Wałęsa '80

Page 1

Wydawnictwo Znak

KRAKÓW 2023

w rozmowie
i JANUSZEM SCHWERTNEREM
LECH WAŁĘSA
z KAMILEM DZIUBKĄ
Strajk w Stoczni Gdańskiej
ROZDZIAŁ 1
KRWAWA PACYFIKACJA GRUDZIEŃ ’70

Jest grudzień 1970 roku. W kraju panuje marazm, na sklepowych półkach brakuje wszystkiego, a mimo obietnic i okrągłych słów sączonych z ust komunistycznych dygnitarzy na horyzoncie próżno wypatrywać zmian. Czarę goryczy przelewają drastyczne podwyżki cen, głównie mięsa, przetworów mięsnych i innych artykułów spożywczych ogłoszone przez władzę tuż przed świętami Bożego Narodzenia – 12 grudnia poprzez radio, a 13 za pośrednictwem prasy. Dzień później w Polsce rozpoczynają się protesty. Na Wybrzeżu, w tym w Stoczni im. Lenina w Gdańsku, gdzie od trzech lat jako elektryk okrętowy pracuje Lech

Wałęsa, strajki przybierają gwałtowny charakter i kończą się tragicznie. Komuniści nie wahają się i natychmiast sięgają po siłowe rozwiązanie. W wyniku bestialskiej pacyfikacji przeprowadzonej rękami funkcjonariuszy ZOMO

i żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego ginie co najmniej 45 osób, a ponad tysiąc zostaje rannych. 27-letni wówczas

Lech Wałęsa masakrę robotników obserwuje z bliska. Jest jednym z przywódców strajku i członkiem komitetu strajkowego.

Gdy zaczynał pan działalność związkową, to…

Chwila, chwila! Powiedzmy to sobie jasno. Ja nie byłem związkowcem, tylko rewolucjonistą.

Czuł pan od początku, dokąd ta rewolucja prowadzi?

Od bardzo wczesnych lat byłem przeciw komunizmowi.

I jak sobie teraz myślę o swoim życiu, to w sumie mogę powiedzieć, że ja zawsze z tą komuną walczyłem.

To po kolei. Co się panu nie podobało w komunizmie?

Chociażby to, że swobodnie do kościoła nie można było chodzić. To, że kazali nam iść w pochodach pierwszomajowych i zmuszali do świętowania.

W pana rodzinnym domu o tych sprawach się otwarcie mówiło?

21

Raczej tak. Przy czym od zawsze to ja byłem najgłośniejszy i najbardziej wygadany. I to mimo że miałem starsze rodzeństwo. Było nas sześciu chłopa i jedna dziewczyna, ale to ja byłem szefem. Ja mówiłem, a reszta słuchała.

Wychodzi na to, że cechy przywódcze ujawniły się u pana już w dzieciństwie.

Zawsze byłem przywódcą. W dzieciństwie, gdy tworzyły się grupy łobuziaków, ja stawałem na ich czele. Ale nie byłem jakimś tam zwykłym szefem chuliganów. Raczej takim twórczym. Taki pozytywny leniuch. Uprawiałem wielobój i zwykle byłem jednym z najlepszych zawodników. W jednej dyscyplinie miałem lepsze wyniki, w innej trochę słabsze, ale w sumie byłem najlepszy. Potem, niezależnie od tego, w jakim zakładzie pracowałem, zawsze ostatecznie stawałem na czele grupy. To najczęściej było niepisane przywództwo.

Wielu pańskich współpracowników z dawnych lat do dziś ma pretensje, że po latach nie pamięta pan ich imion, nazwisk.

To zrozumiałe.

Czemu pan tych imion nie zapamiętuje?

