Via Appia #6

Page 1


Trzy słowa od (ssaka) Naczelnego

kadr z filmu - planeta małp: bunt małp

Zauważyliście, że najtrudniej jest zacząć? Gdy skrobiemy wypracowanie na język polski, list do dziewczyny, podanie o pracę, to najtrudniejsze jest tych kilka pierwszych zdań. Jak zacząć - żeby było dobrze, żeby było ładnie, żeby się nie obraziła, żeby pracodawca zauważył. Skoro więc ten kłopotliwy początek mamy już za sobą, możemy przejść do rzeczy najistotniejszych. Przed Wami kolejny numer kwartalnika Via Appia - już szósty (niektórzy nie wierzyli, że wyjdzie drugi)! Zmiana jest istotą rozwoju, a my nie chcemy stać w miejscu, dlatego od czasu ostatniego numeru zmieniliśmy to i owo. Pojawiło się kilka nowości, wrzuciliśmy też mały konkurs dla uważnych czytelników forum literackiego Inkaustus. Ale o tym za chwilę. W tym numerze znajdziecie więc wyróżniające się na forum teksty naszych użytkowników, stałe działy takie jak Pogranicza, INKubator, czy Poezja. Przeczytacie interesujące wywiady i komentarze. Natraficie również na kilka nowości, do których należy między innymi dział INKspiracja i Kreatorium. Oba mają służyć wam pomocą w pisaniu, tworzeniu i rozmyślaniu. Każdy na nieco inny sposób. Zdradzę również, że jesteśmy już coraz bliżej legalizacji naszego kwartalnika i wypłynięcia na szerokie wody! Krok za krokiem idziemy do przodu, a wszystko to dzięki Wam, naszym czytelnikom. Ach, no i zapomniał bym: Konkurs - krzyżówka. Do wygrania interesujące nagrody, więc zachęcam do zapoznania się z szóstym numerem Via Appii i bacznego śledzenia Forum Literackiego Inkaustus. Czy wypada wspominać, że zmienił się Redaktor Naczelny? Po co, przecież to tylko formalność. Pozdrowienia! Chrisiok

2


Spis treści

Wstępniak ...................................................... 2 Spis treści ...................................................... 3 Wici ................................................................. 4 Urban Fantasty ............................................ 6 Gama ............................................................ 10 Duch rockmana ........................................ 12 INKspiracja ................................................. Niedostepne kwiaty orientu ........... Miasta przyszłości ............................... Gdy opadnie radioaktywny pył .......

16 17 24 28

Upadła ......................................................... 36 INKubator - AcidOne .............................. 50 Dziecięce zauroczenie rzeczywistością 60 Kącik poetycki .......................................... 62 Nakręcają naszą wyobraźnię ............... 70 Przeglądy literackie ................................ J. Skowroński - Mucha ....................... R. Mead - Córka Burzy ....................... B. Chartlon - Czaropis .......................

75 75 76 78

PRL Fantasy .............................................. 80 Kreatorium ................................................ 98 Fantasy oczami indolenta .............. 99 Technika w fantastyce ................... 102 Krakon - Relacja ................................... 114 Nareszcie się zakochałem .................. 118 Krzyżówka z nagrodą ........................... 120 Przeglądy filmowe ................................. Hit czy Kit? ......................................... Ink .......................................................... Jeż Jerzy .............................................. Dziewczyna w czerwonej pelerynie

122 123 124 126 128

Nocny pasażer ....................................... 130 Koniec ....................................................... 136

3


Garść wieści

Mistrz na forum!

Arena, krew i nagrody!

W sierpniu tego roku nasze forum nawiązało współpracę z pisarzem grozy Stefanem Dardą. Autor odpowiada na pytania czytelników w poświęconym mu temacie.

Trwa konkurs literacki Littera Scripta. Uczestnicy mają za zadanie zinterpretowanie intrygującego tematu: Jestem Bogiem. Do wygrania atrakcyjne nagrody. Szczegółów szukaj w numerze.

Inkaustus proponuje! Konkurs Via Appii!

Od 25 do 27 listopada odbędzie się konwent miłośników fantastyki w Sosnowcu. Więcej szczegółów znajdziesz na stronie internetowej imprezy: www.porytkon.irpg.pl.

Chciałbyś aby twój tekst znalazł się we Via Appii? Jest na to sposób. Już niedługo zostanie ogłoszony konkurs na tekst do siódmego numeru naszego kwartalnika. Do wygrania interesująca książka oraz publikacja zwycięskich tekstów. Szykujcie pióra i wypatrujcie szczegółów na forum.

Via Appia w potrzebie! Via Appia rozwija się. Jeśli wiesz do czego służy klawiatura komputera, potrafisz poprawnie posługiwać się językiem polskim i chciałbyś współpracować przy tworzeniu jednego z najdynamiczniej rozwijających się pism internetowych, koniecznie daj nam o tym znać!

Narodziny w sieci! Już niebawem Via Appia będzie miała swoją dedykowaną stronę internetową! Dzięki niej, to właśnie WY będziecie mieli moliwość wpływu na kształt Via Appii większy niż kiedykolwiek! Wyczekujcie nowin na naszym forum!

4



Image: Richard X. Thripp

Publicystyka

urban fantasy autor: siloe

czyli mieszczańskie czary-mary

Chłopaki, jak zwykle, wynajdą taki temat, o którym w necie jest tyle co kot napłakał. Cóż, jak człowiek się podjął, to trzeba sprostać. Urban fantasy... Z czym to się właściwie je? Okazuje się, że to nic innego jak subgatunek fantastyki. Akcja utworów osadzonych w tych klimatach dzieje się w czasach bliższych lub nam dalszych, w przyszłości lub niedaleko w przeszłości, na ulicach ruchliwych i tych mniej, pośród wieżowców ze szkła i w slumsach, słowem – w miastach.

6


Publicystyka

N

ie odkryję Ameryki, gdy powiem, że wrzucenie wszystkich utworów fantastycznych do jednego worka, potrząśnięcie nim i nazwanie powstałego w ten sposób zlepka “fantasy” byłoby błędem porównywalnym z tym, jaki popełnił Krzysztof Kolumb. Każdy z nurtów literackich ma swoje odnogi, które posiadają specyficzne cechy. I nic tu nie da nazywanie Amerykanów -Indianami. Wróćmy jednak do tematu. Istoty fantastyczne, nadprzyrodzone umiejętności i inne cuda wkraczają w normalne i pozornie uporządkowane życie. Cywilizacja zderza się z wyobraźnią autorów. I bach! Mamy urban fantasy. Jak już ustaliliśmy, historie te łączą w sobie miejską rzeczywistość i kwestie nadprzyrodzone. Jakieś przykłady? Przybycie obcych ras, odkrycie starożytnych stworzeń, współistnienie (ale i konflikty) między ludźmi a fantastycznymi istotami prosto z bajek, mitologii czy religii. Fabuła skupia się często na rozwoju bohatera, jego ocenie nietypowych wydarzeń, które zmieniają jego życie oraz pojmowanie świata.

nurtu urban fantasy. Napisała między innymi „Wojnę o dąb”, książke tę wydano również na polski rynku. Po skończeniu literatury angielskiej w Benoit College w Wisconsin, autorka była dziennikarką w Minneapolis, a także... muzykiem. Grała na gitarze, śpiewała w goth-folkowym duo „Flash Girls” oraz w psychodelicznym „Cats Laughing” znanym z folkjazzu. Swoje doświadczenie muzyczne przelała na karty wspomnianej już powieści „Wojna o Dąb”, której główna bohaterka należy do zespołu muzycznego. Niestety Wojna o Dąb jest jedyną książką tej autorki, jaką u nas wydano. Krążą różne opinie na temat jej historii. Jedni wychwalają majstersztyk gatunku, inni porównują do dziennika Bridget Jones. Osobiście kojarzy mi się z wątkiem konfliktowo-miłosnym sagi Zmierzchu. Mimo tych odmiennych odczuć, książka jest ewidentnym przykładem połączenia klimatu fantasy z surową scenerią miast. “Nie wielkość świadczy o twej wartości” John Crowley - zdobywca nagrody „Word Fantasy Award” w 1981 roku za powieść „Małe duże”, która w Polsce ukazała się w 1994 r. nakładem wydawnictwa Rebis. W 2006 r. otrzymał nagrodę ponownie, tym razem za całokształt twórczości. John Crowley jest amerykańskim pisarzem, znanym z utworów nawiązujących do realizmu magicznego i fantasy oraz filmów dokumentalnych.

Pionierami gatunku byli w latach 80. Charles de Lint, Emma Bull oraz John Crowley. Przeciwieństwem urban rantasy jest rural fantasy, którego akcja toczy się na łonie wsi. Tyle suchej teorii i troszkę nudnawych faktów. Teraz przyjrzymy się twórczości autorów, którzy obrali sobie tą nietypową a zarazem nie łątwa konwencję. „Fantasy dla ludzi, którzy nie czytują fantasy.” Charles de Lint jest odpowiedzialny za spopularyzowanie nutru urban fantasy, który potocznie nazywany jest mitem miejskim. Żartobliwie mówi się, że jego fantasy kierowane jest do tych, co go nie czytają. Akcja wielu powieści i opowiadań tego autora umiejscowiona jest w okolicach fikcyjnego Newford - miasta w Ameryce Północnej.

Do krainy leżącej na pograniczu wizji i realności przybywa młodzieniec Smoky Barnable, by poślubić ukochaną Daily Alice. Najpierw jednak razem będą musieli odbyć niebezpieczną podróż po pełnym cudów świecie, w trakcie której odnajdą wiele skarbów i napotkają najdziwniejsze istoty.

“Małe, duże” nie jest zwykłą powieścią „Kłamstwa i złamane przysięgi to broń w ręobyczajową zawierającą wątek fantastyczny, kach twoich wrogów.” ponieważ nie istnieje tutaj widoczna graniEmma Bull, uznawana jest za pionierkę ca między realizmem, a wytworem wyobraź-

7


Image: (c)Tomo.yun (www.yunphoto.net/en/)

Publicystyka ni. Nie ma tu mostu ani bramy prowadzącej do równoległego świata. To jednorodna rzeczywistość, w której to co znane czytelnikowi z własnej codzienności, jak i obce jest tak samo normalne i powszednie.

Londynem. Zwiedza widmowe podziemia, poznaje miasto zaludnione przez nieśmiertelne postacie z jego rzymsko-elżbietańskiej przeszłości, znajdujące się w zamurowanych przed laty stacjach metra. Jego dotychczasowe życie ulega diametralnej przemianie - mężczyzna staje się też niewidoczny dla normalnych ludzi. Aby odzyskać swoją „normalność” musi odnaleźć wraz z Drzwi anioła znającego sposób na powrót do rzeczywistości.

Autor posługuje się stylem nieco archaicznym. Buduje nastrój w sposób niezwykły, w wyniku czego czytelnik może dostać gęsiej skórki na dźwięk zupełnie zwyczajnych, w żaden sposób nie nacechowanych emocjonalnie słów. Język nie jest wybitnie naukowy, nie jest trudny - zachęca do wgłębienie się w losy rodzinnej sagi.

Autor w dowcipny sposób przewrócił nudną egzystencję mężczyzny o 180 stopni. W bardzo przemyślany sposób rozbudował rozgrywającą się akcję, tak że do samego końca nie wiadomo jak to wszystko się skończy.

”Tam twój dom, gdzie serce twoje.” Powieść z gatunku urban fantasy „Nigdziebądź”, autorstwa Neila Gagmana była zaadaptowana ze scenariusza serialu telewizyjnego pod tym samym tytułem. Opowiada o sprzedawcy ubezpieczeń, który po spotkaniu dziewczyny o imieniu Drzwi, odkrywa świat ukryty pod

Polska strona medalu Polscy autorzy nie pozostają w tyle. Jednym z pisarzy, którzy wzięli sobie na celownik urban fantasy, był Tomasz Pacyński. Współtwórca i redaktor naczelny czasopisma internetowego „Fahrenheit”. Publikował również na łamach „Science Fiction”, „Sfery”, jak i w internetowych czasopismach „Esencja”, „Fantazin” i „Srebrny Glob”. Spod jego pióra

kadr z filmu “uczeń czarnoksiężnika“

8


Publicystyka wyszło także wiele felietonów. Debiutował w 2001 roku powieścią „Sherwood” składająca się z trzech części. Otrzymał za nią nominację do nagrody im. Janusza A. Zajdla. Kolejną była militarna postapokaliptyczna powieść political fiction „Wrzesień”. W internecie używał pseudonimu Pacek. Nic do śmiechu Powieść „Kraina Chichów” była debiutem Jonathana Carrolla. W Polsce ukazała się początkowo w miesięczniku „Fantastyka” w 1987 roku, a w formie książkowej dopiero w 1990 roku. Powieść z pogranicza snu i jawy opowiada o fascynacji skromnego nauczyciela pisarzem France’m. Pragnąc uwiecznić go w autobiografii, wyjeżdża on wraz z lalkarką Saxony do miasteczka Gallen. Mieszkańcy sprawiają, iż życie nowoprzybyłych jest prawdziwą sielanką. Niestety mają w tym swój cel, który powiązany jest bezpośrednio z Francem, umiejętnościami głównego bohatera i zagrożoną przyszłością miasteczka. Humorystyczna i miła zabawa szybko przeistacza się w horror. “Wiedźma.com.pl”

poznanej osobiśćie ciotce. Wyrusza do małej wsi, gdzie czeka na nią dom, który być może da jej rodzinie lepsze życie. Z czasem okazuje się, że zmarła ciotka była wiedźmą, istnym postrachem wsi. Na domiar złego, Krystyna ma zwidy, które coraz brutalniej wdzierają się w jej rzeczywistość. „Wiedźma.com.pl” jest udanym dziełem Ewy Białołęckiej. To także urban fantasy. “Uczeń czarnoksiężnika” Teraz czas na jakiś ciekawy film. Od wieków krążą mity i legendy na temat Merlina i jego świty. Jedną z nich jest historia trzech magów-przyjaciół Balthazara, Maxima i Veroniki. Podczas jednaj z walk z Morganą - Maxim przechodzi na jej stronę i zdradza przyjaciół. Pomaga złej wiedźmie pokonać Merlina. Aby jednak zło nie zwyciężyło, umierający czarodziej przekazuje wiecznie młodemu Balthazarowi misję. W przyszłości musi znaleźć merlinczyka, jego potomka, który jako jedyny będzie w stanie pokonać Morganę i towarzyszącą jej czarną magię. Wierny uczeń przez wieki ściga demony i wiedźmy, zamykając każdą w kolejnej warstwie matrioszki. Gdy w XXI wieku odnajduje Dava, potomka Merlina, zaczyna się prawdziwa walka z czasem.

Małe słowo na koniec… Teraz się przyznać. Kto nie marzył o spadku po jakiejś cioci z ameryki? Nie znajdzie się Książki z cyklu urban fantasy stały się ostatnikt taki, prawda? nimi czasy bardzo popularne. Niestety wysyp śmieciowych opowiastek sprawia, iż ten gatuKrystyna jest samotną matką. Aby zaronek ma kiepską opinię. Sądzę jednak, że warbić na życie pracuje jako redaktorka jednego to szukać prawdziwych rarytasów, których lekz wydawnictw. Zajęcie nie jest jej szczytem tura pozwoli nam odnaleźć inny świat. Pozorjej marzeń. Musi rozckliwiać się nad dennymi nie jest on podobny do naszego, lecz jakby się i żałosnymi tekstami, które osobiście wywaliprzyjrzeć, tak bardzo uważnie, wtedy poznamy łaby do kosza. Mimo tak znacznych wad lubi jego tajemnicę. pracę przy komputerze. Pewnego dnia dowiaduje się, że odziedziczyła spadek po nigdy nie

9


Tekst Miesiąca

GAMA autor: pasiasty

W

iesz, co to jest gama? Podszedłem na odległość kilku centymetrów od jej twarzy. Starałem się skupić wzrok na wianuszku, ale spojrzenia zbaczały mi notorycznie w kierunku jej rubinowych kolczyków. Byłem zatroskany. Zatapiałem się w przeświadczeniu, że jest dla mnie najważniejsza na świecie. Byłem gotów ją pocałować, udowodnić ciepłem mego ciała i biciem serca, jak wiele dla mnie znaczy. - Paletą kolorów? Jej oczy były niebywale niewinne, ale równocześnie ufne, cierpliwe i wyczekujące potwierdzenia przypuszczenia. - Też, ale mi chodzi o gamę uczuć, słońce.

Starałem się nie brzmieć zbyt patronizująco, ale jak zwykle mi to nie wychodziło za dobrze. Zniecierpliwienie wynikało pewnie z niemożności połączenia naszych myśli. Gdyby potrafiła odczytywać o co mi chodzi bez podpowiedzi, na pewno bylibyśmy częściej zatopieni w sobie. A przede wszystkim miałaby więcej powodów, by mi ufać. Z drugiej strony wcale jednak tego nie chciałem. Pragnąłem ugryźć ją w uszko i poczuć wiśniowy smak jej kolczyków. To było tylko złudzenie. - Jakich uczuć? Droczyła się. Doskonale wiedziała, do czego zmierzam. Modlitewnie, powoli przymrużyła oczy. Były karmazynowe, tonąłem w nich każdego dnia coraz bardziej. Nie z własnej woli oczywiście. To było pierwsze, co w niej dostrzegłem. autor: Acid One - Od radości do nienawiści. Są jak kolory, masz rację. Wolałem to, co jakiś czas, podkreślać. Nie lubiłem jej niepewności. W każdej chwili mogło przesunąć na szali emocje w kierunku bezsensownej kłótni. A była wtedy jak wąż, ataki stawały się niemiłosierne i prawie nie do odparcia. Głównie dlatego, że nie umiałem jej odmawiać. Nie potrafiłem jej tak po prostu odstawić na bezemocjonalny próg i stanąć obojętnie z boku. Potrafiła to świetnie wykorzystać. Miałaby teraz nade mną niezwykłą przewagę, odkrytymi ramionami, słodkimi udami, w zwiewnej sukience, nasączonej kolorami karmelu i kaczeńców. - Można przejść między nimi w mgnieniu oka.

10


Tekst Miesiąca Uśmiechnęła się, lekko dygnęła i położyła mi dłoń na policzku. Była chłodna, ale gładka, przyjemna. Wolałbym ją na biodrze, karku, w spodniach… - I stopniowo także można, kolejnymi kroczkami, powoli przejść z jednej skrajności w drugą. Czy tym jest miłość? Zaniepokoiła się. Zmarszczyła brwi i wzięła dłoń z powrotem. Zrobiła nieśmiały krok w tył. Nie wiedziałem dlaczego. A może nie chciałem tego rozumieć. Liczyłem jednak, że za moment zorientuje się, że źle odczytała moje intencje. Nie miałem zamiaru jej w tym pomagać. Czułem się, jakbym popełniał na niej emocjonalny gwałt. Zupełnie, jakby ubyło jej lat. Zaczerwieniła się. Nie była świadoma, że właśnie udowadnia moją tezę, tym samym wąż się budził. Kody odbezpieczające torpedę zostały wpisane w jej świadomość i tylko czekałem aż zaszklą się jej oczy. Karmazynowe fale, których tak się bałem, doprowadzą do kolejnej modlitwy o cofnięcie czasu. - Miłość tym właśnie nie jest! Starała się brzmieć stanowczo, ale drżał jej głos. Brzmiał jak chór zjednany w wyśpiewaniu bojowej pieśni. Głośno westchnąłem. Serce dudniło mi jak przed zawodami, lub pojedynkiem na słowa. Nie zdawała sobie jeszcze sprawy, ale byliśmy już na zupełnie przeciwnych brzegach Styksu. Ona była moją śmiercią, a ja jej życiem. Staliśmy się gamą. I teraz te oczy, które tak hipnotyzowały, kazały mi klęknąć. A rubiny w kolczykach mieniły się piętnem nienawiści. Upadłem jak Lucyfer. Nie dawałem rady znieść napięcia. - Nie rozumiesz mnie… Nie kryłem smutku. Nie chciałem, by czuła nade mną przewagę, ale nie umiałem inaczej. Była dla mnie zbyt istotna. Najistotniejsza. Jesteś tą jedyną, myślałem, czy tego nie widzisz? Nie mogła tego dostrzec. Była po prze-

ciwnej stronie gamy, tam gdzie ja starałem się przy niej nigdy się nie znaleźć. Ona miała abonament na pobyt tam. W moim przypadku mogłoby to się skończyć… Irą! - Ależ ja doskonale ciebie rozumiem. Po raz kolejny chcesz mi udowodnić, że nie ma miłości bez nienawiści i jest to absolutne. Pchnęła mnie otwartymi dłońmi. Wziąłem głęboki wdech. Starałem się wyrównać bicie serca. Nieudolnie. Dudniło jeszcze bardziej. Mógłbym ją teraz zgwałcić na miejscu, rozerwać karmelową sukienkę ze wstążkami w kolorze kaczeńców na drobne strzępy, odkryć kolor jej majteczek i nienawidzić z całej siły. Ale nie umiałem. Uzupełnialiśmy się w tej chwili właśnie idealnie. Ten ułamek czasu z naszego życia był dowodem na to, że jesteśmy dla siebie, że tak dokładnie pasujemy, bo w tym momencie ona jest moją wyrocznią, a ja jej sługą. Spuściłem wzrok. Chwyciłem ją za rękę. Nie miałem już więcej siły. Potrafiłem utrzymać gamę tylko na te kilka chwil. - Masz rację. Przepraszam. Nie chciałem. Zbliżyłem się, by ją pocałować. Gniew topniał w ułamkach sekundy. Nie zdążyłem zbliżyć się dostatecznie, a już ponownie się uśmiechała. Wianuszek skupił moje spojrzenia, a rubinowe kolczyki kusiły smakiem wiśni. Gdyby tylko wiedziała, gdzie przed chwilą byliśmy, na pewno ufałaby mi jeszcze bardziej. Z drugiej strony wcale tego nie chciałem. Pragnąłem stanąć po przeciwnej stronie gamy. I z pełną czarą goryczy, gniewu i nienawiści popchnąć ją dokładnie tak, jak to zrobiła przed chwilą. Udowodnić jej jak bardzo się myli. Tym samym pokazać, że moja teza jest słuszna. - To teraz już wiem, czym jest gama. Chciałabyś, pomyślałem, składając pocałunek na jej ustach.

11


Publicystyka

duch rockmana autor: kaprys_losu

nie da się ukryć

N

ie da się ukryć, że muzykę metalową wypchnięto poza główny nurt kultury muzycznej. Zagadnięty na ulicy przechodzień, od razu rozpozna Ewę Farnę, ale Ronniego Jamesa Dio już raczej nie. Być może skojarzy spopularyzowany przez niego gest mano cornuta, oczywiście błędnie łącząc go z kultem Szatana. To nic, że satanizm ma z muzyką (metalową) tyle wspólnego, co dajmy na to - Samoobrona z filozofią. Część z nas na pewno pamięta słynne słowa Bruce’a Dickinsona, że jedyny satanista, jakiego w swojej karierze spotkał, był jego księgowym. Na szczęście są jeszcze w naszym pięknym kraju ludzie, którzy kochają ciężką muzykę. Czasem dochodzi do ich spotkania... i po-

wstaje coś wyjątkowego. Podczas takiego niezwykłego spotkania narodziła się w 1989 roku grupa CETI. Niecodzienna nazwa została zaczerpnięta z terminologii NASA (Communication With Extraterestrial Inteligence, program poszukiwań inteligencji pozaziemskiej). Zespół stworzyli Grzegorz Kupczyk, były wokalista Turbo, znany szerszemu gronu jako wykonawca utworu „Dorosłe dzieci” i Maria Wietrzykowska, niezrównany klawiszowiec i właścicielka pięknego sopranu. Na pierwszej płycie „Czarna Róża” gościnnie wystąpił nawet Czesław Niemen. Drugi krążek „Lamiastrata” przyniósł zespołowi sławę nie tylko w kraju, ale i za naszą zachodnią

12


Publicystyka granicą, kiedy zespół był na promującym płytę tournee po RFN. Każdy, kto był kiedykolwiek na koncercie muzyki metalowej, wie, jak niezwykły panuje tam klimat. Chyba żaden inny gatunek nie pozwala na tak bezpośredni kontakt muzyków z publicznością, zwłaszcza jeśli zespół jest tak charyzmatyczny i gra z tak prawdziwą pasją, jak CETI. Ku radości fanów powstała płyta „Extasy 93”, będąca zapisem występów w Jarocinie i RFN. Spontaniczne reakcje fanów na niesamowite partie instrumentalne i solówki wokalne mówią same za siebie i świadczą o ogromnej ekspresji płynącej ze sceny muzyki zespołu. zespołu CETI. Niezła gratka dla tych, którzy paW dwudziestoletniej karierze CETI wydało sjonują się nie tylko muzyką, ale i kulisami żyosiem albumów studyjnych, trzy koncerto- cia swoich idoli. Czym była zabawa w „komisję we, dwa minialbumy i kompilację „The Best ekipy technicznej”? Kto dolewał Grzegorzowi From...” w dwóch częściach. Ma również na wódki do termosu? Dlaczego nie wyszło z Turkoncie także nagrania DVD. Są to „Akordy bo? Jeśli chcesz się dowiedzieć, siądź na chwiSłów”, “The Best from Light Zone part 2” i“Li- lę w konfesjonale i przeczytaj „Spowiedź”. ving Shadow of the Angel”.

Wyobraźcie sobie najbardziej kuriozalne sytuacje: nudysta w kościele, moherowy beret na Woodstock. A może... metal w operze? No? Niejednemu na myśl przyjdzie farsa stulecia. Pewien znajomy, powiedział mi kiedyś o takiej ekstremie, że równie dobrze można by śpiewać „Rotę” na melodię „Baś, baś baranku”. Jak się okazało nie miał ani racji, ani wyobraźni. Takie niecodzienne spotkanie miało miejsce 9 listopada 2008 roku w Kaliszu. Grzegorz Kupczyk z zespołem wystąpił z towarzyszącą im Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Kaliskiej pod batutą Adama Klocka. Projekt nazwano „Akordy Słów”. Pomysł i realizacja należały do Moniki Gąsiorek, poetki i od wielu lat impresario Grzegorza. Nie skłamię chyba, jeśli powiem, że to jak na razie jedyne na świecie, tak udane, połączenie muzyki heavy i symfonicznej. Kto nie wierzy, może posłuchać i obejrzeć, ponieważ w maju 2009 roku wydano album zawierający audio i video.

Dziś żaden, nawet najlepszy artysta nie istnieje w showbiznesie bez reklamy. Jeśli zabraknie promocji, zespół nie znajdzie nowych fanów, a starzy w końcu odejdą, zmienią zainteresowania lub po prostu zaczną się wstydzić „głupot młodości”. Niewielu pozostanie. Dziś mało kto szuka. Przyzwyczailiśmy się, że media podają nam wszystko na tacy. A więc jak najlepiej promować i popularyzować dobry zespół? W myśl zasady „fani dla fanów” z inicjatywy Macieja Siwczaka powstał fanklub CETI i Grzegorza Kupczyka, „Lamiastrata”. W Poznaniu i nie tylko, znalazło się kilkanaście osób, które nakładem własnych sił, kosztów i poświęcenia stworzyły stowarzyszenie, które rozposzerza swoją działalność i z dnia na dzień rośnie w siłę. Jako jeden z pierwszych członków Lamiastraty i opiekun tamtejszego fo-

Na mojej półce stoi na ważnym miejscu egzemplarz z autografem „Spowiedzi Kupczyka”, autorstwa Daniela Wolaka. Powstała ona na bazie wywiadu rzeki z liderem

13


Publicystyka rum mogę przyznać, że warto angażować się w takie przedsięwzięcia. Nie każdy fan może się pochwalić bezpośrednią możliwością kontaktu z ulubionym zespołem. My możemy. Niesamowitą satysfakcję czerpiemy też z pomagania im. Mimo krótkiego czasu istnienia fanklubu, Lamiastrata ma na koncie dość udaną i szeroko zakrojoną akcję przeciwko piractwu internetowemu. Członków bolał fakt, że praktycznie zaraz po ukazaniu się najnowszego krążka CETI „Ghost of The Universe”, Internet zalały jego nielegalne kopie. Wobec tego na bieżąco są one wyszukiwane i dzięki interwencjom klubu usuwane przez administracje stron. Ekipę Lamiastraty można zobaczyć prawie na każdym koncercie CETI, ponieważ zajmujemy się sprzedażą gadżetów, a także wsparciem technicznym dla zespołu. Prezes okazjonalnie zamienia się w paparazzi, jest autorem większości zdjęć zamieszczonych w tym artykule. Chętnie odpowiada na

wszystkie pytania dotyczące zespołu. Zespół znany jest również z innych form aktywności kulturalnej i społecznej. Od kilku lat obejmuje patronatem Zamojskie Spotkania z Fantastyką, organizowane przez klub „Czerwony Smok”, który współpracuje również z Forum Literackim Inkaustus. CETI nie stroni także od działalności charytatywnej. Niedawno, bo jedenastego czerwca w Centrum Kultury Wiatrak w Zabrzu, odbył się koncert „Heavy Sound is Solution - GRAMY DLA IGORA”. Prócz zespołu Grzegorza Kupczyka na scenie mogliśmy zobaczyć także SCEPITC, THY DISEASE, BEERHEAD, PIGS IN TANK i DEVON. Cały dochód z występu przeznaczony został na operację ortopedyczną i rehabilitację Igora Sikory. W trakcie pobytu w Zabrzu CETI w Wiatraku nagrało teledysk z udziałem publiczności do najnowszej płyty. Zysk z niego także zasilił konto Igora. Dzięki ogromnemu poświęceniu rodziców chłopca i zaangażowaniu artystów, być może już niedługo chłopiec będzie

14


Publicystyka mógł sam chodzić na koncerty swoich ulubio- Zainteresowanych muzyką zespołu serdecznych wykonawców. nie zapraszamy na stronę internetową fanklubu i oficjalną stronę CETI. Znaleźć nas możPozostaje nam już tylko podsumować: gdy sły- na także na portalach społecznościowych szymy o takich akcjach w pełni uświadamiamy i YouTube. Zapraszamy! sobie jedno – metal to nie tylko growl, ostre granie i długie włosy. To przede wszystkim ogrom pozytywnych emocji.

15


INKspiracja

INKspiracja to nowość na łamach naszego Kwartalnika. Porusza szerokie spektrum tematów, często nie związanych bezpośrednio z literaturą czy sztuką. Nic nie szkodzi, ponieważ INKspiracja ma dostarczać wiedzy, ma za zadanie zasiewać idee i podsuwać pomysły. Pisanie to złożony proces, w którym bardzo istotną rolę odgrywa informacja. Spróbujemy wyjść na przeciw tej potrzebie. Aż w końcu stworzymy indeks tematów poruszonych na łamach INKspracji, aby każdy mógł w sposób szybki i łatwy odnaleźć interesujące go zagadnienie. Zaczynamy od postapokalipsy. Temat wałkowany przez popkulturę od ładnych paru dekat, ale czy naprawdę wiesz o niej wszystko? Zachęcamy do lektury. A z czym kojarzy ci się taniec orientalny? Z miłymi paniami krącącymi bioderkami? Jeśli tylko z tym, koniecznie musisz przeczytać nasz artykuł.

16


INKspiracja

niedostępne kwiaty orientu autor: chrisiok

O

czym pomyśli przeciętny Europejczyk, czy Amerykanin, gdy usłyszy słowo ‘Orient’? Wschód, terroryści? Nie, idźmy dalej. Bollywood? Nie tak dawno pełne kolorów, śpiewów i tańca filmy opowiadające o miłości, oczarowały liczną rzeszę osób. Równie wielu nie przyznaje się do tego, że jakiś widziało. O Orient Ekspresie? Możliwe, że tak, jeśli czytał popularny kryminał Aga-ty Christie – no dobrze, umówmy się, że przynajmniej widział film. A może skojarzy mu się ono z Tadż Mahal? Pałac Miłości, jeden z nowych siedmiu cudów świata robi na nas ogromne wrażenie. Jeśli tak, będzie to o tym człowieku dobrze świadczyło. Wakacje w Egipcie? Piramidy, faraonowie? A czy pomyśli o ozdobionych fantazyjnie tancerkach w imponujących strojach? Z pewnością każdy widział w telewizji niejeden występ pełen rytmicznej muzyki, ekspresji i wdzięku. Zapytany o taniec brzucha uśmiechnie się porozumiewawczo i powie coś w stylu: ‘tak, gołe baby kręcące pupami, niezłe, mocne, żona nie pozwala mi patrzeć’. Ciekawe jest to, że dla nas, ludzi wychowanych w kulturze Zachodu taniec orientalny ma zupełnie inne znaczenie (lub nie ma go wcale) niż dla osób wyrosłych w społeczeństwach Wschodu. O to, czym jest taniec orientalny, jak rozumieć jego sztukę i symbolikę zapytałem Olgę.

17


INKspiracja Olga, wiem, że od dłuższego czasu fascynujesz się orientalną sztuką i kulturą. Mało tego, jak mi zdradziłaś od czterech lat trenujesz taniec orientalny. Ale powiedz od czego to się zaczęło?

Kolejnym kamieniem milowym było pojawienie się po II wojnie światowej Mahmouda Redy, który jako tancerz i choreograf stworzył w obecnej postaci praktycznie cały folklor egipski i krajów ościennych. Jest również bezpośrednim autorem gatunku nazywanego muaszahat, który ma swoje korzenie w andaluzyjskim (tak!) tańcu dworskim i powstał na podstawie dawnej poezji i wiedzy na temat ówcześnie używanych instrumentów. W prostych słowach, Mahmoud Reda zbadał tradycyjną muzykę i figury, dodał odrobinę siebie, po czym dostosował to wszystko do warunków scenicznych. Założony przez niego zespół, Mahmoud Reda Troupe, był czymś w rodzaju naszego Mazowsza. Te tradycyjne tańce to właśnie saidi, styl nubijski, fellahi, khaleegy, haggala, melaya leff... Jest tego bardzo wiele.

Zaczęłam tańczyć właściwie przypadkiem. Moja siostra chciała jechać na obóz taneczny, który organizowany był w województwie lubuskim. Pojechałam z nią w zasadzie jako opiekunka, a żebym się nie nudziła, mama zapisała na zajęcia nas obie. I wsiąkłam od razu! Początki wydawały mi się bardzo łatwe. To było cztery lata temu, w czasie, kiedy taniec orientalny (popularnie nazywany tańcem brzucha) w Polsce jeszcze raczkował. Uczyłyśmy się samego tańca, ale praktycznie niczego o jego historii, korzeniach czy znaczeniu. Można umownie powiedzieć, że wtedy uczyło mnie „pierwsze pokolenie” tancerek – dziewczyny, które naukę rozpoczynały u zagranicznych nauczycieli. Obecne instruktorki, uczennice tamtych, to drugie i trzecie „pokolenie”. Można śmiało powiedzieć, że przez te czteBrzmi to dla mnie jak czarna magia, a po ry lata w Polsce ta sztuka bardzo się rozwinę- polsku? ;) ła. Przede wszystkim nauczyłyśmy się tego, że „taniec orientalny” to nie jeden styl, ale wiele stylów. Zupełnie inaczej wygląda występ tancerki melaya leff, inaczej taniec do klasyki egipskiej, a tribal to już zupełnie inny świat. Sporo odmian i stylów. Shaabi, Tribal, Melaya Leff, aż w końcu najbardziej dla mnie wymawialne Belly dance show. Trudne słowa. Co tak naprawdę trenujesz? Trudno to streścić w kilku słowach, ale postaram się. Taniec orientalny, ten jaki znamy obecnie, narodził się w pierwszej połowie XX wieku, w międzywojniu. Wtedy tancerka i aktorka Badia Masabni otworzyła w Kairze lokal nazwany Casino Opera. Nie było to ani kasyno, ani opera, raczej kabaret, w stylu Moulin Rouge. Badia zatrudniła tancerki, których taniec miał być rozrywką dla Europejczyków – jednak nie był to taniec „po egipsku”. Tego, co tradycyjnie tańczyły Egipcjanki, ludzie Zachodu by nie zrozumieli, więc tancerkom zafundowano m.in. lekcje baletu u rosyjskiej baleriny. W ten sposób – z połączenia tradycji i europejskiego tańca klasycznego – powstały podwaliny pod to, co teraz nazywamy tańcem orientalnym.

18


INKspiracja nelem z przodu – jest to prezentacja posagu potencjalnej żony i jej zalet w postaci pięknych włosów. Melaya leff to dosłownie „zawijanie się w chustę” – styl pochodzi z Aleksandrii, naśladuje się arabskie nowoczesne dziewczęta, które nosiły krótkie sukienki, ale miały też tradycyjną chustę, którą mogły się skromnie okryć. Łatwo jest nauczyć się tego tańca? Powiedz jak laikowi, kiedy patrząc na tancerkę będę wiedział, że to profesjonalistka?

Podział gatunkowy w granicach folkloru jest dość płynny, to w końcu kultura ludowa – u nas łatwo stwierdzić, że „Nad pięknym modrym Dunajem” to walc, ale już nowoczesne piosenki są jednocześnie np. popem i walcem. Od razu nasuwa mi się tutaj „Rzeka Marzeń” Pani Beaty Kozidrak. Wyrazista rytmika utworu łatwo da się zinterpretować każdemu, kto kiedykolwiek tańczył walca wiedeńskiego. O to właśnie chodzi. Podobnie jest w tańcu orientalnym – bywają piosenki współczesne wykorzystujące tradycyjne rytmy, albo różnego rodzaju mieszanki. Ale w skrócie: saidi to najczęściej taniec z laską, jest zadziorny i raczej wesoły. Nubijski tańczy się w wielkiej, obszernej sukience, podobnej do stroju do fellahi – oba to tańce chłopskie, wiejskie, radosne, jest w nich dużo ruchów naśladujących codzienne prace, takie jak sianie. Khaleegy to taniec włosów pochodzący z Zatoki Perskiej, również tańczy się go w szerokiej sukience, z bogato zdobionym pa-

Jak mówiłam, początki są moim zdaniem łatwe – nawet dla osób niewysportowanych. Jednak żeby zaprezentować taniec, a nie następujące po sobie pojedyncze figury, trzeba ćwiczyć dokładnie tak samo dużo jak w innych stylach tanecznych, po kilka godzin dziennie. Tancerki profesjonalne mogą pochwalić się dobrą techniką taneczną – bardzo ważne są miękkie, pełne gracji ruchy oraz odpowiednie ustawienie ciała: tancerka orientalna jest wyprostowana, nie garbi się, nie prezentuje widzom ostro ugiętych łokci, młynkujących dłoni czy „zadartych” stóp. Warto też zwracać uwagę na tzw. izolację – to typowa dla naszego tańca umiejętność wykonywania różnych ruchów różnymi częściami ciała. Przykładowo, jeżeli biodra drżą (nazywa się to shimmy), to od pasa w górę tancerka powinna pozostać nieruchoma albo wykonywać inny ruch – nie powinna trząść się cała. Pewnym wyznacznikiem umiejętności są także zwycięstwa na konkursach i mistrzostwach, ale laikowi niełatwo się dowiedzieć, czy konkurs był przeprowadzony rzetelnie, czy np. w Pcimiu przy okazji konkursu tańca towarzyskiego, z sędziami w postaci wójta i jego żony. Co było dla Ciebie największym wyzwaniem, gdy podchodziłaś do nauki tego tańca? Ktoś cię inspirował? Najtrudniejsze jest uzyskać odpowiedni „feeling” – dla Egipcjanek emocjonalny wyraz tego tańca jest naturalny, my Europejki musimy się tego uczyć w żmudny sposób, a i tak nie brakuje opinii, że z pewnymi talentami trzeba się po prostu urodzić. Niektóre tancerki wśród trudności wymieniają też rytmikę arabską, która jest zupełnie odmienna od zachod-

19


INKspiracja niej i służy do innych celów. My przyzwyczajeni jesteśmy, żeby tańczyć do rytmu, zaś taniec orientalny to również taniec do melodii, a to bardzo trudne. Co do inspiracji – obserwuję pewne etapy, przez które przechodzi większość tancerek. Najpierw jest fascynacja amerykańskim stylem tańca, bardzo widowiskowym. To Amerykanki wymyśliły drum solo – taniec do samej muzyki bębenków, w którym oddaje się rytm ciałem. Wybitną przedstawicielką tego stylu jest Sadie Marquardt, która wraz ze swoją partnerką taneczną zrobiła ostatnio furorę w amerykańskim „Mam talent”. Jeśli idzie się dalej, można zakochać się w tribalu – to autorski styl również stworzony w USA, łączący w sobie elementy tańca orientalnego, flamenco, tańców indyjskich i północno-afrykańskich. Można również skierować się w stronę bajecznie kolorowego i różnorodnego folkloru, o którym mówiłam wcześniej, albo zachwycić się klasyką – tą „źródłową”, czyli stylem tancerek Golden Ery, występujących w Casino Opera czy tańcem do utworów klasycznych kompozytorów, nowoczesną, czyli stylem modern, albo tą tańczoną współcześnie na scenach i konkursach, jak megeance. Ten ostatni styl tańca różni się w zależności od kraju pochodzenia – wszystko to klasyka egipska, ale inaczej zatańczy ją Rosjanka czy Ukrainka, inaczej Czeszka, inaczej Niemka, a inaczej Hiszpanka. Polki też mają swój styl, co od jakiegoś czasu docenia jury na różnych międzynarodowych festiwalach, z których nasze tancerki wracają z licznymi pucharami. Istnieje również bardzo trudny gatunek, zwany beledi. Jego tańczenie wymaga ogromnej wrażliwości, wyczucia i umiejętności ekspresji, bo w beledi trzeba porwać widzów do wspólnego przeżywania, nie powalić ich na kolana wspaniałą techniką czy perfek-

cyjnie wykonaną choreografią. Wiem że w kulturach Wschodu wiele form ludzkiej aktywności było i jest odzwierciedleniem wierzeń i przesądów. Istnieje coś takiego jak symbolika tańca orientalnego? Trudno powiedzieć, bo jeśli taniec orientalny istniał w czasach przedchrześcijańskich i przedislamskich, to jego ówczesna forma ginie w mrokach dziejów. Przyczyna tego stanu rzeczy – oprócz całkiem oczywistej, czyli braku urządzeń rejestrujących obraz i dźwięk – jest ciągle jeszcze przypuszczeniem: prawdopodobnie to, co znamy jako taniec orientalny, wykonywane było w gronie wyłącznie kobiet, dla rozrywki, mężczyźni mieli swoje sprawy (i swoje tańce). Jedno jest pewne: jeśli ktoś twierdzi, że taniec brzucha wywodzi się ze świątyni Izydy, jest z pewnością w błędzie, bo do czasów obecnych zachowały się przedstawienia i opisy tańców starożytnego Egiptu – żaden z nich nie pasuje do tańca orientalnego. Podczas występów tancerki stosują nieraz rekwizyty (Skrzydła Izis wyglądają niesamowicie). Przede wszystkim – nie tylko tancerki! Panowie też tańczą, w Polsce mamy trzech mężczyzn w tej branży, a na świecie instruktorzy są bardzo cenieni. Wracając do pytania... Panowie tańczą zazwyczaj z laską (to egipski foklorystyczny styl tahtib, imitujący walkę). Ogólnie istnieją trzy rodzaje rekwizytów: foklorystyczne, klasyczne i fantasy. Te pierwsze to rekwizyty tradycyjne, używane głównie przy tańcach folklorystycznych: assaya, czyli bambusowa laska, dzban, talerz, tamburyn, shamadan – świecznik, który nakłada się na głowę, czy chusteczki, wykorzystywane do machania np. w tańcu andaluzyjskim. Do klasycznych rekwizytów należą saggaty – przypominające kastaniety metalowe talerzyki, którymi wystukuje się rytm, i woal. Skrzydła Isis są, wbrew nazwie, rekwizytem fantasy, który wymyśliła tancerka Loie Fuller (polecam obejrzeć nagrania z jej Serpentine Dance, są niesamowite, zwłaszcza że powstały pod koniec XIX wieku!), a zmodyfikowały go i wprowadziły do tańca orientalnego Amerykanki. Również bardzo widowiskowym rekwizytem, należącym

20


INKspiracja do kategorii fantasy, są jedwabne woale (zwykle używa się dwóch albo... siedmiu, na wzór biblijnej Salome) oraz veil poi, czyli kulki na łańcuszkach z przyczepionymi długimi kawałkami jedwabiu. Z flamenco „pożyczyłyśmy” wachlarze, a fanveil, czyli jedwabny wachlarz z „ogonem”, to wpływ chiński. Wykorzystuje się również różne przedmioty do balansowania np. na głowie – tacę ze świecami, wspomnianą assayę albo szablę. Szczególne wrażenie, przynajmniej na mnie, robi taniec z szablami. Wydaje mi się pełen kontrastów, z jednej strony delikatna kobieta z drugiej broń, która służyła przecież jeszcze dwieście lat temu do zabijania. Skąd to połączenie? Taniec z szablą, zwaną często błędnie mieczem, wywodzi się prawdopodobnie z... wyobraźni pewnego francuskiego malarza, który przedstawił tancerkę z szablą na jednym ze swoich obrazów. Wcześniej broń (zwykle stępiona albo imitowana przez patyki) pojawiała się na Bliskim Wschodzie w tańcu mężczyzn, naśladującym walkę. To również rekwizyt nieklasyczny, ale często wykorzystywany. kle sygnowane znanymi (w naszym światku) Widownia wstrzymuje oddech, kiedy tancernazwiskami... i bardzo drogie, bo szyte ręczka umieszcza sobie szablę na głowie i zaczynie. Wymagają wielu godzin pracy i kilku kilona wirować... gramów cekinów, koralików i kryształków. To tradycja i pragmatyzm – dawniej bogato zdoNiezwykły jest strój tancerek. Niektó- biony strój wiązał się ze statusem społecznym re mają strój prosty, inne bardzo błyszczący i materialnym tancerki, teraz jest efektowny, i brzęczący. Zależy on od upodobań, rodzaju skupia uwagę i podkreśla ruchy. tańca, może publiczności? Strój wybiera się biorąc pod uwagę wszystkie czynniki, które wymieniłeś. Poza strojami do folkloru, które są nietypowe i przeznaczone tylko do tego jednego stylu, istnieją dwa rodzaje kostiumów: tzw. bedleh, czyli bogato zdobiony stanik do kompletu z ciężkim pasem i długą, szeroką spódnicą, i strój kabaretowy z kolei to wąska spódnica, często z rozcięciem, i dopasowany do niej stanik. Są też sukienki do beledi lub do klasyki, zakrywające brzuch, ale bardzo dopasowane, przypominające nasze wieczorowe. W Egipcie tancerki nie mogą pokazywać brzucha, więc często noszą tzw. szebeki – półprzezroczyste siateczki zakrywające co trzeba. Profesjonalne stroje to przedmiot westchnień wielu tancerek, są zwy-

Jak są odbierane tancerki? Czego nie lubią, co je nakręca? W Polsce świadomość tego, czym naprawdę jest ten taniec i jak wygląda, jest wciąż niewielka. Większość moich znajomych, kiedy zaczęłam tańczyć, reagowała podobnie: pokażesz?! Wydawało im się chyba, że jak stoję, tak się rozbiorę praktycznie do naga i zacznę ich uwodzić. Tymczasem taniec orientalny jest zmysłowy, ale nie ma w nim seksu. Oczywiście można go zatańczyć w sypialni, ale to wtedy jest raczej „wstęp do gry wstępnej” niż praktyki z „Kamasutry”. Druga rzecz, która nas bardzo drażni, to wrzucanie naszego tańca do jednego worka

21


INKspiracja z Bollywoodem. Indie to piękny kraj, ich tańce są zjawiskowe i pełne znaczeń, a tribal czerpie z nich całymi garściami. Jednak między Bombajem a Kairem jest ponad 4 tysiące kilometrów, choćby to obrazuje, jak ogromna przepaść jest między tymi dwoma stylami. Tak naprawdę klasyczny taniec orientalny i taniec bollywood różni wszystko poza tym, że w obu zazwyczaj odkrywa się brzuch. Cała reszta to różnice tak duże, że właściwie nie ma tancerki, która opanowałaby świetnie zarówno bolly, jak i belly. Co czujesz, o czym myślisz tańcząc? Cudowne jest dla mnie w tym tańcu to, że mogę być sobą – każdy styl pozwala wyrazić inne emocje, dlatego każda kobieta ma szansę znaleźć coś dla siebie. Mogę pokazać wszystko, co czuję, nikt mi niczego nie narzuca. Tańczę to, co czuję w muzyce. Różne nastroje mogą pojawiać się nawet w granicach jednego utworu. Wchodzę na scenę jako bogini, czekając na hołd w postaci braw, a po chwili staję się zdradzoną, żądną zemsty kobietą, zatracam się w rozpaczy słysząc płacz skrzypiec, by zaraz zabawić się we flirciarę do wesołej muzyki, oszaleć w rytmie bębnów, prawie wpadając w trans, a wreszcie zakończyć lekko jak motyl albo władczo jak królowa, przybierając efektowną pozę i czekając na owacje. Jedno czego nie ma pośród tej mnogości emocji, to erotyzm. Niemile widziane są „nieskromne” ruchy – tak określa się np. pochylanie się bez zakrycia dekoltu, wyginanie się do tyłu inaczej niż bokiem do publiczności, tań-

czenie w szerokim rozkroku czy zachowania znane z nocnych klubów, jak przyjmowanie napiwków w postaci banknotu wetkniętego za stanik. Udowadniamy, że nawet potrząsanie biustem czy kręcenie biodrami może być zalotne i niewinne. Dodatkowo – każda tancerka czuje się najpiękniejsza, kiedy tańczy. Nawet jeśli występujemy w grupie, to wszystkie jesteśmy gwiazdami, każda z osobna ma wrażenie, jakby scena należała do niej, nawet jeśli na co dzień wolimy pozostawać „szarymi myszkami”. Często widzę, jak tancerki wzruszają się aż do łez podczas tańca, ja wtedy (jako widz) płaczę razem z nimi. To świadczy o autentyczności tych uczuć, których doznajemy tańcząc, to nie jest żadne udawanie czy gra aktorska. Na scenę nie wychodzę ja, wychodzą moje emocje, które poruszają moim ciałem w takt muzyki. Dziękuję Ci bardzo Olga za tą rozmowę. Rozmawialiśmy zarówno o technicznym, jak i trudnym do uchwycenia, bardziej duchowym wymiarze tańca orientalnego. Jest on, jak się okazuje, czymś skrajnie odmiennym od naszych wyobrażeń i wbitych nam przez media i rozrywkę stereotypów. Pytanie więc brzmi, czy taniec ten pozostanie dla nas erotycznym widowiskiem, z którym tak naprawdę nie ma nic wspólnego? Czy też my, mieszkańcy Zachodu, będziemy w stanie zaakceptować jego odmienność i postrzegać go jako kulturalny wyraz ludzkiej emocjonalności, radości i inspiracji?

