Spring Plate Magazyn nr 3

Page 1

Jesień 2013 – Numer 3

Powiew świeżości od kuchni

TEMAT NUMERU

JABŁKA




DYREKTOR KREATYWNA Weronika Grzegorzewska springplate.blogspot.com REDAKCJA I KOREKTA Katarzyna Radomska www.paletasmaku.pl

AUTORZY Anna Witkiewicz everydayflavours.blogspot.com

Małgorzata Adamska www.delimamma.pl

Natalia Nowak-Bratek krewimleko.wordpress.com

Anna-Maria Płachta whatscookingannamaria. blogspot.com

Marta Borowiec pass-the-food.blogspot.com

Paulina Teter www.pozytywnefoto.pl

Magdalena Pyta www.messybeauty.pl

Kinga Naszkiewicz babetteversus13.blogspot.com

Dominika Piszczorowicz roznerzeczydominiki.blogspot. com

Agnieszka i Tomasz Krach nakrachymspodzie.blogspot. com

www.springplate.pl © 2013 Magazyn Spring Plate. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody wydawcy zabronione.


MAGAZYN SPRING PLATE JEST ZAKORZENIONY W NASZEJ PASJI: DO JEDZENIA, DO PODRÓŻOWANIA, DO PRZYRODY. INSPIRACJE CZERPIEMY Z ŻYCIA I Z NATURY. KAŻDY PUBLIKOWANY KWARTALNIE WOLUMEN ZAWIERA TEMATY DOTYCZĄCE ODKRYWANIA, POZNAWANIA I PRZYGOTOWYWANIA JEDZENIA, RELACJE Z PODRÓŻY, A TAKŻE OPISY INTERESUJĄCYCH MIEJSC, PRODUKTÓW I OSÓB.


11

Apple

Królowa (Szarlotka Wandy)

16 Genua

22 Zezuzulla

26 Nieobowiązkowe

Scones żurawinowe Cynamonki i chlebki kminkowe

34 Ceramika Kalva-ryjska

38 Pobudzanie wyobraźni... i apetytu

44 Gąski, gąski do domu

48 Jabłko Adama 54 Smaki dyni

Dyniowe tiramisu Ravioli z dynią i prosciutto Dynia nadziewana kurkami i kaszą

60 Uczta w plenerze

Grzeszne gruszki w czekoladzie Śliwkowe bułeczki


66 Słodki piknik

Ciasto drożdżowe ze śliwkami Konfitura malinowa Torcik dyniowo-marchewkowy Muffinki czekoladowe

74 Czekolada

Mus czekoladowy Tarta czekoladowa Gorąca czekolada z chili Czekoladowe tosty francuskie

82 Niedaleko pada jabłko

Rozmarynowa kaczka z jabłkami Galette z jabłkami Koktajl jabłkowo-malinowy

92 Bloguj na zdrowie

96 Polska i złota

Skorzonera po polsku Kasza perłowa z maślakami Domowy makaron pappardelle z kurkami

Ciasto z mirabelkami

104 Kulinarne wspomnienia

Śliwkowiec wg przepisu mamy Chłodnik szczawiowo-szpinakowy Niezwykłe jagodzianki Drożdżowe kołoczki z twarogiem


8

|SPRING PLATE|


9 Jesienne wieczory i poranki od dzieciństwa kojarzą mi się z ciepłem kominka. To ciepło przypomina mi coś miłego i przyjemnego, coś do czego zawsze chcę wracać. Mieszkanie w starej kamienicy ma same plusy: począwszy od klimatycznych drewnianych schodów, pięknie zdobionych drzwi, przestronnych pomieszczeń, wysokich sufitów, po coś bez czego nie wyobrażam sobie tego miejsca — starego pieca kaflowego. W tym szczególnym jesienno-zimowym okresie sięgam pamięcią do letnich

promieni słonecznych, które jeszcze niedawno ogrzewały moje plecy. Naturalne ciepło ognia jest dla mnie chwilą oddechu po męczącym dniu i odpoczynkiem od ulicznego chaosu. To codzienny rytuał palenia i dorzucania do ognia. To serce domu, które posiada swoją historię i pokazuje charakter miasta sprzed lat. Życzę Wam wszystkim, abyście w jesienne wieczory mogli choć na chwilę zwolnić i ogrzać się naturalnym ciepłem.

Tekst i zdjęcia Magdalena Pyta

|SPRING PLATE|



apple jestem jabłkiem, co zaraz spadnie czy umrę, zanim dotknę ziemi? czy żyć będę tocząc się w trawie?

Tekst Kinga Naszkiewicz Zdjęcia Paulina Teter


12 Jeszcze dziś w starych sadach sędziwe jabłonie, których nazw nikt nie pamięta, rodzą piękne jabłka. „Wnusiu, zobacz czy spadły i przynieś kilka, proszę”. Dziadek gustował wyłącznie w Szarej Renecie. „Królowa!” — tak zwykł ją nazywać. Siadał przy kuchennym stole i w skupieniu obierał małym nożykiem średniej wielkości matowo-zielone jabłka. Spirala ze skórki kończyła swój żywot na gorącej płycie kuchenki węglowej. W powietrzu unosił się subtelny zapach pieczonych jabłek. Wówczas babcia wyjmowała z kredensu dużą, kamienną makutrę, drewnianą pałkę o okrągłej główce, dwa lub trzy jajka, słoik

cukru, woreczek mąki, kilka lasek cynamonu, gałkę muszkatołową i maleńką tarkę. „Trzyj, tylko uważaj na palce!”. I tarłam, uważając na palce, gdy babcia mieszała magiczne ingredienty. Wrzucałam ćwiartki jabłek w gęste ciasto niczym w studnię życzeń. Po około pół godzinie, za sprawą piekarnika i magii, złocista, pachnąca korona pojawiała się na środku stołu. „Królowa!” — mówił za każdym razem dziadek. Do dziś nie jestem pewna kogo miał dokładnie na myśli... Szarą Renetę, babcię Wandę, czy też Szarlotkę?

|SPRING PLATE|


13

|SPRING PLATE|


Królowa (Szarlotka Wandy) Jabłka umyć, obrać i pokroić w ćwiartki. Utrzeć najpierw cukier z oliwą i jajkami. Dodać stopniowo pozostałe składniki, na końcu dodając mąkę i przyprawy. Wlać ciasto do wysmarowanej masłem formy. Piec w średnio nagrzanym piekarniku (do 180°C) przez około 35 minut. Wystudzić w formie.

320 g mąki pszennej 3 jajka 3-4 duże szare renety 100 g cukru 4 łyżki oleju 8 łyżek mleka 1 łyżeczka sody 1 łyżeczka zmielonego cynamonu i gałki muszkatołowej masło do wysmarowania formy

14

|SPRING PLATE|


15

|SPRING PLATE|



genua wakacje w słońcu Italii

Tekst i zdjęcia Anna Witkiewicz


18 Genua jest wielkim, portowym miastem — ruchliwym, głośnym, zatłoczonym, z roznoszącym się zapachem focacci i z bryzą morską wiejącą prosto w twarz. Każdy może tam znaleźć coś dla siebie: od niezwykłych zabytków, przez zatłoczony port i wielkie Akwarium, po spokój na księżycowych plażach Cogoletto i piękne widoki w parku Parco Naturale Regionale di Portofino. Do obowiązkowych punktów w mieście, które trzeba „zaliczyć”, należy między innymi największe w Europie Akwarium z niezliczoną ilością morskich stworzeń, ulokowane w wielkim porcie, gdzie oprócz gigantycznych kontenerowców skrywa się statek piracki czy pozostałości domu, w którym podobno urodził się sam Krzysztof Kolumb. Warto się także przespacerować po placu Piazza de Ferrari, który w cieniu pięknych klasycystycznych i secesyjnych budynków skrywa cudowną

fontannę. Koniecznie trzeba również zobaczyć katedrę San Lorenzo z gotycką, marmurową elewacją. W samej Genui na pewno na uwagę zasługuje leżąca trochę na uboczu nie dzielnica Nervi. Z niezwykłym ogrodem botanicznym, w którym harcują wiewiórki oraz promenadą biegnącą wzdłuż klifu. Podczas spacerów można podziwiać piękne, nadmorskie krajobrazy, rozkoszując się zachodem słońca. Będąc w Genui, koniecznie trzeba się wybrać do pobliskiego Portofino — jednej z najbardziej ekskluzywnych, małych miejscowości we Włoszech. Można tam dojechać drogą lądową, która biegnie wzdłuż malowniczego wybrzeża i podziwiać piękne widoki z łódkami kołyszącymi się w takt morskich fal lub przepłynąć drogą morską, wykupując rejs z Genui. Nad Portofino króluje park krajobrazowy, w którym miłośnicy pieszych wędrówek

|SPRING PLATE|


19

|SPRING PLATE|


20 znajdą coś dla siebie. Ciągnie się on aż do miejscowości San Rocco, z której można wybrać się na wycieczkę trasą biegnącą wzdłuż wybrzeża prowadzącą na cypel Punta Chiappa, gdzie przy bezwietrznej pogodzie można zażyć kąpieli, skacząc do wody ze skał do morza i rozkoszować się spokojem. Co prawda droga powrotna może być dla niektórych wyczerpująca, ponieważ prowadzi dość ostro pod górę i trzeba pokonać niezliczoną ilość schodów, ale widoki na pewno są warte wysiłku.

Będąc już w tej okolicy, warto zatrzymać się w pobliskiej, niezwykle urokliwej miejscowości Camogli. Jej atutem jest nadmorska promenada usiana restauracjami, w których królują owoce morza. Jest tam także kamienista plaża, mała latarnia w porcie i... wielka patelnia, na której mieszkańcy miasteczka raz w roku smażą ryby dla wszystkich.

|SPRING PLATE|


21

|SPRING PLATE|


zezuzulla

22

Ona i On. Dwoje odkrywców gotowych do działania. Poznali się „sto lat temu”, posiadają skrajnie różne pasje, z których pomieszania zrodził się mały Julo. On godzinami opowiada jej o swoich „lubościach”, a ona odwdzięcza się tym samym. Oboje twierdzą, że nie mogą się doczekać, aż Julo porządnie opanuje mowę, aby i On kilka godzinek na owe opowieści zarezerwował. „I wcale nie będziemy płakać jak do naszego domu nową pasję przywlecze. Bo należy pamiętać — dziać się musi.” Gdy on zarabia na przysłowiowy chleb, ona spędza czas z synem, a gdy ona tworzy nową kolekcję ubranek, on bierze kilka dni urlopu, by mogła w spokoju popracować.

Tekst Weronika Grzegorzewska Zdjęcia materiały prasowe

„Kariera” stworzonej przez Emilię Pruchnicką marki Zezuzulla zaczęła się bardzo niewinnie, bo od prowadzenia bloga. Początkowo był on odskocznią od szarej codzienności, później platformą informacyjną dla mieszkającej daleko rodziny, a z czasem stał się punktem wyjścia do założenia własnej działalności.

w stanie wskazać momentu narodzenia się pomysłu na własny biznes. Elementem, który przyłożył rękę do tego, że zaczęłam myśleć o własnej marce, był ciągły niedosyt możliwości ubrania Dzidziola wyjątkowo. Niewątpliwie Julo po drugiej stronie brzucha był bodźcem do działania.

Weronika Grzegorzewska: Kiedy zrodził się pomysł na własną działalność? Czy to narodziny Julka były rozrusznikiem tej machiny?

WG: Wcześniej zajmowałaś się tworzeniem grafik do książek dla dzieci. Czy to właśnie z literatury dziecięcej czerpiesz inspirację w projektowaniu?

Emilia Pruchnicka: Firma była tak naturalnym następstwem blogowania i moich ciągotek do projektowania, że nawet nie jestem

EP: Projektowałam książki komercyjne. Własna działalność dała mi możliwość

|SPRING PLATE|


23

|SPRING PLATE|


realizowania projektów, które od komercji stronią i to mi daje olbrzymią satysfakcję. To realizowanie tego, co tkwiło dawno w głowie i bardzo dobrze mi z tym, że nikt w żaden sposób nie ingeruje w ostateczny wygląd realizacji Zezuzulla. WG: Jak często odświeżacie kolekcję? Czy pomysły na ubranka zmieniają się wraz z rosnącym Julkiem?

24

EP: Dotychczas wprowadzaliśmy kolekcje sezonami, ale zawsze kusi mnie, aby w tak zwanym międzyczasie wprowadzić jakąś nowość. Ubranka dedykowane są dla dzieci i rodziców, którzy wierzą, że przez strój można wyrazić siebie. Że strój to nasza druga skóra, więc dobrze jest odpowiednio ją do siebie dopasować. Julek jest naszym modelem i najlepszym testerem, dlatego im starszy Julek, tym większe rozmiary można u nas znaleźć.

zuję i organizuję. Własny „kąt” w postaci firmy sprawił, że czuję się jeszcze szczęśliwsza i spełniona. WG: Na swoim blogu napisałaś, że Julek zmotywował Was do zmiany sposobu odżywiania się. Czy prowadząc firmę masz jeszcze czas na gotowanie? EP: W moim rodzinnym domu obiad był codziennie. Brak pysznej buraczkowej lub wyśmienitego bigosu oznaczał skrajny brak czasu, zatem mogę śmiało wysnuć wniosek, że rodzice zawsze na gotowanie czas mieli, choć oboje pracowali i wychowywali dwójkę dość, nazwijmy to delikatnie, niesfornych dzieci. Zwyczaj gotowania przeniosłam i do swojego domu, stworzonego z Krystianem i Julem, bo wspólne obiadowanie jest dla mnie szalenie istotne. WG: Jakie macie plany na przyszłość?

WG: Jak zmieniło się Twoje życie od czasu uruchomienia własnego biznesu? Czy można porównać stworzenie własnej firmy do narodzin dziecka?

EP: Na przyszłość mamy plany nie planować. Lubimy być zaskakiwani! Więcej na: www.zezuzulla.pl

EP: Mam zdecydowanie więcej do zrobienia, ale takie nagromadzenie obowiązków dobrze na mnie działa, bo jeszcze lepiej się mobili-

|SPRING PLATE|


25

|SPRING PLATE|



nieobowiazkowe W codziennym pędzie coraz trudniej usprawiedliwić nam chwile nicnierobienia. Czas dobrze spędzony mierzymy wydajnością, dlatego nie planujemy z myślą o zajęciach nieobowiązkowych i nie rezerwujemy czasu na czysty relaks...

