Echo Rzeszowa

Page 3

ECHO RZE­SZO­WA

Miasto

MIEJSKIE DECYZJE

zamek dla kultury

Z kronikarskiego obowiązku należy przypomnieć długą drogę odzyskiwania rzeszowskiego zamku dla kultury. Młodzi ludzie nie wiedzą, że jeszcze nie tak dawno na murach zamku wisiały druty kolczaste, a wokół zlokalizowane były budki ze strażą więzienną. Uczestniczyłem z innymi działaczami kultury w zabiegach, aby usunąć wiezienie z zamku. Więzienie zostało przeniesione w okresie PRL do Załęża. Uczestniczyłem również w opracowaniu programu użytkowego dla projektowanego przeniesienia instytucji kultury WDK i Muzeum Okręgowego. Dlatego z ogromną radością przyjąłem uchwałę intencyjną Rady Miasta o wróceniu do pomysłu – przywrócić zabytkowy zamek dla kultury. Prezydent Tadeusz Ferenc uzgodnił wstępne warunki przejęcia zamku Lubomirskich w Rzeszowie. Problemem mogą okazać się jednak finanse. Koszt utrzymania obiektu to kilka milionów złotych rocznie. Według najnowszych ustaleń, zamiana nieruchomości jest możliwa, ale koszty operacji musi przejąć na siebie miasto. W Warszawie polecono, aby Rzeszów przygotował program funkcjonalno-użytkowy nowego gmachu Sądu Okręgowego, który w tej chwili mieści się w zamku Lubomirskich. Miasto miałoby także przekazać działkę pod jego budowę, sąsiadującą z Sądem Rejonowym, przeniesionym na ul. Kustronia w 2010 roku. Prezydent T. Ferenc argumentuje: - Koszty budowy takiego obiektu szacujemy na ok. 50 mln zł. Kto miałby je ponieść? To byłoby raczej nasze zadanie, ale jest sporo możliwości dofinansowania go z zewnętrznych funduszy. Gotowy budynek miasto zamieniłoby na zamek. Taka transakcja byłaby dla Rzeszowa bardzo opłacalna. - Wartość zamku szacuje się na minimum pół miliarda złotych. Z pewnością jako centrum kulturalne przyciągnąłby do Rzeszowa sporo turystów, którzy zostawiliby tu pieniądze.

Nr 11 (203) rok XVII listopad 2012 r.

3

Co tam panie w radzie

w radzie bez zmian

- Ważną sprawą jest aspekt historyczny, którego nie da się wycenić. Niewykluczone, że do przedsięwzięcia dołoży się samorząd województwa. Dlaczego? Bo skorzystałoby na nim podlegające marszałkowi Muzeum Okręgowe. A część działki przy ul. Dołowej marszałek kupił od miasta z rabatem pod budowę biblioteki i centrum naukowego. W tej sprawie prezydent Ferenc rozmawia ze swoją partyjną koleżanką, wicemarszałek Anną Kowalską. Tradycyjnie przeciwko tym planom wystąpił przeciwnik prezydenta dr Krzysztof Kaszuba, ekonomista z Rzeszowa. Argumentował - Owszem, zbiory na zamku byłyby znakomicie wyeksponowane, a nowy gmach sądu byłby bardziej funkcjonalny. Zastanawiam się tylko, czy rzeczywiście turyści tak chętnie odwiedzaliby muzea, które dziś świecą pustkami. I przypomina, że 20 lat temu przystosowano zamek Lubomirskich na potrzeby sądownicze. Wstawiano specjalne drzwi, okna, przystosowywano wielkość pomieszczeń pod ławy. Wydano duże pieniądze. Wspiera go, pomimo druzgocącej krytyki działalności muzeów, Bogdan Kaczmar, dyrektor Muzeum Okręgowego w Rzeszowie. Argumentuje: - Zamek w środku to korytarzowiec, nie ma nic wspólnego z muzeum. Sporo pieniędzy należałoby także przygotować na zabezpieczenia. Jako centrum kultury budynek byłby konglomeratem rozmaitych instytucji, z których każda wymaga innych środków bezpieczeństwa i przygotowania pomieszczeń. To gigantyczne przedsięwzięcie logistyczne i finansowe. Rozumiem, że muzealnik stoi na stanowisku iż obiekt kultury, w którym zaborca austryjacki lub hitlerowski okupant zorganizował magazyn lub skład złomu w obiekcie dającym świadectwo polskiej kultury ma w dalszym ciągu być, bo szkoda pieniędzy na rewitalizację. Takiej ocenie nie poddawaliśmy się w PRL i więzienie z zamku zostało wyprowadzone. Zdzisław Daraz

