Sługa Boży Jānis Mendriks MIC prawdziwy człowiek i kapłan - fragment

Page 1

22 XI 1943 r. Dzisiaj czuję się nieco lepiej i świeżej, bo jeździłem podwodą1 do Vāni, do sklepu. W tych okolicach nie mam znajomych, więc chyba nic mi nie grozi. Kupiłem dużo papieru, termometr i wiele innych drobiazgów. Wychodzi na to, że jeszcze chcę żyć. Po drodze do domu uzbieraliśmy dużo gałęzi, by było co robić w następne dni. 25 XI 1943 r. Dziś dzień pracy minął jak zwykle – monotonnie. Rano po modlitwie i Mszy spisałem jedno kazanie, po południu pofarbowałem siedem szprych. Wieczorem pomogłem gospodyni zetrzeć buraki na syrop. Pracą kierowałem ja, bo ona nigdy dotąd tego nie robiła. Podczas pracy wspomniała, że sąsiadki mówią, iż rodzina, która przyjmuje mnie do domu, może mieć problemy. Pocieszyłem ją, stwierdzając, że może nie będzie tak źle. Czy katolicy okażą się na tyle nierozważni, by wydać mnie Niemcom? A łotewska po  Podwoda lub podwód – tutaj: wóz z koniem. Nazwa nawiązuje do obowiązującego od średniowiecza zapisu prawa książęcego, wedle którego chłopi byli zobowiązani do świadczenia posługi komunikacyjnej na rzecz władcy i jego ludzi – początkowo obowiązek dotyczył dostarczenia koni wierzchowych, potem też wozów zaprzężonych w konie. [przyp. red.] 1

38


licja nie jest taka krwiożercza. Dla pewności dobrze byłoby mieć butelkę „ojczyzny” (tak teraz nazywają wódkę), bo za nią da się przekupić każdego policjanta i urzędnika. W niektórych przypadkach, bardzo dramatycznych, udało się ludziom wyjść cało z opresji za paczkę papierosów. Mimo to postanowiliśmy za tydzień poszukać nowego miejsca. Bóg wszystko przewidzi. 26 XI 1943 r. Gospodyni coraz bardziej boi się o mnie i o siebie, choć wydaje się, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Coraz więcej ludzi dowiaduje się o moim miejscu pobytu. Chyba brakuje mi ostrożności. Na pozór jestem całkowicie obojętny co do swojego losu. Przypominam bezmyślną maszynę pozbawioną energii i celu, chociaż w głębi duszy pojawia się czasem promień nadziei, że przyjdzie moment w moim życiu, kiedy będę mógł jawnie robić to, co kocham. Z jaką energią? Nie mogę teraz powiedzieć. Chyba wiele swojej energii i woli na razie zachowam na przyszłość. 28 XI 1943 r. Dziś w moim miejscu zamieszkania miało się odbyć nabożeństwo, dlatego musiałem zniknąć na pół 39


dnia. Mszę mogłem odprawić dopiero o godzinie piątej. Mnie zawieziono podwodą do najbliższego domu, póki jeszcze było ciemno, żeby nikt nie zauważył. Wszystko ułożyło się pomyślnie. W nowym miejscu, gdzie miałem spędzić pół dnia, przyjęli mnie bardzo dobrze. W gospodarstwie panował wzorowy porządek. Cała rodzina była w domu – trzy dziewczynki, z których dwie chodzą do szkoły podstawowej, i syn, który uczy się w drugiej klasie szkoły średniej. Najstarsza córka zajmuje się pomaganiem kobietom przy porodach. Z wyjątkiem ojca wszyscy byli małomówni. Chciałem szczerze porozmawiać, ale mi się nie udało. O godzinie dziewiątej wszyscy poszli na nabożeństwo i został tylko ojciec, bo uczestniczył później w mojej Mszy. Rodzina jest religijna, cieszy się z rozwoju Kościoła katolickiego. Jednak i ten dzień nie przyniósł niczego pocieszającego, nie ma żadnych wiadomości o zmianach i o tym, czy mogę działać jawnie. Nadal trzeba żyć w ponurej codzienności. 2 XII 1943 r. Ostatni miesiąc roku. W tym miesiącu rok wcześniej rozpocząłem życie tułacze. Ten dzień nie różni się od innych, tylko ostatniej nocy miałem wiele 40


