Śmierć na Wenecji. Śledztwa Profesorowej Szczupaczyńskiej

Page 1

Śmierć na Wenecji

Kraków 2023

Maryla Szymiczkowa

Projekt okładki

Paweł Panczakiewicz / PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Fotografia na okładce

Fotografia ulicy Wolskiej w Krakowie podczas powodzi w 1903roku / ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego

Autorzy zrealizowali projekt przy wsparciu finansowym

Nagrody Krakowa Miasta Literatury UNESCO, realizowanej przez

Krakowskie Biuro Festiwalowe ze środków Gminy Miejskiej Kraków.

Redaktorka nabywająca

Agata Pieniążek

Redaktorka prowadząca

Paulina Jóźwik

Redakcja

Paulina Jóźwik

Korekta

Magdalena Wołoszyn-Cępa / Obłędnie Bezbłędnie

Anna Strożek

Łamanie

DAKA – Studio graficzne, Dawid Kwoka

Opieka językowa

Ewelina Wójcikowska-Jakubiec

Paulina Wróbel

ISBN 978-83-240-7473-0

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak

ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: czytelnicy@znak.com.pl

Wydanie I, Kraków 2023

Druk: Opolgraf

Pamięci Dziuńki i Małgi

Prolog – W którym na krótką, acz dramatyczną chwilę wybiegamy w przyszłość.. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Rozdział I – W którym profesorowie się mylą, młodzież nie szanuje papieża, potężne siły przyrody niosą katastrofę, a liczby mierzą zupełnie odległe, choć równie dramatyczne zjawiska.

Rozdział II – W którym niedzielny poranek 12 lipca 1903 roku nie przynosi miastu żadnej ulgi od deszczu; dowiadujemy się o bezwzględnych prawach topografii i o nocniku wielkiej cenności, a Zofia z Glodtów profesorowa Szczupaczyńska zauważa, że wszystko się zmieniło, lecz wszystko pozostało tak samo.  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  21

Rozdział III – W którym Zofia pada ofiarą przewoźniczego paskarstwa, po czym się nie rozchodzi, a wręcz przeciwnie, i dokonuje szybkich konstatacji.  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  33

Rozdział IV – W którym Zofia na własne oczy przekonuje się, że suchy mokrego nie zrozumie, i okazuje się równie nieprzygotowana do powodzi, co magistrat, choć w zupełnie inny sposób. A także spotyka osoby, których spotkać się nie spodziewała, i takie, których spotkać nie miała nadziei, dzięki

czemu może okazać swój szacunek dla tajemnicy lekarskiej.. . .

– 7 –SpiS treści
13
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  15
41

Rozdział V – W którym pan student wciąż niczego nie zdradza, a w Ignacego Szczupaczyńskiego wstępuje energia, która pozwala mu obficie narzekać na zdziczenie obyczajów wszelakich.

Rozdział VI – Który napisałaby Franciszka, gdyby miała na to czas

Rozdział VII – W którym profesorowa Szczupaczyńska obserwuje śniadaniowy blitzkrieg, cierpliwie (bo niedługo) oczekuje na oddzwonienie i knuje z Franciszką w sprawie pewnej gizduli. Po czym odwiedza piąty zakład opiekuńczy i odbiera

Rozdział VIII – W którym wszystko jest na opak, a ocalenie przynosi papuga, skrzynka na listy zaś ma swój wielki moment w tej historii.. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Rozdział IX – W którym Zofia Szczupaczyńska z wypiekami na twarzy czyta list od nieboszczyka i cierpi męki niechcianej konwersacji.

Rozdział X – W którym rozważane są rozmaite składy herbaciane, a także różnice pomiędzy zabójcami a architektami. W otoczeniu świętych toczy się conversazione niespecjalnie sacra , przy czym jedna pani pokazuje drugiej list, a druga pierwszej – depeszę, co wypada uznać za remis.. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

– 8 –
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  53
65
i ochotę.. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
69
lekcję baletu.. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
87
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  95
101

Rozdział XI – Który napisałaby Franciszka, ale nadal nie ma na to czasu, tropi bowiem Wiktorię Chychylównę.. . . . . . . . . . . . .

Rozdział XII – W którym profesorowa Szczupaczyńska, podróżując

z Wenecji przez Gdańsk do Florencji, wstępuje w rejony nabożne, gdzie natyka się na żywy obraz własnego przodka. Dowiaduje

się również, że Adela nie jest Adelą oraz że los jedenastu tysięcy dziewic nie jest losem łatwym. Wreszcie czyn naganny w oczach dziadka Glodta pozwala jej uzyskać ważną informację.  . . . . . . . .