Końcówka roku zapowiada się w Radzie Miasta sporą intensywnością w radzeniu. Oprócz spraw bieżących trwają bowiem przymiarki do budżetu na rok przyszły. Oby tylko cała para nie poszła w partyjny gwizdek, zamiast w koła napędowe rozwoju miasta. W czasie sesji nadzwyczajnej nie obeszło się bez wywijania cepami przy uchwalaniu dodatkowych 5,5 mln zł ze środków budżetow ych na dokończenie łącznika załęskiego z autostradą. Zwyciężył rozsądek i niezbędne dodatkowe środki na łącznik przenajświętsza rada uchwaliła. Teraz roboty powinny ruszyć z kopyta. W czasie sesji statutowej pojawił się drażliwy problem produkowanych przez nas śmieci. Unia nakazała od 1 lipca przyszłego roku przejęcie tego nieco smrodliwego problemu przez magistrat. On właśnie będzie zawierał umowy z tymi, którzy zechcą śmieci odbierać, a także pobierał stosowne opłaty od wszystkich producentów śmieci. Jeśli tak, to pojawiła się konieczność ustalenia organizacji, zasad i trybu funkcjonowania całego mechanizmu. Problem pojawił się już przy sposobie ustalania stawek odpłatności. Można je ustalać w przeliczeniu na osobę, powierzchnię mieszkalną czy stan zużycia wody. W Rzeszowie przyjęto przelicznik osobowy. Oczekiwano, że nastąpi wzrost kosztów wywozu śmieci, ale to, czym uraczyli nas na dzień dobry magistraccy urzędnicy, woła o pomstę do nieba. Chcieli nam

zafundować wzrost z dotychczasowych 5,85 zł na osobę do 14,04 zł. Od razu zrodziło to spór z Porozumieniem Spółdzielni Mieszkaniowych zrzeszającym 10 rzeszowskich spółdzielni. Wystarczyło nieco potupać i urzędnikom nie wiadomo dlaczego wyszło 10,35 od osoby. Coś mi się wydaje, że rachmistrze mają rozregulowane liczydła i zachowują się, jakby ważyli psa razem z budą, obrożą i łańcuchem. To może już lepiej liczyć na palcach? Prezydent Ferenc uspokajał, że rzeczywisty koszt będzie znany dopiero po rozstrzygnięciach przetargowych. W konsekwencji radni uznali, iż projekt uchwały śmieciowej jest niedopracowany i wymaga dodatkowych analiz oraz stosownych przemyśleń. Zatem punkt ten zdjęto z porządku obrad i projekt uchwały skierowano do odpowiednich komisji problemowych. Powrócił na sesję drażliwy problem budowy drogi w Miłocinie. Sam zamysł realizacji tej inwestycji wywołał spore emocje wśród mieszkańców Miłocina i północnej części Baranówki. Został zatem zdecydowanie oprotestowany. W konsekwencji zaczęto poszukiwać innych rozwiązań. Znaleziono możliwość poprowadzenia tej drogi inaczej. Przez to osiedle droga do strefy w Dworzysku nie będzie zbudowana wbrew woli mieszkańców. Niemałe emocje, jak w każdym roku, wzbudził zamiar zafundowania mieszkańcom zimowo-świątecznej iluminacji w

centrum miasta. Przewidywany łączny koszt takiego przedsięwzięcia oszacowano na 600 tys. zł. No i tradycyjnie zaczęło się przeliczanie tej kwoty na bułki dla biednych. Radna Kaźmierczak uznała taki wydatek za przesadną fanaberię, zaś radny Chlebek za kwotę zbyt niską, ponieważ taka iluminacja byłaby mile widziana również w peryferyjnych osiedlach. I bądź tu mądry Grzegorzu Dyndało! Dodatkowe oświetlenie ozdobne stało się już nieodłącznym elementem zimowego pejzażu miasta. W tym roku również w Rzeszowie rozbłyśnie. Ciśnienie u sporej części radnych znacznie podniósł projekt uchwały zakładający przekazanie deweloperowi 4 arów placu Garncarskiego w zamian za 14 arów działki przy ulicy Zawiszy Czarnego. Niektórzy potraktowali to jako wyzbywanie się rodowych sreber, albo coś w tym rodzaju. Zaczęły się jakieś kalkulacje wmontowane w ceny miejskich gruntów oraz walory urbanistyczne owego placu Garncarskiego, których jednak gołym okiem nijak nie da się dostrzec. Potraktowano zamianę niemal jak ożenek starucha z młódką, który zawsze przypomina kupowanie książek przez analfabetę. Wiadomo, czytać będą sąsiedzi. W konsekwencji projekt uchwały padł niczym Tomek Wiśniewski, który wcale tak nie nazywał się. Nomen omen! Roman Małek