Ja zawsze miałem konkretną wizję. Wiedziałem, do czego dążę. Mnie często reszta w ogóle nie obchodziła. Liczył się mój plan. Nie po trupach, broń Boże! Po prostu

WAŁĘSA 22

wykorzystywałem ludzi jak konie w zaprzęgu. Jak trzeba było zadziałać troszkę spokojniej, brałem spokojniejszego konia. I jak tylko była taka potrzeba, pozbywałem się go i sięgałem po kolejne, bardziej przydatne. Nie przywiązywałem się do ludzi, tylko przywiązałem się do spraw, które realizowałem. Takim typem człowieka jestem. Czy to jest normalne? Chyba nie. I dlatego występowałem często przeciwko wszystkim. Nic dziwnego, że ludzie mnie nie lubili.

Jak narodził się Lech Wałęsa – przywódca Solidarności?

Nie chciałem być żadnym przywódcą związku.

Jak zwykle nie chciał pan, ale musiał?

Otóż to. W tamtym czasie ludzie się bali, a ja byłem odważny. Zaczęli wypychać mnie do przodu. Nie było chętnych i dlatego ciężko mi było odmówić. Dziś widzę, że generalnie drogi do przywództwa są dwie. Jedni dążą do tego, by stać na czele, a inni po prostu ciężko pracują i w końcu są proszeni, by przewodzić innym. Ja nie chciałem dla siebie ani jednej, ani drugiej drogi. Naprawdę mi to nie pasowało! Nie byłem wykształcony, nie byłem dobrym mówcą. Jako robotnik nie zabierałem publicznie głosu. Jedna rzecz ostatecznie przesądziła: byłem cholernie ambitny. Jak już gdzieś się zakręciłem, musiałem brnąć w to dalej. Inaczej nie potrafiłem. Zostałem przywódcą z konieczności, z przymusu. Taka jest prawda. Gdy

23 Krwawa pacyfi K
acja. Grudzień ’70

później robiło się coraz lżej, to i chętnych, żeby zająć moje miejsce, było coraz więcej. I równocześnie – jak spadały na nas kłopoty, to znowu ludzie się chowali. Tak to jest w życiu.

No dobrze, ale kiedy pan poczuł w sobie, że jednak musi?

Po prostu to poczułem. Dziś trudno mi powiedzieć, kiedy to było dokładnie. Ja byłem po prostu tak wychowany. Byłem ambitny i jednocześnie nie umiałem odmówić. Myślałem prosto: „Trudno, co robić, biorę to!”. Ale bez wielkiego entuzjazmu.

Po raz pierwszy przewodził pan podczas Grudnia ’70. To był jeden z największych strajków w historii PRL.

Jak już mówiłem, wszędzie, gdzie w życiu byłem, stawałem na czele stada. Czasem to były małe stadka, czasem ogromne. W każdej grupie tak jest, że jak ludzie długo ze sobą pracują, to podświadomie uznają konkretną osobę za swojego lidera. I ta osoba jest przez długi czas takim niepisanym przywódcą. To się formalizuje dopiero później, kiedy przychodzi właściwy moment. Na tej zasadzie zostałem niejako szefem strajku w 1970 roku. Na początku tamtych wydarzeń, kiedy ludzie po prostu przestali pracować, dyrektor stoczni biegał i pytał: „O co wam chodzi?

Niech ktoś z was się wreszcie wypowie!”. Nie było chętnych. Nikt nie chciał iść do dyrektora, wszyscy się bali.

WAŁĘSA 24

No to ja poszedłem. A ze mną jeszcze dwóch. Mówię dyrektorowi, dlaczego strajkujemy. Wymieniam postulaty, wśród nich była oczywiście podwyżka. Dyrektor powiedział nam tak: „Zróbcie wszystko, żeby utrzymać ludzi w spokoju”. Myślę wtedy: „Cholera, czy on chce nam zapłacić?”.

Proponował łapówkę?

