Katarzyna Miller, Danuta Kondratowicz, "Bez cukru, proszę"

Page 1


Milller -- Tylko bez cukru 3kM.indd 2

2015-04-15 10:32:00


Bez cukru, proszę Z Katarzyną Miller rozmawia Danuta Kondratowicz

Milller -- Tylko bez cukru 3kM.indd 3

2015-04-15 10:32:00


Copyright © by Katarzyna Miller & Danuta Kondratowicz Projekt okładki Mariusz Banachowicz Fotografia Katarzyny Miller na pierwszej stronie okładki Robert Wolański Fotografia Danuty Kondratowicz na czwartej stronie okładki Magdalena Pieczonka Fotografie na wkładkach, jeśli nie zaznaczono inaczej, pochodzą z archiwum Katarzyny Miller Redakcja i opieka redakcyjna Przemysław Pełka Opracowanie tekstu i przygotowanie do druku d2d ISBN 978-83-240-2698-2

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37. Wydanie I, Kraków 2015 Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: czytelnicy@znak.com.pl Druk: Opolgraf

Milller -- Tylko bez cukru 3kM.indd 4

2015-04-15 10:32:00


Kasiu, wspomniałaś kiedyś, że psychologiem zostałaś dzięki przeczytanemu w szpitalu kryminałowi. Tak, w pewnym sensie. To był moment, który pozwolił mi coś zrozumieć. Wcześniej już wiedziałam, że jestem bardzo zainteresowana ludźmi. Lubiłam rozmawiać ze wszystkimi, starymi czy młodymi. Zauważałam, że mi się zwierzają. Szkolni rówieśnicy przychodzili do mnie po poradę. Czytałam dużo książek, mogłam więc w danym przypadku przywołać jakiś adekwatny przykład z literatury i rzeczywiście komuś pomóc. Książki zresztą fascynowały mnie od wczesnych lat. Czytając, miałam wrażenie, że otwiera się przede mną świat, którego nie widać na zewnątrz. Świat, w który da się wejść głęboko – on nigdy nie ma końca. Jak labirynt, w którym można się zagubić, ale można go też poznać. Fascynował mnie fakt, że w ludziach jest otchłań, w której są zarówno jasne polany, jak i ciemne piwnice. I w nich dzieją się rzeczy, które ludzie ukrywają, a równocześnie bardzo często potrzebują się z nich zwierzyć. Najistotniejszym powodem mojego zainteresowania wnętrzem człowieka była chyba jednak napięta sytuacja między rodzicami oraz moja trudna relacja z mamą. Chciałam to zrozumieć i jakoś sobie w głowie poukładać. Czasem zresztą miałam wrażenie, że ja – ich dziecko – lepiej rozumiem, co się między nimi dzieje niż oni. W dzieciństwie sporo chorowałam, bo mi się opłacało – mama się wtedy mną opiekowała. Czytałam jeden z kryminałów o inspektorze S. Van Dinie (klasyczne amerykańskie powieści detektywistyczne autorstwa Willarda Huntingtona Wrighta). Bohater to śledczy, który jest behawiorystą. Przy tym słowie widniał przypis z wyjaśnieniem: „behawioryzm – sposób uprawiania psychologii zajmujący się zachowaniami, przeciwstawny do introspekcjoni45

