PlusMinus

Page 1

PlusMinus Tygodnik „Rzeczpospolitej”

Sobota – niedziela 29 – 30 stycznia 2011

plus minus nr 4 (935)

CZESŁAW BIELECKI

JERZY HASZCZYŃSKI

PAULINA WILK

Znaleźć szczęście w domu

W Polsce, na osuwisku

Mój brat obalił Ben Alego

Jay-Z na dachu świata

Kruszą się kosmopolityczne złudzenia. Trzeba uświadomić sobie, że Polska jest Polakom po prostu potrzebna

Władza jest naga, tylko sama tego nie widzi. Hucpa rządzących musi napotkać nasz opór

Samospalenie biedaka doprowadziło do upadku dyktatury. Reportaż z Tunezji ogarniętej rewolucją

Jest jedynym raperem, który zdobył status globalnej supergwiazdy i zbudował finansowe imperium

∑P2

∑P6

∑P8

∑P16

Andrzej Krauze

RAFAŁ A. ZIEMKIEWICZ

C

∑PAWEŁ LISICKI

Jak skończy Kaczyński?

zasem nawet najlepiej założone maski spadają. Pękają fasady, a nagle rzucony snop światła pokazuje dwulicowość mędrków. Tak było i teraz. 20 znanych polityków i dziennikarzy wzięło udział w przygotowanej przez tygodnik Jerzego Urbana „NIE” sondzie, odpowiadając na pytanie: „Jak skończy Jarosław Kaczyński?”. Nikomu nie przeszkadzało, na jakich łamach występuje. Nikt nie był też zaambarasowany pytaniem. Wprawdzie ktoś mógłby utrzymywać, że wobec próśb człowieka, który szczuł i niszczył księdza Popiełuszkę, należało zachować większą wstrzemięźliwość. Można było puknąć się w czoło, odłożyć słuchawkę. Niby drobiazg. Tylko że żeby tak zrobić, trzeba

było mieć przyzwoitość, wyczucie i takt. # Kiedy czytałem wypowiedzi uczestników ankiety, przypomniał mi się obraz dzieci dręczących zwierzęta. Głupie okrucieństwo i rechot samozadowolenia. Ubaw po pachy silniejszych, zadowolonych ze swej krzepy i z tego, że dorwali ofiarę i się na niej wyżyli. Śmiech pozbawiony godności i dystynkcji. Przesadzam? Wystarczy posłuchać. # Kazimierz Kutz, do niedawna senator PO, wieszczy, że Kaczyński popełni samobójstwo. Zapytany, czy snucie takich przewidywań nie jest czymś niestosownym, odpowiada, że „w takich komentarzach nie widzi nic złego, bo to był rodzaj zabawy”. No aż się grdyka trzęsie, aż duszno się robi, aż tchu nie można złapać. Nie mniej od Kutza ucha-

chał się Jerzy Wenderlich z SLD, bądź co bądź wicemarszałek Sejmu. Pewnie ze słów Piotra Gadzinowskiego (były poseł SLD): „Kaczyński skończy jak jego brat na Wawelu. Będzie leżał ze szwagierką, bratem i nogą w generalskim mundurze, o której wspomniał niedawno”. Boki zrywać, a niech to. Ta noga i szwagierka pasują jak ulał. Ale konkurencja na kawały w „NIE” ostra, łatwo wygrać nie jest. Według dowcipnisia Jasia Kapeli reprezentującego zmysł humoru „Krytyki Politycznej” Kaczyński zginie, lecąc na miejsce katastrofy smoleńskiej, by złożyć tam wieńce. Niezłe jaja. Choć i tak nic nie przebije Roberta Biedronia broniącego honoru środowisk gejów i lesbijek: „Kaczyński nie kończy. Podobno jest już seksualnym impo-

tentem”. Prawda, jacy fajni są polscy geje? Radosne to chłopaki. Cięte mają języki i rozumek tęgi. # A na poważnie: najgorsze, że za te słowa kawalarzy z bożej łaski nie spotka ani środowiskowa krytyka, ani powszechne potępienie. Dalej będą brylować i pouczać, stroić miny w telewizjach, znacząco pochrząkiwać w radiu, a w napisanych dla gazet i tygodników tekstach występować w obronie tolerancji i przeciw nienawiści. Idę o zakład, że ani się nie pokajają, ani nie znikną. Z ich ust znowu popłyną strumienie frazesów. Dobrze wiedzą, że wobec Kaczyńskiego mogą sobie pozwolić na wszystko i że wszystko ujdzie im płazem. Po prostu całą gębą korzystają z dobrodziejstw systemu, w którym bezczelność nie kompromituje. ∑


PlusMinus

P2

Sobota – niedziela

29 – 30 stycznia 2011

rp.pl/plusminus ◊

Może czas wreszcie zauważyć, że mamy w Polsce poważny kłopot z naszym patriotyzmem. Może nawet czas to nie tylko zauważyć, ale i zastanowić się, na czym ten problem polega, z czego wynika i co można zrobić, aby mu zaradzić. Trudność polega na tym, że w Polsce o patriotyzmie się nie dyskutuje. Patriotyzm po prostu jest dobry i trzeba się nim wykazywać. Kto się nim nie wykazuje, jest złym Polakiem, i to zamyka dyskusję. # Konstatacja, że bardzo wielu i coraz więcej Polaków traci wrażliwość na patriotyczne hasła, że miłości ojczyzny nie deklaruje w badaniach czy sondażach jako wartości dla siebie istotnej, i faktycznie, w politycznych i codziennych wyborach nie kieruje się jej dobrem, jakkolwiek rozumianym, jest jedynie powodem do jeremiad i rwania szat. Można taki fakt tylko potępiać. Ale zaradzić mu? Trzeba by najpierw ustalić przyczynę, a na to pytanie udaje się uzyskać tylko odpowiedzi hasłowe, sztampowe: media… brak patriotycznego wychowania… # To nie są odpowiedzi, które cokolwiek wyjaśniają. Fakt, w mediach ta tradycyjna cnota, jaką jest miłość ojczyzny, i namawianie Polaków, by kierowali się wspólnym dobrem, dobrem narodu i państwa, nie są modne. W modzie jest, wręcz przeciwnie, naiwny kosmopolityzm, wmawianie sobie, że dawny świat narodowych interesów i antagonizmów zniknął, jest tylko radosny, kolorowy świat ludzi nowoczesnych i wystarczy nie być Polakiem, aby się takim właśnie nowoczesnym człowiekiem, obywatelem Europy, bratem wszystkich obywateli cywilizowanego świata, stać. # Ale czy to prawdziwa przyczyna? Kosmopolityzm był dla Polaka pokusą zawsze. Polska literatura nieustannie się zmaga z figurą Polaka wykorzenionego, uciekającego od swej trudnej do uniesienia tożsamości, od korzeni, tradycji i narodowego losu. Jeśli w wolnej Polsce patriotyzm nie jest dla tak wielu wartością, to czy naprawdę dlatego, że przekonał ich do tego jeden czy drugi celebryta? A może odwrotnie: łatwość, z jaką przyjmują Polacy „modne brednie”, jest raczej objawem niż przyczyną kryzysu?

Sfałszowany Mickiewicz

S

próbujmy odwrócić pytanie. Wyobraźmy sobie (nie trzeba wiele wyobraźni, były takie chwile w ostatnim dwudziestoleciu), że zarówno media, jak i programy szkolne trafiają pod kontrolę sił szczerze i głęboko pragnących upowszechnienia patriotyzmu. Co będą upowszechniać? # Bez wątpienia wiedzę o męczeństwie pokoleń, bohaterstwie żołnierzy, o zsyłkach, rozstrzelaniach i redutach. Cóż innego może się nam z patriotyzmem kojarzyć? # Odbyła się niedawno na tych łamach, właściwie wraca tu nieustannie, polemika dotycząca wierszy Wojciecha

Janusz Kapusta

M

Znaleźć szczęście

w domu

RAFAŁ A. ZIEMKIEWICZ

Patriotyzm realny przeciwko wariackiemu Wencla i programowych wypowiedzi Jarosława Marka Rymkiewicza. Trudno mi w niej zabrać głos, bo czuję się dziwnie rozdarty. Jeśli mamy mówić o literaturze, to zgadzam się z Maciejem Urbanowskim. Wiersze Wencla są znakomite, jedne z najlepszych w polskiej literaturze od dawna, a i wywiady Rymkiewicza to bardzo dobre wiersze. Jeśli dyskutujemy o sytuacji kraju, o tym, co powinni Polacy robić, co im zagraża, to bliżej mi do prezentowanego przez Andrzeja Horubałę przesytu romantyzmem i sprzeciwu przed zastępowaniem w polskim myśleniu polityki poezją. # Ale ta polemika i unoszący się nad nią duch Mickiewicza podpowiadają mi metodę pozwalającą wyjaśnić,

mam nadzieję, bez popadania w slogany i zdarte frazesy, co w naszym patriotyzmie jest chorego, wyrodzonego i co go czyni dla większości współczesnych Polaków nieatrakcyjnym. # Jest takie zdanie z Mickiewicza, znane każdemu pilnemu absolwentowi podstawówki: „szczęścia w domu nie znalazł, bo go nie było w Ojczyźnie”. Proszę sobie spróbować odpowiedzieć, co to zdanie właściwie znaczy. # Przypuszczam, że większość czytelników odruchowo powie: dobry Polak nie może się cieszyć szczęściem osobistym, kiedy ojczyzna jest w nieszczęściu. Nawet gdy osobiście nie ma się naco uskarżać, „cierpi zamiliony”, porzuca poprometejsku własną spokojną egzystencję iidzie się poświęcać zaPolskę.

Tak? No to właśnie guzik prawda. Proszę się wczytać w „Konrada Wallenroda”, z którego ten szkolny cytat pochodzi, i zanalizować kontekst. Czy można zaznać szczęścia w domu, do którego w każdej chwili może kopniakiem wejść Krzyżak, splądrować komorę, zgwałcić żonę i bezkarnie puścić całą chudobę z dymem? „Szczęścia w domu nie znalazł, bo go nie było w Ojczyźnie” znaczy tyle, że dopóki się nie ureguluje spraw publicznych, nie można, nie ma szansy uregulować prywatnych. Prometeizm nie ma tu nic do rzeczy, to kwestia zdrowego rozsądku i elementarnych potrzeb ludzkich. # Przypuszczam, że dla samego Mickiewicza i jego współczesnych znaczenie tych słów było oczywiste. Dopiero

potem, z czasem, zmieniły się one w formułkę wbijaną pokoleniom uczniów do głów. To, co było zdroworozsądkowe, zostało uświęcone i dla tym pełniejszej sakralizacji doprowadzone do absurdu. Historycznego Jerzego Wołodyjowskiego, który dzielnie i rozważnie bronił Kamieńca tak długo, jak to było możliwe, a gdy wynegocjował kapitulację i szykował się do dalszych działań, poległ nieszczęśliwie wskutek przypadku, zastąpiono powieściowym Michałem Wołodyjowskim, który sam wysadza w powietrze siebie i innych, bo ślubował nie ustąpić zamku wrogom żeby nie wiem co. Historycznego księcia Poniatowskiego, który poległ od postrzału, zresztą trzeciego w ciągu jego ostatniego dnia, wal-


◊ rp.pl/plusminus

cząc ofiarnie i do ostatka w ramach mającej sens koncepcji politycznej, zastąpiono patetycznym głupcem, który rzuca się do rzeki, uważając, że gdyby po przegranej bitwie żył nadal, straciłby honor. Podobny wymyślony przez wieszcza wariat, wysadzający siebie i swoich podwładnych w powietrze, zastępuje historycznego pułkownika Juliusza Ordona… I tak dalej. # Jestem jednym z owych uczniów, którym wbijano w głowy te romantyczne, ale mało nadające się na wzorce dla rozsądnego człowieka żywoty mężów zmyślonych i którego uczono prometejskiej interpretacji „Konrada Wallenroda” jako jedynie możliwej. Dlatego nie było mi łatwo rozgryźć, jakim sposobem przedstawiciele innych nacji potrafią być patriotami, nie wariując na tym punkcie. Tym, którzy by próbowali powtórzyć to doświadczenie, polecam amerykański film – dzieło samo w sobie niespecjalnie wysokich lotów, ale jako przykład w tej sprawie ciekawe – zatytułowany „Patriota”, a opowiadający o jednym z bohaterów wojny o niepodległość, granym przez Mela Gibsona. # Polak nie może się na tym filmie nie zdziwić. Jaki znowu „patriota”? Facet siedział jak mysz pod miotłą, dopóki Anglicy mu nie spalili domu i nie zamordowali dzieci, wtedy wziął flintę i poszedł ich zabijać. „Mściciel”, to owszem, ale „patriota”? Patriota powinien, właśnie jak u nas, samemu dom porzucić, ba, w imię ojczyzny narazić go swą patriotyczną działalnością na wizytę brytyjskiej Einsatzgruppe, ale po prostu mścić się, cóż to za patriotyzm? I o ile, można by powiedzieć, płytszy od naszego – nic dziwnego, że nie wydał wspaniałych dzieł literackich. # Owszem, nie wydał. Ale za to jest patriotyzmem mocnym i powszechnym, demonstrowanym chętnie. Kto zna normalnych Amerykanów, a nie tylko zblazowanych jajogłowych z uniwersyteckich gett, ten potwierdzi – po prostu modnym. U nas się zwykło mówić: łatwo być patriotą zwycięskiej i potężnej Ameryki, to zupełnie co innego niż być patriotą wiecznie poniewieranej i deptanej Polski. A może jest odwrotnie, może właśnie jednym ze źródeł potęgi Ameryki jest taki patriotyzm, niemylący gestu z sensem, wyrażający po prostu przekonanie, że razem możemy więcej, że jako wspólnota zapewniamy każdemu ze swych współbraci los lepszy, niż ktokolwiek zdołałby sobie zapewnić w pojedynkę. Patriotyzm ludzi normalnych, a nie straceńców, który czasem każe dokonać czynu heroicznego, ale nie dla samego heroizmu, tylko dlatego, że poświęcenie jednostek przyniesie korzyść wspólnocie?

Prawdziwy mit Sierpnia

P

rawdę o sobie poznaje się w chwilach niepowodzenia. Prawdę o sobie jako o narodzie poznawaliśmy nie w tych momentach, które najchętniej wspominamy w książkach, ale w czasach, gdy trzeba się było pozbierać po totalnej klęsce. Zwłaszcza po upadku powstańczych zrywów i związanych z nimi nadziei. # W podobnym momencie znaleźliśmy się i teraz, po upadku solidarnościowej „bezkrwawej rewolucji”. Z ideałów Sierpnia nie zostało nic, z jego zdobyczy – zbyt mało, by czuć satysfakcję: robotniczy przywódca jako krętacz fałszujący własną przeszłość i wysługujący się oligarchom, „postsolidar-

Sobota – niedziela

29 – 30 stycznia 2011

nościowa” władza fetująca spierniczałego sowieckiego namiestnika PRL i posłusznie spławiająca polskie aspiracje „z głównym nurtem europejskiej polityki”, nomenklaturowy system państwa więcej mający wspólnego z „realnym socjalizmem” niż z wolnym rynkiem, i „niezależne media” manipulujące i fałszujące rzeczywistość nie mniej niż te z czasów Gierka. # Polski pejzaż duchowy, uczciwszy proporcje, przypomina dziś ten zapisany w dziennikach młodego Żeromskiego tułającego się za chlebem po podkieleckiej prowincji. Warstwy wyższe wyrzekające się tożsamości, marzące jedynie o dopuszczeniu do cudzej, wyższej kultury, warstwy niższe żyjące w pogardzie dla wszystkiego, co nie jest „korytem”, garnięciem pod siebie. W gębach dzisiejszych „młodych z fejsbuka”, plujących na modlące się pod krzyżem staruszki z biało-czerwonymi flagami czy manifestujących pod Wawelem przeciwko pochówkowi prezydenta, widać rysy tych, którzy obdzierali trupy powstańców albo znosili zaborcy głowy dzie-

Prawdę o sobie jako o narodzie poznawaliśmy nie w tych momentach, które najchętniej wspominamy w książkach, ale w czasach, gdy trzeba się było pozbierać po totalnej klęsce dziców; w wypowiedziach „autorytetów” brzmi ta sama, co w zapisywanych przez Żeromskiego rozmowach, pogarda dla polskości jako do czegoś zapyziałego, durnego, utrudniającego życie. # Na tamtą, zapewne najgłębszą w naszej historii, klęskę odpowiadali Polacy na dwa sposoby. Jedni, wbrew wszelkiemu rozsądkowi, tym mocniej domagali się, by przegrane powstanie jak najszybciej powtórzyć, by dokonać poświęcenia jeszcze większego, a Bóg w końcu będzie musiał nas docenić i dać słusznej sprawie sukces. Drudzy, mianujący siebie realistami, jedyny sens widzieli w uległości, w ugodzie, słaniu cesarzowi i carowi wiernopoddańczych adresów w nadziei, że w odpowiedzi zaborcy potraktują nas łagodniej. Jedno i drugie nie miało sensu. Niepodległościowe konspiracje nie były już w stanie nic osiągnąć, a nadskakiwania „realistów” potęgi przyjmowały lekceważąco, nie widząc powodu, by okazywać jakiekolwiek względy rozdeptanym i pokornym. Trudno nie postrzegać dzisiejszych zachowań Kaczyńskiego i Tuska jako tkwienia w tych samych koleinach. # W takim pejzażu pojawiło się kilku pisarzy politycznych głoszących tezy nieprzystające do żadnego z powyższych odruchów: Balicki, Dmowski, Popławski… Najgłębiej zapisał się w pamięci oczywiście ten drugi, który brutalnie pouczał rodaków, że „w życiu narodów nie istnieje słuszność ani krzywda, istnieje tylko siła i słabość”, i wyszydzał ich żałosne rekompenso-

PlusMinus

wanie sobie klęski mirażami, żeśmy od rywali słabsi, lecz lepsi „moralnie”. Ale w swoim czasie tym, który najprościej i najzwięźlej ujął, co należy robić, był Popławski, autor hasła: „spolityzować masy”. Ani rzucanie się z motyką na słońce, ani korzenie się przed silniejszymi – tylko budowanie własnej siły. # Nurzane dziś przez potwarców w najgorszych skojarzeniach hasło polityki „wszechpolskiej” znaczyło nie tylko „prowadzonej we wszystkich trzech zaborach”, ale, przede wszystkim, w równym stopniu dotyczącej i realizującej aspiracje Polaków wszystkich stanów – i ziemian, i włościan, i inteligencji, i rodzącej się wtedy „klasy robotniczej”. I taką właśnie formułę „upolitycznienia” poprzez uświadomienie mówiącym po polsku masom, że Polska jest im potrzebna nie tylko po to, aby za nią umierać, udało się zaproponować. Bez tego, bez kilku nowatorskich na owe czasy wątków zaszczepionych polskiemu zaściankowi przez trzech politycznych outsiderów z Ligi Narodowej nie byłoby późniejszej niepodległości. # Mówię o pewnych analogiach, nie o dosłownej powtórce historii, bo takie się wszak nie zdarzają nigdy. W znacznym stopniu roztrwoniona przy Okrągłym Stole tradycja „Solidarności” czeka, jak sądzę, na swoje właściwe odczytanie. Odłóżmy na bok zdrady i małości ludzkie, rozczarowania nieuniknione i te, których być może uniknąć się nie dało, i spójrzmy na „Solidarność” jako na wspaniałe odrodzenie polskiego patriotyzmu w tej właśnie formule, której najbardziej dziś potrzebujemy. Patriotyzmu zgodnego, praktycznego działania na rzecz dobra wspólnego, w imię wyższych celów, ale i w rygorach rozsądku. # Sam sierpniowy strajk – czyż nie był zaskakującym na tle naszej historii przykładem zdrowego rozsądku? Nagrodzonego zasłużonym sukcesem wyważenia pomiędzy radykalizmem a kapitulanctwem? Połączenia oczekiwań wzniosłych z bardzo konkretnymi? Nikt nie napisał dotąd historii tego przełomowego w naszych dziejach wydarzenia; może czas wreszcie to zrobić pod takim właśnie kątem, by pokazać w Sierpniu triumf realizmu, triumf patriotyzmu, który daje siłę do budowania, a nie wyniszcza nieprzemyślanym składaniem ofiar. Czas to zrobić zwłaszcza teraz, gdy na centralne miejsce w patriotycznej narracji wciskać się zaczyna katastrofa smoleńska (czy wręcz „zbrodnia smoleńska”), z której jakichkolwiek pozytywnych lekcji dla narodu wyprowadzić doprawdy nie sposób. # Czas powrócić do punktu założycielskiego nowej Polski – tej odradzającej się po Palmirach i Katyniu – także dlatego, że na naszych oczach kruszą się kosmopolityczne złudzenia. Jeśli nawet najzagorzalsi w ostatnich dekadach piewcy „pragmatyzmu” i „postpolityki” przyznają publicznie, że, okazuje się, „kapitał jednak ma narodowość”, a państwo „jest potrzebne”, to trudno o lepszy znak, że karmiono nas bzdurami i pilnie trzeba nadrobić stracony czas. A można to zrobić tylko, odwołując się do narodowej wspólnoty (narodowej, zaznaczam, znając ulubione zarzuty potwarców, w sensie kulturowym, nie etnicznym, tak jak to zawsze w polskiej tradycji politycznej rozumiano), uświadamiając sobie i innym, że Polska jest Polakom po prostu potrzebna. Nie po to, żeby za nią cierpieć prześladowania i umierać – choć, uchowaj Boże, i to czasem trzeba – ale przede wszystkim po to, aby dzięki niej mogli „znaleźć szczęście w domu”. ∑

P3

Bułhakow

i diabeł PIOTR ZAREMBA

D

zięki TVP Kultura można było obejrzeć widowisko „Bułhakow” Macieja Wojtyszki z krakowskiego Teatru im. Słowackiego. Wojtyszko – twórca pamiętnej telewizyjnej adaptacji „Mistrza i Małgorzaty” – tym razem pokazał twarz wyczuwającego ducha epoki pisarza. A we mnie podsycił rozterki związane z Michaiłem Bułhakowem i jego najsłynniejszym dziełem. # Sztuka Wojtyszki pełna historycznych i literackich aluzji jest chwilami równie tajemnicza jak dzieła samego Bułhakowa. Dowiadujemy się, że kota Behemota, teatralnego bufetowego, który zachoruje na raka wątroby, i Annuszkę, która rozleje olej słonecznikowy, pisarz mógł widzieć na zapleczu słynnego moskiewskiego teatru MChAT. A równocześnie nawet gdy już umierał na początku 1940 roku, autor „Mistrza i Małgorzaty” stanowił przedmiot gry operacyjnej NKWD, temat donosów i prowokacji. W tle cały czas obecny jest Józef Stalin. Zespół teatralny pisze petycję z prośbą o to, aby wszechwładny szef partii i państwa zadzwonił do Bułhakowa, by dodać mu otuchy. przerażające # Najbardziej w widowisku Wojtyszki jest to, o czym mówi się aluzjami. Początek roku 1940 to czas świeżo po wielkiej czystce, kiedy każdej nocy po Moskwie setki samochodów jeździły po aresztowanych, a ludzie nie rozbierali się do snu, czekając na swoją kolej. Środowiska artystyczne też ponosiły straszliwe straty. Moskwianie, jak zresztą cały kraj, żyli w wielkim domu wariatów. Ta szalona atmosfera mogła być podnietą dla nieokiełznanej wyobraźni Bułhakowa. # Najbardziej wstrząsająca jest u Wojtyszki scena zza kulis MChAT. Gdzie jak przez wiele poprzednich lat wystawia się „Wiśniowy sad” Czechowa według recept mistrza Stanisławskiego, co na tle tego, co się dzieje dookoła, stanowi akt czystego surrealizmu. I gdzie do rangi problemu urasta incydent: słynny aktor Kaczałow zapomniał wyjść na scenę, więc leciwa gwiazda znająca kiedyś dobrze samego Czechowa robi mu awanturę. # Takie oazy starointeligenckiej sielskości istniały w Rosji cały czas, tyle że co chwila kogoś zabierano na zatracenie, prawie każdy miał kogoś w łagrze. Właściwie można by tu zastosować analogię do orkiestr przygrywa-

jących w niemieckich obozach koncentracyjnych. Różnica była jedna: tu trzeba było udawać normalne życie. A może to życie bywało normalne, nie wiem. Postaci Wojtyszki są jak pogrążone w somnambulicznym transie. # I tak rodzi się we mnie wątpliwość, nie do sztuki Wojtyszki, lecz do historii. „Mistrza i Małgorzatę” pochłonąłem w PRL jak objawienie. Była to dla mnie powieść o świecie, o Bogu, o sztuce, ale naturalnie i o komunizmie. Po drugiej, trzeciej lekturze pojawiły się opory. Nie trzeba pytać, co autor książki „o wszystkim” miał na myśli. A jednak Bułhakow był nazbyt okrutny dla sportretowanych moskwian. # W PRL takie figlarne aluzje jak wątek ludzi znikających po kolei z mieszkania, które ma zająć Woland, bardzo nas kręciły. Dziś, po lekturze takich książek, jak „Wielki terror” Conquesta czy „Szepty” Figesa, bawią mniej. Można na Rosjan patrzeć pogardliwie jako na tych, którzy – jak mawiał Czechow – „nie wycisnęli z siebie niewolników”. A jednak z perspektywy wielkiego terroru ci ludzie jawią mi się już bardziej jako ofiary zbrodniczego systemu (do którego może dopuścili) i demonicznego Stalina. A Bułhakow wciąż się nimi w książce bawi. Wiele postaci, które przewijają się przez życie Mistrza, to mali kombinatorzy, nie zawsze nawet donosiciele, którzy dostają na kartach powieści straszną lekcję. # Gdyby zaś pójść dalej i w narzucającym Moskwie rytm szaleńczej zabawy Wolandzie dopatrzyć się samego Stalina… Który przecież pomagał dorywczo Bułhakowowi, tak jak powieściowy szatan pomógł Mistrzowi. W takim przypadku okrutny absurd byłby jeszcze bardziej dwuznaczny. Choć tego się nie dowiemy. Jedna z postaci u Wojtyszki, aktor, który donosi, ale któremu NKWD zamknęło żonę, szuka diabła tylko na Łubiance. # Możliwe, że dawny białogwardzista Bułhakow na zaczadzoną komunizmem Moskwę patrzył jako na coś obcego, całkiem z innego świata. Ale jeśli „Mistrz i Małgorzata” to świadectwo flirtu z diabłem-tyranem, był to diabeł rzeczywisty i nie tak rozkoszny jak Woland i jego świta. Może więc Bułhakow, wznosząc się na literackie szczyty, zarazem zbłądził, oślepł (pod koniec życia naprawdę stracił wzrok)? Ta myśl nie daje mi spokoju, choć pewnie można „Mistrza i Małgorzatę” odczytać mniej perwersyjnie. ∑


PlusMinus

P4

◊: Na kogo będzie pan głosował je-

sienią?

M

am zaufanie do Platformy Obywatelskiej, więc na nich. Cała działalność polityczna Jarosława Kaczyńskiego polega na prowokacjach, skłócaniu ludzi. Nie można dopuścić, żeby Polacy oddali władzę PiS.

To musiał pan odetchnąć po wyborach prezydenckich. # Byłem przekonany, że Bronisław Komorowski wygra, myślałem nawet, że może się to stać w pierwszej turze, dlatego bardzo mnie zaskoczyły tak wysokie notowania Kaczyńskiego, które zawdzięczał wyjątkowo dobrej kampanii wyborczej.

z jak najlepszej strony, ale to jednak musi być wiarygodne. Tymczasem Jarosław Kaczyński dopiero po wyborach postanowił ujawnić swoją prawdziwą twarz, którą zresztą znamy od czasu, kiedy bracia rozpoczęli swoją karierę polityczną.

