Żuan Don. Biografia Jeremiego Przybory

Page 1


W latach studenckich


MARIA WILCZEK-KRUPA

Żuan Don Biografia Jeremiego Przybory

Wydawnictwo Znak Kraków 2023


Projekt okładki Katarzyna Ewa Legendź Zdjęcie na okładce W. Rozmysłowicz/PAP Zdjęcie Autorki na wyklejce Rafał Siderski Redakcja Ida Świerkocka Wybór zdjęć Maria Wilczek-Krupa Dorota Gruszka Redaktorka prowadząca Dorota Gruszka Opieka redakcyjna Anna Szulczyńska Adiustacja Bogumiła Ziembla Korekta Aleksandra Kiełczykowska Marta Tyczyńska-Lewicka Indeks Artur Czesak Opracowanie typograficzne Daniel Malak Łamanie Dariusz Ziach © Copyright by Maria Wilczek-Krupa © Copyright for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2023 ISBN 978-83-240-6330-7

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37 Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: czytelnicy@znak.com.pl Wydanie I, Kraków 2023. Printed in EU


Tryptyk detektywistyczny Nie znałam Jeremiego Przybory. Urodziłam się piętnaście lat po premierze Kabaretu Starszych Panów, ale rosłam w przekonaniu, że w lesie żyją lwyby, a osculati to rodzaj przekleństwa. No bo skoro przed każdą wakacyjną wycieczką słyszałam zapowiedź: „Na grzyby, na lwy by!”, a ojciec, uderzywszy się przypadkowo w palec, syczał „osssculati”, to jak mogłoby inaczej być? Moi rodzice mówili w domu Przyborą, tak jak Przybora mówił w domu Boyem. Świat Kabaretu… był – na przekór chronologii – światem mojego dzieciństwa. Dopiero później dowiedziałam się, że nieczuły i podły Vincente Osculati, w piosence Starszych Panów przedstawiony jako Portugalczyk, w rzeczywistości powinien być Włochem – pisał o tym w bardzo zabawny sposób Marcin Sendecki na łamach „Przekroju”1 . Otóż w latach pięćdziesiątych Polska Rzeczpospolita Ludowa nie utrzymywała stosunków dyplomatycznych z Portugalią, Włochów zaś przebywało na jej terenie wielu. Sam Przybora opowiadał w wywiadach, że bohater jego tekstu był portugalskim przyrodnikiem. I rzeczywiście – Gaetano Osculati zajmował się w dziewiętnastym stuleciu badaniem brazylijskiej flory, tyle że… był Włochem. W 1959 roku, kiedy Przybora pisał o nim piosenkę, Polska zacieśniała kontakty z Włoską Partią Komunistyczną, a zatem facet świnia „jak nóż bezlitosny”, co „naciął dziewcząt jak róż w kraju sosny”, nie mógł stamtąd pochodzić. Przeczytałam tę historię właśnie wtedy, gdy rodzące się marzenie o napisaniu biografii Starszego Pana B przybierało w moim umyśle realne kształty, ale bliżsi i dalsi znajomi od razu wylali mi kubeł zimnej wody na łeb:


6

Tryptyk detektywistyczny

– Zjedzą cię. Kto? Oczywiście – warszawka. Bo ja przecież jestem z krakówka. Moja mama, urodzona w Warszawie i kochająca rodzinne miasto, obrugała mnie za uleganie stereotypom, a Ewa, moja siostra mieszkająca w stolicy i też wychowana na „lwybach”, wcisnęła do ręki numer telefonu do syna Jeremiego Przybory. Serce podchodziło mi do gardła, kiedy wsiadałam do taksówki na Dworcu Centralnym i podawałam adres agencji reklamowej, którą współtworzył Kot Przybora i do której zaprosił mnie na pierwszą rozmowę o tacie. Ruszyliśmy i nagle z głośników popłynęła melodia Warszawa da się lubić. Droga minęła na opowieściach o zakamarkach Śródmieścia (taksówkarz był bowiem od pokoleń związany ze stolicą), a kiedy dojechaliśmy do Wilanowa, Wiesław Michnikowski zaśpiewał: „Jeżeli kochać, jeżeli kochać, jeżeli kochać… Jeżeli kochać, to nie indywidualnie. Jak się zakochać, to tylko we dwóch!”. I to była najwspanialsza zachęta. W pracy nad biografiami miałam już ustalone trzy podstawowe zasady. Pierwsza to zażyłość. Nauczył mnie tego Wojciech Kilar, uświadamiając mi, że jeśli będę pisała o nim wyłącznie jako o mistrzu albo cenzurowała dialogi i słowo „kawałki” zamieniała na „utwory”, to oddalę czytelnika od prawdy. Druga dotyczy wiarygodności i nieulegania pokusie (ani tym bardziej naciskom) obłożenia bohatera brązem, bo ideały nie istnieją i dzierganie koronkowych postaci postępujących tylko szlachetnie zawsze trąci fałszem. Dlatego chociaż uważam się za admiratorkę poezji Jeremiego Przybory, nie malowałam jego portretu w półprzyklęku jak Styka, a w rozdziale o Kalinie Jędrusik nie wykropkowałam jej przekleństw, w myśl porzekadła Agnieszki Osieckiej, że nie ma nic gorszego niż popadanie w landrynę. Trzecia moja zasada opierała się, jak w ruchu drogowym, na ograniczonym zaufaniu do wszystkich. Każdy może się mylić i gdybyśmy nie podawali w wątpliwość tez wygłaszanych przez autorytety, Osculati nadal byłby Portugalczykiem, a mucha miałaby (za Arystotelesem) osiem nóg. Ta właśnie reguła okazała się w biografii Przybory kluczowa i pozwoliła ujawnić szczegóły, o których nie wiedział on sam. Moje literackie śledztwo (pisanie biografii to praca detektywistyczna) samo ułożyło się w tryptyk, co – mam nadzieję – ucieszyłoby bohatera rozmiłowanego w tej formie. Nawy boczne objęły okresy względnej stabilizacji życiowej, jakimi były „bachorstwo” trwające do śmierci ojca (srogiego skądinąd) oraz dojrzałość i zmierzch u boku trzeciej żony Alicji. W środkowej