Milller -- Tylko bez cukru 3kM.indd 45

2015-04-15 10:32:01


zmu. Introspekcjonizm zajmuje się wnętrzem człowieka”. Kasia pomyślała wtedy: ja jestem od wnętrza! Istnieje psychologia behawioralna, ale ona mnie nie ciekawi tak bardzo. Już wtedy wiedziałam, co będę robić. Czyli kiedy? Miałam może dwanaście lat, dokładnie nie pamiętam. Pamiętam natomiast, jak ze mną rozmawiali znajomi rodziców, kiedy miałam na przykład siedem lat. Traktowali mnie jak partnera, a nie jak dziecko, czyli rybę, która nie ma głosu. Opowiadali, pytali, słuchali, co mam do powiedzenia, czasem podziwiali moją dojrzałość, intrygował ich mój punkt widzenia. Nie oznacza to, że nie byłam dzieckiem. Chodzi tu o sposób traktowania mnie przez dorosłych, który, jak sądzę, okazał się bardzo ważny dla mojego rozwoju. Gdybym trafiła na innych ludzi, podchodzących do mnie inaczej, nietraktujących mnie serio, pewnie byłabym dzisiaj kimś innym. Miałaś dwanaście lat. Przeczytałaś coś w kryminale, zauważyłaś, że koledzy ci się zwierzają, znajomi rodziców uważają za dojrzałą. Ale to chyba za mało, by uznać, że chce się być terapeutką? Ponadto, wtedy w Polsce o psychoterapii mało kto wiedział. Jasne, nie wiedziałam od początku, że można rzeczywiście uprawiać taki zawód. Wiedziałam natomiast, że interesują mnie trzy rzeczy: filozofia, psychologia, aktorstwo. Filozofia, bo chciałam poznać odpowiedzi na fundamentalne pytania dotyczące człowieka i świata, z tego względu czytałam filozofów bardzo wcześnie. Psychologia, ponieważ chciałam móc wpływać na to, by ludziom 46

Milller -- Tylko bez cukru 3kM.indd 46

2015-04-15 10:32:01


było lepiej – potrzeba niesienia pomocy, ukojenia była dla mnie ważna. A aktorstwo, bo chciałam się bawić. Byłam jedną z czołowych dam sceny szkolnej. Razem z Mają Maj, która jest dziś świetną aktorką. Ona została aktorką, ja nie. Czemu nie poszłaś w aktorstwo? W pewnym momencie, kiedy trzeba było podjąć wiążące decyzje, nie zdecydowałam się na to. Byłam w szkole w kółku teatralnym. Wystawialiśmy mnóstwo sztuk. Brałam udział we wszystkich akademiach. Byłam też aktorką w teatrze młodzieżowym w MDK‑u w Łodzi. Teatr Jaracza był wówczas w remoncie i cały przeniósł się do nas, do MDK‑u. Siedziałyśmy z cudownymi aktorami u nich w garderobach za kulisami. Bardzo nas lubili, bo byłyśmy z Majką zakochane w teatrze. Pan Iwiński został mi we wspomnieniach, miał piękny głos, i Żenia Korczarowski – nader przystojny mężczyzna. Myśmy tam po prostu żyły pyłem kotar. Potem jednak jakoś mnie intuicja poprowadziła. Po czasie stwierdzam, że dobrze przed laty wybrałam. Zdałam sobie sprawę, że na tym polu mogę nie odnieść sukcesu. Nie byłam oszałamiającą pięknością, którą się od razu przyjmuje z powodu urody. Miałam zaufanie do swoich umiejętności scenicznych, poczucie, że mi się w czymś w życiu przydadzą, i przekonanie, że będę ich używać. A jednak nie poszłam na studia aktorskie. Gdy myślałam o aktorstwie, pojawiły się pytania w stylu: a jeśli nie będę mogła grać Fedry lub Lady Makbet, tych fantastycznych głównych ról, bo będę musiała wypowiadać kwestie w stylu: „Proszę pani, przyszedł pan Edward i przyniósł pani różę”, to co wtedy zrobię? Czy poradzę sobie z koniecznością pozostania na drugim planie?

