Liz. Biografia intymna Elizabeth Taylor

Page 1



Rozdział 1

Elizabeth Taylor omiotła wzrokiem białe kafelki i porcelanę wypełniające wnętrze głównej kwatery mieszkalnej Centrum Betty Ford, kliniki leczenia uzależnień od alkoholu i narkotyków. Instytucja ta, leżąca na sześciu hektarach pustyni otoczo­ nej górami w Rancho Mirage w Kalifornii, została założona w 1981 roku przy Centrum Medycznym im. Eisenhowera przez Leonarda Firestone’a, byłego ame­ rykańskiego ambasadora w Belgii i eksalkoholika, oraz żonę byłego prezydenta Geralda Forda, Betty, po tym, jak sama uporała się ze swoimi nałogami. Elizabeth Taylor, od dziesięcioleci zmagająca się z uzależnieniem od narkotyków i alkoholu, z własnej woli rozpoczęła leczenie w klinice 5 grudnia 1983 roku. Decyzja o poddaniu się terapii zapadła, kiedy wówczas pięćdziesięciojedno­ letnia Taylor leżała w szpitalu St. John’s w Santa Monica, oficjalnie z powodu nie­ drożności jelit. W trakcie jej pobytu w placówce dzieci, brat, bratowa oraz najbliższy przyjaciel, aktor Roddy McDowall, odwiedzili ją w ramach „rodzinnej interwencji”. „Zapewnili mnie o swojej miłości, jednocześnie przyznając, jak bardzo moje zachowanie wpływa na ich egzystencję. Szczerze zaczęli się obawiać o moje


10 | Liz

życie” – napisała później aktorka w Elizabeth Takes Off, autobiograficznych roz­ myślaniach nad utratą wagi i samoświadomością. „Słuchałam tego w milczeniu” – kontynuowała. „Pamiętam, że przeżyłam szok. Nie mogłam uwierzyć w to, kim się stałam. Na koniec powiedzieli mi, że zarezerwowali dla mnie miejsce w ośrodku Betty Ford i chcą, żebym się tam udała”. Tak też zrobiła i wkrótce rozpoczęła terapię prowadzoną według rygorystycz­ nego i ascetycznego programu. Przydzielono jej mały pokój z dwoma pojedynczymi łóżkami, dwoma biurkami, dwiema lampkami, dwoma krzesłami, dwiema komo­ dami i jedną współlokatorką. Taylor nie była zadowolona. „Jadąc do ośrodka, Elizabeth spodziewała się, że zostanie potraktowana wyjąt­ kowo” – stwierdza Barnaby Conrad, wykładowca literatury angielskiej na Uniwer­ sytecie Kalifornijskim w Santa Barbara, który również był pacjentem w placówce Betty Ford. „Kiedy usłyszała, że musi dzielić pokój z drugą kobietą, odparła: »Nigdy w życiu nie mieszkałam ze współlokatorką i nie zamierzam tego teraz zmieniać«”. Ale szefowie ośrodka szybko ją spacyfikowali. Kazali jej spędzić dwie pierwsze noce w „bagnie” – wspólnym pokoju zajmowanym nie przez dwie, ale przez cztery kobiety – by ostatecznie wydać zgodę na przeniesienie jej z powrotem do kwa­ tery dwuosobowej. Wojskowa dyscyplina obowiązująca w ośrodku Betty Ford dotyczyła wszyst­ kich bez wyjątku. Pacjenci mogli opuszczać teren kliniki jedynie pod ścisłym nadzorem wyznaczonego opiekuna. W pierwszym tygodniu pobytu zabronione było korzystanie z telefonu, później zaś pacjentom przysługiwało maksymalnie dziesięć minut rozmowy każdego wieczoru. Przez pierwszych pięć dni nie wolno było przyjmować gości z zewnątrz, potem odwiedziny dozwolone były jedynie przez cztery godziny w niedzielę. Pilnowano obecności na wszystkich posiłkach, wieczornych wykładach (klinika sponsorowała rozbudowany program edukacyjny dotyczący alkoholu i narkotyków) oraz sesjach terapii grupowej, podczas których uczestnicy musieli się spowiadać ze swoich potknięć i wszelkich krzywd, jakie wy­ rządzili innym „pod wpływem”. Nie bez powodu Elizabeth opisała swoją pierwszą reakcję na obowiązujący w klinice reżim słowami „trwoga i odraza”. „Nigdy wcześniej nie mieli tam gwiazdy” – zauważyła później w wywiadzie dla „Vanity Fair”. „Po jakimś czasie terapeuci przyznali mi się, że nie wiedzieli, co ze mną zrobić: czy traktować mnie jak zwyczajną pacjentkę, czy zastosować wobec mnie jakiś indywidualny tok leczenia. Zdecydowali się mnie wrzucić do jednego wora z całą resztą, co oczywiście było jedynym właściwym rozwiązaniem”.


