PUZDRO 5

Page 1

PUZDRO magazyn o zabarwieniu nadrealnym / nr 5 / kwiecień 2010 / pismo istnieje od 2005 / temat numeru: Hermetyczne puzdro z antymaterią

Veljko Onjin


Galeria Puzdra / Veljko Onjin, Serbia / strona 29

PUZDRO magazyn o zabarwieniu nadrealnym / nr 5 / kwiecień 2010 / pismo istnieje od 2005 / dodatek do magazynu Rita Baum nr 15 Redaguje zespół w składzie: Zalibarek (red. naczelny), Maciej Milach-Neptyczny (z-ca red. nacz.), Łukasz Badula (krytyka), Piotr Saługa, Marta Górska, Marcin Bałczewski, Victor Soma (red. graficzny) / Oddane do druku bez korekty / Wydawca: Stowarzyszenie Rita Baum Strona magazynu: www.puzdro.pl / Kontakt mailowy z redakcją: redakcja@puzdro.pl / Facebook: www.facebook.com/pages/MagazynPUZDRO/92886799396


05

wstępniak

spis

Ciemna smuga cienia zawisła nad puzderkiem — zeszliśmy do podziemia tak zakamuflowanego, że sami nie mogliśmy się tam odnaleźć — nie mając ogarka, ani zasięgu w smartfonach. Trudno to nazwać urlopem — raczej przegląd kontrolny. Zawiesiliśmy kolegia redakcyjne oraz libacyjne — normalnie pit stop. Status w gadugadu: zaraz wracam, nie odpowiadam. W tym czasie kolejne wagony makulatury wysypano na tory, nadprodukcja dóbr kultury przerosła śmiałe przewidywania Baudrillarda. Wymuszony entuzjazm na 100 kanałach kablówki — wirówka dla ludzi o mocnych żołądkach — obrzęk mózgu. W kakofonii komunikatów głos Puzdra więźnie w niskich rejestrach... i chyba tak powinno być — cicho sza. Na pluszowe salony można się szybko wdrapać, ale z ramówki wypada się równie szybko. Nowe musi ustąpić nowszemu. Lepiej być więc tym rokująco-aspirującym, niż rozpoznanym — zaaprobowanym, rozdrobnionym w rozdyskursowanej analizie, wymiętym i wrzuconym do niszczarki. Wystarczy nam nasza mała stabilizacja w nierozpoznaniu. Rozpoznanie to stres, krew, walka o byt. Nie pragniemy orderów, laurek pisanych brokatowym mazaczkiem — dzięki temu wciąż jesteśmy świeżym mięskiem. Erich Wunderschwanz pisze o formacji zmęczonych rzeczywistością (patrz: Sanatorium pod Zmęczonym Okiem, strona 25). Wytworzono nowy trend, żal tylko, że stał się niemodny, w chwili gdy powstawał — jak pisze Wunderschwanz. Szkoda, bo przecież ich zapatrywania są nam bliska od dawna — zanim zostały dodane do katalogu rozpoznanych postaw i wymyślono im imię. Drodzy krytycy, kuratorzy, redaktorzy, marszandzi, nie wynoście nas na ołtarze! Nie przytwierdzajcie nas magnesami do lodówek! Nie skracajcie żywota Puzdra pocałunkiem śmierci! Niezbyt gładko przeskoczę do zawartości bieżącego numeru Puzdra, bo rubryczka mi się kończy. Uprzedzam: numer jest ciężki, zawiesity. Obóz koncentracyjny Bałczewskiego (str. 16) nie jest najsmutniejszym akcentem. Ci, którzy czytali nas dla absurdalnego batożenia rzeczywistości i swawolnych podszeptów wyobraźni, muszą zrozumieć: czasami teoretyzujemy, zapuszczamy sondy w głąb spraw niewyjaśnialnych. Neptyczny jest niepocieszony, bo nie zmieścił się jego absurdalny dramacik, ale sam sobie piwa nawarzył. Temat numeru — spulchniający poletko hermetycznej kosmologii wyklętej i niezbadanej — to jego autorska rubryka. Ponoć aż mu się pokój zakrzywił hiperbolicznie. Dla tych, którzy są zawiedzeni małą ilością stron: posmarujcie Puzdro masłem, załadujcie do piekarnika na 10 minut, to Wam wyrośnie. Co złego, to nie my. Zalibarek Dziękujemy Ricie Baum za mecenat! 3

treści

03

Zalibarek

Wstępniak

04

Kolektyw

Aktualności

Temat numeru: Hermetyczne puzdro z antymaterią 05

Maciej Milach

Wstęp do tematu numeru

06

Maciej Milach

Georgij Gurdżijew: nauczyciel czy szarlatan?

10

Maciej Milach

Jednolita Teoria Czasoprzestrzeni Adama Snerga-Wiśniewskiego

15

Robert Lenard

Z dziennika pokładowego

16

Marcin Bałczewski

Nie wszyscy pójdą do gazu (1/4)

17

Marta Górska

I’m Your Man

19

Łukasz Badula

Epoka_elipsa

Czytelnia Puzdra: 2 opowiadania

Bez-krytyka 25

Erich Wunderschwanz

Sanatorium pod Zmęczonym Okiem

26

Łukasz Badula

Bezkrytyczne rekomendacje

27

Łukasz Badula

Puzdropedia

28

Zalibarek

Wzorzec Sutka

Galeria Puzdra 29

Veljko Onjin (Serbia): grafika

cytat

numeru

Jeśli człowiek, który nic nie może zrobić, zobaczy prawdę, to z pewnością zwariuje. Tylko, że to zdarza się rzadko. Zazwyczaj wszystko jest tak ułożone, że człowiek niczego przedwcześnie nie może zobaczyć. Osobowość widzi tylko to, co chce zobaczyć i co nie koliduje z jej życiem. Ona nigdy nie widzi tego, co jej się nie podoba. To jest zarówno dobre, jak i złe. Dobre, jeśli człowiek chce spać, złe — jeśli chce się obudzić. Georgij Gurdżijew z książki Fragmenty Nieznanego Nauczania Piotra Demianowicza Uspieńskiego


Kolejne PUZDRO: nr 6

Bośniacki płaski pies

Ziółkowski zawiśnie

W następnym numerze PUZDRA przybliżymy młodopolskie czasopismo Chimera redagowane w latach 1901-1907 przez Zenona Przesmyckiego Miriam. Ciekawy wywiad z prof. Bąbiakiem. Plus: Kto lubi lepiej Tolka Banana w TVP Kultura?; Ola Mróz w Galerii Puzdra. Premiera: kto to może wiedzieć?

Absurdalne sceny ostrzeliwania lodami, makabryczne zwłoki Tito podróżujące z bohaterami, sfrustrowane wdowy zabitych w czasie wojen mężczyzn, zombie i tytułowe bośniackie płaskie psy — zmiażdżone gruzami, przejechane przez czołgi, ale wciąż żywe. W tym szaleństwie, mieszającym koszmarny sen i rzeczywistość, Andersson (Pixy, Pan Śmierć i dziewczyna) i Sjunnesson znaleźli metodę i stworzyli jedno z najbardziej niepokojących dzieł o wojnie na Bałkanach i jej konsekwencjach — komiks Bośniacki płaski pies! W planach wydawniczych Kultury Gniewu.

Jakub Julian Ziółkowski — czołowy (jeśli chodzi o notowania aukcyjne) zmęczony rzeczywistością (patrz: Sanatorium pod Zmęczonym Okiem, str. 25) — będzie miał w maju wystawę w BWA Awangarda we Wrocławiu, o ile się nie zmęczy. Polecamy z nadrealną gorliwością.

Łzy Erosa Właśnie ukazało się ostatnie dzieło Georges’a Bataille’a, nakładem wydawnictwa Słowo/ Obraz Terytoria. Udręczony chorobą pisarz powraca do swoich najważniejszych fascynacji i obsesji, powierzając opowieść obrazom, które przybliżają tajemnicę związku śmierci i erotyzmu. Polecamy do kompletu z zapowiedzianą Historią Oka (patrz: recenzja na str. 26)

Cudowna fermentacja Podpatrzony pęd Natury do pączkowania, rozrodu — nakierowany na groteskową bezużyteczność, gnuśność i teatralną wystawność. Zalibarek upatruje w lepieniu splotów płodnej materii drogę do pozyskania rafinowanej Cudowności. Tytułowa Fermentacja jest niczym innym jak organicznym procesem nieustającej metamorfozy, mimikry — ciągłego wymykania się skorupie formy i systemom pojęciowym sprokurowanym przez Człowieka. Wystawa prac Zalibarka: Rezultat Fermentacji Materii w CK Agora, Wrocław (23.04-17.05.2010)

Sailor Debiut prozatorski Normana Leto, enigmatyczny jak jego sterylne przestrzenie wirtualnej rzeczywistości — osobiste, refleksyjne, eskpresyjne. Przymiarki różnych osobowości. Książka w jesiennych (2010) zapowiedziach wydawnictwa 40000 Malarzy.

Lem i bracia Quay Premiera nowego filmu animowanego braci Quay: 21 marca 2010 w Barbican Centre (premierę uświetni Tomasz Stańko grający utwory Komedy). Maska — lalkowa animacja isnpirowana Lemem — to historia automatona, przybierającego postać pięknej księżniczki Duenny, wyruszającego na misję schwytania i zabicia księcia. Czekamy z niecierpliwością na polską premierę.

Incepcja Nolan kusi perspektywą kina imaginacyjnego, ale chyba nasze nadzieje płonne. W umyślę głównego bohatera Incepcji (Leonardo DiCaprio) rozgrywa się wątek kryminalny. Oj, za 200 milionów dolarów to nie może być arthousowe kino, ale kto wie... Mamy tylko cichą nadzieję, iż Nolan obierze kurs bliższy Memento, niż Batmanowi. Polska premiera: 30 lipca 2010.

Konkurs PUZDRA 2008 Dla przypomnienia: ogłoszony w 2008 konkurs Puzdra wygrała Milena Anna Malec. Nagrodzona praca rysunkowa Aves zawisła na str. 14.

The Chopin Year 2010 W czerwcu w Muzeum Chopina w Warszawie zostanie po raz pierwszy zaprezentowany autentyczny odlew penisa kompozytora, wykonany przez George Sand. Jak podają niezależne źródła — odlew jest nadgryziony. Trwa rekonstrukcja.

4

aktualności


temat numeru

Hermetyczne puzdro z antymaterią

Premiera dawno oczekiwanego hermetycznego Puzdra z antymaterią nie przypadkowo została poprzedzona wydarzeniem, które obiegło cały świat. Naukowcy w kopalni w Minessocie schwytali w siatkę detektorów hipotetyczne dotąd cząstki czarnej materii (antymaterii?), z której zbudowana jest większość wszechświata, czyli galaktyk, układów słonecznych. Problem z ciemną materią polegał na tym, że jej istnienie wynikało jedynie z wzorów fizycznych na masę jąder atomowych. Nikt ich natomiast dotąd nie zaobserwował ubranym okiem, ani tym bardziej gołym. Wydarzenie to ma dla nas wymiar symboliczny i alegoryczny. Magazyn Puzdro jest przecież takim wstęp właśnie detektorem wyczulonym na elementy kultury i życia, które wymykają się klasyfikacji, stoją w sprzeczności z oficjalną linią partii, czyli naturalizmem i materializmem. W żadnej ideologii nie ma miejsca na myślenie, bo ona zawsze jest jedyną słuszną drogą, nawet jeśli jest słuszna. Dlatego Puzdro jest na dystans wobec wszystkich dominujących w Polsce nurtów społecznych, ideologicznych, kulturowych, nastawione raczej na wyłapywanie okruchów nieznanego, owej antymaterii myślenia, która nie jest częścią składową żadnej ideologii. Nie płyniemy z prądem, ani pod prąd określonej bazy programowej — ani tej archaicznej, ani tej nowoczesnej. Ze wzorów na masę atomową jądra wszechrzeczy wynika nam bowiem niezbicie, że istnieje inna rzeczywistość skrywająca się za teatrem masek idei. I o tym będziemy pisać w tym numerze. Jest to równocześnie powrót do korzeni surrealizmu, który kolaborował też z hermetyzmem i okultyzmem. Niestety w Polsce współczesnej nie ma miejsca na dyskusje 5

o tych zjawiskach w żadnym przydatnym kontekście (chyba że jako ciekawostka albo antropologiczny folklor), są to tematy wykluczone z tak zwanej społecznej debaty. Z jednej strony zaciekle zwalczane przez Kościół (ostatnio wypowiadali się na ten temat egzorcyści), z drugiej: negowane przez zacofanych naukowców i przyklaskujących im postępowych intelektualistów. Trudno poruszać tematy związane z duchową sytuacją człowieka czy konstrukcją wszechświata bez narażenia się na etykietkę oszołoma w najlepszym wypadku. Na tym właśnie polega rząd dusz w kastowym społeczeństwie jakim jesteśmy, że tylko kapłanom wolno mieć wgląd w inny wymiar, cała reszta zaś ma wybór: może korMaciej Milach Neptyczny nie pochylić się nad kruchtą albo uprawiać ateistyczny i naukowy nihilizm. Ludzie odczuwający głód nieznanego znaleźli się między przysłowiowym młotem a kowadłem autorytetów duchowych i materialistycznych. Ta szczególna sytuacja (jakże inna od atmosfery, w jakiej rodził się ruch surrealistyczny we Francji) wywołuje uczucie niedosytu, którego Puzdro zapewne w pojedynkę nie wypełni, ale możemy spróbować oszukać głód i zasygnalizować pewne tematy.


Są takie okresy w życiu ludzkości, zbiegające się z reguły z początkiem upadku kultur i cywilizacji, kiedy to masy nieodwracalnie zatracają rozsądek i zaczynają niszczyć wszystko to, co zostało stworzone przez setki i tysiące lat kultury. Takie okresy masowego obłędu zbiegają się z kataklizmami geologicznymi, zmianami klimatu i podobnymi zjawiskami o charakterze planetarnym, i wyzwalają one olbrzymią ilość materii poznania. To z kolei powoduje, że wysiłek gromadzenia tej materii poznania staje się koniecznością, inaczej bowiem zostałoby ono utracone. Zatem praca mająca na celu zebranie porzuconej materii poznania często zbiega się z początkiem rozpadu i z upadkiem kultur i cywilizacji.

Georgij Gurdżijew: nauczyciel czy szarlatan?

Fragmenty nieznanego nauczania, Piotr Demianowicz Uspieński

Ola Mróz

Maciej Milach Neptyczny

Georgij Grudżijew był pierwszym nauczycielem wschodnich technik duchowych i ezoterycznych na Zachodzie, który ukazał Europejczykom drogę rozwoju indywidualnego alternatywną dla religii i filozofii. Początek XX wieku, kiedy nauczał Gurdżijew, był okresem gwałtownych przewrotów w byciu i wiedzy człowieka. W Europie załamała się monarchia, w następstwie rewolucji październikowej władzę przejęli komuniści. Skończyła się supremacja arystokracji. Do głosu doszły masy ludzkie. Zamach na Arcyksięcia Ferdynanda zapoczątkował pierwszą wojnę światową z wykorzystaniem technologii nieznanych we wcześniejszych konfliktach, które pociągnęły za sobą ogromną liczbę ofiar w ludziach. Upowszechniły się wynalazki takie jak telefon, samolot i samochód, a rewolucja przemysłowa i rozwój technologiczny wywoływały powszechny entuzjazm i nadzieje. Na początku XX wieku pojawiły się rewolucyjne prądy w sztuce, takie jak dadaizm i surrealizm, które odrzucały tradycję sztuki akademickiej. Na nowo definiowały rolę i miejsce artysty w społeczeństwie jako rewolucjonisty i burzyciela zastałego porządku. W roku 1902 papież Pius X ogłosił przysięgę antymodernistyczną, która okopywała Kościół na pozycjach nadprzyrodzonych, a dogmaty i prawdy wiary próbowała w umysłach ludzi wierzących ochronić przed jurysdykcją historyków, badaczy i naukowców. W fizyce Einstein odrzucił newtonowską wizję wszechświata, jako nakręconego przez Boga precyzyjnego mechanizmu, na rzecz idei względności czasu i przestrzeni. Zaraz po teorii 6


względności pojawiła się fizyka kwantowa wywracająca do góry nogami deterministyczną wizję losu ludzkiego. Mniej więcej w tym samym czasie ogłosił swoją teorię osobowości Zygmunt Freud, dając początek nowożytnej psychologii, a Karol Darwin zakwestionował biblijny kreacjonizm, zastępując go pojęciem ewolucji gatunków. Wszystkie te odkrycia, fermenty myśli ludzkiej, nowe koncepcje rozbijały dotychczasową uporządkowaną i stabilną perspektywę postrzegania świata, wprowadzając świadomość ludzką w rejony nowych zagadnień i nowych wyzwań.