47

Milller -- Tylko bez cukru 3kM.indd 47

2015-04-15 10:32:01


Niezwykła dojrzałość i uczciwość jak na nastolatkę! Zawsze byłam uczciwa wobec siebie. Na tyle, na ile mogłam na danym etapie życia. Poza tym po prostu bałam się egzaminu wstępnego. Nie byłam pewna, czy się zdobędę na taką odwagę. Do dzisiaj na wszystkich akademiach teatralnych w Polsce jest dwadzieścia miejsc na roku, a chętnych całe tłumy. Napięcie musiało być więc ogromne. Bałam się tego i wstydziłam. Z jednej strony, byłam śmiała i odważna, ale z drugiej – bałam się jak wszystkie młode dziewczyny. I nie wierzyłam w siebie. Niby wiedziałam, że coś umiem, że chcę, że mam coś do przekazania światu, ale przecież co mogłam wiedzieć? Wybrałaś więc studia psychologiczne, a nie aktorskie… Bo ciekawiły mnie relacje między ludźmi. Głęboko ukryte tajemnice, powodujące ludzkimi zachowaniami. Było dla mnie jasne, że kierują nami rzeczy głębsze. Zachowania to jest powierzchnia, a to, co ludzi motywuje, jest głęboko schowane. To z ciebie detektyw był. Dlatego czytałam kryminały. Z tym, że nie interesowało mnie, kto zabił, ale dlaczego. Pierwszych pieniędzy nie zarobiłam jednak jako detektyw ludzkich dusz, a jako opiekunka małych dzieci. Zaraz po maturze wyjechałam na miesiąc na kolonie z przedszkolakami. Trzynaścioro ich miałam pod swoją opieką. Trzyletnie szkraby. Wtedy dowiedziałam się, co to harówka. Miałam niecałe osiemnaście lat! Dyrektor kolonii powiedziała, że jestem urodzoną 48

Milller -- Tylko bez cukru 3kM.indd 48

2015-04-15 10:32:02


opiekunką i że chętnie zatrudni mnie jeszcze. Grzecznie jej podziękowałam. Co wieczór ubierałam je w piżamki, układałam w łóżeczkach, całowałam na dobranoc, otulałam i każdemu dawałam w mordkę cukierka, żeby nie płakały i pozwoliły mi spać w nocy. Były s­ łodkie, a ja dla nich byłam dobrą opiekunką, ale ten raz wystarczył. Nie odurzyłaś się bezwarunkową miłością maluchów, by chcieć więcej? Zupełnie nie. Wiedziałam już, że własnych dzieci nie chcę. Kolonie były natomiast cennym doświadczeniem. Ono mi pokazało, że jak mam zgłębiać wnętrze, to jednak ludzi dorosłych, którzy wiedzą, gdzie mają kłopot w życiu, i chcą raczej coś poprawić, zmienić. Poza tym potwierdziło się, że jestem leniwa! Jak to? Leniwa po prostu. Wiedziałam to o sobie wcześniej. Wiedziałam, że lubię czytać, patrzeć w chmury, chodzić po świecie czasem bez celu, jeść, spać, żyć. Kocham żyć. Pracować nie lubiłam. Praca kojarzyła mi się albo z nużącym odrabianiem lekcji szkolnych, albo z obowiązkami domowymi narzucanymi przez matkę. Zauważyłam ciekawą różnicę. Gdy mama goniła mnie po węgiel do piwnicy z drugiego piętra albo żeby wynieść popiół (bo mieszkanie było ogrzewane piecem), to było to jak zesłanie na Sybir. Katorga. Gdy to samo jednak miałam zrobić z przyjaciółką mamy, która ochoczo wołała: „Kasia, idziemy po węgiel?”, leciałam z radością. Bo szłyśmy razem, rozmawiałyśmy po drodze bez przerwy i się lubiłyśmy. To była przyjemność. Wtedy zrozumiałam różnicę 49

