Cuda św. Urszuli Ledóchowskiej fragment

Page 1

1950–1983 Od rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego do beatyfikacji Urszuli Ledóchowskiej Pieniądze, włożone przeze mnie do tego listu, przeznaczam jako ofiarę na beatyfikację Matki Urszuli Ledóchowskiej. Jest to podziękowanie za odebraną łaskę za jej pośrednictwem, to jest wyleczenie kogoś z ciężkiego, długoletniego nałogu. Genia M.

[Kleszczyna, 20 stycznia 1950]

Gorąco pragnęłam mieć to szczęście przyczynienia się, o ile taka wola Boża, do beatyfikacji Matki Urszuli, widząc w tym chwałę Bożą. Nie wątpię, że pośrednictwo mojej kochanej siostry, która od dziecinnych lat była dla mnie aniołem dobroci, było mi i teraz pomocą. Mam bardzo chore serce i w połowie kwietnia 1950 czułam się bardzo słaba po przebytym bronchicie. W tym czasie dowiedziałam się, że w czerwcu mam być przesłuchana jako świadek w procesie beatyfikacyjnym Matki Urszuli. Miałam wielkie wątpliwości co do mego 84


przyjazdu do Krakowa – nawet butów nie mogłam włożyć na opuchnięte nogi. Jednak za radą księdza proboszcza udałam się autem do Krakowa, gdzie 23 czerwca o godzinie 16 nastąpiło uroczyste otwarcie procesu. Przez następne trzy dni byłam przesłuchiwana przed trybunałem. Wysiłek duchowy i fizyczny był wielki, ale udało mi się przejść przez wszystkie godziny badań bez kropli czy zastrzyków i spokojnie odpowiadać na pytania. Deo gratias! Potem szczęśliwie powróciłam do Lipnicy i żadnych ujemnych następstw tego wysiłku nie zauważyłam. Mogę przypisać to jedynie szczególnej łasce z góry przez pośrednictwo mojej siostry w świecie – Julii, założycielki Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego. Franciszka Ledóchowska

[Lipnica, 5 lipca 1950]

Wywiązując się z danego przyrzeczenia, donoszę siostrom o łasce, otrzymanej za przyczyną Urszuli Ledóchowskiej. Nad moją głową zgromadziło się jednocześnie kilka czarnych chmur. Miałam wiele zmartwień. Pod ciężarem krzyża, który wypadło mi dźwigać, załamałam się. Nastąpiło wyczerpanie nerwowe, tak że przez kilka tygodni stałam się wprost niezdolna do pracy. Z ciężkim sercem prosiłam Matkę Urszulę o pomoc i uproszenie dla mnie u Miłosierdzia Bożego potrzebnych łask. Dzisiaj z wdzięcznością oświadczam, że moje prośby i modlitwy zostały wysłuchane. Wszystkie sprawy do85


brze się zakończyły, nawet zło w dobro się zamieniło. Wyszłam z tej walki zwycięsko, umocniona na duszy i pełna wiary. Bez pomocy lekarskiej nastąpiły u mnie: wewnętrzne uspokojenie, zdolność do pracy i dobre samopoczucie. Karolina Kortasowa

[Bydgoszcz, 27 grudnia 1950]

Uciekałam się do wstawiennictwa Matki Urszuli w sprawie niesłychanie trudnej: o przyjęcie mojej córki Ewy na wydział medyczny w Łodzi. Ze względu na dzisiejsze warunki moje otoczenie uważało realizację tego projektu za wprost niemożliwe. Modliłam się jednak do Matki gorąco – i z największą wdzięcznością stwierdzam, że moja córka jest studentką medycyny w Łodzi. H. J.

[Łódź, 1950]

Odpisuję zaraz, żeby Matce na czas dać znać o uzyskanej łasce przez przyczynę naszej świętej Matki Urszuli. Otóż w nocy z 15 na 16 stycznia 1951 roku nagle memu mężowi zrobiło się niedobrze. Połączone to było z utratą władzy w prawej ręce i nodze. Sądząc, że jest to chwilowe zdrętwienie, rozcierałam rękę i nogę odpowiednimi lekami i czekałam rana, żeby zatelefonować do znajomego lekarza, mieszkającego w sąsiednim miasteczku. Przyjechał natychmiast autem, chciał chorego podnieść, niestety – noga była bezwładna, chory upadł. 86