Szaman

który nie może czynić, i z którym oraz przez którego wszystko się zdarza, taki człowiek nie może mieć stałego i pojedynczego Ja. Jego Ja zmienia się tak szybko, jak jego myśli, uczucia, nastroje; i popełnia on poważny błąd, uważając się zawsze za jedną i tą samą osobę; w rzeczywistości jest on zawsze inną osobą, nigdy tą, którą był jeszcze przed chwilą. Jeżeli ten cytat wywołuje w nas emocje, sprzeciw i bunt, to być może dlatego, że od czasów Gurdżijewa ludzkość czegoś się jednak nauczyła nie jako stado automatów, ale jako zbiór jednostek o różnym poziomie świadomości, z których przynajmniej część wyciąga wnioski i gromadzi materię poznania. Na Zachodzie od tamtego czasu pojawiło się wielu nauczycieli duchowości Wschodu i nie jesteśmy już tak zupełnie nieświadomi procesów zachodzących w nas samych i na planecie. Co ważniejsze idea mechaniczności człowieka została już oswojona przez kulturę i sztukę, stając się częścią naszej planetarnej świadomości. Dzięki temu jesteśmy wyczuleni na automatyzm zachowań zbiorowych i indywidualnych, dostrzegamy też gdzie zaczyna się, a gdzie kończy praca mechaniczna i praca twórcza. Nawet jeśli nieświadoma praca milionów maszyn nie potrafi stworzyć prawdziwego postępu i cywilizacji, to jednak dzięki wynalazkom i odkryciom jednostek rozwinęliśmy środki i formy wyrazu, mamy bardziej wyrafinowane narzędzia intelektualne, ogarniamy szerszy horyzont zdarzeń, niż było to kiedykolwiek możliwe za czasów Gurdżijewa.

W tym samym czasie żył nauczyciel, który jakby wbrew faktom głosił, że ludzkość nie ewoluuje, a człowiek jest tylko zaprogramowanym robotem — maszyną która nie może nic czynić, ponieważ nie posiada spójnej woli i świadomości. Ludzie są maszynami. Maszyny muszą być ślepe i nieświadome. One nie mogą być inne i wszystkie ich działania są zgodne z ich naturą. Wszystko się zdarza. Nikt niczego nie czyni. Postęp i cywilizacja, w prawdziwym tego słowa znaczeniu, mogą pojawić się tylko jako wynik świadomych działań. Nie mogą pojawić się jako wynik nieświadomych, mechanicznych działań. A jakiego świadomego wysiłku może podjąć się maszyna. Jeśli jedna maszyna jest nieświadoma, to wtedy sto maszyn jest nieświadomych, i również tysiąc maszyn, czy też sto tysięcy maszyn albo milion. A nieświadoma działalność miliona maszyn musi nieuchronnie spowodować zniszczenie i eksterminację. Kim był ten awanturnik, który twierdził, że w czasie swoich licznych wędrówek po wschodzie dotarł do pradawnego nauczania. Ludzie, którzy mieli z nim styczność — ówczesna elita intelektualna Rosji, Europy i Ameryki — opisywali jego niezwykłe umiejętności hipnotyczne i zdolność całkowitego koncentrowania się na wykonywanej czynności. Peter Brook, słynny amerykański reżyser teatralny — znany m.in. z inscenizacji eposu hinduskiego Mahabharata — nazwał go najbardziej bezpośrednim, najbardziej przekonywującym i najbardziej całościowym reprezentantem naszych czasów. Sam Gurdżijew uważał idee wewnętrznej spójności człowieka jako cel nadrzędny swojej pracy z uczniami. W myśl jego nauczania człowiek nie posiada jednej osobowości. Jego wnętrze jest areną ciągłej walki między różnymi jaźniami, które walczą o realizację sprzecznych ze sobą pragnień i zamierzeń. Nie może czynić, ponieważ jego wola jest podzielona między różne pragnienia pochodzące z zewnątrz, nie może samodzielnie czuć ani myśleć, ponieważ wszystkie jego emocje i światopogląd zostały mu narzucone przez wpływy zewnętrzne, takie jak wychowanie, tradycja, kultura, rodzina etc. Człowiek taki, jakim go znamy — człowiek maszyna, człowiek,

Wielu nauczycieli wschodniej duchowości proponuje dziś ludziom zachodu przyjęcie postawy niezgodnej z kulturą, w której ich wychowano. Gurdżijew uważał, że dla człowieka Zachodu niemożliwy jest rozwój ukrytych właściwości (do których zaliczał także nieśmiertelność) na drodze mnicha, jogina lub fakira. Te trzy drogi wymagają bowiem całkowitej zmiany trybu życia, do odrzucenia wszystkich rzeczy doczesnych włącznie. Człowiek musi porzucić swój dom, rodzinę — jeśli ją ma — musi odrzucić wszystkie przyjemności, przywiązania i życiowe obowiązki i wyruszyć na pustynię, albo do klasztoru, czy też do szkoły jogi. Czwarta droga — nauczana przez Gurdżijewa — nie wymaga porzucenia dotychczasowego trybu życia, może odbywać się w życiu codziennym. Warunki normalnego życia, w który znajduje się aktualnie człowiek stanowią dla niego najlepszą naukę, ponieważ pokazują mu ograniczenia, które musi przezwyciężyć. Aby jednak podążać czwartą drogą człowieka musi ją odnaleźć, czyli dostać przekaz od mistrza, nauczyciela, przeczytać książkę na ten temat. Historia działalności przeróżnych sekt i orientalnych systemów wierzeń w Europie i Ameryce w ciągu ostatnich 30 lat poka-

7

puzdro 5 / temat numeru

Droga fakira, mnicha, jogina i... czwarta droga.


zuje słuszność koncepcji czwartej drogi. Człowiek Zachodu nie może stać się nagle buddystą, tak samo jak Chińczyk nie będzie (do końca i naprawdę) chrześcijaninem. Pewne wzorce i formy duchowości są jakby skrojone do konkretnych nacji i nieporozumieniem jest próba przeszczepiania ich na obcy grunt. Wstąpić na czwartą drogę nie jest łatwo, ponieważ oficjalnie nie istnieje żadna szkoła duchowa, która oferowałaby mechanicznej ludzkości pradawne nauczanie. Zdaniem Gurdżijewa wszystkie tak zwane tajemne bractwa i stowarzyszenia jakie znamy z historii czyli Masoni, Różokrzyżowcy (a więc także współczesne sekty) są tylko imitacjami. Zostały one kiedyś założone przez ludzi, którzy byli prze jakiś czas zaangażowani w pracę prawdziwych szkół duchowych. Stworzyli oni imitację szkół duchowych jakie znamy, zgodnie z całą przekazaną im wiedzą, żeby kontynuować pracę nad sobą. Wstąpienie na czwartą drogę zaczyna się od zauważanie faktu, że w naszym kręgu (mechanicznej ludzkości) nie istnieje żadna możliwość porozumienia się z drugim człowiekiem w sprawach istotnych, czyli wykraczających poza codzienny byt. W tym kręgu — zwanym przez G. także kręgiem Wieży Babel — każdy człowiek mówi swoim własnym językiem i nie może, ani nawet nie stara się, zrozumieć innych. Zauważenie tego faktu już popycha nas ku wewnętrznemu kręgowi ezoterycznemu (czyli szkole duchowej), w której wszyscy się rozumieją i posiadają podobną spójną wiedzę na temat rzeczywistości. W naszym współczesnym, potocznym rozumieniu (w kraju w jakim żyjemy, w kulturze w jakiej nas wychowano) grupa takich ludzi określana jest mianem sekty — ma to znaczenie pejoratywne. Nie zauważamy przy tym, że w takim razie na miano sekty zasługuje np. każda grupa zawodowa, czy społeczna operująca swoim własnym językiem i swoimi schematami pojęciowymi, oraz mająca swoje własne autorytety wyznaczające zakres rozumienia. Gurdżijew twierdził, że szkoły czwartej drogi nie podlegają żadnym wymogom formalnym, nie są i nie mogą mieć charakteru instytucjonalnego. Pojawiają się wtedy, kiedy zaistnieje taka potrzeba i mają do wykonania zawsze określoną pracę. Na czym polegał sens pracy i cel grupy, którą założył Gurdżijew, zapewne nie dowiemy się nigdy, ponieważ on sam (poza oczywistym celem wskazania ludziom środków do przebudzenia i wyjścia z kręgu mechanicznej ludzkości) nie ujawnił tego nawet swojemu najbliższemu uczniowi — Uspieńskiemu.

Środki do celu — czyli praca nad sobą System wiedzy o człowieku prezentowany przez Gurdżijewa ma swoje korzenie we wschodnich naukach o czakrach, które on nazywał centrami energetycznymi. Nieprawidłowa praca tych centrów u zwykłego człowieka prowadzi do istnienia w nim wielu różnych ja, posiadających sprzeczne ze sobą pragnienia i

dążenia oraz marnotrawienia przez człowieka energii na tysiące automatycznych nawyków. Gurdżijew, wzorem wschodnich szkół duchowych, proponuje metodę obserwacji siebie jako środek do oddzielenia w sobie osobowości od esencji i nawiązania kontaktu z samym sobą. Przez samoobserwację można najpierw zauważyć mechaniczność naszych działań, myślenia, odczuwania, emocji i instynktów, a następnie stopniowo je wyeliminować, doprowadzając do powstania jednej ukierunkowanej woli i świadomości. Praca odbywa się samodzielnie oraz pod kierunkiem nauczyciela, którym w tym przypadku był sam Gurdżijew. Jego metoda obejmowała ćwiczenia fizyczne zaczerpnięte m.in. ze szkół derwiszów, sufich oraz jogi. A także inicjowanie przez niego trudnych sytuacji międzyludzkich, które ujawniały człowiekowi jego mechaniczność. W późniejszym okresie, kiedy Gurdżijew nauczał w Europie Zachodniej i w Ameryce, stworzył on ośrodki, w których każdy z uczniów wykonywał określone prace fizyczne, a także współpracował z innymi pod jego kierunkiem. Guru świadomie stwarzał sytuacje, które wymagały od uczniów przekraczania własnych ograniczeń, wynikających z nabytych cech osobowości. Specjalnie w tym celu w swoich ośrodkach pozwalał przebywać ludziom szczególnie działającym na nerwy, trudnym we współżyciu. Wiadomo, że nieustannie wystawiał swoich uczniów na próby. Równocześnie prowadził wykłady z kosmologii, mechaniki człowieka, czyli wiedzy o funkcjonowaniu centrów energetycznych, oraz sesje indywidualne i zbiorowe, w czasie których poddawał swoich uczniów różnym formom sugestii, a nawet hipnozy, aby pokazać im w praktyce elementy swojego nauczania.

W poszukiwaniu Jednolitej Teorii Wszystkiego Dzisiaj powiedzielibyśmy, że Gurdżijew miał ambicję stworzenia Jednolitej Teorii Wszystkiego (tłumaczącej zarówno zjawiska fizyczne, jak i duchowe) łącząc idee zaczerpnięte z rodzącej się wtedy fizyki kwantowej i duchowości Wschodu. Gurdżijew twierdził, że rzeczywistość na każdym poziomie — od fizycznego do duchowego — rządzi się tymi samymi prawami opartymi o zjawiska ruchu falowego i nieciągłości wibracji. Dopiero poznanie tych praw, zastosowanie ich w praktyce, oraz uwolnienie się do praw mechanicznych (ogólnych) umożliwia człowiekowi przejęcie kontroli nad swoim losem. Gurdżijew wyróżniał cztery znane linie nauczania na świecie, które posługują się różną symboliką: hebrajską (kabała), egipską, 8


te energie. Wszystko, co się zdarza na Ziemi — wojny, ożywienie ludzkiej działalności w jakiejś dziedzinie w danym czasie — ma zawsze swoje przyczyny w napięciach energetycznych w całym wszechświecie.

Ola Mróz

Kontrowersje

zmieniają swój charakter lub kierunek. Prawo to pokazuje w jaki sposób nasze działania i plany przynoszą zupełnie inne rezultaty od oczekiwanych i dlaczego prędzej czy później każda szczytna idea obraca się w swoje przeciwieństwo. Po momentach opóźnienia, spowolnienia wibracji i w konsekwencji zmiany jej kierunku zaczyna ona zataczać koło. Myśl zatacza koło, powtarzając to, co już wcześniej było znane, a znaleziona droga wyjścia coraz bardziej się gubi. To samo dzieje się we wszystkich sferach ludzkiej działalności. W literaturze, nauce, filozofii, religii, w prywatnym, a nade wszystko w społecznym i politycznym życiu możemy zaobserwować, jak perską i hinduską. Oprócz nich istnieć miały dwie linie znane w Europie: teozofia i tak zwany okultyzm zachodni. Jeżeli przeanalizujemy teorię pradawnego nauczania Gurdżijewa i jego metody, to znajdziemy w niej elementy wszystkich wymienionych szkół. W kosmologii Guru — jak zresztą w całym nauczaniu — nie było miejsca na Boga. Jego miejsce zajął Absolut — pierwotna siła stwórcza, która za pośrednictwem promienia stworzenia oddziałuje na wszystkie kosmosy, galaktyki i układy słoneczne, aż do Ziemi. Życie organiczne na Ziemi pełni rolę przekaźnika energii kosmicznych i jednocześnie masy ludzkie są całkowicie podatne na 9

System Gurdżijewa wzbudza do dziś wiele kontrowersji. Dzieje się tak po części z powodów wyjaśnionych w jego nauczaniu. Niektóre elementy tego nauczania nie są możliwe do zaakceptowania, zwłaszcza gdy je rozpatrywać na gruncie czysto teoretycznym i intelektualnym — jako zbiór informacji wyniesionych z przeczytanej książki. Gurdżijew wyraźnie oddzielał zrozumienie od wiedzy. Wiedza to jedna rzecz, a zrozumienie — coś całkiem innego. Ludzie bardzo często mylą te pojęcia i nie potrafią jasno uchwycić, na czym polega różnica między nimi. Sama wiedza nie daje zrozumienia. Ani zrozumienie nie rośnie poprzez wzrost samej tylko wiedzy. Rozumienie zależy od stosunku wiedzy do bycia. Rozumienie jest wypadkową wiedzy i bycia. Wiedza i bycie nie mogą się zanadto rozbiegać, bo wtedy okaże się, że rozumienie jest odległe od każdego z nich. Jednocześnie stosunek wiedzy do bycia nie ulega zmianie wraz ze wzrostem samej wiedzy. Zmienia się on tylko wtedy, gdy bycie wzrasta równolegle z wiedzą. Tak więc aparat myślowy może coś wiedzieć, ale rozumienie pojawia się tylko wtedy, kiedy człowiek czuje to i doznaje tego, co jest z tym związane. Musi czuć ją całą swoją masą, całym swoim byciem; wtedy dopiero będzie ją rozumiał. Wszystko wskazuje na to, że Gurdzijew nie osiągnął swojego celu. Być może także dlatego, że nie posiadał pełnej wiedzy. Od czasu jego śmierci zostały dokonane nowe odkrycia na gruncie fizyki, neurologii, genetyki i chemii, które mogą posłużyć do stworzenia całościowej wiedzy o człowieku, obejmującej zarówno jego ciało jak i ducha. PS. Nie próbujcie tego robić sami w domu.