Milller -- Tylko bez cukru 3kM.indd 49

2015-04-15 10:32:02


między pracą, którą się wykonuje z przymusu, a tą, która przynosi przyjemność. Choć nie chodziło mi tylko o przyjemność. Chciałam się zajmować tym, co mnie naprawdę interesuje. Leniwymi dorośli nazywają dzieci, które nie chcą wykonywać ich poleceń. Taka właśnie byłam, wolałam robić rzeczy mnie pociągające, a nie nudne. Gdy zajmowałam się interesującymi mnie zadaniami, nie nudziłam się, wychodziło mi to i przynosiło radość. Tak też było ze słuchaniem rówieśników. Nie sądziłam, że to pomaganie, i dziś myślę, że dobrze, bo chodziło mi o rozwój, a nie o pomaganie. Miałaś sprecyzowane wyobrażenia, co będziesz robić po studiach psychologicznych? Na pewno wyobrażałam sobie, że będę rozmawiać z ludźmi. Tyle wiedziałam. W czasie, kiedy decydowałam się na ten kierunek, chyba nawet nie słyszałam o psychoterapii jako formie uprawiania psychologii. Bo to nie były Stany Zjednoczone, tylko głęboki PRL? Owszem, psychoterapia nie była wtedy w Polsce rozwiniętą metodą pracy z ludźmi. Miałam natomiast szczęście, że znalazłam się wśród pierwszych jej krzewicieli. Przede mną byli starsi koledzy: Wojtek Eichelberger, Zofia Milska-Wrzosińska, Jacek Santorski, którzy w latach siedemdziesiątych tworzyli OTiRO (Oddział Terapii i Rozwoju Osobowości). Natomiast Kazik Jankowski (psychiatra o duszy psychologa), mój mentor, zakładał „Synapsis” – nowatorski program, w którym wcielał w życie ideę psychiatrii humanistycznej i psychoterapię jako metodę leczenia zaburzeń 50

Milller -- Tylko bez cukru 3kM.indd 50

2015-04-15 10:32:02


psychicznych jako co najmniej równie ważną jak farmakoterapia. Jankowski zbierał młodych, prężnych ludzi ze studiów i uczył nas psychoterapii metodą zupełnie inną niż przedtem. On i Kazimierz Dąbrowski, zajmujący się dezintegracją pozytywną, to były dwa monumenty swego czasu, na których opierała się nowa myśl psychologiczna w Polsce. Moja przyjaciółka poszła na trening interpersonalny. Opowiedziała mi, jak tam było, a ja poczułam, bez najmniejszej wątpliwości: „To jest dla mnie!!!”. I tak się zaczęło. Jakie to były treningi? Praca w grupie, w której ludzie przyznawali się do tego, co dla nich trudne w relacjach: za co i kogo lubią, co ich zawstydza, co złości, a co kręci. Zapisałam się. Zajęcia prowadzili świetni ludzie: Czesio Doktór i Grażyna Szapiro. Zaczęłam się szarogęsić, wtrącać, wyróżniać. Prowadzący stwierdzili: „Taka mądra jesteś, to może poprowadzisz grupę?”. Ja na to, że z przyjemnością, i poprowadziłam spotkanie przez pół dnia. Spodobało im się, chwalili, że jestem urodzona do tej pracy, i wzięli do swojego zespołu. W ten sposób dowiedziałam się, co mam w życiu robić. Stało się to, kiedy studiowałam filozofię jako drugi, wymarzony kierunek, już po psychologii. Przyjęto cię zatem do zespołu terapeutów pracujących z grupami i tam zdobywałaś pierwsze doświadczenia? Tak, zgarnął mnie do swojego zespołu inny człowiek, podebrał mnie Grażynie i Czesiowi. Przez niego byłam przysposabiana, razem z bardzo ciekawymi ludźmi, do konkretnej pracy, dużo się nauczyłam. Procedury, metody, sporo dobra, a jednak ducha pracy 51