Tryptyk detektywistyczny

7

części zaś opisałam przede wszystkim to, co złożyło się na tytuł jego biografii – Żuan Don był bowiem jedynym pewnikiem, z którym rozpoczynałam pisanie. W tej dłubaninie były ważne nie tylko opublikowane teksty (obszerna twórczość Przybory i bogata „literatura przedmiotu”, jak powiedzieliby akademicy), ale i inne źródła – od rękopisów, dzienników i listów poprzez dokumenty pisane cyrylicą i stare nekrologi prasowe aż do inskrypcji nagrobnych. Swoją drogą to fascynujące, ile może powiedzieć o człowieku jego grób! Nagrobek Xymeny Zaniewskiej na przykład – kwiatowa kompozycja metaloplastyczna zaprojektowana przez jej syna Iwona – kolorowy i w pewnym sensie szalony, jak przyjaciółka Jeremiego za życia, i tak odmienny od prostego grobu Przyborów, ułożonego (jakżeby inaczej) w tryptyk. Ważne były także zdjęcia, szczególnie jedno – wycięte z gazety i podarowane mi przez Annę Rzeźnicką podczas mojej pierwszej wizyty w Pacewie, przedstawiające Jeremiego i Alicję na tle pacewskiego ogrodu. Jeździło to zdjęcie ze mną w samochodzie i słuchało, jak do niego przemawiam, aż nagle zniknęło, wyrzucone niechcący ze śmieciami na stacji benzynowej. A potem wróciło, bo mój mąż Krzysiek, widząc postępującą rozpacz, pojechał na tę stację, odszukał kubeł, do którego wyrzucił papiery, i wyszperał z niego pamiątkę. Towarzyszyła mi przez lata pracy nad książką, obok podobizny Michnikowskiego podarowanej mi przez Zofię Kucównę. I tu do akcji wkraczają ludzie – najmocniejszy filar przeszło czteroletniego śledztwa (jeszcze nigdy nie pisałam biografii tak długo!). To z ich pamięci zrodziła się historia Jeremiego Przybory, utkana nie tylko z faktów, ale przede wszystkim z nastrojów i przeżyć. Kot i jego żona Ania udostępnili mi fotografie i listy, ale przede wszystkim wprowadzili do domu, w którym wciągająca opowieść o Starszym Panu B odbijała się w biedermeierach przywiezionych z jego dawnego mieszkania w Śródmieściu – i był to dom, z którego nie chciało się wyjść. Marta, córka Jeremiego i Mery, podarowała mi intrygującą relację ze związku jej ojca z Osiecką, a wnuczka Anna Ludwika i prawnuczka Julia – wielowymiarowy obraz babci, dziadka i jego najbliższej rodziny. Przejmująco o przybranej mamie, a drugiej żonie Jeremiego – Idze – opowiadała Joanna Berens-Tomczyńska, zaprzyjaźniona także z ostatnią miłością Przybory, Alicją. Sportretowanie Jesiennej Dziewczyny okazało się szczególnie trudne, w innym świetle przedstawiali ją bowiem najbliżsi (w tym sam Jeremi, siostra Magda Zarachowicz czy Kot), a w innym – Anna Ludwika i Marta. Alicja bowiem stanęła między mężem


