Pustka: Ewolucja

Page 1


Peter F. Hamilton

Pustka: Ewolucja Część trzecia trylogii „Pustka”

Przełożyli Grażyna Grygiel i Piotr Staniewski

Wydawnictwo MAG Warszawa 2018


Tytuł oryginału: The Evolutionary Void Copyright © 2010 by Peter F. Hamilton Copyright for the Polish translation © 2018 by Wydawnictwo MAG Redakcja: Urszula Okrzeja Korekta: Magdalena Górnicka Ilustracja na okładce: Tomasz Maroński Opracowanie graficzne okładki: Piotr Chyliński Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń ISBN 978-83-66065-10-9 Wydanie I Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04‑082 Warszawa tel./fax 228134743 www.mag.com.pl Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Jacek Olesiejuk spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. tel. 227213000 www.olesiejuk.pl Druk i oprawa: Opolgraf S.A.


1

Statek nie miał imienia; nie miał numeru seryjnego ani nawet logo. Zbudowano tylko jeden taki egzemplarz. Nigdy drugi nie będzie potrzebny, więc żadnych oznaczeń mu nie nadano. Po prostu – „statek”. Mknął przez podstrukturę czasoprzestrzeni z prędkością pięćdziesięciu dziewięciu lat świetlnych na godzinę. Żaden pojazd zbudowany przez człowieka nie podróżował tak szybko. Przy tej fantastycznej prędkości nawigacja odbywała się za pomocą interpretacji podobieństwa szczeliny kwantowej, która określała względne położenia masy w zewnętrznym rzeczywistym wszechświecie. Ten sposób nawigacji zmniejszał konieczność użycia prostego hiperradaru i czujników – urządzeń możliwych do wykrycia. Nadzwyczaj wyrafinowany ultranapęd „statku” mógłby osiągnąć jeszcze większą prędkość, ale znaczną część fenomenalnej energii wykorzystywano do tłumienia fluktuacji. Dzięki temu w polach kwantowych nie pojawiały się charakterystyczne deformacje, mogące zdradzić pozycję „statku” innym okrętom, które chciałyby go namierzyć. Imponująca zdolność maskowania się, a przy tym ten ogrom: jajo długości sześciuset metrów i średnicy dwustu metrów w centrum. Faktyczna przewaga polegała jednak na uzbrojeniu: na pokładzie znajdowały się bronie zdolne zlikwidować pół tuzina okrętów Wspólnoty klasy Capital, i to w zasadzie bez wychodzenia z trybu oczekiwania. Tylko raz je sprawdzono. By uniknąć 7


wykrycia, „statek” odleciał na dziesięć tysięcy lat świetlnych od Wielkiej Wspólnoty i dopiero tam je przetestował. W międzygwiezdnej pustce rozeszły się kolorowe mgławice. Przez następne milenia prymitywne obce cywilizacje z tego rejonu Galaktyki będą im oddawać cześć jako bogom. Neskia siedziała w czystej, półkolistej kabinie „statku”, mając w egzowizji spokojnie tańczące trajektorie lotu. Przeszedł ją dreszcz trwożnej emocji, gdy wspominała widok gwiazd rozrywanych na strzępy. Co innego pracować dla Frakcji Progresywistów, zarządzać tajną stacją wytwórczą, wysyłać statki i sprzęt do rozmaitych agentów i przedstawicieli. To łatwe: bezduszna maszyneria, której precyzja napawała Neskię dumą. Co innego widok broni w akcji. Neskia poczuła niepokój, jakiego nie zaznała od ponad dwóch wieków, odkąd stała się Elewatem i rozpoczęła migrację do centrum. Nie negowała swej wiary w Progresywistów, ale świadomość istnienia tak potężnych broni oddziaływała mocno na pierwotnym poziomie, który nigdy nie został w pełni wyparty z jej ludzkiej psychiki. Trwogą przejmowała ją moc, którą władała jedynie ona. Inne elementy jej zwierzęcej przeszłości zostały spokojnie i skutecznie wymazane. Najpierw dzięki biononice i uznaniu filozofii kulturowej Elewatów, czego kulminacją było przyjęcie doktryny Frakcji Progresywistów. Potem dla pokreślenia przywiązania do nowej wiary subtelnie odrzuciła swoją dotychczasową formę cielesną. Obecnie skóra Neskii połyskiwała metaliczną szarością, komórki naskórka przepojono najnowszą półorganiczną tkanką, która wpasowała się z idealną symbiozą. Twarz – kiedyś wzbudzała zachwyt mężczyzn – przybrała teraz bardziej efektywny, płaski profil, a biononicznie zmodyfikowane, duże, okrągłe oczy widziały w wielu szerokich spektrach. Dzięki wydłużonej i bardziej giętkiej szyi głowa zyskała znacznie większą manewrowalność. Obciągnięte połyskliwą skórą mięśnie wzmocniono i Neskia potrafiła biec jak ścigający ofiarę lampart, i to jeszcze zanim zadziałały u niej modyfikacje biononiczne. Największą ewolucję przeszedł jednak jej umysł. Zrezygnowała z bioneuronalnego profilowania; nie potrzebowała g­ enetycznego 8