Tekst i zdjęcia Dominika Piszczorowicz


28

|SPRING PLATE|


29 Nastanie jesieni przynosi sezonową listę spraw, które po odhaczeniu dają poczucie — może dość złudne — że przeżyliśmy kolejną porę roku zgodnie z wymogami, które przed nami postawiła. Obowiązkowe grzybobranie. Obowiązkowe wekowanie — najlepiej w ilościach hurtowych, by półki uginały się przez kolejne trzy lata. Obowiązkowe sadzenie cebulek kwiatowych na następny sezon. Czy w gonitwie za tym co obowiązkowe nie umyka nam sedno jesieni? Kiedy ostatnio świadomie doceniliśmy słońce, które późno wschodzi i wcześnie zachodzi, ale daje światło w niesamowitym kolorze — niebieskawe rano, bursztynowe wieczorem... Albo smak herbaty zmieszany z aromatem dymu z ogniska. Ciepło koca, gdy ziemia jest już chłodna po nocnych przymrozkach. Kiedy zwyczajnie przyjrzeliśmy się tej wyjątkowej porze

i pozwoliliśmy, by swobodnie oddziaływała na nasze zmysły? Zamiast po tygodniu pracy planować zakupy w markecie albo sprzątanie w domu, zaplanujmy prawdziwie jesienny piknik. Choć jeden, ale całodniowy. Albo dwa — jeden poranny, drugi popołudniowy... Póki deszcz i chłód nie zamkną nas w ogrzewanych mieszkaniach na dobre. Jesienny piknik to czas, do którego warto się przygotować. Wybrać miejsce — zagajnik dzikich jabłoni, łąkę porośniętą wysokimi trawami, drewniany pomost nad rzeką... Miejsce zapomniane, które jednak od zawsze kojarzyło nam się z relaksem blisko natury, albo dopiero odkryte, ale o którym nie możemy przestać myśleć. Pamiętajmy jednak, że przygotowanie nie może być żmudnym zajęciem. To nie jest kolejny obowiązek. To już element celebrowania. Dlatego z jednego, wyrabianego

|SPRING PLATE|


30

wczesnym rankiem ciasta drożdżowego zróbmy cynamonowe bułeczki, a także kminkowe chlebki pieczone na patyku nad ogniskiem. Sery zapakujmy w brązowy papier i przewiążmy sznurkiem. Nie śpieszmy się, zbierając suche gałązki na ognisko. Obserwujmy pierwsze iskry, patrzmy jak ogień się rozwija. Ogrzejmy dłonie, posiedźmy w ciszy, skosztujmy ciepłych chlebków upieczonych nad ogniem, popijmy gorącą herbatą. Czy w plenerze najprostsze rzeczy nie smakują lepiej? Piknik popołudniowy możemy celebrować z książką, winem i scones z żurawiną. Smakujmy domowe konfitury przygotowane z nieoczekiwaną nutą smakową. Do dyniowej dodajmy nieco startego imbiru i skórkę otartą z pomarańczy. Do śliwkowej — cynamon i suszoną lawendę. Domowe przetwory zamknięte w małych słoiczkach dadzą nam przyjemność zjedzenia ich od „pyknięcia” odkręcanej nakrętki, aż do ostatniej łyżeczki. Zapewniam, przygotowanie 10 niewielkich słoiczków dżemu nie wymaga obierania, pestkowania,

krojenia i mieszania do późnych godzin nocnych, nawet po dniu pracy. A radość jest wielka. Bo często mniej znaczy więcej. Podczas jesiennego pikniku dostrzeżemy wędkarza, który nie liczy czasu, czekając na ruch spławika. Spotkamy ostatnie, senne pszczoły, które zainteresują owoce w piknikowym koszu. Zauważymy smugi światła między gałęziami. Usłyszymy jesienne trele, a może i krzyk kormorana. Patrząc w ogień porozmawiamy lub pomilczymy z ukochaną osobą, a zapach dymu na włosach i ubraniach zabierze wyjątkową atmosferę aż do domu… Czy życie nie smakuje najlepiej w chwilach zupełnie nieobowiązkowych? Dajmy im szansę tej jesieni. PS. I wiecie co? Gdy wybraliśmy się na pierwszą sesję piknikową, okazało się, że bateria w aparacie jest rozładowana. I po pierwszym uczuciu zawodu to relaks okazał się jedynym „obowiązkiem”. To był cudowny czas.

|SPRING PLATE|


31

|SPRING PLATE|


32

|SPRING PLATE|


Scones żurawinowe

Wyrobić mikserem (przy pomocy mieszadła do ciasta). Dodać 3/4 ilości klarowanego masła, dalej wyrabiać (chwilę mikserem, a następnie ręcznie), aż ciasto nie będzie przywierać do rąk. Pozostawić w misce przykrytej ściereczką do podwojenia objętości na około 45-60 minut.

250 g mąki 40 g cukru pudru szczypta soli 4 łyżeczki proszku do pieczenia 50 g miękkiego masła 1 jajko 100 ml mleka 2 garści suszonej żurawiny

Piekarnik rozgrzać do temperatury 200°C. Mąkę przesiać z cukrem pudrem, solą i proszkiem do pieczenia do miski. Dodać miękkie masło i wyrabiać aż powstaną drobne okruchy. Jajko ubić, dodając pod koniec mleko. 2/3 mleczno-jajecznego płynu oraz żurawinę dodać do mąki i wyrobić gładkie, elastyczne ciasto. Ciasto rozwałkować, podsypując mąką, na grubość 1-1,5 cm, a następnie małą szklanką wykrawać placuszki, które układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Posmarować pozostałym mleczno-jajecznym płynem. Piec 15 minut, aż scones będą złociste.

Cynamonki Ciasto rozwałkować na kształt prostokąta, posmarować pozostałym masłem, posypać cukrem i cynamonem według uznania. Zwinąć każdy prostokąt jak roladę, pokroić w plasterki i ułożyć na blasze, zostawiając odstępy (gdyż bułeczki urosną). Piec 15 minut w piekarniku rozgrzanym do 180°C. Chlebki kminkowe Ciasto rozwałkować, pokroić w podłużne pasy. Posmarować masłem, oprószyć kminkiem i solą. Nawinąć na okorowane kije. Piec nad ogniskiem, aż będą złotobrązowe.

Drożdżowe ciasto na cynamonki i chlebki kminkowe 120 ml lekko ciepłego mleka 30-40 g świeżych drożdży 3 łyżki cukru 260 g mąki pszennej szczypta soli 1 jajko 100 g klarowanego masła

Przygotować zaczyn z 60 ml mleka, pokruszonych drożdży, łyżki cukru oraz łyżki mąki i pozostawić do podwojenia objętości (10-15 minut). Mąkę połączyć z jajkiem, pozostałym mlekiem i cukrem, solą oraz zaczynem.

|SPRING PLATE|

33


34

|SPRING PLATE|


ceramika kalva-ryjska z ilustratorką Magdą Barcik rozmawiała Weronika Grzegorzewska

Tekst Weronika Grzegorzewska Zdjęcia materiały prasowe

Jej twórczość zaczęła się w wieku czternastu lat od malowanych ręcznie, tekturowych kolczyków. Dziś jest znaną od ponad dekady, rozpoznawaną ilustratorką. Miała krótki epizod z Akademią Sztuk Pięknych, ale na swoim talencie wolała zrobić dobry interes. Jej najnowszym dzieckiem jest KALVA oferująca niepowtarzalną, ręcznie malowaną ceramikę. „Wierzymy, że poranek to najważniejsza pora dnia, a otaczanie się pięknymi przedmiotami daje gwarancję dobrego nastroju i pogody ducha.” Weronika Grzegorzewska: Czy jako dziecko lubiłaś rysować? Miałaś swój ulubiony motyw? Magda Barcik: Faktycznie od zawsze lubiłam różne zajęcia manualne. Wygląda na to, że odziedziczyłam to po mamie, która nigdy nie zajęła się tym na poważnie, ale również ma świetne poczucie estetyki i niewątpliwy talent. Jako dzieciak rysowałam byle co i byle gdzie, żeby tylko rysować. Pamiętam, że rodzicom średnio podobały się moje wyczyny na ścianach, na kartach ich ulubionych książek i notesów, ale od wczesnego dzieciństwa musiałam dać upust tej pasji i kreatywności. Ołówek i kartka to zawsze było mało. Ulubiony motyw? Ciężko powiedzieć... chyba nigdy nie miałam jednego, ukochanego. To się zmieniało wraz ze zmianą zainteresowań oraz wiekiem. Był czas kiedy uwielbiałam motywy roślinne, innym razem fantastyczne stwory, czasem portrety. Teraz też staram się nie

fiksować na jednym motywie, to by było jednak bardzo nudne i mało rozwojowe. WG: Czy pamiętasz rysunek, z którego byłaś szczególnie zadowolona, dumna? MB: Szczerze mówiąc, zaskoczyło mnie to pytanie. Nie, chyba nie pamiętam. To pewnie dlatego, że od zawsze byłam wobec siebie bardzo krytyczna, teraz też większość prac mi się nie podoba, a w najlepszym wypadku uznaję je za przyzwoite. Za każdym razem myślę, że mogłabym to zrobić lepiej ale często nie ma już czasu na więcej poprawek. Pamiętam, że jako dziecko miałam takie prace, które uważałam za świetne i z których faktycznie byłam dumna (nie pamiętam co to konkretnie było). Spoglądałam na nie po roku albo dwóch i zastanawiałam się jak to możliwe, że uznałam je za dobre. Nagle okazywało się, że wyglądają karykaturalnie i żałośnie. Od tamtej pory bardzo spokorniałam. WG: Kiedy ilustracje stały się Twoim sposobem na życie? Czy pomysł ten zrodził się w szczególnych okolicznościach? MB: „Sposób na życie” to chyba zbyt mocne słowa. Życie życiem, a ilustracje to... dodatek. Bardzo ważny, ale jednak dodatek. To nie jest sposób na zarobek czy utrzymanie, to dla mnie rodzaj normalności, relaksu, rozrywki, czasem pracy, za którą dostaję dodatkowe pieniądze. Od zawsze rysowałam i tak już zostało. Teraz tylko zamiast dostawać za

|SPRING PLATE|

35


rysowanie pochwały lub oceny — dostaję złotówki. Nie był to też jakiś szczególny pomysł. Nie zadziało się to w ułamku sekundy, nie olśniło mnie nagle i nie powiedziałam sobie: „od dzisiaj robię ilustracje”. To stało się naturalnie. Zaczęłam pokazywać swoje prace w sieci i... samo się podziało. Ktoś zapytał, poprosił o wykonanie takiej czy innej grafiki. Od tamtej pory raz po raz ktoś odzywa się do mnie z jakąś propozycją. To oczywiście niezmiernie mnie cieszy. WG: Dlaczego zdecydowałaś się na ceramikę? Twoje projekty to głównie prace graficzne.

36

MB: Uwielbiam różne prace ręczne, nawet majsterkowanie. Lubię gdy coś powstaje w moich rękach, dlatego często sięgam po nowe techniki. Ceramiką interesuję się od dawna. Pierwszy raz zetknęłam się z nią w szkole plastycznej, do której uczęszczałam przez lata. O dziwo — wtedy w glinie się nie zakochałam. Musiałam chyba do tego dojrzeć. Teraz, przy każdej możliwej okazji zachwycam się tym materiałem i jego możliwościami. Z ceramiką chcę się związać na dobre, a jak widać z grafiką można to świetnie łączyć. WG: Co Cię zainspirowało do stworzenia kolekcji kubków z motywem leśnych zwierząt? Czujesz jakąś szczególną więź z naturą? MB: Nie ma w tym jakiejś większej filozofii. Faktycznie czuję się z naturą związana, nic mnie tak nie uspokaja jak kontakt z nią. Jak odpoczywać to tylko w lesie lub nad jeziorem. Leśne zwierzęta to wdzięczny temat, jak widać mają bardzo wielu zwolenników. Cieszę się, że ten motyw na porcelanie tak dobrze się przyjął. Zdecydowałam się na takie zwierzaki, bo je znam, są swojskie i tutejsze, a przede wszystkim piękne i w niczym nie ustępują egzotycznej żyrafie czy tygrysowi. Nie znaczy to jednak, że nie mam w planach umieścić na kubkach czegoś innego, mniej „zwierzęcego”.

WG: Z czego sama pijesz herbatę? MB: Jestem typem, który ma „swój kubek”. Oczywiście raz na czas ulubiony egzemplarz zamieniam na nowy. W tej kwestii jestem wierna , średnio kilka lat — do czasu, aż znajdę lepszy model. Aktualnie mam ukochany garnuszek, na którym testowałam wzory ze zwierzakami. To jakiś stary biały kubek, na który naniosłam kilka wzorów (jest tam m.in. szop, mysz i sowa) tylko po to, aby sprawdzić jak się wypalą nowe projekty. Piję tylko z niego, a przed nalaniem sobie porannej kawy potrafię przekopać cały zlew i całą kuchenną szafkę, żeby tylko go znaleźć. WG: Co jest największym wyzwaniem w pracy nad projektem KALVA? MB: KALVA to bardzo wymagające dziecko. Nie spodziewałam się, że tak będzie. Wielu rzeczy uczę się „na gorąco”, ale zdecydowanie największym wyzwaniem jest szybki rozwój. Nie przypuszczałam, że zainteresowanie naszą porcelaną oraz „apetyt” klientów i ich wymagania będą tak duże. Oczywiście to powód do radości, ale także przyczyna pracy czasem i po 18 godzin na dobę. Nie odpuszczam jednak i staram się temu wyzwaniu sprostać. WG: Skąd wzięła się nazwa KALVA? MB: Początkowo pracownia znajdowała się przy ulicy Kalwaryjskiej. Tam też miał powstać stacjonarny sklepik. Skoro chciałam swoją firmę związać na stałe z tym miejscem, tu mieszkać, pracować i spotykać klientów postanowiłam, że to dobry pomysł, żeby nazwa firmy kojarzyła się na dobre z jej lokalizacją. Tak powstała KALVA. Od razu polubiłam to słowo, bo kojarzy mi się... ze spokojem, ciepłem i ciszą, a z tym również nasza porcelana ma być kojarzona. Pyszna kawa pita z naszych filiżanek, w towarzystwie najbliższych, w niedzielny i słoneczny poranek. Bez pośpiechu. Później sytuacja się zmieniła, jak to w życiu.

|SPRING PLATE|


KALVA wyniosła się z Kalwaryjskiej, ale nazwa została bo ją uwielbiam. WG: Co planujesz dalej? MB: Oby jak najwięcej! Niebawem otwieramy sklepik w Krakowie, wysyłamy coraz więcej porcelany do różnych sklepów nie tylko w Polsce, z każdym miesiącem mamy

więcej klientów. Już planujemy nową kolekcję. Chcemy się rozwijać, rosnąć w siłę i realizować nowe pomysły, których już teraz mamy ogromnie dużo, ale na ten moment nic nie zdradzę. Wszystko okaże się z czasem, ale na pewno nie będzie nudno. WG: Dziękuję za rozmowę!

