Stanie płatne

Page 1



Gauz, wł. Armand Patrick Gbaka-Brédé (ur. w 1971 r. w Abidżanie, Wybrzeże Kości Słoniowej) – z wykształcenia biochemik; fotograf, scenarzysta, dokumentalista. W 2014 r. w Paryżu ukazała się jego debiutancka książka „Stanie płatne”. Pisząc ją, Gauz inspirował się własnym doświadczeniem imigranta bez dokumentów we Francji: z dyplomem w kieszeni wykonywał dziesiątki różnych zawodów, w tym ochroniarza w jednym z wielkich sklepów na Polach Elizejskich.



GAUZ

STANIE PŁATNE z języka francuskiego przełożyła Gabriela Hałat



P R O L O G

R E K R U TA C J A. Długa kolejka czarnoskórych mężczyzn, którzy wchodzą po wąskich schodach, przypomina niekonwencjonalny sznur himalaistów podczas ataku na budzący postrach szczyt K2. Odgłos kroków na stopniach wyznacza rytm wspinaczki. Schody są strome, kolana idą wysoko w górę. Dziewięć stopni, podest, znowu dziewięć stopni, razem jedno piętro. Kroki tłumi gruby czerwony dywan, położony dokładnie pośrodku schodów, zbyt wąskich, by dwóch mężczyzn mogło przejść obok siebie. Sznur mężczyzn rozciąga się na kolejnych piętrach, wraz z rosnącym zmęczeniem. Od czasu do czasu słychać sapanie. Na szóstym piętrze pierwszy w kolejce wciska wielki guzik domofonu-cyklopa, zwieńczonego czarnym okiem kamery monitoringu. Ogromne biuro, do którego wszyscy docierają w pocie czoła, to open space. Gdzie nie spojrzeć, żadnych ścian czy ścianek, wzrok zatrzymuje dopiero szklany gabinet, na którym dwie litery wyznaczają terytorium sprawującego tutaj rządy samca alfa: DG. Dyrektor generalny. Wielkie przeszklenia oferują darmowy widok na dachy Paryża. Energiczne rozdanie formularzy. Tutaj się rekrutuje.


10

Ochroniarzy. Protect-75 podpisał właśnie duży kontrakt na ochronę kilku sieci handlowych w regionie paryskim. Pilnie potrzebuje sporej ilości siły roboczej. We „wspólnocie” afrykańskiej wieści rozeszły się bardzo szybko. Są tu Kongijczycy, Iworyjczycy, Malijczycy, Gwinejczycy, Benińczycy, Senegalczycy i tak dalej. Wyrobione oko bez trudu rozróżnia narodowości po samym tylko ubiorze. Iworyjczyka po zestawie: koszulka polo i spodnie Levi’s 501; Malijczyka po za dużej, czarnej skórzanej kurtce; Benińczyka i Togijczyka po wpuszczonej w spodnie obcisłej koszuli w paski, uwydatniającej brzuch; Kameruńczyka po zawsze idealnie wypastowanych, imponujących mokasynach; Kongijczyka z Brazzaville po oszałamiających kolorach, a Kongijczyka z Stanleyville po jego ekstrawaganckim stylu… W razie wątpliwości z pomocą przychodzi ucho, ponieważ język francuski w ustach Afrykańczyka nabiera akcentu, który jest cechą rozpoznawczą pochodzenia, równie niezawodną jak obecność dodatkowego chromosomu 21 przy diagnozowaniu zespołu Downa czy komórek nowotworu złośliwego w przypadku raka. Kongijczycy modulują, Kameruńczycy intonują, Senegalczycy deklamują, Iworyjczycy rwą, Benińczycy i Togijczycy wibrują, Malijczycy używają kolonialnej, uproszczonej wersji języka… Wszyscy wyjmują tych kilka papierów wymaganych przy rozmowie o pracę: dokumenty tożsamości, standardowe CV oraz CQP, rodzaj certyfikatu uprawniającego do