puzdro 5 / temat numeru


Jednolita Teoria Czasoprzestrzeni Adama Snerga-Wiśniewskiego

Wszyscy czujemy w pewnym sensie oddech XXI wieku, na plecach bowiem — jak nigdy dotąd — doniosły stał się problem czasu, w jakim żyjemy. Widać to chociażby w dużej ilości katastroficznych przepowiedni, które pojawiały się w ciągu ostatnich 20 lat i zapowiadały koniec świata najpierw w okolicach roku 2000, a potem w roku 2012. Odczuwamy także na własnej skórze subiektywne przyśpieszenie zdarzeń, które jest pośrednim skutkiem globalizacji, a więc natychmiastowego przepływu informacji, które coraz trudniej nam kontrolować i przetwarzać. Wszystko to wydaje się dobrym pretekstem do prezentacji na łamach Puzdra intrygującej teorii na temat budowy wszechświata stworzonej samodzielnie, z dala Maciej Milach Neptyczny o obowiązujących dogmatów naukowych przez nieżyjącego już polskiego pisarza SF Adama Snerga-Wiśniewskiego. Pisarz ten (świadomie nie używam tu określenia pisarz SF, ponieważ jego twórczość wykracza poza tą definicję) został powtórnie odkryty dopiero po swojej samobójczej śmierci w 1995 r. Dwie jego książki: Robot i Według Łotra zostały przetłumaczone na kilkanaście języków i cieszą się światowym rozgłosem. Snerg był zagadkową postacią polskiej literatury. Ukrywał swoje prywatne życie przed mediami, nie udzielał wywiadów. Wymyślił także człon swojego nazwiska — SNERG (Suma Całkowitej Energii). Osoba Wiśniewskiego stała się pierwowzorem postaci Snerra z powieści Limes Inferior Janusza Zajdla. W mediach przypomniano sobie o Snergu, kiedy padło podejrzenie, że film Matrix jest plagiatem jego opowiadania Anioł Śmierci. Pisarz ten był człowiekiem bardzo ambitnym i uzdolnionym, zważywszy, że doskonale posługiwał się teorią względności, chociaż był samoukiem. Wszystkie te czynniki przyczyniły się zapewne w różnym stopniu do stworzenia przez niego oryginalnej teorii budowy wszechświata, nazwanej przez autora Jednolitą Teorią Czasoprzestrzeni. Została ona wydana w cienkiej — bo liczącej zaledwie 88 stron — książce pod tym samym tytułem.

forum niezwykłych hipotez

Najpierwotniejsza podstawowa przyczyna Już pierwsze jej zdania każą czytelnikowi zmienić sposób myślenia o rzeczywistości i uruchomić wyobraźnię. Jest to bowiem teoria na wskroś wizjonerska, nie tyle porządkująca istniejące fakty przez wymyślanie coraz to nowych terminów, ile przewartościowująca wyobrażenia i siatki pojęciowe, w które popadła współczesna fizyka. Zrozumieć świat — to znaczy sprowadzić wszystkie jego zagadki do jednej: najpierwotniejszej i najogólniejszej — do podstawowej przyczyny. Może się wydawać, że redukcja tak wielkiej ilości niewiadomych do pierwszej i jedynej tajemnicy świata nie jest w ogóle realna, więc nie dojdzie do niej nigdy — chyba tylko w jakiejś fantastycznej wizji. A jednak została dokonana. Teoria moja przedstawia spójny model czasoprzestrzeni — czyli jednolity obraz naszej rzeczywistości fizycznej. Opierając się na oryginalnej koncepcji, po raz pierwszy w dziejach nauki wykazuje, że wszystko, co we wszechświecie istnieje i co się w nim dzieje — zarówno w skali makro, jak i mikrokosmicznej — można wytłumaczyć w sposób jednolity.

Usiądźcie wygodnie w fotelach. Zaczyna się od trzęsienia ziemi, a dalej napięcie rośnie — jak powiedział Hitchcok. Snerg zakłada, że czasoprzestrzeń (nazywana też wszechświatem) jest czterowymiarowa i zajmuje ona tylko jedno miejsce, ponieważ zawiera wszystko, co istnieje. Czasoprzestrzeń ma więc cztery wymiary, prostopadłe wzajemnie do siebie: jeden w czasie i trzy w przestrzeni — zatem jest czterowymiarowa. Faktyczny kształt tworzywa czasoprzestrzennego opisuje czasoprzestrzeń zamknięta. W czasoprzestrzeni zamkniętej wszystkie osie wymiarowe są krzywe. JTC postuluje, że cała czasoprzestrzeń jest wypełniona jednolitym sprężystym tworzywem i że tylko ono ma postać substancji, natomiast reszta form bytu jest fenomenem zjawiska falowego

10

puzdro 5 / temat numeru


ruchu w tym ogromnym ośrodku czterowymiarowym. Tworzywo czasoprzestrzenne wypełnia zatem cały wszechświat, nasza przestrzeń zaś jest maksymalnym skupieniem tego tworzywa w podłużnej fali, która od miliardów lat z prędkością światła rozchodzi się w nim z jednego punktu. [...] Maksymalne skupienie tworzywa czasoprzestrzennego w fali czasoprzestrzennej — czyli nasza przestrzeń — ma trzy wymiary. Teoria Snerga opiera się na powszechnym zjawisku ruchu falowego, stąd wyprowadza on większość swoich założeń. Jak choćby to, że przestrzeń fizyczna jest maksymalnym skupieniem tworzywa czasoprzestrzennego w fali czasoprzestrzennej, materia zaś — lokalnym wypaczeniem tego skupienia. Próżnia natomiast jest to przestrzeń nie wypaczona w czasoprzestrzeni. Przestrzeń fizyczna zanurzona jest w czasoprzestrzeni, gdzie bez przerwy zmienia swoje położenie, przy czym każdy punkt przestrzeni stale spoczywa w czasoprzestrzeni i porusza się w czasoprzestrzeni po linii zwanej jego losem nieustannie prostopadłej do przestrzeni, czyli do każdej z trzech prostopadłych do siebie linii kierunkowych poprowadzonych przez ten punkt. Swymi definicjami ruchu nauka wyraża przekonanie, że bez zmia-

Model czasoprzestrzeni

ny położenia ciał w przestrzeni, nazywanej też ich przemieszczeniem, jakikolwiek ruch jednego ciała względem drugiego nie jest w ogóle możliwy. Moja koncepcja budowy wszechświata przeczy temu twierdzeniu: według mnie, dwa ciała spoczywające w przestrzeni mogą poruszać się względem siebie. W rozszerzającej się przestrzeni wszystkie galaktyki oddalają się od siebie, aczkolwiek żadna z nich nie zmienia swojego położenia w przestrzeni. W dużym skrócie teoria Snerga prowadzi do stwierdzenia, że ruch ciał w przestrzeni nie istnieje, poruszają się tylko fale przestrzenne. Natomiast wszystkie pozostałe jej deformacje (od protonu do gwiazdy) tylko w niej spoczywają. Naukowcy od czasów Einsteina poszukują bezskutecznie zunifikowanej teorii tłumaczącej wszystkie prawa fizyki w sposób jednolity. Jak dotąd ich wysiłki doprowadziły tylko do pomnożenia zagadek i wynajdywania innych wytłumaczeń dla każdego rodzaju zjawiska. Jednolita teoria czasoprzestrzeni postuluje zatem, że do wytłumaczenia wszystkich zjawisk, jakie obserwujemy w naszej przestrzeni, wystarczy założenie istnienia tylko jednego bytu: jest nim zamknięte tworzywo czasoprzestrzenne, w którym wiecznie

biegun dodatni, od którego zaczyna biec fala czasoprzestrzenna — tu następuje kreacja (wielki wybuch) przestrzeni fizycznych

zamkniętej, czterowymiarowej

fale czaspoprzestrzenne, zwane też liniami losu przestrzeni fizycznych

równik wszechświata, po dotarciu do niego przestrzeń fizyczna nie rozszerza się już

nasz kosmos, przestrzeń fizyczna, wypaczenie przestrzeni w czasoprzestrzeni

czwarty wymiar

model przestrzeni fizycznej trójwymiarowej, zwanej potocznie kosmosem, powstałej w wyniku wielkiego wybuchu

biegun ujemny, od którego odbija się fala czasoprzestrzenna — tu następuje kreacja (wielki wybuch) przestrzeni fizycznych

11

puzdro 5 / temat numeru


zalibarek


rozchodzi się wiele czasoprzestrzennych fal. W ten sposób mamy za jednym zamachem rozwiązany paradoks nieskończonego wszechświata oraz problem początku i końca wszechświata, ponieważ aby poznać jego rozmiary wystarczy obliczyć długość promienia czasoprzestrzennego. Nauka — jak uważa autor JTC — sztucznie wyprowadziła z aksjomatów przestrzeni geometrycznej nieskończoność, z którą logicznie nie umie się uporać. Wielu naukowców znalazło się z powodu paradoksu nieskończoności na skraju choroby psychicznej. Istnieje więc mityczny kraniec wszechświata, jest nią brzeg kuli czasoprzestrzennej.

Czas Nasza fala czasoprzestrzenna od miliardów lat rozchodzi się z bieguna i do chwili obecnej nie przebyła jeszcze połowy swej drogi, nie dotarła bowiem do równika czasoprzestrzeni, czego dowodem jest dalsza ucieczka galaktyk w naszej przestrzeni. Wszechświat Snerga jest więc skończony, ale wieczny, ponieważ fale czasoprzestrzenne rozchodzące się w kuli wszechświata poruszają się wiecznie od bieguna do bieguna. Obowiązująca od lat w nauce teoria Wielkiego Wybuchu, zdaniem wielu naukowców nie wyczerpuje opisu całego wszechświata. Ma również wielu przeciwników, jak astronom Fred Hoyle (ukuł on termin Wielki Wybuch — Big Bang), który stworzył alternatywną teorię powstania i istnienia wszechświata, zwaną Stacjonarną Teorią Wszechświata. Tracimy uniwersalność praw fizyki. Fizyki już nie ma. Nie ma sensu mówienie o stworzeniu Wszechświata, dopóki nie istnieją czas i przestrzeń w których można tworzyć. Jedyną możliwością alternatywną wobec tego absurdu teorii wielkiego wybuchu jest to, że przestrzeń i czas istnieją wiecznie. Inny słynny fizyk Stephen Hawking również w swoich pracach skłania się ku tezie, że wszechświat jest czasoprzestrzenią zamkniętą o kształcie sfery, w której materia jest w nieskończonym ruchu. Snerg tak pisze: Beznadziejnie infantylna hipoteza o Wielkim Wybuchu, wskazuje, że materia powstała w jednym punkcie, po czym jak odłamki bomby rozleciała się na wszystkie strony — serio niczego nawet nie próbuje tłumaczyć, nie ma więc sensu z nią polemizować. Jeżeli wszechświat powstał dwadzieścia miliardów lat temu, to co było wcześniej? Na poważne pytanie o wieczność nauka odpowiada Wielkim Hukiem. Ale huk spowodowany owym wybuchem — wbrew zwolennikom taniej pirotechniki — nie zagłuszy pytania o demiurga, domniemanego autora przestrzeni i materii, który w punkcie tym musiałby działać. Materia nie została stworzona w jednym punkcie ani w jednej chwili, lecz powstaje nieustannie w całej przestrzeni fizycznej i przez cały czas jej ruchu między biegunami czasoprzestrzeni. Tylko taki wniosek nie przeczy tezie o samodzielności wszechświata. Każdy byt fizyczny postrzegany przez nas, w rozumieniu teorii Snerga nie jest przedmiotem, lecz jako wypaczenie przestrzeni

13

zawarte w czasoprzestrzeni — jest zjawiskiem. Moim natomiast zdaniem substancja przestrzenna w ogóle nie istnieje. Każda forma materii (zarówno korpuskuła, która spoczywa w przestrzeni, jak i fala przestrzenna, która się w niej porusza) jest lokalnym wypaczeniem przestrzeni w czasoprzestrzeni. Przemiany korpuskuł w fale i fal w korpuskuły — to przemian jednych deformacji przestrzeni w inne jej deformacje. Dalej Snerg wyprowadza logiczne konsekwencje swoich założeń, to znaczy, że czas trwania materii w każdej przestrzeni fizycznej jest skończony. Wiek przestrzeni rozpoczyna się w momencie odbicia się fali czasoprzestrzennej w jednym z biegunów czasoprzestrzeni i kończy się po dotarciu tej fali do drugiego bieguna. Dana Przestrzeń fizyczna (np. ta w której istnieje ziemia i układ słoneczny, oraz droga mleczna, czyli najbliższa przestrzeń kosmiczna) w momencie odbicia fali od bieguna kuli czasoprzestrzennej jest najbardziej skupiona. W miarę oddalania się od bieguna do równika na fali czasoprzestrzennej przestrzeń fizyczna rozszerza się — dlatego obserwujemy ucieczkę galaktyk. A następnie w trakcie oddalania się fali od równika w kierunku bieguna południowego przestrzeń fizyczna ponownie kurczy się (skupia). Czyli zachodzi to co nauka przewidziała jako wytracenie energii wielkiego wybuchu (powodującego ucieczkę galaktyk) i ponowne skupianie się (kurczenia się) wszechświata do punktu.

Czas jest więc ruchem przestrzeni w czasoprzestrzeni To proste stwierdzenie jest tylko dalszą konsekwencją uznania względności czasu i nieuprzywilejowanej pozycji umysłuobserwatora. Można sądzić, że Teoria Względności — której Snerg był znawcą — miała przygotować ludzkie umysły do powstania odważniejszej teorii jaką jest bezwątpienia JTCP. Jak dotąd zjawisko czasu nie zostało w żaden inny sposób naukowo wytłumaczone. Kwestia czasu dotyka bowiem nie tylko fizyki, ale także zagadnień filozoficznych i metafizycznych. Nie wiemy np. kiedy czas się rozpoczął i co było przedtem. Naukowcy zapędzili się w pułapkę przyjmując jako jedyne wytłumaczenie początku wszechświata i czasu Wielki Wybuch. Nasze umiejscowienie na planecie ziemi wypacza (używając pojęcia Snerga) nasze rozumienie wszechświata. Uważamy przykładowo, że tylko na ziemi powstało życie i rozum. Być może dzieje się tak dlatego, że ludzkość przyzwyczajona jest od wieków pojmować rzeczywistość w sposób materialistyczny i geocentryczny, albo zgoła fantastyczny i nierealny. Nawet bardzo uduchowiony, wykształcony i oczytany człowiek wierzy we współczesne materialistyczne mity, które sprowadzają jego myśl na przysłowiową ziemię, lub w mity religijne wiodące jego myśl w krainę baśni. Snerg uważał, że pojmowanie zjawiska czasu przez współczesną fizykę skażone jest materializmem i scholastyką, dlatego roi się w nim od niewytłumaczalnych paradoksów (vide czarna dziura). Naukowcy wierzą tylko w to co mogą udowodnić