37

|SPRING PLATE|



, pobudzanie wyobrazni... i apetytu W cyklu Fotografia kulinarna od kuchni z fotografem Piotrem Haltofem rozmawia Katarzyna Radomska.

Tekst Katarzyna Radomska Zdjęcia Piotr Haltof

,


Katarzyna Radomska: Chyba każdemu, kto spogląda na Pana fotografie „leci ślinka”. Zawsze mnie zastanawiało, czy to co widzimy na tych apetycznych zdjęciach to zasługa kulinarnych stylistów czy to fotograf gra główne skrzypce i decyduje o klimacie zdjęcia?

40

Piotr Haltof: Dla większości z nas oczywista jest tu rola nadrzędna fotografa. Jeśli jednak mówimy o zdjęciach reklamowych dla dużych marek, za koncepcję odpowiada więcej osób. Na planie pojawia się wtedy Art Director, w zależności od sesji danie przygotowuje kucharz lub food stylista, scenografię przygotowuje scenograf (choć styliści, z którymi pracuję, posiadają wiele własnych rekwizytów i mają swoje sposoby, by przygotować coś specjalnego pod konkretną sesję). Jest jeszcze jedna ważna osoba — klient, który może wywrócić całą koncepcję do góry nogami. Jako fotograf staram się scalać talent całego zespołu, mając swoją wizję, którą przekazuję

aż do końcowej postprodukcji. Lubię konfrontować i rozmawiać o tym, co robimy w trakcie sesji — od ogółu do dokładnych szczegółów — wtedy wiem, że wszystko potoczy się we właściwy sposób, a klienci będą zadowoleni. Mam szczęście, że współpracuję z utalentowanymi osobami. Ufam im i słucham także uwag z ich strony, to pomaga mi rozwijać się i udoskonalać także pod kątem ich stanowisk oraz specjalizacji. KR: Na wszelkich kursach fotograficznych najbardziej podkreśla się rolę światła, wszak to ono „buduje” zdjęcie. Wydaje mi się, że fotografii kulinarnej ma ona szczególne znaczenie... PH: Osoby, które spotykam, w początkowym etapie fascynacji fotografią z reguły przeceniają istotę sprzętu (aparatu fotograficznego i elementów składowych). Przez spadek cen i dostępność profesjonalnego zaplecza, zapomi-

Piotr Haltof — fotograf reklamowy i Art Director kulinarny, właściciel agencji. Jego pasją są strategie wizualizacji oraz fotografia w reklamie. Pracował m.in. dla Saatchi & Saatchi, Leo Burnett, Lemon Sky, Huddleston, Winiary (Nestle), Polskich Linii Lotniczych LOT, Magdy Gessler oraz wielu prestiżowych restauracji. Prowadzi także warsztaty z zakresu fotografii kulinarnej i stylizacji. Więcej na: www.piotrhaltof.pl

|SPRING PLATE|



42

namy czym naprawdę jest fotografia (tłumacząc dosłownie oznacza rysowanie za pomocą światła) i mimo ogromnego rozwoju tej dziedziny, w tej kwestii zawsze będzie tak samo. W fotografii kulinarnej, porównując ją do reportaży lub portretów, nie ma czynnika emocjonalnego wypisanego na twarzy, w głębokim spojrzeniu lub zastygłej emocji. Szczególną uwagę należy zwrócić na nastrój budowany głównie przez charakter oświetlenia: jego barwę, siłę, jakość, kierunek, a nawet kształt padania na obiekt. Przypomnę dość popularny w kręgach fotografów cytat: „amator martwi się o sprzęt, profesjonalista martwi się o pieniądze, a mistrz o światło” — wyjaśnię to na moim przykładzie. Jak zaczynałem swoją przygodę z fotografią, marzyło mi się, by mieć więcej sprzętu fotograficznego — głównie, żeby testować i eksperymentować, poznawać możliwości i ograniczenia. Gdy po wielu latach udało mi się uzbierać całe profesjonalne wyposażenie studia i pojawiła się satysfakcja z tego co mam, na następnym poziomie pojawił się problem czysto zarobkowy — stało się to moją nadrzędną profesją. Dziś, choć nie uważam się za mistrza, posiadając mocno wyszukany sprzęt i prowadząc agencję fotograficzną, pozostało mi już tylko to trzecie. Dodać mogę, iż nie raz udowadniam, że można zrobić świetne zdjęcie aparatem z niższej półki cenowej. Czy tak wygląda ewolucja? Tego nie wiem, jednak u mnie to mniej więcej tak wyglądało. KR: Pana zdjęcia rzadko są minimalistyczne. Najczęściej plany są zapełnione, a kadry dosyć wąskie (myślę zwłaszcza o zdjęciach dla

Meat Love). Na szerokich planach wzrok także przebiega od drobiazgu do drobiazgu. Mamy się skupić na szczegółach? Mówiąc szczerze, z zazdrością patrzę na reklamy w centrach handlowych z minimalistyczną stylizacją np: filiżanka kawy i dzbanuszek w tle. Mam wrażenie, że są one przemyślane, spokojne i stonowane. W mojej fotografii często panuje chaos i bałagan — może to ma związek z moją osobowością? Staram się fotografią opowiedzieć bardziej złożoną historię — niebanalną, która pobudzi naszą wyobraźnię, jednak nie chciałbym by była ona motywem głównym lecz dodatkiem. Dobre plany zdjęciowe nie są dziełem przypadku, przez co interesują mnie także elementy scenografii. Posiadam m.in. kilkadziesiąt starannie przeze mnie wyszukanych drewnianych desek kuchennych — tylko na potrzeby sesji zdjęciowych, które w połączeniu z innymi elementami dają nieskończoną liczbę możliwości. KR: Z tajemnic fotografa — czy stosuje Pan jakieś sztuczki, by jedzenie „lśniło” lub wszystko pozostało w określonym kształcie przez cały czas trwania sesji? PH: Oczywiście, najgorzej jest z oliwkami — wysychają po chwili, na serze pod wpływem różnicy temperatur pojawiają się mikroskopijnej wielkości kropelki, a na pomidorach marszczy się skórka, wszystko to widać na wysokiej jakości fotografii. Obecnie współpracuję ze świetną food stylistką, z którą rozumiemy się bez słów. Pilnuje by sytuacje „nieświeżości” nie miały miejsca. Myślę, że te patenty są wynikiem eksperymentów i sposobu podejścia

|SPRING PLATE|


do dania. Najczęściej tym tajnikiem są po prostu świeże, specjalnie wyselekcjonowane produkty, z którymi obchodzimy się w sposób bardzo delikatny. Można im nadać połysk przy użyciu oliwy lub delikatnie spryskując wodą. Bardzo ważne jest, by przy fotografii foodowej pracować etapowo. Jako że czas działa na naszą niekorzyść w pierwszej kolejności budujemy scenografię, ustawiamy puste naczynie, rozstawiamy elementy, które nie zmienią po chwili swojej konsystencji, następnie mamy czas na ustawienie oświetlenia i nadanie specyficznego charakteru. Jeśli już jest wszystko skomponowane pojawia się danie, które staram się sprawnie sfotografować — jest ono elementem scalającym i uzupełniającym wcześniejsze działania, więc odpowiednia synchronizacja tych czynności oraz zgranie zespołu jest bardzo ważne. KR: Stara się Pan wypracować własny, rozpoznawalny styl? Czy w branży reklamowej, w której trzeba dostosowywać się do potrzeb klientów, to w ogóle jest możliwe? PH: Lubię prowadzić pracę od początku do końca. Jeśli mówimy o pracy na zlecenie klienta, agencja, która zamawia zdjęcia często podaje specyfikację i określa ich styl. Z drugiej strony mam indywidualne preferencje odnośnie charakteru oświetlenia — kierunku, oraz zastosowania różnego rodzaju technik oświetleniowych. W większości przypadków proces tworzenia to także postprodukcja. Czy z kompozycją, czy jako wycięte z tła produkty, fotografie mają cechy wspólne, które ustalam, lubię i może nieświadomie

powtarzam, co myślę, że składa się na mój indywidualny styl. KR: Fotograf kulinarny chyba musi lubić jedzenie... Co najbardziej? PH: Mówiąc o moich preferencjach, wychodzę z założenia, że wszystko co przyrządzone jest samemu smakuje najlepiej. Składniki są wyszukane, świeże, a co najważniejsze mam wgląd w proces tworzenia potrawy. Lubię mieszać, łączyć wiele składników, a jeśli do tego jest to zdrowe i nie zajmie mi więcej niż 30 minut to znaczy że to jest to. KR: Może na koniec trzy rady dla początkujących? PH: Próbujcie opowiedzieć historię, wyobraźcie sobie sytuację i oddajcie klimat, patrząc przez „dziurkę od klucza”. Starajcie się skupić na wydobyciu z potrawy esencji, która kształtuje smak i zapach. Zaczynajcie w ciszy i spokoju, niech czas nie gra nadrzędnej roli. Rozpoczynajcie od dań stałych, nietopiących się, wygodnych i zimnych, które nie zmienią konsystencji pod wpływem czasu, a zanim zaczniecie zbudujcie scenografię, narysujcie swój pomysł, poukładajcie same naczynia i dodatki. Trzymam kciuki za pomyślne rezultaty!

|SPRING PLATE|

43


44

|SPRING PLATE|


gaski, gaski do domu Cykliczność pór roku w naturalny sposób od wieków determinowała dietetyczne upodobania naszych przodków. Rozwój produkcji czy udoskonalenie rodzajów transportu zachwiały zależnościami człowieka od procesów przyrody. Wciąż rosnące zapotrzebowanie na świeże i zarazem zdrowe produkty i poszukiwanie alternatywnych sposobów chowu wśród nabywców dały impuls do stworzenia nowego kalendarza. Kalendarz ten można podzielić na sekwencje wojewódzkie i miejskie, których mianownikiem są Festiwale Smaku trwające praktycznie przez cały rok. Okres jesienny nie jest w tym wypadku odosobniony. Gęsina zawładnie za niecały miesiąc krajem i trudno coś na to poradzić... Jedyna możliwość to dać się porwać w wir różnych przedsięwzięć, bo — jak w każdej masowo organizowanej imprezie — znaleźć można wspaniałe przysmaki.

Tekst Aleksandra Chacińska

Gęsina na św. Marcina to szeroko pojęta kampania, której preludium przypada na dzień 11 listopada, kiedy to obchodzone jest święto patrona gęsiny. Gęś to atrybut biskupa z Tours. Legenda głosi, że zakonnik, czując się niegodnym otrzymania sakry biskupiej, ukrył się w przyklasztornej szopie. Miejsce kryjówki dość niefortunnie zdemaskowały swoim gęganiem zacne ptaki, które potem stały się atrybutem świętego. Okolice listopada wiążą się nieodzownie z gęsiną, gdyż to właśnie w tym okresie w naturalny sposób

hodowane gęsi osiągają swoją dojrzałość. Pierze, mięso, tłuszcz — to wszystko kształtowało przez wieki gospodarstwa staropolskie. Co więcej, zapotrzebowanie na części składowe mogło być spełnione właśnie przez trzymanie w przydomowej zagrodzie gęsi. Część z ptaków była jednak przeznaczona na sprzedaż i z tym wiązała się czynność „podkuwania gęsi”. Jak podaje muzeum w Gostyniu: „w Borku gęsi kują” — w miejscu,gdzie na placyku pracowali smolarze. Dobrze rozgrzana, ale niezbyt gorąca smoła rozlewana była

|SPRING PLATE|

45


46

na ziemię, a po niej przepędzano stada gęsi. Z oblepionymi nóżkami przebiegały kolejno po drobnym żwirze, który łączył się ze smołą. Tworzyło to rodzaj smołowej podkowy, a w efekcie gęsi na własnych nogach maszerowały przez Książ i Kórnik do Poznania, by tam trafić na stoły amatorów gęsiny. Nie należy jednak zbyt tęsknie spoglądać w XIX wiek. Z roku na rok wzrastają statystyki spożywania gęsiny na polskich stołach, a choć głównym argumentem poruszanym przez oponentów tego szlachetnego drobiu jest wysoka cena, to ostatnio trafiłam na bardzo ciekawe wyliczenia, które dają obraz kosztów produkcyjnych. Rozważania autora skupiły się na 4,5 kg gęsi, którą możemy znaleźć rzadziej na sklepowej półce, a częściej u regionalnego producenta. Po całej gęsiej wędrówce cena ok. 90 złotych brutto wydaje się wysoka (za wspomniane 4,5 kg) to po rozparcelowaniu na koszty pośredników okazuje się nie być zawyżoną. Co zrobić z naszym narodowym dobrem, kiedy pojawi się już na kuchennym stole? Najsmaczniejszą przygodę zaproponował mi znany z programu Top Chef kucharz Grzegorz Łapanowski. Oto kilka jego pomysłów: „Od dzioba aż po stopę — gąskę lubię na słodko i na wytrawnie. Lubię w całości, choć wolę w częściach. Tatar z udka, najlepiej Maćka Nowickiego z lubczykiem i tłuszczem drobno siekany, tylko z solą i pieprzem. Okrasą się zowie i smakuje obłędnie. Półgęski wędzone

w sałatkach i solo ze słodko-pikantnym dressingiem. Udka — najchętniej confit, gotowane, duszone właściwie w niskiej temperaturze w tłuszczu to jedna z piękniejszych rzeczy na tej planecie, z purée i z jabłkami są jak miód na skołataną duszę. Udka godzinami duszone stają się delikatne i soczyste. Piersi preferuję półkrwiste ze słodkimi dodatkami. Jabłka śliwki, czereśnie, a nawet ananasy pasują idealnie. Z korpusów buliony i sosy, z szyj gęsie pipki... Do szczęścia potrzebna nam gęś! To nasze dobro narodowe. I byłbym zapomniał o tłuszczu, a o nim zapomnieć się nie da... Gęsi wyborny do wszelkiej maści kulinarnych ekscesów na zimową porę jak znalazł.” Mam nadzieję, że potencjał gęsi będzie jeszcze mocniej wykorzystywany. Ten kto raz spróbuje potraw z niej przyrządzonych będzie pragnął więcej. Jedno jest pewne — gęś przez wieki wpasowała się jako atrybut miast, świętych, bohaterka bajek, czy powiedzeń, np. znanego przez chyba każdego Polaka: „A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają” Mikołaja Reja. Sposób chowu, dobór pasz oraz mali przedsiębiorcy i hodowcy korzystający z indywidualnych gospodarstw doskonale wpasowują się w popularny coraz bardziej ruch Slow Food. Należy im życzyć im należy jak najlepiej, bo dlaczego Polska nie miałaby zasłynąć właśnie z gęsi?

|SPRING PLATE|


47

Żródło zdjęć: www.hodowcydrobiu-lubicz.cba.pl

|SPRING PLATE|


jablko adama / 48

Zdaniem wielu polskich mężczyzn jedzenie owoców jest niemęskie, a przecież to symboliczna cząstka rajskiego jabłka, która utkwiła w gardle Adama stała się później symbolem męskości. Jestem przekonana, że greccy bogowie i rzymscy herosi, prezentujący posągowe sylwetki, wyrzeźbione mięśnie i szerokie ramiona, nie stronili od jedzenia owoców, które w starożytności były podstawowym źródłem witamin i minerałów, a także energii pochodzącej z łatwo przyswajalnych cukrów prostych. Chcecie być piękni i zdrowi? Jedzcie jabłka drodzy panowie!

