UZetka 127 (czerwiec 2017)

Page 1

Gazeta Studencka NR 127 :: CZERWIEC 2017 Głogów ::: Gubin ::: Krosno Odrzańskie ::: Lubin ::: Lubsko ::: Międzychód ::: Międzyrzecz ::: Nowa Sól ::: Nowy Tomyśl ::: Polkowice ::: Słubice ::: Sulechów ::: Sulęcin ::: Świebodzin ::: Wolsztyn ::: Wschowa ::: Zbąszyń ::: Zielona Góra ::: Żagań ::: Żary

Fot. www.unsplash.com / Julia Caesar

MIESIĘCZNIK OD 2002 ROKU ::: Gazeta Samorządu Studenckiego Uniwersytetu Zielonogórskiego ISSN 1730-0975 Nakład 5000 ::: Gazeta bezpłatna ::: www.wZielonej.pl

10 INSPIRUJĄCYCH ROZMÓW

STUDENCI PO GODZINACH WYWIAD Z REKTOREM PWSZ W SULECHOWIE

REKRUTACJA NA UZ WYPOŻYCZALNIE ROWERÓW W STUDENCKICH MIASTACH


2

UNIWERSYTET ZIELONOGÓRSKI

CZERWIEC 2017

STUDENCI O TYM, CO WAŻNE WYGRAĆ, KIEDY SIĘ PRZEGRAŁO Życie to jedna wielka, chyba najtrudniejsza gra, trzeba wiedzieć kiedy i jaką podjąć decyzję, uważając na każdy ruch, który albo doprowadza nas na szczyt, albo równa z ziemią. O trudnych doświadczeniach, które zmieniają i uczą, zgodziła się opowiedzieć Iga Łaszcz. Jazda konna od zawsze była jej powietrzem, bez którego nie można funkcjonować. ■ Jak zaczęła się Twoja przygoda z końmi? Przygoda z jazdą konną zaczęła się w wieku pięciu lat, później zwyczajnie, mimo młodego wieku, wiedziałam, że jest to coś z czym zwiążę swoją przyszłość. Nie jestem w stanie zmieścić, w krótkim artykule całej historii związanej z końmi, dlatego ograniczę się do tego, że to, gdzie jestem teraz, jakie umiejętności posiadam jest efektem ciężkiej pracy, wiecznej determinacji i miłości do tych zwierząt. Kilka lat temu podczas zawodów miałaś wypadek. Jak do niego doszło? Zawiodło doświadczenie? Przeszkodził strach? To było podczas sierpniowych polskoniemieckich mistrzostw w Drzonkowie. Miałam startować na bardzo młodym, niedoświadczonym koniu, dla którego tak duże zawody były ogromnym wyzwaniem. Pierwszego dnia startów spadłam w trakcie przejazdu, uderzając silnie głową o ziemię. Ze względu na to, że bałam się reakcji i tego, że mogą mnie następnego dnia nie dopuścić do startu, postanowiłam nie przyznawać się do bardzo silnego bólu i zawrotów głowy. Przez całą noc znosiłam okropne konsekwencje tego wstrząsu, a następnego dnia w bardzo kiepskiej formie przystąpiłam do kolejnego startu. Teraz wiem, że był to błąd. Przedostatnia przeszkoda, koń gwałtownie wyrwał się, a ja wpadłam w drągi łamiąc je. Nie byłam w stanie się pod-

nieść. Ratownicy znieśli mnie z parkuru do ambulansu. Oprócz pękniętego żebra, odpryśniętej rzepki kolanowej, doznałam urazu oka, który później pociągnął duże konsekwencje. Możesz mówić dalej? (Głęboki oddech) Nie byłam w stanie jeździć przez kolejne trzy tygodnie, czekała mnie operacja oka, z którą przez długi czas zwlekałam doprowadzając się do zaniku wzroku. Takie doświadczenia zawsze coś w nas zmieniają. Czy Twój stosunek do koni uległ zmianie po wypadku? Stosunek do koni zawsze był i będzie taki sam. Ryzyko jest nieodłączną częścią tego sportu. Obcowanie z tymi zwierzętami zawsze naraża nas w większym lub mniejszym stopniu na niebezpieczeństwo. Ważne jest, aby zachowywać środki ostrożności i nigdy nie tracić czujności. Koń to tylko zwierzę- silne, płochliwe, często nieprzewidywalne. Zdaje sobie sprawę, że uprawiając jeździectwo ryzykuję życiem, ale nawet ta świadomość nie jest w stanie mnie powstrzymać. Strach, każdy ma jego inną definicję. Jakie odczuwałaś emocje, kiedy brałaś udział w zawodach przed wypadkiem i zaraz po nim? Strach zawsze jest, tylko głupiec się nie boi. Jednak wraz z doświadczeniem przychodzi spokój i pewność siebie. Mówimy tutaj o współpracy ze zwierzęciem, które również czuje i myśli. Dlatego początkujące osoby powinny jeździć na doświadczonych koniach, a doświadczeni jeźdźcy na młodych jedno drugiemu dodaje pewności siebie i pomaga podczas przejazdu, uczy nowych rzeczy. Przed zawodami zawsze towarzyszy mi ekscytacja, determinacja i adrenalina, któ-

To było podczas sierpniowych polsko-niemieckich mistrzostw w Drzonkowie. Miałam startować na bardzo młodym, niedoświadczonym koniu, dla którego tak duże zawody były ogromnym wyzwaniem.

ra dodaje mi siły i pewności. Obawa pojawia się bezpośrednio przed startem. W momencie, kiedy wyjeżdżam na parkur, usłyszę dzwonek startowy skupiam się i myślę jedynie o tym, aby nadać dobre tempo i przejechać spokojnie, zachowując odpowiedni styl. W sporcie nie zawsze chodzi o samą wygraną, wystarczy satysfakcja pojawiająca się już wtedy, kiedy parkur został pokonany prawidłowo, odległości do przeszkód były odpowiednio dobrane. Do stajni możemy wrócić bez pucharu, ale ze świadomością, że pokonaliśmy samych siebie i zrobiliśmy krok na przód.

Wygląda na to, że w Twoim przypadku strach to jedynie dodatek. Satysfakcja, adrenalina determinacja to te emocje, które biorą górę nad wszystkim innym, miło to słyszeć, szczególnie, że wielu osobom strach nie pozwala na podejmowanie dobrych decyzji. W dzisiejszych czasach to się ceni. Wspominałaś o tym, że po wypadku miałaś sporą przerwę w jeździectwie. Czy wraz z tym zmieniła się forma jaką miałaś? Dużo startowałam, byłam zmotywowana i przepełniona chęcią do wygrywania i wspinania się coraz wyżej. Po wypadku wybiłam się z rytmu, straciłam pracę beri tera i zaczęłam trenować swojego konia praktycznie od zera. Musiałam pogodzić się z faktem, że czeka mnie ciężka praca, żeby to wszystko odblokować i z powrotem przystąpić do regularnych startów. Czego nauczył Cię ten wypadek? Czy coś się zmieniło w Twoim życiu? Po wypadku byłam załamana. Nie dość, że ucierpiało moje zdrowie, czekała mnie operacja oka, to jeszcze straciłam pracę, która dawała mi dostęp do koni sportowych i możliwość regularnych startów. Musiałam zacząć od początku, skupić się na trenowaniu własnego konia i doskonaleniu swoich umiejętności. Czasami niestety musimy spać poziom niżej i zacząć na nowo. Jednak najważniejsze w tym wszystkim jest to, że nie tracić wiary w siebie i we własne marzenia. W życiu zdarzają się różne sytuacje. Należy wyciągać z nich wnioski i pracować jeszcze ciężej. W każdym sporcie zdarzają się wzloty i upadki, ale aby osiągnąć sukces nie można pozwolić sobie na chwile słabości tylko sumiennie i z determinacją zdobywać szczyty. Rozmawiała Adrianna Socha

PODNIEŚĆ SIĘ I POKONAĆ STRACH około pięciu metrów i na dodatek zostałem przygnieciony przez swój motor, który ważny mniej więcej 70 kg. Miałem duże szczęście, że nic mi się więcej nie stało.

Igor Zienkiewicz jest studentem wychowania fizycznego na Uniwersytecie Zielonogórskim. Jego pasją jest motocross. Został wicemistrzem Polski w pucharze Polski, zdobył liczne mistrzostwa w zawodach strefy zachodniej Polski, zajął III. miejsce w międzynarodowych eliminacjach mistrzów Cataloni. Pierwszy sezon okazał się najtrudniejszym - skończył się poważnym wypadkiem i kilkudniową śpiączką. Igor nie poddał się, jego zapał do motocrossu rozpalił się jeszcze bardziej. ■ Śniłeś? Słyszałeś rodziców albo lekarzy? Nic nie pamiętam. Czarna dziura. Doznałem rozległego wstrząśnienia mózgu i nie pracował on w stu procentach tak, jak powinien. Do tego śpiączka farmakologiczna, sen w takim wypadku nie wchodziłby w grę, a tym bardziej zapamiętanie go. Teraz też rzadko miewam sny, nie pamiętam, co mi się śni. Jak doszło do wypadku? Pewnego dnia, już po zakończeniu mojego roku szkolnego wybrałem się na trening do miejscowości Wschowa na tor „Kacze Doły”. Tam doszło do niefortunnego wypadku. Wydarzyło się to na skoku. Nie jestem w stanie powiedzieć nic więcej, ponieważ nie pamiętam tego. Moja pamięć została skasowana, a wydarzyło się to w 2008 roku. Świadkowie mówili mi, że podbiło moje tylne koło. Motocykl wylądował na przednim kole. Nie utrzymałem kierownicy, w efekcie czego upadłem, motocykl upadł na

Wiesz, jak Twoi rodzice radzili sobie z tym, że ich syn leży w bardzo ciężkim stanie w szpitalu? Moim rodzicom było ciężko, ale gdy wybudziłem się ze śpiączki, to była duża poprawa psychiczna i emocjonalna, a z czasem było coraz, coraz lepiej. Ja natomiast po tym wypadku miałem około jednego roku przerwy i rodzice kupili mi pod choinkę nowy motor. Postawili ultimatum: dobre zachowanie i oceny w szkole.

Każdy wypadek pozostawia w psychice jakiś ślad, ale z każdym upadkiem, z każdą porażką właśnie człowiek staje się też silniejszy i robi dosłownie wszystko, żeby więcej do wywrotek czy kontuzji nie dochodziło. mnie, a ja straciłem przytomność. Dostałem bardzo szybko przetransportowany na stadion we Wschowie, z którego zabrał mnie helikopter do szpitala w Zielonej Górze. Spędziłem tam 5 dni

w śpiączce farmakologicznej z obrzękiem płatu czołowego. Co mówili lekarze? Była to bardzo poważna kontuzja. Lekarze podejrzewali, że mogę nie wybudzić się z tej śpiączki, co byłoby jednoznaczne ze śmiercią. Finalnie wybroniłem się z tej śpiączki. Zostałem z niej wybudzony. Niestety niektóre czynności tj.: ścisk dłoni, poruszanie się, sprawiały mi bardzo dużą trudność. Nie byłem w stanie wstać. Nie mogłem nawet chodzić. Potrzebowałem około dwóch tygodni, żeby z powrotem wrócić do jakiejś sprawności fizycznej. Jednak muszę zaznaczyć, że o dziwo wyszedłem z tego wypadku bez ani jednego zadrapania, a był to upadek z ponad

Rodzice dali Ci motor pomimo tak ciężkiego wypadku?! To były długie decyzje co do mojego powrotu, bo miałem zacząć uprawiać inne dyscypliny sportu, np. lekkoatletykę. Jednak po wielu dyskusjach i sporach, doszliśmy do wniosku, że jednak spróbuję i od tamtej pory już wróciłem do tego sportu na stałe. Nie boisz się? Każdy wypadek pozostawia w psychice jakiś ślad, ale z każdym upadkiem, z każdą porażką właśnie człowiek staje się też silniejszy i robi dosłownie wszystko, żeby więcej do wywrotek czy kontuzji nie dochodziło. Rozmawiała Aleksandra Nowomiejska


UNIWERSYTET ZIELONOGÓRSKI

CZERWIEC 2017

3

WSPIĄĆ SIĘ, GDY SCHODY SĄ JAK MOUNT EVEREST Wtorkowy wieczór. Pokój na poddaszu. Zapach świeżego prania i świeżo zaparzonej mięty. Przyjemny ciepły pokój o żółtych ścianach. Po prawej stronie kanapa. Na niej siedzi Beata Jamroz ze szklanką w rękach i wzrokiem wpatrzonym w okno. Ubrana w swoją ulubioną piżamę. ■ Piłaś kawę rano? Piłam, oczywiście, że piłam. Do tego poczytałam jeszcze prasę. Czyli taki zwykły dzień, zwykłego człowieka. Tak? Tak. Wstaję i robię swoje. Mam plan i jeżeli uda mi się go zrealizować w danym dniu, to jestem szczęśliwa, że pod koniec dnia to wszystko, co sobie założyłam, udało mi się spełnić i najważniejsze, że nie odpuściłam. Dni, w których możesz robić coś zwykłego, dają ci szczęście? Tak, dają mi szczęście, bo mogę robić to, czego kiedyś nie mogłam. Dlaczego nie mogłaś tego robić? Bo byłam chora. Poważnie chora. Jakie były tego przyczyny? Nie wiem dokładnie na 100%, nikt nie wie. Początek mojej choroby zaczyna się w momencie urodzenia dziecka. Jak nazywa się ta choroba? Kardiomiopatia połogowa. To może zacznijmy od początku. Początku twojej historii. Wyszłam za mąż w wieku 21 lat. To był rok 1988 we wrześniu. Dokładnie 17 września. Mój mąż studiował wtedy w Szczytnie, w Wyższej Szkole Oficerskiej, więc, żeby przedłużyć sobie młodość, nie zachodziłam w ciążę, nie myślałam o macierzyństwie, myślałam o tym, żeby nikomu nie utrudniać życia. Dziecko łączy się z różnymi wyzwaniami, a przede wszystkim chciałam, żeby przy moim dziecku było oboje rodziców. Ile czasu daliście sobie z mężem na tę młodość, o której wspomniałaś? Po 6 latach naszego małżeństwa postanowiliśmy, że powiększymy naszą rodzinę. Czyli taka rzecz ludzka pomiędzy małżonkami? Tak. Po prostu rodzi się taka potrzeba bo czegoś brak w tym związku, chce się to jakoś dopełnić do końca. Do pełni szczęścia brakowało tylko dziecka. Jak zaszłaś w ciążę, jaki to był dla ciebie dzień? Pierwsza moja reakcja to było zaskoczenie i niedowierzanie, że to się stało i że to jest możliwe. Pamiętam, że wtedy były już dostępne testy ciążowe i zrobiłam trzy, bo nie wierzyłam. Taki szok w sumie, bo dowiedziałam się, że będę mamą i że moje życie odwróci się o 180 stopni. Opisz ten dzień jednym słowem. Szczęście. Jak przebiegała twoja ciąża? Przebiegała całkiem normalnie, cały czas byłam pod kontrolą lekarza. Co miesiąc wizyta, badania. Morfologia, badania moczu itp. Lekarza? Masz na myśli ginekologa? Tak. A chodziłaś do innych lekarzy? Nie. Chodziłam tylko do ginekologa. Coś jeszcze o przebiegu ciąży? Wszystko było dobrze do szóstego miesiąca. Później w ostatnim trymestrze pojawiło się nadciśnienie, ale nie wiązało się to z niczym