Wprost tego tak nie nazwał, ale tak to można było zrozumieć. A tłum już wtedy ruszył. Czuć było emocje, było wiadomo, że może dojść do siłowych rozwiązań. Więc ja szybko wybiegłem od tego dyrektora i po chwili w okolicach bramy zakładu udało mi się dotrzeć do czoła pochodu. Szedłem kilka metrów przed ludźmi. Nagle patrzę, a tu biegnie w moją stronę gliniarz. Odepchnąłem go i pokazałem , żeby spieprzał. I on mnie posłuchał. Milicjanci się wycofali. Takim sposobem doszliśmy do Domu Partii i się rozdzieliliśmy. Część tam została, a inni poszli dalej, bo chcieli odbić więźniów, czyli przetrzymywanych za kratkami działaczy opozycji. Więzienie było na Kartuskiej. Ja dołączyłem do tej drugiej grupy. Znowu przybiegli do nas milicjanci, ale znów udało mi się ich przekonać, żeby odstąpili od interwencji. Potem była jakaś gadka szmatka z tymi milicjantami i tak doszliśmy do aresztu na Kartuskiej. Pamiętam to dokładnie. Wchodzę na komisariat i pytam: „Kto tu dowodzi?”. Mówią mi, że dowódca jest na trzecim piętrze. Prowadzą mnie tam. Wchodzę do jakiegoś pokoju, a tam siedzą milicjanci i nic nie rozumieją: „O co wam chodzi?” – krzyczą. I tłumaczą się: „My nic nie wiemy. Jesteśmy drogówką!”. Ja do nich: „Zaraz, zaraz.

25 Krwawa pacyfi K
acja. Grudzień ’70

Wy tu macie areszt i tam siedzą nasi ludzie”. I wprost do komendanta rzucam: „Odda pan naszych ludzi?”. Ten kiwnął głową: „Tak”. To ja mówię: „Dobrze, to jeśli tak, to ja utrzymam tłum w spokoju”. Podchodzę do okna. Ktoś mi daje tubę do ręki. Wskazuję na kask, żeby ludzie wiedzieli, że jestem stoczniowcem. Przemawiam: „Komendant zgodził się natychmiast wypuścić aresztowanych. Tylko że ja ich nie znam. Niech ktoś tu przyjdzie i pomoże mi ich rozpoznać, bo nie chcę, żeby przy okazji uwolnili jakichś kryminalistów”. Udało mi się chwilowo uspokoić tłum. Myślę sobie: „Dobrze mi idzie!”. Jednak w tym momencie dzieje się coś dziwnego. Nie wiem, czy komendant po prostu nie zdążył przekazać rozkazów swoim ludziom, czy zrobił to celowo, żeby mnie przechytrzyć. Patrzę i widzę, że od Kartuskiej nadciąga potężna grupa milicjantów z pałami. Ludzie zaczynają wykrzykiwać do mnie: „Zdrajca!”, „Zdradził nas!”. A potem przerażeni nawzajem do siebie: „Otaczają nas!”. W ruch poszły kamienie. Byłem załamany. Cholera, jednak nie udało mi się! Potem chciałem wydostać się z budynku, ale w tym momencie milicjanci zaczęli rzucać gaz przez częściowo powybijane szyby. Wraz z innymi ludźmi zaczęliśmy się dusić, bo okna były pozamykane. Miałem przy sobie na szczęście kombinerki i udało mi się otworzyć kilka okien. Złapaliśmy powietrze. Zszedłem na dół, w ręku trzymałem cały czas przy sobie tę tubę. Ktoś mnie poprosił, żeby mu ją oddać. Zrobiłem to. Pobiegłem do domu, mieszkałem wtedy na Ojcowskiej. Idę i nagle słyszę przeraźliwy świst. Oglądam się za siebie, a tam kamień za kamieniem leci. Na szczęście żaden mnie nie trafił. Widzę, że jedzie jakiś żuk ulicą. Zatrzymuję go. Mówię

WAŁĘSA 26

do kierowcy: „Podwieź mnie pan kawałek”. A on do mnie: „Panie, przed chwilą pod pistoletem jechałem. Pan też ma pistolet?”. Atmosfera jak z filmu kryminalnego. Ja mówię, że nie. Podwiózł mnie do domu. Zjadłem jakieś szybkie śniadanie i postanowiłem wrócić.