wzmocnienia wiary. Cześć i uwielbienie – byłoby to dla jej procesów myślowych określenie zbyt uproszczone – ale bez wątpienia była oddana sprawie. Całkowicie się poświęciła Progresywistom, zaangażowana na pełnym poziomie emocjonalnym. Dawne ludzkie troski i imperatywy biologiczne już jej nie obchodziły, cały intelekt poświęciła frakcji i jej celom. Przez ostatnie pięćdziesiąt lat tylko ich projekty i plany były dla niej źródłem satysfakcji i cierpienia. Całkowicie z nimi zintegrowana, stała się uosobieniem wartości Progresywistów. Dlatego liderka frakcji, Ilanthe, właśnie ją wybrała na dowódcę „statku” podczas tej misji. I właśnie to, jedynie to, dawało jej satysfakcję. „Statek” zwalniał, osiągając współrzędne, które Neskia wcześniej wprowadziła do smartkoru. Prędkość słabła, aż „statek” zastygł bezwładnie w transwymiarowej stazie, a displej nawigacyjny Neskii pokazywał Układ Słoneczny oddalony o dwadzieścia trzy lata świetlne. Dogodna odległość. Znajdowali się poza rozległą siecią czujników otaczającą macierzysty świat ludzkości, lecz „statek” mógł tam dotrzeć w niecałe trzydzieści minut. Neskia kazała smartkorowi wykonać pasywne skanowanie. Wykrył pył międzygwiezdny i dziwną lodową kometę. W promieniu trzech lat świetlnych żadnej innej masy nie stwierdził. Na pewno nie było żadnych statków. Aliści skanowanie wykazało małą, charakterystyczną anomalię; na jej widok Neskia uśmiechnęła się z satysfakcją. W otoczeniu „statku” ultranapędy trzymały się w transwymiarowej stazie, niewykrywalne. Zdradzał je tylko ten jeden specyficzny sygnał. Należało wiedzieć, czego się szuka, żeby go wykryć. Ale kto by tu czegokolwiek szukał? A już na pewno nie ultranapędów. „Statek” potwierdził, że jest tu osiem tysięcy maszyn na stanowisku, czekających na instrukcje. Neskia nawiązała połączenie i uruchomiła procedurę sprawdzania. Rój był gotowy. Spokojnie czekała na kolejną rozmowę z Ilanthe. *** Zebranie Rady EgzoProtektoratu zakończyło się i Kazimir zamknął połączenie z perceptualną salą konferencyjną. Był sam 9


