Martwy jak zimny trup

Page 1


Charlaine Harris

MARTWY JAK ZIMNY TRUP

Przełożyła Ewa Wojtczak

Wydawnictwo MAG Warszawa 2010


Tytuł oryginału: Dead as a Doornail Copyright © 2005 by Charlaine Harris Copyright for the Polish translation © 2010 by Wydawnictwo MAG Redakcja: Joanna Figlewska Korekta: Urszula Okrzeja Ilustracja na okładce: Wojciech Zwoliński i Joanna Jankowska Opracowanie graficzne okładki: Piotr Chyliński Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń ISBN 978-83-7480-182-9 Wydanie I Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel./fax (0-22) 813 47 43 e-mail: kurz@mag.com.pl www.mag.com.pl Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Sp. z o.o. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. tel. (22) 721-30-00 www.olesiejuk.pl Druk i oprawa: drukarnia@dd-w.pl


Powieść tę dedykuję wspaniałej kobiecie, z którą, niestety, nie spotykam się wystarczająco często – Janet Hutchings (wówczas redaktorka w „Walker”, obecnie w „Ellery Queen Mystery Magazine”). Była dostatecznie odważna, by mnie przyjąć, chociaż wcześniej wzięłam wieloletni urlop od pisarstwa. Niech ją Bóg błogosławi.


Nie podziękowałam wcześniej Patrickowi Schulzowi, za to, że pożyczył mi strzelbę Benelli do ostatniej powieści – wybacz, Patricku. Mojej przyjaciółce, Toni L.P. Kelner, która wskazała mi pewne zgrzyty w pierwszej części powieści, należy się wielki szacunek. Inna przyjaciółka, Paula Woldan, udzieliła mi moralnego wsparcia oraz pewnych informacji na temat piratów, chętnie też znosiła moje towarzystwo w święto Talk Like a Pirat Day. Jej córka Jennifer ocaliła mi życie, ponieważ pomogła przygotować rękopis. Wierny czytelnik Shay miał świetny pomysł na kalendarz. W podziękowaniach dla rodziny Woldanów muszę też wymienić doświadczonego strażaka Jaya, który bez wahania podzielił się ze mną wiedzą w tej dziedzinie.


ROZDZIAŁ PIERWSZY

Wiedziałam, że mój brat zmieni się w pumę, na długo zanim to się stało. Kiedy jechaliśmy do odizolowanej od świata społeczności Hotshot, Jason w milczeniu obserwował zachód słońca. Miał na sobie stare ciuchy, a w ręku trzymał reklamówkę z Wal-Martu, wypełnioną rzeczami, których mógłby potrzebować, takimi jak szczoteczka do zębów czy czysta bielizna. Garbił się w wielkiej kurtce panterce i patrzył prosto przed siebie. Rysy twarzy miał napięte, ponieważ usilnie starał się zapanować zarówno nad strachem, jak i podnieceniem. – Włożyłeś do kieszeni komórkę? – spytałam i natychmiast przypomniałam sobie, że już przedtem zadałam mu to samo pytanie. Jason jednak nie wytknął mi tego, lecz tylko skinął głową. Pora była popołudniowa, lecz pod koniec stycznia zmierzch zapada wcześnie. Dziś wieczorem księżyc po raz pierwszy w nowym roku wejdzie w fazę pełni. Kiedy zatrzymałam samochód, brat odwrócił się do mnie i mimo przyćmionego światła dostrzegłam w jego 7


oczach zmianę. Nie były już błękitne, tak jak moje, ale żółtawe. Zmieniły również kształt. – Moja twarz jest jakaś dziwna – powiedział. Co oznaczało, że wciąż nie kojarzył faktów. W zapadającym mroku maleńka osada Hotshot wydawała się cicha i wymarła. Zimny wiatr szalał na pustych polach, a sosny i dęby drżały w jego lodowatych porywach. Zauważyłam tylko jednego człowieka. Stał przed małym domem, tym świeżo otynkowanym. Oczy miał zamknięte, brodatą twarz uniesioną ku ciemniejącemu niebu. Calvin Norris poczekał, aż Jason wysiądzie z mojego starego auta; dopiero wtedy podszedł i pochylił się przy moim oknie. Otworzyłam je. Złotozielone oczy Calvina były tak zdumiewające, jakimi je zapamiętałam, poza tym mężczyzna kompletnie niczym się nie wyróżniał. Krępy, siwawy, mocnej budowy – wyglądał jak setki innych facetów, których widywałam w barze „U Merlotte’a”. Tylko te oczy! – Dobrze się nim zaopiekuję – zapewnił mnie Norris. Jason stał za nim, odwrócony do mnie plecami. Powietrze wokół niego wyglądało specyficznie – jakby wibrowało. W całej tej sprawie Calvin Norris niczym nie zawinił. Nie on ugryzł mojego brata i zmienił go na zawsze. Calvin był pumołakiem i taki się urodził. To była jego natura. Zmusiłam się do powiedzenia: – Dziękuję ci. – Odwiozę go do domu rano. – Przywieź go do mnie, bardzo cię proszę. Jego pikap stoi pod moim domem. 8