22


23


INKspiracja

miasta przyszłości autor: archanioł

Dzień dobry, Drogi Konsumencie! Dziś nie trudno wyobrazić sobie, że takie powitanie mogłoby znaleźć się w nagłówku maila czy listu. Pierwsze przypadki, gdzie firma, korporacja, bądź inna organizacja nastawiona na zarabianie pieniędzy, traktuje nas jako potencjalną skarbonkę (i nic więcej), są już dawno za nami. Choć to straszne, żyjemy w epoce bezlitosnego kapitalizmu. Należy jednak spojrzeć prawdzie w oczy – kawalerów, doktorów i inne tytuły, wyparł jeden, zbiorczy. Konsument.

Image: patrickiron - http://patrickiron.deviantart.com/

24


INKspiracja

O

brazuje nam o nam pewną uznaną już prawdę ekonomii – w krajach wysoko rozwiniętych największym sektorem gospodarki, nakręcającym największy procent PKB, są usługi. Tym razem nie jest to jednak nic nieznacząca dana statystyczna. To prawo, które warunkuje rozwój nasz, naszego otoczenia, kraju, ba, całego świata! Miasta kształtują się zgodnie z wytycznymi tego prawa. Aby więc zastanowić się, jaka będzie ich przyszłość, należy uwzględnić ten trend w jakichkolwiek spekulacjach. Chcąc uczynić prognozy pełniejszymi i prawdziwszymi, trzeba jeszcze zerknąć na globalny wskaźnik urbanizacji. Szacuje się, że obecnie około połowa ludności świata zamieszkuje miasta. Wprawne oko wychwyci również fakt, że im lepiej rozwinięte państwo, tym ten wskaźnik wyższy i odwrotnie. Jednakże nieprawdą jest, że jest to prawo stałe i niezachwiane. Już dziś w Ameryce Północnej i Europie Zachodniej widać procesy dezurbanizacyjne – ludzie coraz częściej uciekają z wielkich miast. Dlaczego? Z rożnych względów, nad którymi nie będziemy tutaj się rozwodzić.

maści automatów. Już teraz w USA dostępne są maszyny oferujące np. wędkarską przynętę. W Chinach można w ten sposób nabyć kraba do gotowania. Pomińmy już to, że zdarzają się książko-, pasmanterio-, używko-, czy obiadomaty. Pomysłowość ludzka nie zna granic, więc niebawem być może stoiska sklepowe w centrach handlowych przyjmą formę jednoosobowych kabin, w których będzie można dostać dokładnie to, czego się pragnie, bez zbędnego biegania i marnowania czasu. Mało tego, już niedługo odpowiedni program sczyta z lodówki, kosza na śmieci i spiżarki czego nam brak i automatycznie umieści te produkty na liście zakupów. Przecież takie rozwiązania są już teraz testowane. System planujący jak najbardziej ekonomiczną drogę przez supermarket, automatyczna kasa? To już jest, czeka tylko na szersze wdrożenie. Pofantazjujmy więc dalej. Kolejnym krokiem w celu zapewnienia sobie idylli dobrobytu będą z pewnością wpierw firmy, potem automaty przywożące zaopatrzenie wprost do naszych miesz-

Tak naprawdę, aby zrozumieć podstawowe prawa rządzące rozwojem miast należy spojrzeć na nas - ludzi. To przede wszystkim nasze potrzeby warunkują ich rozrost. Potrzeby zaś są całkiem proste: każdy chce mieć satysfakcjonujący poziom życia, dlatego korzysta z usług, staje się konsumentem i pracownikiem, by polepszyć swój byt. Świat zaś, starając się wyjść nam naprzeciw, poddaje coraz praktyczniejsze rozwiązania. Modeli rozwoju jest mnóstwo. Czasem są bardziej szalone, jak te z filmów SF, gdzie osiedla ludzkie zostają otoczone kopułą (hermetyczną, bądź przejrzystą), pod pozorem ochrony przez różnymi niebezpieczeństwami. Czasem zaś kompletnie realne, w których cały sektor usług oddaje się w „ręce” sztucznej inteligencji, aby każdy obywatel mógł żyć w nowo powstałej idylli dostępności i dobrobytu. Wizje jednak pozostaną wizjami. Chcąc więc zyskać na prawdopodobieństwie, należy przejść od ogółu do szczegółu. Pobawmy się więc w futurystycznych proroków. Z pewnością czeka nas rozwój wszelkiej

25


INKspiracja kań. Zakupy ograniczą się do zaprogramowania lodówki. Produkty przeterminowane automatycznie zostaną z naszych mieszkań usunięte, a śmieci zutylizowane w małej przydomowej przetwórni. Znikną małe i średnie sklepy, rynki opanują giganci, których stać będzie na wdrożenie drogich systemów i serwis terminali w domach klientów. Następną kwestią są korki uliczne. Nie ma człowieka, który by je lubił, chyba że ktoś potrafi spożytkować je na śniadanie i makijaż. O ile kraje Bliskiego, czy Dalekiego Wschodu nadal będą wyznawać zasadę, że „mogę robić, co chcę, jeśli nie stuknę”, tak Zachód będzie szukał nowych rozwiązań. Pomijając fakt, że miasta takie jak Melbourne, czy Nowy York słyną ze swoich podziemnych rozwiązań transportowych, przyszłość pozwoli nam przenieść się do góry. Całkiem realny jest powrót do łask sterowców, co prawda mniejszych niż Zeppeliny, ale transportujących ludzi na podniebnych trasach i dostarczających ich wprost do siedzib firm w wysokich biurowcach. Dla bardziej wybrednych klientów dostępny będzie jetpack, „plecak odrzutowy”, który umożliwi loty na krótkich dystansach. Pozostanie tylko przestrzegać z pewnością złożonego kodeksu ruchu powietrznego, który zapewni bezpieczeństwo i zminimalizuje ogromne ryzyko jakiejkolwiek stłuczki w powietrzu. Sam fakt zdobycia przestworzy dla pojedynczego człowieka, oznaczać będzie kolejny zwrot w archi-

tekturze. Budynki będą coraz wyższe i wyższe. W konsekwencji powstaną miasta w miastach, nowoczesne „polis”, które przybiorą wielopoziomową strukturę. To nie nowość – plany budowy ogromnego, w pełni autonomicznego energetycznie, usługowo i żywnościowo osiedla powstały już w Chinach i Japonii. Być może za kilkadziesiąt lat, lecąc prywatnym sterowcem do Hongkongu, ujrzymy wyłaniające się z mgły smogu, wysokie na kilometr „tipi”, w którym mieszka i pracuje pięćdziesiąt tysięcy ludzi. Rosnące ceny gruntów spowodują również poszukiwanie przestrzeni pod ziemią. Przedstawiana przez Lema w „Powrocie z gwiazd”, czy VanderMeera w „Podziemiach Veniss” wizja miasta wielopoziomowego, wydaje się całkiem prawdopodobna. Samo składowanie odpadów jak najgłębiej, tak by nikt ich nie widział brzmi realnie – to de facto na mniejszą skalę praktykowane jest już dziś, często w nielegalnie. Trzymając się tematu, miasta czeka ponowna fascynacja naturą. Fascynacja zarówno negatywna i pozytywna. Ta pierwsza skutkować będzie powstawaniem między innymi zadaszonych tropikalnych plaż, jak choćby tej w Astanie - stolicy Kazachstanu. Druga zaś zaowocuje projektami podobnymi do „Skrzydła ważki” architekta V. Callebauta, czyli planta-

26


INKspiracja

cji z zamkniętym ekosystemem, dostarczają- talnej elektrowni słonecznej, będzie zapewne cej miastu żywności i świeżego powietrza. Wi- tak samo normalny, jak jego powitanie: Dzień szące ogrody Babilonu staną się ponownie in- dobry, Drogi Konsumencie! spiracją dla architektów starających się połączyć surowość futurystycznego miasta z naszą naturalną potrzebą kontaktu z naturą i potrzebą świeżego, smacznego pożywienia. Wielopoziomowość jest też doraźną receptą na problem przeludnienia naszego globu. Jednakże może skutkować powstaniem hermetycznych społeczności, skupionych na jednym poziomie miasta, tzw. gett, zamkniętych dzielnic. To potencjalne zagrożenie, a system bezpieczeństwa, to następny aspekt, który ulegnie znaczącemu rozwojowi. Monitoring stanie się zjawiskiem powszechnym. Prezentowana w „Czarnych oceanach” J. Dukaja wizja agencji ubezpieczeniowych wyznaczających standardy zachowań efektywniej niźli Dekalog, może być tego następstwem. Przewidywanie przyszłości jest jak zabawa w rosyjską ruletkę. Gałąź nauki, która próbuje się tym zająć (futurologia), ani razu nie prognozowała upadku ZSRR. Trudno nakreślić jakiś realny obraz przyszłości. Z pewnością czekają nas rzeczy, które trudno dziś sobie wyobrazić. Choć najpewniej nie dotrzemy do momentu, gdy Ziemia stanie się drugim Corusant z uniwersum Star Wars, to widok robota zasilającego nasz jetpack energią z orbi-

27


INKspiracja

gdy opadnie radioaktywny pył autor: damian “danek“ nowak

Po deszczu gwiazd na łące popiołów… Herbet „U wrót doliny” Obraz świata zniszczonego wojną atomową jest wizją przyszłości do szpiku przejmującą prawdopodobieństwem. Wyścig zbrojeń, manifestacje militarnej potęgi, historyczny już, ale wciąż tkwiący w pamięci jak groźne memento Kryzys Kubański z 1962 roku – wszystko to powinno nas co najmniej niepokoić w obliczu istniejącego na ziemi potencjału atomowego.

28


INKspiracja

P

unktem krytycznym dla świata był właśnie rok 1962. Wtedy od wojny atomowej dzieliło nas tak naprawdę bardzo niewiele.

Dwa supermocarstwa - USA oraz ówczesny ZSRR - konkurowały ze sobą o dominację na świecie. Olbrzymie środki z budżetów państw angażowano w przemysł zbrojeniowy, w tym na powiększanie arsenału jądrowego. Rozbudowywano sieć zagranicznych baz wojskowych (USA posiadały swoje np. w RFN, natomiast ZSRR m. in. w Polsce), rozwijano programy podboju kosmosu, trwała bezpardonowa walka o strefy wpływów w Afryce i Azji, ta oficjalna i ta za dźwiękoszczelnymi drzwiami, o czym być może kiedyś usłyszymy, o ile wszystkie dokumenty zostaną kiedyś odtajnione.

noszą odpowiedzi, stąd w utworach natykamy się na wszechobecny klimat zagrożenia i beznadziei nowej rzeczywistości. Podstawowy cel: rozpocząć wszystko od początku, odciąć się od przeszłości. Ale czy w post-apokaliptycznym świecie jest to tak naprawdę możliwe? Czy groza minionych zdarzeń pozostawiła tak potworną bliznę na psychice ludzkości, że nie będzie ona w stanie się podnieść? A może jest inaczej, może ludzie staną się przez to silniejsi? Czy ziemia będzie nadawała się do powtórnej kolonizacji?

Zastanówmy się przez chwilę, co czuliby ludzie, którym przyszłoby żyć w post-apokaliptycznej rzeczywistości? Strach o jutro, obawa o własne bezpieczeństwo, nieustanna presja do walki o przetrwanie na gruzach upadłej cywilizacji? Samotność i obcość Przywódca rewolucji kubańskiej - Fidel w nowym, niedającym się już pojmować spoCastro - zawarł ze Związkiem Radzieckim pakt łeczeństwie? o współpracy wojskowej, w myśl której na Ku Jeśli więc chcesz stworzyć realistyczną, bie miały stanąć sowieckie rakiety z głowica- wiarygodną wizję świata po katastrofie atomi nuklearnymi. Tuż pod nosem Ameryki! Ów- mowej, musisz wzbudzić w czytelniku emoczesny prezydent USA - John Fitzgerald Ken- cje, musisz go wprowadzić w przeżycia tych, nedy - wysłał marynarkę wojenną, by zabloko- którzy ocaleli. Czytelnik musi ci uwierzyć. Buwać transport głowic do Hawany. Amerykanie dowanie tego świata to niemałe zadanie dla byli zdeterminowani do natychmiastowej re- pisarza. Trzeba ukazać z realistycznym prawakcji. Za bezpośrednią agresję uznano by pró- dopodobieństwem przyczyny i skutki wojny, bę przedarcia się przez blokadę. Gdy zatem Image: SirenD w październiku, kilkaset kilometrów od wybrzeży Kuby wrogie floty spotkały się na oceanie Atlantyckim, niewiele brakowało do wybuchu konfliktu. Świat zamarł w oczekiwaniu… Nikita Chruszczow zawrócił transport, podjęto bilateralne rozmowy dyplomatyczne, ale niezależnie od rzeczywistych i utajnionych klauzul rozmów, miliony odetchnęły z ulgą. Zagłada nuklearna stała się jednak przerażająco realnym wariantem przyszłości. I narodziły się literackie i artystyczne próby odpowiedzi na pytanie: Czy wciąż wisi nad nami fatum nuklearnej apokalipsy? Jeżeli tak, to jak do tego dojdzie? I jak by to tak naprawdę było po takiej wojnie? Czy wszyscy by zginęli? Czy gatunek uległby mutacjom i jeżeli tak, to jakim? Co z promieniowaniem? Co naszą atmosferą, z wodą, z naturą? Co z cywilizacją w jakiejkolwiek postaci? Co z nami? Autorzy, próbujący ukazać poatomowe realia, skupiają się głównie na lęku, jaki przy-

29


INKspiracja codzienną rzeczywistość i stworzyć logicznie taką reakcję potrzeba znacznie większej energii niż jesteśmy w stanie wygenerować pojespójny obraz. Pojawiają się istotne pytania: Czy koniecz- dynczym wybuchem. Skąd takie przypuszczene jest wprowadzanie czytelnika w kulisy wy- nie? Ciągle mamy nad głową niebieskie niedarzeń międzynarodowych? Czy niezbędnym bo, prawda? Upewnia nas o tym również histoelementem budowania klimatu jest szczegó- ria detonacji w 1961 najpotężniejszej bomby łowe wyjaśnienie tego, jak doszło do zagłady atomowej na świecie – Cara – której fala cieświata? A czy przeciętny zjadacz chleba wie- pła mogła powodować oparzenia trzeciego działby, co tak naprawdę się wydarzyło? Czy stopnia z odległości nawet 100 km, a grzyb by go to w ogóle interesowało? A czy czytel- miał wysokość 60km! nika interesuje geneza katastrofy czy może Wróćmy jednak do tematu. Żaden kraj, naświat, który jest tu i teraz, w którym żyją bo- wet dysponujący milionem głowic nuklearhaterowie, który stawia przed nimi takie a nie nych, nie zrzuciłby bomby na miejscowość inne wyzwania? Zastanów się nad tym. Wygwizdów Mały, gdyby nie znajdowały To dobre miejsce do refleksji o warszta- się tam strategiczne budynki wroga – warte cie młodych twórców odnajdujących inspira- zniszczenia duże powierzchnie przemysłowe cje w klimatach postapokaliptycznych. Chciał- czy obecność najwyższych osób w państwie. bym ujawnić zatem najczęstsze błędy, jakie Można sobie wyobrazić, że po wyeliminowamożna znaleźć w ich pracach, najbardziej po- niu prezydenta, rządu oraz większości generawszechne potknięcia, które sprawiają że ich łów, poważnemu osłabieniu uległyby zdolności militarne danego kraju. Pamiętajmy też, że tekstu tak naprawdę nie che się dalej czytać. państwo, które używa broni nuklearnej zda Zacznijmy zatem od podstawowych je sobie sprawę z faktu, że jest ona mieczem kwestii: Czy w wyniku wojny atomowej znisz- obosiecznym. Skażenie środowiska, opad raczona została cała planeta? Teoretycznie jest dioaktywny i inne efekty uboczne odczuwalto możliwe, jednak do tego potrzebne były- ne będą nie tylko dla wroga. W obliczu globy duże ilości głowic atomowych. Naukowcy balnego konfliktu każdy człowiek na ziemi odprześcigają się w czarnowidztwie, wymyśla- czułby skutki deszczu atomówek – o ile by to jąc mniej lub bardziej prawdopodobne wizje. przeżył. Zanim zdetonowane zostały pierwsze bomby atomowe, fizycy obawiali się, że eksplo Podsumowując powyższe, łatwo zja ta wyzwoli tak wielką energię, że dojdzie o wniosek, że tereny pozostające bez znaczedo zapalenia atmosfery i zagłady życia na zie- nia dla agresora, zostaną przez niego pomimi. W praktyce okazało się, że aby uruchomić nięte, a w konsekwencji pozostaną w przewa-

30


INKspiracja

żającej części nietknięte. Jako przykład można podać II wojnę światową, w czasie której tak Niemcy jak i ZSRR anektowały wielokrotnie ziemie sąsiadów, czasami inwestowały w ich rozwój, traktując jako część swojego terytorium, a czasami prowadziły rabunkową gospodarkę, nie doprowadzając jednak do totalnego zniszczenia okupowanych terenów. Byłoby to ze strategicznego i ekonomicznego punktu widzenia całkowicie pozbawione sensu. Posłużmy się konkretnym przykładem: Zagrożone atakiem jądrowym są główne miasta, w których skumulowany jest przemysł ciężki oraz instalacje obronne czy logistyczne wroga. Oczywiście można założyć, że taki kolos jak USA chciałyby z jakiś powodów doszczętnie zniszczyć malutką Polskę, zrzucając na nas taką ilość głowic, by w zniszczyć ją całkowicie. Coś jakby „nuklearny holokaust”, bo łatwo jest się domyślić, że większość ludzi zginęłaby w pierwszych chwilach bombardowania, druga część zmarłaby w wyniku promieniowania, a reszta zapewne by uciekła… I jedna nacja na mapie Europy mniej. Tak, tylko po co? Wszystko musi być logiczne i uzasadnione odpowiednimi faktami. Taki zmasowany atak na Polskę zwyczajnie nie opłacałby się, bo nie ma nic, co zrekompensowałoby ten wydatek ekonomiczny. Nawet nazistowskie Niemcy nie zdecydowałyby się na taki krok, mając ku temu możliwości. Mało tego, strategiczne położenie Polski w Środku Europy umożliwiło prowadzenie na jej terenie wojny. Byłoby znacznie

utrudnione, gdyby w jej miejscu znajdowała się czy to nuklearna czy też innego pochodzenia pustynia. Inną rzeczą jest fakt, że w wyniku prowadzonych działań wojennych pomiędzy dwoma potęgami terytorium naszego kraju mogłoby (zmieniło się?) w pustynię. Myśląc w ten sposób, czynimy jednak wiele założeń, gdyż postrzegamy Polskę przez pryzmat historii. Załóżmy jednak, że Polska jest liderem jakiegoś istotnego sojuszu wojskowego. Na naszym terenie zlokalizowane są centra łączności, bazy wojskowe sojuszniczych krajów, magazyny sprzętu wojskowego oraz silosy rakietowe, a na terenie całego kraju rozlokowano ogromne ilości żołnierzy. Prawda, że teraz użycie większej ilości głowic wydaje się znacznie lepszym pomysłem niż wcześniej? No dobrze, odłóżmy na razie gdybanie, spójrzmy natomiast przez pryzmat doświadczeń z przeszłości. Era napoleońska - ogromne rzesze żołnierzy maszerowały przez polskie ziemie (choć de facto Polska nie istniała na mapach Europy). Potyczki między Francuzami a Rosjanami toczyły się również na naszym terytorium. Także podczas pierwszej wojny światowej ziemie polskie były areną działań militarnych. Inny przykład – istniejący hipotetycznie wybuch wojny pomiędzy ZSRR i USA w latach 1970-1980. Wiemy z odtajnionych materiałów, że tak NATO, jak i Układ Warszawski po-

31


INKspiracja siadały przygotowane plany działań wojennych. Według tychże dokumentów, polskie wojsko pełnić miało rolę „mięsa armatniego”, gdyż tak postrzegano naszych żołnierzy w Moskwie. W razie ataku NATO, Polacy mieli za zadanie powstrzymać napierające armie Zachodu i czekać na dotarcie drugiego rzutu strategicznego tj. 2 milionów żołnierzy Armii Czerwonej wraz z tysiącami czołgów, samolotów i innego uzbrojenia. Nietrudno się domyślić, że w takiej sytuacji front rozciągałby się na terytorium naszego kraju, a użycie broni jądrowej byłoby tylko kwestią czasu. Z naszego państwa zostałaby wtedy tylko dymiąca pustynia – czy koniecznie nuklearna? Nasuwa się jakaś konkluzja? Logika wydarzeń to jedno, trzeba ją zachować, bo inaczej nasze wypociny wzbudzą tylko i wyłącznie kpiący uśmiech. Nie piszmy, że USA zlikwidowało Polskę, zrzucając na jej teren osiemset sześćdziesiąt cztery głowice nuklearne i kropka. I w ogóle to Polacy zmienili się w mutantów. W ostatnim czasie łatwo można na naszym forum zauważyć, że młody autor zaczyna swoją „karierę pisarską” właśnie od tego podgatunku. Jest to zazwyczaj spowodowane euforią po przejściu jednej z gier utrzymanych w tej konwencji (Fallout, Stalker, Metro

itp). Bez żadnych kalkulacji, bez bilansu zysków i strat, autor rzuca się na głęboką wodę, będąc przekonanym, że jego pisanina jest ciekawa i zajmująca. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że zazwyczaj to, co skrystalizuje się pod postacią opowiadania postapokaliptycznego, będzie zwyczajnie swoistą kontynuacją gry, w którą tak dobrze się wcześniej grało. Często można nawet „dostrzec” podobieństwa do pierwowzoru ( gry komputerowej) w kreacjach bohaterów, charakterze, czy też w pomysłach na fabułę. Weźmy pod nóż cenzorski taki oto opis: „Przeszukali kieszenie. Znaleźli list w języku angielskim, malutką latarkę, kasetkę magnetofonową, trochę amunicji do pistoletu, lecz żaden nie mógł zrobić z niej użytku, chociaż ją wzięli, noktowizor, z uszkodzonym szkiełkiem. Noktowizora nie zabrali, ponieważ nie wiedzieli czy w okolicy ktokolwiek mógł naprawić noktowizor.” Pomińmy w tym momencie interpunkcję, stylistykę i inne, gdyż nie na tym chciałem się skupić. Czy ten opis czegoś nam nie przypomina? Dajmy na to… Stalker Zew Prypeci. Podchodzę postacią w grze do jakiegoś trupa, obszukuję mu kieszenie i znajduję takie oto rzeczy. Mam wybór, które graty zabrać, a któ-

screen z gry - fallout: new vegas

32


INKspiracja

w cudowny sposób wyewoluowały w przeciągu kilku lat z szarej myszy? Spójrzmy prawdzie w oczy, to nie od innowacyjności motywu zależy, czy dany tekst osiągnie sukces, choć ona przydaje się niewątpliwie. Sedno tkwi w takim doborze motywów oraz takiej oprawie warsztatowej, aby całość prezentowała się po prostu dobrze. Niestety, zazwyczaj spotykamy się z tekstami, w których główny bohater jest najemnikiem/stalkerem/poszukiwaczem/samotnym wędrowcem czy jeszcze kimś innym, akcja skupia się na znalezieniu jakiegoś artefaktu, zabiciu potwora lub dostarczeniu przesyłki. Często mamy do czynienia z patrolem militarnym, w którym uczestniczy główny bohater, bądź też należy do grupy poszukiwaczów „skarbów” pochodzących z poprzedniego świata. Nic odkrywczego, nic interesującego. Ileż można poświęcić czasu na szukanie artefaktu, który jest nam do niczego niepotrzebny, a który może tylko urwać rękę czy namie Jednym z podstawowych mankamenszać w głowie bardziej niż ruska gorzałka? tów w tekstach na forum jest powielanie mo Ano tak, skoro już jesteśmy przy rutywów. Oczywiście znane jest mi powiedzenie, że „wszystko już było”. Ale zapytajmy skiej gorzałce… Zastanawiające jest, jak chętwprost: Ileż można czytać o mutantach, które nie młodzi, początkujący autorzy idą za trenre zostawić. I sobie myślę: to i to mi będzie potrzebne, list sobie poczytam, a nuż coś ciekawego będzie w nim napisane. Noktowizora nie biorę, bo w „odległości” minuty (więcej czasu nie poświęcę, bo mnie palec boli od naciskania strzałki na klawiaturze) nie ma gościa, który za parę groszy mi naprawi to urządzenie. Brzmi znajomo, graczu? Transformacja ciekawej i wciągającej gry do opowiadania postapokaliptycznego już nie wygląda tak interesująco. Co mnie w sumie obchodzi, czy znajdę kogoś do naprawy noktowizora czy nie? Ten fakt równie dobrze mógłby zostać wpleciony w dialog, dodana mogłaby być jakaś dramaturgia tej scenie np. dwójka rozmówców, jeden mówi, że musi przejść nocą przez bagna, gdzie roi się tam od krwiożerczych stworów, noktowizor byłby niezbędny, ale ten znaleziony przy zmarłym na bagnach jest uszkodzony. Trochę inwencji! Bądźcie kreatywni!

33


INKspiracja Czym różni się bomba jądrowa od wodorowej? Bomba atomowa (a właściwie jądrowa, gdyż przymiotnik „atomowa” określa także broń wodorową) jest bronią masowego rażenia skonstruowaną pierwszy raz w ramach Projektu Manhattan. Jej druzgocąca siła rażenia oparta jest w głównej mierze na rozszczepieniu jądra pierwiastków promieniotwórczych (chodzi tu najczęściej o Uran lub Pluton) w wyniku czego otrzymujemy olbrzymie ilości energii oraz „resztki” w postaci substancji radioaktywnych. Bomba wodorowa natomiast jest to synteza izotopów Wodoru w jądro Helu. Dokonuje się ona w olbrzymiej temperaturze oraz pod ogromnym ciśnieniem. Nie będziemy daleko od błędu, jeśli stwierdzimy, że na krótki czas, w środku wybuchu tworzy się miniaturowe jądro słońca (tylko w takich warunkach możliwa jest synteza termojądrowa). Ilość wyzwolonej energii jest nieporównywalnie większa, stąd bomby wodorowe są znacznie potężniejsze od jądrowych. Aby w tej pierwszej uzyskać warunki do syntezy, sam wybuch wymaga użycia w odpowiednim momencie katalizatora, którym zazwyczaj jest ładunek bomby atomowej.

dem i mając ukraińską grę (mowa tu o Stalkerze), wzorują się w każdym calu na motywach w niej przedstawionych. Stąd często można spotkać Siergieja, Saszę, Sokołowa, Abramowa itd. Cały czas wałkowany jest schemat zaczerpnięty z gry komputerowej. Zero innowacyjności. Chciałbym wrócić trochę do miejsca akcji utworu. Może ktoś mi wyjaśni, skąd u forumowych autorów taka fascynacja terytoriami Stanów Zjednoczonych? Strasznie dziwnie czyta się o przygodach Iwana w Nowym Yorku. Nie mając pojęcia o zwyczajach narodu amerykańskiego (jak również każdego innego), nie można porywać się na opisywanie akcji w rzeczywistości, której zupełnie nie znamy. Pamiętaj autorze, że twój tekst może przeczytać człowiek obyty z kulturą północnoamerykańską i na widok zupełnie nielogicznych i wyssanych z palca opisów tamtejszych społeczności zwyczajnie rzuci twoją pisaniną o ścianę. Nie zabierajmy się za coś bez dobrego przygotowania, zasięgnięcia różnego rodzaju opinii, bez znajomości topografii przestrzeni i kultury świata, w którym lokujemy akcję utworu. Bez tego nasz tekst będzie naiwny, nielogiczny i śmieszny. Wiedzę można czerpać z przeróżnych źródeł. Jeśli mamy możliwości, możemy sami dokonać odpowiednich analiz, wybierając się na wycieczkę za ocean. Zakładam jednak, że większość początkujących autorów pomija ten sposób. Idąc dalej, mamy wszelakiej maści książki. Możemy podpierać się również przewodnikami turystycznymi, forami in-

ternetowymi i portalami społecznościowymi. Opisując ludzi, ich zachowania, upodobania, charaktery, starajmy się zachować maksimum prawdopodobieństwa, że kreowana przez nas postać może naprawdę zaistnieć. Niewiele jest osób, które z własnej woli wybierają niepewny los wędrowca, mając w alternatywie w miarę spokojne i bezpieczne życie na prowincji. W dodatku nie byłoby już parcia na pieniądze, bo zwyczajnie straciłyby swoją wartość. Nowym środkiem płatniczym stają się przedmioty, usługi świadczone przez fachowców w danym rzemiośle, pozostałości po minionej cywilizacji, które przedstawiają wartość czysto praktyczną. Wszystko to byłoby walutą w handlu. Pogoń za karierą w obliczu konieczności walki o przetrwanie? Pomimo promienio-

34


INKspiracja Jakie były dotychczasowe użycia broni atomowej? Broń jądrowa została użyta tylko dwukrotnie – w roku 1945 dwie bliźniacze bomby zostały zrzucone przez USA na japońskie miasta Hiroszima i Nagasaki, kompletnie je niszcząc. W obu atakach natychmiast zginęło wówczas ponad 100 tysięcy ludzi, w Nagasaki kolejnych 70 tyś zmarło do końca 1945 roku. Liczba ofiar jest do dziś przedmiotem sporów. Od tamtej pory broń atomowa nie została użyta ani razu w celach militarnych. Dokonywano jedynie testów na odległych poligonach m.in. na Wyspach Marshalla (USA) oraz na wyspie Nowa Ziemia (ZSRR). Ilość takich kontrolowanych prób należy liczyć w tysiącach zdetonowanych głowic.

wania i chorób, łatwiej poradzić sobie w grupie, niż samemu. Tak właśnie rozwijałyby się pojedyncze skupiska ludności – na zasadach wzajemnej pomocy. Masz na to inny pomysł? Spełnia powyższe kryteria realizmu? Świetnie, jesteś kreatywny i innowacyjny. Pomysły na teksty utrzymane w klimatach postapokaliptycznych muszą być gruntownie przemyślane. Siadając do pisania, przede wszystkim musimy odpowiedzieć sobie pytania: Czego tak naprawdę chcę? Czy chciałbym zobaczyć (JA sam, nie inni), jak dalej potoczyłyby się losy mojego ulubionego bohatera z gry komputerowej (wtedy odradzam siadać za klawiaturą i pisać), czy może chciałbym opowiedzieć czytelnikom ciekawą historię z nietuzinkową fabułą, trzymającą w napięciu akcją? To liczy się najbardziej. Mutanty, promieniowanie, choroby i inne wynalazki wojny atomowej są sprawą drugorzędną, bo to nie o nich będzie twój tekst.

Stalkerzy – osoby specjalizujące się prze-

mytem drogocennych przedmiotów, zwykle artefaktów z tzw. „Strefy”. Kosztowności te, zwykle pod dziwnymi postaciami, miały olbrzymią wartość na czarnym rynku oraz niecodzienne właściwości. Termin „stalker” został natomiast spopularyzowany przez pisarzy rosyjskich - Arkadija oraz Borysa Strugackich w powieści „Piknik na skraju drogi”.

stalker: cleary sky

35


Tekst Miesiąca

UPADŁA autor: gorzkibłotnica

W

yschniętym językiem usiłowała zwilżyć spieczone wargi. Pustynne słońce prażyło niemiłosiernie. Żar drgał falami nad jałową, kamienistą ziemią. Spróbowała się poruszyć, lecz paraliżujący ból ponownie strącił ją w mroczną otchłań niebytu. Szczęk oręża niósł się poprzez niebiańskie równiny. Ci, którzy dotychczas ogromnym, jednogłośnym chórem wznosili pieśni ku chwale nieskończonego Stwórcy, teraz mordowali się w krwawym szale. Trwającym w wierności, bluźnierstwem wydawała się sama myśl, by w jakikolwiek sposób przeciwstawić się Przedwiecznemu, nawet jeśli już nie nadstawiał on ucha ku ich śpiewom, a swe myśli poświęcał innym istotom, ulepionym z prochu ziemi. Jednakże i tym wiernym do końca, wstrętną wydawała się myśl oddania pokłonu słabym, bezskrzydłym istotom z ogrodu Eden. Wola Stwórcy była jednak najwyższym wyrokiem. Pragnęli przeto zetrzeć na proch przeniewierców, by ich krwią zmyć tę straszliwą hańbę kładącą się cieniem na świetlistych szeregach. Buntownicy walczyli zaciekle. Bez krzyku, w ponurym milczeniu, broniąc już jedynie szczątków swego honoru. Przedwieczny pozostał głuchy na ich prośby. Nie zwrócił ku nim swego oblicza. Wielka gorycz paliła serca. Oni - dumne istoty powstałe z czystej światłości, mieli padać w proch ziemi przed tymi uczynionymi z błota? Duma wespół z żalem zaślepiała ich serca. Walczyli więc z zaciętą deter-

minacją, a niebiańskie pola spływały szkarłatną krwią nieśmiertelnych. Wreszcie zgiełk bitewny dotarł do uszu Pana. Przebrała się miara Boskiej Cierpliwości. Gniew Przedwiecznego zapłonął jasno. Kolumna żaru, palącego niczym jądro słońca uderzyła w pobojowisko, przewracając walczących. Płomienie wirowały z hukiem. Przerażeni Aniołowie odrzucili broń i padli na twarze. - Cóż żeście uczynili? – Potężny głos zdawał się rozsadzać ich czaszki. – Czemu przelewacie krew bratnią? Widzę wasze serca, są czarne od przenikającej je pychy. Jam was stworzył i powołał do życia, a wy odpłacacie mi zdradą? Po przepięknych, anielskich twarzach popłynęły gorzkie łzy. - Przeto odwracam od was swoje oblicze głos boży wnikał wibracją do wnętrza anielskich dusz. Naraz wszyscy zbuntowani poczuli ogromną pustkę w swych sercach. Była ona tak dojmująca, że sprawiała fizyczne cierpienie, znacznie gorsze niż ból odniesionych w walce ran. Lament tysięcy głosów wzniósł się nad pobojowiskiem. - Wasza niegodziwość głośno woła do mnie o pomstę! – Słup ognia i obłoków rozjarzył się, oślepiając. – Niegodni jesteście przebywać w chwale niebios. „Upadłymi” od dziś zwać się będziecie. Bądźcie przeklęci! Idźcie precz! Kolumna żaru eksplodowała ognistą falą. Omijała tych, którzy dochowali wierności, zaś ciała Upadłych - osmalone i pokaleczone, od-

36


Tekst Miesiąca - Pomóżcie mi! – jęknęła, usiłując otworzyć rzuciła daleko poza obszar niebios. Wielu zrosklejone zakrzepłą krwią powieki. dzonych ze światłości zginęło owego dnia. Mężczyźni pokonali ostatnie metry stromizny. Spadała. Połamane i spalone ogniem Gnie- Popatrz! Jest! - zawołał młodszy. wu Bożego skrzydła nie mogły utrzymać jej - A nie mówiłem, że widziałem jak spadaw powietrzu. Nieliczne pióra furkotały żałośnie. Wokół unosiło się mrowie czarnego, po- ła? - Starszy wydobył z worka kawał konopnego sznura. - Bierzmy ją, zanim ktoś jeszcze się plamionego krwią puchu. przywlecze. Spadała. Ból i śmiertelne przerażenie dłaNie zważając na ogrom cierpienia, jakiewiły oddech. Spękana, jak wysuszony słońcem czerep, powierzchnia ziemi zbliżała się go jej przysparzali, przywiązali ciasno połazłowrogo. Świst powietrza ogłuszał. Zamknę- mane skrzydła do pleców. Również ręce bruła oczy by nie widzieć nieuniknionego. Ude- talnie wykręcone do tyłu zostały mocno spęrzenie o twardy grunt wydusiło ze ściśniętych tane powrozem. Łzy bezsilnego bólu wsiąkapłuc resztę oddechu i, w pojedynczym błękit- ły w spieczoną ziemię, do której jej umęczonym rozbłysku, strąciło w bezdenną czeluść ne ciało przyciskał kolanem jeden z oprawców. Wreszcie któryś kopniakiem odwrócił ją mroku. na wznak. W przyschnięte już nieco rany wbiUtraciła poczucie czasu. Na przemian mdlały się ostre kamienie. Jęk, który wydostał się ła i odzyskiwała przytomność. Bezlitosne słońze spieczonych ust, przypominał skowyt rance zdawało się nieubłaganie wysączać resztnego szczenięcia. kę życia z poranionego ciała. Najgorsze jednak - Strasznie brudna – skonstatował z niemiało przyjść dopiero wieczorem. smakiem Mojsze. - No i po kiego grzyba, Josifie, leziemy pod - Ale ma to, co potrzeba. – Josif wyszczerzył tę górę? – Kłótliwy dyszkant przedarł się przez czarną watę otępienia. – Zaraz będzie ciemno, w lubieżnym uśmiechu resztki poczerniałych zębów. a tu jak nic są wilki. Rozdarł białą niegdyś szatę i brutalnie wpa- Ej, głupiś, Mojrze – zawtórował mu drugi, kował lepką od potu dłoń między jej uda. schrypnięty jakby od nadmiaru kiepskiego alMimo otępienia spowodowanego cierpieniem koholu. – Na wilki mamy kije i proce. i upałem, szarpnęła się w więzach powodowaGłosom towarzyszył coraz wyraźniejszy na strachem ale i odrazą. chrzęst żwiru pod krokami stóp odzianych Wysoki świst przeszył powietrze. Josif odw wiązane rzemieniami sandały. autor: Acid One

37


Opowiadanie skoczył z wrzaskiem, łapiąc się za ramię, z którego sterczał opierzony koniec bełtu. - Zostawcie ją! - Natan wyszedł spomiędzy skał, dzierżąc gotową do strzału kuszę. - Albo sępy będą miały dziś ucztę. - Nie zabijaj – począł skamleć młodszy z mężczyzn, padając na kolana. - To on mnie namówił. Przymusił mnie! - Wynoście się stąd! Ale już! - Natan kopnął wyrostka tak, że tamten zjechał w dół zbocza, szorując po ostrych kamieniach. Josif był już prawie na dole. Biegł niezdarnie, przyciskając ranną dłoń do piersi. Anielica bardziej poczuła niż zobaczyła, że wybawiciel pochylił się nad nią. Przerażona, jak zaszczute zwierzątko, skuliła się na ile pozwalały więzy. On jednak delikatnie uniósł jej głowę i wsączył pomiędzy spieczone wargi odrobinę wody z bukłaka. Płyn zwilżył wyschnięte gardło, przynosząc nieopisaną ulgę. Rozluźniła napięte mięśnie i łapczywie przywarła do naczynia. Zanim znów zapadła w niebyt, udało jej się przełknąć kilka łyków. Nie czuła już nic, kiedy Natan uwolniwszy z więzów, wziął ją ostrożnie na ręce i zniósł ze skalistego wzgórza. Prawie całą noc trwała powrotna droga do jego obejścia. Cały czas szedł obok ciągnących dwukółkę wołów, wypatrując co większych wybojów, by oszczędzić Upadłej bolesnych wstrząsów. Obudził ją przyjemnie chłodny dotyk na spalonej słoneczną spiekotą skórze. Dojmujący ból zmniejszył się do poziomu tępego pulsowania. Uchyliła powoli uwolnione od skrzepów zaschłej krwi powieki. Natan obmywał jej ciało zmoczonym w wodzie ręcznikiem. Czynił to niezwykle delikatnie. Westchnęła. Gdy tylko spostrzegł, że się ocknęła, przystawił jej do ust kubek wody zaprawionej sokiem jakichś kwaskowych owoców. Piła łapczywie, a każdy łyk chłodził od środka rozpalone gorączką ciało. - Powoli. – Uśmiechnął się mężczyzna – Bo się zakrztusisz. Odetchnęła dopiero, gdy wysączyła ostatni łyk. - Widziałem jak spadasz – odezwał się po

chwili, wracając do opatrywania skaleczeń kobiety. - Tamci dwaj to zwykli nicponie. Dobrze, że zjawiłem się na czas. Spróbowała ułożyć usta w kształt uśmiechu. - Wiem, że jesteś aniołem. W zasadzie Anielicą. – Zarumienił się. Mimo swej nagości, nie czuła wstydu. Spokojny głos wraz z delikatnym dotykiem koiły. - Masz jakieś imię? Zanim udało jej się pracowicie ulepić zrozumiałe słowo, poruszyła kilkakroć ustami. - Agar - szepnęła. - Ja jestem Natan. Kowal Natan. Oczyścił rany kwaśnym winem i oliwą, po czym przewiązał je porwanym na pasy, lnianym płótnem. - Teraz muszę się zająć twoim skrzydłem – powiedział, przekręcając ją ostrożnie na bok. Krzyknęła boleśnie, kiedy dotknął opuchniętego miejsca. - Wybacz. - Pogłaskał uspokajająco jej kruczoczarne włosy. - Trochę zaboli. Gdy szarpnął, nastawiając złamane kości, błękitny płomień rozbłysł wewnątrz jej czaszki i ponownie osunęła się w miękką ciemność. Nie czuła, kiedy unieruchomił w łupkach złamane skrzydło i przybandażował starannie. Ułożył kobietę wygodnie i okrył miękką, puszystą skórą. Sam, nie mając gdzie się położyć, usiadł obok posłania, by czuwać nad jej snem. Drobinki kurzu wirowały leniwie niczym złoty pył w smudze światła wpadającej przez szczelinę uchylonej okiennicy. Promień musnął wyszorowaną powierzchnię stołu i, dotknąwszy drżącego lustra wody w dzbanie, bezgłośnie eksplodował na miliony maleńkich refleksów. Agar poruszyła się, otwierając oczy. Złamania nadal przypominały o sobie tępym bólem, ale czuła się już odrobinę silniejsza. Rozejrzała się z zaciekawieniem. Izba wydała się jej schludna, choć nad wyraz uboga. Trzcinowy dach wspierały pobielone wapnem drewniane ściany. Podłogę wyrównano glinianą polepą. Za umeblowanie służył prosty stół, ława pod oknem i trzy drewniane zydelki. Całości dopełniał duży, murowany z kamienia piec, oraz zastawiona glinianymi naczyniami półka schowana w ściennej niszy. Zza przy-

38


Opowiadanie mkniętych okiennic dochodziło do izby pobekiwanie wypuszczanych na pastwisko zwierząt, zapewne był ranek. Dolatywał również radosny śpiew jakiegoś ptaka. - Widzę, że czujesz się już lepiej. - Natan postawił na stole cebrzyk udojonego świeżo mleka i otworzył okiennice, wpuszczając do mrocznego wnętrza trochę dnia. Uśmiechnął się. W strudze światła sam zdawał się płonąć wewnętrznym światłem. Nie był najmłodszy. W gęstwinie ciemnej czupryny pobłyskiwały pasma siwizny, a wokół błękitnych, jakby wypłowiałych od ognistego blasku i suchych, gorących wiatrów oczu poczynały powstawać już pierwsze zmarszczki. Był niewysoki, ale krępa sylwetka sugerowała znaczną siłę. Gdy wchodził, Agar zauważyła, że utyka. Całym sobą, łagodnością ruchów, uśmiechem zdawał się budzić spokój. Odwzajemniła gest. - Powinnaś coś zjeść – powiedział, nalewając mleko do glinianego kubka. - Mam nadzieję, że Anioły nie gardzą strawą śmiertelnych. Pomógł jej usiąść wygodnie, podkładając pod plecy dobrze wypchaną poduszkę. Anielica po raz pierwszy w swym liczącym całe eony życiu miała okazję skosztować ziemskiej strawy. W niebie nie musiała jeść, nie odczuwała głodu. Tu było inaczej. Włożyła do ust kawałek jęczmiennego placka. Był twardy, spieczony, ale i smaczny. Cienka stróżka mleka spłynęła po brodzie, gdy zanadto przechyliła kubek. Natan uśmiechnął się i otarł ją rogiem lnianego ręcznika. Była jeszcze bardzo słaba, czuła jednak powracające z każdym dniem siły witalne. Mogła już wstać i z trudem przejść kilka kroków po izbie. Czułej trosce opiekuna zawdzięczała coraz lepsze samopoczucie. Pierwszy haust świeżego powietrza sprawił, że straciła równowagę. By nie upaść przytrzymała się framugi. Zawrót minął po kilku głębokich oddechach. Ostrożnie, uważając na złamane skrzydło, usiadła na niskiej ławeczce. Wstające słońce dotknęło promieniami jej skóry. Z lubością zwróciła twarz w stronę życiodajnego ciepła. Gospodarstwo Natana ukryte w zielonej, malowniczej dolinie tuż nad brzegiem strumienia. Stanowiło niewielką oazę pośród ota-

czających ją, łysych wzgórz. Kilkadziesiąt kroków dalej zaczynała się już jałowa szarożółta pustynia. Tu jednak krystalicznie czysta, spiętrzona w niewielki stawek woda, lśniła w słońcu, obdarzając życiem całą dolinę. Strumień szumiał na drewnianym upuście, napędzając turkoczące poniżej koło wodne. Połączony z nim miech sapał miarowo, nad kopulastym piecem do wytapiania żelaza, dymiącego wąską błękitnawą smugą. Całości dopełniała murowana z kamienia kuźnia oraz szopa dla zwierząt, które pasły się teraz po drugiej stronie strumienia. Tuż obok leżało niewielkie poletko dostarczające warzyw. Ciepły wiatr od wschodu pieścił długie, czarne włosy Agar. Rozleniwiona rozmyślała o swoim wybawcy, który teraz pracował w ciemnych sztolniach wydrążonych w zboczu pobliskiej góry. Wydobywał rudę żelaza, by potem przetworzoną w pocie czoła w rozmaite narzędzia, odsprzedać wędrownym handlarzom. Wspomnienie chłodnego dotyku jego wprawnych choć chropowatych dłoni, gdy zmieniał opatrunek i pielęgnował jej ciało, nawet teraz budziło przyjemne drżenie. Nigdy wcześniej, czegoś takiego nie odczuwała. Nie rozumiała tego. Wręcz bała się nieco, ale jednocześnie w jakiś sposób łagodziło to ból i poczucie pustki w jej sercu, sprawiało, że ten tak obcy przecież dla Anioła świat wydawał się przyjaźniejszy. - Myślę, że twoje skrzydło się już się zrosło – powiedział któregoś wieczora Natan, licząc karby na długim kiju służącym mu za kalendarz. Początki kolejnych miesięcy i tygodni zaznaczono tam kolorowymi sznurkami. Anielica usiadła na niskim zydelku, opuszczając z ramion tunikę. Mężczyzna ostrożnie rozwinął unieruchamiające skrzydła bandaże. - Wkrótce pewnie odlecisz. – Uśmiechnął się. - Anioły nie mogą latać bez boskiej łaski, a Przedwieczny wyrzucił nas ze swego serca. - Agar spuściła głowę. Nastała chwila niezręcznej ciszy. - A ty czemu kulejesz? – spytała kobieta, chcąc przerwać milczenie. - W sumie nic wielkiego. Ze stropu w chodniku oderwała się skała i zgruchotała mi kości. Młody wtedy byłem, mieszkałem w wio-

39


Opowiadanie sce trzy dni na zachód stąd. Potem odszedłem i sprowadziłem się tu. - Wypędzili cię? - Nie. Miałem dość fałszywej litości. Zresztą nieważne. Pan dał, pan wziął, Jemu chwała na wieki. Fachu uczyłem się od jednego z „Pierwszych”. Twierdził, że urodził się z samej matki Ewy, zaraz po wygnaniu z Raju. Wiesz, oni są praktycznie nieśmiertelni, nie znać na nich upływu czasu. On sam obróbki metali i budownictwa uczył się od Aniołów Pańskich, ja zaś od niego – dokończył, zdejmując drewniane łupki unieruchamiające kość - Słyszałeś może o naszych, którzy zakochali się w śmiertelnych? - spytała znienacka. - Słyszałem, chociaż nie rozumiem ich do końca. - A co w tym dziwnego? - No wiesz, wasze ciała są doskonałe. – Przesunął opuszkami palców po aksamitnej ciemnooliwkowej skórze. - My zaś po wygnaniu z raju zostaliśmy skażeni chorobami, ułomnościami, a wreszcie starością i śmiercią. Zresztą, Stwórca przecież zakazał śmiertelnym łączyć się z Aniołami. - Stwórca to! Stwórca tamto! - wykrzyknęła gniewnie, rozprostowując uwolnione już skrzydła na całą szerokość. Syknęła, gdyż zastałe stawy zaprotestowały bólem a postrącane z półki garnki posypały się na podłogę. - Ostrożnie, bo zdemolujesz mi mieszkanie. – Natan chwycił czarne skrzydła. Agar, nieco zawstydzona, potulnie złożyła skrzydła. - Ty nie rozumiesz, że On nas wypędził? kontynuowała głosem przepełnionym goryczą. – Nie wiesz, co czuje anioł odłączony od jego miłości. Gdybyśmy mogli umrzeć, zapewne poumieralibyśmy z jej braku. To tak, jakby zabrał nam serca, a wszystko dlatego, że raz jeden chcieliśmy, by zmienił swe wyroki. Ale on przestał nas słuchać. Zrobił sobie nowe zabawki. Rozkazał nam, powstałym z samej światłości, kłaniać się tym ulepionym z prochu ziemi istotom. Przed tymi robakami, słabymi i głupimi. Nakazał byśmy śpiewali im pieśni. My, przedwieczni! To obrzydliwe! – Wzdrygnęła się z odrazą. - Nigdy nie padnę na kolana przed śmiertelnikiem. Gardzę nimi!

