraju, Warszawa. 7. Karpiński A. (2018), Prawda i kłamstwa o przemyśle. Polska w obliczu III rewolucji przemysłowej, Warszawa. 8. Błoński Ł. (2021), Pułapka małej skali. O produktywności polskich firm, Warszawa. 9. Cséfalvay Z., Gkotsis P. (2020), Robotisation race in Europe: the robotisation chain approach, Economics of Innovation and New Technology. 10. Cséfalvay Z. (2020a), Robotization in Central and Eastern Europe: catching up or dependence?, European Planning Studies, 28:8, 1534–1553. 11. Chang H. J., Andreoni, A. (2021), Bringing Production Back into Development: An introduction, The European Journal of Development Research, volume 33, 165–178. 12. Krzysztofik R., Szmytkie R. (2018), Procesy depopulacji w Polsce w świetle zmian bazy ekonomicznej miast, Przegląd Geograficzny, 2018, 90, 2, ss. 309–329. 13. Kalecki M. (1960), Bezrobocie w krajach słabo rozwiniętych [w:] Kalecki M., (1985), Dzieła, tom 5, Warszawa. 14. Jenkins R. (1991), The Political Economy of Industrialization: A Comparison of Latin American and East Asian Newly Industrializing Countries, London.

Filip Leśniewicz – analityk w zespole gospodarki cyfrowej w Polskim Instytucie Ekonomicznym. Przygotowuje doktorat o polityce przemysłowej na Uniwersytecie Warszawskim oraz paryskim Inalco. Kibic Widzewa Łódź i Zwierzynieckiego Kraków.


42

Krótka historia dewastacji

Fot. Tomasz Chmielewski

z dr. hab. Pawłem Soroką

rozmawia Magdalena Okraska – Chciałabym zacząć od prostego wprowadzenia, z perspektywy czasu można ją oceniać bardzo bo „Nowy Obywatel” ma różnych czytelników, negatywnie? także takich, którzy mają obecnie dwadzieścia – Paweł Soroka: W chwili, gdy Polska po zawarkilka lat. Nie byli dziećmi ani nastolatkami w laciu porozumienia Okrągłego Stołu weszła w ortach 90., nie zetknęli się z prywatyzacją ani likwibitę państw kapitalistycznych, stała się częścią dacją przemysłu. Czy moglibyśmy na początek gospodarki rynkowej i w naszym kraju dokonano nakreślić, na czym polegała ułomność transforprzekształceń, które miały dostosować go do nomacji? Co się właściwie takiego wydarzyło, że wych realiów i wymogów. Oczywiście oznaczało NOWY

BYWATEL · NR 37 (88) ZIMA 2021


43

to głębokie przemiany, które można było realizować na różne sposoby – bo zawsze są możliwe różne scenariusze przeprowadzania takich przemian oraz różne narzędzia takich działań. Nie ma jednego słusznego scenariusza. W Polsce wybrano wariant, który później nazwano „terapią szokową”, a uosabiał go wicepremier i minister finansów Leszek Balcerowicz. Mówi się o „planie Balcerowicza”, ale w dużym stopniu był to program uzgodniony z Międzynarodowym Funduszem Walutowym, z którego Polska uzyskała pożyczkę na spłacenie długów bankom zachodnim. Kierowano do Polski doradców, z których najbardziej znanym był Jeffrey Sachs, ekonomista amerykański, przedstawiciel radykalnego nurtu neoliberalnego. Oddziaływał on w znacznym stopniu na program pierwszego solidarnościowego rządu, na czele którego stał premier Tadeusz Mazowiecki. Potem były kolejne ekipy, zgodnie z cyklem wyborczym, ale właściwie zawsze dbano o to, by ministrem finansów był przedstawiciel nurtu neoliberalnego, wtedy modnego i dominującego na Zachodzie. „Terapia szokowa” zakładała szybkie przejście do gospodarki rynkowej. Nie brano pod uwagę kosztów społecznych całego procesu. Jako główne narzędzie wybrano prywatyzację tego majątku, który został po poprzednim systemie. Dominowały w nim przedsiębiorstwa państwowe i uznano, że były one nieefektywne – wedle tej wykładni nie dałyby one rady sprawnie funkcjonować w realiach gospodarki rynkowej. Oczywiście powstawały też nowe, od razu prywatne, rozwijała się drobna przedsiębiorczość, którą pompowała tzw. ustawa Wilczka. Podjęto szereg działań, aby przymusić przedsiębiorstwa przemysłowe do szybkiej prywatyzacji, co wywarło na nie destrukcyjny wpływ. Mogły one przetrwać ten okres, oczywiście gdyby była prowadzona odpowiednia polityka, która pomagałaby im dostosować się do gospodarki rynkowej. – Jaka była skala tego procederu? – Proces ten zaczął się w 1989 r. i trwał około 10 lat. W tym okresie jedna trzecia średnich i dużych przedsiębiorstw przestała istnieć. To były zakłady, które zatrudniały ponad 100 osób – czasem dużo więcej, nawet kilkanaście do dwudziestu paru tysięcy. Około 1670 z tych zakładów zostało wybudowanych już w PRL-u, były więc stosunkowo nowe. Łącznie likwidacja objęła 33% całego majątku wytwórczego i produkcyjnego

dr hab. Paweł Soroka – politolog, profe-

sor Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach i wykładowca Warszawskiej Szkoły Zarządzania – Szkoły Wyższej. Koordynator Polskiego Lobby Przemysłowego (www.plp.info.pl), członek Zarządu Głównego Towarzystwa Wiedzy Obronnej oraz członek Rady Programowej Polskiego Towarzystwa Geopolitycznego. Jest autorem lub współautorem 11 monografii naukowych oraz autorem ponad 70 artykułów naukowych. Poeta i animator kultury. Jest autorem pięciu tomików wierszy oraz dwóch arkuszy poetyckich. Ponadto jego wiersze ukazały się w kilkudziesięciu czasopismach oraz w kilkunastu almanachach i antologiach. Członek Związków Literatów Polskich i Stowarzyszenia Dziennikarzy Rzeczypospolitej Polskiej, redaktor naczelny pisma społeczno-kulturalnego „Własnym głosem” (www.wlasnymglosem. pl). Przewodniczy Radzie Krajowej Robotniczych Stowarzyszeń Twórców Kultury.

istniejącego w kraju w 1988 roku, czyli 1/3 tego majątku, a także ponad 37% całej produkcji przemysłowej wytworzonej w 1988 roku, czyli ponad 1/3. Zmieniło to strukturę zatrudnienia w gospodarce. Mianowicie liczba zatrudnionych w przemyśle spadła ze 126 osób na tysiąc w 1980 roku do 75 w 2012. Równolegle trwał drugi proces – te przedsiębiorstwa, które były dobre, miały rynek zbytu i nie były zbyt zadłużone, w pierwszym rzędzie sprzedawano kapitałowi zagranicznemu w ramach tzw. prywatyzacji kapitałowej. Właścicielem zostawał inwestor zagraniczny, a zakład przekształcano w spółkę akcyjną. Nabywcami były wielkie koncerny zachodnie, a jeśli był jakiś udział krajowy, to mniejszościowy, a akcje odkupywano od załogi. Na pierwszy ogień poszły najlepsze przedsiębiorstwa z dużym rynkiem zbytu,


44

zarówno krajowym, jak i zagranicznym, jak np. branża spożywczo-czekoladowa, kosmetyczna, papierosowa, cementownie, zakłady papiernicze.

Zatem zadłużenie, które nagle wzrosło, spowodowało bardzo trudną sytuację zakładów. Miały do wyboru albo się sprywatyzować, albo upaść. Prywatyzacja często polegała na tym, że dzielono przedsiębiorstwo na wiele mniejszych spółek, które we władanie obejmowali członkowie kadry menedżerskiej albo dawna nomenklatura partyjna. Partia przestała istnieć, ale oni uwłaszczali się na tym majątku. Na świecie następowała koncentracja własności, powstawały koncerny, a w Polsce było, jak to nazywaliśmy, „spółkowanie”, czyli celowe dzielenie na drobne spółki. Część spółek sobie radziła, część nie. Potem często cała firma przestawała istnieć.

– Jak przymuszano je do prywatyzacji? – Stwarzano taką atmosferę – medialną, w wystąpieniach polityków – że własność państwowa jest zła, że przedsiębiorstwa państwowe nie poradzą sobie w nowych realiach i trzeba szybko doprowadzić do ich prywatyzacji. Leszek Balcerowicz firmował po pierwsze duże obciążenia podatkowe, czyli dywidendę (podatek od majątku; im większy majątek, tym większa dywidenda) i tzw. popiwek, który hamował wzrost płac, co demotywowało załogi. To był potężny i destrukcyjny instrument. Po drugie – niektóre przedsiębiorstwa – Jakie jeszcze mechanizmy powodowały upadek weszły w okres transformacji z kredytami zaciązakładów? gniętymi jeszcze pod koniec socjalizmu na różne – Jest jeszcze kwestia rynku. Jeśli miały rynek zbyinwestycje. Wiele przedsiębiorstw by je spłacitu zagranicą – a niektóre miały zupełnie przyzwoło, ale kredyty zostały przeszacowane. Znacznie ity – i działania eksportowe napotkały na trudność, podwyższono ich oprocentowanie, zarówno od to kondycja zakładów się pogarszała. Przykładem rat, jak i od odsetek. Firmy wpadły więc w spijest nasz prężny przemysł obuwniczy. Niektóre faralę zadłużenia, musiały iść na ugodę z bankami bryki były starsze, ale mieliśmy też nowoczesne, i niektóre banki przejmowały na własność ich manp. w Gnieźnie czy Słupsku. Produkowały buty jątki. Sytuacja sprzyjała syndykom. Jeśli firma nie na rynek polski i na eksport, głównie na Wschód. była wypłacalna i nie mogła się oddłużyć, to wteAle premier Balcerowicz w ramach „terapii szokody wkraczał sąd gospodarczy, orzekał upadłość wej” uznał, że trzeba lepiej zaspokoić rynek i przyi wchodził tam syndyk, by zarządzać upadłym musić do zmian polskie firmy poprzez otwarcie majątkiem i zaspokoić potrzeby wierzycieli. Dona konkurencję zagraniczną, więc bardzo zlibebrą część majątku powinien uchronić. Wiem, jak ralizował bariery importowe. Znacznie obniżono syndycy funkcjonowali w Warszawie. W stolicy cła dla producentów zewnętrznych. I nagle na nanastąpiła jedna z największych deindustrializaszym rynku pojawiło się dużo tańszych wyrobów, cji w Polsce, właściwie wszystkie zakłady przea nasze produkty – czy to tekstylne, czy elektronimysłowe upadły. Sztandarowym przykładem jest ka – napotkały konkurencję z Azji czy Europy Zadzielnica Wola, gdzie mieszkam. Wszystkie zakłachodniej. Import spowodował, że polskie wyroby dy przestały tu istnieć, a to była dzielnica przemyzostały wyparte np. przez tańsze, obłożone niskisłowa. Zakłady Radiowe Kasprzaka wytwarzały mi cłami produkty z Azji. To była jedna z przyczyn elektronikę, radia, magnetofony i radiostacje dla upadku przemysłu tekstylnego i włókienniczego wojska – były zadłużone, choć powoli z tego wy- – zbyt gwałtowne otwarcie granic na konkurenchodziły. To wymagało czasu – żeby spłaciły długi cję zagraniczną. Balcerowicz zresztą zreflektował i przystosowały się do nowych mechanizmów. się i cła zostały podwyższone, ale dla wielu zakłaA tu nagle jeden z mniejszych wierzycieli, którym dów było już za późno. Upadło bardzo dużo zakłabył zakład zarządzany przez syndyka mianowadów w Łodzi czy Bielsku-Białej, gdzie była duża nego przez sędziego gospodarczego o nazwisku koncentracja przemysłu włókienniczego. Do tego Czajka, występuje z wnioskiem o upadłość. Tenże przyczyniła się również utrata rynków wschodsędzia natychmiast tę upadłość orzekł. Na miejnich – nastroje antyrosyjskie podczas rządów presce dyrektora przyszedł syndyk, obiecał, że zamiera Olszewskiego. Nie starano się odbudować kłady odbuduje. Oczywiście wszystko sprzedał. relacji handlowych z Rosją, więc na to miejsce weTeraz na miejscu tych zakładów są banki i obiekszła konkurencja zagraniczna. ty handlowe. Taki mechanizm, nazywany „mafią Przejście od gospodarki opartej na własności pańsyndyków”, zastosowano w całej dzielnicy Wola stwowej do gospodarki opartej na własności pryi wielu miejscach kraju. watnej wymagało strategii, polityki przemysłowej, NOWY