Rozdział XIII – W którym profesorowa dręczy subiekta i udaje się na niesamotny spacer dookoła klasztoru.

Rozdział XIV – W którym profesorowa Szczupaczyńska –z przerwami na negocjacje jajczarskie – kreśli ze swadą udatny

Rozdział XV – W którym dowiadujemy się, co słonko widziało i jaka jest prędkość lotu gołębia (nieobciążonego), a także o niewzruszonych zasadach pewnej wdowy po inspicjencie teatralnym. Kraków obserwuje też nieoczekiwaną rekonstrukcję militarną, a historia, jak ma w zwyczaju, powtarza się jako farsa. 151

Rozdział XVI – Czyli kadryl z figurami.. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  167

Rozdział XVII – W którym dowiadujemy się, że gniewna tyrada kuzyna męża może być przydatna w najmniej oczekiwanym momencie, a papierosy kedywa Egiptu okazują się mieć wiele wspólnego z herbatą od Hawełki.

– 9 –

119
123
. . . . . . . . . . . . . . . . .  135
projekt zbrodni.. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  145
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  177

Rozdział XVIII – W którym Zofia dowiaduje się, że również

Kraków jest „miastem na równinie”, i wkracza w tajemniczy świat urningów.

Rozdział XIX – Smakowity jak ciastko Carmen, acz długawy, w którym dowiadujemy się, że zmienia się wszystko i wszędzie, nawet w Krakowie, i poznajemy sekrety prywatnej

teologii Zofii oraz sekrety udanego małżeństwa, a także historię pewnej jamy.. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Rozdział XX – W którym zaludniające jamę indywidua czytają wywrotową prasę i drwią z drobiu ozdobnego, w rozmowach pojawia się też papież i nieznana austriacka arcyksiężniczka, a profesorowa Szczupaczyńska zdejmuje rękawiczki, wcale ich nie zdejmując.. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Rozdział XXI – W którym profesorowa Szczupaczyńska zwiedza pewną malowniczą ruinę oraz rozkłada dwa trupy na czynniki pierwsze, co prowadzi ją w rejony nieoczekiwane.. . . .

Rozdział XXII – W którym Franciszka przerywa milczenie w sprawie hierarchii wartości podczas powodzi, a Zofia dowiaduje się, że przypowieść o synu marnotrawnym nadal się sprawdza; rzecz cała kończy się nieoczekiwaną szarżą.

Rozdział XXIII – Bardzo krótki, w którym wszelako wychodzą na jaw rozmaite tajemnice, dotychczas skrzętnie poukrywane (acz, jak widać, nie dość skrzętnie), pocisk zaś w dzikim pędzie zakłada kapelusz.. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  239

– 10 –
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  185
197
209
223
. . . . . .
231

Rozdział XXIV – Który napisałaby Franciszka, ale Wiktoria Chychylówna sama się nie złapie. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Rozdział XXV – W którym wszystko tonie już nie w wodzie, a w kłębach pary, Zofia wdaje się w krótki pojedynek, który tym razem nie jest tylko stychomytią, a niższy rangą policjant musi zadowolić się kufrem.

Rozdział XXVI – W którym pogodne towarzystwo spaceruje na świeżym powietrzu, Zofia wraca na stare śmieci, które istotnie przypominają śmieci, a Rajmund Klossowitz wykazuje się spostrzegawczością.. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Rozdział XXVII – W którym na murze „Sokoła” już zwiduje się przyszła tabliczka, miasto tętni wbrew afiszom, a profesorowa Szczupaczyńska udaje się na ekspedycję z darami, by spotkać się z Minotaurem oraz rozczarowaniem.. . . . . . . . . . . . . . . . . .  267

Rozdział XXVIII – W którym nie tylko Grób Napoleona nie wychodzi, Ignacy jest zadziwiony tym, jak skurczył się świat, głos papieża rozbrzmiewa w Krakowie, a Zofia wraca po krokach swoich i nieswoich.. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  281

Rozdział XXIX – Który napisałaby Franciszka, ale okrutnie się zmachała. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  289

Rozdział XXX – W którym naoczny świadek opowiada, co widział, kaczka, jak zaklęta, nie chce zdradzić żadnych rozwiązań, a Zofia opracowuje strategię dobroczynności.

