Magazyn eIMPERIUM nr 08/2017

Page 1

eimperium.pl

NR 17 / WRZESIEŃ 2017

DETEKTYW HISTORII

RACZEJ KREATYWNY

PIOTR CHLIPALSKI

GLIWICKI RATUSZ PODRÓŻNIK GLIWICKI

PIĘKNA CODZIENNOŚĆ

BUDOWNICZY DRÓG ŻYCIA

LIZBONA


02 / MAGAZYN EIMPERIUM

Spis treści WYDARZYŁO SIĘ W GLIWICACH

06

PIOTR CHLIPALSKI

12

DETEKTYW HISTORII

20

PODRÓŻNIK GLIWICKI

28

PIĘKNA CODZIENNOŚĆ

38

Wydawca: Redaktor naczelny: Redaktor wydania: Grafika:

IMPERIUM MEDIA SP. Z O. O. ul. Floriańska 23, 44-100 Gliwice, tel. (32) 301 40 04 Czesław Chlewicki, Andrzej Wawrzyczek, redakcja@eimperium.pl Seweryn Chlewicki

Tekstów niezamówionych redakcja nie zwraca. Zastrzegamy sobie prawo do skracania i adjustacji nadesłanych materiałów.


TOSZEK, FOT. SEWERYN CHLEWICKI


ALINA OD UCHODŹCÓW TEKST: ANDRZEJ WAWRZYCZEK

"Polska była i pozostanie wyspą wolności i tolerancji" - ogłosił niedawno prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński, a w ślad za nim ten slog podchwyciły prorządowe media. Że to nieprawda najlepiej świadczy nasz, Polaków, stosunek do uchodźców oraz imigracji w ogóle. Śledząc wypowiedzi nie tylko czołowych polityków, ale także tzw. zwykłych ludzi odnosi się wrażenie, że najchętniej odgrodzilibyśmy się murem od reszty świata. A już szczególnie od obcych kultur, takich jak świat muzułmański. Ewentualnie w odruchu chrześcijańskiego sumienia rzucimy deklarację, że owszem, trzeba pomagać, ale “tam, na miejscu”. Na słowach zwykle się jednak kończy. Na tym tle do rangi herosów urastają ludzie, którzy naprawdę chcą pomagać. Alinę Czyżewską mieliście okazję poznać dwa numery temu dzięki obszernemu wywiadowi, jakiego udzieliła w Magazynie eIMPERIUM. Aktorka i aktywistka rodem z Gorzowa Wielkopolskiego w Gliwicach czuje się bardzo dobrze. Sierpniowy czas urlopu spędziła jednak w Grecji. Nie ona jedna. Od czasu kryzysu finansowego to popularny kierunek wakacyjny wśród Polaków, bo jest ciepło i niedrogo. Alina pojechała jednak na Lesbos, którą turyści aktualnie omijają raczej szerokim łukiem. Wyspa ta do tej pory najbardziej znana była z rzekomych upodobań seksualnych jej starożytnych mieszkanek - stąd dzisiejsze dwuznaczne znaczenie słowa lesbijka, które pierwotnie oznaczało po prostu mieszkankę greckiej wyspy. Dziś Lesbos to, obok włoskiej Lampedusy, największe w Europie centrum uchodźcze. To właśnie tutaj po śmiertelnie niebezpiecznej przeprawie przez Morze Egejskie trafiają uciekinierzy z ogarniętej wojną domową Syrii czy prześladowanego przez bojowników ISIS Iraku, ale także z Afryki Środkowej, gdzie również nie brakuje konfliktów zbrojnych, prześladowań i zwykłej biedy. Uchodźcą nie są bowiem wyłącznie kobiety i starcy uciekający przed wojną. Może nim być każdy kto ratuje się przed zagrożeniem - może to być prześladowanie polity-

czne lub społeczne, ale też zwykły brak środków do życia zagrażający śmiercią głodową. Każdego dnia na Lesobs przypływają kolejne łodzie z uchodźcami na pokładzie. Jest ich tam tak wielu, że niemal całkowicie zdominowali życie na nie najmniejszej wcale wyspie. Efektem ubocznym takiej sytuacji i panującej w Europie “uchodźcofobii” jest praktyczny zanik turystyki na Lesbos. W tej sytuacji nie trudno tu znaleźć tani nocleg. Taki w sam raz na niewysoką gażę aktora (o tym, że jest niewysoka wiemy z opublikowanego przez Alinę zeznania podatkowego; aktywistka namawiająca wszystkich do krzewienia jawności postanowiła bowiem sama dać dobry przykład i swoich zarobków się nie wstydzi). Aktorka z Gliwic nie przyjechała jednak do Grecji, żeby wylegiwać się na plaży (choć i to zdarzyło jej się robić), ale pomagać tym, których inni się boją - uchodźcom. Tak, jej urlop to była praca wolontariuszki w obozie Moria - jednym z wielu, do których trafiają migranci “wyłowieni” z morza. A wylegiwanie się na plaży? Głównie nocą, czekając na kolejne łodzie, żeby móc od razu udzielić wsparcia nowoprzybyłym. Relację ze swoich działań Alina publikowała w mediach społecznościowych i prasowych felietonach. Pokazywała, jak wygląda codzienne życie w miejscu jak z koszmarnego snu nacjonalisty - niespełna 30-tysięcznym Mitylene, w którym przebywa kilka tysięcy imigrantów. Niekoniecznie muzułmańskich. Jedna z relacji Aliny pochodziła z miejscowego kościoła, gdzie koncentruje się życie chrześcijan przybyłych z różnych części Afryki. “Maleńki kościółek w ciągu handlowej uliczki. Ksiądz z Holandii przyjechał na wakacyjne zastępstwo. Trochę się zdziwił, kiedy zobaczył, że parafianie to w większości sami uchodźcy” - pisała w swojej krótkiej relacji aktywistka. Co poza tym robiła na wyspie? Wszystko. Dzięki środkom zebranym od darczyńców z Polski wspólnie z przyjaciółką między innymi zakupiły samochód, którym przywoziły do miasta ludzi z oddalonego o 20 kilometrów obozu, żeby mogli na przykład pójść do lekarza. “Amal (lat 47). Okropny kaszel od jakiegoś czasu. 6 dni antybiotyki i pogarsza się. Poprzedniej nocy dostała od obozowych lekarzy skierowanie na rentgena płuc. Badania zrobione, krew pobrana, odczekaliśmy swoje. Amal zostaje w szpitalu. To dobrze. Czysto. Jedzenie na pewno lepsze niż


w Moria. Musieliśmy kupić jej piżamę i bieliznę. 15 EUR. Przybory do mycia i higieniczne załatwił Kalid z Syrii” - to kolejna z relacji. I tak dzień w dzień. A codziennie nowopoznani ludzie, nowe historie i nowe problemy, w których uchodźcom potrzebna będzie pomoc. Czasem finansowa, czasem organizacyjna, a czasem zwykłe ludzkie wsparcie i ciepły uśmiech dodający siły do walki.” Jaki jest główny wniosek wynikający z tego wyjazdu i relacji? Że jest bezpiecznie. Że w Mitylene zdominowanym przez uchodźców można normalnie żyć, wychodzić na ulice, że nikt nie przypływa tam ryzykując życiem tylko po to, żeby gwałcić czy robić zamachy. To zwyczajni, pokojowo nastawieni ludzie. Gdyby nie wojna, pewnie nadal prowadziliby swoje biznesy, chodzili na studia, opiekowali rodzinami. Paradoksalnie Alinę nieprzyjemności spotykały tylko i wyłącznie ze strony Polaków, którzy na Facebooku dzielnie “kibicowali” jej wyprawie. “Prawdopodobnie marna aktoreczka, o której mało kto słyszał, próbuje za wszelką cenę zdobyć trochę popularności i rozgłosu za pomocą burzliwego tematu, zastępując tym samym swój brak

talentu” - napisał jeden z nich. Inni komentujący byli bardziej dosadni, wprost życząc jej gwałtu lub śmierci z rąk tych, którym pomaga. Czytając jednak historie uchodźców spisane przez Alinę, trudno oczekiwać, żeby z ich rąk miało ją spotkać coś złego. Za to po powrocie do kraju? No tu może już być różnie. “Proszę Cię o jedno - nie wracaj do Polski. Tak po prostu” - napisał ktoś inny, choć ciężko wyczuć, czy jego intencją była groźba, czy troska. Alina nie jest pierwszą, ani zapewne ostatnią Polką, która poleciała na Lesbos pomagać uchodźcom. Niechętna im opinia publiczna w kraju sama zresztą do takich interwencji zachęca. “Chcesz przyjmować uchodźców, przyjmuj ich we własny domu” - dało się przeczytać w internecie. Albo - “pomagać trzeba tam, na miejscu”. Ludzie, którzy piszą takie komentarze robią to oczywiście bez brania żadnej odpowiedzialności, bez ruszenia choćby małym palcem u nogi by faktycznie pomóc. Ale są i tacy ludzie, którzy biorą to całkiem serio i działają. Alina to nasz zbiorowy wyrzut sumienia, że można nie tylko mówić, ale także działać. Ale także promyczek nadziei, że z nami, Polakami, nie jest jeszcze tak zupełnie najgorzej. Że nie zbrunatnieliśmy do szpiku kości.

Brama wjazdowa do obozu Moria - fot. Alina Czyżewska


06 / MAGAZYN EIMPERIUM WYDARZYŁO SIĘ W GLIWICACH

1/07 ULICZNICY PO RAZ JEDENASTY Już po raz 11 wystartowali “Ulicznicy”. Międzynarodowy Festiwal Artystów Ulicy zapewnia wakacyjną rozrywkę dla gliwiczan i gości z innych miast już od 2007 roku. To autorski pomysł Piotra Chlipalskiego, który zafascynowany jest nieformalnym obiegiem kulturalnym. Sam ze swoją obecną trupą Muzikanty chętnie występuje na podobnych festiwalach w całej Europie, z przyjemnością podgląda też innych, a następnie zaprasza do Gliwic, aby mogli obejrzeć ich obejrzeć również inni. A chętnych do obcowania z kulturą na ulicy, w parku czy postindustrialnych wnętrzach Starej Fabryki Drutu z roku na rok jest coraz więcej. W tym roku mogli podziwiać między innymi pokazy żonglerskie polskich i zagranicznych wykonawców oraz bardzo dużą ilość spektakli teatrów ulicznych. Praktycznie zabrakło tym razem tego, co zawsze było solą Uliczników, czyli koncertów plenerowych. Być może dlatego, że tę działkę przejęli organizatorzy innych gliwickich wydarzeń kulturalnych odbywających się równolegle, takich jak Hałas Miasta czy Nastaw Ucho.