BYWATEL · NR 37 (88) ZIMA 2021


45

żeby pomagać firmom stopniowo dostosować się do zmian, zwłaszcza tym, które miały na to szansę. Niestety takiej polityki nie było. Powiedzeniem, które to wszystko symbolizuje, były słowa pierwszego ministra przemysłu i handlu, Tadeusza Syryjczyka, który mówił, że „najlepszą polityką przemysłową jest brak polityki przemysłowej”. A przecież taką politykę realizowali zachodni Niemcy czy kraje Dalekiego Wschodu, m.in. Korea Południowa, która, będąc w punkcie startu w gorszym położeniu niż polska gospodarka, dokonała niesamowitego skoku, jeśli chodzi o rozwój przemysłu i eksportu. U nas, zamiast polityki przemysłowej, podstawowym narzędziem była polityka prywatyzacji. Prywatyzacja miała zastąpić wszystko. Korzystano z doradztwa zagranicznego, czym zajmowało się Ministerstwo Przekształceń Własnościowych, na czele którego stał w pierwszym okresie Janusz Lewandowski. Tym doradcom powierzono, za duże pieniądze, opracowanie programu sektorowych prywatyzacji i starano się jak najszybciej prywatyzować – zwłaszcza to, co było dobre i mogło przetrwać. Na przykład przemysł papierniczy miał kłopoty, bo niektóre zakłady nie były nowoczesne, wymagały modernizacji. Ale rynek papieru gwałtownie rósł, powstawały prywatne wydawnictwa, czasopisma, rosło zapotrzebowanie. Inwestorzy zagraniczni o tym wiedzieli, bo dokonywali analiz rynku. I większość zakładów papierniczych sprzedano, łącznie z bardzo dużymi, nowoczesnymi w Kwidzyniu. Kupiła je amerykańska firma International Papers. Jej prezes, już po transakcji, gdy miał wszystko w ręku, powiedział: „Jestem zaskoczony, że Polacy sprzedali nam to za 25% wartości”. Albo zakłady papiernicze w Kostrzynie nad Odrą, nieco starsze, też w długach, jak szereg innych przedsiębiorstw. Sprzedawano je na takiej zasadzie, że nowy właściciel musiał przejąć długi. Janusz Lewandowski miał wtedy słynną wypowiedź: „Sprzedałem te zakłady za złotówkę, ale przynajmniej już nie mają długów”. Wiele transakcji prywatyzacyjnych – lepszych i gorszych zakładów – polegało na tym, że bardzo nisko wyceniano ich wartość. Często nie brano pod uwagę opłaty gruntowej. Kupujący wykorzystywali argument długu – „kupię za niewielkie pieniądze, bo przecież muszę ten dług spłacić”. Wyceny były nieobiektywne, naciągane, nieadekwatne wobec wartości majątku trwałego tych przedsiębiorstw i ich rynku zbytu. Ale chodziło o to, żeby operacje prywatyzacyjne przebiegały jak najszybciej.

W latach 90. toczyła się debata na temat mapy prywatyzacji. Poseł, który teraz jest w PiS, ale wtedy należał do PSL, Bogdan Pęk, został przewodniczącym sejmowej komisji przekształceń własnościowych. Miał ze strony parlamentu kontrolować procesy prywatyzacyjne. Ktoś mu podpowiedział słuszny pomysł, żeby opracować mapę prywatyzacji – czyli gdzie dokonujemy prywatyzacji, gdzie zachowujemy własność państwową, gdzie prywatyzacja ma być częściowa w ramach własności państwowej itp. Polskie Lobby Przemysłowe, które reprezentuję, mocno się w to wtedy zaangażowało. Chcieliśmy najpierw opracować taką mapę, a dopiero potem przeprowadzać zmiany. Niestety, ani poseł Pęk, ani my nie napotkaliśmy dobrej woli ze strony ówczesnych polityków. Mapa nigdy nie powstała. Prywatyzacja dokonywała się żywiołowo, pod naciskiem zagranicznych koncernów, które chciały wejść na polski rynek, oraz pod naciskiem różnych wewnątrzkrajowych grup interesu. Liczyły się korzyści tych, którzy – często za bezcen – przejmowali przedsiębiorstwa. Nie kierowano się natomiast całościowym interesem polskiej gospodarki: ani bieżącym, ani długofalowym. – W raporcie wydanym w 2012 r. przez Polskie Lobby Przemysłowe piszecie, że to było coś więcej niż deindustrializacja – że to była wręcz katastrofa przemysłowa. Liczba miejsc pracy w wyniku tych przekształceń i likwidacji zmniejszyła się o prawie dwa miliony... – Tak, niemal dwa miliony miejsc pracy zostało zlikwidowanych – to tzw. koszty społeczne tego procederu. – Dlaczego zlikwidowano np. przemysł lekki – włókiennictwo, krawiectwo, całą Łódź i jej okolice? Były w nim zatrudnione głównie kobiety. Ze względu na współzawodnictwo z towarami z Azji? – Miejscami koncentracji takiego przemysłu były głównie Łódź, jej okolice i Bielsko-Biała. Bywałem pod koniec lat osiemdziesiątych kilka razy w Bielsku-Białej. Gdy chodziło się po mieście, wówczas jeszcze wojewódzkim, to przy prawie każdej ulicy były zakłady. Z kolei w środkowej Polsce oprócz Łodzi taki przemysł funkcjonował także w pobliskich mniejszych miastach. To nie były najnowocześniejsze zakłady, miały dość przestarzały park maszynowy. Ale rynki krajów socjalistycznych, zwłaszcza ZSRR, nie miały wielkich wymagań i taka produkcja mogła sprostać ich


46

Fot. Remigiusz Okraska

zapotrzebowaniu. Natomiast gdy pojawiły się produkty zachodnie (nie gorsze) i z Dalekiego Wschodu (tańsze) – to oczywiście zaczęto kupować tamte. Na to nałożyło się traktowanie tych firm, które były państwowe, czyli znowu ta sama polityka podatkowo-kredytowa, o której wspomniałem. Stopniowo ten przemysł upadał i tysiące kobiet traciły miejsca pracy. Łódź i Warszawa to miasta, gdzie deindustrializacja była największa. Od pierwszej dekady XXI w. bardzo dużo ludzi z Łodzi dojeżdża do pracy poza Łódź. To jest oznaka deindustrializacji, która dokonała się w tym mieście. Oczywiście były też przyczyny obiektywne. Część tych przedsiębiorstw nie była przygotowana do warunków konkurencji. Przystosowanie się do nich wymagałoby czasu i inwestycji. Ale jak inwestować, jeśli trzeba spłacać pożyczki? Nie było pieniędzy na modernizację, przeszkolenie, nowe technologie. – Mieliśmy inne takie branże, którym nie dano szans na modernizację? – Na przykład siarkowa. Tu zadecydowała technologia. Zamiast pozyskiwania siarki metodą kopalnianą, można ją wytwarzać jako pochodną NOWY

BYWATEL · NR 37 (88) ZIMA 2021

procesu chemicznego, przy użyciu ropy naftowej. Ale ta likwidacja uderzyła w wielkie zagłębie siarkowe – Tarnobrzeg, Staszów i okolice, gdzie było zatrudnionych dużo ludzi, powstawały nowe osiedla. W dodatku Tarnobrzeg stracił status miasta wojewódzkiego. Przed przystąpieniem do Unii Europejskiej doszło do reformy administracyjnej przeprowadzonej przez premiera Buzka, co też miało swoje implikacje, jeśli chodzi o funkcjonowanie gospodarki i przemysłu. Od kosztów gospodarczych w nie mniejszym stopniu istotne były koszty społeczne – jakie straty ponieśli ludzie i jak to wpłynęło na zaspokojenie ich potrzeb. Musimy pamiętać, że gdy pada duży czy średni zakład pracy, to problemy mają także jego kooperanci. Nie ma możliwości, aby większy zakład sam wszystko produkował – z taśmy produkcyjnej zjeżdżają wyroby finalne, ale zanim to się stanie, są do niego dowożą surowce, komponenty i części, opakowania itd. Zawsze jest jakaś sieć kooperantów. Najbardziej widać to w przemyśle stoczniowym. Przeciętnie duża stocznia ma tysiąc kooperantów. Ale w małych miastach wygląda to tak samo, poza tym


47

dochodzi efekt tego, że w każdym zakładzie ludzie zarabiają pieniądze, a one trafiają do lokalnych usług i handlu – brak tych pensji oznacza kłopoty dla wielu innych podmiotów. W socjalizmie była prowadzona taka polityka – później krytykowana jako nieefektywna ekonomicznie, wychodząca poza potrzeby ekonomii – że gdy powstawał większy zakład pracy, zwłaszcza w mniejszej miejscowości, to wokół niego, w jego ramach, budowano ośrodki zdrowia, szkoły zawodowe, tworzono kluby sportowe, przedszkola i osiedla mieszkaniowe. Teraz osiedla budują deweloperzy – żeby dostać mieszkanie, trzeba je kupić. Człowiek bierze kredyt, który musi spłacać. Wtedy budownictwo mieszkaniowe istniało w dwóch formach – spółdzielczej i zakładowej. Przy wielu zakładach powstawały bloki, a ludzie, którzy tam pracowali, dostawali mieszkania. Standard był nie najwyższy, ale jak na tamte czasy zupełnie niezły. Na przykład w Jastrzębiu-Zdroju, małej miejscowości uzdrowiskowej, wykryto pokłady węgla i postanowiono wybudować kopalnie. W najlepszym okresie było tam pięć kopalń. No to wybudowano całe, stutysięczne miasto. Zatem zakłady pracy w dużym stopniu rozwiązywały problem braku mieszkań, zwłaszcza u osób młodszych, nowo zatrudnionych. Na początku lat 70. dwa i pół miliona młodych Polaków wchodziło w wiek produkcyjny. Trzeba było im zapewnić mieszkania i pracę. Problem mieszkaniowy trzeba było rozwiązać – i w znacznym stopniu się udało, choć kosztowało to Polskę zadłużenie. Gdy zakład upadał, to albo taka infrastruktura była likwidowana, albo przejmowało ją miasto. Przy każdym większym zakładzie pracy był zakładowy dom kultury i gazeta zakładowa. Często to była jedyna gazeta w mieście, albo jedna z dwóch. Po upadku zakładu miasto nie zawsze było w stanie to wszystko przejąć. To samo ze szkołami. Gdy zakład zamknięto, to szkoła zakładowa – technikum czy zawodówka – traciła sens, bo absolwenci nie mieliby gdzie pracować. Zatem zamykano takie placówki. To była jedna z przyczyn luki pokoleniowej – zabrakło techników inżynierów, politechniki potem miały też mniej studentów i Polska zaczęła mieć braki, jeśli chodzi o inżynierów. Jest jeszcze kwestia wykluczenia komunikacyjnego. Obecnie ok. 12 mln Polaków, czyli ok. 1/3 społeczeństwa, podlega takiemu wykluczeniu. To ludzie, którzy nie mają samochodu, albo, jeśli

go mają, to nie opłaca im się codziennie dojeżdżać nim do pracy. Do każdego większego zakładu pracy dojeżdżali pracownicy z okolicznych miejscowości – np. do wielkiej fabryki obuwia w Chełmku codziennie na dwie lub trzy zmiany dojeżdżały pociągami tysiące ludzi. Po likwidacji fabryki liczba pasażerów gwałtownie zmalała. W takich miejscowościach zamykano linię kolejową lub pociągi zaczynały kursować dużo rzadziej. Czesi w okresie transformacji uchronili większość swoich linii kolejowych i teraz mają jedną z najbardziej rozbudowanych sieci połączeń w Europie. W Polsce prawie 1/3 lokalnych linii kolejowych przestała istnieć... PKS rozpadł się na spółki, pojawiły się busy. Busy są prywatne, i dobrze, że istnieją – ale prywatnemu nie opłaca się wozić deficytowo. Jak nie ma obsady, to on nie jeździ, bo musi zarabiać. Natomiast koleje zawsze były dofinansowane przez państwo lub samorząd – jest to tzw. użyteczność publiczna. Jeśli linie zamknięto, to lokalne przewozy przestały istnieć. Ludzie mieli problemy z dojazdami, musieli się z kimś zabierać albo rezygnować z pracy, do której nie mogli normalnie dojeżdżać. – Tu dochodzimy do kwestii bezrobocia. – Gdy bezrobocie przekracza 10 procent, to już jest duże. 20 procent osób bez pracy, a w wieku produkcyjnym – to już jest bardzo dużo. A były takie miejscowości, gdzie ten wskaźnik był znacznie wyższy, dochodził do 40 procent. Bezrobocie ma nieciekawe skutki – część osób prowadzi na drogę kradzieży i przestępstwa, żeby tylko utrzymać się na powierzchni, pojawiają się patologie, jak np. pijaństwo. Było to widać na obszarach, gdzie upadły duże PGR-y. – Polityka dezindustrializacji nie jest charakterystyczna tylko dla krajów byłego bloku wschodniego, jej prekursorką była m.in. Margaret Thatcher, która w Wielkiej Brytanii likwidowała przemysł ciężki, ze szczególnym uwzględnieniem górnictwa. Przemysł miał stopniowo przenosić się do Azji, co właściwie nastąpiło. W stosunku do zakładów, które nam zostały, często używa się nie określenia „fabryka”, ale „montownia”. Jaka jest różnica? – Na Zachodzie w dużym stopniu realizowano wskazówki nurtów neokeynesowskich w ekonomii, z interwencjonizmem państwa i niemałym sektorem publicznym. Zmieniło się to, gdy do