11

wykonywania zawodów związanych z ochroną. Tutaj szumnie nazywa się go dyplomem. Jest też słynny list motywacyjny: „dołączyć do prężnego zespołu”, „wejść na ambitną ścieżkę kariery”, „połączyć swoje kwalifikacje i umiejętności”, „mając nadzieję na”, „proszę przyjąć”, „z wyrazami najwyższego szacunku” i tak dalej. Średniowieczne peryfrazy i lizodupskie formułki z listów motywacyjnych w takim miejscu i okolicznościach wywołują uśmiech. Tutaj wszyscy mają silną motywację, choć zupełnie różną, w zależności od tego, po której stronie szklanego gabinetu ktoś się znajduje. Dla samca alfa w biurze na końcu open space’u: osiągnąć jak najwyższy obrót. Wszelkimi środkami. Zatrudnienie jak największej liczby osób jest jednym z nich. Dla czarnych himalaistów z klatki schodowej: wyjść z bezrobocia lub skończyć z pracą dorywczą i śmieciowym zatrudnieniem. Wszelkimi środkami. Praca ochroniarza jest jednym z nich. Względnie osiągalnym. Wymagania co do wykształcenia są minimalne, nie trzeba mieć żadnego szczególnego doświadczenia, przymykają oko na kwestie urzędowe, warunki fizyczne są spełnione z definicji. Warunki fizyczne… Czarni są dobrze zbudowani, wysocy, silni, czarni są posłuszni, czarni budzą strach. Nie sposób nie pomyśleć o tych wszystkich stereotypach na temat poczciwego dzikusa: drzemią atawistycznie zarówno w każdym białym pracowniku, który zajmuje się naborem, jak i w każdym czarnoskórym, który przychodzi wykorzystać


12

je do własnych celów. Ale nie dziś. Dziś nikogo to nie obchodzi. Zresztą w zespołach rekrutacyjnych też są czarni. Panuje luźna atmosfera. Ktoś nawet zdobywa się na kilka sprośnych aluzji do wydatnego biustu jednej z dwóch sekretarek, wyznaczonych do rozdania formularzy. Wszyscy wypełniają swoje podanie o pracę w mniejszym lub większym skupieniu. Nazwisko, imię, płeć, data i miejsce urodzenia, stan cywilny, numer ubezpieczenia społecznego i tak dalej. To będzie najtrudniejszy sprawdzian umysłowy tego poranka. Mimo to kilka osób zagląda do kartki sąsiada. Nawyk ze szkolnej ławki lub brak pewności siebie. Kiedy wychodzi się z długotrwałego bezrobocia, brakuje pewności siebie. Papiery krążą we wszystkich możliwych kombinacjach między grupą czarnych facetów a biuściastą sekretarką. Po parafowaniu i podpisaniu kilku białych kartek zaczernionych tajemniczymi zdaniami, które mają określać warunki umowy o pracę między wkrótce-byłym-bezrobotnym a wkrótce-wielkim-szefem, każdy otrzymuje torbę, a w niej czarne spodnie, czarną marynarkę, czarny krawat, czarną lub białą koszulę oraz miesięczny grafik z informacją, gdzie i kiedy pracuje. Umowa jest na czas nieokreślony. Weszli do biura jako bezrobotni, wyjdą stąd jako ochroniarze. Ci, którzy mają już jakieś doświadczenie w tym zawodzie, wiedzą, co ich czeka w najbliższym czasie: długie godziny stania w sklepie i powtarzanie tego monotonnego wyczynu trwania w nudzie codziennie, aż do wypłaty na


13

koniec miesiąca. Stanie płatne. A to nie takie proste, jakby się zdawało. Żeby wytrwać w tej pracy, zachować dystans, nie pójść na próżniaczą łatwiznę lub przeciwnie, nie popaść w bezmyślną nadgorliwość i zgorzkniałą agresywność, trzeba albo umieć wyczyścić głowę z wszelkiej refleksji, która wykracza poza instynkt czy reakcje odruchowe, albo mieć bogate życie wewnętrzne. Opcja „nieuleczalny kretynizm” jest równie godna uwagi. Każdy ma własną metodę. Każdy własne cele. Każdy na swój sposób pokona te sześć pięter w dół. „ C H A P E L L E”. Bar prowadzony przez Kabyla, sklep z ubraniami Chińczyka z Nankinu, piekarnia Tunezyjki, niewielki sklep żelazny Pakistańczyka, sklep Hindusa z biżuterią, bar innego Kabyla, ale odwiedzany przez Senegalczyków, taxiphone, punkt telefoniczny Tamila, następny pakistański sklep żelazny, algierski sklep mięsny, drugi sklep z ubraniami Chińczyka, tym razem z Wenzhou, sklep z używanymi ciuchami Marokańczyka, bar-tabac Chińczyka z Wenzhou, turecka knajpa, broń Boże nie mylić z sąsiednim kebabem kurdyjskim, sklep mięsny Algierczyka z gór Djurdjura, butik Bałkańczyków, marokańskie sklepy spożywcze wyspecjalizowane w kuchni afrykańskiej i antylskiej, kolejny bar kabylski, niesympatyczny Jugosłowianin z używanymi ciuchami w minipasażu, sklep elektryczny Koreańczyka, zakład szewski Topy Malijczyka, sklep żelazny Tamila, jeszcze jeden marokański spożywczak i bar