Tekst i zdjęcia Weronika Grzegorzewska

|SPRING PLATE|


49

|SPRING PLATE|


50

Przygodę ze sportem rozpoczął w wieku siedmiu lat, gdy płaczem wymusił zgodę rodziców na trenowanie judo, które obudziło w nim prawdziwą pasję do sportów walki. Po judo nadszedł czas Karate Shotokan, Kickboxingu, brazylijskiego Jiu-Jitsu i filipińskiego Doce Pares. Charakter treningów zawodników sztuk walki w dużej mierze opiera się na ćwiczeniach funkcjonalnych, które stały się dla niego podstawą codziennej aktywności. Jednak przełomem w myśleniu o sprawności fizycznej była Szkoła Kaskaderów Filmowych. To tam zrozumiał, że w treningu liczy się nie tylko siła, ale równie ważna jest szybkość, gibkość i wytrzymałość, a swoją wiedzą i doświadczeniem zapragnął dzielić się z innymi.

Standardowo wykonuję i prowadzę około 10 treningów tygodniowo, ale czasem ich liczba wzrasta do 12. Wstaję przed 7 rano, zjadam lekkie śniadanie składające się głównie z węglowodanów złożonych. O godzinie 8:15 zaczynam trening na siłowni (duże ciężary lub trening metaboliczny). Około 11 zjadam obfity posiłek bogaty w białko, po którym idę do pracy. Od godziny 19:00 do 21:30 prowadzę treningi kettlebell, potem już tylko jedzenie i spanie.

Weronika Grzegorzewska: Twoim „konikiem” jest trening kettlebell. Co Ci się w nim tak bardzo podoba?

MSz: Jestem bardzo uparty, co w życiu nie zawsze jest zaletą, ale w treningu się sprawdza. Rezygnacja nie jest w moim stylu. Nie znoszę półśrodków, jak coś robię to wkładam w to całą swoją energię.

Michał Szulejewski: To ostatnio bardzo modne określenie, ale właśnie: funkcjonalność, praktyczność, pragmatyzm. Trening kettlebell to świetna metoda kształtowania sprawności fizycznej, odpowiednia dla każdego. Posiadając zaledwie jeden odważnik kulowy, jesteśmy w stanie przeprowadzić kompletny trening. Ponadto siła, którą kształtujemy podczas tego typu treningów ma czysto praktyczny wymiar. Efektem ćwiczeń nie są tylko ładnie wyglądające, napompowane mięśnie, ale mięśnie gotowe do pracy w każdej sferze naszego życia. WG: Trening to teraz całe twoje życie. Ćwiczysz siłowo, biegasz, prowadzisz zajęcia z kettlebell i treningi przekrojowe. Jak znajdujesz na to wszystko czas? MSz: Kocham to co robię, więc nie narzekam na brak czasu wolnego. Podczas treningu pracuję i odpoczywam jednocześnie.

WG: Utrzymanie tak wymagającego reżimu treningowego wymaga dużej dyscypliny. Jakie cechy Twojego charakteru pomagają Ci w dążeniu do celu?

WG: Wydaje mi się, że odpowiednia motywacja i inspiracja są w Twoim przypadku niezbędne. Masz kogoś, na kim się wzorujesz, jakiegoś idola? MSz: Jest wiele takich osób. Podziwiam formę kilku współczesnych sportowców, m.in. zawodnika crossfitu Richa Froninga, ale ogromną inspiracją i wzorem są dla mnie siłacze z początku XX wieku, lub wcześniejsi, tacy jak: Artur Saxon, Siegmund Klein, Eugene Sandow. Z czasów nieskażonych dopingiem, gdzie siła szła w parze z ogólną sprawnością — dzisiaj dla wielu wręcz nieosiągalną. WG: Jakie cechy powinny charakteryzować dobrego trenera? MSz: Najważniejsza jest umiejętność uczenia się. Nie tylko samodzielnie lub od

|SPRING PLATE|



52

autorytetów, ale także od ludzi, z którymi pracujemy. Do tego ważna jest także zdolność obserwacji i podstawy dydaktyki. Sama pasja nie zawsze wystarcza. WG: Czy odczuwasz presję ze strony swoich klientów, aby nieustannie utrzymywać dobrą formę? MSz: Robię to przede wszystkim dla siebie. Chcę być silniejszy, szybszy, lepszy. Chcę być wzorem do naśladowania. WG:Jak bardzo jesteś nastawiony na rywalizację? MSz: Nie bardzo i tym różnię się od podobnych mi sportowców. Rywalizacja nie jest mi potrzebna by czuć motywację do pracy i prze-

kraczania granic swoich możliwości. Czasami oczywiście zdarza się, że się z chłopakami pościgamy. WG: Jesteś jednym z najbardziej aktywnych osób, jakie znam. A jak lubisz spędzać czas wolny, odpoczywać? MSz: Odpoczywam pozostając aktywny. Biegam, jeżdżę na rowerze, uprawiam kajakarstwo zwałkowe, do niedawna latałem na paralotni, a ostatnio wróciłem do wspinaczki skałkowej. WG: Ile czasu potrzebujesz, żeby się dobrze zregenerować? MSz: Dobra regeneracja wymaga przynajmniej 48 godzin odpoczynku, ale czas ten

|SPRING PLATE|


Michał Szulejewski — instruktor fitness, kettlebell, samoobrony i joggingu, założyciel Total Cross Body System. Pasjonat aktywności fizycznej, pionier treningu funkcjonalnego i kettlebell w Toruniu. Więcej na: www.totalcrossbodysystem.com

w dużej mierze zależy od odpowiednio ułożonego planu treningowego.

WG: Śniadanie to podobno najważniejszy posiłek. Zgadzasz się z tym stwierdzeniem?

WG: Czy w swoim podejściu do zdrowia możesz wyróżnić jakiś punkt zwrotny?

MSz: Zdecydowanie tak. Bez paliwa daleko nie zajedziesz.

MSz: Tak, kilka lat temu miałem przerwę w trenowaniu. Jak człowiek ma 20 lat to mu się wiele wydaje. Któregoś dnia zorientowałem się, że po wejściu na 1 piętro muszę sobie zrobić przerwę, a najlepiej jeszcze zapalić papierosa. Stwierdziłem, że tak dalej być nie może.

WG: Ulubiona potrawa?

WG: Czy dieta jest jednym z elementów tej przemiany? MSz: Oczywiście. Kiedyś nie zwracałem uwagi na to co jem. Teraz w pełni zgadzam się z powiedzeniem: „jesteś tym, co jesz”. Jak każdy sportowiec zwracam uwagę na zawartość procentową białka, węglowodanów i tłuszczy w posiłkach, stopień ich przetworzenia, ilość substancji konserwujących. Staram się unikać produktów przetworzonych, komponować posiłki z naturalnych, zdrowych składników, takich jak: kasza, brązowy ryż, chude mięso, ryby, warzywa i owoce. Uwielbiam owoce jagodowe i oczywiście polskie jabłka. Na tych produktach powinna opierać się dieta każdego człowieka, który pragnie być sprawny i zdrowy. Każdy plan dietetyczny powinien być modyfikowany zależnie od naszej aktywności. Uważam, że ciężki trening wymaga suplementacji, która często jest niezbędna, by obserwować postępy, jednak mój stosunek do dopingu jest radykalny — dożywotnia dyskwalifikacja z rywalizacji sportowej.

MSz: Czarnina. Najlepiej mojej babci. Takiej już nikt nie robi. WG: Lubisz gotować? MSz: Trochę gotuję. Jeśli chcesz się w miarę racjonalnie odżywiać, to musisz nauczyć się samodzielnie gotować. Spaghetti carbonara — to robię całkiem dobrze. WG: Smak, który zapamiętałeś z dzieciństwa? MSz: Chleb ze smalcem, takim domowym z — jak to mawiała moja babcia — „szpyrkami” i cebulą. Tłuste, ale pyszne. WG: Czego nie tolerujesz w kuchni? MSz: Zbyt wielu osób. W kuchni lubię pracować sam, chyba że potrzebuję pomocy do obierania. WG: A co zaserwowałbyś swojemu idolowi, gdyby pojawił się u Ciebie na obiedzie? MSz: Może kaczkę z jabłkami...?

|SPRING PLATE|

53


smaki dyni Jesień rozgościła się u nas na dobre. Rano wdziera się władczo pod kołdrę, powodując zgrzytanie zębów, w ciągu dnia zasnuwa niebo szaroburymi chmurami, nie pozwalając słońcu się przedostać, a wieczorami, które niestety zapadają zdecydowanie za szybko, znowu otula chłodem. Ale ja odnajduję w niej także pozytywne chwile. Oprócz pięknych widoków nasyconych kolorami, które rozciągają się za oknem i mglistych poranków, za którymi strasznie przepadam, są także one: wybijające się pomarańczowym kolorem z szarości powoli opanowującej przestrzeń. Dynie, których wszechstronność nie ma granic. Dla nich zdecydowanie warto pożegnać się z latem.

Przepisy i zdjęcia Anna Witkiewicz



56

|SPRING PLATE|


57

U góry: Dyniowe tiramisu Po lewej: Ravioli z dynią i prosciutto Na poprzedniej stronie: Dynia nadziewana kurkami i kaszą gryczaną

|SPRING PLATE|


Dynia nadziewana kurkami i kaszą gryczaną

oraz pieprzem i przełożyć do podpieczonych dyni. W piekarniku obniżyć temperaturę do 180°C po czym wstawić nadziane dynie. Piec około 30 minut, po tym czasie na górę dyni nałożyć kwaśną śmietanę i piec jeszcze około 10 minut.

1 dynia piżmowa 60 g boczku wędzonego 1 cebula 160 g kurek 1 łyżka masła 60 g kaszy gryczanej

Ravioli z dynią i prosciutto

600 ml gorącego bulionu natka pietruszki 30 g żółtego sera sól

Ciasto

pieprz

270 g mąki typu „00”

oliwa

2 żółtka

kwaśna śmietana

2 jajka 1 łyżka oliwy z oliwek

58

Piekarnik nagrzać na 200°C. Dynię przekroić na pół, wydrążyć z pestek i częściowo z miąższu. Ułożyć na blaszce, polać oliwą i przyprawić solą a następnie piec około 30 minut do czasu, aż zmięknie. W tym czasie przygotować farsz. Cebulę pokroić w kostkę. Połowę odłożyć, a połowę zeszklić na patelni razem z boczkiem pokrojonym w kostkę, po chwili dodając do niej oczyszczone kurki. Smażyć około 15 minut, po czym odłożyć grzyby do przestygnięcia. Na tej samej patelni rozgrzać dużą łyżkę masła i zeszklić pozostałą część cebuli. Następnie dorzucić do zawartości patelni kaszę. Chwilę smażyć na małym ogniu aż kasza wchłonie aromaty, po czym zacząć ją podlewać partiami gorącym bulionem. Robić to po trochu, czekając aż kasza wchłonie cały bulion. Powinno to trwać około 20-30 minut. Gdy kasza zmięknie przełożyć ją do kurek. Do farszu dodać posiekaną natkę pietruszki oraz stary żółty ser. Całość doprawić solą

szczypta soli Nadzienie 80 g prosciutto 350 g purée z dyni* 15 g startego parmezanu sól pieprz łyżka masła kilka gałązek szałwii sól

Mąkę przesiać do miski, wbić w nią jajka, wlać oliwę i przyprawić solą. Całość zagnieść do połączenia się składników, po czym zawinąć w folię spożywczą i włożyć do lodówki na minimum 30 minut. Prosciutto pokroić w drobną kostkę i podsmażać chwilę aż zrobi się chrupkie. Odmierzyć purée z dyni, dodać do niego podsmażone prosciutto oraz starty parmezan. Całość

|SPRING PLATE|


doprawić solą i pieprzem oraz dokładnie wymieszać. Gdy ciasto na makaron odpocznie zacząć wałkowanie. Można użyć maszynki do makaronu, to na pewno ułatwi pracę. Ciasto dokładnie rozwałkować, do uzyskanie grubości około1 mm. Gotowy płat ciasta smarować odrobiną wody, po czym układać na nim farsz. Przykryć z góry drugim płatem, przestrzenie między nadzieniami ugnieść palcami i za pomocą radełka lub wykrawaczki wycinać ravioli. Gotowe ravioli układać na blacie podsypanym mąką i przykryć ręcznikiem kuchennym. Następnie w dużym garnku zagotować osoloną wodę. Pierożki wrzucać po kilka i gotować od wypłynięcia 3-4 minuty. Ravioli podawać z podsmażoną na maśle szałwią.

Dyniowe tiramisu Biszkopt 2 jajka 60 g drobnego cukru 30 g kakao

Piekarnik nagrzać na 190°C. Foremkę o wymiarach 20 x 25 cm wyłożyć papierem do pieczenia. Masło roztopić w rondelku i odstawić do przestudzenia. Jajka z cukrem ubijać na jasną, puszystą masę około 15 minut. Następnie dodać do nich przesianą mąkę oraz kakao. Całość wymieszać delikatnie przy pomocy szpatułki, uważając aby masa nie opadła. Na koniec wlać ostudzone masło i znowu delikatnie wymieszać. Masę wylać do formy wyłożonej papierem do pieczenia i wstawić do nagrzanego piekarnika. Piec około 20 minut. Po ostudzeniu z ciasta wykroić okręgi o średnicy naczynia, w którym będzie podane tiramisu. Przygotować dwie miski. W jednej ubić na sztywno mascarpone. W drugiej żółtka z cukrem na puszystą, jasną masę. Do miski z mascarpone dodać purée z dyni oraz ubite wcześniej żółtka z cukrem. Całość delikatnie wymieszać do połączenia się składników. Krem przełożyć do rękawa cukierniczego. Kawę i likier przelać do głębszego naczynia. Krążki z ciasta maczać w mieszance likieru i kawy i układać w pucharkach, przekładając kremem. Wierzch posypać kakao. Gotowe desery chłodzić w lodówce 2-3 godziny.