Pan tak świetnie zna Kaczyńskiego? # Przez osoby trzecie znam go od dzieciństwa, bo znam ludzi, którzy z braćmi Kaczyńskimi brali udział przy kręceniu „O dwóch takich, co ukradli księżyc”.

I już wtedy Kaczyńscy byli takimi potworami? # Patrząc na nich jak aktor starający się zrozumieć postać, którą zagra, widzę, że musieli być bici przez kolegów z klasy. Kolega z produkcji

Sobota – niedziela

mniejszym stopniu, bo ułożył sobie życie rodzinne u boku wspaniałej – a miałem okazję ją poznać – małżonki, miał śliczną córkę i wszystko to, co sugerowało normalność i stabilność.

tof Bielecki czy Hanna Suchocka, a z pewnością nie mam go do Kaczyńskiego, Leppera, Giertycha czy Macierewicza. Nie chciałbym, by ci ludzie decydowali o losach mojego państwa.

Andrzej Wajda protestował przeciwko pochowaniu pary prezydenckiej na Wawelu.

A co takiego w nich jest?

# Uważam, że obojgu wyrządzono krzywdę tym miejscem. A jak znałem panią Marię, to myślę, że obśmiałaby taki pomysł. W końcu miała dużą dozę autoironii, dystans do siebie i poczucie humoru.

Dla wielu Polaków nie, więc pytam. Chodzi panu o ich poglądy?

A co aktor może powiedzieć o Bronisławie Komorowskim? # Jest z bliskiego mi pokolenia ludzi opozycji, więc kiedy został wystawiony do wyścigu prezydenckiego, to

# Naprawdę chce pan, żebym to definiował? Dla mnie to oczywiste.

# Generalnie cechuje ich ślepa nienawiść i agresja wobec wszystkich mających odmienne zdanie.

No, po mordach nie próbowali innych bić. # Postawa, jaką prezentują, jest zawsze płytka intelektualnie, komiczna

Ale nie wygrał. # To byłoby bardzo złe dla Polski.

Dlaczego? # Przyglądam się mu od wielu lat, nie tylko teraz, kiedy postanowił zastąpić brata, i zawsze uważałem go za człowieka szkodliwego i dla polityki wewnętrznej, i międzynarodowej. Nie chciałbym mieć takiego prezydenta.

Jak szkodził Kaczyński? # Czas przeszły jest tu nie na miejscu, mógłbym mówić godzinami, jak szkodzi! W czasach pierwszej „Solidarności” wielokrotnie recytowałem na wiecach „Modlitwę” Tuwima: „Ziemi gdy z martwych się obudzi / I blask wolności ją ozłoci / Daj rządy mądrych, dobrych ludzi / Wielkich w mądrości i dobroci”.

Rozumiem, że to nie o Kaczyńskim? # Gdyby to miało być o nim, to byłby to numer kabaretowy. A propos mądrości – podejrzany jest stan umysłowy człowieka liderującego tłumkowi, który dzisiaj śpiewa „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”. Kaczyński jest liderem partii o silnych bolszewickich rysach, która liczy, że głupich w społeczeństwie jest większość. Nie przypadkiem Ludwik Dorn świadomie zacytował bolszewika Łunaczarskiego, głosząc, że „ci, którzy są przeciwko nam, też są z nami, tylko tego jeszcze nie wiedzą, ale my im to uświadomimy”.

Rozmowa MAZURKA

Rozumiem, że ma pan ochotę bić po mordzie inaczej myślących, ale rozmawialiśmy o Kaczyńskim.

Rządy mądrych, dobrych ludzi Daniel Olbrychski, aktor „O dwóch takich” opowiadał, że Kaczyńscy płakali wniebogłosy, że muszą wracać do szkoły, a tam to ich będą bili jeszcze bardziej niż wcześniej.

Hm, to bardzo ciekawe, bo Lejb Fogelman o tym nie wspominał.

# On jest człowiekiem głęboko nienadającym się do reprezentowania Polski i Polaków takimi, jakimi ja chciałbym ich widzieć. Wszyscy znamy jego osobowość, jego awanturnictwo, niezrozumienie świata.

Znany warszawski i amerykański prawnik, który chodził z nimi do klasy i opowiadał, jak to razem z braćmi tłukli innych.

I o awanturnictwie mówi człowiek wzywający do bicia po mordach? Ale mniejsza z tym. Komorowski świat rozumie?

# A ja mam inne informacje i będę się upierał, że byli bici. Może niesłusznie, może prowokowali ludzi do agresji i teraz się w pewien sposób odgrywają.

# Tak, o wiele bardziej. To człowiek przewidywalny, który budzi moje zaufanie. A Kaczyński przez ostatnie miesiące udawał kogoś, kim nie jest. A jak można w tak ważnym momencie jak kampania wyborcza udawać?! Ja rozumiem, że każdy chce pokazać się

pełnienia funkcji premiera. Bardzo bym żałował, gdyby zaszkodziło mu to, co się w tej chwili dzieje, choćby i dyskusje w łonie samej Platformy.

To jakiś początek kryzysu Tuska? # Nie muszę czytać Norwida, znam go na pamięć, by mieć w pamięci jego bardzo gorzkiego zdanie, które jest kluczem do jego spojrzenia na Polskę: „Nie ma jednego, czymkolwiek bądź wyższego, obywatela, który by przez swoich rodaków zelżonym, oplutym, ba, nawet pobitym nie był”. Bałbym się, gdyby to się przytrafiło również Donaldowi Tuskowi, tak znakomicie sprawującemu swoją funkcję.

Grzegorz Schetyna nie budzi pańskiego zaufania? # Mniej go znam, jest taki trochę bardziej przyczajony. Nie umiałbym powiedzieć, kim jest naprawdę. A Donald Tusk od lat pokazuje, kim jest, jak się rozwija, jak dojrzewa… Naprawdę właściwy człowiek na właściwym miejscu.

Imponuje panu?

Jak widzę, przeliczył się, wierząc w pańskie poczucie humoru. # Za to, co wygłosił jeden z najwierniejszych współpracowników prezesa Adam Hofman, który stwierdził, że „jak na kłamstwie katyńskim rozkwitła PRL, tak na kłamstwie smoleńskim żeruje obecna koalicja”, po prostu należy publicznie bić po mordzie.

rp.pl/plusminus ◊

29 – 30 stycznia 2011

# A kto to jest?

Piękna ta psychoanaliza, ale taniutka. Facet po sześćdziesiątce odgrywa się, bo ktoś mu w podstawówce wlał? # Wydaje mi się, że może się to brać i z tego, choć akurat u Lecha w dużo

pomyślałem, że by go wesprzeć, chętnie podam mu rękę i wręczę ostrogi, co uczyniłem.

Nie zawiódł się pan? # Nie, skądże. Okazał się przewidywalnym, ponadpartyjnym prezydentem, który potrafił wyjść poza ramy swego środowiska. Przypomina mi w tym Aleksandra Kwaśniewskiego, który okazał się dobrym prezydentem i słusznie został wybrany na drugą kadencję.

Co było silniejsze: sympatia do Bronisława czy niechęć do Jarosława? # Zdecydowanie głosowałem „za”, a nie „przeciwko”. Ja nawet nie mogę powiedzieć, że nie lubię Jarosława Kaczyńskiego…

# To złe słowo, bo imponuje mi Adam Małysz, jakiś wielki artysta, ktoś taki.

To jak pan określiłby swój stosunek do Tuska? # Kolega mojego ojca mówił tak: „Przed wojną to ja nie musiałem zajmować się polityką, bo miałem od tego Piłsudskiego”.

I Tusk jest pańskim Piłsudskim? # To może za dużo powiedziane, bo w sumie nie chciałbym mieć kogoś takiego jak Piłsudski, tylko chcę żyć w demokratycznym kraju, w takim, jakim żyjemy. I cieszę się, że od dłuższego czasu znaczący wpływ na politykę ma tu Donald Tusk. Ale takich ludzi jest więcej. Zawsze z uwagą słucham jednego z bohaterów opozycji w Polsce, a dziś wspaniałego komentatora Władka Frasyniuka. To jest ktoś.

A Janusz Palikot? # O, to bardzo ciekawa postać, inteligentny człowiek. Ktoś taki jest ożywczym strumykiem.

A co on ożywia? # W tym, co robi, jest masa precyzyjnego, inteligentnego zdrowego rozsądku, a przy tym nie szkodzi nikomu.

Czyżby? Naprawdę nie szkodzi nikomu? # Nie, to osoba zdecydowanie bardzo potrzebna, z ogromną radością przyjmuję fakt, że ktoś taki istnieje.

i szkodliwa w wypadku pełnienia jakichkolwiek funkcji państwowych. Ja też lubię Sienkiewicza, ale wykreślanie z lektur Gombrowicza, by dodać Sienkiewicza, uważam za błąd Romana Giertycha.

Ta wspaniała postać wprowadziła do polityki język skrajnie chamski.

A wie pan, że minister Hall poszła o dwa kroki dalej: nie dość, że wycięła Gombrowicza, niczym go nie zastępując, to jeszcze poważnie okroiła nauczanie historii w liceum?

Ano tak, jak mogłem zapomnieć.

B

ardzo niesłusznie. Cenię jej męża, reprezentuje opcję mi bliską, ale jeśli to prawda, to minister Hall popełnia błąd. W szkołach powinien być obecny i Sienkiewicz, którego wysysamy z mlekiem matki, i w jeszcze większym stopniu Gombrowicz.

No nie, skądże znowu.

Jest dziś polityk, który budzi pański podziw podobny do Mazowieckiego?

# Przecież lubiłem jego brata, jego bratową… Natomiast w polityce mam zaufanie i uznanie do takich ludzi, jak: Tadeusz Mazowiecki, Jan Krzysz-

# O tak, niewątpliwie, jest nim Donald Tusk. Od czasów Tadeusza Mazowieckiego nie było drugiej osoby bardziej nadającej się do

# Ostry język w polityce był dużo wcześniej i za jego pojawienie się odpowiadał głównie Jarosław Kaczyński. # Z jego strony słyszałem tych obelg znacznie więcej.

Chciałby pan, by o Komorowskim mówiono, że jest psychopatą, alkoholikiem? # Bronisław Komorowski jest kimś innym niż Janusz Palikot. A ja nie głosowałem w wyborach prezydenckich na Palikota.

OK, ale pytam, czy chciałby pan, by o Komorowskim mówiono ożywczym językiem Palikota? # Jeśli ktoś chciałby takiego języka używać, to i tak będzie to robił.


Sobota – niedziela

◊ rp.pl/plusminus

29 – 30 stycznia 2011

PlusMinus

P5

Rozumiem, że przyjmie to pan z entuzjazmem?

udostępnili mu swoje częstotliwości na terenie byłej NRD.

# Wie pan, o prezydencie tak mówić nie wypada.

Jako człowiek dążący do polsko-rosyjskiego zbliżenia zapewne pan to pochwala.

Jak to?! Przecież Palikot tak mówił o prezydencie, tyle że Kaczyńskim. Inni dorzucali „dewiantów psychicznych”, „karłów moralnych”, „bydło”…

# Ja dążę do zbliżenia z Rosjanami, a nie z systemem totalitarnym.

# Ale ja wtedy Palikotowi nie biłem brawa. Tu ma pan rację, nie chciałbym, by tak mówiono o prezydencie.

Ojciec Rydzyk złożył swoje radio na początku lat 90.

Ale dziś sam mówi pan o biciu pisowców po mordach i zachwyca się ożywczym językiem Palikota.

A kagiebista Putin z jakiego jest systemu?

# Ale z ludźmi starego systemu.

# Jest rosyjskim premierem.

# Ożywczym, ale niekoniecznie zawsze w tym, co mówił o Lechu Kaczyńskim.

Panie Danielu, a czy to nie jest tak, że jak z Rosjanami zbliża się Tusk, to dobrze, a jak o. Rydzyk, to źle?

Przecież na tym polegała głównie jego działalność! Stał się znany z nurzania prezydenta w szambie.

# Zdaje pan chyba sobie sprawę z demagogii tego pytania?

# No nie, Palikot istniał znacznie wcześniej i jako biznesmen, i jako filozof.

Ani trochę. Zdaję sobie za to sprawę z pańskiej niekonsekwencji. # A w jakim celu Rydzyk brał od Sowietów swoje radiostacje, za co dziękował ówczesnym konsulom sowieckim?!

Jako filozof nie istniał. Doktorant Palikot nie przejdzie do historii polskiej myśli filozoficznej.

Zostawmy to. Namawiał pan Polaków do pojednania z Rosją…

# Ależ to bardzo inteligentny człowiek. Za każdym razem, gdy na jakikolwiek temat zabierał głos, było to fachowe i przemyślane.

C

hyba nie tylko ja. Wydaje się, że każdy zdrowo myślący obywatel tego kraju życzyłby sobie dobrych stosunków z sąsiadami. A ja jeszcze Rosjan szczególnie lubię.

Mówienie, że Schetyna musi mieć krew i spermę na twarzy, to wyraz tych głębokich przemyśleń?

Raport MAK pańską chęcią pojednania nie zachwiał?

# Ale przecież Palikot nie robił sobie tylko żartów z polityków.

# Nie, a dlaczego?

Wręcz przeciwnie. O Schetynie czy Kaczyńskim mówił śmiertelnie serio. I pytam, czy to jest właśnie ta przemyślana, ożywcza treść w polityce?

Wielu ludzi wzburzyła postawa pani Anodiny. # Mnie nie. Tak jak większość Polaków uważam, że to głównie pilot ponosi odpowiedzialność za to, czy lądować czy nie, i o tym wspomina ten raport. Ja oczywiście nie jestem specjalistą, ale słuchałem uważnie płk. Klicha i podzielam jego argumenty, a one nie stoją w sprzeczności z raportem MAK.

T

o nie jest treść w polityce, to jego retoryka. Gdyby mnie pan spytał, czy taki język jest bliski mojemu, to odpowiedziałbym: nie. Natomiast doceniam to, co nowego wniósł do polityki Palikot.

Czyli co?

REPORTER/WOJCIECH DRUSZCZ

# Choćby wiele propozycji z komisji „Przyjazne państwo”. Zna pan jego wypowiedź na kongresie? On dokładnie wyliczył, co powinno się w Polsce zmienić, i cała sala biła mu brawo nie dlatego, że były to słowa błazna. Ale rzeczywiście on ma w sobie coś z mądrego Stańczyka, który w niewybredny sposób mówił prawdę swemu królowi. Tyle że król nie miał kompleksów i błaznowi na to pozwalał, a nawet mu za to płacił.

# Krytykowano mnie wiele razy, wypisywano różne bzdury.

Panu ten antyklerykalizm odpowiada?

Czym innym jest skrytykować rolę, a czym innym nazwać pana alkoholikiem czy szaleńcem.

# Myślę, że o wiele bardziej antyklerykalny jest o. Rydzyk, który odpędził od Kościoła znaczną część wahającej się młodzieży. Sam znam takich ludzi.

Ale jak pana znam, miał im pan ochotę po buzi nakłaść, a nie zachwycał się ich swadą i ożywczością. # Zostawmy już język Palikota, którego nie popieram, i posłuchajmy nie tylko tego, jak mówi, ale i co mówi o rozmaitych nonsensach w polskiej gospodarce, biurokracji.

Od jakiegoś czasu jest on antyklerykałem. # Kościół robi bardzo wiele, by rozbudzić tę antyklerykalną nutę. To sam Kościół, z czego zdaje sobie sprawę biskup Pieronek, wygrzebał ten antyklerykalizm jak kura pazurem z piasku.

# Ale ani generał Błasik nie siedział za sterami, ani 0,6 promila to nie jest pijaństwo. Tylko że to nie jest najważniejsza część tego raportu, więc nie przesadzajmy.

Wróćmy na chwilę do Radia Maryja. Należałoby zakazać jego działalności?

Rozumiem, że sam pan też ma dystans do siebie i nie miałby nic przeciwko obelżywym słowom.

# Zapewniam pana, że często byłem i jestem gorzej nazywany.

Rosjanie powtarzali, że gen. Błasik podobno miał 0,6 promila alkoholu. W świat poszła wersja o pijanym generale odpowiedzialnym za katastrofę.

Którzy przez Rydzyka odeszli od Kościoła? # Przez to, że Kościół nie potrafił z Radiem Maryja nic zrobić. Wina leży także po stronie Watykanu, bo nasz Ojciec Święty nie zawsze był otoczony księżmi najwyższego lotu.

Jaki jest główny problem z Radiem Maryja? # Zacznijmy od tego, że jeśli ktoś ośmiela się nazwać radio imieniem Maryi, to chyba już samo to jest grzechem, co jasno wynika z dziesięciorga przykazań.

A z którego konkretnie? # Drugiego: „Nie wzywaj imienia Pana Boga twego nadaremno”.

Myli się pan, Maryja nie jest Bogiem.

Jaka tu analogia?

# Bardzo przepraszam, ale jest Matką Boską.

# Radio Maryja prowadzi jeden z najbardziej szkodliwych rodzajów działalności w Polsce i od początku swego istnienia wzbudzało nienawiść do innych, inaczej myślących.

I człowiekiem. # Chrystus też.

Ale Chrystus jest jednocześnie Bogiem, a Maryja nie. Chyba że głosi pan poglądy mariawitów…

W

każdym razie nazwa Radio Maryja jest zawłaszczeniem, godzi w kult maryjny w Pol-

sce.

A imię Jesus nadawane w państwach hiszpańskojęzycznych godzi w chrześcijaństwo? # To imię istniało od wielu, wielu lat, a ja nie jestem kapłanem i nie chcę rozstrzygać, czy coś jest grzechem czy nie, ale jeśli taki Jesus staje się mordercą lub namawia do nienawiści, to wolałbym, żeby nazywał się inaczej.

A jak ją wzbudzało?

# Nie przedłużałbym mu koncesji, a w każdym razie bardzo uważnie patrzyłbym im na ręce. Prosta likwidacja tego radia tylko wywołałaby jeszcze większą awanturę, bo ono ukształtowało już wielomilionową rzeszę zajadłych, nienawidzących inaczej myślących Polaków.

# To pan nie wie? Widać nie słucha pan tego radia.

A to nie jest tak, że to pan nienawidzi, choćby Radia Maryja? Skąd te emocje?

Na pewno nie tak uważnie jak pan.

# To nie są emocje, pan mi je wmawia.

# Ja rzeczywiście czasem słucham uważnie. Pierwszy raz usłyszałem je na początku lat 90., jadąc samochodem z Paryża do Polski gdzieś na wysokości Monachium. I byłem zszokowany, co to za polskie radio tam słychać i dlaczego tam co chwila pojawiają się jakieś antysemickie dowcipy, jadowite kpiny z ludzi, których szanuję. Dopiero potem dowiedziałem się, że o. Rydzyk dogadał się z Sowietami, którzy

Może mylę to z aktorską emfazą. W każdym razie jest w panu głęboka niezgoda na istnienie tego radia. # Nie, skoro ono już istnieje, to niech nadal będzie. Ja ich po prostu bardzo nie lubię i uważam, że wyrządzają szkodę, ale przecież nie robię wszystkiego, by zniszczyć to radio czy dokonać zamachu na o. Rydzyka. —rozmawiał Robert Mazurek


PlusMinus

P6

Sobota – niedziela

ze rau K j e drz An

N

Najbardziej celny komentarz dotyczący katastrofy smoleńskiej wygłosił, jak dotąd, mistrz prozy sensacyjnej i szpiegowskiej Frederic Forsyth. We wrześniu powiedział „Newsweekowi”: „Ten, kto planował ten wyjazd, musiał być kompletnym idiotą. Nigdy, ale to nigdy nie wsadza się na pokład jednego samolotu prezydenta i wszystkich generałów. Przed 10 kwietnia nikt by nie dał wiary, że coś takiego może się naprawdę wydarzyć. Tak skrajny brak odpowiedzialności jest niewyobrażalny. W Wielkiej Brytanii osoba, która wsadziłaby do jednego samolotu królową i księcia Karola, następnego dnia wyleciałaby z pracy”. # U nas – przeciwnie. I jeśli katastrofa smoleńska zostanie potraktowana jak kolejna afera hazardowa rządu Tuska, będzie to ponurym znakiem czasu: osuwamy się jako społeczeństwo i państwowość, a władza wmawia nam, że jest to ruch naprzód. Tragiczny wypadek 10 kwietnia jest wyjątkiem potwierdzającym regułę – regułę kompletnej nieodpowiedzialności władzy. Minister finansów może uprawiać kreatywną księgowość i uciekać przed uczciwą rozmową ze społeczeństwem o długu publicznym, demografii i emeryturach. Minister infrastruktury może tłumaczyć, że cały kłopot z drogami polega na tym, że nie można kupić ich w sklepach. Ministrowie spraw zagranicznych i obrony myślą, że przy sprawnym PR zbyteczna jest sprawność państwa. Im bardziej gęstnieje mgła, tym bardziej władza uspokaja, że jesteśmy na dobrej ścieżce.

Racje stron, racja stanu

Z

darzają się chwile szczerości. Premier Tusk, powołując się na wybitnego boksera, stwierdził ostatnio: „Nie ma odpornych na ciosy, są tylko źle trafieni. Na razie źle mnie trafiają”. Prawda jest taka, że to Polska i my, Polacy, jesteśmy celnie trafiani: indywidualna nieodpowiedzialność polityków zamienia kolejne wielkie plany w propagandę. Miliardy naszych podatków, drogi i koleje, kariery milionów studentów zawieszone są w niewymiernej czasoprzestrzeni. Jak długo będziemy się rozwijać bez prawdziwej, konkurencyjnej ze światem nauki, z najmłodszymi emerytami i najczęściej chorującymi pracownikami? Z administracją, która udaje idiotów lub robi z nas idiotów? Ze wzrostem gospodarczym kraju wciąż

rp.pl/plusminus ◊

29 – 30 stycznia 2011

Bardzo prawdopodobne, że wszystkie te głupstwa zrobiłby PiS, ale zdarzyły się one Platformie Obywatelskiej

Na osuwisku CZESŁAW BIELECKI

Gdyby Smoleńsk był wyjątkiem, można by opłakać ofiary i pójść dalej. Ale ten tragiczny zbieg okoliczności odsłonił coś głębszego. Dramatyczną nieodpowiedzialność jednostek, która owocuje na co dzień zbiorową beztroską. Sami dla siebie stanowimy zagrożenie, i to śmiertelne za małym, aby znalazły się pieniądze na kulturę? # Fakt, że PiS nie udało się z szemranym towarzystwem zbudować w dwa lata kraju prawa i sprawiedliwości, nie oznacza, że bezprawie i niesprawiedliwość ma bezterminowo i bezalternatywnie się panoszyć. Rozkład władzy zaowocował smoleńską tragedią, bezsensowną, jak niejeden spór w naszej historii. Obie strony miały swoje racje, które jednak pod koniec przesłoniły rację stanu – nasz interes narodowy. # W toku ostatnich sporów o przyczyny smoleńskiej tragedii premier Tusk oświadczył, że bierze na siebie pełną odpowiedzialność za wszystko, co się wydarzyło po katastrofie. Należę do tych, którzy od początku uważają, że jest odpowiedzialny za to, co miało miejsce przed katastrofą. To rząd odpowiadał za logistykę podróży prezydenta na katyńskie uroczystości, tak jak za swoje podróże do Smoleńska. I ponosi odpowiedzialność za to, co za-

niedbał przed katastrofą. Nikt po katastrofie samolotu CASA, nie zwolnił ministra Sikorskiego ale upiera się do dziś, że nic więz obowiązku nadania właściwe- cej nie mógł zrobić. I nie poczugo statusu wizycie prezydenta wa się do winy za przyczyny zai jego delegacji. A wówczas niedbań stwierdzonych w wojna pokładzie byłby rosyjski na- skowym pułku specjalnym wowigator. żącym VIP-ów. # Skoro rejs samolotu RP nie # Biuro Ochrony Rządu podlebył w świetle znanych doku- ga ministrowi spraw wewnętrzmentów ani cywilny, ani wojsko- nych. Na lotniskach zapasowy, to nic dziwnego, że Rosjanie wych w Mińsku czy Witebsku skwapliwie wykorzystują dziś nie było oficerów BOR. To druówczesne lekceważenie prezy- gie okazało się zamknięte, denta przez rząd. Z kolei mini- a o tym pierwszym centrum ster Klich, na przekór obowią- w Warszawie nie wiedziało, czy zującej w NATO cywilnej kon- leży w Rosji. To wynika z natroli nad wojskiem, nie czuje się szych nagrań. W centrum obsłuodpowiedzialny za bałagan gującym lot z kraju dyskutowaw siłach powietrznych kraju. I to no, dokąd skierować samolot, on wyraził na piśmie zgodę gdy w Smoleńsku płonął już jena udział dowódców wszystkich go wrak. sił zbrojnych w delegacji prezydenta Kaczyńskiego, gdy ten zaprosił generałów do Katynia, a tuż po tragedii twierdził, że nie wiedział, iż mieli do dyspozycji # tylko jeden samolot. Indagowany ostatnio przez „Gazetę Wyo dziewięciu miesiącach borczą” wyznał, że dwa razy od tragedii smoleńskiej to do roku kontrolował, czy wojsko nie krytycy rządu mają wdrożyło procedury naprawcze obsesję, lecz sam premier. Chce

Cena za małość

P

zachować wpływy, twierdząc, że nie miał na nic wpływu. Niektórzy zarzucają mu, że dla pustych gestów przyjaźni gotów jest ukrywać prawdę i współodpowiedzialność Rosjan za katastrofę. Mam zgoła inny pogląd. Ostatni spór jest klasycznym dla rządzących przykrywaniem większych grzechów mniejszymi. Zamiast rozważać, jak można było 10 kwietnia rano w ostatniej chwili powstrzymać przewracające się kostki domina, trzeba wrócić do polityków, którzy ponoszą osobistą odpowiedzialność za ułożenie tych kostek i pchnięcie pierwszej z nich. # Nikt nie miał prawa zabronić prezydentowi, którego przyjazd akceptuje docelowy kraj jego podróży, podjąć decyzję o tym, kiedy i skąd ma wyruszyć oraz o składzie delegacji. Natomiast za zabezpieczenie i logistykę tej podróży odpowiadał jednoznacznie rząd. Skoro minister Klich mógł pięć dni po tragedii wyczarterować samoloty LOT z pilotami, można było dokonać

tego przed katastrofą, aby delegacja leciała kilkoma maszynami. To się nazywa zarządzanie ryzykiem. Argumenty o naciskach, o niemożności odmowy prezydentowi, o tym, że nikt się nie odważył czegoś powiedzieć, są kolejną kompromitacją. Jeśli ktoś się boi władzy i odpowiedzialności, niech sobie wybierze skromniejszą rolę społeczną. Wysoki rangą urzędnik – minister lub premier – ma się bać o los państwa i jego przedstawicieli, a nie o to, że się komuś narazi. # Cena, jaką przyszło zapłacić w Smoleńsku, była ceną za małość i brak cywilnej odwagi rządzących. Najlepiej pokazuje to – powszechny w mediach życzliwych władzy – argument probablistyczny: gdyby to PiS był u władzy, nie postąpiłby roztropniej. Albo stosowanie dowodu nie wprost na odpowiedzialność prezydenta Kaczyńskiego za katastrofę: przecież Tusk też tam lądował, przecież prezydent nie musiał się upierać, że poleci niezależnie od premiera do Katynia. Tyle że ta tragedia wydarzyła się pod rządami PO. # W przypadku lotu do Smoleńska dyspozytorem był polski rząd i on jest odpowiedzialny za uruchomienie złowrogiego zbiegu okoliczności, który zaowocował katastrofą na niewyobrażalną skalę. Dowodem braku trzeźwości politycznej jest już wpychanie tak wielu ważnych pasażerów do jednego samolotu i zwalenie na nich winy, że sami tak chcieli. Nieodpowiedzialność jest zasadą tam, gdzie liczy się tylko gra. Ci sami sternicy nawy państwowej jednym pociągiem pojechali do Krakowa na uroczystości pogrzebowe na Wawelu. Im częściej gwałcą standardy dobrego rządzenia, tym częściej powołują się na procedury, które uniemożliwiają im inne działanie. Po prostu rządzą nami gracze bez wyobraźni. # Nie opowiadajmy sobie bzdur o wojnie polsko-polskiej, lecz konfrontujmy racje stron w ramach demokratycznego porządku. Bardzo prawdopodobne, że wszystkie te głupstwa zrobiłby PiS, ale zdarzyły się one Platformie Obywatelskiej. I to PO nie ma odwagi wziąć odpowiedzialności za swoje działania i zaniechania. Powtarzam, kierowca ani


Sobota – niedziela

◊ rp.pl/plusminus

pilot nie mogą udawać pasażera. A tu organizator rejsu – rząd – udaje ofiarę okoliczności, które sam spowodował. To powtórka demagogii, którą poznaliśmy przy okazji politycznego mordu na działaczu PiS w Łodzi. Skoro zamach mógłby się zdarzyć wobec działacza PO, to Platforma za nic nie odpowiada.