A tam już rozróba?

Szyby w sklepach już były porozbijane. Myślę, co tu teraz zrobić. Idę na komendę. Wchodzę i pytam: „Z kim tu rozmawiać?”. Chciałem wiedzieć, co milicjanci teraz zamierzają zrobić. Ale najpierw wpadam na jakiegoś cywila. A ten w rękach ma pełno broni. Pytam go: „Co pan robi?”. A on: „To, co widać. Rozdaję broń”. Ja: „Chcecie strzelać?”. On: „A jakie jest inne wyjście?”. Mówię mu, żeby się nie wygłupiali: „Dajcie jakieś samochody, będę zbierał ludzi, żeby wrócili do stoczni i żeby nie demolowali miasta”. A ten do mnie: „Dobra, rób pan, może się panu uda”. Wybiegam z tej komendy, żeby jakoś to wszystko zorganizować, a tu nagle ludzie na mój widok zaczynają uciekać. Jeden, który nie zdążył odskoczyć, patrzy na mnie przerażony. Łapię go i pytam, o co chodzi. A ten: „Nam powiedzieli, że ty zostałeś zabity. Ty jesteś trup!”.

Ktoś zginął i pomylili go z panem?

Tak. Potem udało mi się jakoś dojść do stoczni. Wchodzę na W-4, czyli mój wydział. Mówią mi, że właśnie są wybory na szefa strajku, bo trzeba nad tym wszystkim zapanować. Opowiedziałem więc ludziom, co mi się przytrafiło

27 Krwawa pacyfi K
acja. Grudzień ’70

i że obwołano mnie już zabitym. Ktoś wtedy rzucił: „No to jesteś idealny na przewodniczącego!”. I mnie wybrali.

Jako żywego trupa?

Owszem. Zostałem wtedy członkiem grupy, która chodziła na negocjacje do dyrekcji. Jednocześnie organizowaliśmy komitety strajkowe na poszczególnych wydziałach. A jeszcze nie wiecie, jaki mi numer zrobił dyrektor stoczni, jak mnie wybrali. Siedziałem przy stole na krześle. Byłem ubrany w kufajkę. I dyrektor mi tę kufajkę przywiązał do tego krzesła tak, żebym nie mógł wstać.

Po co to zrobił?

Chciałem podziękować ludziom za wybór, a ten do mnie szepcze: „Nie bądź głupi, nie zgadzaj się na to przywództwo. Młody jesteś, popełniasz błąd. Nie bierz tego na siebie, niech cała grupa podejmuje decyzje”. To ja mówię, że się na to nie zgadzam. Ale ten nadal mnie nie puszcza!

W końcu mówię mu: „Dobra”. Uwolnił mnie. I dopiero wtedy wstaję i mówię: „Słuchajcie, ja jestem młody, mogę narobić głupot. Wspólnie będziemy kierować wszystkimi akcjami”. W sumie chyba nie wyszło źle, bo ja bym rzeczywiście już wtedy ruszył na całość i to by się niedobrze skończyło. Przecież nie miałem pojęcia, kto siedział obok mnie. Nie miałem pojęcia o kierowaniu czymkolwiek. Byłem młody, miałem dwadzieścia siedem lat. Czekałem, aż może ktoś mądry się przyłączy. Może jakiś kapitan z wojska? Wymyśliłem to tak, że ja będę pilnował zaplecza,

WAŁĘSA 28

a mądrzejsi ode mnie będą rozmyślać nad koncepcjami. No ale nikt się nie włączył. W pewnym momencie zacząłem podejrzewać, że w całym tym przedstawieniu mogło chodzić o to, żeby tylko ci najodważniejsi się ujawnili.

Żeby im ściąć głowy?