– Świetnie zatem. Dobrej nocy. Znów zadarł głowę, a ja poczułam, że cała tutejsza społeczność czeka za drzwiami i oknami, aż odjadę. Więc odjechałam. Jason zastukał w moje drzwi o siódmej następnego ranka. Ciągle trzymał reklamówkę z Wal-Martu, ale widziałam, że nic z niej mu się nie przydało. Twarz miał posiniaczoną, ręce podrapane. Nie odezwał się. Na moje pytanie, jak się miewa, popatrzył tylko bez słowa, po czym minął mnie, przeszedł przez salon i ruszył korytarzem. Wszedł do łazienki i zamknął za sobą drzwi stanowczo i głośno. Sekundę później usłyszałam odgłos płynącej wody i westchnęłam ciężko. Chociaż z Hotshot pojechałam do pracy i do domu wróciłam zmęczona około drugiej nad ranem, nie spałam zbyt dużo. Zanim Jason opuścił łazienkę, usmażyłam mu jajka na bekonie. Zadowolony usiadł przy starym stole w kuchni – wyglądał jak zwyczajny człowiek podczas znanych sobie i lubianych czynności. Jednakże, gdy spojrzał na talerz, od razu zerwał się na równe nogi, pobiegł z powrotem do łazienki i zatrzasnął za sobą drzwi. Słyszałam, że długo wymiotował. Bezradna wyszłam na dwór, wiedząc, że brat woli zostać w domu sam, po chwili jednak wróciłam do kuchni i wyrzuciłam jedzenie do kosza. Wstydziłam się takiego marnotrawstwa, ale nie potrafiłabym się zmusić do zjedzenia. Kiedy Jason wrócił, poprosił jedynie o kawę. Był chorobliwie blady i miałam wrażenie, że chodzenie sprawia mu ból. 9


– Nic ci nie jest? – spytałam, niepewna, czy zdoła mi odpowiedzieć. Nalałam kawy do kubka. – Nie – odparł po dłuższej chwili, jak gdyby musiał najpierw zastanowić się nad odpowiedzią. – To było najbardziej niesamowite doświadczenie w moim życiu. Przez chwilę myślałam, głupia, że mówi o wymiotach w łazience, ale przecież na pewno zdarzały mu się takie sytuacje wcześniej. Jako nastolatek dość często popijał z kumplami, aż odkrył, że czas spędzony nad muszlą klozetową nie jest przeżyciem ani estetycznym, ani przyjemnym. – Przemiana – zasugerowałam nieśmiało. Kiwnął głową. W ręku trzymał kubek z gorącą, mocną, czarną kawą, która parowała prosto w jego twarz. Spojrzał mi w oczy. Jego znów były niebieskie i zwyczajne. – To naprawdę niezwykłe uczucie – tłumaczył. – Ale ponieważ tę cechę otrzymałem z powodu ugryzienia, a nie z racji urodzenia, nigdy nie będę prawdziwą pumą, taką jak tamci. – Usłyszałam w jego głosie ton zazdrości. – Chociaż i tak było zadziwiająco. Czułem w sobie magię, moje kości zmieniły kształt i przystosowały się, widziałem wiele rzeczy inaczej. Jesteś bliżej ziemi i chodzisz w zupełnie inny sposób, właściwie, cholera, biegasz, tak naprawdę biegasz. Możesz ścigać... I głos mu zamarł. Wcale nie chciałam znać dalszej historii. – Więc nie jest aż tak źle? – upewniłam się i splotłam dłonie. 10