#

Opór zdrowego rozsądku

Z

raportu ministra Millera i nagrań z tak zwanej wieży, czyli baraku rosyjskich kontrolerów lotu, wiemy jedno: piloci zostali wprowadzeni w błąd, że są na dobrej ścieżce lądowania, i druga strona z ożywczą hipokryzją temu świadectwu zaprzecza w raporcie MAK. Rząd był na złej ścieżce przed Smoleńskiem i przed całym nieszczęściem, więc niech nie wmawia nam teraz jak rosyjscy nawigatorzy, że Polska jest na dobrej drodze. Wszystkim snującym spiskowe teorie chcę przypomnieć prawdę tyleż okrutną, co opartą na faktach historycznych. Jeśli się wie, że Rosja jest krajem licznych przypadkowych śmierci nieprzypadkowych osób, trzeba uważać, nie prowokować, nie ułatwiać gry drugiej stronie. # 10 kwietnia 2010 roku był fragmentem procesu. Gdyby Smoleńsk był wyjątkiem, można by opłakać ofiary i pójść dalej. Ale ten tragiczny zbieg okoliczności odsłonił coś głębszego. Dramatyczną nieodpowiedzialność jednostek, która owocuje na co dzień zbiorową beztroską. Sami dla siebie stanowimy zagrożenie, i to śmiertelne. # Nie można przeciwdziałać osuwiskom – stwierdził ostatnio główny geolog kraju dr Henryk Jacek Jezierski. Można je obserwować i badać, a następnie przewidywać przyszłe ruchy mas ziemnych, które centymetr po centymetrze obnażają podłoże. Ostatnia faza denudacji jest nagła i może prowadzić do tragedii. W tej sytuacji – uważa Jezierski – można jedynie przeciwdziałać amnezji osuwiskowej, na którą zapadają zarówno urzędy wszystkich szczebli, jak i obywatele. # Władza wPolsce jest naga, tylko sama tego nie widzi. Hucpa rządzących, którzy chcą panować bez przewidywania oczywistych niebezpieczeństw i bez uczenia się na błędach, musi napotkać nasz opór. Opór zdrowego rozsądku. Zgoda na idiotyzm niczego nie buduje. Wręcz przeciwnie. Niszczy tę politykę, której Polska potrzebuje. Polska realnamusi mieć twarde jądro, siłę i godność. Polsce wirtualnej wystarczyłby marketingowy reset i nowa narracja. ∑ Autor jest architektem, publicystą, działaczem społecznym. W 1984 r. założył pracownię architektoniczną Dom i Miasto. Działał w opozycji demokratycznej. Był doradcą w rządzie Jana Olszewskiego. Współzakładał Ruch Stu, w Sejmie III kadencji był przewodniczącym Komisji Spraw Zagranicznych. W ostatnich wyborach samorządowych ubiegał się o urząd prezydenta Warszawy

29 – 30 stycznia 2011

PlusMinus

P7

Ludzie

długiego marszu PIOTR SEMKA

W ostatnich dniach odeszli dwaj niezwykli przedstawiciele pokoleń, które nie potrafiły znaleźć swojego miejsca wpierw w PRL, a potem w odrodzonej RP

T

omasza Wełnickiego poznałem osobiście, ale już Restytuta Staniewicza znałem tylko z cudzych wspomnień. Ten drugi urodził się w niepodległej II RP (rocznik 1928), ale był zbyt młody, by otrzeć się o epopeję wojenną. Jego ojciec – legionista i minister rolnictwa Witold Staniewicz – jako jeden z niewielu piłsudczyków znalazł po wojnie pracę na uniwersytecie, a w 1959 r. został nawet rektorem Akademii Rolniczej w Poznaniu. # Samo imię Restytut kojarzyło się z faktem narodzin w dziesiątą rocznicę odrodzenia Polski. W swoim skromnym mieszkaniu w Poznaniu Staniewicz junior odtworzył kawałek Wilna, które wraz z rodzicami musiał opuścić po wojnie. Wziął udział w rewolcie poznańskiej w 1956 r., ponoć zdobył czołg na moście teatralnym. Po studiach znalazł pracę w Instytucie Zachodnim. Dom Staniewiczów był w latach 60. nieformalnym punktem zebrań poznańskich tzw. przedwojennych sfer. W 1966 roku odmówił podpisania apelu przeciw biskupom polskim, którzy „wybaczali i prosili o wybaczenie”. Odcięto mu wtedy wyjazdy zagraniczne. W 1968 roku już głośno protestował przeciw pacyfikacji Marca i w 1970 roku wyrzucono go w końcu z instytutu. Dwa lata trwało poszukiwanie pracy – w końcu przygarnęła go na skromniutkim etacie Biblioteka Kórnicka. # Status strażnika świętego ognia, szczególnie po śmierci rodziców w połowie lat 60., miał swoją cenę. Staniewicz żył w wąskim kręgu ludzi wierzących jak on, że można żyć, nie kłamiąc. Nie założył rodziny, miał trudny, apodyktyczny charakter. W 1977 roku nadszedł jego czas – jego mieszkanie zostało punktem kontaktowym Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela. # To wtedy do jego mieszkania zapukali dwaj młodzi studenci: Marek Jurek i Krzysztof Nowak. Nie ukrywali, że czują się neoendekami, ale Staniewicz pokazał im, jak piękny był legionowy sen o szpadzie. # Jak udało mu się tak silnie zafascynować studentów młodszych odeń o 40 lat? Nigdy nie zapomnę, jak wiele lat potem Krzysztof Nowak opowiadał mi z błyskiem w oku o rozmowach w mieszkaniu Staniewicza pełnym pamiątek dotyczących Piłsudskiego i Wilna. Miejscu przeniesionym w czasie z lat 30. do szarej epoki Gierka. # Ale każda fascynacja ma swój kres. W1979 roku młodzi zrazili się kłótniami w ROPCiO i postanowili założyć własny

Ruch Młodej Polski. „Ja was zniszczę – wierzcie mi, potrafię być politykiem skutecznym” –tak krzyczał nanich, gdy przyszli wyjawić mu, że zcałym szacunkiem, ale chcą iść swoją drogą. Polatach nie opowiadali o tej scenie z jakimś tanim szyderstwem. Raczej z zadumą, jak strażnik niepodległościowego świętego ognia nie potrafił zrozumieć, że młodzi nie mogą w nieskończoność wysłuchiwać jego monologów. Jak łatwo myślenie owielkiej polityce wlabiryncie opozycyjnych ambicji mogło ocierać się o groteskę. # Po stanie wojennym znów był konspiratorem, tym razem w barwach KPN. Ale po 1989 roku nie zrobił kariery w polityce. Kierował poznańskim oddziałem Ogólnopolskiego Klubu Miłośników Litwy, założył też Komitet Polska – Ukraina. # Parę dni temu Marek Jurek wspominał: „Restytut Staniewicz uważał się jak Józef Mackiewicz czy Czesław Miłosz zaobywatela Wielkiego Księstwa Litewskiego. Z pasją opowiadał o każdym młodym człowieku ze Wschodu, który potwierdzał żywotność tradycji, którą kochał. Brałem to – jak wielu przyjaciół – trochę za fantazje kresowego Rzeckiego, póki sam parę lat temu wMińsku nie spotkałem młodych ludzi „stamtąd”, uważających się zaLitwinów Wielkiego Księstwa. U kresu życia Staniewicz założył komitet budowy pomnika Józefa Piłsudskiego w Poznaniu. Radni miejscy odrzucili tę ideę. –Piłsudski nie pasuje do Poznania? To może Poznań nie pasuje do Polski? – oburzał się 83letni Staniewicz.

∑ Drugi zmarły to Tomasz Wełnicki – miał tylko 53 lata. On należał z kolei do pokolenia, jakie w latach 70. postanowiło służyć Kościołowi. Ojciec, prywatny przedsiębiorca gnębiony przez PRL, i matka, farmaceutka, wysłali go do katolickiego Liceum św. Augustyna, jakie prowadziło w latach 70. Stowarzyszenie PAX. Ukończył prawo na UW (był na roku z Ryszardem Kaliszem), a potem studium dziennikarskie. Było to pokolenie wychowane w cieniu prymasa Stefana Wyszyńskiego, które gdy doszło do dorosłości w końcu lat 70., otrzymało dodatkowy impuls ideowy – wybór Polaka Jana Pawła II na papieża. Ta generacja już wychodziła poza salki duszpasterstw, aby rzucić wyzwanie PRL. Dlatego lgnął do środowiska RMP i podobnie jak inni warszawscy młodopolacy w 1981 ro-

ku skupił się wokół BIPS – Biura Informacji Prasowej „Solidarności”. Ale równolegle do związków z opozycją chciał służyć Kościołowi i wierzył, że ten znajdzie dla takich jak on miejsce. I wtedy, w latach stanu wojennego, to miejsce się znajdowało. W 1983 roku Wełnicki trafia obok Tomasza Wołka do pallotyńskiego pisma „Królowa Apostołów”, a potem do „Przeglądu Katolickiego” – pisma archidiecezji warszawskiej. Zostaje wysłany na staż do Watykanu, do redakcji „Osservatore Romano”, a potem, od 1989 r. był stałym korespondentem Radia Watykańskiego w Polsce. Współzakładał też Katolicką Agencję Informacyjną, ale nie zagrzał tam długo miejsca. Po 1989 roku działał jeszcze w komisji episkopatu pomocy dla Wschodu, ale jakoś jego dynamizm gaśnie. Dlaczego? # Gorzkim paradoksem wielu ludzi z pokolenia Wełnickiego było odkrycie, że gdy upadł PRL, okazało się, że Kościół nie ma specjalnego pomysłu, co z wierną sobie inteligencją począć. # Gdyby trwała nadal epoka Jaruzelskiego, jeszcze latami dobrze funkcjonowaliby w limitowanych mediach kościelnych lub ozdabiali rady społeczne przy prymasie Polski. Po przełomie 1989 roku naturalnym miejscem dla Wełnickiego mógłby być jakiś ogólnopolski dziennik kościelny. # Ale po 1989 roku prymas Glemp nie wykazywał żadnej specjalnej inicjatywy w tworzeniu mediów katolickich

REKLAMA

o bardziej tradycyjnym kształcie. Jednocześnie rozkwit mediów liberalnych, takich jak „Gazeta Wyborcza” czy „Polityka”, dobrze się przysłużył głównie publicystom kościelnej lewicy – takim jak ksiądz Józef Tischner czy dziennikarze „Tygodnika Powszechnego”. Prawa strona długo była pewna, że episkopat wykreuje jakieś własne silne medium prasowe lub radiowe. # Nie wykreował. Gdyby nie determinacja ojca Rydzyka w latach 199 – 1994 porównywalna z zapałem twórców Radia Zet czy RMF, prawa strona kościelnych debat zostałaby kompletnie na lodzie. # Wełnicki przestał czekać, aż prymas coś załatwi i w 1997 roku, gwałtownie – nadrabiając stracony czas – zwrócił się do polityki. Został posłem AWS, gdzie uczyniono z niego specjalistę od kwestii medialnych. Ale w zderzeniu z rozgrywającymi media politykami i twórcami z obozu SLD i UW niewiele wskórał. Dołączył do grupy polityków AWS, którzy wspierali Zygmunta Solorza, zwanej ironicznie PPS, czyli Polska Partia Solorza. Czy towarzyszyły temu iluzje, że Solorz stworzy bardziej konserwatywną telewizję w stosunku do TVN czy TVP Kwiatkowskiego? Ostatnie lata przepracował jako doradca zarządu telewizji Polsat. Zmarł w niedzielę, 24 stycznia.

∑ Po co przypominam dwa życiorysy ludzi, którzy w ostatnich dniach odeszli bez większego rozgłosu? Bo z takich życiorysów składała się historia opozycji w ciągu ostatnich 30 lat. Tacy ludzie wypełniali długie, pozornie szare lata PRL, inspirując i w swoim czasie porywając tych, którzy mieli okazję z nimi się zetknąć. Tych, którym starczyło siły i żaru na dekady, znamy z czołówek gazet. Tych, którzy nie umieli się zmieniać lub wierzyli w sprawiedliwość dziejów, czekało zgorzknienie. # Byli uczestnikami marszu przez marksistowską pustynię i co ciekawe, powijała im się noga, akurat gdy już było widać horyzont. Darwiniści polityczni uznają to za przesłankę do rozważań, czy takie osoby nie były przeceniane i wcześniej. A jednak przeczą temu ludzie, którzy z przejęciem opisują Staniewicza z końca lat 70. czy Wełnickiego z lat stanu wojennego. Coś musiało w nich być, skoro tak mocno wyryli się w pamięci tych, których skierowali do polityki. Po takich kamieniach sypały się polskie polityczne lawiny. ∑

0645340/A/NOWAR


PlusMinus

P8

Sobota – niedziela

rp.pl/plusminus ◊

29 – 30 stycznia 2011

Wózek podjeżdżał codziennie na placyk przed siedzibą władz lokalnych, jednym z niewielu solidnych budynków w 40-tysięcznym Sidi Buzid. I Stawał wśród innych, zazwyczaj większych, trzykołowych. Mohamed Buazizi, o którym teraz mówi cały arabski świat, sprzedawał z niego banany, mandarynki z nieoderwanymi listkami, marchew i dymkę. Często musiał uciekać przed policją, która lubowała się w wymuszaniu pieniędzy od nielegalnych sprzedawców. W dniu, który zadecydował o nagłym przyspieszeniu historii Tunezji, Mohamed przeżył dodatkowe upokorzenie. Nie tylko dostał mandat. Został spoliczkowany na oczach innych sprzedawców i klientów. I to przez kobietę w policyjnym mundurze. # „Zagubiłem się na ścieżce życia, nie kontroluję go. Wybacz mi, rozpoczynam podróż, z której nie ma powrotu”. Tak na Facebooku tłumaczył ukochanej matce, której pracą na targu próbował pomóc w utrzymaniu dużej rodziny, to, co zrobił chwilę później. Podpalił się obok miejsca, w którym handlował, w centrum Sidi Buzid, miasta w głębi Tunezji, z dala od turystycznych szlaków. Był 17 grudnia 2010 roku. Mohamed Buazizi miał wtedy 26 lat. Zmarł od poparzeń 4 stycznia, gdy bunt ogarnął już kolejne biedne miasta, ale nic nie wskazywało na to, że Zin el Abidin Ben Ali jest skończony. Uciekł z kraju dziesięć dni później. # – Przez 23 lata nikt nie zagroził dyktatorowi. Nie udało się bogatym, wpływowym ludziom, politykom z dużych miast. Mój brat okazał się silniejszy od tych wielkich graczy. On obalił Ben Alego – mówi ze łzami w oczach jego młodsza siostra, 19-letnia Samia. Wysoka dziewczyna stoi na malutkim betonowym podwórku domu Buazizich w dzielnicy biedoty Haj Nur. Cała w czerni, z chustą na głowie, tylko na nogach ma skarpetki w pastelowe paski i kolorowe kapcie z uśmiechniętymi kotkami. Niedokończony dom bohatera rewolucji tunezyjskiej to trzy pokoje, tak małe, że kanapa, na której leży zbolała matka, zajmuje całą szerokość sypialni. Ten skromny biały dom, którego jedynym barwnym elementem są dwie klatki z kanarkami, znają już wszyscy w mieście. Nie miałem problemu z dotarciem.

Córki ważniejsze od partii

R

ewolucja tunezyjska jest jak smutna bajka. Dobry zwyciężył złego, ale zapła-

AFP/FETHI BELAID

W ∑ Demonstranci z prowincji szturmują budynek rządowy w Tunisie

Mój brat obalił

dyktatora JERZY HASZCZYŃSKI z Tunisu

To wózek skromny nawet jak na najbiedniejszy region Tunezji. Rowerowe koła, pospawane rurki i blaszany blat. Należał do sprzedawcy warzyw i owoców, który nie miał pozwolenia na handel. Od tego wózka zaczęła się rewolucja, która obaliła obracającego miliardami prezydenta Ben Alego cił najwyższą cenę. Męczennik pośmiertnie pokonał dyktatora. Dobry kontra zły, Buazizi kontra Ben Ali. Biedak z prowincji kontra władca pomieszkujący w kilku pałacach i transferujący wielkie sumy na zachodnie konta. Ofiara systemu, zbudowanego na korupcji, kłamstwie i gnębieniu, przeciw temu, kto ten system zbudował i go nadzorował. # Bajka nie liczy się z prawdopodobieństwem. Nie docieka,

dlaczego właśnie ten niczym niewyróżniający się biedak pokonał despotę, dlaczego jego samospalenie doprowadziło do wypalenia dyktatury. Rewolucję tunezyjską próbują jednak zrozumieć i przerażeni arabscy dyktatorzy, i zaskoczeni przywódcy zachodni. Próbuję i ja, jeżdżąc po najważniejszych ośrodkach buntu, od Sidi Buzid po Tunis. Wyjaśniają ją sobie Tunezyjczycy. Widzą w Buazizim

tego, który wyrwał ich ze snu, kazał powiedzieć: dość! Obudził w nich godność i przypomniał o wartościach, które długie lata łamała elita skupiona wokół Ben Alego. Między kulturą narodu a kulturą elity politycznej była przepaść, tłumaczy Ahmed Abderrauf Unajes, emerytowany dyplomata, który od obalenia Ben Alego jest wiceministrem spraw zagranicznych. A taki stan prędzej czy później

kończy się starciem. Potrzebna jest tylko iskra – uważa Unajes. I tą iskrą był desperacki czyn Buaziziego. # W Sidi Buzid, jak wszędzie, zawsze zwyciężała w wyborach prezydencka partia Zjednoczenie Demokratyczno-Konstytucyjne (RCD). Gdy po podpaleniu się Buaziziego gniewna młodzież wyszła tam na ulice, sekretarz generalny RCD zażądał od deputowanych i radnych

z Sidi Buzid, by przygotowali kontrdemonstrację. Żeby zebrali odpowiednią grupę obywateli, którzy powiedzą wyraźnie, że nie godzą się na „zagrażanie stabilności kraju i uderzanie w instytucję prezydenta”. I usłyszał od nich: Wśród demonstrantów są nasi synowie i córki, nie możemy nic zrobić, bo stracilibyśmy zaufanie własnych rodzin. – To był dowód na zakłamanie, w którym żyliśmy przez


Sobota – niedziela

◊ rp.pl/plusminus

tyle lat. Pod wpływem tego tragicznego wydarzenia nawet ludzie z RCD zrozumieli, że nie można już ukrywać rzeczywistości, którą sami od dawna znali – mówi Unajes. # To z Buazizim zidentyfikowali się prześladowani. Ci, którzy jak on nie mogli znaleźć stałej pracy. Ci, których nękała policja. Ci, którzy nie mogli marzyć o założeniu rodziny. Ci, którym doskwierało dzielenie stanowisk wśród znajomych i członków wszechwładnej partii RCD. Utożsamili się z nim studenci i bezrobotni absolwenci wyższych uczelni. Uznali, że był jednym z nich, choć on wcale nie był absolwentem informatyki, jak o nim mówiono. – Skończył tylko technikum w Sidi Buzid – wyjaśnia jego siostra Samia, która właśnie ukończyła tutejsze liceum. I marzy o studiach ekonomicznych. Pewnie jej się uda.

29 – 30 stycznia 2011

czystość obrzezania swego wnuka. Odbywało się to w nowym domu jego syna. „Skąd wziąłeś pieniądze na taki piękny duży dom?” – spytał syna i zażądał: „Jutro masz się go pozbyć”. Taki był Burgiba, sam nie dbał o swój majątek i krewnym willi i pałaców nie pozwalał stawiać. Odwrotnie niż Ben Ali – opowiada przedsiębiorca ze starszego pokolenia. # Ben Ali pozwalał krewnym nie tylko stawiać wille i pałace. W ich ręce trafiły najatrakcyjniejsze państwowe przedsiębiorstwa. Uzyskiwali monopol na import ropy i bananów, pobierali łapówki od różnych transakcji, przejmowali główne banki, a nawet cmentarze. A jeszcze bardziej niż krewnym

stwie romanse i dzieci pozamałżeńskie są źle widziane, a Leila Trabelsi urodziła Ben Alemu jedną córkę przed ślubem, a drugą chwilę po nim. Powtarzano mi też pogłoski, że w młodości była prostytutką wyczekującą na klientów na ulicach francuskich miast. # 53-letnia Leila Ben Ali nagle zniknęła z Tunezji kilka dni po podpaleniu się przez Buaziziego. Wówczas bunt dopiero się tlił w odległych prowincjach. Prezydenckim boeingiem wywiozła do Dubaju sztabki złota ważące półtorej tony. Przeczuwała to, co innym wydawało się nieprawdopodobne. Przeczuwała upadek swego męża, potwierdzając legendę, że jest czarownicą, która magicznymi

PlusMinus

P9

nym ekstremistom i agitatorom wzniecającym manifestacje”.

Kto za długo czytał Koran

L

edwie Ben Ali skończył występ w telewizji, a bunt dotarł do Kasserine, 50 km na zachód od Sidi Buzid. Kasserine ma 80 tysięcy mieszkańców i 150 kawiarenek, ale nigdy w nich nie było wolnych miejsc, bo tysiące młodych mężczyzn całymi dniami wysiadywały na plastikowych krzesełkach ze szklaneczką espresso. Wielu z nich po studiach i od zawsze

Żona uciekła # pierwsza

AFP/TUNISIAN PRESIDENCY

N

egatywny bohater rewolucji, 74-letni obecnie Ben Ali, zaczął i skończył karierę z pistoletem w ręku. Chłopak ze skromnej prowincjonalnej rodziny, jedno z 11 dzieci, szybko postawił na wojsko i służby bezpieczeństwa. Po szkołach, wojskowej we Francji i wywiadowczej w USA, prędko piął się po szczeblach hierarchii w armii kraju, który właśnie wyrwał się spod francuskiego protektoratu i uzyskał niepodległość. Pomógł mu w tym generał, ojciec pierwszej żony Naimy. W 1980 roku jego kariera przyhamowała, wyjechał do Warszawy, gdzie przez cztery lata był ambasadorem. Potem na początku 1984 roku, kilka miesięcy przed narodzinami Mohameda Buaziziego, z pistoletem w ręku wykazał swoją przydatność prezydentowi Habibowi Burgibie w tłumieniu zamieszek. Burgiba w nagrodę mianował go szefem służby bezpieczeństwa, a potem MSW. # W podobny sposób miał przekonać lekarzy, by trzy lata później wydali oświadczenie, że schorowany Burgiba, blady jak mumia, nie nadaje się już do rządzenia. I, jak napisał francuski tygodnik „Jeune Afrique”, którego szef był w dobrych układach z Ben Alim, z pistoletem w ręku siedział w kokpicie samolotu, uciekając 14 stycznia z Tunezji do Arabii Saudyjskiej. # – Na zawsze pozostał typem wojskowego i policjanta, przede wszystkim policjanta. Burgiba wykorzystywał jego bezwzględność do prześladowania ludzi, nawet wydzwaniał do niego do Warszawy, a on stamtąd pociągał za odpowiednie sznurki – mówi Azza Turki, dziennikarka francuskojęzycznego tygodnika „Realites”. # Od Burgiby różniło go zamiłowanie do korzystania z narodowego bogactwa. O pierwszym prezydencie Tunezji do dziś krążą opowieści dowodzące, że choć też nie był demokratą, to jednak z czystymi rękami. – Przyszedł kiedyś na uro-

∑ O byłej pierwszej damie tunezyjska ulica mówi z większą nienawiścią niż o jej mężu pozwalał na to rodzinie swojej drugiej żony – Leili z domu Trabelsi. – Tym Trabelsim, prostym ludziom, z których część to analfabeci, powiązania rodzinne z prezydentem przewróciły w głowie. Jeden nie miał głosu, ale wymarzył sobie karierę śpiewaka, i śpiewał, występował w rzymskim teatrze w Kartaginie. Inny nawet chyba podstawówki nie skończył, a sprawił sobie kancelarię adwokacką – dodaje wspomniany przedsiębiorca. # O pierwszej damie tunezyjska ulica mówiła z większą nienawiścią niż o jej mężu. I nadal tak jest, o niej tu słyszałem najwięcej. Nawet przypadkowo spotkani na ulicy Tunezyjczycy, cieszący się nagle uzyskaną wolnością słowa, wypominają byłej pierwszej damie, że zaczynała jako fryzjerka. Dzięki urodzie zyskiwała bogatych i wpływowych mężczyzn, w końcu także przyszłego prezydenta, który gdy ją poznał, był żonaty. W tak konserwatywnym społeczeń-

sztuczkami omamiła Ben Alego i przejęła od niego władzę nad Tunezją. # Pozostawiony przez żonę w pałacu w Kartaginie Ben Ali dostawał doniesienia służb o wzburzeniu w Sidi Buzid i o zdjęciach płonącego Buaziziego rozsyłanych masowo telefonami komórkowymi i wystawianymi na Facebooku. Media oficjalne milczały o Buazizim przez kilka dni. Wreszcie czołowy arabskojęzyczny dziennik „Assabah”, kontrolowany przez typowanego na następnego władcę zięcia Ben Alego Sachera el Matriego, napisał o nim tekst pod tytułem „Co się wydarzyło? Jak? Dlaczego?”. # Odpowiedź podchwycona przez inne media brzmiała: Samospalenie to odosobniony przypadek, desperacja człowieka w trudnej sytuacji. 28 grudnia Ben Ali pojawił się przy łóżku szpitalnym Buaziziego, obwiązanego bandażami po czubek głowy. A potem wystąpił w telewizji, wygrażając „nielicz-

bez szansy na zatrudnienie. Ben Ali był tu tylko raz, w początkach swojej prezydentury. Obrzucono go kamieniami. Teraz Kasserine stało się bastionem buntu i miejscem najostrzejszego starcia między służbami reżimu a tłumem. # Zaczęło się w dzielnicy Haj Esalem, biednej, ale nie najbiedniejszej. Wszyscy tu wiedzieli o desperackim proteście Buaziziego i nagle usłyszeli, że u nich też się podpalił młody człowiek. I zmarł. – Nikt nie uwierzył, że się sam podpalił. Wszyscy w Haj Esalem byli przekonani, że to prowokacja służb Ben Alego – opowiada jeden z wpływowych mieszkańców Kasserine. # Na początku wściekły tłum zaatakował siedziby banków Amen i Banque de Tunisie należących do pierwszej rodziny w kraju. Potem ruszył na salony meblowe i samochodowe, budynki partii RCD i władz lokalnych, paląc i grabiąc. Nazwy nie oddają wszystkiego, wypalone

siedziby banków, zniszczone salony meblowe, które oglądałem, to jednokondygnacyjne klockowate budynki bez łuków, bez arabskich zdobień. Małe i do bólu skromne. # Kilkanaście razy tłum wpadał do komisariatu, w którym jak w całej Tunezji obok zwykłej policji była i służba bezpieczeństwa. Na ulicy walały się nadpalone akta bezpieki. Można się było przekonać, jak szczegółowo inwigilowano społeczeństwo. Kto zapuścił brodę, stawał się podejrzany o sympatyzowanie z fundamentalistami islamskimi, kto za długo czytał Koran – podobnie. Kto nie wywiesił odpowiedniej dekoracji na 7 listopada (święto narodowe upamiętniające przejęcie władzy przez Ben Alego), był potencjalnym opozycjonistą. I takiego śledzono bardzo dokładnie, z kim rozmawia, jak gorliwie się modli w meczecie, czy ma nowy numer telefonu komórkowego, dokąd się przeprowadził. Ludzie czytali to i przekonywali się, że żyją wśród szpicli. # To znienawidzonej służbie bezpieczeństwa wielu mieszkańców przypisuje to, że w Kasserine polało się najwięcej krwi. Przez kilka dni na początku stycznia, gdy w centrum trwały wielkie protesty, zginęło kilkanaście osób. Nieoficjalnie się mówi, że dużo więcej. Krążą opowieści o najgorszych kryminalistach, których naczelnik miejscowego więzienia wypuścił, by siali postrach w mieście. By ludzie błagali Ben Alego, aby ich ratował i przywrócił porządek. Nasila się pogłoska, że to nie od kul policji ginęli ludzie, lecz że celowali do nich ubrani po cywilnemu snajperzy z bezpieki, ukryci na dachach najwyższych budynków. Mieli nawet używać kul rozpryskowych, by ofiar było więcej. # Prezydenta Ben Alego już nie ma, ale Kasserine nie ustaje w buncie. Policja pilnuje nawet stacji benzynowych, czego w innych regionach nie widziałem. Główną ulicą dzień w dzień przechodzą marsze protestacyjne. Nauczyciele, związkowcy, sędziowie, bezrobotni domagają się usunięcia wszystkich przedstawicieli znienawidzonej partii RCD z rządu jedności narodowej, który powstał po ucieczce dyktatora. Delegacje z Kasserine i Sidi Buzid wyruszyły też do Tunisu, by tam żądać, aby rząd był wreszcie „nasz”.