w swoim biurze na szczycie Pentagonu II. Nie miał dokąd pójść. Trzeba uruchomić flotę odstraszającą, teraz nie ma żadnych wątpliwości. Tylko tak można pokonać nadciągającą armadę Imperium Ocisenów bez nieakceptowalnej liczby ofiar po obu stronach. A gdyby wyciekła informacja, że Ocisenów wspierają statki alf... A na pewno wycieknie. Ilanthe się tym zajmie. Nie ma wyboru. Podszedł do panoramicznego okna, po raz ostatni poprawiając niesforny kołnierz z szamerunkiem. Spojrzał w dół na bujny park Atolu Babuyan, oświetlonego łagodnym blaskiem emitowanym przez kryształową kopułę w górze. Przez sztuczny brzask widział jednak rozmyty półksiężyc Icalanise. Podczas swej kadencji obserwował ten widok mnóstwo razy. Traktował go jako coś oczywistego. Teraz się zastanawiał, czy jeszcze kiedyś to zobaczy. U prawdziwego wojskowego nie była to myśl niezwykła – co więcej, jej rodowód mógł napawać dumą. Jego u‑adiunkt otworzył połączenie z Paulą. – Rozmieszczamy flotę odstraszającą przeciw Ocisenom – powiedział. – O, rety! Wnioskuję, że ostatnia misja uwięzienia się nie powiodła. – Nie powiodła się. Statek alf wybuchł, gdy wycofywaliśmy go z hiperprzestrzeni. – A niech to! Samobójstwo nie leży w naturze psychologicznej alf. – Oboje to wiemy. ZAN:Władze też oczywiście to wiedzą, ale jak zawsze potrzeba niezbitego dowodu, a nie poszlak – stwierdził. – Lecisz z flotą? Kazimir mimowolnie się uśmiechnął. Gdybyś tylko wiedziała. – Tak, lecę. – Powodzenia. Spróbuj zwrócić się przeciwko niej. Będą tam prowadzić obserwacje; jest szansa, że uda ci się ich wcześniej wykryć? – Na pewno spróbujemy. – Zerknął na stacje przemysłowe krążące wokół „Wysokiego Anioła”: na tle nieboskłonu tworzyły wąski, połyskujący, srebrny pierścień. – Słyszałem o Ellezelinie. 10


– Właśnie. Digby nie miał wyboru. ZAN wysyła zespół kryminalistyczny. Jeśli uda im się odkryć, co przewoził Chatfield, może zdołamy doprowadzić Progresywistów przed sąd, zanim dotrzesz do Ocisenów. – Wątpię. Ale mam dla ciebie nowiny. – Tak? – „Lindau” opuścił układ planety Hanko. – Dokąd leci? – To najciekawsze. O ile się zorientowałem, leci do Szpikulca. – Do Szpikulca? Jesteś pewien? – Ekstrapolacja na podstawie ich obecnej trajektorii. Nie zmienia się od siedmiu godzin. – Ale to... nie. – A dlaczego nie? – Kazimir był rozbawiony reakcją śledczej. – Po prostu nie wierzę, że Ozzie znów będzie wtrącać się do spraw Wspólnoty. Nie w taki sposób. A już na pewno by nie zatrudnił kogoś takiego jak Aaron. – Dobra, przyznaję ci rację. Ale w Szpikulcu są również inni ludzie. – Są. Mógłbyś kogoś wymienić? Kazimir się poddał. – Więc co Ozzie ma wspólnego z całą sprawą? – Nie mam pojęcia. – „Lindau” nie leci z szybkością, do jakiej jest zdolny. Prawdopodobnie został uszkodzony na Hanko. Do Szpikulca bez trudu zdołasz dotrzeć przed nim, a nawet go przechwycić. – Kuszące, ale nie zamierzam ryzykować. Już i tak straciłam za dużo czasu na swoją osobistą obsesję. W tym momencie nie mogę znów ryzykować i szukać wiatru w polu. – Jasne. Przez kilka dni będę zajęty. W razie pilnej konieczności możesz się ze mną skontaktować. – Dziękuję. Teraz mój priorytet to zabezpieczenie Drugiej Śniącej. – Powodzenia. – Tobie też tego życzę, Kazimirze. Szczęśliwej drogi. – Dziękuję. 11