8

Tryptyk detektywistyczny

a jego córką w jesieni jego życia i echa tego konfliktu rezonują w rodzinie Przybory do dziś. Jestem wdzięczna wszystkim, którzy przybliżyli mi jego świat. Magdzie Umer za barwną opowieść o miłości do Jeremiego, Alicji oraz do Agnieszki Osieckiej. Agacie Wirth, córce Jesiennej Dziewczyny, za udostępnienie wojennych pamiętników mamy, napisanych w roku pobytu w obozach i stanowiących najbardziej wstrząsający dokument, z jakim się zetknęłam w pracy detektywa-biografa. Magdzie i Marcinowi Stajewskim za odsłonięcie kulis wieloletniej przyjaźni i archiwum pełne listów i zdjęć. Krystynie Sordylowej i Mirkowi Smarzowi, którzy organizowali codzienność Starszego Pana B po odejściu Alicji, za przejmujące świadectwo jego ostatnich dni, Mirkowi także za gawędy o głogach, Krystynie za ulubione pierogi Przybory. Jerzemu Derflowi i Włodzimierzowi Nahornemu za przybliżenie warszawskiej sylwetki Jeremiego-sąsiada. Annie Rzeźnickiej, Renacie Mackiewicz, Krystynie Zapert, Sławomirowi Ziemnickiemu i Kazimierzowi Rutce za złożony z zapachów, smaków i barw pejzaż białobrzeskiego Pacewa. Barbarze Wrzesińskiej za humor, energię i odważne przyjęcie na siebie roli tej pierwszej, która złamała Żuan Donowi serce. Monice i Grzegorzowi Wasowskim za odkrycie kuluarów współpracy tandemu JJ i kolorową opowieść o Wuju, Tadeuszowi Jeżakowi za relację z procesu powstawania Kabaretu Starszych Panów z pierwszej, operatorskiej ręki, Katarzynie Wińskiej, Krzyszto­fowi Maternie, Januszowi Józefowiczowi, Zofii Kucównie i świętej pamięci Barbarze Krafftównie za wgląd w twórczość Jeremiego od kuchni. „Polski Oxford”, którym posługiwał się w poetyckim warsztacie Przybora, pomogli mi ujarzmić językoznawcy i badacze literatury polskiej: Ewa Miodońska-Brookes, Jan Miodek oraz Krzysztof Wróblewski. Całą humorystyczną twórczość (poetycką, prozatorską, radiową, telewizyjną) omówiłam podczas fantastycznego wielogodzinnego spotkania z redaktorką Dzieł (niemal) wszystkich Teresą Drozdą, która należy do najbardziej świadomych i zapalonych „przyborologów”, jakich widział świat. Podobny błysk w oku zauważyłam u Grzegorza Turnaua, kiedy opowiadał mi o szczegółach realizacji płyty Café Sułtan i ostatnim wywiadzie udzielonym „Tygodnikowi Powszechnemu” przez mistrza. I u Waldka Skowrońskiego, któremu zawdzięczam wgląd w telewizyjne archiwa i możliwość zajrzenia w najgłębsze zakamarki spuścizny Jeremiego Przybory prezentowanej na małym ekranie (archiwalne materiały radiowe, w tym komunikaty czytane przez młodego


Tryptyk detektywistyczny

9

Jeremiego w 1939 roku i nagrania powstańczej „Błyskawicy”, udostępnili mi pracownicy Polskiego Radia Joanna Mitko i Stefan Kruczkowski). Te i inne opowieści (o Xymenie Zaniewskiej barwnie opowiadał jej syn, o Jerzym Wasowskim – poetka Anna Borowa, o Kalinie Jędrusik – producent filmowy Andrzej Wyszyński) stworzyły uniwersum Starszego Pana B, które wciągnęło nie tylko mnie, ale i moich najbliższych. Mama opowiadała o przedwojennej Warszawie. Starsza córka pomagała mi spisywać rozmowy. Siostra fotografowała Pacew i towarzyszyła mi w poszukiwaniach grobu matki Jeremiego Przybory, Jadwigi, w podwarszawskich Radziejowicach. Mąż uczestniczył w przeczesywaniu archiwów i to on odkodował nieczytelną inskrypcję nagrobną Jadwigi, wodząc palcem po żłobieniach na płycie. Nie wyobrażam sobie pracy nad biografią Przybory bez wsparcia, które od nich dostałam. I bez wydawniczej pomocy otrzymanej od trzech redaktorek ze Znaku: Katarzyny Przybylskiej, Doroty Gruszki i – nade wszystko – od Idy Świerkockiej, pracującej z zaangażowaniem i wielkim wyczuciem nad tekstem. Ale Żuan Don to nie tylko historia Jeremiego Przybory. To także opowieść o mieście, z którym musiałam się zmierzyć zarówno w jego wojennej, straszącej ruinami odsłonie, jak i w wersji współczesnej, co to niby miała mnie zjeść, a wbrew przewidywaniom przyjęła z otwartymi ramionami i sercem. I za to ci, Warszawo, dziękuję.