14

kabylski dla pijaków w fazie przedterminalnej, afrykańska piekarnia Koreańczyka, nielegalne chorwackie kasyno, fryzjer tamilski, fryzjer algierski, afrykańska fryzjerka iworyjskiego pochodzenia, kameruński sklep spożywczy, antylski sklepik ezoteryczny z afrodyzjakami na bazie bois bandé, żydowski gabinet lekarski… Schodzenie rue du Faubourg-du-Temple przypomina spacer po wieży Babel, powalonej przez pirotechników i ułożonej w kierunku od stacji metra Belleville do placu Republiki. A jeśli ukrytym skarbem templariuszy była cała ta niesamowita różnorodność korzeni i kultur na obrzeżach ich dawnych komandorii? Na wysokości stacji metra Goncourt biegnie prostopadle avenue Parmentier. Atmosfera jest tu bardziej paryska, francuska, bardziej zachodnia, jednorodna, bardziej „normalna”: knajpki dla bobos1, oddział Caisse d’Épargne, piekarnia w klasycznym stylu z najprawdziwszymi bagietkami posypanymi mąką, oddział Crédit Lyonnais, włoska pizzeria, oddział Crédit Agricole, sprzedawca Apple’a, księgarnia i papierniczy, oddział BNP Paribas, restauracja wymieniona w przewodnikach Michelina i Hachette’a, oddział Crédit Mutuel, biuro pomiarów akustycznych, oddział Société Générale, liceum imienia kogoś już nieżyjącego, 1

Skrót od bourgeois bohème (burżuazyjna bohema), używany dla określenia grupy młodych przedstawicieli klasy średniej lub wyższej, o lewicujących poglądach (wszystkie przypisy nieopatrzone dodatkową informacją pochodzą od tłumaczki).


15

szwajcarska filia HSBC, sklep z obuwiem w dużych rozmiarach, następny oddział Crédit Lyonnais, dwie podstawówki z tablicami upamiętniającymi dzieci deportowane w czasie wojny, kryty basen… Idąc na wschód, dochodzi się do merostwa jedenastej dzielnicy z jego dekoracjami i trójkolorową flagą na szczycie czarnego dachu. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że to gmach Republiki Francuskiej. Dla Ossiriego droga od tego miejsca do sklepu Camaïeu przy rue du Faubourg-Saint-Antoine jest jak podróż w czasie. W czasach „Chapelle” on i Kassoum przemierzyli wszystkie okoliczne ulice jak geometrzy: systematycznie. Aż po cień małych złotych pośladków anioła z kolumny na placu Bastylii ta część jedenastej dzielnicy była, podobnie jak Pola Elizejskie, jedną z wielkich paryskich imprezowni. Modne bary, koncept bary, egzotyczne restauracje spod każdej szerokości geograficznej, lounge bary, ekskluzywne kluby, kluby nocne, dyskoteki, kluby muzyczne i tak dalej co wieczór przyciągały tłumy, a szczególnie w weekendy. Od mniej rozrywkowej strony dzielnica skupiała najwięcej zakładów krawieckich prowadzonych wyłącznie przez Chińczyków. W źle wietrzonych pomieszczeniach, w pokojach bez okien, w ponurych podwórzach, zaadaptowanych patiach, przerobionych atriach, przysposobionych holach chińskie zastępy w większości nielegalnych imigrantów pracowały dzień i noc, żeby spłacić swoich przemytników.


