TERAZ TO JUŻ NIE MAM MARZEŃ / I HAVE NO MORE DREAMS / Monika Krzesiak & Ewa Sularz

Page 1

teraz to juş nie mam marzeń.. Monika Krzesiak | Ewa Sularz



Dziękujemy za inspirację Halinie i Andrzejowi Szwajcerom


Wanda

„Tego trzonowca zachować, czy usunąć? Do tego zaawansowane periodontitis…” - takie myśli zaprzątały głowę Wandy, studentki Akademii Stomatologicznej. Wracała po zmroku do domu przy ulicy Malczewskiego, w którym niespodziewanie wraz z nią i jej mamą zamieszkały przybyłe z Katowic ciotka wraz z dwunastoletnią siostrą cioteczną. „Znowu tak późno, zdążę tylko zjeść kolację, może zostało coś poza małpim smalcem i muszę przygotować się do jutrzejszych…” - kontynuowała w myślach. Aaa! Co się dzieje?! - krzyknęła przerażona. Nagle, na wysokości parku Dreszera, coś spadło na Wandę, okręciło się wokół jej ramion, opadło niżej i ścisnęło w pasie. Wanda wypuściła z ręki torebkę, siatkę i pożyczone „Czasopismo Stomatologiczne”. Światło latarni oświetlało sznur, który wpijał się boleśnie w jej ciało.



W ułamku chwili Wanda wszystko zrozumiała. To jak na placu Zbawiciela, tam łapią kobiety na lasso i ciągną w gruzy! To samo tu! - Ratunku! Niewidoczna ręka szarpnęła za sznur i pociągnęła Wandę w stronę alejki. - Ratunku! Wydawało się, że wokół nikogo nie ma. Z alejki wybiegło dwóch mężczyzn, którzy chwycili Wandę i zaczęli ciągnąć w ciemność parku. - Chwytaj torebkę, ja mam dziewczynę – krzyknął głos z prawej. - Nic nie widzę – odpowiedział głos z lewej. - Tam, na chodniku leży, leć podnieś, szef kazał nie zostawiać śladów – przypomniał ten z prawej. - Eeee, pod latarnią rzuciła akurat – ociągał się mężczyzna z lewej.


Po chwili wahania puścił jednak Wandę i biegnąc wzdłuż ogrodzenia zbliżył się w stronę torebki. Wanda widziała jak wpadł w snop światła i sięgnął po jej rzeczy. W tym samym momencie do torebki przypadła kobieca postać. - Niech pan puszcza, to moja torebka – krzyknęła korpulentna pani szarpiąc się z wyrostkiem. - Odejdź kobieto! Jest moja – nie ustępował mężczyzna. - Damska jak pan widzi, oddawaj pan! Ludzie, pomocy! Złodziej, rabuś! – zaczęła krzyczeć przeraźliwie kobieta. Mężczyzna puścił zdobycz i zaczął uciekać w przeciwną do parku stronę. - Ratunkuuuuuu! – do wrzasku podłączyła się Wanda.



Nela

- Alina, ja oszaleję! – powiedział wysoki rudzielec, gdy zbliżyłam się do budki telefonicznej. Stał oparty o drzwiczki i palił papierosa. Na szyi zawiązaną miał niedbale apaszkę, ubrany był w częściowo rozpiętą jasną koszulę w brązową kratę i lekkie lniane spodnie z podwiniętymi nogawkami. Wyglądał, jakby w tej pozycji spędził cały dzień, ze słońcem i w dobrym nastroju. - Miło, w przeciwieństwie do mnie – pomyślałam poirytowana i tym mniejszą miałam ochotę, by odpowiedzieć na zaczepkę. - Gagatek musiał mnie podsłuchać któregoś dnia… Niemal go staranowałam i niespeszona weszłam do budki. - Alina, ja oszaleję! – zasmucona po raz kolejny zdałam przyjaciółce relację z koszmarnego dnia w nowej pracy. - Kolejowe Zakłady Gastronomiczne to miejsce, które musi sobie poradzić beze mnie. Czy ktoś mnie pytał o zdanie, gdy je zakładano? Czy przypadek, który sprawił, że tam trafiłam określa mój los na dobre? Znów przez cały dzień przepisywałam menu: kompot, kompot, kompot, sto razy kompot. To jest tragiczne! Alina, co ja mam zrobić? Słucham? Dobrze. Tak, zobaczymy się wieczorem. Idę teraz po mamę do pracy, cześć.


O ścianę budki telefonicznej w dalszym ciągu opierał się nieznajomy. Gdy wyszłam na ulicę, usłyszałam:


Zjawiła mi się nieczekana, jak gdyby owa z bajek panna, o której opowiadał dziad, co lśniła jak zorza poranna, złocąc pienistej wody spad.

- Phi, poeta – rzuciłam. - Teraz czasy dla atletów raczej niż poetów – puścił do mnie oko – Czemuś jednak służy ta literatura... Pani w tę sama stronę jak widzę. Kawa musi być…



Irena

- Dzisiejszy wieczór w kawiarni, a jutro cały dzień na Legii… To dopiero życie! – wykrzyknęła Irena. - Czy ty oszalałaś córeńko? Dopiero weszłaś do domu! Po tylu miesiącach. - Mamo, nawet nie wiesz jaka jestem szczęśliwa! Nie usiedzę na miejscu. Tyle zmian. Warszawa to już niemal całkiem inne miasto. Choć z drugiej strony nowe tramwaje, ale ten sam ścisk, nowe budynki, ale ciągle pełno ruin dookoła. No i ten pałac… - Pałac rośnie, a dookoła wielki rezerwat zniszczeń. - Mamo, dlaczego jesteś taka zrezygnowana? - Za dużo tych zmian i niepokoju. Każdy dzień to walka – o bukiet warzyw na straganie, o paczkę rajstop, o lekarstwa w aptece. A mimo to w tabelkach i rubrykach, które mam na monotypie, wszystko szybuje. Jakbym żyła w dwóch światach.