AKT I

Dziecko szczęścia s


W powojennej Warszawie


s

– Suza muza laperuza… Niespodziewany koniec lata Od ust mi odjął wiśnie… Czy jeszcze w ustach smak ich ma pan? Czy ja się panu przyśnię? Czy nam się przyśni jeszcze to za wcześnie zgasłe lato? Czy nawet w snach nie będzie go i lata zniknie fantom? Niespodziewany koniec lata (1980)1

– … klemencjozo walerjano di butejlo haba kuk trzydzieści dziewięć i pół! – mruczała pod nosem babka, daremnie próbując wcisnąć końcówkę nici w wąskie gardło igły. Zaklęcie zwykle działało, gdy stojąc nad zarumienioną od piecowego żaru kucharką, modliła się do wszystkich świętych, by w cieście nie było zakalca. Igła natomiast pozostawała odporna na jej egzorcyzmy. Po kilku próbach babka skapitulowała, odłożyła narzędzie i spojrzała na męża. Grał niepokojąco smutną melodię na skrzypcach, a teraz z nabożeństwem układał amatiego w miękkim futerale. Miał tak nieszczęśliwą minę, że babce ścisnęło się serce. – Coś ty, kochanie, taki zdupiesiały? Zamiast odpowiedzi otrzymała spojrzenie sponiewieranego psa, wkrótce zawieszone na zieleni ogrodu Saskiego wypełniającej okno. Zaniepokojona ruszyła z fotela.


14

Akt I. Dziecko szczęścia

– Coś tam wysroczył? I tym razem odpowiedziała jej cisza. Za długo jednak nazywała się Koz­łowska, by nie wiedzieć, o co mu chodzi. Oczywiście o córkę. Jadzia od kilkunastu lat nosiła nazwisko Przyborzyna i wszystko wskazywało na to, że wkrótce nie będzie miała ku temu powodów. Ich zięć, Stefan Przybora, zlisił się bowiem (jak oceniła jego postępek teściowa) i zainteresował się niejaką Władką, o dwie dekady młodszą kobietą z sąsiedztwa. Stanisław był zdruzgotany zarówno faktem zdrady Stefana, jak i reakcją żony na ten czyn. Babka bowiem – choć w pierwszej chwili wściekła się na zięcia (nie tyle z powodu niedochowania wierności Jadzi, ile za to, że w pewien sposób porzucił także ją) – nadal bez mrugnięcia okiem przyjmowała słodkości, które przysyłał jej z okazji imienin czy świąt. Dziadek Stanisław uważał to za wystarczający powód do zdenerwowania. Wobec jego upartego milczenia babka, włożywszy płaszcz, zarządziła wyjście na spacer, jednocześnie zaś stwierdziła stanowczo, że mężowie odchodzą od żon i wiążą się z innymi, zwykle młodszymi paniami, i żeby Stani­sław nie robił z tego tragedii, bo mu pierdząca żyłka pęknie2. Nie wiadomo, skąd w nienagannie wychowanej babce Kozłowskiej wzięła się skłonność do tak śmiałego języka. Nie był to zresztą szczyt jej możliwości. Umiejętność zabawy słowem i inwencja językowa przyniosły jej sympatię rodziny za życia, po śmierci zaś przeszły do rodzinnej legendy. Przy babce dziadek wydawał się, po pierwsze, ogromny, po drugie, milczący (mówił niewiele, bo i tak nie miał przy niej szans). Emocje wyrażał, grając na skrzypcach, najchętniej przy fortepianowym akompaniamencie córki Jadzi. W życiu zawodowym był ważną personą: zgodnie z rodzinnym przekazem – kasjerem ordynacji (kimś w rodzaju głównego księgowego) w rezydencji Zamoyskich, wedle treści nekrologu zamieszczonego w „Kurjerze Warszawskim” z 23 września 1917 roku – administratorem pałacu i sekretarzem hrabiego ordynata Zamoyskiego3. Zarabiał dobrze, mieszkał z rodziną w kamienicy czynszowej przylegającej do klasycystycznej oficyny Pałacu Błękitnego przy Senatorskiej w Warszawie, w przestronnym mieszkaniu z oknami wychodzącymi z jednej strony na ogród „hrabski”, z drugiej na dziedziniec, wozownie, stajnie i pomieszczenia dla służby. Poza muzyką kochał książki – w bogatym księgozbiorze miał egzemplarz Ludzi bezdomnych z osobistą dedykacją autora. Stefan Żeromski był kolegą z pracy dziadka Kozłowskiego – przez siedem lat pełnił obowiązki bibliotekarza w błękitnej posiadłości ordynatów Zamoyskich.