- Wiesz co, Agar? – Mężczyzna kończył właśnie wcierać maść w zgrubiałe jeszcze nieco miejsce po złamaniu. – Tak się składa, że ja też jestem śmiertelny. - Przepraszam... - wyszeptała zawstydzona. Miała ochotę zapaść się pod ziemię. – Ja.. Ja o tobie tak nie myślę. Spuściła nisko głowę, a policzki i końce uszu zarumieniły się wstydem. - Posłuchaj. – Natan ujął ją pod brodę. Przysiadł teraz przed nią i wysiłkiem woli zmusił się by nie patrzeć na idealnie kształtne, odsłonięte piersi. Spodziewała się, że wybuchnie złością, ale on tylko delikatnie uniósł jej głowę i spojrzał bez cienia gniewu głęboko w zielone jak wiosenna łąka oczy, w kącikach których lśniły łzy. - Ja wiem, kim jestem - powiedział łagodnie - Moje ciało rozpadnie się kiedyś w proch. Ale wiedz, że dla mnie jesteś idealna. Najpiękniejsza ze wszystkich istot, jakie dane mi było zobaczyć. Mimo to muszę wypełniać prawo, choć nie ja je tworzyłem i nie do końca się z nim zgadzam. Wszak jestem tylko stworzeniem. Poranne słońce grzało przyjemnie. Agnar stanęła przed chatą i przeciągnęła się leniwie, wyciągając ręce i rozprostowując na całą szerokość swe czarne skrzydła. Natan wyszedł wcześnie rano, by zdążyć przed zmrokiem z nową porcją rudy, na nią zaś czekał kolejny dzień wypełniony... No właśnie, czym? Przysiadła na progu domostwa. W obejściu zalegała cisza przetykana jedynie śpiewem ptaków w koronach drzew, miarowym pluskiem oraz posapywaniem miechów. Znak, że w piecu wytapiała się nowa porcja żelaza. Jej myśli pobiegły znów do Natana. Niemal widziała oczyma wyobraźni, jak samotny w wiecznej ciemności, rozświetlanej nikłym płomykiem olejnego kaganka, podąża pracowicie za barwnymi żyłami rud metalu. Zawsze w ruchu pomiędzy sztolnią, piecem i kuźnią. Z racji swej ułomności poruszający się tym charakterystycznym, nierównym krokiem. Jego dłonie zajęte pracą i ten niebiański wręcz spokój. A ona? Przygarnął ją, ocalił. Choć sam przecież tak zapracowany, ani razu nie okazał zniecierpliwienia. Nie zażądał nic w zamian.. Pie-

40


Opowiadanie lęgnował ją i żywił. Miałaby być jedynie pięknym, lecz nieprzydatnym rajskim ptakiem. Siły przecież już wróciły w jej ciało. Spojrzenie samo powędrowało w kierunku nieco zapuszczonego już poletka warzyw na brzegu strumienia. Pod kuźnią znalazła motykę. Wiedziała jak pielęgnuje się rośliny, Stwórca wszak wyposażył Anioły we wszelaką wiedzę. Zagłębiła narzędzie w opornej ziemi. Zaczęła okopywać warzywa, oczyszczając grządki z chwastów. Ciężka była ta praca, kiedy trzeba było raz za razem schylać się nad kamienistym zagonem, pod coraz silniej piekącym słońcem. Nienawykłe do pracy ramiona bolały, a szorstkie stylisko ocierało delikatną skórę dłoni. Wielkie skrzydła złożone na plecach, też pracy nie ułatwiały. Końcówki lotek szorowały po wilgotnym, tłustym piachu. Pracowała jednak wytrwale. Trud podjęty z własnej woli, wydawał jej się miły, po raz pierwszy w swym życiu robiła coś dla kogoś jej bliskiego. Bliskiego inaczej niż Przedwieczny. Godziny największej spiekoty przeczekała, odpoczywając w cieniu pod rozłożystym drzewem. Kiedy upał zelżał, znów powróciła do pracy. Gdy wyplewiła ostatni zagonek, słońce opadało ku zachodowi. Zagoniła więc beczącą na łące trzódkę do zagroda, a sama, korzystając z ostatnich blasków dnia, wykąpała się w nagrzanym ciepłym dniem jeziorku przed stawidłami. Już wymyta, pozwoliła przez długą chwilę, by woda pieściła jej nagrzane ciało, unosząc swobodnie na swej powierzchni. Wyszła na brzeg. Ostatnie słoneczne promienie zagrały rozbłyskami w kroplach zdobiących niczym klejnoty jej ciemną, oliwkową skórę. Kilkoma gwałtownymi ruchami otrtząsnęła skrzydła z wilgoci. Nie zakładała tuniki na mokre ciało, lecz naga pobiegła na przełaj przez zieloną murawę, wprost do domu. Wracając, Natan zastał Upadłą w zamiecionej czysto izbie, przygotowującą wieczerzę. Wyraźnie widziała błysk zaskoczenia w jego oczach i wdzięczność z odrobiną niedowierzania, gdy przyjmował z jej rąk miskę ze strawą.

- Pracowałam w ogrodzie – powiedziała, spuszczając wzrok zażenowana. – Chciałam pomóc. - Jesteś Aniołem – Uśmiechnął się ciepło. – Anioły nie są stworzone do tak przyziemnych czynności. W niebie nie zaznaliście zmęczenia. Ja cieszę się, że mogę cię gościć pod moim dachem. Nie musisz pracować, wystarczy że tu jesteś. - Natan, Anioły to nie są niebieskie ptaki. Ty pracujesz, więc ja też będę. Jestem już zdrowa. - Dobrze, ale nie ma potrzeby żebyś przez to cierpiała. Pozwolisz? - Sięgnął do stojącej pod oknem skrzyni i wydobył naczynie z gęstą maścią. Ostrożnie naniósł specyfik na otarcia. Balsam chłodził przyjemnie i przynosił ulgę. Mając świadomość, jak musi być obolała, położył dłonie na jej ramionach i począł ostrożnie przez tkaninę masować zesztywniałe mięśnie. - Lepiej teraz? – spytał. - Mhmm... – mruknęła, zsuwając odzienie. Skrzydła opuściła, by mógł swobodnie stanąć za nią. Wprawne ruchy jego dłoni sprawiały, że bolesne napięcie mijało. Natan czuł, jak skóra Anielicy pod wpływem dotyku staje się ciepła i wilgotna. Agar odprężona oparła głowę o jego pierś, poddając się pieszczocie. Zmęczenie mijało, przechodząc w błogą senność. Przez myśl przemknęło jej, jak człowiek zajmujący się na co dzień obróbką żelaza, może być jednocześnie tak łagodny. Mężczyźnie również sprawiał przyjemność dotyk jedwabiście gładkiej skóry, lśniącej w ciepłym świetle olejnego kaganka. No i zapach. Anielica pachniała czymś nieokreślonym, ale bardzo przyjemnym. Jej ciało kusiło. - Myślę że już wystarczy. – Pochylił się całując ją w czoło. Zarzuciła mu ręce na szyję. Ich oczy spotkały się przez mgnienie. Dostrzegł w nich ocean wdzięczności. - Dzięki, że chciałaś mi pomóc. - Szepnął dotykając jej policzka. - Dobranoc.

Gdy po posiłku zbierała naczynia, dostrzegł bąble, które starała się ukryć. Ujął jej dłoń Wyszedł, zostawiając ją samą. Leżąc, na i dotknął delikatnie szorstkich zgrubień. Spoj- chwilę przed snem, wspominała budzący rzał pytająco w oczy. przyjemne mrowienie, ciepły dotyk na swej skórze. Przez chwilę rozważała nawet czy nie

41


Opowiadanie wdrapać się na poddasze, gdzie Natan zapewne ułożył się już do snu. Postanowiła jednak uszanować jego wolę. Zasnęła spokojnie, gdyż dotychczasowa bolesna pustka w sercu zdawała się powoli rozpływać. Chłodny poranek powoli przechodził w upalny dzień. Wraz z jasną smugą światła do wnętrza chaty napłynął przytłumiony, miarowy stukot napędzanego kołem wodnym młota. Mała pustynna roślinka, która znalazła swoje miejsce w wyszczerbionym kubku napełnionym ziemią, rozchyliła ciekawie główkę pierwszego kwiatu. Agar dotknęła nieśmiało delikatnego, liliowego płatka. Uśmiechnęła się, patrząc na maleńką tęczę lśniącą w kropli rosy. Kwiaty były tym, co przypominało jej szczęśliwą wieczność w Drugim Niebie. Pewnie miejsce w chórze, które niegdyś zajmowała, było teraz puste. Ciekawe jak wyglądały niebiańskie równiny? Czy Stwórca powołał do życia nowe zastępy w miejsce tych straconych? Czy są tak samo piękni? Westchnęła. W jakiś niewytłumaczalny sposób wrosła w to miejsce. Zapuściła korzenie zupełnie jak ta mała roślinka w uszkodzonym naczyniu. Dzięki troskliwym staraniom kowala, jej maleńkie szczęście rozkwitło jak delikatny kwiat. Ale przecież ten kamienisty, pustynny świat nie był jej prawdziwym domem. Jak i kwiat nie został przecież stworzony do życia w glinianej skorupie. Mimo że roślina kwitła, jej życie nie mogło być dopełnione. Miłość, którą darzyła Natana, również miała pozostać niezupełna, pozbawiona spełnienia. Choć nigdy wprost o tym nie wspomniał, domyślała się, że i on ją kocha. Widziała to w każdym jego spojrzeniu i geście. Niestety zakaz Stwórcy położył się między nimi murem nie do przebycia. Anielica szanowała decyzję mężczyzny. Inna sprawa, że nieraz nocą, rozgrzana snem, pragnęła pobiec i wśliznąć się na jego posłanie. Wiedziała jednak, że tego nie zrobi. Pozostawały jedynie te chwile, kiedy o zmroku, już po wieczerzy siadywali na progu domostwa. Cały dzień czekała na ten moment, by poczuć ciepło jego ciała, łagodną pieszczotę dłoni głaszczącej leniwie jej lśniące, czarne włosy, wreszcie delikatny, nieśmiały jak muśnięcie moty-

lich skrzydeł pocałunek, gdy odchodził na spoczynek. Kiedy już zostawała sama, jej ciało skamlało o więcej, jednak rozumiała, że tylko na tyle może liczyć. „Człowiek nigdy nie zwiąże się z Aniołem” Ten Boży zakaz był jak niewidzialna klatka oddzielająca ich od siebie. Zamyślona nie dostrzegła cienia, który na chwilę przesłonił smugę światła, wpadającego przez uchylone drzwi. Szarpnęła się dopiero, gdy wielka, włochata i cuchnąca potem dłoń przysłoniła jej usta. Targnęła się, dławiąc własnym krzykiem, ale napastnik trzymał zbyt mocno. Potrącona gliniana skorupa spadła, rozbijając się na kawałki i grzebiąc wątłą roślinkę pod stertą rozsypanej ziemi. Napędzany kołem wodnym młot uderzał miarowo w rozżarzony kęs żelaza. Ogniste iskry sypały wokół kaskadami. Niekształtna bryła nabierała powoli kształtów lemiesza. Natan zanurzył obrabiany przedmiot w kadzi z wodą i zastygł w bezruchu na widok wycelowanej w siebie kuszy. Pomimo panującego gorąca poczuł lodowatą strużkę potu pełznącą wzdłuż kręgosłupa. - Nie rób nic głupiego, to może pożyjesz jeszcze trochę. – Mężczyzna trzymający kuszę wyszczerzył w krzywym uśmiechu poczerniałe pniaki zębów. - Bardzo krótkie „trochę” - dodał drugi stojący za nim i zarechotał brzydko. Kowal bardzo powoli odłożył narzędzie na brzeg paleniska. Odsunął się trzymając ręce szeroko. Z zewnątrz dobiegały rozpaczliwe jęki Agar. - Przyszliśmy po naszą Anieliczkę – kontynuował Mojsze. – Miło żeś ją wyleczył i wypielęgnował. - Widzieliśmy ją wczoraj jak się pluskała – wtrącił drugi. – Ładniutka jest. - No właśnie. Po co kowalowi taka ślicznotka? W Gomorze zapłacą za nią pewnie ze dwa złote talenty. - A i my wcześniej uszczkniemy co nieco z tych anielskich wdzięków. – Josif uśmiechnął się obleśnie. Odgłosy szamotaniny na podwórzu ucichły. - Kończcie z nim – zawołał ktoś z zewnątrz.

42


Opowiadanie – Czego się guzdrzecie? - Spokojnie, Aron. Mam z tym kowalem do pogadania za moją przestrzeloną rękę. - Jak tam chcesz. Natan kombinował. Każdy nieopatrzny ruch mógł go kosztować życie, a co gorsza życie Agar. Dobrze wiedział, że kobieta nie wytrzyma upokorzeń, jakie spotkają ją w mieście rozpusty. Anioły są nieśmiertelne, ale znają też sposoby na przerwanie swej egzystencji. Był za nią odpowiedzialny. Lustrował więc zakamarki kuźni szukając wyjścia z matni. Pierwszy cios rzucił nim o gliniane klepisko. Drugi, wymierzony nogą w głowę, omal nie pozbawił przytomności. Odtoczył się przed rozwścieczonym Mojsze, osłaniając głowę przed razami. Dobrze wiedział, że na najmniejszą próbę oporu, stojący nadal w progu Josif zwolni bełt. - Zaczekaj! Mam złoto! - Nie mówiłem. – Oprawca zatrzymał się w pół ciosu. – Kowale są bogaci. Natan wypluł krwawą breję. - No to dawaj! Na co czekasz?! Wstał z trudem, ciężko opierając się o pień z kowadłem. Nadal nie robiąc gwałtownych ruchów, sięgnął po stojący na półce pękaty dzban. Mojsze podszedł zaciekawiony, zasłaniając kusznikowi widok na cel. Rzucone silnie naczynie uderzyło o krawędź rozgrzanego paleniska. Nim kaskada szarozielonego proszku zetknęła się z płomieniem, Natan padał już na ziemię. Czas pozornie zwolnił. Lecąc, dojrzał jeszcze rozszerzające się strachem źrenice pierwszego z mężczyzn i gwałtowny rozbłysk światła. Zacisnął powieki. Cienie spod ścian rozbiegły się spłoszone światłem. Gorący młot eksplozji dosięgnął go już na ziemi. Fioletowy ogień zapłonął na moment pod czaszką, potem była ciemność. Aksamitna, ciepła, o żelazistym posmaku krwi. Wóz podskakiwał na kamienistej drodze. Agar leżała wciśnięta niewygodnie pomiędzy jakieś pakunki i beczki. Worek narzucony jej przez napastników na głowę cuchnął rybami. Spróbowała poluzować sznury wrzynające się boleśnie w nadgarstki. Trzymały mocno, niestety nie mogła użyć zębów by je rozluźnić.

Bała się, ale znacznie silniejszy był dojmujący żal. Widziała wybuch. Piekło białego płomienia, mury rozpadające się od ognistego podmuchu. Twarz wyrzuconego na zewnątrz mężczyzny, zastygła w makabrycznej mieszance przerażenia i zdziwienia. Zanim naciągnęli jej na głowę tę cuchnącą szmatę, dojrzała jeszcze Natana przywalonego szczątkami połamanego drewna i cegieł, tuż obok zniszczonych miechów. Wyrywała się, chciała do niego pobiec, ale porywacz chwycił ją za włosy i przydusił do ziemi. Szarpała się, w rozpaczy gryzła i kopała. Sporo sińców nabiły mężczyznom jej potężne skrzydła. Napastnicy byli jednak silniejsi. Związali ją i brutalnie wrzucili na wóz. Jej miłość i serce zostały w stygnących zgliszczach. Płakała, po pełnej histerii rozpaczy przyszło całkowite odrętwienie. Przerażała ją zupełna obojętność dwóch pozostałych przy życiu napastników, wobec śmierci swych towarzyszy. Oni wręcz cieszyli się na myśl, że przypadnie im większa część zysku ze sprzedaży Anielicy. Zredukowali jej jestestwo do roli przedmiotu. Bezrozumnego inwentarza przeznaczonego na handel. Turkot kół przycichł. Poczuła, że zjechali z ubitej drogi, po chwili wóz się zatrzymał. - Daj jej pić – polecił starszy z mężczyzn. Zdjęto ją z wozu i usadzono na ziemi. Ściągnięto brudny worek. Odetchnęła głęboko czystym, wieczornym powietrzem. Na niebie gasły ostatnie zorze odchodzącego dnia. Nadchodziła ciemność. Taki sam mrok spowijał jej serce. Wetknięto jej w związane dłonie glinianą butelkę. Wypiła kilka łyków nieprzyjemnie ciepławej, zatęchłej wody. Woły sennie chrupały wiązkę siana z przywieszonego do dyszla worka. Mężczyźni rozeszli się pomiędzy rachityczne drzewka w poszukiwaniu opału. Tuż obok zauważyła wystające z ziemi, wypolerowane do białości szczątki jakiegoś zwierzęcia. Nieznacznie zanurzyła dłonie w rozgrzany piasek. Szukała chwilę, wreszcie namacała dłonią masywną kość. Przysunęła ją bliżej i ukryła pod sobą. Zdobycie tej jakże prymitywnej broni, zaprzątnęło choć na chwilę otępiały umysł i podniosło

43


Opowiadanie odrobinę na duchu. Z niespokojnego, przypominającego letarg, półsnu wyrwało ją dotknięcie czyjejś ręki. Uniosła odrobinę powieki. Ognisko żarzyło się resztką węgli. Po drugiej stronie spał, pochrapując, starszy z mężczyzn. Czuła wyraźnie jak gorąca, spocona dłoń sunie powoli wzdłuż jej łydki, potem uda, aż wreszcie dociera do krocza. Siłą woli stłumiła odruch wstrętu, ściskając mocniej ukrytą pod warstwą piasku kość. Zacisnęła zęby, czując obleśne, szorstkie paluchy dotykające najintymniejszych miejsc jej ciała. Leżący za nią mężczyzna sapał coraz głośniej, wreszcie ośmielony jej bezruchem, klęknął i chwycił za ramiona, by odwrócić na plecy. Sprężyła się. Ukryty dotychczas twardy gnat uderzył napastnika w bok głowy. Niestety, cios okazał się zbyt słaby by pozbawić go przytomności. - Wredna suko! – Zerwał się z krzykiem. – Chciałaś mnie zabić! Agar skuliła się pod gradem kopniaków. Wyrwał jej kość, którą przyciskała cały czas do siebie i zamachnął się potężnie. - Oszalałeś! – Starszy chwycił gnat w locie. – Za poobijaną dostaniemy dużo mniej. Mocowali się chwilę. Wreszcie młodszy odpuścił. - Chciała mnie zabić. - To po coś się do niej dobierał? - A co?! Zabronisz mi? - Ech młodzi... Jedno im w głowie - westchnął filozoficznie starszy – Dawaj ją pod drzewo, powisi do rana to spokornieje. Natan poruszył się i jęknął. W jego uszach świszczał, jednostajny wysoki pisk. Mężczyzna dotknął szyi, pod palcami poczuł coś lepkiego. Spojrzał. Krew. Najwyraźniej sączyła się z uszkodzonych uszu. Wybuch... Pamięć ze zdwojoną siłą uderzyła w dzwon alarmowy. Agar! Wygrzebał się niemrawo spod stosu cegieł i połamanego drewna. Stanął chwiejnie na nogach. Ból walił w skroniach młotem. Wybuch nadział Josifa na stalową dźwignię miecha. Wisiał tam jak groteskowa, złamana

wpół marionetka. Mojszego podmuch wyrzucił przez wyrwane drzwi aż na podwórze. Leżał w kałuży własnej krwi, wpatrując się w niebo wywróconymi białkami oczu. Słońce znajdowało się już nisko nad horyzontem, musiał przeleżeć nieprzytomny większą część dnia. Porywacze pewnie byli już daleko. Pierwsza myśl dyktowana paniką: biec jak najszybciej za nimi. Przeszedł ociężale kilka kroków. Potknął się jednak o wystający kamień i upadł. Wszystkie zranienia i kontuzje odezwały się bólem. Skatowany umysł odmawiał posłuszeństwa. Dał za wygraną, przynajmniej chwilowo. Tamci nie będą się śpieszyć, mniemają przecież, że nie żyje. Byle tylko nie skrzywdzili Agar. Nieznośny gwizd otumaniał. Odgłosy otoczenia dochodziły jak przez bardzo grubą warstwę tkaniny. Chwiejnie powlókł się nad strumień i wsadził głowę pod bystrą strugę lejącą się z upustu. Chłodna woda przyniosła nieco ulgi. Myśli popłynęły jaśniej. Szum zelżał. Wypłukał gliniany pył z ust i nosa. Wokół rozlała się mętna plama powstała ze zmytego brudu i krwi. Na brzeg wyszedł nadal obolały, przygłuchły, ale już całkiem trzeźwy. Ze skrzyni w chacie wydobył czyste ubranie. Naciągając koszulę, dostrzegł skorupy i rozsypaną na polepie ziemię. Zgarnął ją odruchowo i wsypał do nowego kubka. Delikatna roślinka szczęśliwym trafem ocalała. Podlał ją resztką wody, którą pił wprost z czerpaka. Spod strzechy wydobył kuszę. Palcem sprawdził napięcie cięciwy. Przeliczył bełty w kołczanie. Zarzucił swój ciemnoszary płaszcz i zaryglował drzwi na drewnianą zasuwę. Nie spodziewał się, by porywacze uwieźli Anielicę zbyt daleko, czekał go jednak długi, nocny marsz. Z tego, co usłyszał na chwilę przed eksplozją, prawdopodobne było, że napastnicy udadzą się wprost do Gomory. Na licznych bazarach tego miasta można sprzedać i kupić wszystko. Po cichu żywił nadzieję, że na skalistej drodze znajdzie na tyle śladów, by odnaleźć Agar wystarczająco szybko. Spojrzał w niebo, słoneczny rąbek chował się już za postrzępioną piłę odległych grzbietów. Mocniej ujął kostur i ruszył przed siebie szyb-

44


Opowiadanie kim, choć nieco nierównym krokiem. Noc dawno już zapadła gwiaździsta i chłodna. Mleczny opar sunął rzadkimi smugami nad ziemią. Natan otulił się szczelniej płaszczem i szedł wytrwale dalej. Na rozstaju dróg wykrzesał ogień i, przyświecając sobie pochodnią, uważnie obejrzał kamienistą drogę. Przeszedł kilkanaście kroków każdą z odnóg, wreszcie zagasił ogień i ruszył tą prowadzącą ku przełęczy. Napastnicy kierowali się wprost do „miasta rozpusty”. Wiedział dobrze, że zdradliwego, górskiego przejścia nie sposób pokonywać nocą, więc muszą stanąć gdzieś na popas. Nad pustynią zalegała głęboka cisza przerywana jedynie z rzadka piskiem lub krótkim furkotem skrzydeł nocnego łowcy. Na dalekim bezksiężycowym niebie, konstelacje lśniły zimnym, obojętnym światłem. Teren podnosił się lekko. Wśród ciernistych krzewów pojaautor: Acid One

45

wiało się coraz więcej złomów skalnych. Idąc, modlił się o ocalenie Agar. Nie był jednak pewien, czy Przedwieczny wysłucha prośby dotyczącej Upadłej. Wreszcie, daleko przed sobą ujrzał na poteznych głazach mętny, słaby poblask ognia. Przyśpieszył kroku, wciąż zachowując największa ostrożność. Ukrył się za skałą Z tego miejsca mógł dojrzeć mężczyzn siedzących przy ognisku. Starszy bandażował głowę młodszemu jakąś podartą szmatą. Za nimi, nienaturalnie wyprężona wisiała Anielica. Porywacze przywiązali jej skrępowane ręce do gałęzi wyschłego drzewa w taki sposób, że ledwie czubkami palców mogła wspierać się na ziemi. Kiedy ból w stopach i łydkach stawał się już nieznośny, próbowała zawisnąć, ale wtedy sznury kaleczyły skórę nadgarstków, powodując jeszcze dotkliwsze cierpienie. Jej piękna twarz zmieniła się w groteskową maskę zaschniętej krwi, brudu i łez. Natan sprawdził napięcie cięciwy. Ułożył w wycięciu łoża bełt i przycisnął broń do ramienia. Mężczyzna przy ognisku skończył bandażowanie i wstał. Dorzucił kilka gałęzi do ognia. Płomienie buchnęły jaśniej. Chwilę jeszcze kręcił się przy wozie, aż wreszcie odszedł na skraj obozu, gdzie rosło rachityczne drzewko. Brzęknęła zwalniana cięciwa. Mężczyzna zginął, nawet nie spostrzegłszy skąd przyszła śmierć. W jednej chwili stał pod drzewem, oddając mocz na drzewo, chwilę później leżął w uczynionej przez siebie kałuży z bełtem w czaszce. Drugi bandyta zerwał się na nogi. Usłyszał szczęk mechanizmu naciąganej kuszy dobiegający z ciemności. - Pokaż się, bo poderżnę jej gardło – wrzasnął w ciemność przyciskając nóż do szyi dziewczyny. Agar drżała ze strachu i odrazy. Bała się ślepego okrucieństwa i strachu emanującego od napastnika. Zimne ostrze dotykało jej ciała, a odór oddechu i dawno niemy-


Opowiadanie tego ciała przyprawiał o mdłości. Bała się, jednak teraz, gdy wiedziała, że Natan jest w pobliżu, że żyje, jej struchlałe serce wznowiło bieg.

kuźni, długo mył ręce pod strugą wody lecącej z upustu, jakby chcąc zmyć z nich wraz z krwią odpowiedzialność za śmierć, której nie chciał przecież zadawać.

Skupiony Natan patrzył wzdłuż bełtu. Napastnik trzymał dziewczynę przed sobą, zasłaniając się jak tarczą. Rozbieganymi oczyma lustrował ciemność wokół. - Rzuć tę kuszę – krzyknął jeszcze raz piskliwym głosem. Spust mechanizmu brzęknął krótko. Jesionowy bełt z sykiem przeciął powietrze. Agar krzyknęła przeraźliwie, zaciskając powieki, gdy upierzenie smagnęło ją boleśnie w policzek. Porywacz szarpnął się, wypuszczając nóż. Umarł, zanim jego ciało upadło na ziemię. Z prawego oczodołu sterczało opierzone drzewce. - Gdyby był nieco bardziej rozgarnięty, wiedziałby, że mnie nie tak łatwo zabić.. - Natan pośpiesznie rozciął sznury. Anielica osunęła się bezsilna w jego ramiona. Czas spędzony w bardzo niewygodnej pozycji, zupełnie pozbawił ją sił. Szlochała, spazmy wstrząsały jej drobnymi ramionami. Wtuliła się w ramiona mężczyzny, wypłakując cały strach. - Myślałam, że nie żyjesz, że cię zabili – chlipnęła. – Tak się bałam. Dlaczego ten świat jest taki okrutny? Nie odpowiedział. Głaskał tylko uspokajająco jej czarne, jedwabiste włosy, tuląc ją do siebie[,] jakby chciał przekazać jej część swojego ciepła. Tyle tylko mógł zrobić, wstydząc się za cały ludzki ród. Szpadel ze zgrzytem uderzał w twardą, pustynną ziemię. Natan kopał zbiorową mogiłę, mimo, że z nieba zaczynał już lać się przedpołudniowy żar. Noc spędzili przy ognisku z obawy przed dzikimi zwierzętami. Teraz pracował sam. Agar została przy wozie, miała nakarmić zwierzęta i przygotować posiłek. Nie chciał, by widziała wyraz przerażenia zastygły na twarzach zabitych oraz makabrycznych skrzepów krwi zlepiających ich włosy. Zaciągnął zwłoki do dołu, przysypał ziemią i obłożył kamieniami, by hieny nie porozwłóczyły kości. Później, już wieczorem, gdy pogrzebał także zmasakrowane zwłoki tych, którzy zginęli w ruinach

Czerwona kula słońca zapadła już za postrzępione szczyty, a oni nadal siedzieli w półmroku po przeciwnych stronach pustego stołu. Za oknem ostatnie blaski pełzały po ruinach wysadzonej kuźni. Milczeli, próbując jakoś poukładać sobie wydarzenia ostatnich godzin. - Powiedz mi dlaczego tak jest? - Agar przerwała przygnębiającą ciszę. – Dlaczego się zabijamy? My mordowaliśmy się w Niebie, ci ludzie chcieli twojej śmierci, ty musiałeś pozbawić ich życia... Dlaczego? - To chyba skutek zerwania owocu z drzewa poznania dobra i zła. - Natan przetarł twarz dłońmi, budząc się z zamyślenia. – Myślę, że w założeniu Stwórcy mieliśmy znać tylko dobro. Teraz znamy jedno i drugie, a zło wydaje się łatwiejsze... - Po co posadził to cholerne drzewo – żachnęła się dziewczyna. - Musiał to zrobić. Bez tego nie bylibyśmy do końca wolni. Hej - dodał. - Przecież to ty jesteś Aniołem, na pewno lepiej znasz Jego zamysły. - Gdzie tam – zaprzeczyła. – Byliśmy tylko rozpieszczoną trzódką. Mieliśmy śpiewać, ładnie wyglądać i być na każde skinienie. Raz jeden prosiliśmy go, by zmienił swe wyroki, a On odwrócił od nas swe oblicze. Powiedz, czy to jest sprawiedliwe? - zaperzyła się. - Nie wiem, Agar. Nie mnie sądzić Stwórcę. Jestem tylko stworzeniem, tak samo ułomnym jak ci, którzy leżą teraz parę stóp pod ziemią. - Nie porównuj ich do siebie! - krzyknęła. – Oni byli źli! Ohydni! Kobieta poruszyła gwałtownie skrzydłami. - Przyszli tu zaspokajać swoją chorą, zwierzęcą żądzę – dodała podniesionym tonem. - Niestety, jestem z tej samej gliny i muszę wstydzić się przed tobą za mój ród... Obiecuję, że będę cię chronił za wszelką cenę. - Ty już mnie chronisz. – Chłodnymi dłońmi objęła jego twarz. – Lepiej niż bym sobie mogła to wymarzyć.

46


Opowiadanie Zanurzając stopę w krystalicznie czystej toni, sprawdziła, czy aby woda nie jest zbyt chłodna. Najwidoczniej próba wypadła pomyślnie, bo rozsznurowała wiązanie na piersi. Zgrzebna, brązowa tkanina spłynęła gładko do stóp, odsłaniając nieskazitelne ciało. Wciąż ciepłe promienie wieczornego słońca musnęły jej oliwkową skórę. Przeciągnęła się leniwie, rozpościerając szeroko skrzydła. Długie pióra utworzyły harmonijne, lśniące niczym jądro nocy wachlarze. Odchyliła głowę, pozwalając by łagodny powiew pieścił jej włosy. Wyobraziła sobie, że leci. Tak pragnęła wzbić się swobodnie w powietrze. Niestety, kiedy Stwórca oddalił Upadłych od źródła swej miłości, utraciła również zdolność latania. Piękne, śnieżnobiałe niegdyś skrzydła były teraz niczym gorzkie wspomnienie utraconego Nieba. Z zamyślenia obudziło ją zażenowane chrząknięcie. - Przepraszam. – Natan skupiał wzrok gdzieś na wysokości jej stóp. - Nie wiedziałem, że tu jesteś. Od południa naprawiał uszkodzony mechanizm napędzający miechy zburzonej kuźni i przyszedł do strumienia umyć się. Agar złożyła wprawdzie skrzydła, ale nie uczyniła nic, by okryć swą nagość. - Spójrz na mnie – uśmiechnęła się. – Przecież znasz już chyba każdy skrawek mojego ciała. - Hmm. Prawda. – Uniósł wzrok. - Ale to nie to samo. Rzeczywiście, poprzednio skrwawiona, ubłocona wyglądała jak jeden wielki kłębek nieszczęścia. Teraz zaś była po prostu niebiańsko piękna. Począwszy od twarzy o wielkich, hipnotycznie-zielonych oczach aż po końce palców stóp. Sprawiała wrażenie kruchej i drobnej, choć przecież niemal dorównywała mu wzrostem. Zaprawdę Przedwieczny był pierwszorzędnym artystą. Swój kunszt zamknął jak podpis w kształtach ciała Anielicy. W perfekcyjnych krągłościach jej piersi, łagodnych liniach szyi, ramion i talii, tajemnicy ukrytej w ciemnym gąszczu u zbiegu ud. Tylko On mógł zapalić blask igrający w kącikach oczu dziewczyny i wymodelować kuszące obietnicą słodyczy usta. - Myślałem, że Anioły są bardziej wstydli-

we. - Anioły może, ale nie Anielice. Pamiętaj, że ja jestem jedną z Upadłych – odparła, kryjąc figlarny błysk pod półprzymkniętymi powiekami. Zanurzyła się w przyjemnie ciepłej wodzie. - No chodź – wyciągnęła zapraszająco dłoń – umyję ci plecy. Dzień chylił się już ku wieczorowi. Pomarańczowe słońce kłoniło się nisko nad postrzępioną granią odległych gór. Ciche powietrze rozbrzmiewało jedynie monotonnym śpiewem świerszcza ukrytego w trawie gdzieś nad strumieniem. - Wiesz co? W takich chwilach mogę uwierzyć, że Stwórca naprawdę umiłował tę Ziemię – Agar wierciła się chwilę, sadowiąc wygodnie na wysokim progu domostwa. Zwyczajna ławka przy ścianie, tak dogodna dla ludzi, nie nadawała się zupełnie dla Aniołów. Długie lotki zawadzały o siedzisko, a same skrzydła nie pozwalały oprzeć się wygodnie. - Jednego mi tylko tu brakuje – dodała. Muzyki. Natan spojrzał na nią zaskoczony. - Wiesz – uśmiechnęła się blado. – Dla kogoś, kto śpiewał właściwie całe swe życie, to jednak dość ważny szczegół. - Patrzyłem na wasze zastępy, gdy wznosiliście hymny na cześć Pana. Oczywiście nie mogłem słyszeć waszych głosów. - Jak mogłeś to widzieć?– Odwróciła głowę zdziwiona. – Ludzie nie mają przecież wstępu ani do Pierwszego ani Drugiego Nieba. - Umiem posługiwać się „Anielskim Zwierciadłem” - wyznał. - Jeśli chcesz zobaczyć, co tam się dzieje... - Nie – przerwała. – Chyba serce by mi pękło. Tęsknię za niebieskimi równinami, za przyjaciółmi, z którymi służyłam w zastępach... Ale teraz, po tym wszystkim, nie mogłabym już chyba śpiewać dla Stwórcy. Oczy Upadłej zaszkliły się od łez. Natan sięgnął pod strzechę i wydobył swoją fletnię. Kilkanaście cienkich, drewnianych rurek powiązanych ze sobą. Wytrząsnął jakieś paprochy i dmuchnął kilkakroć na próbę. Instrument zakwilił melodyjnie.

47


Opowiadanie - Wybacz Agar, nasza ludzka muzyka jest zapewne bardzo prymitywna i daleko jej do tej niebiańskiej. – Usiadł po przeciwnej stronie tak, że ich kolana zetknęły się. - Może jednak choć odrobinę ukoi twój smutek. Przyłożył fletnię do ust i w wieczorną ciszę popłynęła tęskna przejmująca melodia. Anielica wsłuchiwała się chwilę, wreszcie z tonami instrumentu splótł się jej czysty, hipnotycznie piękny głos. Natan poczuł wypełniający go zgoła nieziemski spokój, a jego serce zdawało się rozpływać ze szczęścia. W śpiewie Agar było wszystko: szum wiatru, a nawet dzwonienie ciszy, jakiego doświadcza się tylko w chłodną noc, pod kopułą krystalicznie czystego, rozgwieżdżonego nieba. Był śpiew rajskich ptaków i wiele innych, nienazwanych, a spojonych w przepełnioną magią pieśń. On grał skupiony, bo niepodobnym było skazić tej muzyki jednym choćby fałszywym dźwiękiem, ona wyśpiewywała cały swój żal i dojmującą tęsknotę za Stwórcą. Brzmiały tam też nuty niespełnionych pragnień: tak słodkiej, choć przecież zakazanej miłości. Pieśń ucichła wreszcie, ale cisza jeszcze długo zdawała się brzmieć jej melodią. Natan odetchnął, jakby budził się z ekstatycznego snu. - To było niesamowite – westchnął. - Nigdy nie słyszałeś pieśni Anioła? - Myślę, że żaden śmiertelny nie słyszał – odparł. - Chyba jedynie Przedwieczny ma prawo słuchać czegoś tak cudownego. - Ty również. – Nakryła jego spracowaną, szorstką dłoń swoją - Mogę darować swą pieśń komu tylko zechcę... I kogo pokocham – dodała w myśli. - Proszę, zagraj mi jeszcze. Gestem zaprosił ją do siebie na kolana. Skorzystała skwapliwie, przytulając policzek do jego ramienia. Objął ją wolną ręką i przyłożył ponownie instrument do ust. Długo w noc, nad lśniącymi księżycowym blaskiem wodami strumienia, płynęła anielska pieśń do wtóru prostych, acz dziwnie wypiękniałych dźwięków fletni. A kiedy nacieszyli się już do woli muzyką, siedzieli w ciszy, wtuleni w siebie, pod ogromną kopułą nieba, wsłuchani w równe bicie własnych serc. Trzymał Agar w ramionach jak najcenniejszy skarb, sam otulony puchem czarnych skrzy-

deł. Tak potężną, przedwieczną, a jednocześnie przecież kruchą i delikatną. Czuł zapach jej włosów, niepodobny do niczego na Ziemi, bo Anioły pachną niebiańsko. Trwali tak, wpatrzeni w spektakl spadających gwiazd, rozbłyskujących nad poszarpanymi graniami odległych gór, milcząc, by nawet szeptem nie spłoszyć tej magicznej chwili. Wezwanie usłyszała we śnie. Najpotężniejsi z Upadłych – pradawni, wielcy wodzowie buntowników, znaleźli szczelinę niezagospodarowanego jeszcze Chaosu i z przekraczającym wyobrażenie wysiłkiem założyli tam miasto. Teraz wzywali wszystkich strąconych, błąkających się dotąd po Ziemi. Widziała pałace utkane z blasku pod mrocznym posępnym niebem. Patrzyła na wysoką iglicę, której szczyt lśnił oślepiającym, czystym światłem i na Chaos, który kłębił się wszędzie, poza granicami Jasnej Sfery. Usłyszała wezwanie, lecz jej serce zamiast radością, wypełniło się głębokim żalem. Ranek wstał szary i mglisty, jakby przyroda podzielała jej smutek. Agar krzątała się przy kuchni. Nie wiedziała jak zacząć. Wreszcie Natan chwycił ją za rękę, odwrócił do siebie i spojrzał głęboko w jej smutne teraz oczy. - Usłyszałaś wezwanie? - bardziej stwierdził niż zapytał. - Już wiesz? - szepnęła z ulgą. Bała się tej rozmowy .- Tak. Widziałem w „Anielskim Zwierciadle”. To miejsce nazywa się chyba Piekło? Potwierdziła skinieniem głowy. - Czyli już dziś odejdziesz? – Koniuszkami palców dotknął jej policzka. - Nie. - Jej oczy zaszkliły się łzami. – Nie chcę odchodzić. - Dlaczego? - Bo chcę być z tobą. Myślała że mężczyzna powoła się znów na zakaz Stwórcy. - Chodź do mnie – szepnął. Posadził ją sobie na kolanach. Przez chwilę w zamyśleniu błądził dłonią po gładkich piórach czarnych skrzydeł. - Też bardzo bym tego chciał, – westchnął – ale sama przecież wiesz, że to niemożliwe.

48


Opowiadanie - Dlaczego?! Bo Najwyższy wymyślił sobie taki zakaz?! - wybuchła. - Nie, Agar. Choćby dlatego, że ty jesteś nieśmiertelna, a mój czas się kiedyś skończy. Ty pozostaniesz piękna na wieki, moje ciało wkrótce zwiędnie i zniedołężnieje. - Będę cię kochała zawsze takim, jakim będziesz... - Cii... – Położył jej palec na ustach, uśmiechając się blado – Wierzę ci. Jesteś Aniołem, twoja miłość jest wieczna, tak jak ty. Jednak któregoś dnia moje serce przestanie bić. Zostaniesz wtedy sama w tym niegościnnym świecie. Wiesz jak wielu jest tu ludzi głupich i złych? Ta Ziemia nie jest dobrym miejscem dla Anioła. Jesteś zbyt piękna, egzotyczna i delikatna, by tu żyć, kiedy nie będę już mógł cię ochraniać. - Oddałabym całą tą swoją nieśmiertelność, by przeżyć z tobą jedno jedyne ludzkie życie! - Wiesz dobrze, że to niemożliwe. Ale tu – wskazał swoje serce – na zawsze zostaniesz moim aniołem. - Uklęknął przed nią, skłaniając głowę - Będę cię czcił, póki starczy mi życia. - Nie – szepnęła. – Nie ty. Nie jestem godna, żebyś przede mną klęczał. Zawstydzona, chciała go podnieść. Wreszcie, nie mogąc, sama upadła na kolana. Klęczeli tak naprzeciw siebie, trzymając się za ręce w szarym świetle poranka. - Spójrz. – Natan delikatnie powiódł dłonią po jej twarzy. – Klęczysz przed śmiertelnikiem. - Mogłabym tak klęczeć całą wieczność, byle być z tobą. - Podniosła na niego lśniące od łez oczy. - Może tak właśnie miało to wyglądać? Może tak Stwórca to zaplanował? Mieliśmy służyć sobie nawzajem nie z przymusu, ale dlatego, że sami pragniemy. Może klękać mieliśmy je-

dynie z miłości i uwielbienia? Może Przedwieczny nie zabrałby nam, ludziom, nieśmiertelności i nie wydał tego zakazu, który odgradza nas od siebie? Wiesz, że pragnąłem cię od samego początku? - Bardzo powoli, nieśmiało, samymi końcami palców dotknął jej kształtnej piersi rysującej się pod cienką tkaniną. Chwyciła jego dłoń i wsunęła pod odzienie. Poczuł gładkość i ciepło skóry ponad jędrną wyniosłością zwieńczoną twardym szczytem. Serce Upadłej biło szybko i mocno. Gorącymi ustami poszukała niecierpliwie jego warg, wpijając się w nie pocałunkiem. Przywarła do niego w uścisku, nie tylko obejmując rękami, ale też osłaniając skrzydłami, jakby chciała zasłonić ich przed tym nieprzyjaznym światem, żeby choć tę jedną chwilę zatrzymać na własność. Trwali tak pod namiotem z czarnych piór, które powoli jaśniały. Nie, nie stały się na powrót białe, pozostały szaropopielate. Nie zauważyli tego, wsłuchani w bicie własnych serc, uderzających zgodnym rytmem. Anielica i śmiertelnik - złączeni zakazanym przez Boga uczuciem, które zachowało przecież uzdrawiającą moc. - Może kiedyś odmienią się wyroki Przedwiecznego? - odezwała się Agar gorącym szeptem, szukając nadziei przez łzy. - Ty masz przecież nieśmiertelną duszę. - Być może. Będę czekał tam, dokąd trafię, nawet jeśli zajmie to całą wieczność. Gdy już wyswobodzili się ze swych objęć, wyszli na zewnątrz. Słup blasku uderzył w ziemię z głośnym szumem. Wirował powoli, rozsiewając tęczowe refleksy. Anielica wstąpiła w świetlisty krąg, rozwijając swe ogromne skrzydła. Uniosła się z wolna w powietrze. Zanim Natan puścił ją, pocałował jeszcze wnętrze jej dłoni. - Bądź szczęśliwa! – zawołał.

49


INKubator

50


INKubator

acidone dusza cyfrowego artysy rozmawia: fiteł

C

ześć! Właśnie skończyłem oglądać galerię stworzonych przez Ciebie ilustracji i przyznam, że jestem pod wrażeniem. Nie tak dawno rozpoczęła się Twoja współpraca z naszym kwartalnikiem i co za tym idzie z Forum Literackim Inkaustus. Twoje pełne ekspresji i wyrazu grafiki ozdobią Via Appię. Powiedz nam wszystkim więc coś o sobie: skąd pochodzisz, gdzie mieszkasz, co robisz, jak zabijasz nudę?

nie w dzielnicy Nowa Huta (Hutas ze mnie stu procentowy). Jestem po blisko trzech dekadach życia i zalegalizowaniu związku małżeńskiego. Wraz z żoną i dwójką dziatek (koszmarnych bachorków, ale i tak kochanych) mieszkam i tworzę w małej podtarnowskiej wsi, położonej w sercu malowniczej doliny Dunajca. Oddaję się też namiętnie bieganiu (biegi terenowe, na orientację i takie tam) i tworzeniu różnych rodzajów płynów rozweselających z dostępnych mi płodów rolnych. To najtrudniejsze pytanie. Więc tak: urodziW sercu malowniczej doliny Dunajca – łem się i wychowałem w Krakowie, a konkret-

51


INKubator brzmi inspirująco. Jak długo tworzysz? Zabrałem się za ten rodzaj wyrazu gdzieś tak pod koniec średniej szkoły. Początkowo byłem samoukiem, potem trafiłem w szpony studia tatuażu (na znęcaniu się nad bliźnimi zeszło mi tam kilka lat). Później kilka razy próbowałem przestąpić próg Krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych i za trzecim razem udało się. Obecnie mam za sobą jakieś piętnaście lat, jednak digitalpainting uprawiać zacząłem dopiero w 2009 roku. Dlaczego digitalpainting? Malowanie bo... nie słyszeliście jak śpiewam. Maluję, bo to kocham, a ilustracje iconceptart pozwalają mi zajrzeć w przyszłość, która mnie bardzo fascynuje. Dlatego głównie poruszam się w sosie SF. Przeglądając prace H.R. Gigera, miałem wrażenie, że tak wygląda piekło. Przeglądając Twoje, widziałem jego przedsionek. Czy zdarza Ci się stworzyć coś wesołego? Co do H.R. Gigera, to cenię go sobie bardzo, ale i nie znoszę. Jak wspominałem rzez kilka lat plątałem się po studiu tatuażu, gdzie alien, bafomet i te penisopodobne twory potrafiłem z zamkniętymi oczyma dziergać. I tylko to byłem w stanie rysować, kilka lat zajęło mi wyjście z tej maniery (może mi w końcu się uda). A weselsze rzeczy tak, swego czasu popełniłem kilka ilustracji dziecięcych i pomalowałem dzieciom pokój w różowe króliczki i listki sałaty.

szarość, czerń i biel (jako światło), ale w dzisiejszych czasach wszystko jest wielkim tabloidem, więc bez koloru prace nie przyciągają takiej uwagi (sam sprawdzałem doświadczalnie). Tylko digarty, czy w przyszłości także płótno?