35 g mąki pszennej 25 g masła Krem 4 żółtka (o temperaturze pokojowej) 60 g drobnego cukru 150 g mascarpone (zimne) 3 łyżki purée z dyni* 120 ml mocnej kawy 120 ml likieru Cointreau

* Purée z dyni

Piekarnik rozgrzać do 200°C. Dynię pokroić w kawałki (idealna będzie odmiana Hokkaido), wydrążyć z pestek i ułożyć na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia. Wstawić do nagrzanego piekarnika i piec około 30-40 minut, aż dynia zmięknie. Po upieczeniu łyżką oddzielić miąższ od skórki, po czym zmiksować go blenderem na purée.

kakao

|SPRING PLATE|

59



uczta w plenerze vWakacje, słońce, wysokie temperatury — to jednoznacznie kojarzy się z weekendem nad wodą albo piknikiem za miastem. Budząc się w słoneczny, sobotni poranek, ochoczo pakujemy plecak i ruszamy w plener. A potem dni stają się coraz krótsze i wakacje zbliżają się ku końcowi... Wrzesień jest miesiącem zbiorów i zapowiedzią długich, chłodnych wieczorów. Ale zanim popadniemy w jesienną melancholię i schowamy się pod ciepłym kocem z kubkiem gorącej herbaty w dłoni, warto wykorzystać ten krótki okres pięknej, złotej jesieni. To czas, gdy możemy korzystać z dobrodziejstw ogrodów i sadów, okres, gdy owoce takie jak śliwki i gruszki smakują najlepiej, a my wciąż możemy chwycić koc i spędzić cudowne popołudnie w plenerze.

Przepisy i zdjęcia Anna-Maria Płachta


62

|SPRING PLATE|


Gdy wokół nas liście mienią się wszystkimi odcieniami, a w powietrzu czuć jesień, otulmy się ciepłym swetrem, zadbajmy o dobre towarzystwo i termos ciepłej kawy lub mleka i wyruszmy do parku. Październik to piękny czas. Jeśli zadbamy o detale, stworzymy bajkową, nostalgiczną atmosferę. Zabierzmy miękkie poduchy i wełniany koc, niech materiały będą przyjemne w dotyku i pozwolą ochronić się przed chłodem, w tych okolicznościach stara skrzynka znakomicie spełni rolę stolika. Co znajdzie się na nim, zależy tylko od Waszej wyobraźni. Ja proponuję dwa sprawdzone jesienne przepisy. Są efektowne i nie wymagają kulinarnego wtajemniczenia, śmiało mogą po nie sięgnąć również Ci, którzy swoją przygodę z kuchnią dopiero rozpoczynają.

63

U góry i po lewej: Grzeszne gruszki w czekoladzie U góry i na następnej stronie: Śliwkowe bułeczki

|SPRING PLATE|


64

|SPRING PLATE|


Grzeszne gruszki w czekoladzie

Śliwkowe bułeczki

Gruszki i czekolada zawsze idą w parze. Jesienią, dodając do tego duetu likier, urządźcie sobie prawdziwą ucztę.

Czy może być coś lepszego, niż zapach pieczonych śliwek? Spróbujcie dodać do nich cynamonową kruszonkę… Ciasto

6 małych gruszek

500 g mąki pszennej

1 szklanka likieru amaretto

40 g świeżych drożdży

12 kostek czekolady

1/4 l letniego mleka

125 g miękkiego masła

80 g rozpuszczonego masła

150 g cukru muscovado

70 g drobnego cukru

125 g mąki pszennej tortowej

2 jajka + 1 żółtko

2 łyżki kakao 2 łyżeczki proszku do pieczenia

Kruszonka

2 jajka

100 g mąki pszennej

szczypta soli

80 g drobnego cukru 1 op. cukru waniliowego

Piekarnik nagrzać do 180 stopni C. Gruszki obrać, wykroić gniazda nasienne, zostawiając ogonki (jeśli nie znajdziecie małych gruszek, przekrójcie te, które macie na pół i wykorzystajcie tylko górne ich części), ułożyć ciasno w rondelku, zalać likierem. Zagotować. Blanszować w amaretto około 5 minut. Wystudzić i wyjąć z rondla. Resztę likieru odparować do gęstości syropu. W dziurki po gniazdach nasiennych włożyć po 2 kostki czekolady. Foremki wyłożyć papilotkami. Utrzeć masło z 120 g cukru, jajkami i solą. Mąkę wymieszać z proszkiem do pieczenia. Dodać do masy. Napełnić foremki ciastem do połowy wysokości. W środek każdej wcisnąć gruszkę. Posypać każde ciastko łyżeczką cukru. Piec w nagrzanym piekarniku 30 minut. Następnie pozostawić na 5 minut w stygnącym piecu. Podawać z sosem toffi i syropem z amaretto.

2 łyżki cynamonu 24 śliwki pokrojone na połówki 2 rozkłócone żółtka do smarowania brzegów bułeczek

Mąkę wsypać do miski, zrobić dołek, do którego należy pokruszyć drożdże, posypać je łyżeczką cukru i wlać odrobinę letniego mleka, rozmieszać i odstawić w ciepłe miejsce, żeby urosły, następnie miksując, wlać resztę letniego mleka, rozpuszczone masło i dodać jajka. Wyrabiać, aż ciasto będzie gładkie i będzie odchodziło od rąk. Przykryć ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce, aby podwoiło swoją objętość. Piekarnik nagrzać do 180 stopni C. Zagnieść wszystkie składniki na kruszonkę. Ciasto wyjąć, zrolować w gruby wałek i podzielić go na 12 kawałków. Każdy kawałek rozpłaszczyć i uformować, robiąc na środku wgłębienie. Brzegi posmarować żółtkiem. Na środku każdej bułki ułożyć po 2 śliwki. Posypać obficie kruszonką. Piec przez około 35 minut, aż bułeczki się zrumienią.

|SPRING PLATE|

65


66

|SPRING PLATE|


67

slodki piknik / Co sprawi, że na co dzień bardzo zabiegani ludzie, którzy zmagają się z ciągłym brakiem czasu, porzucą swoje obowiązki i zobowiązania...? Odpowiedź brzmi jedzenie! — wspólne biesiadowanie, delektowanie się jesiennymi smakami, chwila relaksu na łonie natury przy suto zastawionym obrusie.

Przepisy i zdjęcia Małgorzata Adamska

|SPRING PLATE|


Warto zwolnić, pobyć ze swoimi przyjaciółmi, tak po prostu, bez specjalnej okazji, a jeżeli ktoś woli, to okazja zawsze się znajdzie. Może właśnie któryś z dni jesieni — pory roku, która przynosi ze sobą wyjątkowe, aromatyczne i niepowtarzalne smaki. To właśnie teraz śliwki są najlepsze, dynia idealna a herbata smakuje jak nigdy przedtem. Za stół niech Wam posłuży kuchenny obrus, zapomnijcie o talerzach, jedzenie ciasta prosto z blachy to niepowtarzalne uczucie. Zatrzymajcie się na chwilę, zaproście swoich znajomych, wtorkowe popołudnie uczyńcie wyjątkowym. Uśmiechajcie się, gryząc czekoladowo-cukiniowe muffinki, popijajcie herbatę o smaku pomarańczy, częstujcie swoich gości tortem dyniowo-czekoladowym — przecież spotkanie z nimi to doskonała okazja aby pojawił się tort. Jeżeli o mnie chodzi w taki dzień nie może zabraknąć najlepszego ciasta drożdżowego z ogromną dawką orzechowej kruszonki, która przykrywa śliwki. Niezbędna jest jeszcze ulubiona konfitura malinowa z dodatkiem granatu... Ale tak naprawdę najważniejsza jest idea, nam przyświecało hasło „Jesienne Dolce Far Niente”.

Ciasto drożdżowe ze śliwkami i orzechową kruszonką 68

4 żółtka 150 g cukru 60 g świeżych drożdży + 1 łyżka cukru 250 ml ciepłego mleka 160 g mąki 50 g masła 500 ml jagód na kruszonkę: 200 g mąki pszennej

(na ok. 10 minut). Wyrośnięte drożdże dodać do utartych jajek, wsypać 3 szklanki przesianej mąki. Całość wymieszać, a na końcu dodać roztopione masło i połączyć je z ciastem. Ciasto umieścić w formie, na wierzchu wysypać jagody, posypać je kruszonką i włożyć do zimnego jeszcze piekarnika (włączona funkcja grzania góra-dół oraz termoobieg). Ustawić temperaturę 50 stopni C, a po około 25 minutach, gdy ciasto jest wyrośnięte, zwiększyć temperaturę do 165 stopni C. Piec kolejne 25-30 minut, do zarumienienia się ciasta i tzw. „suchego patyczka”.

100 g zmielonych orzechów (włoskie i laskowe) 100 g cukru 150 g masła

Przygotować kruszonkę — wymieszać wszystkie składniki, aż do uzyskania grubych okruchów. W misce utrzeć żółtka razem z cukrem. W drugim (wysokim) naczyniu wymieszać drożdże z łyżką cukru, a gdy drożdże staną się płynne, zalać je 1 szklanką ciepłego mleka, wymieszać i odstawić do wyrośnięcia

Konfitura malinowa z granatem 1 mały słoik 2 granaty 250 g malin (mogą być mrożone) 2 łyżki soku z cytryny 120 ml syropu z agawy

|SPRING PLATE|


69

|SPRING PLATE|


Do garnka wlać syrop z agawy, dodać maliny i pestki oraz sok z granatów (trzeba uważać, aby nie dodawać żółtych skórek z granatów, które są bardzo gorzkie).Wszystko zagotować, zmniejszyć ogień i od czasu do czasu mieszając, gotować przez około 20 min. Gdy konfitura będzie miała dosyć gęstą konsystencję dodać sok z cytryny i mieszając gotować przez kolejną minutę. Przełożyć konfiturę do wyparzonego słoika, albo od razu zjeść ze świeżymi tostami lub ulubionymi rogalikami.

Torcik dyniowo-marchewkowy Ciasto

70

3 jajka 70 g brązowego cukru 200 g mąki 1 łyżeczka proszku do pieczenia 1 łyżeczka sody oczyszczonej 1 łyżeczka cynamonu 1/2 łyżeczki soli 180 ml oleju

Przygotować tortownicę o średnicy około 22 cm. Przesianą mąkę wymieszać z proszkiem do pieczenia, sodą, cynamonem i solą. Jajka ubić z cukrem, a następnie stopniowo dodawać wcześniej wymieszane suche składniki. Dodać olej i dokładnie wymieszać. Na koniec dodać startą marchewkę i dynię odciśniętą z nadmiaru soku oraz orzechy włoskie i dokładnie wymieszać. Całość piec w temp. 180 stopni C przez ok. 45 minut. Gdy ciasto wystygnie przeciąć je na dwa blaty. Przygotować krem: czekoladę roztopić w kąpieli wodnej i jeszcze ciepłą dodać do sera mascarpone i wymieszać. Kremówkę ubić na sztywno, dodać cukier puder i ubić jeszcze przez chwilę. Kremówkę dodać do mascarpone i wymieszać delikatnie na gładką masę. Pierwszy blat ciasta posmarować powidłami z czarnej porzeczki oraz mniejszą częścią kremu czekoladowego. Położyć drugi blat, delikatnie docisnąć, a następnie całość posmarować pozostałym kremem. Wstawić do lodówki na kilka godzin. Przed podaniem można oprószyć torcik odrobiną kakao oraz udekorować ulubionymi owocami.

180 ml startej marchewki (na drobnych oczkach) 180 ml startej dyni ( na drobnych oczkach) 180 ml orzechów włoskich w kawałkach

Muffinki czekoladowe z cukinią

Krem 250 g sera mascarpone

25 sztuk

90 g gorzkiej czekolady 250 ml śmietany kremówki (36%)

115 g miękkiego masła

3 łyżki cukru pudru

120 ml oleju

kilka łyżek powideł z czarnej porzeczki

250 g drobnego cukru do wypieków 30 g cukru wanilinowego 1 łyżeczka sody oczyszczonej

|SPRING PLATE|


1/2 łyżeczki proszku do pieczenia szczypta soli 2 duże jajka 120 ml kwaśnej gęstej śmietany lub jogurtu naturalnego 300 g mąki pszennej 60 g kakao 2 łyżeczki kawy rozpuszczalnej około 340 g cukinii startej na tarce o dużych oczkach 60 g posiekanej gorzkiej czekolady

Wsypać cukier, cukier wanilinowy, sodę, proszek do pieczenia i sól. Następnie po kolei wbijać jajka, nie przestając miksować. Dodawać po trochu mąki na przemian ze śmietaną, następnie kakao i kawę. Na końcu wrzucić do ciasta cukinię, posiekaną czekoladę i wszystko razem wymieszać. Blachę na muffinki wyłożyć papilotkami. Przelać do nich ciasto (do ¾ wysokości) i piec w temperaturze 160 stopni C przez około 35-45 minut (lub do tzw. „suchego patyczka”). Upieczone muffinki wyjąć i wystudzić.

Masło zmiksować na jasną, puszystą masę. Dodawać stopniowo olej, stale miksując.

71

|SPRING PLATE|


72

|SPRING PLATE|


73

U góry po lewej: Muffinki czekoladowe z cukinią U góry po prawej: Torcik dyniowo-marchewkowy i Konfitura malinowa z granatem

|SPRING PLATE|


czekolada Największe tragedie napisali Grek Sofokles i Anglik Szekspir. Żaden z nich nie znał czekolady.