koszmarnych, przerażających snów. Zdrowie wydaje się coraz słabsze, odczuwam w organizmie niedomagania w pracy nerek i układu nerwowego. Trzeba przyznać, że noce są męczące. Choć mam czas, by pospać dłużej, to bezsenność i inne dolegliwości nie pozwalają mi odpocząć. Rano często czuję się bardzo źle. Nie mogę teraz dużo pracować ani duchowo, ani fizycznie, bo mam problem z oświetleniem. Moja lampka naftowa jest mała i już zużyta, czasem nie może dać nawet jednej trzeciej ilości takiego światła co świeca. O jakiejkolwiek pracy zatem nie ma mowy. Dzięki Bogu w takich warunkach nie mam problemów ze wzrokiem. 3 XII 1943 r. Dziś żadnych nowin. Ucieszyłem się, gdy przeglądałem wyprawioną zwierzęcą skórę, która wyszła w miarę dobrze. Rano przyszła sąsiadka z ulotką. Kobieta ta popsuła mi plany wyjazdu do sklepu, bo trzeba było tego dnia wozić drewno. Nuda, monotonia, przygnębienie duchowe są moimi towarzyszami. Nie widzę szans na zmiany i ulgę. Mam wrażenie, że z mojej ojczyzny nic nie zostanie. Wojna się nasila i pomału zwiększa się ciężar tej wojny. 41


9 XII 1943 r. Wczoraj było święto Panny Maryi Niepokalanie Poczętej – ciepły, słoneczny dzień, choć nieco pomroziło. Ostatniej nocy przyszedł mi do głowy piękny pomysł, żeby udać się do Talsi i w leprozorium odprawić nabożeństwo, choćby w małym gronie, by dzięki temu móc pracować dla dobra ludzi. Ten dzień zrodził we mnie nowe siły i energię, bym wytrwał w mojej sytuacji. Dziś usilnie prosiłem Pannę Maryję, bym miał sposobność do wykonywania pracy publicznie. Może dzięki tej modlitewnej prośbie wpadłem na ten pomysł, bo takie krótkie modlitwy powierzałem Maryi od wczorajszego wieczoru. Pozostałe moje dni – monotonia i pustka, niewielka aktywność i noc bez snu. Jednak żywię nadzieję, że niedługo ten nastrój mi przejdzie. 16 XII 1943 r. Przedwczoraj w nocy wstałem o godzinie drugiej, by załatwić wszystko, co konieczne przed drogą, ponieważ z gospodarzami domu zdecydowaliśmy tego dnia udać się podwodą do Kuldygi, miasta odległego o czterdzieści kilometrów. Po długim okresie samotności i przebywania w zamkniętym pomieszczeniu podróż była dla mnie samą przyjemnością i ukoje42


niem. Przebyliśmy drogę szczęśliwie, tylko w Kuldydze pod domem proboszcza na zakręcie złamaliśmy dyszel, który jednak, z pomocą pewnego chłopa, udało się naprawić. Długo rozmawiałem z proboszczem o duchowej degradacji ludzi, o [panujących] układach. W wielu tematach się nie zgadzaliśmy. Proboszcz usilnie bronił obecnych czasów i uzasadniał wszelkie brutalne wydarzenia, takie jak masowe zabójstwa ludzi, nawet małych dzieci, niszczenie wszystkiego przez przesuwający się front itd. O wojnie miał dość sceptyczne zdanie – może trwać dwa, cztery, nawet pięć lat. To mnie bardzo zasmuciło. Na razie nie załatwiłem sprawy zmiany miejsca pobytu. 18 XII 1943 r. Dziś mam jubileusz. Rok temu tego dnia wydano rozkaz, by mnie zastrzelono. Kiedy uciekłem, nie myślałem nawet, że potrwa to tak długo. Nawet dzisiaj nie mam żadnej pewności co do mojej sytuacji i przyszłego losu. Tylko opieka Boża dodaje mi siły i wytrwałości. Wczoraj zacząłem pisać opowiadanie Pan Felikovs, w którym życie głównego bohatera w pewnych 43


punktach pokrywa się z moim. Według kalendarza dziś przypada najkrótszy dzień roku – jest ponury, cała przyroda jest jakaś mroczna. Zrobiło się ciepło, jeszcze nie ma śniegu i nawet drogi są suche. Ten dzień jest tak samo posępny, jak moje serce. Czuję się jak człowiek o straconej nadziei. Nie ma nikogo, kto by tę nadzieję we mnie odrodził. Dręczy mnie pragnienie, by żyć i pracować, ale mogę jedynie egzystować i bać się wszystkiego. 20 XII 1943 r. Dzień minął, nic szczególnego się nie wydarzyło, pracowałem fizycznie i duchowo. Dziś skończyłem swoje opowiadanie Pan Felikovs. Stało się jasne, ile osób wie, że tu mieszkam. Pewna kobieta powiedziała, że mogę tu spędzić święta w miarę spokojnie, ale później muszę szukać innej kwatery. 25 XII 1943 r. Boże Narodzenie. W moim „kościele” dziś przystąpiło do spowiedzi osiem osób. Wszystkich było w sumie szesnaścioro. Odprawiłem trzy Msze Święte. Dziś otrzymałem list i prezenty z Rygi. Dawno już nie było żadnych wiadomości.

44


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.