Tygrys zięcia w WikiLeaks

A

kt terrorystyczny nie może być tolerowany. Źle nastawione elementy wykorzystywały kwestię bezrobocia i desperacji. Wrogie elementy na obcym żołdzie zaprzedały duszę ekstremizmowi i terroryzmowi”. W ten sposób zwrócił się do narodu Ben Ali 10 stycznia w swoim przedostatnim, jak się później okazało, przemówieniu telewizyjnym. Rewolucja dotarła już wówczas do Tunisu. # – Nic nie zrozumiał z tego, co się dzieje. Nie zrozumiał, że lu-

dzie walczą o godność. Chciał nas postraszyć – mówi Mohamed, 45-letni menedżer z branży turystycznej. # To było przemówienie sztywnego dyktatora oderwanego od ludu, wtrącającego co kilka zdań: „Obywatele, obywatelki”. Na dodatek wygłoszone z kartki w literackim arabskim, a nie dialekcie tunezyjskim. Oprócz straszenia była w nim i obietnica. Ben Ali zapowiedział, że w ciągu dwóch lat powstanie 300 tysięcy nowych miejsc pracy. W 10-milionowym kraju, w którym jedna trzecia świeżo upieczonych absolwentów nie miała szans na zatrudnienie, niewielu to przekonało. # Ale reżim jeszcze się bronił. Następnego dnia Tunezyjski Związek Przemysłu, Handlu i Rzemiosła (UTICA) rozpoczął akcję tworzenia50 tysięcy miejsc pracy. Posypały się jak z rękawa oferty z firm opanowanych przez klan prezydenta i beneficjentów reżimu. Propozycje, o których wcześniej można było tylko pomarzyć. W czasie, gdy płonęły przedmieścia Tunisu, a w centrum stolicy protestowali studenci iartyści, gazety cytowały wdzięcznych młodych Tunezyjczyków. „Wspaniałe wcielenie decyzji prezydenta”, „Chwalebna inicjatywa”, „Szczególny gest zrozumienia” – mówili zachwyceni absolwenci. # Sacher el Matri zaoferował 250 miejsc pracy dla bezrobotnych z dyplomem, „zgodnie z decyzjami prezydenta”. Przy okazji pojawiła się lista firm tego 32-latka, których sześć lat wcześniej, przed ślubem z córką dyktatora Nesrin, jeszcze nie miał: Bank Zitouna, portowe przedsiębiorstwo Goullete Shipping, towarzystwo ubezpieczeniowe Zitouna Takaful, firmy mające monopol na sprzedaż najlepszych marek samochodów Ennakl i City Cars, wielkie wydawnictwo prasowe Dar Assabbah, sieć telefonii komórkowej Tunisiana. # El Matri był jednym z bohaterów depesz ambasadora amerykańskiego ujawnionych przez WikiLeaks. Przeciekły zaraz przed rewolucją i bez wątpienia miały na nią wpływ. Wynikało z nich, że zięć prezydenta prowadził ekskluzywne życie. Rozbijał się po tunezyjskich drogach astonem martinem i hummerem, na wakacje do Saint Tropez latał prywatnym odrzutowcem, wielką willę w kurorcie Hammamet ozdobił autentycznymi rzymskimi kolumnami i antycznymi freskami, a w ogrodzie trzymał w klatce wielkiego tygrysa zwanego Paszą, pochłaniającego dziennie cztery kurczaki. # Mniej niż o korupcji i wystawnym życiu Ben Alich i Trabelsich Tunezyjczycy wiedzieli o represjach wobec opozycji. A gdy powstawał rząd jedności narodowej, w więzieniach z przyczyn politycznych siedziało ponad 2 tysiące ludzi. # – Represje to nie tylko więzienie. Reżim robił wszystko, żebym ani przez chwilę nie mogła zapomnieć, że nie mam tych samych praw co inni – mówi Ahlem Belhadż, żona trzykrotnie więzionego adwokata i polityka ∑ dokończenie >P10


PlusMinus

P10

∑ dokończenie >P9

nigdy niezalegalizowanej partii komunistycznej, feministka i profesor psychiatrii dziecięcej na uniwersytecie w Tunisie. – Nie mogłam zapomnieć w domu, bo przed nim stali tajniacy, którzy czasem wyzywali mnie od dziwek. Nie mogłam zapomnieć w pracy na uniwersytecie, bo wciąż się pojawiały jakieś trudności. Gdy wystartowałam w konkursie na etatowego profesora i okazało się, że jako jedyna ubiegam się o to stanowisko, władze uczelni anulowały konkurs. # Zastraszano jej znajomych, kontrolowano korespondencję, odcinano Internet. – Tajniacy podeszli do mojego syna, gdy miał cztery lata, izaproponowali, że kupią mu czekoladę. Wszystko po to, bym wiedziała, że i mój syn nie jest bezpieczny. W tamtym czasie policja nie chciała mnie przepuścić do szwagra, który prowadził strajk głodowy, a mały synek w stroju Zorro groził im zabawkową szabelką. Do dziś to nosi w pamięci, a ma 14 lat, do dziś mówi: Mamo, ale ja cię przedtymi panami broniłem – opowiada Ahlem Belhadż, drobna 46-latka, krótko ostrzyżona brunetka o pięknej, ale zmęczonej twarzy. Ubrana w dżinsy i bluzkę w kolorowe pasy. W czasie naszej rozmowy w kawiarni artystycznej co chwilę ustalała przez telefon szczegó-

kanaście godzin po przemówieniu, w którym zapowiedział wprowadzenie demokracji i natychmiastowe zniesienie cenzury. Było to przemówienie inne od wszystkich poprzednich. # „Wszystko zrozumiałem. Mój smutek jest wielki”. Po raz pierwszy posługiwał się dialektem tunezyjskim, nie mówił: „Obywatele, obywatelki”, jak jeszcze trzy dni wcześniej, lecz: „Drogi narodzie tunezyjski”. Nie czytał z kartki, chwytał mikrofon, poruszał rękami, tak jakby prosił o pomoc. „Nie wszystko poszło tak, jak chciałem. Wprowadzali mnie w błąd, ukrywali fakty” – zrzucał winę na swoje otoczenie. # – Po raz pierwszy od 23 lat powiedział właściwe słowa, właściwym tonem, z odpowiednią wrażliwością. W końcu stał się Tunezyjczykiem. Ja uwierzyłem, że może rządzić krajem w inny sposób. Ale logika polityki jest inna, nie mógł przetrwać długo – mówi Ahmed Abderrauf Unajes, wiceszef MSZ w rządzie tymczasowym. # – Niby był to zupełnie inny Ben Ali –przyznaje dziennikarka Azza Turki. – Zapowiedział zniesienie cenzury Internetu i gdy pochwili sprawdziłam, YouTube rzeczywiście się otwierał. Ale mimo wszystko coś zostało po staremu. Kilka godzin później ta sama telewizja publicznapokazała

niej chwili na czołówkach gazet było pozowane zdjęcie Ben Alego. Przeglądałem egzemplarze wyrzucone na podłogę w domu wydawniczym „Dar Assabah”, który nagle stracił szefa – zięcia dyktatora. Do 14 stycznia prezydent Ben Ali występował albo w zbliżeniu, zawsze z wystudiowanym uśmiechem, lecz z różnymi krawatami, albo w planie ogólnym z flagą narodową u boku. Gdy nie było go już w kraju, te same gazety zaczęły zamieszczać na pierwszych stronach zdjęcia rannych demonstrantów czy wypalonych domów, a w komentarzach rozliczać mafijny klan Ben Alich i wychwalać męczeństwo Buaziziego.

#

W

ózek Mohameda Buaziziego stoi na piaszczystej uliczce w dzielnicy biedoty wSidi Buzid, wśród byle jak skleconych domków. Właściwie jest tu, kilkaset metrów od uliczki Buazizich, ukryty. Kuwejcki biznesmen chciał za niego zapłacić rodzinie 10 tys. dolarów, więcej niż miejscowi widują przez rok. Rodzinaofertę odrzuciła, ale kto wie, czy ktoś inny nie zechce zarobić. Do wózka zaprowadził mnie krewny

JERZY HASZCZYŃSKI

nie ofiary, nie gniew ludzi, ale grupkę wiecującą mimo godziny policyjnej na głównej ulicy ztransparentami „Dziękujemy ci, prezydencie”. To był dopiero szok. Znowu to samo. Zresztą w przemówieniu nie wspomniał o rozkradaniu państwa, a na to ludzie czekali. # Następnego dnia, 14 stycznia, rano nagłówną ulicę stolicy, aleję Habiba Burgiby, wyległy dziesiątki tysięcy demonstrantów krzyczących: Ben Ali precz!, Gra skończona! Jeszcze polała się krew, dyktator próbował się utrzymać przywładzy. Nie wiadomo, kto go przekonał, by kilka godzin później opuścił pałac w Kartaginie podTunisem iwyruszył nalotnisko. Uciekiniera przyjęła Arabia Saudyjska, zapewne na prośbę Amerykanów, zktórymi długie lata współpracował. # Główne media do końca wspierały dyktatora, do ostat-

rp.pl/plusminus ◊

29 – 30 stycznia 2011

Obsesja krytycznego

myślenia

Pomnik wózka

∑ Wózek na warzywa – obecnie główna pamiątka po męczenniku tunezyjskiej rewolucji

ły projektu napisów na plakaty wzywające domanifestacji feministek, teraz już legalnej. # Jej problemy się zaczęły, gdy w 1992 roku poznała Dżalela Ben Brika Zoglamiego, który był właśnie po miesięcznej odsiadce w więzieniu za przynależność do partii trockistowskiej. Nawet ślub musieli wziąć potajemnie. Nie mogli razem nigdzie wyjechać, bo w żadnym hotelu by ich nie zameldowano. # Teraz mąż będzie mógł wrócić do pracy w swoim zawodzie. Pani profesor bez problemu dzwoni do znajomych, zagląda do Internetu: – Wciąż nie mogę uwierzyć, że Ben Ali uciekł – na jej twarzy po raz pierwszy pojawia się uśmiech: – Codziennie rano po przebudzeniu szczypię się w dłoń. I okazuje się, że nie śnię. Dyktatura się skończyła. # Upadek Ben Alego był niespodziewany. Uciekł z kraju kil-

Sobota – niedziela

Mohameda. Twierdził, że robi to z sentymentu do Polski, bo był kiedyś związany z Polką, która opiekowała się turystami w Sousse i Monastyrze. # Wózek czeka na powrót do centrum Sidi Buzid. To najważniejsza rzecz, jaka pozostała po męczenniku tunezyjskiej rewolucji. Ma się triumfalnie zatrzymać w miejscu, gdzie stoi pomnik 7 listopada, dnia, w którym do władzy doszedł Ben Ali. Teraz pomnik jest obklejony rewolucyjnymi plakatami i zwieńczony zdjęciem Mohameda Buaziziego. Niedługo zwieńczy go wózek. Skromny nawet jak na Sidi Buzid. Trochę metalowych rurek i dwa rowerowe koła. Pomnik Buaziziego stanie w miejscu pomnika Ben Alego. Także tu bezrobotny z dzielnicy biedoty zwycięży dyktatora. —Jerzy Haszczyński

JACEK CIEŚLAK

Teatr Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego, tegorocznych laureatów Paszportów „Polityki”, pokazuje Polskę, o jakiej nie wszyscy chcą słyszeć, wiedzieć i pamiętać

M

Monika Strzępka (1976) reżyseruje siebie następująco: praktycznie zawsze chodzi w dżinsach i dresie. Ostentacyjnie niemarkowym – z dwoma lampasami! Jakby był z lumpeksu, gdzie ubiera się spora część mieszkańców Wałbrzycha. Właśnie tam, w Teatrze im. Szaniawskiego, pokazuje katastrofę gospodarczą i społeczną polskiej prowincji, z dala od ośrodków, które konsumują owoce systemowej zmiany. Na przykład melona z szynką parmeńską, co pokazują telenowele, z jakich drwi Strzępka. # Nagalę wstolicy się nie przebrała: jakby chciała podkreślić, że nie zmieni poglądów. Zażartowała sobie tylko zich wyrazistości, mówiąc, że przywejściu nasalę napakowaną polityczno-kulturalnym establishmentem, Biuro Ochrony Rządu odebrało jej baniak zbenzyną. # Krąży wiele teorii – w tym spiskowych – na temat powodów, dla których najbardziej zbuntowany, najmniej poprawny polityczny duet teatralny dostał prestiżową nagrodę. Jedna z nich mówi, że to rodzaj cukierka, jaki można dostać za bycie grzecznym. Albo zastrzyk botoksu, który ma upiększyć pokazaną w spektaklach szpetotę 21-letniej już wolnej Polski, która dawno przestała być sentymentalną i romantyczną panną. A nawet straciła dziewictwo, wchodząc w mezalians z brutalnym kapitalizmem przy udziale swatów z dawnej opozycji. # Oto miara braku wiary w wolność i demokrację, dającego znać o sobie,

gdy zaczynamy szczerze rozmawiać o Rzeczypospolitej. Naprawdę są osoby, które wyczuwają podstęp w tym, że autor i reżyserka sztuki weryfikującej medialny mit Andrzeja Wajdy, Kazimierza Kutza, Krystyny Jandy i Leszka Balcerowicza mogą otrzymać za nią Paszport „Polityki”. # Ale to nie wszystko! Nagrodzona Monika Strzępka podczas kampanii prezydenckiej poparła Jarosława Kaczyńskiego. W szeroko komentowanym wywiadzie przedstawiła argumenty świadczące o wyższości kandydata PiS nad PO, koncentrując się na lekceważeniu przez warszawskich i krakowskich inteligentów problemów Polski B i C – nielicującym z etosem inteligenta spychaniu ich w sferę populizmu i demagogii. Podczas gali w Teatrze Wielkim miał miejsce kolejny antyplatformerski występ: demonstracyjnie złapała się za głowę, gdy stanął obok niej prezydent Bronisław Komorowski. Była wściekła, że musi występować z nim w jednej przestrzeni.

Smak głodu

C

zas na ważny przypis dla tych, którzy chcieliby wykorzystać działalność duetu związanego z „Krytyką Polityczną”: nie da się on w żaden sposób skolonizować ani przez żadną partię, ani jej stronników. Nie będzie poręczny w żadnej strategii. Chyba że pełnej fałszu, z którym artyści walczą. Bo kiedy Strzępka krzywi się na widok Komorowskiego, Demirski od razu przekornie podkreśla, że wspomniany już antysalonowy „Był sobie Andrzej, Andrzej, Andrzej i Andrzej” powstał także dzięki dotacjom przyznanym przez ministra Bogdana Zdrojewskiego. Nie można też pomijać spektakli „Dziady. Ekshumacje”, „Był sobie Polak, Polak, Polak i diabeł, czyli w heroicznych walkach


Sobota – niedziela

◊ rp.pl/plusminus

PlusMinus

P11

BARTOSZ SADOWSKI

29 – 30 stycznia 2011

narodu polskiego wszystkie sztachety zostały zużyte” i „Niech żyje wojna!”, które są batem na miłe prawicy skłonności martyrologiczne, politykę historyczną oraz idealizacje Polski i Polaków. # Demirski i Strzępka nie uznają żadnego tabu. Są obsesyjnie wręcz przywiązani do krytycznego myślenia. # Na doświadczenia Demirskiego (1979) złożyły się studia dziennikarskie i zajęcia z komunikacji społecznej. Pierwszą sztukę oparł na notatce z gazety o cierpiącej na depresję kobiecie, która chciała popełnić samobójstwo w towarzystwie protestanckiego bractwa w Stanach Zjednoczonych. Autor zmienił wyznanie bohaterki na katolickie. Dramat nigdy nie doczekał się premiery, ale Demirskiego zauważyli Paweł Wodziński i Paweł Łysak, którzy w poznańskim Teatrze Polskim lansowali nową polską dramaturgię. Potem tegoroczny laureat Paszportu wygrał staż w gdańskim Wybrzeżu kierowanym przez Macieja Nowaka. Jednym z najważniejszych osiągnięć tamtej dyrekcji był cykl docudram, chwytających życie na gorąco, realizowany pod szyldem Szybki Teatr Miejski. # Demirski opiekował się grupą autorów sztuk lub sam pisał sztuki – o podziemiu aborcyjnym, polskich nazistach, bezdomnych, imigrantkach ze Wschodu. Echem odbił się spektakl „Padnij” pokazujący udział naszego kraju wmisji irackiej – przez pryzmat samotnych żon, matek, narzeczonych. Doświadczenia niezbędne do tworzenia takiego teatru Demirski zdobył podczas stypendium w londyńskim Royal Court. Tam się przekonał, że zarzut „publicystyczności” jest estetycznym nieporozumieniem, bo teatr powinien pokazywać codzienne problemy ludzi, tłumacząc ich motywacje i postawy. To daje mu przewagę nad coraz bardziej powierzchownymi mediami. # Kolejnym krokiem Demirskiego był spektakl „From Poland with Love”. – Wychowano nas pod presją kariery

i zarabiania pieniędzy, ale nikt nam nie zagwarantował elementarnych praw do naprawdę bezpłatnej nauki i uczciwej pracy. Wiele razy na studiach znajdowałem się na krawędzi, po raz pierwszy w życiu odczułem problem rzeczywistego głodu, rozumiem, dlaczego tak wielu młodych ludzi marzy o emigracji – mówił w antologii „Made in Poland” Romana Pawłowskiego. # W tej wypowiedzi można dopatrzyć się bodaj najważniejszego motywu twórczości Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki – antyliberalizmu. # Jednym z jego manifestów stał się spektakl „Wałęsa. Historia wesoła, a ogromnie przez to smutna” wyreżyserowany przez Michała Zadarę. Przypomniał przewodniczącego „Solidarności” nie po to, by odtwarzać historię, lecz by dalej ją zmieniać: byśmy nie myśleli, że nasz wybór ogranicza się do konsumenckiego pytania „Tesco czy Auchan?”. Wałęsa Demirskiego nie miał wąsów, tylko krzyczał do pracowników sieci spożywczej, którzy zarabiają 800 złotych: „Nie ma wolności bez strajku”. Demirski pokazał, że staliśmy się zakładnikami globalnych korporacji, usidliły nas wieloletnimi kredytami, a związki zawodowe są skorumponowane, większość mediów tworzy zaś wirtualny świat jak z reklamy. W groteskowej scenie kulinarnego show widzieliśmy, jak 21 postulatów „Solidarności” trafia na śmietnik, a legendarny stoczniowy styropian jest licytowany na aukcji.

#

Gumowe milicyjne pały

D

emirski piętnował kapitalizm i korporacje, już razem z Moniką Strzępką, w spektaklach „Śmierć podatnika, czyli demokracja musi odejść, bo jak nie, to wycofuję

swoje oszczędności” – o szwindlach w rajach podatkowych, sztuce „Kiedy przyjdą podpalić dom, to się nie zdziw” – o fikcji BHP w sieci marketów. Zreinterpretował też „Operę za trzy grosze” pod tytułem „Opera gospodarcza dla ładnych pań i zamożnych panów”, szydząc z hipokryzji nowobogackich i rekinów biznesu uszlachetniających swoje działania pod pozorami działalności charytatywnej. # W sztuce pojawiła się też ostra krytyka środowisk postsolidarnościowych określanych „Związkiem byłych więźniów na rzecz prosperity” uwikłanych w dziwne interesy. Jeden z bohaterów mówi: „To są naprawdę lepsi jacyś ludzie (...) oni w związku to umieli jednak związać normalnie/te milicyjne pały gumowe/ w ekologiczny kabel do laptopa/najnowszej generacji/a ci, co ich gdzieś z suki milicyjnej do jeziora/ nie wrzucili/ no to jednak do salonu volvo albo i lepiej/zaparkowali pod mieszkaniem/czterdzieści tysięcy za metr (...) za metr celi w czasie internowania/na przykład/albo za metr bieżący ulotek/ I to nie jest cyniczne/to jest po prostu wolnorynkowe”. oskarżeniem # Najmocniejszym postsolidarnościowych elit jest „Był sobie Andrzej, Andrzej, Andrzej i Andrzej”. To trzecia część wajdowskiego cyklu „Człowiek z... „, którego, zdaniem duetu, reżyser nie odważył się nakręcić o kapitalistycznej Polsce, bo stał się częścią establishmentu. Zajął się ekranizacjami lektur, bojąc się krytykować przyjaciół z dawnej opozycji. Współtworzył nową, środowiskową i ekonomiczną cenzurę opartą na poprawności politycznej. Kazimierz Kutz wychodzi w spektaklu na kabotyna. Zrobił karierę w PRL, a w wolnej Polsce odciął się od swoich plebejskich korzeni i zwykłych ludzi. Trzecim negatywnym bohaterem jest Leszek Balcerowicz. Monika Strzępka pokazała ojca polskiego cudu gospodarczego w konwencji opery mydlanej o polskich menedżerach. Pysznego i but-

nego finansistę, którego jedynym sposobem na rozwiązanie problemów społecznych są cięcia budżetowe i wyrzucenie pracowników na bruk z pomocą agencji ochrony.

Przekleństwo stronniczości

R

ównie bezlitosny Paweł Demirski jest dla mitów patriotycznych i historycznych, które zacierają różnice w politycznej tożsamości Polaków. Wspektaklu „Utopia będzie zaraz” Michała Zadary w Starym Teatrze, gdzie wykorzystano teksty dramaturga, –zbiorowym bohaterem jest pokolenie młodych ludzi, którzy czas „Solidarności” znają z opowieści rodziców, bo dojrzewali whistorycznej „czarnej dziurze” – okresie nijakim i bezideowym, jakim była połowa lat 80. # Spektakularnym protestem przeciwko próbie napisania jednej historii obowiązującej wszystkich stało się przedstawienie „Niech żyje wojna!”. Już zrobienie bohaterami postaci z „Czterech pancernych” mogło uchodzić za polityczny grzech, co dopiero eksponowanie na pierwszym planie antyheroicznego, wypranego z jakichkolwiek ideałów i poglądów Czereśniaka. A dla takich jak on mit Armii Krajowej i powstania warszawskiego to coś jak science fiction. # Duet poddał też rewizji inną świętość niepodległościowców – mit Polski podziemnej i rządu na emigracji w Londynie. W groteskowej scenie rozmów na Kremlu premier Mikołajczyk, który negocjuje ze Stalinem, jest nagi, słaby, bezsilny. Czereśniak powiedziałby – gołodupiec. To była mocna próba naszych geopolitycznych wyobrażeń i narodowej dumy. W sam splot słoneczny polskiej mitologii trafiły „Dziady. Ekshumacje” weryfikujące martyrologicz-

ny patriotyzm, myślenie o Polsce wyłącznie jako niewinnej ofierze. Demirski następująco sparafrazował słynny fragment Mickiewicza: „ten naród jak lawa – wszystko opłynie/obok każdego problemu opłynie/może czasem z tej lawy jakiś pomnik się zrobi”. # Obrzęd dziadów został pokazany w krzywym zwierciadle – pojawiają się w nim ofiary Polaków: Ukraińcy więzieni w Berezie Kartuskiej, Żydzi zamordowani w pogromach, Niemcy zabici zaraz po wojnie, ofiary partyzantów. Demirski i Strzępka podkreślili, że nie całą odpowiedzialność za polskie grzechy da się zrzucić na komunistów. # Ksiądz Piotr nosi znamię ekstrawagancji i słabości polskiego Kościoła. Konrad jest splamiony faktem współpracy z bezpieką. Ale autorzy nie dramatyzują: takie były realia naszej historii. Szukając współczesnego wyrazu dla zbiorowej pamięci, zreinterpretowali postać Rollisona. Przeżył, ale w powikłanych okolicznościach konspiracji padł ofiarą rozbicia rodziny, został ćpunem. # Nie było mocniejszego głosu pokolenia, które miało kilkanaście lat, gdy zaczynała się wolna Polska. Głosu, że zasługi z przeszłości mogą dziś nie mieć żadnego znaczenia. Dla Demirskiego i Strzępki liczy się „tu i teraz”. Z tego rozliczają wszystkich. Bez pardonu, często w obrazoburczy sposób. Oto próbka dialogu Konrada z Księdzem Piotrem: „to niech ksiądz jakąś autostradę wybuduje może lepiej”. Ksiądz: „jeżeli autostradę – to tylko do nieba”. # To chyba nasz główny problem. Nie potrafimy rozumieć rzeczywistości w wielu aspektach. Rozdzierają nas skrajności. Demirski i Strzępka to uwidaczniają. Dlatego chciałbym zobaczyć ich spektakl o katastrofie smoleńskiej. Byłby okrutny, ale nie spodziewałbym się stronniczości, która jest dziś największą polską chorobą. ∑ Na początku lutego ukażą się „Parafrazy” zbiór sztuk Pawła Demirskiego


PlusMinus

P12

A

Antyterroryści patrzą na salę Sądu Okręgowego w Kielcach przez szpary w kominiarkach. Ustawione w rzędach ławki z trudem mieszczą oskarżonych. Są dowożeni w specjalnych konwojach z więzień i aresztów – wielu z nich nosi pomarańczowe kombinezony oznaczające niebezpiecznych przestępców. # W kuloodpornej klatce siedzi Leszek K. To właśnie on miał kierować przestępczym związkiem o charakterze zbrojnym, jednym z największych, jakie zostały ostatnio rozbite przez policję. # – Ludzie wierzyli, że ta grupa przestępcza jest nietykalna, bo stoją za nią wpływowe osoby. Nie sugeruję, że tak było rzeczywiście, ale wytworzyło się takie przekonanie – mówi Sławomir Mielniczuk, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Kielcach. # Grupa Leszka K. nadal budzi lęk. Kiedy sąd dał ogłoszenie, szukając pokrzywdzonych przez nią osób, nie zgłosił się nikt. Świadkowie zeznający na sali sądowej nie patrzą na oskarżonych i wbijają wzrok w podłogę. Czasem niespodziewanie zawodzi ich pamięć, czasem załamuje się głos i mówią tak cicho, że trudno ich zrozumieć. # Najlepiej na sali czują się przestępcy, przynajmniej takie można odnieść wrażenie. Dla niektórych, odsiadujących już wyroki za morderstwa, rozprawa jest wyczekiwanym przerywnikiem w monotonii więziennego bytowania. Inni także zachowują się tak, jakby fakt, że znaleźli się w tym miejscu i w tej roli, nie miał znaczącego wpływu na ich los. Demonstrują lekko znudzony spokój, ożywiają się jedynie wtedy, gdy pojawiają się żony i narzeczone, a wówczas na sali sądowej, wśród uśmiechów i przesyłanych dłonią całusów, nieoczekiwanie zapanowuje nastrój jak z telenoweli. # Na ławie oskarżonych nie ma wszystkich, którzy powinni się tam znaleźć. Za przestępcami został wysłany europejski nakaz aresztowania. Być może ukrywają się za granicą. Prowadzący dochodzenie policjanci przypuszczają jednak, że niektórzy z nich mogą już nie żyć, bo gang usunął osoby, które mogłyby stanowić dla niego zagrożenie. – W jednym wypadku wszystko na to wskazuje. Pewien członek gangu był zbyt mało bezwzględny jak na standardy przestępców, podczas kolejnych napadów okazywał coraz większe wahanie i zdenerwowanie. Zniknął bez śladu. A ponieważ miał znaczny majątek, sklepy i nieruchomości, zakładamy, że nagle nie porzucił wszystkiego. Jest kilka innych zagadkowych spraw dotyczących zniknięć z kręgu Leszka K. – mówi jeden z policjantów prowadzących sprawę. – Mam świadomość, że dla osób, które są świadkami, te zdarzenia są traumatyczne.