Tak jest. Komuniści by ich wszystkich potem powyłapywali. Zorientowałem się, że na tamten moment nie mamy jeszcze żadnych szans. Czułem, że nie jesteśmy przygotowani do żadnej prawdziwej walki. Nikogo nie znałem w organizacji. Doszedłem do wniosku, że trzeba strajk jak najszybciej pokojowo skończyć i przygotować wszystko, co potrzebne, do długiego marszu. Widziałem, że muszę mieć wokół siebie paru zaufanych ludzi, jakiś program, cokolwiek!

Nie bał się pan oskarżeń o zdradę?

A jakie miałem wyjście? Trzeba było uratować ludzi, oszczędzić ich. Co by to dało, gdyby mi najlepszych ludzi wykończyli? To by nie miało sensu. Trzeba się było dobrze przygotować do następnej walki. Oczywiście nie miałem pojęcia, że to potrwa dziesięć lat.

Widział pan wtedy trupy na ulicach?

Byłem członkiem pierwszego komitetu strajkowego. Było nas trzech i pewnej nocy wszystkich nas zatrzymali. Chcieli nas zastraszyć. Jeden milicjant mówi do mnie:

„Nie waż się pokazać na spotkaniu komitetu. Siedź na

29 Krwawa pacyfi K
acja. Grudzień ’70

dupie!”. Puścili mnie, ale oczywiście poszedłem do stoczni. Reszta nie przyszła, więc ich chyba skutecznie zastraszyli. Idę do dyrekcji i nagle słyszę strzały. Myślę sobie: „Pewnie ślepaki”. Ale patrzę na ludzi, a ci uciekają na czworakach. Nie widziałem samych strzałów, tylko widziałem tych ludzi, którzy uciekali jak barany. To był blady świt, jeszcze było szaro.

I później zorganizowaliście drugi komitet.

Tak, ale był już większy.

Kto był wtedy z panem?

Myśmy się wtedy w ogóle nie znali. Wokół były same nieznane twarze. O ile pamiętam, nawet dyrektor zakładu był w tym komitecie, więc sami widzicie, jak to było. Chyba dziewięć osób należało do tej grupy i było widać, że to nie działa jak należy. Komitet był rozrywany od środka.

Grudniowy strajk został okupiony krwią. Z kolei pan wtedy pierwszy raz w życiu usłyszał o sobie: „zdrajca”, bo zaczął pan ten strajk gasić, wbrew emocji tłumu.

W 1970 roku, kiedy zrozumiałem, że musimy się dobrze przygotować na długą walkę, stwierdziłem, że podstawowa rzecz, która jest potrzebna, to czas. Kiedy niektórzy zaczynali robić rozróby na ulicy, a ja starałem się to wyciszać, bezpieka mogła myśleć, że jej w ten sposób pomagam.

WAŁĘSA 30

A w ogóle nie o to chodziło! Po prostu nie chciałem, żeby najodważniejszych z nas od razu wyłapali i wytłukli. Tak, był moment, kiedy byłem przeciwko buntowi, bo ten bunt nie miał wtedy najmniejszego sensu. Ja lubię wygrywać, a w tamtych warunkach zwycięstwo nie było możliwe.

My jesteśmy wychowani na Mickiewiczu. Ta romantyczna potrzeba buntu głęboko w nas siedzi.

A ja wiedziałem, że tak nie można. Miałem już wtedy pewne cechy przywódcze. Myślałem tak: „Co z tego, że wyjdę na ulicę i będę bił jakiegoś kaprala, skoro generał pozostanie nietknięty, a na dodatek będzie sobie bezpiecznie siedział i śmiał się z nas z góry?”.

Mógł pan być bohaterem narodowym. Takim, którego najbardziej lubimy, czyli martwym.

Ja to wszystko hamowałem i być może ktoś, patrząc z boku, mógł zacząć się zastanawiać: „Cholera, o co mu chodzi? Dlaczego on jest przeciwko wyjściu na ulicę?”. Powtarzam, myśmy nie byli przygotowani. Wyszlibyśmy bez niczego, wzięliby nas w kleszcze, bo byli silniejsi, mieli pały i co by to dało? Może by jeszcze kogoś zastrzelili. Miałem nadzieję, że w przyszłości powstaną niezależne organizacje. I tak się stało. Pojawiły się Wolne Związki Zawodowe, pojawił się KOR. I ja do nich dołączyłem. Nie mogłem tego zrobić zbyt wcześnie, bo miałem regularnie ogon ze strony SB. Pilnowali mnie. Cichutko sobie czekałem pięć, sześć lat i zobaczyłem, że się ludzie zaczynają na serio organizować.

