Kurier UEK nr 4 (56), październik - listopad 2013

Page 47

PAN, PTS, PTE w debaty publiczne – wówczas odpowiedź na pytanie zadane w tytule stanie się oczywista nie tylko dla lubiących „statystykę nie na niby”, ale i dla jej utalentowanych sympatyków, którzy nie chcą, aby ich głos w debacie publicznej był traktowany z przymrużeniem oka. Dr hab. Daniel Kosiorowski Katedra Statystyki UEK

Najlepsze pomysły przychodzą po czasie

P

ublikujemy niniejszym zwycięski esej Macieja Kaznochy, studenta Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, nagrodzony w konkursie o Studencki Laur im. E. Kwiatkowskiego. Prezentowany tekst zwyciężył w kategorii „Twoja recepta na bieżące wyzwania gospodarcze”.

Polska, rok 2030 Po raz kolejny rusza kampania wyborcza. Znowu dowiemy kto jest winny tego, że nasza gospodarka od tak dawna nie potrafi wyjść na prostą. Znów politycy zaczną sypać z rękawa znakomitymi pomysłami: jak „uwolnić polską przedsiębiorczość” i „wykorzystać drzemiący w nas potencjał”. W całym tym zamieszaniu łatwo zapomnieć o najważniejszym: Jak doszło do tego, że od ponad 20 lat nie uporaliśmy się ze skutkami kryzysu, podczas gdy dookoła inni bogacą się w abstrakcyjnym dla nas tempie? Odpowiedzi na to pytanie trzeba szukać w początk ach II dekady XXI wieku. Choć trudno to sobie dzisiaj wyobrazić w tamtym czasie o naszej gospodarce mówiło się w samych superlatywach. Jako jedyne państwo Unii zachowaliśmy dodatni wzrost gospodarczy w czasach kryzysu. Niestety sukces nie był długotrwały. Większość polityków zdawała się wychodzić z założenia, że skoro poradziliśmy sobie w chudych latach, to tym bardziej poradzimy sobie w tłustych. Nawet jeśli decydowali się na jakieś działania, to skupiały się one na poprawie bieżącej sytuacji, tak by wyborcy łatwo dostrzegli ich rezultaty. A przecież nasza gospodarka pełna była wiecznie odkładanych na później kwestii, których efekty boleśnie odczuwamy do dziś. Zamiast szukać rozwiązań, które na rok, dwa wywindują wskaźniki do góry, trzeba było skupić się na tworzeniu podstaw zdrowego, zrównoważonego rozwoju. Podczas gdy inne kraje, bardziej doświadczone przez kryzys, w kolejnych latach odnotowały nadspodziewanie szybki wzrost, polska gospodarka jechała z zaciągniętym hamulcem ręcznym. Czy pojawiły się jakieś nagłe, niespodziewane trudności? Nic bardziej mylnego – 20 lat temu każdy polityk i ekonomista potrafił bez problemu wskazać słabości naszej gospodarki. Zapewne nie istniała na nie żadna cudowna recepta, ale niewątpliwie trzeba było reagować. Jak zwykle jednak skończyło się na jałowych dyskusjach, podszytych przekona-

niem, że najlepszym sposobem uniknięcia porażki jest nierobienie niczego. Pod tym względem w polityce niewiele się zmienia. Podstawowym wyzwaniem polskiej gospodarki II dekady XXI wieku był problem starzejącego się społeczeństwa, który wraz z krótkowzrocznym systemem emerytalnym stanowił bombę z opóźnionym zapłonem. Mimo, iż ówczesne prognozy wykazywały konieczność działań, politycy woleli zaklinać rzeczywistość. Jedynym ich pomysłem na rozwiązanie tego problemu była tzw. polityka prorodzinna – system zasiłków i ulg podatkowych dla osób decydujących się na założenie rodziny. Najwyraźniej według nich społeczeństwo to maszynka, która po wrzuceniu pieniędzy dostarcza wysoki przyrost naturalny. Taka polityka była z góry skazana na niepowodzenie, choćby dlatego że nie dostrzegała złożoności przyczyn niskiej dzietności. Jednak przede wszystkim była przykładem złej interpretacji problemu. Gdyby stworzono system emerytalny, oparty na zdrowych zasadach, niski przyrost naturalny nie miałby większego znaczenia. Przez zdrowe zasady należy rozumieć gromadzenie środków na indywidualnych kontach i nieużywanie ich do wypłacania bieżących emerytur. Niestety, zamiast tego zaserwowano Polakom coś w rodzaju piramidy finansowej, w której w zależności od sytuacji pieniędzy będzie za dużo (wysoki przyrost naturalny) lub zbyt mało (niski przyrost). Prowizorycznym rozwiązaniem tego problemu mógł być specjalny fundusz, służący do wyrównywania braków,wynikających ze zmian demograficznych. Co ciekawe, taki fundusz wtedy w Polsce istniał, ale rządzący zamiast odkładać w nim zyski z przychodów państwowych spółek i prywatyzacji, używali go jak skarbonkę, z której za pomocą linijki wyciąga się pieniądze, by rozwiązywać bieżące kłopoty budżetowe. Innym rozwiązaniem problemów demograficznych mogło być przyciągnięcie do Polski obcokrajowców, głównie spoza UE. Napływ rąk do pracy, mógł obniżyć koszty przedsiębiorstw i w rezultacie zwiększyć konkurencyjność naszej gospodarki. Ale nie był to dobry czas dla imigrantów w Polsce, głównie z powodu wciąż pokutujących uprzedzeń i strachu, że „obcy” zabiorą pracę „naszym”. A przecież w tym samym czasie tysiące Polaków pracowało za granicą, co wcale nie zaszkodziło gospodarkom