Rozdział 1 | 11

(W czasie pobytu Elizabeth Taylor w ośrodku Betty Ford w 1983 roku placówka mogła pomieścić czterdzieścioro pięcioro pacjentów rozlokowanych w trzech bu­ dynkach mieszkalnych z cegieł i szkła. Osobom z różnych „oddziałów” nie wolno było spędzać ze sobą czasu). Każdy dzień – przebiegający według ściśle określonego harmonogramu – za­ czynał się o szóstej rano spacerem medytacyjnym, a kończył piętnaście godzin później wieczornym spotkaniem Anonimowych Alkoholików. Od pacjentów kate­ gorycznie wymagano utrzymywania w należytym porządku pokoi, a także łazienek, pomieszczeń wspólnych i terenów otaczających klinikę. Pozbawiona służby, która od zawsze była integralną częścią jej gwiazdorskiego życia, Elizabeth musiała po raz pierwszy stać się własną pokojówką: ścielić swoje łóżko, odkurzać podłogę, robić pranie, wynosić śmieci, zamiatać i szorować, czyścić zlew i sprzątać poczekalnię. Z początku Elizabeth i jej współlokatorki z rezygnacją akceptowały swój po­ nury los. Mniej więcej w połowie zaplanowanego na pięć tygodni pobytu zaczęły jednak zgłaszać skargi dotyczącego niemal wszystkiego, łącznie z tym, że ich budy­ nek mieszkalny, North House, otrzymywał zaledwie jeden egzemplarz codziennej gazety: zanim dotarł w ich ręce, był już tak wymięty, że nie dało się nic przeczytać. Nie przepadały również za nieustannym wypełnianiem formularzy, a w pierwszym tygodniu uczestnicy Obozu Betty nie robili właściwie nic innego. Pacjentów czekały też inne nieprzyjemności. Pierwszego dnia dokonywano gruntownej rewizji oso­ bistej i konfiskowano nawet płyn do płukania ust, ponieważ był na bazie alkoholu, oraz aspirynę, jako że personel kliniki uważał ją za lek „zmieniający świadomość”. Elizabeth, przyzwyczajoną do robienia wszystkiego, na co tylko przyjedzie jej ochota, oburzała niekończąca się lista zakazów: zakaz oglądania telewizji z wyjąt­ kiem weekendów; zakaz palenia w budynku; zakaz noszenia okularów przeciw­ słonecznych czy z przyciemnianymi szkłami, bo pacjenci musieli podczas rozmów utrzymywać kontakt wzrokowy. Posiłek można było dostać dopiero po odbyciu obowiązkowej rundy w charakterze kelnera. Elizabeth od dawna była wrogiem wszelkiej dyscypliny i niechętnie brała udział w organizowanych kilka razy dziennie spotkaniach i sesjach terapeutycznych, podczas których uczestnicy musieli wyjawiać intymne i nierzadko wstydliwe szczegóły dotyczące ich prywatnego życia. Znacz­ nie większą przyjemność sprawiały jej pożegnalne przyjęcia, na których wszyscy zebrani mieli obowiązek wygłosić kilka słów na temat opuszczającej ich szeregi osoby. Te krótkie przemowy niemal zawsze składały się z samych pochwał, po­ nieważ każdy pacjent wiedział, że w swoim czasie przyjdzie kolej także na niego.