– 11 –
247
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  251
261
. . . . .
293

Rozdział XXXI – W którym metoda naukowa nie po raz

Rozdział XXXII – Sążnisty, w którym wszyscy spotykają się

Epilog –

W którym wszystko jest zasadniczo po staremu, tylko

pierwszy
tragedii. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  303
w stuleciu wynalazków niemalże prowadzi do
w jednym salonie,
jednym
nikogo, nawet Judasza. Czy Judaszów.. . . . . . . . . . . . . . . . . . .  309
przy
stole, przy którym nie brakuje
Szwedzi okazują
żony. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  341 Posłowie Autorki                                      347
się zaskakująco szarmanccy wobec pewnej

r ozdział i W którym profesorowie się mylą, młodzież nie szanuje papieża, potężne siły przyrody niosą katastrofę, a liczby mierzą zupełnie odległe, choć równie dramatyczne zjawiska.

Mazzoni stracił wszelką nadzieję– oznajmiła ze smutkiem wdowa po introligatorze, składając brudnawe, upstrzone kroplami strony gazety i wsuwając się głębiej pod sklecony naprędce daszek. Rankiem wprawdzie przestało na jakiś czas padać i pojawiły się nawet przebłyski słońca, ale ciemne, wiszące nad miastem chmury nie zwiastowały rychłej poprawy pogody. Odkąd wponiedziałek rozpętała się burza zpiorunami, od pięciu dni nie było ani chwili bez deszczu. Owszem, ulewa czasem słabła, czasem nawet przechodziła w mżawkę, ale po paru kwadransach deszcz ponownie się wzmagał i grube krople znów uderzały o dach. – Dziewięćdziesiąt. Trzydzieści. Trzydzieści sześć – wyrecytowała liczby uroczystym tonem.

–Profesor

– Wczoraj rano jeszcze tylko dwadzieścia pięć – przypomniał, potakując głową, stróż, łysiejący mężczyzna w za dużej, wyglądającej trochę jak suknia koszuli, która była może wręcz koszulą nocną, piwnice i sutereny woda zalała

15

bowiem nad ranem… – Wiadomo jednak, że kiedy zejdzie zgór, to na pewno zacznie podnosić się więcej– dodał tonem znawcy. Od lat pracował także jako woźny w obserwatorium astronomicznym uniwersytetu, miał się więc za człowieka wykształconego iuważał za swój obowiązek szerzyć oświatę wśród tych, którym, jego zdaniem, brakowało należytej edukacji i rozeznania w sprawach wielkiej wagi. A do nich zaliczał politykę (sprawy miejskie i rządowe), przyrodę (ze szczególnym uwzględnieniem astronomii, ma się rozumieć) oraz zjawiska atmosferyczne.

– Zbyt dużo się tego zebrało.– Wdowa pokręciła głową.

– Trzeba było regulować Wisłę – zauważył stróż. – Od lat mówi się okanale ulgi albo opuszczeniu Rudawy poza miasto, pod norbertanki na Zwierzyńcu. Ale oczywiście nic z tego, bo cztery ministerstwa nie mogą dojść do porozumienia, pożałowały kilkudziesięciu tysięcy i teraz co rok, co dwa taka sama klęska i nędza ludziom w oczy zagląda…

– Takiej pogody nie było od czasu mojej młodości– powiedział z ożywieniem stolarz, którego wszyscy jednak zignorowali.

– Doprawdy nie rozumiem. Profesor Falb zapowiadał na lipiec wprost nadzwyczajną suszę.– W głosie korpulentnej nauczycielki z pierwszego piętra słychać było rozczarowanie, zupełnie jakby profesor Falb to jej osobiście postanowił sprawić przykrość błędnymi przepowiedniami.

–Kto taki?– zaciekawiła się oparta okomin, chuda jak szczapa posługaczka, która kroiła kozikiem jabłko i czyniła to z iście stoickim spokojem, cokolwiek zaskakującym jak na osobę, której woda pochłonęła właśnie cały

16

dobytek, zwyjątkiem wielkiej pierzyny, kilku poduch oraz rzeczonego kozika.

– Profesor Falb. Głośny przepowiadacz pogody – wyjaśniła płaczliwym tonem nauczycielka.

– Autorytet naukowy światowej renomy– dodał ochoczo stróż, któremu nazwisko to nie było obce. – Przepowiada też trzęsienia ziemi iwybuchy wulkanów.