Przepisy i zdjęcia Marta Borowiec



76

Wbrew wszystkiemu, co można przeczytać w magazynach i poradnikach, jesień to czas bohaterskich zmagań z pogodą i samym sobą. Dni są coraz krótsze, słońce coraz rzadziej pojawia się na niebie, barwne liście w końcu i tak przeobrażą się w szkaradne, brunatne błoto. Mniej światła słonecznego w ciągu dnia to więcej problemów z koncentracją i sennością, brak chęci do życia i apatia. I jeszcze ten deszcz... Nie ma co ukrywać, scenariusz na najbliższe miesiące może przedstawiać się dramatycznie źle. Nie można jednak załamywać rąk i ulegać jesiennej depresji na najbliższe miesiące. Ewolucja nie stłamsiła w ludziach instynktu wojownika, więc o swoje dobre samopoczucie wręcz należy powalczyć. Można uprawiać jogging, gdy na dworze przymrozki, można ćwiczyć jogę skoro świt, wspomagać się suplementami i funkcjonować w myśl zasady „myśl pozytywnie”. Rekomenduję jednak sięgnąć po naturalne remedium, znane od wieków. Czekolada, bo o niej mowa, może się pochwalić bogatą i długą historią, sięgającą czasów starożytnych. Już cywilizacje Ameryki Środkowej wiedziały, że czekolada jest niezwykle drogocennym surowcem, dającym mądrość, siłę i witalność. Dostępna dla nielicznych, stanowiła ofiarę dla bogów i ekwiwalent pieniądza, co trwało do momentu odkrycia Ameryki przez Kolumba. To jednak Hernán Cortéz przywiózł ziarna kakaowca i przepis na napój czekoladowy do Europy, dając mieszkańcom starego kontynentu pierwiastek luksusu. Z początku nie doceniano walorów smakowych czekolady — hiszpański historyk Girolamo Benzoni, zaskoczony ceną ziaren kakaowca powiedział, że „jest to raczej napój dla świń, niż dla ludzi”. Przez długi czas czekoladę traktowano wyłącznie jako lek, który z czasem ewoluował do formy słodkiej przekąski. Hiszpanom długo

udawało się utrzymać czekoladę w tajemnicy, ale za sprawą kilku zbiegów okoliczności o jej istnieniu dowiedziały się dwory całej Europy. Przez stulecia była zarezerwowana wyłącznie dla arystokracji i elit. Przełom w postaci rewolucji przemysłowej przeniósł czekoladę w szeregi zwykłych ludzi. Niemniej wiele czasu minęło nim przybrała ona taką formę, z jaką mamy do czynienia współcześnie. W jej udoskonalaniu brały udział takie nazwiska, jak van Houten, Lindt czy Nestlé. To dzięki nim możemy kupić słodką i aksamitną czekoladę w tabliczkach. Choć rodzajów czekolady jest wiele, najbardziej wartościowa jest czekolada gorzka. Zawiera co najmniej 70% miazgi kakaowej, spotkać można również tabliczki z zawartością 99% miazgi kakaowej, ale miłośnikom czekolady mlecznej radzę zacząć od mniejszego stężenia. Smakosze czekolady mówią, że im więcej miazgi kakaowej, tym lepiej. Oprócz niezaprzeczalnych walorów smakowych, także dziś czekolada to domowy sposób na walkę z kiepskim samopoczuciem. Podnosi poziom serotoniny i endorfin, czyli dwóch neuroprzekaźników odpowiedzialnych za dobry nastrój. Jeśli mamy przed sobą trudne zagadnienie do rozwiązania, warto sięgnąć po dwie kostki dobrej jakości czekolady, ułatwia ona bowiem koncentrację i zapamiętywanie. Gorzka czekolada to także bogate źródło magnezu, potasu i innych składników mineralnych, które dodają energii i pozwalają skutecznie walczyć ze stresem. Obcowanie z czekoladą wymaga jednak rozsądku, przesadne spożywanie czekolady może mieć wiele negatywnych skutków, które zupełnie zniwelują jej pozytywne działanie. Dlatego warto ją dozować z umiarem i rozwagą, mając w pamięci jedno zdanie-receptę na jesienną chandrę: „jeśli czekolada jest odpowiedzią, pytanie jest nieistotne”.

|SPRING PLATE|




Mus czekoladowy

60 g czekolady mlecznej 3/4 łyżeczki mielonego kardamonu pistacje do dekoracji

250 g gorzkiej czekolady 70% 3 jajka (żółtka i białka oddzielone) 50 g cukru pudru 300 ml śmietany 30% szczypta soli

Czekoladę drobno posiekać i roztopić w kąpieli wodnej. Trzeba przy tym pamiętać, aby naczynie, w którym znajduje się czekolada, nie miało kontaktu z wrzącą wodą. Roztopioną czekoladę ostudzić. Żółtka utrzeć z połową cukru na puszystą, niemal białą masę. W drugim naczyniu ubić na sztywno białka ze szczyptą soli. W kolejnej misce ubić na sztywno śmietanę z resztą cukru. Ostudzoną czekoladę zmiksować z utartymi żółtkami, a uzyskaną masę połączyć z ubitą śmietaną za pomocą drewnianej łyżki. Na końcu dodać ubite białka i bardzo delikatnie wymieszać. Gotową masę przełożyć do salaterek lub kieliszków, nakryć folią spożywczą i wstawić do lodówki na 4 godziny przed podaniem.

Tarta czekoladowa z kardamonem Ciasto 180 g mąki pszennej 20 g gorzkiego kakao 120 g zimnego masła 2 duże żółtka, roztrzepane 60 g drobnego cukru Krem 160 g sera mascarpone

Przygotować formę o średnicy 20 cm. Mąkę z solą przesiać do dużej miski, dodać cukier oraz masło pokrojone na mniejsze kawałki. Za pomocą palców rozcierać masło, aż całość zacznie przypominać konsystencją bułkę tartą. Dodać roztrzepane żółtka i rozpocząć zagniatanie ciasta. Dla ułatwienia można przełożyć ciasto na blat kuchenny. Im krócej ciasto będzie zagniatane tym lepiej. Gdy stanie się gładkie i elastyczne, uformować z niego płaski placek, owinąć folią spożywczą i włóżyć do lodówki na 40 minut. Nastawić piekarnik na 200 stopni C. Wyciągnąć ciasto z lodówki i zostawić na blacie przez 15 minut. Rozwałkować na grubość 3-4 mm, ostrożnie nawinąć na wałek i przenieść do formy. Ułóżyć ciasto na brzegach i dnie formy, dociśnąć mocno palcami. Wnętrze ciasta wyłożyć papierem do pieczenia i wypełnić obciążnikami (ryżem, fasolą) tak, by ściśle przylegały do brzegów. Piec ciasto z obciążeniem przez 15 minut, następnie zdjąć papier z obciążeniem, obniżyć temperaturę do 180 stopni C i piec przez kolejne 15 minut. Po upieczeniu zostawić na kratce, aż całkiem wystygnie. Oba rodzaje czekolady drobno posiekać i rozpuścić w kąpieli wodnej. Gdy lekko ostygną, zmiksować je z serem i mielonym kardamonem. Krem przełożyć na ostudzony spód tarty, wyrównać za pomocą szpatułki. Wierzch posypać posiekanymi pistacjami. Ciasto wstawić do lodówki na godzinę, aby krem lekko stężał.

100 g gorzkiej czekolady 70%

|SPRING PLATE|

79


Gorąca czekolada z chili

Polewa czekoladowa 100 ml mleka 100 g gorzkiej czekolady 70% 50 g czekolady mlecznej

300 ml mleka 3,2% 100 ml śmietany 30% 120 g czekolady gorzkiej 80% 40 g czekolady mlecznej laska wanilii lub łyżka ekstraktu waniliowego 1/3 łyżeczki chili w proszku

80

Laskę wanilii przekroić wzdłuż na pół, końcówką noża wyskrobać z niej ziarenka. Do rondla wlać mleko, śmietanę, dodać chili w proszku, wyskrobane ziarenka wanilii oraz przepołowioną laskę. Podgrzać do wysokiej temperatury, ale nie doprowadzać do wrzenia. Dodać połamaną na kawałki czekoladę i energicznie mieszać do jej rozpuszczenia. Rondel ściągnąć z ognia, wyciągnąć laskę wanilii (lub dodać ekstrakt waniliowy, jeśli nie macie laski wanilii). Czekoladę przelać do filiżanek, podawać z bitą śmietaną.

Mleko wlać do rondelka i zagotować. Wrzucić pokruszoną czekoladę i odstawić na chwilę, aż zmięknie. Dokładnie wymieszać do uzyskania gładkiej konsystencji. Czekoladę roztopić w kąpieli wodnej, odstawić do ostudzenia. Kromki pieczywa posmarować grubą warstwą czekolady (z obu stron) i składać w kanapki. Jajko roztrzepać z mlekiem, dwoma łyżkami cukru i ekstraktem waniliowym. Przygotowane kanapki z czekoladą zamaczać w jajku. Na patelni roztopić dwie łyżki masła i smażyć kanapki z każdej strony na złoty kolor. Po usmażeniu obtoczyć w cukrze i podawać z polewą czekoladową.

Czekoladowe tosty francuskie 8 małych kromek białego pieczywa (chałka, słodka bułka) 1 jajko 100 ml mleka łyżka ekstraktu waniliowego 2 łyżki drobnego cukru 60 g gorzkiej czekolady 70% drobny cukier do obtoczenia tostów masło do smażenia

|SPRING PLATE|



/ niedaleko pada jablko opowiadanie o sadzie Tekst Tomasz Krach Przepisy i zdjęcia Agnieszka Krach



Jest w moim rodzinnym Zgierzu pewien zdziczały sad jabłoniowy, do którego chodzi się „na jabłka”. Swoją drogą, określenie „chodzić na jabłka” ma głębokie korzenie, tkwiące jeszcze w poprzednim ustroju, kiedy to wiązało się bezpośrednio z przeskakiwaniem przez płoty i ryzykiem spotkania z psem właściciela drzewek. I wtedy nie miało nic wspólnego ze zdziczałymi sadami… Nasze zgierskie zdziczałe jabłonie są w idealnej, spacerowej odległości od domu. Dlatego jesienią często są wybierane jako cel weekendowych spacerów. Idziemy wtedy całą rodziną z dużym koszem i urządzamy w domu coś w rodzaju „święta jabłka”. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie właśnie takie „półdzikie” jabłka są najsmaczniejsze. Oczywiście można zamiast do sadu, wybrać się po prostu na rynek lub do sklepu, ale nie ma wtedy tej wartości dodanej. A przecież w tych dodatkowych smaczkach często tkwi sedno.

Tak też było i w ten weekend. Z trudem przytargaliśmy do domu pełen kosz i zabraliśmy się do wymyślania pysznych dań, w które zebrane przez nas jabłka się zmienią. Motywem przewodnim, jak często zresztą, miała być prostota i ciekawe zestawienia smakowe. Jako danie główne powstała kaczka faszerowana jabłkami, której dodatkowego smaku dodają pomarańcze i rozmaryn. Jeśli nigdy nie próbowaliście łączyć owoców z rozmarynem, to koniecznie trzeba to nadrobić, gdyż efekt przechodzi najśmielsze oczekiwania. Tak przygotowaną kaczkę popiliśmy zwykłym (ale też zupełnie niezwykłym zarazem) koktajlem jabłkowo-malinowym, a na deser Agnieszka zrobiła galette z jabłkami. Wszystko proste, smaczne i łatwe do powtórzenia, gdybyście mieli na to ochotę…

84

U góry po prawej i na następnej stronie: Galette z jabłkami

|SPRING PLATE|


85

|SPRING PLATE|


86

|SPRING PLATE|


87

|SPRING PLATE|


Rozmarynowa kaczka z jabłkami i pomarańczami kaczka (minimum 2 kg) osiem twardych, kwaśnych jabłek 1 pomarańcza 5 łyżek klarowanego masła 3 łyżki brązowego cukru dwie gałązki rozmarynu garść soli (ja użyłem 7 kryształów soli cytrynowej, którą przywieźliśmy ostatnio z Turcji, ale można wziąć zwykłą i podkręcić skórką otartą z cytryny)

88

Zaczynamy od natarcia kaczki mieszaniną przypraw i soli. Ja zwykle robię to w ten sposób, że do moździerza pakuję łyżkę soli, solidną szczyptę pieprzu i posiekane listki gałązki rozmarynu. Ubijam to w moździerzu na jednolitą masę, a potem smaruję nią kaczkę. Z obu stron... czyli od środka i z wierzchu... Teraz trzeba się uzbroić w jakieś dwie godziny cierpliwości, bo kaczkę natartą solą i ziołami musimy odłożyć do lodówki. Potem na patelni podgrzewamy łyżkę masła i przyrumieniamy kaczkę ze wszystkich stron. Liczcie się z tym, że po tej operacji najbliższa okolica patelni będzie wymagała solidnego czyszczenia, bo masło radośnie pryska na wszystkie strony. Czyli nie trzeba trzymać go na patelni przez godzinę z okładem. Po prostu rzucamy na gorący tłuszcz, przyrumieniamy, obracamy, znowu przyrumieniamy, znowu obracamy itd. Chodzi tylko o to żeby skórka wyglądała pięknie... Przygotowaną w ten sposób wstępnie kaczkę, wykładamy na deskę i czekamy póki nie ostygnie. W tym czasie obieramy dwa duże, twarde jabłka i jedną pomarańczę. Jabłka kroimy

w grubą kostkę, a z cząstek pomarańczy usuwamy — jak najdokładniej — wszystkie błonki. Na patelnię dokładamy łyżkę masła i sypiemy brązowy cukier. Chwilę to wszystko podsmażamy, tak żeby cukier zaczął się karmelizować. Mieszamy intensywnie całość i dodajemy owoce. Znowu mieszamy, ale tylko do momentu, kiedy cukier dokładnie pokryje wszystkie, a cały smak, jaki pozostał z podsmażania kaczki, przeniesie się na nie. To doprawdy tylko chwilka, bo nie chodzi o to, żeby jabłka zaczęły nam się rozpadać. Tak przygotowanym farszem wypełniamy wnętrze kaczki. Otwór w kuprze można zaszyć, ale ja zwykle tego nie robię. Dodatek brązowego cukru sprawia, że farsz dobrze się trzyma i nie ma tendencji do wypadania, a nawet jeśli część wypadnie do brytfanny, to przecież i tak niczemu nie szkodzi. Kiedy wszystkie owoce są już w środku przekładamy kaczkę do wysmarowanej masłem brytfanny i pieczemy w 180 stopniach Celsjusza przez około dwie godziny. Ja zwykle piekę kaczkę stosownie do jej wagi. Czyli 2 kg kaczki oznacza 2 godziny pieczenia. W trakcie pieczenia warto często zaglądać do piekarnika i podlewać kaczkę tłuszczem, który z niej wypływa. Jeśli przed upływem dwóch godzin uznacie, że skórka kaczki ma już dosyć, można mięso okryć folią aluminiową. W ten sposób skórka się nie przypali, a wnętrze spokojnie „dojdzie”. Na 40 minut przed końcem pieczenia, obieram pozostałe jabłka i kroję na połówki. Pozbywam się gniazd nasiennych, a potem ponownie rozgrzewam patelnię, na której ostatnio podsmażałem owoce. Zostało na niej jeszcze trochę cukru, więc przyrumieniam lekko jabłka, a następnie przekładam je do naczynia w piekarniku, obkładając kaczkę ze wszystkich stron.

|SPRING PLATE|


Po dwóch godzinach wyłączam piekarnik, ale kaczkę zostawiam w środku jeszcze na jakieś 20 minut. Podaję z jabłkami i — o dziwo — z jabłkowym farszem, który również jest jadalny. W czasie gdy ja zmagałem się z przygotowaniem mięsa, Agnieszka — mimochodem jakby — zrobiła deser. Proste, ale niezawodne galette z jabłkami.