#

Broń dla camorry

C

zy Leszek K. był tak genialnym przestępcą, czy też policja była tak słaba, że przez tyle lat udawało mu się bez przeszkód kierować roz-

rośniętą strukturą przestępczą? – Proszę sobie samej odpowiedzieć na to pytanie – mówi prowadzący sprawę prokurator Robert Rolka. Jak przyznaje, jego także zastanawia fakt, że Leszek K. tak długo działał zupełnie bezkarnie. # W historii Leszka K. jest kilka intrygujących elementów. Hodowca gołębi ze świętokrzyskiej wsi nazywany „człowiekiem z lasu” zdołał stworzyć rozbudowany mafijny holding, który nawiązał kontakty z włoską camorrą. # – Miał trzech zaufanych ludzi, poprzez których kontaktował się z członkami swej grupy. Grupa miała strukturę gwiaździstą, każde odgałęzienie zajmowało się innym rodzajem przestępstw: rozbojami, narkotykami, kradzieżami samochodów, wymuszeniami, handlem bronią. Wrazie wpadki części grupy reszta mogła działać dalej –tłumaczy

Sobota – niedziela

rp.pl/plusminus ◊

29 – 30 stycznia 2011

napadu na znajdującą w centrum bazę PKS, choć wystarczył jeden telefon, by natychmiast pojawiły się tam radiowozy z całego miasta. Zaplanowane przez Leszka K. napady zawsze się udawały – środowisko przestępcze zaobserwowało, że gdy dokonuje się przestępstw, które on odradza, zdarzają się wpadki. Utarło się, że nawet tak bezwzględni bandyci, jak gang tzw. kantorowców, którzy najpierw zabijali, a potem sprawdzali, czy ofiara ma pieniądze, informowali o swoich poczynaniach Leszka K. # – Jeśli wpadał jakiś człowiek Leszka K., to wiedział, że ten podejmie próbę, by mu pomóc i „załatwić temat”. Może nie od razu, ale po pewnym czasie będzie się starał wyciągnąć go na wolność. Warunkiem było milczenie zatrzymanego. To budowało pozycję Leszka K.

Zanim wiedza o tym i innych faktach świadczących o dziwnych związkach skarżyskiej policji dotarła do kieleckiej prokuratury, nie stanowiła żadnej tajemnicy dla miejscowego społeczeństwa. Powszechnie uważano, że złożenie skargi w skarżyskiej komendzie, a zwłaszcza wskazanie ewentualnych sprawców przestępstwa, jest bezcelowe, a może wręcz przysporzyć kłopotów. # – Miejscowi policjanci niewiele mogli zrobić, by przeciwstawić się złu. Niektórzy może mieli nieczyste intencje, inni się bali – mówi policjant z Komendy Wojewódzkiej w Kielcach – Nawet najodważniejsi policjanci tracili zapał do ścigania przestępców, gdy tzw. nieustaleni sprawcy palili im mieszkania czy kradli samochody. Podpalaczowi nie można było nic udowodnić, bo szy-

Jacek P., jeden z morderców właścicieli kantorów, który został zwerbowany przez wiceszefa CBŚ w Kielcach. # – To patologia, o której zaczęto mówić przy okazji sprawy Olewnika. Informatorzy policji zachowują się czasem, jakby dostali immunitet i byli bezkarni. Ich oficer prowadzący korzysta z bazy danych, która pozwala mu się zorientować, że jego informator jest w kręgu zainteresowań policji, i może go o tym uprzedzić – opowiada, zastrzegając anonimowość, jeden z moich rozmówców. # W komendzie policji w Kielcach słyszę, że policjanci ze skarżyskiej komendy, którzy przez palce patrzyli na poczynania bandytów, już tam nie pracują. Nie dowiaduję się, czy ich zwolniono, przeszli na emeryturę czy też zostali przeniesieni.

Skarżysko, miasto prywatne MAJA NARBUTT

Przedsiębiorcy, samorządowcy, politycy zgłaszali się do Leszka K. po „przysługę”. Gdzie wycofało się państwo, wszedł przestępczy holding

komendant główny policji gen. Andrzej Matejuk. # Śledczym rozpracowującym grupę Leszka K. kojarzy się ona z tradycjami partyzanckimi –zakonspirowani członkowie grupy byli wzywani na akcję, a potem znów wracali do codziennego, banalnego życia. Żadnej ostentacji, typowej dla polskich gangsterów, żadnych bmw, którymi rozbijaliby się osobnicy obwieszeni złotymi łańcuchami. Zdobyte pieniądze ukrywano wsensie dosłownym –jak przypuszczają śledczy, którzy przeszukiwali echosondą posesję Leszka K., są w słoikach zakopane w ziemi. # – Naprawdę duże środki zarobiono na dostarczaniu broni neapolitańskiej camorze, gdy toczyła się walka między klanami Panico i Sarno. Przebitka na popularnej broni typu pistolety TT czy Colt była kosmiczna, nawet czterokrotna. Jeszcze większy zysk był na automatycznej broni typu RAK czy Scorpion. – opowiada kielecki policjant. # Policja stara się ustalić, w jaki sposób broń trafiała w ręce przestępców z zakładów w rejonie Radomia i Szydłowca, które ją produkowały. # Grupa Leszka K. działała niezwykle zuchwale – w Szydłowcu dokonano

w grupie przestępczej – mówi policjant z Wydziału Kryminalnego w Kielcach, nie rozwijając wątku, jak można „załatwić temat” wyciągnięcia przestępcy z aresztu. # I tu chyba kryje się odpowiedź na pytanie, dlaczego przestępcze ugrupowanie Leszka K. mogło tak długo działać bezkarnie.

#

Policjanci się boją

H

istoria brzmi zupełnie nieprawdopodobnie. Młody mężczyzna pobity przez przestępcę poszedł na komendę policji w Skarżysku Kamiennej. Wkrótce potem pojawił się tam przestępca. Policjant dyskretnie wyszedł z pokoju. Przestępca ponownie pobił chłopaka, a potem wywiózł go z komendy w bagażniku samochodu. # – Rzeczywiście dowiedzieliśmy się, że zdarzenie o podobnym przebiegu miało miejsce, ale śledztwo jeszcze trwa – przyznaje prokurator Robert Rolka, który prowadzi sprawę grupy przestępczej Leszka K.

derczy uśmiech czy złe spojrzenie przestępcy mijanego na ulicy nie stanowi dowodu dla sądu czy prokuratury. # Niepokornego policjanta potrafiono publicznie upokorzyć – przywoływano go w ten sposób do porządku, demonstrując, kto naprawdę rządzi w mieście. # Inni policjanci rozumieli reguły gry – nie mieli najmniejszego zamiaru zadzierać z przestępcami, sprawiali wrażenie, jakby akceptowali nienormalny porządek rzeczy lub nie byli w stanie mu się przeciwstawić. # Bezradność policji przybierała groteskowe formy: kiedy jednemu z policjantów ukradziono samochód, zapłacił przestępcom tak zwaną wykupkę. # – Dlaczego jeden z przestępców, Leszek D., miał ksywkę Komendant? Bo świetnie się czuł na skarżyskiej komendzie. Wpadał tam bardzo często, nie tylko dlatego, że pracowała tam jego była żona – mówi jeden z pokrzywdzonych. # Nie wiadomo, czy relacje Leszka D. z policją nie były w pewien sposób sformalizowane – trudno wykluczyć hipotezę, że mógł być nawet informatorem policji. Podobnie jak informatorem Centralnego Biura Śledczego był

# – Niestety, zdarza się, że policjant łamie prawo albo wręcz przechodzi na drugą stronę barykady. Ale policja to instytucja, która się sama oczyszcza. Prędzej czy później do drzwi skorumpowanego policjanta zapuka inny policjant: z biura kontroli wewnętrznej – mówi komendant główny gen. Andrzej Matejuk.

Test lojalności

H

aracz płacili wszyscy. Fryzjer, pani z kiosku, właściciele restauracji i zakładów usługowych. Był sprawą oczywistą. Niektórzy zresztą nie traktowali go jako przestępczego wymuszenia, ale raczej wymianę – pieniądze za usługę. # – Moja znajoma, która handluje kwiatami, mówi mi: „No, popatrz, szkoda tych chłopaków. Tacy byli fajni. Podjechali, kiedy siedziałam sama w nocy, popatrzyli, czy wszystko w porządku. Pogadali, pośmieli się” – mówi jeden z mieszkańców Skarżyska. – I nie tylko ona żałuje znajomych z sąsiedztwa.


Sobota – niedziela

◊ rp.pl/plusminus

Ale jeśli ktoś miał większą firmę, to w grę wchodziły znacznie wyższe sumy i nie mógł mieć złudzeń, że nie jest to haracz. Również gdy było się na tyle naiwnym, by odrzucić propozycję ochrony, szybko można było się przekonać, że fajne chłopaki czasem w ogóle nie mają ochoty żartować. # W Skarżysku każdy wie, dlaczego spalił się niedługo po otwarciu gabinet dentystyczny, ale jego właścicielka – młoda dziewczyna, która pieniądze na otwarcie dostała od rodziców – nie powie o tym słowa. # – Zawsze jest tak samo. Pokrzywdzony może nawet zeznać, że rzeczywiście ktoś podpalił jego firmę lub dom. Ale nie ma bladego pojęcia, kto mógł to zrobić. Nic nie przychodzi mu do głowy, nikt nigdy mu nie groził i oczywiście nie ma żadnych wrogów – mówi prokurator Robert Rolka. # Jeśli na przestępczość zorganizowaną patrzy się z perspektywy Warszawy, haracze to zamknięty rozdział. Były plagą lat 90., potem polska mafia uznała, że duże i łatwe pieniądze leżą gdzie indziej. Taką opinię słyszę w Komendzie Głównej Policji. # Jednak z perspektywy Skarżyska-Kamiennej i małych miejscowości w rejonie Szydłowca sprawa wygląda inaczej. Wiele wskazuje na to, że aresztowanie członków gangu Leszka K. nie przecięło tego procederu. # – Płacenie haraczu jest formą potwierdzenia lojalności. Kto odmówiłby dalszego płacenia, pokazałby, że wierzy w ostateczny koniec Leszka K. A to nie byłoby rozsądne i może nawet niezbyt bezpieczne – twierdzi jeden z moich rozmówców. # Ludzie sekundują policji w walce z gangiem Leszka K., ale robią to po cichu. Nie są wcale pewni, że Leszek K. nie pojawi się wkrótce na wolności. # O tym, co się dzieje wokół procesu powstają legendy – nawet samobójczą śmierć byłego funkcjonariusza policji ze Skarżyska, który zastrzelił się parę tygodni temu, wpisuje się ten kontekst. # – Leszek K. podczas kolejnych przesłuchiwań wyrażał wręcz pewność, że wszystkie zarzuty zostaną uchylone, a on uniewinniony – mówi policjant z wydziału kryminalnego w Kielcach – Ale, nawet mając świadomość ułomności prawa, jesteśmy spokojni, że tak się nie stanie.

Survival po skarżysku

P

anu X ukradziono samochód. Ani przez chwilę nie zaświtała mu myśl, by zwrócić się z tym do policji. Był szczęśliwy, gdy udało mu się skontaktować ze złodziejami i ustalić wysokość „wykupki”. Przeszkadzał mu tylko jeden detal – ustalono, że zapakowane w reklamówkę pieniądze ma zostawić w koszu na śmieci na przystanku autobusowym. Pan X obawiał się, że pieniądze może przejąć przypadkowy przechodzień. Przy pomocy rodziny zorganizował obserwację przystanku. Kiedy nieznany mężczyzna wyciągnął reklamówkę, w ślad za nim ruszyło kilka zmieniających się osób. Mężczyzna wszedł do jednego z mieszkań na skarżyskim osiedlu, pan X zapisał skrupulatnie adres. Następnego dnia odetchnął z ulgą, bo okazało się, że pieniądze trafiły do złodziei samochodu. I znów absolutnie nie przyszło mu do głowy, by zawiadomić policję, mimo że wiedział już, gdzie mieszka członek gangu.

29 – 30 stycznia 2011

Mieszkańcy Skarżyska-Kamiennej i pobliskich miejscowości musieli opanować zasady swoistego survivalu. Pierwsza z nich brzmiała, że nie mogą liczyć na policję i być może także na inne instytucje. Średnio inteligentny człowiek mógł łatwo zaobserwować, że złodzieje kradną zawsze samochody, których właściciele jeszcze nie zdążyli lub nie zechcieli ubezpieczyć – wiedział więc, że przestępcy mają dostęp do danych firm ubezpieczeniowych. # Placić „wykupkę” czy nie – to była już kwestia kalkulacji. Jeśli ktoś miał firmę i kilka samochodów, czasem rozsądniej było nie płacić. Właściciel piekarni zawziął się i nie dał „wykupki”. Znajomy hurtownik – zapłacił. Hurtownikowi ukradziono następny samochód, a piekarzowi – nie.

w sła ro Mi

z prawem, jak i pokrzywdzone jego działalnością – opowiada policjant. – Przychodzili też ci, którzy sądzili, że nie mogą liczyć na skuteczną pomoc instytucji państwowych. Petentami byli tzw. porządni obywatele, samorządowcy i politycy. # Całe Ciechostowice widziały, jak przed domem Leszka K. cierpliwie wyczekiwał pewien przedsiębiorca. Przedsiębiorca miał dużą firmę transportową, ale uważał za rzecz oczywistą, że ma stać na ulicy, póki Leszek K. nie zechce z nim porozmawiać. # Można przypuszczać, że gdyby Leszek K. uznał za stosowne kultywować tradycyjne formy obyczajowości włoskiej mafii, petenci bez wahania całowaliby go w rękę. # Przyzwoici obywatele mieli czasem do Leszka K. dziwne sprawy – uprzej-

P13

nia z Leszkiem K. mieli dwaj, nie tylko lokalni, politycy. Do kieleckiej prokuratury miał nawet dotrzeć anonim na ten temat. # – Nie będę komentował tego faktu – mówi prokurator Robert Rolka. # Jedno jest pewne: socjologiczny termin „brudna wspólnota”, sieci ukrytych społecznych powiązań, opartych na nieformalnych związkach i wynikających ze wspólnych interesów, idealnie pasuje do Skarżyska-Kamiennej i okolic. # – To specyficzne tereny. Duże bezrobocie i bieda, a także korumpowanie lokalnych elit tworzą niebezpieczną mieszankę. Afera starachowicka stała się głośna, ale mentalność, której była przejawem, jest typowa nie tylko dla Starachowic – podkreśla jeden z moich rozmówców,

rek cza w O

# Z zasady, że nie można liczyć na oficjalne instytucje, wynikała inna – instancją, która przejęła ich funkcje, był właśnie Leszek K. # To do niego należało się zgłosić, gdy miało się problemy lub chodziło o arbitraż w spornych kwestiach. Leszek K. wszedł w pustkę, którą zostawiło wycofujące się państwo.

Przysługi Ojca # Chrzestnego

P

PlusMinus

olicjantowi z Kielc prowadzącemu dochodzenie w sprawie grupy Leszka K. zachowania członków grupy przywodzą na myśl tradycyjne organizacje przestępcze typu mafijnego. Trudno uciec od skojarzeń z „Ojcem Chrzestnym” Maria Puzo, scenami, w których Don Corleone wysłuchuje proszących o „przysługę” # – Leszek K. również przyjmował zgłaszających się do niego ludzi, rozwiązywał ich problemy, osądzał, karał, ale też nagradzał. Jego petentami były różne osoby: zarówno mające kłopoty

mie informowali go, że sąsiad jest bogatym człowiekiem, co może go zainteresuje, albo że byłoby dobrze, gdyby ich auto ukradziono. Pewne historie są symptomatyczne – jeden z biznesmenów kupił od ludzi Leszka K. samochód. Samochód był oczywiście kradziony, co nie przeszkadzało nabywcy do momentu, gdy zarekwirowała go skarżyska policja. # Policja szybko samochód oddała – co jest dość intersujące, ale niestety oczywiste – jednak okazało się, że nowy właściciel może nim spokojnie jeździć tylko po Skarżysku, poprosił więc Leszka K., by go znów ukradziono. # Kupno kradzionego samochodu wydawało się w okolicach Skarżyska-Kamiennej i Szydłowca procederem zupełnie neutralnym moralnie – wśród nabywców byli miejscowy adwokat i notable. # Wiedza potoczna, która nie przekłada się na procesową, mówi, że powiąza-

# Nikt z przyzwoitych obywateli, którzy zabiegali u Leszka K. „o przysługę”, nie mógł mieć wątpliwości, że ma do czynienia z bezwzględnym przestępcą. Wszyscy w okolicy wiedzieli, kto zastrzelił właściciela dyskoteki w Stąporkowie, który ośmielił się wygrać w walce na pięści z Leszkiem K. # – To była śmierć w blasku reflektorów. Człowiek miał zginąć właśnie tak, na oczach tłumu. Upokorzył szefa, musiał zostać za to publicznie ukarany, i to w ten sposób, żeby wszyscy wiedzieli, kto i dlaczego go zabił – mówi policjant z Kielc.

Oczyścić do gołej ziemi

O

Skarżysku-Kamiennej mówiła kiedyś cała Polska. Kiedy właściciel mającej tu siedzibę firmy Wtórpol oświadczył wstyczniu2007 roku, że nie jest wstanie zapewnić bezpieczeństwa pracownikom imusi zamknąć zatrudniający niemal 800 osób zakład, do miasta zjechały ekipy telewizyjne

i reporterzy. Ujawnione fakty szokowały wszystkich. Podpalenia budynków i ciężarówek, ostrzelanie z broni maszynowej domu jednego z pracowników, wrzucenie granatów na posesję, podłożenie ładunków wybuchowych pod mercedesa właściciela układały się w serię przemocy na pozór nieprzystającą do polskiej rzeczywistości. # Po latach okazuje się, że realia były jeszcze gorsze, niż wówczas sądzono. # – Któregoś dnia do firmy przeszedł późnym wieczorem nieznany mężczyzna. Powiedział, że to co, co działo się do tej pory, jest niewinną zabawą. Zrozumiałem, że nasza rodzina jest śmiertelnie zagrożona. Nieznajomy zrobił jednak błąd – opowiada brat właściciela Marek Wojteczek. – Wyszedł do toalety, zostawiając na stole komórkę. Zadzwoniłem z niej do siebie i miałem jego numer telefonu. # Ale wtedy stało się coś, co sprawiło, że właściciele firmy zwątpili, czy mogą liczyć na pomoc policji. – Podczas konfrontacji z mężczyzną policjant na komendzie w Kielcach zachowywał się, jakby był jego adwokatem. Mówił, że mężczyzna przyszedł do firmy starać się o pracę – mówi Marek Wojteczek. – Ten policjant już zresztą tam nie pracuje. Wezwanie mediów było aktem desperacji, zwróceniem się do czwartej władzy w sytuacji, gdy zawiodły instytucje państwowe. # Dramatyczna sytuacja w Skarżysku Kamiennej, ujawniona opinii publicznej, wywołała wstrząs. Śledztwo objął osobistym nadzorem ówczesny minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Zapowiadano, że „wyczyści się do gołej ziemi” lokalne mafie, które terroryzują małe i średnie miasta. Dochodzenie w sprawie Wtórpolu było priorytetowe, przyjęło jednak specyficzny kierunek – prokuratura podejrzewała długo że chodzi w tym wypadku o wewnętrzne rozgrywki mafii, i uważała, że właściciele Wtórpolu nie współpracują z nią wystarczająco. # Proces podpalacza Wtórpolu zakonczył się wyrokiem uniewinniającym, mocodawcy nie znaleziono. # Tymczasem w Skarżysku Kamiennej zaczęto mówić, że Leszek K. wkrótce zostanie właścicielem „Wtórpolu”. # – Oglądałem w telewizji program o sprawie Olewnika i doszedłem do wniosku, że sytuacja jest podobna. Nasza firma zostanie przejęta, a jeśli się nie zgodzimy, wydarzy się tragedia – mówi właściciel Wtórpolu Leszek Wojteczek. Zwrócił się do adwokata Olewników, mecenasa Ireneusza Wilka. # – Detektywi, których wysłałem, odwiedzili emerytowanych policjantów. Bardzo szybko informacje z tych spotkań wyciekły do przestępców – opowiada mecenas Wilk. – Pojawienie się „obcych”, ludzi z zewnątrz, w Skarżysku Kamiennej niepokoiło środowisko przestępcze. # Przełomem stało się zatrzymanie przez policję Zbigniewa W., jednego z najbliższych ludzi Leszka K. Wpadł niemal przypadkowo i chociaż nie było wobec niego poważnych zarzutów, zdecydował się mówić o przestępczym holdingu. # Kielecki wydział kryminalny powiązał wiele faktów, również dotyczących przestępstw z lat 90. Postarano się, by zarzuty, jakie postawiła prokuratura, były mocno udokumentowane. # – Co teraz będzie w Skarżysku Kamiennej? Zapanuje spokój. Nie do końca świata. Ale na długo – mówi kielecki policjant. ∑


PlusMinus

P14

Sobota – niedziela

rp.pl/plusminus ◊

29 – 30 stycznia 2011

P

My wszyscy z nich

D

zisiaj ponowna lektura książki Bohdana Cywińskiego i jej konfrontacja z dorobkiem dawnych uczestników historycznego dialogu utwierdza w przekonaniu, że owoce spotkania między rzecznikami postępu oraz obrońcami godności ludzkiej wywiedzionej z nauki Kościoła są co najmniej wątpliwe, a w najlepszym wypadku ograniczone. # Niedoszłe spotkanie Adam Michnika i Bohdana Cywińskiego jest jednak przede wszystkim dobrym pretekstem do próby odpowiedzi na pytanie zasadnicze: jak mogło dojść do tak wielkiego rozejścia się dróg wskrzesiciela mitu niepo-

Mit w służbie polityki

A

PAP/CAF/EUGENIUSZ WOLOSZCZUK

Ponad dwa miesiące temu miało się odbyć spotkanie poświęcone książce „Rodowody niepokornych” Bohdana Cywińskiego. Na promocję wznowionej przez PWN legendarnej książki, oprócz autora, zostali zaproszeni Adam Michnik oraz Stefan Bratkowski. Do spotkania jednak nie doszło, ponieważ Bohdan Cywiński, kiedy usłyszał, kogo zaprosili organizatorzy, postanowił doprosić Jana Olszewskiego, Zbigniewa Romaszewskiego oraz Antoniego Macierewicza. # Tłumaczył później, że miał być podmiotem gry politycznej, ktoś chciał nim manipulować, a organizatorzy nie informowali go o swoich planach. # To wydarzenie przeszło bez większego echa w mediach. Nie sprowokowało żadnej głębszej refleksji. Mimo że jest kolejnym spektakularnym dowodem na rozejście się dróg dwóch niedawnych sojuszników z przeciwnych obozów ideowych: lewicy laickiej oraz katolicyzmu otwartego. # Obaj przeszli długą drogę od swoich głośnych debiutów w latach 70. Bohdan Cywiński i Adam Michnik, który kilka lat po wydaniu „Rodowodów niepokornych” (1971 r.) napisał swoją odpowiedź w postaci książki „Kościół, lewica, dialog” (1976 r.), opisywali środowiska inteligenckie, będąc jednocześnie ich wybitnymi przedstawicielami. # Dzisiaj nie potrafią się spotkać i porozmawiać o książce, która zapoczątkowała historyczne zbliżenie części inteligencji katolickiej i lewicowej oraz stanowi punkt odniesienia dla kolejnych pokoleń ludzi określających się dumnym, choć nieco anachronicznym, mianem inteligenta.

pokornych to uniwersalna opowieść, która stworzyła piękny i porywający mit wykorzystywany przez wszystkie kolejne pokolenia inteligencji, które chętnie opromieniają się XIX-wieczną tradycją „niepokorności” i szukają swoich ideowych korzeni w historii zmagań polskiej inteligencji z rosyjskim zaborcą.

∑ Plakat informujący o marszu protestacyjnym NZS i „Solidarności” przeciw przetrzymywaniu więźniów politycznych. Wrocław, maj 1981 r.

Silna Polska

potrzebuje niepokornych ARTUR BAZAK

Po 1989 roku ujawniło się to, jak kruchy okazał się sojusz między laicką lewicą a katolikami otwartymi kornych z jego największym rzecznikiem? # Żadne środowisko lewicowe, prawicowe, postępowe czy konserwatywne – bez wskazywania na konkretne szyldy – nie powinno rościć sobie dzisiaj pretensji do mianowania się jedynym dziedzicem i wyrazicielem tradycji niepokornej inteligencji. Dzieje się jednak inaczej. Jest

tak, ponieważ „inteligencja” i „inteligenckość” to kategorie wciąż atrakcyjne dla kolejnych pokoleń, które próbują działać w sferze publicznej. # Bohdan Cywiński na kartach swojego dzieła stworzył fascynujący portret polskiej inteligencji, której przedstawiciele doszli do głosu w latach 80. i 90. XIX w., określając ją mia-

nem „niepokornych”. Był to czas rodzenia się najważniejszych ideologii, które określiły mapę światopoglądową i uruchomiły ruchy i partie polityczne w następnych dziesięcioleciach. Wielu z owych „niepokornych” dożyło czasów niepodległej Polski i miało znaczący wpływ na jej kształt ustrojowy i kulturę polityczną.