Jason był jedynym członkiem rodziny, jaki mi pozostał, nie licząc pewnego kuzyna narkomana, który od wielu lat żył w swoim świecie. – Nie, nie jest aż tak źle – zgodził się ze mną, siląc się na uśmiech. – Dopóki jesteś zwierzęciem, jest wspaniale. Wszystko wydaje się takie proste. Dopiero kiedy wracasz do ludzkiej postaci, zaczynasz się martwić o mnóstwo rzeczy. Czyli że Jason nie miał skłonności samobójczych. Nie był nawet przygnębiony. Odetchnęłam głęboko, zdawszy sobie sprawę, że wstrzymywałam powietrze. Z pomocą innych zmiennokształtnych mój brat poradzi sobie w nowej sytuacji. Wszystko będzie dobrze. Poczułam niemal niewiarygodną ulgę, jak gdyby wreszcie udało mi się wyjąć coś, co boleśnie i na długo utkwiło mi między zębami albo w bucie. Przez wiele dni, a może raczej tygodni niepokoiłam się o niego i teraz ta obawa zniknęła. Oczywiście, przynajmniej z mojego punktu widzenia, życie Jasona jako pumołaka nie będzie wolne od trosk. Jeśli poślubi zwyczajną kobietę, ich dzieci będą normalne, jeżeli jednak ożeni się ze zmiennokształtną ze społeczności Hotshot, będę miała bratanków i bratanice raz na miesiąc zmieniające się w zwierzęta. Na szczęście, dopiero po okresie dojrzewania, dzięki czemu i one, i ciotka Sookie, będą mogły przygotować się na ten pierwszy raz. Szczęśliwym trafem Jasonowi zostało do wykorzystania sporo urlopu i mógł dziś w ogóle nie pojawić się w okręgowym wydziale dróg. Ja jednak musiałam wieczorem pojechać do pracy. Gdy brat oddalił się swoim pikapem, 11


położyłam się z powrotem do łóżka, w dżinsach i podkoszulku, a po pięciu minutach już spałam. Ulga to niezły środek nasenny. Po przebudzeniu prawie o godzinie piętnastej musiałam od razu wstać i przygotować się do pracy w „Merlotcie”. Jaskrawe słońce lśniło na bezchmurnym niebie i było jedenaście stopni Celsjusza, co sprawdziłam na specjalnym termometrze. Taka temperatura nie jest niczym niezwykłym w północnej Luizjanie w styczniu. Po zachodzie słońca zrobi się chłodniej, a Jason znów się przemieni... Wtedy jednak będzie nosił futro, chociaż nie na całym ciele, ponieważ jest tylko pół człowiekiem, pół kotem, czym różni się od zwykłych pum. Wyjdą na polowanie. W lasach otaczających osadę Hotshot, która leży w najdalszym zakątku gminy Renard, znowu nie będzie dziś bezpiecznie. Kiedy jadłam, brałam prysznic i składałam pranie, przemykały mi przez głowę dziesiątki pytań, na które pragnęłam poznać odpowiedzi. Zastanawiałam się, czy zmiennokształtni zabijają ludzi, jeśli natkną się na nich w lesie. I jak dużo ludzkiej świadomości zachowują, gdy przybierają postać zwierzęcą? Czy jeśli spłodzą dziecko jako pumy, urodzi im się kocię czy ludzkie niemowlę? Co się dzieje z ciężarną pumołaczycą podczas pełni księżyca? Interesowało mnie, czy Jason zna już odpowiedzi na te wszystkie pytania. A może Calvin podał mu tylko podstawowe informacje? Cieszyłam się jednak, że nie wypytałam brata dziś rano, gdyż teraz wszystko było dla niego jeszcze nowe. Będę przecież miała wiele lepszych okazji na zaspokojenie ciekawości. 12