Lekarz po badaniu skonstatował, że to paraliż prawej strony, na co żadnych lekarstw przepisać nie może oprócz leżenia i absolutnego spokoju. Zaraz po odejściu lekarza, a właściwie natychmiast po tym nieszczęściu zaczęłam nowennę nieustającą do Matki Urszuli: trzy Ojcze nasz, trzy Zdrowaś, Maryjo i westchnienie: „Matuchno najukochańsza, wróć zdrowie Józinkowi!”. Tego samego dnia wieczorem chory poprosił o ołówek i zaczął pisać list do syna. Nie było to jeszcze bardzo, bardzo zrozumiałe, ale czytelne. A kiedy przyjechał drugi lekarz powiatowy, nie chciał wierzyć, że to dopiero tydzień od ataku. Zastrzegł znowu, że może się polepszyć dopiero po trzech miesiącach, a przez pół roku chory musi pozostawać w łóżku bez ruchu. Tymczasem mężowi z każdym dniem przybywało sił, a po trzech tygodniach chciał wstać i żyć normalnie. Interesował się wszystkim, co działo się w domu i w świecie. Widząc moją niezachwianą wiarę w pomoc Matki Urszuli, modlił się i on do Matuchny o uzdrowienie. Po sześciu tygodniach wstał, a dziś – po upływie trzech miesięcy – nie tylko odbywa pociągiem całodzienną podróż na Słowację, ale lekarze wręcz twierdzą, że duchowo i fizycznie jest tak dobrze jak za najlepszych lat. Żadnych trudności w chodzeniu czy pisaniu nie odczuwa. Kiedy znajomemu lekarzowi, dobremu katolikowi, mówiłam o tym, stwierdził, że jest to zupełnie cudowne wyzdrowienie, że w podobnych przypadkach i po paru latach widać u chorych jeszcze ślady tej ciężkiej choroby. Prawie nigdy nie przebiega ona jak u męża – bez następstw. 87


Poza tym uzyskałam jeszcze kilka łask od Matki Urszuli, a zawsze zaraz po zaczęciu nowenny. Wieść o tym rozszerzam wszędzie, gdzie czuję, że ludzie wierzą, i tam, gdzie wiara nie jest tak gorąca. [Topolčany (Słowacja), 23 kwietnia 1951]

D. Sédivy

Wierzę mocno i dziękuję publicznie Trójcy Przenajświętszej, Niepokalanej Dziewicy Maryi i Matce Urszuli Ledóchowskiej za jej wstawiennictwo za nami i za wszystkie łaski nadzwyczajne, które nam uprosiła, a szczególnie dla mojego syna. Będąc dzieckiem, upadł nieszczęśliwie, zranił kolano, a noga – mimo siedmioletniego leczenia – pozostała sztywna. Teraz, mając 31 lat, stale odczuwał dolegliwości w kolanie. Dlatego w imię Boże poddał się ciężkiej operacji kolana. Wynik był nadzwyczajny, ponieważ po upływie dwóch miesięcy od operacji kolano się zupełnie zagoiło. Uważam, że stało się to za przyczyną Matki Urszuli i życzę sobie, aby to przyczyniło się do jej beatyfikacji. Także moja siostra zachorowała ciężko na wątrobę i przez pięć tygodni nie opuszczała łóżka. Żołądek nic nie przyjmował. Dlatego modliłam się codziennie do Matki Urszuli i to poskutkowało, bo chora już chodzi, a żołądek normalnie pracuje. Z wdzięcznością dziękuję Urszuli Ledóchowskiej za jej wstawiennictwo oraz proszę o dalszą opiekę. J. Dzierżawowa

[Karwina, 18 maja 1952]

88


Czuję się w głębokim obowiązku przesłać na ręce Sióstr Urszulanek SJK podziękowanie Matce Urszuli Ledóchowskiej za cudowne uzdrowienie mego wnuczka, Andrzeja M., wiosną 1951 roku. Na skutek skomplikowanych warunków rodzinnych Andrzej od jesieni 1950 przebywał w Kolegium w Pniewach. W połowie marca 1951 chłopiec ciężko zachorował. Doktor Sawczyn stwierdził zapalenie płuc z przerzutami na opony mózgowe. Wystąpiła sztywność karku, chory był nieprzytomny. Siostry modliły się gorąco o uzdrowienie do Matki Ledóchowskiej, a i ja, gdy umieszczałam Andrzeja w Pniewach, oddałam go pod specjalną opiekę Matki Urszuli, do której mam gorące nabożeństwo. Codziennie odmawiam modlitwę do Matki. Wówczas również modliłam się gorąco za jej wstawiennictwem do Boga o uzdrowienie Jędrusia. I rzeczywiście, nasza modlitwa została wysłuchana. 19 marca nastąpiło przesilenie, chory zaczął wracać do zdrowia i żadnych następstw choroby nie ma. Ukończył doskonale szkołę podstawową. Doktor Sawczyn o przebiegu choroby poinformował dokładnie mego szwagra, a stryjecznego dziadka Andrzeja, profesora neurologii na uniwersytecie w Zurychu (Szwajcaria), który napisał: „Uważam wyzdrowienie Jędrusia za cud Opatrzności, której chyba Jędruś okaże w przyszłości wdzięczność”. Dzisiaj, gdy chłopiec ze względu na wiek i ukończenie szkoły w Pniewach musi opuścić zakład sióstr, oddaję go nadal pod opiekę Matce Urszuli Ledóchowskiej, 89


z głębi serca dziękując jednocześnie za wszystko, co dla niego zrobiła.