Adam Wiśniewski-Snerg, Jednolita Teoria Czasoprzestrzeni, Wydawnictwo Pusty Obłok, 1990 Koniec Nauki, czyli o granicach wiedzy u schyłku ery naukowej, John Horgan, Prószyński i S-ka Warszawa, 1999

milena anna malec

jednocześnie przyjmując sprzeczne ze sobą i często fantastyczne koncepcje opierające się na cudach przypadku i zdalnego oddziaływania. Einstein wierzył, że Bóg nie gra w kości, dlatego nigdy nie uznał teorii kwantów i do końca życia pracował nad unifikacją praw fizyki. W tym sensie teoria Snerga stanowi prawdziwe zwycięstwo myśli nad materią, ponieważ zamiast mnożyć komplikacje sprowadza wszystkie zagadki do wspólnego mianownika, którym jest tworzywo czasoprzestrzenne. A co najważniejsze przedstawia integralny obraz samodzielnego wszechświata, który może być zrozumiały dla każdego inteligentnego człowieka, znającego podstawy fizyki i astronomii. Taki wszechświat nie potrzebuje demiurga posługującego się cudami, ponieważ sam nieustannie stwarza się na nowo. Artykuł ten dotyka tylko kilku konsekwencji wynikających z Jednolitej Teorii Czasoprzestrzeni, pokazując, jak zasadniczo różni się ona od obowiązujących teorii. JTCP łamie obowiązujący rytuał uzasadniania każdej naukowej hipotezy niezrozumiałymi dla przeciętnego człowieka matematycznymi wzorami i obliczeniami. Snerg spotkał się kilkakrotnie z akademickimi fizykami i za każdym razem wytykano mu właśnie brak matematycznych dowodów. JTCP może się z tego powodu wydać nieco fantastyczna, postuluje bowiem wizję wszechświata bliższą zapewne filozofii Buddyzmu Zen, niż ścisłej dyscyplinie naukowej, jaką jest fizyka. Śledząc jednak myśl autora JTCP można się przekonać, że jest ona bardzo spójna, konsekwentna i logiczna, chociaż wybiegająca daleko poza wszystko z czym dotychczas się zetknęliśmy na ten temat. Po przeczytaniu tej niewielkiej książeczki można dojść do wniosku, że to umysł ludzki jest właściwym instrumentem badania wszechświata. I choćbyśmy zbudowali tysiąc akceleratorów energii i rozbili w nich tysiąc kwarków, a każdy na tysiąc drobniejszych, nieznanych dotąd cząsteczek, to nie przybliży to nas do poznania całości choćby o milimetr, jeżeli nie uruchomimy naszego umysłu i naszej wyobraźni. Życie dopisało zadziwiającą puentę do Jednolitej Teorii Czasoprzestrzeni Snerga- Wiśniewskiego. Na początku marca br. rosyjski bezrobotny matematyk Dr Gigorij Perelman udowodnił jedną z 7 największych matematycznych zagadek naszego stulecia, która może zmienić nasze poglądy na temat budowy wszechświata. Chodzi o hipotezę Poincarego na temat natury przestrzeni trójwymiarowych, która dopuszcza możliwość istnienia trójwymiarowego świata (przestrzeni fizycznej w rozumieniu Snerga) w czterowymiarowym wszechświecie (tworzywie czasoprzestrzennym lub po prostu czasoprzestrzeni zamkniętej).

14

puzdro 5 / temat numeru


zalibarek

Z dziennika pokładowego

Statek niczym fregata płynie monotonnie, majestatycznie i nieustannie. Czasami minie się z jakimś meteorem, ale jest to spotkanie przygnębiające w swojej obojętności, nie wspominając już, że może taki nie tylko porysować burty. Innym razem przeleci przez świetlisty tren komety. Zjawisko samo w sobie piękne i trochę podobne do gradobicia. Z głośnika interkomu dobiega jedynie bossa nova - w bazie też wydają się być znudzeni i dlatego odzywają się sporadycznie. Jasny punkt na kursie statku ani myśli się powiększać ani zmieniać, więc straciłem dla niego zainteresowanie. Stwierdziłem, że może to fluorescencyjna plamka na zewnętrznej stronie szyby, a ja się daję nabrać. B. też zmarkotniała i już się tak nie upiera, że to nie ja lecę tym statkiem. Ustąpiła mi trochę miejsca. — Dobrze więc. Niech ci będzie, że lecimy razem. Zobaczymy jak długo przy mnie wytrwasz? Dziwi mnie ten jej upór, z drugiej zaś strony jest on przekornie dowodem na to, że jej na mojej obecności zależy. Mógłbym nawet sobie nawet wyobrazić improwizację z jej udziałem, ale nie wiem czy byłoby to dobre rozwiązanie, bo co zrobić jeśli okazałoby się, że jest miedzy nami na przykład niezgodność charakterów? Przecież nie wysadzę jej na jakiejś planetoidzie, ani nie zamknę w luku, żeby mi wyła nocami. Myślę żeby nie czynić sobie nadziei, tym bardziej, że przesłanie mojej misji jest cholernie daleko od nadziei, dlatego nie wiele jest w stanie mnie przekonać o jej istnieniu. Mój nastrój jest zakatarzony, kapie mi z nosa, łamie mnie w kościach i mam dreszcze. Kazali zmierzyć czy mam gorączkę, wziąć aspirynę i się położyć. Akurat! Chodzę owinięty kocem, termometr sterczy pod pachą i już mi lepiej. Przydałby się ktoś kto dyskretnie podałby herbatę z rumem, pomasował plecy kamforą. No cóż... Sam niezgrabnie nastawiłem czajnik z wodą i sięgnąłem po imbryczek. Termometr, zupełnie o nim zapomniałem, spadł na posadzkę tłukąc się w drobne srebrzyste kawałki. To nic. Jutro gdy zajrzę do apteczki będzie tam już czekał nowy. Wiem, bo wypraktykowałem to wcześniej. Kiedy zauważyłem tą prawidłowość, to rozbijałem fragment powieści

15

przez tydzień termometr za termometrem i zaczajałem się, żeby zobaczyć jak to się dzieje, że rano jest następny. Apteczka była zwykła..., no może niezwykła w tym miejscu, ale zwykła w sensie mieszczańskim. Żadnej automatyki. Niestety zawsze jakoś tak nie dotrwałem do momentu podmiany i zasypiałem. Raz to chyba tylko na pięć minut, a i tak zdążono podstawić mi nowy termometr. Dałem spokój. Nie można wszystkiego rozumieć, część trzeba brać na wiarę - to taka tutejsza religia. Kiedyś ułożę spis dogmatów. Tymczasem zasiadłem w fotelu przykryty kocem pod brodę. Tu muszę dodać, że noszę od jakiegoś czasu brodę i wyglądam jak prawdziwy eksplorator w powyciąganym swetrze. Zmieniłem image bo coś należy robić w tym monotonnym świecie – walca zatrzymać nie mogę. Owszem kreślę na szybach okien nowe znaki zodiaku i nazywam po swojemu: Wielki Zlew, Różowy Drak, Kapryśna Halka, lecz te nazwy się nie przyjmą, bo jutro już są nieaktualne. Herbata po lewej na stoliku, a w ręce Traktat o Czarnej Dziurze. Osobliwa lektura o kosmicznej cenzurze, która chroni nas przed koniecznością przyglądania się czemuś, o czym nie ośmielilibyśmy się nawet pomyśleć. Nawet przyczynowość — relacja między przyczyną a skutkiem — jest załamana, co wydaje się przeciwstawiać nie tylko fizyce, ale i logice. Jak jednak czarna dziura może się obracać tak szybko, by obnażyć swoje serce? W ramach klasycznej fizyki opisanej przez teorię względności nie odkryto jeszcze żadnego sposobu na stworzenie nagiej osobliwości. Aby przenieść wystarczający moment kątowy do dziury, by obrócić ją do nagości, cząsteczka musiałaby zbliżyć się do horyzontu zdarzeń z tak dużą szybkością i pod takim ukośnym kątem, że nie zostałaby zassana przez horyzont wydarzenia w pierwszej kolejności. Naładowana elektrycznie czarna dziura mogłaby się obracać wystarczająco szybko, by utracić swój horyzont zdarzeń. Jest jednak kwestia tego typu, czy takie czarne dziury istnieją, lub czy są wystarczająco długo ładowane, byśmy mogli je wychwycić, ponieważ naładowane czarne dziury mają tendencję do neutralizacji. [...] Robert Lenard

puzdro 5 / czytelnia


Nie wszyscy pójdziemy do gazu

Marcin Bałczewski

Dla K.

Cicho, cicho. Proszę, wyjdźmy stąd jak najszybciej. Proszę wyłączcie ten dźwięk — ludzie, ci których przywożono do Luzernesamenrüßler mówili to samo. Potem z czasem przyzwyczajali się do pisków i zgrzytów. Jeśli nie — odpadali. Wielu odpadło — przez dźwięki, przez wodę, powietrze, Majora i innych. Prawdę mówiąc każdy z czasem odpadał. Bo miał pecha, bo był za słaby, bo został wylosowany. Noga bolała mnie coraz bardziej. To wszystko przez zeszłotygodniowy wypadek. Wraz z Siedemnastką i Czterdzieści Osiem próbowaliśmy zbierać chrust na opał na pobliskiej skarpie. Wtedy przewróciłem się i zahaczyłem udem o wystający metalowy pręt. Nie wspominałem o tym lekarzowi — wiem dobrze jak to się mogło skończyć. Teraz po tygodniu mam w okolicach uda olbrzymią ropiejącą gulę, która wycieka przy każdym zgięciu. Boli, mocno boli. Wieczorami, przed zaśnięciem nacinam kawałek i spuszczam ropę do plastikowego kubeczka. Tych kubeczków tutaj mamy dostatek. To pewnie wina sponsora tego miejsca — wszędzie plakaty reklamujące plastikowe kubeczki, jednorazowe sztućce. Bo wszystko powinno być do użycia tylko raz — taki napis widnieje na bramie prowadzącej do baraków. Podobnie pod prysznicami, w pomieszczeniu do zagazowywania, na pobliskim cmentarzu, takie łan szoty. Patrzę na Pięćdziesiąt Dwa, podobno miał na imię Icek. Tam był zegarmistrzem, tu zbiera plastik do przetopienia. Lubię stapiać — mówi codziennie rano wychodząc z baraku, aby zbierać i segregować odpady. Utylizacja, piękne słowo, gdyby nie segregacja byłoby po nas — wspomina raz w tygodniu Major. Gdyby nie to naszą cywilizację — ba, cały świat — czekałaby zagłada. Podobno lodowce topnieją w zastraszającym tempie — zakazano nam palić papierosów. Drzewa umierają w Amazonii — zakazali nam podcierać się po wyjściu z ubikacji. Chodziliśmy w ekologicznych pasiakach, a z nas samych, po śmierci, wyrabiano dodatki krawieckie i okładki na książki — nic zmarnować się nie może, całkowity brak logiki, hasło przed wejściem brzmiało odwrotnie. Reklamy kłamią? Nie mówiliśmy o tym, ale każdy wiedział, że ta logika jest posrana, szczególnie po zakazie wykorzystywania papieru toaletowego. Ale któż się sprzeciwi walce z zanieczyszczeniem świata. Pierwszy poszli Żydzi, teraz idziemy my. Trochę się opowiadanie: część 1/4

16

boję, więc nic nie mówię — Tak, dla Zielonych, wymsknęło mi się i… udało. Kolejny dzień w przeżyty w obozie, kolejnych dwunastu niewygodnych poniosło klęskę. W imię Ziemi i ekologii. Raz dziennie czekała nas zbiórka, podczas której Major organizował grę losową. Z olbrzymiego bębna wylatywały kulki z zapisanymi numerami. Dwadzieścia Dwa, Jedenaście, Pięćdziesiąt Osiem. Pięciu wylosowanych szło do baraku, szósty – szczęśliwiec wywoził później ich zwłoki. Na ich miejsce wieczorem przybywało pięciu kolejnych. I tak codziennie, i tak działał niezawodny system. Co jakiś czas mogliśmy jednak poczuć się mężczyznami. Raz w miesiącu przyjeżdżały do nas pielęgniarki. Staliśmy wtedy w rzędzie i wpatrywaliśmy się w nie. One w tym czasie pluły do cynowych łyżeczek. Później mogliśmy to połknąć. Raz na jakiś czas mogliśmy poczuć kobiecą ślinę we własnych ustach. Niekiedy miętową, niekiedy o smaku kawy, ale głównie przeżutą papierosami. Z czasem tych papierosów też nie wyczuwaliśmy. Zabronili palić zakonnicom w kościele. Biedne siostry wieczorami popalały sobie na dworze przed budynkiem klasztornym. Wiele z nich umarło na zapalenie płuc. Z czasem porzuciły nałóg. Z czasem nie smakowaliśmy ich papierosowej śliny. Z czasem tej śliny było coraz mniej – palenie powoduje zwiększoną liczbę śliny, stąd palacze lubią sobie trochę popluć. I kolejna noc w barakach. O czym innym lepiej nie było myśleć. Krążyła plotka o jednym Osiemdziesiąt trzy, który próbował zwalić sobie gruchę. Rozerwało go, jądra nie wytrzymały i pękły, kwas zalał połowę ciała. — Młody, o dzieciach to ty zapomnij — powiedział kiedyś do mnie Siedem — siedzimy na jednym jebanym radioaktywnym placu. Dlatego tu jesteśmy – eksterminacja niewygodnych – Geju ty chuju i bęc jedziesz na poligon, gdzie ci jądra rozszczepią. Kurwa, jak się cieszę, że żyjemy w 41 roku. — Zobacz, wypadł mi kolejny ząb, tobie też zaczynają wypadać? — zapytał Pięć. Faktycznie siedem zębów już mi wypadło, nie mówiąc o owłosieniu, którego praktyczne już nikt z nas nie posiadał. Dzień numer czternaście minął spokojnie. ciąg dalszy w Puzdrze nr 6


I’m Your Man

Dla Wojtka

Niewypowiedziane uczucia są bardzo bezpieczne. Z czasem obrastają w legendę lub przemijają. Jedynym niebezpieczeństwem jest to, że czasem, choć bardzo rzadko, mogą okazać się prawdziwe. Te z kolei czają się jak wojska Wietkongu albo inni partyzanci, czy cokolwiek, co biega po lasach i w ruinach. Brudzą się, obrastają w krzewy, grzyb i bezpiecznie trwają niezauważeni przez lata, nie pamiętając, że mija czas lub że wojny już nie ma. A w dodatku rosną jak perła zanurzona w gówno. Nie widzieli się od kilku żyć — to dość długo jak na jedno wcielenie. W dodatku zawsze byli wybitnie melodramatyczni. Współczynnik kiczowatego uniesienia i pretensjonalności w ich rozmowach przekraczał dozwolone normy i wytrzymałość potencjalnych słuchaczy. Może właśnie przez to, że jej nie było tyle czasu, że nie miał komu wylewać tych dziegciowo słodkich wynurzeń, utonął. A już na pewno przez Kruka i Wichrowe Wzgórza, jak również inne romantyczne historie (oczywiście obowiązkowo takie, których szczęśliwy finał może być tylko po śmierci, a najlepiej, jeśli w międzyczasie trzeba się krzywdzić, poniewierać i to w imię wartości jak najmniej zrozumiałych i wbrew wszelkiemu rozsądkowi) spotkali się ponownie. I to bynajmniej nie w celach happyendu, raczej żeby pogłębiać sytuacje zawieszenia, niedopowiedzeń i absurdalność tej ich niekończącej się opowieści. Już po pierwszym telefonie, po latach milczenia wojska Wietkongu obudziły się, rozejrzały podejrzliwie, z nową niebywałą energią ruszyły do akcji dywersyjnej. Od momentu, kiedy usiedli w barze i spojrzeli na siebie poszło pierwsze działo rodem z Prawdziwego romansu, jednak tego absurdu nawet Tarrantino by nie wymyślił, co najwyżej bogowie Pratchetta, bo oni mają poczucie humoru tylko dla siebie jasne. Dalej było już tylko coraz bardziej serialowo. Mogli mieć na swoje usprawiedliwienie to, że przynajmniej zapewnili rozrywkę kibicom, którzy skończyli właśnie oglądać mecz. Melodramatyzm osiągnął zenit możliwości. Były wyznania wyciskające łzy, były przeprosiny za nieobecność, były pocałunki i sięgające do samej głębi wołania o łaskę z powodu niemożności bycia razem. Całość nadawała się na cudowny dramat wystawiany na scenie z większym powodzeniem niż Romeo i Julia — tym bardziej, że był on zrozumiały tylko dla nich, zatem sprzedałby się także wspaniale jako historia dziejąca opowiadanie