Zamknął połączenie z Paulą i jeszcze przez chwilę stał przy oknie. Potem aktywował funkcję interfejsu swojego pola biononicznego, które dopasowało się do T‑sfery floty. Teleportował się do terminalu wormholowego, orbitującego poza gigantycznym statkiem‑arką obcych, i przez wormhol wyłonił się w terminalu Kerensk. Kolejny skok teleportacyjny i wynurzył się wewnątrz Wyspy Heweliusza – jednej z ziemskich stacji T‑sfer, unoszącej się siedemdziesiąt kilometrów nad Południowym Pacyfikiem. – Gotowe – zameldował ZAN:Władzom. ZAN otworzył tajny wormhol do Proximy Centauri, oddalonej o 4,3 lat świetlnych, i Kazimir przeszedł przez niego. Układ Alfa Centauri okazał się wielkim rozczarowaniem, gdy w 2053 roku Ozzie i Nigel otworzyli tam swój pierwszy worm­hol dalekiego zasięgu. Ponieważ dzięki standardowym astronomicznym procedurom wykryto już tam podwójną gwiazdę typu widmowego G i K oraz planety, wszyscy mieli nadzieję na znalezienie tam światów odpowiednich dla ludzi. Nic takiego nie odkryto. Ale ponieważ Ozzie i Nigel skutecznie dowiedli, że między odleg­łymi gwiazdami można stworzyć wormhol, udało im się zdobyć dodatkowe fundusze dla swojej firmy, która szybko przekształciła się w Sieć Transportu Tunelowego (STT), oraz założyć Wspólnotę. Nikt nigdy nie powrócił do Alfa Centauri i nikt nigdy nie był w układzie Proxima Centauri, która ze swoją małą gwiazdą typu widmowego M nie mogła mieć planety odpowiedniej dla ludzi. Właśnie dlatego stanowiła doskonałą lokalizację – ZAN zbudował tam „flotę odstraszającą” i tam też miała ona swoją bazę. Kazimir zmaterializował się pośrodku prostej, przezroczystej kopuły, która u podstawy miała dwa kilometry średnicy. Stanowiła mały pęcherz na powierzchni jałowej, pozbawionej powietrza planety, okrążającej drobnego czerwonego karła w odległości pięćdziesięciu milionów kilometrów. Ciążenie wynosiło jakieś dwie trzecie standardowego. Okoliczne niskie wzgórza strzępiły linię horyzontu, szarobrązowy regolit przybierał ponurą rdzawą barwę w niewydajnym promieniowaniu Proximy. 12


Stopy Kazimira stały na czymś, co wyglądało jak matowy szary metal, ale gdy próbował skoncentrować wzrok na jednolitej powierzchni, ta się skręciła, jakby coś oddzielało podeszwy butów od fizycznej struktury. Jego biononiczna funkcja skanowania pola wykazała, że wokół niego ożywiają się potężne siły, wznoszące się z dziwnej podłogi. – Jesteś gotowy? – spytały ZAN:Władze. Kazimir zacisnął zęby. – Zaczynaj. Zapewniał Gore’a i Paulę, że flota odstraszająca to nie blef. Stanowiła szczyt technicznych osiągnięć ZAN i mogła przynajmniej dorównać okrętom raielów‑wojowników. Musiał jednak przyznać, że nazwanie jej flotą to była lekka przesada. Nieunikniony problem polegał na tym, komu ufać, gdy ma się taką siłę rażenia. Im większa załoga, tym większe prawdopodobieństwo złego wykorzystania albo przecieku informacji do którejś frakcji. Paradoksalnie sama technika dostarczała rozwiązania. Potrzebowała tylko jednej sterującej świadomości. ZAN odmówił przejęcia dowództwa z powodów etycznych, odrzucając koncepcję odgrywania roli absolutnej omnipotencji. Dlatego zadanie zawsze spadało na naczelnego admirała. Siły roiły się wokół Kazimira, wzbierały w bazie jak fala przypływu, odczytywały go na poziomie kwantowym, a potem przekształcały pamięć. Admirał przechodził transformację: czysto fizyczna struktura przemieściła się do równoważnej z nią funkcji energii zawartej w pojedynczym punkcie, który wtargnął do czasoprzestrzeni. Jego „objętość” – sygnatura energii, którą się stał – była zwinięta w głębi pól kwantowych, przy czym została wykorzystana podobna zasada konstrukcyjna jak w przypadku ZAN. Zawierała jego umysł i wspomnienia wraz z pewnymi podstawowymi zdolnościami motorycznymi i zmysłowymi, lecz w odróżnieniu od ZAN nie był to punkt o stałej lokalizacji. Kazimir wykorzystał swoje nowe wejścia sensoryczne, by zbadać siatkę wewnątrzprzestrzenną w swoim bezpośrednim otoczeniu; przeglądał czekający układ przetransformowanych funkcji zgromadzonych wewnątrz skomplikowanych mechanizmów 13