– Suza muza laperuza…

15

Środowisko i lata, w których żyli państwo Kozłowscy, tłumaczą w pewnym stopniu absurdalną reakcję babki na tragedię małżeńską Jadwigi. Rzecz działa się w trakcie I wojny światowej oraz w dwudziestoleciu międzywojennym, a zatem w czasach, w których zdrady, romanse i awantury miłosne wyższych sfer nie były rzadkością. Na ich tle numer, który Stefan Przybora wywinął Jadzi, wypadał blado. Co innego zapowiadany rozwód, na który trudno było patrzeć przez palce, tym bardziej że wiązał się ze zmianą wyznania Stefana z katolickiego na ewangelicko-augsburskie. Ale i to babka wytłumaczyła sobie bez trudu, przedkładając miłą adorację ze strony zięcia nad rozbite małżeństwo córki, która nie wiadomo czemu zgadzała się potulnie na wszystko, grożąc od czasu do czasu, że się zabije, zamiast za pomocą modnej w tamtych czasach parasolki uprzytomnić Władce, że popełnia błąd. A kiedy Stanisław zaczynał nieśmiało mamrotać, że występek Stefana woła o pomstę do nieba, babka ucinała krótko: – Pierdolajdum klajstrum, mój drogi! Co w tłumaczeniu z babkowego na polski oznaczało, że dziadek opowiada głupoty. Istnieje jeszcze jeden prawdopodobny powód, dla którego babka Koz­ łowska nie przejęła się zbytnio rozwodem Jadwigi. Nie była bowiem jej biologiczną matką, lecz jedynie macochą, opiekującą się córką męża dopiero od dziewiątego roku jej życia. Dziadek Stanisław ożenił się z nią jako wdowiec, w wieku czterdziestu dziewięciu lat (babka miała wtedy lat czterdzieści trzy). Żadne z czworga dzieci (państwo Kozłowscy wychowywali trzech synów i córkę – prawdopodobnie z pierwszego małżeństwa dziadka) nie przejęło jej zamiłowania do oryginalnego języka. Skłonności do parafrazowania polszczyzny nie przejawiało także starsze potomstwo Jadwigi: Wiesław i Halina. Dopiero najmłodszego z wnuków, Jeremiego, dosięgło piętno przybranej babki Kozłowskiej. I to na tyle mocno, że w jego wspomnieniach żyła intensywnie do późnej starości, chociaż fizycznie pamiętał ją przede wszystkim z pogrzebu. Dzieciństwo w ogóle rysowało się w jego umyśle jako kalejdoskop barw­nych, oderwanych od siebie fantomów, zawieszonych pomiędzy rzeczywistością a snem. Czereśniowa aleja w Miedzyniu. Wspomniany pogrzeb babki, w którym uczestniczył wraz z ojcem, i jego słowa tak niepasujące do człowieka omijającego szerokim łukiem kościoły: „Bez Boga będzie ci ciężko w życiu”. Mama śpiewająca piosenkę o Matysku, co na niego przyszła kryska. Trumny ze zwłokami uczestników kampanii polsko-bolszewickiej


16

Akt I. Dziecko szczęścia

wyprowadzane z bramy Szpitala Ujazdowskiego4 zlokalizowanego naprzeciwko okien salonu na Wiejskiej. Przyjemna fizjonomia macochy, którą zobaczył zamiast spodziewanego potwora o przerażającej twarzy. Milcząca postać i zdupiesiała mina dziadka Stanisława. Babce uchodziły na sucho wszystkie grubiańskie uwagi. Dzięki wulgaroneologizmom wypowiadanym ze swadą, humorem i wdziękiem pozostała nieśmiertelna (choć pozbawiona imienia) w pamięci rodzinnej Przyborów. Tłumaczy to późniejszą zaskakującą aprobatę, z jaką wytworny, ułożony Jeremi przyjął soczysty i bezpardonowy język Kaliny Jędrusik. A także pomysłowość, wyrafinowanie i śmiałość w żonglowaniu słowem i tworzeniu tekstów takich jak ten: Oj! Ząb, zupa, dąb, zupa, ząb! Ząb, zupa, dąb, zupa, dąb! ząb! Ząb, ząb, zupa, dąb, zupa, dąb! ząb! Ząb! (…) I zamiast w życiu wcale nie szukać innych zalet i się radować trwale, że ból nie krzywi gąb – wy znów będziecie chcieli pieniędzy i niedzieli, i innych dupereli, wciąż ostrząc na nie ząb!5

To wszystko przez babkę.

s

Zima na Mazowieckiej Mało co mnie bawi w zimie – ani zamieć, ani wymieć. A w zakresie łyżew, nart – mi nie dopisuje hart.


Zima na Mazowieckiej

17

Kiedy mróz na rtęć napiera i wypiera niżej zera – już cholera trzęsie mnie! A jednak myślę, że zima trudna, zima brudna, zima nudna – żaden bal! (…) ale zimy, zimy żal! Zimy żal (1960)6