17

się w realiach dziewiętnastowiecznych, kiedy to popełniało się mezalians albo on jako ojciec rodu i piętnaściorga dzieci (o których wiedział, że są) nie mógł jej nie wykorzystać, a ona, biedna istota z klasy średniej lub chłopstwa domagająca się w swojej naiwności żeby on porzucił obowiązki względem rodu i przodków, musiała cierpieć. Plusem sytuacji była widownia o poziomie intelektualnym legiamistrzem, której nie przeszkadzało, że sytuacja jest pt. Ja cię kocham, ale jej nie zostawię, bo jej obiecałem — choć było to dawno, byłem pijany w cztery dupy i generalnie to małżeństwem nie jesteśmy. Kibice interpretowali scenę raczej jako zakończenie komedii romantycznej z Meg Ryan. Jednak takie rzeczy dużo milej się ogląda na ekranie, czy czyta i wczuwa się w nie niż przeżywa osobiście. Kiedy rano wstała, doszła do wniosku, że mogłaby dostać Oskara za rolę główną w najbardziej kiczowatej historii stulecia albo jakąkolwiek inną nagrodę dla mongolskiego ambitnego dramatu, którego idei nikt włącznie z reżyserem nie rozumie. Bo choć rzeczywiście poprzedniego dnia było dość oczywiste, że skoro ona go kocha i on ją, to naturalną konsekwencją tego stanu rzeczy jest to, że nie mogą być razem, teraz nie było to już takie jasne. A właściwie było bez sensu. Co prawda tłumaczył jej to na zasadzie gdybyś pojawiła się wcześniej, czy coś innego, co wskazywało na to, że jest po prostu za późno, ale to jakoś całkowicie nie brzmiało. Nauczona doświadczeniem (obfitym doświadczeniem), że w takiej sytuacji należy rzucić w przestrzeń kosmiczną melancholijne no cóż, odpalić Nicka Cave’a, poczym doprowadzić się do stanu na bóstwo i iść na imprezę, tak też postanowiła uczynić. Przeważnie było to coś w rodzaju opium na zło świata. Opium ma to do siebie, że człowiek budzi się nieznanego dnia po nieznanym czasie z pamięcią jętki i jest mu wszystko jedno. Tego było jej teraz trzeba. Za późno szumiało jej w głowie, za późno — szeleściły samochody, ale na taniec nigdy nie jest za późno. Nie widzieli się przecież kilka lat — co to ma do rzeczy, co to zmienia? Nie mogła zrozumieć czemu ma być za późno, czy w ogóle w sprawie kochania istnieje taka kategoria jak za późno. Wódka z redbullem nie rozjaśniła jej obrazu sytuacji, zamgliła nieco pole widzenia (a może to był tylko lecący od sceny dym). W każdym razie nie można było pozwolić na to, żeby taka błahostka jak zmarnowane życie uczuciowe zepsuło jej... chciała Marta Górska


powiedzieć życie, ale nie powiedziała. Nieważne (dzięki bogom za Nirvanę i Nevermind). Po alkoholu jakoś jest lżej, świat wydaje się sensowniejszy, a nawet jeśli nie, to stanowczo lepiej się w nim funkcjonuje, nawet jeśli jest się za późno, wszędzie za późno. Za późno na miłość, za późno na happy hours, za późno na święta, bo już tydzień po. Wódka z redbullem i lepiej jakoś się tańczy i jakoś On już tak nie boli. Wódka z redbullem i inni wokół w tym dymie są całkiem do Niego podobni, jakoś łatwiej się uśmiechać. Wódka z redbullem i łatwiej... wódka z redbullem i Nevermind — Boże, błogosław Kurta, że choć on nie umarł za późno. Właściwie wydawało się jej, że już wszystko OK. Dym nawet nabrał jakiegoś sensu i już nie było istotne, czy jest on z tych sprytnych urządzeń, czy przez Niego, czy z wódki z redbullem. Środek nocy, ktoś nachyla się nad nią i szepcze głosem pełnym zawodu eh, gdybyś przeszła tutaj rok temu, po czym znika w dymie ze swoją Tą-która-nie-była-za-późno. Ona staje przy barze. Umie się uśmiechać jak nikt. Znajomy właściciel staje obok i wpatruje się w nią z zachwytem. Ta czarna sukienka i czerwone usta robią na nim wrażenie, a może to tylko ze względu na ten dym, na pot pomieszany z perfumami tysięcy przechodzących przez tą salę kobiet. Może dlatego, że on też już nie zwraca uwagi na to skąd dym. Właściwie jest w jej typie. Jest taki, jaki powinien. Ona patrzy na niego. Patrzy tymi swoimi wiecznie mokrymi oczami, oczami, które kojarzą się każdemu z... wilgotne. Ogląda ją powoli, jakby chciał, żeby wreszcie przestała istnieć ta okropna szyba dzieląca ich — ta szyba, która w nim tkwi, ta szyba, która nazywa się powietrzem. Siada przy niej i rzuca ten potok słów jak to fajnie, że tu przychodzi, jak fajnie, że jest i w ogóle... Nevermind. Bogowie Prachetta, pochwalony niech będzie Kurt, że nie zastrzelił się za późno. Właściciel klubu nachyla się nad nią, udając, że nie patrzy w głęboki dekolt, udając, że jego oczy nie wpadły tam gdzieś, gdzie nie powinny, bo za późno, bo nevermind. Ona gdzieś na parkiecie zanurzona w wódce z redbullem, język w czyichś ustach, jakby to były Jego usta i jakby On jednocześnie patrzył — żeby wiedział, żeby widział co stracił, ale Jego nie ma za późno, za późno, za późno... Wraca do baru, przy którym już wiejącej niż jedna para oczu ładuje w jej dekolcie, udając, że ich tam wcale nie ma. Właściciel stawia wódkę, wszystko jest już nevermind, przytula policzek do jej włosów szepcząc: Maleńka, boże, gdyby nie tamta dziewczyna — i wskazuje wzrokiem smutną, złą, szarą postać, która nic nie wyraża, a która po prostu zjawiła się wcześniej w jego życiu — Maleńka gdybyś tylko wcześniej... — To wszystko przez to moje imię – ona się uśmiecha. — Jakie imię? — Mam piękne chińskie albo może japońskie imię — jej uśmiech jest jak martini — To znaczące imię. — Jak ci na imię, moja droga? — on wchodzi w ten świat gry,

której stawki nigdy nie pozna. Ona nachyla się blisko jego ust tak, że prawie ich dotyka — tak, że on prawie już zna tę tajemnice; a tam siedzi cień smutny i zwyczajny, ale cień, który wcześniej się zjawił. Jej usta przesuwają się wzdłuż jego policzka do ucha: — Za późno – szepcze mu jak heroina – moje imię to za późno. Jest zimno. Strasznie zimno. Nevermind. Ona nie może jakoś sama zrozumieć swojego imienia. Nie pasuje jej, uwiera. Cienie tych, które przyszły we właściwym czasie nie dają jej spokoju. Krążą wokół niej jak smutne widma, jakby się na nią uparły, prześladowały, jakby były jedynym co dopuszcza ta ulica, te domy. Krzyczą jej imię, wołają smutnymi głosami bez wyrazu, glosami, które nawet nie potrafią porządnie krzyczeć. Po drodze chce kupić coś, cokolwiek na ból... Witryna sklepu rozmydla się. Ona stara się z całej siły uzmysłowić sobie, że klamka jest twarda, że jest w jednym miejscu, a potem, że nie jest pluszowa. Naciska ją, naciska, naciska, szarpie. Pijany w cztery dupy pan na przystanku obok spogląda znudzony na jej starania: — Właśnie zamknęli, jest pani za późno. Chciałaby użyć wszelkich przekleństw świata na to... (tu wiele wulgaryzmów, które każda przyzwoita telewizja by wypikała) Wiem jak mam na imię. Dom. Tutaj choć się nie spóźnia, tutaj nikt nie czeka (jakież to mickiewiczowskie). Usiadła na łóżku wpatrzona w ścianę. Nie, nie, nie, do cholery!!! To nie jest kolejna smutna, smętna opowieść, która w tym miejscu ma się skończyć, przekreślając wszelkie moje szanse na szczęście. Nie — powtarzała jak mantrę, kiwając się ze zmęczenia i niezgody na tą szarość, na smutek i przytłaczającą ciemność, z niezgody na wszystko i to całe królicze spóźnienie. Co ja jestem?! – wrzeszczała wewnątrz siebie – cholerna Alicja w krainie czarów?! Nie, nie zgadzam się. Wyje wręcz w środku, rozrywając baudlairowska, rilkowską, rimbaudową, czy jakąkolwiek inną spaczoną nieszczęśliwością i egzystencjalizmem noc. To nie tak miało być! Nie, to nie może się tak skończyć. Świt przerwał jej uporczywe zaklinanie rzeczywistości. Iść do pracy. Wyjść trzeba, trzeba iść, trzeba zapomnieć. Zapomnienie to jedyne rozwiązanie wszelkich problemów. Zapomnieć i do przodu, mimo buntu, mimo wszystko. Dozorca zaczyna sprzątać na klatce. Słyszy, jak uderza szczotką w podłogę, mocniej, coraz mocniej. Nie, to nie szczotka, chyba puka do drzwi. Może udać, że mnie nie ma? Może zniknąć, zniknąć, zasnąć... Nie, Szekspir nic tu nie pomoże. Trzeba iść. Zwleka się z bezpiecznego azylu łóżka i doczłapuje się do drzwi. Klamka jest już twardą rzeczywistością, a nie pluszową zabawką sklepu nocnego, który okazał się czynny tylko do północy (potem — jak wiadomo — samochody zmieniają się w dynie). Maksymalnym wysiłkiem całej siebie otworzyła drzwi. To nie dozorca. On: Za późno? Ona: Nie, Nadia. 18

puzdro 5 / czytelnia


Epoka_elipsa ścinki

Zdjęcie z 1996 roku: uroczyste otwarcie remizy w Boleszycach

Na pierwszym planie członkowie Ochotniczej Straży Pożarnej. Gdzieś z tyłu, pośród tłumu dwie postacie w wieku licealnym: chłopak z blond czupryną i dziewczyna o krótkich, kruczoczarnych włosach. Uśmiechnięci. Wtuleni w siebie. Szczęśliwi. Wycinek z Nowin Wschodnich, 13. 05. 2006; jedna z ostanich wzmianek o remizie Budynek remizy w Boleszycach został zamknięty. Przeprowadzona inspekcja nadzoru budowlanego wykryła szereg uchybień, z powodu których dalsze użytkowanie obiektu grozi naruszeniem konstrukcji budynku. Zdaniem mieszkańców inspekcja to tylko formalność, wymagana dla, od dawna planowanego wyburzenia remizy. Ta jedyna atrakcja okolicy 3 lata temu okryła się złą sławą, gdy podczas koncertu doszło do śmiertelnego wypadku. Po nim odbyły się zaledwie trzy imprezy, a budynek przez długi okres czasu stał opustoszały. We wsi mówi się, że tam straszy. 2007: Treść maila rozsyłanego do przypadkowych adresatów Uwaga, ta historia zdarzyła się naprawdę i pisały o niej media! Mój znajomy, będąc przejazdem w małej miejscowości na wschodzie Polski, usłyszał o znajdującej się tam remizie. Dwa lata temu miał odbyć się w niej koncert, podczas którego zginął jakiś chłopak. Zaproszony zespół odtwarzał wtedy nagrania afrykańskich instrumentów, służących do wywoływania złych duchów. Kiedy rozległy się dźwięki, pomieszczenie zaczęło drżeć, a ludzie natychmiast wybiegli z budynku w obawie przed utratą słuchu. W gronie tych, którzy zostali, znajdował się młody chłopak. Wykonywał bardzo dziwne ruchy. Nagle rozpędził się, przebiegł całą salę i zderzył ze ścianą, rozbijając sobie głowę. Występ został przerwany. Chłopak wykrwawił się na śmierć zanim przyjechało pogotowie. Badania wykazały, iż był pod wpływem substancji odurzających. Od tego czasu krążą wieści, jakoby remiza została opanowana przez złe duchy, wywołane przez odtwarzaną wówczas muzykę. Kiedy niedługo potem zorganizowano tam zabawę weselną, 19

członkowie miejscowego zespołu doznali Łukasz Badula porażenia prądem. Obecnie remiza stoi pusta, ale niebawem ma zostać wyburzona. Jeśli wierzyć mieszkańcom, ściany budynku wciąż drgają pod wpływem niesłyszanych dla ludzkiego ucha dźwięków demonów. Mówi się, że szansą na odwrócenie czarów, jest odtworzenie afrykańskiej muzyki do końca, bowiem w wyniku ówczesnego przerwania transmisji, duchy znalazły się w pustym punkcie przestrzeni, z którego nie mogą zawrócić. Mieszkańcy wsi błagają kogokolwiek, kto ma kontakt z zespołem od afrykańskich nagrań o pomoc, bo miejscowy ksiądz odmawia egzorcyzmów. Mój znajomy został poproszony o odnalezienie muzyków i ściągnięcie ich ponownie do remizy. Mieszkańcy przebaczyli im już to całe zamieszanie, teraz pragną tylko spokoju. Jeśli możesz pomóc, udaj się do niejakich Boleszyc, jeśli nie, wyślij ten mail dalej do jak największej liczby znajomych. Słownik wszystkich możliwych autorów młodej literatury polskiej, W-wa 2007, redakcja haseł: Daniel Kuniewa Wilhelm Puroza (właść. Andrzej Biskosz) alias Wi Pu: prozaik, eseista, filozof. Urodził się w Boleszycach, w 1972 roku. Absolwent kulturoznastwa UW. Rozgłos w środowiskach młodoliterackich przyniosły mu publikacje na łamach nieregularnika Próżnia próżniaków, dotyczące kondycji duchowości u schyłku XX wieku. Największą popularnością spośród eseistyki Purozy cieszył się tekst Od epoki do elipsy. Autor kreślił w nim zarys współczesnej cywilizacji jako momentu dziejowego, w którym cała wytwórczość technologiczna i eklektyzm kulturowy owocują nie postępem, lecz przesileniem. Przesilenie owo wpływa negatywnie na dynamikę rozwoju psychicznego i uzależnia ludzkość od skokowych wynalazków, doskonalących konsumpcyjny byt. Pośrednim efektem jest nieporadność w rozwiązywania problemów natury egzystencjalnej, popadanie w marazm i przywiązanie do wirtualnych stymulatorów jak internet. Chociaż tekst Purozy nie trafił do głównego obiegu i doczekał się bardzo chłodnych ocen w akademickim kwartalniku Ad rem (Nietzsche jeszcze nigdy nie był tak archaiczny, a postmodernizm tak nudny, jak u Purozy – dr Ryszard Waloński), odbił się echem w twórczości niektórych młodych pisarzy. Do inspiracji nim przyznawał się Artur Kuszko, którego powieść obyczajowa Zerwisko była ponoć zakamu-