konkretnym. Nie miałam zgagi, wymiotów. Pamiętam, że dużo jadłam i dużo spałam. Co było później? Chyba poród? Termin porodu wyznaczony był pod koniec lipca. Była końcówka lipca i okazało się, że moje ciało nie przygotowało się do porodu. Nie było żadnych symptomów, które przemawiały za tym, że poród niebawem nastąpi. Pojawił się lęk, czy nie będzie żadnych komplikacji. Należało to skonsultować z lekarzem prowadzącym. Spotkałam się z nim. Prywatnie. Była sobota, godziny poranne. Pan doktor oświadczył, że nic złego się nie dzieje, jednak na poród będzie trzeba poczekać. Oświadczył też, że nie będzie się mną zajmował z tego względu, że jedzie na urlop. Przekazał mnie jakiejś pani doktor. Minął lipiec a dziecko dalej się nie rodziło, więc sprawy przejął mój mąż. W poniedziałek pierwszego sierpnia zwrócił się do lekarza po konsultacje. Oczywiście do innego lekarza. Później około godziny siedemnastej zostałam przyjęta do szpitala. Wtedy miałam po raz pierwszy badanie USG. Stwierdził po tym badaniu, że dziecko powinno się urodzić JUŻ DAWNO. Wtedy padła natychmiastowa decyzja. Cesarskie cięcie. Drugiego sierpnia o godzinie ósmej rano. Dzień po tym, jak poszłam do szpitala. Spałaś w nocy? Nie. Całą noc nie mogłam spać. Całą noc biłam się z myślami. Nie wiedziałam, co będzie i jak będzie. I nie wiedziałam, jak to się skończy. Czy dziecko będzie zdrowe, czy nie. Czasem obserwowałam kobiety na sali, które patrzyły na mnie z zazdrością. Dlaczego z zazdrością? Bo byłam pod opieką lekarza, który natychmiastowo podejmuje decyzje. A otaczały mnie kobiety, którymi nikt się nie zajmował. Czemu on akurat tobą się tak zajął? Bo mu zapłaciłam. Nie było innego wyjścia. Jaki był następny dzień? Godzina ósma rano. Pielęgniarka zawiozła mnie wózkiem inwalidzkim na salę operacyjną. Dostałam narkozę i urodziłam syna. Później odwiedziła mnie rodzina. Mój mąż i moja mama. Mąż przyniósł mi pierścionek w nagrodę za to, że dałam radę. Wspaniały gest i wspaniała pamiątka. Po operacji nie było żadnych komplikacji? Wszystko było dobrze? Tak, wszystko było dobrze. Więc wróciłaś do domu? Po 10 dniach wróciłam do domu. Ile czasu spędziłaś w domu z dzieckiem? Po 4 dniach wróciłam do szpitala, tylko na inny oddział. Na oddział kardiologii. Co się stało, że wróciłaś do szpitala? Czułam niemoc, czułam słabość. Mieszkaliśmy wtedy na trzecim piętrze. Zorientowałam się, że nie mam siły na nic. Wejście na trzecie piętro sprawiało mi ogromny wysiłek. Nie byłam w stanie wejść swobodnie na górę. Trzecie piętro wydało mi się tak wysokie jak Mount Everest. Trwało to 4 dni. Wcześniej trafiłam na pogotowie. Lekarz tam powiedział mi, że to poporodowa depresja. Co zrobiłaś potem? Czułam się na tyle źle, że rozpłakałam się przed swoim mężem i poprosiłam go, żeby coś zrobił. Wymyśliłam sobie, że powinien obejrzeć mnie pulmonolog. Trafiłam w nocy na pulmonologię. Poprosiłam lekarkę, żeby mnie przyjęła, bo nie mogę oddychać poprawnie. Zgodziła się. Osłuchała mnie i stwierdziła, że moja akcja serca wynosiła 160 uderzeń na minutę. Skierowała mnie na izbę przyjęć i tam miałam wykonane

badanie. EKG. Pierwsze podejrzenie padło na zator. Myśleli, że to komplikacja po cesarskim cięciu. Zostałam przyjęta na oddział kardiologii, gdzie leżałam do września. Robili ci jakieś badania na kardiologii? Nie. Nikt mi nie robił żadnych badań. Chyba dlatego, że to była sobota. Chyba sobota. Nie ustalili jeszcze, co mi tak naprawdę dolega, więc leżałam i czekałam. Nie mogłam się poruszać, bo jest to zabronione przy podejrzeniu zatoru. Jedyny mój ruch był kiedy chciałam iść do toalety. Wtedy pielęgniarka wiozła mnie na wózku, więc samo przejście z łóżka na wózek było moim jedynym ruchem Kiedy położyli cię na kardiologię twój stan się pogorszył? Tak. Był moment, w którym dostałam zapaści. Czyli niewydolności krążeniowo-oddechowej. Zostałam reanimowana. Czułam, że tracę kontakt ze światem. Jak to odczułaś? Odczułam strach. Podświadomie wiedziałam, że coś złego się ze mną dzieje. Czułam, że mogę nie mieć powrotu. Jak się zorientowałaś, że coś się dzieje? Jakie miałaś objawy? Leżałam na sali, było dużo osób odwiedzających innych chorych. Rozmawiali ze sobą. I w pewnym momencie zorientowałam się, że nie słyszę dobrze tego, o czym rozmawiają. Miałam wrażenie, że te głosy się oddalają. Strasznie wytężałam słuch, żeby cokolwiek usłyszeć. Pogorszył mi się jeszcze wzrok, bo nie mogłam przeczytać napisu nad salą, który czytałam dzień wcześniej. Czyli człowiek przed zapaścią traci wszystkie zmysły? Jak nie wszystkie to większość? Tak, człowiek traci większość zmysłów. Pamiętasz coś z samej reanimacji? Nie. Pamiętam tylko, że szybko zostałam przewieziona na OIOM i nie wiem, co się działo dalej. A coś jeszcze pamiętasz z tamtych dni? Pamiętam poranek. Jaki to był dzień dla ciebie? Ten dzień, kiedy obudziłaś się po reanimacji. W podświadomości było coś takiego, że coś złego się ze mną działo. I kiedy otworzyłam oczy, nie wiedziałam gdzie jestem i zadałam sobie pytanie. Czy to jest niebo? Czy ja jeszcze żyję? Czy już nie? Pomyślałam sobie, że ten świat jest taki normalny. Taki, jaki widziałam wcześniej. Co było dalej? Rano może koło szóstej albo piątej siedział koło mnie lekarz. Czułam jego obecność w nocy. Nie wiedziałam, czy tam był, czy nie, ale czułam go. Pamiętam jeszcze pytanie lekarza: „Pani Beato, czy Pani wie, co się działo?”. Odpowiedziałam mu, że chyba coś złego się działo. Odpowiedział: „Całą noc walczyliśmy o Panią i udało nam się, i jest Pani razem z nami”. Pamiętasz może jakiś dźwięk albo coś innego z tamtej sali? Pamiętam odgłos aparatu do mierzenia ciśnienia.

W każdym razie długo. Miałam dwadzieścia siedem lat. Leżałam długo, więc wszystkie wizyty zaczynały się ode mnie. Byłam najważniejszą pacjentką na oddziale. To zapamiętałam najbardziej. Zapamiętałam to, bo miałam codziennie badania. Solidnie mnie monitorowali. W końcu udało się rozpoznać chorobę. Kardiomiopatia połogowa. Zaleceniem głównym jest to, że należy prowadzić bardzo oszczędzający tryb życia. Dostałam wypis, który mówił: „zaleca się FOTEL i ŁÓŻKO”. Co twoja rodzina chciała robić? Chcieli się zastosować? Moja rodzina nie poprzestała tylko na tym rozpoznaniu. Stwierdziliśmy, że trzeba to jeszcze z kimś skonsultować. Tak trafiłam do Wrocławia. Do szpitala Wojskowego. I tam był kolejny cios, doktor, który zrobił mi badanie USG, zadał mi pytanie: „jest Pani sama na tym badaniu?”, ja mu odpowiedziałam, że nie, jest ze mną mój mąż. Poprosił mojego męża do gabinetu i powiedział nam, że w moim przypadku nie ma dobrych rokowań i że ta choroba zaczyna postępować. Powiedział jeszcze, że w takim przypadku zmierza to w kierunku śmierci. Jedyne, co można zrobić, to przeszczep serca. Jaki to był dla ciebie dzień? Straszny. To był dzień, który powalił nas na kolana. To było jak grom z jasnego nieba. Myślałam, że wszystko idzie w dobrym kierunku, jednak nie szło. Skoro dzisiaj ze mną rozmawiasz - lekarz się mylił. Więc co zrobiłaś dalej? Lekarz z Wrocławia polecił mi pana profesora z Warszawy. Trafiłam na oddział kardiologii to tego profesora. Oczywiście do Warszawy. Tam czekałam na potwierdzenie diagnozy. I na leczenie. W Warszawie diagnoza się potwierdziła. Zostało ustalone leczenie farmakologiczne. Trwało to pół roku pod stałą kontrolą w Warszawie i później całe lata w Zielonej Górze. Remisja nastąpiła w Warszawie? Nie. Miałam szczegółowe badania w Warszawie i wyszło na to, że nie jest aż tak źle i może uda się to opanować. Chcieli mi zrobić koronografię, ale kondycja serca nie była pewna, więc nie zrobili mi tego badania. Dalej musiałam się oszczędzać, ale stopniowo wracałam do życia. Cieszyłaś się? Tak, cieszyłam się, ale nie mogłam cieszyć się całą sobą, bałam się, że to mi zaszkodzi. Bałam się, że śmiech może mnie zabić. Nie mogłam dopuszczać do siebie żadnych emocji. Byłam jak mumia. I wygrałaś drugi raz ze śmiercią? W pewnym sensie tak. Był luty i bałam się żyć, pytałam pani doktor, co mi wolno, a czego mi nie wolno. Mówiłam jej, że mam dziecko i że chcę cieszyć się życiem. Bałam się biegać, chodzić, bałam się wszystkiego. Byłam jak zbity pies. Co dało ci motywację i siłę? To, że miałam dziecko i miałam dla kogo żyć. Chciałam usłyszeć słowo „MAMO”. Musiałam dać radę, byłam młoda i chciałam żyć. Dziękuję za rozmowę i dziękuję za walkę, mamo.

Wygrałaś ze śmiercią. No, można tak powiedzieć. Kiedy dotarło to do Ciebie? Po rozmowie z lekarzem i po tym, że dookoła mnie są ludzie. Później jeszcze coś się działo? Leżałam tam do szesnastego września, może do końca września, a może jeszcze dłużej.

Rozmawiał Mateusz Jamroz


4

UNIWERSYTET ZIELONOGÓRSKI

CZERWIEC 2017

PRZEZWYCIĘŻYĆ

ZACZĄĆ OD NOWA Moja mama często opowiada mi o sytuacjach, które miały miejsce w naszej rodzinie, kiedy mnie nie było jeszcze na święcie, lub byłam małą Olą. Ta, o której rozmawiamy poniżej, wzbudza we mnie najwięcej emocji. ■

ale okazało się, że na strychu znajduje się butla gazowa, która na szczęście była odkręcona i nie doszło do wybuchu. Strażacy nie mogli zacząć gasić pożaru, właśnie ze względu na butlę, której nie można było polać wodą.

Zapamiętasz to do końca życia? Przypuszczam, że tak, gdyż wspomnienia często powracają i bardzo ciężko jest je wymazać z pamięci. To wydarzenie nadal głęboko tkwi w mojej głowie. Kiedy byłam młodą dziewczyną, w naszej rodzinie miała miejsce wielka tragedia. Pewnej październikowej nocy obudził mnie krzyk – „palimy się!”. Zerwałam się z łóżka, podbiegłam do okna i zobaczyłam ogromny słup ognia wydobywający się z dachu budynku naprzeciwko. W tym domu mieszkało moje rodzeństwo ze swoimi rodzinami.

Więc nadzieje związane z ocaleniem budynku legły w gruzach? Na szczęście, nie wiem przez kogo zawiadomiona, nadjechała profesjonalna straż z Zielonej Góry, która ugasiła cały pożar pianą.

Co zrobiłaś? Pobiegłaś szybko udzielić jakiejkolwiek pomocy? Nawet nie wiem, kiedy przebrałam się w dresy i znalazłam się po drugiej stronie ulicy. Panował tam wielki chaos. Zbiegli się sąsiedzi, jedni tylko poparzyć, inni, by pomóc. Nikt dokładnie nie wiedział, co robić. Jeden z sąsiadów był strażakiem w Ochotniczej Straży Pożarnej, zachował zimną krew i pobiegł włączyć syrenę alarmową, a na szczęście remiza znajdowała się w pobliżu. Wkrótce nadjechał wóz strażacki. Czyli wszystko, dzięki przytomnej i szybkiej reakcji, skończyło się szczęśliwie? Wszyscy myśleliśmy, że ten koszmar zmierza ku końcowi,

Pogorzelcy stracili cały dobytek? Właściwie tak. Niektóre sprzęty ocalały, ale po oględzinach okazało się, że nie nadają się do użytku, a dom można było już tylko wyburzyć. Gdzie więc zamieszkali poszkodowani na czas odbudowy domu? Na szczęście nasz dom rodzinny jest duży i każda rodzina miała swój pokój. Owszem, było tłoczno, ale dawaliśmy radę. Po miesiącu, dzięki hojności Prezydenta Miasta Zielona Góra brat z żoną i dwóją dzieci dostali mieszkanie zastępcze, a siostra ze szwagrem i ośmioletnim synem mieszkali cały czas z nami. Jak długo trwała odbudowa spalonego domu? Dobrych kilka lat, gdyż trzeba było zgromadzić środki, a wiadomo, jak to po pożarze, obie rodziny zostały praktycznie z niczym. W końcu po czterech latach się udało i każda z rodzin zamieszkała w swoim domu. Rozmawiała Aleksandra Kibała

Zawsze, gdy przyjeżdżam do domu po 2-3 tygodniach, rodzice witają mnie z tą samą życzliwością, miłością oraz z uśmiechem na twarzy. Rozmowa przy kawie, wspomnienia, opowieści... Mama to mój ,,cichy anioł", który zawsze czuwa nade mną, troszczy się i dba, by niczego nie zabrakło, bo sama wiele przeszła. Jednym z traumatycznych przeżyć była niewątpliwie ,,Powódź tysiąclecia", która spowodowała, że moja rodzina straciła wszystko i to o tym właśnie postanowiłyśmy tym razem porozmawiać. Zapraszam na wywiad z moją mamą — Beatą Rudyk. ■ Kiedy miała miejsce powódź? Na jakim etapie Twojego życia? Powódź miała miejsce w lipcu 1997 r. Tego dnia miałam jechać do Opola na letni zjazd zaocznych studiów polonistycznych. Moje ośmiomiesięczne dziecko miało zostać pod opieką babci. Co wówczas czułaś, czego bałaś się najbardziej? Po usłyszeniu informacji w radiu o powodzi wahałam się, czy zostawić małe dziecko i jechać na zjazd. Bałam się, że drogi zostaną zalane i nie będę mogła wrócić. Jak młoda matka radziła sobie w tym trudnym czasie? Był to szczególnie trudny okres, ponieważ musiałam uciekać z małym dzieckiem, bo w miejscu zamieszkania pojawiła się woda, sięgająca 170 cm i utrzymywała się przez 3 tygodnie. Nie wzięłam zbyt wielu rzeczy, bo nie sądziłam, że dojdzie do takiego zalania. Myślałam, że woda przepłynie, a my wrócimy do domu. A czy miejscowa władza wydała wcześniej jakieś komunikaty, ostrzeżenia?

siebie. Dzielili się tym, co mieli. Czy podczas powodzi ktoś zginął? O ofiarach śmiertelnych nic mi nie wiadomo, jednak ludzie, których z dachów zalanych domów zabierały śmigłowce, leczyli się psychiatrycznie.

Pojawiły się komunikaty, mówiące o tym, że należy zabrać ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy i opuścić miejsce zamieszkania. Nikt jednak nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Jak duże straty poniosła nasza rodzina? Straciliśmy niemal wszystko. Dom nadawał się do generalnego remontu, jego osuszanie zajęło kilka lat. Twoi dziadkowie pozostali tam, przez cały czas przeprowadzając remonty. My musieliśmy zmienić miejsce zamieszkania, ponieważ małe dziecko nie mogło przebywać w zawilgoconych pomieszczeniach. Czy można było liczyć na jakiekolwiek wsparcie, pomoc finansową? Wsparcia udzielili życzliwi ludzie, którzy zaprosili nas do swojego domu, w bezpieczne, niezagrożone powodzią miejsce. W tamtejszej szkole działał punkt wydawania żywności oraz udzielania pomocy. Z czasem pojawiły się karty powodziowe, które upoważniały do nabywania pewnych rzeczy, np.: pralki. Po oszacowaniu strat, każda rodzina otrzymała pomoc finansową. Ludzie poszkodowani w tej tragedii pomagali sobie wzajemnie? Ludzie byli rozgoryczeni, przestraszeni, ale życzliwi względem

A jak długo trwała? Sama powódź trwała kilka tygodni, ale usuwanie jej skutków wiele miesięcy. Gdzie wówczas mieszkała nasza rodzina? Początkowo u obcych ludzi, a następnie u dziadków, którzy mieszkają w innej miejscowości, nieobjętej wówczas powodzią. Czy po powodzi było do czego wracać czy dom został doszczętnie zniszczony? Dom został bardzo zniszczony, ale na szczęście nie trzeba go było wyburzać. Systematycznie osuszano go i remontowano. Często wracasz myślami do tych dni? Przez pewien czas myśli o powodzi prześladowały mnie. Po każdych obfitych opadach deszczu bałam się, że sytuacja się powtórzy. Na szczęście to już tylko złe wspomnienia. A czy te wydarzenia zmieniły coś w Twoim życiu? Może zaczęłaś inaczej o nim myśleć? Usamodzielniły mnie, uodporniły i sprawiły, że potrafię sobie poradzić w każdej sytuacji. Są trudne momenty, jednak przy wsparciu najbliższych nie ma rzeczy niemożliwych i wszystkie problemy można przezwyciężyć. Rozmawiała Marta Rudyk

DOCENIAĆ Siedzimy w kuchni. Mama gotuje niedzielny rosół. Właśnie opala cebulkę, jak mówi, dla lepszego smaku. Gdy pytam, czy możemy zacząć, mimowolnie poprawia fartuszek. Rozmowa z Małgorzatą Sroczyńską. ■ Zawsze marzyłaś, żeby mieć dużą rodzinę? Tak, zawsze. Wiem, jak to jest wychowywać się bez rodzeństwa. Przez 14 lat byłam jedynym dzieckiem w domu. Musiałam bawić się sama, a to chyba najgorsze w dzieciństwie, więc nie chciałam, żeby moje dzieci też tego doświadczyły. Aż tak dużą? Jak jest dużo to jest lepiej. Każdy na siebie może liczyć, wspierać się nawzajem. Urodziłaś czwórkę dzieci w czasach PRL-u. Jak sobie wtedy radziłaś, kto Ci pomagał? Wiadomo, były kolejki. Trzeba było rano wstawać, zająć sobie miejsce. Mieszkaliśmy na wsi, to towar przyjeżdżał raz, dwa razy w tygodniu. Ale przeważnie kolejkę zajmowała mi teściowa, a ja wtedy kładłam dzieci spać. Wiedziałam mniej więcej, na którą godzinę mam przyjść. Dużo korzyści mieliśmy też z tego, że mój mąż pracował w pegeerze. Żeby więcej zarabiać, chodził na dwie zmiany: od rana do południa i później popołudniu do wieczora, jak mówi, „świątek, piątek i niedzielę”. Ponadto każdy pracownik dostawał mieszkanie, 25 arów ziemniaków, mleko (litr na każdego członka rodziny), węgiel i pszenicę.