12 | Liz

Innym rytuałem, który Elizabeth nauczyła się znosić, były „sesje śpiewane” – kuracjusze zbijali się wówczas w ciasną gromadę, łapali za ręce i rozedrganymi od emocji głosami skandowali: „Koniec prochów, koniec wódy, koniec prochów, koniec wódy…”. W swoim dzienniku (musiał go prowadzić każdy pacjent kliniki) Eliza­ beth pisała, że przypominało to zbiorowe modlitwy, które pomagały jej zachować silną wolę, przynajmniej na krótką metę. Zapiski Elizabeth przedstawiają pierwszy tydzień odwyku jako pełen „strasz­ liwych fizycznych objawów”. „Nikt tu niczego od ciebie nie chce – ludzie oferują sobie jedynie wsparcie. Chyba po raz pierwszy, odkąd miałam dziewięć lat, nikt nie próbuje mnie w żaden sposób wykorzystać. A teraz złe wieści. Czuję się par­ szywie. Ciężko znoszę syndrom odstawienia. Serce wali mi jak młotem. Czuję, jak krew przepływa mi przez całe ciało. Niemal ją widzę, gdy przedziera się niczym gwałtowny czerwony potok pomiędzy głazami w mojej obolałej szyi i ramionach, wdziera się do uszu i pulsującej czaszki. Powieki mi drgają. O Boże, jestem taka zmęczona”. Dopiero w drugim tygodniu pobytu aktorka zdobyła się na to, by przyznać się przed samą sobą i przed innymi pacjentami, kim się stała: „Nazywam się Elizabeth Taylor. Jestem uzależniona od alkoholu i narkotyków”. Później wspominała, że to wyznanie, wygłoszone podczas grupowej terapii, było „najtrudniejszą kwestią, jaką kiedykolwiek przyszło jej wypowiedzieć”. Wyjaś­ niła wówczas swoim współpacjentom: „Przez trzydzieści lat nie umiałam zasnąć bez co najmniej dwóch tabletek nasennych. Cierpię na autentyczną bezsenność. I zawsze brałam mnóstwo środków przeciwbólowych. Przeszłam dziewiętna­ ście poważnych operacji, a proszki stały się dla mnie niezbędną podporą. I wcale nie łykałam ich tylko wtedy, gdy czułam ból. Brałam dużo percodanu. Zwykle przed wyjściem z domu brałam percodan i wypijałam parę drinków. Czułam, że muszę się narąbać, żeby pokonać nieśmiałość. Szukałam zapomnienia, ucieczki”. W swoim wyznaniu winy Elizabeth Taylor przedstawiła jedynie część prawdy. Jej problemy z alkoholem i narkotykami były głęboko zakorzenione w burzliwej przeszłości wypełnionej rozczarowaniami i zdeptanymi marzeniami, kolejnymi mężczyznami i małżeństwami oraz filmową karierą, która już dawno utraciła blask. Zdaniem nowojorskiej krytyczki Daphne Davis Elizabeth stała się „reliktem swojej własnej przeszłości, dinozaurem, chodzącą pamiątką dawnych czasów”. „Wszyscy poważni producenci z Hollywood omijają ją szerokim łukiem” – do­ nosił William H. Stadiem, scenarzysta jednej z najświeższych klap Taylor, filmu