W Y D A R Z Y Ł O S I Ę W G L I W I C A C H / 07

13/07 RADNI O SZPITALU Nie ustają problemy, jakie w ostatnim czasie narosły wokół gliwickiej służby zdrowia. Na wniosek radnych Platformy Obywatelskiej tematem gliwickiego szpitala miejskiego, w którym z braku kadry zawieszono działalność części oddziałów, 13 lipca zajęła się Rada Miasta. Tematem obrad nadzwyczajnej sesji Rady Miasta była uchwała zgłoszona przez radnych wnioskodawców wyrażająca głębokie zaniepokojenie sytuacją panująca w Szpitalu Miejskim nr 4 oraz wzywająca prezydenta miasta do podjęcia skutecznych działań naprawczych. Nieformalna koalicja radnych Koalicji dla Gliwic Zygmunta Frankiewicza oraz Prawa i Sprawiedliwości skutecznie storpedowała jednak dyskusję, sprowadzając rozmowę na boczne tory rozpraw na temat lekarskich uposażeń i fatalnego poziomu finansowania służby zdrowia przez NFZ. Ostatecznie uchwała została skierowana do przepracowania w Komisji Zdrowia Rady Miasta, która miałaby przedstawić propozycje skutecznych działań naprawczych. “Prezydent miasta z uporem głoszący tezy o politycznym podtekście tematu sesji. Wiceprezydent zarzucający lekarzom kłamstwa. Wiceprezydent twierdzący, że pensja lekarza to środki publiczne i może być ujawniona. Radny KdGZF nie widzący pogorszenia dostępu do świadczeń i tym samym zagrożenia dla zdrowia pacjentów. W końcu wiceprzewodniczący, radny PiS, który swoim wnioskiem formalnym kompletnie wypaczył sens wczorajszej uchwały, a radni KdGZF i PiS zrzucili swoim głosowaniem spoczywający na prezydencie i zarządzie szpitala obowiązek przygotowania strategii i kierunków działania na Komisję Zdrowia.” - tak specjalną sesję Rady Miasta streścił jeden z jej wnioskodawców, radny Zbigniew Wygoda.


08 / MAGAZYN EIMPERIUM

30/07 MOST JUŻ GOTOWY Dokładnie 12 miesięcy trwały prace związane z rozbiórką starego i budową nowego mostu drogowego w ciągu ul. Dworcowej nad rzeką Kłodnicą. Prace rozpoczęły się od rozebrania starego przęsła, które praktycznie od momentu powstania było wadliwe i nie pozwalało na przejazd pojazdów o większym tonażu. Nowa przeprawa powstawała etapami, począwszy od zabetonowania przyczółków, poprzez stopniowe wylewanie zupełnie nowej płyty pomostowej. Most nie zmienił swoich wymiarów. Zwiększył się natomiast na pewno poziom bezpieczeństwa na tym obiekcie. Zamontowano również barieroporęcze. Dzięki realizacji inwestycji most zyskał większą nośność z 15 do 50 ton. Koszt inwestycji to 2,75 mln zł. Oddanie do użytku nowego mostu otwiera furtkę dla powrotu autobusów pod kościół świętej Barbary, gdzie dawniej znajdował się już przystanek. Możliwy będzie też remont drugiego z dwóch mostów w ciągu ulicy Dworcowej.


W Y D A R Z Y Ł O S I Ę W G L I W I C A C H / 09

15/07 PIŁKA WRÓCIŁA W połowie miesiąca Piast Gliwice rozpoczął swój ósmy sezon w Ekstraklasie. Obecność gliwickiej drużyny w najwyższej klasie rozgrywkowej w najpopularniejszej w kraju dyscyplinie sportu sprawia, że każda inauguracja rozgrywek staje się wydarzeniem istotnym w skali miasta. Kilka tysięcy kibiców obecnych co dwa tygodnie na stadionie i wiele tysięcy śledzących rozgrywki przed telewizorami ponownie zaciśnie na dziesięć miesięcy kciuki. Jak zwykle u początku sezonu największe są nadzieje. Trener Dariusz Wdowczyk, który w poprzednim sezonie w brawurowy sposób utrzymał Piasta w elicie oraz głośne nazwiska, na przykład wracającego po dwóch latach do Gliwic Konstantina Vassiljeva, dawały nadzieję na kolejny dobry sezon w wykonaniu gliwickich piłkarzy. Pierwsze kolejki póki co boleśnie zrewidowały te oczekiwania. Pięć punktów w sześciu kolejkach skazuje póki co gliwiczan na zamykanie ligowej tabeli. Pechowe wejście do drużyny miał też wspomniany Vassiljev, który w dwóch meczach nie wykorzystał podyktowanych dla gliwiczan rzutów karnych, a w piątej kolejce zszedł z boiska przed czasem z powodu kontuzji. Już bez niego w składzie Piast w szóstej rundzie wygrał pierwsze w tym sezonie spotkanie, pokonując 2:0 Koronę Kielce. Nadzieje wróciły. Kibice znów wierzą, że to spotkanie jest pierwszym z całej serii zwycięstw, która szybko wydźwignie Piasta w górne rejony tabeli. Czy tak będzie faktycznie dowiemy się po ostatniej kolejce, 20 maja przyszłego roku.


10 / MAGAZYN EIMPERIUM

1/08 CZEKAJĄC NA SIEĆ Po kilkumiesięcznej, wymuszonej przerwie związanej z brakiem obsady lekarskiej, w szpitalu miejskim ponownie rozpoczął działalność oddział ortopedii. Poprzednią obsadę, która złożyła wypowiedzenia udało się zastąpić nowym zespołem lekarskim. Wciąż brakuje jednak obsady, która zapewniała by komfort pracy lekarzy i pielęgniarek. Zdaniem gliwickiego samorządu, który jest większościowym udziałowcem szpitala, te problemy zakończą się, gdy tylko w październiku wejdzie w życie ustawa o sieci szpitali. Na jej mocy gliwicka placówka ma mieć zapewnione finansowanie na kolejne cztery lata, a to ma zachęcić lekarzy do przyjęcia wolnych etatów. Czy tak będzie w rzeczywistości? Zdaniem krytyków problem nie jest bowiem brak pieniędzy, ale zła polityka zarządu szpitala popieranego przez władze miasta, która zniechęca do pracy najlepszych specjalistów.


W Y D A R Z Y Ł O S I Ę W G L I W I C A C H / 11

10/08 Zarządca bez przetargu Nie będzie kolejnego przetargu na wyłonienie zewnętrznego zarządcy Hali Gliwice. Obiekt, którego budowa z opóźnieniami właśnie zmierza do szczęśliwego końca, będzie zarządzany przez Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji,czyli dotychczasowego inwestora zastępczego, który z ramienia miasta nadzorował jej budowę. Jak udało nam się nieoficjalnie dowiedzieć, PWiK namówił już do współpracy jednego z uznanych w kraju menedżerów zajmujących się kontraktowaniem największych imprez widowiskowo-sportowych. Brak doświadczenia gliwickich wodociągów w zarządzaniu obiektami widowiskowo-sportowymi nie musi być więc problemem. Blokadą utrudniającą ożywienie pustej póki co Hali Gliwice będzie za to czas, który został zmarnowany od początku jej budowy. Największe imprezy kontraktuje się bowiem z dużym wyprzedzeniem. Jeśli PWiK nawet od razu zabierze się za organizowanie w hali wydarzeń, na pierwsze efekty może przyjść nam poczekać minimum rok. Co do tego czasu będzie się działo w największej hali w województwie? To spory zgryz dla władz miasta, które tuż przed wyborami nie mogą pozwolić sobie na fiasko swojego największego projektu inwestycyjnego.


12 / MAGAZYN EIMPERIUM

RACZEJ KREATYWNY

Piotr Chlipalski


Y

P I O T R C H L I P A L S K I / 13


14 / MAGAZYN EIMPERIUM Andrzej Wawrzyczek: Ulicznica nie ma w polskim słowniku zbyt dobrych konotacji. A Ulicznik? Kto to taki? Piotr Chlipalski: Dawno, dawno temu, proponując miastu organizację festiwalu, szukałem jakiegoś zgrabnego zamiennika dla słowa busker – które z jednej strony byłoby jak najdalej od „ulicznego grajka”, a z drugiej miało jakiś pazur. I jakoś tak wylądowałem na ulicznikach. W mojej zupełnie prywatnej definicji na dziś dzień to czarodzieje wszelakiej maści, którzy potrafią złapać widza na ulicy za wyobraźnię tak, że nie potrafi się im oprzeć, zapomina o całym bożym świecie, a po wszystkim wraca do domu uśmiechnięty. Tak, wiem, gra w trzy kubki jest niebezpiecznie blisko tej definicji – i chyba w tym jej urok. AW: Pamiętam, jak w 2007 roku udzielał Pan wywiadu dla nieistniejącej już telewizji ITV Gliwice. To było gdzieś w połowie pierwszych Uliczników - wydarzenia, jak na gliwickie warun ki, tak niezwykłego, że ludzie przesiadujący z kawiarnianych ogródkach na Rynku nie po trafili się nadziwić, że nagle ktoś rozkłada się na ulicy i zaczyna grać koncert albo spektakl teatralny. Spontanicznie, niemal bez promoc ji konkretnych wydarzeń, zaczęły tworzyć się wokół artystów kółka złożone ni to z widzów, ni to z gapiów. Jak wspomina Pan te premie rowe odsłony festiwalu, z którym jest dziś już nieodłącznie kojarzony? PCh: Mam wrażenie, że czasem nieświadomość naszej niewiedzy pozwala nam zrobić rzeczy, które absolutnie nie miały prawa się zdarzyć, nawet jeśli byliśmy wtedy młodzi, zdolni i bez nałogów. Dwa miesiące totalnego szaleństwa, z którego na każdym kroku trzeba było się tłumaczyć – dlaczego bez sceny? a gdzie konferansjer? dlaczego tak? a czy monocykl to już rower i czy można nim jeździć po parku? Tłumaczenie dystrybutorom filmowym, że muzyka do filmów będzie na żywo, sprawdzanie, czy artysta stojący na drewnianej skrzynce to już „zajęcie pasa ruchu typu chodnik”, czy jeszcze nie i ten ciągły dreszcz – czy ktoś przyjdzie, a co, jeśli będzie