Ale wartość tej książki nie sprowadza się tylko do kronikarskiego zapisu ówczesnej atmosfery środowisk inteligenckich socjalistów, narodowców, katolików czy społeczników w zaborze rosyjskim oraz historii życia poszczególnych ich przedstawicieli. # Rekonstrukcja ideowych i społecznych rodowodów nie-

dam Michnik, przedstawiciel lewicy laickiej, w „Kościele, lewicy i dialogu” podkreślał szczególnie zasługę Cywińskiego w tym, że „podjął wnikliwą i rzetelną próbę wytłumaczenia wartości lewicy laickiej chrześcijanom i wartości chrześcijaństwa ludziom lewicy laickiej”. # Ostatecznie przyczynił się do zawiązania taktycznego sojuszu we wspólnej walce o ich realizację w warunkach totalitarnego ustroju. # Przy czym nie należy zapominać, że wówczas dla Adama Michnika i jego kolegów z lewicy laickiej celem tej walki był „demokratyczny socjalizm” rozumiany jako „ruch umysłowy i moralny”, który „odrodzić się może w Polsce nie w wyniku mętnych sojuszów i dwuznacznych kompromisów z wewnątrzpartyjnymi koteriami, ale drogą bezkompromisowej walki o wolność i godność człowieka, drogą wnikliwego i uczciwego przewartościowania własnej drogi”. # Z badań, które na potrzeby publikacji książkowej na temat środowiska „Znaku” przeprowadził Roman Graczyk, wynika, że podobny cel stawiali sobie katolicy otwarci. To by wyjaśniało zawiązanie wzajemnego sojuszu. # Ów „demokratyczny socjalizm” był kolejnym etapem walki XIX-wiecznych twórców ruchu socjalistycznego, których tak wnikliwie opisał Bohdan Cywiński na kartach swojej książki. Wówczas ich celem było spłacenie długu, jaki zaciągnęli inteligenccy spadkobiercy polskiej szlachty wobec chłopa. W latach 70. miejsce chłopa zajęli robotnicy, w imieniu których występowali członkowie lewicy laickiej, artykułując publicznie ich interesy i stając w obronie ich praw obywatelskich. # Po 1976 r. doszło do obywatelskiej realizacji odwiecznego mitu narodowej jedności: „z polską szlachtą polski lud”. Robotnicy i inteligenci zespolili swoje wysiłki we wspólnym celu. # Osiem lat po wydarzeniach marcowych i sześć po masakrze grudniowej oraz 13 lat przed Okrągłym Stołem Adam Michnik w tekście „Nowy ewolucjonizm” przedstawił zręby programu politycznego, który określił na długie lata strategię polityczną jego środowiska także w wolnej Polsce. Przy okazji wyznaczył miejsce Kościoła. # Strategicznym partnerem w dążeniu do powolnych zmian miał być „pragmatyk partyjny”, czyli rozumna część aparatu władzy, która pojmowała, że


◊ rp.pl/plusminus

w jej interesie oraz w imię spokoju społecznego należy zrezygnować z polityki represji na rzecz polityki reform. Kościół w tej wizji odgrywał rolę ważną, niemniej jednak drugoplanową. # Z perspektywy czasu widać, jak autor „Nowego ewolucjonizmu” wprzągł w swój polityczny plan mit „niepokornej inteligencji”. # Ten mit posłużył mu do przełamania wzajemnej niechęci i nieufności między inteligentem lewicowym oraz katolickim w momencie narodzin jawnej opozycji demokratycznej. Ale także, co nawet z punktu widzenia późniejszych wydarzeń historycznych wydaje się istotniejsze, został przez niego wykorzystany do uzasadnienia interesu grupowego architektów polskiej demokracji liberalnej. # Mianowanie się strażnikiem tego mitu dawało Michnikowi prawo rozstrzygania, kto jest godzien miana niepokornego inteligenta. Nie zasłużyli nań np. Józef Mackiewicz, Gustaw Herling-Grudziński, Jarosław Marek Rymkiewicz czy Ryszard Legutko.

Nieudany # projekt

P

o 1989 r. ujawniło się to, jak kruchy okazał się sojusz między laicką lewicą a katolikami otwartymi. # Pierwszą jego słabością było ograniczenie się tylko do wąskiego, choć bardzo wpływowego środowiska tak po jednej, jak i po drugiej stronie. # Z czasem okazało się, że w wielu istotnych debatach światopoglądowych w wolnej Polsce katolicka inteligencja wywodząca się ze środowisk krakowskiego „Znaku”, „Tygodnika Powszechnego” i „Więzi” (z małymi wyjątkami) wzmacniała, chcąc nie chcąc, stanowisko tych, którzy widzieli w publicznej obecności Kościoła zagrożenie dla demokracji. # Otwarcie katolików na lewicę, która po 1989 roku straciła swój lewicowy pazur na rzecz bezkrytycznej obrony polskiego liberalizmu, skończyło się zamknięciem na inne, nie mniej ważne, nurty w polskim Kościele. # Drugą słabością było uczynienie z dialogu celu nadrzędnego, przesłaniającego nieprzezwyciężalne różnice między katolicyzmem a tradycją laicką, która w kolejnych odsłonach występowała pod szyldem lewicy laickiej, następnie liberalizmu, a ostatnio nowej lewicy. # Spotkania i dyskusje przekraczające dotychczasowe stereotypy i uprzedzenia po obu stronach często prowadziły na manowce. Dlatego światopoglądowe różnice niejednokrotnie ustępowały towarzyskim powiązaniom. # Trzecią słabością było zderzenie ideału wydestylowanego z historii XIX-wiecznej inteligencji polskiej z realiami Polski totalitarnej, a potem postkomunistycznej, które pokazało, jak instrumentalnie można wykorzystać urzekający w swej isto-

Sobota – niedziela

29 – 30 stycznia 2011

Bohdan Cywiński widział cie mit inteligenta radykała w interesie wąsko pojętej walki z kolei w sporze między Polakiem katolikiem i Polakiem rao władzę i wpływy. # Utajony konflikt między Pola- dykałem coś więcej niż tylko kiem radykałem a Polakiem ka- spór światopoglądowy czy politolikiem z całą mocą wybuchł tyczny. Pisał, że „mamy do czypo 1989 r. – jego prawdziwą ce- nienia ze zjawiskiem głębszym, nę wskazał Bohdan Cywiński bardziej organicznie skomplikona łamach swojej książki, określając go mianem „walki o rząd dusz”. # Taka była prawdziwa stawka tego konfliktu, który jest na stałe wpisany we wzajemne relacje radykałów i katolików. W gruncie rzeczy chodzi o sprawy ostateczne: zbawienie „tu i teraz”, które radykał nazywa emancypacją, lub zbawienie w sensie ścisłym, które w oczach katolika nierzadko łączyło się z dążeniami niepodległościowymi i szczególną misją jego narodu (co miało charakter historyczny, a nie doktrynalny). # W wolnej Polsce katolicy otwarci uświadomili sobie definitywnie, że nie są jedynym głosem Kościoła, ale jednym z wielu środowisk, które za cel postawiło sobie realizację dziedzictwa Soboru Watykańskiego II i wypracowania współpracy światopoglądu katolickiego z przekonaniami wywodzącymi się z dziedzictwa wanym – z rozdwojeniem menoświecenia. Była i jest to tylko talności społecznej, formowanej jedna z form realizacji podsta- przez dwie odmienne tradycje, wowej misji Kościoła, jaką jest dwie odmienne wizje rzeczywigłoszenie Słowa Bożego i do- stości, (…) dwa odmienne wzory prowadzenie wiernych do zba- społeczeństwa idealnego”. Skutkiem tego rozdwojenia było wienia. # Po 1989 r. Kościół katolicki „uformowanie się dwóch niezaprzestał być postrzegany przez leżnych odsiebie hierarchii warswoich partnerów z drugiej tości moralnych, (…) dwóch kostrony barykady jako sojusznik deksów etycznych, kierujących w walce o „demokratyczny so- aspiracje swoich wyznawców ku cjalizm”, a następnie „liberalną całkowicie różnym cnotom demokrację”. Pojawiły się okre- i przestrzegających ich ślenia: „zimna religijna woj- przed odmiennymi grzechami”. na domowa”, „tramwajowa reli- To pokazuje jakościową różnicę gijność”, „pokusa integrystycz- w podejściu Michnika i Cywińna”, które odtąd zaczęły pełnić skiego do tego fundamentalnerolę kategorii opisowych pu- go w istocie sporu. blicznej działalności katolików i prób pogodzenia szczególnego statusu Kościoła katolickiego z wymogami demokratycznego # państwa prawa. # Jarosław Gowin, w latach 90. redaktor naczelny „Znaku”, gwałtowności ówczesnego sporu, określanego mianem „zimostawa moralna”, „etos innej wojny religijnej”, upatrywał teligencki”, „ideowe zaanw „porażce rozumu”, „braku gażowanie” oraz „niepoprzygotowania intelektualne- korność”, których wyrazicielami go, nieprzemyślenia nowej sy- na przełomie XIX i XX w. byli tuacji i nowej roli Kościoła”. m.in. Edward Abramowski, LuKonflikt jego zdaniem był nie- dwik Krzywicki, Ludwik Waryńunikniony, ponieważ u jego źró- ski, Stanisław Brzozowski czy deł tkwiło „nieusuwalne napię- ks. Władysław Korniłowicz, cie między Kościołem a demo- a których sportretował Bohdan kracją”. Gowin z wielkim scep- Cywiński, zostały – w szczególtycyzmem oceniał rezultaty nie dobitny sposób podczas dialogu Kościoła i laickiej inteli- walk o lustrację – użyte w obrogencji. Stwierdził, że „zatrzymał nie porządku, którego benefisię w fazie, w której jego uczest- cjentami stali się w pierwszym nicy, nadal się nie rozumiejąc, rzędzie twórcy kapitalizmu poulegli automistyfikacji porozu- litycznego. # Systemu, który osłabia pańmienia”. # O „automistyfikacji porozu- stwo, korumpuje i rozmiękcza mienia” można z pewnością jego struktury, odziera go z podmówić w przypadku strony ka- miotowej roli na arenie międzytolickiej. Trudno jednak podej- narodowej oraz skazuje wiele rzewać o taką naiwność czło- warstw społecznych na życie wieka, który stał się ideowym poniżej swoich możliwości patronem środowisk tworzą- i aspiracji, wywołując frustracje cych system III RP. Dla niego będące paliwem politycznego dialog z katolikami otwartymi populizmu i radykalnych haseł. był potrzebny do czasu, aż zro- Zresztą oddajmy głos autorowi zumiał, że politykę robi się z po- „Rodowodów…”. We wstępie litykami. Postkomuniści nada- do nowego wydania swojej wali się do tego lepiej niż roz- książki stwierdza: prawiający o „znakach czasu” # „Niepokorni, o których pisałem, walczyli o Polskę dla ludzi katolicy.

Owoce spotkania między rzecznikami postępu oraz obrońcami godności ludzkiej wywiedzionej z nauki Kościoła są co najmniej wątpliwe

Gdzie jest duch niepokornych?

P

PlusMinus

uczciwych, dla ludzi pracy, a przede wszystkim – o Polskę niepodległą i naprawdę niezawisłą. (…) Polskie życie polityczne codziennie obraża nasze poczucie sprawiedliwości i potrzebę publicznie głoszonej prawdy, uczciwy obywatel nie czuje się skutecznie broniony przed cudzą nieuczciwością przez przyjazne mu państwo. (…) polska codzienność gwałtownie potrzebuje ludzi zdolnych do przyjęcia postawy służby. Ludzi nieprzekupnych i niepokornych”. # Wstęp pisany w lipcu 2010 r. umieszcza tę książkę w zupełnie nowym kontekście i domaga się przesunięcia akcentów. To skłania do zastanowienia, kogo dzisiaj można nazwać niepokornym: # „Niepodległe państwo mamy nieprzerwanie od 21 lat. To już drugie takie dwudziestolecie od lat... ponad 300. Tak, to nie błąd w rachunku – w 1710 roku Rzeczpospolita Obojga Narodów już rzeczywiście niepodległym państwem nie była. Ta chronologiczna arytmetyka mówi coś o naszej „niewzruszenie pewnej” egzystencji politycznej i o prawdziwości sloganów o jej bezpieczeństwie. W tej kwestii nie wolno wierzyć niczyim gwarancjom. Żyjemy na politycznym przedmurzu i nie powinniśmy o tym zapominać. Dla Rosji jesteśmy

REKLAMA

P15

po pierwsze uciążliwym zawalidrogą na szlaku do Europy, po drugie – odwiecznym wichrzycielem budzącym odruchy buntu różnych narodów przeciwko moskiewskiemu czy petersburskiemu imperium. Dla Europy Zachodniej z kolei jesteśmy ziemią kresową, którą dobrze jest mieć, ale której nie traktuje się jako integralnej i niezbędnej do życia części całego organizmu i w której obronę inwestować warto tylko ograniczone siły i środki. Toteż bywaliśmy, bywamy i będziemy bywać przedmiotem przetargów. Pierwsze rokowania na temat rozbioru Polski toczyły się między Iwanem Groźnym a cesarzem w roku 1570, a ostatnie, o których wiemy – w Jałcie i Poczdamie. (...) Cynicznie i inteligentnie pisał o tym pod koniec lat 20. francuski nacjonalista Bainville, twierdząc, że idea samostanowienia narodów może w Europie być stosowana tak długo, jak długo Rosja będzie jeszcze słaba – i ani roku dłużej. Historia całego XX wieku w pełni przyznała mu rację. Wniosek nasuwa się oczywisty: na mapie Europy nie ma miejsca na Polskę słabą i potulną – utrzyma się tylko Polska silna i bardzo samodzielna politycznie. # Ale o taką Polskę walczyć zdołają tylko ludzie psychicznie i ideowo niepokorni”.

Czy tradycję niepokornych –odczytywaną przez jej wskrzesiciela jako „walkę o Polskę silną i samodzielną politycznie” – kontynuują dzisiaj ci, którzy za cel postawili sobie obronę interesów budowniczych skorumpowanej III RP za cenę rezygnacji ze swojej lewicowości, czy też ci, którzy starają się rekonstruować warunki podmiotowości państwa na podstawie własnych zasobów tradycji, historii i realnych doświadczeń? Chcąc nie chcąc, ci drudzy kontynuują niektóre wątki ideologii narodowej. Ideologii, która została wyegzorcyzmowana przez samomianujących się dziedziców mitu niepokornej inteligencji. # Zatem czy duch niepokornych, powstały w klimacie polskich ideologii lewicowych przełomu XIX i XX w., nie opuścił szeregów dzisiejszej nowej lewicy walczącej o emancypację kolejnych dyskryminowanych grup w imię ideału społeczeństwa otwartego, wywiedzionego z mitycznej Europy? Czy ma coś jeszcze wspólnego z tym nieodrodnym dzieckiem architektów III RP, tej kawiorowej lewicy, której przedstawiciele rytualnie odwołują się do tradycji inteligencji zaangażowanej? Niech każdy sam sobie odpowie na to pytanie. ∑ Artur Bazak, publicysta, publikuje m.in. w portalu wPolityce.pl oraz w „Rzeczpospolitej”

0653267/A/PLUTS


PlusMinus

P16

Sobota – niedziela

rp.pl/plusminus ◊

29 – 30 stycznia 2011

Miał 12 lat, gdy po raz pierwszy znalazł się w apartamencie na Manhattanie. Nauczycielka zafundowała im przejażdżkę i zaprosiła do siebie. W dole rozkwitał Central Park, mieszkanie było przestronne, eleganckie. Zszokowała go kostkarka do lodu. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widział: lodówka wypluwała zamrożone kostki wprost do szklanki. Poczuł na sobie – jak określił to po latach w autobiografii – smród biedy. # Wcześniej rzadko ruszał się z Brooklynu. Tylko czasami, jeszcze zanim ojciec odszedł, jeździli we trzech, z bratem, na Times Square. Obserwowali ludzi – uczyli się zapamiętywania detali. Ze szczegółów wnioskowali, kto jest kim i jak mu się wiedzie. W hip-hopie drobiazgi są ważne. W tekstach padają daty, cytaty i adresy. Zamiast metafor dużo konkretów. Raperzy są precyzyjni jak dokumentaliści, mają reporterskie przywiązanie do faktów. Żaden nie chwali się po prostu, że kupił samochód: podaje model i rocznik. Wymienia markę ulubionej whisky i nazwisko projektanta, którego garnitury nosi. Marzenia nie są abstrakcyjne, mają rozmiar i cenę. # Na ostatniej płycie Jay-Z dokładnie określa skalę swojego sukcesu: w restauracjach kelnerzy dostają od niego studolarowe napiwki, jeśli dopilnują, by do końca wieczoru lód pozostał zimny. A potem dorzuca: „Nie rządzę już rapem. Rządzę światem”. # 41-letni nowojorczyk Shawn Carter, znany jako Jay-Z, jest najlepiej zarabiającym raperem i jednym z 400 najbogatszych Amerykanów. Ale bądźmy precyzyjni: jego 12-letni kontrakt muzyczny podpisany w 2008 r. z koncernem Live Nation wynosi 150 mln dolarów, to więcej niż umowy zawarte z Madonną i U2. W encyklopedii muzyki figuruje wyżej niż Elvis Presley. Aż 11 albumów Jaya-Z znalazło się na szczycie listy „Billboardu”. Lepszy wynik mają tylko The Beatles. Nie osiągnął tego dzięki chwytliwym singlom, niewiele jego utworów miało status przebojów. Fani kupują płyty, żeby słuchać ich w całości. Mimo tytułu rapera numer jeden Jay-Z ma dziś więcej wspólnego z prezydentem Barackiem Obamą i potentatem Warrenem Buffettem niż jakimkolwiek twórcą hip-hopu. Przyjaźni się z Bono, Oprah Winfrey, jada obiady z Clintonami. Częściej niż „Rolling Stone” pisuje o nim magazyn „Forbes”. To jedyny dotąd raper, który zdobył status globalnej supergwiazdy i zbudował finansowe imperium. Teksty jego utworów to fascynujący dziennik milionera publikowany na bieżąco.

Autoportret # handlarza

R

ymuje: „Nie jestem człowiekiem biznesu. Jestem biznesem, człowieku”. Jego nazwisko to stabilna, wiarygodna marka. Jego biografia zaś służy za najlepszą zawodową rekomendację. Teraz Jay-Z jest właścicie-

CORBIS

M

Jay-Z na dachu świata PAULINA WILK

Oto historia przedsiębiorcy, który oszukał los. Zarobił fortunę na szczerości. Jego słowa są droższe od pieniędzy lem wpływowej wytwórni Roc Nation oraz sieci klubów nocnych 40/40, w których podaje klientom szampana Ace of Spades. Kupił drużynę bejsbolową New Jersey Nets, a sprzedał – za 204 miliony dolarów – firmę odzieżową Rocawear, którą uruchomił jeszcze przed muzycznym debiutem. Przez trzy lata kierował najsłynniejszą wytwórnią hiphopową Def Jam, założoną na początku lat 80. przez legendarnych producentów – Ricka Rubina i Russela Simmonsa. Za kadencji Jaya-Z rozkwitły tam kariery Kanye’go Westa i Rihanny.

Jay-Z zajął się muzyką dość późno, jako 26-latek. Odrzucony przez wszystkie wytwórnie zdolny raper otworzył własną firmę i wydał płytę „Reasonable Doubt”, która – obok „Illmatic” Nasa – jest najważniejszym hihopowym debiutem lat 90., natychmiast zakwalifikowanym jako klasyk. Ale wtedy jeszcze Jay nie sądził, że rap może być dochodowy. Sponsorował własne teledyski i był przekonany, że skończy się na jednej płycie. Wiele lat później, po wydaniu swego najlepszego krążka „Black Album”, ogłosił, że przechodzi na emeryturę, i wycofał się z aktywnej

w psychikę nastolatka z ulicy. Pokazywały pyskatego i błyskotliwego mądralę, który znał swoją wartość, ale wiedział też, co to strach. Do dziś, choć ma apartamenty na Manhattanie i biuro z widokiem na dach Empire State Building, nie zrezygnował z tej narracji. Jedynym, o czym chce mówić w tekstach, są jego przeżycia. Szczerość okazała się wehikułem wielkiej kariery, a przy okazji doskonałym towarem – zapotrzebowanie na nią nie maleje, cena zawsze jest wysoka. Jay-Z cieszy się jednocześnie uwielbieniem fanów muzyki i zaufaniem partnerów biznesowych. Rzecz nie w tym, że przeszedł ścieżkę od pucybuta do milionera, ale że od dekady utrzymuje się na szczycie. # Dopełnieniem wizerunku człowieka sukcesu jest piękna żona – Beyoncé Knowles, według międzynarodowych rankingów najważniejsza wokalistka pierwszej dekady XXI wieku. W zeszłym roku zarobiła 90 mln dolarów, dwa razy więcej niż Jay-Z. Stanowią bezkonkurencyjną parę show-biznesu, wspólny portfel Brada Pitta i Angeliny Jolie jest o połowę chudszy. # Beyoncé była skazana na sukces – została wychowana na gwiazdę, pierwszy zespół założyła, gdy miała dziewięć lat. Pracowita, mieszczańska rodzina z Houston rzuciła wszystko, by jej pomóc. Jay-Z szedł na szczyt sam.

Z bronią w kieszeni

kariery. Po kilku latach znów zaczął na- # grywać. # Nigdy natomiast nie rezygnował latach 80. w Marcy, ponurej części Brooklynu, gdzie doraz roli biznesmena. „Jestem opornym stał, wszyscy siedzieli sobie raperem i zapalonym przedsiębiorcą” – pisał o sobie w wydanej jesienią 2010 na głowach. Wysokie bloki, po cztery r. autobiografii „Decoded” (Spiegel & mieszkania na piętrze – nawet nie wieGrau, 2010). Odniósł sukces artystycz- dział, że można żyć inaczej. W sąsiedzny, ponieważ miał talent i pasję do han- twie nie było prawników ani lekarzy, żadnych białych kołnierzyków w drodlu, nie odwrotnie. # Zaczął nagrywać, bo chciał stworzyć dze do biura. Tylko abstrakcyjni idole autoportret chłopaka targanego silny- – białoskóre gwiazdy na plakatach almi emocjami, dorastającego w jednym bo czarni, którzy udawali białych, jak z najniebezpieczniejszych zakątków Jackson, Prince i Lionel Richie. Ale niAmeryki. Jego wersy dawały wejrzenie kogo, na kim czarnoskóry nastolatek

W


mógłby się wzorować. Ludzie w Marcy żyli z dnia na dzień. Kalendarzem sterował rząd. Autorytet władzy zjawiał się regularnie – w postaci zapomóg, policjantów i wyroków. 14. przychodziły zasiłki. Wieczorami do domów pukali pracownicy opieki społecznej, zadawali pytania. Gliniarze wciąż kogoś zamykali. Matki – bo mało kto miał ojca – pracowały na dwa etaty. # Wycieczka na Manhattan i widok luksusowej kostkarki do lodu były dla Jaya pierwszym doznaniem upokorzenia. Ale to nie ono zrobiło z niego biznesmena, tylko crack. W przeciwieństwie do ekskluzywnej kokainy crack kosztował niewiele – w sam raz tyle, by zmienić Marcy i inne getta w zbiorowe ćpalnie. Wcześniej w upalne dni z odkręconych hydrantów tryskała woda, a mały Jay jeździł rowerem z kolegami i roześmiany gonił furgonetkę lodziarza. Ale te idylliczne obrazki zaczęły się mieszać z brutalnymi: wybuchały strzelaniny, w środku dnia padały trupy. Crack wywrócił rzeczywistość do góry nogami – na korytarzach, ławkach, w przejściach podziemnych i na schodach do metra przesiadywały ćpuny. W społecznej hierarchii znajdowały się najniżej, niżej niż prostytutki. Zniszczone i upokorzonebyły obiektem pogardy. # Ale najgorsze, że były też rodzicami. Crack palili dorośli, dzieci ich zaopatrywały. Nastąpiła zamiana ról: opiekunowie pogrążyli się w nałogu, a młodzi zaczęli zarabiać. Z autobiografii „Decoded”: „Nastoletni chłopcy mieli dość patrzenia na matki, które harowały od rana do nocy, a mimo to z trudem opłacały rachunki. Zatrudniali się jako sprzedawcy cracku i szybko awansowali do roli żywicieli rodziny. Wtedy już matki nie mogły im powiedzieć: Siadaj do lekcji. Nigdzie nie pójdziesz”. # Młodzi nosili broń, a dorośli się ich bali – organizowali sąsiedzkie patrole przeciwko nastolatkom. Chłopcy ubrani w szerokie spodnie i za duże kurtki, pod którymi łatwo było schować glocki i uzi, stali na każdym rogu. Rodzice przemykali zastraszeni. Dwa pokolenia oddzieliła przepaść.

Zmiana branży

C

rack był wszędzie. Albo go brałeś, albo sprzedawałeś. W drodze do szkoły bałem się postrzału. Za krzywe spojrzenie mogłem oberwać. Na ulicy było tak niebezpiecznie, że ryzykowałem każdym wyjściem z domu. Chciałem przynajmniej coś z tego mieć” – tak Jay-Z tłumaczy swoją decyzję. # Powiedział kumplowi, że jest zainteresowany. Rzucił szkołę. Diler, który go zatrudnił, zginął kilka miesięcy później w wyniku egzekucji – został zamordowany i wykastrowany. Ale 13-letniego chłopaka to nie zniechęciło. Dobrze sobie radził, był czysty. Posłuchał rady sławnego gangstera Tony’ego Montany z filmu „Człowiek z blizną” – nie brał towaru, którym handlował. # Z wielu lat spędzonych na ulicy Jay-Z zapamiętał ekscytację i uderzenia adrenaliny; czuł się od nich uzależniony. Byli kumple, ryzyko, podniecenie, satysfakcja, dziewczyny. Ale i „paranoja handlarza”. Koledzy po fachu kończyli z kulką w skroni. Nie mógł spać. Chciał być w ciągłym ruchu, bał się nawet pójść do kina. # Powodziło mu się. Z czasem zaczął podróżować w interesach – woził towar do innych stanów. Był zdeterminowany, skupiony, rzetelny. Uczył się na błędach. Tylko raz policja aresztowała go z crackiem w kieszeni. Był jeszcze nieletni i nienotowany, więc skoń-

Sobota – niedziela

29 – 30 stycznia 2011

czyło się konfiskatą. Przez tydzień handlował dniem i nocą, żeby odrobić stracone pieniądze. I od tej pory zawsze miał oszczędności. # Uważa, że ulica nauczyła go wszystkiego, co istotne w biznesie. „To była metafora ludzkich zmagań: walki o przetrwanie, pokonywania przeszkód, chęci zwycięstwa. Goniliśmy marzenia. Każdy wierzył, że wyrwie się do lepszego życia. Udało się nielicznym, tak jak w muzyce. Ulica jest szkołą rywalizacji, od której zależy twoje życie. To doświadczenie zabrałem ze sobą do świata legalnego biznesu”. # Po 13 latach handlu narkotykami Jay zdecydował się na zwrot. Spróbował sił w muzyce, tak jak się próbuje szczęścia w nowej branży. Nie wiedział, czy mu się powiedzie, więc nie zerwał kontaktu ze światem dilerów. Był zabezpieczony. W połowie lat 90. stało się jasne, że muzyka rockowa przechodzi poważny kryzys, a jej miejsce jako dominującego gatunku zajmie hip-hop.