O ile oficyna przy Senatorskiej kojarzyła się Jeremiemu ze słoneczną wiosną, o tyle mieszkanie dziadka po mieczu przywodziło na myśl zimę, i to kresową, naznaczoną piętnem powstania styczniowego. Co jest o tyle ciekawe, że ani jednego, ani drugiego lokum nie miał szans zapamiętać. Na Senatorskiej mieszkał z rodzicami (w sąsiedztwie dziadków Kozłowskich) zbyt krótko, by móc przechować w pamięci jakiekolwiek szczegóły. Na rogu placu Wareckiego (dziś Powstańców Warszawy) i Mazowieckiej, gdzie po nieparzystej stronie znajdował się dom rodziców Stefana Przybory, nie był ani razu, jako że dziadkowie ze strony ojca zmarli na długo przed jego urodzeniem. Nie pamiętała ich także Halina, starsza od Jeremiego o siedem lat siostra, ani nawet brat Wiesław, który urodził się jeszcze wcześniej, bo w 1904 roku. Tylko Jadwiga zdążyła poznać przyszłych teściów i to z jej i Stefana skąpych opowieści najmłodszy ich syn wykreował obraz domu, w którym – niezależnie od pory roku – zawsze panowała zima. W spisanych w połowie lat dziewięćdziesiątych Memuarach Jeremi Przybora rozważał: Meteorologia wspomnień – jakże rozległa i ciekawa to dziedzina. I chyba jeszcze nie całkiem odkryta i spenetrowana. Jaka pogoda towarzyszy obrazom, które się wyłaniają z zakamarków, fałd i penetraliów naszej pamięci? Jakie klimaty? Czy takie, które rzeczywiście były tłem wspominanych wydarzeń? (…) Ilekroć powstają w mojej wspominającej wyobraźni ich obrazy z tego, co o obu tych domostwach słyszałem, jakże bardzo różnią się światłem, klimatem, nastrojem, powiedziałbym nawet – krajobrazem, który je otacza. Na Mazowiecką jakby zjechała z dziadkami Przyborami surowa zima białoruska z dalekiej Witebszczyzny7.


18

Akt I. Dziecko szczęścia

W dalszej części zapisków czytamy, że dziadek Jeremiego, Konstanty Przybora, pochodził z rodziny ziemiańskiej i miał pokaźny majątek w Krasnołukach niedaleko Witebska (a zatem na terenie ówczesnej guberni mińskiej Cesarstwa Rosyjskiego). Ze źródeł wynika, że w 1863 roku, kiedy wybuchło powstanie styczniowe, miał trzydzieści osiem lat. Za udział w walkach partyzanckich, a także za namawianie chłopów – wzorem „zawodowego rewolucjonisty” na Litwie, Konstantego Kalinowskiego – do „chwytania za co się da na Moskali: za siekiery, za widły, za kosy”, w grudniu 1865 roku został pozbawiony rodzinnej posiadłości i zesłany w głąb Rosji8. Miał sporo szczęścia, uniknął bowiem zesłania na Sybir i nie musiał – jak wielu innych uczestników powstania uwiecznionych u schyłku dziewiętnastego stulecia przez Aleksandra Sochaczewskiego na płótnie Pożegnanie Europy – żegnać się z ojczyzną, całując słup wyznaczający granicę między kontynentami. Dekret carski z grudnia 1865 roku skazywał go na zesłanie w głąb europejskiej Rosji (w okolice Penzy) i zezwalał na osiedlenie się potem wraz z rodziną na terenie Królestwa Kongresowego. Dziadek Jeremiego wybrał Warszawę, gdzie już wcześniej, przy ulicy Miodowej, zamieszkał jeden z krasnołuckich członków jego rodu. Ludomir Przybora nie założył rodziny, pracował jako urzędnik i zmarł w sierpniu 1865 roku, w wieku czterdziestu pięciu lat, na kilka miesięcy przed wysiedleniem Konstantego z ojcowizny9. Dom przy ulicy Mazowieckiej, w którym Konstanty Przybora spędził zimę swego życia, stykał się z mrocznym dziedzińcem zakończonym zdewastowanymi zabudowaniami dawnego folwarku. Nie było to lokum umożliwiające dziewięcioosobowej rodzinie funkcjonowanie w standardzie, do jakiego przyzwyczaił ją szlachecki status na Kresach. Dziadek Jeremiego otrzymał posadę w administracji dóbr księcia Lubomirskiego, do którego – świadom swojego pochodzenia – zwracał się per „bacz, mój książę”. Przyzwoite, ale niewygórowane uposażenie starczało na zapewnienie rodzinie bytu, nie mogło jednak zapewnić wykształcenia trzem synom i czterem córkom państwa Przyborów. I tu do akcji wkroczyła kolejna babka. Jest rzeczą znamienną, że we wspomnieniach Jeremiego obie babki zostały pozbawione imienia. Pamięć miał przecież pojemną, o czym świadczy mnogość szczegółów i historii opowiedzianych w trzech tomach jego auto­ biografii. Nie przywiązywał natomiast najmniejszej wagi do dat, nazwisk, zdjęć, dokumentów czy innych pamiątek przypominających przeszłość. Jan Konstanty (Kot) Przybora, syn Jeremiego, opowiadał:


Zima na Mazowieckiej

19

Kiedy wyjechałem z Polski na dziesięć lat, to po powrocie nie znalazłem żadnego swojego zeszytu szkolnego ani większości przedmiotów z mojego dzieciństwa. Tata wszystko zniszczył albo wyrzucił. Ja zresztą sam nie jestem pewien, czy wtedy bym coś zachował. Teraz natomiast – na pewno10.