egzotycznej materii kopuły. Wybierał te, które mogły się przydać w misji, i wcielał je do własnej sygnatury – podobnie w dawnych czasach postępowali rycerze, gdy przechodzili przez zbrojownię i brali z półek broń i tarcze. W końcu do swojej pierwotnej sygnatury wcielił osiemset siedemnaście funkcji. Funkcja dwudziesta siódma była zdolnością podróży ponadświetlnych i umożliwiała Kazimirowi przesunięcia całej sygnatury energii przez hiperprzestrzeń. Nie zachował żadnej masy, prędkość jaką mógł osiągnąć, była kilka rzędów większa od ultarnapędu. Kazimir wystrzelił się z bezludnej planety w kierunku Floty Ocisenów i pędził z prędkością stu lat świetlnych na godzinę. Potem przyśpieszył. *** Statek międzygwiezdny był gotów do wejścia w atmosferę planety. Dostawca uśmiechnął się do stewarda, który szedł przez kabinę i zbierał od pasażerów niedopite drinki. Powinien to robić bot albo wbudowany zsyp śmieciowy, ale towarzystwa lotnicze zawsze zatrudniały załogę ludzką, gdyż większość pasażerów (przynajmniej nie‑Elewatów) lubiła odrobinę kontaktu osobistego podczas podróży. Ponadto załoga ludzka przydawała nieco wyrafinowania i elegancji wieków minionych. Uzyskał dostęp do czujników, gdy wokół statku gęstniała atmosfera. Na drugim co do wielkości południowym kontynencie planety Fanallisto padał deszcz. Potężne, spiżowe chmury przetaczały się nad ląd napędzane wiatrem, który nad pustymi przestrzeniami Oceanu Antarktycznego nabierał straszliwej prędkości. Deszcz był tak potężny, że miasta aktywowały pola siłowe kopuł pogodowych. Do rozrastających się stref rolniczych słano ostrzeżenia o powodziach. Fanallisto rozwijała się od ponad stu lat. Całkiem przyjemna planeta, niczym się niewyróżniająca na firmamencie Światów Zewnętrznych. Dziesiątki milionów ludzi żyły w nudnawych strefach zurbanizowanych. Każda miała świątynię Żywego Snu 14


i pokaźny zastęp wyznawców. Perspektywa Pielgrzymki wywoływała napięcia i spory, a sytuację pogarszały ostatnie wydarzenia na Viotii. Każdy dzień kryzysu przynosił nowe akty przemocy wobec świątyń. Nic szczególnego. Podobnych konfliktów było mnóstwo w Wielkiej Wspólnocie. Na Fanallisto jednak przemoc spotkała się kilka razy z odwetem ludzi o wzbogaconych biononikach. Frakcja Konserwatystów bardzo chciała odkryć, co takiego szczególnego ma w sobie Fanallisto, że aż potrzebne są wsparcie i ochrona prawdopodobnych agentów Progresywistów. Dostawca się tym nie przejmował, o czym wyraźnie powiedział frakcji. Na Fanallisto przebywał jednak obecnie agent Frakcji Konserwatywnej, a standardowe procedury operacji w terenie wymagały zapewnienia niezależnego wsparcia ewakuacji. Dlatego właśnie Dostawca nie pojechał prosto do Londynu z kosmoportu Purlap, lecz poleciał na Trangor, a potem najbliższym statkiem na Fanallisto. Przynajmniej nie brał aktywnego udziału w operacji. Drugi agent nawet się nie dowiedział o przybyciu Dostawcy. Statek komercyjny przebił się przez mokrą atmosferę i lądował w kosmoporcie Rapall. Wszyscy pasażerowie wysiedli. W budynku terminalu Dostawca odebrał bagaż; dwie średnie walizki sunęły za nim na regrawie i zaparkowały się w bagażniku taksówki. Zamówił taksówkę i do komercyjnej dzielnicy miasta odbył krótki lot w małej kapsule regrawowej, która przemknęła pod polem siłowym kopuły. Stamtąd pomaszerował na inne lądowisko taksówek i – używając innej tożsamości – poleciał do hotelu Foxglove we wschodniej części miasta. Na dziesięć dni zarezerwował pokój 225, wykorzystując certyfikat trzeciej tożsamości i płacąc niewykrywalną monetą. Cztery minuty zajęło mu włamanie się do węzła cybersferycznego pokoju i zainstalowanie rozmaitych procedur, dzięki którym pokój wyglądał na zamieszkany. Miła, profesjonalna robótka, ocenił. Mała jednostka kuchenna będzie wytwarzała posiłki, które bot‑pokojówka, podczas codziennego porannego sprzątania, wyrzuci do toalety. Od czasu do czasu włączą się prysznic sporowy 15