Zdecydowanie w tej chwili digital (oprócz oczywiście szkicowania, papier i tusz ponad wszystko). Dlaczego? Odpowiedź jest prozaOpowiesz nam coś o swojej technice? iczna – „mało czasu, kruca bomba, mało czasu”. No i też braki lokalowe (wiecie, co potraNajczęściej (o ile jest to praca na zlecenie) fi z farbami olejnymi zrobić dwuletnie, nadakpopełniam dużo maleńkich szkiców na papietywne dziecko? Jackson Pollock wymięka). rze żelowym, czarnym piórem. Kiedy wybrany już zostanie konkretny jeden szkic, następuje szybkie skanowanie, dalej FotoSZopa, tablet, Gdzie szukasz pomysłów do swoich prac? kilka godzin pracy i wszystko trzeba zaczynać Łatwo można zauważyć w moich pracach od nowa. industrialny klimat. Może bierze się to stąd, że od ponad dekady pracuję na różnych zmiaStosujesz nietypową dla sf kolorystykę, nach w elektrowni (produkując prąd dla mas), często łamiąc tony obrazu cieplejszymi bar- mam więc na co dzień do czynienia z maszywami. Skąd taki pomysł? Czy to element wła- nami dosyć dużych rozmiarów. Poza tym insnego stylu? spiracją są dla mnie: Discovery Channel, Natinal Geographic (pismo), stare kroniki filmoRaczej nie jest to mój własny styl. Lubię

52


INKubator

we, czarno-białe filmy fabularne (Kurosawa), na Mieville („Blizna”, „Żelazna rada”). Jeszce no i codzienne bieganie o świcie po górach. można by długo wymieniać, ale nie zamykam się na inne rodzaje literatury. Czy jest jakiś artysta, który stanowi dla Ciebie wzór do naśladowania?

Właśnie, aż ciśnie się na usta pytanie, co wg Ciebie najbardziej odbija się w Twojej Nie staram się naśladować żadnych kon- twórczości: przeczytane książki? Obejrzane kretnych artystów, ale doskonale zdaje sobie filmy? Przesłuchane płyty? sprawę, że w tym, co tworzę, nie ma nic oryginalnego. Niemal wszystko jest w jakiś tam, Głównie to industrialne środowisko, w jamniejszy lub większy, sposób przeze mnie kim pracuję. Później literatura, następnie klana nowo zinterpretowane. Nie mam jednak syka filmów SF (Blade Runner, Star Wars), z tego powodu kompleksów. A co do mistrzów a muzyka to osobny rozdział. Mówiąc szczeto z klasyki KLASYKI: Caravaggio, Rembrandt, rze, to nie zdarzyło mi się jeszcze pracować Hokusai, a z klasyki SF (pulp) absolutny mistrz bez muzyki w tle. Nie ma malowania bez Pink ilustracji Frank Frazetta, mistrz conceptar- Floyd, Iron Maiden, AC/DC, G”N”R, Dream Thetu Syd Mead, no i jeszcze Stephan Martinieri atre. To do taktu z taką twórczością, ja popełi Feng Zhu. Muszę jeszcze wspomnieć o panu niam swoją. Rosińskim (Thorgal) i Mobiusie to przez nich babram się jako stary chłop kredkami. Czasami trudno pozbyć się myśli, że pod wpływem muzyki dochodzi w nas do głosu Biorąc pod uwagę specyfikę naszego pi- ktoś inny. Maciek czy AcidOne? Kto przejmusma, popełniłbym tragiczne faux pas gdybym je stery w chwili tworzenia? nie zapytał o ulubione książki. Co lubisz czyMaciek to gość, który pracuje w zakładzie tać? Co byś mi polecił? energetycznym, płaci podatki i mandaty, odJestem wyznawcą kośioła science-fiction prowadza dzieci do przedszkola i szkoły. Aci(we wszystkich odmianach i sosach) pod we- dOne to pseudo z dawnych lat, które zasyzwaniem jaśnie panującego Franka Herber- milowało się ze mną. Łatwiej jest się ukryta i jego arakańskiej epopei. Bardzo wysoko wać w chwili popełnienia jakiejś wpadki, ale cenię sobie pana Jacka Dukaja („Inne pieśni”, to Acid rządzi w tych pracach gdzie nie trzeba „Perfekcyjna niedoskonałość” i „Lód”), Chi- trzymać się sztywnych wytycznych, a Maciek

53


INKubator w tych innych przypadkach. Malujesz bo to Twoja praca, hobby, a może misja? Chciałbym, żeby to, co tworzę było moim źródłem utrzymania, pracą. Obecnie jest to dla mnie zajęcie dorywcze, poniekąd jednak najważniejsze z tego wszystkiego, czym się zajmuję. Poważnie traktuję moje malowanie, tak pewnie pozostanie do końca. To taki wielki trening, w którym staram się, osiągnąć może nie mistrzostwo świata, ale... Czy wg Ciebie chcieć to znaczy móc?

Chciałbym napisać, że tylko i wyłącznie głową. Wkurza mnie gadanie o talencie, artystycznej wizji (faceci w beretach), zamaszyste pociągnięcia pędzlem. W moim przypadku to jest precyzyjne planowanie, szkicowanie, godziny spędzone przed monitorem i ctrl+alt+delete, następnie ctrl+n (new) i precyzyjny plan poszedł na śmietnik. A potem to, co robię od nowa, bez głowy, tylko na “dzikiego zwierza” jest lepsze. Ale nadal twierdzę, że głowa nie serce. Czujesz się artystą? Nie. Raczej metaloplastykiem (wyrobnikiem).

Tak, po dwa i trzykroć tak. Całe moje życie jest potwierdzeniem tej maksymy. WszystCzy przyszłość wiążesz z działalnością arko co osiągnąłem to małe „chcieć”, a potem tystyczną? bardzo dużo pracy, uporu, potu, krwi, połamaJest to moim marzeniem, do którego pełznę nych zębów. I cierpliwości tyle, co Zensunicki z prędkością wkur**** ślimaka winniczka. Mistrz sobie wyobrazić nie potrafi. Dokończ zdanie: gdybym nie mógł tworzyć Tworzysz głową, czy sercem? Z matematyczną dokładnością, czy twórczym niedbal- robiłbym… stwem? Pierwsze, co mi przychodzi do głowy w odpowiedzi na to pytanie, to słowa Klausa Kinskiego, na podobnie sformułowane (wygooglujcie sobie): Zapewne wpuścił bym się w jeszcze większą produkcję i konsumpcję domowych przetworów alkoholowych. Zostaw nam po butelce, bo samotna konsumpcja jest, no wiesz, nie etyczna. Powiedz spełnienia czego mógłbym Ci życzyć, gdybyśmy się spotkali na ulicy? Jeśli chodzi o moją drogę wkur**** ślimaka, to marzę o tym by móc po prostu z malowania utrzymać moją rodzinę. A tak konkretniej fajnie było by popełniać ilustracje do książek dla jakiegoś wydawnictwa specjalizującego się w SF. Tego ci z całego serca życzę! Okazuje się przecież, że każdy z nas ma swoją drogę do przebycia. Jedni krótszą drudzy nieco dłuższą, a ja zastanawiam się czasami czy ci pierwsi naprawdę mają łatwiej. Kończąc tradycyjnie: pozdrów kogo chcesz i napisz słów-

54


INKubator ko czytelnikom Via Appia.

nicy internetowych magazynów są elitą elit, a czytelnicy Via Appia są elitą elit, co wszystNa koniec pragnę pozdrowić moją połowi- kie elity ma pod sobą. cę, muzę i żonę Agnieszkę, matkę Diablątek, same Diablątka i będzie tego. A czytelnikom Dziękuję ci za tą rozmowę. (o ile ktoś dotrwał do końca tego mojego biadolenia) to gratuluję. My, ludzie czytający, poDzięki. winniśmy się wspierać, a czytelnicy SF, fantasy, są już z definicji elitarną grupą, a czytel-

Oprócz prac dostępnych w wywiadzie i galerii, AcidOne, posiada również swoje konto w serwisie DigArt:

acidone.digart.pl Znajdziecie tam o wiele więcej prac w wysokiej rozdzielczości! Serdecznie zapraszamy!

55


INKubator - Galeria

56


INKubator - Galeria

57


Wywiad

julian beevier rozmawia: rootsrat

dziecięce zauroczenie rzeczywistością Rozmowa z Julianem Beevierem, nietypowym brytyjskim artystą, który swoje dzieła dedykuje miastu, tworząc bezpośrednio na chodnikach, pod nogami przechodniów. Jego trójwymiarowe prace robią niesamowite wrażenie. Jak powstają? Kim jest ten twórca i dlaczego wybrał taki środek wyrazu? O tym w wywiadzie przeprowadzonym z artystą specjalnie dla Via Appia.

T

worzy Pan bezpośrednio na ulicy. To niezbyt długotrwała technika. Co sprawiło, że wybrał Pan ten sposób artystycznego wyrazu ? Tymczasowość prac oznacza, że znikną one same. Pozwala mi to tworzyć w miejscach i przestrzeni publicznej, gdzie trwałe media nie byłyby dozwolone. To również bardzo szybka technika, nie zajmuje wiele czasu.

Street art nie jest jedyną dziedziną sztuki, którą Pan uprawia, ale – jak wspomniałem w poprzednim pytaniu – nie jest to sztuka trwała. Czy kiedykolwiek czuje Pan pokusę porzucenia street artu na rzecz innych form, które przetrwają dłużej, jak na przykład płótno lub drewno ? Na dzień dzisiejszy – nie. Może w przyszłości ?

58


Wywiad Pana sztuka czasem oszukuje zmysł wzroku, czasem skłania do zatrzymania się i refleksji – ale zawsze jest zaskakująca. Skąd czerpie Pan inspirację ? Odpowiedź jest jedna: szukam dziecięcego zauroczenia rzeczywistością, która nas otacza. Motyw dziury w ziemi, jako drzwi do innego świata jest częstym motywem Pańskich prac. Czy ma on jakieś głębsze, symboliczne znaczenie, czy po prostu jest niejako wymuszony techniką, którą Pan stosuje ? Szczerze mówiąc, sam nie wiem. Jedno jest pewne : to, co rysuję, musi być oglądane z góry, a świat pod powierzchnią jest jednym z możliwych sposobów pokazania rzeczy, na które nie moglibyśmy patrzeć z góry w innym przypadku. Uzyskanie efektu 3D bez wątpienia wymaga sporo pracy. Czy może zdradzić Pan tajniki powstawania takiego dzieła ? Czy używa pan programu komputerowego do zakrzywienia perspektywy ? Nie, nigdy nie wspieram się programami komputerowymi. W zasadzie moja metoda jest bardzo prosta. Najpierw szkicuję rysunek ołówkiem, tak jak powinien wyglądać z punktu, z którego się go ogląda. Następnie ustawiam aparat fotograficzny na ulicy i układam kompozycję na ulicy przy użyciu linek. Następnie sprawdzam całość przez wziernik

aparatu – docelowo uzyskuję coś w rodzaju ‘szkicu’. Jest on podstawą do dalszej pracy. Czy przeprowadza pan próby przed stworzeniem trójwymiarowej pracy, czy jest to sztuka na żywo, bez przygotowania ? Czasami, jeśli wiem, że dany fragment obrazu będzie wyjątkowo trudny do zrobienia na żywo, przeprowadzam próby. Muszę wiedzieć, jaki efekt chcę osiągnąć. Jak długo zajmuje stworzenie takiego obrazu ? Cztery dni przy największych obrazach. Po tym czasie części, które powstały pierwszego dnia muszą być jeszcze odnowione. Czy kiedykolwiek złapał Pana deszcz podczas pracy ? Wiele razy! Można przykryć obraz polietylenową płachtą. To po-

59


Wywiad zwala przetrwać krótkie, drobne deszcze, ale Czy kiedykolwiek ktoś zadał Panu dziwne długotrwałe opady mogą być zabójcze. albo nietypowe pytanie ? Ludzie często pytają, czy używam specjalTworzy Pan na ulicy, pośród ludzi, którzy nego obiektywu, żeby uzyskać efekt 3D, kieżyją swoje życie, spieszą do pracy, na zaku- dy patrzy się przez wziernik. Odpowiem tutaj py, do kina... Jaka jest reakcja przechodniów : nie, nie używam, to najzwyklejszy w świecie na Pańską pracę ? obiektyw. Przeważnie zaskoczenie. Tym bardziej jeśli ktoś spojrzy przez wziernik aparatu, bowiem prace oglądane w ten sposób wydają się jeszcze bardziej realne i trójwymiarowe.

60

Serdecznie dziękuję za rozmowę. Dziękuję.


Wywiad

61


Kącik Poetycki

62


Kącik Poetycki Autor: Fantasmagoria

posthumanizm w radio mówili jakby mimochodem że koniec jest nieuchronny i wiosna z powrotem a herbata stygnie nie dziękuję nie słodzę nie chcę przecież umierać z nadwagą Fräulein Unbekannt wszystko poszło w niepamięć kiedy wyszeptała ich liebe dich, Heinrich a szary dym z jej ust uniósł się ponad wymiar myśli jeśli tylko zechcesz będzie twoją lady Lugard niesioną w lektyce wspomnień

63


Kącik Poetycki Autor: InFlames

dym wypuszczam dym rzuć to rzucę jak spalę nie położę się w grobie bez twojej twarzy w pamięci

Podróż do prawdy Choćbyś miał upaść twarzą do ziemi, podążaj jedną ścieżką, wybraną. Idź, chłopcze, niech twój blask się mieni, choćbyś miał upaść twarzą do ziemi. Patrzeć będą na twą podróż do prawdy, idziesz wszak ścieżką bez żadnych śladów, z tobą jedynie zalety i wady. Tak wygląda twoja podróż do prawdy. Dźwięk strzału, kruki sfrunęły z drzewa. Ktoś wiąże ci ręce, ktoś zasłania oczy. Wtedy słyszysz jak pistolet smutno śpiewa, bo kruków nie ma, sfrunęły z drzewa. Pamiętaj, chłopcze, że ludzie załgani nigdy nie pozwolą ci dojść do prawdy. Musisz być mocny, bo życie wtedy rani, gdy do prawdy dochodzą ludzie załgani.

64


Kącik Poetycki Autor: Insomnia

*** (w drodze) jadę za długo i mogę szybę rozbić wyskoczyć za szybą nic (a ja pragnęłam) pasy bezpieczeństwa rozdarta głowa większą połową po drugiej stronie a teraz nie wiem w którą wyskakuję (w-u)padam pod nie (o)puszczaj kim jesteś kierowco pierdolonego autobusu do Birkenau to w ciele - nie moje ostatnia spowiedź Siedemdziesiąt osiem lat, kilka dni więcej. Czekałam na zgon, gdy piekła pustka po nadziei. Na ostatku miałam poczuć dumę. Spójrz, wygrałam. Wraz z ostatnim wdechem wypełnię twoją wolę, by do końca nie żałować. Amen.

65


Kącik Poetycki Autor: Kali

***(kocie łby) kocie łby wyściełają drogi stukoczą o podwozia urobione osiadają w błocie chodź chodź szepczą chodź do nas albo same cię wbijemy w ziemię przez krzyż ***(szalały w tańcu) szalały w tańcu pojedynczo kreśląc bezmyślne frazy pijane stworzyły wiersze a teraz powiedzcie co znaczą rzucone na wiatr

66


Kącik Poetycki Autor: Kristoforus

Szekspir... Szekspira nikt poprawnością nie tropił. Po prostu dla wielu był - niepoprawny. Ten, scenę zaludniał wizją własnej wyobraźni. Po to, by sieć podpajęcza utkana - do jaźni tłumu przepłynęła, rozdrapując jego własną ranę, tak by wróciła, ludycznym bawiąc się dramatem. I tyleż tragicznie, co i zabawnie połączyła się w jego otwartej dłoni z błyszczącym - dukatem. Szekspir... Tu chyba jednak nic po nim.

Gdzieś tam (zwierzenie halabardnika) Nie muszę wiedzieć i nie muszę pisać. Ważne bym wiarę w ciebie miał niezmąconą i statystując z halabardą - na scenie, był pewny, kiedy i w którą zejść mam stronę. Wiem, że główna rola nie jest mi pisana. I wcale już do niej nie tęsknię – niestety. Ważne, bym błądzić nie musiał do rana, by i tak jedyne drzwi wyłamać – do toalety. Są ludzie pewni siebie, a więc szczęśliwi i bogaci. Światem na swym małym palcu, jak na osi kręcą. Mnie przypisana śmierć, nie wprost - na raty. Przez ułomności - nawet bogactwa mnie nie nęcą. I chociaż postawy też nie mam chwalebnej, ani w gwiazdach zapisanej nawet boskiej obietnicy, nie wyjątkowy, siebie i ciebie - niepewny. W przytułku dla statystów skończę, albo na ulicy. Spłynę rynsztokiem, nie wprost i nie od razu, niewyważony żadną znaną i nadludzką miarą, bez żalu i chyba może nawet - bez urazy gdzieś tam, gdzie pewnie nie trzeba już wiary.

67


Kącik Poetycki Autor: Liwaj banita z zamiłowania dziurami w powiekach mocno zaciśniętych oczu patrzę pod nogi żeby się nie potknąć na głowie czapka z napisem: NIEWIDOMY w dłoni dzwonek unikam przypadkowych zderzeń chodzą ze mną bezdomne zwierzęta razem piszemy wiersze na ławkach koty o śmierci psy o pociągach (moi szczekający przyjaciele lepiej opanowali stosowanie metafor) w uszach dźwięczy mi brzęk monet spadających z nieba pod nogi wtedy podnoszę wzrok na swojego anioła i patrzę jak zmieszany – odchodzi (to jest jedyny moment kiedy otwieram oczy) nocą wracam do domu “gdzie pan się znowu szlajał do jasnej cholery” w domu jestem niemy autoportret chorujesz jakoś tak wyniośle bakterie cywilizujesz w najważniejszym mięśniu Pewnie nie poczujesz śmierci. może już nie żyjesz twój przypadek raczej nie podlega diagnozie

68


Kącik Poetycki Autor: Noir ***(gdy skończę palić) Dla Słonka...

Gdy skończę palić, zamknę okno byś nie spotkała zimnego mroku nawet jedną myślą. Księżyc bezczelnie dotyka Twoich nóg A ja zazdrosnym spojrzeniem zdobywam usta. Nie zauważysz kiedy wyjdę. Wrócę z bukietem margaretek, usiądę w fotelu i popatrzę jak śpisz. Zapalę papierosa…

***(stałam naga przed prawdą) Stałam naga przed prawdą skazując nadzieję na banicję Płakała Poukładałam na półkach fakty i wnioski w kolejności alfabetycznej Skoczyłam w brak siebie

69


Wywiad

rozmawia: chrisiok

nakręcają naszą wyobraźnię

arsmachina wskazuje drogę

Chyba nie zostanę posądzony o nadużycie, gdy powiem, że w zakresie literatury fantastycznej, polski rynek wydawniczy zdominowany jest przez duże wydawnictwa. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że oficyny te napełniają go towarem przygotowanym głównie pod odbiorcę masowego. Z badań Biblioteki Narodowej wynika, że w ciągu ostatniego roku 56% Polaków nie przeczytało, nie przejrzało, nie otworzyło nawet jednej książki. Tragedia czytelnicza nie dotyczy tylko nas – to bolączka ogólnoświatowa. O ile, jak zauważa doktor Tomasz Makowski, sieć bibliotek oraz stany ich księgozbiorów odgrywają tutaj bardzo istotną rolę, o tyle większość Polaków przyzwyczaiła się już do bierności. Nawykliśmy do tego, że wszystko podaje nam się na tacy, rozrywka jest łatwa, lekko strawna, a już najlepiej kiedy można się z kogoś pośmiać. Swoją niechlubną rolę odgrywa tutaj Internet i zasyp hollywoodzkich produkcji – mimo że wiemy jaką wodę robią nam z mózgów, i tak częściej odwiedzamy kina niż biblioteki. A przecież książka to towar. Towar zaś trzeba komuś sprzedać, aby jego produkcja była opłacalna. Nasz rynek wypełnia się więc prostą i nieskomplikowaną rozrywką, na którą znajdzie się klient, a fantastyka, jak zauważa Andrzej Jakubiec, powoli sprowadza się do produkowanej masowo papki w nadnaturalnej otoczce. Czy czytelnik poszukujący czegoś ambitniejszego skazany jest na żmudne grzebanie w antykwariatach? Na szczęście nie! Dlaczego? Ponieważ są ludzie, którzy widzą ten problem i starają się z nim walczyć. O tym, jak wygląda polski rynek wydawniczy, czy łatwo na nim się poruszać oraz na co powinien zwracać uwagę debiutujący pisarz, rozmawiałem z Andrzejem Jakubcem, założycielem wydawnictwa Ars Machina, które przez ostatnie półtora roku zyskało sympatię wielu wielbicieli fantastyki z wyższej półki. Wydawnictwo zadebiutowało na naszym rynku antologią „Steampunk”, która jest zbiorem opowiadań cenionych autorów science-fiction. Późniejsze „Rozgwiazda” Petera Wattsa oraz „Słońce Słońc” Karla Schroedera zebrały wiele pozytywnych recenzji i stały się pozycjami obowiązkowymi dla każdego wielbiciela gatunku.

70


Wywiad

A

rs Machina jest młodym, ale prężnie działającym wydawnictwem kładącym duży nacisk na kontakt z czytelnikiem. Wydaje się, że w dobie obecnej to bardzo dobry kierunek, pomaga bowiem naprawiać to, co stopniowo strasznie się psuje – miłość do książek. Ale jak narodził się pomysł założenia wydawnictwa? Latem 2010 roku wraz z małżonką mieliśmy przyjemność czytać książkę „Starfish” Petera Wattsa. Pomyśleliśmy wtedy: „Że też nikt nie wydał do tej pory tak świetnej pozycji”. Narodził się więc pomysł, by zrobić to samemu. Oboje wcześniej pracowaliśmy już jako tłumacze literatury, więc mieliśmy ku temu pewne podstawy. Zrealizowanie pomysłu zajęło nam blisko rok, ale było warto. Czy początki były bardzo trudne? Nie tylko początki były trudne. Nawet teraz, prawie rok po założeniu naszego wydawnictwa, borykamy się z różnymi problemami. Wydawanie książek to niełatwy kawałek chleba, ale próbujemy radzić sobie najlepiej jak tylko potrafimy. Z czym mieliście najwięcej problemów? Zaczynając, nie mieliśmy bladego pojęcia na temat prowadzenia wydawnictwa, szczególnie od strony czysto biznesowej. Sami musieliśmy dotrzeć do zagranicznych agentów, znaleźć odpowiednią drukarnię i ludzi, którzy pomogą nam w kwestiach, na których się nie znaliśmy. Poza tym dochodziły jeszcze kwestie finansowe. Wydanie jednej książki, nawet w niedużym nakładzie, to koszt kilkunastu tysięcy złotych. Coś was miło zaskoczyło w tym przedsięwzięciu? Mile zaskoczyła nas otwartość ludzi na nowe rzeczy. Czytelnicy bardzo pozytywnie zareagowali na nasze pojawienie się na rynku i cały czas otrzymujemy od nich pozytywne wsparcie. To bardzo fajne uczucie. Jak wybieracie autorów i ich teksty? Oczywiście bardzo dużo czytamy. Poprzedzone jest to często bardzo długim i żmud-

nym researchem. Dopiero po zapoznaniu się z interesującą pozycją podejmujemy decyzję, czy warto w nią zainwestować. Nie zamykamy też uszu na podpowiedzi naszych czytelników oraz znajomych i przyjaciół, którzy również od lat interesują się literaturą. Antologia „Steampunk” była dość interesującym i na mój gust ryzykownym wyborem. Steampunk jako nurt fantastyki w Polsce nie święci szczytów popularności. Skąd ten pomysł? Chcieliśmy zaproponować czytelnikom coś innego. Steampunk swoje ostatnie triumfy święcił na początku lat 90. zeszłego wieku, kiedy to na półki księgarskie trafiało sporo tego typu literatury dzięki wydawnictwu Amber (o ile mnie pamięć nie myli). Pomyśleliśmy, że warto będzie do tego wrócić. Na zachodzie steampunk przeżywa swoją drugą młodość. Do nas również bardzo powoli dociera ta moda. Czy to był dobry wybór? Myślę, że tak. Książka wciąż wzbudza zainteresowanie, a chyba to jest najważniejsze. Poza tym pozwoliła nam przekrojowo przedstawić czytelnikom, jak rodził się i rozwijał nurt steampunkowy. A wszystko to zostało okraszone kilkoma wyśmienitymi esejami autorstwa znanych na zachodzie krytyków literackich. Wydajecie tylko zagranicznych autorów? W obecnej chwili rzeczywiście skupiamy się na zagranicznych autorach. Pomimo, że koszt ich wydania jest wyższy, to nieco łatwiej ich wypromować na rodzimym rynku. W dobie Internetu każdy może zajrzeć na jedną z zagranicznych stron i przeczytać opinie ludzi z innych krajów, którzy już po daną książ-

71


Wywiad kę sięgnęli. Poza tym rynek polskiej fantasty- przynajmniej w przypadku naszych książek. ki został już dawno zdominowany przez jedno wydawnictwo. Na polu fantastyki zagraTo naprawdę ciężka i odpowiedzialna pranicznej wciąż rywalizuje ze sobą kilka domów ca. Korekta, kompozycja, skład, projekty wydawniczych, dlatego odrobinę łatwiej jest okładek. Nawiązując do tych ostatnich - przypodjąć próbę uszczknięcia czegoś dla siebie. znaję, że macie niesamowite okładki. Ilustracje są wymowne, doskonale skomponowane A myśleliście o wydawaniu debiutantów? i, co chyba najważniejsze, przykuwają uwaTak. Niedawno chociażby wydaliśmy po- gę. Kto je projektuje? wieść debiutującego w Polsce Karla SchroedeW przypadku okładek współpracujemy z frera. Rozumiem jednak, że pytasz o polskich au- elancerami. Ilustracje na okładki do antologii torów. Tutaj odpowiedź również jest twierdzą- „Steampunk” oraz do „Rozgwiazdy” przygoca, choć mamy ostre kryteria. tował Julian Wicik. „Słońce Słońc” upiększył swoją ilustracją Marek Madej. Obaj to bardzo zdolni, młodzi artyści, z którymi współpraca to Fantastyka w Polsce kwitnie, czy leży i kwisama przyjemność. Nad typografią i przygotoczy? Ale tak szczerze, okiem specjalisty. waniem graficznym okładek czuwa Łukasz FeW takim razie należałoby chyba zapytać dorowicz, nasz długoletni przyjaciel i bardzo o to jakiegoś specjalistę. (Śmiech) Z mojego zdolny grafik. To on zaprojektował logo wypunktu widzenia jest nieco inaczej – to czytel- dawnictwa i przygotował oprawę graficzną nictwo leży. Nie tylko w Polsce, ale na całym witryny internetowej, z których jesteśmy barświecie. Autorzy ze Stanów Zjednoczonych dzo zadowoleni. borykają się z tym samym problemem, jedynie wprost piszą, że ich rynek jest tak ogromJest szansa na jakiś konkurs na okładkę do ny, że nawet ta garstka wciąż czytających ludzi wydawanej przez Was książki? stanowi sporą grupę odbiorców, dzięki którym mogą egzystować. W ciągu zaledwie dwuObawiam się, że niewielka. Przygotowanie dziestu lat nakłady książek spadły dziesięcio- okładki wolę zostawić profesjonalistom. krotnie. Mózgi pierze nam telewizja i Internet. Niestety jest to słona cena, jaką płacimy za poWiem, że już niedługo, bo w listopadzie, stęp technologiczny. dostaniemy do rąk „Wir” Petera Wattsa. Co będzie po nim, uchylisz rąbka tajemnicy? :) Czy mógłbyś trochę nam przybliżyć proces Rzeczywiście, obecnie na warsztacie mamy wydawania książki? Zaczyna się to pewnie od Petera Wattsa. Ten kanadyjski pisarz jest kontaktu z autorem. Dobrze myślę? w wielu kręgach uznawany za objawienie Tak. Proces wydawania książki zaczyna się współczesnego science fiction. Pisane przez od kontaktu z autorem lub jego agentem. Je- niego książki mają to „coś”, co sprawia, że zaśli prawa do danej książki nie zostały jeszcze czynamy zastanawiać się nad rzeczami, o któwykupione, możemy przystąpić do negocjacji. rych istnieniu nie mieliśmy wcześniej pojęJeśli zakończą się one sukcesem, możemy za- cia. „Wir” kontynuuje tematykę ryfterów, ludzi cząć myśleć o przekładzie, redakcji, przygoto- przystosowanych do pracy na głębokości kilku waniu ilustracji na okładkę, szacie graficznej tysięcy metrów pod poziomem morza, prawetc. Przygotowanie książki od A do Z zajmuje, dziwych wykolejeńców, których los skrzyww zależności od jej objętości, od kilku do kil- dził na tyle, by chroniczny stres, z jakim mukunastu miesięcy. Oczywiście nie jest to pra- szą się borykać w czasie pracy nie był dla nich ca jednej osoby non-stop. Książka na różnych niczym nadzwyczajnym. Nie chcąc zdradzać etapach przechodzi przez ręce kilku, a czasa- zbyt wiele z fabuły, powiem jedynie, że akcja mi nawet kilkunastu osób. Od momentu, gdy „Wiru” przenosi nas z podmorskich głębin na ostateczna wersja trafi do drukarni, do chwili, brudne ulice miast Ameryki Północnej, pokagdy książka znajdzie się na półce, mija jeszcze zując świat pogrążony w degrengoladzie godkilka (od dwóch do czterech) tygodni. Tak jest nej cyberpunkowych wizji z zeszłego wieku.

72


Wywiad Czym nas jeszcze zaskoczycie w najbliższym czasie? :) Hmm, pomimo że jesteśmy młodym wydawnictwem, to pozostajemy w dobrym kontakcie z naszymi autorami m.in. Peterem Wattsem, który przyjął nasze zaproszenie na listopadowy Falkon. Nadarzy się więc szansa, by zdobyć autograf świetnego, zagranicznego autora.

Główna bohaterka szuka zemsty za wyrządzone jej krzywdy, co ostatecznie może doprowadzić nawet do zagłady cywilizowanego świata. Tyle mogę powiedzieć. Nie chcę też zbyt wiele zdradzać, bo „Wir” jest naprawdę świetnie napisaną, godną przeczytania książką i wolałbym nie psuć nikomu przyjemności płynącej z lektury. W kwestii dalszej przyszłości – zbyt wiele zdradzić nie mogę. Głównie dlatego, że wciąż jeszcze wiele jest znaków zapytania. Rozmowy nad przyszłymi publikacjami ciągle trwają. Mogę jedynie powiedzieć, że w przyszłym roku na pewno będziemy chcieli dokończyć trylogię ryfterów, kontynuować rozpoczęty „Słońcem Słońc” cykl virgański, a także liznąć coś z fantasy. Trudno mi jednak powiedzieć, jak się sprawy potoczą. Jednak gdy tylko będziemy wiedzieć coś na 100%, nasi czytelnicy będą wiedzieć o tym jako pierwsi. Wspomniałem już o zauważalnej i cenionej przez czytelników otwartej postawie Wydawnictwa. W jaki sposób czytelnicy mogą z Wami współpracować? Mogą chociażby brać udział w życiu naszej społeczności wydawniczej na Facebooku. Jednym z takich wydarzeń było wspólne wybieranie okładki do „Słońca Słońc”. Zaproponowaliśmy naszym czytelnikom sześć różnorodnych szkiców, z których oni wybrali jeden. Obiecaliśmy też, że po wydaniu „Wiru” nasi czytelnicy będą mogli zdecydować, czy ostatnią część trylogii woleliby otrzymać w dwóch tomach (jak została ona wydana na zachodzie) czy też w jednym (zgodnie z zamysłem autora). Mogę obiecać, że takich smaczków będzie w przyszłości więcej.

Dziękuję za interesujące odpowiedzi. Wykonujecie bardzo ważną pracę. Docenia ją każdy, komu bliska jest niesztampowa, wymagająca lektura. Nie jest łatwo wybrać spośród ogromu i nawału kiepskiej literatury coś, czemu warto poświęcić uwagę, czym można by zająć umysł przez kilka wieczorów bez uczucia zmarnowanego czasu. Chyba nie obrazisz się, gdy nazwę Ars Machina drogowskazem dla czytelnika, mówiącym: „Zobacz, to jest coś interesującego, coś co się nam bardzo podoba i chcemy się tym z tobą podzielić.” Cóż, bardzo mi miło, jeśli ktoś uważa nasze wydawnictwo za drogowskaz. Bynajmniej jednak nie traktujemy siebie jako wyroczni w kwestii tego, co czytać a co nie. Dużo ważniejsze jest, by ludzie czytali w ogóle i nie stali się zakładnikami coraz prostszego życia, przede wszystkim w kategoriach intelektualnych. Jeśli jednak czytelnikom podoba się nasza linia wydawnicza, to jedynie pozostaje mi zapewnić ich, że ich wsparcie jest niezwykle ważne i cenne, i nie tylko pozwala nam dalej dzielić się z nimi fajną literaturą, to jeszcze daje nam szansę robić to coraz lepiej. Korzystając z okazji, chciałbym ci zadać jeszcze kilka pytań. Via Appia kierowana jest do szerokiego grona odbiorców. Wśród nich jest dość liczna grupa początkujących twórców, których marzeniem jest wydanie swojej własnej powieści. Powiedz, tak bez ogródek, kto ma szanse na debiut w wydawnictwie? Szanse ma każdy, ale droga od napisania powieści do jej wydania jest długa i wyboista. Przejście jej nie jest łatwe. Powiem tylko, że z dwudziestu kilku nadesłanych do nas do tej pory propozycji, pierwszego etapu nie przeszła jeszcze żadna. Co prawda część odpadła ze względu na tematykę (np. powieści obycza-

73


Wywiad jowe), ale znaczna większość nie wytrzymała próby językowej albo poległa ze względu na miałkość pomysłu. Pod jakim kątem prace debiutantów są oceniane? W pierwszej kolejności patrzymy na ogólną jakość tekstu. Kilka akapitów lub stron zazwyczaj wystarczy, by stwierdzić, czy autor ma prawdziwy dryg do pisania, czy też jedynie próbuje gonić swoje marzenia. W drugiej kolejności oceniana jest warstwa językowa. Ostatnia na próbę wystawiana jest warstwa fabularna. Ta nie jest w sumie aż tak ważna, bo znacznie ważniejsze od tego, o czym się opowiada, jest to, jak się opowiada, choć jak już powiedziałem wcześniej, nazbyt miałkie pomysły i tak nie przechodzą. Co się obecnie drukuje? Warto mierzyć w fantastykę? Odnoszę wrażenie, że ostatnimi czasy sprzedaje się wyłącznie paranormal romance i „Gra o tron”. (Śmiech) W przypadku tych pierwszych, to przykre, że fantastyka powoli sprowadza się do produkowanej masowo papki w nadnaturalnej otoczce. To się z czasem zmieni, ale w obecnej chwili trudno wyrokować, co zajmie miejsce wilkołaczo-wampirzych harlekinów. Jest to tym bardziej przykre, że kiedyś cenione wydawnictwa zostają zmuszone do przyjęcia takiej a nie innej linii wydawniczej. W przypadku „Gry o tron” natomiast smutne jest to, że trzeba było serialu, żeby naprawdę duża rzesza ludzi sięgnęła

po książkę. To tylko pokazuje, jak bardzo sterowani jesteśmy przez media. Tak z doświadczenia, czy wydawnictwa przykładają wagę do nadsyłanych im debiutanckich prac, czy wszystko to ląduje w koszu? Ja czytam wszystko, co zostaje przysłane do wydawnictwa. Z doświadczenia wiem, że inni wydawcy, którzy rozważają w ogóle wydawanie polskiej fantastyki, też czytają, ponieważ kiedyś zaproponowano mi podpisanie kontraktu na niemal już gotową powieść, ale stawka była tak niedorzecznie żałosna, że grzecznie podziękowałem. Trzeba znać swoją wartość i się cenić. A jaką drogę musi przejść osoba, która napisała powieść? Przede wszystkim powinna niezwykle skrupulatnie przejrzeć swój tekst pod względem językowym. Największym grzechem młodego autora jest zbyt duża wiara we własne umiejętności i wypisywanie różnego rodzaju bzdur, które jeszcze kilka lat temu tak trafnie punktował Feliks W. Kres w swoich felietonach zebranych w „Galerii Złamanych Piór”. Nie przypadkiem najlepsze teksty piszą ludzie dojrzalsi, gdyż dużo skrupulatniej podchodzą oni do swoich tekstów. To się tyczy zarówno tekstu, jak i streszczenia fabuły, bo po nim również można poznać, czy ktoś posiada w ogóle dryg do pisania. Jeśli zaś chodzi o drugą stronę medalu, to wszystkie teksty z miejsca dyskwalifikują jakiekolwiek błędy ortograficzne, czasami też rażące błędy interpunkcyjne. Nie można tłumaczyć sobie tego słowami „redaktor/korektor to wychwyci”. Osoba nie umiejąca prawidłowo posługiwać się językiem polskim, mimo wszystko powinna odpuścić sobie karierę pisarską. Niestety musimy czasami zejść na ziemię i zdać sobie sprawę z tego, że nie wszystkie marzenia można zrealizować. W imieniu czytelników Via Appia, jak i swoim, dziękuję za poświęcony czas i chęć podzielenia się z nami swoim doświadczeniem. Wyczekujemy kolejnych pozycji z logiem wydawnictwa Ars Machina, które będą nakręcać naszą wyobraźnię.

74


Przeglądy literackie autor: michał “zguba“ olejarski

jacek skowroński

mucha C

zy zastanawialiście się kiedyś, co można by zrobić, gdyby na Wasze życie próbował targnąć się mafijny boss? Jak sobie poradzić z taką sytuacją? Nic prostszego – można przecież uprzykrzyć mu życie jak tylko się da. Właśnie py przestępczej. Zaś Apoloniusz, jako świadek taki sposób walki o życie wybrał zwykły, przemorderstwa stanie się celem numer jeden na ciętny Kowalski, bohater książki Jacka Skowgangsterskiej liście osób, którym trzeba sprarońskiego* pt. „Mucha”. wić betonowe kapcie, tudzież wzorek postrzałowy na środku czoła. Jest to niezwykły kryminał, pełen nieoczeApoloniusz, świadomy zagrożenia dokokiwanych zwrotów akcji, galopującej przygo- nuje z pomocą swojego przyjaciela szeregu dy i ton humoru na każdej kolejnej stronie. dziwnych i wydawałoby się bezsensownych Mucha to istny rollercoaster, a brak tradycyj- akcji (nalot prostytutek na dom?), które skunego podziału na rozdziały powoduje, że jest piają na mafiozie uwagę stróżów prawa, konto lektura bez trzymanki – wsysa jak czarna kurencyjnych bossów, jak również telewizji. dziura i puszcza dopiero na samym końcu. Z każdym krokiem i każdą decyzją, stawka roWszystko rozpoczyna się od zwykłej biz- śnie, a Apoloniusz odczuwa coraz wyraźniej nesowej wizyty agenta ubezpieczeniowego, oddech pościgu na karku. Apoloniusza. Odwiedza on pewien dom pod Nie da się ukryć, że lektura była dla mnie Warszawą, chcąc zdobyć kolejnego majętnego wielką przyjemnością. Główny bohater w trakklienta. Celuje więc tym samym w wyższe sfe- cie całej przygody zmienia się z godzącego się ry, wiadomo im droższe ubezpieczenie, tym z losem fajtłapy w aktywnego mężczyznę, któwyższa prowizja dla przedstawiciela. Pozor- ry przy użyciu bardzo ograniczonych środków nie doskonała kalkulacja. Ale niewinna wizy- próbuje umknąć śmierci spod kosy. Wszystko ta szybko zmienia swoje oblicze, kiedy drzwi to okraszone jest wartką akcją, a bohaterowie otwiera roznegliżowana kobieta - pani Jola, za- często gęsto okazują się całkiem innymi pochowując się przy tym wobec naszego bohate- staciami, niż początkowo nam się wydawało. ra co najmniej dwuznacznie. Podczas, gdy koMuchę mogę z czystym sumieniem polebieta zostawia agenta samego na krótką chwi- cić tym, którzy lubią dać się porwać szalonej lę, przyjeżdża jej mąż i nieświadomy obecno- akcji, pełnej sensacyjnych i humorystycznych ści gościa, dokonuje morderstwa na swojej żo- wątków. Czarny humor wylewający się z kolejnie. Będąc świadkiem wydarzenia, przerażony nych stron może wywoływać salwy głośnego Apoloniusz ucieka przez okno willi. To w tym śmiechu. Dodatkowo, jeżeli lubisz stare gangwłaśnie momencie zaczyna się właściwa ak- sterskie produkcje polskiego kina, jak „Kilcja, a nad głównym bohaterem powieści za- ler”, to poczujesz się niemal jak u siebie. Miczynają się gromadzić czarne chmury. nusem, który rzucił mi się szczególnie w oczy Jak się okazuje, posesja należała do Kon- są zbyt szczegółowe opisy trywialnych czynrada Z. zwanego „Muchą”, który w półświat- ności, które wykonuje Apoloniusz. Co ponieku jest znanym szefem zorganizowanej gru- których może razić również swobodne podej-

75


Przeglądy literackie ście bohatera do własnego stanu cywilnego, ale to już kwestia indywidualnego spojrzenia. To drobnostki, które nie są w stanie istotnie wpłynąć na radość z lektury, jaką dostarcza „Mucha”.

jacek skowroński

(ur. 16 lipca 1963 w Warszawie) – współzałożyciel i zastępca redaktora naczelnego magazynu fantastyczno-kryminalnego Qfant, juror cyklicznego konkursu literackiego Horyzonty Wyobraźni, laureat Grand Prix Ogólnopolskiego Konkursu na Opowiadanie Kryminalne (2008 r.). Autor powieści sensacyjno-kryminalnej ”Był sobie złodziej”. Mieszka w Warszawie, studiował ekonomię w Nowosybirsku i Moskwie, absolwent SGH.. Imał się wielu profesji, zarabiając na życie między innymi jako tragarz, brukarz czy sprzedawca butów. Przez pewien czas “zajmował się” również włóczęgą.

autor: michał “zguba“ olejarski

richelle mead

córka burzy Czasy zmierzchomanii powoli mijają. Na szczęście. Ekranizacja ostatniego tomu cyklu Stephenie Meyer, już u progu. Pomimo całej tej psychodelii nastolatek związanej mniej lub bardziej z postacią Edwarda Cullena, to autorka odświeżyła zaniedbywany nieco temat potworów rodem ze świata mroku. Dzięki temu na rynku pojawiają sie mniej lub bardziej godne uwagi pozycje, płynące na nurcie popularności gatunku. Niestety wzmożone zainteresowanie rze-

czoną tematyką sprawia, że wampiry oraz wilkołaki zaczynają się nudzić. Ma na to wpływ również komercjalizacja i bezmyślne uromantycznianie wizerunku tych krwiożerczych bestii, które niegdyś były usposobieniem wszystkiego co złe, przez to na swój sposób pociągające. Na szczęście mroczna fauna skrywa o wiele więcej ciekawych istot – inkubusy, sukuby, zjawy i inne poczwary. W tym zakresie doskonale odnajduje się Richelle Mead*, wraz ze swoimi seriami „Akademia Wampi-

76


Przeglądy literackie rów” i „Sukub”. Książka „Córka Burzy” otwiera serię „Czarna Łabędzica”. Śledzimy w niej losy Eugenii Markham znanej również, jako Odylia Czarna Łabędzica. Jest ona szamanką – wojowniczką, szkoloną od dziecka, aby zwalczać wszelkiego rodzaju zjawy i widma. Podczas walki wypędza je zarówno do Tamtego Świata, jak również do samych Zaświatów. O ile „Zaświaty” tłumaczą się same, to Tamten Świat jest po prostu równoległym, przepełnionym magią wymiarem, który daleko odbiega od znanej nam rzeczywistości. Wszystkiego, co wiąże się z walką ze złem główną bohaterkę nauczył ojczym – Roland, mistrz w tym fachu. Intryga w „Córce Burzy” rozpoczyna się, od zdawałoby się, standardowego zlecenia. Will Delaney, zamknięty w czterech ścianach i przestraszony świata człowiek, szuka pomocy, zgłaszając zaginięcie swej siostry – Jasmine. Eugenie podejrzewa, że cała historia jest jedynie wymysłem schizofrenicznie podejrzliwego umysłu mężczyzny. Jak się jednak wkrótce okazuje, dziewczynka (lat czternaście) w istocie została uprowadzona do Tamtego Świata przez szlachtę – czarowników, wypędzonych z naszej rzeczywistości. Pomimo początkowego niezdecydowania, Eugenie postanawia wyruszyć do sąsiedniego wymiaru w celu odbicia dziewczynki. Sprawa jednak nieco się komplikuje. Nieliczni dotychczas szamani wyprawiali się we własnych ciałach do Tamtego Świata. Zmuszeni byli ograniczać te wizyty do kilku minut ze względu na ogromne niebezpieczeństwo ataku. Dodatkowo – jak się okazuje – znienawidzona przez potwory Eugenie stała się celem zapędów wszystkich możliwych mężczyzn Tamtego Świata, i to przede wszystkim w kontekście, nie wiedzieć czemu, seksualnym. Czeka ją zatem trudna misja. Książka z początku nie przekonuje. Dopiero po kilkudziesięciu stronach udało mi się wczuć w historię i samą bohaterkę, która jest zarazem narratorem. Poznałem wiele barwnych postaci: Rolanda i matkę Eugenie - którzy ukrywają przed nią wielką tajemnicę, Kiyo – kitsune, człowieka - lisa, zawieszonego pomiędzy obydwoma światami, Tima – zwichrowanego przyjaciela, który uwodzi kobiety udając Indianina, czy też Ezona, okrutnego

czarnoksiężnika, który zrobi wszystko, aby posiąść ciało bohaterki. Historia rozwija się dość żwawo. Autorka w dobrze wybranych momentach odkrywa nowe karty, dokładając do układanki kolejne puzzle. Na dobrą sprawę do ostatniej strony nie do końca wiemy, o co tak naprawdę biega, gdyż cele bohaterów są niejasne a motywy splątane, my zaś dowiadujemy się o nich coraz więcej. Dodatkowego smaczku dodaje motyw romantyczny. Na szczęście Mead zrezygnowała z popularnego zmierzchowego lukru sercowego, zastępując go wysublimowanymi scenami erotycznymi, które bardzo kreatywnie oddziałują na wyobraźnię. Opisy zbliżeń są twarde, wręcz brutalne, lecz odzwierciedlają w pewnym już stopniu zdegenerowana osobowość bohaterki. W każdej beczce miodu znajdzie się łyżka dziegciu. Czasem nawet kilka chochelek. Niekiedy narracja i zachowanie bohaterów wydają się naiwne. Ta infantylność dotyczy szczególnie postaci głównej bohaterki. To wielki minus, gdy postać na pierwszym planie jest niewyraźna. Brak tu typowego podziału na dobro i zło, dzięki czemu tylko od czytelnika zależy, jak będzie postrzegał wybory dokonywane przez bohaterów na kolejnych stronach książki. Natomiast scenom walki brakuje czegoś, co zachęcałoby do dokładniejszego wczytania się. Trzeba jednak pamiętać, że „Córka Burzy” wyszła spod ręki kobiety, zatem i relacje między postaciami oraz rozterki sercowe mają tu znacznie większe znaczenie niż wartka akcja. Pierwszy tom „Czarnej Łabędzicy” ze względu na pikantne sceny erotycznie polecam przede wszystkim starszym czytelnikom. Osoby szukające posępnej, mrożącej krew w żyłach historii nie znajdą w niej nic ciekawego. Pomimo tego, że w Tamtym Świecie czeka wiele widm i potworów, a bohaterce podczas misji towarzyszą trzy duchy, z czego jeden chce rozerwać ją żywcem na strzępy, to historia opowiedziana jest w taki sposób, że trudno w niej o mrok i tajemniczość. Po początkowych trudnościach lektura nadaje się do przeczytania, choć sądzę że już nigdy do niej nie wrócę. Z czystej zaś ciekawości zapoznam się z kontynuacją cyklu – „Królową Cierni”, aby zobaczyć jak rozwiną się roz-

77


Przeglądy literackie poczęte przez autorkę wątki. Ogólne wrażenie jakie odniosłem po przeczytaniu powieści można streścić: lektura niezbyt wysokich lotów, aczkolwiek solidnie wykonany wypełniacz czasu.

richelle mead

(ur. 12 listopada 1976 w Michigan) – amerykańska pisarka, autorka głównie książek z kategorii fantasy oraz tzw. young adult fiction czyli książek dla młodzieży. Najbardziej znana ze swojego cyklu o przygodach Georginy Kincaid, sukkuba mieszkającego w Seattle oraz serii powieści Akademia wampirów i Dark Swan. Jej książki wydawane są w Stanach Zjednoczonych, Ameryce Południowej, Europie, Azji i Oceanii.

autor: michał “zguba“ olejarski

blake charlton

czaropis Wszystkie słowa, które wypowiadamy, czy czytamy, mają swoją moc. Są w stanie zranić i niszczyć, jak również koić ból i budować. Nie jeden z nas miał okazję się o tym przekonać. Właśnie tę magię słów i moc jaką ze sobą niosą stara się pokazać Blake Carlton* w swojej debiutanckiej powieści Czaropis, która jest zarazem pierwszym tomem planowanej trylogii. Nikodemus Weal od wielu lat uczy się w szacownej akademii sztuk magicznych Starhaven, jednak jego rzadki antytalent – magiczna dyslekcja, zwana kakografią, czyli niszczeniem wszystkich zaklęć samym dotykiem i zamienianiem ich w tzw. dysczary – uniemożliwia mu osiągnięcie biegłości w sztuce czaropisarstwa. Dlatego też chłopak i jemu podobni budzą wśród innych magów nieufność, a nawet strach i najchętniej ocenzurowaliby ich

78


Przeglądy literackie umiejętności. Jednak Niko wzbudza ich szczególny niepokój, bowiem pewne okoliczności wiążą go z ważnym proroctwem. Jak widać, zaczyna się dość typowo dla fantasy. Mały, niepewny nieudacznik i wielkie, groźne proroctwo. Jednak to tylko gra pozorów, bo tak naprawdę nic nie jest pewne. Autor, zabiera nas w podróż do świata pełnego magii, gdzie właściwie wypowiedziane słowa mogą stać się istotą żywą, mieczem lub rakiem toczącym wnętrzności. Magia nie tyle jest darem, co fachem, który można posiąść, wystarczy mieć umysł wrażliwy na magię. Muszę przyznać, że pomysł autora polegający na tym, że formuły magiczne nie są rzucane głosem czy też myślami, a za pomocą mięśni czarodzieja, bardzo mi się spodobał. Z tego właśnie powodu magowie to nie podsiwiali, stetryczali staruszkowie chodzący o laskach. Muszą oni bowiem, prócz słownictwa i gramatyki magicznego języka, poznawać układ mięśniowy i kostny, a także ćwiczyć, aby być w jak najlepszej formie. Jest to potrzebne, aby formować i przemieszczać runy w ciałach, a następnie wyrzucać je na zewnątrz. Do tego nietypowego podejścia do magii dochodzą inny ciekawy pomysł - tworzenie czy też „przeprogramowywanie” magicznych instrukcji konstruktów na wzór programów komputerowych. Dodawszy do tego gro języków magicznych, które mają swoje specyficzne użycie (np. magnus – srebrzysty język oddziaływujący na świat fizyczny) to muszę napisać, że powstała całkiem interesująca mieszanka. Widać, że autor podszedł do pisania książki solidnie przygotowany. Utworzył on bowiem logiczny, skomplikowany magiczny system,

nieszablonowy świat, ciekawych, choć niekiedy dość typowych bohaterów i zajmującą intrygę polityczną. Cały efekt psuje nieco kiczowaty już motyw proroctwa i znamienia, które ma charakteryzować „wybrańca” przepowiedni. Książka już od pierwszych stronic potrafi zainteresować, szczególnie, że jesteśmy wprowadzeni do całkiem innego magicznego świata. Morderstwo, oskarżenie jakie pada na Niko i jego mentora, plaga moli książkowych, pojawienie się tajemniczego golema… Cały czas coś się dzieje i ciekawe opisy są bez przerwy przetykane akcją. Książka prócz fascynującego wręcz podejścia do kwestii magii, powiela wiele starych schematów. Jest i mistrz i jego początkowo niezdarny uczeń, proroctwo, któremu należy sprostać, walka ze złem, które zagraża światu. Jest to zatem niezła pozycja dla tych, którzy szukają lekkiej lektury w dość oryginalnym, magicznym świecie lub dla osób rozpoczynających przygodę z literaturą fantasy. Czaropis jest poprawną i solidnie warsztatową produkcją, w której świat urzekł mnie na tyle, że na pewno sięgnę po kolejny tom. Mam jednak cichą nadzieję, że autor do drugiej części podejdzie nieco mniej sztampowo.

blake carlton

Blake Charlton ukończył Uniwersytet Yale. Pracował jako nauczyciel angielskiego, nauczyciel dla upośledzonych i trener futbolu. Obecnie Blake jest studentem trzeciego roku medycyny w Stanford Medical school, a także prowadzi kursy kreatywnego pisania. „Czaropis” to jego debiutancka powieść, otwierająca trylogię, której drugi tom zaplanowany jest na styczeń 2011 roku.