A jak było na przykład ze słodyczami? Na czekoladę były kartki. A tak, to się samemu robiło. Na przykład ucierało się jajko z cukrem. Kiedyś budyniów też nie było, to wiedziałam jak zrobić. Jajka, mąka pszenna, cukier waniliowy mleko i gotowy. Kisiel to tylko mąka ziemniaczana i sok.

A najsmutniejszy? Najgorszy moment był chyba wtedy, kiedy mój mąż poszedł do wojska. Zostałam wówczas sama z dwójką dzieci i musiałam sobie jakoś radzić. Ale nie było tak źle. Wojsko, co miesiąc płaciło tzw. rozłąkowe, za to, że męża nie ma, a ja muszę sama dzieci wychowywać.

Kiedyś nie było też pampersów. Były pieluchy tetrowe, ale za nimi trzeba było jeździć kilkadziesiąt kilometrów po innych miastach i szukać. Ja na przykład jeździłam autobusem do Wolsztyna, bo ani w Świebodzinie, ani w Sulechowie nie było.

Masz jakieś rady dla przyszłych mam? Wiadomo, każde dziecko jest inne. Nie ma reguły. Ale najlepiej, dla dzieci, byłoby, żeby nie były same, żeby miały rodzeństwo. Wtedy jest między nimi przyjaźń, akceptacja, szacunek do innych. Uczą się takiej wspólnoty, a nie egoizmu. Wiadomo, jest trudno wychować dużo dzieci. Są wzloty i upadki. Jednak jak dzieci jest więcej, to wiesz, że jak Ciebie zabraknie, to nie zostaną same na tym świecie.

Kolejną dwójkę urodziłaś już po roku 89. Wiele się wtedy w Polsce zmieniło, a pod względem wychowywania dzieci? No na pewno się zmieniło. Kiedyś się inaczej dzieci chowało. Sadzałaś do piaskownicy i się bawiły. To już było po kolejkowych czasach, więc na pewno duże ułatwienie, w sklepach były już dostępne pieluchy jednorazowe, mleko w proszku. Jaka była najszczęśliwsza chwila podczas twojego macierzyństwa? Jak dostaliśmy mieszkanie. Wcześniej mieliśmy tylko pokój z kuchnią. Nie było kanalizacji, łazienki, a dzieci trzeba było myć w miskach. A jak już się przeprowadziliśmy, to nie dość, że mieszkanie wielkie, że można było się ganiać. To i wanna, i kanalizacja, nie trzeba

było myśleć, że trzeba wodę przynieść. Jednak mało brakowało, a byśmy go nie dostali. Dlaczego? Bo było na nie dużo chętnych i nie mogliśmy sobie go załatwić przez biuro. Trzeba było wtedy iść do tzw. partii, powiedzieć, że masz czwórkę dzieci, że jest ciasno, a mąż pracuje w pegeerze. Przyjechała wtedy rano komisja. Łóżka rozłożone, że nie było jak przejść, zobaczyli jeszcze ścianę, czarną od wilgoci to od razu decyzję wydali, że nie ma warunków i pilna przeprowadzka. I zapakowaliśmy wszystkie rzeczy na traktor i przyjechaliśmy do Lubinicka.

Nie żałowałaś nigdy swojej decyzji poświęcenia życia dla rodziny? Raczej nie. Jednak, jak się siedzi w domu, z dziećmi, nie ma się kontaktu z nikim innym, to tęskni się za spotkaniami z koleżankami. Potem się zastanawiasz, a może gdyby było mniej dzieci, to poszłabym do pracy. Byłaby to jakaś odskocznia od domowego życia. Ale z czasem już się przyzwyczaiłam i zaakceptowałam rzeczywistość taką, jaką jest. Rozmawiała Ewa Sroczyńska


CZERWIEC 2017

UNIWERSYTET ZIELONOGÓRSKI

5

SPEŁNIAĆ SWOJE MARZENIA Wywiad z chłopakiem z sąsiedztwa, którego głównym mottem życiowym jest: marzyć to znaczy realizować. Mateusz Malecki to połączenie zwykłego chłopaka z niezwykle inspirującą osobą, która udowadnia, że marzenia i ciężka praca nad sobą mogą poprowadzić nas, gdzie tylko chcemy. ■ Skąd wziął się pomysł na aktorstwo, czy ten pomysł siedział w Twojej głowie od dawna? Nie wiem, to po prostu samo wyszło z siebie. Nie zastanawiałem się wcześniej nad tym, kim chce być, co chcę robić w życiu. Tak naprawdę do aktorstwa nakłonił mnie mój tato. Kiedyś podczas rozmowy po prostu powiedział mi, że zostanę aktorem. Później w szkole podstawowej i gimnazjum brałem udział w różnych akademiach czy konkursach recytatorskich. W czasie nauki w liceum zacząłem grać w Teatrze Avis. Wtedy zacząłem myśleć o aktorstwie bardziej na serio. Zrozumiałem, że aktorstwo posiada drugie dno. A co w aktorstwie lubisz najbardziej? To, że grając można być jednocześnie kimś i być nikim. Za każdym razem można ubrać maskę innej postaci. Wyjąć postać ze scena-

riusza i włożyć ją na siebie. Podoba mi się, że mogę jednego razu grać pana a za chwilę sługę. Mogę poczuć się jak kilka zupełnie innych postaci, będąc wciąż w swoim ciele. To jest chyba najbardziej niesamowite w aktorstwie. Kiedy nastąpił dla Ciebie moment przełomowy. Czas, kiedy zacząłeś myśleć o aktorstwie nie tylko jak o hobby, ale jako planie na swoją przyszłość? Kiedy dostałem wyróżnienie w Inowrocławiu za rolę Józefa K. w „Procesie” Kafki. To dało mi kopa i motywację do kolejnych starań. Później po ukończeniu liceum przyszedł czas na podjęcie decyzji co dalej. Postanowiłem zdawać do Szkoły Aktorskiej. Przygotowywałem się razem ze swoją nauczycielką panią Alicją, która wspierała mnie, potrafiła wyciągnąć ze mnie to co najlepsze, pokazać mi to i sprawić bym był w tym coraz lepszy. To zdrowe podejście sprawiło, że potrafiłem skupić się nad tym w czym jestem dobry i pracować nad swoim warsztatem. Lubiłem i do dziś mam tak, że lubię wgłębić się w postać, doszukiwać się sensu znaczenia postawy danej postaci, jej toku rozumowania. To bardzo ciekawy proces, często prowadziliśmy rozmowy na ten temat. Później dostałem się na wymarzone studia do Krakowa i to za

pierwszym razem. Co było najtrudniejsze na studiach? Zrozumienie, że nie zawsze jest tak, że to co my myślimy jest właściwe. To czym dany spektakl będzie dla widza, zależy od niego, jak on to odbierze. Usłyszałem kiedyś słowa mówiące, że „Gdyby tak się stało, to ty byś tak nie zrobił tego, nie postąpił

dwa castingi najpierw w Krakowie, później w Warszawie. Dostałem się, byłem bardzo szczęśliwy. Sama gra przed kamerami i z takim towarzystwie to było dla mnie zupełnie inne przeżycie. Gra się zupełnie inaczej niż w teatrze. Ale bardzo dobrze wspominam ten czas. Podczas każdego ze swoich etapów, o których już opowiedziałem nauczyłem się czegoś o sobie,

Na casting poszedłem bez przygotowania, spontanicznie. Musiałem przyjść jednak jeszcze raz przygotowany. Nie miałem oczekiwań, nie czekałem na telefon. Były dwa castingi najpierw w Krakowie, później w Warszawie. Dostałem się, byłem bardzo szczęśliwy. byś tak. To jest sztuczne”. Oceniana jest twoja wrażliwość, twoje podejście, to ile dajesz z siebie. Należało do tego przywyknąć, zrozumieć, że zawsze może być lepiej, możesz dać z siebie więcej. Jak oglądało Ci się samego siebie na ekranie? Chodzi mi o rolę w „Belfrze”. Opowiedz mi o castingu i o samej grze w tym serialu. Na casting poszedłem bez przygotowania, spontanicznie. Musiałem przyjść jednak jeszcze raz przygotowany. Nie miałem oczekiwań, nie czekałem na telefon. Były

poznałem swoją wrażliwość aktorską, co mogę jeszcze poprawić, zrobić lepiej. Również tu. Bardzo przypasowała mi rola Wojtka, była zabawna, mogłem się w niej wyszaleć. Twoim kolejnym sukcesem jest dostanie się do szkoły aktorskiej w Hollywood. Jak Ci się to udało? Znalazłem post na Facebook-u, w którego treści znajdowała sie informacja ze organizują darmowe egzaminy w Londynie do szkoły Stelli Adler w Los Angeles (skończył ja Robert De Niro, Marlon Brando). Słyszałem o tej szkole i kobiecie z ksią-

żek o technikach aktorskich, które czytałem. Postanowiłem ze spróbuje swoich sil. Podczas pierwszego etapu miałem przygotować dwa monologi. Jeden klasyczny, drugi współczesny po angielsku. Potem odbyło sie krótkie, przesłuchanie, dlaczego zdaje do szkoły itd. Powiedziałem im o moich doświadczeniach, szkole, produkcjach i o tym, że uważam, że należy wciąż się rozwijać. Po 2 dniach dostałem mailową odpowiedz ze zdałem pierwszy etap egzaminu. Na kolejny etap miałem przygotować jeszcze jeden monolog. Przygotowałem monolog ze Sztuki Thomasa Freyera 'Amok'. Miałem sie nagrać na kamerę i wysłać. Po 1.5 tygodnia dostałem odpowiedz ze zdałem egzaminy do szkoły. To z pewnością dla Ciebie spełnienie marzeń i wielka satysfakcja… Radość jest ogromna. Samo zdanie egzaminów jest ogromnym osiągnięciem, szkoła z prestiżem. Ale wciąż potrzebuje kasy, dlatego organizuje zrzutkę pt. „Pomóż mi zebrać pieniądze na szkole Stelli Adler w Los Angeles' na portalu zrzutka.pl potrzebuje 22000$. Nie poddaje się. Jestem dobrej myśli. Taka szansa nie zdarza sie dwa razy. Rozmawiała Katarzyna Doszczak

PAMIĘTAĆ, SKĄD JESTEŚMY Maria Wieliczko jest osobą, która pomimo przebytych lat i trudów życia jest uśmiechnięta i gotowa na wszystko. Poznajcie jej historię. ■ Stacja I - Podróże w stodole Jazda w stodołach - o co chodzi? Jako dziecko wiele czasu poświęciłam na podróże pociągami. Codziennie dojeżdżałam kilkanaście kilometrów do szkoły. Część trasy pokonywało się ciuchcią z wagonami, w których były całkowicie drewniane siedzenia, te wagony nazywano stodołami. Czyli codziennie rano do stodoły... Niestety, nie było innego wyboru. Jeździło się codziennie do szkoły około 20 kilometrów. O 7:10 był pociąg, to się zdążyło na 8 do szkoły i wracało pociągiem koło 16. Ale to tylko w porze letniej, zimą mieszkałam w internacie. Nie było podstawianych autobusów, wszystko załatwiało się na własną rękę. Czasami chodziło się na piechotę kilka kilometrów, nie było wyboru. Chęci były? Nie no, było ciekawie, całe grupy nas jeździły to nudno nie było. Było z kim pogadać, zapalić (śmiech). Do dziś jeszcze wspominam i spotykam osoby, które tam poznałam. Stacja II - Internat jak więzienie Późną jesienią i zimą mieszkało się w internacie... Na śniadanie chleb ze smalcem, kolacja chleb z dżemem, albo na odwrót, luksusów nie było. Czteroosobowy pokoik, rygor jak w więzieniu. Gdy łóżko było źle pościelone, to opiekunka od razu wszystko wywalała

i robota od nowa, aż było równiutko jak od linijki. Kurzu nie mogło być ani pyłku. Ustalone godziny wyjścia, spacery tylko po terenie szkoły, po lekcjach nauka własna, która odbywała się w szkole. I ta przeklęta opiekunka... Oj działo się! Jedna wychowawczyni była ostra, typowa kosa... Z nią żartów nie było, bo można było podpaść. Najfajniejszy był kierownik, on miał serce, dziewczyn nie sprawdzał, bo się bał do pokoju wejść. Czasem się chorobę udawało, jadło się ziemniaki surowe, policzki się pocierało, żeby było gorące. Zasady były dość rygorystyczne, a kary surowe, prawda? W 3 klasie technikum rozjaśniłam sobie włosy, to mi zabrali połowę stypendium. Wtedy nie można było robić takich rzeczy. Musiałeś mieć tarczę przyszytą, trzeba było chodzić w fartuszku granatowym z białym kołnierzykiem, ewentualnie jakąś granatową bluzkę, buty zmienne. I nie ma że boli.

łam 2 miesiące, potem wróciłam do domu, następnie przyjechał do mnie mój kandydat na męża, potem mój ojciec przyjechał do Zielonej Góry, ustaliliśmy co dalej i w końcu w grudniu 1970 wzięliśmy ślub, z którego mamy czwórkę dzieci. I znowu pojawiły się pociągi w Twoim życiu... Dokładnie. Podjęłam tutaj pracę w kolei od 18 listopada 1970 do 31 stycznia 1992 roku, a później byłam 13 lat na rencie inwalidzkiej kolejowej. Po wszystkich szkoleniach zostałam dróżnikiem kolejowym. Gdy jechał pociąg, to dyżurny ruchu z danego miasta podawał sygnał i zgłaszał, że pociąg wyjeżdża ze stacji, więc ja wtedy wychodziłam i ręcznie zamykałam przejazd.

No i po co Ci była ta farba...? No jak to po co, piękna chciałam być!

Problematyczna praca? Na ogół nie. Zimą zamarzały te korbki, codziennie chodził specjalny obchodowy i sprawdzał, czy wszystko jest sprawne. Raz mi się zdarzyło, że w nocy przejechał pociąg przy otwartych rogatkach, ale na szczęście nikt tam akurat nie przejeżdżał. Za późno podano mi komunikat i po prostu nie było już możliwości zrobić tego prawidłowo.

Stacja III - Witamy w Zielonej Górze!

Stacja IV - Koleje życia

Ze wschodu trafiłaś na zachód. Przyjechałam na wakacje, do brata mojego taty, on mieszkał tutaj w Zielonej Górze. Nigdy tu nie byłam, więc z ciekawości przyjechałam po skończeniu szkoły w odwiedziny. I tutaj zapoznałam mojego przyszłego męża. Właściwie to nie tyle ja go zapoznałam, co zapoznali mi go wujka synowie, Sławek był bardzo nieśmiały więc musiał mieć pomocników. By-

Pasja, znajomości, potrzeba chwili? Praca na kolei nie była moim marzeniem od dziecka, ale była opłacalna. Nie miałam warunków do życia, w domu było bardzo ciasno bo wszyscy mieszkaliśmy u teściowej. A w kolei obiecywali nam mieszkania kolejowe. I to się sprawdziło, bo faktycznie po kilkunastu latach je dostałam. Mieszkania dostawali w pierwszej kolejności maszyniści,

dyżurni ruchu, a my dostawaliśmy dopiero gdy do głosu doszła Solidarność. Warunkiem było przepracowanie 15 lat na kolei. Płaciło się tylko za urządzenia sanitarne, a resztę dostaliśmy za darmo.

dziecko w kiosku ruchu, by pani przez moment przypilnowała. Wszystko się ułożyło, gdy dzieci poszły do przedszkola, wtedy już nie było problemów.

A inne plusy? Kolej oferowała też darmowe leki, węgiel, przedszkole kolejowe,

Pierwsze chwile w nowym mieszkaniu do dziś wspominasz z ogromnym sentymentem i wzruszeniem, dlaczego? Pamiętam jak byłam na urlopie i dostałam od koleżanki sygnał, że rozdają klucze od mieszkań .Na drugi dzień zostawiłam dzieci z ojcem i w tajemnicy poszłam niby do pracy, a tak naprawdę to po te klucze. Chciałam im zrobić niespodziankę. Cały dzień latałam, trzeba było wyrejestrować stary gaz, światło i zarejestrować na nowe mieszkanie. Pamiętam jak pani z ADM czekała na mnie, mimo że już dawno skończyła swą pracę. Przyszłam do domu gdy było już ciemno i mówię do wszystkich ubierajcie się, wychodzimy...