48

władzy doszli Thatcher i Reagan. Margaret ThatTak samo było z produkcją telewizorów i racher była radykalną zwolenniczką prywatyzadia – byliśmy, jeśli o to chodzi, samowystarczalcji przemysłu ciężkiego, doprowadziła także do ni. Mieliśmy fabrykę we Wrześni czy słynną Diorę prywatyzacji kolei. Słynny strajk górników trwał w Dzierżoniowie, wytwarzający telewizory „Eleponad sto dni, to były naprawdę potężne siłowe mis” w Warszawie. W Piasecznie k. Warszawy starcia. Ostatecznie górnicy przegrali. Wiele koprodukowaliśmy telewizory kolorowe. Dużo tych palń zlikwidowano. Wtedy pojawiła się moda na fabryk upadło, a na to miejsce zbudowano monprywatyzację – ale chodziło także o to, by zmniejtownie, choćby w Mławie. Podobnie z fabrykami szyć interwencjonizm państwowy i kontrolę pańsamochodów. Polska miała własny przemysł sastwa. Zaczęły rosnąć w siłę wielkie koncerny. A te mochodowy, produkowaliśmy samochody osobokierują się zyskiem – to typowo kapitalistyczne we m.in. na Żeraniu. Teraz deweloperzy budują zjawisko. Żeby zysk był większy, ważne są trzy tam osiedla. Mieliśmy też duże zakłady produkcji rzeczy: po pierwsze sprzedaż i rynki zbytu, po samochodów ciężarowych, np. w Lublinie i furgodrugie – niższe koszty produkcji, surowców, a po netek w Nysie, fabryki autobusów, np. Ikarusów. trzecie – niskie koszty pracy. Uznano, że ludna Utrzymały się zakłady Autosan w Sanoku, które Azja, z Chinami na czele, to właśnie ta tania siła jednak cały czas przeżywają kłopoty i znacznie robocza – a jednocześnie stosunkowo wykwalifizmniejszyły potencjał produkcyjny. kowana. Nie przenoszono masowo fabryk np. do Afryki. W dużym stopniu produkcja finalna prze- – Podnosi pan postulat reindustrializacji, ale bez niosła się do Azji Południowo-Wschodniej. przemysłu ciężkiego. Jaki przemysł powinniśmy Musimy zadać sobie pytanie, co weszło na miejrozwijać? sce zakładów, które upadły. Czy następowała bu- – Tu chodzi o proporcje. Przemysł ciężki jest i będowa nowych? Oczywiście tak, bo nie można dzie, dawniej po prostu dominował i miał trochę mówić, że nie – ale były to głównie inwestycje zainny charakter. Zaliczano do niego przede wszystgraniczne, których motywacją było pozyskanie kim hutnictwo, przemysł zbrojeniowy, metalowy, tańszej siły roboczej. Tworzono różne udogodniegórnictwo, przemysł obrabiarkowy. To były tzw. nia podatkowe dla specjalnych stref ekonomiczdymiące przemysły, zużywające dużo energii – tanych, żeby przyciągnąć kapitał zagraniczny i żeby kie były czasy i takie przemysły dominowały, nie on te miejsca pracy odtwarzał. Natomiast w więktylko w Polsce. szości to były właśnie montownie, czyli nie proTeraz już tak nie dominują. Rośnie rola przedukcja finalna, taka, że produkt i szereg elementów mysłów opartych na wiedzy, jak to się mówi do niego powstawałyby w Polsce, lecz przywożo- – naukowochłonnych. Od pracowników wymano z Zachodu części i montowano u nas, bo mieliga się wyższych kwalifikacji, pojawiają się coraz śmy tańszą siłę roboczą. Koszty produktu to także bardziej nowoczesne technologie. Ma też miejkoszty pracy. Tymczasem wartość dodana jest najsce proces robotyzacji i automatyzacji. Sztuczwyższa i najbardziej korzystna dla krajowej gona inteligencja szybko się rozwija, obejmuje też spodarki wtedy, kiedy istnieje produkcja finalna. zakłady przemysłowe, co grozi bezrobociem Mamy zatem pożądane, korzystne inwestycje technologicznym. Będą pracować projektanci typu greenfield, zakłady budowane od podstaw, tych robotów i automatów, oraz ci, którzy umieją „w polu”, ale sporo powstało także typowych monje obsługiwać – a takich ludzi nie potrzeba aż tylu, towni. Przykładem jest fabryka Man w Starachoco przy taśmie produkcyjnej. Na pewno powinniwicach. Nie ma tam już zakładu, który produkował śmy się w te procesy włączać, ale warto też zadać samochody ciężarowe, w tym dla wojska, tzw. Stapytanie – czy kierować się tylko zyskiem? Włary, również na eksport. W najlepszych czasach zaściciele prywatni będą to robili, bo oszczędzają trudnienie dochodziło tam do 20 tysięcy osób. na kosztach pracy. Oczywiście to była produkcja finalna. Te zakłady Rośnie rola wiedzy, nowoczesnych technoloupadały – początkowo za małe pieniądze wykupił gii i kapitału ludzkiego. Taka jest tendencja na je Sobiesław Zasada, a potem sprzedał je niemiecświecie, obserwujemy to w Chinach. Chiny nadal kiej firmie Man. Pracuje tam teraz około 1800 osób. zyskują na tym, że mają tanią siłę roboczą, nieMontują samochody ciężarowe z części przywoprzebrane rzesze pracowników. Ale jednocześnie żonych z Niemiec. Fabryka przetrwała, ale zmiemocno inwestują w sztuczną inteligencję, w techniła charakter. nologię – i zaczynają tu przeganiać Amerykanów. NOWY

BYWATEL · NR 37 (88) ZIMA 2021


49

My też powinniśmy rozwijać przemysły oparte na wysokiej technologii, zwłaszcza że Polska miała je i straciła w efekcie deindustrializacji, na czele z elektronicznym. Jak na ówczesne warunki w obozie socjalistycznym, mieliśmy niezłe zakłady, które tworzyły elektronikę użytkową, profesjonalną, m.in. radary dla wojska, a nawet elementy informatyczne na wtedy dobrym poziomie. Robiły to np. zakłady Elwro we Wrocławiu, które przestały istnieć w drodze wrogiego przejęcia. Zlikwidowano u nas dużo nowoczesnych zakładów, np. skupione w Zjednoczeniu Unitra. Cały kompleks elektroniczny w Warszawie na Mokotowie upadł, teraz w tym miejscu są banki i biura. Gdy się wysiadało na dworcu we Wrześni, to w pobliżu był wstrząsający widok – wielki zakład „Tonsil” zatrudniający kilka tysięcy osób, który zaopatrywał Polskę w głośniki, wzmacniacze, był w ruinie. Potem była tam wielka dziura w ziemi. Teraz deweloperzy budują tam bloki. Powinniśmy byli, tak jak zrobiły Korea i Japonia, rozwijać te technologie. Albo przemysł lotniczy oparty na nowoczesnych technologiach – Polska produkowała dość dużo typów samolotów, to były finalne produkty, naszej konstrukcji lub na licencji radzieckiej, w tym myśliwce odrzutowe. Na przykład w PZL Mielec wyprodukowaliśmy dwa tysiące takich samolotów bojowych, z których znaczną ilość wyeksportowaliśmy, a teraz kupujemy 32 sztuki amerykańskich F-35 i nie ma żadnego offsetu, żadnego transferu technologii. Gdy będzie usterka, to trzeba je transportować na naprawę do bazy amerykańskiej do Włoch albo do Stanów Zjednoczonych. – Jak Pan ocenia politykę przemysłową obecnego rządu? Można zaobserwować, że Prawo i Sprawiedliwość kilka lat temu wróciło do języka mówienia o nacjonalizacji przemysłu czy przynajmniej podkreśla, że branże kluczowe, takie jak energetyka czy telekomunikacja, powinny pozostawać w rękach kapitału narodowego. Od lat nikt takim językiem nie mówił. Ale czy przekłada się to na jakieś działania? – Zgodzę się, że mówi się o tym. Mają świadomość procesów deindustrializacji i ich szkodliwości. Od 2015 r. mówi się też o reindustrializacji, próbuje się coś robić – ale uważam, że więcej się mówi, aniżeli robi. Nadal pozyskuje się głównie kapitał zagraniczny, w tym montownie. Nie ma natomiast dużych inwestycji przemysłowych, już nie mówię na skalę lat 50. czy 70. Gdy

Fot. Tomasz Chmielewski


50

przeczytamy zapowiedzi, to jest w tym więcej polskie fabryki są filiami, mają takie jednostki zahaseł i ogólników niż konkretów. Nie ma polityki zwyczaj w swoich krajach macierzystych. U nas sektorowej, która postawiłaby na pewne branże. jest część wykonawcza. Choćby sprawa przemysłu stoczniowego – miała Odbudowa przemysłu to także szansa na odbubyć odbudowana Stocznia Szczecińska, przyjedowę zaplecza badawczo-rozwojowego, na rozwój chał tam premier, coś wstępnie obiecał, wmuronauki na styku z przemysłem. wał stępkę pod statek, ale tam się nic nie dzieje. Nie ma atrakcyjnych programów, które objęłyby – W liberalnych mediach – czyli właściwie wszędzie większy obszar albo stawiały na kilka dziedzin – język opisu procesów tych ostatnich trzydziei konsekwentnie je rozwijały. Głosi się potrzebę stu lat jest jednocześnie absolutnie przezroczysty odbudowy przemysłu, ale dużo większą wagę i neoliberalny. Zupełnie tego nie widzą piszący, przykłada się do tych wielkich inwestycji infraczytelnicy ani inni posługujący się nim. Mówi strukturalnych, które są bardzo kapitałochłonne, się, że zakłady „były nierentowne”, że „musiajak Centralny Port Lotniczy czy przekop Mierzei ły upaść”. Przyjęliśmy konsensus, że to musiało Wiślanej. Mają na to pójść wielkie pieniądze. Te się tak skończyć. Po trzydziestu paru latach nadal inwestycje mają swoje zalety, ale zobaczymy, wielu usprawiedliwia tę terapię szokową, która czy zostaną dokończone. Gdyby chciano robić u nas przyjęła najgorszy możliwy kształt. Używa coś takiego w przemyśle, to trzeba by pomyśleć się na określenie dawnych zakładów sformułoo czymś w rodzaju Centralnego Okręgu Przemywań typu „molochy”, których nie stosuje się np. słowego Eugeniusza Kwiatkowskiego na miarę do obecnie istniejących magazynów Amazona – XXI wieku. A nie ma takiej inwestycji. a one też są ogromne. „Molochy” to określenie Nowoczesny przemysł oparty na wiedzy musi pejoratywne. Czy ten język w ogóle da się odzymieć zaplecze badawczo-rozwojowe. To są instyskać, mówić o zmianach inaczej? tuty, politechniki, biura konstrukcyjne. Gdy za- – To bardzo ważny problem. Język jest ważny, kłady upadały, to wiele takich jednostek przestało zwłaszcza w debacie publicznej, bo wpływa na mieć rację bytu. Zagraniczne zakłady, dla których świadomość młodego pokolenia. Jest taka narracja NOWY

BYWATEL · NR 37 (88) ZIMA 2021


51

i hurtownie. Jak się jedzie przez Polskę, to dużo pobudowano. Ale czego? Hurtowni i magazynów. Czyli elementów handlu – do hurtowni się przywozi, przechowuje i rozwozi z niej do sklepów. Popularność handlu wynika też z filozofii konsumpcjonizmu, który został wylansowany, w pewnym stopniu narzucony przez tych, którzy produkują i chcą zarabiać. Dlatego cykl życia produktu jest celowo krótki i celowo pojawiają się ciągle nowe generacje produktów. Jest to oczywiście wyraz postępu – ale z drugiej strony to marnotrawstwo.

Fot. Magdalena Okraska

– że było nieefektywne, nie miało prawa istnieć w nowych warunkach, bo pojawiła się lepsza konkurencja zagraniczna. To próba usprawiedliwienia błędów. Część zakładów musiała zniknąć, one były już nie na te czasy – ale nie tyle i nie w takim tempie. Niektórym należało pomóc, by się zrestrukturyzowały, a potem zmodernizowały. Tego nie uczyniono.

– W raporcie Polskiego Lobby Przemysłowego użyto sformułowania, że transformacja była „ułomna”. Dlaczego? – Zawsze, gdy projektuje się takie zmiany – a to była bardzo głęboka zmiana – możliwe są dwa czy trzy scenariusze. I zawsze górę bierze ten, za którym stoi najlepiej zorganizowana grupa interesu. Zastosowany u nas scenariusz nie był demokratyczny, nie był w interesie większości – pracowników najemnych, klasy średniej itd. Można było wybrać łagodniejszy, ewolucyjny, który przyniósłby mniej fatalnych skutków społecznych i dał podmiotom przemysłowym większe szanse na dostosowanie się do nowych reguł. Dobra pomnaża przemysł, bo ma pokrycie w pracy i jest najbardziej skooperowany – a nie tylko instytucje finansowe, które się bardzo rozrosły. W oparciu o inżynierię finansową operują wielkimi sumami, ale tak naprawdę służy to spekulacji. Najważniejszy jest przemysł i usługi związane z przemysłem. Transformacja była ułomna w tym sensie, że mogła być bardziej sprawiedliwa, bardziej efektywna i rozłożona w czasie. Tymczasem była szybka, szokowa, w interesie tych, którzy mogli się wzbogacić kosztem dużych grup społecznych.

– Mówi się, że na świecie dominuje teraz nie przemysł, ale usługi. – Usługi rzeczywiście bardzo się rozwinęły, zwłaszcza te związane z handlem. To naturalny etap rozwoju ludzkich potrzeb. Człowiek ma wyż- – Dziękuję za rozmowę. sze aspiracje, potrzeby, chce nie tylko konsumować produkty przemysłowe, żywnościowe, dobra Październik 2021 r. pierwszej potrzeby itp., ale także być w różnej formie obsługiwanym. U nas usługi były potrzebne, bo wcześniej były niedorozwinięte, w okresie soMagdalena Okraska (ur. 1981) – etnografcjalizmu dominował kult produkcji i wydajności ka, publicystka, autorka książki o skutkach pracy. Ale jeśli w pierwszym okresie, powiedztransformacji pt. „Ziemia jałowa. Opowieść my pięciu lat, należało je rozwijać, to rozwijane o Zagłębiu”. Obecnie kształci się w zawodzie dalej zaczynały dominować – zwłaszcza usługi pracownika socjalnego. Stała współpracownihandlowe. Kiedyś były małe sklepy czy, w więkca „Nowego Obywatela” i osoba odpowiedzialna szym mieście, domy towarowe. Teraz dominują za funkcjonowanie techniczno-organizacyjwielkie galerie handlowe, głównie zagraniczne nego aspektu wydawania pisma.


