Zycie kolorado november2013

Page 12

ŻYCIE Kolorado | www.zycie-kolorado.com | Listopad/November 2013

12

Punkt widzenia... z przymrużeniem oka

Miłość mężczyzny Grzegorz Malanowski

iłość jest to uczucie, jakie mężczyzna żywi wobec swego motocykla”, napisano kiedyś w „Myślach ludzi wielkich, małych i psa Fafika”, drukowanych w krakowskim „Przekroju”. To prowokacyjne stwierdzenie chciałbym rozszerzyć na „...uczucie, jakie kolekcjoner żywi wobec swoich skarbów.” (Kochane Panie, to jest tylko żart i miałem na myśli jedynie obiekty nieożywione, bez dwuznacznych intencji). No bo rozejrzyjmy się dookoła. Przecież już od wczesnego dzieciństwa zbieramy rozmaite wspaniałe rzeczy! Będąc kolekcjonerem zostajesz członkiem Wielkiego Zakonu Zbieraczy, obojętne czy będą to znaczki pocztowe, staroświeckie lampy naftowe, antyczne monety, obrazy czy cokolwiek innego. Stajesz się członkiem klubów i stowarzyszeń. Zaczynasz chodzić na aukcje i wizytować rozmaite pchle targi. Wśród naszych znajomych w Kolorado mamy słynnego filatelistę Andrzeja, zaś nasz przyjaciel Tomasz obok antycznych obrazów zbiera antyczne karafki do wódek, niestety zupełnie puste. Kolekcjonerstwo niesie korzyści towarzyskie i poznawcze, niekiedy jednak może prowadzić do tragedii, sądząc po historii mojej rodziny. Otóż mój pradziad, Seweryn Smolikowski, ekscentryk, bibliofil, słynny kolekcjoner dzieł sztuki, kobieciarz (również słynny) a także filantrop, w początku lat 1900-nych założyciel Warszawskiego Stowarzyszenia Dobroczynnośći “Samarytanin”, organizacji wspierającej ubogich, został w 1920 przez tychże ubogich napadnięty we własnym mieszkaniu. Fatalnie się to dla niego skończyło. Według opowiadań mojej matki, przeszukiwana przez napastników zawartość tajemniczych worków zmagazynowanych w jego gabinecie okazała się niestety nie milionami złotych, a milionami skorupek od włoskich orzechów. Okazało się, że starszy pan obok dzieł sztuki zbierał również skorupki. Rozczarowani ubodzy bardzo rozgniewali się na pradziadka, co jest zupełnie zrozumiałe, i kolekcjonerska pasja mojego przodka uległa gwałtownemu i tragicznemu zakończeniu. Stało się to towarzyską sensacją i warszawska prasa brukowa podała dalsze szczegóły oparte o relacje detektywów Policji Państwowej: drzwi otworzyła napastnikom od wewnątrz mieszkania pewna młoda panienka, odwiedzająca pana Seweryna regularnie. Panienkę od dłuższego czasu intrygowała zawartość worków i gdy na jej nagabywania zirytowany gospodarz odpowiedział „nudna jesteś, ja tam trzymam pieniądze, którymi ci płacę”, przypieczętowało to jego los. Tej wersji moja mama mi nie opowiedziała, zapewne aby nie kalać pamięci przodka.

Jeśli prawdą jest, że mania kolekcjonerska może być genetycznie przenoszona na następne pokolenia, to musiałem coś po pradziadku odziedziczyć. Już bowiem kiedy miałem 6 lat, będąc na letnisku pod Warszawą zbierałem wraz z koleżką wyżebrane u konduktorów dziurkowane, tekturowe bilety kolejowe. Obaj marzyliśmy o karierze motorniczego wąskotorowej kolejki relacji Warszawa Południowa – Góra Kalwaria. Przez dwa lata zebraliśmy tysiące tych biletów aby je potem starannie posegregować według trasy przejazdu: do Grójca, do Zalesia, do Mysiadła, a nawet do Szczaków-Złotokłos. Była to piękna kolekcja, znakomicie rozszerzająca naszą wiedzę o geografii powiatu Piaseczno. Wzbogaciliśmy ją autentycznym gwizdkiem kolejowym.

„Detefon”, wykonany w Polsce w 1929

fosforowe), wspaniałe maski gazowe, bagnety piechoty, niemieckie granaty ręczne „pałkowe” i sowieckie „jajkowe”, oraz wiele innych cennych historycznych rekwizytów. Cóż to był za zbiór... Sukcesy kolekcjonerskie przyniosły mi oczekiwaną sławę wśród dzieciaków z naszej ulicy, wszelako mój ojciec zapewne nie miał w sobie ducha kolekcjonera, bowiem, łagodnie to określając, zrobił awanturę i musiałem się szybko przerzucić na zbieranie czegoś innego.