padać, a co jeśli...? Mnie przez pierwsze dwa-trzy lata co parę imprez spisywała policja – „Fajnie gracie, ale tak na wszelki wypadek...”. A równocześnie był to dla mnie bezprecedensowy eksperyment na żywej tkance festiwalowej, o której miałem w najlepszym wypadku jako-takie pojęcie jeżdżącego po festiwalach wykonawcy i trochę doświadczeń współproducenta pojedynczych imprez. Przecież wtedy program drugiego miesiąca „układał się” już w trakcie trwania pierwszego – ciągle czekając na ewentualnych sponsorów i obiecany dodatkowy budżet, co wymuszało całą masę decyzji „va bank” – albo uda się wbrew temu wszystkiemu, albo kompletnie bez sensu było zaczynać. I jeden, finalny obrazek w głowie – Yerba Mater grająca koncert podczas finału i na oko setka ludzi siedząca po turecku na płycie rynku. Uff, zaskoczyło. Z perspektywy czasu – całkiem spektakularne „frycowe”, również w warstwie finansowej, ale i nieoceniona lekcja improwizacji w skali makro. Potem już w zasadzie było z górki, z większymi lub mniejszymi wybojami, oczywiście. AW: No właśnie. Projekcje filmów z muzyką na żywo czy bitwy fotograficzne to byty, które narodziły się na Ulicznikach, a dzisiaj żyją własnym życiem. Kino plenerowe stało się w Gliwicach bardzo popularne właśnie dzięki czwartkowym spektaklom na pier wszych i kolejnych Ulicznikach. W jaki jeszcze sposób ten festiwal zmienia Gliwice, poza tym, że otwiera widzów na rzeczy nieoczywiste? PCh: Nie wiem, czy porywałbym się na „zmienianie Gliwic”, bo to Ulicznicy w sumie bardzo efemeryczna sytuacja, a do tego kompletnie niemierzalna. Z drugiej strony jest coś takiego, jak publiczność festiwalowa, nawet w przypadku trwającej obecnie miesiąc weekendowej hybrydy. Po jedenastu latach grupa tych, którzy wiedzą, po co przychodzą jest całkiem spora – i to chyba najbardziej cieszy, że ktoś łapie się na tę formułę, że to wszystko po coś i dla konkretnego kogoś, że nie trzeba się już z tego pomysłu tłumaczyć. A myśląc skalą historii miasta – wystartowaliśmy kino, które po pięciu latach ktoś postanowił przejąć (i, ubolewam, uprościć jego repertuar), z drugiej strony – widza teatru ulicznego dostaliśmy od dawnych Gliwickich Spotkań Teatralnych – jak by na to nie spojrzeć, ja się na tej dawnej ulicy Spotkań wychowywałem. W skrócie – jesteśmy kolejnym elementem kulturalnej sztafety, kompletnie nie potrafię myśleć o działaniach kulturalnych w kontekście konkurencji. AW: W Gliwicach nie brakuje plenerowych wydarzeń kulturalnych. Swego czasu dużą popularność zyskała sobie chociażby Grająca Starówka, później Uliczni -


P I O T R C H L I P A L S K I / 15

cy musieli też konkurować z Parkowym Latem. Mimo to nikt do tej pory nie zdecydował się na rezygnację ze sceny - tradycyjnego atrybutu uznanego artysty. Wizualne zrównanie twórcy i odbiorcy, podkreślone nie rzadkim wciąganiem widzów w aktywne uczestniczenie w widowisku, to prawie anarchia. Była obawa, że artyści na to nie pójdą? Że widzowie tego nie kupią? PCh: Ja chyba nigdy nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego na starówce ktoś stawia koszmarnie konkurujące z nią konstrukcje tylko po to, żeby inny ktoś mógł wykonać parę pieśni, najlepiej odgrodzony od słuchacza murem barierek. Ale myślę, że poza aspektem estetycznym i finansowym, to tak naprawdę kwestia skali. Mnie z jednej strony nie interesowało robienie megakoncertów (a i Rynek też nie bardzo się do tego nadaje), z drugiej – zawsze kręciło mnie łamanie czwartej ściany, czy właściwie nieobecność jakichkolwiek ścian – to w sumie największa wartość robienia czegoś na ulicy. Widz na wyciągnięcie ręki, widz, którego nie można zignorować, z którym trzeba wejść w jakąś relację. I jeśli robi się to rzetelnie, on to kupuje, po prostu. A i dla artystów jest to interesujące wyzwanie, zupełnie inna energia. Maciej Maleńczuk solo na ulicy to było dokładnie to, o co mi chodziło; Cała Góra Barwinków na zaimprowizowanej plaży, fenomenie energetyczne Bubliczki, genialne czeskie składy, polski folk, Kasprzycki, Sienkiewicz... łza się w oku kręci. Ale cóż, temat zamknięty, pięć lat fenomenalnej zabawy tematami muzycznymi i parę super wspomnień. To se ne vrati.

AW: Wymienił Pan ledwie małą garstkę artystów, którzy zagrali na gliwickich ulicach, ale nie tylko. Przez jedenaście lat festiwalu wykonawców uzbier ało się całe mrowie. Bywali na Ulicznikach również liczni goście zza granicy - muzycy, performerzy, ak torzy, żonglerzy, kabareciarze. Jakie występy na jbardziej utkwiły Panu w pamięci? Niekoniecznie pod kątem artystycznym, ale na przykład organi zacyjnym. PCh: Licząc na palcach, zbliżamy się powoli do czterystu zdarzeń artystycznych – jest jakoś tak, że pamięta się te najpiękniejsze i... najtrudniejsze. W kategorii piękno – zdecydowanie francuskie Tango Sumo i ich „Expedition Paddock”; trudności – pierwsze konkursy fireshow – na lotnisku, po kolana w wodzie, do czwartej nad ranem, taki mały obłęd. Reszta rozmywa się cudnie – ja często mam problem przypomnieć sobie, co robiłem w zeszłym tygodniu, co dopiero dziesięć lat temu. Ah, są jeszcze te spektakle, pomysły, które dotąd się na Ulicznikach nie pojawiły – taki mały festiwal marzeń, gdzieś w tyle głowy. AW: Festiwale sztuki ulicznej mają swoje niekwest ionowane ikony. Największym tego typu wydarze niem na świecie jest edynburski The Fringe Festi val, na który przybywają tysiące artystów z całego świata, a oprócz oficjalnego programu funkcjonu je jeszcze coś w rodzaju drugiego obiegu artysty cznego. Bo na ulicach stolicy Szkocji wystąpić może dosłownie każdy. Podejrzewam, że Ulicznicy nie mają aż tak mocarstwowych aspiracji, ale udział


16 / MAGAZYN EIMPERIUM


P I O T R C H L I P A L S K I / 17

w festiwalu nie do końca zaproszonych wykonawców, którzy po prostu rozst awialiby się gdzieś "na mieście" na pewno dodałby temu wydarzeniu specy ficznego, offowego smaczku. PCh: Oh, nie zapominałbym (wciąż tylko w Europie) o Awinionie, Chalon, Tarredze i całej masie bardzo branżowych imprez, gdzie co jakiś czas spotyka się nawet parę setek festiwali. Ale tu znów wracamy do skali, tym razem czasowej – off ma sens, jeśli wykonawcy wiedzą, że uzbierają do kapelusza choć tyle, by do tego całego interesu nie dołożyć (a optymalnie – móc dalej to robić), jeśli np. dodatkowo zostaną zauważeni przez kolejne przyglądające się im festiwale. W przypadku naszych weekendów, gromadzących jednorazowo kilka setek widzów, element finansowy (pamiętajmy – wrzucamy w złotych polskich, nie w Euro) dość mocno utrudnia taką decyzję. Bardziej lokalny off tworzy się czasem spontanicznie w ramach supportu „tuż przed”, przy okazji. W kwestii dostrzeżenia - były edycje, kiedy udało się zaprosić kilku przyjaciół z europejskich festiwali, ale ma to zdecydowanie bardziej sens, gdy mogą zobaczyć coś więcej, niż jeden, dwa spektakle (np. pięćdziesiąt), więc znów przeszkadza nam w tym nasza formuła spaghetti. W przyszłym roku trochę w tę stronę skręcimy, dorzucając do programu skumulowaną garść zdarzeń z kręgu one man show. AW: A jak wypadają Ulicznicy na tle innych tego typu wydarzeń w Polsce? Nie jest tajemnicą, że bywa Pan tu i ówdzie, albo jako widz, albo artysta, a zdar za się być może, że i z zawodowej powinności, żeby podpatrzeć, jak to robią inni. No więc, jak to robią? PCh: Nie widzę powodu do tajemnicy – mam poczucie, że to raczej miły obowiązek – podglądać kolegów przy pracy; genialna okazja do wymiany doświadczeń i, przy odrobinie szczęścia – wzajemnej nauki. Pierwszy z brzegu przykład – mieliśmy w zeszłym roku bardzo interesujący panel w Amersfoort (Holandia) na temat wolontariatu. Spojrzenie na wolontariat z perspektywy nie tylko różnych festiwali, ale różnych mentalności, na twardych danych, na sali pełnej bardzo konkretnych przykładów, czasem kolosalnie różniących się między sobą – fenomenalna lekcja. Zresztą tak samo ma się sytuacja ze spektaklami – żeby zaplanować te kilkanaście, staram się co roku zobaczyć, na ile tylko czas i prywatny budżet pozwolą – średnio pewnie około setki. Fakt, że często jestem tam przy okazji spektakli Muzikantów, odrobinę sytuację ułatwia, daje też ciągle odnawiającą się perspektywę z obu stron. Koniec końców – różnice są w zasadzie dwie – czas trwania i, zupełnie prozaicznie, budżet. Porównując się li tylko z zaprzyjaźnioną polską „wielką trójką” (Feta – Gdańsk, Ulica – Kraków, Carnival Sztukmistrzów – Lublin) – mamy, tak na oko, jedną dwudziestą ich budżetu w przeliczeniu na dzień festiwalu. Walczymy więc w zupełnie innej kategorii wagowej, do tego u nas rozsuniętej na miesiąc czasu. Koniec końców – spotykamy się, współpracujemy, jeśli to tylko możliwe – od czasu do czasu planujemy wspólnie te same spektakle, dzieląc się kosztami, a przy okazji ułatwiając życie artystom z daleka. AW: Dyrektor festiwalu - to brzmi dumnie. Ale Piotr Chlipalski w pierwszym rzędzie to chyba jednak artysta. Kiedyś między innymi aktor Teatru A, dzisiaj założyciel i część formacji Muzikanty. PCh: Ja chyba ciągle się tego słowa boję (do dyrektora raz w roku przywykłem) – być może jest to syndrom oszusta w najczystszej postaci, a może poczucie, że sztuka przydarza się, ale tak naprawdę liczy się rzemiosło. Zdecydowanie bardziej pasuje mi „twórca”, bo z tym trudno dyskutować – od czasu do czasu sprawiam, że coś powstaje; coś tam sobie sam lub z koleżeństwem, dłubię. W lecie festiwal i trasy z naszymi spektaklami, w zimie naprzemiennie fotografie, ruchome obrazki i podręczniki o grafice 3D, wreszcie podwaliny pod kolejne pomysły, które znów w lecie mają szansę powędrować po świecie... ot, taka dwupolówka. AW: Bardzo szerokie spektrum zainteresowań. Aktorstwo, muzyka, grafika, animacja. Prawdziwy - jak to się zwykło mawiać - człowiek renesansu. Przy tym sięgający zarówno po tradycyjne, jak i nowoczesne formy wyrazu. Skąd taka różnorodność talentów i zainteresowań?