AFP

◊ rp.pl/plusminus

∑ Jay Z i Beyoncé Knowles stanowią bezkonkurencyjną parę show-biznesu Coraz więcej raperów mogło liczyć na obecność w MTV, nawet konserwatywna akademia Grammy stworzyła nową kategorię nagród – za najlepszy album rap. Zwycięstwo było tuż za rogiem, jedyną niewiadomą pozostawała skala sukcesu. # W latach 80. amerykańska administracja wypowiedziała wojnę narkotykom, ale z perspektywy Jaya-Z państwo toczyło walkę z nim i jego najbliższymi. „Ci najbardziej poszkodowani, uzależnieni, dostawali wieloletnie wyroki. Narkomania była zbrodnią. Policja łapała ofiary albo płotki”. Hip-hop rósł w siłę, a jego twórcy nie żonglowali słowami dla zabawy: byli śmiertelnie poważni. Rymowali o społecznej beznadziei iprzemocy. „Byliśmy zagubieni. Ujmowaliśmy w słowa wszystko, co się z nami działo. Opowiadaliśmy to samym sobie, żeby zrozumieć”. Hip-hop stał się raportem z getta, głośnym komunikatem osprawach, które rząd wolał wyciszyć. Duże stacje radiowe reklamowały się jako „wolne od hip-hopu”, a telewizja pokazywała pastora, który miażdży buldożerem stos płyt zrapem. # Mieszczański bastion białej Ameryki miał runąć lada moment, Jay-Z wyruszył po swoje. Wraz z dwoma kumplami otworzył wytwórnię Roc-A-Fella. Nie mieli pojęcia o legalnych interesach, wiedzieli tylko, że powinni mieć biuro na dolnym Manhattanie, w pobliżu World Trade Center. A w nim wielką skórzaną sofę i telewizor. O biurkach i komputerach pomyśleli znacznie później. # Pierwszy album „Reasonable Doubt” zatrzymał się na 23. miejscu „Billboardu”, ale kilka mocnych singli zapewniło Jayowi rozgłos. Od początku dbał o osobiste relacje z didżejami radiowymi – nowe nagrania wysyłał im ze skrzynką szampana. Nie zamierzał pozostać płotką, chciał szybko piąć się

PlusMinus

wzwyż. Drugi album dotarł do trzeciego miejsca „Billboardu”. Trzecia płyta była numerem jeden. I tak już zostało.

Hiphopowy tron

P17

Oscaromania

po polsku

K

iedy w 2008 r. blisko 200 tys. osób na brytyjskim festiwalu Glastonbury wyręczało go w refrenach, Jay-Z poczuł, że wyszedł z getta. Hip-hop przestał być muzyką wąskiej publiczności, doprowadził do największej fuzji w historii przemysłu muzycznego. Poprzez sample i odniesienia do innych gatunków zasypał subkulturowe podziały. Nawet Barack Obama chwalił się w kampanii, że ma w iPodzie wszystkich: od Boba Dylana po Jaya-Z. Hip-hop pomógł zmienić Amerykę, był nie tylko refleksem społecznego awansu czarnoskórych, ale także ich narzędziem. # Obama ma wobec raperów dług. Wiedział, że poparcie młodej czarnoskórej publiczności może zdecydować o jego wygranej. Jay-Z był jedną z ostatnich gwiazd, które dołączyły do kampanii, ale wcześniej zachęcał do głosowania. Nawiązując do historycznych aktów oporu – pierwszej Afroamerykanki, która usiadła w autobusie na miejscu dla białych, oraz marszu na Waszyngton – mówił podczas koncertów: „Rosa Parks usiadła, by Martin Luther King mógł iść. King szedł, by Obama mógł biec. Obama biegnie, żebyśmy wszyscy mogli polecieć”. Dwa lata później pisał już ostrożniej: „Po raz pierwszy nadarzyła się szansa, byśmy ruszyli w dobrym kierunku. Nie mogliśmy jej przegapić”. # Jay-Z ma instynkt biznesmena – nigdy nie przechodzi obojętnie obok możliwości. Edukację muzyczną odebrał w domu. Cała ściana w dużym pokoju zapchana była płytami: wczesne nagrania hiphopowe, Stevie Wonder, Marvin Gaye, gwiazdy wytwórni Motown. Każdy album był podpisany i kiedy rodzice się rozstawali, najwięcej czasu zajęło im dzielenie muzycznej kolekcji. Jay miał wtedy dziewięć lat. Na podwórku między blokami zobaczył dziwne zgromadzenie. Ludzie zbili się w kupę i czemuś przypatrywali. Przecisnął się do środka i oniemiał. Slate, niepozorny chłopak z osiedla, wyglądał jak natchnione staruszki śpiewające gospel – nagle, w uniesieniu, zaczynały emanować piorunującą energią. Slate porażał rymami. „Wyrzucał z głowy zdania o szarych chodnikach, obskurnych ławkach, czyichś znoszonych tenisówkach, a potem o własnych rymach i o tym, jakie były błyskotliwe. Chwalił się, jaki to nie jest czysty, jak świetnie gra w koszykówkę i jak dziewczyny go uwielbiają”. Jay nigdy wcześniej nie widział freestyle’u, ale od razu pomyślał: „Ja też tak potrafię”. I zaczął pisać. Codziennie, w każdej wolnej chwili. Czytał słowniki. Dostał od mamy zielony notes, zapisał każdy skrawek. Jako dokument rodzącego się talentu ten zeszyt byłby dziś bezcenny, ale zaginął. Zresztą Jay wkrótce przestał go potrzebować. Słynie z tego, że zapamiętuje wersy. Wyćwiczył tę zdolność, gdy stał na rogu ulicy, czekając na klientów. Układał rymy w myślach. Wiedział, jaką historię chce opowiedzieć. Własną. # Jego autobiografia stała się fabułą kilkunastu albumów. Życie dopisuje następne rozdziały, a Jay-Z może robić to, czego większość raperów nie potrafi – starzeć się z hip-hopem na ustach. W marcu wyda kolejną płytę, duet z Kanye Westem zatytułowany „Watch the Throne” – pilnuj tronu. Dobry biznesmen nie traci koncentracji i patrzy rywalom na ręce.∑

BARBARA HOLLENDER

A

merykańska Akademia Filmowa ogłosiła listę filmów nominowanych do Oscara. Znów nie udało nam się wślizgnąć do grona tych, którzy mają szansę walczyć o statuetki. I jak zawsze w mediach pojawiły się pytania, dlaczego znowu nic. A może źle wybieramy kandydata? Zgłoszone do rywalizacji w kategorii film nieanglojęzyczny „Wszystko, co kocham” Jacka Borcucha nie znalazło się przecież nawet w dziewiątce, z której potem wyłoniono nominowanych. # Polacy żyją wśród kłótni politycznych, w ciągłym niepokoju. Boją się podwyżek cen żywności i prądu, utraty pracy, bessy na giełdzie, niepewności przyszłej emerytury. Są spragnieni sukcesu. Kochają papieża, Justynę Kowalczyk, Adama Małysza i Roberta Kubicę. Chcieliby też pokochać kogoś, kto na oczach miliarda widzów z całego świata odbierze w Kodak Theatre Oscara. Stąd to oczekiwanie i presja. # Ale zdobądźmy się na dystans. Tragedii nie ma. Kandydatów zgłosiło w tym roku 65 narodowych kinematografii. Nominacji jest pięć, więc los „Wszystko, co kocham” podzieliło 60 innych tytułów ze wszystkich kontynentów. # Nominacje do Oscara za film nieanglojęzyczny mają w sobie element loterii. W pierwszym etapie decydują dwie komisje, ich członkowie mają obowiązek obejrzeć po 30 filmów w półtora miesiąca. Steven Spielberg czy Danny Boyle nie mają na to czasu. W komisjach zasiadają ci, którzy nie pracują, często starsi członkowie Akademii. Zdarzają im się poważne wpadki. Kilka lat temu na przykład przeszli obojętnie obok rewelacji sezonu – 4 miesięcy, 3 tygodni i 2 dni” Cristiana Mungiu. Ale też nie należy postponować ich gustu. W ostatniej dekadzie wśród laureatów „zagranicznego” Oscara znalazły się tak piękne i trudne filmy, jak „Ziemia niczyja” Tanovicia (2001), „Inwazja barbarzyńców” Arcanda (2003), „W stronę morza” Amenabara (2004) czy „Życie na podsłuchu” Donnersmarcka (2006). Zresztą Oscar w ogóle przestaje być nagrodą konserwatywną. Na liście laureatów coraz mniej jest hollywoodzkich megaprodukcji, a coraz więcej obrazów interesujących artystycznie i przełamujących schematy. # Panuje opinia, że nominacja kosztuje, że w promocję trzeba włożyć nawet milion dolarów. Tyle zainwestowali Włosi, żeby Roberto Benigni mógł poskakać ze szczęścia po fotelach, odbierając Oscara za „Życie jest piękne”, czy Niemcy, gdy triumfowało „Nigdzie w Afryce”. Ale też łatwo podać przykłady filmów, za którymi taka fortuna nie stała, jak choćby „Ziemia niczyja”, która na dodatek wygrała z głośną i faworyzowaną przez wszystkich francuską „Amelią” Jeuneta. # Pozostaje więc pytanie, czy mamy coś do zaproponowania i czy dobrze wybieramy swoich kandydatów. Kiedy się przegrywa, łatwo powiedzieć: trzeba było wytypować coś innego. Pamiętam, jak polskim „wejściem” Oscarowym było „Quo vadis” Kawalerowicza (konserwatywna superprodukcja, lwy na arenie, temat znany za oceanem). Dopiero po jego przegranej zaczęto przypominać, że mieliśmy wówczas wstrząsające i nowoczesne „Cześć, Tereska” Glińskiego. # Ale decyzja komisji nie jest prosta. Uczestniczyłam w takim gremium kilka razy i zawsze na początku padało pytanie: „Zgłaszamy najlepszy film czy dopasowujemy się do amerykańskiego gustu?”. Większe szanse od razu mają tytuły, które przeszły już przez ważne festiwale. Być może i w tym roku jednym z argumentów przemawiających za „Wszystko, co kocham” był jego udział w prestiżowym Sundance. # Moim zdaniem takie spekulacje są niebezpieczne. Wystarczy spojrzeć na tegoroczne nominacje. Akademicy wybrali filmy o poszukiwaniu własnych korzeni (kanadyjskie „Pogorzelisko”) i porządkowaniu życia w obliczu śmierci (meksykańskie „Biutiful”), metaforyczny obraz totalitaryzmu i odcięcia od świata (grecki „Kieł”) oraz smutną opowieść o skazanej na przegraną próbie znalezienia lepszego życia (duńskie „W lepszym świecie”). Obok nich znalazła się algierska, epopeja-agitka Bouchareba „Poza prawem”. Bez nominacji zostali np. niezwykli „Ludzie Boga” Beauvois. Tu nie ma recepty na sukces. # Dlatego nie warto dopasowywać się do nieodgadnionego amerykańskiego gustu. Lepiej zgłaszać to, co mamy najlepszego. I nie traktować oscarowej konkurencji jak „być albo nie być”. Politycy przyzwyczaili nas do histerii, więc przynajmniej na filmowym rynku tonujmy emocje. # Polskie kino pnie się w górę. Mamy kilku mistrzów, ale najważniejsze, że pojawiło się ostatnio nowe pokolenie reżyserów. Ludzie interesujący, odważni i wrażliwi, potrafiący marzyć i otwarci na świat. Posługują się nowoczesnym językiem, nie uznają barier. Trzeba im dać spokojnie pracować i rozwijać się. Kiedyś to zaowocuje świetnymi filmami. Szumowska, Lankosz, Borowski, Wrona, Lechki, nie sposób wszystkich wymienić. Oni są największym potencjałem naszego kina. I następni, którzy kończą studia, robiąc coraz ciekawsze etiudy. A Oscary? Myślę, że ktoś z nich wejdzie kiedyś do Kodak Theatre po czerwonym dywanie. ∑


PlusMinus

P18

W

Walka z rakiem jest jak zdobywanie szczytu – twierdzą Wojtek Samp i Piotr Topolski, mieszkańcy Trójmiasta, którzy wiedzą, co mówią, bo wygrali walkę z nowotworem złośliwym, a 10 lipca 2010 r. dokonali jeszcze jednego wyczynu – zdobyli szczyt Mont Blanc i stanęli na wysokości 4810 m n. p. m. # Wojtek Samp miał 19 lat i był tuż po maturze, gdy w 2000 r. lekarze wykryli u niego guza pnia mózgu. Pierwszą operację przeszedł w 2001 r., kilka miesięcy później kolejną. Spustoszenie w mózgu było tak duże, że musiał na nowo uczyć się jeść, chodzić i mówić. Ale nie poddał się. Ukończył Akademię Wychowania Fizycznego i Sportu w Gdańsku. A gdy trzeba było, w 2009 r. przeszedł jeszcze jedną operację, tym razem usunięcia guza ślinianki przyusznej. Piotr Topolski miał 25 lat, gdy ponad sześć lat temu dowiedział się, że ma nasieniaka, nowotwór złośliwy jądra, szybko dający przerzuty do węzłów chłonnych zaotrzewnowych, a następnie do innych narządów: płuc, wątroby, mózgu, kości. Guza usunięto mu wraz z całym jądrem, ale po operacji, tak jak się obawiano, pojawiły się przerzuty do węzłów chłonnych. Wycięto mu zaatakowane węzły, musiał się poddać chemioterapii, potem obronił pracę magisterską na Politechnice Gdańskiej. We wrześniu, po powrocie z wyprawy na Mont Blanc, został ojcem. # Wielu chorych próbuje zdobyć szczyt, jakim jest wygrana walka z rakiem, ale udaje się to ze zmiennym szczęściem. 30 listopada 2010 r. w wieku 58 lat zmarła w Warszawie aktorka Gabriela Kownacka, u której sześć lat wcześniej wykryto guza złośliwego piersi. Przeszła operację i chemioterapię. Był nawet taki okres w jej życiu, gdy wróciła do pracy. Potem pojawił się przerzut do mózgu, a szanse na przeżycie zmalały do minimum. Na początku grudnia 2010 r. na raka piersi zmarła też Elizabeth Edwards, żona Johna Edwardsa, byłego kandydata na fotel wiceprezydenta z ramienia demokratów. Chorobę wykryto u niej w 2004 r. Miała wtedy 55 lat. Poddała się operacji, radioterapii i chemioterapii. Były nawet szanse, że poradzi sobie z rakiem, podobnie jak John Kerry i Rudolph Giuliani (obaj byli chorzy na raka prostaty) czy John McCaine, który przeszedł cztery operacje z powodu czerniaka, wyjątkowo złośliwego raka skóry. Te nadzieje zmalały w 2007 r. podczas kampanii prezydenckiej męża. Złamała wtedy żebro, a podczas badania rentgenowskiego stwierdzono, że było ono osłabione z powodu przerzutu do kości. Wierzyła, że pokona chorobę. Dała za wygraną w ubiegłym roku, gdy zrezygnowała z chemioterapii. Nie było szans, że cokolwiek może jeszcze pomóc. # Jeszcze bardziej dramatyczna była walka z rakiem Krzysztofa Kolbergera. Trwała 20 lat, a najtrudniejsze było ostatnie sześć, od 2005 r., gdy w jego organizmie pojawiły się przerzuty do kolejnych narządów. O chorobie rozmawiałem z aktorem kilkakrotnie. Pytałem też lekarzy, którzy się nim opiekowali. Mogę powiedzieć, że w jego przypadku uczyniono wszystko, co tylko

było możliwe, by pokonać chorobę. Zastosowano wszystkie możliwe operacje, terapie oraz leki, jakie były dostępne w Polsce i na świecie. Bez wątpienia przedłużono mu życie o kilka lat, ale i on przegrał swą heroiczną walkę z rakiem. # Dlaczego? Co decyduje o tym, że jedni wygrywają tę walkę, a inni przegrywają? Najczęściej pada odpowiedź, że decydujące znaczenie ma wczesne wykrycie choroby. To prawda, ale zdiagnozowanie raka we wczesnym stadium nie zawsze przesądza o powodzeniu leczenia. Rak u poszczególnych chorych wciąż bywa nieobliczalny mi-

Sobota – niedziela

rp.pl/plusminus ◊

29 – 30 stycznia 2011

Ten przykład pokazuje, że warto się badać. Urolodzy zalecają, by co jakiś czas poddawać się badaniom USG jamy brzusznej, nawet gdy nie odczuwamy żadnych dolegliwości. Jest wtedy szansa, że guz zostanie wcześnie wykryty. Gdy jego rozmiary nie przekraczają 3 cm, jest spora szansa na skuteczne leczenie, szczególnie wtedy, gdy nie doszło jeszcze do powstania przerzutów. Niestety, nawet regularna diagnostyka co dwa lata czy nawet raz wroku nie daje gwarancji, że guz zostanie wychwycony w początkowym stadium. # W walce z rakiem liczy się nie tylko zdiagnozowanie go na początkowym

ny przeprowadzono u niej badania, postawiono prawidłową diagnozę. Dziś ostrzega kobiety, by nie ufały badaniom, choć nie zniechęca do ich wykonywania. Słusznie, bo mimo wszelkich wad nawet nowoczesnych badań bardziej skutecznego sposobu na raka nie ma. # Jolanta Szczypińska, posłanka PiS, zaczęła się gorzej czuć w 1999 r. Poszła do lekarza, ale jej dolegliwości zostały zbagatelizowane. „Po roku czasu czułam się coraz gorzej. Ponownie poszłam do lekarza, z wykonaną już cytologią. Lekarka co prawda powiedziała, że potrzebna jest jeszcze biopsja, jed-

nie tak często bywa. Przykładów nie brakuje. Gdy u Jolanty Szczypińskiej wykryto raka szyjki macicy, lekarze dawali jej 25 proc. szanse na przeżycie. Od tego czasu minęło ponad dziesięć lat. Marie Fredriksson, wokalistka i kompozytorka szwedzkiego zespołu Roxette, w 2002 r. dowiedziała się, że ma guza w tylnej części mózgu. W Karolinska Hospital w Sztokholmie dawano jej jedynie 5 proc. szans na przeżycie. Gdy doznała paraliżu prawej strony ciała, wydawało się, że nigdy już nie wróci na scenę. Pojawiły się zaburzenia widzenia w prawym oku, nie była w stanie czytać ani liczyć. Ale mimo tak

Pięć mitów

o raku ZBIGNIEW WOJTASIŃSKI

Nigdy nie ma pewności, jak będzie przebiegała choroba nowotworowa. Jest w tym pesymizm, ale i nadzieja, bo zdarzają się wyzdrowienia, nawet gdy nikt już nie dawał choremu szans mo wielkiego postępu i zaangażowania ogromnych środków na badania. Poza niektórymi przypadkami w zasadzie nigdy nie ma pewności, jak będzie przebiegał. Jest w tym pesymizm, ale też ogromna nadzieja, bo zdarzają się wyzdrowienia, nawet gdy nikt już nie dawał choremu szans. To rzadkie przypadki, nie łudźmy się, ale z pokorą opowiadają o nich sami onkolodzy. #

Mit 1: wczesna diagnostyka

U Krzysztofa Kolbergera raka nerki wykryto przypadkowo. Lekarka poradziła mu, żeby na wszelki wypadek wykonał USG, bo na ten sam typ nowotworu, już w zaawansowanym stadium, chorowała jego siostra. Miała wtedy zaledwie 55 lat i była w tzw. stanie terminalnym, bez nadziei na wyzdrowienie. Aktor był zaskoczony, że u niego również powstał guz złośliwy nerki. Na dodatek trzeba było usunąć cały narząd, choć rokowania wciąż były dobre (operacja odbyła się kilka miesięcy przed śmiercią siostry, o czym nikomu w rodzinie nawet nie powiedział).

etapie rozwoju, ale przede wszystkim wczesne wykrycie najbardziej agresywnych postaci nowotworu złośliwego. Są one wyjątkowo groźne, gdyż szybko powodują przerzuty do innych narządów i wymagają natychmiastowego leczenia. A z tym są kłopoty. Właśnie takie nowotwory nie zawsze odpowiednio wcześnie udaje się wykryć nawet w ramach tzw. badań przesiewowych (skryningu). Bywa zatem, że pojawiają się nagle, między jednym a drugim rutynowo, np. co dwa lata, wykonywanym badaniem. Zdarza się to podczas takich badań jak USG czy służąca wykrywaniu raka piersi mammografia. # Wiele osób jest z tego powodu rozżalonych, szczególnie tych, które nie zaniedbywały badań diagnostycznych. Pytają, jak to możliwe, skoro wykonywały badania zgodnie z zaleceniami lekarzy. Przekonała się o tym Kylie Minogue. Australijska wokalistka twierdzi, że w 2005 r. sama wykryła u siebie raka piersi. Kilka tygodni wcześniej była poddawana badaniom, ale lekarza niczego nie znaleźli. Dopiero gdy podczas trasy koncertowej „Show Girl” w Australii źle się poczuła i po raz kolej-

nak widziałam po jej spojrzeniu, że chyba jest bardzo niedobrze. I znowu ten sam szpital i kolejne badania. Tym razem trafiłam na zupełnie innego lekarza, wykonał badanie, które powinno być zrobione rok wcześniej. I wyszło czarno na białym, że mam nowotwór szyjki macicy” – powiedziała Szczypińska w wywiadzie dla tygodnika „Wprost”. To bardzo groźny rak, szybko daje przerzuty, ale mimo to posłanka PiS szczęśliwie znalazła się w gronie tych, którzy pokonali chorobę. Zwykle jest tak, że nawet najlepszym leczeniem trudno nadrobić to, co zastało zaniedbane przez późną diagnostykę. #

Mit 2: pięcioletnie przeżycie oznacza wyzdrowienie

Kiedy można mówić o wyzdrowieniu w przypadku raka? Czy w ogóle jest coś takiego jak wyzdrowienie z tej ciężkiej choroby? Onkolodzy posługują się określeniem „pięcioletnie przeżycie”. Chory, który przeżył pięć lat i nie ma już objawów ani nawrotu choroby, uważany jest za tego, który wygrał walkę z rakiem. To bardzo krzepiące, bo faktycz-

ciężkiej choroby w 2004 r. wydała pierwszą solową płytę po angielsku „The Change”. Opowiada w niej o swojej chorobie i uczuciach. Niedawno Roxette wystąpił w Polsce – w telewizyjnym koncercie noworocznym. # Słynny tenor José Carreras zachorował na ostrą białaczkę limfatyczną w1987 r. podczas kręcenia filmu „La boheme” w Paryżu. Był w tak złym stanie, że dawano mu jedynie 10 proc. szans na przeżycie. Ale nie poddał się. Przeszedł chemioterapię i radioterapię w szpitalu Fred Hutchinson Cancer Research Center w Seattle. Życie uratował mu udany tzw. autologiczny przeszczep szpiku kostnego, czyli z własnych komórek macierzystych pobranych zkrwi obwodowej lub szpiku. Już rok później wrócił na scenę. # Pod koniec grudnia podobny przeszczep przeszedł Nergal, Adam Darski, lider zespołu Behemoth, z tą różnicą, że szpik pobrano od dawcy z Niemiec. Zabieg przeprowadzono w Klinice Hematologii i Transplantologii Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego w Gdańsku. # Rak jest wyjątkowo podstępny. Wiele nowotworów złośliwych powraca


Sobota – niedziela

◊ rp.pl/plusminus

29 – 30 stycznia 2011

PlusMinus

już tak zajęta przez nowotwór, że jedynym ratunkiem była transplantacja. 22 czerwca 2009 r. Jobs otrzymał nową wątrobę.

nawet po wielu latach. Rak piersi może wywołać przerzuty po dziesięciu latach, a nawet później. Często następują one w najmniej oczekiwanym momencie. U Krzysztofa Kolbergera przerzuty do innych narządów pojawiły się po 15 latach. „Przez te 15 lat żyłem w przekonaniu, że pokonałem chorobę i jestem zdrowy. Aż do zdiagnozowania kolejnych przerzutów nie badałem się regularnie, bo nie wiedziałem, że komórki nowotworowe usuniętej nerki mogą być przez wiele lat uśpione, aby potem z dużą zjadliwością zaatakować inne organy” – wyznał aktor. Zaczęła się wtedy walka o przeżycie. Pierwszą rozległą operację przeprowadzono w Wojskowym Instytucie Medycznym w Warszawie. Kolbergerowi usunięto woreczek żółciowy, śledzionę, trzustkę i fragmenty żołądka. Niestety, po roku znowu doszło do przerzutów, tym razem do wątroby, a potem do płuc. Lekarze aż dwukrotnie usuwali mu guzy przerzutowe do wątroby. Była to już walka o przedłużenie życia.