Milller -- Tylko bez cukru 3kM.indd 51

2015-04-15 10:32:02


w tym miejscu nie lubiłam. Prowadził je bowiem, moim zdaniem, psychopata. Człowiek, który traktował ludzi jak klocki do składania. Nauczyłam się dużo o mechanizmach i narzędziach, które pozwalają manipulować bardziej, niż pomagać. Nie nauczyłam się u niego stosunku do człowieka, który by mi odpowiadał. Nie było na to szans, bo szef zespołu nie lubił i nie szanował ludzi, a nawet ich niszczył. Wobec nas, praktykantów, był surowy, chwilami nawet okrutny. Musieliśmy umieć wszystko i przetrwać wszystko. Wieczorna balanga z szampanem i spirytusem, a następnego dnia praktyka w psychiatrycznym szpitalu geriatrycznym, gdzie zajmowaliśmy się pacjentami w ciężkim stanie. On sam organizował te imprezy. Nie mówiąc już o tym, że używał, ile mógł, wszystkich studentek. Kobiet używał, a mężczyzn niszczył. Straszna osoba. Owszem, miał specjalistyczną wiedzę do przekazania i znał metody. Wymagał od nas uczestnictwa w licznych treningach terapeutycznych, przede wszystkim też własnej terapii, pracy pod superwizją, obozów terapeutycznych, szkoleń itd. To były dobre standardy. Ale nadawał też naszej pracy psychopatyczny rys. Po pierwsze, z tego powodu, że musieliśmy wszystko wiedzieć i nad wszystkim panować. Po drugie, dlatego że przekazywał nam niehumanistyczne podejście: „Nie przejmuj się tak pacjentem, przecież się za niego nie wydasz”. Miał przekonanie, że jeśli znasz odpowiednie narzędzia i reguły, to możesz ich używać, jak chcesz. Według niego terapeuta miał być „ponad”. Bez uczuć do pacjenta. A ja zawsze byłam empatyczna! On mi tego zabraniał. Później spotkałam jeszcze różnych nauczycieli. Jednych mniej, drugich bardziej empatycznych. Na szczęście któregoś razu zobaczyłam Wojtka Eichelbergera, jak przytulił pacjentkę i wziął ją na kolana jak córkę. Ona potrzebowała dobrego ojca. Ucieszyłam się, bo zobaczyłam, że tak można! Wdzięczna jestem za to Wojtkowi bardzo! 52

Milller -- Tylko bez cukru 3kM.indd 52

2015-04-15 10:32:02


A potem był Carl Rogers – znany amerykański wybitny psychoterapeuta, propagował nurt psychoterapii humanistycznej, zorientowanej na klienta. Spotkanie z nim było ogromnym przełomem w moim życiu! Było ratunkiem! Co się wtedy wydarzyło? Do dziś wzrusza mnie to wspomnienie i już czuję, że za chwilę będę płakać. Jak to dobrze, że Rogers przyjechał do Polski! Osiemdziesiątka polskich terapeutów była na tamtym sympozjum. Rogers miał siedemdziesiąt dwa lata, był zmęczony. Zapowiedział, że będzie pracował z nami tylko przed południem, a potem w podgrupach pracujemy samodzielnie. Pierwszego dnia całe polskie bractwo psychologiczne zaczęło się ścigać. Wszyscy chcieli pokazać, że są najmądrzejsi, popisywali się jedni przed drugimi – wiedzą, umiejętnościami, stanowczością. Drugiego dnia ta atmosfera konkurencji osiągnęła stopień apogeum. Pojawiły się kłótnie, krzyki. Rogers siedział i patrzył na nas i w pewnym momencie zaczął płakać. Zamurowało nas. Zapadła cisza. Rogers powiedział: „Tak mnie boli, że tyle w was…”. Myślałam, że powie agresji, a on dokończył: „cierpienia!”. To mnie otworzyło totalnie! Nikt z moich dotychczasowych nauczycieli tego nie powiedział, nie nazwał tak oczywistej rzeczy. Przecież wszyscy pragniemy bezwarunkowej miłości rodziców! Żeby mamusia i tatuś mnie pokochali. Mnie, mnie! Rogers dodał: „Rozumiem was, bo we mnie też ciągle jest mały chłopczyk, który się boi. I taki umrę” – powiedział. Czego się bał Rogers?