–To jakiś kompan tego Macaroniego, co tamta pani onim mówiła?

– Ależ! Doktor Mazzoni to lekarz Jego Świątobliwości – żachnęła się wdowa spod swojego baldachimu.– Razem z doktorami Lapponim iRossonim opiekują się Ojcem Świętym. Są zdania, że płyn w opłucnej trzeba będzie odsączyć po raz kolejny, tyle się tego zebrało. Ale, chwała Bogu, nie jest to zapalenie gruźlicze, tylko raczej reumatycznej natury.

– Omylił się Flap, to może omylić się i Macaroni – zauważyła trzeźwo praczka, owinięta wilgotną pierzyną, którą zdążyła wynieść z sutereny. – Zprofesorami tak to już jest, że życia nie znają, coś tam sobie wymyślą, Bóg jeden wie skąd wzięte, napiszą dzieś ichodzą potem, że niby wszystkie rozumy świata pozjadali…– Wsunęła do ust kolejny kawałek jabłka.– …aprzecie wiadomo było, że lać będzie, bo kiedy zJanem przyjdą deszcze, to sześć niedziel kropi jeszcze, aod świętego Jana dopiero jutro będą trzy niedziele. – Wzruszyła ramionami.

– Może i ma pani rację– zgodziła się wdowa i jakby nieco się rozpogodziła. Rozłożyła znowu gazetę.– W biuletynie podali wyraźnie: tętno dziewięćdziesiąt, liczba

– 17 –

oddechów trzydzieści, ciepłoty ciała trzydzieści sześć.

Trzydzieści sześć! To przecież stan zupełnie normalny.

–Wieczorem było już dwa czterdzieści nad stan normalny. A rano już dwa osiemdziesiąt– powiedział woźny. –

Ale jeszcze dziś rano na Wiśle nie widziano tej brudnożółtej piany, która zwiastuje nadejście wody z rzek karpackich, więc może być jeszcze gorzej.

–A jakże, oczywiście, że może– zgodziła się wdowa. –Ale módlmy się do Boga, aby zlitował się nad nami. –

Iprzeżegnała się szybko.

–Ten spokój jest nienaturalny. Stanie się coś okropnego. Należy spodziewać się katastrofy– jęknęła nauczycielka, jak gdyby już nie doszło do jednego nieszczęścia i jak gdyby nie siedziała teraz ztą oto jedną walizką, do której spakowała najpotrzebniejsze rzeczy, na dachu niskiej, czynszowej kamieniczki razem z resztą jej mieszkańców, czekając, aż łodzie straży pożarnej skończą ewakuować sąsiedni dom i wreszcie przypłyną im na pomoc. –Ależ! Jego Świątobliwość może jeszcze wiele lat cieszyć się doskonałym zdrowiem!– syknęła wdowa spod swojego zadaszenia.

Odpowiedziało jej dramatyczne, skierowane do nikogo konkretnego, ale zarazem do wszystkich wokół:

– Cóż poradzę ja, biedna nauczycielka, przeciwko wielkim siłom przyrody?!

Jeszcze poprzedniego dnia część dzieci z sąsiedniej kamienicy pobiegła nad Wisłę, żeby popatrzeć na uderzające o nabrzeże fale i podnoszący się szybko poziom rzeki.

Z fascynacją patrzyły, jak robotnicy uwijają się wokół

– 18 –

pływającego żurawia do wybierania piasku, próbując uchronić go przed porwaniem przez wzburzone wody. Zabezpieczony drucianymi linami i przywiązany do brzegu kadłub telepał się teraz na falach, przytrzymywany jedynie przez zaryte wgruncie kotwice. Młodsze dzieci –których rodzice nie chcieli puścić tak daleko – poszły nieopodal, na nasyp kolei cyrkumwalacyjnej przy samej rogatce, żeby stamtąd obserwować ciemne, gęste chmury, które ciągłymi falami napływały od strony Błoń. Kopca

Kościuszki nie było widać od kilku dni. Woda wzbierała szybko i park Jordana był cały zatopiony, ale tamtejszy stróż i jego żona odmawiali opuszczenia swojego domku itylko pływali łódką po chleb, który władze rozdawały potrzebującym na nasypie kolejowym.