108

Kraj (wciąż) śmieciowej pracy Fot. Tomasz Chmielewski

dr Karol Muszyński

T

emat umów cywilnoprawnych, w obiegu publicystycznym często zwanych śmieciowymi, niemal zniknął z przestrzeni publicznej po wprowadzeniu minimalnej stawki godzinowej i spadku bezrobocia. Raz na jakiś czas wracają do nas jednak informacje o tym, że całe segmenty rynku pracy – pracownicy kultury, ratowniczki medyczne, konsultanci w call center, młode stażystki NOWY

BYWATEL · NR 37 (88) ZIMA 2021

w kancelariach prawniczych itp. – wciąż zatrudniani są na tego typu umowach. Choć skala zatrudnienia cywilnoprawnego nieznacznie spadła w ostatnich kilku latach, wciąż około 1–1,2 mln osób pracuje wyłącznie na umowach cywilnoprawnych1. Jakie wydarzenia spowodowały, że umowy cywilnoprawne zdobyły tak znaczące miejsce w naszej gospodarce? Spróbuję pokazać, że choć za


109

część dynamiki wzrostu wykorzystania śmieciowego zatrudnienia odpowiadają szersze trendy gospodarcze, to jednak fundamentalną rolę odegrała w tym świadoma lub częściowo świadoma polityka państwa, które dopuściło lub wręcz stymulowało rozwój zatrudnienia śmieciowego. „Tanie państwo” „nauczyło”, a wręcz zmusiło podmioty prywatne do omijania regulacji ustanawianych przez samo państwo. W innych sektorach zaś, szczególnie w sektorze pracy tymczasowej, śmieciówki rozprzestrzeniły się wskutek podejrzanie przeoczonego błędu legislacyjnego, który był latami akceptowany przez rządzących. Choć sytuacja pracujących na śmieciówkach uległa w ostatnich latach poprawie, to problem pozostaje nierozwiązany – a poprawa sytuacji dała asumpt do patrzenia na śmieciówki jak na normalną alternatywę względem zatrudnienia kodeksowego.

Czym są śmieciówki? Umowy cywilnoprawne, w dużym skrócie, są umowami regulowanymi przepisami prawa cywilnego, które oparte jest na zasadniczym założeniu swobody kontraktowania. Jeśli prawo nie zawiera jakichś konkretnych zakazów lub ograniczeń, strony umowy cywilnoprawnej mogą dowolnie tworzyć treść wzajemnych zobowiązań. Zatrudnienie oparte o umowę zlecenie czy umowę o dzieło może być kształtowane zgodnie z tym podstawowym założeniem. Z innych przesłanek wychodzi prawo pracy. Zakłada ono, że stosunki między pracownikami a pracodawcami charakteryzują się nierównością stron – i, co za tym idzie, wymagają publicznej ingerencji w sposób kształtowania wzajemnych zobowiązań. Z punktu widzenia pracownika oznacza to objęcie szeregiem przepisów ochronnych, związanych np. z minimalnym wynagrodzeniem za pracę, czasem pracy, zapewnieniem prawa do bezpłatnego urlopu, ograniczeniami dotyczącymi wypowiadania umowy itd. Ze względu na to, że umowa o pracę stała się w toku rozwoju demokratycznego kapitalizmu podstawową instytucją życia społecznego, został pod nią „podpięty” szereg uprawnień i mechanizmów państwa opiekuńczego. Przede wszystkim umowa o pracę objęta jest całością systemu zabezpieczenia społecznego, co oznacza, że pracownik chroniony jest w sytuacji wypadku, choroby czy utraty zdolności do pracy. Pracownicy zatrudnieni na umowach o pracę znajdują się również bez wyłączeń w publicznym systemie emerytalnym.

Zatrudnionym na umowach cywilnoprawnych przysługuje więc znacznie mniejsza ochrona niż osobom z umowami o pracę. Zatrudnieni na śmieciówkach nie są objęci ochroną przed wypowiedzeniem, nie posiadają zagwarantowanego prawa do urlopu i nie podlegają ograniczeniom co do czasu pracy (w związku z czym nie przysługuje im dodatek za nadgodziny) i minimalnego okresu wypoczynku. Są objęci obowiązkowymi ubezpieczeniami społecznymi w ograniczonym zakresie oraz nie chroniły ich przepisy dotyczące wynagrodzenia minimalnego. Dopiero od 2016 r. minimalna stawka godzinowa obejmuje umowy zlecenie oraz umowy o świadczenie innych usług. Pracujący na umowach o dzieło mają również częściowo ograniczony dostęp do ubezpieczenia zdrowotnego, jest ono bowiem dobrowolne. Osoby te są również dyskryminowane prawnie, ponieważ nie podlegają pod korzystniejszą dla pracowników procedurę postępowania cywilnego w sprawach z zakresu prawa pracy i ubezpieczeń społecznych. Do 2019 r. osoby pracujące na śmieciówkach nie miały również prawa do zakładania i wstępowania do związków zawodowych. Mówiąc w dużym skrócie, zatrudnianie na śmieciówkach jest dla pracodawcy znacznie tańsze i daje mu znacznie większe uprawnienia niż zatrudnianie na umowach kodeksowych. Atrakcyjność tę zwiększa wielokrotnie omawiany problem degresywności polskiego systemu podatkowego. Powoduje ona, że najmniej zarabiający płacą zasadniczo największe odsetkowo podatki, przez co – chcąc nie chcąc – mogą częściej milcząco godzić się na umowy śmieciowe choćby po to, aby uzyskać nieco więcej pieniędzy na rękę. Nie stanowi to jednak o prawnej dopuszczalności zawierania takich umów. Polskie prawo zawiera przepisy rozgraniczające możliwość stosowania umów cywilnoprawnych i nakazujące wykorzystywanie umów kodeksowych. Jeśli istnieją do tego przesłanki, takie jak wykonywanie pracy pod kierownictwem oraz w miejscu i czasie wyznaczonym przez pracodawcę, w teorii pracownik powinien być zatrudniony na umowę o pracę niezależnie od tego, jaką umowę zawarły strony. Faktyczną przesłanką możliwości wykorzystywania umów cywilnoprawnych w miejsce umów kodeksowych stała się urabiana latami praktyka rynkowa podparta „kreatywnymi” interpretacjami prawniczymi, która w końcu wpłynęła na stanowiska inspektorów pracy i orzecznictwo sądów pracy. Chaos orzeczniczy jest tak duży, że


110

istnieją wręcz wyroki Sądu Najwyższego stwierdzające, że właściwie nie wiadomo, kiedy można zawierać umowy cywilnoprawne, a kiedy należy zawierać umowy kodeksowe2. Codzienne praktyki pracodawców i pracowników, odbywające się w ramach tego prawnego chaosu, zbudowały właściwie ogólnospołeczny konsensus wokół tego, że umowy cywilnoprawne mogą być wykorzystywane jako alternatywa wobec umów kodeksowych. Od kilkunastu lat zupełnie nie dziwi ani nas, ani inspektorów pracy, ani sądów pracy, że do zakładu pracy może regularnie przychodzić pracownik, wykonywać zlecone zadania, a przy tym być zatrudnionym na umowie cywilnoprawnej. Jak jednak doszło do tego, że tak niekorzystna z punktu widzenia pracowników forma pracy rozprzestrzeniła się w Polsce? Żeby to zrozumieć, musimy cofnąć się do początków dominacji POPiSu w Polsce – do roku 2005.

Śmieciówki w tanim państwie coraz droższej pracy Po 2005 roku Polska znalazła się w bardzo interesującym tyglu dwóch teoretycznie sprzecznych polityk. Po pierwsze, popularne w kręgach polityków PiS-u i Platformy stały się koncepcje „taniego państwa”, zakładające obniżanie kosztów działania administracji publicznej. Tanie państwo jako założenie polityczne w dużej mierze nałożyło się na okres kryzysu ekonomicznego, a jego najsilniejszym wyrazem było mrożenie wynagrodzeń w sektorze publicznym, trwające od roku 2010 do 20193. Po drugie, w ramach prowadzonej polityki „taniego państwa” stawiano na optymalizację i outsourcing wielu niekluczowych usług świadczonych na rzecz administracji publicznej – czyli sprzątania, ochrony, administrowania. Związane to było z modnymi koncepcjami nowego zarządzania publicznego (new public management), zgodnie z którymi organizacje powinny być „wyszczuplone” i skoncentrować się na swoich kluczowych zadaniach. W przypadku sektora publicznego chodziło na przykład o wydawanie decyzji, zarządzanie infrastrukturą, dostarczanie usług edukacyjnych czy zdrowotnych. Wedle tych koncepcji możliwie jak największa część peryferyjnych czynności powinna być dostarczana przez podmioty prywatne na konkurencyjnych warunkach, w celu obniżenia kosztów i rzekomego poprawienia jakości. Paradygmat „taniego państwa” był powszechnie podzielany przez polityków zarówno Prawa NOWY

BYWATEL · NR 37 (88) ZIMA 2021

i Sprawiedliwości, jak i Platformy Obywatelskiej. Wedle ich przekonania miał spowodować usprawnienie administracji publicznej oraz zmniejszenie, podobno przerośniętej, biurokracji. Kluczowym krokiem w tym celu było zlikwidowanie przez Zytę Gilowską z rządu PiS (wcześniej związaną z PO, co dobrze pokazuje środowiskową jedność POPiSu jeszcze kilkanaście lat temu) tzw. gospodarstw pomocniczych w 2006 r. Założenie było proste: zwalniamy ludzi świadczących pomocnicze czynności w administracji publicznej, a następnie szukamy tych samych usług dostarczanych przez podmioty prywatne na konkurencyjnych warunkach. Po drugie, w okresie rządów PO–PSL rozpoczęto prowadzenie presji na wynagrodzenie minimalne. O ile w 2007 r. wynagrodzenie minimalne wynosiło około 35% wynagrodzenia przeciętnego, to wskaźnik ten bardzo szybko rósł (nawet o kilka punktów procentowych rocznie) i osiągnął 45% wynagrodzenia przeciętnego w 2015 r., czyli ostatnim roku rządów PO–PSL. Należy pamiętać, że działo się to przy sprzeciwie organizacji pracodawców, w okresie kryzysu ekonomicznego i przy trudnej sytuacji na rynku pracy, ze wzrostami bezrobocia w latach 2010–2013, które to zjawiska generalnie nie tworzą dobrego gruntu pod szybkie podnoszenie płacy minimalnej. Była to więc polityka co najmniej oryginalna jak na liberalny gospodarczo rząd. Choć dla polskich czytelników może brzmieć to dziwnie, prowadzona przez rząd PO–PSL presja na wynagrodzenie minimalne była postrzegana nawet na arenie międzynarodowej jako założenie niemalże keynesowskie, idące pod prąd mainstreamu ekonomicznego skoncentrowanego na utrzymywaniu „międzynarodowej konkurencyjności” kosztów pracy (czytaj: ich obniżaniu)4. Polityka presji na wynagrodzenie minimalne była kontynuowana przez rząd Zjednoczonej Prawicy – stosunek płacy minimalnej do przeciętnej wyniósł w 2020 r. około 50%. Najbardziej spektakularnym przejawem tego myślenia był ogłoszony w 2019 r. i odwołany przez pandemię plan radykalnego podniesienia wynagrodzenia minimalnego do 4000 złotych do 2023 r., co spowodowałoby niemal na pewno, że Polska miałaby najwyższy stosunek wynagrodzenia minimalnego do przeciętnego na świecie. Ostatecznie, rząd Zjednoczonej Prawicy kontynuuje rozpoczęte przez PO-PSL podnoszenie wynagrodzenia minimalnego właściwie w identycznej formie i podobnym tempie. Na zupełnym marginesie


111

Fot. Tomasz Chmielewski

trzeba zauważyć (i docenić) konsensus polityczny dotyczący polityki presji na wynagrodzenie minimalne, który moim zdaniem stanowi jeden z przejawów załamania się w Polsce paradygmatu neoliberalnego w jego wulgarnej formie. Wróćmy jednak do lat 2007–2015. Sytuacja przedstawiała się następująco: wynagrodzenia, w szczególności pracowników zarabiających najmniej, rosną. Zarządzający instytucjami publicznymi znajdują się pod naciskiem obniżania kosztów wynagrodzeń w warunkach zamrożenia funduszy płac. Rozwiązaniem tej sytuacji jest outsourcing coraz większej liczby pracowników sektora publicznego, w szczególności zarabiających najmniej, ponieważ to ich wynagrodzenia najbardziej odsetkowo rosną. Dodatkową motywacją do zwolnień jest fakt, że wyoutsorcowani w sektorze publicznym pracownicy są ujmowani w innej pozycji budżetowej niż fundusz płac, a więc zwalniają część zamrożonego funduszu płac. W jaki jednak sposób pracownicy wyoutsourcowani obniżają koszty? Dzieje się tak z powodu

wykorzystania umów śmieciowych, które nie są objęte relatywnie szybko rosnącym wynagrodzeniem minimalnym. Przetargi rozpisywane przez instytucje publiczne zakładały płacenie pracownikom świadczącym pracę na rzecz tychże instytucji (zatrudnionym przez podmioty prywatne) stawek znacznie niższych niż przewidywane przez umowy o pracę. W ten sposób podmioty publiczne nie tylko motywowały, a wręcz zmuszały prywatnych dostarczycieli usług do omijania prawa pracy i zatrudniania pracowników na umowach cywilnoprawnych z dramatycznie niskimi stawkami. W wielu sytuacjach de facto oznaczało to, że pracownicy przechodzili z zatrudnienia w sektorze publicznym do zatrudnienia przez firmę prywatną. Fizycznie świadczyli pracę w dokładnie tym samym miejscu (np. urzędzie, szkole, sądzie, uczelni itd.), ale zamiast umowy o pracę objętej pakietem ochronnym – dostawali śmieciówkę ze stawkami poniżej płacy minimalnej, bez regulowanego czasu pracy, prawa do urlopu i wynagrodzenia dodatkowego za godziny nadliczbowe5.