18 / MAGAZYN EIMPERIUM

PCh: Oj, takie przezwiska są zupełnie niepotrzebne. Mam wrażenie, że to owoc porzucenia mrzonek o byciu mistrzem świata w jednej dziedzinie i w konsekwencji zabawa różnymi (wbrew pozorom – bardzo komplementarnymi) formami ekspresji. Od rodziców nigdy nie usłyszałem „to bez sensu, nie powinieneś na to tracić czasu” – nawet, gdy moja ścieżka zainteresowań skręcała w jakieś zupełnie irracjonalne, z punktu widzenia ekonomii (przetrwania!), zakamarki. Trochę jak u skautów – ciągłe szukanie nowych „sprawności”, wieczna zabawa, a co za tym idzie – nawet jeśli minimalny, to chyba nie mający końca rozwój. Henry Ford napisał kiedyś, że moment w którym ktoś myśli o sobie „ekspert” jest końcem jego rozwoju. Mam nadzieję, że mi do tego punktu wciąż daleko. AW: Ta potrzeba poszukiwania coraz to nowych zainteresowań prowadziła w różne strony. Z tego co wiem, włącznie ze studiami teologicznymi. Później ta teologia jeszcze się w Pana życiu przewijała. Wszak Teatr A, o którym wspomnieliśmy, bazował w dużej mierze na przedstawianiu scen biblijnych. PCh: I tu się chyba nic nie zmieniło. Na teologii wylądowałem z dwóch powodów – kompletnie nie traktując studiów jako poszukiwania zawodu, chciałem poczytać mądre książki, przy okazji dowiadując się, co tak naprawdę podane nam jest do wierzenia. Że nie bardzo udało mi się to pogodzić czasowo z praktykowaniem innych, zapewniających chleb powszedni, pasji – to już zupełnie inna historia. Dziesięć lat skoków między uczelniami skończyło się sporą listą przeczytanych książek, a chyba najwięcej zarobiło na tym PKP (Gliwice–Opole, Gliwice-Warszawa, Gliwice-Katowice). Z mojego punktu widzenia – mimo wszystko wyszedłem z tej potyczki z tarczą, choć kompletnie bez tytułów naukowych. Kiedyś nadrobię, na razie mam co robić (i czytać). AW: To może jeszcze jeden wycinek z życia. To było w roku 2001, czyli już szmat czasu temu. Współpra cowałem wtedy z jedną z gliwickich firm wydawn iczych, dla której pisał Pan skrypty do strony in ternetowej. Czy to był wówczas sposób na to, żeby zarobić na realizację tych pozostałych, mniej komercyjnych pasji? PCh: Prehistoria. Choć z morałem – mi się moje umiejętności IT mocno przydały (i do dziś przydają) w działaniach performatywnych – „w tamtych czasach” np. napisałem sobie wewnętrzny system CRM, skrojony na nasze potrzeby; ułatwiało to też kwestie stron www, newsletterów i wspólnych kalendarzy. Przypominam – w dawnych czasach, gdy nie było to jeszcze takie proste i dostępne, najsprawniej było sobie narzędzia stworzyć samemu. Ale przyszedł moment, kiedy poczułem, że trochę brakuje mi prywatnych zasobów czasowych, więc po raz kolejny pasja wygrała ze zdrowym rozsądkiem i przestałem brać zlecenia IT. Nie, wróć – to zdrowy rozsądek wygrał ze zdrowym rozsądkiem. Przychodzi taki moment, gdy powiedzenie czemuś „nie” to najlepsza decyzja, mimo iż korci brać się za wszystko mimo wszystko. Używając kolejnych dużych słów – konieczny koszt alternatywny wynikający z potrzeby poczucia rzetelnej roboty... i snu.

AW: A działania artystyczne? Kiedy zaczęł Pana przygoda z aktorstwem? To kolejna his studencka?

PCh: To był z kolei skok w bok z Chóru Politechniki Ślą z jednej strony - poszerzenie śpiewaczych fascynacji o tę ciała, która się marnowała; z drugiej - u początku t A majstrowałem www dla gliwickiej KANY, która tea wówczas patronowała. No i się jakoś zeszło - znów sz blisko od IT do czegoś zupełnie odmiennego. Błędne k AW: Chór Politechniki Śląskiej to z kolei rod tradycja.

PCH: Nie chciało być inaczej - Chlipalscy się tam po a ja jako „dziecko chóru” nie bardzo miałem jak prze uciec. Pośpiewałem dziewięć lat. I tu kolejne dwa klo tej wesołej układanki - podróże i ulica. Jakoś między K a Stanami z Dużym Chórem zmajstrowaliśmy na pot wyjazdu do Niemiec z V Liceum Ogólnokształcacym z chóralnej młodzieży o wdzięcznej nazwie roboczej „ cy”. Po tej wycieczce wpadła propozycja koncertu w panii na (uwaga!) kongresie Esperanto, a że trzeba tam dojechać - pośpiewaliśmy sobie po drodze na ulicy trzy tygodnie w kilku krajach, bawiąc się przy tym prze Turystykę chóralną zastąpiła teatralna, którą od pew momentu trzeba było ogarniać, a że mi się na ulicy b spodobało (i ciągnęło w świat) - jakoś przy okazji zacz etap uliczny „A”, stąd już tylko parę lat do jego natu konsekwencji - i mamy Uliczników, koło się zamyka!

AW: Zaczynam powoli rozumieć motto z Pana st internetowej: "raczej kreatywny". Ciężko inac dwóch słowach określić kogoś kto robił, robi będzie wkrótce robił praktycznie wszystko.

PCH: Oj, po prostu brzmi to trochę lepiej, niż „ Chlipalski. Szybko się nudzi”. Lista rzeczy, które kręcą jest wciąż całkiem spora – mam nadzieję, ciągle dopiero rozgrzewka.

AW: Rozgrzewka przed czym? Co jeszcze prze nem? Jakie marzenia, nadzieje, a może po p plany?

PCh: To chyba bardziej filozofia działania, bez ża konkretnych punktów – taki imperatyw kategoryczny, ja twórcza. Robić to, co ma sens i absolutnie nie robić co sensu nie ma. W sumie bardzo proste, a jednocz strasznie trudne do wyegzekwowania – okazuje s wystarczy odmówić propozycjom, które nas nie krę nagle znaleźć czas i energię na te, dla których wart Tak, wiem, cudny banał, ale działa! No dobrze, żeby nie zbyć tego pytania tanią filoz na pewno dźwięki, na pewno kameralna zabawa z licznością, na pewno ruchome obrazki – wciąż sz kręci mnie animacja stop-motion, na którą w końcu z pół roku, zaszyję się w jakiejś małej szopie i zmajstruj mam nadzieję, ładnego. A na deser już tylko lista mie których mnie jeszcze nie było, a chyba miło byłoby s jawić. Trudno popsuć taki plan.


P I O T R C H L I P A L S K I / 19

a się storia

ąskiej: o reszteatru atrowi alenie koło. zinna

oznali, ed tym ocki do anadą trzeby oktet „Ciulsw Hiszm było przez ednio. wnego bardzo zął się uralnej

trony czej w i albo

„Piotr mnie że to

ed Pa rostu

adnych , wersć tego, ześnie się, że cą, by to żyć.

zofią – z pubalenie znajdę ję coś, ejsc, w się po-


20 / MAGAZYN EIMPERIUM

Detektyw Historii

DETEKTYW

HISTORII

GLIWICKI RATUSZ TEKST: MARIAN JABŁOŃSKI

R

ynek jest najważniejszą częścią każdego miasta. Nie inaczej jest z rynkiem w Gliwicach – jednym z najstarszych miast Górnego Śląska, założonym już w połowie XIII w. Prostokątny, główny plac miasta ukształtowany został na przecięciu osi symetrii owalnicy dawnych murów obronnych, a w jego centrum znajduje się najważniejsza budowla miasta – ratusz. Zbudowany dla potrzeb miasta pełnił swą niezmienioną funkcję od początku istnienia, ale jego wygląd ulegał przeobrażeniom wraz z rozwojem Gliwic.