W 3 klasie technikum rozjaśniłam sobie włosy, to mi zabrali połowę stypendium. Nie można było robić takich rzeczy. kolonie kolejowe, były różne zabawy choinkowe dla dzieci, paczki, nagrody. Także PKP bardzo wspierało. No i połakomiłam się na darmowe bilety. Oferowali darmowe przejazdy dla całej rodziny. A że rodzina daleko... Do tego raz w roku dawano bilety na darmową przesyłkę, 200kg towarów okopowych, węgiel, ziemniaki... To wszystko się opłacało. Jazda z czwórką dzieci i mężem pociągiem, wszystko za darmo, można było wiele zaoszczędzić. A co z dziećmi? Początki były trudne. Miesiąc urlopu macierzyńskiego, by wszystko pozałatwiać. Biegało się do żłobka, by zostawić dzieci, a potem szybko na autobus i do pracy. Najgorsza sytuacja była wtedy, gdy mąż, który pracował w fabryce mebli, miał pierwszą zmianę. Nakładały nam się godziny pracy i wtedy był problem. Było trzeba biegać na wariata. Czasami zostawiało się na kilka minut

Stacja V - Nowe życie

I wyszliście... Totalny szok. Poszliśmy do domu i tam było ciepło. Rozumiesz, ciepło! Nie to co dotychczas. Jak bliźniaki usiadły przy kaloryferze to nie chciały na noc wrócić do starego domu. Na drugi dzień przewieźliśmy tylko łóżka i kołdry, by była możliwość przenocowania. Pojawił się problem ze szkołą, bo dzieci trzeba było autobusem dowozić, ale pojechałam do szkoły i zwolniłam dzieci na tydzień, wychowawcy wszystko zrozumieli, że sytuacja specyficzna, że na dwa domy, ciuchów brak. I pomału się przeprowadziliśmy. I zostałam tu do dziś, teraz przy tym kaloryferze bawią się wnuki. A w przyszłości może i prawnuki... Rozmawiał Przemysław Kozubaj


6

UNIWERSYTET ZIELONOGÓRSKI

CZERWIEC 2017

DBAĆ O SIEBIE, OBSERWOWAĆ, ZAWALCZYĆ Zasiadamy w werandzie domu mojej babci, która jeszcze kilka lat temu walczyła z nowotworem piersi. Dziwi mnie, że nie odpala papierosa. Zauważalny jest u nas obu delikatny stres spowodowany wspomnieniem choroby. Babcia pyta, czy jestem głodna. Zawsze się o to troszczy. Choć rak odebrał jej zmysł smaku i węchu, świetnie gotuje. ■ Jak się czujesz? Dobrze. W tej chwili, mając 70 lat, czuję się bardzo dobrze. Owszem, miewam gorsze dni, ale to jest zupełnie normalne w moim wieku. A jak się czułaś te parę lat temu, gdy dowiedziałaś się, że musisz stoczyć walkę z własnym organizmem? Kiedy wiadomo już było, że to jest nowotwór złośliwy, ale wtórny, to było dla mnie przerażenie. Jednak po jakimś krótkim czasie, zebrałam się i robiłam wszystko, żeby się dowiedzieć, gdzie to jest. W związku z tym, że znalezienie miejsca mojego nowotworu było bardzo trudne, jego poszukiwanie trwało prawie rok. Był to nowotwór tak ukryty, że robiłam wszystkie badania, jakie tylko były możliwe, łącznie z badaniem PETA w Bydgoszczy, w Instytucie Nuklearnym. Tam badanie też nic nie wykazało. Jedynie na nadnerczu, jakaś mała fasolka. Lekarze usunęli mi to

nadnercze, jak się później okazało, zupełnie niepotrzebnie. Okazało się, że to nie jest to. I wtedy, po tym badaniu, lekarz powiedział mi, że jest całkowicie pewny, że to pierś jest problemem. I właśnie wtedy zdecydowałam się na jej usunięcie. Mój rak był bardzo rzadkim przypadkiem. Pierś nie miała żadnych guzków, narośli, torbieli. Była po prostu okryta pajęczyną, która cała była zajęta przez nowotwór. Ten rok czasu szukania był trudny, dlatego że wtedy bardzo słabłam, źle się czułam, nie miałam sił. Przyjęłam bardzo dużo radioterapii. Po usunięciu piersi zaczęłam wracać do zdrowia. Kiedy zauważyłaś, że coś niedobrego dzieje się z Twoim ciałem? Zaczęło się od tego, że prawie z dnia na dzień, wyszedł mi guzek pod pachą. Udałam się tego samego dnia, bo to było w środę, do lekarza. Dostałam skierowanie do szpitala w Sulęcinie. I tam usunęli mi tego guzka, który okazał się nowotworem złośliwym wtórnym. Czyli gdzieś w organizmie jest, tylko trzeba go teraz znaleźć i dlatego to u mnie tak długo trwało. Nikłaś w oczach, pamiętam to. Jedyne, co się wtedy w Tobie nie zmieniło, to Twoje mądre oczy. Skąd wzięłaś siłę do walki? Oleńko, to jest po prostu tak,

że człowiek chce jeszcze żyć. Chciałam zobaczyć Ciebie, jak skończysz szkołę, pójdziesz na studia. Po prostu trzymała mnie tu rodzina. Od tego trzeba zacząć, że bardzo mnie ona wspomagała i dla niej chciałam żyć.

Oleńko, to jest po prostu tak, że człowiek chce jeszcze żyć. Chciałam zobaczyć Ciebie, jak skończysz szkołę, pójdziesz na studia. Wielu ludzi przegrywa z rakiem, bo z nim nie walczy. Wierzysz w takie stwierdzenie? Tak. Z wieloma chorobami trzeba po prostu walczyć. Nie można się poddawać. Nie wolno uważać, że ,,to już jest mój koniec’’. Nie można się negatywnie nastawiać. Choroba czegoś Cię nauczyła, zmieniła Cię? Chyba tak. Nauczyła mnie może jakiejś takiej pokory? Wiary w życie? To na pewno. Teraz cały czas pracuję, żeby po prostu nie siedzieć w domu i nie rozmyślać, nie chcę się wsłuchiwać w swój organizm. Chcę być wśród ludzi. A najchętniej, wśród

ludzi zdrowych. Osoby chore, które lubią chorować i wiecznie chodzić do lekarza, wyszukując sobie coraz to nowe dolegliwości, faktycznie je przyciągają. Myślisz czasami o tym, że nowotwór może Cię znów zaatakować? Czasami przychodzi mi takie coś na myśl: ,,obserwuj się, obserwuj swoje ciało, bo to może jeszcze nie jest koniec’’. Bo tutaj nikt Ci nie powie, że to już jest koniec. Niestety, rak potrafi i lubi wracać. Moja znajoma, po usunięciu jednej piersi, kiedy już wydawało się, że wszystko jest okej, po siedmiu latach musiała usunąć drugą. Także różnie to bywa. Na pewno bardzo przeżyłaś fakt, że będziesz musiała żyć bez piersi. Może byłam o tyle w lepszej sytuacji, że ja już byłam samotna. Przypuszczam, że to raczysko się u mnie uaktywniło dlatego, że bardzo przeżyłam śmierć męża. Rak uderzył w moje najsłabsze miejsce. Myślę, że gdyby teraz była taka potrzeba, to bym tą drugą też usunęła. Wspomniałaś o mężu, który zmarł na raka. To musiało być dla Ciebie tym bardziej traumatyczne, kiedy dowiedziałaś się, że i Ty masz nowotwór. Bałaś się, że skończy się to tak samo, jak z Twoim mężem?

Nie, chyba nie. Zbyszka rak uderzył o wiele mocniej. W miejscu, w którym nie dało się już nic zrobić. Wiadomo było, że to nie będzie długo trwało. Raptem dwa, trzy miesiące. Byłam spokojniejsza, bo wiedziałam, że jego to nie boli. A co poradziłabyś tym, którzy właśnie zmagają się z chorobą? Jako osoba, która sama przeszła przez piekło, które nazywa się rak. Na pewno poradziłabym, żeby słuchali się lekarzy, poddali się operacji, jeżeli jest taka potrzeba. Po prostu trzeba się leczyć i nie myśleć o tym, że to już jest koniec. Uważam, że rak w początkowym stadium, jest do wyleczenia. Wsparcie psychiczne wiele pomaga? Bardzo. Psychika jest w tym wszystkim bardzo ważna. Nie rozgłaszałam swojej choroby. Nie kryłam się z tym, bo jak mnie ktoś o to spytał, to nie robiłam z tego żadnej wielkiej tajemnicy. Zawsze mówiłam tylko wszystkim młodym dziewczynom, że jeżeli tylko coś zauważą, to od razu trzeba iść do lekarza. Bo to nie jest jeszcze wyrok śmierci. To nie jest wyrok śmierci… Rozmawiała Aleksandra Kucza

USIĄŚĆ OBOK NAJBLIŻSZYCH. POROZMAWIAĆ... Kiedy powiedziałam babci, że chciałabym przeprowadzić z nią wywiad na temat jej podróży do Polski (i do Zielonej Góry), była zdziwiona. Ale po pierwszym pytaniu zapomniała o tym, że ją nagrywam. ■ Jak wyglądało Twoje życie, zanim przyjechałaś do Polski? My byliśmy z takiego klanu „Ziemianie”. Było mnóstwo ziemi, chyba z osiemnaście hektarów mieliśmy. I było tak, że jeden musiał się kształcić i wyjść z tego gniazda, a komuś przyznali tą gospodarkę. Życie ciężkie było, bo pracy nie było, my na granicy mieszkaliśmy. Tam fabryk nie było. Z tych kołchozów nie można było się wydostać. Trzeba było mieć pozwolenie, żeby iść do innej pracy, a nie dawali ich chętnie, bo przecież młodych nie wypuszczą, młody będzie pracował. Ja poszłam na kolej pracować. Z Grodna do Kuźnicy nowe kładli tory. No i kończyła się ta praca i nie ma pracy. W Moskwie robili stadion Łużniki. Potrzebowali do tego ludzi i ja się zapisałam. Wywieźli nas poza Moskwę, gdzie mieliśmy spać. Myśmy wyszli z samochodu, poszliśmy zobaczyć, jak to wygląda, a tam sami pijani ludzie. Przestraszyliśmy się i uciekliśmy do auta. Powiedzieliśmy, że my nie będziemy tu mieszkać. Przywieźli nas do hotelu w Moskwie, jeszcze pamiętam, Mościenica Ałtaj, tak się on nazywał. I nie był to byle jaki hotel, dali nam osobne wejście, tylko nie mogliśmy do niego wchodzić w roboczych ciuchach. Tam pracowałam trzy miesiące. I była to moja ostatnia praca w Rosji. Chciałaś jechać do Polski? Miałam nadzieję na podróż

do Polski. Mojego dziadka siostry syn był księdzem w Olsztynie. A tego księdza wujek ożenił się z taką babką i dlatego przyjechał w odwiedziny. Przyjechał i zobaczył, że oni wybudowali stodołę po tym, jak spalił im się dom, i w niej mieszkali. Tam mieszkała też moja koleżanka, Stasia. I ten ksiądz powiedział, że on ją zabierze do Polski. Ja powiedziałam, że jak Stasię zabierze, to mnie też niech stąd zabierze. I go prosiłam, żeby on mi zaproszenie wysłał, a on powiedział, że na razie zabierze tylko ją, bo nie ma gdzie mieszkać, a później zobaczymy. Ja napisałam list do mojego wujka, który był w Polsce. Opisałam wszystko. Jak ciężko się żyje, jak nie można znaleźć pracy. No i po trzech miesiącach pracy w Moskwie, przy budowie stadionu, dostałam zaproszenie do Polski. Umowę miałam podpisaną na dwa lata. Nie chcieli mi pozwolić odejść. Poszłam do tego naczelnika całego, i nie było wyjścia. Opowiedziałam mu wszystko, co i jak, że dostałam to zaproszenie. Na szczęście podpisał mi zgodę na rezygnacje z pracy, po prostu mnie zwolnił. No i co mam ci powiedzieć? Sprzedali dom, krowę, do pociągu wsiedli i przyjechali do Ojczyzny. I tak prosto do Zielonej Góry? Nas wysyłali do Wałbrzycha, tam na Śląsk. Przyjechał wujek i powiedział, że jedziemy do Zielonej Góry. No i tu przyjechaliśmy, a przyjechaliśmy na swój koszt, mieszkania nie mogliśmy dostać. Facet chciał dwa tysiące za pokój z kuchnią, jeszcze ten dom stoi. Tam za Novitą jeden jedyny dom, wszystko rozebrane. Za jakieś oszczędności kupiliśmy to mieszkanie. A wujek dobrze żył, bo w Urzędzie Miejskim praco-

wał. Jego naczelnik pomógł. Bo tam na Wandy tacy starsi ludzie prowadzili warsztat, oni laczki robili, kapcie produkowali. Powoli już tracili siły, bo to starsze małżeństwo było i zrezygnowali z tego. Ten cały naczelnik powiedział, że jak chcemy, to mamy brać ten warsztat z mieszkaniem. Innego wyjścia nie było. Dlatego, że my

i ściągnęłam ten fartuch, to jej mówię „Ja tu do ojczyzny przyjechałam z niewoli, a ty, co tu robisz poznańska k***?”. I zaczęło się, ja swoje, ona swoje. Rzuciłam fartuchem na stół, i tak odeszłam z Ratuszowej. Trzy miesiące szukałam później pracy, a że nie miałam skończonych nawet siedmiu klas, to było

Przyszedł czas egzaminu w Polskiej Wełnie, podchodzi do mnie dyrektor, a ja litera po polsku, litera po rusku. Dziwił się, czy ja coś z tego zrozumiem, a ja mu na to: „Panie dyrektorze, jak ja napisałam, to ja zrozumiem”. sami przyjechaliśmy to nam władza nie mogła pomóc. Kupiliśmy jeszcze mieszkanie na Anny Jagiellonki i ja z mamą tam mieszkałyśmy. Łatwo było Ci znaleźć pracę w Zielonej Górze? Przez znajomych poznałam taką dziewczynę, kelnerkę z Ratuszowej. To była restauracja pierwszej kategorii. Ta Nowacka załatwiła mi pracę, jako podkuchenna. Tam kierownikiem był gościu, on też ze wschodu. Bardzo dobry człowiek, naprawdę. On zawsze tak do mnie „Pani Franiu, Pani Franiu…”. Dawał mi dużo pracy, bo wiedział, że jej potrzebuję. Ja tam nawet firany zakładałam, zabijałam kury, węgorze, no dosłownie wszystko robiłam jako ta podkuchenna. Raz siedziałam z koleżanką z kuchni i jadłyśmy obiad, jakieś klopsiki, buraczki i ziemniaki. Podeszła do nas facetka, taka Poniedziałkowa, ona już nie żyje, bo jej nie widuję. Ja nawet dzień dobry tej kobiecie nie mówiłam, jak odeszłam z Ratuszowej. I mówi: „Ty rusko, po co ty tu przyjechałaś? Nas obżerać?”. Jak wstałam

trudno coś znaleźć. Pokazało się ogłoszenie do Polskiej Wełny, ale też w wymaganiach było skończenie siedmiu klas. Babka w urzędzie po wielu moich prośbach i błaganiach dała mi to skierowanie do nich. W CV napisałam, że mam skończone te 7 klas. Nie miałam papierów na to, bo w Związku Radzieckim chodziłam do szkoły. Na początku były szkolenia, trwały dziewięć miesięcy, dostawałam wtedy 50 zł wypłaty. Dawałam sobie radę bardzo dobrze. Tkactwo to ja tam trochę rozumiałam. Tak mi dobrze szło, że nawet te tkacze całe to samą mnie zostawiali, a oni sobie szli. Przyszedł czas egzaminu, podchodzi do mnie dyrektor, a ja litera po polsku, litera po rusku. Dziwił się, czy ja coś z tego zrozumiem, a ja mu na to „Panie dyrektorze, jak ja napisałam, to ja zrozumiem”. Jak przychodziłam do domu, to my z dziadkiem siadali i przepisywali wszystko po polsku, bo on chodził na kurs języka polskiego, a ja nie chciałam, sama sobie chciałam poradzić. Egzamin zdałam na czwór-

kę. Poszłam na samodzielne krosno, to zarobiłam najwięcej ze wszystkich na tych krosnach. W Polskiej Wełnie pracowałam 25 lat i poszłam na wcześniejszą emeryturę. Musiałam iść, bo już pracy nie było, już nic w zakładzie nie było. Brakowało mi wtedy ludzi, nie wiedziałam, co robić. Takiej mojej koleżanki brat był nauczycielem i załatwił Krystynie i mi pracę w OHP, ja na magazynach pracowałam, a ona w biurach. I tak pracowałam jeszcze dziesięć lat. Jak wyglądała Twoja nauka języka polskiego? U nas w Strupce była taka średniej wielkości skrzynia, pełna książek. Było trzeba ją chować, bo jak byliśmy pod niemiecką okupacją, to nie daj Bóg, żeby ci jakaś książka polska leżała na stole czy gdzieś. To tam taki elementarz ja wzięłam z tej skrzyni i chodziłam do sąsiadki. I on u sąsiadki był. A ona nas uczyła mówić po polsku i czytać po polsku. Litery nam pokazywała. To właśnie dzięki tej kobiecie przyjechałam do Polski jakoś sobie radząc z ojczystym językiem. A jak poznałaś dziadka? To było jeszcze, jak pracowałam w Ratuszowej. Jak go poznałam, to dla mnie słońce się otworzyło. Mówię ci, otworzyło mi się serce. My wtedy za ręce chodziliśmy po całym mieście, do kina. Pobraliśmy się, bo mieszkanie służbowe mu się należało, ale musiał mieć żonę i wzięliśmy ślub cywilny. Niedługo po tym mieliśmy ślub w kościele. I dziadek nie odstąpił mnie już na krok. I dalej nie odstępuje. Widzisz, życie jest piękne, ale życie daje też czasem w kość. Rozmawiała Katarzyna Szukała