112

Taki rozwój sytuacji pozwolił rządowi upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Z jednej strony mógł chwalić się podwyżkami wynagrodzenia minimalnego, które rzeczywiście poprawiały sytuację ekonomiczną wielu osób i mogły być przedstawiane jako wizerunkowy sukces. Z drugiej natomiast, outsourcing pracowników w sektorze publicznym, zakładający zatrudnianie ich w warunkach sprzecznych z prawem, pozwalał obniżać koszty działania administracji publicznej, chwalić się „odchudzaniem biurokracji” i tym, że podmioty publiczne „optymalizują” swoje działanie. Te dwuznaczne skutki podnoszenia płacy minimalnej nie oznaczają negatywnej ich oceny – nie ulega wątpliwości, że podwyższanie wynagrodzenia minimalnego miało wiele pozytywnych skutków, przyczyniło się do zwiększenia dochodów i poprawy standardów pracy wielu osób. Taka polityka ma jednak swoje oczywiste ograniczenia w sytuacji, w której istnieją łatwe sposoby obchodzenia podwyżek. Co dość paradoksalne, ta Fot. Tomasz Chmielewski

NOWY

BYWATEL · NR 37 (88) ZIMA 2021

łatwość omijania podwyżek płacy minimalnej stanowiła w pewnym sensie przesłankę możliwości ich wprowadzania. Z jednej strony – dzięki istnieniu fundamentalnych dziur w prawie państwo nie ponosiło w pełni kosztów podwyżek wynagrodzenia minimalnego (bo outsourcowało część pracowników na śmieciówki), a z drugiej – opór organizacji pracodawców, świadomych możliwości wykorzystywania tego rozwiązania, był stosunkowo niewielki. Należy tu podkreślić fundamentalną rolę, jaką państwo odegrało w uczeniu rynku prywatnego uśmieciowienia zatrudnienia. Przetargi publiczne stanowiły w omawianym okresie kilkanaście procent PKB, przy czym w niektórych sektorach, takich jak usługi sprzątania czy ochrony, zamówienia publiczne odpowiadały za ponad połowę rynku. Mówiąc inaczej, za uśmieciowienie tych sektorów odpowiadało przede wszystkim państwo, motywujące podmioty prywatne do wymyślania sposobów na „kreatywne” wykorzystywanie umów cywilnoprawnych i zastępowania


113

nimi umów o pracę. Sprzątacz na umowie zlecenie czy ochroniarka z orzeczeniem o niepełnosprawności na umowie o dzieło to osoby pracujące przede wszystkim na rzecz sektora publicznego, nawet jeśli formalnie zatrudnione były one w prywatnych firmach. Oprócz czystego outsourcingu, sama administracja publiczna zaczęła również masowo zatrudniać na śmieciówkach. Okres po zamrożeniu płac (po 2010 r.) zbiega się więc przy tym z poważnym, bo około dwukrotnym, wzrostem zatrudnienia na umowach cywilnoprawnych bezpośrednio w sektorze publicznym.

Od dziury prawnej do normalizacji – rozwój agencji pracy tymczasowej Drugim i kluczowym wehikułem rozwoju zatrudnienia cywilnoprawnego, były agencje pracy tymczasowej. Instytucja pracy tymczasowej została wprowadzona w Polsce w 2003 r. w ramach procesu wstępowania do Unii Europejskiej. Jest to ze swojej istoty forma zatrudnienia niestandardowego, opierającego się na możliwości skierowania przez agencję pracy tymczasowej pracownika (będącego pracownikiem agencji) do różnych miejsc pracy (tzw. pracodawcy-użytkownika), w zależności od potrzeb sygnalizowanych przez klientów agencji (pracodawców-użytkowników). Agencje pracy tymczasowej zajęły stałe i znaczące miejsce w polskiej gospodarce – od kilku lat pracuje w nich średnio 700–800 tysięcy osób rocznie. Kierują pracowników w szczególności do prostych prac dorywczych, pracy w magazynach, logistyce oraz przetwórstwie przemysłowym. Specyfiką polskiego systemu jest to, że znacząca część pracowników agencji pracy tymczasowej jest zatrudniona na umowach cywilnoprawnych – mówimy mniej więcej o połowie ogółu pracowników tymczasowych. W sensie liczbowym było to około 460 tysięcy pracowników w 2017 r. (szczyt) oraz 400 tysięcy w 2019 r. (najnowsze dostępne dane), czyli mówimy o 30–40% wszystkich osób pracujących w Polsce na śmieciówkach. Pozostała część pracowników tymczasowych zatrudniona jest na bardziej cywilizowanych umowach na czas określony. Wykonywanie pracy tymczasowej w ramach umowy cywilnoprawnej jest sytuacją podwójnej niestandardowości. Pracownicy tacy nie tylko właściwie nie mają swojego zakładu pracy (co wynika z charakteru zatrudnienia tymczasowego), ale również nie przysługuje im ochrona

i uprawnienia zatrudnionych na umowach o pracę (co wynika ze śmieciówki). Najistotniejszym i najdziwniejszym faktem z tym związanym jest to, w jaki sposób dopuszczono stosowanie umów cywilnoprawnych do zatrudniania pracowników agencji tymczasowych. Stało się tak w wyniku akceptowanego latami przez polityków błędu legislacyjnego podpartego „kreatywną” interpretacją prawniczą, który następnie został zaakceptowany przez orzecznictwo. Historię tę warto przytoczyć, ponieważ nie tylko nie jest powszechnie znana, ale także pokazuje miękkość i głębokie patologie polskiego systemu regulowania pracy. Praca tymczasowa jest częścią odrębnej i przez lata bardzo niejasnej regulacji zawartej w ustawie o zatrudnianiu pracowników tymczasowych z 2003 r. Z uzasadnienia oryginalnie uchwalonej ustawy wynikało, że pracownicy tymczasowi mieli być przez agencje zatrudniani wyłącznie na umowach kodeksowych. Było to logiczne, ponieważ sama praca tymczasowa jest instrumentem bardzo elastycznym z punktu widzenia pracodawców oraz prekaryjnym z punktu widzenia pracowników. Pracowników nie trzeba zatrudniać na długi czas, pracodawca-użytkownik nie musi wypowiadać umowy, w ramach pracy tymczasowej nie przysługiwała ochrona kobietom w ciąży i nie dotyczyła ich ochrona związana ze zwolnieniami grupowymi. Zgodnie z artykułem 7. starego brzmienia ustawy „agencja pracy tymczasowej zatrudnia pracowników tymczasowych na podstawie umowy o pracę na czas określony lub umowy o pracę na czas wykonania określonej pracy”6. W ustawie znalazł się jednak kruczek prawny, którego lektura i dalsza historia zdumiewają. Wyjątkiem od obowiązku zatrudniania pracowników tymczasowych na umowy o pracę był artykuł 26. ustawy, który w podpunkcie pierwszym stanowił, że „do osób w wieku od 16 do 18 lat będących uczniami, skierowanych do pracy tymczasowej na podstawie umowy prawa cywilnego, stosuje się odpowiednio przepisy Kodeksu pracy dotyczące zatrudniania młodocianych w innym celu niż przygotowanie zawodowe”, zaś w podpunkcie drugim, że „do osób skierowanych do pracy tymczasowej na podstawie umowy prawa cywilnego stosuje się odpowiednio przepisy art. 8, 9 ust. 1 i art. 23”. Z lektury przepisu jasno wynika, że dopuszczalność zatrudniania na umowy cywilnoprawne w agencjach pracy tymczasowej była ograniczona do pracowników w wieku 16–18 lat.


114

Przedsiębiorcy i ich prawnicy jednak nie śpią, gdy dostrzegą szansę zysku. Ze względu na to, że podpunkt drugi artykułu 26. nie zawierał bezpośredniego odwołania do ograniczenia wiekowego, stworzono „kreatywną” interpretację korzystną dla pracodawców i bardzo niekorzystną dla pracowników: że właściwie artykuł 7. ustawy nie ogranicza zatrudniania pracowników agencji pracy tymczasowej na umowach cywilnoprawnych. Co więcej, interpretacja taka znalazła (w czasach rządów SLD) uznanie w niewiążącym okólniku wydanym przez Departament Prawa Pracy Ministerstwa Pracy, który chwilę wcześniej sporządzał uzasadnienie do ustawy, gdzie explicite znalazło się stwierdzenie, że pracowników tymczasowych należy zatrudniać wyłącznie na umowach kodeksowych. Choć okólnik ten nie posiadał żadnej mocy prawnej, wzmocnił korzystne dla pracodawców rozumienie przepisów. Trudno uwierzyć w takie „przypadkowe” rozbieżności, jeśli mówimy o sektorze, który przynosi milionowe zyski. Co więcej – i tu należy podkreślić negatywną rolę sądów – taka dziwaczna wykładnia znalazła swoje podparcie w orzecznictwie sądów pracy, mimo tego, że była oczywiście sprzeczna z intencjami osób piszących ustawę, a do tego wymagała ekwilibrystyki prawnej wyglądającej absurdalnie z punktu widzenia racjonalnej interpretacji prawniczej7. Zatrudnianie pracowników tymczasowych na śmieciówkach zostało po prostu zaakceptowane i przestało kogokolwiek dziwić. Jakie były dalsze koleje śmieciówek w agencjach pracy tymczasowej? W 2017 r. roku rząd Zjednoczonej Prawicy znowelizował ustawę, uchylając wciąż budzący interpretacyjne kontrowersje artykuł 26. i explicite dopuszczając zatrudnianie przez agencje pracy tymczasowej na umowach cywilnoprawnych. Uzasadnione było to poprawieniem sytuacji pracowników na śmieciówkach przez oskładkowanie oraz wprowadzenie minimalnej stawki godzinowej. Tym samym patologia zatrudniania pracowników tymczasowych na śmieciówkach została po prostu oficjalnie zalegalizowana.

Normalizowanie śmieciówek – wyprowadzanie kozy Banałem jest stwierdzenie, że Polska stała się w okresie kryzysu ekonomicznego krajem śmieciówek. Pomijając oczywiste i często omawiane skutki uśmieciowienia zatrudnienia, takie jak obniżenie zarobków, zmniejszenie szans NOWY

BYWATEL · NR 37 (88) ZIMA 2021

zawodowych i edukacyjnych, ograniczenie możliwości zdobycia kredytu mieszkaniowego, ponure perspektywy emerytalne i związaną z tym radykalizację nastrojów politycznych, chciałbym powiedzieć o fenomenie, o którym znacznie rzadziej wspomina się w debatach o polskim rynku pracy. Uśmieciowienie zatrudnienia doprowadziło do powstania patologicznego rynku śmieciowych pracodawców: firm-wydmuszek. Firmy takie nie zatrudniają pracowników, lecz podzleceniodawców na umowach cywilnoprawnych, których kierują do pracy do właściwego zakładu. Choć de facto działają one jak agencje pracy tymczasowej, nie zawsze są w ten sposób zarejestrowane, wygrywając jedynie przetargi na pośrednictwo w poszczególnych usługach (np. sprzątania, magazynowania, ochrony itd.) na rzecz podmiotów prywatnych oraz publicznych. Tego rodzaju wydmuszki są obecne właściwie wszędzie w polskiej gospodarce. Na tej zasadzie działają np. partnerzy flotowi w Uberze, fundacje organizujące pracę kadr szpitali COVID-owych, wysyłające osoby do opieki nad seniorami w Niemczech, pośredniczące w organizowaniu pracy w call center. Ten rodzaj pracodawców pełni funkcje wyłącznie administracyjno-księgowe, ponieważ faktycznym pracodawcą takich pracowników są osoby korzystające z ich pracy w innych zakładach. Umożliwiają jednak tym faktycznym zakładom pracy umywanie rąk od odpowiedzialności za wszelkie naruszenia standardów zatrudnienia, których dochodzenie staje się trudne w sytuacji istnienia faktycznie podwójnego pracodawcy. Jaką strategię przeciwdziałania uśmieciowieniu zatrudnienia przyjęły rządy PO–PSL, a następnie Zjednoczonej Prawicy? Odpowiedź brzmi: żadną. Zasadniczo rządy zmierzały do przyznania pracownikom zatrudnionym na śmieciówkach pewnych ograniczonych uprawnień przy właściwie znikomych działaniach zmierzających do wyeliminowania takich umów. W 2014 r. rozszerzono obowiązki ubezpieczeniowe dla umów zlecenia. W 2016 r., już za rządów Zjednoczonej Prawicy, objęto umowy zlecenia minimalną stawką godzinową. W 2018 r., w wyniku skargi OPZZ do Trybunału Konstytucyjnego, przyznano pracownikom na umowach cywilnoprawnych prawo do zakładania i wstępowania do związków zawodowych. Pewne pozytywne zmiany związane z ograniczaniem arbitrażu między umowami cywilnoprawnymi a kodeksowymi przyniosły liczne zmiany podatkowe wprowadzane przez PiS w ostatnich