Galette z jabłkami Ciasto 300 gramów mąki 220 gramów masła 60 ml bardzo zimnej wody szczypta soli skórka otarta z jednej pomarańczy Nadzienie 40 gramów brązowego cukru 3 łyżki masła

Na blat sypiemy mąkę, bierzemy 1/5 kuli i rozwałkowujemy na małe koło. I tak po kolei z całym ciastem, układając gotowe placki jeden na drugim, przełożone papierem do pieczenia. Odkładamy piramidkę do lodówki na czas potrzebny do przygotowania nadzienia. Trzy łyżki masła roztapiamy na dużej patelni, razem z brązowym cukrem, często mieszając. Jabłka obieramy i kroimy w ósemki, a następnie wrzucamy na patelnię. Dodajemy resztę składników, dokładnie mieszamy i przesmażamy, dopóki jabłka lekko nie zmiękną (max. 10 minut). Odstawiamy do przestudzenia i wyjmujemy z lodówki placki ciasta. Na blachę wyłożoną papierem do pieczenia i kładziemy kręgi ciasta. Na środek każdego dajemy po dwie łyżki jabłkowego nadzienia i zawijamy brzegi. Im mniej starannie tym lepiej, powstaną dzięki temu ciekawsze efekty końcowe. Smarujemy z wierzchu roztopionym masłem, posypujemy cukrem i pieczemy w 210 stopniach Celsjusza przez 30-40 minut.

skórka otarta z jednej pomarańczy dwie łyżki soku z pomarańczy 1,5 kg jabłek łyżeczka cynamonu 1/4 łyżeczki startej gałki muszkatołowej 1/4 łyżeczki soli do dekoracji: łyżka rozpuszczonego masła łyżka cukru

Ciasto powstało w food procesorze. Do jego misy wrzucamy mąkę, cukier i masło pokrojone w kostkę. Potem szczyptę soli i skórkę pomarańczową — czyli wszystko oprócz wody. Miksujemy pulsacyjnie, dopóki nie powstaną grudki. Potem dolewamy wodę, cały czas miksując, dopóki ciasto nie zlepi się w całość. Wyjmujemy i formujemy kulę.

Zostało już tylko przygotowanie czegoś do picia, oczywiście również z jabłek, bo na te dwa przepisy, o których pisałem wyżej, wcale nie zużyliśmy wszystkiego, co tego dnia przynieśliśmy do domu. Spokojnie można to zrobić w czasie, kiedy kaczka stygnie w piekarniku. W lodówce stał jeszcze zapomniany koszyk malin, więc postanowiłem połączyć jabłka z malinami. To ciekawie zmieniło smak jabłek, no i dało piękny kolor.

|SPRING PLATE|

89


Koktajl jabłkowo-malinowy 1 kg jabłek, obranych i pokrojonych na 8 części dwie garści malin cukier puder do smaku kilka listków mięty do dekoracji

90

Przygotowanie sprowadza się do zmiksowania razem owoców i dosłodzenia powstałego napoju do smaku. Nie ma się więc za bardzo o czym rozpisywać. Niektórzy preferują wyciskanie soku w sokowirówkach, ja wolę po prostu ręcznym blenderem zmiksować wszystko na homogeniczną masę. W ten sposób nie wyrzuca się praktycznie nic… jeśli koktajl jest za gęsty zawsze można dolać do niego odrobinę wody, tak żeby można go było pić, a nie jeść łyżeczką. W ten sposób, wspólnymi siłami, udało nam się zagospodarować całe zbiory. Oczywiście nie licząc tych, które zjedliśmy na surowo w trakcie gotowania. Na jakiś czas jabłek wystarczy!

|SPRING PLATE|


Jak zamówić? - To proste! 1. Wyślij maila z zapytaniem na

bakaliowerozkosze@gmail.com

2. Prześlemy ofertę 3. Zamawiasz 4. Zamówienia dowozimy do miejsca pracy lub do Twojego domu

Dowóz do miejsca pracy lub do Twojego domu

Soki, Miody, Bakalie, Przyprawy, Kasze i ryże, Herbaty deserowe Działamy na terenie Torunia i okolic www.facebook.com/bakaliowerozkosze


bloguj na zdrowie Blog kulinarny: bogactwo smaków, kolorów, niekończące się źródło kuchennych inspiracji. Jego lektura nierzadko kończy się zgodnie z utartym schematem: zerknięcie na zegar, a w chwilę później szczere zdziwienie zwieńczone konstatacją, że oto upłynęły nam kolejne godziny spędzone na zagłębianiu się w coraz bardziej smakowite zakątki kulinarnej blogosfery. Miłośnicy kulinariów, pasjonaci gotowania i smakosze regularnie odwiedzający blogi z pewnością uśmiechną się w duchu, potakując ze zrozumieniem.

Tekst Aleksandra Łęgowik

92

Kulinarna blogosfera budzi wśród internautów coraz większe zainteresowanie. Dziś trudno się temu jednak dziwić. Różnorodność, którą się ona charakteryzuje, sprawia że nawet najbardziej oporni kulinarni laicy odkrywają w sobie skrywane i dotychczas nieuświadomione talenty. Trudno przejść nam obojętnie obok prowadzonego z prawdziwą pasją bloga, którego zawartość zachęca do tego, by chwycić w trybie natychmiastowym kuchenne utensylia i rozpocząć podbój najmniejszej nawet kuchni. A gdy na konieczność okiełznania piekarnika, którego poglądy w zakresie odpowiedniej temperatury pieczenia znacząco odbiegają od naszych, reagujemy nonszalanckim wzruszeniem ramion, dowodzi to tylko jednego: kulinarna blogosfera ostatecznie poruszyła zmysły i zawładnęła naszą wyobraźnią, nawet jeśli dotychczas byliśmy tylko przypadkowymi gośćmi gorączkowo szukającymi w grudniu przepisu na świąteczny keks. A gdyby tak spojrzeć na tę wyjątkowo kreatywną społeczność z jeszcze innej perspektywy? Gdyby tak odważnie wysunąć hipotezę

o zdolności oddziaływania blogów kulinarnych na nasze decyzje dotyczące codziennej diety? Do tego dodać stwierdzenie, iż taki blog, owszem, może również przyczynić się do zmiany nawyków żywieniowych. A na koniec przekonać rozmówcę będącego jednocześnie zapalonym bywalcem restauracji typu fast food, że między określeniami „zdrowo” i „smacznie” śmiało można postawić znak równości. Doszłam jednak do wniosku, że moja subiektywna ocena oraz głębokie przekonanie o takim stanie rzeczy potrzebują jednak potwierdzenia. Z jednej strony powodowała mną ogromna ciekawość, a z drugiej intensywne poszukiwania usprawiedliwienia dla spędzania kolejnych godzin na przeglądaniu... ale o tym pisałam już na wstępie. Dlatego podejmując decyzję o wyborze tematu pracy magisterskiej, bez namysłu uczyniłam blog kulinarny jej głównym przedmiotem. Wymóg przygotowania pracy o charakterze empirycznym dał mi spore pole do popisu i dowolność w przeprowadzeniu badań, co z kolei doskonale wpisywało się w moją wizję

|SPRING PLATE|


ostatecznych wyników. A jak się zapewne domyślacie, w wyobraźni badania kończyły się potwierdzeniem wszystkich moich przypuszczeń (a przynajmniej ich znaczącej części). Jeśli mowa o badaniach empirycznych i ankietach, to pojawia się także kwestia respondentów. W tej kwestii nie musiałam długo się zastanawiać. Bo gdzie najlepiej przeprowadzić badanie traktujące o kulinarnej blogosferze? Oczywiście wśród jej członków (tu, jak widzicie, mój tok rozumowania pozbawiony był głębszej filozofii). Decyzja ta okazała się strzałem w dziesiątkę. Dzięki pomocy trzech blogerek, Tosi i Śliwki będących autorkami pełnego smakowitych kąsków burczymiwbrzuchu (wbrzuchu.blogspot.com) oraz Emmy, prowadzącej bloga Emma gotuje (emmagotuje.blogspot.com), w krótkim czasie aż 299 blogerów oraz czytelników blogów udzieliło odpowiedzi. W przypadku weryfikacji wysuniętych przeze mnie hipotez przepis był wyjątkowo nieskomplikowany: jedna gotowa ankieta, dwa odnośniki zamieszczone przez dziewczyny na blogach i szczypta chęci ze strony czytelników. Obserwując blogosferę z dnia na dzień rozbudowuję plik z kolejnymi przepisami. Notes pęka w szwach, a zagubione żółte karteczki z listami składników znajduję przyklejone w czeluściach torby. Nie jestem autorką bloga, ale absolutnie nie przeszkadza mi to w dodawaniu kolejnych do zakładek w przeglądarce. I jak wynika z przeprowadzonych przeze mnie badań nie jestem w tej kwestii wyjątkiem. Ponad 65% czytelników udzielających odpowiedzi na pytania nie prowadzi bloga kulinarnego. Zdecydowana większość z nich najchętniej odwiedza te o różnorodnym zakresie tematycznym. Mimo iż popularne „śniadaniowce” znalazły się na drugim miejscu w rankingu najchętniej

odwiedzanych, to prym wiodą blogi, dzięki którym nawet stawiający pierwsze kroki w kuchni poczują się jak Jamie Oliver, przygotowując kolację składającą się z przystawki, zupy, dania głównego i, rzecz jasna, deseru. Własne doświadczenia skłoniły mnie do zadania respondentom pytania o ich motywację do odwiedzania blogów kulinarnych. Odkąd regularnie zaczęłam je odwiedzać, mój zakres wiedzy na temat kulinariów znacząco się poszerzył, co zdecydowanie znajduje odzwierciedlenie na moim talerzu. I w tej kwestii czytelnicy odpowiadający na moje pytania nie zawiedli. Prawie połowa z nich w pierwszej kolejności wskazała chęć poszerzenia swojej wiedzy w zakresie kulinariów. Niemałą satysfakcję odczułam także widząc, że ponad 30% grupy badanej traktuje blogi kulinarne jako źródło wiedzy na temat zdrowego sposobu odżywiania. A na tym nie koniec. Analiza kolejnych danych niezbicie dowodziła (nie można bowiem dyskutować z niemal 78-procentowym udziałem odpowiedzi), że dzięki regularnemu odwiedzaniu blogów kulinarnych respondenci chętniej wprowadzają urozmaicenia w codziennej diecie. Pamiętając słowa dietetyków, którzy zgodnie, jak jeden mąż, na czele zasad zdrowego trybu życia wskazują urozmaiconą i zbilansowaną dietę, śmiało możemy stwierdzić, że odwiedzanie blogów kulinarnych w realny sposób wpływa na zawartość naszej lodówki. Zatem pójdźmy o krok dalej. Kolejne z moich optymistycznych założeń doprowadziło mnie do sformułowania pytania o preferencje dotyczące poszukiwania żywieniowych (i przede wszystkim zdrowych!) inspiracji. Wniosek był równie zadowalający co przypuszczenie — odpowiedzi respondentów dowiodły, że nie tylko w moim odczuciu blogi kulinarne są istną kopalnią przepisów pozwalających

|SPRING PLATE|

93


skomponować pełnowartościowe, a przy tym smaczne posiłki. Łatwość dostępu w połączeniu z kreatywnością blogerów coraz skuteczniej zachęcają nas do polegania na blogach podczas zakupów spożywczych. To powinno przekonać wszystkich sceptyków do spojrzenia łaskawszym okiem na awokado czy cukinię, których zielony kolor bywa powodem umieszczenia ich na czarnej liście zakupów (czego niechlubnym przykładem mógłby być na przykład być mój tata).

94

Poświęcenie kilku krótszych lub dłuższych chwil na codzienną lekturę blogów kulinarnych to kwestia naprawdę warta przemyślenia. Badania wykazały bowiem, że dzięki codziennemu odwiedzaniu blogów respondenci (niemal 60% badanych) przykładają większą wagę do jakości produktów używanych na co dzień w kuchni. Brak czasu niestety i mi nie zawsze pozwalał na dokładne przestudiowanie etykiety, ale odkąd mam swoją listę kuchennych niezbędników, staram się sięgać po zdrowsze i mniej przetworzone produkty. Czytelnicy potwierdzili w badaniu, że i w tym przypadku nie jestem osamotniona, a codzienna chwila z blogiem poszerza nasze kulinarne horyzonty. Przejdźmy do aktywności fizycznej. Tutaj mogłam posiłkować się prawie wyłącznie obserwacjami (z czego nie jestem dumna). Daleko mi do typu sportowca, a z regularnymi ćwiczeniami niestety zawsze byłam na bakier. Na szczęście wcielając się w rolę badacza, byłam zwolniona z wypełnienia kwestionariusza, a respondenci wykazali się zdecydowanie większymi pokładami motywacji. Ponad 47% z nich uprawia sport trzy lub więcej razy w tygodniu i chętnie korzysta z porad blogerów w dziedzinie aktywności fizycznej, a tylko 7% udzieliło odpowiedzi przeczącej. Również pozostali czytelnicy mniej lub bardziej regularnie uprawiają sport, ja natomiast w dalszym ciągu będę dokładać starań, aby

do tej grupy kiedyś dołączyć (choć moje dotychczasowe osiągnięcia w tej materii nie napawają optymizmem...). Blogerzy biorący udział w badaniu, choć liczebnie w mniejszości, okazują się wzorem do naśladowania! Deklaracje prowadzenia zdrowego trybu życia to z pewnością nie czcze przechwałki. Znajdują bowiem potwierdzenie w udzielonych przez ogół respondentów odpowiedziach. Czytelnicy (75,2% odpowiedzi) są zgodni co do tego, że blogi kulinarne mają swój udział w promowaniu zdrowego stylu życia. Wśród nich znaleźli się prawdziwi pasjonaci kulinariów (54,2%) oraz traktujący gotowanie jako przyjemną formę spędzania czasu smakosze (31,4%). I trudno się temu dziwić. Jedzenie to jedna z największych życiowych przyjemności. Trudno wyobrazić sobie rezygnację z odkrywania nowych smaków i dzielenia się nimi z najbliższymi. Blogerzy udowadniają, że zdrowe odżywianie nie oznacza odmawiania sobie tego co mają nam do zaoferowania kuchnie z rozmaitych zakątków świata. Czytelnicy mają tego świadomość i nie pozostają obojętni na uroki kulinarnej blogosfery. A skoro racjonalne odżywianie może iść w parze z kreatywnością i bogactwem składników — blogujmy na zdrowie!