31 Krwawa pacyfi K
acja. Grudzień ’70

Zacząłem współpracować z Bogdanem Borusewiczem i z innymi. Wiedziałem wtedy, że nadszedł dobry moment. Gdybym spróbował robić cokolwiek wcześniej, toby mnie SB wykończyła. A co to za sztuka dać się pobić?

Po doświadczeniach z Grudnia ’70 bał się pan emocji tłumu?

Dość dobrze pamiętam demonstracje studenckie z 1968 roku. Na skrzyżowaniu przed teatrem w Gdańsku jakiś milicjant kierował ruchem. Szła manifestacja. Nagle ludzie zaczęli rzucać kamieniami w tego milicjanta. Chcieli go bić. A ten się zaczął wydzierać: „Ludzie, co wy? Ja tu tylko ruchem kieruję!”. I wiecie co? Oni zaczęli mu nagle śpiewać: „Sto lat, sto lat!”. Kilkadziesiąt sekund różnicy. Najpierw go chcieli pobić, a chwilę później mu śpiewali. Tłum jest bardzo zmienny. Trzeba bardzo uważać, bo w każdej chwili można oberwać. Tego też się musiałem nauczyć.

Miał pan po Grudniu poczucie porażki? Zginęli ludzie. Komuna się przeorganizowała. Jedną ekipę zastąpiła inna.

Na pewno nie myślałem o tym w ten sposób. Miałem wtedy taki wybór: albo sam będę organizował przyszłą walkę, albo będę czekał na to, aż zrobi to ktoś inny, a ja się przyłączę.

Widział pan w Edwardzie Gierku nadzieję na realną zmianę?

WAŁĘSA 32

Nie. Ja zresztą byłem na tym spotkaniu z nim, na którym padło słynne „Pomożecie?”.

Podobno w rzeczywistości odpowiedzi „Pomożemy!” nie było.

Jak nie było? Była. Przecież stałem tam, to wiem. On nas sprytnie podszedł.

Pan też krzyknął „Pomożemy!”?

Nie. Przecież bezpieka od razu by to wiedziała. Zresztą następnego dnia mnie zamknęli.

Nie miał pan wtedy żadnych złudzeń?

Byłem pewien, że komunizm jest niereformowalny. Można było przedłużyć jego żywot o rok, dwa, ale było jasne, że musi się skończyć, bo nie nadąża za rozwojem świata. Już w latach siedemdziesiątych stało się oczywiste, że komunizm wyczerpał swoje możliwości. Zresztą, jak już mówiłem, nigdy nie wierzyłem w komunizm. Tak zostałem wychowany.

Jak pan wspomina okres pomiędzy 1970 a 1976 rokiem?

Nie tak źle. Byłem świeżo po ślubie, lekko się dorabiałem, ale ogólnie to byłem wtedy biedakiem. Na początku lat siedemdziesiątych nie miałem nawet mieszkania.

33 Krwawa pacyfi K
acja. Grudzień ’70

Żyliśmy gdzieś na jakichś kwaterach. A rodzina się powiększała.

Jak żona odnosiła się do pana działalności na samym początku?

Nie mieszałem jej w to. Długo nie miała pojęcia, że się w cokolwiek zaangażowałem. Miałem z nią dobrze, bo wiedziałem, że nawet jak mnie nie będzie, to ona sobie z domem świetnie poradzi. I dzięki temu mogłem się bawić w politykę.

Nigdy po 1970 roku nie miał pan ani chwili zwątpienia?