115

Fot. Tomasz Chmielewski

latach, zmierzające do stopniowego zmniejszania degresywności systemu podatkowego. Zasadniczy problem pozostał jednak nierozwiązany, a w pewnym sensie wręcz pogłębiony. Polityka przyjęta przez oba rządy zmierzała bowiem nie tyle do przeciwdziałania zawieraniu umów cywilnoprawnych w miejsce umów kodeksowych, ile raczej do ich „normalizacji” – punktowego i bardzo ograniczonego poprawienia sytuacji pracowników na śmieciówkach. Tacy pracownicy wciąż są pozbawieni regulacji dotyczących norm czasu pracy, wciąż nie mają prawa do płatnego urlopu, wciąż można swobodnie i bez żadnego problemu wyrzucać ich z pracy, nadal stanowią pracowników drugiej kategorii w swoich zakładach. Fakt, że przyznano im pewne uprawnienia, należy oczywiście docenić, ale nie dotyka to istoty sprawy, jaką jest generalne zaakceptowanie uśmieciowienia polskiego rynku pracy. To zakorzenienie śmieciówek na polskim rynku pracy bardzo dobrze widać po dwóch wydarzeniach właściwie przeoczonych w debacie publicznej. Po pierwsze, we wspomnianych już

zmianach wprowadzonych w ustawie o pracy tymczasowej, wyraźnie przyzwalających na zatrudnianie pracowników tymczasowych na umowach cywilnoprawnych. Po drugie, we wprowadzeniu w 2018 r. umowy o pomocy przy zbiorach, która stanowi prawdopodobnie najbardziej śmieciową – obok umowy o dzieło – formę zatrudnienia istniejącą w polskim prawie. Umowa o pomocy przy zbiorach jest umową, którą można explicite zastępować stosunek pracy (a więc i konieczność zawierania umowy o pracę) przy pewnych czynnościach wykonywanych w rolnictwie przez maksymalny okres 180 dni w roku. Umowę taką można wypowiadać w dowolnym momencie, nie jest ona objęta minimalną stawką godzinową, a ubezpieczeniem społecznym tylko w bardzo ograniczonym zakresie. Choć jej wprowadzenie było uzasadnione chęcią zapobiegania zatrudnianiu pracowników dorywczych w rolnictwie na czarno i objęcie ich choćby minimalnym zakresem ochronnym, trzeba powiedzieć, że ta forma de facto legalizuje zatrudnianie w warunkach absolutnie prekaryjnych i nie dających


116

Fot. Tomasz Chmielewski

pracownikom żadnej formy ochrony. Oczywiste jest, że regulowanie warunków pracy na wsi jest wyjątkowo trudne, jednak rozwiązaniem nie powinno być legalizowanie rozwiązań skrajnie urągających godności. Połączenie dwóch polityk, tj. presji na wynagrodzenie minimalne prowadzonej przez rząd oraz normalizacji zatrudnienia cywilnoprawnego, które praktycznie umożliwia legalne zatrudnianie pracowników poza kodeksem pracy (i co za tym idzie – poza wynagrodzeniem minimalnym), doprowadziło do sytuacji, gdy praktycznie cała presja płacowa w Polsce wynika ze wzrostów wynagrodzenia minimalnego dekretowanego przez Radę Ministrów. Prowadzi to do zjawiska, w którym Polska staje się zasadniczo krajem płacy minimalnej. W zależności od szacunków od 20 do 30% pracowników zarabia w okolicach wynagrodzenia minimalnego8, natomiast znakomita większość ogólnej presji płacowej bierze się z jego podwyżek9. Taka sytuacja nie byłaby sama z siebie negatywna, NOWY

BYWATEL · NR 37 (88) ZIMA 2021

gdyby nie fakt, że podwyżki takie nie obejmują osób znajdujących się faktycznie w najgorszej sytuacji na rynku pracy – osoby takie są wypychane na umowy cywilnoprawne, gdzie przysługuje im znikoma, jeśli nie żadna, ochrona.

Co dalej? Aby rozwiązać problem zatrudnienia śmieciowego, niezbędne jest połączenie trzech działań – w zakresie polityki sektora publicznego, w obrębie samego prawa pracy oraz w zakresie systemu podatkowego. Po pierwsze, za wyjątkiem wykonywania bardzo konkretnych czynności (np. sporządzania ekspertyz czy opracowań technicznych), należy wprowadzić absolutny zakaz wykorzystywania śmieciówek w sektorze publicznym oraz w przypadku świadczenia usług na rzecz sektora publicznego. Śmieciówki co rusz bowiem wracają jako pomysł rozwiązywania doraźnych problemów polskiego państwa. Na przykład pracujący


117

w szpitalach COVID-owych (i najczęściej zatrudnieni przez rozmaitych śmieciowych pracodawców, firmy-wydmuszki) ratownicy i opiekunowie byli gremialnie zatrudniani na umowach cywilnoprawnych, co umożliwiało sektorowi publicznemu niepłacenie im wynagrodzenia za nadgodziny, nieprzestrzeganie norm dotyczących czasu pracy i zwalnianie ich z dnia na dzień, wraz z sinusoidalnymi zmianami zachorowań na COVID. Rządzący wiedzą o tym doskonale i taką sytuację akceptują, ponieważ umożliwia im to obniżanie kosztów działania podmiotów w sektorze publicznym. Taka sytuacja powinna być niedopuszczalna – państwu, które samo zatrudnia ludzi na śmieciówkach w sytuacji, gdy powinni dostać umowę o pracę, trudno egzekwować zatrudnianie na umowach o pracę od sektora prywatnego. W obrębie samego prawa pracy niezbędne jest powrócenie do pomysłu odważniejszych reform regulacji zatrudnienia. Zarówno rząd PO–PSL, jak i rząd Zjednoczonej Prawicy miały w tym zakresie pewne gorsze lub lepsze pomysły. Eksperci z Ministerstwa Pracy w końcowym okresie rządów Platformy wysuwali interesujący pomysł kontraktu jednolitego, czyli umowy o pracę, w której uprawnienia pracownika rosłyby w miarę czasu spędzonego na świadczeniu pracy na rzecz jednego pracodawcy, przy równoczesnym ograniczeniu możliwości wykorzystywania umów cywilnoprawnych. Plany z pierwszej kadencji rządów Zjednoczonej Prawicy zakładały natomiast uchwalenie nowego Kodeksu pracy – który, choć zawierał szereg kontrowersyjnych przepisów, chociaż częściowo próbował wyjaśnić i na nowo urządzić formy prawne, w jakich można zatrudniać pracowników. Bez wyjaśnienia kontrowersji dotyczących możliwości stosowania umów cywilnoprawnych jako alternatywy wobec umów o pracę, szansa na przeciwdziałanie uśmieciowieniu zatrudnienia jest niewielka. Niezbędne jest także zreformowanie degresywności polskiego systemu podatkowego. Chodzi o to, aby zmniejszyć atrakcyjność arbitrażu związanego z zastępowaniem umów kodeksowych umowami śmieciowymi przy najmniej zarabiających pracownikach. W momencie kończenia tego tekstu wydaje się, że związana z Polskim Ładem szansa została właściwie zaprzepaszczona poniekąd wspólną decyzją największych obozów politycznych – Zjednoczonej Prawicy, Koalicji Obywatelskiej i Lewicy.

Ani obecnie rządzący, ani ich potencjalni następcy nie wydają się skorzy do poprawienia standardów zatrudniania w sektorze publicznym, ponieważ wiązałoby się to z większymi wydatkami tegoż sektora. W związku z taką sytuacją istnieje u rządzących niewielka motywacja, aby uchwalić przepisy, które uniemożliwiłyby wykorzystywanie umów śmieciowych, dopóki w budżecie nie pojawią się nowe środki. Zwiększenie wydatków w sektorze publicznym nie jest z kolei możliwe bez rozwiązania niesprawiedliwości podatkowej związanej z degresywnością systemu podatkowego. Przypisy: 1. GUS, Wybrane zagadnienia rynku pracy (liczba osób z minimalnym wynagrodzeniem, „samozatrudnieni”, umowy zlecenia, umowy o dzieło). Dane dla 2019 r., Warszawa 2020, Dualizm polskiego rynku pracy w dobie pandemii COVID19, 2020, dostęp: https://pie.net.pl/wp-content/uploads/2020/09/PIE-Dualizm.pdf. 2. Zob. np. wyrok Sądu Najwyższego z 19 marca 2013 r., I PK 223/12. 3. Przy czym należy pamiętać, że wynagrodzenia nauczycieli, policjantów i kilku innych grup zawodowych były wyłączone z tego mrożenia w niektórych latach, co umożliwiło punktowe podwyżki w sektorze publicznym. 4. H. Boulhol, Making the Labour Market Work Better in Poland, 2014, dostęp: https://www.oecd-ilibrary.org/ economics/making-the-labour-market-work-better-inpoland_5jz2pwf4wd41-en. 5. K. Duda, Outsourcing usług ochrony oraz utrzymania czystości w instytucjach publicznych. Wpływ publicznego dyktatu najniższej ceny usług na warunki zatrudniania pracowników przez podmioty prywatne, Wrocław 2016. 6. Ten drugi rodzaj umów został już zlikwidowany i nie ma go w polskim stanie prawnym. 7. Więcej na ten temat w: K. Muszyński, Normalisation of „junk contracts”. Public policies towards civil law employment in Poland, „Problemy Polityki Społecznej: studia i dyskusje” t. 46 nr 3 (2019), DOI: 10.31971/16401808.46.3.2019.1; A. Sobczyk, Zatrudnienie tymczasowe: komentarz, Warszawa 2009. 8. EU SILC 2017; P. Chrostek, J. Klejdysz, M. Skawiński, Wybrane aspekty systemu podatkowoskładkowego na podstawie danych administracyjnych 2017, Warszawa 2020. 9. NBP, Badanie ankietowe rynku pracy. Raporty 2013–2016, Warszawa 2014–2017; J. Borowski, K. Jaworski, Wpływ planowanego zwiększenia płacy minimalnej w latach 2020–2024 na wynagrodzenia, zatrudnienie i inflację w Polsce, Warszawa 2021.

Karol Muszyński (ur. 1988) – post-doctoral researcher na uniwersytecie KU Leuven w Belgii, doktor nauk prawnych. Naukowo zajmuje się zatrudnieniem na platformach cyfrowych oraz naruszeniami i obchodzeniem prawa pracy. Autor książki „Polityka regulacji zatrudnienia w Polsce. Kryzys ekonomiczny a destandaryzacja stosunków pracy” (2019).


156

Poczucie proporcji Gilbert Keith Chesterton

Ci

spośród nas, którzy oddają się studiowaniu gazet i przemów politycznych ze stosowną atencją, musieli już do tego czasu wyrobić sobie względnie precyzyjne pojęcie na temat owego zła, jakim jest socjalizm. Jest to zatem nierealna, czysto utopijna wizja, której nie da się praktycznie urzeczywistnić, a także ogromne praktyczne niebezpieczeństwo, wiszące nad nami w każdym

NOWY

BYWATEL · NR 37 (88) ZIMA 2021

momencie. To po prostu coś, co naraz jest tak daleko jak koniec świata i tak blisko jak koniec ulicy. Bez wątpienia wszystko jasne; w tej chwili wszakże bardziej interesuje mnie aspekt utopijny. Pewien autor, pisujący niegdyś regularnie do „Daily Mail”, poświęcił sprawie naprawdę wiele uwagi i przedstawił ów ideał społeczny, podobnie jak niemal każdy zresztą inny ideał społeczny, jako