79


Tekst Miesiąca

prl fantasy autor: marcinos86

Roderyka spotkałem... Nie, Roderyk trafił do nas 26 kwietnia 1986 roku. Pamiętam to dokładnie, bo tego dnia przypadało święto polskiej służby więziennictwa i wuj mój, jako dumny przedstawiciel tej zaszczytnej profesji, już od wczorajszego wieczoru zalegał u mnie na kanapie narąbany jak zapas drewna na zimę. Ja zaś przebywałem wówczas na zwolnieniu chorobowym z powodu niemal całkowitej utraty głosu, której nabawiłem się w moim nie mniej zaszczytnym miejscu pracy - w szkole. No dobra, nie było tak źle, ale szkolny lekarz też przecież widział, co się w tym przybytku wyprawia, więc się zlitował. W każdym razie wuj jakoś się o tym dowiedział i by żona nie suszyła mu głowy, zabunkrował się u mnie w ramach prewencyjnego nasączenia organizmu przed dzisiejszą właściwą popijawą. Oczywiście 26 kwietnia 1986 roku wydarzyło się też coś innego, ale o tym naród dowiedział się dopiero parę dni później. Tego dnia, o godzinie tak młodej, że wykorzystywanie jej do jakichś lubieżnych czynów nosiłoby znamiona ciężkiego przestępstwa temporalno-seksualnego, obudziło mnie dochodzące z dużego pokoju rzężenie ciężko rannego ciągnika rolniczego. Otworzyłem jedno oko i półprzytomnym wzrokiem spojrzałem na budzik. Dochodziła druga w nocy. Dokuczało mi również ogromne pragnienie, zwlokłem się więc z łóżka i poczłapałem do kuchni. W drodze przez duży pokój omal nie wywinąłem orła na porzuconej flaszce. Udało mi się za to ustalić, że jednak nie będę musiał rano wzywać ekipy mechaników. To tylko wujek chrapał. Dotarłem do pozbawionej okien groty kuchni, znalazłem szklankę i nalałem wody. Wypiłem duszkiem jedną, potem drugą. Afry-

kańska susza, panująca w moim przełyku, dała chwilowo za wygraną, wróciłem więc ostrożnie do pokoju gościnnego i spojrzałem przez okno na szare, oświetlone jedną, marną latarnią podwórko. Bloki były ciemne, osiedle spało. Pod wpływem alkoholu ludzie często robią dziwne rzeczy. Ja, chociaż nie wypiłem tyle co wujek, również wpadłem na świetny, zdawałoby się, pomysł. Pomyślałem, że odrobina świeżego powietrza pozwoli mi łatwiej ponownie zasnąć a ponieważ nie miałem psa, z którym mógłbym wyjść na późny spacer, postanowiłem wynieść śmieci. Założyłem dres, wsunąłem na nogi stare klapki i wziąwszy spod zlewu wiadro zawierające głównie ziemniaczane obierki – no bo co miało zawierać? – wyszedłem w przyjemnie chłodną noc. Dopiero na dole zastanowiłem się, czy w obecnym stanie powrót na czwarte piętro będzie wymagał udziału wszystkich czterech kończyn. Rychło w czas. Jak to się dziwnie czasem w życiu układa, że człowiek najpierw wyskoczy z samolotu, a dopiero potem sprawdza czy w plecaku jest spadochron, czy tylko drugie śniadanie... Nic nie mogłem już na to poradzić, doczłapałem więc do śmietnika, zagłębiłem się między betonowe ściany i wysypałem zawartość wiadra do kubła. Następnie zrobiłem w tył zwrot i skierowałem się z powrotem ku wejściu do klatki schodowej a półprzytomny umysł szacował już, po ilu schodach dostanę zadyszki i zacznę używać rąk do dalszej wspinaczki. Myślami byłem już z powrotem w łóżku. Wtedy z mrocznego wnętrza śmietnika powiał gorący wiatr, niosąc co lżejsze odpadki, a zaraz potem noc rozjaśnił rozbłysk zim-

80


Tekst Miesiąca nego, niebieskiego światła, malującego cienie na ścianach okolicznych bloków. Towarzyszył temu donośny dźwięk wściekłej sprężyny wyskakującej ze starego łóżka, przepuszczony przez długą, metalową rurę. Przynajmniej tak mi się zdawało. Mogłem przecież nie zapamiętać wszystkiego zbyt dokładnie. Trwało to parę sekund, podczas których stałem nieruchomo niczym zamieniona w słup soli żona Lota. Podobała mi się zawsze ta historia. Po zastanowieniu doszedłem do wniosku, że w swej dobroci Bóg chciał jakoś Lotowi wynagrodzić utratę małżonki, sól była przecież wtedy bardzo cenna. Była też ciężka, a nikt nie wspominał o tym, by nieszczęsna kobieta założyła akurat wtedy wrotki... Dobra, dobra, już mówię. No więc w jednej chwili światło zgasło, wiatr ustał i powróciła cisza, w której wciąż jeszcze przeprowadzałem gorączkowy rachunek sumienia na temat tego, co takiego z wujem mogliśmy wyrzucić do śmieci. Kiedy jednak zaraz coś w środku zaczęło zgrzytać i obijać się o kubły, do mojego zaćmionego umysłu dotarły sople lodowatej grozy. Obróciłem się powoli ku wejściu do śmietnika, gdyż o ucieczce nie mogło być mowy – porażone strachem mięśnie przypominały teraz lodo-

waty jedwab. Wspomniana groza, wciąż skrzypiąc i dudniąc, była coraz bliżej, by pochwycić mnie swymi krwi żądnymi łapskami, sapiąc przy tym i mrucząc... Mrucząc... „Niech to szlag!?” Tajemniczy mieszkaniec krainy kubłem stojącej wygramolił się wreszcie na zewnątrz, w światło marnej latarni. Stanęliśmy naprzeciw siebie: ja w znoszonym dresie i starych klapkach, dzierżący w dłoni wiadro – jedyną broń jaką miałem przy sobie i... zbroja. To znaczy, facet zakuty w zbroję. Od stóp do głów. Jedną rękę trzymał na hełmie, drugą opierał się o mur/ Chyba nieźle mu się w tym hełmie kręciło. - O rzesz bogowie... – zadudniła zbroja ze swych czeluści. Ja nie powiedziałem nic, bo chwilowo zerwały mi się sznurki, którymi na co dzień moja żuchwa była przymocowana do reszty głowy. Zbroja tymczasem rozejrzała się na boki z metalicznym zgrzytem. Musiała przy tym zabawnie manewrować całą sobą, bo sam hełm miał wyraźnie ograniczone możliwości ruchu. Wreszcie spostrzegła mnie.

autor: Acid One

81


Tekst Miesiąca - Ty! – huknęła, wskazując na mnie palcem żelaznej rękawicy. – Gdzieżem?! Wiadro wypadło mi z dłoni. - Prawże! – usłyszałem znowu, a zbroja ruszyła ku mnie krokiem wciąż nieco chybotliwym. – Prawże, kmiotku, bo cię płazem zdzielę! Gdzież trafił sir Roderyk?! - Eee... – rzekłem – Ser? - Azali żeś słuch postradał, chamie? Język ci odjęto czy żeś niemotą urodzon! Prawże, bo cię uwałaszę! Byłby mnie złapał tymi żelaznymi łapskami, ale nagle zgubił krok, zatoczył się i obiema rękami przytrzymał hełmu, jakby się bał, że mu razem z głową odpadnie. - Słabuję... – wysapał głosem biegnącym jakby z kanalizacji. – Jucha mi we łbie huczy... Opadł z chrzęstem na kolana, zdołał jeszcze zajęczeć i tak się jakoś skręcić, że runął na plecy, czyniąc przy tym hałasu jakby się wieża Eiffla w kostkę składała. Gdy przebrzmiały metaliczne echa i powróciła cisza, zakłócana jedynie szczekaniem jakiegoś przebudzonego psa, ja wciąż stałem niewzruszony, z uniesionym do ciosu wiadrem i rozdziawioną gębą. Bezmyślnie gapiłem się na tę żelazną rozgwiazdę. Gdyby ktoś teraz wyjrzał przez okno, miałby niezły problem ze sformułowaniem donosu. Po chwili podszedłem do niego ostrożnie, nie będąc pewnym, czy czegoś nie knuje. - Halo? – zapytałem. W rankingu głupich pytań musiało się to mieścić gdzieś pomiędzy ‘Co to ma znaczyć?’ na widok żony baraszkującej z kochankiem a „Czy dobrze się czujesz?” skierowanym do kogoś, komu Godzilla właśnie odgryzła głowę. – Jest pan tam? Niestety, określeniem najlepiej pasującym do opisania mojego niedoszłego rozmówcy było w tej chwili „zezłomowany”. - Ehm – odchrząknąłem i delikatnie stuknąłem go wiadrem. – Słyszy mnie pan? Pan jest może ze stołecznego klubu historycznego? Doskonale wiedziałem, że chłopaki, bardzo zresztą zaangażowani, często urządzali różne prezentacje czy pokazowe bitwy. Z reguły takie bitwy trwały do późnych godzin wieczornych i trzeba było ich potem zbierać, leżących po kątach i cierpiących bynajmniej nie z powodu odniesionych ran.

Ten jednak nie reagował na jakiekolwiek próby nawiązania kontaktu. Jedynie kształtem różnił się teraz od konserwy. Nocny chłód zaczynał powoli mi dokuczać, odezwała się też senność. Spojrzałem krytycznie na zapakowanego w żelazo faceta. Przeszło mi przez myśl, że zbroję miał naprawdę świetnie wykonaną, bardzo realistyczną, jednak wtedy nie zwróciłem na to uwagi. Zastanawiałem się, co zrobić. Kiedyś w końcu wytrzeźwieje, ale przecież głupio tak było go tu zostawić pod śmietnikiem. Mógł się przeziębić. Ktoś mógł go ukraść i sprzedać na złom. Przyznam, nielicho się namęczyłem, zanim udało mi się zaciągnąć go do piwnicy. Ważył chyba z tonę w tej swojej zbroi a najbardziej hałasował na schodach. Ułożyłem go na worku z ziemniakami, plecami oparłem o rurę centralnego ogrzewania, po czym wyszedłem, nie gasząc światła ani nie zamykając drzwi i wdrapałem się na górę z poczuciem spełnienia dobrego uczynku. Następnego dnia obudziłem się... Rano, niech będzie, z lekkim bólem głowy i poplątanymi myślami, nie od razu przypomniałem sobie o fancie w piwnicy. Byłem wciąż półprzytomny, gdy dowlokłem się do kuchni. Wujaszek już tam siedział i przegryzał ogórki konserwowe z wielkiego słoika. Nawet ten słoik nie podziałał trzeźwiąco na mój skołatany umysł. Dopiero, gdy wuj się odezwał... - Wiesz, Janku – rzekł mi z dziwną miną – nie uwierzysz, jak ci powiem. Zszedłem rano do piwnicy po ogórki... Tak. Właśnie wtedy. - ...a tam leży facet w zbroi. - Wytrzeźwiałem w jednej chwili. - Wiesz coś o tym? Szlag. Tak, wujku, znalazłem go w śmietniku. Zabrałem go, bo może da się wypolerować i sprzedać w antykwariacie... - Ehm... – powoli, bardzo powoli sięgnąłem na półkę po szklankę. Bardzo, bardzo powoli położyłem ją na stole. Szybko, bardzo szybko starałem się myśleć. - To kolega... z kółka historycznego – mówiły usta bez konsultacji z mózgiem, bo nie było na to czasu. – No, zrobili wczoraj... taki mały spektakl... i kolega tu wczoraj wieczorem przyszedł trochę pijany. Późnym wieczorem. Bar-

82


Tekst Miesiąca dzo. – Sięgnąłem po czajnik i podstawiłem go pod kran. – Sam wiesz, jak to bywa. Bawili się, popili... - Ho, ho – zaśmiał się wujaszek. – Młodość... A jakże, wiem, wiem... - No – odchrząknąłem. – To go do piwnicy dałem, bo na górę by przecież nie wszedł, nie? Nawet ubrania... to znaczy, zbroi nie zdjął. Odkręciłem kran. Zaburczał jakby obrażony i uronił strużkę wody koloru wypalonej gliny. - Dziś nie będzie – rzucił wujek, sięgając do słoika. – Robią wodociąg na Belgijskiej. No, to całe szczęście – wrócił do tematu – bo jak go zobaczyłem, to mi przez głowę przeszło, czy nie zatruty był ten bimber. - Nie, no przecież wujka bimber pierwsza klasa... – powiedziałem, odkładając pusty czajnik na kuchnię. Sięgnąłem do stojącej w rogu skrzynki z mineralną, coś tam jeszcze było. – A czy on, tak jakby, obudził się już może? - Leżał tam jak kłoda i chrapał chyba gorzej ode mnie – odparł wujaszek. Dokończył ogórka i wstał od stołu. – Nie chciałem go dotykać, rozumiesz, ja tam się nie tykam takich egzotycznych rzeczy. Chociaż – mówił dalej już z przedpokoju, zakładając buty i kurtkę – gdyby był pusty, może i niezłą sumkę na złomie by dali. Dopiął guziki munduru i wcisnął na głowę służbową czapkę. Prezentował się nie najgorzej, może tylko przekrwione oczy psuły trochę efekt. - A może to przez ten hełm? – zapytał nagle, odrywając wzrok od swego odbicia w lustrze. - Co przez hełm? – spytałem. Myślami byłem w piwnicy, ciało skupiało się na mineralnej. - No, tak chrapał. Echo, rozumiesz. I tak dziw, że się nie udusił. Ech – strzepnął jakiś niewidzialny pyłek – będę leciał. Na twoim miejscu bym tam zajrzał do niego. Może się przestraszyć, jak się zbudzi. No, to cześć, Janeczku! Gdy tylko wyszedł, pobiegłem po klucze od piwnicy – ktoś przecież mógł zamknąć drzwi wejściowe, następnie do kuchni po butelkę mineralnej – pewnie będzie go suszyć. Czy coś mogło mi grozić z jego strony? Powinienem zaopatrzyć się w jakąś broń. Tak na wszelki wypadek, przecież nie znałem gościa. Może młotek? Hm, cokolwiek bym nie wymyślił, mógł-

bym co najwyżej tylko w niego popukać. Trzeba było mieć nadzieję, że gdy się przebudzi, nie będzie agresywny. Potrzebowałbym solidnego muru, żeby go powstrzymać. Z drugiej strony, może sam nie zdoła się podnieść? Przestraszy się, dobre sobie. Schodząc w dół, zacząłem się martwić, czy przypadkiem ktoś już go nie odkrył. Kto by miał wtedy większą niespodziankę? Sąsiad emeryt znajdujący w piwnicy faceta w zbroi, czy facet w zbroi budzący się w piwnicy na drugim, zapewne, końcu miasta? Była co prawda sobota, więc mało prawdopodobne, by ktoś rankiem schodził do blokowego podziemia po rower na przykład, by wyruszyć nim do pracy. Z drugiej strony, ranek minął jakieś cztery godziny temu. Wszystko jednak zastałem tak, jak zostawiłem. Drzwi otwarte, światło zapalone. Żadnych oznak paniki. Mój gość leżał na parcianym worku i cichutko pochrapywał. Rzeczywiście, pomyślałem, mogłem mu przynajmniej uchylić przyłbicę. Stuknąłem parę razy butelką w bok hełmu. - Pobudka! – krzyknąłem. Żelazny człowiek drgnął ledwie i wymruczał coś niezrozumiałego. - Wstawaj! Nie będziesz tu przecież cały dzień leżał! Prawa dłoń uniosła się powoli, z wysiłkiem, w tym powszechnym u ludzi skacowanych odruchu sprawdzenia, czy głowa wciąż jest na swoim miejscu. W połowie drogi jednak coś zgrzytnęło i ręka nieruchomiała, a z głębin hełmu dobiegło kolejne rozdzierające westchnienie. - Wstawajże, człowieku... – zniecierpliwiłem się i uderzywszy lekko butelką, odszpuntowałem głowę delikwenta z więzienia przyłbicy. Małe, przekrwione oczka spojrzały na mnie, obok mnie, jeszcze raz na mnie i wnet otworzyły się szeroko, jak u każdego, kto po solidnej imprezie obudziłby się zakuty w zbroję w czyjejś piwnicy. Zbladł jednak, a nawet coś na kształt przerażenia przemknęło przez jego twarz. - Gdzieżem? – spytał ostrożnie. - W mojej piwnicy – wyjaśniłem. – Zawołać ci taryfę? Zyskałem tym nieufne, badawcze spojrzenie.

83


Tekst Miesiąca - Azali w jęctwie mnie trzymacie? - Co? – zbaraniałem. – Za nic cię nie trzymam. Chcesz tę taryfę, czy wolisz wracać z buta? Wiesz, nie mam całego dnia. Zamiast odpowiedzi spojrzenie przesunęło się powoli ku butelce wody, którą wciąż trzymałem w dłoni. - A, tak – przypomniałem sobie - Pewnie cię suszy, co? – Z pomocą krawędzi stołu pozbyłem się kapsla. Z butelki dobiegł cichy szum bąbelków. – No, co się tak gapisz? Otwieraj paszczękę, to pomogę ci się napić! Niechętnie, jak człowiek przez kogoś innego pozbawiony wyboru, otworzył usta i pociągnął ledwie parę łyków, kiedy zaczął nagle parskać i kaszleć. - Dalibóg, jakiż mdły napitek! Gorszego piwa żem w żywocie nie pił... - Przecież to nie piwo, bęcwale – rzekłem, odkładając butelkę na stół. – Zwykła mineralna. Spojrzały na mnie oczy człowieka, który dla sportu nosi zbroję. - Woda – wytłumaczyłem spokojnie. - Woda? Jakoż to! Język szczypie i gardło pali! Struć mnie chcieliście? - Nikt cię nie chce... słuchaj, co ty bredzisz? – Straciłem cierpliwość. – Skąd się tu w ogóle wziąłeś? - Wykładałem sobie, że wy mi powiecie! No dobra, więc coś udało nam się ustalić. - Posłuchaj – zacząłem w miarę możliwości spokojnie, siadając na chybotliwym, zakurzonym taborecie. – Znalazłem cię wczoraj nieprzytomnego przed blokiem, więc zaniosłem cię do piwnicy, żebyś nie przemarzł. Powiedz mi, skąd jesteś, to pomogę ci trafić do domu, gdzie jestem pewien, że ktoś się tobą zaopiekuje. - Dziwnie mówicie – przerwał mi człowiek myślący, że jest rycerzem. Zaczęło we mnie kiełkować pewne podejrzenie. - Naprawdę? – zdziwiłem się uprzejmie. – Może na początek powiesz mi, jak się nazywasz... - Sir Roderyk de Utherecroix! – zakrakał. – Rycerz Wieńca Zakonu Czarnych Ziem! I żądam trochę atencyi, mospanie! Tak, więc to ten typ, pomyślałem. Może za-

miast taryfy lepiej będzie wezwać pogotowie. - Dobrze. Ja jestem Janek. A skąd pochodzisz... mości rycerzu? - Z Amn, oczywiście! Perły Zachodniego Wybrzeża! Miasta tysiąca... - Tak, tak, na pewno. A czy wiesz, gdzie obecnie się znajdujesz? Tym pytaniem zmusiłem go do ściągnięcia brwi w pełnym zastanowienia geście. Dźwignął się też nieco, i skrzypiąc przemieścił do pozycji bardziej siedzącej. - No, po prawdzie, to nie mam pojęcia. Ostatnie, co pamiętam, to biwak w pobliżu Wrót Baldura, a potem pierońsko mocny wiater się zerwał, zupełnie nie wiadomo skąd. Bez ochyby to jakaś piekielna zabawka była! Porwał mnie i niósł długo, pókim świadomości nie stracił... - Teraz jesteś w Warszawie. Spojrzenie, jakim mnie wtedy obdarzył, na pewno zyskałoby najwyższe noty w Konkursie Spojrzeń Mężów Wracających Wcześniej Z Delegacji. - O bogowie – szepnął. – Czyli za granicą? - Jakąś na pewno... – mruknąłem do siebie, ale głośniej powiedziałem: - Wiesz co, jesteś chyba w szoku. Może pójdziemy do mnie, gdzie zrzucisz z siebie... - Nigdym nie słyszał o Warszawie – rzekł tonem z reguły zarezerwowanym dla osób mówiących coś w stylu „Nie do wiary! To wszystko wina profesora!”. - Zrzucisz z siebie cały ten złom, a potem razem się zastanowimy, jak cię odesłać do domu. - Zacny li to gród? - Gdzie? – zapytałem, zbity nieco z tropu. - Ta Warszawa, co o niej mówicie! - Zacny, zacny, a jakże! Słuchaj, może nawet położysz się do łóżka, odpoczniesz trochę. A ja zadzwonię po jakichś miłych ludzi, żeby zabrali cię do jakiegoś przytulnego miejsca – dokończyłem, wstałem i pomogłem mu się podnieść. - Szlachetne macie intencyje – rzekł, stając z moją wydatną pomocą na nogi. Ile on ważył w całym tym żelastwie? – Tedy pardonu upraszam, żem was poprzednio od kmiotków nawołał. Ale pomnijcie, że nikt mnie tu nie zna

84


Tekst Miesiąca ani ja nie znam nikogo. Ba, nie wiem nawet, gdzie tak naprawdę jestem! Jakie to królestwo? - Warszawa jest stolicą Polski... – tłumaczyłem powoli, jak dziecku, gdy w końcu stanął na nogi. - ...kraju Polan, królestwa założonego przez Lecha, co mu się biały orzeł ukazał... bez korony, oczywiście – dodałem odruchowo, na wypadek, gdyby słuchały tego wszystkiego niepowołane uszy. Po czym sam siebie w myślach zbeształem, bozy znalazłby się ubek na tyle zdesperowany, by raportować do centrali moją tu rozmowę z wariatem zakutym w zbroję? Prawdopodobnie tak, odpowiedziałem sam sobie po chwili zastanowienia. Zbeształem się ponownie za tak ewidentne potknięcie w codziennej czujności. - Na pewno już o tym słyszałeś – objąłem go ramieniem i delikatnie pchnąłem ku wyjściu. – Przypomnisz sobie. A teraz... Sięgnąłem do kontaktu i wyłączyłem światło. - Cóż to?! – rycerz nagle zesztywniał, co było niezłą sztuczką z racji jego żelaznej kreacji. – Mrok zapadł! Gdzie mój miecz?! Gdzie... – zamarł na chwilę ze spojrzeniem utkwionym w sufit. – Gdzie są pochodnie? - Spokojnie, nie ma żadnych pochodni. To tylko ja zgasiłem światło. - Kim wy jesteście, panie? – spojrzał na mnie z autentycznym przerażeniem w błękitnych oczach. - Nauczycielem – warknąłem, bo naprawdę zaczynałem już tracić cierpliwość. Zacząłem dźgać palcem włącznik światła. – Widzisz? Zapala się i gaśnie, zapala, i gaśnie. Wspaniała sztuczka. A teraz może wreszcie wyjdziemy z tej piwnicy. - Potężnym musicie być uczonym – wyszeptał nabożnie. – Mało kogo stać na magiczne światła, tak subtelne, że się ich nawet nie zauważa, póki nie zgasną... Poddałem się. Miałem wrażenie, że sitem wodę noszę. - Jestem wszechwładnym czarownikiem – wymamrotałem głosem ciężkim od tłumionej złości. – Dorośli drżą na samą myśl o spotkaniu ze mną, a dzieci się mnie boją – to akurat, z pewnego punktu widzenia, była szczera

prawda. – I znam wielu innych czarowników, więc nakazuję ci wreszcie opuścić te lochy i udać się ze mną do mej chaty, bo mój gniew będzie straszliwy. Dostałeś kiedyś dwóję czerwonym tuszem wypisaną?! - Nie – wyjęczał niemal. - Więc idź! Bo będzie płacz i zgrzytanie zębów! Potem było już tylko gorzej. Gdy wyszliśmy na klatkę schodową, najpierw gapił się na ściany i sufit, jakby były zrobione z piernika a na półpiętrze, kiedy ujrzał za szybą osiedlowy krajobraz, przez dłuższą chwilę wpatrywał się weń z otwartymi ustami niczym Kolumb w dziewicze wybrzeże Antyli. Wchodząc na czwarte piętro, starał się trzymać zdala od ścian, jakby bał się, że go pogryzą. Kiedy zaś weszliśmy do mieszkania, wyraził lękliwy zachwyt nad ruskim dywanem z wyprzedaży w DH Centrum, a tanią meblościankę obdarzył szacunkiem godnym prawdziwej dębiny. W ogóle stwierdził, że z przepychem mam dwór urządzony. Coraz bardziej umacniałem się w przekonaniu, że ten gość to naprawdę ciężki przypadek. Absolutne przetasowanie osobowości, czy jak to tam się fachowo nazywa. No i skąd się tu wziął? Płatnerstwo historyczne nie wchodziło raczej w skład zajęć terapeutycznych. Drżałem na samą myśl o tym, że taki świr do tej pory bezkarnie biegał po mieście. Póki co, postanowiłem nie włączać na razie radia ani telewizora, zabroniłem mu też wchodzić do łazienki. Szok mógłby go zabić. Pomogłem mu zdjąć zbroję, bardzo ciężką, poobijaną. Naprawdę robiła wrażenie. Pod nią miał śmieszne rajtuzy, płócienną koszulę i bezrękawnik, pewnie po to, żeby wygodniej było nosić żelazny garnitur. No i to właściwie było wszystko. Stał tak pośrodku pokoju, jakby mniejszy taki, potulniejszy i w ogóle wyglądał teraz jak siedem nieszczęść, które zgubiły w lesie wszystkie uciułane dolary. I kartki na mięso. Wody wciąż nie było, więc wlałem do czajnika resztki mineralnej. Roderyka położyłem na wersalce w pokoju, a sam wróciłem do kuchni i sięgnąłem do szafki po gruzińską herbatę i krople nasenne. To było trochę nieuczciwe, ale lepiej żeby się przespał, podczas gdy ja w tym czasie spokojnie pomyślę, co z nim zro-

85


Tekst Miesiąca bić. Po chwili zalałem wrzątkiem dwie szklanki marnej herbaty, do jednej z nich dolałem hojnie kropelek i wróciłem do dużego pokoju. - Wypij to – powiedziałem, podając Roderykowi doprawiony czaj. – Odprężysz się i odpoczniesz. A możesz mi też opowiedzieć, skąd... no, z jakich stron pochodzisz. Leżąc i popijając gorącą herbatę, Roderyk snuł opowieść o jakiejś mitycznej krainie, gdzie mieszkali czarodzieje, gnomy, leśne straszydła, smoki i ludzie różnych kolorów, pełnej bogatych miast, spokojnych wiosek, nawiedzonych cmentarzy i równie nawiedzonych sekt. Krainę regularnie dręczyły epidemie, kataklizmy, barbarzyńskie armie i nikczemni władcy wszelkiego typu, ludzie zaprzedawali dusze siłom ciemności, uwalniali piekielne istoty, zawierali pakty z demonami, wszystko oczywiście z żądzy bogactwa i władzy. Ogólnie można było odnieść wrażenie, że w każdej piwnicy czai się zło, na byle strychu leżą potężne magiczne bronie, cudowne mikstury, i że nie ma tam miejsca na tak ordynarnie zwyczajne rzeczy jak na przykład stodoła zawierająca standardowego konia, a nie model składający się jedynie z płonących kości. Strach było wyjść na ulicę. Człowiek nie mógł być pewien, w jakim kształcie wróci do domu. A jednak – co za szczęśliwy traf – Roderykowi i jemu podobnym zawsze udawało się ocalić świat. Ratowali dziewice, których krew miała spłynąć na mroczne ołtarze, wykradali ostatni z kilku klejnotów, które miały nadać moc jakiemuś posępnemu czerepowi, w ostatniej chwili lali święconą wodę w zatrute fontanny, pojawiali się na czas w zrujnowanych wieżach na odludziu, gdzie ktoś usiłował uwolnić potężnego demona. Tropili siewców zarazy, rozbijali niecne spiski, sprowadzali dziatki do ich matek i tak w nieskończoność. Roboty mieli więcej niż straż pożarna w piekle. W świecie, gdzie po zmroku człowiek bał się nawet zajrzeć do własnego wiadra, każdy z nich był niczym Hans Kloss i kapitan Sowa w jednym. Tylko bardziej. Gadał i gadał już dobrą godzinę, przeprosiłem więc na chwilę i wróciłem do kuchni. Odnalazłem kartonik z kroplami nasennymi i spojrzałem na datę ważności. Tak, od dwóch lat niezdatne do użytku. Nic dziwnego, nie uśpiłyby nawet susła na zimę.

Gdyby istniał plan B, zakładałby pewnie jakieś sprytne posunięcia, pomocne w przełamaniu patowej sytuacji. Musiałem jednak improwizować i gdy chwilę później okazało się, że nie działają również telefony, czyli nie dodzwonię się na pogotowie, zrozumiałem, że to nie będzie zwykła improwizacja. Zapowiadał się free jazz na jedną strunę i wariata na wersalce. Byłem jednak obywatelem szczęśliwej socjalistycznej republiki, a ci nie poddają się łatwo przeciwnościom losu. Tacy ludzie zawsze znajdą sprytnie wyjście z każdej sytuacji. Inaczej większość z nich nie przeżyłaby długo w robotniczym raju. Znalazłem takie wyjście i ja. Skoro góra nie chciała przyjść do Mahometa, Mahomet musiał pofatygować się do góry. Konkretnie do szpitala przy ulicy Sobieskiego, odległego stąd o najwyżej dwadzieścia minut marszu. Nie byłem pewien, jaki tam jest oddział, ale przecież będą mieli lekarzy, karetki, i powinni wiedzieć, co zrobić z moim błędnym rycerzem. Mahomet, to znaczy Roderyk, musiał w tym celu ubrać mój stary dres, jakieś zapomniane buty i płaszcz przeciwdeszczowy – tylko to na niego pasowało, był ode mnie nieco wyższy i mocniej budowy. Pewnie od machania mieczem... Była jeszcze sprawa jego reakcji na świat zewnętrzny – bo przecież do celu trzeba było dojść piechotą. Może będzie chciał zaatakować tramwaj? Postanowiłem ubezpieczyć się i na taką ewentualność. - Roderyku – powiedziałem, gdy byliśmy już gotowi do wyjścia. Obejrzałem go od stóp do głów, wyglądał trochę jak cinkciarz ze wschodu, któremu się nie poszczęściło, a trochę jak złodziej, który nocą bez latarki obrobił sklep odzieżowy. Był bardzo zawiedziony, że nie pozwoliłem mu wyjść na miasto w zbroi, napawało go to widocznym niepokojem. Do tego te pierścienie na palcach i bujny wąs – areszt prewencyjny aż się prosił o zastosowanie. - Sir Roderyku – podjąłem – wyjdziemy teraz na ulice miasta jakże innego od tych, które pamiętasz z domu. Nie dziw się niczemu, co zobaczysz. Udamy się do osób, które powinny coś poradzić na twoje kłopoty. Staraj się nie krzyczeć na nikogo, nawet jeśli ktoś komentowałby twój ubiór. I nie obawiaj się niczego, pamiętaj, jesteś ze mną.

86


Tekst Miesiąca Pora, niestety, była taka, że rozpoczynał się popołudniowy ruch powrotny z pracy. Czyli Roderyk gapił się na licznych przechodniów tak, jak my gapilibyśmy się na kogoś biegającego po starówce zupełnie bez ubrań, za to z pawim piórem w dupie. Na szare bloki też patrzył, jakby się octu napił. - Cóż za ohydne domy – gadał do siebie. – Bez fantazji zupełnie, bez ducha, a gnieżdżą się w nich ludziska jak robactwo na trupiej wątrobie. A i sami ludzie cisi tacy, ponurzy. Szaro odziani, markotni... - Patrzysz na socjalistyczne niebo na ziemi – burknąłem ponuro. - Doprawdyż! – zakrzyknął mój towarzysz. - Gdybyś waść takim minorowym tonem nie przemawiał, pomyślałbym, że krotochwilę wystawiasz. Zmilczałem, bo i cóż było powiedzieć. - Widziałem ja już takie oblicza – gderał dalej pan rycerz. – U ludzi biednych, z roli żyjących, co to ich spasłe panisko batogiem i głodem trzymało, godność zdeptawszy. Ale i u zamożnych, kiedy to jaki zmarły familiant ich zza grobu nachodził i ubytki czynił, czy okupant jaki okolicę żelazną pięścią trzymał za ja... - Ha! – parsknąłem. – Tu żeś trafił, mości rycerzu. Okupant, a jakże. Ciemny jak wnętrze buta, ale liczny i... – opamiętałem się, ugryzłem w język i zakląłem w duchu. Cholera, jeszcze kto usłyszy! - Waść się mówić obawiasz? – Roderyk nachylił się i przeszedł do konspiracyjnego szeptu. – Ktoś taki jak ty? Zaiste, nielichy diabeł wasz kraj w garści trzymać musi. - Ofiarowują nam dozgonną przyjaźń i bratnią pomoc – powiedziałem tonem trochę zbyt jasno sugerującym, gdzie mogą sobie nasi bracia swoją pomoc wsadzić. - Znam ja ten typ! – zaperzył się rycerz. – W rzyć pies jebał takich braci! Skąd oni przyszli? Mówże, waść, mnie możesz powiedzieć! Zatrzymałem się i obróciłem, spojrzawszy ze złością w twarz wojaka. Patrzyłem w niebieskie oczy, w szczere oblicze, szukając kpiny, szyderstwa, okrutnego żartu, a może umyślnego podżegania, które za chwilę skończyłoby się wesołą przebieżką przez ścieżkę zdrowia. Już otworzyłem usta, by zapytać, czy to jakaś kabaretowa prowokacja, czy może pro-

wokacyjny kabaret, czy ktoś to wszystko nagrywa, opłaca i czerpie z tego przyjemność, czy też rozmówca mój jest prawdziwie i nieodwracalnie tak mocno od świata oderwany. Otworzyłem więc usta, lecz po chwili je zamknąłem. W tym szczerym obliczu, w oczach niebieskich dostrzegłem bowiem jedynie niekłamaną troskę i prawdziwe zainteresowanie. Zupełnie jakby ich właściciel rzeczywiście przybył tu z innego świata. - Ech – westchnąłem. – I co, rzucisz się wtedy z opresji nas ratować? Przecież nawet miecza swego tutaj nie masz! Zresztą, sam jeden nigdy nie dałbyś im rady. Ruszyliśmy dalej. Tuż za rogiem, przesłonięta jeszcze jakimiś krzakami, biegła już szosa. Ciekawe, jak na nią zareaguje, pomyślałem. - Kto to wie, może i by trzeba wam pomóc – gadał Roderyk. – Toć to powinność nasza, braciom słabszym w opresji ratunek poczynić. A mówicie, że taka ich mnogość? - Bez liku – odparłem, zrezygnowawszy z podejrzeń. – Przecież to Ruscy. - Pierwszy raz o takiej nacji słyszę. - Można by powiedzieć, że to źli czarodzieje ze wschodu, co kraj nasz zagarnęli i ze swych wież w dalekiej krainie nim rządzą. Ale runą te ich wieże, oj runą... - Dywersyję jaką szykujecie? – ucieszył się wyraźnie. – Słowo powiedzcie, a... ...wruuuuummmm... - O, na Mystrę i Selunę! – pan Roderyk odskoczył jakby sam diabeł się przed nim obnażył. – Co to za pomiot piekielny, w żelazo odzian i smrodem strasznym płuca trujący?! - To? – spojrzałem w ślad za odjeżdżającym pojazdem. – Tarpan. - Diaboł! - Uspokój się! – potrząsnąłem nim lekko. – Mówiłem ci przecież, że wiele może cię tu zaskoczyć. To nie piekielne pomioty, tylko samochody. Takie... – zmarszczyłem brwi w zastanowieniu. – Takie zaprzęgi, ale bez koni. Patrzył oszołomiony na przemykające ulicą samochody, jakby to były biegające grzyby. Kiedy mijał nas miejski autobus, wielki i głośny, odruchowo cofnął się dwa kroki. - Na bogów... – wyszeptał. – Ryczą i cuchną, jakaż to magia je napędza?