dr Anna Minkowska

[Słupsk, 20 sierpnia 1953]

Przez cały rok modliłam się z czternastoletnim synem o pomoc w nauce. Syn nie był nigdy zbyt pilny. Prosiłam gorąco Matkę Urszulę Ledóchowską, aby wstawiła się w naszej intencji u Serca Jezusa Konającego o chęć i pilność w nauce dla syna. Już wkrótce zostałam wysłuchana. Na pierwszej wywiadówce w zawodowej szkole syn miał dobre stopnie, na drugiej wywiadówce został wyczytany i przedstawiony rodzicom i kierownictwu szkoły jako dobry uczeń, na zakończenie trzeciego okresu wychowawca tak samo go wyróżnił. Na koniec roku syn dostał dobrą promocję do klasy drugiej, a z praktyki w warsztacie – jako nagrodę – książkę i długopis. Jest to już moja druga wysłuchana prośba. N. N.

Syn mojej dobrej znajomej, Andrzej B., student w Toruniu, w listopadzie 1951 zapadł ciężko na płuca – zdecydowana gruźlica. Wobec młodego wieku chłopca niebezpieczeństwo było groźne. Zaznajomiłam jego matkę z życiorysem Matki Urszuli Ledóchowskiej, a ona modliła się gorąco, prosząc Matkę o wstawiennic90


two. Poprawa zdrowia nastąpiła szybko, młodzieniec jest prawie zdrów. Joanna Rutkowska

[Sopot, 23 czerwca 1952]

Z radością piszę do was kilka słów. Modliłam się do Matki Urszuli Ledóchowskiej o zdrowie dla córki i za jej wstawiennictwem córka powróciła do zdrowia, a tak strasznie cierpiała na nogi, ręce i serce. Żaden lekarz jej nie wyleczył. Błagam teraz Pana Boga, aby Matka Urszula jak najprędzej była wyniesiona na ołtarze i policzona do grona świętych. Otylia Wawryniuk

[Sarnaki, 9 stycznia 1953]

Przed Gwiazdką bardzo chorowałam na zapalenie ucha. Pomimo stosowania penicyliny choroba nie ustępowała. Przyłożyłam wtedy kawałek listu Matki Urszuli na ucho pod opatrunek i modliłam się, prosząc o pomoc. Obiecałam też złożyć na koszta beatyfikacji ofiarę, którą dziś przekazem wysyłam. Choroba ustąpiła. Donoszę o tym z serdeczną wdzięcznością. Janina Adamska

[Damasławek, 29 kwietnia 1953]

91


Tą drogą składam podziękowanie matce Urszuli Ledóchowskiej za wysłuchanie prośby i pomoc mojej córce w zdaniu matury.

Maria Kaczmarek

[Poznań, 29 listopada 1953]

Pragnę opowiedzieć o nowym dowodzie cudownej opieki Matki Urszuli. Córka moja – po przejściu biczowania w więzieniu hitlerowskim, a potem na skutek pracy w fabryce broni w Niemczech – jest prawie kaleką, gdyż jedną nogę ma stale spuchniętą. Klimat Wrocławia jej nie służył – co roku przez kilka tygodni leżała w szpitalu. Przeniosła się więc do Warszawy. Pracę dostała od razu, ale o mieszkaniu mowy nie było. Przez lato mieszkała po trzy tygodnie u coraz to innych znajomych, którzy wyjeżdżali na wczasy i zostawiali puste mieszkania. Kiedy się to skończyło, a wszyscy razem nie mieliśmy trzydziestu tysięcy na kupienie mieszkania, wpadła w tak silną depresję, że i mnie ogarnęła rozpacz, i strach o nią, kiedy czytałam jej listy. Zaczęłam gorąco prosić Matkę Urszulę, by wstawiła się do Matki Bożej Loretańskiej o jakikolwiek dach nad głową dla niej. Poszłam trzy razy do Komunii świętej, ofiarując je Matce Urszuli, a ona – jak zwykle – pomogła. Dziś właśnie otrzymałam list od córki, że cudownym sposobem znalazła mieszkanie... Natalia Horodyska

[Namysłów, 19 września 1955]