CZERWIEC 2017

UNIWERSYTET ZIELONOGÓRSKI

7


10 8

UNIWERSYTET UNIWERSYTET ZIELONOGÓRSKI ZIELONOGÓRSKI

CZERWIEC 2017

Od 1 września br. PWSZ w Sulechowie oraz UZ połączą siły i staną się jedną uczelnią. Dlatego od kwietniowego numeru „Uzetki” prezentujemy kierunki, które będzie można studiować w Sulechowie. Nowy kierunek – energetyka

Warto być energetykiem Zaczniemy nietypowo, od internetu. Czytałam kilka opinii absolwentów kierunku energetyka na PWSZ w Sulechowie. Wszyscy bardzo chwalili kadrę, że była bardzo kompetentna, a zajęcia były prowadzone na bardzo wysokim poziomie. Jeśli ktoś „nie ogarniał”, to wykładowcy tłumaczyli łopatologicznie – to cytat z internetu. Co Pan Profesor na to? Takie wypowiedzi bardzo mnie cieszą i stanowią pewne potwierdzenie słuszności naszych działań w zakresie prowadzenia dydaktyki. Mogę dodać, że podobne opinie o jakości zatrudnionych już absolwentów wypowiadają pracodawcy, którzy weryfikują efekty naszej pracy w sposób najbardziej miarodajny. Skąd pomysł, by w Państwowej Wyższej Szkole Administracji Publicznej pojawił się techniczny kierunek – energetyka? Uczelnia w Sulechowie powstała w odpowiedzi na zapotrzebowanie na kadrę administracji w okresie realizacji reformy administracji publicznej w 1998 roku i stąd nazwa Wyższa Szkoła Administracji Publicznej w Sulechowie. Warto wspomnieć, że w uczelni w Sulechowie ten kierunek ukończyło ok. 5 tys. studentów, którzy zasilili urzędy państwowe i samorządowe. Obecnie właściwie w każdym

urzędzie pracują absolwenci tej uczelni, która zmieniła nazwę na Państwową Wyższą Szkołę Zawodową w Sulechowie. Było to związane z uporządkowaniem nazw państwowych uczelni tej kategorii w Polsce. Zmiana nazwy na PWSZ w Sulechowie była również związana z rozszerzeniem oferty edukacyjnej. Uruchomiono początkowo specjalności, a następnie kierunki kształcenia dotyczące turystyki, technologii żywności, kształtowanie terenów zieleni i energetykę. W przypadku energetyki nie bez znaczenia miał fakt, ze ukończyłem Wydział Elektryczny Politechniki Śląskiej w Gliwicach, gdzie pracowałem przeszło 20 lat, zanim przeniosłem się do Zielonej Góry. Problemy energetyki lubuskiej poznałem bliżej pełniąc funkcję wojewody lubuskiego. Już jako wiceminister Skarbu Państwa, nadzorujący m. in. energetykę podpisałem w Zielonej Górze dokumenty dotyczące prywatyzacji EC Zielona Góra, co stworzyło możliwość zastąpienia starej elektrociepłowni najnowocześniejszym blokiem parowo – gazowym. Również w późniejszym czasie, już jako senator RP byłem „etatowym” senatorem-sprawozdawcą wszystkich ustaw dotyczących energetyki, a było ich kilkanaście, pełniąc jednocześnie funk-

cję wiceprzewodniczącego Parlamentarnego Zespołu ds. Energetyki. W swojej działalności miałem świadomość, ze rozwój energetyki nie może mieć miejsca bez dobrze wykształconych kadr. Dlatego w Sulechowie utworzony został kierunek energetyka, będący odpowiedzią na zapotrzebowanie zakładów pracy, nie tylko o profilu energetycznym. Równolegle rozpocząłem starania o środki na budowę Centrum Energetyki Odnawialnej, ale nie tylko, bo również o środki na budowę Lubuskiego Ośrodka Innowacji i Wdrożeń Agrotechnicznych. Czy – Pańskim zdaniem – w dzisiejszych czasach powinien być popyt na rynku pracy na absolwentów tego kierunku? Nie tylko powinien, ale jest. Przyzwyczailiśmy się do sytuacji, gdy „napięcie w gniazdkach jest” i dopiero w sytuacji awaryjnej, gdy zabraknie tego napięcia rozpoczyna się dramat. Panie domu z przerażeniem patrzą na rozmrażającą się żywność, a młodzież ze zdumieniem zadaje sobie pytanie – co ludzie wieczorami rozbili, gdy nie było „kompa i tv – ki”. Z doświadczenia wiemy, ze takie sytuacje zdarzają się teraz już wyjątkowo – i jest to zasługa energetyków, którzy patrzą na swoją pracę jak na służbę ukierunkowaną na dru-

Studenci to mają fajnie, że mogą robić takie rzeczy…. Święto naszego uniwersytetu czyli Festiwal Nauki 2017 już za nami. Było międzynarodowo, sportowo, kulinarnie i … deszczowo. Ale mimo niesprzyjającej pogody bardzo licznie i w dobrych nastrojach. W tym roku podczas pierwszego dnia Festiwalu (4.06.2017) odbył się drugi już Bieg dla transplantacji. Na start zgłosiło się ponad 200 biegaczy, którzy pokonali 6. km trasę w strugach deszczu i błocie. Ale po wysiłku fizycznym czekał na nich poczęstunek przygotowany przez prof. Giorgi Melikidze – prorektora ds. nauki i współpracy z zagranicą UZ

(szaszłyk gruziński) oraz Zosię Zaborowską i Mateusza Truszkiewicza (uczestników programu telewizyjnego Master Chef Junior). Goście festiwalowi mogli wziąć udział w przygotowanych specjalnie dla nich badaniach fizjologicznych i profilaktycznych, a także nauczyć się zasad pierwszej pomocy. Natomiast drugiego dnia Festiwalu (5.06.2017) odwiedziło nas ponad 3 000 uczestników, dzieci i młodzież ze szkół i przedszkoli. Pojawili się na uniwersyteckich kampusach, aby wziąć udział w ponad 100 pokazach/ warsztatach, ponad 20 wykła-

dach i wystawach. Ich uśmiechnięte twarze świadczyły o tym, iż to co przygotowaliśmy bardzo się podobało. Wielu uczniów mówiło, iż studenci mają naprawdę fajnie, że robią takie rzeczy na uczelni i dlatego oni też będą studiować na UZ. I o to w tym wszystkim chodzi. Rekrutujemy już od najmłodszych lat! Za rok znów otworzymy swoje podwoje i zaprosimy najmłodszych i tych nieco starszych do udziału w Festiwalu Nauki 2018! Do zobaczenia! mgr fotorelacja na stronie 10

Fot. Archiwum prywatne prof. Mariana Miłka

Rozmowa z prof. drem hab. inż. Marianem Miłkiem, rektorem Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Sulechowie.

giego człowieka. Niezależnie od utrzymywanego do dzisiaj etosu zawodu energetyka, należy wspomnieć o tym, że w ankietach przeprowadzanych przez organizacje pracodawców zawód energetyka znajduje się w czołówce zawodów przyszłości. Z danych statystycznych dotyczących zarobków w różnych branżach wynika, iż energetycy należą do grup najlepiej zarabiających. Jak z tego wynika warto zostać energetykiem. Energetyk, czyli… Zacznijmy od tego, że energetyka obejmuje bardzo szeroki zakres zagadnień – definiowany przemianami energetycznymi w całym łańcuchu przetworzeń: od pozyskania paliw kopalnych, energii natury (słońca, wód, …) aż do wytworzenia energii elektrycznej oraz ciepła. Dlatego wykształcenie energetyka musi być bardzo wszechstronne i ta nauka musi trwać całe życie. Bardzo często, w formie żartobliwej, po obronie dyplomu mówię młodemu inżynierowi: „a teraz będzie się Pan uczył aż do emerytury, a później dla własnej przyjemności”. Po chwili zastanowienia, już inżynier, przyznaje mi rację. Dla inżyniera, szczególnie w tych branżach, gdzie następuje gwałtowny rozwój wiedzy, a energetyka do nich należy, ciągle uzupeł-

nianie wiedzy jest koniecznością. Dlatego oferujemy różnego rodzaju studia podyplomowe, które pomagają w uzupełnieniu wiedzy. Państwo mocno podkreślacie, że to praktyczny kierunek studiów… Studia na kierunku energetyka kończą się uzyskaniem dyplomu inżynierskiego. Na kierunkach inżynierskich kształcenie musi być prowadzone w ścisłym powiązaniu z praktyką w różnych firmach, nie tylko o profilu energetycznym. Zależy nam na takim kształceniu inżynierów, aby stojąc przed jakimś problemem zawodowym potrafili powiedzieć „ja nie tylko wiem jak to rozwiązać, ale umiem to rozwiązać”. I właśnie to wykształcenie umiejętności u młodych inżynierów jest cechą profilu praktycznego. Czy, a jeśli tak, to gdzie studenci odbywają praktyki podczas studiów? Jak długo one trwają? Praktyki w wymiarze trzech miesięcy realizowane są w różnych firmach np.: PGNiG S.A. Oddział w Zielonej Górze, ENEA Operator Sp. z o. o. (Zielona Góra, Świebodzin, Gorzów Wlkp.). MAZEL M. H. Mazurkiewicz Sp. j. w Zielonej Górze, UESA Polska S. A. Lubsko, itd. Proszę pokrótce scharakteryzować, oferowane przez Państwa

specjalności – energetykę odnawialną, wytwarzanie i dystrybucję energii oraz infoenergetykę… Program kształcenia na kierunku obejmuje przedmioty z zakresu szerokiego ujęcia energetyki. Po przerobieniu podstaw studenci bliżej poznają zagadnienia z trzech wymienionych specjalności. Nazwy specjalności jednoznacznie wskazują na obszary merytoryczne. Trudno w tym miejscu przedstawić szczegóły – zainteresowanym proponuję odwiedzenie strony internetowej: www.pwsz.sulechow.pl/instytuty/ instytut-politechniczny . Odnawialne źródła energii to chwilowa moda czy stały trend? Na energetykę odnawialną należy patrzeć jako na środek służący poprawie bezpieczeństwa energetycznego, a nie jako narzędzie do walki z CO2. Cała historia z „globalnym ociepleniem” coraz bardziej przypomina „globalne ogłupienie”. Z ostatniego, piątego Raportu ONZ – towskiego panelu ds. klimatu (IPCC) wynika, że od 1998 roku nastąpiła stabilizacja średniej temperatury Ziemi, mimo tego, że co roku do atmosfery wprowadza się ok 34 mld ton CO2. Na marginesie należy zauważyć, ze CO2 to „gaz życia”. Gdyby go nie było w atmosferze nie byłoby roślin i nas na końcu łańcucha pokarmowego. Co bardziej światli politycy dostrzegają ten fakt i nie mówią już „że walczymy z globalnym ociepleniem”, a mówią „walczymy ze zmianami klimatu”. A zmiany klimatu były, są i będą, i są niezależne od człowieka. Znaczenie rozwoju OZE dostrzegamy uświadamiając sobie, że Unia Europejska sprowadza przeszło 60 procent paliw pierwotnych, głównie ze Wschodu oraz z Zatoki Perskiej. Można sobie wyobrazić, ze wystarczy, aby konflikty zbrojne w tych rejonach się rozwinęły i skutki dla UE, w tym Polski będą dramatyczne. Dlatego należy rozwijać OZE – źródła te są dostępne i co pozostaje, to tylko rozwiązać problem magazynowania energii generowanej w sposób nieprzewidywalny. Dlatego OZE ma przyszłość, ale rozwój tych źródeł musi nastąpić w racjonalny sposób, z uwzględnieniem strony ekonomicznej, o czym dobitnie mówił Donald Trump, wycofując Stany Zjednoczone z umowy paryskiej dotyczącej ograniczeń emisji CO2. Serdecznie dziękuję za rozmowę.


UNIWERSYTET ZIELONOGÓRSKI

CZERWIEC 2017

9

Zobacz jakie kierunki możesz wybrać na Uniwersytecie Zielonogórskim A

administracja** – język polski, język obcy nowożytny, jeden przedmiot wybrany spośród: geografia, historia, matematy­ ka, wiedza o społeczeństwie, architektura – egzamin z rysunku odręcznego oraz konkurs świadectw: matematyka, język polski, język obcy nowożyt­ ny; jeden przedmiot wybrany spośród: biologia, historia, historia sztuki, informatyka, architektura wnętrz – egzamin praktyczny, konkurs świa­ dectw: historia sztuki, automatyka i robotyka – matematyka, język obcy nowo­żytny, język polski; jeden przedmiot do wyboru spośród: chemia, fizyka i astronomia, informatyka,

D

dziennikarstwo i komunikacja społeczna – język polski; jeden przedmiot wybrany spośród: filozofia, historia, język obcy nowożytny, wiedza o społeczeństwie,

E

bezpieczeństwo i higiena pracy – matematyka, fizyka, język obcy nowożytny, język polski; jeden przedmiot wybrany spośród: chemia, informatyka, bezpieczeństwo narodowe – język polski, język obcy no­ wożytny, matematyka; jeden przedmiot wybrany spośród: geografia, historia, wiedza o społeczeństwie, biologia – biologia, chemia, matematyka, język obcy nowożytny, biotechnologia – biologia, chemia, matematyka, język obcy nowożytny, biznes elektroniczny – matematyka, język obcy nowożytny, język polski; jeden przedmiot do wyboru spośród: chemia, fizyka i astronomia, informatyka, budownictwo – matematyka, język polski, język obcy no­ wożytny; jeden przedmiot wybrany spośród: chemia, fizyka i astronomia, informatyka,

edukacja artystyczna w zakresie sztuki muzycznej – egzamin praktyczny, konkurs świadectw: jeden przedmiot wybrany spośród: historia, historia muzyki, historia sztuki, język polski, wiedza o społeczeństwie, edukacja artystyczna w zakresie sztuk plastycznych* – przegląd prac własnych, rozmowa kwalifikacyjna, efektywność energetyczna – matematyka, język obcy no­wożytny, język polski; jeden przedmiot do wyboru spośród: chemia, fizyka i astronomia, informatyka, ekonomia – matematyka, język polski, język obcy nowo­żytny, elektronika i telekomunikacja – matematyka, język obcy nowożytny, język polski; jeden przedmiot do wyboru spo­śród: chemia, fizyka i astronomia, informatyka, elektrotechnika – matematyka, język obcy nowożytny, język polski; jeden przedmiot do wyboru spośród: chemia, fizyka i astronomia, informatyka, energetyka** – matematyka, język obcy nowożytny, jeden przedmiot wybrany spośród: chemia, fizyka (fizyka i astronomia), europeistyka i stosunki transgraniczne – jeden przedmiot wybrany spośród: filozofia, geografia, historia, historia sztuki, język łaciński i kultura antyczna, język polski, wiedza o społeczeństwie,

C

F

B

coaching i doradztwo filozoficzne – jeden przedmiot wybrany spośród: biologia, chemia, filozofia, fizyka i astronomia, geografia, historia, historia sztuki, informatyka, język łaciński i kultura antyczna, język obcy nowożytny, język polski, matematyka, wiedza o społeczeństwie,

filologia: filologia angielska – język angielski, język polski, filologia: filologia francuska z drugim językiem romańskim – język obcy nowożytny, język polski, filologia: filologia germańska – język niemiecki, język polski, filologia: filologia rosyjska – język obcy nowożytny, język polski,

filologia: filologia rosyjska z dodatkowym językiem angielskim – język angielski, język polski, filologia: język francuski w komunikacji zawodowej, z drugim językiem romańskim – język obcy nowożytny, język polski, filologia polska – język polski, język obcy nowożytny, filologiczna obsługa internetu i e-edytorstwo – język polski, język obcy nowożytny, filozofia – filozofia, język polski, język obcy nowożytny; jeden przedmiot wybrany spośród: biologia, chemia, fizyka i astronomia, historia, historia sztuki, historia muzyki, informatyka, język łaciński i kultura antyczna, matematyka, wiedza o społeczeństwie, fizyka – matematyka, język polski, język obcy nowożytny; jeden przedmiot wybrany spośród: chemia, fizyka i astrono­ mia, informatyka, fizyka medyczna – biologia, matematyka, język polski, język obcy nowożytny; jeden przedmiot wybrany spośród: chemia, fizyka i astronomia, informatyka,

G

grafika – egzamin praktyczny, konkurs świadectw: historia sztuki, gospodarka i rozwój zrównoważony** – język polski, język obcy nowożytny, jeden przedmiot wybrany spośród: historia, wiedza o społeczeństwie,

H

historia – jeden przedmiot wybrany spośród: filozofia, geografia, historia, historia sztuki, język łaciński i kultura antyczna, język polski, wiedza o społeczeństwie,