D E T E K T Y W H I S T O R I I / 21

W pierwotnym okresie, czyli mniej więcej od końca XIII w. do połowy XIV w. był całkowicie drewniany, jak zresztą cała zabudowa miasta w tamtym czasie. O jego istnieniu w tym okresie można wnioskować z materiałów archiwalnych dotyczących sprzedaży wsi Ostropa, gdzie jako świadek występuje między innymi wójt osady. Musiał on mieć swoją siedzibę w oddzielnym publicznym budynku miejskim – pierwowzorze ratusza. Kolejny etap to ratusz murowany. Można datować ten okres na koniec XIV w do roku 1601. Ze starych dokumentów miejskich wiadomo że w XIV w przy Rynku (przy dzisiejszej ul. Krótkiej), istniał browar, a wyszynk piwa odbywał się w piwnicach ratusza. Stąd przypuszczenie że ratusz posiadający podpiwniczenie musiał mieć konstrukcję przynajmniej częściowo murowaną. Dowodem na jego średniowieczne początki są również badania archeologiczne prowadzone w piwnicach, których efektem było odkrycie fragmentów średniowiecznego muru. Rok 1601 to bardzo znacząca data w dziejach miasta. 25 lipca tegoż roku, o godz. 4 rano wybuchł pożar w piekarni przy kościele Wszystkich Świętych, a ogień błyskawicznie zajął całe miasto, które spłonęło niczym pochodnia. Z dymem poszło ponad 200 domów. Jedynie plebania i dwa domy przy murach ocalały z tej pożogi. Spłonął również cały ratusz wraz z dokumentami miejskimi, dlatego w większości przypadków fakty z dziejów Gliwic sprzed roku 1601 oparte są na skromnym materiale archiwalnym. Pożary to była w tamtych czasach rzecz nagminna. Jeśli nie dochodziło do podpalania miasta celowo – jak w przypadku najazdu duńskiego gen. Ernesta Mansfelda w 1626 roku i szwedzkiego w 1642 roku – to regularnie zdarzały się pożary przypadkowe, niszczące każdorazowo prawie całe miasto. Tak właśnie było kolejno w latach 1677, 1711, 1730, 1735, 1813, 1820, 1865. O przyczynach tak tragicznych kataklizmów niech świadczy fakt, że na przykład w roku 1787 na 304 domy znajdujące się w obrębie miasta aż 295 było krytych słomą i gontem. Rynek w XVIII wieku to potężny plac targowy, murowany już ratusz z zegarem na wieży oraz remiza strażacka. Ratusz posiadał wówczas dwa piętra. Na parterze mieściła się izba sądowa z aresztem tymczasowym oraz tzw. ława chlebowa. Piętro drugie to izba narad oraz poczekalnia. Piwnice były zajmowane początkowo przez prowadzącego wyszynk piwa i wina , lecz po pożarze z 1711 r pozostały puste. Ponadto, w budynku ratusza znajdowała się waga, kasa miejska oraz mieszkanie pisarza miejskiego w dostawionym budyneczku wraz z wartownią.

Ówczesny rynek tętnił życiem. W każdy poniedziałek odbywał się tu targ, a raz w roku jarmark na którym handlowano suknem i bydłem. Ratusz to nie tylko budynek, ale przede wszystkim Rada Miejska. W XVIII wieku była złożona z sześć osób pochodzących z najzamożniejszych gliwickich rodzin. Wybory do Rady odbywały się raz w roku, ale w rzeczywistości polegało to na reelekcji radnych z poprzedniej kadencji. Udział w Radzie był honorowy i radni nie pobierali żadnego wynagrodzenia za swą pracę na rzecz miasta. Rada Miejska sterowała, tak jak i dziś, życiem gospodarczym miasta – liczyła wpływy i planowała wydatki. Rozstrzygała sporne sprawy cywilne obywateli poprzez swój sąd wójtowsko-ławniczy, pobierała podatki od rzemieślników i kupców poprzez Kasę Miejską, prowadziła księgi ławnicze. Z budżetu miasta opłacano nauczyciela, pisarza, urzędnika miejskiego, strażników bram, szpital, najemnego kata, naprawy bruku i drewnianego jeszcze pokrycia ulic, a także naprawy ratusza i zakup sprzętu dla potrzeb magistratu, naprawy rurociągu wodnego zasilającego nieckę z wodą na rynku. Urbarz z 1588 roku wymienia tu roczny wydatek dla rurmistrza w wysokości 4 florenów oraz zapłatę w naturze – wino, piwo i drewno.


22 / MAGAZYN EIMPERIUM

W do da jm

Ra w go a St ny bu po Fr ro je fi Ty w sk dy

W m na m st w w tu ka je ku zo pr Bo da


W pomieszczeniach ratusza przechowywano także okumenty miejskie, insygnia oraz przywileje naane miastu. W 1837 roku Królewski Sąd Miejski zamował tu dwa pomieszczenia.

atusz w tym okresie był przebudowywany wielokrotnie - po pożarze w 1711 roku odbudował o cech sukienników. W 1714 zdjęto hełm wieży, w 1784 częściowo ją rozebrano obniżając wysokość. tan techniczny Ratusza był wówczas katastrofaly i obniżenie wieży było jedynym ratunkiem dla udowli. Potem jednak, w roku 1789 ponownie ją odwyższono. Roboty te wykonywał mistrz murarski ritsch pod kierunkiem Franciszka Ilgnera. W 1842 oku ponownie przebudowano budynek według proektu Uhliga, dostawiając ganek straży na czterech larach, będący jednocześnie podporą dla tarasu. ym ostatnim przebudowom zawdzięczamy obecny wygląd architektoniczny ratusza, jako budowli kromnej, odzwierciedlającej publiczną funkcję buynku.

Wieża zegarowa jest w swojej górnej kondygnacji ośmioboczna, powyżej jest prześwit – pomieszczenie a dzwon. Dalej iglica z gałką, w której znajdują się materiały dotyczące historii miasta. Przy budynku toi tzw. szkarpa wzmacniająca ścianę budynku do wysokości pierwszego piętra, na której umieszczono w 1732 roku charakterystyczny element fasady Rausa - późnobarokową rzeźbę Matki Boskiej Niepoalanie Poczętej z aniołami po bokach. Rzeźbiarzem est Johann Melchior Oestereich. Postać stoi na uli ziemskiej oplecionej wężem, w prawej opuszconej dłoni Matka Boska trzyma gałązkę róży, lewą rzyciska do piersi. Takie kolumny z postacią Matki oskiej ustawiano głównie przy placach targowych ając ludziom poczucie bezpieczeństwa.

D E T E K T Y W H I S T O R I I / 23

Zanim ewangelicy gliwiccy zbudowali swój kościół św. Barbary, w przydzielonej im w latach 90. XVIII wieku wieku sali ratusza, odbywały się raz na dziewięć miesięcy msze prowadzone przez pastora Pohla z Tarnowskich Gór, a raz na trzy miesiące mszę odprawiał polowy pastor gliwickiego garnizonu. W trudnych dla wszystkich latach po I Wojnie Światowej magistrat gliwicki zajmował się wydawaniem własnych „pieniędzy zastępczych”. Wydawał banknoty, którymi można było płacić podczas zwykłych zakupów w sklepach lub wymienić na marki niemieckie w siedzibie Kasy Głównej Miejskiej w Ratuszu. W latach późniejszych parter ratusza był zajmowany przez gliwicką filię banku „Disconto Gesellschaft” założonego w Berlinie w 1851 roku. W roku 1929 połączył się on z Deutsche Bank oraz dwoma innymi bankami, tworząc Deutsche und Disconto-Bank (DeDi-Bank). Od roku 1937 bank ten działał ponownie pod firmą Deutsche Bank. Badania architektoniczne przeprowadzone przez prof. Franciszka Maurera w roku 1967 potwierdziły iż pierwotny zarys budynku nie uległ podczas kolejnych remontów zasadniczym zmianom. Usunięto wówczas tynki wewnętrzne drugiego piętra i wieży, odsłaniając fakturę ścian, rozmiar i rodzaj użytych cegieł oraz rozmieszczenie pierwotnych okien. Prof. Maurer odkrył podczas tych badań iż część cegieł użytych do budowy podstawy wieży pochodziła z rozbiórki i prac remontowych niższych kondygnacji. W murach drugiego piętra odkryto układ sześciu średniowiecznych otworów okiennych, zwężających się w świetle okna od zewnątrz. Nigdzie nie odkryto polichromii czy malowideł ściennych.


24 / MAGAZYN EIMPERIUM

Dokonane pomiary wykazały że ratusz ma wymiary 15 na 20 metrów, wysokość samego budynku to 12 metrów, a wysokość wieży to 30m. W roku 1960 budynek ratusza został wpisany do rejestru zabytków. W latach 1960–70 parter i pierwsze piętro budynku zajmowała Miejska Biblioteka Publiczna oraz Poradnia Psychotechniczna. Kolejna przebudowa miała miejsce w latach 1976-1983, kiedy to dobudowano podcienia w miejsce podpór balkonu. Wewnątrz znajdowała się Galeria Miejska, sala koncertowa oraz sala ślubów. Tu wręco także gliwiczanom medale za długoletnie pożycie małżeńskie.