Bo stare radia mają życie, one ze mną rozmawiają, nie jak martwe bilety kolejowe, znaczki pocztowe czy karafki. Po prawdzie, zdarzyło mi się kiedyś rozmawiać z antyczną karafką do wódki, ale do wiadomości mojego przyjaciela kolekcjonującego takie karafki, nie była ona pusta... Foto: Część kolekcji autora.

Wkrótce jednak zmieniłem zainteresowanie i zacząłem kolekcjonować znajdowaną w lasach i na ulicach amunicję (najcenniejsze były pociski

Filatelistyka była wówczas najpopularniejszą formą kolekcjoninerstwa, szczególnie wśród dziatwy szkolnej, zacząłem więc zbierać znaczki

pocztowe. Była to forma gorącego współzawodnictwa: kto ma ładniejsze znaczki? Kto ma ich więcej? Znaczki pocztowe stemplowane lub „czyste” kupowało się w sklepach filatelistycznych których było wiele we wszystkich miastach i miasteczkach, lub wymieniało z kolegami. Najbarwniejsze były znaczki z kolonii francuskich jak Togo, Senegal czy Cameroun, lub propagandowe znaczki hitlerowskich Niemiec pokazujące potęgę sił zbrojnych Wielkiej Rzeszy (kolorowa seria „Grossdeutchland” z czołgami, samolotami i piechotą w akcji). W atlasach lub na globusach szukaliśmy tego „Togo”, co budziło naszą ciekawość świata. Znaczki prowadziły do zainteresowania historią i ekonomią; śledzenie wzrostu nominalnych cen znaczków pocztowych niemieckiej Republiki Weimarskiej (pokazany na fotografii „Deutsches Reich – 20 Milliarden Mark”) uczyło zdumione dzieci do czego prowadzi hiperinflacja. Niestemplowane „czyste” znaczki wsuwaliśmy za celofanowe paski do tak zwanych „klaserów”, stemplowane wklejaliśmy do ogromnych drukowanych albumów (rzadkość), a ich wartość była oceniana według grubych katalogów Michel (jeszcze większa rzadkość). Zbieranie znaczków było tak popularne, że prawie nie wypadało nie mieć jakiegoś albumiku. Spotkania towarzyskie wśród rówieśników mogły zaczynać się jak na targu niewolników: „mam dwóch czystych Hitlerów z dobrymi ząbkami, za 24 grosze i za 50 groszy, zamienisz się na twojego Rydza Śmigłego?” Gdy miałem 12 lat, zaszło jednak coś co zmieniło moje zainteresowania i jak się okazało, ukształtowało moje późniejsze życie. Będąc z filatelistyczną wizytą u szkolnego kolegi dostrzegłem leżące na półce słuchawki radiowe. Zaczęliśmy „uczoną” rozmowę o radiach, o których obaj nie mieliśmy pojęcia, ale w wyniku tej rozmowy doszło do pamiętnej transakcji wymiennej. Za mój stary klaser ze znaczkami pocztowymi serii „Grossdeutschland” oraz z „czystym Hitlerem z dobrymi ząbkami”, stałem się posiadaczem dwóch par słuchawek radiowych. To zdarzenie zakończyło moją pasję filatelistyczną i zapoczątkowało pierwszą wielką miłość - do radiotechniki. Następnego wieczoru, trzymając w ręku parę słuchawek pomaszerowałem do jedynego w mieście sklepu z radiami o dźwięcznej nazwie „Radiofon”. Za kontuarem sklepu stała młoda kobieta tak elegancka i ładna, że przez moment zapomniałem, po co przyszedłem. Po chwili jednak złożyłem jej nieśmiałą propozycję: za trzymaną w ręku parę słuchawek chciałbym dostać radio kryształkowe zwane detektorkiem. Taki „Detefon”, jaki pamiętałem z wczesnego dzieciństwa, kiedy to przez słuchawki usłyszałem niezrozumiałe słowa „ogłaszam alarm dla miasta Warszawy”, nie wiedząc, że właśnie wybuchła wojna. Serce waliło mi mocno, wątpiłem w powodzenie tej transakcji. I rzeczywiście, elegancka pani z początku wydawała się nie rozumieć o co mi chodzi. Po chwili jednak moja oferta musiała ją rozbawić bo zaczęła się śmiać i radio dostałem!


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.