Wszystkie barwy siatkówki

Page 1



MARCIN PRUS Wszystkie barwy siatk贸wki



MARCIN PRUS Wszystkie barwy siatk贸wki

Krak贸w 2013


Marcin Prus Wszystkie barwy siatkówki Copyright © by Marcin Prus 2013 Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2013 Redakcja i korekta Joanna Mika-Orządała, Kamil Misiek/Editor.net.pl Opracowanie typograficzne i skład Joanna Pelc Okładka Marcin Prus – marcinprus.pl Mariusz Wientzek Paweł Szczepanik – BookOne.pl Private photographs inside the book provided courtesy of Marcin Prus Front cover photograhp © fotofeeria.pl Other photographs inside the book © Getty Images / Flash Press Media All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani
 w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu
bez pisemnej zgody wydawcy. ISBN: 978-83-7924-010-4

www.wsqn.pl www.facebook.com/WydawnictwoSQN


Krew mnie zalewa, kiedy kreowany na gwiazdę Marcin Prus zachęca widzów do dopingu, a powinien patrzeć głęboko w oczy rywalom, obserwować każde ich drgnienie. Hubert Wagner



ROZGRZEWKA

Bungee bez bungee

Dawno, dawno temu, w mieście zwanym Starogard Gdański, przyszedłem na świat. Otrzymałem imię Marcin. Data moich urodzin – 16 października 1978 roku – pokrywa się z datą wybrania Karola Wojtyły na papieża, co do godziny. Rosłem zdrowo. Już jako dziecko zdawałem sobie sprawę ze swoich możliwości. Przykłady można by mnożyć, ale chyba warto przytoczyć kilka kluczowych. Przede wszystkim – kocham skakanie. W każdej postaci. Kiedy miałem około dwóch lat, rodzice, jak zwykle idąc do pracy, zostawili mnie pod opieką dziadków. Pech chciał, że oboje byli wówczas zajęci.

9


marcin prus

Włożyli mnie zatem do łóżeczka ze szczeblami i każde z nich zajęło się swoimi obowiązkami. Dziadek poszedł z torbą po mleko, kaszkę i coś tam jeszcze. W tamtych czasach niespecjalnie było co kupować, więc w założeniu powinien się z tym uwinąć w miarę szybko. Babcia tymczasem zeszła na dół z praniem. Zostałem sam i drzemałem w najlepsze. Po chwili jednak się obudziłem. Skoro dziadkowie dali mi pełną dowolność w działaniach, postanowiłem to wykorzystać. Już wtedy miałem sporo energii, więc podjąłem się zadania pozornie niemożliwego, czyli opuszczenia łóżeczka. Udało mi się rozgryźć patent wyciągania szczebelka. Ci, którzy nie odstępowali mnie na krok – zniknęli. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem, że nikogo nie ma w domu, i jak to ukochany wnuk postanowiłem odszukać swoich wspaniałych dziadków. Zdałem sobie sprawę, że trzeba poszerzyć zakres poszukiwań, zajrzałem więc do wszystkich pomieszczeń, lecz nikogo nie znalazłem. Na stole też dziadków nie było. Przecież gdyby tam byli, to z pewnością spadliby wraz z obiadem, wazonem i ściągniętym przeze mnie obrusem. Kombinowanie miałem we krwi, więc niezrażony niepowodzeniem ruszyłem na parapet. 10


rozgrzewka

Przez okno zauważyłem babcię. Darłem się wniebogłosy, ale mnie nie słyszała. Chwyciłem za klamkę i wydałem z siebie okrzyk: – BABCIAA!!! Wyobrażacie sobie jej wyraz twarzy, kiedy mnie zobaczyła? Zaczęła głośno krzyczeć: – Marcinku, zostań na górze! Marcinku, zaraz przyjdę! Marcinku, NIE!!! A Marcinek, jak to Marcinek, zawsze chodził własnymi ścieżkami. Rozejrzałem się dookoła i dostrzegłem lecące na dół kołdry, poduszki i koce. Zewsząd dobiegał pisk i lament. Zawisłem, jedną ręką trzymając się parapetu i… Tak sobie myślę, że wiele rozdziałów jeszcze przed Wami. Zróbcie sobie kawę i usiądźcie wygodnie. Okno z drugiego piętra zostało usytuowane idealnie w linii leżących poniżej betonowych schodów do piwnicy. Babcia w heroicznym geście wyciągnęła ręce przed siebie, wierząc, że mnie złapie. Mimo rozlegających się z każdej strony krzyków, stała skoncentrowana. Z sekundy na sekundę prawdopodobieństwo upadku stawało się coraz bardziej realne. Ja na pewno nie zamierzałem tego skoku odpuścić.