Veljko Onjin

20


flowanym hołdem dla Purozy. Oprócz Kuszki, który w fabułę powieści o studentach, chcących uciec z małego miasteczka, wplótł postać niejakiego Purysty, do inspiracji esejami Purozy przyznawał się także autor kryminałów Konrad Galona. W opowiadaniu Galony Push Her Up, policjant badający zbrodnię na młodej dziewczynie, dociera do mordercy na podstawie internetowego forum miłośników dokonań Purozy. Sam Puroza po zamknięciu współpracy z Próżnią próżniaków, postanowił spróbować swoich sił w beletrystyce. Wydał Opróżnienie (1999), luźną trawestację losów swojego byłego nieregularnika, Klucz bez zamka (2001), oniryczną fabułę o bohaterze, powoli tracącym rozeznanie w rzeczywistości oraz Nie był sobie (2002), przypowieść wykorzystującą legendy zasłyszane w rodzinnych Boleszycach. Utwory, pełne neologizmów i posługujące się zawiłą narracją, wydane w małym nakładach, nie zostały odnotowane w środowiskowych pismach. Puroza, rozgoryczony brakiem odzewu, w publicznych wystąpieniach wieścił zagładę kulturze (przyjdzie jeden przecinek, po którym zostaniecie umieszczeni, przyjdzie drugi, który was zamknie, aż w końcu zostaniecie wykasowani ze zdania dziejów). W 2003 roku odbył podróż po Zachodniej Afryce, skąd przywiózł fascynację religijnym kultem Abakuy. Wydał na ten temat książkę pt. Oddech Ireme (2004). Wrocławski zespół Omo-Orisza, nagrał na jej kanwie płytę Enkanika, gdzie starał się odzwierciedlać rytualne brzmienie afrykańskich instrumentów perkusyjnych, wykorzystywanych w trakcie plemiennych rytuałów (erikunde, ifon, marakasy). W ramach promocji albumu, na specjalne zaproszenie Purozy, zespół wystąpił w Boleszycach. Doszło wtedy do tragicznego, opisywanego szeroko w mediach wypadku, kiedy to śmierć poniósł młody chłopak. Po tym zdarzeniu Puroza wycofał się z publicznej działalności. Dopiero w 2006 roku, już pod własnym nazwiskiem pojawił się w doniesieniach prasy kolorowej o firmie Post-Ex, zajmującej się aranżacją randek z expartnerami. Puroza miał kierować przedsięwzięciem, ale nieoficjalne plotki mówiły, iż spełnia on jedynie rolę figuranta. Słownik wszystkich możliwych autorów młodej literatury polskiej, W-wa 2007, redakcja haseł: Daniel Kuniewa Monika Wiechacz alias Monastka (ur. 1973) – dziennikarka, pisarka, redaktorka. Urodziła się w Boleszycach. Ukończyła dziennikarstwo na UW. Pracowała dla wielu tytułów prasowych i mediów, na stałe związana z Portalem Panieńskim. Rozgłos zdobyła dzięki prowadzonemu przez siebie pod nickiem Monastka blogowi Obie półkule, głównie z uwagi na ujawnione tam tajemnice bieżącego życia osobistego. Jako pisarka zadebiutowała powieścią Ideał z se21

cond handu (2004), opowiadającą o trudnych wyborach miłosnych mężatki przed 30-tką. Utwór z miejsca stał się bestsellerem rodzimej literatury kobiecej. Druga powieść Nie ma takiego rozmiaru (2006), historia dziewczyny, która po studiach trafia do firmy, zajmującej się wysyłkową sprzedażą markowej odzieży, znalazła równie wielu czytelników. Autorka otrzymała za nią nagrodę Pola. Pisarstwo Wiechacz, niezmiernie popularne w kobiecym obiegu, bywa niedoceniane przez krytykę. Recenzenci zarzucali już autorce kolokwialny styl, trywialne dialogi (Czy jest przysłowie, którego Wiechacz jeszcze nie włożyła swojej bohaterce do głowy? - Arkadiusz Formiński), a także pełną kalek popkulturowych warstwę fabularną. O autorce było w pewnym momencie głośno także z przyczyn pozaartystycznych, kiedy jako partnerka Wilhelma Purozy, uczestniczyła w koncercie w Boleszycach, podczas którego zginął młody chłopak. Blog Monastki: obie-półkule.blox.pl: wpis z 22. 09. 2007 A to odezwał się po latach pan Masterek. Jeszcze wam o nim nie pisałam, ale z Masterkiem było krótko, acz intensywnie, w okresie, kiedy liczyłam się z podjęciem zobowiązań na całe życie. No więc Masterek był taką obietnicą dozgonnej przysięgi. Bystry, elokwentny i w dodatku znany niemal od dzieciństwa. Już widzę wasze skwaszone miny. Facet, z którym chodziło się na jabłka do sadu sąsiadów, to mało atrakcyjna inwestycja w przyszłość. Wspólne dojrzewanie wyklucza urok odkrywania tajemnic męskiego ego, bo widzi się ich destylację na bieżąco, zaś wyćwiczona komunikacja koleżeńska gubi romantyczny wymiar nieprzewidywalności, którą tak lubimy. Ale dla mnie Masterek kiedyś naprawdę rokował nadzieję. Pewnie żadna z was nie rozumie, jak to jest, gdy dorasta się tam, gdzie diabeł mówi dobranoc i wspólnie pokonuje kolejne bariery przestrzeni, dzielące nas od wielkiego świata. Pierwsza podróż autobusem do najbliższej miejscowości, pierwszy pociąg do miasta wojewódzkiego, wreszcie pierwsza ucieczka do stolicy i to na zawsze. Wszystkie te doświadczenia dzieliłam z Masterkiem i uwierzcie, zbudowały one między nami zdrową więź. Zaiskrzyło rzecz jasna dopiero w Warszawie, na studiach, kiedy oboje poznawaliśmy smak niezależności. Widziałam, jak Masterkowi rośnie umysł i traci resztki tego prowincjonalnego balastu. Dla mnie, szarej myszki był niczym pnący się na wszystkie strony intelektualny bluszcz. I w pewnym momencie, nie potrafiłam go już dogonić. Piszę do was o tym, bo jego niespodziewany telefon sprowokował ten pokaz slajdów z przeszłości, ale, żeby nie było różowo, akurat najbardziej wyraźne okazały się te fotki z okresu rozstania. Nie dziwi was, że jakikolwiek udany był związek, gdy ulega martwicy, całe doznane szczęście gdzieś ulatuje, a w pamięci zostają razy wzajempuzdro 5 / czytelnia


nie sobie zadane w ramach dobijania miłości. Może tylko ja tak mam, ale pierwszą reakcją na telefon Masterka były dokonany pobieżnie krótki rewind rozciągniętego w czasie umierania związku. Zapytacie, czym Masterek mi podpadł? No cóż, nic nadzwyczajnego. Intelektualista, który na nowo nazywa dla siebie cały świat, a na ciebie nie starcza mu inwencji. Nie było specjalnych kłótni, bo też z Masterkiem nie było o co drzeć kotów. Był pochłonięty tym swoim zaliczaniem kolejnych szczebli wtajemniczenia. Skończyła się beztroska z czasów, gdy mogliśmy siedzieć godzinami na przystanku pekaesu i liczyć rejestracje spoza województwa, a zaczęły nerwowe minuty, kiedy on wiecznie coś tam inicjował (znacie pewnie ten dialog: co robisz? — nic takiego), ja zaś miałam być z tego dumna. No i byłam, ale do pewnego momentu. Pewnie, gdybym wam powiedziała prawdziwe nazwisko Masterka, nikt by nie skojarzył, o kogo chodzi. Bo mimo kilku publikacji i stałego molestowania mediów mój Masterek nieszczęsny ciągle był o krok od sukcesu. A jaka rola kobiety przy takim indywidualiście? Grzecznie przeczekać doły i wyboje, aż partner wyjedzie na prostą przy oklaskach publiczności, a potem znajdzie sobie kogoś bardziej odpowiedniego. Ile z nas moje drogie straciło tym sposobem najlepsze ze swoich lat. Ja nie chciałam. Kiedy jest się na studiach, taka komitywa z chłopakiem, którego zna się na wylot i można na niego liczyć, posiada sens, ale potem, gdy trzeba już zająć się dorosłym życiem, boleśnie uwiera. Któraś z moich czytelniczek zapytała mnie mailowo, po lekturze Ideału z second handu, czy postępowanie Iwony, zdolnej zrezygnować ze związku pogrążonego w stagnacji, jest moralne. Nasunęło mi się to pytanie w kontekście Masterka, bo rezygnując z jego usług, byłam podobnie bezwzględna. Naprawdę nie wiem, czy to moralne zostawić faceta po kilku ładnych latach pożycia, który ani nie bił, ani nie zdradzał (chyba). Pal licho moralność jednak, jeśli czujesz, iż twój partner jest przy tobie jedynie wirtualnie, a kiedy go potrzebujesz, akurat musi ratować świat swoimi przedsięwzięciami. Kilkakrotnie dzieliłam się z wami wspomnieniami rozstań, dlatego przy okazji Monterka oszczędzę wam dołujących szczegółów. Tym bardziej, że całej sytuacji towarzyszyło dodatkowo bardzo nieprzyjemne zdarzenie, o którym zresztą na nieszczęście pisano w mediach, a które, jak się dowiaduje, jeszcze krąży w sieci na zasadzie łańcuszka mailowego. Nawet nie próbujcie sobie wyobrazić, jak to mogło wyglądać. Czy, jeśli powiem, że dzięki Monterkowi mogłam być świadkiem śmierci człowieka, uznacie to za dostateczny dowód toksyczności naszego związku? Dobijająco wychodzi mi ta spowiedź, a miałam dzisiaj uderzyć w duchu optymistycznym. No bo Monterek się odezwał w nie takim stylu, jakbym się spodziewała. Zabrzmiał bowiem jakoś tak radośnie, pewnie. Nie miałam wrażenia, iż odbieram kolejną rozmowę z czyśćca niedopowiedzianych zarzutów. Wrócił w nasze rodzinne strony i chce symbolicznie posiedzieć na przystanku pekaesu. Nie robiłam specjalnego wywiadu w jego sprawie, ale wiem, że

obecnie pracuje w dochodowym interesie, jakimś serwisie randkowym. Śmieszne, co? Zdziwicie się, ale nie chcę wiedzieć żadnych szczegółów i wyrabiać sobie wstępnie zdania o tym, jaki teraz jest. Szczerze mówiąc, nieco stęskniłam się za nim. Tylko nie mówcie, że stara miłość bla, bla. Myślę po prostu, iż nastał czas wyczyszczenia tej stajni Augiasza, w której znajdują się wspomnienia o tych pierwszych porywach serca. Jak czytam te moje wynurzenia, to przychodzi mi jeszcze do głowy, że wiele z nas żyje takim wyidealizowanym wyobrażeniem spotkania po latach. Dlatego Monterka traktuję jako sprawdzian tego, na ile da się przejść ową konfrontację ideału. Każdy ze związków nagle urwanych, stwarza w naszej świadomości coś w rodzaju leju po bombie. Musimy się z niego wygrzebać, ale potem boimy się wracać do tej chwili w obawie przed ponownym wpadnięciem. Trzymajcie kciuki, żebym nie wpadła. Dwutygodnik Lux i mus z 2006 roku, nr 12: Likwidujemy dyskomfort rozstania - wywiad Pawła Lutnia z Andrzejem Biskoszem P.L.: Na początek pytanie natury osobistej, czy spotyka się pan ze swoimi byłymi dziewczynami? A.B.: Czemu pan chce wiedzieć? P.L.: Pytam, bo próbuję dociec, skąd u absolwenta wiedzy o kulturze bierze się absurdalny pomysł stworzenia firmy aranżującej randez vous z ex? A.B.: Nie aranżujemy randek, po prostu pomagamy w bezbolesnym przejściu przez matnię spotkania po latach i tyle. P.L.: Mówi pan matnię, jakby chodziło o mordęgę. A.B.: Bo coś w tym jest. Nie twierdziłbym tak, gdyby nie doświadczenia klientów. Zapewniam pana, iż wspomnienia zgodnych rozstań należą do rzadkości, najczęściej efektem zerwania jest ból, frustracja i kompleksy, które po latach obrastają w dodatkowe obciążenia psychiczne. P.L.: Twierdzi tak pan z autopsji, czy bawi się w psychologa? A.B.: Proszę pana, nie trzeba żadnej specjalizacji naukowej, by dostrzec, iż naszymi związkami uczuciowymi rządzi zasada entropii. Między dwojgiem ludzi stwarza się ogromny kredyt zaufania, więź emocjonalna, zachodzi wymiana intymnych myśli i nagle, boom! Zerwanie, odcięcie pępowiny, koniec. Z tego biorą się właśnie niedopowiedzenia, potem zamieniające się we wzajemne pretensje. P.L.: Nieco pan szarżuje, znam mnóstwo par, które się rozstały i jakoś żyją w zgodzie, ba, są dobrymi przyjaciółmi.. A.B.: I takie pary nie są naszymi klientami. P.L.: A kto jest? A.B.: Ludzie, którzy chcą odbudować relacje z osobą, którą opuścili lub która z nimi zerwała. Oni pragną to zrobić, aby oczyścić się 22


wewnętrznie, a zarazem tak pokazać się od najlepszej strony. P.L.: I wy w tym pomagacie? A.B.: Jasne, nie po to zatrudniam kwalifikowanym psychologów. P.L.: No dobra, załóżmy, że jestem przykładowym klientem. Znalazłem waszą witrynę i akurat przyszło mi do głowy, iż dziewczyna, z którą chodziłem w okresie studiów, paskudnie się ze mną obeszła, tzn. mam do niej pretensje, bo rzuciła mnie na rzecz jakiegoś wykładowcy. Pomożecie? A.B.: Pomożemy, ale w grę nie wchodzi żaden rewanż. P.L.: A co? A.B.: Ma pan prawo mieć do niej pretensje, lecz my pomożemy je zrewidować. Pierwsza sprawa, musi pan posiadać na nią namiary, oczywiście, możemy zrobić research w danych osobowych, ale jeśli ona nie działa publicznie lub nie figuruje w książce telefonicznej, nic nie zdziałamy. P.L.: OK, mam jej numer komórki. A.B.: W takim razie zapraszam Pana na spotkanie z zespołem psychologów. Sporządzamy listę najmilszych i najokropniejszych wspomnień oraz detali dotyczących waszego pożycia. P.L.: Chyba pan żartuje, z seksu wam też mam się spowiadać? A.B.: Proszę pana, szuka pan pomocy? Nikt tu nikogo do niczego nie zmusza. Gromadzimy informacje o związkach uczuciowych w dobrej wierze, nie dla pikanterii. P.L.: Czyli spowiadam się psychologom z tego, że lubiłem chodzić z ex do kina, a nie cierpiałem, gdy oglądała Seks w wielkim mieście, co dalej? A.B.: Przypatrujemy się, gdzie przy rozstaniu tkwił błąd z pana strony. P.L.: Zaraz, to ona mnie rzuciła! A.B.: Spokojnie, rzuciła ona, ale przy rozstaniu druga strona robi przeważnie głupstwa, które mają wpływ na jej ogólną ocenę u ex. Dlatego naszym celem jest takie przygotowanie klienta, aby w trakcie spotkania z byłą partnerką lub partnerem, totalnie wymazał negatywny wizerunek, automatycznie kreowany przy zrywaniu. P.L.: No pięknie, ale co mi to da? A.B.: Naprawa relacji z drugą osobą, którą opuściło się w atmosferze oskarżeń i tłumionego gniewu, daje naprawdę dużo. Proszę mi uwierzyć, wielu naszych klientów dopiero po odbyciu spotkania z byłymi partnerami i powiedzeniu sobie paru istotnych kwestii, dostrzegło, iż dyskomfort, który trawił ich dotychczasowe życie brał się właśnie stąd, z braku uregulowania ważnej dziedziny życia. P.L.: Potrafi pan zgrabnie bajerować, a ja ciągle mam wątpliwości, czy do tego, by zadzwonić do np. byłej żony, potrzebuję sztabu psychologów. A.B.: Niekiedy pan potrzebuje. P.L.: I co, dajecie mi psychologów i wszystko cacy. To może zamiast wam płacić pójdę do poradni? A.B.: Nasza firma nie ogranicza swego działania do psychoterapeutycznego przygotowania. Zajmujemy się też całą logistyką 23

planowanego odnowienia kontaktu. Wybór miejsca, symbolicznego prezentu, sugerowany zestaw tematów do poruszenia, wreszcie przygotowanie wyglądu zewnętrznego. P.L.: Aha, wysyłacie mnie jeszcze do kosmetyczki, żeby moja ex pomyślała: jak mogłam rzucić takiego przystojniaka. Miałoby być bez rewanżu. A.B.: I jest. Zadbany wygląd informuje o stabilnym życiu osobistym i egzystencjalnym porządku. Przeważnie osoby, które rozstają się w trudnych okolicznościach, noszą w sobie obraz partnera właśnie w tym momencie: niedbale ubranego, wrzeszczącego, zapłakanego, itp. Kiedy pojawia się pan na spotkaniu ubrany elegancko, nie tylko pokazuje pan klasę, ale śle sygnał — nie żyję naszą porażką. P.L.: A jeżeli żyję, to co? Kłamiemy? A.B.: Jeśliby pan wciąż to rozpamiętuje, naszym zadaniem będzie uświadomić, że to nie ma sensu. P.L.: To, o czym pan opowiada może trzyma się kupy. Tylko zastanawiam się, skąd bierzecie klientelę. Kogo stać na zatrudnienie Was? A.B.: Dam panu do wyboru. Coroczne wakacje last minute czy spotkanie, podczas którego raz na zawsze wyleczy pan swoje serce z drążących je zaszłości? P.L.: Na pewno mieliście jakieś porażki na koncie. A.B.: Zdarzało się, że klient nie podołał wyzwaniu, bo były partner po prostu okazał się osobą niegodziwą, zawistną, okrutną, ale tu wina nie leżała po naszej stronie. Zwracaliśmy wtedy część kosztów. Inną sprawą są osoby np. będące w stałym związkach i chcących skoku w bok z ex. Jeśli tylko orientujemy się, że o to chodzi, rezygnujemy ze zlecenia. P.L.: Rozmawiamy już trochę, a pan nie odpowiedział jeszcze na moje pierwsze pytanie. A.B.: Czy spotykam się z byłymi dziewczynami? P.L.: Chłopakami? A.B.: W obu przypadkach pana rozczaruję. Dodam, że 30 % naszych zamówień to relacje homoseksualne. P.L.: Czyli nie spotyka się pan. Dlaczego? A.B.: Nie odnoszę takiej potrzeby. P.L.: Tak więc nie zatrudnia pan dla prywatnych celów swoich ludzi? A.B.: Wolne żarty. Jestem ostatnią osobą, która potrzebowałaby takiej pomocy. Próżnia próżniaków nr 4, 1997: fragment eseju Wilhelma Purozy Od epoki do elipsy