Nazwisko panieńskie babki Przyborzyny było jej najmłodszemu wnukowi z pewnością znane, czego dowodem jest choćby wymiana zdań między nim a Zuzanną Łapicką u progu lat osiemdziesiątych. Łapicka w swoich wspomnieniach pisze, że Jeremi przy pierwszym spotkaniu wykrzyknął: „No przecież babka Łapicka!”11. Pokrewieństwo z tą właśnie rodziną potwierdza też dedykacja, którą Andrzej Łapicki napisał Jeremiemu na egzemplarzu wywiadu rzeki wydanego pod koniec milenium i zatytułowanego Po pierwsze, zachować dystans: „Drogi Jeremi, zechciej przyjąć te zeznania od kuzyna z Mińszczyzny. Twój Andrzej Ł.”12. A zatem Przybora znał rodowe nazwisko babki, nie zdecydował się jednak na ujawnienie go ani w Memuarach, ani we wcześniejszym Autoportrecie z piosenką. O imieniu też – cisza. Zapisek Łapickiej nie daje jeszcze wiedzy, o którą babkę chodzi. Dopiero wgląd w archiwa parafialne pozwala przypisać nazwisko „Łapicka” do żony dziadka Przybory. Z rosyjskojęzycznych aktów chrztów oraz małżeństw kilkorga z ich dzieci wynika, że miała na imię Adela lub Adelajda (w akcie małżeństwa Jadwigi Przyborzanki z Franciszkiem Szymańskim występuje pod pierwszym imieniem, a w akcie małżeństwa najstarszej z córek, Wandy Konstancji, z Wincentym Stanisławem Buglewskim pod drugim). Analiza materiałów źródłowych dowodzi też, że Jeremi nie mylił się, pisząc o swoim ojcu, Stefanie Przyborze, jako „pierwszym w rodzinie natus Varsoviensis”13. Szóstka jego starszego rodzeństwa przyszła na świat w Krasnołukach albo na zesłaniu. W 1875 roku, już w domu przy Mazowieckiej, urodził się ojciec Jeremiego. Babcia Adela pojawiła się na świecie w 1834 roku. Darzyła wielką miłością wszystkie swoje dzieci, ale o los tego ostatniego, Stefusia, drżała najsilniej. Istniało bowiem duże prawdopodobieństwo, że na jego wszechstronne zagraniczne wykształcenie, o którym skrycie marzyła, nie starczy w przyszłości pieniędzy. Babcia nie zamierzała jednak składać broni. Nie tak dawna dziedziczka żyznych krasnołuckich włości postanowiła urządzić w rozpadających się budynkach na przydomowym dziedzińcu prowizoryczne obory, w których – w samym środku Warszawy – w ostatnim ćwierćwieczu dziewiętnastego stulecia hodowała krowy. Dochody ze sprzedaży mleka


20

Akt I. Dziecko szczęścia

lokowała w funduszu, który u progu nowego wieku pozwolił jej najmłodszemu synowi podjąć i ukończyć studia chemiczne w Bernie i w Lipsku. Metody wychowawcze, które stosowała, były – delikatnie mówiąc – niecodzienne. Któregoś dnia, przyłapawszy najmłodszego synka na paleniu papierosów, posadziła go sobie na kolanach i powiedziała z uśmiechem: – Brawo, Stefusiu. Jesteś już prawdziwym mężczyzną. Stefuś, co to jeszcze nie dobrnął do końca pierwszego krzyżyka, omal nie zemdlał z wrażenia. Tym bardziej że mamusia wydłubała niedopałek wystający z rękawa jego koszulki i pozwoliła mu dokończyć palenie. Potem zaś otwarła szufladę komody i wygrzebała z niej paczkę cygar, które ojciec palił w chwilach dotkliwego zmęczenia. – To jest jeszcze lepsze – szepnęła malcowi do ucha. – Jeśli chcesz być prawdziwym palaczem jak tatuś, musisz zapalić cygaro. Pękający z dumy chłopczyk rozparł się, wzorem ojca, w fotelu. Jedno pociągnięcie, drugie, trzecie. Cygaro było mocne. Hawajskie. To, co szarpało nim przez następne pół godziny, Stefuś zapamiętał do końca swojego pięćdziesięciosześcioletniego życia. Uzyskał w ten sposób odporność na wszelkie nałogi, a na widok używki zawierającej tytoń – nawet jako dorosły człowiek – odczuwał mdłości. Miał szczęście, że rzyganie dopadło go wtedy w połowie wypalonego cygara. W kolejce bowiem, jak głosi rodzinna legenda, czekała jeszcze fajka14. Babka Adela Przyborzyna z Łapickich zmarła 21 czerwca 1901 roku, nie doczekawszy uroczystej chwili przyznania Stefanowi dyplomu inżyniera chemii ze specjalizacją w zakresie cukrownictwa. Została pochowana w wielorodzinnej mogile na cmentarzu Powązkowskim. Dwa i pół roku później, 5 grudnia 1903 roku, odszedł Konstanty Przybora. Z treści nekrologu opublikowanego następnego dnia w „Kurjerze Warszawskim” wynika, że pochowano go na tym samym cmentarzu co babkę. Na płycie ani cokole grobowca Adeli nie ma jednak jego imienia. Dziadkowie Kozłowscy, młodsi o kilka lat od Przyborów, żyli dłużej i dostali od losu szansę zobaczenia najmłodszego wnuka. Dobiegający osiemdziesiątki Stanisław Kozłowski zmarł 20 września 1917 roku, nie doczekawszy (na swoje szczęście) rozwodu ukochanej córki, a zatem w chwili, w której Jeremi zbliżał się do drugiej rocznicy narodzin. Utalentowana słowotwórczo babka przeżyła męża o jedenaście lat. Ustalenie jej personaliów okazało się szczególnie trudne, zachowało się bowiem niewiele dokumentów parafialnych (lub nie ma do nich dostępu) pozwalających zidentyfikować wdowę po urzędniku ordynacji Zamoyskich, a na rodzinnym