oraz inne urządzenia; klimatyzatory zmienią temperaturę, węzeł przekaże do unisfery kilka rozmów. Zużycie energii będzie się zmieniało. Wstawił obie walizki do jedynej szafy, żeby pokój wyglądał porządniej, i aktywował ich mechanizmy obronne. Nie chciał wiedzieć, co jest wewnątrz, ale domyślał się, że jakiś dość agresywny hardware. Upewnił się, że mechanizmy działają poprawnie, opuścił pokój i zamówił taksówkę pod westybul hotelu. To nie on wróci po walizki – to by stworzyło wzorzec. Był wdzięczny za takie procedury operacyjne. Po ostatnim śnie Justine chciał tylko jednego: wrócić do rodziny. Już postanowił, że przez kilka następnych tygodni nie przyjmie żadnych dalszych zleceń od Frakcji Konserwatywnej, bez względu na to, jak bardzo będą go ostrzegać i jak uprzejmie prosić. Wydarzenia gęstniały, zbliżał się punkt kulminacyjny, a było tylko jedno miejsce, w którym powinien przebywać prawdziwy ojciec. Szklane, kurtynowe drzwi westybulu rozsunęły się, przepuszczając Dostawcę. Taksówka już na niego czekała, unosiła się kilka centymetrów nad betonowym placykiem. Nie zdążył do niej dotrzeć, gdy zadzwoniła do niego Frakcja Konserwatywna. Odmówię im, obiecał sobie. Choćby nie wiem co. Usiadł na wklęsłym fotelu taksówki, powiedział smartnetowi, że chce jechać do centrum, a potem przyjął rozmowę. – Tak? – Rozmieszczono flotę odstraszającą – powiedziała Frakcja Konserwatywna. – Dziwi mnie, że tak długo to trwało. Ludzie denerwują się z powodu Ocisenów, a przecież nawet jeszcze nie wiedzą o alfach. – Uważamy, że całe to rozmieszczenie to wynik knowań Progresywistów. – Naprawdę? A co mieliby przez to zyskać? – Poznaliby w końcu naturę floty odstraszającej. – No dobrze, ale w czym im to pomoże? – Nie wiemy. Ale to ma być kluczowa sprawa w ich planach, postawili prawie wszystko na jedną kartę, żeby zmanipulować to jedno wydarzenie. 16


– Gra się zmienia – powiedział Dostawca słabo. – To właśnie powiedział Marius: gra się zmienia. Myślałem, że mówi o Hanko. – Najwyraźniej nie. – A więc rzeczywiście wkraczamy w fazę krytyczną? – Tak się wydaje. Od razu nabrał podejrzeń. – Już nic więcej dla was nie będę robił – oznajmił. – Nie teraz. – Wiemy. Dlatego dzwonimy. Stwierdziliśmy, że na to zasługujesz. Rozumiemy, jak wiele znaczy dla ciebie rodzina. Jak bardzo chcesz z nią być. – Aha. Dziękuję. – Jeśli chcesz wrócić do bardziej aktywnego statusu... – Dam wam znać. Czy mój zastępca przejął śledzenie Mariusa? – Informacje operacyjne są niedostępne. – Oczywiście, przepraszam. – Jeszcze raz dziękujemy za współpracę. Koniec rozmowy. Dostawca wyprostował się w fotelu. Cholera! Flota odstraszająca! Sprawa robiła się poważna, potencjalnie zabójcza. Do diabła z procedurami: kazał taksówce lecieć prosto do kosmoportu. Lot, który miał zarezerwowany, startował dopiero za dwie godziny. U‑adiunkt natychmiast wyszukał mu pierwszy statek w stronę jednego ze Światów Centralnych. Lot linii PanCephei na Gralmond, za trzydzieści pięć minut. U‑adiunkt zdołał zarezerwować miejsce z olbrzymią dopłatą za kabinę w salonce pierwszej klasy. Ale lot miał trwać dwadzieścia godzin. Plus dwadzieścia minut przesiadki przez wormhol na Ziemię i za dwadzieścia jeden godzin z kawałkiem Dostawca dotrze do Londynu. Tyle czasu wystarczy. Czy aby na pewno? ***

17


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.