157

Fot. Tomasz Chmielewski

swego rodzaju marzenie mięczaków. Utrzymywał, że to po prostu „słabi”, nie umiejąc sprostać twardym wymaganiom energicznego indywidualizmu, szukają ochrony w objęciach paternalistycznego rządu i jego nowej legislacji dla staruszek. Gdy zaś – z blaskiem w oczach i radością w sercu – czytałem te fascynujące uwagi, oto w jednej chwili ujrzałem oczyma duszy postać Wielkiego Indywidualisty; tego rodzaju człowieka, który naprawdę byłby w stanie napisać podobne rzeczy, a w każdym razie na pewno je czyta. Tak też czytelnik nasz składa na pół swój „Daily Mail” i wstaje od inspirująco indywidualistycznego

stołu, przy którym dopiero co spożył swe indywidualistyczne śniadanie, godne takiego śmiałka i siłacza jak on; smażone i pachnące plasterki boczku, wykrojone wprost z półtuszy okazałego dzika, którego osobiście upolował tego ranka w ogródku za domem; oraz jajka, z narażeniem życia wydarte drapieżnym ptakom zamieszkującym wierzchołek jednego z owych smukłych drzew, którym dom jego zawdzięcza w pełni adekwatną nazwę „Orlego gniazda”. Zakłada swój kreatywny i niekonwencjonalny kapelusz, tak adekwatnie symbolizujący kreatywność i niekonwencjonalność jego umysłu. Wychodzi ze swego pięknego i podziw budzącego domu, wybudowanego za własne, zdobyte ciężką i uczciwą pracą pieniądze, według jego własnego, niepowtarzalnego planu, który wydaje się na samym niebie odciskać pieczęć jego ogromnej i obezwładniającej osobowości. Zmierza w dół ulicy, pląsając radośnie po górach i dolinach, do miejsca swej wybranej i wymarzonej pracy, warsztatu twórczego i dającego spełnienie rzemiosła. Co kilka kroków przystaje, a to by zerwać kwiatek, a to ułożyć wiersz, bo jest panem swojego czasu; jest indywidualistą, człowiekiem wolnym – nie tak, jak ci pożałowania godni komuniści. Może pracować jak sobie wymyśli, czasem i zarywając noc, jeśli ma kaprys pospać trochę dłużej rano. Tak właśnie żyje się w świecie wolnej inicjatywy i świadomego indywidualizmu; tak właśnie idzie się tam z domu do pracy. Mknie więc nasz bohater dalej, szczęśliwy i natchniony, aż nagle dostrzega majaczącą na horyzoncie strzelistą i fantastyczną wieżę owego przybytku, w którym to, niby Wulkan w swym boskim warsztacie… Widzi on ową wieżę, jak powiadam, majaczącą na horyzoncie. I nie jest to wyrażenie zupełnie przypadkowe. Bo to właśnie stanowi najpoważniejszą bolączkę wszelkiej tego typu dziennikarskiej filozofii indywidualizmu i wolnej inicjatywy; że jest ona obecnie czymś bardziej fantastycznym i nierealnym, niż najdzikszy komunizm. To nie straszna republika bolszewików jest tutaj odległą wizją. To nie państwo socjalistyczne jest utopijne. W tym sensie nawet utopia nie jest utopijna. Państwo socjalistyczne może, z pewnego punktu widzenia, wydawać się perspektywą przerażająco i dramatycznie bliską. Bo państwo socjalistyczne z tych lub innych względów kropka w kropkę przypomina państwo kapitalistyczne, o którym czytają drobnomieszczańscy handlowcy i piszą drobnomieszczańscy dziennikarze. Utopia to po prostu obecny stan rzeczy, tylko trzy razy bardziej.


158

Gdyby bowiem warsztat pracy naszego bohatera stał się jutro częścią państwowego kombinatu, w jego życiu absolutnie nic by się nie zmieniło. Gdyby jego szefem, którego prawie nie widuje i w ogóle nie zna, stał się nagle urzędnik rządowy, bohater nasz pozostałby nadal dokładnie tym, kim jest – człowiekiem bardzo obytym i nie-obywatelem. Istotnie, nie robi to żadnej różnicy, czy jego synowie i córki znajdą zatrudnienie na zapierającej dech w piersiach poczcie socjalistycznej rewolucji, czy w wielkich sklepach zapierającego dech w piersiach indywidualistycznego postępu. Nigdy nie słyszałem, by między paniami pracującymi na kasie w wielkim sklepie a paniami pracującymi w okienku na poczcie rozgorzała brutalna wojna domowa. Wątpię, by pani z pocztowego okienka faktycznie tak gorąco wierzyła w bolszewizm, by uważać regularne wywłaszczanie wielkich sklepów z kilku drobiazgów bez rekompensaty za kwestię Najwyższego Obowiązku. Wątpię, by kasjerka z wielkiego sklepu trzęsła się jak osika na widok czerwonej skrzynki pocztowej, zwiastuna Czerwonej Zarazy. To, co naprawdę jest nierealne, to właśnie cały ten indywidualizm i wolność jednostki, wychwalane przez „Daily Mail”. To właśnie ta wieża, którą widzi się na horyzoncie. To wolna inicjatywa jest utopią, w tym sensie, że perspektywą tak odległą, jak utopia. To nasz ideał, własność prywatną, krytycy nasi uważają za czczą niemożliwość. To właśnie o tym naprawdę rozmawiać można prawie dokładnie tak, jak dyskutuje się obecnie na temat kolektywizmu. Oto nareszcie jest projekt dla jednych stanowiący cel, a dla innych właśnie ledwie majak. Dla przyjaciół swych jawiący się jako ostateczne spełnienie pragnień i potrzeb współczesnego serca, dla wrogów zaś – absurd sprzeczny ze zdrowym rozsądkiem i ludzką naturą. Wszyscy ci polemiści, którzy zdali już sobie sprawę z prawdziwego stanu rzeczy, mówią o naszym ideale dokładnie tak, jak dawniej mówiło się o państwie socjalistycznym. Twierdzą, że własność prywatna jest marzeniem zbyt wzniosłym, aby dało się je zrealizować. Że wolna inicjatywa to rzecz zbyt piękna, aby mogła być prawdziwa. Bez przerwy perorują, że pomysł, jakoby zwyczajny człowiek mógł mieć na własność tyle, ile mu w zwyczajnych warunkach potrzeba, to gwałt na ekonomii politycznej, i aby go zrealizować, trzeba by „zmienić ludzką naturę”. Że przecież „wszyscy ludzie interesu wiedzą”, że to się nigdy nie sprawdzi – podobnie jak zawsze gotowi są „wiedzieć”, NOWY

BYWATEL · NR 37 (88) ZIMA 2021

że zarząd państwowy nigdy się nie sprawdzi. A to z bardzo prostego powodu: bo według ludzi interesu gospodarczo „sprawdza” się tylko to, co służy ich interesom. Nazywają potem tę zależność prawem natury i wymyślają wszystkim, którzy sądzą inaczej, od „słabeuszy” i „niedorajdów”. Chodzi jednak wyłącznie o to, by zdać sobie w tym momencie sprawę, że choć ledwie niewielu rozumie w dzisiejszych czasach, czym jest w pełni normalna i racjonalna idea własności prywatnej dla wszystkich, to na tyle, na ile rozumieją ją trochę władcy współczesnych rynków (a zatem i współczesnego świata), atakują ją oni dokładnie w taki sam sposób, w jaki wcześniej atakowali komunizm. Twierdzą, że to utopia – i mają rację. Twierdzą, że idealizm – i mają rację. Że donkiszoteria – i znów się nie mylą. Mogą mówić o niej wszystko, cokolwiek im ślina na język przyniesie, o ile pomoże pokazać wszystkim, że wielcy potentaci otwarcie plują na wszelką sprawiedliwość; unaocznić jak śmieszny wydaje się im, i całemu temu sortowi, ludzki standard godnego życia; o ile dzięki temu wszyscy zrozumieją, że między ideałem wolności i własności a podobnymi im, zieje otchłań tak ogromna, jak między niebem i piekłem. Tak właśnie przedstawia się prawdziwa walka, którą musimy wydać naszym przeciwnikom […]. Chodzi o to, czy ideał nasz ma szansę stać się kiedyś czymś więcej, niż tylko ideałem; a nie o to, czy ktoś mógłby pomylić go z pożałowania godnym stanem obecnym. Co do tego stanu zaś, powiem tylko tyle, że jeśli współcześni pesymiści autentycznie wierzą w swój pesymizm, jeśli sceptycy naprawdę uważają, że ideał nasz upadł ostatecznie ze względu na czysto mechaniczne trudności lub przez jakąś przedziwną, materialistyczną klątwę, to konkluzje ich są co najmniej osobliwe i raczej trudno zrozumiałe. Nie ma nic dziwniejszego niż powiedzieć, że oto człowiek ze względu na postęp w rozwoju metod projektowania kół będzie musiał odciąć sobie ręce i nogi, niż że na zawsze zapomnieć musi o dwóch podporach życiowych tak naturalnych jak poczucie wolnego wyboru i osobistej własności. Krytycy tego typu, niezależnie, czy w powszechnej świadomości funkcjonują jako przeciwnicy socjalizmu, czy dystrybucjonizmu, uwielbiają rozprawiać o „fantazjowaniu”, „marzycielstwie” czy „pomysłach przeczących ludzkiej naturze”. Otóż wysiliłem moją osobistą fantazję aż za bardzo i widziałem rzeczy, których nasza natura nie jest w stanie unieść, lecz


159

Fot. Tomasz Chmielewski

nie zdołałem pojąć wizji podobnie odpychającej i wstrętnej jak ludzkość, która zapomniała o zaimku dzierżawczym. Tak czy inaczej, jako się rzekło, to właśnie z tego typu krytykami przyszło nam walczyć. Dystrybucja własności może być ledwie marzeniem; „trzy akry i krowa”1 – ledwie żartem; wolność – tylko pojęciem; inicjatywa jednostki zaś szukaniem wiatru w polu, którym świat ostatecznie się zmęczył. Co do tych wszakże, którzy twierdzą, że życie społeczne już teraz opiera się na zasadach wolności i własności – otóż ci są tak ślepi i głusi, tak odlegli realiom swojego własnego, codziennego życia, że można ich bez wyrzutów sumienia na zawsze wykluczyć z debaty. W tym znaczeniu zatem, istotnie, jesteśmy utopistami; w znaczeniu, że stawiamy sobie cele mniej realne, a na pewno trudniejsze, niż ktokolwiek inny. Jesteśmy największymi rewolucjonistami świata: o ile rewolucja oznacza restaurację; powrót do przeszłości, nawet jeśli

tylko w pewnym sensie, i nawet jeśli nie może on nastąpić szybko. Świat, którego pragniemy, jest znacznie bardziej odmienny od świata współczesnego, niż świat współczesny od świata socjalistów. Istotnie, jak już zauważyłem, między światem obecnym a światem socjalistycznym nie ma wielkiej różnicy; poza tym może, iż skutecznie pozbyliśmy się ze współczesnego życia wszystkich mniej istotnych ozdobników doktryny socjalistycznej, fantazji takich jak sprawiedliwość, obywatelskość, walka z głodem i tak dalej. Przyjęliśmy za swoje wszystko, cokolwiek tylko każdemu człowiekowi względnie rozwiniętej inteligencji się w socjalizmie nie podobało. Mamy wszystko, na co narzekano w przypadku suchego i surowego utylitaryzmu „Patrząc wstecz”2. Świat Wellsa i Webba krytykowano jako cywilizację monotonii i centralizacji – a czymże jest nasza cywilizacja, jeżeli nie dokładnie cywilizacją monotonii i centralizacji? Nie pominięto niczego, z wyjątkiem kilku poetyckich uniesień, takich


160

Fot. Tomasz Chmielewski

NOWY

BYWATEL · NR 37 (88) ZIMA 2021


161

jak prawa dla ludu czy chleb dla ubogich. W każdym innym aspekcie, unifikacja i uniformizacja osiągnęły pełnię. Utopia dokonała tego, co najgorsze. Kapitaliści zrobili wszystko, co socjaliści odgrażali się, że zrobią. Każdy przeciętny sklepikarz wpadł już w dokładnie w taką samą tępą uległość i banalny hedonizm, w jaki wpadłby w najbardziej monstrualnej „modelowej wiosce” Owena3. Nie naśmiewam się z niego; pomimo cywilizacji, do której należy, to wciąż człowiek inteligentnego gustu i wielu znakomitych cnót. Gustu i cnót, które z całą pewnością zachować mógłby także jako urzędnik państwa. Ale odkąd tylko otworzy rano oczy i aż do momentu, gdy złoży głowę do snu, życie jego toczy się koleją, o której decydują inni ludzie, często tacy, których nie zna i nigdy nie pozna. Żyje w domu, który nie należy do niego, którego nie zbudował i którego nawet nie lubi. Wszędzie chodzi po wydeptanych ścieżkach; kolej i zawsze kolej – nawet dosłownie, kolej żelazna, którą dojeżdża do pracy. Zapomniał już na amen, co jego ojcowie, pielgrzymi i wędrowni minstrele mieli na myśli mówiąc, że każdy musi znaleźć własną drogę w życiu. Rozumuje wyłącznie w kategoriach pensji, kontraktów, wynagrodzeń; to znaczy zapomniał, czym jest prawdziwe bogactwo. Jego najwyższą ambicję stanowi dochrapanie się tego lub innego stanowiska w mniejszym lub większym biznesie, który już dawno zdążył zamienić się w biurokrację. I fakt ów to coś, co nader często umyka apologetom monopolu. Czasami wyrwie im się bowiem, że nawet w takim systemie może istnieć jeszcze jakaś konkurencja, choćby między niewolnikami; najprawdopodobniej konkurencja o tytuł najbardziej zniewolonego człowieka świata. Ale przecież równie dobrze mogłaby istnieć ona po nacjonalizacji, gdy wszyscy staną się niewolnikami państwa. Tak też wszelki sprzeciw wobec socjalizmu państwowego znika jak ręką odjął – bo jeśli każdy sklep zostałby znacjonalizowany równie gruntownie jak posterunek policji, to na pewno nie przeszkodziłoby to w najmniejszym stopniu kwitnąć wśród sklepikarzy przyjemnym cnotom zazdrości, intrygi i samolubnej ambicji, podobnie jak czasem kwitną one, i to jak, także wśród policjantów. Tak czy inaczej, ten świat istnieje; można twierdzić, że rzucić mu wyzwanie to czysty utopizm; próbować go zmienić – utopizm wariata. W tym sensie jesteśmy utopistami zarówno ja, jak i wszyscy, którzy przypadkowo się ze mną zgadzają – nie będziemy się kłócić. W innym wszakże termin