16

Poza hucznym chińskim nowym rokiem nie znali odpoczynku ani urlopu. Ich pracodawcy sporo zarabiali, mając takich modelowych, wręcz topmodelowych pracowników. Koszty produkcji modnych ubrań w kraju o wysokim poziomie życia i konsumpcji były bardzo niskie. Mieć w samym Paryżu tylu wykwalifikowanych, nisko opłacanych, niezrzeszonych w związkach zawodowych ludzi, których można wyzyskiwać do woli, to się nazywało lokalna delokalizacja. Wielkie kapitalistyczne osiągnięcie Chińczyków! Tak więc imprezowicze z dzielnicy Bastylii, jako nieliczni uprzywilejowani, mieli rzadką we Francji okazję zwracania nadmiaru alkoholu w bramach wjazdowych, którymi przechodzili robotnicy szyjący ich zasmrodzone papierosami ciuchy, w których podrygiwali, tańczyli i pocili się przez całą noc. Obserwowanie sfatygowanych imprezowiczów nad ranem, zwłaszcza w niedzielę, było częścią tych wspólnych chwil, które Kassoum i Ossiri lubili najbardziej. Aby zwolnić miejsce Zandrowi, selekcjonerowi z La Chapelle des Lombards, jednego z najpopularniejszych nocnych klubów w dzielnicy Bastille, musieli zrywać się bladym świtem i opuścić maleńkie mieszkanie, które oczywiście nazwali „Chapelle”, ponieważ znajdowało się tuż nad klubem. Nie każdego dnia mieli jednak pracę i nie zawsze wiedzieli, gdzie pójść o tak wczesnej porze, więc kończyli noc razem z ostatnimi imprezowiczami. Kassoum i Ossiri


17

byli świeży i przytomni. A maruderzy zmęczeni, pijani i/lub naćpani. Kassoum w swoich dawnych odruchach dziecka z getta w Treichville2 nie mógł się powstrzymać, by nie pomyśleć, że wszyscy ci zataczający się modnisie są łatwymi ofiarami, które bez trudu można by pozbawić biżuterii czy reszty pieniędzy. Miał w tym wielką wprawę, jeszcze z abidżańskich czasów. Ale Ossiri wydawał się odgadywać wszystkie jego myśli i jedno spojrzenie wystarczało, by przywołać Kassouma do porządku. Robotę dla sępów zostaw sępom, powtarzał często. Więc Kassoum zadowalał się pierwszorzędną miejscówką, jaką mieli, by kontemplować parysko-podparyski cyrk po imprezie i naśmiewać się z niego. I nawet tego dnia, gdy na Kassouma wpadła kompletnie pijana dziewczyna, krzycząc: „Take me! Take me!”, Ossiri pozostał nieugięty. Mimo że z jej niedomkniętej torebki wyłaniał się plik niebieskich dwudziestoeurowych banknotów, które krzyczały do Kassouma, prosząc o pogodniejszy azyl w jego kieszeniach. Od tygodnia nie widział nawet jednego euro, a tę otwartą torebkę mógłby niezauważalnie obrobić nawet Fologo3, 2 3

Dzielnica rozrywki w Abidżanie (przyp. autora). W dzielnicach Abidżanu wszyscy mają jakieś przezwiska, czasem wzięte od polityków o kiepskiej reputacji. Znam Chiraców, Giscardów, Tarików Azizów, Thatcherów, Stalinów (tak, tak) itp. Nadanie nieudolnemu złodziejowi nazwiska byłego ministra i pochlebcy Houphouëta jest pewnego rodzaju prowokacją i aluzją do tych iworyjskich polityków, którzy bogacili się, defraudując środki publiczne… (przyp. autora).