nasza telewizja nagrodzona

Rzeszowski Oddział Telewizji Polskiej został wyróżniony prestiżową nagrodą imienia Oskara Kolberga „Za zasługi dla kultury ludowej” na rok 2012, czyli w XXXVII edycji tej nagrody. Przyznawana ona bowiem jest od 1974 roku i każdorazowo wręczana około 12 lauretom rocznie, w bardzo uroczystej scenerii warszawskiego Zamku Królewskiego. Cóż wchodzi w skład

tego wyróżnienia? Okolicznościowy dy plom, medal zaprojektowany przez Annę Januszkiewicz oraz określona gratyfikacja finansowa. Jak nietrudno domyślić się, nasza telewizja regionalna dostąpiła tego zaszczy tu za dokumentowanie, utrwalanie i upowszechnianie bogatej spuścizny kultury ludowej szeroko pojętego Podkarpacia. Dowodzona przez wytrawnego znawcę folklo-

ru, Jerzego Dynię, ekipa telewizyjna przemierzyła ten obszar wzdłuż i wszerz wielokrotnie. Ich dorobek prezentowany był w telewizji w kilku cyklach. Szerzej do tego powrócimy niebawem, a tymczasem gratulujemy sporego wyróżnienia kierownictwu oddziału oraz twórcom telewizyjnego bogactwa prezentującego folklor naszego terenu. Rom

,

trójgłos o 50-leciu bwa w rzeszowie

Biuro Wystaw Artystycznych w Rzeszowie jako instytucja kultury została powołana przez Wojewódzką Radę Narodową w Rzeszowie w 1962 roku. Jego pierwszym kierownikiem, autorem statutu i programu działania był artysta malarz Cezary Kotowicz. Drugim ważnym wydarzeniem było uroczyste otwarcie Domu Sztuki, mieszczącego się w wyremontowanej i odpowiednio zaadaptowanej synagodze. Znalazły się w niej dwie piękne sale wystawowe, pomieszczenia dla BWA oraz 11 pracowni plastycznych dla artystów. Oddanie do użytku Domu Sztuki zbiegło się z otwarciem pierwszej, ogólnopolskiej wystawy „Jesienne Konfrontacje”. Była to bardzo prestiżowa, licząca się w kraju inicjatywa młodego, rzeszowskiego środowiska. Organizowano je potem aż do 1989 roku. Wskrzesił je po 20 latach, jako Triennale Polskiego Malarstwa Współczesnego „Jesienne Konfrontacje”, współczesny dyrektor, art. malarz Ryszard Dudek. Z okazji 50-lecia BWA ukazało się piękne i bogate w fakty i reprodukcje wydawnictwo. Jest w nim prawie wszystko, co warto wiedzieć. Ja poprosiłem trzech artystów o krótkie wypowiedzi, dwóch byłych kierowników BWA oraz obecnego jego szefa. Artysta malarz Jerzy Majewski: Była nas spora grupa młodych, pełnych energii i chęci działania artystów. Wszystko zaczęło się od Grupy XIV. Chcieliśmy tworzyć

i ek sp ono wać swoje prace. Dlatego szukaliśmy odpowiednich pomieszczeń. Ówczesny Rzeszów nie posiad a ł ta k ich. Powołaliśmy komitet organizacyjny. Tworzyli go członkowie rzeszowskiego oddziału Związku Polskich Artystów Plastyków. Najpierw robiliśmy szum. Pomagali nam młodzi dziennikarze propagujący nasze pomysły i zyskujący dla nich przychylność społeczeństwa i władz. Przypomnę: Adolfa Jakubowicza, Zbigniewa Wawszczaka, Krystynę Świerczewską, Wiesława Głowacza, Jana Grygla. Chcieliśmy pozyskać do tych celów zniszczoną synagogę. Tłumaczyliśmy, że odremontowana i odpowiednio przystosowana byłaby pierwszym po II wojnie w Polsce oddanym do użytku domem sztuki z dwiema salami wystawowymi, zaś w nadbudowanej części powstałoby 11 pracowni dla artystów, czego także nie było w tamtych powojennych latach. Zyskaliśmy przychylność władz administracyjnych i politycznych, młodych konserwatorów zabytków Jerzego Tura i Jerzego Żurawskiego, oraz Tadeusza Dudzińskiego, który był przewodniczącym Wojewódzkiej Komisji