ten jest skrajnie mylący oraz kompletnie nieadekwatny. Słowo „utopia” implikuje bowiem nie tylko ogólną trudność w dążeniu do celu, ale i inne cechy, takie na przykład, jakie da się zlokalizować w utopii pana Wellsa. I absolutnie kluczowe jest wyjaśnić raz na zawsze, dlaczego nasza utopia – o ile to faktycznie utopia – nie ma z nimi nic wspólnego. Istnieje coś takiego jak idealny dystrybucjonizm; choć nikt nie wierzy, że na tym łez padole system dystrybucjonistyczny mógłby, przy spełnieniu kilku warunków, funkcjonować idealnie. W tym sensie, na pewno istnieje również coś takiego jak idealny komunizm. Nie ma wszakże idealnego kapitalizmu; i nie ma kapitalistycznych ideałów. Jak już zauważyliśmy (choć i tak nie dość często się to zauważa), kiedykolwiek kapitalista staje się idealistą, a tym bardziej – sentymentalistą, zaczyna mówić jak socjalista. Nic tylko „służba publiczna” i „wspólna sprawa całej społeczności”. Wynika stąd zatem, że jeśli ktoś wymyśli sobie mieć utopię, praktycznie zawsze będzie to utopia socjalistyczna lub około-socjalistyczna. Bogaty finansista dobrze umie godzić się z istnieniem niedoskonałego świata, niezależnie od tego, czy ma także odwagę przyznać, że sam jest jedną z jego niedoskonałości. Jeśli jednak poprosi się go o wizję doskonałego świata, zawsze ostatecznie dostanie się coś podobnego do pomysłów fabian4 czy Niezależnej Partii Pracy5. Będzie szukał możliwie jak największych uproszczeń, systematyzacji, jednego, jasnego planu dla wszystkich. Będzie szukał, lecz go nie znajdzie; przynajmniej nie u mnie. Bo jeśli modlę się o ocalenie, to dokładnie przed tą jasnością i jednolitością pragnę być ocalony, i dumny będę, jeśli zdołam ocalić przed nią choćby jednego człowieka. Dokładnie ten porządek i dokładnie tę prostotę w imię Wolności chciałbym zetrzeć w proch. Nie oferujemy perfekcji; oferujemy proporcję. Chcemy przywrócić proporcję współczesnemu światu; ale proporcja suponuje wielość; i rzadko kiedy da się ją ująć w plan. To tak, jak gdyby od malarza próbującego stworzyć portret żywego człowieka wszyscy oczekiwali geometrycznych diagramów, projektu robota, z mnóstwem trybików i antenek. Nie twierdzimy, że w zdrowym społeczeństwie własność ziemska powinna być tylko jednego typu; albo warunki posiadania takie same dla wszystkich posiadaczy; albo relacje polityczne takie same dla wszystkich politykujących. Chodzi tylko o to, że władza centralna potrzebuje


162

Fot. Tomasz Chmielewski

innych, mniejszych ośrodków władzy, które by ją równoważyły i ograniczały, te zaś z konieczności muszą być wielorakie: niektóre indywidualne, niektóre komunalne, niektóre oficjalne, inne nieoficjalne, i tak dalej. Niektóre z nich prawdopodobnie będą nadużywać swych przywilejów; uważamy wszakże, iż drobna instytucja nadużywająca władzy to perspektywa lepsza niż trust czy państwo, które w najlepszym wypadku mogą nadużywać wszechmocy. Dla przykładu, czasami oskarża się mnie o to, jakobym nie wierzył we własną epokę – a nawet (co jeszcze gorsze) wierzył w to, co głosi moja religia. Mówi się, że jestem „średniowieczny”; i co przenikliwsi zdołali nawet wykryć u mnie utajoną sympatię do Kościoła katolickiego, którego jestem członkiem. Spróbujmy jednak wyprowadzić stąd pewną paralelę. Gdyby ktokolwiek stwierdził, że największą wadę średniowiecznych królestw czy współczesnych krajów rolniczych stanowiła cicha zgoda na istnienie w społeczeństwie enklaw bolszewizmu, zdziwilibyśmy się prawdopodobnie, gdyby chwilę później wyszło, że chodziło mu o skądinąd znaną powszechnie NOWY

BYWATEL · NR 37 (88) ZIMA 2021

zgodę średniowiecznego społeczeństwa na istnienie klasztorów. Niemniej w pewnym sensie rzeczywiście to prawda, że klasztory są komunistyczne, a wszyscy mnisi to komuniści. Ich życie ekonomiczne i etyczne to w cywilizacji związków familijnych i feudalnych wyjątek od reguły. A jednak, ich uprzywilejowaną pozycję traktowano wtedy raczej jako narzędzie podtrzymania istniejącego ładu. Instytucje tego typu zapewniają komunistycznym ideałom właściwe im miejsce w strukturach państwowych; i mniej więcej to samo powiedzieć można o tzw. wspólnej ziemi6. Cieszylibyśmy się, gdyby w strukturach naszego państwa odnalazły swe miejsce gildie czy grupy bardziej komunistycznej proweniencji; z radością zarezerwowalibyśmy część gruntów na ziemię wspólną. Twierdzimy po prostu, że nacjonalizacja wszystkich gruntów równa się zrobieniu mnichów ze wszystkich obywateli; i że to na pewno nie jest właściwe miejsce tego ideału. W komunizmie zazwyczaj chodzi nie o to, że niektórzy ludzie są komunistami, ale że wszyscy ludzie są komunistami. Żaden dystrybucjonista nie powiedziałby natomiast nigdy, że w dystrybucjonizmie


163

wszyscy muszą być dystrybucjonistami. Żaden dystrybucjonista nie będzie utrzymywał, że kraj rolniczy to kraj samych rolników. Gdy mówimy o krajach rolniczych z przeszłości, mamy na myśli wyłącznie charakter ogólny; fakt, że ziemia była w nich rozdystrybuowana generalnie w określonych proporcjach i prawa pisane generalnie w określonym duchu; i że wszystkie inne instytucje stanowiły w wyraźny sposób wyjątki od reguły, niczym strzeliste wieże wyrastające z mocnej podstawy tego płaskowzgórza równości. Jeśli to jest niekonsekwentne, nic nie jest konsekwentne; jeśli to niepraktyczne, całe ludzkie życie jest niepraktyczne. Jeśli ktoś chce mieć ogródek kwiatowy, sadzi kwiatki wszędzie, gdzie może, ale szczególnie gęsto w tych punktach, w których nadadzą miejscu ogólny charakter ogródka kwiatowego. A jednak nie chodzi o to, żeby cały ogródek szczelnie pokrył się kwiatami, lecz o to, żeby był ogródkiem kwiatowym. Dobry ogrodnik wie, że róż nie da się zasadzić w kominie, a stokrotki nie wystrzelą w górę, jak bluszcz, po balustradzie; i na pewno nie oczekuje, że na sośnie wyrosną tulipany, a baobab rozkwitnie jako rododendron. Rozumie wszakże doskonale, o co mu chodzi, gdy mówi „ogródek kwiatowy”; i wszyscy inni też to rozumieją. Jeśli zachce mu się mieć nie ogródek kwiatowy, a warzywny, postępuje inaczej. A jednak nawet przez myśl mu nie przemknie, że w ogródku warzywnym powinny być bezwzględnie same warzywa. Nie wykopuje z grządek wszystkich ziemniaków tylko dlatego, że ziemniaki mają kwiaty. Wie, jaki jest ogólny cel, który pragnie osiągnąć; ale ponieważ nie cierpi na wrodzony idiotyzm, nie sądzi, że może osiągnąć go wszędzie w takim samym stopniu czy też bez uwzględniania kilku innych rzeczy. Nie wypleni nasturcji z ogródka kwiatowego tylko z tego powodu, że różni dziwni ludzie je jedzą. Nie zakaże sadzić w ogródku warzywnym pewnej uroczej rośliny tylko dlatego, że nazywa się ona „kalafior” – „kwiat kapusty”. Tak też i my wcale niekoniecznie zaczęlibyśmy wypleniać z naszego ogródka społecznego wszystkich ułatwiających produkcję osiągnięć techniki, podobnie jak na pewno nie wyplenilibyśmy z niego średniowiecznych klasztorów. I istotnie, to wyjaśnienie najzupełniej wystarczy; bo to po prostu kwestia zdrowego rozumu, który udawało się ludziom zachować dopóty, dopóki mieli swoje ogródki; podobnie jak i jeszcze zdrowszy rozum, który jest wyższy nad ludzi, straciliśmy wraz z innym ogrodem, dawno, dawno temu.

Przeł. Maciej Sobiech Powyższy tekst to fragment książki „Outline of Sanity” z roku 1925. Drobny, zaznaczony skrót w tekście pomija informacje techniczne o książce. Przypisy tłumacza i redakcji: 1. Slogan i postulat (domagający się takiej własności dla każdego człowieka, względnie rodziny) ukuty w Wielkiej Brytanii w latach 80. XIX wieku przez zwolenników reformy rolnej, następnie przyswojony przez ruch dystrybucjonistyczny i agrarystów amerykańskich. 2. „Looking Backwards” – wydana w 1888 roku książka amerykańskiego socjalisty i dziennikarza Edwarda Bellamyego (1850–1898), stanowiąca opis socjalistycznej utopii, w jaką Stany Zjednoczone miały zmienić się w roku 2000. Stała się bestsellerem. 3. Robert Owen (1771–1858) – walijski działacz społeczny, reformator, myśliciel, pionier ruchu spółdzielczego. Chesterton nawiązuje tutaj do jego koncepcji „model village”, będącej utopijnym projektem idealnego, komunistycznego osiedla robotników, usytuowanego przy miejscu pracy. 4. Fabianie, także Towarzystwo Fabiańskie (Fabian Society) – stowarzyszenie lewicowe założone w roku 1884 w celu propagowania ideałów socjalistycznych, praw pracowniczych, związków zawodowych, spółdzielczości itp. Jego doktryna, zwana gradualizmem, była brytyjskim odpowiednikiem kontynentalnego socjaldemokratycznego reformizmu i głosiła „pokojową drogę do socjalizmu” za pomocą reform ustawowych, działań władz lokalnych, oddolnych inicjatyw społecznych itp. w ramach demokratycznego porządku prawnego. Stanowiło jedno z najważniejszych lewicowych środowisk intelektualnych; działa nieprzerwanie do dzisiaj, choć z już znacznie mniejszymi wpływami niż niegdyś. 5. Niezależna Partia Pracy – ugrupowanie założone w 1893 roku wobec powolności reform społecznych. Najbardziej „na lewo” z angielskich ruchów laburzystowskich, jednak o doktrynie reformistycznej, głosiła potrzebę dokonania zmian w ramach porządku konstytucyjnego. 6. Ang. commons – ziemia należąca do majątku feudała, ale przeznaczona na wspólny i wolny użytek najuboższych mieszkańców okolicy (w mentalności średniowiecznej wydzielenie jej z ogółu gruntów feudała stanowiło akt jałmużny).

Gilbert Keith Chesterton (1874–1936) – angielski pisarz, publicysta, eseista, autor wielu książek i ogromnej ilości tekstów. Konwertyta na katolicyzm. Współtwórca doktryny o nazwie dystrybucjonizm, która odrzucała zarówno kolektywistyczny socjalizm, jak i kapitalizm spod znaku nieustannej koncentracji własności produkcyjnej w rękach nielicznych, a w zamian postulowała upowszechnienie drobnej (rodzinnej) własności rolniczej, rzemieślniczej, handlowej itp. Wbrew dorabianej mu, także w Polsce, gębie myśliciela prawicowo-konserwatywnego, był szczerym demokratą i radykałem społecznym. W roku 2021 „Nowy Obywatel” wydał elektroniczną publikację ze zbiorem jego tekstów pt. „W imię wolności”; można ją pobrać za darmo ze strony nowyobywatel.pl/chesterton/


168

60 zł

1 2 3 4

Zapłacisz aż 12 zł taniej za kolejne cztery numery – prenumerata roczna to koszt 60 zł, zaś cena 4 numerów pisma wynosi 72 zł. Wesprzesz finansowo nasze inicjatywy (pośrednicy pobierają nawet do 50% ceny pisma!). Masz szansę otrzymania ciekawych upominków. Prenumerata to wygoda – „Nowy Obywatel” w Twojej skrzynce pocztowej.

5 6 7

W formatach epub i mobi.

30 zł

Bez zabezpieczeń DRM. Najtaniej.

Więcej o prenumeracie można przeczytać tutaj: nowyobywatel.pl/prenumerata Możesz też skorzystać z naszego sklepu wysyłkowego, dostępnego na stronie nowyobywatel.pl/sklep Wpłat należy dokonywać na rachunek: Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom” Bank Spółdzielczy Rzemiosła ul. Moniuszki 6, 90–111 Łódź Numer konta: 78 8784 0003 2001 0000 1544 0001 Prenumeratę można rozpocząć od dowolnego numeru.

NOWY

BYWATEL · NR 37 (88) ZIMA 2021


TYLKO

60 zł ROCZNIE

TYLKO

30 zł ROCZNIE


Z TWOIM 1% RACZEJ NIE UPADNIEMY!

JEST W TRUDNEJ SYTUACJI, GROZI MU UPADEK

POMÓŻ GO URATOWAĆ, PRZEKAŻ 1% PODATKU.

NOWYOBYWATEL.PL/1PROCENT STOWARZYSZENIE „OBYWATELE OBYWATELOM”, KRS 0000 248 901


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.