53

Milller -- Tylko bez cukru 3kM.indd 53

2015-04-15 10:32:02


Życia, śmierci, bólu, niezrozumienia, odrzucenia. Wszystkich uczestników tego spotkania zatkało po jego wyznaniu i jakby z nas uszło powietrze, napięcie się rozpłynęło. Uciszyliśmy się, spokornieli. Potem była lepsza praca w popołudniowych grupach. Wtedy pierwszy raz poczułam, że mogę pokazać swoim kolegom, przed którymi trzeba było się tak zawsze sprężać, że jestem bezbronna i malutka. I zrobiłam to. Niezmiernie ważny próg w sobie pokonałam: przyznałam się do swojej słabości i małości. Gdzie mamy chusteczki? Nie powiem, żeby wstrząsająco zmieniły się relacje między kolegami terapeutami. Niemniej myślę, że każdy wyniósł coś ważnego ze spotkania z Carlem Rogersem. Ja wyniosłam prawo do bycia sobą. Jeśli Rogers – gwiazda jak Jung czy Freud, człowiek o wielkim dorobku i znaczeniu dla światowej psychologii – mógł odsłonić swą małość i słabość, to i ja mogłam. Leczenie jest spotkaniem. Dlatego leczy! Leczenie – to wyciągnięta do człowieka ręka. Procedury, metody terapeutyczne czy wiedza są potrzebne, ale to, co najważniejsze, to drugi człowiek. Ponieważ ludzie cię skrzywdzili, ludzie nie do końca cię kochali, nie zrozumieli i ty siebie przez nich nie kochasz, to masz być z kimś, kto ci to zwróci, da ci prawo do siebie. Rogers dał prawo. Otworzyło mi to wspaniałą drogę zawodową. Wielki terapeuta, z ogromnym doświadczeniem, twórca humanistycznej psychologii najbardziej nam pomógł, pokazując swoją słabość. Czuł się bezradny wobec naszej rywalizacji i przyznał się do tego. Był z nami, nie oceniał nas. Współodczuwał. To było ważniejsze, niż gdyby próbował nas diagnozować. To nas obezwładniło. Jego przykład nas otworzył, nauczył, ukoił, wzruszył, rzucił na kolana przed jego uczciwością i prawdą. Nie mam wątpliwości, że człowieka leczy tylko prawda o nim samym! Gdy człowiek przyzna się 54

Milller -- Tylko bez cukru 3kM.indd 54

2015-04-15 10:32:02


wobec innych do swojej małości, to wszyscy go polubią. Ponieważ zaczynają czuć, że przy takim człowieku nie muszą nikogo udawać, nie muszą stawać na rzęsach. A wielu ludzi musiało i nadal musi przy swoich rodzicach i nauczycielach ciągle stawać na rzęsach, by udowodnić, że cokolwiek potrafią, by zasłużyć na miłość. Jakie to uwalniające i cudowne uczucie nie musieć tego robić! To był „przełom w bulwie” – mój ulubiony cytat ze Stanisława Lema. Czyli? W jednym z opowiadań z Dzienników gwiazdowych Lema jest historia o cywilizacji ziemniaków. Niezwykle ważne wydarzenia były u ziemniaków przełomem w bulwie. Jestem okrągła jak bulwa, więc łatwo się utożsamiłam z tym określeniem. Gdy pokonywałam w sobie wysoki i trudny próg, to nazywałam to przełomem w bulwie (śmiech). I tak zostało, moi znajomi i klienci też zaczęli używać tego sformułowania. Wróćmy jednak do mojego ukochanego mistrza Carla Rogersa. Krążyły o nim fajne anegdoty. W jednej z nich Rogers zasypia w trakcie sesji terapeutycznej. Klient się złości, budzi go, oburza się. „Jak to?! Ja tu takie ważne rzeczy mówię, a pan śpi?!”. Rogers zaś na to: „Może teraz zaczniesz wreszcie ważne rzeczy mówić, bo się zezłościłeś, a do tej pory było nudno. To po co miałem słuchać?”. Też tak pracuję. Czuję, kiedy jest energia w tym, co mówi klient, a kiedy nie. Idę za energią, za uczuciem. Nie za słowem. Czasem również zdarza mi się zasnąć. Wspomnienie spotkania z Carlem Rogersem wzruszyło cię do łez. Dlaczego?