D E T E K T Y W H I S T O R I I / 25


26 / MAGAZYN EIMPERIUM


D E T E K T Y W H I S T O R I I / 27

Ówczesny Nad balkonem rynek tętnił umieszczono życiem. W herb każdy miasta poniednaziałek danyodbywał w 1629się roku, tu targ, po nieudanym a raz w roku oblężeniu jarmark na przez którym wojska handlowano duńskie.suknem Na ścianie i bydłem. bocznej Ratusz budynku to nie znajdują tylko budynek, się dziśaledwie przede tablice wszystupkim amiętniające Rada Miejska. 200 Woraz XVIII300 wieku rocznicę była złożona pobytu z sześć w Gliwicach osób pochodzących króla polskiego, z najzamożniejszych Jana II Sobiesgliwickich kiego, który rodzin. byłWybory tutaj podczas do Radymarszu odbywały wojsk się razpolskich w roku, ale na wodsiecz rzeczywistości Wiedniapolegało zagrożonego to na reelekcji przez Turków radnychwz 1683 poprzedniej roku. Pierwsza kadencji.z Udział tablic w Radzie pochodzi był zhonorowy roku 1883. i radni Została nie pobierali ufundowana żadnego przez wynagrodzenia grupę miejscowych za swą pracę Polaków. na rzecz Pierwotmiasta. nie miała być wmurowana w ścianę kościoła Podwyższenia Krzyża Świętego, lecz ówczeRada sneMiejska niemieckie sterowała, władzetak Gliwic jak i nie dziś,wydały życiemna gosto podarczym zgody. Prawdopodobnie miasta – liczyła została wpływywówczas i planowała dowydatki. brze ukryta Rozstrzygała przed konfiskatą sporne sprawy i dopierocywilne po 70 obywateli latach, w poprzez roku 1954, swój sąd ujrzała wójtowsko-ławniczy, światło dzienne. pobierała Wprawne podatki oko pracownika od rzemieślników Zakładu i kupców Przeróbpoprzez ki Złomu Kasę Miejską, Gliwice –prowadziła Port wyłuskało księgijąławnicze. zimą 18 Z budżetu lutego ze miasta stertyopłacano złomu i nauczyciela, tym sposobem pisarza, zosurzędnika tała uratowana. miejskiego, Wmurowano strażnikówjąbram, początkowo szpital, najemnego w ścianę kata, „Zamku naprawy Piastowskiego”, bruku i drewnianego a 9 września jeszcze 1983 roku pokrycia uroczyście ulic, a umieszczono także naprawy na gliwickratusza i zakup im ratuszu sprzęturazem dla potrzeb z tablicą magistratu, z okazji trzechsenaprawy rurociągu tlecia wizyty wodnego króla zasilającego w Gliwicach. nieckę Ponadto z wodą na na ścianach rynku. Urbarz ratusza z 1588 były roku na krótko wymienia wmontowane tu roczny wydatek były jeszcze dla rurmistrza dwie tablice w wysokości - odsłonięta 4 florenów 27 styoraz cznia1948 zapłatę roku w naturze przez Komitet – wino, Miejski piwo i PPR, drewno. upW amiętniająca pomieszczeniach 3 rocznicę ratusza powrotu przechowywano Gliwic do Matakże cierzy dokumenty oraz tablica miejskie, upamiętniająca insygnia oraz członków przywileje Związku nadane Walki miastu. Młodych. W 1837 roku Królewski Sąd Miejski zajmował tu dwa pomieszczenia. W roku 2002 miał miejsce remont dachu Ratusz wieży w ratusza tym okresie podczasbyłktórego przebudowywadokonany nowielokrotnie niezwykłego- znaleziska. po pożarze Ww gałce 1711 iglicy roku odbudował odnaleziono go cech dokumenty sukienników. z roku 1842 W 1714 . Specjalzdjęto hełm na miedziana wieży, a w puszka 1784 częściowo zawierała jąszklany rozebrano pojemobniżając nik z wysokość. licznymi archiwaliami Stan techniczny z tamtego Ratusza okresu był wówczas oraz zbiór katastrofalny monet z i 1789 obniżenie roku.wieży Ponadto było jeta dynym swoista ratunkiem kapsuładla czasu budowli. zawierała Potem bardzo jednak, cenw roku ny 1789 dokument ponownie – rękopis ją podwyższono. kroniki Gliwic Roboty od roku te wykonywał 1504. Po mistrz wykonaniu murarski remontu Fritsch do pod gałkikierunkna igliiem cy Franciszka wieży wmontowano Ilgnera. W współczesne 1842 roku przesłanie ponownie przebudowano dla przyszłych budynek pokoleń. według projektu Uhliga, dostawiając ganek straży na czterech filarach, będący Rok 2009 jednocześnie to zakończenie podporąjednorocznego dla tarasu. Tym reostatnim montu wnętrza przebudowom całego zawdzięczamy ratusza. Wymieniono obecny wygląd wszystkie architektoniczny instalacje techniczne, ratusza, jako zmieniono budowli skromnej, funkcje poszczególnych odzwierciedlającej pięter, publiczną budującfunkcję całkobudynku. wicie nowe pomieszczenia, nie naruszając jednak podstawowych konstrukcji budynku. PrzyWieża gotowano zegarowa parterjest budynku w swojej do pełnienia górnej funkcji kondygnacji Urzędu ośmioboczna, Stanu Cywilnego. powyżej Wyposażono jest prześwit także– pomieszczenie ratusz w urządzenia na dzwon. techniczne Dalej iglica najnowszej z gałką w generacji której znajdują służącesię odbywaniu materiałyposiedzeń dotyczące Rady historii Miejskiej, miasta. bowiem Przy budynku od dnia stoi 8 maja tzw. 2009 szkarpa roku wzmacniająca Rada Miejska ścianę Gliwic rozpoczęła budynku swoją do wysokośdziałalci ność pierwszego w miejscu, piętra, którena od której wieków umieszczono było dla gliw wickich 1732 roku radnych późnobarokową przeznaczone. rzeźbę Matki Boskiej Niepokalanie Poczętej z aniołami po


28 / MAGAZYN EIMPERIUM

ZDJĘCIA: ŁUKASZ TRUSZ TEKST: ŁUKASZ TRUSZ


P O D R Ó Ż N I K G L I W I C K I / 29

PODRÓŻNIK GLIWICKI

BEZPIEC ZNA

PRZYSTAŃ D

zisiaj wybierzemy się do miejsca, które każdy podróżnik powinien odwiedzić. Kolebka europejskich ekspansji w poszukiwaniu „końca świata”. Miasto, z którego na wyprawy życia wyruszali jedni z najznamienitszych odkrywców. Obecnie słynie głównie z zabytkowych, drewnianych tramwajów. Wiecie już, gdzie jesteśmy? Witajcie w Lizbonie!


30 / MAGAZYN EIMPERIUM

Jednak zanim poznamy obecne oblicze stolicy Portugalii, cofnijmy się do odległych czasów, aby zobaczyć jak to wszystko się zaczęło. Pierwsze wzmianki historyczne o Lizbonie sięgają 3000 lat wstecz. Wtedy to właśnie na tych terenach osiedlili się Fenicjanie, nadając miastu nazwę Alis Ubbo, co można tłumaczyć jako „bezpieczna przystań” lub “bezpieczny port”. W 205 r. p.n.e. wtargnęli tutaj Rzymianie i zostali aż do V wieku. Następnie w 714 roku miasto trafiło w ręce islamskich Maurów z Afryki Północnej, którzy umocnili pozycję i strukturę miasta. Panowali na tych terenach ponad cztery wieki. W tym czasie skutecznie odpierali ataki między innymi chrześcijańskich najeźdźców, którzy chcieli szerzyć i wprowadzić europejską wiarę w mniej lub bardziej pokojowy sposób. Udało się to ostatecznie dopiero Alfonsowi Henrykowi (Alfons I Zdobywca), który to w bitwie pod Ourique pokonał Maurów i został pierwszym królem Portugalii. W roku 1255 król Afonso III przeniósł stolicę Portugalii z miasta Coimbra właśnie do Lizbony. Na swoje lata świetności Lizbona musiała jednak jeszcze trochę poczekać. Złoty wiek (a nawet dwa) przypada na XV i XVI wiek, kiedy to nastąpiła Wielka Era Odkryć Geograficznych. Wtedy właśnie z dzisiejszej dzielnicy Belem podróżnik Vasco da Gama, wypłynął w nieznane i odkrył drogę morską do Indii, co wiązało się z napływem do Lizbony ogromnych bogactw. W tym czasie kupcy z całej Europy przybywali do miasta, w którym kwitł handel przyprawami, jedwabiem oraz kamieniami szlachetnymi. Lizbona zaczęła się rozwijać również pod względem architektonicznym, a niektóre budowle przetrwały do dziś. Chociażby Torre de Belem czy Klasztor Hieronimitów, które wpisane są na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Prosperity nie trwała jednak zbyt długo. Mieszkańców dotknął jeden z największych kataklizmów, jaki miał miejsce w Europie. W 1755 roku w dniu Wszystkich Świętych nastąpiło największe trzęsienie ziemi odnotowane w historii na naszym kontynencie. Wraz z trzęsieniem przeszły ogromne fale tsunami oraz niszczycielskie pożary. Niektóre źródła podają, że mogło wówczas zginąć nawet 90 000 osób z 270 000, które zamieszkiwały miasto. Wydawać by się mogło, że Lizbona już nigdy nie odzyska swojego blasku. Choć nie było łatwo, to w głównej mierze obecny wygląd miasta zawdzięcza się Markizowi Pombal, który jako pierwszy minister w rządzie króla Jana I wziął sprawy w swoje ręce i postanowił odbudować miasto. Dziś przechodząc się dzielnicami Baixa lub Chiado możemy podziwiać kunszt budowniczych i architektów. W późniejszych latach miasto było świadkiem kilku przewrotów i zmian rządów, jednak wszystkie działania odbyły się raczej bez większego wpływu na samo miasto. Nawet podczas II Wojny Światowej Lizbona pozostała miastem neutralnym i nie ucierpiała podczas działań zbrojnych. Co więcej, dzięki swojej neutralności stanowiła cel emigracji dla wielu ważnych osobistości , które szukały bezpiecznego azylu, ale również dla tajnych służb wywiadów obu walczących stron. W ostatnich latach stolica Portugali była między innymi Europejską Stolicą Kultury, gospodarzem EXPO oraz Mistrzostw Europy w piłce nożnej.