Po raz pierwszy od Nowego Roku myślałam o przyszłości. Symbol pełni księżyca w moim kalendarzu wreszcie przestał straszyć mnie jako potencjalny koniec jakiegoś okresu naszego życia; obecnie był tylko jednym z oznaczników upływającego czasu. Kiedy wkładałam strój kelnerki (czarne spodnie, biały podkoszulek z krótkim rękawem i dekoltem w łódkę oraz czarne reeboki), prawie zakręciło mi się w głowie z radości. Przynajmniej tym razem zostawiłam włosy rozpuszczone, zamiast ściągnąć je w tył i związać w koński ogon. Uszy przyozdobiłam jasnoczerwonymi kolczykami, usta pomalowałam szminką w identycznym odcieniu. Podkreśliłam nieco oczy, policzki musnęłam różem i byłam gotowa do wyjścia. Ubiegłej nocy zaparkowałam samochód za domem, toteż najpierw sprawdziłam dokładnie, czy na tylnym ganku nie czają się jakieś wampiry, i dopiero wtedy wyszłam, zatrzasnęłam za sobą drzwi i zamknęłam je na klucz. Zaskakiwano mnie wcześniej i nie było to przyjemne uczucie. Chociaż dopiero niedawno zapadł zmrok, niektóre osobniki mogły się już obudzić. Japończycy, którzy wynaleźli syntetyczną krew, na pewno nie spodziewali się, że dzięki jej dostępności wampiry opuszczą świat legend i wkroczą do naszego. Japończycy próbowali po prostu zarobić na sprzedaży sztucznej krwi prywatnym pogotowiom ratunkowym i szpitalnym oddziałom pomocy doraźnej. Niestety, w ten sposób bezwiednie, lecz nieodwracalnie zmienili nasz świat. Skoro mowa o wampirach (choć raczej o nich myślałam, niż mówiłam), zadałam sobie pytanie, czy Bill Compton jest w domu. Wampir Bill był moim pierwszym 13


kochankiem, a nasze posiadłości oddziela jedynie cmentarz. Mój dom i jego znajdują się przy drodze gminnej na obrzeżach małego miasta o nazwie Bon Temps i na południe od baru, w którym pracuję. Ostatnio Bill sporo podróżował. Dowiadywałam się, że wrócił, tylko wówczas, jeśli akurat wpadł do „Merlotte’a”, co praktykował co jakiś czas, aby pobyć z tubylcami i wypić trochę ciepłej krwi grupy 0 Rh+. Bill lubił Czystą Krew, najdroższą odmianę japońskiej syntetycznej. Powiedział mi, że syntetyczna niemal całkowicie zaspokaja jego pragnienie świeżej, ludzkiej. Ponieważ na własne oczy widziałam, jak Bill wpada w szał i zaczyna pałać żądzą mordu, naprawdę dziękowałam Bogu za istnienie Czystej Krwi. Czasami strasznie za Billem tęsknię... Zbeształam się w myślach i powiedziałam sobie, że trzeba wziąć się w garść. Koniec kryzysu! Dość zmartwień! Dość strachu! Zwarta i gotowa do pracy! Dom spłacony! Pieniądze w banku! Same dobre rzeczy, same pozytywy. Parking przed barem był pełen. Wiedziałam, że będę dziś wieczorem bardzo zajęta. Podjechałam pod tylne wejście dla personelu. Sam Merlotte, właściciel lokalu i mój szef, mieszka tam w bardzo ładnej, dużej przyczepie, przed którą jest nawet mały dziedziniec otoczony żywopłotem, stanowiącym jego ekwiwalent białego parkanu. Zamknęłam auto i weszłam drzwiami dla personelu, które prowadziły do korytarza z toaletami męską i damską, wielkim magazynem i biurem Sama. Schowałam torebkę i kurtkę do pustej szuflady biurka, włożyłam czerwone skarpetki, potrząsnęłam głową, burząc rozpuszczone włosy, pokonałam kolejne drzwi (które niemal zawsze były otwarte) 14