tamtych krajów. Skutek jest taki, że po prawie 20 latach system emerytalny jest głównym hamulcem polskiej gospodarki. W 2013 roku na jednego emeryta przypadało 4 pracujących, dziś tylko dwóch. Według najnowszych danych w ZUSie brakuje 15 mld euro, więc coraz bardziej realne wydaje się podniesienie wieku emerytalnego do 70 roku życia. Bomba demograficzna nie była niestety jedynym problemem, który został zamieciony pod dywan. Polska gospodarka, mimo dodatniego wzrostu gospodarczego, kulała z powodu nierozwiązanych kwestii strukturalnych, które skazały nas na 20 lat żółwiego tempa rozwoju. Dziś nie jesteśmy bliżej dogonienie bogatych krajów zachodnich niż wtedy. Gdy spoglądamy wstecz wydaje się, że kryzys lat 2008-2010 mógł być dla polskiej gospodarki punktem zwrotnym. Niestety polska przedsiębiorczość tamtych lat uwikłana była w walkę z nadmierną biurokracją i państwem, które wymagało od obywateli sporo, niewiele oferując w zamian. Przez ponad 20 lat gospodarki wolnorynkowej, nie udało się stworzyć systemu, który byłby wyrazem równowagi pomiędzy wolnością gospodarczą a przestrzeganiem prawa. Zamiast tego przedsiębiorcy dostali restrykcyjne przepisy, które i tak nie chroniły rynku przed nieuczciwością. Przykładem absurdów proceduralnych Polski sprzed 20 laty było choćby prawo o zamówieniach publicznych, które za jedyne kryterium zwycięstwa w przetargu podawało cenę. Skutkiem takiego prawa musiało być pojawienie się kombinatorów, zgłaszających oferty poniżej kosztów. Wielu z nas dobrze pamięta skandal związany z budową dróg przed EURO 2012, gdy bankrutowali podwykonawcy autostrady, ponieważ główny wykonawca „nie przewidział” tak wysokich kosztów. Tu dochodzimy do kolejnych absurdów – przeciągających się spraw w sądach i bezrozumnego ścigania dłużników podatkowych. W Polsce tamtych lat nie było przeświadczenia, że państwo sprzyja przedsiębiorcom. Wystarczyła mała zwłoka, drobna kwota zaległości, by stać się wrogiem publicznym numer jeden. W ten sposób wielu przedsiębiorców było zmuszonych do bankructwa, nawet jeśli winny był nierzetelny kontrahent lub urzędnik. Bez uproszczenia prawa, a przede wszystkim bez sprawiedliwego i sprawnego jego przestrzegania nie było możliwe wykorzystanie naszych możliwości. Wielu 47

nauka

Uważam, że jeżeli zainicjujemy ogólnouczelnianą debatę dotyczącą m. in.: poziomu zawansowania teoretycznego studiów doktoranckich, możliwości uruchomienia studiów międzywydziałowych, wskrzeszenia instytucji stałych merytorycznych konsultacji między katedralnych, uruchomienia otwartych wykładów interdyscyplinarnych, zintegrowania w skali uczelni przekazywanych treści programowych, zaangażowania


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.