Będąc na południu Włoch, usłyszałem od jednego z tubylców taką oto historyjkę. W miejscowym klasztorze przez blisko 40 lat mieszkał pustelnik, który codziennie o północy odmawiał do białego rana długą modlitwę za przetrwanie całego świata. Kończył o świcie, bo wschód słońca oznaczał, że modlitwy zostały wysłuchane. puzdro 5 / czytelnia


Któregoś dnia znaleziono nad ranem jego ciało z roztrzaskaną głową. Sądzono, iż ktoś włamał się do klasztoru, licząc na rabunek kosztownych relikwii i brutalnie zamordował czuwającego w nocy mnicha, by nie mieć świadków. Tymczasem prawda była taka, że duchowny sam popełnił samobójstwo, uderzając głową o ścianę. Sprawa stała się bardzo głośna pośród miejscowej ludności. W ten sam dzień bowiem, gdy znaleziono martwego mnicha, na terenie Europy Południowej wystąpiło zaćmienie słońca. Przyjazny tubylec opowiedział ową legendę, oddając cały dramatyzm sytuacji, niczym w najlepszych opowieściach z dreszczykiem. Natychmiast zadałem mu pytanie: — Czy ktoś zastąpił potem mnicha w modlitwach o przetrwanie świata? — Nie — mój rozmówca poczuł się zakłopotany — Wiesz, jego nie dałoby się zastąpić. Chciałem pociągnąć temat i zasypać go dalszymi pytaniami. Dlaczego nikt nie postarał się, aby cykl modlitewny trwał dalej i ratował świat? Czy śmierć mnicha automatycznie zamyka jego misję? Może gdyby umarł naturalnie, przetrwałby świat? Odpuściłem sobie jednak. Tamtejsi mieszkańcy, jak i bracia klasztorni postąpili bowiem zgodnie z niepisanym kodeksem człowieka, który od epoki przechodzi do elipsy. Pauzę w długofalowym procesie uznali za zwieńczenie i nie postarali się samodzielnie zainicjować kontynuacji. Może gdyby do miejscowości przyjechał inny mnich z identycznym postanowieniem, udałoby się podtrzymać tradycję. Obecnie jednak nikogo nie obchodzi rozwój linearny, gdyż postęp wyznaczamy metodą skoków, które utrzymują nas w biernym wyczekiwaniu. Dany sprzęt używamy do momentu, gdy ktoś nie wymyśli jego bardziej zaawansowanego odpowiednika, a wówczas pozbywamy się go bez sentymentu. To nie żaden skutek nawyków konsumpcyjnych, lecz normalna zasada każdej egzystencji. Tak jak ze sprzętem, czynimy z każdym fragmentem życia. Dosłownie i w przenośni ubieramy się w rzeczy przypisane do danej epoki. Kiedy owa epoka traci swój powab, powstaje próżnia, w którą opadają wszelkie nienawistne odczucia wobec tego, co było i jakie wydaje się teraz. Składujemy w niej kostiumy noszone w zeszłym sezonie, obojętnie czy chodzi o fascynacje intelektualne czy też związki uczuciowe. Czytam książki danego autora, dopóki drugi nie uświadomi mi, jak beznadziejnie pisze ten pierwszy. Spotykam się z czarującą dziewczyną do chwili, gdy następna nie otworzy oczu na to, jaka jej poprzedniczka jest ułomna. I następuje totalne cięcie, po którym nie ma już odwrotu. Nowsze jest wrogiem stałego. Za parę lat nikt nie będzie pamiętał tego eseju, bowiem ktoś bardziej elokwentny wynajdzie sposób opisu świata, który sprawi, iż lektura moich refleksji będzie irytować i prowokować do wymazania z pamięci. Zresztą, jestem pewien, że się już tak stało. Zaraz po skończonej lekturze, wyprzecie się mnie.

SMS z 28.09. 2007: adresat: Monastka, nadawca: Lunia Hej! Jak tam egzorcyzmy z Masterkiem w Boleshitcach ;)? Czekam na zeznania w sprawie tej randki z duchami na blogasku! Pozdrowienia. Okładka miesięcznika Profil&Profit 4/ 2008: Andrzej Biskosz jako temat numeru Duże zdjęcie ogolonego na łyso mężczyzny, ubranego w dżinsy i gładki podkoszulek. Stoi oparty o ścianę, w rękach - otwarty laptop. Na monitorze grafika serca przepołowionego na pół. Tytuł reklamujący artykuł wewnątrz magazynu, wytłuszczonym drukiem: Jak zarobić na rozstaniach. Drobniejszą czcionką zapowiedź tekstu: Bezrobotny literat wymyślił internetową agencję randek z ex, która za grube pieniądze została wykupiona przez potentata medialnego. Teraz chce doradzać firmom, jak postępować z nieefektywnymi pracownikami, przeżywającymi rozwód lub rozstanie.

Ekspozycja Znani i urodzeni w Boleszycach boleszyckiej bibliotece publicznej od września 2008 roku: tylna strona okładki książki Randka z duchami Moniki Wiechacz Na fotografii młoda, uśmiechnięta kobieta o kręconych włosach. Obok tekst o zawartości książki: Autorka Nie ma takiego rozmiaru powraca z powieścią o rozmiarze XXL, wyłącznie dla czytelniczek o nietypowym obwodzie wyobraźni. Do nieźle prosperującej w świecie mediów, ale ciągle samotnej, Julii odzywa się niewidziany latami Grzegorz, ex chłopak i przyjaciel z młodzieńczych lat. Proponuje wspólny wyjazd do rodzimej wsi, jak zapewnia, wyłącznie w celu odpędzenia duchów z rzekomo nawiedzonej remizy. Czy Julia da wciągnąć się Grzegorzowi w zagadkowe rytuały? Czy wizyta w rodzimych stronach obudzi wspomnienia dawnych uczuć? Czy obojgu bohaterom uda się wyjaśnić wzajemne nieporozumienia? Czy duchy w końcu dadzą im spokój? Poniżej opinia Małgorzaty Musiewińskiej: Lektura, której nie wolno przerywać i do której trzeba powracać.

24


Młode talenty pilnie poszukiwane. Rozpuszczono wici, nastawiono wnyki w postaci plebiscytów, stypendiów, twórczych rezydencji. A przecież brać krytyczna już dawno oznaczyła talent jako wartość z lamusa. Zacytuję Stefana Morawskiego: Sakralizować własną jaźń to przedsięwzięcie żałosne, zwłaszcza jeśli ma być urzeczywistnione eskpresjonistycznym krzykiem płótna malarskiego. Ubiegać się o pierwszeństwo via talent w warunkach globalnej wioski — jaką stała się nasza cywilizacja — wydaje się rzeczą beznadziejną. Dla art world’u to już prawda niemal banalna, ale dziwnie sprzeczna z samą substancją sztuki najnowszej: najważniejsza stała się przecież jaźń artysty — odszczepiona od dzieła, nabrzmiała — dryfująca pod powałami świątyń-muzeów-galerii. Beznadziejnie nieprawdziwy to cytat, zaprzeczenie wszystkiego i niczego. W dziejach sztuki polskiej ostatnich dziesięcioleci to nieuchwytne ego — sakralizowana jaźń, wybrana z milionów — przewalało się przez galerie głównie jako sztuka krytyczna. Przynajmniej taka dominowała w rekomendacjach tych właściwych galerii, instytucji. Zachodnia sztuka krytyczna — w PRL-u przedstawiana jako barbarzyńska, zepsuta do cna — w wolnej Polsce rozlała się wszędzie. Trzeba było wyrównać ciśnienie. Wymagano zaangażowania, nie esów-floresów. Wyśmiewano (przodował w tym Raster) surrealizm, jako mieszczańską konfekcję. Krytycy przyjęli nowe wpływy z błogością, wszak o sztuce krytycznej można było pisać z nowym zapleczem dygresji, ileż w tym społecznych prawd! Zapętlonym dyskursowaniom nie było końca. Tymczasem coraz więcej młodych absolwentów ASP miało to w dupie. W internecie wychwytywali niezaangażowaną twórczość ich rówieśników z globalnej wioski, którzy nie próbowali zbawiać świat, tylko formalistycznie świetnie się bawili. Tymek Borowski: Myślę, że brak nowej sztuki zaangażowanej nie wynika z jakiegoś hedonizmu mojego pokolenia, tylko raczej z jego większej świadomości. Chyba dzisiaj ludzie po prostu trochę z tego wyrośli, z takiego prostego myślenia właściwego dla sztuki krytycznej lat 90. Choć ze wstrętem, ale dla dobra rozproszenia idei, stworzono nowy nurt: zmęczeni rzeczywistością. Nurt, który stał się niemodny i niewygodny, w chwili kiedy powstawał. Przeprawadzono szybki casting na talenty: Jakub Julian Ziółkowski, Tomasz Kowalski, Tymek Borowski, Paweł Śliwiński, Przemysław Matecki. Najogólniej rzecz ujmując, naprędce sklecona formacja (nieformalna: tylko na puzdro 5 / bez-krytyka

potrzeby książek i artykułów) hołduje takim chwytom jak: surrealizm, art brut, abstrakcja liryczna, ekspresja z arsenałów pop naive. Podchwycono to, ale jakby z odrazą: jak to? to jeszcze do niedawna atakowaliśmy surrealistów, a teraz mamy ich opiewać? Ale prace Z.R. sprzedają się wyśmienicie, więc... mordy w kubeł. Nawet antysurrealistyczny Raster nabrał wody w usta, w końcu reprezentuje Mateckiego. Zreszta oni teraz zrobili się grzeczni, tego wymaga biznes — keep smiling. Kolejny cytat: W obrębie triady kultura-rynek-codzienność trwa nieprzerwana wymiana barterowa i trudno ustalić, do którego obszaru należą aktualnie dane estetyki, czy sytuacje. Oto znaleźliśmy się w stanie, w którym sztuka zachodnia tkwi już od dłuższego czasu. Nas jednak wzięto z zaskoczenia — tak stwierdził Jakub Banasiak, który puścił hasło Z.R. w obieg medialny: po raz pierwszy termin ten zaistniał w magazynie Obieg #77-78/2008. Potem była książka Banasiaka Zmęczeni rzeczywistością (ze świetnym wstępem Agnieszki Taborskiej), w której wymienieni powyżej artyści mówią bez zadęcia i obciachu o żywiole tworzenia — nie krępowanym ideologiami, pozami i z dupy wyjętymi powinnościami. Choć także ich próbuje się dziś ubrać w płaszcze kontestatorów z precyzyjną strategią — w końcu odnoszą się krytycznie do sztuki krytycznej, więc są krytyczni jak cholera. Tacy zupełnie bezkrytyczni to oni przecież nie mogą być — to obrzydliwe. Nas — jako PUZDRO, bądź co bądź, nadrealnie zabarwione — cieszy fakt zmęczenia rzeczywistością i bankructwa sztuki krytycznej, cieszą nas nowi niezborni. Przyklaskujemy akcji Banasiaka! W końcu to my byliśmy zmęczeni od dziesięciolecia jako formacja, a od 2005 jako magazyn. Tylko czemu właśnie teraz wynaleziono Z.R.? Przecież Z.R. dominują w sztuce już od Dürera, Bosha. To najzwyklejsza pod słońcem postawa twórcy wobec rzeczywistości, nadrealizm wsiąkł w obieg kulturalny jak w gąbkę. Czemu zauważono go wtedy, gdy kilku artystów otarło się o Foksale, CSW i Przewodniki kolekcjonerów? Adam Zagajewski pisał kiedyś: Gdzieś w Ameryce, coraz to jakiś profesor ogłasza nową epokę: społeczeństwo postkonsumpcyjne, obfitość post-obiadowa, era informatyki. A tu, w Europie Środkowej, nic się nie zmienia. Rzeki płyną. Dalej! Musimy doszlusować do Zachodu. W rzece za mało prądów, wirów. Teraz trzeba pokornie czekać, aż intelektualne elity zmęczą się niezbornymi, zmęczonymi i wymyślą jakichś nowych niestrudzonych rzeczywistością. Erich Wunderschwanz

o formacji ‘zmęczonych rzeczywistością’

25

Cytaty z: Jakub Banasiak, Zmęczeni rzeczywistością, wyd. 40000 Malarzy, 2009 Marcin Giżycki, Koniec i co dalej?, wyd. Słowo/obraz terytoria, 2001 Obieg #77-78, wyd. CSW Zamek Ujazdowski, 2008


Zwolnić skurczybyków!