87


Tekst Miesiąca - Benzyna – odparłem. – Taka czarodziejska mikstura. Wydajniejsza niż konie. - Żaden jasnego sumienia człowiek nie wsiadłby nigdy do takiego powozu, nieczystymi czarami napędzanego! - Ach tak, rzeczywiście, są trochę nieczyste – popatrzyłem w zamyśleniu na rurę wydechową przejeżdżającej ciężarówki. – Ale nic nam nie zrobią. Panujemy nad nimi całkowicie. Bez naszego rozkazu nie ruszą się o metr – Uśmiechnąłem się do siebie, zadowolony z takiego wyjaśnienia. Chyba zaczynałem dostosowywać się do sposobu myślenia mojego towarzysza. – No i bardzo się przydają. Ale nie bój nic, panie rycerzu, my pójdziemy piechotą. Ruszyliśmy chodnikiem wzdłuż ulicy. Dziesięć minut do szpitala, jeśli będziemy iść szybko. - Zła to rzecz, tak igrać z czarami – mruczał Roderyk. – Czary to nie przelewki. Mają konsekwencje. Nadużywać ich nie wolno. - Bez obaw, mości rycerzu. Wiele czasu minęło, odkąd uczony zza wielkiego morza pierwszy taki powóz skonstruował. I służą nam one, jak widzisz, do dzisiaj. - A któż to był mędrcem tak wielkim, i czarownikiem na tyle potężnym, by smrodliwe, trujące demony w miksturę ową zakląć i do napędzania tych brył żelaznych przymusić? - Ford. Henry Ford, zdaje się. Zza wielkiego morza. - Zaszczyt to by był ogromny, na swej drodze tak wielce uczonego męża spotkać i dłoń mu uścisnąć. - Z tym miałbyś problem, panie rycerzu, bo już z pięćdziesiąt lat będzie jak go pochowano. - W takim razie zaszczytem byłoby dla mnie splądrować jego grobowiec. Maszerowaliśmy chwilę w milczeniu, jako że nic nadającego się na odpowiedź nie przyszło mi do głowy. - To tak zdobywasz swoje pierścienie? – zapytałem, by wypełnić ciszę. – Całe to złoto? Godzi się to, by rycerz rabował groby jak cmentarna hiena? - Blazgonisz, waść – obruszył się Roderyk. – Plądrowanie grobowców to zadanie godne

bohaterów! Nie czynicie tak w tych stronach? - Wiesz, jakoś nigdy mi się o uszy nie obiło. - Zaiste, inny to kraj. Toć normalnym jest, iż każdy władca, mag czy wojownik za punkt honoru sobie poczytuje, by po śmierci jego śmiałkowie grób opróżnić mu chcieli. - A to czemu, jeśli można wiedzieć? - A dlaczegóż miałoby się wszystko pod ziemią marnować? – zdziwił się, jakbym pytał o coś naprawdę rzeczywistego. – Zmarły pan swój dobytek do grobu ze sobą zabiera, gdzie ten czeka na nowego właściciela. By go pospólstwo nie rozszabrowało, katakumb bronią pułapki, upiory, chowańce i różne przywołane istoty, więc bogactwo jeno w ręce najmężniejszych trafi. Ci okryją się chwałą, a umarli będą się cieszyć, że ktoś godzien ich mienia używa. No i mogą z zaświatów ich zmaganiom sekundować. - I to jest u was powszechne? - To chwalebna tradycja! - Raczej ekstremalny recykling. - Nie myśl waść, że to to samo, co nikczemne kradzieże zwłok z miejskich cmentarzy, by je na mroczne eksperymenta podejrzanym medykom sprzedawać, złote zęby uprzednio z gąb wyrwawszy. Takie czyny haniebne surowo są karane, pod katowski topór bez ochyby głowę dać trzeba! - Rób, jak uważasz – powiedziałem, bo zaczynała mnie już męczyć cała ta gadanina. Fakt, opowiadał jakby to wszystko rzeczywiście było jego udziałem, ale do takiej rozmowy był mu potrzebny ktoś przesunięty o kilka stuleci. Za chwilę i tak będzie po wszystkim. Przekażę mojego średniowiecznego przyjaciela pielęgniarkom i lekarzom a oni zatroszczą się o jakiś przytulny, położony przy lesie i pozbawiony klamek pokoik dla niego. Odnajdą jego rodzinę, która pewnie strasznie się teraz zamartwia. Tak właśnie jeszcze wtedy myślałem. A zaraz potem Roderyk zdjął z palca pewien pierścień. - ...który zdobyłem w piwnicy nawiedzonego domostwa w samym centrum Amn! – dobiegł mnie jego głos. – Mówiliście, że wiedzę wśród ludu szerzycie, tedy w podzięce chciałbym wam go podarować, bo na pewno przyda

88


Tekst Miesiąca się w waszej profesji. Podał mi solidny złoty krążek, na którym wygrawerowano jakieś ozdobne zawijasy. W jednym miejscu miał zgrubienie, w które wprawiono niewielki kamień o głębokiej, zielonej barwie, jednak na oszlifowanych krawędziach promienie słońca wydobywały z niego szkarłatne skrzenie. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Zważyłem go w dłoni. Miał swój ciężar, więc tombak to raczej nie był. I ten kamień... - To Pierścień Kontroli Umysłu – wyjaśnił nabożnie Roderyk. – Gdy założon, daje noszącemu częściową władzę nad świadomością innych. Pomyślcie, jaki będzie użytek, gdy jakieś krnąbrne pacholę słów waszych słuchać nie zechce! Przyglądałem się pierścieniowi z uwagą. Zielony kamień przyciągał wzrok. Szmaragd? Chyba nie, szmaragdy nie błyszczą tak krwawo. Pomijając roderykowe androny, wszystko wskazywało na to, że to prawdziwe złoto. Twardy, ciężki, solidny. Gdybym go wziął... rany, ile bym dolarów za niego dostał u dobrego pasera! A z dolarami do peweksu, aż by mi szynka i banany zbrzydły. Ale z drugiej strony, czy nie byłoby to coś na kształt kradzieży? Ten pierścień to pewnie bezcenna rodzinna pamiątka z domu tego biednego wariata. Dając mi ją, zapewne nie myśli racjonalnie. Czy więc mam prawo go zatrzymać? A tak w ogóle, to kto mu go dał? Rodzice, żeby o nich pamiętał w wariatkowie? Sam wziął? To może nie zauważą jego braku. Nie, nie mogę. Ale chociaż założę, zobaczę jak leży na palcu. Leżał doskonale. Pasował jak ulał, i czy mi się zdawało, czy był wyraźnie ciepły? Spojrzałem na swą dłoń, wystawiwszy ją przed siebie. Pierścień prezentował się znakomicie. - Musicie się jeszcze nauczyć dokładnie swą wolę innym narzucać, ale to nic trudnego. Trzeba jeno mocno o tym myśleć, skoncentrować się. Jasne, jasne. Cholera, mam na palcu małą fortunę! - Lachowicz?! Ten krzyk wyrwał mnie z zamyślenia. Rozpoznałem głos. Skojarzyłem z osobą. O wszy-

scy święci, skąd on się tu wziął! - To wy, Lachowicz! Co wy niby tutaj robicie? Korpulentna, łysiejąca postać w wielkich okularach w rogowej oprawce nadciągała z naprzeciwka, pełna złości i kipiąca chęcią wymierzenia sprawiedliwości. - Włóczycie się po mieście – zmierzył Roderyka wzrokiem pełnym wzgardy – z takim towarzystwem a od roboty się migacie? Podobno ciężko na gardło chorujecie, tak słyszałem! No więc nie wyglądacie mi tu, Lachowicz, na chorego, tak! - Ehm... – nagle rzeczywiście poczułem ucisk w gardle. - No więc, panie Zakalski... - Bumelanctwo na lewym zwolnieniu, tak?! To skandal! Nie macie po co wracać do szkoły, słyszycie mnie? - Mam go zabić? – spytał szeptem Roderyk. - Zdurniałeś! – odszepnąłem. – To mój dyrektor... - Albo wróćcie, do ciężkiej cholery, żebym mógł was z hukiem wyrzucić! Was i tego łapiducha... - Kiedy ja właśnie idę do szpitala... – zachrypiałem. - Na kardiologię?! – ryknął Zakalski. – Co wy mnie tu za kit wciskacie! To nie ja, powtarzałem sobie w myślach. To nie ja, mnie tu nie ma... pomyliłeś mnie z kimś innym. Och, co bym dał, żeby nie być teraz mną! - Zgłoszę to do Związku Nauczycieli, możecie być tego pewni... – pałał dalej słuszną furią Zakalski. To nie ja... - Wyciągną konsekwencje! – głos dyrektora nagle się załamał, a brwi spotkały się ze sobą, by wyrazić zdumienie. To nie ja! Zakalski przyglądał mi się przez chwilę, jakbym był kameleonem. Raz czy dwa zamknął i otworzył usta, nic jednak nie powiedział. Staliśmy więc i tak się na siebie patrzyliśmy. - Uhm – bąknął wreszcie. – Najmocniej pana przepraszam, pomyliłem pana z... jest pan tak uderzająco do niego podobny, pomyliłem pana... Obszedł mnie łukiem jak śmierdzące jajo,

89


Tekst Miesiąca bełkocząc coś pod nosem, po czym oddalił się szybko, co raz jeszcze popatrując na mnie mętnym wzrokiem. Dopiero teraz poczułem, że pierścień rozgrzał się jak kaloryfer. Spojrzałem jeszcze raz za Zakalskim, potem spojrzałem na Roderyka. I wtedy uwierzyłem. CZĘŚĆ II Nie wiedziałem, co robić. Byłem kompletnie skołowany. Brakowało tylko tego, żeby Buka wyszła z szafy. Wróciliśmy do mnie, a ja przez całą drogę milczałem, próbując ogarnąć całokształt sytuacji. A więc przybył do mnie rycerz z magicznej krainy. Dobrze. Chyba gorsze rzeczy się ludziom przydarzały, prawda? Słyszałem, że gdzieś w Meksyku grasuje sam diabeł, wysysa krew z kóz, czy coś w ten deseń. Biedni rolnicy. A wszyscy wiedzą, że Amerykanie przechwycili UFO. Więc jeden facet w zbroi chyba wiosny nie czyni? Ech, kogo ja oszukuję. - Roderyku, zapytam tylko raz. Odpowiedz, proszę, szczerze – przyłożyłem złożone dłonie do ust, odetchnąłem głęboko. – Jesteś kapitalistycznym szpiegiem? Spojrzał na mnie, nic nie rozumiejąc, z tą swoją mordą szczerą i niewinną niczym u szczeniaczka. Poczułem się jak świnia – jak w ogóle mogłem oskarżyć go o coś takiego. - Ten pierścień... – brnąłem dalej, może w nadziei usprawiedliwienia samego siebie. – Przecież tylko James Bond mógłby mieć coś takiego. - O czym mówicie, panie? - Kim jesteś?! – krzyknąłem, tracąc nad sobą panowanie. – Jak tu trafiłeś?! - Toć samiście... - To niemożliwe! – wydarłem się. - Nie istnieją pierścionki-mózgopraczki! Nie ma takich rzeczy! Ludzie nie pojawiają się nagle w śmietnikach! Czy ja wariuję?! Boże, z czego był ten bimber?! - Panie, wytchnijcie – Roderyk podniósł się ostrożnie z kanapy i wyciągnął ku mnie rękę. – Chodźcie, legnijcie sobie... - Nie dotykaj mnie! – Odskoczyłem, celując w niego drżącym palcem. – Nie podchodź! Ty nie istniejesz! Jestem chory, a ty nie ist-

niejesz! Ciebie tu nie ma! Mój biedny umysł! – Oparłem się o ścianę i powoli zjechałem na podłogę. Chrypiałem. – Mój biedny, udręczony umysł, jesteś tylko wytworem mojej chorej wyobraźni, mojego... A mówili mi przyjaciele... mówili, zwariujesz tam, to nie jest praca dla norm... Miało być inaczej, wszystko miało być inaczej! Bredziłbym pewnie dalej, aż do utraty świadomości, ale w tym momencie strumień zimnej wody przywrócił mnie do świata. Zesztywniałem, parsknąłem, powoli otworzyłem oczy. - Panie, obudźcież się! – zawołał Roderyk, pochylając się nade mną. W ręku trzymał mokrą, żelazną rękawicę. – Co z wami? Bredzicie jako we malignie! Odetchnąłem głęboko parę razy. Tak, uspokoić się. Ma rację. Trzeba myśleć, a nie biadolić. - Dzięki – sapnąłem. – Trochę się pogubiłem. Daj mi chwilę. – Zatrzymałem wzrok na rękawicy w jego dłoni. Kropelki wciąż jeszcze skapywały na podłogę. Przez krótką chwilę wpatrywałem się w nią jakby to była paczka kolumbijskiej kawy. Wreszcie jakaś zapadka w moim steranym mózgu wskoczyła na właściwe miejsce. – Skąd wziąłeś wodę? - Z tej niskiej studzienki z białego jak śnieg kamienia – odparł, pełen dobrych chęci. - Musi zaczarowana jakaś, bo co wody nabrałem, to nic jej nie ubywało. Może nie uwierzycie, ale jakoś zmobilizowało mnie to do działania. Trzeba było się go pozbyć. Nieważne, skąd przybył – należało jak najszybciej go tam odesłać. - Chodziczki mnie mulają. Zatrzymałem się i obróciłem, bo Roderyk wyraźnie zostawał z tyłu. - Że co? - Mulają – powtórzył, kuśtykając ku mnie i wskazując na buty. – Zzuję je chyba i bosaka pójdę. Za ciasne, zrozumiałem. Przecież na co dzień chodził w żelaznych nogawicach! Pewnie by jeszcze wolał swoją zbroję zamiast dresu. Cóż, wlazł między wrony, nikt mu nie kazał zwalać się akurat mi na głowę. Nic nie powiedziałem. Ale gdybym palił, to właśnie byłby ten moment, w którym wyciągnąłbym z kieszeni pomiętą paczkę klubo-

90


Tekst Miesiąca wych i zapalił jednego cieniutką zapałką. Ten gest mówiłby sam za siebie, a raczej za mnie. Ale nie paliłem. Szliśmy szybko, byliśmy już niemal na miejscu. Zaledwie kilkanaście metrów dzieliło nas od klatki jednego z wielu szarych bloków Pragi Północ, który był celem naszej wędrówki. A cel ów desperacką nadzieją na zakończenie tego cyrku. W tym bloku na dwunastym piętrze, w przestronnym mieszkaniu z dużym balkonem mieszkał mój dobry kolega z liceum. Nazywał się Filip Kadik i był wziętym pisarzem science-fiction. Cała Polska, a nawet nasi zagraniczni bracia w socjalizmie, wszyscy zaczytywali się w jego powieściach. Sławę przyniosły mu takie tytuły jak Ubek, Człowiek z Pałacu Kultury czy Biegnący Po Ostrzu. Jako członek artystycznej elity, mógł pozwolić sobie nie tylko na tak atrakcyjne mieszkanie, ale też na codzienne picie prawdziwej kawy, banany w lodówce i dużego Fiata w garażu. Wierchuszkowe przywileje. Był też człowiekiem, który w żaden sposób się z tymi przywilejami nie obnosił – oraz kimś z wyobraźnią na tyle płodną, że tylko on chyba mógł mi pomóc w obecnej sytuacji. Stanęliśmy przed windą; wcisnąłem guzik i czekaliśmy. Roderyk wykorzystał ten moment na zdjęcie butów. Trzymał je teraz w dłoni. - Wejdziemy do windy – mruknąłem zmęczony. – To taki zaczarowany pokoik, który zabierze nas na górę. Nic nam się nie stanie. Drzwi rozsunęły się i wszedłem do kabiny. Roderyk postąpił za mną, omiatając wnętrze wzrokiem pełnym tak obawy, jak i fascynacji. A więc to prawda, powtórzyłem sobie w myślach po raz nie wiadomo który. Facet z innego świata... Jakim cudem tu trafił? Czy był obiektem eksperymentu przodującej radzieckiej nauki? A może dowodem na istnienie Boga? O, Boże! Od tego wszystkiego zaczynała boleć mnie głowa. Chciało mi się pić i czułem ogólne zmęczenie. Dlaczego ja musiałem dźwigać to brzemię? Drzwi otworzyła nam ładna, młoda kobieta, ciemnowłosa, ciemnooka, w stroju pokojówki. Odchrząknąłem.

- Dzień dobry pani. Czy Filip w domu? Uśmiechnęła się szeroko i zaprosiła nas gestem do środka, po czym znikła w jednym z pokoi. Zamknąłem za nami drzwi. Zaraz też wyszedł do nas Filip - wysoki, tęgi, brodaty okularnik, klasyczny literat. - Janku! – ucieszył się. – Miło cię widzieć, stary. Kogo mi tu przyprowadzasz? – zapytał, taksując pana rycerza od wąsów przez biżuterię po gołe stopy. - To Roderyk – przedstawiłem, ściskając mu dłoń. Filip chciał się także z nim przywitać, ale mój towarzysz niedoli spojrzał na wyciągniętą rękę niczym na dwugłowe cielę. Nastąpiła krótka chwila wymiany zdziwionych spojrzeń. Chwyciłem więc jego dłoń i zacisnąłem ją na dłoni pisarza. - U nich się to pewnie robi inaczej – wyjaśniłem. – Roderyk jest jakby... ech – westchnąłem. – Właściwie to mamy duży problem, i jesteś chyba jedyną osobą, do której możemy zwrócić się o pomoc. - Oczywiście, wchodźcie – powiedział Filip. – Nie zdejmujcie... – zerknął na bose stopy rycerza. - A zresztą, jak chcecie. Zapraszam. Weszliśmy do przestronnego pokoju gościnnego, urządzonego ze smakiem i klasą nieosiągalnymi obecnie dla zwykłych szczęśliwców mieszkających w PRL-u. Jedna ze ścian zastawiona była na całej długości regałami, na których upchnięto setki książek. Inne woluminy poniewierały się na podłodze, stole, sofie i fotelach, między doniczkami z jakąś rozłożystą zieleniną, kilka leżało na półkach między kolekcją modeli sportowych samochodów. Na wolnych ścianach plakaty – muzyczne, filmowe, z przesłaniem. W kącie stała gitara, na półce nad barkiem zestaw audio. Panował artystyczny nieład, chaos kontrolowany, jak przystało na mieszkanie artysty. Pozostałe pokoje zapewne wyglądały podobnie. - Klappen Sie – rzucił z rozbawieniem. – Przesuńcie te graty, przepraszam za bałagan. Ale tak mi się lepiej pracuje. Upadł na wygodny fotel, my wybraliśmy sofę. - A nad czym się obecnie męczysz? – zapytałem. - Mam taki pomysł – Zawsze tak zaczynał. Uwielbiał opowiadać o swoich pomysłach. –

91


Tekst Miesiąca Pewien pastor, bo u nas by to przecież nie przeszło, budzi się rano i musi uciekać przed ludźmi, którzy chcą go zlinczować. I przed władzami, które chcą go torturować. Bo nie wie kim jest, rozumiesz? Kładł się spać jako zwykły człowiek, a budzi się jako wróg publiczny numer jeden! Nie wie już, co się z nim dzieje. Tytuł roboczy to na razie On, Pastor, ale może się zmienić. Więcej zdradzić nie mogę – uśmiechnął się tajemniczo. - Brzmi nieźle – przyznałem. - Chłopie, zobaczysz, jeszcze to kiedyś sfilmują! W drzwiach pojawiła się kobieta, dziewczyna właściwie, która otworzyła nam drzwi. - Zrobyć kawiję, póki jestm? – zapytała łamaną polszczyzną. - Tak, proszę – zwrócił się do niej Filip. – Sobie też, jeśli masz ochotę. Dziękuję – odwrócił się do nas i wyjął papierosa z pudełka leżącego na stole. Camele, skubany. Zapalił jedną z tych zapalniczek na benzynę i lądując na powrót w fotelu, zaciągnął się głęboko. – Nie palicie, prawda? – zorientował się. Pokręciłem głową. – Dobrze, ale by była gafa towarzyska. To Irmina, moja pokojówka – skinął głową ku drzwiom, w których znikła dziewczyna. – Bardzo mi pomaga. Świetnie sobie radzi w sypialni – podniósł się znowu, podszedł do barku i wyjął z wnętrza puszkę duńskich ciasteczek. – Życzycie sobie coś mocniejszego? Nie? Ja też nie, trochę za wcześnie. – Położył ciasteczka na stole i wrócił na fotel. Zauważył mój wyraz twarzy. - Co? – zapytał, zbity z tropu. - W sypialni? – spytałem delikatnie. - A tak – odparł, zaciągając się camelem. – Jest niezastąpiona. Ja nie potrafię nawet prześcieradła równo złożyć. Dzięki niej mam wrażenie jakbym mieszkał w Mariotcie. No, ale jak mogę wam pomóc? - Chodzi o Roderyka – Skinąłem głową na rycerza, wytrzeszczającego wokół oczy wielkie jak dwudziestozłotówki. – Jest nie stąd... tyle, że tak bardzo nie stąd. - Problem z paszportem? Streściłem przyjacielowi wydarzenia dzisiejszego dnia, starając się nie pominąć żadnych szczegółów. Przedstawiłem mu w sumie scenariusz na niezłą książkę o przybyszu, któ-

ry zagubiony w naszym świecie pragnie wrócić do swojej magicznej krainy. - Mam rozumieć – zwrócił się do Roderyka, wysłuchawszy mojej opowieści – że chodzi panu o wycieczkę do Pewexu? - A cóż to jest, panie? – odparł rycerz, na którego twarzy od pewnego czasu obserwowałem rosnące przerażenie. Westchnąłem cicho i ukryłem twarz w dłoniach. Nie mogłem powiedzieć, że się tego nie spodziewałem. - No, Janek wspomniał o magicznej krainie – mówił dalej Filip. – Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to właśnie Pewex. - Nie znam ja tego, mości panie. - Nie? To może Baltona? Ale to nad morzem jest. Pan mi na marynarza nie wygląda, ani na rybaka tym bardziej. - Kiedy ja... - Filip – wtrąciłem się, jako że ta rozmowa prowadziła wyraźnie donikąd. Weszła Irmina, na stole pojawiły się trzy filiżanki gęstej, aromatycznej kawy. – Stary, ja mówiłem prawdę. Dosłownie. Nie robimy cię w konia. Roderyk nie wie, co to jest Warszawa i boi się samochodów. I ma mnie za potężnego czarodzieja. - Aha – Filip zmarszczył brwi, starając się jakoś ugryźć tę historię. Był wyraźnie zakłopotany. Spojrzał na mnie konspiracyjnie i udał, że się przeciąga. Palec wskazujący prawej dłoni dyskretnie powędrował ku głowie i zakręcił nieśmiało kółeczko. - A czy nie próbowałeś przypadkiem... ehm – zakaszlał – ten, tego... - Nie. To znaczy tak, ale nie jest. Zrozum, on nie jest stąd – ostatnie słowo zaakcentowałem i poparłem nieokreślonym gestem. - Aha – powtórzył pisarz. – Czy wy paliliście coś nielegalnego? Wziąłem głęboki łyk kawy. Była pyszna, żaden tam zbożowy substytut z geesu. Gestem zachęciłem Roderyka, by też sobie łyknął. Był trochę nieufny wobec czarnej cieczy, ale jednak się przemógł. - Rozumiem, że nam nie wierzysz – powiedziałem i wyjąłem z kieszeni pierścień, który tak bardzo zmienił moje stanowisko wobec wydarzeń dzisiejszego dnia. Podałem go przyjacielowi. – Załóż go. To pierścień kontroli umysłu.

92


Tekst Miesiąca Jest magiczny i naprawdę działa. Filip chwilę obracał w palcach złoty krążek, uważnie mu się przyglądając. - Bardzo ładny. Solidna robota. I sądząc po ciężarze, szczere złoto. A ten kamyk to co za jeden? Nigdy przedtem takiego... - ...nie widziałeś. Bo on też nie jest stąd. Dalej, załóż go. I idź komuś wmówić, że jest wielbłądem. Posłał mi długie, uważne spojrzenie, ale wytrzymałem je bez trudu. Pomyśleć tylko, żyje z wymyślania niestworzonych historii, a sam w taką uwierzyć nie chce. Wreszcie podjął decyzję, sunął pierścień na palec – a chociaż palce miał dużo grubsze niż ja, nie napotkał żadnego oporu – wstał i powiedział: - Zaczekajcie tu na mnie pięć minut. Zaraz wracam. Wyszedł. Zostaliśmy sami. Spojrzałem na Roderyka, któremu wyraźnie zasmakowała kawa. W sumie całkiem dzielnie znosił dzisiejsze przygody. - Spokojnie – powiedziałem, by wypełnić ciszę. – Musimy go przekonać, ale jestem pewien, że będzie mógł ci pomóc. Jak kawa? - Nigdy żem nie słyszał o tym napitku – odparł rycerz – ale iści, godny królów! Jak wspaniale pachnie, a jak zmysły do życia przywraca i juchę do czerepu pędzi! Pokiwałem głową z aprobatą. Teraz, kiedy już wiedziałem, że nie urwał się z wariatkowa, zaczynałem mu trochę współczuć. Jak ja bym się odnalazł na jego miejscu? W jego świecie? Pożarłoby mnie drzewo? A może ktoś dla żartu zaczarowałby mnie w owcę? Filip wrócił po dłuższej chwili, wyraźnie skołowany. Na twarzy malował mu się wyraz lekkiego niedowierzania, a kiedy usiadł w fotelu, przez dobrą minutę wpatrywał się tępo w blat stołu. Wyglądał, jakby po obiedzie w chińskiej restauracji podbiegł do niego przerażony kucharz, który bardzo, ale to naprawdę bardzo go przeprasza, ale chyba pomylił składniki i do jutra rana z Filipa zostanie tylko małe bajorko zielonożółtej papki. - To działa – oznajmił nam w końcu. – To naprawdę działa. Jak to możliwe? - Mówiłem. Niesamowite, co? - Poszedłem do Goździkowej – mówił da-

lej nieswoim głosem. – Powiedziałem jej, że zaraz przestanie boleć ją głowa. I wiecie co? – spojrzał na nas. – Naprawdę przestała. Goździkową. Głowa. Przestała boleć. – Sięgnął po kolejnego papierosa i zapalił; ręce trochę mu się trzęsły. – Nigdy bym nie przypuszczał, że to jest możliwe. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. - No dobrze – odezwał się w końcu Filip, najwyraźniej oswoiwszy się z tematem. – Ale czego ode mnie oczekujecie? - Widzisz – powiedziałem – myślałem, że ktoś taki oczytany jak ty, z wiedzą z wielu dziedzin i w ogóle, wymyśli jakiś sposób na odesłanie go. Albo chociaż dojdzie do tego, jak się u nas znalazł. Zastanawiał się tylko kilka sekund. Ale oczy aż mu wyszły na wierzch pod wrażeniem tego, co sam wymyślił. - To akurat proste – powiedział. – Wy pewnie jeszcze nie wiecie, ale mi powiedział sąsiad pułkownik. Dziś w nocy miała miejsce eksplozja w elektrowni atomowej w Czernobylu. Coś huknęło w jednym z reaktorów. Wielki grzyb się nie pojawił, ale sytuacja jest poważna. Tak więc – z wrażenia aż przesunął się na krawędź fotela – zakładając, że w tym miejscu i czasie granica między naszymi światami była wyjątkowo cienka, energia wyzwolona podczas eksplozji mogła doprowadzić do kwantowego fenomenu, który rectus teleportował do nas naszego przyjaciela. To niewyobrażalne, ale współczesna fizyka zaczyna dopuszczać istnienie takich rzeczy. Całkiem na poważnie. - No dobrze – coś mi się tu nie zgadzało. – Ale sam mówisz, że pierdykło u Ruskich, a Roderyk wylądował w warszawskim śmietniku. - Ruch obrotowy – odpowiedział natychmiast Filip. – Nasza Ziemia i jego Ziemia, obie wirują, ale najwyraźniej są drobne różnice w prędkości obrotu bądź kącie nachylenia planet. Zanim wylądował u nas, ale już po tym jak zniknął ze swojej rzeczywistości, współrzędne punktu wyjścia nie pokrywały się już ze współrzędnymi punktu wejścia. Łapiesz? Tak jakbyś skakał z jednej karuzeli na drugą. Nigdy nie możesz być pewien, gdzie skończysz. To logiczne.

93


Tekst Miesiąca Pisarz fantasta, w ząbek czesany. - No a jak możemy odesłać go do domu? - Hm... – zamyślił się. – Teoretycznie trzeba by stworzyć takie same warunki, jakie miały miejsce podczas pierwszej teleportacji... - Rany boskie, Filip, chyba nie chcesz wysadzić w powietrze elektrowni?! – zakrztusiłem się ciasteczkiem. – Zresztą u nas są tylko na węgiel, nie byłoby tej mocy. - No i nie mamy dynamitu – dodał w zamyśleniu, skubiąc się po brodzie. – Muszę przyznać, że to nielicha zagwozdka będzie. Wstał i ponownie podszedł do barku. Tym razem na stole wylądowała flaszka – litr prawdziwego szkockiego Ballantines’a, a Irmina przyniosła miseczkę z kostkami lodu i pęto prawdziwej kiełbasy z dzika. Poczułem się dosłownie jak na Gwiazdce u jakiegoś ministra. - Nie jest znowu tak wcześnie – rzekł w zamyśleniu Filip, kładąc na stole trzy kieliszki. Odkręcił butelkę i zaczął rozlewać. – Możemy się napić. A nawet powinniśmy. Przed nami poważny problem do rozwiązania. Szklanki napełniły się ciemno-złocistym płynem na dwa palce. - Więc skąd właściwie pan pochodzi, panie Roderyku? - O tetrykowata Clothos! O żarłoczna Atropos i wartka prządko Lachesis! Na coście w bystrej zbroczy, gdy on w nie chętnie skoczy, tak prędko i niespodzianie zamknęli mu oczy, dlatego ta dama toczy tambaretę stambolskiej roboty, ustawnie moczy miazgę bólu serdecznego przyjaciela liquorem. Ja jako na schyłku tej krewności, przed tą berecynthią żałości drodze wylewam uprz... uprzejmości... - Fasssynujące – mruczał Filip, z leksza niepewną dłonią zapisując chaotyczną przemowę Roderyka. Dochodziła dziewiąta, za oknami było ciemno. Narada przerodziła się w dyskusję o kulturze świata naszego gościa, a wspomogła ją butelka gruzińskiego wina. Gdy i ona miała się ku końcowi, z pomocą nadeszło pół litra kubańskiego rumu. - Nie wiedziałem – mówiłem powoli, bo język nie nadążał już za słowami – że interesuje cię poezja. - To nie poezja – odparł pisarz, z wysiłkiem

umieszczając zapisaną kartkę na stole. – To mowa pogrzebowa. - No to... poezja pogrzebowa. - Jaka znowu poezja! – uniósł się. – Poezja to bzz... bzdury. O... – czknął potężnie – spadł śnieg, pola przykrył, nie mogę wydostać ci się ja z domu, o... bzdury. Marudzenie. – sięgnął po szklankę. – A to jest unikatowy na skalę światową przykład niespotykanej wcześniej mowy. - I na so si ona? - Jestem ciekawy, rozumiesz... jak ją Bralczyk zakwafili... zakawafluje... – zaśmiał się cicho. – No. Co powie. Spojrzał w stronę Roderyka i dopiero teraz zauważyliśmy, że nasz przyjaciel z daleka siedzi sztywno niczym szaman w transie. - Jemu chyba już starczy – powiedziałem, starając się nie dopuścić do zamknięcia oczu. - Żartujesz – Filip pochylił się nad stołem i potrząsnął rycerzem. – Pobudka, panie von Jungingen! Przecież młoda godzina jeszcze... - Jun... gen? – spytałem. - Przecież sam mówiłeś, że ci się na głowę zwalił w ciuchach jak spod Grunwaldu. - Na Niemca to on mi nie wygląda. - A cholera go wie, z kim oni sympatyzują w tej całej Arkadii, czy skąd on tam jest. Jesteś z nami, panie kolego? – Roderyk spojrzał na niego trochę nieprzytomnie i pokiwał uśmiechniętą gębą. – Bazo dopsz... hik! Wracasz w sam raz na Panoramę... Podniósł się z trudem i poczłapał do stojącego w rogu telewizora. Przy trzeciej próbie udało mu się trafić w przycisk i włączyć odbiornik. - Zobaczymy, co tam – powiedział, brnąc z powrotem ku fotelowi. – Może już coś o elektrowni powiedzą. Klapnął na miękkie siedzenie a ekran zaczął powoli się rozjaśniać. - Łooo! – zawył Roderyk, gdy na szkle pojawiła się twarz spikerki. – A to co za cudo? - ... w otmuchowskich zakładach przemysłu cukierniczego – dobiegł nas głos pani Zdzisławy. - Nowe maszyny podniosą wydajność fabryki o co najmniej... - Jako w szklanej kuli, ale obraz lepszy, i słychać, co gada! – śmiał się rycerz.

94


Tekst Miesiąca - To telewizor – wyjaśniłem. – Może nam pokazać co się dzieje na całym świecie. Jak twoje szklane kule. Ale nie potrafi wróżyć – pociągnąłem łyk rumu. – Prawie każdy taki ma. Aż się za głowę złapał. - Jakąż to magią przesiąknięta jest ta kraina! Wybaczcie mi, pokornie proszę – zwrócił się do mnie – raz jeszcze, żem was w inwektywy przyoblekł przy pierwszym widzeniu! Kiedy sobie myślę, co byście mi zrobić mogli, gdybyście tak gorszy humor mieli... - Zapisać do partii – mruknąłem. - A sssóż to takiego? – zapytał jeszcze, po czym z hukiem podążył ku podłodze. - No i tyle – podsumował filozoficznie Filip. Żaden z nas nie miał teraz sił, by ułożyć rycerza z powrotem na kanapie. – Chyba mało tam piją w tej Szwecji... - Szwecji? – choć byłem już półprzytomny, coś mi tu nie pasowało. - A mówiłeś, że skąd on jest? – mój przyjaciel zmarszczył czoło w tytanicznej próbie uporządkowania faktów, które złośliwe procenty pozrzucały z półek umysłu. Chciałem szczerze przypomnieć mu, skąd pochodzi nasz towarzysz i jaki dręczy go problem, ale gdzieś po drodze do ust cała ta przemowa zmalała do jednego tylko słowa. - S... sy... smoki – szepnąłem ledwie. - Aaa! – przypomniał sobie. – Aha. On z tych... - Nie z Tych... Tychów... – zamknąłem oczy; z jakich powodów mówiło mi się teraz łatwiej. - Dziwne. Myślałem, myślałem że... – wysiłek umysłowy był wprost widoczny na jego twarzy. - No tak! To mój brat mieszka w Szwecji. - To ty masz brata? – zdziwiłem się. Procesy myślowe zamanifestowały się na twarzy Filipa miną, jaką mógłby przybrać zapytany o główny składnik kuchni bułgarskiej. - Zdaje mi się – powiedział po chwili zastanowienia – że to była siostra, to znaczy mój... no, jak się nazywa ten facet, co się żeni z siostrami? - Zięć? – podpowiedziałem. - No. Sieńć. No. To on. Ale twój szyjaciel – zmienił temat. – Co z nim zrobimy? Pomyśl – sięgnął po butelkę i uzupełnił poziom płynu w szklankach. – Musi wrócić do domu.

- Musi – zgodziłem się. – Tylko jak? - W takim amerykańskim filmie to mieli samochód, który wystarczyło rozpędzić i przenosił się w czasie. Gdybyśmy mieli coś takiego... - Samochód się znajdzie – zauważyłem. - Tak, ale tamten był napędzany plutonem. No to klapa. - To może go naturalizujemy? – zaproponowałem. – Powiemy, że to wnuk polskich emigrantów z Ameryki, że go nostalgia za krajem wzięła. - A co on ci takiego zrobił, że mu tak źle życzysz? – zadumał się Filip. - I kto w to uwierzy? Gro ludzi próbuje przeskoczyć przez mur, ale chyba nikt w tę stronę. Zresztą, pewnie tęskni za swoją ojczyzną – Potarł czoło, jakby chciał tym gestem zmusić mózg do wydajniejszej pracy. – Znam pewnego studenta z Mali, który u siebie był szamanem... może on by co wymyślił. - Jasne, niech go zmieni w zombie – wyraziłem swój sprzeciw. – Albo zamarynuje i odeśle rodzinie. Przecież oni tam jedzą ludzi, nie? Słowa i myśli stawały się coraz cięższe, usta i języki jakby wykonane z grubej gumy. Pani Zdzisława pożegnała się, życząc miłego wieczoru i Panorama się skończyła. Ani słowa o atomowym kłopocie bratniego narodu. Flaszka rumu zaczęła pokazywać dno. - No – bąknął Filip – to ja już nie wiem. Już mi nic do głowy nie przychodzi, o. - Jasnowidz – z trudem dobyłem głos ze spłukanej alkoholem gardzieli. – Potrzebny nam. Medium. Co duchy woławyłuje. - W gazecie pewno jakiś będzie... - Niech spyta o radę przodków, nie? - No – zgodził się słabo pisarz. – Poszukamy. Albo jaką starą babę, najlepiej z Ukrainy. Oni tam wierzą w czary, i je uprawiają na tych, no, zagonach chyba. Dalszego ciągu jego przemowy już nie słyszałem, bo zapadłem w zasłużony sen. I nawet coś mi się przez chwilę śniło, co było dziwne, jako że po takim pijaństwie sen z reguły przychodził nieprzenikniony jak geniusz Lenina. Otoczyły mnie niebieskie gwiazdy, zalewając wnętrze pokoju pulsującą upiornie poświatą. Obraz zaczął wirować, zwijać się w niemożli-

95


Tekst Miesiąca we kształty, huk do tego narastał nieziemski. A potem wszystko nagle znikło, ucichło, i pozostała jedynie jak smoła gęsta czerń snu. Obudziwszy się koło południa dnia następnego z wielkim kacem stwierdziłem, że jestem w pokoju sam. Przez chwilę leżałem półprzytomny, jednym uchem wsłuchując się w głos Filipa. Rozmawiał z kimś przez telefon w pokoju obok. Po kilku głębszych oddechach zebrałem siły i powlokłem się do kuchni, gdzie prostu z kranu wlałem w gardło chyba z litr wody. Poczułem się lepiej. - Nie uwierzysz! – zawołał gospodarz, wchodząc do kuchni. – Nasz przyjaciel zniknął. Problem sam się rozwiązał, ot tak! Dobrze się czujesz? – dodał, widząc bladość mojej cery. - Jak to zniknął? – zapytałem oszołomiony nowinami. – Wypuściłeś go na miasto? - Nie, wziął i zniknął, po prostu – podszedł do szafki nad zlewem i wyjął z niej puszkę z kawą. Postawił wodę. – Próbowałem cię dobudzić, ale spałeś jak zabity. Coś niesamowitego – odwrócił się do mnie. – W środku nocy nagle zerwał się w gościnnym ciepły wiatr, zaczęło błyskać na niebiesko. Już się bałem, że to delirium. Ale wtedy nasz gość zaczął jarzyć się bladym światłem, a potem tak jakby wyparował. Żałuj, że spałeś, normalnie jak w amerykańskim filmie! - I zniknął? – nie dowierzałem. - Toż mówię! A wiesz, co najciekawsze? Spojrzałem wtedy na budzik i wiesz którą pokazał? - Drugą z minutami... – domyśliłem się. - Dokładnie! Rozumiesz? – Filip aż klasnął w dłonie. – Kosmiczny porządek wrócił na swoje miejsce! Ziemia obiegła słońce, księżyc Ziemię. Wykonał się pełny obrót i wróciła harmonia. Wszechświat sam sobie poradził! – dokończył z widocznym dla wszechświata uznaniem. Tego się nie spodziewałem. Oto spotyka nas przygoda na miarę twierdzeń Einsteina, będąca w stanie nie tylko zadziwić fizyków, ale i zmienić bieg całego świata, a tu tak sobie chłop znika bez pożegnania. Czułem się trochę zawiedziony, ale również cieszyłem się, że Roderyk wrócił do domu i, nie ukrywajmy, mamy problem z głowy. Będzie jednak o czym myśleć aż do emerytury.

Kawę wypiliśmy na balkonie, ciesząc się słońcem i wspominając wczorajszy wieczór. Młodym popołudniem dotarłem do domu, zajrzałem na wszelki wypadek do piwnicy – nie było w niej jednak żadnych rycerzy. A więc tyle. Wszedłem na górę, usmażyłem szybko jajecznicę z grzankami, zjadłem i poszedłem się jeszcze zdrzemnąć. Wykończył mnie ten weekend, nie ma co. A pierścień? O tak, przydał się. Dzięki niemu udało mi się przekonać krupierów w kilkunastu kasynach w całej Polsce do niezwykle przychylnego traktowania mnie podczas gier. A że była chryja, kiedy już się ulatniałem z gotówką? Cóż, nie zbiednieją. Udało mi się uzbierać ambitną sumkę, która, podczas kiedy ja spokojnie pracowałem sobie w szkole, pączkowała aż miło na koncie w pewnej bananowej republice. I dobrze zrobiłem, bo trzy lata później podczas szkolnej wycieczki do gdańskiej stoczni zgubiłem pierścień. Sam nie wiem, kiedy zsunął mi się z palca i z wysokości podestu, na jaki akurat wtedy wleźliśmy, mogłem tylko patrzeć jak spada wprost pod nogi jakiegoś korpulentnego wąsacza majstrującego przy szafie stacji energetycznej. Nie było szans, żebym przecisnął się przez tłum i zbiegł na dół, ani też żeby facet mnie usłyszał, bo w stoczni panował ogromny hałas. Mogłem tylko patrzeć, jak kończy robotę i zdziwiony schyla się po leżący na ziemi pierścień. Niedługo potem komunizm upadł, a pewnego dnia z zaskoczeniem zobaczyłem tego gościa w telewizji. Startował na prezydenta. Może i dobrze się stało. Pokusa przepadła a pierwszy w Polsce salon Porsche, który otworzyłem za wygrane pieniądze, to sami przyznajcie – nie w kij dmuchał.

96


Tekst Miesiąca

Pierwszy i prawdopodobnie jedyny całkowicie darmowy polski serwis self-publishing.

Zapraszamy do współpracy pisarzy, poetów, eseistów, rysowników komiksów.

Publikuj za darmo, sprzedawaj za „złote”, zarabiaj tysiące! 97


Kreatorium

Autorzy Kreatorium rozwodzą się nad specyfiką naszego hobby, dywagują nad zagadnieniami technicznymi twóczości, poruszają niejednokrotnie trudne tematy, aby tak bardzo, jak to tylko możliwe ułatwić trudne początki młodym autorom. Kreatorium jest integralną częścią INKspiracji, jej przedłużeniem, młodszym bratem. Wiadomo, że najważniejszy jest pomysł. Jednakże trzeba jeszcze mieć środki do jego realizacji!

98


Kreatorium

fantasy autor: kassandra

oczami indolenta czyli czego w tym wszyskim nie trawię

L

ubię myśleć, że jestem naprawdę tolerancyjna, jeśli chodzi o literaturę. Potrafię spojrzeć łaskawym okiem zarówno na kryminały, thrillery, horrory, powieści historyczne, psychologiczne obyczajowe itp. Nie pogardzę również dobrym science-fiction. Jednak, kiedy buszuję po księgarni lub bibliotece, jeden dział literatury przeważnie omijam szerokim łukiem. Literatura fantasy. Jawi mi się ona jako mroczny i niezbadany świat, ciemny zakątek lasu, do którego boję się zaglądać, gdyż zamieszkują tam potwory. Nie chodzi wcale o to, że monstra ze świata fantasy mnie przerażają, sprawiając, iż nie mogę spać po nocach. W taki sposób bać się uwielbiam. Mój strach przed fantasy wynika z czegoś zupełnie innego – z awersji do nudy i absurdu. Być może zostanę uznana za osobę kompletnie pozbawioną czytelniczego gustu. Uważam jednak, że choć wyobraźnia autorów powieści fantasy, jest niezmierzona jak worek świętego Mikołaja, mnie nie porywa. Wręcz przeciwnie. Zwykle, czytając coś z tej bajki, czuję się jak dziecko, które zamiast wymarzonego prezentu dostało rózgę. Większość książek fantasy, które zabrałam do domu z biblioteki, myśląc naiwnie, że oto mam w ręku to przynajmniej dobry zabijacz czasu, odkładałam po przeczytaniu kilkunastu stron. Następnego dnia odnosiłam, a jedynym pożytkiem była okazja do spaceru.

99


Kreatorium

Czego najbardziej nie lubię w fantasy? Niemal wszystkie czytane przeze mnie utwory fantasy, zabijały przydługim wstępem w konwencji: Co działo się w naszej bajce kilkanaście stuleci temu? Nie wiem, czy to jakaś powszechna maniera. Nie zaprzeczam, że historia ma ogromny wpływ na teraźniejszość, a jej nieznajomość jak najbardziej szkodzi, ale… Jeśli będę chciała poczytać kronikę historyczną sięgnę po Kronikę Polski. Przynajmniej czegoś się nauczę. Wolę, gdy co istotniejsze fakty wypływają w sposób subtelny na kolejnych kartach powieści, a nie spadają na mnie jak gwałtowna, letnia ulewa - chwilę mokro a duszno i tak. Jeśli jakimś cudem udało mi się nie zasnąć podczas prologu i dotrwałam do zawiązania akcji, zazwyczaj natrafiałam na baśniowy świat, który autor zlepił na siłę. Czasem mam wrażenie, że niektórzy twórcy wychodzą z założenia, iż kluczem do sukcesu jest maksymalne udziwnienie miejsca akcji. Szereg dziwacznych nazw własnych nie pomaga. W efekcie „wbicie się” do świata przedstawionego przypomina mi walenie głową o ścianę. Postacie to już obraz nędzy i rozpaczy. O ile tło akcji w formie pokracznej, magicznej krainy mogę jeszcze zaakceptować (w końcu mam bujną wyobraźnię), to bez wyrazistych,

atrakcyjnych dla mnie bohaterów, po kilkunastu stronach kończę przygodę z dziełem i sięgam po kolejny kryminał Agaty Christie, na wszelki wypadek leżący gdzieś blisko. Lubię móc obdarzać postacie, konkretnymi uczuciami. Nieważne, czy będzie to sympatia, uwielbienie, czy nawet niechęć. Liczy się to, by jej losy wywołały u mnie jakąś reakcję. Jeśli autor skąpi mi opisu stanów psychicznych bohaterów, ich uczuć i motywacji, czuję się, jakbym znów miała czternaście lat i grała w grę The Sims, bo i tam bohaterowie przypominali kukiełki, które mogłam bez mrugnięcia okiem utopić w basenie, a potem iść spokojnie spać. Z tego typu dziełami żegnam się szybko, dziękując Bogu, że pożyczyłam je od któregoś ze znajomych, a nie kupiłam. Jeśli myślicie, że to, o czym napisałam powyżej, jest najgorszą z możliwych rzeczy, na które można trafić w powieści fantasy, oczywiście jesteście w błędzie. Istnieje w końcu cały szereg utworów, których bohaterami są wszelkiej maści i płci małoletni. Takie dzieciaczki najczęściej obdarzone są przez autora ponadnaturalnymi przymiotami ducha i umysłu, okazują się naznaczeni misją ocalenia magicznej krainy przed złym złem. W toku rozwoju akcji wychodzi na jaw, iż największy wioskowy głupek jest w rzeczywistości ukrywającym się rycerzem lub mędrcem, mentorem o kryształowym sercu, który przekazuje

100


Kreatorium młodemu adeptowi swoją wiedzę praktyczną i życiową mądrość. Oczywiście, potem Mistrz musi zginąć z ręki naczelnego villaina. Wybraniec, rzecz jasna, będzie musiał przeboleć stratę, przezwyciężyć własne słabości, pokonać złoczyńcę (oczywiście w honorowy sposób), wykorzystując wszystko, czego się nauczył. W nagrodę dostanie rękę ślicznej niewiasty i być może połać ziemi o strategicznym znaczeniu dla krainy. Może nawet koronę. Przygodę z tego typu książkami kończę po zapoznaniu się z opisem. Tak samo jak kolejną opowieść o wyprawie magicznej drużyny. Niestety, nie mogę uciec całkowicie od tych konwencji. Stykam się z nimi niemal za każdym razem, gdy odwiedzam forumowy dział fantasy. Nie mam najmniejszego pojęcia, skąd wzięła się popularność tego schematu. Widziałam go już w kilkunastu wydaniach, ale (ku mojej ogromnej rozpaczy) nadal jest wałkowany przez tutejszych autorów. Na domiar złego większość z nich jest święcie przekonanych, że oto powstało coś nowego, przełomowego, słowem - arcydzieło, które zepchnie „Władcę Pierścieni” w zapomnienie. Zapewne wielu z was zastanawia się teraz, dlaczego nie przytoczyłam żadnego innego tytułu. Mogą pojawić się głosy, iż wszystko, co napisałam wcześniej, jest bezużyteczne – w końcu nie wiem, o czym piszę. Cóż… macie prawo. Czuję jednak, że każdy, kto czytał, bądź zaczytuje się w fantasy, bez większego problemu przyporządkuje do moich stwierdzeń po kilka tytułów. Zachęcam do takiej zabawy. Jestem również przekonana, że Naczelny VA z radością rozpatrzy głos każdego czytelnika, o ile będzie on (głos, nie czytelnik) ubrany w postać zgrabnego kontr artykułu. Jest jednak kilka pozycji, które, co może wyda się dziwne, przypadły mi do gustu. Potrafię przyjąć fantasy w wydaniu prześmiewczym, które serwuje Terry Pratchett. Nawet nazwa Ankh Morpork, na której początkowo łamałam sobie język, dziś wydaje mi się po

prostu urocza. Zdarzyło mi się trafić kiedyś na pierwszą część trylogii „Gormenghast” Melvina Peake’a. Co prawda, do jej przeczytania zachęciła mnie adaptacja BBC, ale mogę z czystym sumieniem powiedzieć, iż książka wciąga na długie godziny. Żadnych smoków, trolli, wybrańców i misji. Znalazłam natomiast gęsty, wręcz gotycki klimat i masę ciekawych postaci, które są siłą napędową dla fabuły. Nie wypada mi nie wspomnieć o „Pieśni Lodu i Ognia” Martina. „Gra o tron” i „Starcie królów” to chyba jedyne utwory literackie, w których potrafię znieść półstronicowe wymienianki wszystkich mniej lub bardziej szlachetnych rodów, które przybyły na ucztę i nie wyrzucić przy tym książki przez okno. Spotkałam się na rozmaitych forach z różnymi opiniami o sadze. Jednak jakiekolwiek by one nie były, Martin zrobił coś, co moim zdaniem jest poza zasięgiem innych twórców. Z każdą kolejną przeczytaną stroną nabierałam coraz wyraźniejszego przeświadczenia, że Westeros (swoją drogą opisane we wspaniały sposób) jest tylko dodatkiem do całej galerii rozmaitych i - co najważniejsze - prawdziwych postaci. To wystarczy, by autor zaskarbił sobie mój wieczny podziw i uwielbienie. Dobrego wrażenia nie psują nawet wpadki tłumaczeniowe typu: „Eunuch dotknął jądra prawdy”. W tym miejscu po raz kolejny pozdrawiam wydawnictwo Zysk i Spółka. Tym, którzy dotrwali do końca mojego wywodu, serdecznie dziękuję i gratuluję. Zdaję sobie sprawę, że nie było to łatwe. Wszystko, co przed chwilą przeczytaliście, jest zaledwie wierzchołkiem góry lodowej (skojarzenia z katastrofą Titanic’a są w tym wypadku jak najbardziej na miejscu). Pewna dobra dusza powiedziała mi kiedyś, że na temat literatury fantasy można napisać doktorat. W pełni zgadam się z tym stwierdzeniem. Gdybym miała wybierać, wolałabym jednak pisać pracę na temat teorii względności.

101


Kreatorium

technika w fantastyce autor: gorzkiblotnica

Na początek zróbmy mały eksperyment. Sięgnijmy na półkę i weźmy stamtąd naszą ulubioną powieść. Otwórzmy ją na dowolnej stronie i przeczytajmy kilka kartek. Zapewne dobrze znamy jej treść. W końcu to nasza ulubiona książka. A teraz dalszy ciąg eksperymentu - spójrzmy na nią pod nieco innym kątem. Spróbujmy dostrzec to, co zazwyczaj nam umyka, będąc tłem dla wartkiej akcji, czy błyskotliwych wypowiedzi bohaterów. Wszystkie wątki opowieści rozpięte są na czymś, co nazwiemy Konwencją wykreowanego przez autora świata. Są to ramy uniwersum i zbiór zasad sterujących akcją, których często w ogóle świadomie nie postrzegamy. Dlaczego? Ponieważ, gdy są prawidłowo zestawione, stają się czymś oczywistym. Obejmują zarówno bezpośrednią fizykę, czyli miejsce akcji i rządzące nim prawa, jak też wszystkie uwarunkowania kulturowe, w których funkcjonują bohaterowie. Integralną częścią Konwencji jest poziom technicznego rozwoju cywilizacji.

102


Kreatorium Przejdźmy do kolejnej części eksperymentu. Zastanówmy się, jak bardzo technika wpływa na nasze życie codzienne. Technologia, maszyny, wynalazki, pospolita żarówka, telefon – wszystko to determinuje w pewien sposób kulturę i sposób myślenia ludzi żyjących współcześnie. Powieść także „dzieje się w jakiś czasach”, w których mniej lub bardziej rozwinięta technika wpływa na możliwości działania i styl życia bohaterów. Wydaje się, że to prawda oczywista, a jednak ten ważny aspekt jest niestety nader często traktowany po macoszemu, szczególnie przez początkujących adeptów sztuki pisarskiej. Wydawałoby się, że dużo łatwiej mają w tym względzie autorzy piszący teksty w klimatach współczesnych. Po prostu wystarczy wnikliwie obserwować i opisywać rzeczywistość. Ale czy obserwacja to rzecz prosta? Nie zawsze, ponieważ wymaga wiedzy, sporego wysiłku i często systematycznych poszukiwań - a to już samo w sobie jest dość trudne. Nie inaczej ma się sprawa z tekstami osadzonymi w minionych epokach lub w światach wymyślonych, alternatywnych naszemu. Powieść historyczna wymaga dokładnych studiów – rzecz oczywista – lecz powieść z gatunku science-fiction czy fantasy zmusza autora do użycia nie tylko szerokiej wiedzy

ogólnej i specjalistycznej, ale również ogromu kreatywności i wyczucia, aby (abstrahując od groteski i satyry) to co tworzy było wiarygodne i dla czytelnika strawne. Jaki byłby, więc podstawowy warunek, który musi być spełniony w wykreowanym przez nas świecie? Przede wszystkim powinien on być spójny w ramach wymyślonej przez nas Konwencji – czyli zbiorze praw i zasad fizyki, realiów historycznych, kulturalnych i technologicznych. Zasadę tą z powodzeniem i żelazną wręcz konsekwencją stosowali najwięksi mistrzowie literatury fantasy. Sam J.R.R. Tolkien, który uznawany jest za ojca klasycznego fantasy, najpierw przez długi czas konstruował z pietyzmem realia Śródziemia, wraz z jego geografią, zamieszkującymi go rasami, a nawet mitologią. Projektując to uniwersum, posunął się nawet do stworzenia w pełni funkcjonalnych języków (elfickiego i krasnoludzkiego)! Nic dziwnego, że jego mistrzowskie i dopracowane w każdym szczególe dzieła, z „Władcą Pierścieni” na czele, po dziś dzień stanowią lekturę obowiązkową dla każdego, kto interesuje się fantastyką.