11


marcin prus

Na dole pojawiła się całkiem spora grupka gapiów. Skoro czekali na skok tak długo, nie mogłem ich przecież zawieść. Puściłem parapet. Nawet sobie nie wyobrażacie, jaki wtedy byłem sławny. W ciągu paru chwil stałem się najbardziej rozpoznawalnym dwulatkiem w mieście. I to w czasach, kiedy nikt nie słyszał o internecie, z telewizorem też było średnio, a za twierdzenie, że można rozmawiać przez telefon bez kabla, człowiek zostałby ukamienowany. Moja ukochana babcia Hela – matka mojego ojca – uratowała mi życie. Niewiarygodne, do jakich czynów człowiek jest w stanie się posunąć, by ratować kogoś bliskiego. Babcia, nie bacząc na konsekwencje, stała na schodach, a złapawszy mnie, uderzyła głową o betonowy mur, uszkadzając sobie w ten sposób odcinek szyjny kręgosłupa. Zdarła sobie skórę z twarzy oraz nabiła niezliczoną ilość siniaków na całym ciele. Zewsząd rozległy się jednak gromkie brawa, słychać było okrzyki radości i ulgi. Wiadomość o tym wyczynie trafiła oczywiście do moich rodziców. Pracowali wówczas w Elektronie, sta12


rozgrzewka

rogardzkiej fabryce baterii. Gdy matka poprosiła kierownika o wyjście z pracy w związku z zaistniałymi okolicznościami, ten stwierdził: – Z drugiego piętra? E, nie ma się pani po co spieszyć… Rzecz jasna nie obyło się bez strat. Miałem pęknięty kręgosłup w odcinku lędźwiowym i groził mi pełen paraliż. Dzięki pomocy moich ukochanych rodziców i całej rodziny wyszedłem z tego jednak prawie bez szwanku. Chciałbym w tym miejscu pozwolić sobie na szczere wyznanie. Składam Ci, Babciu Helu, stokrotne podziękowania. Gdyby nie Twój heroizm, nie mógłbym doświadczyć tych wszystkich wspaniałych rzeczy, które na mnie czekały. Twoja odwaga powinna zostać uhonorowana medalem, którego nigdy od nikogo nie dostałaś. Nie zapomnę tego, co dla mnie zrobiłaś. Dziękuję Ci bardzo za uratowanie mojego życia. Spoczywaj w pokoju. Pisząc te słowa, znów się poryczałem. Podobno facet nie powinien wstydzić się łez. Ja się swoich nigdy nie wstydzę, nawet teraz, w pociągu, kiedy piszę te słowa, a wokół mnie jest pełno ludzi. 13


marcin prus

Prus mówi Każdy w swoim życiu miał mniejsze i większe przeboje. Nie będę ukrywał – za złe zachowanie i brak szacunku dostawałem w dupę od rodziców, a wyrosłem na porządnego człowieka z uporządkowanym systemem wartości i zasad. Uważam, że respekt przed rodzicami to klucz do normalnych relacji.


rozgrzewka

Duch rywalizacji Nigdy nie brakowało mi zamiłowania do różnych dyscyplin. Od dzieciństwa byłem wychowywany w duchu sportu – ojciec kochał lekkoatletykę, matka była siatkarką. Do mojego stałego sportowego ekwipunku należała kula do pchania, oszczep, szachy i skakanka. Tato zainwestował także w stół do tenisa, ponadto rozkopał ogródek i ułożył deskę, czyniąc tym samym miejsce do skoków w dal. Już wtedy dostrzegał u mnie spory talent. W domu rozgrywaliśmy codziennie wielkie turnieje rodzinne, uczyliśmy się z moim bratem grać w „pingla” – nieobce były nam zagrania spod stołu, „forehandy” i „backhandy”, „podkręcone” i „świnie”. Rzecz jasna granie odbywało się w systemie każdy z każdym. Żaden z domowników nie chciał odpuścić sobie takiego wydarzenia!

15


marcin prus

Prus mówi To było piękne życie. Bez komputera, bez przemocy, bez złego nastawienia do innych. Tylko duch sportu umacniający co wieczór nasze rodzinne więzi i wypełniający każdą cząstkę nas.