|SPRING PLATE|


95

|SPRING PLATE|



polska i zlota opowieści jesienne

Przepisy i zdjęcia Natalia Nowak-Bratek



Przyjemnie się słucha opowieści o tym, jak to „za dziecka” chadzało się z dziadkiem w gęsty bór, koniecznie z „uzbrojeniem” w postaci w koszyka i noża, czyli podstawowego ekwipunku grzybiarza, w poszukiwaniu darów jesieni. Potrafię sobie wyobrazić jesienne knieje spowite poranną mgłą. Trochę tajemnicze, zapowiadające przygodę i na pewno zapadające w pamięć. Potrafię sobie wyobrazić, bo sama nie zgromadziłam takich wspomnień. Nigdy nie byłam na grzybach ani nie zarzucałam wędki na ryby. Nie było mi też dane wiązać snopków podczas sianokosów. Typowy ze mnie mieszczuch, ale szczerze zakochany w naturze. Mogłabym godzinami przemierzać nasze krakowskie targi. Zwłaszcza jesienią, kiedy każde stoisko kipi kolorami, a rumiane jabłka i intensywnej barwy węgierki wprost wysypują się ze straganowych skrzynek. Jak tu nie wziąć ich do ręki i nie zachwycać się ich przesyconym jesiennym słońcem aromatem? A targowe przestrzenie najlepiej eksplorować razem z mamą. Lubię patrzeć, jak dopytuje znajomych już rolników o świeżość pomidorów malinowych, ale dla pewności sama je sprawdza organoleptycznie. Bezbłędnie umie

wybrać najdorodniejsze sztuki, a ja zawsze czegoś się od niej uczę. Dlatego nie żałuję braku wspomnień z leśnych wypraw, nie żałuję zapachu lasu o poranku, bo mam swoje refleksje... Najcenniejsze. W domu uwielbiałam krzątać się po kuchni i pomagać rodzicom w gotowaniu. Z tatą kroiłam paprykę na rozgrzewające leczo lub kurki do aromatycznego sosu. Mamę nieraz wyręczałam w przygotowaniu wołowiny na pieczeń i dobieraniu przypraw do jesiennych, pożywnych zup. Wspólne gotowanie zbliża, a jeszcze bardziej spożywanie przygotowanych razem przysmaków. A skoro jesień już dojrzała, zachwyćcie się po raz kolejny obfitością jej plonów. Przygotujcie w domowym zaciszu własnoręcznie gruby makaron, usiądźcie spokojnie, bez pośpiechu, z pełnym talerzem polanym parującym sosem kurkowym i znajdzie chwilę, żeby się nim po prostu delektować! Spróbujcie też rustykalnej kaszy jęczmiennej przesyconej leśnym aromatem maślaków lub podgrzybków oraz będącej kwintesencją jesieni skorzonery, w najprostszym wydaniu — ze zrumienioną bułką tartą. I cieszcie się jesienią. Kolejna dopiero za rok!

Skorzonera po polsku pęczek skorzonery 4 łyżki masła 3 łyżki bułki tartej pół pęczka posiekanej natki pietruszki 1 łyżka octu po szczypcie soli i cukru

Skorzonerę wyszorować i cienko obrać (wydziela ona lepki sok, który po pewnym czasie barwi ręce na czerwono, więc należy je

szybko umyć po zakończeniu pracy, by zapobiec efektowi „dłoni Wokulskiego”). Podczas obierania obraną skorzonerę wrzucać do wody zakwaszonej octem, by nie zmieniła koloru. Gotować w osolonym i posłodzonym wrzątku przez około 15 minut, aż będzie miękka. Podawać odcedzoną, polaną zrumienioną na maśle bułką tartą. Przed podaniem posypać natką pietruszki.

|SPRING PLATE|

99


Kasza perłowa z maślakami 50 g kaszy jęczmiennej perłowej

Sos

bulion warzywny

300 g kurek

300 g maślaków

100 g wędzonego boczku

2 duże cebule

1 cebula

2 ząbki czosnku

200 ml śmietany 18%

pół pęczka posiekanej natki pietruszki

1 łyżka masła + 1 łyżka mąki na zasmażkę

gałązka rozmarynu

sól, czarny pieprz

1 łyżka oleju rzepakowego

posiekana natka pietruszki

1 łyżka masła sól i czarny pieprz grubo mielony

100

Jedną cebulę pokroić w drobną kostkę i podsmażyć na niewielkiej ilości rozgrzanego oleju rzepakowego. Wsypać kaszę, przyprawić solą i pieprzem, a następnie stopniowo dolewać bulion i gotować, często mieszając, aż kasza zmięknie, ale ciągle będzie al dente (około 15 minut). Na dużej patelni rozgrzać łyżkę masła. Drugą cebulę pokroić w piórka, a grzyby na niewielkie kawałki. Pokrojone warzywa wrzucić na patelnię razem z gałązką rozmarynu, przyprawić i podsmażyć, aż cebula się zezłoci, a grzyby zmiękną. Kaszę wymieszać z grzybami i obficie posypać świeżą natką pietruszki. Można ją podawać jako dodatek do mięs, lub jako samodzielne, aromatyczne, pachnące lasem i kojące danie.

Domowy makaron pappardelle z sosem śmietanowo-kurkowym i boczkiem Makaron 200 g mąki 2 żółtka 2 łyżki oliwy

Przesiać mąkę na stolnicę, dodać sól i ułożyć kopiec. Na środku zrobić wgłębienie, do którego wlać żółtka, oliwę i wodę. Zagnieść sprężyste ciasto, dodając wodę lub mąkę, aż do uzyskania odpowiedniej konsystencji (ciasto nie powinno kleić się do rąk). Przykryć ściereczką i odłożyć na około 20 minut. Po upływie tego czasu posypać stolnicę mąką i rozwałkować ciasto bardzo cienko. Pokroić na grube paski — w tym celu można wcześniej zrolować mocno posypane mąką ciasto. Makaron gotujemy w dużej ilości wrzącej, osolonej wody przez 2-3 minuty, w zależności od grubości ciasta. Boczek i cebulę pokroić w drobną kostkę, a grzyby na kawałki. Mniejsze sztuki można zostawić w całości. Boczek wrzucić na mocno rozgrzaną patelnię i poczekać, aż wytopi się z niego tłuszcz. Wtedy dodać i przysmażyć cebulę. Następnie dołożyć kurki. Przyprawić, dokładnie wymieszać i dusić pod przykryciem (można dodać odrobinę wody). Gdy grzyby się ugotują, dodać śmietanę, jeszcze raz wymieszać i podgrzać na dużym ogniu, by sos się zredukował. Jeśli sos okaże się zbyt rzadki, można zagęścić go zasmażką przygotowaną z 1 łyżki masła połączonej z 1 łyżką mąki. Odcedzony makaron podać z sosem i posypać posiekaną natką pietruszki.

1 łyżeczka soli ciepła woda

|SPRING PLATE|


101

U góry: Domowy makaron pappardelle z sosem śmietanowo-kurkowym Na następnych stronach: Kasza perłowa z maślakami

|SPRING PLATE|


102

|SPRING PLATE|


103

|SPRING PLATE|


kulinarne wspomnienia 104

Wspomnienia - ulotne jak zapach świeżo skoszonej trawy, radosne jak pękające mydlane bańki i ciepłe jak kącik z kuchni babci. Lubimy je zachowywać i wracać do nich myślami, a one same dobrze przechowują się w starych murach, pożółkłych zdjęciach i rodzinnych przepisach. Swoimi wspomnieniami zapisanymi na kartkach zeszytów z przepisami podzieliły się z nami autorki blogów kulinarnych.

|SPRING PLATE|


105

|SPRING PLATE|


106

|SPRING PLATE|


107

Fotografia Fotografia Fotografia Fotografia Fotografia

1: 2: 3: 4: 5:

Ciasto z mirabelkami Śliwkowiec wg przepisu mamy Chłodnik szczawiowo-szpinakowy Niezwykłe jagodzianki Drożdżowe kołoczki z twarogiem i cytrynowym lukrem

|SPRING PLATE|


Ciasto z mirabelkami Magda magda-silverteaspoon.blogspot.com

2 łyżki mąki ziemniaczanej cynamon sól

380 g mirabelek 4 jajka (żółtka i białka oddzielnie) szczypta soli 160 g cukru 90 g miękkiego masła 110 g waniliowego serka homogenizowanego 1 łyżeczka ekstraktu waniliowego 220 g mąki 1 czubata łyżeczka proszku do pieczenia

108

Przygotować okrągłą foremkę o średnicy 22 cm, wysmarować ją tłuszczem i oprószyć mąką. Rozgrzać piekarnik do 180°C. Białka ubić na sztywno ze szczyptą soli. Odłożyć pianę na bok. Ubić cukier z żółtkami na jasną emulsję. Dodać pokrojone w kostkę masło, serek, ekstrakt waniliowy, mąkę (łyżkę mąki zostawić do posypania mirabelek) oraz proszek do pieczenia. Gdy całość utworzy gładką masę, wymieszać ją delikatnie z białkami. Przełożyć ciasto do foremki, na wierzchu układając mirabelki oprószone mąką (dzięki czemu nie opadną na dno). Piec około 45 minut. Wystudzić na kratce. Przed podaniem można posypać ciasto cukrem pudrem.

Śliwkowiec wg przepisu mamy

Mąkę przesiać na stolnicę, lekko posolić, wsypać proszek do pieczenia, dodać masło pokrojone w kostkę i posiekać je z mąką, dodać żółtka, cukier i śmietanę, po czym wyrobić ciasto. Odciąć 1/3 ciasta i schłodzić w lodówce. Pozostałym kawałkiem wyłożyć formę (wysmarowaną tłuszczem i wysypaną tartą bułką albo wyłożoną papierem do pieczenia). Spód nakłuć widelcem i podpiec 10 minut w piekarniku. Na podpieczonym spodzie ułożyć połówki śliwek przekrojoną stroną do góry. Ubić białka, a po chwili dosypywać cukier puder. Gdy piana jest sztywna, wsypać mąkę ziemniaczaną i cynamon i dokładnie, ale delikatnie wymieszać. Na śliwki wyłożyć ubitą pianę z białek. Wyjąć pozostałe ciasto z lodówki, rozwałkować, pokroić cienkie paski i ułożyć na wierzchu ciasta. Piec około 30-40 minut w 180°C. Sprawdzić stopień wypieczenia patyczkiem.

Chłodnik szczawiowo-szpinakowy Anna czosnekwpomidorach.blogspot.com 500 ml bulionu

Dagmara pocztowkizirlandii.wordpress.com

1 l zsiadłego mleka 250 ml śmietany (aby chłodnik był lżejszy najlepiej użyć 12%)

260 g mąki pszennej

150 g szczawiu

150 g masła lub margaryny

150 g szpinaku

5 łyżek śmietany

2 jajka ugotowane na twardo

150 g cukru

50 g orzechów włoskich bez łupin

3 jajka

koperek

600 g śliwek

szczypiorek

1 łyżeczka proszku do pieczenia

sól

100 g cukru pudru

pieprz

|SPRING PLATE|


Orzechy sparzyć wrzącą wodą i obrać ze skórki. Posiekać razem z jajkami. Szczaw i szpinak umyć i odciąć ogonki liściowe. Zalać rosołem, gotować około 15-20 minut i zmiksować. Zsiadłe mleko wymieszać ze śmietaną i zmiksowanymi warzywami, najlepiej przy pomocy trzepaczki. Dodać orzechy, jajka i posiekaną zieleninę. Doprawić solą i pieprzem. Podawać z ziemniakami z wody z okrasą i świeżym koperkiem.

Niezwykłe jagodzianki Kasia pelnytalerz.blogspot.com

kę. Uformowane bułeczki układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, zachowując odstępy. Odstawić do ponownego wyrośnięcia na 30 minut. Posmarować białkiem roztrzepanym z mlekiem i posypać cukrem. Piec w 180 stopniach C przez 20-25 minut.

Drożdżowe kołoczki z twarogiem i cytrynowym lukrem Magdalena rondelektygielek.blox.pl 500 g mąki pszennej 125 ml ciepłej wody 50 g świeżych drożdży

500 g mąki pszennej

2 jajka

40 g świeżych drożdży

100 g masła

150 g cukru

3 łyżki cukru

250 ml letniego mleka

500 g twarogu

2 żółtka

sok z cytryny

70 g masła

cukier puder

szczypta soli 400 g jagód 1 łyżeczka mąki ziemniaczanej 3 czubate łyżki cukru pudru 1 białko 1 łyżka mleka cukier do posypania

Przygotować zaczyn: drożdże rozetrzeć z 2 łyżkami cukru na pastę. Dodać 1/2 szklanki mleka i łyżkę mąki. Odstawić, żeby zaczyn ruszył na 15-20 minut. Jagody przebrać, umyć, osączyć na sitku. Wymieszać z mąką ziemniaczaną i cukrem pudrem. Masło stopić, odstawić. Mąkę przesiać do dużej misy. Żółtka utrzeć z pozostałym cukrem na puch. Do mąki dodać mleko, zaczyn, żółtka i sól. Wyrobić elastyczne ciasto. Pod koniec dodać stopione masło i zagnieść ciasto. Odstawić do wyrośnięcia. Gdy ciasto podwoi objętość, podzielić je na małe kulki, każdą z nich spłaszczyć na placek. Na środek układać czubatą łyżkę jagód, zawinąć i zlepić brzegi formując bułecz-

Drożdże rozpuścić w ciepłej wodzie. Do miski wsypać mąkę, dodać 1 jajko, cukier, margarynę i rozpuszczone drożdże. Zagnieść ciasto i odłożyć w ciepłe miejsce na 30 min do wyrośnięcia. Nagrzać piekarnik do 200 stopni C. Ciasto rozwałkować na grubość około 3 mm, wycinać nożem kwadraty. Na środek każdego kwadratu położyć sporą łyżkę twarogu, zlepić końce na krzyż i posmarować rozbełtanym jajkiem. Kołoczki piec przez 15-20 min. Sok z cytryny utrzeć z cukrem pudrem i posmarować gotowym lukrem wystudzone kołoczki.

|SPRING PLATE|

Patronat konkursu

109




www.springplate.pl


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.