Huba

Page 55

HUBA • ANDRZEJ NIEMIEC

Z Huby pod Stalingrad Ta przygoda spotkała dwóch mieszkańców gminy - Andrzeja Bednarczyka z Huby i Kazimierza Batora z Maniów. Przygoda, która w każdej chwili mogła się skończyć śmiercią, niewolą i nie wiadomo czym jeszcze. Z małej Huby pod Staliningrad jest kilka tysięcy kilometrów, a oni przemierzali tę drogę w słocie i trzaskających mrozach, pod gradem kul, bombami, w kopiastym śniegu. Opowiada Andrzej Bednarczyk: „W marcu 1941 roku Niemcy zarządzili przegląd wszystkich koni w gminie. Wybrali ładne, młode jeszcze źrebaki, oznakowali je specjalnym tatuażem wypalonym na skórze i zapisali w rejestrze. Na początku marca dostałem wezwanie by zgłosić się z koniem i wozem w Krościenku. Tu oznajmiono, że pojedziemy do Przemyśla, tam dostaniemy robotę i dobrą zapłatę. Wyjechaliśmy z Krościenka w grupie kilkunastu furmanek, a był też z nami Kazek Bator z Maniów. Do Przemyśla kawał drogi, ale jakoś tam po paru dniach dojechaliśmy. Tu kazano nam odpocząć i dobrze nakarmić konie. W nocy kiedy spaliśmy, nasze wozy zostały załadowane wielkimi skrzyniami, a gdy rano pytaliśmy co to jest, odpowiedziano że amunicja do armat. Odpoczywaliśmy jeszcze jeden dzień, a potem kazano nam jechać dalej. Wiedzieliśmy tylko tyle, że jedziemy na wschód. Tego co się potem działo, trudno opowiedzieć. Po lipcowych upałach nadeszły zimne noce, słoty, potem przymrozki. Im dalej tym zimniej. W listopadzie spadły ogromne śniegi i przyszły siarczyste mrozy do 50 stopni. Niektórzy z Polaków chcieli zawrócić, ale Niemcy pilnowali. Zapowiedzieli, że za próbę ucieczki grozi śmierć. Rosjanie atakowali z ziemi i powietrza. Ciągłe naloty, bomby, ostrzał artyleryjski. Kryliśmy się pod wozami, my jakoś tam uniknęliśmy śmierci, ale konie ginęły. Padały też z zimna. Ludzie też nie wytrzymywali, wielu zmarło po drodze. W czasie mojej wędrówki w głąb Rosji zmieniałem konie aż sześciokrotnie. Samego Stalingradu nie widziałem, ale byliśmy już blisko chyba 60 kilometrów od miasta. Rozwoziliśmy żywność aż do okopów, amunicję, różny sprzęt wojskowy, co kazano. A wszystko w nocy, bo za dnia Rosjanie atakowali, zrzucali bomby. Do kraju wróciłem w maju 1942 roku, wtedy też wrócił Kazek Bator. W całym tym chaosie jaki tam panował pogubiliśmy się z Kazimierzem, przez dłuższy czas nie wiedzieliśmy nic o sobie. Przeżyłem dzięki Bogu - wzdycha pan Andrzej - ale tego co tam się działo nie zapomnę do śmierci. Gdy Rosjanie weszli do Polski w 1945 roku miałem sporo kłopotów. Ktoś doniósł, że wysługiwałem się Niemcom. Za karę Ruscy zabrali ojcu krowę i sukniane portki.” Tyle wspomnień, świętej już pamięci Andrzeja, który zmarł w lutym 2005 roku. Nie oszczędzano chłopów i tu na miejscu. Kiedy byli Niemcom potrzebni wzywano ich przez sołtysa i musieli się stawić wraz z zaprzęgiem do ich dyspozycji. Takie przymusowe wyjazdy ludzie miejscowi nazywali „foszpontami”. Nikt się nie mógł wymówić, pod żadnym pozorem. Za niewielkie uchybienia trzeba było myć świnie we dworze, albo piłować drewno tępą piłą i to w dzień świąteczny, gdy ludzie szli do kościoła. Na pewne ulgi, iluzoryczne zresztą, mogli liczyć jedynie ci, co dali się zwieść niemieckiej propagandzie i wstąpili do tzw. Goralenvolk. Ale takich było niewielu. Nie dali się nabrać na piękną gadkę „wodza górali” Wacka Krzeptowskeigo. Gorliwy Wacuś trafił też na Hubę. Przyjechał tu w marcu 1941 roku i zaczął namawiać ludzi by wstępowali do jego organizacji. Obiecywał przy tym złote góry, różne ulgi, przychylność władz itp. bzdury, ale chłopi nie dali się ogłupić. Kiedy powiedział, że górale podhalańscy wywodzą się z rasy germańskiej odparli: My tam jesteśmy Polakami! I nikt się z Huby do „Goralenvolku” nie zapisał.

51


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.