55

Milller -- Tylko bez cukru 3kM.indd 55

2015-04-15 10:32:02


Bo mu zaufałam! Bo jestem mu wdzięczna, że mnie uratował. Bo to doświadczenie było takie mocne i ważne, podstawowe dla mnie. Wtedy nareszcie dotknęłam tego, za czym tęskniłam w mojej pracy. Od początku podobała mi się praca psychoterapeutki. Przed spotkaniem Rogersa też było wiele wspaniałych momentów. Wielu cudownych, ważnych dla mnie nauczycieli. Sporo umiałam, dlatego znalazłam się wśród osiemdziesiątki polskich psychoterapeutów wybranych do warsztatu z Carlem Rogersem. Dopiero jednak po doświadczeniu z nim dotknęłam istoty. Dotknęłam tego, co w teorii znałam z Junga: człowiek ma jaźń, do której powinien dotrzeć. Nie osobowość i nie charakter, a istota jest najważniejsza. Dotknęłam wtedy istoty człowieka. Jestem pewna, że niewiele dobrego dla klienta wynika z tego, że terapeuta zajmie postawę bezstronnego obserwatora. Owszem, do domu klienta nie zabiorę, ale mogę z nim być tam, gdzie on jest teraz. Mało tego, by pomóc mu się rozwinąć, mam pójść z nim tam, dokąd nikt z nim nie poszedł. Rozumiem, że gdy człowiekowi jest ze sobą trudno i źle, to przede wszystkim dlatego, że nie doszedł do swoich prawd z akceptacją siebie. Jego ból jest stąd, że go pierwsi ważni ludzi nie kochali i dlatego on nie kocha siebie. Na terapeutycznej drodze oczywiście dzieje się wiele innych rzeczy. Warto się tym zająć, nauczyć rozpoznawać uczucia, pokazać inną stronę medalu czy pomagać dojrzewać do dostrzeżenia iluzji. Tak naprawdę jednak chodzi o stosunek do doświadczenia i o to, czy się czujesz spokojny czy nie. Mnóstwo jest jednak ludzi, którzy krytykują potrzebę zastanawiania się nad sobą. Co to człowiekowi daje? Łzy i ból.

56

Milller -- Tylko bez cukru 3kM.indd 56

2015-04-15 10:32:02


Można od tego zwariować. Nie lepiej po prostu żyć? Ty też teraz płaczesz. Płaczę z miłości, z radości i wdzięczności. Znalazłam się tam, gdzie trzeba i kiedy trzeba. Ciągle mogę czerpać z doświadczenia z Carlem Rogersem. To jest źródło we mnie nigdy niewygasłe! A ludzie? Są tacy, którzy powiedzą, że jest im to niepotrzebne. Chcą tak myśleć i to jest ich wybór. A czy są szczęśliwi? Sami wiedzą najlepiej. Są też i tacy ludzie, którzy mają na tyle stałą strukturę wewnętrzną – niezniszczoną, dobrą bazę, bo byli mądrze kochani w dzieciństwie, zostali mniej uszkodzeni przez innych – że nie potrzebują zajmować się swoim rozwojem wewnętrznym przy pomocy specjalisty. I tak się rozwijają. Ludzie przecież rozwijają się stale. Choć nie wszyscy. Nie brakuje takich, których jeden z moich szefów określał w bezwzględny sposób: „cztery cegły w głowie i do tego ułożone w kwadrat”. Określenie czasami, niestety, prawdziwe. Bywają ludzie do tego układu w głowie tak przywiązani, że gdyby go poruszyć, toby się cali mogli rozpaść. Masz na myśli ich przekonania na swój temat? Na każdy temat! Świat jest taki, ludzie są tacy. Oni czasem nie słyszą nawet, że jednego dnia mówią to, a drugiego co innego. Tak jest i koniec. Niech ktoś spróbuje przy nich w coś powątpiewać, podważać, to od razu w łeb maczugą albo grubym słowem, albo obrazą. W naszym kraju wciąż jeszcze przychodzenie do terapeuty postrzegane jest jako nieradzenie sobie w życiu.