I

informatyka – matematyka, język obcy nowożytny, język polski; jeden przedmiot do wyboru spośród: chemia, fizyka i astronomia, informatyka, informatyka i ekonometria – matematyka, język polski, język obcy nowożytny; jeden przedmiot wybrany spośród: geografia, historia, informatyka,

inżynieria bezpieczeństwa – matematyka, fizyka, język obcy nowożytny, język polski; jeden przedmiot wybrany spośród: chemia, informatyka, inżynieria biomedyczna – matematyka, fizyka, język obcy nowożytny, język polski; jeden przedmiot wybrany spośród: biologia, chemia, informatyka, inżynieria danych – matematyka, język polski, język obcy nowożytny; jeden przedmiot wybrany spośród: biologia, chemia, fizyka i astronomia, geografia, informatyka, inżynieria kosmiczna – język polski, język obcy nowożyt­ ny; jeden przedmiot wybrany spośród: chemia, fizyka i astronomia, matematyka, inżynieria środowiska – matematyka, język polski, język obcy nowo­żytny, jeden przedmiot wybrany spośród: biolo­ gia, chemia, informatyka,

J

jazz i muzyka estradowa – egzamin praktyczny oraz konkurs świadectw: jeden przedmiot wybrany spośród: hi­storia, historia muzyki, historia sztuki, język polski, wiedza o społeczeństwie,

K

komunikacja biznesowa w języku rosyjskim – język obcy nowożytny, język polski, kulturoznawstwo – jeden przedmiot wybrany spośród: biologia, chemia, filozofia, fizyka i astronomia, geografia, historia, historia sztuki, informatyka, język łaciński i kultura antyczna, język obcy nowożytny, język polski, matematyka, wiedza o społeczeństwie,

L

lekarski – biologia, jeden przedmiot wybrany spośród: chemia, fizyka i astronomia, matematyka literatura popularna i kreacje światów gier – język polski, język obcy nowożytny, logistyka – matematyka, język polski, język obcy nowo­żytny,

M

malarstwo – egzamin praktyczny, konkurs świadectw: historia sztuki, matematyka – matematyka, język polski, język obcy nowo­żytny, jeden przedmiot wybrany spośród: biologia, chemia, fizyka i astronomia, geografia, informatyka, mechanika i budowa maszyn – matematyka, fizyka, język obcy nowożytny, język polski; jeden przedmiot wybrany spośród: chemia, informatyka,

O

ochrona środowiska – biologia, chemia, matematyka, język obcy nowożytny, ogrodnictwo** – język obcy nowożytny, jeden przedmiot wybrany spośród: biologia, chemia, jeden przedmiot wybrany spośród: matematyka, fizyka (fizyka i astronomia),

P

pedagogika – język polski, język obcy nowożytny, jeden przedmiot wybrany, ale inny niż język obcy nowożytny; dla specjalności: edukacja elementarna oraz logopedia – sprawdzian z poprawności mowy, dla specjalności logopedia z językiem migowym: – sprawdzian ze sprawności ruchowej kończyn górnych, pedagogika specjalna – język polski, język obcy nowo­żytny, jeden przedmiot wybrany, ale inny niż język obcy nowożytny, pielęgniarstwo – język obcy nowożytny, jeden przedmiot wybrany spośród: biologia, chemia, fizyka i astronomia, geografia, matematyka, politologia – jeden przedmiot wybrany spośród: filozofia, geografia, historia, język polski, matematyka, wiedza o społeczeństwie, praca socjalna – język polski, język obcy nowożytny; jeden przedmiot wybrany, ale inny niż język obcy nowożytny, prawo – historia, język obcy nowożytny; jeden przedmiot wybrany spośród: geografia, język polski, matematyka, wiedza o społeczeństwie,

psychologia – język polski, język obcy nowożytny; jeden przedmiot wybrany spośród: biologia, fizyka i astronomia, geografia, historia, matematyka, wiedza o społeczeństwie,

S

socjologia – język polski, język obcy nowożytny; jeden przedmiot wybrany, ale inny niż język obcy nowożytny, stosunki międzykulturowe – jeden przedmiot wybrany spo­ śród: filozofia, geografia, historia, język polski, matematyka, wiedza o społeczeństwie,

T

technologia żywności i żywienie człowieka** – jeden przedmiot wybrany spośród: biologia, chemia, język obcy nowożytny, jeden przedmiot wybrany spośród: matematyka, fizyka (fizyka i astronomia), turystyka i rekreacja** – język polski, język obcy nowożytny, jeden przedmiot wybrany spośród: geografia, historia,

W

wychowanie fizyczne – język obcy nowożytny, jeden przedmiot wybrany spośród: biologia, chemia, fizyka i astronomia, geografia, matematyka,

Z

zarządzanie – matematyka, język polski, język obcy nowożytny, zarządzanie i inżynieria produkcji – matematyka, fizyka, ję­zyk obcy nowożytny, język polski; jeden przedmiot wybrany spośród: chemia, informatyka.

* zmiana nazwy kierunku na SZTUKI WIZUALNE nastąpi po uzyskaniu zgody MNiSW; ** zajęcia będą odbywać się na Wydziale Zamiejscowym w Sulechowie Uniwersytetu Zielonogórskiego (do 31.08.2017 PWSZ w Sulechowie).


UNIWERSYTETZIELONOGÓRSKI ZIELONOGÓRSKI 10 12 UNIWERSYTET

CZERWIEC 2017

Nowy kierunek – ogrodnictwo

Ogrodnik, winiarz albo greenkeeper Co zadecydowało, że postanowiła Pani zawodowo zająć się ogrodnictwem? Z wykształcenia jestem architektem krajobrazu. Chciałam połączyć zamiłowanie do przyrody z naukami technicznymi. Mój Tata był konstruktorem w Zastalu i zaszczepił mi zainteresowanie przedmiotami ścisłymi. Z jednej strony ogrodnictwo wydaje się pasjonującym zajęciem, a z drugiej bardzo niewdzięcznym. Kiedy dbamy o rośliny, od zasiania czy zasadzenia po kwitnienie czy owocowanie, podlewając je, nawożąc, cieszy nas ich wzrost, to jak się rozwijają – jest super. A tu nagle przychodzi przymrozek, albo gradobicie, albo jakaś zaraza zaatakuje rośliny i cała nasza praca idzie w niwecz … Ogrodnictwo możemy podzielić na dwa rodzaje – użytkowe i ozdobne. To pierwsze wiąże się z uprawą warzyw do konsumpcji, a drugie z uprawą kwiatów, które cieszą nasze oczy, sprawiają nam radość. Jeśli ktoś uprawia warzywa na skalę przemysłową, to musi liczyć się z ponoszeniem pewnego ryzyka, że może nadejść jakiś kataklizm i zniszczy nam zbiory. Trzeba jednak pamiętać także o tym, że i w ogrodnictwie idziemy z postępem. Stawiamy na innowacyjność. Pojawiły się szklarnie, tunele foliowe. Wobec przyrody nie jesteśmy tak bezbronni jak kiedyś. Jeśli ktoś uprawia warzywa na skalę przemysłową, to chce osiągać zyski. Z drugiej jednak strony liczy się także z tym, że może ponieść stratę. Poza tym można zastosować dywersyfikację. Uprawiać różne Studenci to mają fajnie, że mogą robić takie rzeczy…

Fot. Mamert Janion

c.d. ze strony 8

Fot. Mamert Janion

Rozmowa z dr inż. Moniką Drozdek, starszym wykładowcą w Zakładzie Kształtowania Terenów Zieleni, w Instytucie Zarządzania i Inżynierii Rolnej w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Sulechowie.

gatunki i odmiany roślin jednego gatunku, by uniknąć ryzyka związanego z pogodą. Od kiedy kierunek ogrodnictwo funkcjonuje na PWSZ w Sulechowie? Ten kierunek jest równolatkiem PWSZ. Jest prowadzony od 16 lat. Czy jest to kierunek dla typowych mieszczuchów czy wyłącznie dla osób, które już od wczesnego dzieciństwa są z przyrodą za pan brat? Ten kierunek nie jest adresowany przede wszystkim czy wyłącznie dla osób pochodzących ze wsi. Każdy, kto lubi parki, ogrody lub przyrodę, jest ona wręcz jego pasją, może podjąć studia na tym kierunku. Przychodzą do nas

młodzi ludzie po szkołach ponadgimnazjalnych związanych z rolnictwem albo związani z ogrodnictwem rodzinnie. Przychodzą do nas również absolwenci liceów ogólnokształcących. Marzą im się własne firmy zajmujące się projektowaniem lub pielęgnacją ogrodów. Te studia prowadzone są w obu trybach – stacjonarnym i niestacjonarnym. Który z nich cieszy się większym powodzeniem? Czy ogrodnictwa można się nauczyć w trybie niestacjonarnym? W przypadku tego kierunku praktyka wydaje się czymś niezbędnym, wręcz podstawowym … Od paru lat studia niestacjonarne cieszą się zdecydowanie mniejszym zainteresowaniem:

Początkowo korzystały z nich osoby posiadające rodziny, pracujące już zawodowo. W jednym nie ma Pani racji. Studenci niestacjonarni też odbywali praktyki. Nie mieli innej opcji i… obecnie z powodzeniem prowadzą własne firmy, odnosząc sukcesy na równi z absolwentami studiów stacjonarnych. Na tym kierunku oferujecie Państwo 3 ciekawe specjalności – kształtowanie terenów zieleni, winiarstwo i greenkeeping. Proszę je krótko przedstawić … Kształtowanie terenów zieleni to wręcz nasza sztandarowa specjalność. Tę specjalność wybiera najwięcej studentów. Uczą się projektowania, zakładania i pielęgnacji ogrodów. Dzięki temu

po zakończeniu studiów mogą założyć własną firmę, oferującą usługi w tym zakresie, bądź zabiegać o zatrudnienie w już funkcjonującej firmie. Winiarstwo jest oparte o Lubuskie Centrum Winiarstwa w Zaborze i powiązane z działaniami promocyjnymi województwa lubuskiego. Specjalność została oparta o tradycje historyczne regionu. Mamy w województwie szlak wina i miodu, w Muzeum Ziemi Lubuskiej znajduje się ekspozycja stała zatytułowana „Muzeum Wina”, kilkanaście winnic w naszym regionie oferuje różne atrakcje turystyczne. W naszym województwie winiarstwo rzeczywiście się odradza. Greenkeeping o nasza najmłodsza specjalność. Dotyczy sposobów utrzymania specjalnych terenów trawiastych przeznaczonych na pola golfowe, boiska do gry w piłkę nożną, etc. Od razu muszę zaznaczyć, że pracodawcy są bardzo zainteresowani zatrudnianiem specjalistów greenkeeping’u. Zresztą nasi absolwenci, bez względu na wybraną specjalność, są poszukiwanymi pracownikami. Skoro są to studia inżynierskie, to trwają 7 semestrów? Tak, te studia trwają 7 semestrów. Czy podczas studiów młodzi ludzie mają okazję sprawdzić swoją wiedzę i umiejętności w praktyce? Tak, wielokrotnie. Na II i III roku studiów studenci mają praktyki śródroczne. Przez 4 semestry jeden dzień w tygodniu spędzają w naszym ozdobnym ogrodzie dydaktycznym w Kalsku, który zajmuje powierzchnię blisko 1 ha. Nie mówiłyśmy o tym, ale Instytut Zarządzania i Inżynierii Rolnej mieści się w Kalsku koło Sulechowa… W pięknie odrestaurowanej rezydencji barokowej z przełomu XVII/XVIII wieku, siedzibie rodu von Sydow, ale wracając do praktyk studenckich … Poza praktykami śródrocznymi, studenci trafiają na wybranych przez siebie firm na 14.tygodniową praktykę. Co to są za firmy, w których studenci odbywają praktyki? To są firmy projektujące ogrody, zakładające je i dbające o ich utrzymanie. Obecnie coraz czę-

ściej mamy bowiem do czynienia z sytuacją, gdy właściciel posesji wynajmuje firmę nie tylko do zaprojektowania i założenia ogrodu, ale prosi także o stałe utrzymywanie go w należytej kondycji. Ponadto do ogrodnictwa, gdzie uprawia się na przykład kwiaty w dużych ilościach. Nasi studenci trafiają też do florystów w kwiaciarniach i układają bukiety, albo do arborystów, zajmujących się pielęgnacją drzew. Na wspomniane wcześniej pola golfowe albo boiska. Wybór jest naprawdę duży. Prace dyplomowe, które przygotowują studenci, są czysto teoretyczne, czy mają jakieś powiązanie z rzeczywistością? Od wielu lat wspólnie z samorządami prowadzę program zatytułowany „Współpraca”. To są urzędy gmin, starostwa. Proszą na przykład o zagospodarowanie jakiegoś konkretnego fragmentu terenu. Ostatnio ktoś przygotowywał zagospodarowanie obszaru wokół kąpieliska miejskiego w Kożuchowie. Mamy też prywatnych zleceniodawców. Student musi się spotkać z inwestorem, z mieszkańcami, poznać ich oczekiwania. Poznaje też jak funkcjonują urzędy, bo przy realizacji takiego zadania, należy uzyskać różne zgody. Następnym etapem jest prezentacja projektu. Prezentowane są wizualizacje, ale autor projektu opowiada też o nim, odpowiada na pytania zainteresowanych, niejako „broni” swojej wizji. Na koniec wspólnej pracy przedstawiciele inwestora przyjeżdżają do Kalska, gdzie odbywa się konkurs. Najlepsze prace są nagradzane i czasem nawet doczekują się realizacji. W jakich miejscach absolwenci tego kierunku znajdą zatrudnienie? Czy większość powinna nastawić się na samozatrudnienie? Absolwenci naszego kierunku nie mają problemów ze znalezieniem pracy. Cały czas jest to chłonny rynek. To jest ich decyzja, czy najpierw będą szukali zatrudnienia w specjalistycznej firmie czy od razu postawią na samozatrudnienie. Serdecznie dziękuję za rozmowę. Rozmawiała Ewa Tworowska-Chwalibóg


UNIWERSYTET ZIELONOGÓRSKI

CZERWIEC 2017

11

STUDENT PO GODZINACH JAZZOWA GORĄCZKA W piwnicach Instytutu Muzyki przy ul. Szafrana robi się coraz głośniej i ciaśniej. Studenci walczą o rezerwacje sal, gdyż wszystkie od najwcześniejszych godzin porannych są zajęte. Wokalistki nie dają odpocząć mikrofonom, a instrumentaliści nie wychodzą z ćwiczeniówek. Wszystko za sprawą zbliżających się egzaminów dyplomowych, które są najważniejszym koncertem w ciągu trzyletniej nauki. ■ 27 i 28 czerwca 2017 odbędą się recitale dyplomowe studentów III roku Jazzu i Muzyki Estradowej, oraz II roku Edukacji Artystycznej II stopnia. Każdy wykonawca może zaprezentować się w około pięciu utworach, dlatego studenci mają nie lada problem z doborem repertuaru. Muzycy chcą zagrać kompozycje, w których będą mogli wykazać się techniką i umiejętnościami, jak również ukazać swój indywidualny styl. Studenci zapytani o program recitalów odpowiadają, że stawiają na autorskie utwory, oraz własne aranżacje standardów muzyki jazzowej i rozrywkowej. "Odgrywanie nawet najbardziej wymagającego utworu zawsze będzie tylko odtwórstwem, które nigdy nie doścignie oryginału, dlatego bardzo ważne jest, żeby znaleźć pomysł na własną interpretację znanych kompozycji" - mówi perkusista Paweł Nienadowski. Do tego przygotowywali się przecież przez trzy lata studiów licencjackich, grając cykliczne koncerty m. in. w ramach zajęć z warsztatu instrumentalnego czy big bandu. Obecny rocznik kończący studia jest tym bardziej wyjątkowy, że studentom udało się stworzyć zespół Trzy Tony Gruzu, w którym grają autorskie kompozycje z pogranicza poezji śpiewanej, folku i popu. Magdalena Janicka, Emilia Lech, Hubert Mąkosa, Krzysztof Kos i Paweł Nienadowski nie poznaliby się, gdyby nie studia w Zielonej Górze. Chodzą razem na zajęcia, a pomiędzy nimi spotykają się na próbach. Dzięki temu udało im się stworzyć materiał, z którym zaczynają koncertować. Ich ostatnim sukcesem był udział w festiwalu arty-

stycznym Koniugacje w Rawiczu, gdzie zdobyli główną nagrodę przeglądu, oraz nominację do 52 Studenckiego Festiwalu Piosenki w Krakowie. "Nie wiem jak wyglądałaby nasza współpraca, gdyby każdy z nas pracował, albo studiował różne kierunki" - mówi Magdalena Janicka - skrzypaczka i wokalistka zespołu. "To właśnie wspólne studiowanie sprawiło że zaprzyjaźniliśmy się i to chyba czuć w naszych utworach". Część materiału zespołu będzie można usłyszeć właśnie podczas tegorocznych dyplomów.