18

najbardziej nieudolny kieszonkowiec w całym Colosse4 w Treichville. – Kass, robotę dla sępów zostaw sępom. (Ossiri) – Take me! Take me! (Dziewczyna) – To już jest przegięcie, naprawdę, przecież sama się pcha. Jeśli piłka pochodzi od przeciwnika, nie ma spalonego, Ossiri. (Kass) – Take me! Take me! – Co ona mówi? – Żebyś ją wziął. – Mówię ci, sama się prosi. – Jeśli ją tkniesz, koniec naszej znajomości. – Cholerny panicz! Cholerny panicz! – tym zdaniem Kassoum kapitulował zawsze wtedy, gdy nie zgadzali się co do sposobu zarabiania na życie w ciężkich czasach. Kiedy dziewczyna zaczęła wymiotować, najpierw na jego kurtkę, potem na buty, Kassoum postanowił „obudzić w sobie getto” i strzelić pijaczce z bani, energicznie, precyzyjnie i boleśnie; zaserwować jej swoje „krzepkie przyłożenie z główki”, jedno z tych, które zbudowały jego reputację i powodowały, że wszyscy w Colosse bali się stanąć z nim do 4

Nazwa getta.


19

walki wręcz. Ossiri, przez wiele lat spałem w getcie. Teraz to ono śpi we mnie. Jednak coś w oczach tej dziewczyny powstrzymało go. Cios odmówił wykonania. Kassoum nie bardzo wiedział, dlaczego. Może to była rozpacz, tak często obecna w spojrzeniu sąsiadów z getta, którzy nie mieli pojęcia, jak zacząć kolejny dzień, z góry skazany na tę samą co poprzedni nędzę. Albo jasna zieleń jej oczu. Więc to możliwe? W baśniach z dzieciństwa oczy niektórych potworów porównywano do zielonej głębi lasu. Kassoum nigdy nie widział z tak bliska tęczówek w podobnym kolorze. Jego poruszenie musiało być zauważalne. Stojący za nim Ossiri posunął się do tego, że kazał mu położyć dziewczynę w „Chapelle”, a potem zostać przy niej, aż ta dojdzie do siebie. Zandro nie będzie protestował. Zresztą na pewno niczego nie zauważy. Zawsze był skrajnie wyczerpany zmaganiem się przez całą noc z ludźmi agresywnymi, pijanymi, w depresji, z histerykami, kieszonkowcami, cwaniakami, pieniaczami, paranoikami, dilerami, ćpunami i wszystkimi na haju, którzy po kresce kokainy czy paru tabletkach ekstazy uważali się za mocarzy tego świata. Kassoum sam wprowadził dziewczynę po wąskich schodach. Długie blond włosy opadały jej na ramiona szerokie jak u dżudoki, i choć zmarnowana nocnym pijaństwem, nadal przewyższała go o głowę. Pewnie była potomkinią białych plemion z dalekiej, mroźnej i lodowatej


20

Północy. Tych, które regularnie najeżdżały na południowe rejony Europy, siejąc terror, chaos i plemniki. Ossiri odmówił pomocy pod pretekstem, że nawet w tej dzielnicy widok dwóch czarnych mężczyzn prowadzących białą, prawie nieprzytomną, kobietę w ciemnej i pustej ulicy byłby podejrzany. Miał rację, ale jak zwykle w swojej argumentacji szedł zdecydowanie za daleko. Tutaj donosicielstwo jest sportem, który od czasów drugiej wojny światowej stał się instytucją państwową. Kiedy Niemcy okupowali kraj, ludzie denuncjowali Żydów i działaczy ruchu oporu. Kiedy zwycięstwo odnieśli alianci, denuncjowano zdrajców i kolaborantów. Tutaj zawsze są donosiciele i ludzie, na których można donieść, kategorycznie podsumował Ossiri. Kassoum już go nie słuchał. Jak pantera, która wciąga na drzewo przyciężką łanię, by ocalić ją przed zachłannością stada hien, wtaszczył swawolną dziewczynę aż do „Chapelle”. W ten sposób poznał Amélie z Normandii, nauczycielkę angielskiego w collège’u 5 na zachodnich przedmieściach Paryża… Dziedziniec merostwa jedenastej dzielnicy wychodzi na rondo, od którego odbijają: avenue Parmentier, boulevard Voltaire, rue de la Roquette i avenue Ledru-Rollin. Rower Ossiriego przejeżdża na czerwonym świetle i prześlizguje się w kierunku stacji metra Ledru-Rollin. Na 5

Odpowiednik polskiego gimnazjum.