Bądź mi tatą

21

grobowcu Kozłowskich na cmentarzu Powązkowskim w Warszawie brakuje inskrypcji ujawniającej dane pochowanych tam osób. Nie można było jednak dopuścić do tego, by ktoś taki jak babka – zdaniem Jeremiego pierwsza siła sprawcza jego poetyckich osiągnięć, po której, jak sądził, odziedziczył skłonność do zabawy słowem – przeszedł do historii pozbawiony imienia. To właśnie długotrwałe poszukiwanie jej personaliów ujawniło nieznany rodzinie fakt, że dziadek Stanisław był dwukrotnie żonaty. Wnikliwy przegląd wieczornych wydań „Kurjera Warszawskiego” (w numerach porannych nie publikowano nekrologów) wydobył ją ostatecznie z mroku i ukazał światu jako Adelę Kozłowską z Żurkowskich, „wdowę po śp. Stanisławie, urzędniku Ordynacji Zamoyskich”, mającą w chwili śmierci osiemdziesiąt lat. Jak się zatem okazuje, obie babki Jeremiego nosiły to samo starogermańskie imię. Babka Adela Kozłowska zmarła 31 lipca 1928 roku, o czym „Kurjer Warszawski” poinformował czytelników następnego dnia. Autorzy nekrologu mylili się jednak co do jej wieku, podobnie jak pomylił się ksiądz spisujący akt małżeństwa Stanisława i Adeli w 1888 roku (w dokumencie zapisano, że panna młoda ma czterdzieści jeden lat). Akt chrztu zachowany w Archiwum Państwowym w Kielcach rozwiewa wszelkie wątpliwości: Adela Amelia Żurkowska urodziła się 19 sierpnia 1845 roku w guberni radomskiej, we wsi Przysucha. Żyła zatem osiemdziesiąt trzy lata.

s

Bądź mi tatą Bądź mi tatą! Przywiązania dam ci w zamian skarby za to. Bądź mi tatą! Chroń od wszystkich złych i śliskich tarapatów. Poślij uczyć mnie języków, nie dopuszczaj do wybryków. Bądź mi tatą (1968)



s

Spis treści Tryptyk detektywistyczny . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

5

AKT I Dziecko szczęścia – Suza muza laperuza… . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

13

Zima na Mazowieckiej . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

16

Bądź mi tatą . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

21

Szczęście pierwsze: czas narodzin . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

27

Dom na Wiejskiej . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

31

Szczęście drugie: rozwód rodziców . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

40

Boy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

47

Aleja czereśniowa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

64

Szczęście trzecie: upadek Miedzynia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

77

Śmierci Jeremiego . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

84

AKT II Ten drugi Lirycysta . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 105 Co proszę? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

115

Wstaje słońce w Nowogródku . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 123 Z radia powstałem… . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

140


638

Spis treści

Jeriomuszka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 155 A więc wojna! . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 165 Julek nie żyje… . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 211 Organ wiszący . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 220 Teatrzyk „Eterek” a stalinizm . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

237

We dwoje… . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

254

Jérôme . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 271 Manifest poetycki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 297 Wielki Wóz . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

319

Adelor . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 367 Ondyno Powiatu Pilskiego… . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

375

Samolikwidacja . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

409

AKT III Jesienna dziewczyna Dziewczyna z chryzantemami . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 433 Baker Street . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 458 Pacew 77 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 478 Pola Elizejskie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 499 Idę cienistą stroną ulicy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 520 Panda . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

538

Dobranoc, mój chłopie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 562 Przypisy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 589 Indeks osób . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 619 Źródła ilustracji . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 635




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.