Rozdział 1 | 13

Młody Toscanini wyprodukowanego w 1988 roku, który nigdy nie doczekał się premiery w Ameryce. Cała prawda na temat uzależnień Elizabeth Taylor miała wyjść na jaw do­ piero w 1990 roku w wyniku ponaddwuletniego dochodzenia Johna K. Van de Kampa, prokuratora generalnego stanu Kalifornia, który przeanalizował farmaceu­ tyczne praktyki trzech osobistych lekarzy aktorki i wystawione przez nich recepty. Według ustaleń prokuratury w okresie niecałych dziesięciu lat Taylor otrzymała tysiące recept na opiaty, środki nasenne, środki przeciwbólowe, antydepresanty oraz stymulanty w formie proszków, tabletek i zastrzyków – jak napisał jeden z pracowników biura prokuratora, takiej ilości leków „wystarczyłoby dla całej armii”. Obfitość i różnorodność tych substancji przekraczała powszechnie przyjęte normy bezpieczeństwa. Według oskarżeń prokuratora generalnego lista farmaceuty­ ków przepisywanych Elizabeth Taylor obejmowała między innymi: Ativan, Dalmane, Darvocet-N, Demerol, Dilaudid, Doridem, Empirin z kodeiną, Halcion, Hyciodan, Lomotil, metadon, siarczan morfiny, wyciąg z opium, Percocet, Percodan, Placidyl, Prelu-2, Ritalin, Seconal, Sublimaze, Tuinal, Tylenol z kodeiną, Valium i Xanax. Szczegóły dokumentacji medycznej Elizabeth Taylor mogły napawać trwogą. Niektórzy spekulowali, że musiała rozprowadzać te niezliczone medykamenty wśród swoich znajomych lub w kręgach gejowskich w Los Angeles, które zmagały się wówczas z epidemią AIDS. Kontynuując dochodzenie, biuro prokuratora gene­ ralnego ustaliło, że w 1982 roku, na przestrzeni siedemnastu dni, których punktem kulminacyjnym była urodzinowa gala wyprawiona dla bliskiego przyjaciela aktorki, Michaela Jacksona, Taylor pobrała recepty na co najmniej sześćset różnych pigułek. Natomiast w 1981 roku, w ciągu niecałych dwunastu miesięcy, otrzymała ponad trzysta pojedynczych recept – niemal jedną dziennie – często obejmujących nawet po trzydzieści tabletek. Trzej lekarze, którzy zostali wplątani w sagę autodestrukcji Elizabeth, cieszyli się niezłą reputacją w swoim środowisku. Byli to dr William Skinner, kierownik od­ działu leczenia uzależnień w szpitalu Santa Monica; dr Michael Gottlieb, czołowy specjalista od immunologii, któremu najczęściej przypisuje się zdiagnozowanie pierwszego przypadku AIDS w Ameryce; oraz pełniący przez ponad dziesięć lat funkcję osobistego lekarza Elizabeth dr Michael Roth, prominentny kalifornijski internista, którego lista pacjentów obejmowała wiele sławnych nazwisk. Według prokuratora generalnego dr William Skinner wypisywał aktorce re­ ceptę za receptą, a później nalegał, by zgłosiła się do ośrodka Betty Ford w celu


Elizabeth i Mike Todd podczas miesiąca miodowego w Acapulco. Ich związek był wybuchowy, oboje traktowali awantury i bijatyki jako rodzaj gry wstępnej; uwielbiali urządzać burdy, które stanowiły preludium do łóżkowych ekscesów.

Portret rodzinny. Elizabeth karmi nowo narodzoną córkę, Lizę Todd. Jej synowie, Christopher i Michael H. Wildingowie, oraz jej mąż, Mike Todd, obserwują z zainteresowaniem.


Jedna z najbardziej ikonicznych ról – Maggie w Kotce na gorącym blaszanym dachu (1958).


Eddie Fisher, przyjaciel Mike’a Todda, przeżył jego śmierć niemal równie ciężko jak Liz. Mogli dzielić ze sobą tę żałobę jak z nikim innym. Zbliżyli się wtedy do siebie i pomimo kontrowersji związanych z romansem i rozwodem Fishera z Debbie Reynolds, wzięli ślub.

Elizabeth po zdobyciu swojego pierwszego Oscara. Tak jak przez całe życie, była otoczona mężczyznami. Jej drugi mąż powiedział: „Prawdziwa tragedia Liz polega na tym, że na świecie nie ma mężczyzny, którego nie mogłaby mieć na jedno skinienie palcem”.


To na planie Kleopatry (1963) rozpoczął się romans Liz z Richardem Burtonem. Tworzyli jeden z najbardziej burzliwych związków w Hollywood, który rozgrzewał wyobraźnię widzów. Dwa razy brali ślub, dwa razy się rozwodzili, spędzili razem dziesięć lat, nakręcili wspólnie jedenaście filmów, a Liz zarobiła w tym czasie trzydzieści milionów dolarów.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.