21

skrzyżowaniu z rue du Faubourg-Saint-Antoine znajduje się sklep Monoprix. Ciocia Odette jest tam od dwóch lat kierowniczką działu. Przedtem przez dwadzieścia osiem lat pracowała u nich jako kasjerka. Trzydzieści lat temu, kiedy mąż sprowadził ją z wioski na leśnych krańcach zachodniej części Wybrzeża Kości Słoniowej, umiała tylko czytać i pisać i nigdy wcześniej nie widziała ludzi innych niż ci, którzy od wieków biegali pod lianami wielkich drzew Issii. Sporo się naoglądała i sporo nauczyła w swoim Monoprixie. Ale dwadzieścia osiem lat czekania, żeby wyjść zza kasy… Awans w czarnym tempie? Nie zadaje sobie już tego rodzaju pytań. Zostały jej dwa lata do emerytury. Od dwóch tygodni Ossiri pracuje w Camaïeu Bastille, więc przystanek w Monoprixie jest już prawie rytuałem. Ciocia Odette proponuje mu kawę. On przyjmuje zaproszenie. Idą do pomieszczenia socjalnego. On pyta ją o Ferdinanda. Ona odpowiada w prostych słowach. Pyta go o Angelę. On wymyśla nowiny w poetyckich zdaniach, wplatając w nie ogólne wieści z kraju. Ona się śmieje. Zawsze się śmieje, kiedy on opowiada. Potem on się żegna, mówiąc, że nie chce się spóźnić. Ona odprowadza go, a kiedy przez sklep przechodzi dawna koleżanka z lat osiemdziesiątych, nie omieszka przedstawić go jako swojego syna. Jeszcze całus i Ossiri odczepia swój rower od tabliczki „Zakaz parkowania”. Camaïeu jest już blisko. Idzie na piechotę.



W Y P R Z E D A Ż W C A M A Ï E U

S TA Ł E B Y W A L C Z Y N I E. Kupować ubrania, jakby to były łatwo psujące się artykuły spożywcze. Wracać co miesiąc, co tydzień, co dzień, a nawet kilka razy w ciągu dnia. Stałe bywalczynie bardzo łatwo rozpoznać. Zawsze najbardziej się spieszą. Wiedzą, czego chcą. Nigdy nie zostają zbyt długo. P S Y C H O D E L I A. Niemowlę leżące w wózku widzi jedynie rażące światłem reflektory w podwieszanym suficie i intensywnie pomarańczowe plansze ze słynnym symbolem „%” wyprzedaży. W czasie, kiedy matka łowi okazje, ono przeżywa swoje pierwsze doświadczenie psychodeliczne. T O R E B K A. W sklepie z odzieżą damską kobieta, która torebkę już ma, nie widzi powodu, by zatrzymywać się przy żałośnie małym dziale z okropnymi torebkami… chyba że chce zakamuflować kradzież. Do swojej torebki chowa kradzioną rzecz. Do tej ze sklepu wrzuca klipsy


24

zabezpieczające, które zdjęła obcążkami podczas wizyty w przymierzalni. Nierówna wymiana towarów. Z A S A D A T O R E B K I. W sklepie z odzieżą damską wszystkie kobiety są przywiązane do swoich torebek, zwłaszcza złodziejki. A K S J O M AT C A M A Ï E U. W sklepie odzieżowym klient, który nie ma torby, to klient, który niczego nie ukradnie. R A D I O C A M A Ï E U. To muzyka odtwarzana w sklepie przez cały dzień. W Radio Camaïeu na dziesięć piosenek siedem wykonują kobiety, dwie – kobiety w duecie z mężczyzną, a jedną śpiewa mężczyzna solo. Jeśli piosenka trwa trzy minuty, co daje dwadzieścia piosenek na godzinę, oznacza to, że w ciągu sześciu godzin pracy ochroniarz wysłuchuje około stu dwudziestu brzmieniowych koszmarków. Przerwa w pracy jest wielkim osiągnięciem związków zawodowych. P R A W Y T Y Ł E K. Spośród wszystkich typów pośladków można by wyodrębnić kilka większych grup, jednak ich kształt jest tak niepowtarzalny, jak linie papilarne. Kiedy ochroniarz zaczyna sobie wyobrażać, co by się działo na komisariatach, gdyby władze wybrały właśnie ten system identyfikacji…




Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.