Wierzcie panowie albo nie, ale naprawdę nigdy. Mnie te niepowodzenia mobilizowały. Wychodziłem z założenia, że jeśli pojawiały się porażki, to wina musi być gdzieś we mnie. Zastanawiałem się, gdzie po mojej stronie były słabości. Wkurzało mnie, że komuniści do pewnego momentu wygrywali, ale nigdy nie rezygnowałem, nigdy nie zwątpiłem. Kombinowałem, jak ich ugryźć. Na początku, już po 1976 roku, chciałem nawet walczyć siłowo.

Strzelać?

Tak. Strzelać. Tylko Borusewicz i inni przekonali mnie, że tamci mają lepsze zabawki do strzelania.

Wyjaśnili mi, że ta zabawa nigdy się wówczas nie skończy, bo my możemy wprawdzie zdobyć jakieś pistolety, ale oni mają przecież rakiety.

WAŁĘSA 34

A pan chciał zdobyć jakiś arsenał?

Aż tak daleko w opracowywaniu tej koncepcji nie doszedłem. Po prostu zastanawiałem się, w jaki sposób prowadzić walkę z użyciem siły. Wybrałem inną opcję. Wtedy się zaczęły Wolne Związki Zawodowe. Wprawdzie po 1976 roku komuna nadal zamykała ludzi, ale już było widać, że jest tego mniej. To był sygnał, że można iść do przodu. Tworzył się jakiś ruch. Wcześniej mogli ludzi zamykać praktycznie bezkarnie. A teraz już nie było możliwe zamknięcie człowieka bez niczyjej wiedzy. Powstał system, który miał za zadanie puszczanie informacji w świat, osłanianie ludzi.

W 1978 roku Karol Wojtyła został papieżem. Pan to odczytał jako znak?

W stu procentach. Byłem przekonany, że świat będzie już zupełnie inny niż do tej pory. Jeszcze nie wiedziałem dokładnie, co się stanie, nie wiedziałem, w jaki sposób, ale byłem pewien, że polskie sprawy pójdą do przodu. Bo wcześniej komuna nas poniżała, wyśmiewała. Mówili:

„A kim jest ten Kuroń? A kim jest ten Wałęsa? Ilu ich jest i kto za nimi stoi?”. I ludzie się pogodzili z tym, że komunizm będzie trwał do końca świata. Naród polski był narodem złamanym. Wybór papieża, a w szczególności jego przyjazd do Polski niecały rok później pokazał, że jest nas bardzo dużo. Policzyliśmy się. Było poczucie, że cały naród brał udział w spotkaniach z Ojcem Świętym. A ten mówił: „Nie lękajcie się!”. Mało tego. Myśmy widzieli esbeków,

35 Krwawa
K
pacyfi
acja. Grudzień ’70

którzy przychodzili prywatnie na spotkania z papieżem.

Nauczyli się robić znak krzyża.

Szczerze się chcieli nawrócić?

Tego nie wiem, ale to spowodowało, że myśmy wielu z nich poznali. Myśleliśmy sobie: „Cholera, toż to żaden komunista. To taka rzodkiewka. Z wierzchu czerwona, a w środku biała”. To też spowodowało, że przestaliśmy się tak bać.

Pan był wtedy na którymś ze spotkań z papieżem?

Nie, bo chwilę wcześniej wyrzucili mnie z kolejnego zakładu i nie dostałbym przepustki w nowej pracy. Zbyt krótko wtedy pracowałem. Oglądałem to wszystko w telewizji. Wiecie, jaka była praktyczna rola papieża? On nas zorganizował do modlitwy. A myśmy w pewnym sensie przejęli te grupki modlitewne. I tak poprowadziliśmy ludzi do boju. Wiecie, jaka była różnica w porównaniu do tego, co było wcześniej? Ja przez lata mogłem sam zorganizować grupę co najwyżej dziesięcioosobową. Tylu było chętnych. Na dodatek wśród tych dziesięciu miałem dwóch agentów. A kiedy Polak został papieżem, to miałem dziesięć milionów ludzi. A wcale nie byłem mądrzejszy, nie miałem więcej pieniędzy. Po prostu ludzie się obudzili, a nasze sprawne organizacje były w stanie dalej to poprowadzić. Niezwykle nam pomógł, ale też nie ma co przesadzać, to nie Ojciec Święty zrobił rewolucję.