103

A teraz przyjrzyjmy się temu, co w niniej-


Kreatorium szym artykule najbardziej nas interesuje – technice. Zdobycze cywilizacji, jakimi w Śródziemiu dysponują poszczególne rasy, wskazują na dość różnorodny poziom zaawansowania technologicznego. Mało tego, czasy Wojny o Pierścień przypominają niekiedy bardziej okres odrodzenia lub rewolucji przemysłowej niż mroczne średniowiecze. Mamy tam katapulty, miecze i łuki z jednej strony, ale i fajerwerki, niszczącą moc prochu i maszyny, które wspierają tych złych w zapędach podporządkowania sobie i zniszczenia świata. I choć odniesienia do rzeczywistości, których dopatrują się w powieści czytelnicy, mogą mieć znaczenie symboliczne, nas interesuje postęp, technologia i jej moc zaszczepione światu jako jego integralna część, wywierająca wpływ na losy bohaterów. Najbardziej zaawansowana technologicznie wydaje się rasa krasnoludów (biorąc pod uwagę umiejętność obróbki metali, jak i rozległość kopalni Morii). Poziom rozwoju rasy ludzkiej jest bardzo zróżnicowany. Z jednej strony są bowiem hodowcy koni z Rohanu, zdający się być prostymi pasterzami (choć przeczą temu zaawansowane fortyfikacje Helmowego Jaru), z drugiej zaś strony mamy złożone budowle Gondoru, maszyny miotające i specyficzną architekturę. Spokojny i nieco seny Hobbiton przypomina przecież osiemnastowieczną holenderską wioskę. Temu wszystkiemu przeciwstawia się technologiczny Mordor, ze swymi kuźniami, machinami wojennymi i postępem. Jak zauważył w swoim artykule James Bell, dla Tolkiena postęp w Śródziemiu był czymś złym, był gwałtem zadanym naturalnemu porządkowi. Tym, czym rozrastające się miasto jest dla stopniowo wchłanianej,

wiejskiej idylli. Technika jako “czarna magia”, jako zło i coś nienaturalnego? Wszystko zależy od Konwencji, którą przyjmuje autor. Na specjalną uwagę zasługuje cywilizacja elfów. Z jednej strony posługują się oni dość prymitywną (choć perfekcyjnie wykonaną i zdobioną) bronią. Z drugiej zaś zbudowali pałac Elronda, Lorien oraz wszystkie te „dziwy” z przeczącą prawom fizyki architekturą na drzewach oraz światłem uzyskiwanym dzięki luminescencji roślin. Jak widać Tolkien splótł bardzo umiejętnie magię i naukę, tak, że stanowią one spójną, nierozerwalną całość. Uciekając od klasycznego ujmowania postępu jako uprzemysłowienia, Autor wskazał na rozwój w zgodzie z naturą, na to, że technika nie musi niszczyć tego co kochamy.

104


Kreatorium stą zasadę: Jeśli mamy do czynienia z magią w jakiejkolwiek postaci, to jest to fantasy. Bardzo ciekawe połączenie magii i techniki zastosował T. Pratchett. Czytając serię jego powieści ze Świata Dysku, czytelnikowi mniej dociekliwemu wydaje się, że ich akcja osadzona jest gdzieś w odpowiedniku naszego osiemnastego, może początków dziewiętnastego wieku. Obraz przedstawionej tam technologii (o czym wspomnę później) wydaje się być niespójny. Z jednej strony mamy zacofane wioski i królestwa w Ramptopach, z drugiej zaś urządzenia wykonane w technice cyfrowej, funkcjonujące w budynkach Niewidocznego UniWielopoziomowość Konwencji Tolkiena wersytetu. Czyżby autor pomieszał konwenstanowi inspirację dla wielu pokoleń twórców. cje? Otóż nie. W „Warstwach wszechświata” zarysował on Nie ma oczywiście nic złego w tym, że młodzi autorzy również czerpią z tego uniwersum techniczne podwaliny, płaskiego Świata Dysku. Dowiadujemy się, że w dalekiej przyszłości pełnymi garściami. Bardzo interesującego zabiegu dokonał rasa ludzka jest na tyle zaawansowana techw serii powieści rozpoczynającej się od „Noc- nicznie, że może dowolnie tworzyć nowe planej Straży”, W. Wasiljew. Akcję umiejscowił nety, a nawet całe układy słoneczne. Tam też, bowiem na ulicach współczesnych miast ro- dla udowodnienia swej technicznej doskonasyjskich (głównie Moskwy i Petersburga). łości, jedna z firm buduje, kosztem ogromnych Oprócz zwykłych obywateli istnieją tam rów- nakładów technicznych, świat dokładnie taki Ponad wszelką wątpliwość w świecie Śródziemia znane są metody obróbki kamienia, jak również kowalstwo i hutnictwo. Z wynalazków technicznych można wymienić wiatrak, czy młyn wodny. Pewne również wydaje się istnienie młotów mechanicznych, pomp wodnych itp. Osobną grupę stanowią miotające maszyny oblężnicze. Co znamienne, autor nie umieszcza w swym świecie jednak żadnej broni palnej, poza użyciem czegoś na kształt miny prochowej do wysadzenia muru w Helmowym Jarze. Jak się wydaje, poziom zaawansowanie technologicznego pozwalałby na skonstruowanie takich narzędzi.

nież, tzw. „Inni” (Org, Innoj). Są nimi zarówno ludzie obdarzeni rodzajem magicznej mocy (umiejący wchodzić „w zmrok”, org. Timu) oraz postaci fikcyjne, takie jak wilkołaki, wampiry, itd. Magiczne właściwości poukrywane są tam w przedmiotach codziennego użytku (żaróweczki do latarek, obroża dla psa, odpustowa piłeczka na gumce). Bohaterowie poruszają się ulicami zwykłego miasta, podróżują metrem, samochodem, czy popularnym w morskich kurortach wodolotem. Węzły i sploty ludzkich losów obserwują na laptopach wyposażonych w specjalne (magiczne?) oprogramowanie. Nawet niejako w formie żartu, główną kwaterę „jasnych”, autor umieścił w siedzibie firmy odpowiedzialnej za oświetlenie uliczne rosyjskiej stolicy. Kluczowa zaś scena trzeciej części cyklu, czyli „Oblicza Czarnej Pamiry”, odbywa się na terenie mauzoleum ku czci żołnierzy poległych w obronie Petersburga. Nic nie stoi również na przeszkodzie, żeby akcję opowiadania fantasy umieścić w dalekiej przyszłości. Czy będzie to nadal fanatasy, czy może science-fiction? Na swój własny użytek stosuję w takich przypadkach pro-

105


Kreatorium jak wyobrażali sobie Ziemię, żyjący kilkaset lat temu ludzie. Dysk świata funkcjonuje jedynie dzięki bardzo zaawansowanej technologii, takiej jak sita molekularne służące do wychwytywania wody spadającej poza jego krawędź, generatorów grawitacji, a nawet odpowiednich projektorów, będących w stanie wytworzyć np. obraz demona, czy sztucznych wulkanów. W „Warstwach wszechświata” mamy możliwość odbycia wraz z bohaterami podróży do kipiącego elektronicznym życiem wnętrzności tego świata. Oczywiście żyjący tam od wielu pokoleń mieszkańcy, nie mają pojęcia o technicznej naturze Dysku. Dzięki takiemu podejściu, mimo swej pozornej absurdalności, świat ten jest dla czytelnika spójny i w pewien sposób oczywisty. Autor ze swadą używa tam „magicznych” odpowiedników wytworów naszej cywilizacji. Świetnym przykładem jest tutaj obrazkowe pudełko, gdzie oswojony demon maluje widziane przez obiektyw obrazy (aparat fotograficzny), albo stworzony w „Instytucie Magii Wysokich Energii” „Hex” (odpowiednik naszych komputerów), czy łaźnia skonstruowana przez niejakiego Bezdennie Głupiego Johnsona, w której w dziwnych okolicznościach zaginęło już kilku nad-rektorów Niewidocznego Uniwersytetu. Sam rektor Ridicully stwierdził, że dotykanie niektórych jej elementów, może być niebezpieczne. Jednym z najsympatyczniejszych (moim przynajmniej zdaniem) przedmiotów u Pratchetta jest… bagaż. Obdarzony odrobiną intelektu i ogromną dawką przywiązania do swego właściciela, kufer podróżny przemieszcza się za nim na licznych małych nóżkach. Pomimo tak wielkiego zaawansowania technologicznego, Świat Dysku nie wydaje się posiadać jakichś wyraźnych ośrodków przemysłowych, a jedynie niewielkie manufaktury. Terry Pratchett reprezentuje również bardzo ciekawe podejście do magii. Ma ona osobną, niewidoczną dla większości ludzi barwę „oktaryn”, jak również raz wypowiedziane zaklęcie znika zarówno z kart magicznej księgi jak i pamięci Maga. W praktyce zaś jest ona emanacją pewnego rodzaju energii, generowanej przez specjalne urządzenia wewnątrz dysku świata. Zajmijmy się teraz drugą gałęzią szeroko pojętej Fantastyki, czyli fantastyką nauko-

wą - naciskiem na „naukową” (w skrócie sci-fi, z ang. science-fiction). Co to takiego? Statki kosmiczne, sztuczna inteligencja, zaawansowana technologia, teleportacja, odległe galaktyki, obcy i wszystkie cuda, których jeszcze nie ma, ale - co bardzo prawdopodobne - wkrótce się pojawią. Sci-fi to proroctwa snute przez autorów, a dotyczące przyszłości (z paroma wyjątkami, o których niżej). Jedyne czego nie określają twórcy, to czasu ich spełnienia. Jak więc skonstruować w swoim tekście w miarę spójny i wiarygodny świat przyszłości? Jedną z prostszych i jednocześnie bardzo skutecznych metod stosował nasz mistrz sci-fi Stanisław Lem. Ze względu na duży dorobek jak i reprezentatywność jego literatury, to właśnie na niej skupimy się w tej części artykułu. Stanisław Lem nie silił się na budowanie całego uniwersum od początku. W swych powieściach stosował znane nam rozwiązania techniczne, które przeniósł w kosmos. Zauważ, że większość urządzeń z jego tekstów działała na lampy. Była to technologia powszechnie stosowana w jego czasach, zaadoptował ją tylko do realiów swoich powieści. Lem studiował medycynę, choć egzaminów nigdy nie złożył. Interesował się przede wszystkim zagadnieniami dotyczącymi pracy mózgu, ale zgłębiał również prace dotyczące cybernetyki i ogólnego rozwoju techniki. Kreując przestrzeń swych opowieści, nie starał się na siłę niczego udziwniać. Mimo to, nawet znane nam rozwiązania, takie jak metalowe grodzie, studnie komunikacyjne, komputery lampowe, czy proste roboty, odpowiednio użyte, tworzą unikatowe, często klaustrofobicznie obce tło dla akcji. W jednej ze swych pierwszych powieści pt. „Człowiek z Marsa”, której akcja toczy się w przepastnych podziemiach tajnego kompleksu naukowego, autor skupił się głównie na relacjach międzyosobowych wśród zamkniętych tam uczonych. Nie bombarduje nas nieznanymi pojęciami i zaawansowaną technologią. Oprócz „Obcego”, którego naturę usiłują zgłębić badacze, spotkamy się tam z powszechnie znanymi urządzeniami jak aparat rentgena, generator tesli, wzmacniacze lampowe, oscyloskopy, itp. W innych tekstach również nie zostaniemy zarzuceni ogromem urządzeń, pojęć i abstrakcyjnych rozwiązań

106


Kreatorium

technicznych. Rakiety kosmiczne napędzane są modyfikacją silników odrzutowych czerpiących energię z reaktorów atomowych. Stacje kosmiczne zbudowano zazwyczaj na wzór naszych lotnisk z wieżą kontrolną, dokami przeładunkowymi, kompleksem hotelowym, itd. W niektórych powieściach Mistrza występują istoty obdarzone sztuczną inteligencją. Stary robot naprawczy Terminus, przechowujący w swej pamięci „żyjący” zapis katastrofy statku sprzed wielu lat, zbuntowany robot górniczy, czy android Aniel, który zginął, bo posiadał ludzkie pragnienia. Te postaci oraz sposób, w jaki zostały opisane, sprawiają, że ich istnienie wydaje się czymś oczywistym, sensownym i wręcz niezbędnym.

do świata technologicznego i pozornie mało znaczącego absurdu. Również on jest jednak spójny pod każdym względem. Środki wyrazu, symbolika i język odpowiadają przyjętej stylistyce. Nie sposób oczywiście w krótkim artykule omówić wszystkich aspektów technicznych zawartych w bogatym dorobku literackim Stanisława Lema. Znamiennym jest jednak fakt, że we wszystkich swoich tekstach z gatunku sci-fi, skrupulatnie przestrzega on zasad fizyki i wszystkich znanych mu twierdzeń naukowych. Jaki z tego wniosek? Po pierwsze, trzeba wiedzieć, o czym chcesz napisać. Po drugie: pamiętaj, że pisząc swoje pierwsze teksty, nie jest dobrym pomysłem, abyś wszystko wywracał do góry nogami i tworzył naukę od podstaw. Czytelnik może się wówczas poczuć zagubiony i zdezorientowany. Lepiej jest po prostu lekko je nagiąć, wprowadzając jakiś pojedynczy, rewolucyjny wynalazek. Ale by móc to zrobić zgrabnie i z polotem, potrzebna jest autorowi przynajmniej ogólna wiedza w tym zakresie.

Osobną grupę stanowią bohaterowie groteskowo-humorystycznego cyklu „Bajki Robotów.” Przedstawione tam istoty z Konstruktorami Trurlem i Klapaucjuszem, wydają się być niemal wszechmocni, a opowiadania o nich obfitują w całą masę dziwów, humorystycznych stwierdzeń i pojęć. Mamy tam więc niezwykłe kobietrony, rusznice prawdopodobieństwa, cybermuchy, cybergaje i wiele poNie jest również dobrym rozwiązaniem, zadobnych tworów. Autor zmienił tutaj całkowi- dręczanie czytelnika nadmiarem szczegółów, cie konwencję. Nie stara się wprowadzić nas dotyczących działania poszczególnych urząw świat wiarygodny. Przeciwnie, przeniósł nas

107


Kreatorium dzeń. Wystarczy jedynie garść, jaka potrzebna jest dla zachowania jasności i spójności narracji. Nie piszemy instrukcji obsługi, tylko opowiadamy historię. Stanisław Lem potrafił te proporcje ustalić z aptekarską precyzją. Opisywał głównie ludzkie zachowania na styku z techniką, obcą cywilizacją, czy wreszcie z bezmiarem obojętnego kosmosu. Opisywał to po mistrzowsku, dlatego więc powinien być dla młodych twórców sci-fi tym, czym jest Tolkien dla wielbicieli fantasy. Nie przeczytałeś jeszcze żadnej książki Stanisława Lema? W takim razie masz wiele do nadrobienia. Zacznij może od „Niezwyciężonego”.

cze nie istnieje, choć pomysł sam w sobie był już szeroko eksploatowany przez twórców scifi (np, tłumiki inercji). W kwestii działania napędów odrzutowych, niestety także, wielu początkujących rozmija się z prawdą. Mówiąc najprościej, urządzenia takie, niezależnie czy wykorzystujące spalanie paliwa, czy opierające się na technologii jonowej, podlega zasadzie zachowania pędu. Ale wbrew pozorom nie oznacza to, że pojazd kosmiczny porusza się z taką samą prędkością jak gazy wylotowe silników. Równowaga pędów oznacza, że zgadza się iloraz masy i prędkości gazów wylotowych, przełożony na iloczyn masy i prędkości rakiety. Zainteresowanych odsyłam do dowolnego podręcznika fizyki. W tym miejscu warto jednak wspomnieć, że jeśli autor wspomina o jonach opuszczających silnik z szybkością bliską prędkości światła, nie znaczy to wcale, że statek porusza się tak samo szybko. Aż się prosi o przykład:

W ten oto sposób, w telegraficznym skrócie prześlizgnęliśmy się po dziełach mistrzów gatunku, zapoznając się pokrótce z zaledwie kilkoma zestawieniami środków, którymi posłużyli się oni w kreowaniu własnej Konwencji. Przyjrzyjmy się teraz kilku bardzo powszechnie popełnianym przez początkujących autorów błędom. Zostały one zaczerpnięte z tekPowiedzmy, że w jednostce czasu silnik rastów publikowanych przez użytkowników na kietowy wyrzucił 200kg gazów spalinowych Forum Literackim Inkaustus. z prędkością 100 m/s. Pęd gazów wynosi Weźmy dla przykładu lot konwencjonal- 200kg x 100m/s = 20000kg*m/s. nym statkiem kosmicznym. Mówiąc „konwenZakładając, że napędzany nimi mały statek cjonalnym”, mam na myśli, że podlega on zna- ma masę 1t oraz, że nie bierzemy w ogóle pod nym nam współcześnie zasadom dynamiki. uwagę ubytku masy spalanego paliwa, to jego Podstawowe ograniczenie dotyczy rozwijanych prędkości, ponieważ rozpędzanie, bądź hamowanie dowolnego obiektu wiąże się z przyspieszeniem. Człowiek zaś jest w sprzyjających warunkach w stanie wytrzymać przez krótką chwilę 10g, czyli przeciążenie wynoszące dziesięciokrotną wartość ziemskiej grawitacji. Długotrwała tolerancja naszych organizmów nie przekracza 3g, innymi słowy długotrwałe przeciążenia przekraczające 3g są dla nas zabójcze. Funkcjonowanie w takich warunkach nie byłoby łatwe. Na filmach widzimy pilotów w kokpicie statku, którzy dyskutują wesoło i odprężeni siedzą w fotelach, uruchamiając silniki statku. Dla przykładu, siedząca w kabinie, filigranowej budowy dziewczyna, ważąca na ziemi 45 kg, w chwili niewielkiego przyśpieszenia dającego przeciążenie 3g, ważyłaby 130 kilogramów! Nie sądzę, by możliwe było dla niej w takich warunkach, przejście nawet kilku kroków. Potrzebna w takim przypadku byłaby technologia niwelująca wpływ przeciążeń na człowieka. Póki co jesz-

prędkość wzrośnie o 20000kg*m/s : 1000 kg. Kilogramy się skrócą i zostanie 20m/s.

Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by nasze potężne krążowniki kosmosu miały napęd nadprzestrzenny, FTL (Faster Than Light) lub inny (tu ograniczenia dotyczą jedynie naszej wyobraźni). Kolejnym bardzo często eksploatowanym zagadnieniem, są wszelkiego rodzaju bronie laserowe. Z fizycznego punktu widzenia, nadają się one jedynie do walki w przestrzeni kosmicznej. Promień laserowy, czyli silnie skupione światło, rozchodząc się w środowisku gazowym, ulega szybkiemu rozproszeniu. Wprawdzie już współcześnie używa się laserów metalurgicznych, ale światło przebywa tam bardzo niewielką drogę, często rzędu kilkudziesięciu milimetrów. Działo laserowe musiałoby „świecić” przez kilka kilometrów gazu. Na końcu tej drogi, nie byłoby w stanie nawet odpalić zapałki.

108

Bardzo wiele „wpadek” dotyczy również


Kreatorium zjawisk występujących w próżni. Pozwolę so- kę przeczytali z pewnością miłośnicy gatunku, o tyle słynnego „Blade Runnera” Ridleya bie przytoczyć trzy najpowszechniejsze. Scotta widział chyba każdy. Warto się przyjHałasy rzeć temu uniwersum. Pamiętacie motyw noJak powszechnie wiadomo próżnia to nic in- wej religii „Merceryzmu”? Wyznawczy łączyli nego jak brak ośrodka przenoszącego dźwięk. się mentalnie ze sobą oraz samym Mercerem Innymi słowy, wielkie bitwy kosmiczne odby- za pomocą specjalnego urządzenia. Doskonawałyby się w całkowitej ciszy. ły przykład sztuczności, kontroli oraz ingerenOpadanie przedmiotów w polu grawitacyj- cji we wszelkie przejawy ludzkiego życia, nawet ten przeżywany bardzo indywidualnie, jak nym religia i kontakt z Bogiem. W związku z brakiem oporu środowiska, Przedstawiony u Dicka, zdegenerowany przedmioty opadają niezależnie od stosunku masy do powierzchni. Piórko i kawałek ołowiu świat pozbawiony jest praktycznie zwierząt. Ocalałe egzemplarze sprzedawane są za babędą lecieć z tą samą prędkością. jońskie sumy, a posiadanie ich jest wyznaczŚmierć w próżni nikiem luksusu. Biedniejsi obywatele muWbrew pozorom, wystawiony na działanie szą zadowalać się elektronicznymi imitacjapróżni człowiek nie eksploduje, nie wypłyną mi. W opustoszałych miastach wegetują niemu oczy, ani nie zdarzy się nic równie wyjąt- dobitki ludzkości nie chcący, lub nie mogący kowego. Nieszczęśnik taki straci przytomność wyemigrować do międzygwiezdnych kolonii. po kilkunastu sekundach na skutek utraty tle- A wszystkiemu pikanterii dodają zbiegłe z konu, po ok. minucie ustanie akcja serca, a po lonii androidy - hodowani sztucznie replikanparu chwilach nastąpi śmierć mózgu. Czyli wi- ci, fizycznie nie do odróżnienia od ludzi. dowiskowe sceny wybuchających w fontannie Bardzo interesującą wizję osadzoną w rekrwi kosmonautów, można między bajki włoaliach tego gatunku przedstawili Wachowscy żyć. Zmieniamy klimaty. Cyberpunk, czyli wizja przeładowanego elektroniką, często również zdegenerowanego moralnie świata. Syntetyczna żywność, elektronicznie programowane uczucia, androidy na każdym kroku. W cyberpunku powszechne są miasta sterowane przez superkomputery, wszczepiane w ciało czipy, cyberimplanty, rozwijające ludzkie możliwości, sztuczne kończyny, itd. Innymi słowy cyborgizacja pełną parą. Częstym motywem jest również eksploracja kosmosu, obcy. Nieodzownym elementem gatunku wydają się być wszelkiego rodzaju korporacje, które za pomocą swoich wyrobów sprawują niepodzielną władzę nad praktycznie każdą dziedziną ludzkiego życia. Cybernetyka, mutanty, gigantyczne miasta, wielkie spluwy – ot, co w cyberpunku kochamy. W tak skonstruowanym uniwersum nie dziwią także wątki postapokaliptyczne. W powieści Philipa K. Dicka „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?” (według której nakręcono film „Łowca Androidów”), taką rolę spełniał wszechobecny radioaktywny pył. O ile książ-

109


Kreatorium w trylogii filmowej „Matrix”. Poznajemy tam świat zniszczony przez wojnę pomiędzy ludźmi a rozumnymi maszynami. Inteligentne komputery utworzyły coś na kształt zbiorowej inteligencji. W globalnym, cybernetycznym systemie, zwanym Matrixem, funkcjonowały samodzielne obdarzone osobowością programy, ludzie zaś zniewoleni i zamknięci w wirtualnym świecie, zostali zredukowani do poziomu bydła hodowlanego, stanowiącego źródło energii dla maszyn. Wizja ta była i jest inspiracją dla wielu twórców. Jednym wychodzi to gorzej innym lepiej. Co chwilę dochodzimy do podobnego wniosku. By tworzyć sprawnie w tym gatunku, autor musi wykazać się niezłą znajomością zagadnień z zakresy informatyki i elektroniki. Przydaje się również szeroka wiedza ogólna. Oczywiście dobre sci-fi nie musi być związane z lotami kosmicznymi, czy techniką przyszłości. Przekornie można sięgnąć do przeszłości, modyfikując ją nieco. Myślałeś kiedyś o czasach wiktoriańskiej Anglii? Czasach surowej obyczajowości i kolonializmu, ale również okresu rewolucji przemysłowej i ważnych odkryć na polu nauki? Wzorem są tu zwykle powieści Juliusza Verne, a nieodzownym wręcz elementem fabuły postać szalonego, lecz niezwykle zdolnego uczonego, dokonującego

niezwykłego odkrycia. Tego typu sci-fi nazywamy steampunkiem. Szczególnie malowniczo prezentuje się on na ekranie kinowym. Pomieszczenia pełne gustownych mebli, ciężkich pluszowych kotar, stylowe bibeloty, ciemne drewno połączone z lśniącym polerowanym mosiądzem oraz wszechobecne, gazowe lampy. Wszystko to tworzy swoisty nostalgiczny klimat minionej epoki. Gdy dodać do tego bogate, wytworne suknie kobiet i nienagannie skrojone ubiory dżentelmenów, zyskujemy bardzo inspirujące tło do snucia naszych opowieści. Tworząc w tym nurcie, musimy pamiętać, jakimi rozwiązaniami dysponowała ówczesna technika. Był to okres dobrze już ugruntowanej technologii parowej. Zmodyfikowane, rozbudowane maszyny Watta, stanowiły napęd większości ówczesnych zakładów przemysłowych, szlaki kolei żelaznej obejmowały coraz dalsze zakątki świata, po morzach i oceanach pływały parowce liniowe wespół z majestatycznymi fregatami żaglowymi, ale transport drogowy nadal oparty był na pojazdach konnych. Mechanika klasyczna przeżywała okres swojej świetności. Tworzono coraz bardziej zaawansowane mechanizmy. W modzie były dokładne i precyzyjnie wykonane zegarki kieszonkowe, ale również powstawały pierwsze ma-

110


Kreatorium szyny liczące, oparte na zestawach kół zębatych i krzywek. Był to czas pionierskich badań z zakresu elektryczności. Wtedy krystalizowały się podstawowe pojęcia i reguły elektrostatyki jak i elementarne prawa elektrotechniki. Zbudowano pierwsze silniki elektryczne prądu stałego, telefon i telegraf (także podmorski kabel telegraficzny łączący Europę i Amerykę). W połowie epoki znana już była żarówka elektryczna oraz nieco wcześniej lampa łukowa. Pamiętajmy jednak, że podstawę oświetlenia stanowił jeszcze długo płomień gazowy lub naftowy. Warto zanotować, że w tym czasie wynaleziono pierwsze silniki spalinowe, jednakże niedoskonałe i zawodne stanowiły głównie nowinkę technologiczną i przyczynek do dalszych badań. Niedostępne niebo opanowywały powoli balony. Prowadzono intensywne badania w wielu dziedzinach. Jedną z nich była medycyna z coraz bardziej ugruntowaną i potwierdzono badaniami anatomicznymi wiedzą.

botyczną cenę) oraz przyciągały wzrok. Jednakże nasz szalony wynalazca może w wielu miejscach przedkładać praktyczność ponad estetykę.

Oczywiście w steamkpunku może zaistnieć druga bardziej mroczna strona ówczesnego klimatu: biedne, brudne dzielnice biedy, wyeksploatowani do granic możliwości robotnicy, ciemne i wiecznie zadymione hale produkcyjne, gdzie zasady bezpieczeństwa były czystym złudzeniem. Cuchnące zaułki portowe, domy uciech i ulice oświetlone zadymionymi latarniami, gdzie nie zapuściłby się żaden dżentelmen. Takie klimaty nader często oprócz typowego sci-fi bywają wykorzystywane w literaturze z dreszczykiem (wampiry, skonstruowane w laboratorium szalonego naukowca monstrum). Wyraźne steampunkowe wpływy daje się zauważyć w trylogii P. Pullmana „Mroczne Materie”. W tym nurcie można również sklasyfikować utwory takie jak: „Maszyna różnicowa” B. Sterlinga i W. Gibsona, Jak więc mogłoby, więc wyglądać labora- czy też „Maszyna Lorda Kelvina” J. Blaylocka. torium szalonego wynalazcy? Bo interesuPozwolę sobie wspomnieć jako ciekaje nas przecież fikcja literacka, fantastyka na- wostkę, że maszyna różnicowa faktycznie zoukowa, czyż nie? Przede wszystkim nie znano stała zaprojektowana w roku 1822 i częściowówczas tworzyw sztucznych z wyjątkiem gu- wo wykonana. Jej współczesna rekonstrukcja taperki (przetworzonej celulozy), posługiwa- jest w pełni funkcjonalna i pozwala przeprono się więc materiałami naturalnymi: szkłem, wadzać obliczenia z zakresu funkcji trygonodrewnem, ceramiką, gumą kauczukową i me- metrycznych i logarytmicznych z dokładnotalami. Ze względu na łatwość kształtowa- ścią do 31 miejsc znaczących. Konstruktor mania, odporność na korozję, a także walory es- szyny różnicowej zaprojektował później protetyczne powszechnie stosowane były brązy gramowalną „maszynę analityczną” również i mosiądze. Dlatego laboratorium zasobnego mechaniczną. Nosiła ona jednak znamiona badacza lśniłoby szkłem i polerowanym mo- współczesnych komputerów i miała posiadać siądzem, często praktycznie nitowanym. Licz- oddzieloną jednostkę algorytmiczną (młyn), ne tuby, zakrzywione rurki, szkła powiększa- oraz pamięć (rejestry). Projekt ten stanowił jące, palniki otaczałyby zapewne bardzo dro- więc mechaniczny prototyp komputera. Progi mikroskop. Na aparaturze skakałyby wska- gramowany byłby za pomocą kart perforowazówki ciśnienio i przepływomierzy. Nie zapo- nych, które znano już i stosowano w mechamnijmy o kilku termometrach i pojemnikach nicznych przędzalniach do „kodowania” wzona odczynniki chemiczne oraz części mecha- ru tkaniny. niczne i elektryczne. Znane były już podstaBardzo bliskim i niemal pokrewnym dla wowe przyrządy pomiarowe takie jak precysteampunku gatunkiem jest dieselpunk. Terzyjne wagi, woltomierze, amperomierze, manometry, itp. Dookoła więc ciągnęłyby się po- min stosowany od niedawna na określenie krzywione druty i przewody podłączone do Konwencji odpowiadającej mniej więcej poupstrzonych i zazwyczaj nie posiadających ziomowi rozwoju techniki w dwudziestoleciu obudowy urządzeń. Ówcześni mieli bzika na międzywojennym, czasem również odwołująpunkcie estetyki i wykonania przyrządów. cy się do tajnych i mrocznych badań prowaUrządzenia były więc budowane w taki spo- dzonych w trakcie II wojny światowej (najczęsób, aby służyły bardzo długo (z racji na nie- ściej przez nazistów).

111


Kreatorium Jaki był więc ówczesny stan techniki? Gwałtowny rozwój w dziedzinie motoryzacji spowodował udoskonalenie silników spalinowych i ich ekspansję zarówno w transporcie drogowym jak i morskim. Niebo opanowały najpierw sterowce sięgające swymi rozmiarami nawet kilkuset metrów, a potem dużo mniejsze, ale i zwrotniejsze maszyny (samoloty a potem śmigłowce). Oświetlenie elektryczne wyparło już praktycznie lampy gazowe, a stacjonarne maszyny parowe zostały zastąpione silnikami elektrycznymi. Znane są również świetlówki oraz pozostałe rodzaje lamp wyładowczych. Prace Lee Forsta i Fleminga doprowadziły do wynalezienia lamp elektronowych, co przyczyniło się do rozwoju najpierw radia, a w dalszej części elektroniki jako dziedziny nauki. Zbliżająca się druga wojna światowa wymusiła również wyścig zbrojeń objawiający się powstawaniem nowych rodzajów broni. Zaawansowane były również prace w dziedzinie chemii (tworzywa sztuczne), fizyki (broń jądrowa) i wielu innych. W tych czasach zaprojektowano również pierwsze silniki rakietowe na paliwo ciekłe (w odróżnieniu od rakiet prochowych znanych od czasów starożytnych. W czasie drugiej wojny światowej stosowano też pierwsze elektromechaniczne (przekaźnikowe) odpowiedniki komputerów (Eniac, pierwszy komputer elektroniczny powstał w roku 1946) Częstym motywem literackim dieselpunk’a są tajne bazy – laboratoria, latające lotniskowce, amfibie, łodzie podwodne oraz urządzenia wysokonapięciowe oparte na transformatorze Tesli. Spotyka się w nim również roboty. Gatunek ten nie jest jeszcze specjalnie rozpowszechniony w literaturze. Częściej można go spotkać w powojennych komiksach amerykańskich. Bardzo ładny plastycznie obraz dieselpunk’owego świata można zobaczyć w filmie „Sky Kapitan i świat jutra” reżyserowanym przez K. Conrana.

arnych, czy też innych środków zagłady. Warto w ramach przygotowania autorskiego zadać sobie trud zapoznania się ze skutkami oddziaływania promieniowania radioaktywnego na organizmy żywe, jak również zaciemnienia spowodowanego dostaniem się dużych ilości pyłów do atmosfery, itp. W tak dotkniętym świecie należy też liczyć się z szybką degradacją pozostałych środków technicznych. Można założyć, że najdłużej przetrwają te najprostsze. Wybuchowi jądrowemu, lub termojądrowemu zawsze towarzyszy potężny impuls elektromagnetyczny. W wypadku globalnego konfliktu, całkowitemu zniszczeniu uległby cały system energetyczny, sieci łączności, jak również większość urządzeń elektronicznych (łącznie z tymi zainstalowanymi w samochodach). Nie popełnimy więc błędu, zakładając, że w jednej chwili, poziom techniczny cofnąłby się właściwie do czasów lamp elektronowych i prostej elektrotechniki. Na skutek dużego rozproszenia ludności i praktycznego braku możliwości szybkiej wymiany informacji doszłoby zapewne do szybkiej utraty zdobyczy cywilizacyjnych, które w ciągu kilku zaledwie pokoleń, zostałyby zapomniane, bądź przeszły do legendy. Tuż po globalnym konflikcie najprawdopodobniej nastąpiłaby zapewne długotrwała zima nuklearna - mroźna i bardzo sucha. Po niej duże obszary ziemi zmieniłyby się w pustynię. Nastąpiłby też tragiczny niedobór żywności, paliw i wszelkich dóbr materialnych. W sferze technicznej można założyć, że ludzie będą się posługiwać pozostałymi jeszcze wytworami umarłej cywilizacji, budując swoje otoczenie z niekoniecznie dopasowanych, znalezionych przypadkowo elementów. Obok broni palnej mogą występować łuk i drewniana włócznia, a ocalały samochód może być ciągnięty przez wielbłąda. Jako literacki przykład pozwolę sobie przywołać „Listonosza” D. Brina, oraz „Drogę” C. McCarthyego. Klasyczny, postapokaliptyczny świat przedstawiony jest również w filmach z serii „Mad Max” („Mad Max II” i „Mad Max Pod Kopułą Gromu”) wyreżyserowanego przez G. Millera.

Ostatnim z gatunków fantastyki, przy którym chciałem się zatrzymać, jest postapokalipsa. Wizje zdegenerowanego, zniszczonego wojną nuklearną, bądź upadkiem komety świata, pojawiają się często w motywach literackich. Wbrew pozorom, nie jest to gatuBardzo interesujące podejście do gatunnek łatwy. Wymaga gruntownej znajomości ku można spotkać w filmie „Wodny Świat” K. zjawisk związanych z działaniem broni nukle-

112


Kreatorium Costnera i K. Reynoldsa. Nieznany kataklizm powoduje stopienie się czap podbiegunowych i zalanie wszystkich lądów. Ocaleli ludzie urządzają się w tym nieprzyjaznym środowisku, budując z wydobytych z dna materiałów, przypominające złomowiska, platformy. Najcenniejszym środkiem płatniczym staje się słodka woda i zwykły piach. Istnienie zaś suchego lądu trafia do legend. Gdybyśmy chcieli zebrać bardziej reprezentatywną grupę dzieł literackich i kinowych, artykuł ten zajmowałby sto stron. Nie chodzi jednak o to aby pokusić się o zestawienie gatunkowe autorów i ich twórczości. Najważniejszy jest cel naszego eksperymentu. Po pierwsze, tło opowieści to nie tylko dodatek, zapychacz i spowalniacz fabuły, to integralna część opowiadanej historii, mającej kluczowe znaczenie dla wiarygodności przedstawianych bohaterów. Po drugie, można śmiało stwierdzić, że im lepsze przygotowanie autora, im lepsza znajomość realiów konkretnego stylu, tym bardziej wiarygodnie skonstruowane uniwersum jego powieści. Czytelnik zaś nie błąka się w naszych wytworach niczym dziecko we mgle. Co nadmiernie udziwnione, może być więc dla początkującego twórcy strzałem w kolano. Zanim zwolnimy wodzę fantazji i zasiądziemy do tworzenia, warto poczytać, poszukać i dowiedzieć się czegoś więcej o temacie.

113


Relacja

krakon autor: damian “danek“ nowak

relacja

Udało się! Po trzech latach nieobecności jeden z największych konwentów miłośników fantastyki w naszym kraju został reaktywowany. Impreza odbyła się w krakowskim Zespole Szkół Ogólnokształcących Integracyjnych nr 7 im. Polskich Kawalerów Maltańskich, która w szczytowej chwili, w sobotę, zgromadziła w swoich murach grubo ponad tysiąc pięćset osób. Zainteresowanie przerosło oczekiwania organizatorów, którzy dołożyli wszelkich starań, aby konwentowicze na długo zapamiętali tych kilka dni spędzonych na krakowskiej ziemi.

114


Relacja

R

ozpoczęcie przyprawiło o zawrót głowy. Program konwentu, podzielony na 11 bloków tematycznych, był w pierwszej chwili nie do ogarnięcia. Mnogość prelekcji, wykładów i spotkań praktycznie uniemożliwiała udział we wszystkich! Główne nurty skupione były wokół szeroko pojętej Mangi, Anime i Fantastyki. Nie zabrakło również atrakcji dla fanów Gwiezdnych Wojen, a także spotkań z autorami i wydawnictwami. Prawie że co godzinę odbywały się nowe konkursy z udziałem konwentowiczów, na których można było zdobyć, między innymi przedpremierowe wydanie książki Andrzeja Pilipiuka pt. „Sfera Armilarna” z autografem autora. Jedynym minusem otrzymanego przeze mnie informatora konwentowego była mapka z rozrysowanym układem sal w których odbywały się prelekcje i spotkania. Kompletnie nieczytelna, sprawiała wrażenie, jakby do poszczególnych pomieszczeń prowadziły portale, których jednak nigdzie nie dostrzegłem. Być może powinienem był wziąć okulary przeciwsłoneczne bez filtra anty-portalowego... Człowiek cały życie się uczy. Przechadzając się korytarzami Pałacu z Kości Słoniowej (tak nazwali to miejsce organizatorzy), byłem pod wrażeniem panującego tam klimatu. Był on z pewnością skrajnie różny od atmosfery, jaka panowała w tych murach przez większą część roku szkolnego. Wzdłuż ścian korytarzy ustawiono stoiska z pamiąt-

kami konwentowymi, przeróżnymi akcesoriami dla fanów gier fabularnych oraz niewielkie stoliki. Zasiadali przy nich gracze do gry, której zasady streściłbym z grubsza tak: na płaskim stole trzeba popchnąć swój krążek w taki sposób, aby strącić ten należący do przeciwnika. Niewiarygodne jest to, jak wiele czasu można jej poświęcić. To wciąga! Tchnięty nagłym przeczuciem, postanowiłem zejść do podziemi. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy na sporej powierzchni zobaczyłem rozłożone stoły i makiety przygotowane do gier bitewnych osadzonych w świecie Warhammera czy Star Wars. Siedzący przy nich gracze, wyglądali, jakby od samego początku nie odchodzili stąd dalej niż do najbliższej toalety – nie ma im się zresztą co dziwić! Spotkanie przy tego typu zabawie stanowiło doskonały pretekst do poznania nowych ludzi, nawiązania ciekawych znajomości oraz miłego spędzenia czasu. Pasjonaci gier komputerowych z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych również mogli znaleźć tu specjalny kącik. Królowały w nim nieśmiertelne Amigi, Commodory oraz Atari, a zabawa praktycznie nie miała końca. Największą popularnością cieszyły się prelekcje mangowe, przyciągając niezliczone rzesze fanów. Okupowali oni każdy dostępny skrawek podłogi. Pokazy poprowadzono bardzo profesjonalnie. Pomimo młodego wieku, prowadzący potrafili w ciekawy sposób przekazać istotne informacje, nie stroniąc przy tym od humorystycznych dygresji. Całonocne oglądanie Anime zakończyło blok poświęcony japońskim kreskówkom oraz komiksom. Wielkim zainteresowaniem cieszyły się również spotkania z autorami m.in. z Andrzejem Pilipiukiem, który zaszczycił konwent swoją obecnością. Odbyła się ciekawa dyskusja na temat twórczości oraz najbliższych planów wydawniczych autora, który promował swoją najnowszą książkę, będącą uwieńczeniem znanego cyklu „Oko Jelenia”. Całość konwentu uświetniały pokazy Cosplay’owe, w których uczestnicy prezentowali różnorakie stroje należące do bohaterów swoich ulubionych książek. Spotkaliśmy zatem rycerzy Jedi, imperialnych szturmowców, kolekcjonerów pokemonów i śliczne panie z kosami

115


Relacja oraz narodowymi flagami w rękach (mrrrr :P). Równolegle do zabaw wewnątrz Pałacu z Kości Słoniowej, odbywały się rozmaite wydarzenia na boisku szkolnym. Bal dygnitarzy oraz potyczki bractw rycerskich były jedynie maleńkim fragmentem przygotowanych atrakcji. Podsumowując naszą relację, wypadałoby mi w tym miejscu pochwalić organizatorów, którzy włożyli w zorganizowanie konwentu wiele serca i sił, pracując niestrudzenie w dzień i w nocy, posiłkując się przy tym jedynie olbrzymimi ilościami kawy. Autorzy prelekcji również zasługują na pochwałę, gdyż to ich zaangażowanie i świetnie przygotowane wykłady przyczyniły się do olbrzymiego zainteresowania konwentowiczów. Choć niektóre prelekcje wydawały się być nieco przydługawe, sądzę, że wynikało to raczej z ich specyfiki. Jeśli ktoś nie był zagorzałym fanem danego tematu, wykład mógł się po kwadransie znudzić, lecz wtedy miał do dyspozycji całą masę innych rozrywek, z naparzaniem się z zapaleńcami na kije włącznie. Całość oceniam bardzo dobrze, tak pod względem merytorycznym jak i organizacyjnym. Mam nadzieję, że uda nam się spotkać z organizatorami już za rok. Konwenty tego typu powinny być, jak sądzę, obowiązkowym punktem w kalendarzu każdego miłośnika fantastyki. Są one okazją do miłego spędzenia czasu, poznania interesujących ludzi i przekonania się o tym, że takich oszołomów jak ja jest dużo, dużo więcej.

116


Relacja

117


Tekst Miesiąca

autor: szach-mat

nareszcie się zakochałem Był maj. Świeciło słonko, a ptaszki wyśpiewywały miłosne trele. Poczułem, że każdą komórką mojego ciała kocham. Chcę być kochany. Pełen nadziei dopiąłem płaszcz i skręciłem w głąb parku. Zielone listki akacji musnęły moją twarz i niemal zapłakałem. Rzuciłem się spragniony w stronę klombu i zacząłem wdychać dziewicze zapachy. Gdy kątem oka dostrzegłem zbliżający się patrol Ligi Ochrony Przyrody, podniosłem się z kolan, spiesznie usiadłem na ławce. Dopiero wtedy zobaczyłem Ją! Zjawiskową dziewczynę, która siedząc koło mnie, kołysała się w podmuchach wiatru, jakby w rytm jakiejś melodii. Popatrzyłem i zrozumiałem, że właśnie na nią czekałem całe życie. Przez dobry kwadrans zbierałem siły, aby przemóc nieśmiałość i odezwać się do Tej

Pięknej. Gdy poczułem w sobie moc, zarzuciłem dziewczynę opowieściami, które zajęły mi kilka godzin. Co prawda, szatynka nie odezwała się do mnie ani słowem, ale z mowy jej ciała odczytałem wyraźną akceptację. Kiedy zapaliły się pierwsze latarnie, zbliżyłem się do Mojej Pięknej, szepcząc czule: - Wiem, że znamy się mało, ale czy mógłbym cię pocałować? Dziewczynie nawet nie drgnęła powieka, ale zrozumiałem, że brak odpowiedzi jest zgodą. Po raz drugi w tym dniu zdjąłem beret i nie zważając na przechodniów, wpiłem się ustami w jej usta. I wtedy mijało nas dwóch kolesiów, a jeden z nich zaśmiał się dziwnie i powiedział: - Widziałeś, Czesiek?! Facet poderwał gumową lalę!

118


119


Krzyżówka z nagrodą

Drodzy czytelnicy! Po raz pierwszy na łamach naszego czasopisma macie możliwość rozwiązywania krzyżówki z nagrodą. Hasła nie mają jednak tematyki ogólnej, lecz skupiają się wyłącznie na literaturze. Oczywiście śmiało można powiedzieć, że każdy bywalec naszego forum jest w stanie bez najmniejszego problemu taką krzyżówkę rozwiązać. Nagrodą jest książka: “Chłopaki w sofixach” Jakuba Porady dla osoby, która jako pierwsza prześle na mail forum@inkaustus.pl odpowiedź na pytanie: Co oznaczają słowa będące hasłem krzyżówki i kto je wypowiedział? Start!

HASŁO

120


Krzyżówka z nagrodą

POZIOME

3.Miejsca akcji opowiadania “Cień” autorstwa Zguby 4.Z jakim drzewem rozmawiał Kamień z miniatury literackiej “Kamień” autorstwa Pusjela? 6.Imię detektywa, głównego bohatera “Emporium Dusz” PeteDoherty’ego. 9.Grupa bandziorów terroryzujących mieszkańców Krakowa w opowiadaniu “Pomyłka” Danka 10.Miasto, w któym rozgrywa się akcja opowiadania “Operacja Oczyszczenie” Rezor’a 12.Co musiał posiać główny bohater opowiadania “Miastoble” NudNudy, gdy spóźnił się z okupem za lato? 14.Miejsce akcji “Sprawy Lorda” autorstwa Żubra 15.Przedmiot tajemniczej transakcji z tekstu “W mojej szafie mieszka trup” Pete’a Doherty’ego 18.Jak miała na imię kobieta, z którą umówił się bohater humoreski “Szafa wychodzi, ja zostaję” SzachaMata? 21.Do jakiej organizacji należał Xhuan w opowiadaniu “Koreański Uciekinier” Marumby 22.Imię nierozgarniętego wieśniaka, bohatera tekstów Kubutka 23.Złe dżiny zrodzone z nienawiści i czystego ognia w opowiadaniu “Der Racher” marcinos83’a 26.Imię kota tytułowej bohaterki tekstu “Przygoda Alice” nalvora_217 27.Święty wojownik z opowiadania “Pan Zenon W autobusie” Reinee 32.Co wymienili budowlańcy w tekście “Dla tego łysego” Leny 34.Przez kogo był torturowany główny bohater opowiadania Ulrich Pogromca Smoków, autor sithisdagoth? 35.Zawód ojca, tytułowego bohatera opowiadania Humli “Wróciłeś, tato” 36.Imię towarzyszki podróżnika w czasie z opowiadania “Jaśko Fasola” Janko 37.Giermek z Pociejowa, kmiecy syn z opowiadania “Maska Potwora” Gorzkiegoblotnicy. 38.Nazwisko Czecha, jednego z bohaterów “Święte Cesarstwo Narodu Słowiańskiego” Borka 39.Motyw przewodni ‘Reklamy i igrzysk!, zakrzyknął lud’ Rootsrat’a 41.Imię czarodzieja z serii opowiadań Kubutka 42.Nietypowy gatunek SF w ‘OSTATNI SEN PTASZNIKA’ Rootsrat’a 43.Cel podróży Dziaby w opowiadaniu Leny

PIONOWE

1.Jak nazywał się bohater “PRL Fantasy” marcinos83’a, o którym narrator wspomina, że “trafił do nas 26 kwietnia 1986 roku”? 2.Dziedzina sztuki, którą parał się Dawid, bohater “Szalonego” autorstwa Disastera 3.Jak nazywała się bohaterka miniatury “Pająk” autorstwa Leny? 5.Imię asystentki iluzjonisty z utwory Pete’a Doherty’ego “O prestidigitatorze doskonałym” 7.Imię bohaterki prowadzącej tytułowy telefon zaufania w dramacie “Telefon zaufania” Mestari? 8.Miejsce na Wyspach Zielonych, gdzie został znaleziony rozbitek z opowiadania “Płaszcz Nekromanty” cthulhu87 11.Jak ma na imię główny bohater “Amelii” autorstwa InFlames’a? 13.O jakiej rybie pisze Lastu w miniaturze “Oko ofiary”? 14.Jak nazywał się jeden z poszukiwanych fizyków jądrowych z opowiadania “Tam, gdzie nikt nie zagląda, jeżeli nie musi”, autor PeteDoherty? 16.Imię kowala, wybawcy anielicy z tekstu Gorzkiego “Upadła” 17.Boczna gałąż cyberpunku, w którym technologia oparta jest na mechanice, a akcja utworów rozgrywa się w erze wiktoriańskiej. 19.Pseudonim artystyczny głównego bohatera “Radio Agonia” Disastera? 20.Jakie zwierzę płonęło pod choinką jednego z opowiadań Erazmusa? 24.Jaki jest tytuł ostatniej opowieści z minicyklu “Bramy” rootsrata? 25.Imię to miał głosić Grooth na całym świecie w opowiadaniu “Vae Victis” Zguby 28.Kto odwiedził mieszkanie Aleksandra w dramacie “Dialogi nocą... czyli co z tą opozycją?” 29.Imię syna głównego bohatera utworu “Podpalę wasze serca!” SzachMata 30.Przedmiot poszukiwań bohaterów w utworze Kubutka “Między bestiami i kmieciami” 31.Nazwisko komandora w “Skoku na Alpha Heraklis” Chrisioka 33.W czyjej sypialni znajdował się peron do niezwykłego pociągu w opowiadaniu Leny “Tacie lepiej nie przeszkadzać”? 40.Co kontroluje pierścień dany głównemu bohaterowi w opowiadaniu “PRL Fantasy” marcinos83’a?