MŁODZI KOGNITYWIŚCI NA UZ Na zdjęciu Trzy Tony Gruzu podczas festwialu "Koniugacje" w Rawiczu. Od lewej: Magdalena Janicka, Krzysztof Kos, Hubert Mąkosa, Emilia Lech, Paweł Nienadowski Recitale dyplomowe 27 i 28 czerwca zaczynają się o godzinie 18.00 w auli uniwersyteckiej i wstęp na te wydarzenia jest wolny, dlatego studenci zapraszają wszystkich do wzięcia udziału, tym bardziej, że koncepcja będzie zupełnie inna nich dotychczas. Miejsca dla widzów zostaną umieszczone na scenie, co stworzy kameralną atmosferę w której publiczność będzie mogła poczuć się częścią widowiska i być bliżej muzyków. Pierwszego dnia zaprezentują się Szymon Chudy, Adrian Białek, Krzysztof Kos, Paweł Nienadowski oraz Szymon Rauhut, natomiast drugiego dnia będziemy wystąpią Weronika Kulesza, Barbara Krzykwa, Emilia Lech, Hubert Mąkosa oraz Hoang Tung. Emilia Lech

Uniwersytet Zielonogórski oferuje studentom możliwość uczestnictwa i działania w różnych kołach naukowych. Każdy znajdzie coś dla siebie, bo wybór jest duży, a pomysłów na nowe działania jest coraz więcej. Na taki właśnie pomysł wpadł dr Krystian Saja. ■ W planach dr Sai jest utworzenie koła naukowego o ciekawej i jednocześnie zaskakującej tematyce. Na spotkaniach będzie mowa o funkcjonowaniu mózgu i umysłu ludzkiego w działaniu (kognitywizm filozoficzny, kognitywizm subsymboliczny). – Planuję założenie studenckiego koła naukowego sprofilowanego na nauki kognitywne, a przede wszystkim literaturoznawstwo kognitywne, które staram się promować na UZ […], poza tym wspierać będę również wszelką działalność artystyczną członków koła – mówi dr Saja. W ramach działalności koła pojawi się sporo inicjatyw, w które może zaangażować się każda zainteresowana osoba w trakcie indywidualnych i cyklicznych spotkań, poświęconych poznaniu od podstaw nauk kognitywnych w szerokim interdyscyplinarnym zakresie. Będzie można wziąć udział w licznych projektach, np. organizowaniu cyklicznych wykła-

dów otwartych na UZ, dotyczących zagadnień kognitywnych lub prowadzeniu wystaw prac studentów i wieczorków artystycznych (prezentowane będą prace członków koła). Jednocześnie dr Saja chce wspierać studentów w zakresie redagowania i korekty ich artykułów oraz w uzyskaniu przez nich stosownych publikacji. Kolejnym istotnym punktem jest prowadzenie profilu na portalu Fecebook, gdzie będą publikowane zdjęcia, sprawozdania ze spotkań oraz najważniejsze informacje o bieżącej działalności. Ponadto pojawią się tam również krótkie formy publikacji studentów (artykuły drobne, wiersze i opowiadania, recenzje przeczytanych książek) oraz możliwość publikacji własnych przemyśleń i interesujących zagadnień. Dr Krystian Saja dodaje, że docelowo planuje również zorganizowanie sympozjum naukowego oraz utworzenie czasopisma internetowego pod logiem koła, przeznaczonego przede wszystkim dla studentów. Osoby zainteresowane członkostwem w kole proszone są o kontakt bezpośredni w każdy wtorek od godz. 11:30 do 14:45 w gabinecie 150 budynku A-16 w kampusie B lub poprzez e-mail k.saja@ifp.uz.zgora.pl. Zofia Popielecka

OGIEŃ ZNA SZAMANKĘ* Na kilka godzin Zielona Góra stała się środkiem dziewiczego lasu za sprawą pewnej poetki – Justyny Koronkiewicz. Dnia 27. maja br. w Tkalni Kreatywności przy ul. Fabrycznej odbył się wieczór poetycko-muzyczny zorganizowany przez Mirosławę Szott z Koła Naukowego Doktorantów Literaturoznawców działającego przy Instytucie Filologii Polskiej UZ. ■ Wieczór obfitował w wiele atrakcji. Na początku, podczas rozmowy prowadzonej przez Mirę, została przybliżona postać autorki. Naświetlone zostały także związki poetki z regionem. Justyna urodziła się w Sulęcinie, studiowała filologię polską na Uniwersytecie Zielonogórskim, po czym zamieszkała w niewielkiej wiosce w Górach Stołowych. Właśnie tam odnalazła swoje miejsce. Kolejnym punktem programu był mini-wykład zatytułowany Przejawy kobiecości pierwotnej w literaturze. Autorka zaprezentowała kilka swoich wierszy oraz chętnie podjęła dyskusję z wszystkimi, którzy przybyli na spotkanie. Jednym z poruszanych wątków był temat współczesnego szamanizmu oraz związków człowieka z naturą. Fotograficznie wszystko udokumentował Janusz Łastowiecki. Ważnym punktem spotkania był

też koncert muzyki etnicznej. Zabieg ten nieczęsto stosowany przy okazji spotkań autorskich, dodał literaturze sporo nowego światła. Muzyka szamańska to przecież nieodzowny element wtajemniczenia, a także łącznik między wymiarem fizykalnym i duchowym. Dźwięki zgrabnie korespondowały z tomikiem autorki. Przybyła czwórka artystów (wśród nich dwie muzykoterapeutki): Johanka Joanna Filas, Karolina Kaja Szymków, Waldi Saren oraz Szymon Koronkiewicz. Zespół zagrał na takich instrumentach jak: bębny djembe, bębny szamańskie,

bęben oceaniczny, schruti box, harfa ustna, fujara słowacka, drumla ałtajska, australijskie didgeridoo, gongi chińskie. Także publiczność, zachęcona przez poetkę i zespół, wzięła aktywny udział w koncercie. Poprzez rytm i śpiew wytworzyło się niesamowite porozumienie. Poezja weszła w kostium muzyki, a ta przybrała wielorakie szaty: od nienachalnego ambientu po egzotyczne takty muzyki świata. Na wieczór, który trwał blisko cztery godziny, przybyło ponad pięćdziesiąt osób z różnych środowisk (studenci, doktoranci, muzycy, literaci oraz inni zainteresowani sztuką). Spotkanie pokazało, że nie zawsze konieczny jest wyjazd z miasta, by znaleźć się w całkiem innym miejscu. Poezja Justyny Koronkiewicz w połączeniu z muzyką etniczną pozwoliła przybyłej publiczności dotrzeć do serca natury, ale także wyruszyć na poszukiwanie siebie. Cytując autorkę, należy „wypuścić swoje konie na wolność”, by zmienić perspektywę i zaznać harmonii i szczęścia. Roksana Polon * J. Koronkiewicz, Przepowiednia [w:] taż, Szamanka, Poznań 2016.

Justyna Koronkiewicz Tożsamość dawno temu miała imię i zdrowe zęby była młoda rodziła dzieci kochała teraz jest po prostu Szamanką odeszła od siebie w związek z innym rodzajem odczuwania jest szczęśliwa nosi orzechy w brzuchu ma czas dla saren i ludzi każdej wiosny topnieje w niej życie rosną włosy kiedy dosięgną ziemi zaczną wrastać w nią jak korzenie wtedy umrze zostało jej nieco ponad pięćdziesiąt centymetrów życia


12

UNIWERSYTET ZIELONOGÓRSKI

CZERWIEC 2017

ROWEROWE MIASTA Z ROWERÓW KORZYSTAMY, ALE U NAS ICH NIE MAMY Często odwiedzamy naszych znajomych studiujących w innych miastach: Poznań, Wrocław, Szczecin, Warszawa. Możemy tam zobaczyć bardzo liczne grono osób korzystających z miejskich wypożyczalni rowerów. Prezydent Janusz Kubicki zapowiedział, że i zielonogórzanie doczekają się miejskich jednośladów. Sprawdzamy, jak to działa w innych miastach. ■ CZY INWESTYCJA OKAZAŁA SIĘ DOBRYM POMYSŁEM? Oficer Rowerowy Daniel Chojnacki, Wrocław: Uważam, że taka wypożyczalnia to dobry pomysł. Dzięki temu miasto promuje jazdę rowerem wśród osób, które często nie rozważały takiej możliwości.

Szczecin – fot. Alicja Nowak

Poznań – fot. Daria Olzacka

Agnieszka Smogulecka, rzecznik prasowy Zarządu Transportu Miejskiego w Poznaniu: Nie sposób wyliczyć wszystkich korzyści, jakie niesie ze sobą rower miejski. Cel systemu jest jasny: PRM ma uzupełniać i wzbogacać ofertę transportu zbiorowego. I tak się właśnie dzieje – z roku na rok wzrasta liczba użytkowników i wypożyczeń. Stacje roweru miejskiego powstają w takich lokalizacjach, by użytkownik mógł wygodnie łączyć różne środki transportu (rower – autobus – tramwaj - pociąg). Rower miejski to bowiem doskonały środek transportu na pierwszym i ostatnim kilometrze podróży, a dzięki lokowaniu nowych stacji m.in. na osiedlach - coraz częściej umożliwiający dojazd do węzła przesiadkowego, gdzie można zmienić środek transportu na autobus czy tramwaj. Z założenia bowiem PRM ma służyć do krótkich podróży na niedługich dystansach. Praktyka potwierdza słuszność tego założenia – z danych podsumowujących sezon 2016 wynika, że średni czas wypożyczenia roweru w Poznaniu wynosił 19 minut i 49 sekund. Na blisko 400 tysięcy wynajmów darmowe było około 80 procent (do 20 minut, a w przypadku posiadania ważnego biletu okresowego na strefę A na karcie PEKA – do 30 minut). Wojciech Jachim, rzecznik Nieruchomości i Opłaty Lokalne, Szczecin: Szczeciński rower miejski jest czołową bezobsługową wypożyczalnią rowerów w Polsce. Kluczem do sukcesu okazał się przemyślany układ stacji, który generuje duży ruch. W pierwszym, trwającym trzy miesiące sezonie zanotowaliśmy 202 tysięcy wypożyczeń, a w systemie zarejestrowało się blisko 14 tys. osób. Średnio w Europie jeden rower jest wypożyczany 2 – 3 razy dziennie. W Szczecinie we wrześniu 2014 roku Bike_S zbliżył się do 8. Średnia z całego sezonu 2014 to 5,9. Sezon 2015 zakończyliśmy wynikiem 541 tys. wypożyczeń i 24 tys. zarejestrowanych osób. Rok 2016: 565,5 tys. wypożyczeń, 34 tys. zarejestrowanych. CZY MIESZKAŃCY CHĘTNIE KORZYSTAJĄ Z ROWERÓW MIEJSKICH?

Wrocław – fot. Mateusz Furmanowicz

Wojciech Jachim, Szczecin: Rower miejski w Szczecinie został przyjęty przez użytkowników entuzjastycznie. Dobrze spełnia swoją rolę, jako ekologiczne i praktyczne uzupełnienie komunikacji miejskiej. Trzeba jednak pamiętać, że komunikacja miejska, w tym także rower miejski, nie jest przedsięwzięciem komercyjnym. Gmina dotuje autobusy, tramwaje i rowery miejskie. Cennik Bike_S zachęca do bezpłatnego korzystania z rowerów miejskich, pierwsze 20 minut jazdy jest za darmo. 20 minut to akurat tyle, by pokonać dwa, trzy kilometry na rowerze. 90 proc. podróży rowerem miejskim w Szczecinie mieści się w darmowym okresie. To celowa polityka miasta; zachęcamy do przesiadania się z samochodów na rowery, by ograniczyć ruch samochodowy, a tym samym emisję spalin i hałasu.


UNIWERSYTET ZIELONOGÓRSKI

CZERWIEC 2017 Agnieszka Smogulecka, Poznań: Wraz z rozbudową Poznańskiego Roweru Miejskiego rośnie zarówno liczba użytkowników, jak i liczba wypożyczeń bicykli. Dotychczasowe dane nie wskazują, aby wraz ze wzrostem liczby stacji i rowerów miejskich miała spadać liczba pasażerów. W 2015r. liczba pasażerów ZTM w Poznaniu wyniosła 226,6 mln, natomiast w 2016r. – 245,1 mln. W tym czasie wzrosła też liczba użytkowników PRM: w 2015r. wynosiła ona niemal 33 tys., natomiast w 2016r. prawie 60 tys. (obecnie 71 911 zarejestrowanych).

targowej. Kontrakt na 4 lata kończy się wraz z końcem 2018 roku. Jest odpowiedzialne między innymi za serwisowanie rowerów. Wojciech Jachim, Szczecin: Szczeciński rower miejski Bike_S powstał w ramach budżetu obywatelskiego w roku 2014. Była to inicjatywa mieszkańców wsparta i rozwinięta przez władze miasta. Miejska spółka NiOL zorganizowała przetarg na dostarczenie stacji, rowerów, zamontowania stacji we wskazanych lokalizacjach, dostarczenie oprogramowania i uruchomienie infolinii. Początkowo system składał się z 32 stacji i 324 rowerów. Siatka stacji powstała w toku konsultacji z zespołem ekspertów od komunika-

badania, które potwierdzają, że każdy przejechany kilometr rowerem w mieście generuje przychody dla miasta i dla użytkownika. Wynikają one przede wszystkim dzięki ograniczeniu hałasu czy emisji spalin, zapewnieniu niezbędnej codziennej dawki ruchu, etc. Wojciech Jachim, Szczecin: Budowa systemu (dwa etapy) kosztowała w sumie 6,9 mln zł. Obecnie roczna dotacja gminy do Bike_S wynosi 2,3 mln zł. Sezon roweru miejskiego w Szczecinie trwa od 1 marca do 30 listopada. Zimą rowery są przechowywane i remontowane w naszych magazynach. Codzienna praca operatora w trakcie sezonu polega na dbaniu o to, by system wypożyczania rowe-

13

CZY MIASTO DZIĘKI TAKIEJ INICJATYWIE ZYSKAŁO W JAKIŚ SPOSÓB, NP. NA ZMNIEJSZENIU RUCHU SAMOCHODOWEGO LUB NA OCHRONIE ŚRODOWISKA? Agnieszka Smogulecka, Poznań: Rower jest ekologicznym środkiem transportu – ma zatem wpływ na jakość powietrza w mieście. Korzystanie z roweru oznacza jednocześnie mniej zatłoczone ulice (rower zajmuje mniej miejsca niż auto), więcej wolnych miejsc do parkowania i mniej zniszczone drogi. Jednocześnie system ma wpływ na rekreację miejską. Umożliwia osobom, które nie posiadają roweru przemieszczanie się tym środkiem transportu, sprawdzenie, czy takie rozwiąza-

Korzystanie z roweru oznacza mniej zatłoczone ulice (rower zajmuje mniej miejsca niż auto), więcej wolnych miejsc do parkowania i mniej zniszczone drogi. Jednocześnie system ma wpływ na rekreację miejską.

Daniel Chojnacki, Wrocław: Mieszkańcy bardzo chętnie korzystają z wypożyczalni rowerów miejskich. Obecnie aż 140 tyś mieszkańców jest zarejestrowanych w systemie. JAK TO WSZYSTKO WYGLĄDA W PRAKTYCE? Agnieszka Smogulecka, Poznań: System Poznańskiego Roweru Miejskiego został uruchomiony 15 kwietnia 2012 roku – liczył wówczas z 7 stacji, w których do dyspozycji użytkowników było 80 rowerów. Od tego czasu system stale jest rozbudowywany - od początku sezonu 2017 użytkownicy mają do dyspozycji 88 stacji roweru publicznego (w tym jedną tzw. stację sponsorską, finansowaną przez partnera biznesowego firmy Nextbike Polska, która jest operatorem systemu PRM). Kolejna rozbudowa planowana jest na 2018 rok – wtedy będzie 108 stacji, a sieć stanie się doskonalsza i domknięta. Od 2016 roku do dyspozycji użytkowników PRM są rowery z fotelikami do przewozu dzieci, a także – w trzech stacjach na terenach rekreacyjnych wokół Jeziora Maltańskiego – rowerki dla dzieci. W 2016r. wprowadzono także promocyjną taryfę dla osób identyfikujących się imienną kartą PEKA z zapisanym na niej, ważnym w strefie A, biletem okresowym. Osoby takie mogą wypożyczyć rower za darmo na czas do 30 minut (pozostali użytkownicy – do 20 minut). Jeśli chodzi o tworzenie i funkcjonowanie systemu PRM – w 2015 r. Zarząd Transportu Miejskiego w Poznaniu ogłosił przetarg w celu wyboru operatora, który będzie zarządzał stacjami i rozbuduje system w latach 2016-2018. Daniel Chojnacki, Wrocław: Obecny operator został wyłoniony w procedurze prze-

Szczecin. Nowa stacja Bike_S stanęła 25 maja przed Biblioteką PUM przy ul. Powstańców Wielkopolskich. O stację w tym rejonie od dawna zabiegali studenci Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego. Została zakupiona z pieniędzy zaoszczędzonych w przetargu na II etap Bike_S. To 84 stacja w systemie. cji. Stacje zostały rozlokowane w śródmieściu Szczecina, w miejscach sąsiadujących z tzw. generatorami ruchu (dużymi skrzyżowaniami z przystankami komunikacji miejskiej, wydziałami uczelni wyższych, ważnymi urzędami, centrami handlowymi itp.). Przyjęto zasadę, że stacje są oddalone od siebie o ok. 300 metrów. Doświadczenia miast zachodnich wskazują, że to optymalne zagęszczenie dla zabudowy śródmiejskiej. W 2015 roku Bike_S powiększył się o pojedyncze stacje (jak np. stacja przy Rondzie Uniwersyteckim), czy przy Jeziorze Słonecznym. W sierpniu 2016 roku w ramach tzw. II etapu powstało 29 stacji na Prawobrzeżu i 16 w lewobrzeżnej części miasta. Dziś Bike_S liczy 83 stacje i ponad 700 rowerów. A JAK WYGLĄDA SPRAWA, JEŻELI CHODZI O PONIESIONE KOSZTA? Daniel Chojnacki, Wrocław: Wyliczenie kosztów jest bardziej problemowe. Istnieją

nie im odpowiada, co może skutkować decyzją o zakupie własnego bicykla. Rower miejski może też służyć nauce jazdy w warunkach miejskich.