Planowania Gospodarczego i obiecał znaleźć potrzebne pieniądze. Każdy z członków naszego komitetu miał przydzielone zadanie. W zamian obiecano przydzielenie pracowni w pierwszej kolejności. Robiliśmy więc społecznie wiele projektów. W dniu otwarcia Domu Sztuki każdy mający już pracownię musiał zająć się przydzielonymi gośćmi. Walka o te pracownie toczyła się także między Związkiem a kierownictwem BWA. Biuro potrzebowało odpowiednich pomieszczeń dla sprawnego funkcjonowania. My nie chcieliśmy zrezygnować z pracowni. Poparło nas kierownictwo Wydziału Kultury i Sztuki PWRN. BWA zrezygnowało z szeregu udogodnień, ścieśniło się. ZPAP miał wiele różnych pomysłów. Jednym z nich była organizacja plenerów w Bieszczadach. Dwa pierwsze odbyły się w Myczkowcach, trzeci już w Solinie. W okresie, gdy kierowałem BWA (1973-1978), kontynuowałem plan wystaw koleżanek i kolegów z naszego okręgu, gdyż była to okazja do pokazania ich dorobku i zmobilizowania ich do specjalnego wysiłku. Zorganizowałem m.in. wystawy znanym i cenionym twórcom, związanym z naszym regionem, np. Leszkowi Hołdanowiczowi i Józefowi Wilkoniowi. Zaprezentowali swoją twórczośc także Jerzy Nowosielski oraz Marek Sapetto. Z ciekawostek, które zapamiętałem, to historia zaginięcia przesyłki

do Gdańska. Zawierała prace artysty, który wystawiał u nas. Dopiero po miesiącu kolejarze odnaleźli ją. Autor nie otrzymał odszkodowania, na które liczył.

Artysta malarz Józef Gazda: K ierowałem BWA w latach 196619 7 2 . P r z e ją łem je po Cezar ym Kotow iczu. P r z e k a z a n ie było per fekcyjne. Podziwiałem go za umiejętności w doborze kadr y, organizacji biura, dokumentacji, pracy. To on rozpoczął przygotowanie wystawy prac art. rzeźbiarza Mariana Kruczka oraz kraty, oddzielającej kawiarnię od przedsionka. Ja sfinalizowałem obie te sprawy. Starałem się pokazywać coś ciekawego i dobrego, może nawet i szokującego, by zachęcić mieszkańców do przyjścia do Domu Sztuki i oglądnięcia ekspozycji, do zainteresowania się sztuką współczesną. Dość zaskakująca była ekspozycja Zdzisława Beksińskiego. Jeszcze dziś widzę zaskoczonego Stefana Hardeja, kierownika miejscowej cenzury, gdy oglądaliśmy przysłane rysunki. Po dyskusji nie zakwestionował żadnego. I to dobrze, bo Z. Beksiński był już znany w kraju i poza jego granicami. Wypadało i

nam pokazać artystę z Sanoka. Udało mi się pokazać oryginalne grafiki Pablo Picassa, mimo że wiele ośrodków w kraju zabiegało także o tę wystawę. Bardzo ciekawa była wystawa współczesnego malarstwa francuskiego. Mieliśmy z nią pewne kłopoty. Wielkość niektórych obrazów wymagała szybkiego przygotowania specjalnych ekranów i zmiany dotychczasowego układu powierzchni wystawienniczej. Ale wcześniej musieliśmy wyjąć okno i poszerzyć jego otwór, aby ptrzetransportować do wewnątrz jedną olbrzymią skrzynię z obrazami. Na szczęście znałem murarza, który na czas wykonał tę robotę. Za mojej kadencji wielu ciekawych i bardzo znanych twórców wystawiało swoje prace, m.in.: Mieczysław Wejman, Czesław Rzepiński, Jan Wodecki, Antoni Rząsa. Ten ostatni pochodził z Futomy, był wychowankiem i nauczycielem szkoły Kenara w Zakopanem, rzeźbił tylko w drewnie swoją siekierką. Zostawił nam Pietę, z którą wiąże się ciekawa i zabawna historia, ale opowiem o tym kiedy indziej.

A r t ysta m a l a r z Ryszard D u d e k , dyrektor od 2006 roku: M o i m celem jest pokazywanie

ciąg dalszy na s. 10


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.