92


Dnia 11 grudnia 1955 Wojtuś S., uczeń szóstej klasy, dostał silnego ataku wyrostka robaczkowego. Pogotowie zabrało go do szpitala na ul. Szterlinga i o godzinie 22.00 tegoż dnia miał operację. Po otworzeniu jamy brzusznej okazało się, że ropa się rozlała. Leczono go troskliwie i chłopiec czuł się coraz lepiej. Nagle 22 grudnia gorączka podskoczyła do 41°C. Zakłopotani lekarze powiedzieli więc matce, że muszą go drugi raz operować, bo temperatura powstała na wskutek ponownego zebrania się ropy w jamie brzusznej. Matka, bardzo zmartwiona, powiedziała nam o tym w pokoju nauczycielskim (jest nauczycielką w tej samej szkole, w której pracuję). Powiedziałam jej wtedy: „Niech pani ufa Sercu Jezusowemu, Ono wszystko potrafi na dobre odmienić. Ja również będę się o jego uzdrowienie gorąco modliła”. Wróciwszy do domu, zaczęłam odmawiać nowennę do Najświętszego Serca Jezusowego za przyczyną Matki Urszuli, prosząc o uzdrowienie jedynaka znajomej. Lekarze zmienili decyzję co do ponownej operacji i zastosowali zabieg ściągania ropy z jamy brzusznej. Wojtuś bardzo cierpiał, ale zabieg okazał się skuteczny. Kiedy po feriach świątecznych powróciłam do szkoły, ujrzałam Wojtusia już w ławie szkolnej, bardzo wymizerowanego, ale czującego się dobrze. Myśl podziękowania za tę łaskę nie daje mi spokoju, dlatego dziś, w rocznicę śmierci Matki Urszuli, czynię to z wielką wdzięcznością. Często zwracam się z ufnością do Matki Urszuli, prosząc ją o wstawiennictwo 93


w różnych sprawach. Ona zawsze mi przychodzi z pomocą.

s. Immaculata Graczykowska

[Łódź, 29 maja 1956]

Opowiadając kiedyś znajomej pani o Matce Urszuli, dałam jej obrazek Matki i zachęcałam, by się do niej modliła. Pani ta pracowała w instytucji państwowej. Pewnego razu otrzymała sumę 16 tysięcy złotych na konieczne inwestycje. Potrzebując gwałtownie gotówki na zapłatę remontu własnego domu, pożyczyła sobie te pieniądze – naturalnie z myślą jak najszybszego zwrotu. Jest to bowiem osoba bezwzględnie uczciwa, choć młoda i trochę lekkomyślna. Tymczasem nazajutrz rano zjawiła się w tejże instytucji komisja dla sprawdzenia stanu kasy. Gdy pani ta dowiedziała się o przybyciu komisji, przerażona w najwyższym stopniu zawołała: „Matko Ledóchowska, ratuj mnie!”. Jak sama stwierdziła, wymówiła te słowa z wielką wiarą. Uznaje, że wyraźnie doznała cudu. Bo oto przewodnicząca komisji zatrzymała się na korytarzu przed wiszącym rozkładem jazdy pociągów, rozłożyła ręce i powiedziała: „Ach, mam bardzo pilną sprawę do załatwienia w terenie. Za dziesięć minut odchodzi pociąg, muszę zaraz jechać”. Towarzyszący jej panowie stwierdzili, że i oni mają sprawy w mieście. Wszyscy troje wsiedli więc do auta i pojechali. Świadkiem tego zdarzenia była woźna, która po wyjeździe gości weszła do pokoju i zastała moją znajomą 94


na kolanach. Podniosła ją i powiedziała, że komisja nagle wyjechała. Pani ta postarała się jeszcze tego dnia o potrzebną sumę i włożyła ją do kasy. Następnego dnia komisja w tym samym składzie przyjechała do instytucji i zastała wszystko w porządku. Obie panie widzą w powyższym wydarzeniu prawdziwy cud, zdziałany na interwencję Matki Urszuli. Noszą przy sobie stale jej fotografię, wzywają jej pomocy w trudnościach i zachęcają innych do modlitwy za przyczyną Matki Urszuli Ledóchowskiej. s. Annuncjata Januszkiewicz

[Łęczyca, 1962]

Pisząc ten list, spełniam postanowienie, powzięte podczas choroby mojej siostry. Kiedy lekarze uznali jej żółtaczkę za beznadziejne stadium raka, jedna ze znajomych poleciła mi modlitwę do śp. Matki Urszuli Ledóchowskiej. Postanowiłam wówczas, że wyzdrowienie uważać będę za cudowną pomoc ze strony śp. Matki Urszuli i zawiadomię o tym Zgromadzenie. Po pewnym czasie stan chorej, ku zdumieniu otoczenia, znacznie się poprawił. Niech list mój będzie jeszcze jednym świadectwem pomocy, udzielonej nam przez świetlanego ducha Matki Urszuli. Anna Gutsche [Krotoszyn, 2 lipca 1963]

95


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.