Badania potwierdzają, że każdy przejechany kilometr rowerem w mieście generuje przychody dla miasta i dla użytkownika.

rów i płatności działał bez zakłóceń, serwisowaniu rowerów, stacji, alokacji rowerów (czyli zabieraniu ich ze stacji przepełnionych i zawożeniu na stacje puste), utrzymaniu infolinii (obecnie jest to już zadanie operatora), prowadzeniu komunikacji z użytkownikami poprzez dział reklamacji, stronę www, aplikacje mobilne i fan page na Facebooku.

Daniel Chojnacki, Wrocław: Miasto Wrocław stale podejmuje różne działania na rzecz zmniejszenia uciążliwości wynikających z nadmiernego ruchu samochodowego. Polityka rowerowa jest jednym z instrumentów realizacji bardziej przyjaznego miasta dla wszystkich mieszkańców.

Materiał przygotowały Karolina Ceglińska Alicja Maćkowiak Dorota Sobczak

Kiedy wypożyczalnia rowerów będzie w Zielonej Górze? O wypożyczalni rowerów w Zielonej Górze mówi się już od dekady. Regularnie o potrzebie budowy stacji rowerowych przypomina radny Robert Górski. Pomysł wraca – tym razem realizację obiecuje prezydent Zielonej Góry. Janusz Kubicki widzi szansę powstania wypożyczalni przy okazji rewitalizacji Parku Piastowskiego. – Na Wzgórzach powstaną ścieżki rowerowe, mam też plan, aby wybudować stacje wypożyczalni rowerów – mówił w Akademickim Radiu Index. Podał dwie konkretne lokalizacje stacji (Wzgórza Piastowskie i Ochla). Zapowiedział, że jednoślady będzie też można wypożyczyć w wielu innych punktach starego i nowego miasta. W połowie 2018 roku stacje wypożyczalni rowerów powinny już pojawić się w naszym mieście. Źródło: wZielonej.pl


14

CZERWIEC 2017

UNIWERSYTET ZIELONOGÓRSKI

NIE SAMĄ SESJĄ... Pedagogiczna Biblioteka Wojewódzka im. Marii Grzegorzewskiej poleca Sekrety kobiet / Ewa Woydyłło. – Wyd.2. – Kraków: Wydawnictwo Literackie, 2008. Książka z gatunku poradników, napisana przez psychoterapeutkę i specjalistkę od uzależnień - Ewę Woydyłło. Autorka próbuje zrozumieć człowieka, poznać jego tajemnicę oraz swoimi rozważaniami buduje w czytelniku nadzieję na lepsze życie. Również uświadamia, że nie wystarcza sama chęć dobrego życia. Trzeba o nie zadbać poprzez czynione starania. Pisze,”Wiek nie zwalnia od odpowiedzialności. Dobre starzenie się, podobnie jak dobre życie wymaga starania.” Interesujący jest rozdział o śmierci – o godzeniu się z nieuchronnym końcem. Przytacza metaforyczny sen o odejściu od stołu. Zachęca do zadania sobie pytania: czy my będziemy syci odchodząc z tego świata i czy innym pozwolimy na spokojną degustację kolejnych potraw? Odradza zadawanie sobie pytania:, dlaczego?, które stawia nas w pozycji ofiary. A namawia do stawiania pytań konstruktywnych jak np. co mogę dziś zrobić inaczej? Co mogę zrobić dla siebie? Za co jestem wdzięczny? Ta książka to nie tylko zwierzenia pacjentek Ewy Woydyłło, to także wskazówki, jak żyć? Należy do literatury biblioterapeutycznej, polecanej przez Wandę Matras-Masztalerz – prezesa Polskiego Towarzystwa Terapeutycznego. Można o niej także powiedzieć, że jest uspokajająca bo uczy czytelnika rozpoznać jego problem oraz poradzić sobie z nim. Okładka utrzymana w ciepłych kolorach fioletu, miłego dla oka. Jest na niej także dodana gałązka z trzema wiśniami, symbolizującymi kobiety. W końcu choć jesteśmy różne, wszystkie jesteśmy z jednego drzewa. I jak te owoce bywamy słodkie z nutą goryczy. Gałązkę wieńczy zielony listek – metafora nadziei. Ewa Woydyłło zaprasza tą książką do swojego gabinetu ale bez świadków, rejestracji, kartotek czy kozetki i zapewnia dyskrecję. Nic, tylko dać się zaprosić na duchowa ucztę. Życzę obfitości, sytości i radości z dobrej lektury… Jadwiga Matuszczak Zobacz stronę www.pbw.zgora.pl

SIMPLY STORIES

STUDENCIE! WEŹ SESJĘ W SWOJE RĘCE! Czerwiec to ciekawy miesiąc. Z jednej strony wakacje tuż, tuż, Przede wszystkim nie obarczać się dodatkowym stresem. a z drugiej strony czas wielkich przygotowań, nauki, zarwanych Masz ochotę na czekoladę? Śmiało zjedz. Chcesz napić się coli? nocy, na rzecz sesji. Ale wszyscy musicie się ze mną zgodzić, że Napij się. Dziwne prawda? Organizm podczas wzmożonego nie taki straszny diabeł jak go piszą. W końcu wszyscy zdamy wydatku energii i stresu musi dostawać pewnego rodzaju resesję i znów każdy będzie powtarzał: ,,sesja, sesja i po sesji”. ■ kompensatę. Nie można mu tego odbierać. Nie jest to oczywi ście do końca zdrowe, ale tu zadziała w dużej mierze czynnik No dobra, tylko jaki związek ma z tym kuchnia? Otóż wbrew psychiczny, który wywiera jedzenie. pozorom dość duży. Myślę, że wcześniejsze felietony na coś się Nie będę się rozpisywać, bo macie już dostatecznie zdały, albo chociaż Was zainteresowały. Ten tekst poświęcę na dużo czytania. Mam nadzieję, że weźmiecie sobie te rady do ważny temat – jedzenie podczas sesji. W życiu studenta brakuje serca, a jedzenie w dłoń, oczywiście często, ale nie dużo. Jeżeli jednej rzeczy (oprócz pieniędzy), czasu. Podczas sesji, żyjemy poczujecie się słabo, najlepiej pomaga herbatka z cukrem. Na od egzaminu do egzaminu. stres zawsze pomoże Biegamy, drukujemy, szumelisa, albo mięta. Jeśli kamy, skanujemy, konsultuczujecie natłok myśli, jemy, przekazujemy notatki, usiądźcie i zjedzcie troOrganizm podczas wzmożonego wydatku bierzemy notatki. Gdzie tu chę orzeszków lub pienergii i stresu musi dostawać pewnego rodzaju jeszcze czas, żeby coś zjeść?! stacji, pomogą Wam się rekompensatę. Nie można mu tego odbierać. Pamiętacie, że podskupić. Nade wszystko czas wzmożonego wysiłku pamiętacie o jednej rzeumysłowego, organizm zuczy, uwierzcie w siebie. żywa bardzo dużo energii, Sesja to przede wszysta dodając do tego jeszcze stres i inne emocje, można powie- kim walka z samym sobą. Wygrajcie tę walkę, a niech jedzenie dzieć, że pochłania on energię... Wam w tym pomoże. A skąd tę energię ma mieć? Kofeina Wam pomoże, ale nie w dużych ilościach, ponieważ wtedy ubywa nam magnezu, a to powoduje zmęczenie. Suplementy typu sesja, witamiOskar Wojtania ny, magnez są bardzo ważne, ale tylko regulują ubytki energii. student UZ, Co jest bardzo ważne? Jeść często, ale nie w dużych ilościach. szef kuchni Dos Amigos Zielona Góra Co jeść? Lekkie rzeczy, ale treściwe. Ale co jest najważniejsze?

MUZYK Z DYPLOMEM = LEPSZY? Zawód muzyka to talent poparty ciężką pracą. Wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, ile wyrzeczeń i poświęceń wymaga ta sztuka. Przyjęło się, że mianem zawodowego muzyka, określa się osobę, która ukończyła odpowiednie szkoły i studia. Należy sobie zadać pytanie, czy tzw. "papier" decyduje o jakości wykonywanej muzyki. ■ Często można spotkać się ze znakomitymi amatorami, którzy nigdy nie mieli styczności z zapisem nutowym i nie uczęszczali na lekcje gry na instrumencie. Każdy muzyk, niezależnie od tego, czy chodzi do szkoły, czy ma lub będzie miał dokument potwierdzający jego umiejętności i tak uczy się sam. Proces nauki odbywa się w domu. Ze szkoły można przynieść jedynie wiedzę o tym czego się uczyć, dlatego należy pamiętać o tym, że największą pracę uczeń musi wykonać na własną rękę. Mogą mu w tym pomóc książki i warsztaty. Tym wybitnie zdolnym wystarczy analiza nagrań mistrzów. Słuchając muzyka występującego na scenie, odbiorca nie zastanawia się nad tym jakie szkoły on skończył i czy osiągnął wysoki stopień na studiach, lecz istotne są emocje, sposób przekazu, pasja, a przede wszystkim muzyka płynąca z serca. W świecie współczesnych artystów często zatraca się wyżej wymienione wartości na rzecz korzyści materialnych. Coraz więcej młodych ludzi zastanawia

się, czy w ogóle iść na studia muzyczne, czy ma to jakikolwiek sens, skoro tym, co liczy się tak naprawdę jest samodzielna ciężka praca i muzykowanie z innymi artystami. Dokument ukończenia studiów muzycznych nie zapewnia, że absolwent będzie grał w dobrze opłacanych lub wymarzonych zespołach. Uczelnie wypuszczają na rynek ludzi bez zamiłowania, którzy mechanicznie wykonują swój zawód. Można stwierdzić, że edukacja zabija kreatywność i radość muzykowania, a przecież taki kierunek jak np. jazz powinien być przykładem tego, jak czerpać radość z muzyki. W świecie muzycznym istnieje wielu znakomitych muzyków, takich jak np. wybitny saksofonista Charlie Parker, który swoją sławę i umiejętności zdobył podczas muzykowania w jazzowych klubach z rozmaitymi muzykami. Jest on znakomitym przykładem tego, że nie sam dokument, ale talent pozwalają określić się mianem muzyka zawodowego. Muzyka to uczucia, emocje, bez nich sam “papier” może stać się bezwartościową makulaturą, dlatego nie studia, a indywidualne podejście czynią z muzyka prawdziwego artystę. Paweł Nienadowski

Rysuje: Weronika Dobrowolska (www.facebook.com/nigdzieland)


CZERWIEC 2017

EKONOMIA

15

Fot. Fotolia.pl

MYŚL EKONOMICZNIE

BANKI SPÓŁDZIELCZE — 5 RAZY NAJ Świadomość struktury sektora bankowego w Polsce jest istotna nie tylko dla studentów kierunków ekonomicznych czy finansowych. Jest bowiem pośrednio związana z wiedzą w dorosłym okresie życia. Na co dzień, zwłaszcza w dużych ośrodkach akademickich funkcjonujemy w przekonaniu o dominacji dużych banków komercyjnych w naszym otoczeniu. Tymczasem na uwagę zasługują także inne podmioty, jak choćby banki spółdzielcze. ■ Młodzi Polacy są aktywnymi konsumentami, pomimo że ich głównym zajęciem jest nauka, a większość młodzieży do 24 lat (76% — jak podaje Centrum Badań i Opinii Społecznej) pozostaje na tzw. „garnuszku rodziców”. NAJ…starsze w spółdzielczości Bankowość spółdzielcza jest najstarszą gałęzią spółdzielczości w Polsce. Powstaniu pierwszych tego typu instytucji datuje się już na drugą połowę XIX wieku — w 1861 roku powołano pierwszą polską spółdzielnię oszczędnościowo-kredytową „Towarzystwo Pożyczkowe dla Przemysłowców m. Poznania”. A już dekadę później odbył się pierwszy sejmik Związku Spółek Zarobkowych i Gospodarczych pod hasłem „Własną pracą i pomocą, a siłami zjednoczonymi”. NAJ…większy zasięg w kraju W Polsce działa ponad 550 banków spółdzielczych, które funkcjonują w jednym z dwóch zrzeszeń. Liczebniejsze z nich — Bank Polskiej Spółdzielczości (BPS) — posiada jeden z największych zasięgów terytorialnych spośród polskich instytucji finansowych. Należy do niego 354 banków spółdzielczych, rozlokowanych w ponad 2 500 placówek w kraju, dysponujących 2 300 bankomatami oraz zatrudniającymi ok. 20 tys. osób. NAJ…bliżej lokalnych społeczności Jedną z głównych cech odróżniających banki spółdzielcze od banków komercyjnych jest ich profil biznesowy, skupiający się w głównej mierze na rozwoju regionalnym i działaniach na rzecz tzw. małych ojczyzn. Banki te wspierają rozwój lokalnej przedsiębiorczości, będąc najważniejszymi dostawcami usług finansowych dla sektora rolnego i prze-

twórstwa rolno-spożywczego, co pozytywnie wpływa na wzrost konkurencyjności w tych gałęziach gospodarki. Oprócz realizacji celu gospodarczego czy też biznesowego (czyli osiągnięcia zysku), rolą bankowości spółdzielczej jest również integrowanie społeczności lokalnej, nawiązywanie współpracy z małymi i średnimi przedsiębiorstwami i zapewnianie tym samym odpowiednią dywersyfikację polskiego sektora bankowego

Jedną z głównych cech odróżniających banki spółdzielcze od banków komercyjnych jest ich profil biznesowy, skupiający się w głównej mierze na rozwoju regionalnym i działaniach na rzecz tzw. małych ojczyzn.

NAJ…mocniej stawiają na edukację Grupa BPS jest aktywna także na innych obszarach, pozabiznesowej działalności. Na uwagę zasługuje przede wszystkim zaangażowanie w sektorowe programy edukacji ekonomicznej m.in. w ramach Programu „Nowoczesne Zarządzanie Biznesem”, obecnego na ponad 130 uczelniach w całej Polsce. Realizując moduł wykładowy „Nowy wymiar bankowości spółdzielczej”,pracownicysektorabankowegoprezentująpodstawowe zagadnienia dotyczących banków spółdzielczych w Polsce. — Mój udział w tym projekcie był i jest dla mnie osobiście pewną przygodą. Do tej pory pamiętałam sale wykładowe jako studentka, a teraz przyszło mi je obejrzeć zza stołu katedralnego. Ale chyba udało mi się coś jeszcze. Przynajmniej „moim” studentom pomogłam zburzyć stereotyp prowincjonalnego banku, który ciąży na

wielu BS-ach. Udowodniłam, że banki spółdzielcze daleko bardziej stosują dzisiaj zasadę work-life balance niż wiele korporacji mających siedzibę w największych miastach Polski. I to jest chyba sedno tego projektu: przedstawić banki spółdzielcze jako firmy z misją, zakorzenione w lokalnych społecznościach, ale radzące sobie świetnie w dzisiejszej rzeczywistości biznesowej. Tak przynajmniej ja widzę swój bank i wiele innych BS-ów. I tak powinni teraz patrzeć na to studenci — mówi Aleksandra Wiśnicka z Banku Spółdzielczego w Chorzelach. NAJ…nowocześniejsze technologie Banki spółdzielcze pomimo lokalnej i regionalnej skali działania, chętnie sięgają po globalne rozwiązania w zakresie nowoczesnej bankowości jak choćby biometria czy płatności zbliżeniowe. Podczas dorocznego Forum Technologii Banków Spółdzielczych dyskutują nad kierunkami rozwoju technologicznego, tak aby znacząco poprawiać jakość usług dla swoich klientów. W tym aspekcie nie zapominają też o najmłodszych.


Gazeta Samorządu Studenckiego Uniwersytetu Zielonogórskiego „UZetka” ::: ul. Niepodległości 13, 65–001 Zielona Góra ::: Tel./fax +48 68 328 7876 Mail: gazeta@uzetka.pl ::: ISSN 1730-0975 ::: WYDAWCA: Stowarzyszenie Mediów Studenckich REDAKTOR NACZELNA: Kaja Rostkowska, k.rostkowska@uzetka.pl ::: SKŁAD: Kaja Rostkowska, Marcin Grzegorski ::: Wkładka UZaprasza: Ewa Tworowska-Chwalibóg, Małgorzata Ratajczak-Gulba, Katarzyna Janas-Subsar, Mamert Janion, Lucyna Andrzejewska, Patrycja Łykowska ::: OGŁOSZENIA I REKLAMY: 0 602 128 355, reklama@uzetka.pl DRUK: Drukarnia Polskapresse Sp. z o.o. ::: Za zamieszczone informacje odpowiedzialność ponoszą ich autorzy. ::: WWW.UZETKA.PL


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.