- No to dla poprawy humoru opowiem ci zabawną anegdotę. Gdyby nie rok we Wrocławiu chyba jeszcze nie miałabym pomysłu na to, co chcę projektować. Musisz wiedzieć, że w mieście panuje wielki ruch, ale inny niż tutaj. Tam miałam wrażenie, że każdy błądzi, biega, nie może trafić gdzie trzeba. Sama pytając o nazwy ulic byłam kierowana w sprzeczne strony. Wyburzają, budują, zmieniają nazwy placów i ulic. Pewnego dnia na przystanku autobusowym zapytałam o ulicę, przy której mieścił się pawilon wystawowy, a ja chciałam obejrzeć projekty współczesnych mebli, między innymi krzesło Sarenka, zaprojektowane przez profesora Wincze.


Jeden pan powiedział, że niedaleko na wschód, a drugi, używając dawnej nazwy wytłumaczył, że to ulica w centrum bardziej na zachód. I zaczęła się sprzeczka. Że pan brunet z wąsem ma złe zamiary i chce mnie wywieźć tym autobusem na koniec miasta, a znów blondyna część zaczęła wyzywać od Niemców. Powstało niesłychane zamieszanie. W końcu podeszli dwaj milicjanci, wylegitymowali nas i zapytali o początek awantury. Tym razem obydwaj panowie solidarnie wskazali na mnie. Na pytanie milicji skąd jestem i czego szukam, przestraszona odpowiedziałam, że z Warszawy, studiuję tu i jadę obejrzeć krzesło Sarenkę.


- Sarenkę? Chyba mamy tu prawdziwą warszawską Syrenkę. Kto słyszał o takim krześle?! Oj Syrenko i po co było robić tyle zamieszania… - Mamo – bujany fotel w kształcie Syrenki! To będzie hit!




Hala - Cześć Halu, wyglądasz dziś jak królowa na balu białych myszy! Że też nie karetą, a tramwajem jedziesz. Nawet usiąść nie masz gdzie – powitała przyjaciółkę Zosia. - Śmiej się śmiej. To całe krawieckie szaleństwo na jakie nas było stać. Ciotka przetrząsnęła szafy i tak wyszła suknia z firan. Teraz mogę witać nowy rok. - Ale zanim to nastąpi urządzimy bal naszym maleństwom. U moich samców po czterech tygodniach nie widać wielkich różnic w porównaniu z kontrolnymi. A u ciebie? - Też nic.



Zosia chuchnęła w zmarznięte okno tramwaju i lekko zsunęła ustępujące pod wpływem ciepła mroźne ornamenty przypominające pióropusze. Za oknem rozpościerał się widok na miasto pokryte warstwą świeżego puchu. - Piękne widoki – westchnęła Hala – a jeszcze wczoraj miałam dość zimy. Po południu wybrałyśmy się z Mimką do kina. Tłumy, prawdziwa bitwa o bilety. Tylko sobie wyobraź: Chmielna wąska, wokół gruzy, pod nogami kałuże ze stopionego śniegu, pełno ludzi, wszyscy chcą wejść do bramy i na podwórko. W końcu nas wpuścili. W sali krzyk, komuś ukradli torebkę, tamta zgubiła broszkę, krzesła trzeba było dostawiać, bo za dużo osób. A do tego film jak „Jasne łany”. Poszłyśmy specjalnie, bo obiecałam Janeczkowi, jak go ostatnio spotkałam w Kamerze. Kompan z niego jednak lepszy niż aktor. - Ja tam wolę ślizgawkę, przynajmniej można kogoś poznać… – uśmiechnęła się Zosia. - No proszę.. Opowiadaj zaraz!


Elka

- Poczęstuje mnie pan papierosem? - Proszę bardzo. - Wczasowe? Nie ośmieszaj się pan! Ja palę tylko Wawele. - Najlepsze Poznańskie – wtrąca się trzeci - Tak myślisz, bo nie próbowałeś Sportów – mówi czwarty - Mnie to stawiają na nogi tylko Górniki i każdemu polecam – chwali się piąty - A tamten? W takiej marynarce na kilowatach to pewno Camele…



- Elka, co robisz? Idziesz na wieczorne zajęcia? – zapytała wchodząc do pokoju w internacie Basia. - Nie, pływałam już po południu, teraz mam trochę roboty z gazetami – odpowiedziała Ela. - Co tym razem robią nasi najdostojniejsi dygnitarze? - Politykują jak zwykle. Dziś wojna wybuchnie z powodu długości ustnika i braku zapalniczki. - Ty jesteś jednak niezły numerek! - Ciebie to w ogóle nie denerwuje? W tych czasopismach wcale nie ma kobiet, sami faceci na zdjęciach. A wiesz co to znaczy?! Gazety oddają tylko stan rzeczy. Wszędzie ważne miejsca zajmują mężczyźni. Kobiety tylko w sklepach i w bufetach, w kasach biletowych i na poczcie. Nas się niepoważnie traktuje. Nawet tu na uczelni. Dlatego na następnej stronie tego tygodnika, pan ze zdjęcia dostanie w rękę tacę, na niej zimne nóżki i z uśmiechem będzie je roznosił po sali obrad. Niech jednak uważa na krawacik…






Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.