57

Milller -- Tylko bez cukru 3kM.indd 57

2015-04-15 10:32:02


Na szczęście coraz rzadziej. Ci, którzy zetknęli się z psychoterapią czy treningami rozwoju wewnętrznego, tak nie uważają. Wręcz przeciwnie. Tylko mądry i zaradny człowiek wie, kiedy potrzebuje pomocy i do kogo się po nią zgłosić. Ludzie są coraz bardziej świadomi. Cudowni są tacy, którzy wracają po dłuższej czy krótszej przerwie, bo chcą, by było jeszcze lepiej, bo chcą głębiej siebie samych poznać, chcą być prawdziwsi. Mówią na przykład: „Potrzebuję rozmowy, chcę się przyjrzeć temu bliżej, usłyszeć twoje zdanie, sprawdzić, razem z tobą, czy dobrze myślę”. Rządzą nami nieuświadomione programy. Możemy mieć dobrą wolę, ale program każe nam zareagować automatycznie. Bez pomocy z zewnątrz dostrzeżenie tych programów, zakorzenionych w nas schematów działania, jest trudne. Dlatego z pomocy terapeutycznej korzystają często osoby, które chcą naprawdę coś zmienić i mają pokorę, żeby wziąć to, co im jest potrzebne. Dużo moich klientów to kobiety i mężczyźni, którzy odnieśli w życiu sukces. Mówisz klientom, co robią dobrze albo źle? Nie powinno się o tym mówić w kategoriach „źle” i „dobrze”. Jest tylko coś, co nam służy lub nas ogranicza w wyborach, i dla każdego może to być coś innego. Chodzi o skonfrontowanie spojrzenia. Psychoterapeuta, dlatego że ogląda świat ze specyficznej perspektywy, widzi różne rzeczy. Na przykład szybciej albo szerzej. Bardziej niestereotypowo. Nie jest w środku danej sytuacji, więc może mieć do niej większy dystans. Spotyka się też z wieloma różnymi ludźmi, więc ma w głowie większe spektrum ludzkich zachowań i uczuć. Czasem ktoś chce konkretnej rady. Zdarza się, że ją daję. Klient stosuje ją bądź nie, jednak to on wie, czy mu to odpowiada czy nie. 58

Milller -- Tylko bez cukru 3kM.indd 58

2015-04-15 10:32:02



Odważna, kolorowa, zabawna, rozkochana w życiu i jego różnorodności. KATARZYNA MILLER w niebywale szczerych rozmowach z Danutą Kondratowicz opowiada o swoim barwnym życiu, podejmując tematy, które są bliskie każdej kobiecie: miłość, seks, zdrada, lęk, ból, zazdrość, pieniądze, śmierć, starzenie się. Odpowiada na pytania: Czy można być sobą i kochać siebie w rozmiarze XXL? Jak kochać mężczyzn i być przez nich kochaną? Jak nie wierzyć w czarną godzinę i co zrobić, żeby pieniądze nas lubiły? Co zrobić, by mieć pożytek ze snów? Jak unieść sukces i przejść przez porażki i straty, zdrady i żałobę? Jak starzeć się z radością i nie bać się śmierci?... i wiele innych. „Bez cukru, bo bez cenzury, bez zbędnego krygowania się, bez pozowania. Odsłaniam się uczciwie”.

Katarzyna Miller

Danuta Kondratowicz – dziennikarka

telewizyjna, współtwórczyni wielokrotnie nagradzanego i cenionego przez widzów pasma dokumentalnego w TVN24. Pasjonatka psychologii i rozwoju osobistego. Nieustannie ciekawa ludzi i siebie samej.

Cena 39,90 zł


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.