i znalazłam się w głównej sali barowo-restauracyjnej. Ta nazwa nie oznacza, że nasza kuchnia oferuje cokolwiek więcej niż najprostsze dania: hamburgery, paluszki drobiowe, frytki, smażone krążki cebuli, sałatki (latem) i chili (zimą). Sam był równocześnie barmanem i bramkarzem, a od czasu do czasu także gotował, ostatnimi czasy jednak mieliśmy szczęście do kucharzy, szczególnie że co jakiś czas sezonowa alergia mocno doskwierała Samowi i nie do końca sprawdzał się jako żywieniowiec. Nowa kucharka pojawiła się w odpowiedzi na ogłoszenie Sama akurat tydzień temu. Kolejni szefowie kuchni, niestety, nie wytrzymywali długo w „Merlotcie”, ale miałam nadzieję, że Sweetie Des Arts trochę u nas popracuje. Zjawiała się codziennie punktualnie, dobrze gotowała i nigdy nie sprawiła pozostałym pracownikom żadnych kłopotów. Naprawdę niczego więcej nie pragnęliśmy. Nasz ostatni kucharz, mężczyzna, dał mojej przyjaciółce Arlene nadzieję, że jest tym jedynym (w jej przypadku byłby tym jedynym czwartym lub piątym), po czym ulotnił się pewnej nocy z serwisem Arlene, sztućcami i odtwarzaczem płyt kompaktowych. Jej dzieci były zdruzgotane – nie dlatego że pokochały kucharza, tylko brakowało im odtwarzacza. Wchodząc do pomieszczenia wypełnionego hałasem i dymem papierosowym, poczułam się jakbym wkraczała do alternatywnego wszechświata. Wszyscy palacze siedzieli wprawdzie w zachodniej części sali, ale dym najwyraźniej nie wiedział, że powinien tam pozostać. Uśmiechnęłam się, weszłam za bar i poklepałam po ramieniu Sama, który z wprawą napełnił właśnie szklankę piwem i przesunął ją 15


po ladzie w stronę gościa, po czym wstawił pustą pod kranik i cały proces zaczął się od początku. – Co słychać? – spytał. Sam wiedział wszystko o problemach Jasona, ponieważ towarzyszył mi tej nocy, gdy znalazłam brata uwięzionego w Hotshot w pewnej szopie na narzędzia. Ale musieliśmy uważać na słowa; wampiry wprawdzie ujawniły się publicznie, lecz zmiennokształtni i wilkołaki wciąż woleli pozostawać w ukryciu. Podziemny świat istot nadnaturalnych czekał, pragnąc zobaczyć, jak pójdzie wampirom, zanim inni ewentualnie podążą za ich przykładem. – Lepiej, niż sądziłam. Posłałam mu uśmiech, unosząc wzrok, chociaż niezbyt wysoko, gdyż Sam jest mężczyzną niedużym i szczupłym. A także silnym, choć na takiego nie wygląda. Jest po trzydziestce, przynajmniej tak sądzę, i ma dość długie rudawozłote włosy. Dobry z niego człowiek i wspaniały szef. Jest też zmiennokształtnym, więc czasem przemienia się w zwierzę, najczęściej w milutkiego owczarka collie o przepięknej sierści. Czasami przychodzi do mojego domu w tej postaci i wtedy pozwalam mu spać na dywanie w salonie. – Nic mu nie będzie – dodałam. – Cieszę się – odparł. Nie potrafię czytać w myślach zmiennokształtnym tak łatwo jak zwykłym ludziom, umiem jednak powiedzieć, czy ich emocje są prawdziwe. Sam cieszył się moją radością. – Kiedy wychodzisz? – spytałam. Miał to nieobecne spojrzenie, które mi mówiło, że w myślach Sam już pędzi przez las, tropiąc oposy. 16


– Natychmiast gdy zjawi się Terry. Uśmiechnął się do mnie ponownie, lecz tym razem uśmiech był trochę wymuszony. Merlotte robił się niespokojny. Drzwi do kuchni znajdowały się tuż za barem na zachodnim krańcu i wsunęłam głowę do środka, żeby przywitać się ze Sweetie. Sweetie była kościstą brunetką po czterdziestce, która mocno się malowała jak na osobę przebywającą przez cały wieczór w kuchni, gdzie nikt jej nie widział. Wydawała się trochę bystrzejsza czy też może lepiej wykształcona niż wszyscy poprzedni kucharze Sama. – W porządku, Sookie?! – zawołała, podrzucając na patelni hamburgera. Stale kręciła się po kuchni i nie lubiła, gdy ktoś wchodził jej tam w drogę. Nastolatek, który jej pomagał, panicznie się jej bał i usiłował jej unikać, szczególnie gdy przechodziła od gorącej blachy do frytkownicy. Kuchcik przygotowywał talerze, mieszał sałatki i przywoływał nas przez okienko, gdy danie było gotowe. Holly Cleary i jej najlepsza przyjaciółka Danielle pracowały już ciężko, toteż gdy weszłam, obie spojrzały na mnie z ulgą. Danielle obsługiwała część dla palących aż do zachodniej ściany, a Holly zazwyczaj pracowała na środku przed barem, tak więc, gdy byłyśmy we trzy, mnie przypadała część wschodnia. – Chyba od razu powinnam zakasać rękawy – rzuciłam do Sweetie. Posłała mi szybki uśmiech i odwróciła się do blachy. Przestraszony nastolatek, którego imienia nie pamiętałam, skinął mi głową i wrócił do ładowania zmywarki. 17