WAŁĘSA 36

Parę osób by się z panem nie zgodziło.

Rozmawiałem z Ojcem Świętym o tym nie raz. A co, miał się do partii zapisać? On robił swoją robotę. Modlił się. A my wykorzystaliśmy możliwości, które przed nami otworzył. Przecież gdyby miał taką moc sprawczą, że sam mógłby rewolucję przeprowadzić, to dlaczego nie udało mu się na Kubie? A przecież tam był, modlił się i to na placu Rewolucji w Hawanie. Po prostu zabrakło tego czegoś po drugiej stronie. Nie było tam sprytnej organizacji, która by przyjęła obudzony naród i poprowadziła go dalej. W Polsce papież rzucił słowo, my je podnieśliśmy i zamieniliśmy w czyn.

Powiedział pan, że komuna was lekceważyła. Jednak w drugiej połowie lat siedemdziesiątych pętla SB zaciskała się coraz mocniej.

Tak, ale było nas w pewnym momencie już dosyć dużo i nie dało się nas tak łatwo kontrolować. Mało tego – wielu komunistów w tamtym czasie studiowało na Zachodzie. Oni widzieli, że komunizm nie wytrzymuje tempa zmian, jakie się działy na świecie. Duża część z nich to byli zwolennicy reform. Chcieli je przeprowadzić oczywiście tylko po to, żeby utrzymać władzę. Natomiast kiedy my zaczęliśmy już otwarcie walczyć, to z drugiej strony na początku nie było dużego oporu, bo oni też zdawali sobie sprawę, że ten system na dłuższą metę nie ma szans. Zachód nas wyprzedzał o dziesięć długości.

Krwawa pacyfi K
acja. Grudzień ’70

Projekt okładki

Paweł Panczakiewicz | PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Zdjęcie na okładce

Doug Knutson

Redaktor nabywający

Adam Gutkowski

Redaktor prowadzący

Marta Brzezińska-Waleszczyk

Adam Gutkowski

Opieka redakcyjna

Katarzyna Mach

Anna Szulczyńska

Adiustacja

Anastazja Oleśkiewicz

Korekta

Barbara Gąsiorowska

Łamanie

CreoLibro

Copyright © by Lech Wałęsa & Janusz Schwertner & Kamil Dziubka

Copyright © for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2023

ISBN 978-83-240-6739-8

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37

Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: czytelnicy@znak.com.pl

Wydanie I, Kraków 2023. Printed in EU

Wstęp 7 ROZDZIAŁ 1 Krwawa pacyfikacja. Grudzień ’70 19 ROZDZIAŁ 2 Narodziny legendy. Sierpień ’80 39 ROZDZIAŁ 3 Przerwane marzenia. Stan wojenny 69 ROZDZIAŁ 4 Byle nie zwątpić. Droga do przełomu 111 ROZDZIAŁ 5 Przystanek wolność. Wspomnienie Okrągłego Stołu 133 ROZDZIAŁ 6 „Nie chcem, ale muszem”. Czas prezydentury 163 ROZDZIAŁ 7 Obsesja. Sprawa TW „Bolka” 223 ROZDZIAŁ 8 Za stary już jestem. Rzecz o polskiej polityce 239 ROZDZIAŁ 9 Przesłanie Wałęsy. Dokąd zmierza świat 259 ROZDZIAŁ 10 Ojca długo nie miałem. Rozmowa z Bogdanem Wałęsą 277 ROZDZIAŁ 11 Legendy mu nikt nie odbierze. Rozmowa z Jarosławem Wałęsą 317 Epilog 345 Podziękowania 357 Źródła fotografii 359
SPIS TREŚCI

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.