Każdy chciał wygrać. Nic więc dziwnego, że czasem, gdy rodzice dostawali od nas baty, leciały jakieś bluzgi. Było to dla nas klarowne i zrozumiałe, bo przecież zdenerwowanie trzeba jakoś rozładować. Pamiętam doskonale swój występ w turnieju o mistrzostwo miasta. Byłem jedynym amatorem wśród zawodowców. Zapisany zostałem w wolnej kategorii do siedmiu lat i pokonując zawodników klubowych jako nieznany nikomu szczyl, stałem się mistrzem Starogardu Gdańskiego. Zostałem zauważony przez trenerów miejscowego Agro-Kociewia i zacząłem treningi pod okiem fachowców. Pojechałem jeszcze na mistrzostwa województwa i zostałem brązowym medalistą tego turnieju. 16


rozgrzewka

Nie był to jednak mój żywioł. Epizod z tenisem skończył się, gdy na którymś ze starogardzkich turniejów pojawił się debel Leszek Kucharski – Andrzej Grubba. Wtedy poinformowano mnie, że mogę mieć problemy ze zdrowiem. Ze względu na mój wzrost stół powoli stawał się dla mnie za niski, a przepisów nikt nie zamierzał zmieniać. Musiałbym chyba urodzić się Chińczykiem i nazywać się Mar Cin Ping Pong Prus, by coś w tym sporcie osiągnąć. Tak więc po krótkich namowach odłożyłem celuloidową piłeczkę na bok i zająłem się szachami. Kariera szachisty rysowała się optymistycznie. Miałem profesjonalny zegar oraz dwóch genialnych partnerów: tatę Mieczysława i brata Rafała. Mama niestety troszkę odstawała… Dzień w dzień studiowaliśmy układy z czterystustronicowej, dwutomowej książki ABC szachów. Boje toczyliśmy w każdej wolnej chwili. Znaliśmy wszystkie posunięcia Anatolija Karpowa i Garriego Kasparowa, a informacja o powstaniu komputera, który sam może rozgrywać partię szachów, wpędziła nas w istny obłęd. Przecież niewiarygodne wręcz było, by komputer sam potrafił myśleć i analizować posunięcia szachowych geniuszy! Nie śniło nam się, że za jakiś czas taka gra będzie dostępna w formie aplikacji na pierwszy lepszy smartfon. 17


marcin prus

Nadszedł czas próby. Rodzice zapisali nas na symultanę z Mistrzem, który miał rozgrywać siedemnaście partii jednocześnie. Alfa i Omega szachów, a po drugiej stronie planszy ja. No dobrze, nie tylko ja – było jeszcze szesnastu pozostałych graczy. Kilka ruchów otwarcia i milion kolejnych przed oczami. Jak grać, by wygrać? Przerzucałem kartki w wyobraźni, bo przecież ABC szachów studiowałem nieskończoną ilość razy. W końcu zaczęło mi świtać. Nie miał facet szans, chociaż jeszcze o tym nie wiedział. Mistrz dał się wpuścić w maliny na klasyczne zagranie ze skoczkiem, z wymianą na wieżę, by potem pójść jak zwierz na rzeź. Pokonany przez ośmiolatka! Po chwili zdał sobie sprawę, że został nabrany. Kilka ruchów i pozamiatane. Nie pozostało mu nic innego, jak położyć swojego króla na planszy. Jednak nawet to niezwykłe zwycięstwo nie przekonało mnie do szachów. Czułem się wspaniale, lecz gdzieś w głębi serca wiedziałem, że jestem stworzony do innych celów. Chciałem w życiu sportowym robić coś spektakularnego, coś, co kochają tłumy. Coś, co porwałoby mnie bez reszty. Niestety, we wczesnym dzieciństwie nic takiego nie znalazłem. 18


Niech się leje! Radość po zdobyciu pierwszego mistrzostwa Polski.

Zawisły na szyjach medale. Wspólnie po zwycięstwie nad Morzem Szczecin.


Bahrajn. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że zostanę wybrany najlepszym juniorem na świecie.

Tuż przed wręczeniem medali. W towarzystwie baśniowej sztandarowej, Radzi, Gumy, Gela, Benka, Murasa i Gruszy.


Koniec fragmentu. Zapraszamy do księgarń i na www.labotiga.pl


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.