Chciałam, żeby Sam odwołał mnie na bok, nim zacznę obsługiwać gości. Właściwie mogłam przyjść trochę wcześniej. Zresztą, Sam i tak nie był dziś właściwie sobą. Zaczęłam sprawdzać stoliki w moim rewirze, donosząc świeże drinki, zbierając koszyki z chlebem, przyjmując zapłatę i wydając resztę. – Kelnerka! Przynieś mi Czerwoną! Głos zamawiającego był mi nieznany, a zamówienie niezwykłe. Czerwona była najtańszą wersją krwi syntetycznej i prosiły o nią tylko wampiry o najmłodszym stażu. Wyjęłam butelkę z oszklonej lodówki i wstawiłam do kuchenki mikrofalowej. Gdy krew się podgrzewała, badawczo przyglądałam się tłumowi w poszukiwaniu wampira. Okazało się, że siedzi w towarzystwie mojej przyjaciółki Tary Thornton. Nigdy wcześniej go nie widziałam, co mnie zaniepokoiło. Tara spotykała się jeszcze niedawno ze starszym wampirem (dużo starszym: Franklin Mott, gdy został nieumarłym, był dość wiekowym mężczyzną, a jako wampir przeżył ponad trzysta lat), który dawał jej bardzo drogie prezenty, takie jak na przykład chevrolet camaro. Co zatem robiła tutaj z nowym facetem? Franklina przynajmniej cechowały dobre maniery. Postawiłam ciepłą butelkę na tacy i zaniosłam wampirowi. W nocy światło w „Merlotcie” nie jest szczególnie mocne, bo tak lubią nasi goście, toteż dopiero gdy podeszłam bardzo blisko, mogłam ocenić towarzysza przyjaciółki. Był szczupły, miał wąskie ramiona i włosy zaczesane w tył. Jego paznokcie były długie, rysy twarzy ostre. Przypuszczam, że w jakimś sensie był atrakcyjny – jeśli ktoś lubi sporą dawkę niebezpieczeństwa podczas seksu. 18


Postawiłam butelkę przed nim i zerknęłam niepewnie na Tarę. Wyglądała świetnie, zresztą jak zwykle. Tara jest wysoka, smukła, ciemnowłosa i nosi piękne ubrania. Miała naprawdę straszne dzieciństwo, ale teraz prowadzi własny sklep i jest prawdziwą bizneswoman. Niestety, odkąd związała się z bogatym wampirem, Franklinem Mottem, nie widujemy się zbyt często. – Sookie – odezwała się – chciałabym ci przedstawić przyjaciela Franklina, Mickeya. Nie miałam wcale wrażenia, że chce nas ze sobą poznać. W jej tonie raczej wyczułam żal, że to właśnie ja przyniosłam Mickeyowi napój. I chociaż jej szklanka była prawie pusta, Tara odmówiła, kiedy spytałam, czy chce nowego drinka. Wymieniłam ukłony z wampirem. Wampiry nie ściskają sobie dłoni, przynajmniej niezbyt często. Mickey obserwował mnie, popijając krew z butelki. Patrzył na mnie nieprzyjaźnie niczym wąż. Jeśli był przyjacielem superwytwornego Franklina, to ja jestem Miss Luizjany. Pewnie jakiś pracownik, mniej więcej. Może ochroniarz? Ale po co Franklin zapewniałby Tarze ochronę? Tara najwyraźniej nie mogła mówić przy nim szczerze, więc powiedziałam tylko: „Przyjdę później” i odniosłam zapłatę Mickeya do kasy. Przez całą noc byłam zajęta, a w wolnych chwilach myślałam o moim bracie. Już drugą noc figlował pod księżycem z innymi pumołakami. Sam wypadł jak strzała niemal w tej samej sekundzie, w której przyszedł Terry Bellefleur, a jednak kosz na śmieci w jego biurze był pełen zgniecionych papierowych chusteczek. Mięśnie twarzy przez cały wieczór mój szef napinał z niecierpliwości. 19


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.