– Dadzą państwo wiarę, że wgazecie już jakiś obrotny handlarzyna zachwala czarny jedwab? No hieny, po prostu hieny. – Wdowa pokręciła z oburzeniem głową. –Za czasów mojej matki coś takiego nigdy nie mogłoby się zdarzyć – żachnęła się, poprawiając pod czepkiem upięte w kok włosy. – Nigdy by na to nie pozwolono! No, ale czasy się zmieniają, adzisiejsza młodzież jest samowolna i nie szanuje Ojca Świętego.

–Czy jest ktoś, kto by omnie pomyślał albo zrobił cokolwiek dla mnie? – rozległ się płaczliwy głos nauczycielki.

Praczka, która zdążyła zjeść jabłko, przysunęła się bliżej ibez słowa okryła jej nogi swoją pierzyną.

– Widzicie państwo? – Wdowa zainteresowała się nagle kamienicą naprzeciwko: nie tyle po drugiej stronie ulicy, bo ta znajdowała się już pod wodą, nie tyle nawet po drugiej

– 19 –

stronie Rudawy, bo ijej granic nie dało się już określić, wszystko bowiem, jak okiem sięgnąć, było jedną wielką brudną Wisło -Rudawą, amoże Rudawo -Wisłą. Całe towarzystwo siedzące na dachu spojrzało na ceglany, porośnięty winoroślą dom zfantazyjnym szczytem ozdobionym jakąś pokraczną kreaturą zgitarą w ręku. I na zwieńczone półkoliście okna na drugim piętrze, za którymi toczyło się życie mieszkańców kamienicy.

– Zajęci są swoimi sprawami – powiedziała nauczycielka, wyciągając jeszcze swoją i tak długą szyję. – Służąca podlewa kwiaty… Przywiędłe, jak widzę… Podziwiam, jak to niektórzy potrafią dbać o siebie i swoje sprawy. Paniusia siedzi w wykuszu i przygląda się czemuś z zainteresowaniem. Podczas gdy my… toniemy. Zaiste… Podziwiam.

– Miła pani, nie ma potrzeby tak dramatyzować – ofuknęła ją wdowa.– Nie jesteśmy w teatrze, a pani nie jest Modrzejewską w roli Ofelii. Już do nas płyną, jak widzę.

– Hop! Hop! – krzyknął stróż izamachał ręką na łódź straży ogniowej, która przypłynęła po lokatorów czynszówki, żeby zabrać ich w bezpieczne miejsce.

– Słowo daję – syknęła ze złością nauczycielka, wstając i biorąc do ręki walizkę, a jej głos po raz pierwszy stracił rozmemłaną płaczliwość, choć nie żal.– Słowo daję–powtórzyła. – Są tacy, którym się zdaje, że kimś są!

W SERII O ŚLEDZTWACH

PROFESOROWEJ SZCZUPACZYŃSKIEJ

UKAZAŁY SIĘ DO TEJ PORY:

Tajemnica Domu Helclów

Rozdarta zasłona

Seans w Domu Egipskim

Złoty róg

Śmierć na Wenecji

Tonący Szczupaczyńskiej się chwyta

Ulewny lipiec 1903 roku. W Rzymie kona papież, a Kraków nawiedza wielka woda – Wisła występuje z brzegów i zatapia miasto. Rzeczywistość się zmienia, lecz nie dla samozwańczej detektywki Zofii Szczupaczyńskiej, która musi rozwiązać zagadkę kryminalną. Ofiary są dwie: jedna znaleziona w rzece, druga w wannie.

Profesorowa Szczupaczyńska rzuca się w wir śledztwa i próbuje wyłowić prawdę ze świadków, którzy nabrali wody w usta. Na trop naprowadza ją list denata wysłany przez niego przed śmiercią.

Czy ulice zmienione w rzeki powstrzymają nieustępliwą śledczą, a dowody rozmytych zbrodni wypłyną na światło dzienne? I czy szacowny mąż profesorowej w końcu odkryje, w czym tak naprawdę jego żona czuje się jak ryba w wodzie?

Autorkę Marylę Szymiczkową, wdowę po prenumeratorze „Przekroju” i królową pischingera, powołało do życia małżeństwo pisarzy: Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński. Ten niezwykły duet łączy wielki talent literacki z niezrównaną wiedzą o życiu codziennym Krakowa końca XIX i początku XX wieku. Gwarantuje

pasjonującą podróż w czasie z detektywką, która wie, że tajemnice same się nie rozwiążą.

DO TEJ PORY W SERII UKAZAŁY SIĘ:

Cena 49,99 zł

Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.