P O D R Ó Ż N I K G L I W I C K I / 31

Od czego zacząć zwiedzanie portugalskiej stolicy? Proponuję od porannej kawy w tramwaju. W końcu to najsłynniejszy jeżdżący symbol Lizbony. Klimatycznych kawiarni na pewno tu nie zabraknie. A jeśli zaczęliśmy już naszą przygodę od historii i odkryć geograficznych, to i samo zwiedzanie zacznijmy od dzielnicy Belem, która zlokalizowana jest kilka kilometrów od centrum miasta,ieopodal ujścia rzeki Tag do Oceanu Atlantyckiego. To właśnie tutaj znajduje się wcześniej wspomniany Klasztor Hieronimitów oraz Torre de Belem (militarna budowla). Dla mnie jednak główną atrakcją jest „Pomnik Odkrywców" (Padrão dos Descobrimentos). Monument mierzy ponad 50 metrów wysokości, a kształtem przypomina karawelę. Na pomniku znajdują się łącznie 33 postacie, którym przewodzi Henryk Żeglarz. Nie są to osoby przypadkowe. Wszystkie związane są z odkryciami, a wśród nich znajdziemy bohaterów takich jak Vasco da Gama, Ferdynand Magellan, Diogo Cão, Nuno Gonçalves, Luís de Camões, Bartolomeu Dias. Na szczycie pomnika znajduje się natomiast taras widokowy. Pierwsza konstrukcja została wybudowana w 1940 roku, jednak postanowiono ją zburzyć. Obecny pomnik został odsłonięty w 1960 roku, dokładnie w pięćsetną rocznicę śmierci księcia Henryka Żeglarza. Pomnik robi naprawdę spore wrażenie. Z jego szczytu rozpościera się widok na panoramę dzielnicy Belem oraz inne części Lizbony. Najbardziej w pamięć zapada jednak mozaika o średnicy 50 metrów przedstawiająca mapę świata wraz z kierunkami odkryć geograficznych. Została podarowana Portugalii przez RPA w 1960 roku. Trzeba przyznać, że to piękny gest. Który podróżnik nie chciałby mieć takiej „mapy” u siebie? Z tarasu widokowego możemy dostrzec również najdłuższy most w Europie, który również znajduje się w Lizbonie i mierzy 17 kilometrów długości. Został on nazwany mostem Vasco da Gamy. Jakby tego było mało, to gościł on największy stół (15 km długości) wpisany do Księgi Rekordów Guinnessa, przy którym to na obiad zasiadło ponad 15 000 osób, w ramach inauguracji mostu. Chcąc nie chcąc, trzeba przyznać, że Portugalczycy mają rozmach. Swoją drogą, konstrukcja przypomina trochę słynniejszy most Golden Gate z San Francisco, ale to musicie niestety ocenić już na własne oczy. W dzielnicy Belem znajdziemy również muzeum powozów, pałac prezydencki, w którym również znajduje się muzeum, a także muzeum morskie. Podobno jest ono jednym z najciekawszych w całym kraju. Teraz możemy udać się do centrum Lizbony. Jeśli lubimy spacery możemy zrobić sobie pieszą wycieczkę podziwiając po drodze piękną architekturę. Ja jednak poleciłbym tramwaj numer 15. Jak zapewne wiecie symbolem miasta są stare tramwaje wykończone w dużej mierze drewnem. Najpopularniejszy jest tramwaj o numerze 28. Zapewne dlatego, że przejeżdża przez najciekawsze dzielnice Lizbony – Alfamę, Baixe, Chiado lub Bairro Alto, a przejazd nim to również świetny pomysł na ciekawe zwiedzanie, poznanie i zobaczenie stolicy. Jednak moim zdaniem tramwaj numer 15 jest nie mniej ciekawy, ponieważ jeśli nam się uda to możemy załapać się na jego drewnianą wersję, która z Belem dowiezie nas wprost do serca miasta. Jest to ciekawe przeżycie, ponieważ każda nierówność i zakręt odczuwalna jest przez „pieszczotliwe” trzeszczenie całej konstrukcji wagonu.


32 / MAGAZYN EIMPERIUM


P O D R Ó Ż N I K G L I W I C K I / 33


34 / MAGAZYN EIMPERIUM Wysiadamy na przystanku Praça do Comércio, czyli Plac Handlowy powszechnie znany również jako Terreiro do Paço (Plac Pałacowy), ponieważ znajdował się tutaj Pałac Ribeira. Niestety został on zniszczony w 1755 roku przez trzęsienie ziemi. Aby upamiętnić to wydarzenie został wybudowany kamienny łuk triumfalny Rua Augusta Arch. Rzeźby na jego szczycie symbolizują Chwałę, Męstwo i Umysł. Jest to jedna z chętniej fotografowanych budowli w dzielnicy Baixa, jak również w całej Lizbonie. Sam plac Praça do Comércio jest jednym z głównych w mieście, a jego położenie nad brzegiem rzeki Tag przyciąga nań ogromne ilości ludzi, zwłaszcza wieczorową porą. Z tego miejsca rozpościera się przed nami widok również na Rua Augusta, czyli najdłuższy w mieście deptak, mierzący niemal 600 metrów. Jest to chyba najbardziej znana ulica Lizbony, a z pewnością najbardziej popularna wśród turystów. W całości wyłączona z ruchu samochodowego i dostępna tylko dla pieszych. Znajdziemy na niej luksusowe sklepy, jak również niewielkie knajpki, a także sklepiki z pamiątkami. Nieśpiesznie spacerując polecam wybrać się do Elevador de Santa Justa, czyli po prostu zabytkowej windy, która znajduje się w samym centrum miasta. Na szczycie windy znajdują się dwa tarasy widokowe, z których rozpościera się wspaniały widok na całą dzielnicę Baixa. Ma ona 45 metrów wysokości i już sama jej konstrukcja robi wrażenie, gdyż wyrasta w wąskiej uliczce, między zabytkowymi kamienicami. Jeśli tylko będziecie mieli okazję, to polecam odwiedzić to miejsce.

iałań związanych z Inkwizycją. Obecnie głównymi atrakcjami, które warto zobaczyć w tym miejscu są: Dworzec Rossio, Kolumna Piotra IV, Teatr Narodowy Marii II, Kościół św. Dominika, Pomnik Tolerancji. Co ciekawe Lizbona posiada również rynek, na którym znajduje się ratusz. Plac Miejski, czyli Praca do Municipio położony jest nieopodal Placu Comerci, mimo iż uroczy, to zazwyczaj świeci pustkami, porównując ruch do innych miejsc Lizbony. Nie mniej jednak posiada swój klimat i warto tu przyjść, aby nieco odpocząć od zatłoczonych turystami uliczek.

Idąc dalej deptakiem dojdziemy do kolejnego placu zwanego Praca de Dom Pedro IV lub po prostu Plac Rossio. Niegdyś w miejscu, w którym znajduje się obecnie Teatr Narodowy Marii II zlokalizowany był Pałac Inkwizycji. Plac był wówczas miejscem publicznych egzekucji i innych dz-

Mam nadzieję, że udało mi się zachęcić Was do odwiedzenia Lizbony osobiście. Z pewnością jest to idealne miejsce na przedłużony weekend. Tak więc jeśli do tej pory nie mieliście pomysłu na krótką, zagraniczną podróż, to już wiecie gdzie możecie się udać.

Wiadomo jednak, że nie samym spacerowaniem człowiek żyje. Czym byłaby podróż bez doznań kulinarnych i uczty zmysłów? Co zatem zjeść w Lizbonie? Zdecydowanie polecałbym owoce morza. Sardynki tutaj wiodą prym. Jeśli jednak nie przepadacie za tego rodzaju rarytasami, to słyszałem, że Portugalczycy lubują się też w stekach. Warto również spróbować lokalnego pieczywa zapiekanego na przykład z długo dojrzewającą szynką i lokalnym serem. Na deser oczywiście kawka i …Pastéis de Belém. Deser w kształcie niewielkiej babeczki. Podobny do ciasta francuskiego zapieczonego z budyniową masą na wierzchu. Jak sama nazwa wskazuje wywodzą się z dzielnicy Belem, gdzie sprzedawane są w najstarszej cukierni, która je piecze. Nie mniej jednak możemy je dostać praktycznie w całej Portugalii. No cóż, po całym dniu chodzenia i zwiedzania chyba każdy może sobie pozwolić na „małe co nieco”.


P O D R Ó Ż N I K G L I W I C K I / 35


36 / MAGAZYN EIMPERIUM


P O D R Ó Ż N I K G L I W I C K I / 37

Łukasz Trusz. Rocznik 1988 z wykształcenia inżynier elektronik po Politechnice Śląskiej. Pasję podróżniczą odziedziczył po tacie, wysysając ją z mlekiem matki. Uwielbia słuchać muzyki, gotować i oglądać filmy. Póki co odwiedził trzy kontynenty i 20 krajów (choć ta liczba ciągle rośnie).


38 / MAGAZYN EIMPERIUM

Piękna codzienność Budowniczy dróg życia AGNIESZKA CHLEWICKA-BAC

Plakaty pochodzą z serii Polska Ryszard Kaja


P I Ę K N A C O D Z I E N N O Ś Ć / 39

Ważne, aby ciągle iść pr zed siebie i się nie zatr z ymy wać! Oto kolejna historia, k tórej nigdzie więcej nie znajdziecie. Historia o budownic z ym dróg ż ycia każdego c zł owieka. Cz y jest prawdziwa? W każdej historii, opowieści c z y legendzie jest jakieś ziarenko prawd y. Wsł uchaj się się w tę historię i pr zekaż ją dalej.


40 / MAGAZYN EIMPERIUM

Człowiek stanął na rozdrożu dróg. Przeszedł już długi dystans, pokonał wiele przeszkód, wiele miejsc odwiedził, a jeszcze więcej ludzi spotkał. Jednak miejsce w którym się w tej chwili znajdował nie było celem jego podróży, a jedynie jednym z przystanków. Stał sam patrząc na każdą z dróg, które się przed nim znajdowały. Oglądał się też za siebie, aby zobaczyć skąd przyszedł. - Co ja mam teraz zrobić? Którą drogę wybrać? Wiele już przeszedłem i przed wieloma takimi wyborami jak teraz stanąłem. Nie wszystkie drogi, które obrałem były łatwe i nie wszystkie wybory były słuszne. Którą teraz drogę wybrać, aby dojść do jakiegoś miejsca gdzie zakończę swoją podróż i będę mógł odpoczywać? Wtedy za jego plecami rozległ się głos: - Nieważne, którą drogę wybierzesz. Każda z nich prowadzi do tego samego miejsca. Choć różnią się między sobą i stawiają różne wymagania względem Ciebie, to każda z nich wiedzie do miejsca pełnego szczęścia i wiecznej radości. Człowiek obejrzał się za siebie. Stał za nim mężczyzna w średnim wieku, ubrany w idealnie skrojony czarny garnitur, białą koszulę i niebieski krawat. - Kim jesteś? – spytał człowiek. - Jestem Budowniczym tych wszystkich dróg po którym się poruszasz – odrzekł mężczyzna – Jestem Budowniczym tego miejsca do którego prowadzą te drogi. - Inaczej sobie Ciebie wyobrażałem - Tak, wiem – zaśmiał się mężczyzna – Wszyscy myślą, że ktoś kto to wszystko stworzył jest starszym panem z brodą. Jednak ja jestem takim jakim mnie teraz oglądasz. - Jak to jest możliwe, że te wszystkie drogi prowadzą do jednego miejsca? - Nie zrozumiesz tego. Tak to wszystko zbudowałem, aby każda droga prowadziła do tego jednego miejsca. Miejsca, gdzie każdy kto do niego dotrze będzie szczęśliwy, miejsca gdzie dla każdego jest miejsce. - Każdy? Przecież każdy ma swoje drogi. Każdy człowiek idzie swoją ścieżką i na rozstajach dróg dokonuje własnych wyborów. Czasem nasze drogi się krzyżują i prowadzą razem, ale zawsze przychodzi taki moment kiedy to wybieramy swoją ścieżkę i obieramy swój kurs.