Hukkle

Tak ponad pół wieku temu grzmiał w tytule swojego artykułu Jack Green. Amerykański krytyk przejrzał uważnie 55 recenzji, dotyczących wydanej w 1955 roku powieści Williama Gaddisa Recognitions. To utwór, który powstawał kilka ładnych lat, od inkubacji faustowskiej parodii do rozgałęzienia plątaniny motywów i postaci, z wiodącym wątkiem malarza-reprodukcjonisty. Książkę spotkało jednak bardzo chłodne przyjęcie ze strony krytyków. Green postanowił sprawdzić, jak merytoryczne są ich opinie. Fakt, iż dzieło młodego debiutanta doczekało się ponad 50 artykułów w dużych publikatorach nie jest tożsame z jego uczciwym zrecenzowaniem. Spora część krytyków w prosty sposób wymigała się od zadania, trywializując książkę jako za długą i za trudną, a nawet przyznając się do jej nieprzeczytania. Green wypunktował ponadto rażące błędy interpretacyjne i opisowe, jeśli chodzi o prezentację zawartości utworu. Wniosek: w redakcjach siedzi zbyt dużo skurczybyków, którzy nie mają pojęcia ani o współczesnej literaturze, ani też trybach lektury, jakie ona narzuca. Fire The Bastards! Polscy czytelnicy niestety nie mają okazji ku temu, by zweryfikować zasadność tak postawionej tezy. Nad Wisłą bowiem nie uświadczy się dzieła Gaddisa w polskim przekładzie. The Recognitions po latach uznano zgodnie za arcydzieło anglosaskiej literatury. Sam Gaddis na rynek wydawniczy wrócił dopiero po 20 latach od publikacji debiutu. Druga powieść zyskała — o dziwo — entuzjastyczne recenzje, a także prestiżowe nagrody. I również nie ukazała się po polsku. Takich białych plam translatorskich na polskim rynku wydawniczym jest więcej: wykwintna twórczość D. F. Wallace’a, autora ponad tysiącstronicowego Infinite Jest, pisanego akronimicznym i pełnym przypisów stylem; szkatułkowa powieść House of Leaves Marka L. Danielewskiego. Czyżby wszystkie te książki czekał los podobny Finnegan’s Wake Joyce’a? Green pomstował na krytyków, nie potrafiących zmusić się do rozszyfrowania misternej konstrukcji powieści innej niż fabulacyjne narracje. Kilkadziesiąt lat później, już po manifestach typu Literatura wyczerpania Bartha, zmieniły się kryteria odbioru, a wraz z internetem uległa transformacji i sama strategia czytania (co widać po rosnącej liczbie utworów hipertekstowych w sieci). W podstawowej ofercie wydawniczej w Polsce dominują jednak książki, które ani nie są za długie, ani za trudne. Wydawcy — stojący przed widmem bankructwa i spadkiem czytelnictwa — zapewne boją się ryzykować. A szkoda, bo rozleniwiając czytelników, rozleniwiają i krytykę. Doprawdy, więcej odwagi. Skurczybyki, jeśli nawet siedzą w redakcjach, to z pewnością już nie piszą o literaturze.

Zbrodnie to niesłychane, panów zabijają panie. Metodycznie i na dużą skalę. Przez wieś niemal co drugi dzień kroczy orszak pogrzebowy. Na dnie stawu spoczywa ciało nieszczęsnego wędkarza. Trucizna rozlewana do buteleczek i rozprowadzana przez pewną babcię, trafia do domu niemal każdej miejscowej kobiety. A ta nie omieszka ubogacić specyfikiem posiłku małżonka. Buteleczkę w swojej szufladzie ma nawet policjantka. Na nic zatem starania funkcjonariusza prowadzącego dochodzenie. Kobiety najwyraźniej chcą pozbyć się mężczyzn z zagrody. Zwłaszcza, że odbierają już za nich rentę i emeryturę od listonoszki. No bo co babom po takich chłopach? Węgierska wioska Nagyrev, pod koniec lat 20. ubiegłego wieku stała się sławna, gdy wykryto tam istnienie analogicznego ciągu zbrodni. Z inspiracji pewnej położnej, miejscowe kobiety miały truć swoich mężów za pomocą arszeniku, dosypywanego do posiłków. Trucizna była uzyskiwana z lepu na muchy. Kobiety motywowały swe czyny różnie: a to małżonek lenił się i nie pomagał w gospodarstwie, a to pił i bił, a to po prostu był stary i schorowany. Jeśli wierzyć nielicznym świadkom tamtych czasów, tego typu zbrodnie należały do normy w tej części węgierskiej prowincji, ale tylko w Nagyrev postanowiono coś z tym zrobić. Do pamiętającej mężobójstwo wioski powrócił na początku trzeciego tysiąclecia młody filmowiec György Pálfi. Jego debiutancka fabuła Hukkle (Czkawka) odtwarza rytuał całej zbrodni już we współczesnym anturażu. Ale też nie musi wcale chodzić o inspirację przeszłością. Bo przecież zbrodnia mogła przetrwać z pokolenia na pokolenie. Dla Pálfiego jest ona akurat stałym elementem krajobrazu. Krajobraz ów malowany jest ręką dokumentalisty, u którego ogląd zaczyna się od fauny i flory. Stąd domena konwencji filmu przyrodniczego, jeśli chodzi o prezentację wiejskiej scenerii. Jest ona wyznaczana Hukkle (2002) przez wszelkiego typu biologizmy. Pálfi scen. i reż.: György Pálfi wędruje z kamerą głęboko pod ziemię, zdjęcia: Gergely Pohárnok podglądając kreta, nurkuje w wodzie za muzyka: Samu Gryllus, Balázs Barna żabą i sumami, podąża za zwierzętami czas: 78 min. hodowlanymi spacerującymi przez wieś, wreszcie wznosi się ponad okolicę. Te pierwszy film węgierski zrealizowany w systemie Dolby pieczołowite rejestracje witalizmu natury Digital, laureat Europejskiej są aczkolwiek sprzeczne z postępującą Nagrody Filmowej degradacją ludzkiego środowiska. W pewnym momencie przez wieś przelatuje 26


Wiraktualizm (viral + actual) — teoria sztuki ogłoszona w 1999 roku przez Josepha Nechvatala, będąca pokłosiem badań nad tzw. immersywną rzeczywistością wirtualną. Idea wiraktualności dotyczy styku biologii i komputerowej iluzji, dla której kluczowym narzędziem jest digityzacja. Chodzi o scalenie atrybutów analogowej sztuki; jej monumentalności i trwałości z cyfrową reprezentacją, perforującą sztuczne światy. Jako wyraz swoich czasów, wiraktualne dzieła powinny uwzględniać w równym stopniu mitologię i potoczną świadomość, co naukę i technologię. Nechvatal kreując swoje dzieła, wykorzystuje np. specjalne opracowane komputerowe wirusy.

Hukkle: bo zupa była z arszenikiem, czyli czkawka i mężobójstwo

myśliwiec, omal nie powodując rozpadu starych chałup. Doprawdy niewiele potrzeba, by wszystko, dosłownie i w przenośni, legło w gruzach. Sielskie życie na prowincji posiada własną muzykę, której kompozytorem jawi się pewien dziadek przesiadujący przed swoim domkiem. W tle umierają inni mężczyźni, wioska jakby coraz bardziej wyludniona, a on bez końca czka. Ta tytułowa czkawka ma u Pálfiego szamańską moc. Od niej zaczyna się cały film, a rozpoznając w niej hipnotyczny rytm widz wie, że pozostałe dźwięki również kreują sferę swoistej mikroakustyki. Za czkawką idą zatem wszelkie szelesty, pomruki, stukoty, chrapania, furkotania, brzęki, itp. Unicestwia je tylko huk wspomnianego myśliwca. Ale tylko na chwilę, bo zaraz jak maszyna przeleci, dziadek powraca do dalszego zaklinania rzeczywistości. Jest co zaklinać? Pálfi po zwodzeniu odbiorcy bukoliczną idyllą, decyduje się doprowadzić rozsiane wątki intrygi kryminalnej ku ostatecznemu wyjaśnieniu. Na zabawie weselnej zespół ludowy wykonuje radosną przyśpiewkę, będącą instrukcją mężobójstwa. Babcia w czerni, mózg całej zbrodni spogląda porozumiewawczo w kierunku panny młodej. Tymczasem solistka zespołu intonuje: Moje życie, moje dni smutkiem przepełnione. Nie ma nadziei na jutro. Zaraz potem nad wsią przechodzi ulewa. Na szczęście po niej znowu rozlegnie się znajoma czkawka. Łukasz Badula

Grey goo (pol. szara maź) — termin użyty po raz pierwszy w pracy Engines of Creation K. Erika Drexlera w 1986 roku. Dotyczy jednego z możliwych scenariuszy końca świata. Nawiązuje on do wywodów matematyka Johna von Neumanna, na temat hipotetycznej maszyny, zdolnej do tworzenia swoich kopii na bazie elementów z najbliższego otoczenia. Model multiplikujących się organizmów jest aktualizowany przez Drexlera na gruncie nanotechnologii. Według założeń naukowca, miniaturowe roboty, podobne bakteriom, mogłyby ulec awarii lub kontrolowanemu sabotażowi. Wtedy zaistniałaby groźba niekończącego się procesu samopowielania maszyn w środowisku naturalnym. W krótkim czasie nanoboty wyparłyby naturalne cząsteczki organiczne, zmieniając strukturę niemal wszystkich organizmów i obiektów.

Brown note — rzekoma (szacowana pomiędzy 5 i 9 hZ) częstotliwość dźwięku, która mimo iż nierejestrowana przez ludzki słuch, wywołuje określone reakcje w samym organizmie. Jego emisja ma przede wszystkim oddziaływać na jelita i ostatecznie przynosić u potencjalnej ofiary niekontrolowaną defekację. Choć istnieniu brown note zaprzeczają dotychczasowe badania naukowe, jest ono stałym elementem teorii spiskowych na temat tajnej broni sonicznej. opracowanie: łb

oficjalna strona filmu: www.hukkle.hu trailer: www.youtube.com/watch?v=Ev0l_2Scdqs

27

puzdro 5 / bez-krytyka


Widział ktoś Wzorzec Sutka w Sevres pod Paryżem? Kto dziś ma na tyle odwagi, by zawyrokować w kwestiach nieuchwytnych wektorów estetycznych wartości? Kto oddzieli grubą kreską wysokie i nobliwe od niskiego i upadłego? Nie widzę dzielnych ochotników. Samobójcze wydają się dziś wszelkie wartościowania, a przecież — o zgrozo! — żyjemy w epoce przyszpilonej milionami etykietek. Co rozprawa, to nowy nurt — co recenzja, to nowy rewolucyjny prąd. Pieprzony synkretyzm (kocham go i nienawidzę) to pogrzeb wyprawiony Powadze i chrzest ironicznej intertekstualności. Można mieszać w ogromnym kotle do woli, wybierać łapczywie egzotyczne — często ciężkostrawne — frykasy z supermarketu idei. Buddyzm, dekonstruktywizm, dadaizm, monarchizm, socjalizm, feng-shui, wielorybnictwo, feminizm, populizm, sałatka okultysty, terrarium dla czerwia i ząb trzonowy mikropirata. Wiara w Latającego Potwora Spaghetti — boga pastafarian1 — musi być dziś traktowana z taką samą powagą, jak wiara surrealistów w amour fou2, czy też wiara w boski kreacjonizm, narodowy mesjanizm i duchów obcowanie. Tego wymaga cherlawy duch postępu, czkający, bekający i proszący o nowe kartony żarcia. W serwisie internetowym ffffound. com nadprodukcja magmy ekranowej: wizualny junkfood i slowfood w jednym ciągu, bez komentarzy i sensownych odniesień. Rzecz zdumiewająca, nic tu nie wyróżnia się szlachetnością, odrębnością — pospołu wiszą: geometryczne zabawy designerów, natchnione wizje realistów fantastycznych, instalacje chłodnych postmodernistów, zdjęcia dokumentalistów, szkice popbanalistów, pulpa twórców komiksów, pejzaże naturalistów, winylowe zabawki popsurrealistów, stare rupiecie kolekcjonerów, magiczne anagramy okultystów, klocki strukturalistów, Giaconda i przeterminowane zupki Campbells. Bele najlepszego jedwabiu mają wartość skrawka papieru ściernego. Ćwiczenie niepraktyczne: wytnijmy w Photoshopie tło wokół dowolnego przedmiotu, w to miejsce — metodą cut&paste — wklej-my impresje

1. pastafarianizm: Kościół Latającego Potwora Spagetti — religia o charakterze parodystycznym. Statystycznie jest to najszybciej rozwijająca się religia XXI wieku, pozyskująca wierzących głównie za pośrednictwem Internetu

2. amour fou: (franc.) szalona miłość propagowana przez Bretona — jeden z wyznaczników spełnienia i ekstatyczny miraż surrealistów

fotorealistyczne wnętrze galerii Tate / Gagosian / Foksal / Hauser & Wirth. Przedmiot nobilitowany? A może rozdęty do rozpuku przez galeryjny kontekst, jak nadmuchiwane zabawki Koonsa? A co będzie, jeśli już wszystkie przedmioty tego świata zostaną wyrwane z codzienności niefrasobliwym gestem artysty i przeniesione do Galerii? Gdzie wtedy będzie miejsce na fascynację zastanym przedmiotem, wolną od przebłysków w rodzaju: chyba to już widziałem na wystawie X. To może lepiej poprzesstac na ffffound.com? Idą żniwa, czas zbioru strzępków kultury materialnej. Wielkie ładownie ruszają na skrzypiących płozach. Dziwne dni. Może dziwne to źle dobrane słowo: lepiej brzmi niewyraźne, nieostre. Żołnierze kosmosu zgubili owadzi trop. Łowcy talentów przemierzają cuchnące kanały. Zatykają nosy, ale idą dalej. Wszędzie opary mocno skompresowane w DivX, mgła utkana z przepalonych pikseli. Światełko w tunelu to tylko migotliwa projekcja w YouTube — świetlisty diagram kołowy, pasek postępu załadowania strony. Należy pobrać najnowszą wersję Flash Playera, inaczej obejdziemy się smakiem. Charyzmatyczny Steve Jobs gładzi ekran podczas szamańskich orgii i przekonuje: gładzenie jest bardziej postępowe od klepania! Mikrodrgania brudu pod paznokciem mają siłę dwustu pociągnięć pędzlem. Harmonia, iluminacja, cudowność istnieją tylko w starych podręcznikach historii sztuki (w Wikipedii hasła te zostały ocenzurowane). W normalnej praktyce to podejrzane zabiegi uwsteczniające. Zalibarek

Wzorzec Sutka został zakopany pod skrzyniami w magazynach rekwizytorni - obok zakurzonej Arki Przymierza, którą zgubił dzielny Indiana i sarkofagu, w którym spoczywa Caravaggio. Pisuar Duchampa jeszcze nie dojechał: FedEx ograniczył flotę jucznych dromaderów. Nie rozpaczam z powodu dziwnych dni, broń Boże. Jestem wzorowym dzieckiem epoki schyłku i nadmiaru - przykładnie ziewam w technikolorze. Może przekieruję swoją domenę www.zalibarek.net na www.ffffound.com? 28

puzdro 5 / bez-krytyka


Galeria Puzdra: Veljko Onjin (Serbia)


Prezentujemy 9 prac artysty z Serbii: grafiki generowane cyfrowo — chłodne, wykalkulowane fetysze z wirtualnego świata — na bakier z użytkowością. Każdy realistycznie wyrenderowany artefakt jest dwuznacznie perwersyjny, a świadomość ich cyfrowego rodowodu tylko wzmaga ową dwuznaczność. Sztuka 3d jest w Polsce traktowana z nieufnością i nieśmiałością (na razie tylko Normanowi Leto udało się przebić do świadomości krytyków), a w wirtualnej rzeczywistości istnieje wielki potencjał — być może będzie to kiedyś dominująca praktyka artystyczna. Veljko Onjin urodził się w 1978 w serbskim Pančevie. W 2002 ukończył akademię sztuk pięknych w Belgradzie. Na koncie ma 2 wystawy indywidualne (Deers, Installation View), 31 zbiorowych i piękną monografię wydaną przez hiszpańskie Rojo. galeria puzdra

1.

1. Trofeum_01 / 2007 / 3d / druk cyfrowy / 30x30 cm 2. Trofeum_02 / 2007 / 3d / druk cyfrowy / 30x30 cm 3. Creeps_02 / 2009 / animacja GIF / 700x700 pikseli 4. Dmuchany gadżet / 2008 / 3d / druk cyfrowy / 40x40 cm 5. okładka: Rubber_Roulette_II_01 / 2007 / 3d / druk cyfrowy / 40x40 cm 6. str. 2: Trofeum_03 / 2007 / 3d / druk cyfrowy / 30x30 cm 7. str. 20: Creeps_03 / 2009 / animacja GIF / 700x700 pikseli 8. str. 29: Lard_Therapy_02 / 2008 / 3d / druk cyfrowy / 40x40 cm 9. str. 32: Rubber_Roulette_II_03 / 2007 / 3d / druk cyfrowy / 40x40 cm strona autorska: http://www.veljkoonjin.com

2.

3.

30


4.


Veljko Onjin

www.puzdro.pl


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.