121


PrzeglÄ…dy filmowe

122


Przeglądy filmowe przygotował: michał “zguba“ olejarski czyli co w zwiastunach piszczy...

Seksowna wampiryca Selena powraca!

Mam lekką nadzieję, że tak będzie, a panująca moda na ‘diamentowe‘ wampiry minie bezpowrotnie!

the avengers

underworld 4: przebudzenie

Nieoczekiwanie budzi się w nowym świecie, gdzie to właśnie wampiry stają się ofiarami, a ludzie łowcami. Na dodatek ma nowego, znacznie potężniejszego wroga. Czy krew protoplasty zarówno lykan, jak i wampirów pomoże jej zaprowadzić nowy porządek? Czy po średniej dwójce i słabej trójce da się przebudzić chociaż namiastkę jedynki?

Było jedynie kwestią czasu kiedy Marvelowe postacie spotkają się w jednej produkcji. Ostatni nawał ekranizacji komiksów amerykańskiego giganta dawał się we znaki. Toteż w The Avengers spotkamy oczywiście Kapitana Amerykę, IronMana, Hulka, czy też Thora.

PREMIERA: 4 maja 2012

PREMIERA: 20 stycznia 2012

HIT

KIT

HIT

Demoniczny duch zemsty powraca i dosłownie szcza ogniem! Niestety klasyfikacja PEGI 13 nieco ostudza oczekiwania na ekranizację przygód tego nietypowego bohatera.

HIT

battleship: bitwa o ziemię

ghost rider: spirit of vengeance

Będzie definitywnie lepiej w sferze efektów specjalnych, jak również zapowiada się żwawsza akcja i ciekawsze potyczki (w poronaniu do statycznych, nudnych walk z jedynki). Wydaje się także, że zamiast samoużalania się będzie więcej elementów humorystycznych. Oby! W tym przypadku jestem lekkim optymistą. PREMIERA: 13 lutego 2012

Nie zabraknie również wysłanników zła i wielkiej sieki doprawionej toną efektów specjalnych. Oglądając poprzednie filmy czułem jednak lekki absmak. Nie spodziewam się zmiany w tej materii.

Po rozczarowaniu napuszonym, propagandowym Dniem Niepodległości Bis (Bitwa o Los Angeles) można było się spodziewać kontynuacji motywu inwazji na naszą planetę. W tym przypadku akcja przenosi się na pełny ocean, a na przeciw siebie stają stalowe giganty w pojedynku o supremację. Pod względem efektów będzie to słodycz dla oczu, jednak obawiam się, że do obrazu przenikną patetyczne mowy oraz niezwykła “bohaterska heroiczność”. PREMIERA: 20 kwietnia 2012

HIT

KIT

123

KIT

KIT


Przeglądy filmowe

autor: michał “zguba” olejarski

INK

Jak nieustannie przypominają nam organizacje takie jak MPAA, RIAA, czy rodzimy ZAIKS, piractwo filmowe i fonograficzne to koniec sztuki, kultury, a nawet cywilizacji – przez internautów nasycających swoje łącza ruchem P2P tworzenie filmów staje się zupełnie nieopłacalne. Tymczasem historia twórców filmu „Ink” pokazuje, że – przynajmniej dla nich piractwo (a może raczej – wyzwolona kultura) okazało się zbawienne. Żródło: http://webhosting.pl/

I

nk jest obrazem zrealizowanym przez parę filmowców Jamina i Kiowy Winansów, przy pomocy bardzo niewielkiego budżetu. Opowiada on niesamowitą, mistyczną historię osadzoną w ponurym świecie w stylu urban fantasy, gdzie w walce o nasze sny i marzenia ścierają się dwie przeciwstawne siły. Jest to jednocześnie film dla ludzi znudzonych powszechnie powielanymi schematami i hollywoodzką impotencją. Budzi skrajne opinie. Po projekcji można go albo pokochać, albo totalnie znienawidzić. Bardzo niewielu ludzi określa go jako „średni”. Wyobraźmy sobie na chwilę świat, w którym żyjemy, pracujemy, bawimy się, kochamy, chowamy dzieci i… zasypiamy.

Sen to stan magiczny, niezwykły czas, a w jego trakcie - jak co noc - na świat przybywają Gawędziarze. Ich zadaniem jest opieka, sprowadzanie na nas cudownych snów i marzeń. Jednak tam, gdzie jest światło, zawsze pojawia się cień. Zatem są także i Zmory: to przez nie czasem nawiedzają nas koszmary. Film wprowadza widza od razu w wykreowany przez reżysera świat. Nic nie jest nam dane na tacy. Nasza wyobraźnia musi iść ramię w ramię z wyobraźnią twórcy, w innym przypadku obraz może wydawać się suchy i pusty. Dlaczego? Bo mamy do czynienia z narracją odmienną niż w typowo hollywoodzkich produkcjach. Główny wątek toczy się wokół historii małej dziewczynki, Emmy wychowywanej przez babcię i swojego ojca, Johna – pracoholika, który zagubił sens życia. Pewnej feralnej nocy, prócz Gawędziarzy i Zmor, przybywa do niej ktoś trzeci. To Ink - pokraczny, zdeformowany, ubrany w szmaty stwór, który porywa duszę Emmy i ucieka z nią do innego wymiaru. Dziewczynka zapada w śpiączkę. Od tej chwili rozpoczyna się mistyczna batalia, w której los dziecka spoczywa w rękach Gawędziarzy, ale

124


Przeglądy filmowe

i samego Johna. Nie mogą oni pozwolić Inkowi na dotarcie z dziewczynką do celu. Pierwszą rzeczą, która przychodzi widzowi po obejrzeniu filmu jest… „taniość”. Nie da się ukryć, że Ink jest produkcją niskobudżetową i na taką wygląda. Efekty specjalne pozostawiają wiele do życzenia, a gra aktorska jest momentami sztywna i brakuje jej polotu. Jednak tam gdzie brak środków, trzeba kombinować. Wtedy też pomysłowość ludzka może dać niesamowite efekty. Podczas projekcji doświadczymy zatem wielu pomysłowych trików kamerą. Ucieszy nas również pasja i zaangażowanie ekipy. Widać je na każdym kroku. Okazuje się, więc że czasami, aby osiągnąć swój mały sukces, wystarczy mieć dobry pomysł i szczere chęci. Pomimo wspomnianych powyżej niedociągnięć, duszą filmu jest klimat. Jest wyczuwalny od samego początku po napisy końcowe. Tajemniczy, przerażający, inspirujący, zmuszający do myślenia. To nie papka wyprodukowana za wiele milionów dolarów, niczego nie dostaniemy tutaj na talerzu. Na koniec zagadka Inka zostaje rozwikłana, ale wcześniej mamy szansę odkryć ją sami. Czy to się uda, czy nie, zależy tylko od nas. Zimne barwy duchowego

* Biorąc pod uwagę wagę jaką muzyka odgrywa w obrazie, warto dodać ją na liście ulubionych na You-Tube i przesłuchać ją w wolnej chwili. Zapewniam niezwykłe doznania słuchowe. Ponadto polecam zaznajomić się z krótko-metrażową produkcją tego samego reżysera pt: ”Spin”, którą można obejrzeć m.in. na Youtube. 9 minut minie w mgnieniu oka, a niektóre elementy Inka nabiorą głębszego znaczenia!

świata, czy ciepłą zieleń wymiaru Gawędziarzy doskonale wspomaga genialna ścieżka dźwiękowa, napisana i nagrana przez samego reżysera. W pełni oddaje klimat filmu, wzbudzając uczucia, o których w dzisiejszym, śpieszącym się świecie zapominamy. Stanowi ona dopełnienie narracji, a w kilku momentach, to właśnie muzyka niemal zupełnie przejmuje jej rolę, obraz zaś staje się tylko dopełnieniem*. “Ink” to dla mnie naprawdę dobry film. Być może motyw walki dobra ze złem jest wyświechtany i wyeksploatowany, szczególnie w fantastyce. Tutaj jednak owa walka nie jest celem, a tylko jedną ze ścieżek do osiągnięcia celu, którym są uczucia. Podczas projekcji widziałem niejedną zapłakaną twarz, gdyż ścierające się w filmie na przemian rozpacz i nadzieja, pozwalają przeżyć te emocje wraz z bohaterami. “Ink” jest oryginalnym filmem z przekonującym morałem. Jest to produkt „must see” i warto się z nim zaznajomić.

125


Przeglądy filmowe

autor: michał “zguba” olejarski

jeż jerzy N

iejeden polski kinoman ma nadzieję, że rodzima kinematografia szerzej zainteresuje się historiami wprost z komiksowych stronic. Niestety bez większego powodzenia. Krótkometrażowy „Kinematograf” Bagińskiego przeszedł bez echa, a słowiański „Asterix i Obelix”, czyli rodzimy “Kajko i Kokosz” okazali się produktem fatalnym pod każdym możliwym względem. Komiks w Polsce nie ma się zatem najlepiej na wielkim ekranie. Być może właśnie dlatego Jeż Jerzy dostał rozgłosu. Komiks i jego ekranizacja to u nas swego rodzaju nisza, zarezerwowana wedle kulturalnego betonu, wyłącznie dla dzieci. Popularyzacja krótkich historyjek na bazie głupkowatego Pieska Leszka czy Włatców Móch, a także nowe możliwości i mechanizmy animacji pozwoliły przeskoczyć pewną barierę. Dzięki temu pełnometrażowy obraz animowany Polskiej produkcji ponownie wszedł do kinowych sal, dodatkowo przeznaczonych tylko dla dorosłych. Ale czy warto było próbować?

nych. Bohaterowi daleko do żwawego dwudziestolatka, pracownika agencji reklamowej, który mieszka w wielkim apartamencie. Jurek jest typową polską mendą. Pije na umór, baluje, żywi się śmieciami i zabawia z blondwłosą Yolą. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie był jeżem, którego postanawia sklonować szalony naukowiec, a następnie na klonie zbić fortunę w showbiznesie. Niemniej głupkowata historia jest jedynie pretekstem do ostrego ośmieszania społeczeństwa - Polaków, popkultury, wszelkiego celebryctwa - wystarczy jedynie mówić “kufa” i pierdzieć, aby stać się bożyszczem tłumów.

W animacji nie uświadczymy żadnych ameAnimacja jest wyłącznie dla dorosłych, borykańskich wpływów, których pełno w wielu wiem i tylko dla nich będzie w pełni zrozuostatnich produkcjach i serialach telewizyj-

126


Przeglądy filmowe

miała. Wyśmiewane są wszelakiego rodzaju “pop-pustaki”, wciskane siłą przez propagandę korporacji poprzez współczesne media. Świat rozrysowany w animacji jest zarówno bardzo swojski, jak i lekko surrelistyczny oraz dołujący. Dominuje szarość, brud, ciemne barwy, a wśród tego najwartościowszą rzeczą, którą interesują się bohaterowie to pierdzący, niepotrafiący się wysłowić jeż. Bardzo ostro i prawdziwie, choć w przerysowanej tonacji opisuje to nasze współczesne społeczeństwo. Patrząc na ostatnie dokonania polskiej kinematografii można śmiało rzec, że Jeż Jerzy jest najlepszą komedią ostatnich lat. Szko-

da jedynie, że nie jest ani krzty zabawna. Pod wszechobecną satyrą skrytą na drugim planie, film jest najzwyczajniej mało ciekawy i nudny. Bez bicia się przyznam, że do końca oglądnąłem tylko dlatego, że seans zawsze kończę na końcowych napisach. Prędzej traktuje go jako swego rodzaju remedium na postępujące ogłupianie odbiorców kultury, niż za rozrywkę samą w sobie. Obawiam się jednak, że klozetowy humor, który dominuje nie pozwoli wielu widzom dostrzec drugiego dna i przekazu obrazu.

127


Przeglądy filmowe autor: michał “zguba“ olejarski

dziewczyna w czerwonej pelerynie

go? Odpowiedź poznałem, gdy przyjrzałem się bliżej reżyserce – Catherine Hardwicke, aha!, mamy więc „Zmierzch” w innej oprawie! „Dziewczyna…” to próba przeniesienia bajki o Czerwonym Kapturku na nieco bardziej współczesny grunt. Zatem mamy Kapturka - Valerie, a także żyjącą na uboczu babcię. Znajdziemy również drwala, który konkuruje z synem kowala o rękę dziewczyny. Wszystko rozgrywa się w surowej, aczkolwiek bardzo kolorowej scenerii – w wiosce, gdzieś pośród gęstego lasu, z dala od cywilizacji. Tylko zamiast wampirów, tym razem do czynienia mamy z wilkiem? Niezupełnie. Tym razem to wilkołak, który terroryzuje wioskę. Film nakręcono w formie thrillera, dramatu, który posiada baśniowy klimat. Nie jest on jednak przeznaczony dla małych dzieci, ponieważ fabuła jest nieco bardziej skomplikowana od bajeczki, którą znamy od dzieciństwa. Są zatem sceny bardzo romantyczne, lekko erotyczne, mamy też mało bajkowe postacie. Gra aktorska? Przeciętnie.

Biorąc pod uwagę tylko to co napisałem, mogłoby się wydawać, że oto mamy przed wiastun filmu „Dziewczyna w Czer- sobą dość oryginalnego podejścia do znanewonej Pelerynie” zainteresował mnie. Było widać, że to masówka, nie oczekiwałem więc cudów, ale moja ciekawość została rozbudzona do tego stopnia, że z ochotą zabrałem się za niego przy najbliższej okazji. Niestety, doznałem rozczarowania. Już na początku uderzyły mnie bardzo znane niemal na pamięć scenografie, niewyróżniająca się muzyka, nawet gra aktorska i kreacje głównych bohaterów były łudząco podobne do filmowego „Zmierzchu”. Dlacze-

Z

128


Przeglądy filmowe go już tematu. Dlaczego więc już na początku reszta z szyderczym uśmiechem na twarzy. zacząłem od rozczarowań? Ponieważ to złudzenie niestety szybko mija. Fabuła jest mdła. Ot, kolejna historyjka walki o serce tej jedynej i pięknej, przez dwóch przystojniaków, dla których żel jest ważniejszy niż ciepłe odzienie. Dlaczego? Bo pomimo zimowej aury, rozgrzewania się przy ognisku, walającego się tu i ówdzie śniegu (który swoją drogą wygląda jak biały piach czy inny proszek…) ganiają po lesie w zwykłej koszulinie zapiętej ledwo na kilka dolnych guzików. Po prostu usposobienie idealnego wizerunku metro-boy’a, w których kochają się współczesne nastolatki. Ten sweet-Zmierzchowy klimat ratuje jednak tajemnicza bestia, a w dalszej części wezwany na pomoc oddział najemników, z Ojcem Salomonem na czele. W tę postać wciela się doskonale wszystkim znany Gary Oldman. Pojawia się nawet metafizyczne przesłanie. „Bestia” niekoniecznie musi być fizycznym monstrum - wilkołakiem rozpruwającym flaki. Może także symbolizować pierwiastek czystego zła, które w niewyjaśniony sposób dąży do opanowania duszy każdego człowieka. Dzięki odsieczy najemników, fabuła nabiera tempa, dalsze losy bohaterów komplikują się (choć tylko troszeczkę), a sama bestia... no właśnie, ta bestia jest bestią. Rażącym błędem twórców jest nie do końca udana charakteryzacja. Ludzie żyjący w średniowieczu, którzy mają makijaże i noszą ufarbowane włosy wzięte na żel, są po prostu śmieszni. To samo tyczy się niektórych kostiumów. Autorom filmu dość często mylą się epoki. Choć może byłbym bardziej precyzyjny gdybym powiedział, że wymieszali kilka epok sklecając własny styl. Dobrze? Źle? Kojarzy mi się to z produkcjami serialowymi typu ‘Herkules i Xena w jednym żyli domku’. Oglądałem „Zmierzch”. Można pisać o nim wiele rzeczy dobrych i jeszcze więcej złych, ale jako obraz był on w miarę spójny. W przypadku „Dziewczyny w Czerwonej Pelerynie” pani reżyser popełniła błąd za błędem, starając się przeszczepić nastolatko-miłosny klimat wprost z ekranizacji książek pani Meyer, do mrocznej historii, dziejącej się w jakiejś zapomnianej, średniowiecznej wiosce. Sweet sixteen będzie oglądało z przyjemnością,

129


Opowiadanie

nocny pasażer autor: lena

D

zień, w którym Sue White przyszła do mojego biura zapowiadał się zupełnie zwyczajnie. Obudziłem się z butami na poduszce, policzkiem przyklejonym do podłogi i truchełkiem wielbłąda w palcach. Lustro powitało mnie zarośniętą gębą, a lodówka chłodem. Spod papierów na biurku wygrzebałem kubek z zimną kawą. Przyklejony do spodu czek przypomniał mi o zakończeniu sprawy, ale nie poprawił nastroju. Zapaliłem. W końcu miałem przedział dla palących. Sue White zjawiła się późnym popołudniem. Tak cicho odsunęła drzwi i tak długo wahała się w progu, że zauważyłem ją dopiero wtedy, gdy kichnęła. Zanim wygrzebałam się zza biurka, rozkichała się tak gwałtownie, że cały jej wystudiowany wdzięk jasnowłosej i kremowoskórej pasażerki klasy pierwszej przepadł w rozmazanym łzami tuszu, zasmarkanych mankietach eleganckiego płaszcza i mojej od góry do dołu równo zaplutej koszuli. Kiedy wreszcie złapała oddech, odkleiłem ją od siebie, wcisnąłem w fotel między stosy akt nigdy nierozwiązanych spraw i podsunąłem kubek z kawą. – Mab alergię na gusz – wybąkała zza chustki, kręcąc zapchanym nosem na moją kawę, podobnie jak na papierosa, oraz połówkę wygrzebanej z kieszeni ciągutki. – Nazywam się Sue Whide i gcę pana wynająć. Nie musiała się przedstawiać. Była córką faceta, który trzymał w kieszeni całe Train City, miał wroga w każdym przedziale, dwa przedziały goryli i imię, z którego nikt się nie śmiał, mimo że brzmiało Randolph. Gazety huczały o jego przekrętach, dzieci bawiły się w niego na korytarzach, a władze na jego koszt. Nie miałem ochoty na tę sprawę. – Nie mam ochoty na tę sprawę – zwierzyłem się kubkowi.

– Jeszcze pan nie wie, z czym przychodzę – kubek odparł czystym już głosem Sue White i wyjęty jej palcami z moich, stuknął stanowczo o biurko. – Na pewno słyszał pan już o Prochowcu. – Coś mi się tam obiło o… – Ludzie mówią, że to obcy. – Dziewczyna nachyliła się ku mnie. – Ktoś, kto wsiadł na nienazwanej stacji, nocą, bez biletu, za to z walizką i doskonale obmyślonym planem. Szary płaszcz, postawiony kołnierz, niepozorny chód. Nikt go wcześniej nie widział i nikt nie zapamiętał. Znikł bez śladu, a wraz z nim połowa budżetu miasta, trochę tajnych dokumentów i kelnerka. – Kelnerka? – Nie wiedział pan! – uśmiechnęła się z triumfem, usiadła wygodniej i po raz dziesiąty wydmuchała nos. – Informację o porwaniu udało się ukryć przed gazetami – ciągnęła. – Duży w tym udział, jak się pan pewnie domyśla, miał mój ojciec. – Nie śmiałbym podejrzewać – zełgałem uprzejmie. – Zresztą, to nie było tak do końca porwanie. Dziewczyna, która była wieloletnią kochanką mojego ojca, poszła z Prochowcem dobrowolnie. Spakowała rzeczy i zostawiła list, po przeczytaniu którego ojciec zamknął się na trzy dni w gabinecie, nie dopuszczając do siebie nawet mnie. Wreszcie wysłał za uciekinierami ludzi, ale było już za późno. Mniej go obeszła strata pieniędzy, niż tej małej. – Była młodsza od pani? – Teraz ma może ze dwadzieścia trzy lata. Widziałam ją w wieku jakichś osiemnastu, kiedy specjalnie wybrałam się do lokalu, w którym pracowała. Obsłużyła mnie mało uprzejmie, choć dobrze wiedziała, kim jestem. Dałam jej niezły napiwek.

130


Opowiadanie – Więc chce pani, bym ją znalazł? – Nie kryłem rozbawienia. – Mały prezent na dzień ojca? – Powiedzmy. – Panno White… – Podrapałem się z namysłem w kark. – Powiedziała pani, że z tą sprawą nie poradzili sobie nawet ludzie White’a, a wiem, że należą do najlepszych. Dlaczego więc ja? – Proszę rzucić okiem. – Bez patrzenia wyciągnęła z torebki i podała mi jakąś kartkę. – Masło – przeczytałem. – Oliwa, dżem… – O, do diabła, to nie to! – Papier wrócił, skąd wyszedł. – Chwileczkę… – Torebka zagrzechotała z werwą. – Proszę. I przepraszam, jestem dziś taka zabiegana... – Nie szkodzi. – Przyjrzałem się naddartej serwetce. – Igor Phee. – To pan, zgadza się? – Owszem. – Tamtego wieczoru – kontynuowała Sue – kiedy przy lepiącym się stoliku piłam zimną herbatę z niezbyt czystej szklanki i obserwowałam, jak kochanka mojego ojca roznosi piwo nieokrzesanym typom w skórach, używałam też uszu. – Gratulacje. – Uszy te usłyszały jej rozmowę z pewnym zarośniętym brunetem w wygniecionym płaszautor: lena

czu, który garbił się przy barze na szklaneczką whisky. – Proszę mówić dalej. – Dziewczyna zwracała się do mężczyzny nazwiskiem, które zapisałam na tej oto serwetce. – Nie szuka pani czasem pracy, Sue? – Powiedziała mu również, że zostawił u niej parę swoich ulubionych skarpetek. – W jodełkę… – Znajdzie ją pan dla mnie, detektywie Phee? – Parę skarpetek? Oczy Sue zamigotały w świetle jarzeniówek. *** Miałem nadzieję nigdy więcej nie usłyszeć o Angeli Day. Jeszcze bardziej nie chciałem jej widzieć. W czasach, kiedy chadzałem do Zwrotnicy garbić się przy barze nad szklaneczką whisky, Angela często pochylała się nade mną. Była śliczna, bardzo młoda i drobna, ale to jej zadziorne spojrzenie i mina, jakby za plecami kryła nieodłączną bandę kumpli - zabijaków, dodawały jej wzrostu i lat. Dlatego nie pytałem o nic, nawet gdy w świetle gasnących nad ranem świateł wymykała się z mojego przedziału, skacząc w jednej szpilce i posyłając mi całusa drugą. Nie byłem zakochany, jednak wieść o tym, że do starego Randolpha napisała list pożegnalny, zabolała. Mnie nie zostawiła nic. A teraz, gdy za oknami czaił się już wieczór, szukałem jej w starych miejscach, na dawno zapomnianych korytarzach, z zadaniem nakłonienia do tego, by powiedziała jednemu facetowi „żegnaj” i wróciła do innego. By zostawiła Prochowca dla Randolpha White’a. Zdecydowanie powinienem unikać blondynek. Zwrotnica zaskoczyła mnie zmianami. Spod ściany przy wejściu znikła budka Chudego Ala, w której można było nabyć podrabiane bilety i mnóstwo innych drobiazgów przydatnych mieszkańcom szemranej klasy drugiej. Front baru odnowiono i wymieniono zepsute r w neonie. Wiecznie zapalcowane szyby lśniły teraz czystością i witały gości cennikiem pełnym idiotycznych zawijasów. Tak, ceny również były inne.

131


Opowiadanie Wszedłem. – Phee! Stary psie! Gdzie żeś się podziewał?! Pewne rzeczy nie tak łatwo wymienić. W moją stronę kłusował już Freddie Pół Ucha - zwalisty, potężny rudzielec - z pełnym kuflem w jednej i jakąś mocno znudzoną brunetką w drugiej włochatej łapie. Doskoczył, kobietą i piwem machnął na boki, po czym zrobił ze mną niedźwiedzia. – No, spowiadaj się! – zażądał i nie interesując się więcej ani piwem, ani brunetką, ani moją spowiedzią, pociągnął do swojego stolika. – Linda! To, co zawsze! – zamówił, czochrając mnie po łbie; Freddie wszystkich traktował jak ulubione zwierzątka. – Trochę się tu zmieniło. – Puściłem oko do stojącej za barem Lindy, którą ledwie poznałem w schludnym mundurku i warkoczu. – Prawda? – Freddie zrobił zrozpaczoną minę. – Nawet sikać na tyłach już nie wolno. Nic nie wolno. I wszędzie ustawiają to gówno! – Trącił palcami wazonik z fiołkiem. – A stara ekipa? – Ech, człowieku – wywrócił oczami – wykruszamy się jak zęby mumii. Jak widać, stary Joe nie jest już właścicielem tej budy. Przeniósł się do siostry i dnie spędza na karmieniu dworcowych gołębi. A zawsze przecież bał się, że tak skończy. Pamiętasz Oliwkową Lu? Po tym, jak zabronili jej korzystać z tego pokoiku na zapleczu, wyprowadziła się do innego wagonu. Mieszka teraz w jakiejś dziurze z zepsutym ogrzewaniem i ma przez to mało klientów. Ludzie zrobili się wygodni, wiesz. Szczerbaty Fuzzy wykorkował. Mówią, że to przez tę noc, kiedy stary tej Jannis, której Fuzzy przez całe lato słał frezje, przegonił go gołego po dachu. Biedny Fuzzy podobno wypluł płuca i zabiegał się na śmierć, ale ja myślę, że umarł ze strachu. Wyobraź sobie, noc na dachu, na zewnątrz… Chudego Ala w końcu zapuszkowali. Własny były szwagier go zakablował, teraz wprowadził się do jego przedziału z drugą żoną i terroryzuje pierwszą. Obłęd. A Blady za to wygrał na loterii… – Freddie – wtrąciłem, korzystając z okazji, że Linda przyniosła nam po drinku – tak sobie myślałem, czy nie wiesz może, co z… co z Angelą? – Z Angelą? – Freddie odsunął się i spojrzał na mnie z uważnie. – Więc to dlatego sobie

o nas przypomniałeś. – Głos mu stężał. – Myślałem, że dałeś sobie z nią spokój. – Właściwie to… – Lepiej tak zrób, stary. Mało kto wspomina ją tu z radością. – Dlaczego? – Głównie przez nią to wszystko, te firanki, czysta podłoga, r w neonie. Zapłaciła za cały remont, chłopie, Joe nie musiał nawet palcem kiwnąć. – A co w tym złego, że pomogła? Wzruszył ramionami. – Powiedz to Joe’mu, Lu i reszcie. – Skąd wzięła pieniądze? – I tu, mój drogi przyjacielu, dochodzimy do momentu, w którym powinienem się zbierać – oznajmił i się zebrał. – Chwileczkę. – Przytrzymałem go za rękaw. – Freddie, jeśli wiesz, gdzie mógłbym ją znaleźć… – Nie wiem, Igor. Naprawdę. – Ale jeśli coś wpadnie ci w ucho… – Wcisnąłem mu w łapę wizytówkę. – To ważne, Freddie. – I w tym cały problem. – Poklepał mnie po ramieniu. Linda wykazała jeszcze mniejszą ochotę do rozmowy o Angeli, choć to ona mnie jej przedstawiła i swego czasu poświęciła wiele zapału, by zrobić z nas parę. Ona też, w tej swojej rozbrajającej misji uczynienia ze świata miłego i sympatycznego miejsca dla wszystkich, najmniej chyba rozumiała, jak bardzo do siebie nie pasowaliśmy. A teraz patrzyła na mnie przezroczystymi oczami – w jeszcze grubszej obwódce tuszu, w jeszcze gęstszej siatce zmarszczek – i widziałem jak na dłoni, że nie interesuje ją już ani Angela, ani ja, ani nawet ten wypucowany i wystrojony jak na Dzień Kolei bar. – Podać ci coś jeszcze, Igor? – spytała bez uśmiechu. – Papierosy. Te same. – Poczekałem, aż wróci. – I adres. – Nie znam… Złapałem jej dłoń z resztą drobnych. – Chcę wiedzieć tylko, gdzie mieszkała, zanim znikła, to wszystko. – Nie powiedziała ci?

132


Opowiadanie – Od dawna nie rozmawialiśmy. – Zrobiła coś złego? – po raz pierwszy w jej głosie pojawiło się ożywienie. – Muszę ją znaleźć, Linda. – Chcesz ją odzyskać? – Prowadzę śledztwo... – sprostowałem odruchowo, ale zaraz ugryzłem się w język. – Aha. – Zabrała rękę. Dobrą minutę wpatrywała się tępo w kontuar, zanim pozwoliła mi wyciągnąć notes. *** Dawne mieszkanie Angeli odwiedziłem następnego dnia. Rodzina, która zajmowała je od kilku miesięcy, o poprzedniej lokatorce wiedziała tylko tyle, że była całkiem sympatyczna i zapomniała zabrać kilku rzeczy. Niewiele tego było, mieściło się w pudełku po butach i na oko nie miało żadnego związku ze sprawą. Usiadłem w korytarzu. Chyba gdzieś pod koniec przeglądania koperty z fotografiami przyłapałem się na szukaniu wśród nich własnej twarzy – działanie o tyle dziwne, że nikt nigdy nie zrobił nam wspólnego zdjęcia. Podniosłem wzrok. Przede mną stał mały zasmarkaniec w okularkach i z buzią zalepioną lizakiem. – Ceść – powiedział. – Cześć – odparłem. Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. – Mieszkasz tutaj? Kiwnięcie łebkiem. – Ile masz lat? – Cterdziesci. Mały kanciarz. – Co się stało, że nie urosłeś? Milczenie. – Wiesz, kto jest na tym zdjęciu? Wzruszenie ramionami. – Chcesz czegoś? – Mas. – Lizak wylądował na moim czole. – Dzięki. Przy wtórze oddalającego się tupania trampek, odkleił się i wpadł do pudła. W biurze nie zdążyłem zdjąć marynarki, a już

ktoś bębnił do drzwi. Wyjrzałem zza zasłonki, przypuszczając, że to może Sue White przyszła znowu nakichać mi na koszulę, ale czekało mnie rozczarowanie. W korytarzu stał jakiś szczurowaty chuderlak w szarym kombinezonie i czapce w prążki. Przyginająca go do ziemi niebieska skrzynka z narzędziami nosiła ślady licznych stłuczeń. – Nie wzywałem mechanika – oznajmiłem, otwierając. – To pewnie ktoś z boku. – Dostałem zgłoszenie, że stuka panu pod podłogą. – Mechanik zmarszczył rzadkie brewki. – U mnie? Jest pan pewien, że nie pomylił adresu? – Biuro Agencji Detektywistycznej Igora Phee – przeczytał w wyciągniętym z kieszeni, wyszmelcowanym notesie. – To chyba tutaj. – Wskazał notesem plakietkę na lewo od mojego ucha. – Ale u mnie nic nie stuka. – Stuka, nie stuka, dostałem zgłoszenie, muszę sprawdzić. – Ale ja tu pracuję! – Ja też! – Wepchnął się do środka, obijając mi skrzynką goleń. Sterroryzowany we własnym przedziale, usiadłem za biurkiem i z ogromnym zaangażowaniem zająłem się bezcelowym przerzucaniem akt. Kątem oka śledziłem poczynania chudzielca, który zdążył już ściągnąć z podłogi dywan i właśnie dobierał się do desek. – Hej! – Trzasnąłem teczką. – Co ja później zrobię z taką dziurą? – Posprząta się – burknął przez ramię, unosząc żelazną klapę. Ogłuszyło nas wrzaskliwe kołatanie kół i ryk pędzącego powietrza. Wcisnąłem głowę w ramiona. Po chwili zakryłem dłońmi uszy i wlepiłem wzrok w biurko. Nie pomogło. – Hej! – ledwie słyszałem sam siebie. – Długo to jeszcze potrwa?! Odwróciłem się akurat, by dostrzec błysk klucza. Ból nadszedł z opóźnieniem. Zanim dźwignąłem się z podłogi, silne łapy chwyciły mnie za kołnierz i powlokły w stronę klapy. Zamknąłem oczy. – Jeśli… ukać… źle… ończy! – głos mechanika tuż przy moim uchu brzmiał jak popiskiwanie myszy. W twarz buchał mi żar wirującego me-

133


Opowiadanie talu, nozdrza wypełnił smród węgla. – Więc… owienia… pana… a! Ucisk kolana na karku zelżał. Kościste ręce przewróciły mnie na plecy i zrobiło się cicho. – Panie Phee? – Coś przyjemnie pachnącego rumiankiem łaskotało mnie czoło. – Igorze! – Uderzenie w policzek nie było już takie miłe. Uniosłem lewą powiekę. – Mój łeb… – Żyje pan? – Sue White przyglądała mi się z bliska. Była blada i zaaferowana. Nos miała zaczerwieniony, oczy pełne łez, i kiedy już zacząłem sobie wyobrażać, że to z mojego powodu, kichnęła. – Och... przepraszam! – Na zdrowie. – Dziękuję. – Wytarła mi twarz chusteczką. – Może pan usiąść? Zebrałem się w sobie i usiadłem. Sięgnąłem dłonią, by na potylicy wymacać guz wielkości kasztana. Łupał jak diabli. – Co się stało? – mruknąłem, kompletnie zdezorientowany. – To ja powinnam o to spytać. Przyszłam, a tu drzwi otwarte, podłoga rozpruta, pan obok. Szukał pan skarbu, który zamiast leżeć w ziemi, spadł panu na głowę? Zacząłem gramolić się na nogi. – Mogłaby pani wyjąć z lodówki trochę lodu? – Z trudem przetransportowałem się na krzesło. – I co pani tu w ogóle robi? – Przyszłam dowiedzieć się, co ze śledztwem. – Jedną ręką przyłożyła mi do karku zimny okład, a drugą niespodziewanie pogłaskała po włosach. – Telefonu pan nie odbierał, domyśliłam się, że jest w terenie, więc postanowiłam poczekać pod biurem. No, i jak tam śledztwo? – W porządku. – A skąd ta dziura i guz? – Nie pamiętam – wyznałem szczerze. – Hm… – Ta klapa była zamknięta, kiedy pani przyszła? – Wskazałem rozgrzebane deski. – Tak. – Zamknął ją – mruknąłem do siebie. – Ale, skubaniec, nie posprzątał. – Kto?

– Już wiem! – Zerwałem się z krzesła, a guz zaprotestował ostro. – Mechanik... ten szczurowaty chudzielec... – wysapałem. – Powiedział, że coś mi stuka pod podłogą i rąbnął mnie kluczem! – No to wiemy, skąd guz. – A potem przez tę dziurę w podłodze chciał mnie oskalpować szyną! Dziewczyna wpatrywała się we mnie okrągłymi oczami i nagle zdałem sobie sprawę, że wznosząc się nad nią jak Hamlet w obłędzie, z mokrą ścierką zamiast czaszki w uniesionej garści, musiałem wyglądać całkiem głupio. Usiadłem. – Czy powiedział, o co mu chodzi? – Sue zapytała z przejęciem. – Pewnie tak, ale wie pani, było dosyć głośno. – Myśli pan, że to może mieć związek z naszą sprawą? – Moją, Sue, pani ją tylko utrzymuje. – No ale… – Nie wiem. Możliwe. – Nie sądziłam, że szukanie kelnerki z taniego baru może być takie niebezpieczne! – Z Angelą nic nie jest takie, jak powinno. – Sięgnąłem po papierosy. – Zapali pani? – Mam alergię na dym. Schowałem paczkę. – Może lepiej z tym skończyć, detektywie Phee. – Z paleniem? – Dobre samopoczucie mojego ojca nie jest warte takich guzów! – Zaczęła krążyć nerwowo po przedziale. – Pokryję dotychczasowe koszty. Nie, to jest zbyt ryzykowne! – Chodźmy, Sue. – Podałem jej płaszcz. – Postawię pani uspokajającego drinka. – Pije pan w czasie pracy? – Tylko, kiedy prowadzę śledztwo. – Ale ja mam alergię na alkohol. – Jezu... – To guz? Bardzo boli? – Boli. – Ma pan pecha, że trafił na mnie. A raczej, ja na pana. – Może po prostu wsiedliśmy do złego pociągu.

134


Opowiadanie (...)

135


Opowiadanie

koniec autor: eit

mam dylemat: czy lepiej spełniać marzenia czy je po prostu mieć? czy lepiej stanąć na mecie czy lepiej wciąż ku niej biec? Śliwka Tuitam Pan Henryk wyglądał przez okno. Ostatnio zdarzało mu się to coraz częściej. Nawet kiedy zapadał zmrok, on nadal spoglądał w niebo. Podziwiał wschody i zachody słońca, a także gwiazdy. Nie znał się na nich, nie wiedział nawet, gdzie leży najpopularniejszy Wielki Wóz. Jednak w obcowaniu z ciałami niebieskimi, nawet przez proste, codzienne obserwacje, była odrobina magii. - Panie Henryku? – Usłyszał za sobą głos. Już wcześniej słyszał odbijające się w pustym korytarzu kroki pielęgniarki. Zegar już dawno wybił jedenastą, wszyscy spali w swoich salach. Jedynie pan Henryk nadal siedział przy oknie. - Niech pani podejdzie – odezwał się. Miał łagodny, kojący, lecz mimo wszystko męski głos. Pewnie sprawdziłby się w radiu, prowadząc nocną audycję wypełnioną piosenkami o niespełnionej miłości. - Tak? - Niech pani spojrzy, pani… - Rzucił okiem na plakietkę z nazwiskiem kobiety. Zawsze tak robił. Często zapominał czyjeś imię już po kilku sekundach. Jeśli był w złym nastroju, posługiwał się niewybrednymi inwektywami typu ‘Imbecylu, podaj mi cukier.’ W ten sposób pan Marian nadal był obrażony na Henia, ale ten upierał się, że to imbecyl i nawet lepiej, że się do niego nie odzywa. - Pani Aniu – uśmiechnął się. – Tam, jest

taka piękna, jasna gwiazda. Wydaje mi się, że na nas patrzy. - To gwiazda polarna – wytłumaczyła pielęgniarka. - To miłe, że gwiazdy mają imiona – odrzekł spokojnie. – Nie znam się na nich. Jest tak wiele rzeczy, na których się nie znam – zasępił się. - Niech pan tak nie mówi! - Och, pani… - Znów rzucił okiem na plakietkę z nazwiskiem kobiety – pani Aniu. Niech pani tak nie mówi! Każdy z nas jest głupcem. Niestety. Pielęgniarka przykucnęła obok wózka inwalidzkiego i położyła dłoń na schorowanej ręce pana Henryka. Zazwyczaj bezpośredni kontakt z drugim człowiekiem potrafił zdziałać cuda. - Skąd ten pesymizm? – zapytała łagodnie. - Wie pani, pani… – jeszcze raz rzucił okiem na widniejące na plakietce informacyjnej nazwisko – Aniu, zastanawiam się… - Nad? Staruszek nie odpowiedział. Dopiero po chwili, jakby ważąc słowa, odezwał się: - Co teraz? - Jak to… co teraz? - No wie pani. Co będzie dalej? Siedzę tutaj, gniję, nie mogę chodzić, a śmierć spogląda na mnie pustymi oczodołami i wesoło wymachuje kosą. Jestem na mecie, jednak nie czuję się jak zwycięzca. - Meta… to chyba złe określenie – osądziła kobieta. – To raczej… - zająknęła się. - Koniec, prawda? To chciała pani powiedzieć – stwierdził sucho pan Henryk. Ania zagryzła wargę. Była już zmęczona. Cholerne dyżury. - To także niefortunne określenie. Poza tym, przed panem jeszcze sporo czasu!

136


Opowiadanie - Och tak, z pewnością, pani… Aniu, ale, po co mi on? Zostałem już sam. Nie mam już, och, nie mam już marzeń. Widzi pani, pani… ekhm, pani Aniu, kiedy byłem młody, miałem prosty plan, szereg celów do spełnienia. To miała być furtka do nieba, namiastka ziemskiego raju. Wierzyłem, że w ten sposób realizując go będę szczęśliwy. Chciałem znaleźć swoją drugą połówkę, spłodzić syna, stworzyć kilka arcydzieł. Chciałem być mężem, ojcem, artystą. Chciałem zdobyć wykształcenie, bo wierzyłem, że nauka i wiedza są niezbędne. Że muszę je mieć, aby ludzie mnie szanowali, żeby wiedzieli, z kim mają do czynienia. - To fundamenty – podsumowała cicho pielęgniarka. – Chyba… prawie każdy tego chce. Szczęśliwa rodzina, praca, spełnienie, pasja. Każdy z nas do tego dąży. - Widzi pani, pani… Aniu. Miałem trzydzieści lat. Na koncie tytuł doktora, cudowną żonę, dwóch synów oraz kilka obrazów w galeriach. To, o czym kiedyś marzyłem, miałem pod ręką. I wtedy stanąłem przy oknie, spojrzałem w dal, ponad wieżowce, miejski smog i zadałem sobie pytanie: Co teraz? Mam rodzinę, dom, pracę i obrazy. Co dalej? - Powinien być pan dumny! – odrzekła radośnie pani Ania. Starała się podnieść mężczyznę na duchu. W zasadzie, tak naprawdę chciała się zdrzemnąć, ale nie mogła go przecież zostawić tutaj samego. Co prawda, Henryk był twardy, ale w domu spokojnej starości zbyt wiele było już dziwnych wypadków, gdy zasmuconych pacjentów pozostawiano sam na sam autor: lena

z gwiazdami. – Niewiele osób potrafi spełniać swoje marzenia, realizować swoje cele. - Widzi pani, pani Aniu, życie to, na całe szczęście, nie samochód. Nie ma lusterka wstecznego, w którym moglibyśmy na wszystko rzucić okiem, prześledzić, spojrzeć jeszcze raz, na spokojnie i bez pośpiechu. Widzi pani, pani… Aniu, kiedy byłem mały, ojciec powtarzał mi, że najważniejsze, by w życiu niczego nie żałować, nie żałować swoich wcześniejszych decyzji. Żeby zawsze wybierać tak, by później nie musieć się wstydzić. Ale to jest… niemożliwe. Kobieta milczała. Miała na karku dwadzieścia cztery wiosny, cóż mogła wiedzieć o życiu? Czasem jednak lepiej jest milczeć, niż pleść głupoty. - Kiedyś, wie pani, pani Aniu, mój wnuczek grał na komputerze. Zapytałem go, co robi. Powiedział, że to taka gra. Na pytanie, na czym polega, odpowiedział, że na podejmowaniu decyzji. Że każdy taki wybór wpływa na rozgrywkę. Usiadłem koło niego i zapytałem: ‘A co, jeśli wybierzesz źle?’. Wnuczek uśmiechnął się niewyraźnie. ‘Wtedy po prostu wczytam grę’, odrzekł. Widzi pani, pani Aniu, życie to nie gra. Chociaż reguły są prawie takie same. Na niebie pojawiły się kolejne gwiazdy. - Chciałem zapytać go, skąd wie, jakiego wyboru powinien dokonać. Ale sam sobie odpowiedziałem. Na pewno jego koledzy już wcześniej grali w tę grę i wiedzieli dokładnie, co trzeba zrobić. W każdej chwili mogli mu podpowiedzieć. - Na pewno – skwitowała Ania. Chciała się odezwać, lecz nic lepszego nie przyszło jej do głowy. - Widzi pani, ja też przeszedłem tę grę. Przeszedłem życie. Dziewięćdziesiąt dwa lata na tym pierdolonym świecie. Krew, pot, łzy. I wie pani co, pani Aniu? Ja nie potrafię pani podpowiedzieć. Po tylu latach nadal niewiele wiem. Nie mogę nikomu powiedzieć, jakie decyzje należy podejmować, bo do dziś nie wiem, które z nich są słuszne. Pielęgniarka spojrzała na zegar. Wskazówka powoli zbliżała się do godziny dwunastej. Ania czuła, że jej powieki z każdą minutą stają się coraz cięższe.

137


Opowiadanie - Wie pani co, pani… Aniu, tak? – Pielęgniarka skinęła głową. – Czasem sobie tak myślę, że życie jest jak rejs dookoła świata. Zaczynasz tutaj i kończysz w tym samym miejscu. I mogłoby się wydawać, że przecież przebyło się cały świat. Ale czymże on jest w obliczu potęgi wszechświata. Czymże jest nasze życie wobec miliardów lat na karku kuli ziemskiej? To zaledwie ziarnko piasku w klepsydrze. Pędzimy na złamanie karku wzdłuż równika, a nadal stoimy w miejscu. Kobieta ziewnęła, lecz staruszek jakby tego nie zauważył. A nawet jeśli, zadecydował, że lepiej będzie to po prostu zignorować. - Mój wuj był bardzo mądrym człowiekiem. Wie pani, pani Aniu, on nigdy nie życzył spełnienia marzeń. Zawsze mówił mi: miej je. Posiadaj marzenia. Dopiero wtedy możesz je spełniać. Teraz… teraz myślę, że chyba lepiej jest mieć marzenia, niż naprawdę je spełniać. Cel… cel gdzieś nas prowadzi, wytycza szlak. Kiedy dopinamy celu, jesteśmy jak dzieci we mgle, błądzimy i nawet nie wiemy, dokąd chcemy się udać. - Niespełnione marzenia… też są złe – mruknęła pielęgniarka. – Chciałby pan… cofnąć czas? Pan Henryk zasępił się. Na jego twarzy odmalowało się kolejno kilka sprzecznych uczuć. Dopiero po chwili spojrzał na pielęgniarkę

i strawił to pytanie, kręcąc przecząco głową. - Absolutnie. Bo co z tego? Gdybym ponownie stanął na rozstaju… skąd mógłbym wiedzieć, która z dróg jest tą… właściwą? Skąd mógłbym wiedzieć, czy którakolwiek z nich jest tą właściwą? Sądziłem, wie pani, pani Aniu, że to będzie taka wspinaczka. Że któregoś dnia stanę na szczycie, będę mógł objąć wzrokiem cały świat, wypnę dumnie pierś i tak oto będę, spełniony i ledwie żywy, wyczerpany, lecz szczęśliwy. A dziś czuję się… czuję się jakbym wspiął się na kopiec kreta. Zauważą mnie tylko sąsiedzi, pukną się w czoło i pomyślą: ‘Czubek!’. - Panie Henryku… - Wiem, dochodzi już północ. Godzina duchów, jak to mówią. Może mnie tu pani zostawić, pani Aniu, naprawdę – uśmiechnął się blado. Pielęgniarka wstała i pogłaskała go po łysinie. - Dobranoc, w takie razie – odezwała się cicho. - Pani Aniu… - Tak? - Opowie mi jutro pani o gwieździe polarnej? - Oczywiście.

138


Opowiadanie cel w şyciu ogranicza więc go nie mam. Pelson

139


redakcja redaktor naczelny chrisiok redakcja

danek, disaster, kassandra, natasza skład, projekt okładki michał “zguba“ olejarski ilustracje do opowiadań

AcidOne, lena źródła

deviantart, strony autorskie i inne miejsca w internecie

licencje

wszystkie wykorzystane materiały graficzne niebędące dziełem członków redakcji zostały uży-

te przy wykorzystaniu licencji creative commons. prawa autorskie należą wyłącznie do twórców.

prawa do materiałów magazyn powstał w oparciu o materiały tekstowe utworzone przez członków redakcji kwartal-

nika kulturalnego via appia, jak również o teksty dostarczone przez użytkowników forum literackiego inkaustus.pl za ich dobro-

wolną zgodą. w celu powielania, publikowania

lub innego użycia nalezy skontaktować się z autorami lub poprzez redakcyjną skrzynkę e-mail.

kontakt

redakcja@via-appia.pl www.inkaustus.pl


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.