- Każdy jeśli tylko podąża zbudowanymi przeze mnie drogami, każdy kto uważnie patrzy na znaki, które przed nim stawiam, każdy kto idzie dalej, a nie staje gdzieś po środku dojdzie do tego miejsca. Jest po drodze wiele pułapek i przeszkód, jednak nie są one moim dziełem. Ja nie tworzę przeszkód, których nie dało by się pokonać i obejść. Nie tworzę niczego co byłoby ślepą uliczką bez możliwości przejścia dalej. Czasem w takich miejscach z przeszkodami trzeba się dobrze rozejrzeć i odnaleźć wyjście, które ja gdzieś zostawiłem. Nie jest ono może widoczne na pierwszy rzut oka, ale nikt nie mówił, że drogi są łatwe. - Ale po co te wszystkie skrzyżowania, rozstaje dróg, znaki, przeszkody? Dlaczego to wszystko stworzyłeś? Nie lepiej by było, abyśmy wszyscy szli jedną i tą samą ścieżką? Skoro wszyscy mamy dojść do jednego miejsca, to po co to wszystko? - Nie powiedziałem, że wszyscy dojdą do tego miejsca. Zostawiłem każdemu człowiekowi możliwość wyboru czy chce dojść do mnie czy też nie. Zastanów się – czy jeśli wszyscy by szli tą samą drogą to miałoby to jakiś sens? Każdy jest inny i każdy ma wolną wolę. Na tym polega dojście do celu, aby po drodze pokonać swoje słabości i przezwyciężyć przeszkody. Na tym polega szczęście. Nie docenisz człowieku czym jest szczęście jeśli najpierw nie zaznasz bólu i cierpienia, jeśli najpierw nie poznasz smutku i rozczarowania. Skrzyżowania są po to, abyś mógł wybrać to co w tej chwili jest dla Ciebie istotne, abyś mógł zdecydować jaką drogę chcesz obrać w przyszłości. Znaki ustawiane przy drodze mówią Ci jak się na tej drodze, którą właśnie idziesz powinieneś zachowywać. Znaki informują Ciebie co może Ciebie spotkać wybierając tą, a nie inną drogę. Niektóre znaki nie mówią wprost tego co chcę Ci przekazać. Sens niektórych znaków zrozumiesz dopiero w przyszłości. Czasem okaże się, że nawet to co początkowo było dla Ciebie nieistotne okaże się znakiem. Przeszkody są po to, abyś był przygotowany na to co jeszcze przed Tobą. Każda przeszkoda ma coś na celu. Uwierz mi, że wiedziałem co robiłem gdy budowałem drogi


P I Ę K N A C O D Z I E N N O Ś Ć / 41

dla Ciebie człowieku. Uwierz, że wiedziałem co robię budując drogi dla każdego z was. Nie bez powodu tak uczyniłem i nie bez powodu czasem wasze drogi się krzyżują. - Właśnie. Nasze drogi się krzyżują, biegną przez jakiś czas razem, po czym się rozchodzą. Dlaczego jeśli nasze drogi jak raz się zejdą to nie mogą prowadzić dalej razem? - Bo to wy sami decydujecie o tym, gdzie pójdziecie. Ja zbudowałem skrzyżowania i każde z was decyduje samo czy dalej chce iść tą samą drogą czy też wybiera inną. Ludzie, których spotykasz na swojej drodze nie znaleźli się na niej przypadkowo. Każdy człowiek, którego spotkałeś kiedyś dokonał wyboru tego jaką drogą chce pójść. Dzięki temu pojawił się w Twoim życiu, na Twojej ścieżce w ściśle określonym momencie. Gdyby wybrał inną drogę, to albo nie spotkalibyście się wcale albo nastąpiło by to w innej chwili. To wasza wolna wola i decyzje sprawiają, że wasze drogi się kiedyś schodzą i kiedyś rozchodzą. Ja daję wam tylko możliwość, aby to kiedyś nastąpiło, a czy tak się stanie to już zależy tylko i wyłącznie od

Was. Czasem wasze drogi łączą się na długi czas, a czasem tylko na chwilę krzyżują i każdy człowiek idzie dalej swoją ścieżką. - Zatem jak które drogi wybierać? Jak iść, aby dojść do tego miejsca pełnego szczęścia. I czy naprawdę nie można wybrać drogi bez przeszkód? - Nie można. To te przeszkody są kwintesencją każdej z dróg. To ludzie z którymi krzyżują się Twoje drogi są też tym co sprawia, że podróż nie jest nudna i bezbarwna. Jak iść? Przed siebie. Obserwować znaki. Stosować się do zakazów i nakazów. Uważnie obserwować to co się wokoło dzieje, ale także patrzeć przed siebie wiedząc dokąd się zmierza. Czasem zajdzie też potrzeba, aby obejrzeć się wstecz, za siebie. To co już za Tobą człowieku to Twój bagaż doświadczeń. Nie wahaj się czasem spojrzeć za siebie i przywołać w pamięci to co już było, ludzi którzy w pewnym momencie wybrali inną drogą lub Ty inną drogę wybrałeś. Przypomnij sobie dotychczasowe przeszkody i sposób w jaki sobie z nimi dałeś radę. Przywołaj wspomnienia. Miejsca, które odwiedziłeś i ludzi których poznałeś. Na Twojej ścieżce odszukasz


42 / MAGAZYN EIMPERIUM

zarówno dobre, jak i złe odcinki. Każdy z nich jest tak samo ważny. Jak iść – pamiętaj o jednym. Jeśli trafisz kiedyś na rondo, to nie kręć się w kółko, tylko wybierz jedną z dróg zjazdowych. Najgorsze co możesz zrobić to stanąć gdzieś na środku drogi czy rozdroża lub kręcić się w kółko i myśleć, że nie ma wyjścia. - A czy jest coś czym mogę się kierować oprócz znaków? Jakaś mapa? - Mapa jest i jest na wyciągnięcie ręki. Sam odgadnij co jest tą mapą. Jest jednak coś ważniejszego. - Co? - Kompas. Kiedy zboczyłeś z drogi, lub nie wiesz którą drogę wybrać to go użyj. - Ale jak taki zwykły kompas ma mi pomóc? - To nie jest zwykły kompas. Wskazuje dobry kierunek jeśli wiesz jak się nim posłużyć. Jeśli wiesz jak go obsługiwać, to jego igła zawsze pokaże Ci kierunek w którym powinieneś człowieku pójść, aby dotrzeć do tego jednego miejsca. Igła ta jest wyjątkowa, bo została stworzona i dopasowana do Ciebie. Na tą igłę składa się Twój rozum, serce i sumienie. Połączenie tych trzech rzeczy zaprowadzi Ciebie do celu. A Twoja wolna wola daje Ci możliwość wyboru czy chcesz do tego miejsca dotrzeć czy nie. I pamiętaj jeszcze jedno. Nie ma dróg na skrót. Łatwo zabłądzić jeśli nie idziesz oznakowaną ścieżką. Masz jeszcze jakieś pytania? - Właściwie to chyba wiem już wszystko. Jednak to okaże się w przyszłości. – powiedział człowiek po czym odwrócił się i spojrzał za siebie – Więc to co widziałem to wszystko Twoje dzieło? Człowiek odwrócił się by spojrzeć na Budowniczego, jednak już Go nie było w tym miejscu, w którym jeszcze przed chwilą stał. Człowiek spojrzał na drogi, które ma przed sobą. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął pudełko, a z pudełka wyjął kompas. Spojrzał na niego bardzo uważnie po czym się uśmiechnął. - Teraz już wiem, którą drogę wybiorę – powiedział, po czym ruszył jedną z dróg. Co było dalej? To już tajemnica. Tajemnica każdego człowieka, który stanął na rozdrożu i wybrał swoją drogę. Ważne, aby ciągle iść przed siebie i się nie zatrzymywać. Tyle jeszcze do przejścia jest przed każdym z nas, więc nie warto tracić czasu na tkwienie w jednym punkcie. Kim jest Budowniczy? On jest każdym z nas. To my sami decydujemy o naszym losie, budujemy drogi i miasta znajdujące się przed nami. To my stworzyliśmy to wszystko co jest już w przeszłości. To od nas zależy nasza przyszłość i to jaką drogę obierzemy. Chcesz zobaczyć osobę która ma największy wpływ na Twoją przyszłość? Spójrz w lustro - to TY! TY jesteś Budowniczym! Nie stawiaj sam sobie przeszkód i pułapek na drodze. Nie stój zbyt długo na rozdrożu. Wszystko co jest przed Tobą zależy od Ciebie. To Ty tworzysz to co będzie. Możesz o tym nie mieć pojęcia, ale wszystkie drogi po których stąpasz są Twoim dziełem. ŹRÓDŁO: gupiblondasek.blox.pl/2013/04/Budowniczy.html


P I Ę K N A C O D Z I E N N O Ś Ć / 43


INTERNET ŚWIATŁOWODOWY CYFROWA TELEWIZJA KABLOWA

32 301 40 00

GLIWICE , UL. FLORIAŃSKA 23

MAGAZYN EIMPERIUM NR 18


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.