#

Mit 3: do rozsiania choroby nowotworowej w organizmie dochodzi najpierw poprzez węzły chłonne

Dlaczego tak się dzieje? Jak można przewidzieć przebieg choroby? Gdy zostanie wykryty guz pierwotny, zwykle pierwsze pytanie jest takie, czy zajęte są również węzły chłonne. Jeśli tak, to czy tylko sąsiednie, czy także inne, te bardziej odległe? Od tego w znacznym stopniu zależą rokowania. Ale to, w jakim stanie są węzły chłonne, nie przesądza jeszcze, jak będzie przebiegała choroba. Guz złośliwy nie potrzebuje węzłów chłonnych, by się rozprzestrzenić. Do przerzutów, zarówno tych bliskich, jak i odległych, może dojść bezpośrednio poprzez krwiobieg. # W przypadku nowotworów szczególnie złośliwych mogą one powstać, zanim jeszcze guz pierwotny będzie powodował jakiekolwiek objawy skłaniające do tego, by udać się do onkologa i wykonać niezbędne badania diagnostyczne. Wtedy też jest wiele rozczarowań, gdyż początkowo wydaje się, że choroba nie wydostała się poza obręb guza pierwotnego. Kłopot polega na tym, że mogły się oderwać pierwsze komórki rakowe, które już krążą w krwiobiegu chorego. Każda z nich może być jak bomba z opóźnionym zapłonem. Gdy komórka rakowa nie zostanie przez układ odpornościowy rozpoznana i unieszkodliwiona, po jakimś czasie może się zagnieździć

CORBIS

#

∑ Nowotwór kręgosłupa ujawniony poprzez badanie rezonansem magnetycznym

gdzieś w organizmie chorego, w jakimś narządzie wewnętrznym, i wywołać przerzuty – do płuc, wątroby, trzustki, śledziony albo do mózgu. Może się to zdarzyć po trzech lub czterech, ale także po 15 latach. A zależy to od tego, jak bardzo agresywny jest nowotwór i czy tworzy wokół siebie dużo „odżywiających” go naczyń krwionośnych. Bo tymi naczyniami komórki rakowe wydostają się poza obręb guza. # Tak mogło być w przypadku Patricka Swayze, który zmarł 4 września 2009 r. w Los Angeles. O tym, że ma nowotwór złośliwy trzustki, dowiedział

P

ierwszym był i zostanie w historii Wojciech Bogusławski. Dzieje teatru zatoczyły koło i oto mamy całą gildię aktorów dyrektorów teatrów. Wymienić? Proszę bardzo. Narodowy – Englert, Stary – Grabowski, Polski – Seweryn, Polonia – Janda, Och – Córka, i cały wachlarz pozostałych scen, prywatnych i państwowych, kierowanych przez aktorów. Im bardziej znany aktor, tym bardziej dyrektor przyciąga widzów. A to dobrze. To jak krawiec czy szewc. Garnitur od Zaremby, buty od Hiszpańskiego. Nie mogą być złe. Był jeden dyrektor cywil – półliterat, Szyfman, szef Teatru Pol-

P19

ANDRZEJ ŁAPICKI skiego. Przeszedł do historii, umiał wyszukać zdolnych współpracowników i maszyna szła. Jeszcze jedną cechę powinien mieć taki dyrektor – być ojcem zespołu. Wiem, że to się różnie kojarzy. Powinien kochać aktorów jak swoje dzieci. I znać je. Wiedzieć, że jedno kupi konikiem na biegunach,

się w styczniu 2008 r. Od początku rokowania były niepomyślne. Choroba w jego organizmie była już mocno rozsiana, z licznymi przerzutami, m.in. do żołądka i wątroby. Więcej szczęścia miał Steve Jobs. Charyzmatyczny szef Apple zmaga się z tym samym typem raka od 2004 r., gdy poddał się pierwszej operacji usunięcia guza złośliwego trzustki. Prawdopodobnie wycięto mu wtedy także część żołądka, przewodów żółciowych i jelita cienkiego, ale przedstawiciele firmy od początku uparcie milczą na ten temat. Wiadomo jedynie, że choroba postępuje. Po kilku latach pojawiły się przerzuty do wątroby. Była

Mit 4: nie ma samoistnych wyleczeń, rak może się cofnąć jedynie na pewien czas

W walce z rakiem nadzieja jest jednak zawsze. U niektórych chorych zdarzają się tzw. remisje choroby na skutek leczenia albo nawet samoistne. Czasami nie ma pewności, czy pomogła terapia, czy raczej guz sam zaczął się cofać. W znacznym stopniu zależy to od reakcji układu immunologicznego chorego. U pacjentów z tzw. jasnokomórkowym rakiem nerki może on doprowadzić nawet do remisji przerzutów w płucach, i to na wiele lat. Tak jest głównie po operacji usunięcia guza pierwotnego, ale zdarza się to również u chorych, którzy nie byli operowani. Nowotworem chimerycznym, a zatem nieprzewidywalnym, jest także czerniak. Podobnie może się cofnąć rak pierwotny wątroby, rak piersi i inne nowotwory złośliwe. # Takie sytuacje są jak złapanie Pana Boga za nogi. Najczęściej jednak remisje są tylko chwilowe. I wcale nie muszą wydłużać życia chorego. Dobrze, gdy na pewien czas chociaż oszczędzają mu cierpień. Ale podejrzewa się, że mogą być też całkowite cofnięcia się raka, tzw. cudowne wyzdrowienia. # Ta możliwość była dyskutowana podczas jednego z kongresów medycznych Amerykańskiego Towarzystwa Onkologii Klinicznej, w którym miałem okazję uczestniczyć. Onkolodzy wskazywali najczęściej, że znikanie raka może się zdarzać w początkowej fazie rozwoju choroby. Na przykład u kobiet z podejrzeniem raka piersi, gdy na jednym badaniu mammograficznym wychodzi, że jest guz, a podczas powtórnego badania nie można go znaleźć. Czasami chirurdzy przekonują się o tym dopiero na stole operacyjnym, gdy po trepanacji czaszki lub otwarciu jamy brzusznej nie mogą znaleźć guza, choć jest on widoczny na zdjęciu z tomografii komputerowej. # Ale czy może się cofnąć także rak zaawansowany, z przerzutami? Na ogół trudno to stwierdzić jednoznacznie, bo wiele osób udaje się wyleczyć po intensywnych zabiegach. W Polsce udaje się uratować 30 – 40 proc. chorych. # Nie można jednak całkowicie wykluczyć możliwości samoistnych wyleczeń. „American Scientist” doszukał się wliteraturze medycznej minionego stulecia prawie1 tys. udokumentowanych przy-

Aktor dyrektor

a drugie szachami. Bo nie ma gorszej rzeczy w teatrze niż „niewygrany” zespół. Być czujnym na to, co się mówi w garderobach. Byłem trzy sezony dyrektorem, to wiem. Nie lekceważyć plotek, orientować się, jakie są nastroje, co mówią o repertuarze. Jaki jest ranking na giełdzie aktorskiej. Bardzo

ważne. Jak już to wszystko wiesz, możesz się podać do dymisji. Nie obsadzaj zbyt często siebie, a już broń Boże żony. Lepiej wziąć do ręki halabardę, niż celować w Hamleta. # A jak było przed wojną? Osterwa miał Redutę, Jaracz – Ateneum, Narodowy – Zelwerowicz i Solski. Jeden Szyfman

padków tzw. samoistnych remisji raka (powykluczeniu błędnej diagnozy oraz tego, że choremu mogły pomóc uznawane i skuteczne metody leczenia). To bardzo krzepiące, choć szanse samoistnego wyleczenia są na ogół minimalne. Znacznie łatwiej wygrać kilka milionów wtotolotka. Ale zawsze jest nadzieja, dla każdego chorego. #

Mit 5: powodzenie leczenia zależy od typu nowotworu

Niektóre nowotwory są szczególnie złośliwe, np. rak trzustki, nerki, płuc oraz czerniak – rak skóry. Często są późno wykrywane, gdy nie ma już szans na wyleczenie. Chory umiera wówczas po roku, najpóźniej po dwóch, trzech latach. Saksofonista jazzowy James Moody zmarł w grudniu 2010 r. w wieku 85 lat po zaledwie dziesięciu miesiącach walki z rakiem trzustki. Ważny jest jednak nie tylko typ raka, ale również jego indywidualny genotyp. To z tego powodu tak odmienny jest przebieg tej samej choroby nowotworowej u poszczególnych osób, bez względu na wiek i jakość opieki medycznej. Indywidualny charakter raka może się zmieniać nawet u tego samego pacjenta na poszczególnych etapach jego rozwoju. Wtedy konieczne są inne leki i innego rodzaju leczenie. # Na szczęście są już pierwsze testy pozwalające określić, jak bardzo agresywny może być przebieg choroby i na jakie leki chory będzie reagować. W przyszłości skuteczność leczenia zwiększy indywidualne dopasowanie terapii do każdego chorego. Ale na razie jest to często błądzenie po omacku. Chory otrzymuje leki zgodne z ogólnie przyjętymi schematami leczenia, ale gdy nie zadziałają, trzeba wypróbować inne, a czas ucieka, na ogół bardzo szybko. # Mimo tych wad skuteczność leczenia raka rośnie. Prof. Michel Coleman z London School of Hygiene and Tropical Medicine wylicza, że w ostatnich 40 latach chorzy na raka piersi, jajnika, nerki, jelita oraz chłoniaki nieziarnicze dwa razy częściej przeżywają co najmniej dziesięć lat od rozpoznania choroby. W przypadku białaczek poprawa jest aż czterokrotna (z 8,1 proc. w latach 70. XX w. do obecnie 33,2 proc.). Onkolodzy nadal słabo radzą sobie z rakiem płuc i przełyku – skuteczność terapii nie przekracza 10 proc. A w przypadku zaawansowanej i agresywnej postaci raka trzustki dziesięcioletnie przeżycie zdarza się jedynie u 2,9 proc. chorych. ∑

prowadził liczący się prywatny teatr. Było też trochę prywatnych scen, na przykład teatr Malickiej, który dawał głównie komedie. Repertuar określały przedstawienia pt. „Perfumeria” albo „Julia kupuje sobie dziecko”. Nieboszczka Perzanowska powiedziała kiedyś do mnie: „Stefek na takie sztuki mówił: to jest jak bombka choinkowa – błyszczy się, lekkie, ale wysiedzieć się na tym nie da”. # Ale od czegóż dyrektor. Dopilnuje poziomu i tak ustawi repertuar, że i widz jest zadowolony, i krytyk pochwali. # Piszę to wszystko, bo czeka nas ciekawy sezon. Znakomity aktor Andrzej Seweryn objął warszawski Teatr Polski. Teatr, w którym „Zemsta” potrafiła

mieć komplety, a z awangardą bywało różnie. Bo jak krawiec i szewc każdy teatr ma swoją publiczność. Raz przyzwyczajeni do teatru komediowego widzowie mogą nie znaleźć sobie miejsca wteatrze intelektualnym. Daj Boże, aby „nie znaleźć miejsca” znaczyło „wszystkie bilety wyprzedane”. Tego życzę Andrzejowi u progu sezonu 2010/2011. Niech Cię pokochają, a Ty nas pokochaj. Ten jedyny ocalały teatr przedwojennej Warszawy niech będzie Twoim (kolejnym) udanym dzieckiem – Dyrektorze. Powiedziałbym „Ojcze”, gdyby zczymś mi się to nie kojarzyło. # Przecież już za dwa lata będziemy obchodzić 100-lecie Teatru Szyfmana, i to pod dyrekcją aktora. Wybitnego. ∑


PlusMinus

P20

Sobota – niedziela

rp.pl/plusminus ◊

29 – 30 stycznia 2011

Niemieckie polowanie PIOTR ZYCHOWICZ

Zwykli obywatele Trzeciej Rzeszy przed samym zakończeniem wojny zamordowali kilkadziesiąt tysięcy Żydów i Polaków. Książka na ten temat wstrząsnęła Niemcami

Wielu Niemców, żyjących w swej ojczyźnie z dala od linii frontu, po zakończeniu II wojny światowej z uporem twierdziło, że nic nie wiedziało o ludobójstwie dokonywanym przez Trzecią Rzeszę. Koszmar ten rozgrywał się bowiem na odległym, na wpół dzikim obszarze Europy Wschodniej. Oddalonym o setki kilometrów od bawarskich piwiarni, farm zamożnych bauerów i wyglądających jak domki z piernika kamieniczek Nadrenii. # Rzeczywiście, Holokaust oraz niemiecka eksterminacja Słowian miały miejsce głównie poza przedwojennymi granicami Rzeszy. Ale tylko do przełomu 1944 i 1945 roku. Gdy sowieckie wojska zaczęły zbliżać się do obozów koncentracyjnych, oddziały SS zabrały się bowiem do ewakuacji więźniów na Zachód. W trakcie śnieżnych zamieci, przy ekstremalnie niskiej temperaturze, w drogę ruszyło ponad pół miliona więźniów w obozowych pasiakach. Przede wszystkim Żydów, ale także Polaków, Ukraińców i sowieckich jeńców. Część wywieziono pociągami, a część przepędzono pieszo na teren Rzeszy, gdzie w fabrykach mieli dalej służyć niemieckiej machinie wojennej jako niewolnicy. # – Właśnie podczas tych marszów śmierci zderzyły się ze sobą idylliczny świat niemieckich mieszczan i farmerów z koszmarnym światem obozów koncentracyjnych. Przez schludne niemieckie miejscowości zaczęły przeciągać tłumy obszarpanych, głodnych więźniów – opowiada izraelski historyk prof. Daniel Blatman. # – Jak zwykli Niemcy reagowali na widok tych nieszczęsnych ludzi? # – Niestety wielu z nich przyjęło postawę skrajnie wrogą. Organizowali obławy na uciekinierów, pomagali esesmanom w masowych egzekucjach, zabijali więźniów, którzy odłączali się od kolumn i szukali pomocy. Oceniam, że około 250 tysięcy więźniów obozów straciło życie podczas ewakuacji. Część zamarzła, część została zastrzelona przez eskortę, ale co najmniej kilkadziesiąt tysięcy zostało zamordowa-

Płonąca stodoła w Gardelegen

#

P

rofesor Blatman jest znanym badaczem Holokaustu z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie. Jego najnowsza monografia „Marsze śmierci. Ostatnia faza Holokaustu” została właśnie przetłumaczona z hebrajskiego na języki obce. Ukazała się w Stanach Zjednoczonych oraz w Niemczech, gdzie wywołała olbrzymią sensację. # W swojej książce – opartej na ponaddziesięcioletniej kwerendzie archiwalnej w ośmiu krajach – Blatman opisał szereg masakr i pojedynczych zabójstw dokonanych na więźniach przez Niemców pod sam koniec wojny. Wiele z nich było dziełem cywilów. Izraelski historyk, zapytany, która ze zbrodni zrobiła na nim największe wrażenie, bez wahania wskazuje na mord w Gardelegen. # Wydarzenie to miało miejsce 13 kwietnia 1945 roku. Tego dnia do Gardelegen, miasteczka położonego w Saksonii-Anhalt, przybył oddział esesmanów konwojujący dużą grupę więźniów, głównie z obozu Mittelbau-Dora. Strażnicy poprosili mieszkańców o pomoc w pilnowaniu kolumny. Zgłosiło się kilkudziesięciu ochotników. Powszechnie szanowani obywatele miasteczka udali się na miejsce zbiórki. Część zaopatrzyła się w sztucery myśliwskie, inni po prostu w kije. W grupie oprócz zwykłych mieszczan znaleźli się pracownicy administracji, członkowie partii, podstarzali mężczyźni z Volkssturmu oraz nastolatki z Hitlerjugend. Wszyscy wzięli udział w masakrze. # Więźniów wprowadzono do olbrzymiej stodoły na obrzeżach miasteczka. Następnie wrzucono tam nasączoną benzyną słomę. Jej warstwa sięgała ludziom mniej więcej do kolan. Słoma została podpalona, do środka poleciały granaty. W kilkadziesiąt sekund wszystko stanęło w płomieniach. Kamienna stodoła zamieniła się w wielki piec.

AP

W

nych przez niemieckich cywilów. Sami Niemcy nazywali to wówczas polowaniem na zebry. # – Z powodu charakterystycznych obozowych drelichów? # – Właśnie. Pod koniec II wojny światowej więźniowie obozów stali się w Niemczech zwierzyną łowną.

∑ Marsz śmierci z obozu w Dachau do Wolfratshausen, kwiecień 1945 r., zdjęcie wykonane z okna domu jednej z wiosek, przez którą przechodzili więźniowie Ci, którym udało się z niego wydostać, zostali ścięci seriami z broni maszynowej. W dobijaniu rannych brali udział cywile. Podobno w chwili śmierci płonący ludzie śpiewali swoje narodowe pieśni. Francuzi „Marsyliankę”, Polacy „Mazurka Dąbrowskiego”, Żydzi pieśni syjonistyczne... Alianci po zajęciu miasteczka dokonali ekshumacji pośpiesznie zakopanych ciał. Okazało się, że zamordowano 1016 ludzi.

Ludobójcza mentalność

D

ziało się to w przededniu upadku Trzeciej Rzeszy. Po co ci ludzie to robili? – To rzeczywiście wydaje się absurdalne – mówi profesor Blatman. – Myślę, że w wyjaśnieniu tego fenomenu mógłby pomóc bardziej psycholog społeczny niż historyk. # – W Polsce niedługo ukaże się książka Jana Grossa „Złote żniwa”. To esej o polskich chłopach, którzy zabijali uciekinierów z gett, aby ich ograbić.

Być może Niemcy także chcieli się w ten sposób wzbogacić? # – Ale jakiż dobytek mogli mieć więźniowie obozów koncentracyjnych? Wszystko, co przedstawiało jakąś wartość, dawno im odebrano. Mieli na sobie tylko pasiaki i rozpadające się łapcie. Trochę przedmiotów codziennego użytku. Nic, co mogłoby zainteresować Niemców. # – Może więc po prostu wydano im takie rozkazy? # – Skądże. W owym czasie panował w Rzeszy chaos. Heinrich Himmler w sprawie postępowania z więźniami wydał co najmniej kilka zupełnie ze sobą sprzecznych dyrektyw. Nigdy nie wydano jednak instrukcji, żeby tych ludzi eksterminować. Decyzje o egzekucjach podejmowali więc na własną rękę dowódcy średniego i niższego szczebla. Robiono to głównie ze względów „praktycznych”. Strażnikom nikt nie powiedział bowiem, co właściwie mają zrobić z eskortowanymi ludźmi. Dokąd ich zaprowadzić, jak ich żywić. # – Ale dlaczego mordowali zwykli Niemcy? Wpływ ideologii? # – To najbardziej przekonujące wytłumaczenie. Nazywam to zjawisko ludobójczą mentalnością. Niemcy przez

wiele lat byli poddawani bardzo intensywnej indoktrynacji. Wbijano im do głowy, że Żydzi czy Polacy, którzy stanowili drugą co do liczebności grupę wśród ewakuowanych więźniów, są wrogami Rzeszy i rasy. Podludźmi, których można, a nawet trzeba, bezkarnie zabijać. # – Nagle ci wrogowie pojawili się w ich wsiach i miasteczkach. # – I Niemcy zobaczyli w nich zagrożenie dla porządku publicznego oraz bezpieczeństwa swoich lokalnych społeczności. Traktowali ich jak przestępców, których trzeba unieszkodliwić. Uważali to za swój obywatelski obowiązek. Należy też pamiętać, że wszystko to działo się w atmosferze ogólnego wojennego zdziczenia, brutalizacji i strachu. Ze wschodu zbliżała się nieprzebierająca w środkach Armia Czerwona. Ludzkie życie na przełomie 1944 i 1945 roku nie miało wielkiego znaczenia. # – Czy sprawcy tych zbrodni zostali po wojnie osądzeni i skazani? # – Nie. Można odnieść wrażenie, że po wojnie istniało w Niemczech społeczne zrozumienie dla ich działań. Kilka procesów co prawda się odbyło, ale sądy – i to zarówno w RFN, jak


Sobota – niedziela

◊ rp.pl/plusminus

29 – 30 stycznia 2011

PlusMinus

P21

na zebry Krew na lodzie

samym domu mieszkała Niemka, która jej groziła, że zawiadomi policję” – relacjonowała Dina Herzberg. Następnie owa Polka zaprowadziła Herzberg do pobliskiego dworu, gdzie zaopiekowali się nią francuscy jeńcy. Dzięki temu przeżyła wojnę.

∑ Warszawa w latach niemieckiej okupacji. Ulica Nowy Świat i kościół św. Aleksandra na placu Trzech Krzyży

8

kwietnia 1945 roku w miasteczku Celle niedaleko Hanoweru na bocznicy kolejowej stał pociąg z więźniami obozów koncentracyjnych. Właśnie tego dnia dworzec stał się celem amerykańskiego nalotu. Bomby rozbiły część wagonów bydlęcych, z których udało się wydostać około300 więźniom. Ludzie ci rozbiegli się pookolicznych lasach, a mieszkańcy miasteczka natychmiast zorganizowali obławę. # Więźniowie byli tropieni jak zwierzęta, wykurzani z leśnych kryjówek i brutalnie mordowani. Podobno przywódca Hitlerjugend w Celle – być może nawet nastoletni chłopak – sam zastrzelił 20 uciekinierów. Wszystko to działo się niemal w ostatniej chwili przed zajęciem miasta przez Anglosasów. Wkroczyli do Celle cztery dni później. # – Czy podczas pańskich badań zetknął się pan z przypadkami pomagania więźniom pędzonym w marszach śmierci? # – Oczywiście. Byli ludzie, którzy karmili iukrywali uciekinierów. Ale im bliżej przedwojennych granic Rzeszy, tym takich przypadków było mniej. Więzień, który uciekł z kolumny marszowej czy z transportu kolejowego, miał znacznie większe szanse nauzyskanie pomocy we wsi polskiej niż we wsi niemieckiej. # – Dlaczego? – Przede wszystkim dlatego, że wielu więźniów było Polakami lub, jak to miało miejsce w przypadku polskich Żydów, mówiło po polsku. Mogli więc liczyć na wsparcie. Polacy byli niechętnie nastawieni do niemieckich władz okupacyjnych i było bardziej prawdopodobne, że będą działali wbrew ich nakazom niż Niemcy. Dla tych ostatnich reżim narodowosocjalistyczny był legalnym rządem, Trzecia Rzesza ojczyzną, a Żydzi i Polacy wrogami. Niemcy, w przeciwieństwie do Polaków, byli po prostu przesiąknięci ideologią Adolfa Hitlera. # 31 stycznia 1945 roku w Palmnikach na zachód od Królewca esesmani spędzili na plażę około 3 tys. więźniarek z obozu Stutthof. Kazali im wejść na lód, którym skuty był Bałtyk, a następnie otworzyli ogień z karabinów maszynowych. Zapanował chaos, wielu kobietom udało się uciec. Burmistrz Kurt Friedrichs zorganizował wówczas grupę poszukującą (Suchkommando), która przez kilka tygodni przeczesywała okolicę i mordowała więźniarki. # Część z nich usiłowała się schronić w sąsiednich wioskach, niemieccy cywile na ogół jednak odmawiali pomocy. A nieliczni, którzy się na to zdecydowali, często padali ofiarą denuncjacji ze strony sąsiadów. Jak wynika z badań dr Danuty Drywy z Muzeum Stutthof, kilka Żydówek przeżyło dzięki pomocy okazanej im przez Polki przebywające w Palmnikach na robotach przymusowych. A więc przez osoby same znajdujące się w trudnej sytuacji, # „Polka przede wszystkim zerwała mi numer [obozowy] z palta. Potem mnie przebrała i nakarmiła, chociaż w tym

EAST NEWS

i w NRD – traktowały tych cywilnych zabójców bardzo pobłażliwie. Potem zaś po prostu o tym nie mówiono.

Wina narodu?

K

siążka Blatmana, która właśnie trafiła na półki księgarń w Niemczech, dla wielu mieszkańców tego kraju będzie szokiem. Podważa bowiem – nadal rozpowszechnioną wśród wielu Niemców – wizję historii, według której ludobójstwo Trzeciej Rzeszy było dziełem grupy psychopatów z NSDAP w błyszczących oficerkach i dzikich hord słowiańskich antysemickich dzikusów. # Skutkiem lansowania podobnej wizji jest bezosobowe określenie „naziści”, które – szczególnie na Zachodzie – w tekstach prasowych, filmach i książkach o II wojnie światowej właściwie wyparło już określenie „Niemcy”. Efekt? W jednej z amerykańskich szkół kilka lat temu zapytano uczniów, kim właściwie byli owi „naziści”. Większość bez wahania odpowiedziała, że „oczywiście Polakami”. # Książka „Marsze śmierci. Ostatnia faza Holokaustu” dostarcza poważnych argumentów tym, którzy uważają, że słowo „naziści” nie jest precyzyjnym określeniem sprawców zbrodni popełnionych wimieniu Trzeciej Rzeszy. Okazuje się bowiem, że Niemiec, aby zostać masowym mordercą, wcale nie musiał nosić czarnego munduru ztrupią czaszką. # Według szacunków Blatmana w ostatnich miesiącach wojny czynny udział w zbrodniach dokonanych na więźniach obozów koncentracyjnych wzięły dziesiątki tysięcy powszechnie szanowanych obywateli niemieckich miasteczek i wiosek. I w przeciwieństwie do niektórych zabiedzonych polskich chłopów, którzy z chęci zysku tropili Żydów na terenie Generalnego Gubernatorstwa, to właśnie antysemityzm kierował tymi Niemcami. # Jednymi z podstawowych źródeł wykorzystanych w książce Daniela Blatmana są raporty amerykańskich i brytyjskich żołnierzy wkraczających do miejscowości, w których dopiero co doszło do zbrodni. Na przykład Gardelegen zaledwie dwa dni po masakrze została zajęta przez amerykańską 102. Dywizję Piechoty. # Po przeprowadzeniu krótkiego śledztwa Amerykanie zorganizowali ofiarom pogrzeb z honorami wojskowymi. Rozkazali mieszkańcom Gardelegen, aby wzięli udział w ceremonii. Do zgromadzonych przemówił szef sztabu dywizji pułkownik George P. Lynch. – Ktoś powie, że za tę zbrodnie odpowiedzialni są naziści. Inny wskaże na gestapo. Obaj nie będą mieli racji. Odpowiedzialność spada bowiem na cały niemiecki naród – powiedział. # Właśnie tym cytatem z pułkownika Lyncha tygodnik „Der Spiegel” zakończył obszerną recenzję książki profesora Blatmana. Ze stwierdzeniem amerykańskiego oficera można się zgodzić lub nie. Na pewno jednak po publikacji „Marszów śmierci” Niemcy czeka poważna debata. ∑

TOMASZ STAŃCZYK

Ani róż, ani czerń

T

o już czwarte, lecz dopiero pierwsze po 1989 roku, i rozszerzone wydanie klasycznej pracy o okupowanej Warszawie. Autor pisze we wstępie, że przyświecały mu dwa cele: przedstawienie opisu i wyjaśnienia warunków egzystencji w mieście oraz pokazanie hitlerowskiego sposobu rządzenia. # Tym, co właśnie teraz, gdy ukazują się „Złote żniwa” Jana Tomasza i Ireny Grossów, najbardziej zaciekawia w „Okupowanej Warszawy dniu powszednim”, są nastroje i postawy jej mieszkańców. Długo pielęgnowaliśmy wyidealizowany obraz Polaków podczas niemieckiej okupacji. Jednak zastępowanie różowych okularów kubełkiem z czarną farbą równie mocno fałszuje obraz. # A oto co pisze wybitny badacz okresu okupacji Tomasz Szarota: „Jednym z podstawowych zadań historyka jest przedstawienie właściwych proporcji postaw. Nieprzypadkowo o szantażystach i szmalcownikach, którzy wydawali ukrywających się Żydów, pisałem właśnie w rozdziale poświęconym społecznemu marginesowi. Oczywiście podczas okupacji dochodziły do głosu ludzka zawiść, podłość, egoizm. Nie one jednak decydowały o postawie ogółu i nie na ich podstawie należy ją oceniać. (...) Wyrazić można nawet pogląd, że przykłady zachowań nielicujących z godnością obywatelską rzucały się w oczy w znacznej mierze dlatego, że krańcowo odbiegały od przyjętych i stosowanych norm postępowania ogółu, przez co były tym bardziej szokujące. Ponadto należy pamiętać o fak-

cie, na który jakże słusznie zwrócono uwagę przy rozpatrywaniu problemu pomocy udzielanej przez społeczeństwo polskie ludności żydowskiej. Otóż do zgubienia Żyda wystarczał jeden szmalcownik, podczas gdy do uratowania go i ocalenia potrzebny był cały łańcuch ludzi dobrej woli”. # Jak wyglądały proporcje różnych postaw? Tomasz Szarota przytacza opracowanie „Trzy Warszawy” sporządzone przez Delegaturę Rządu dla władz Rzeczypospolitej w Londynie. Według tego dokumentu „Warszawa haniebna”, która robi interesy z okupantem, ma pieniądze, bawi się i nie tęskni do końca wojny, to 5 proc. mieszkańców. „Warszawę Kowalskich” reprezentują ludzie bierni, jednak zachowujący postawę godną. Jest ich 70 proc. Wreszcie „Warszawa podziemna, heroiczna, walcząca” to 25 proc. Nieco inne proporcje pokazało, przeprowadzone także podczas okupacji, badanie postaw pracowników Zarządu Miejskiego. Czynnych ofiarnych patriotów miało być 25 – 30 proc., biernych, nastawionych na przetrwanie – ok. 60 proc., wreszcie 10 proc. „mętów wszelkiego rodzaju”. # Jakiej postawy można było na przykład oczekiwać od polskich adwokatów, których związek znany był przed wojną z antyżydowskiego nastawienia (Żydzi stanowili 40 proc. palestry)? W 1940 r. niemiecki komisaryczny dziekan Rady Adwokackiej odebrał prawo praktyki adwokatom pochodzenia żydowskiego i chciał, by istniejąca przy nim rada polskich adwokatów poparła ten krok. Spośród 15 jej członków 14 sprzeciwiło się wykluczeniu kolegów z adwokatury.

O postawie Polaków wobec Żydów podczas powstania w getcie Tomasz Szarota pisze: „Wciąż dla wielu do rangi symbolu urastają tu wersy „Śmiały się tłumy wesołe/ W czas pięknej warszawskiej niedzieli” ze słynnego wiersza Czesława Miłosza „Campo di Fiori”„. I przypomina, że w swoim tekście „Karuzela na placu Krasińskich. Czy śmiały się tłumy wesołe?” (opublikowanym w „Plusie Minusie” w 2004 r.) starał się udowodnić, że jest to opinia niesprawiedliwa, krzywdzące uogólnienie. # W Warszawie było podczas okupacji kilka wesołych miasteczek. Z pewnością karuzele kręciły się nie tylko, gdy trwało powstanie w getcie. Także wtedy, gdy w alei Szucha katowano członków konspiracji, w ruinach getta rozstrzeliwano więźniów Pawiaka lub wywożono ich do Auschwitz. Na karuzeli chciano zapomnieć o ponurej rzeczywistości. Również w kinach – rzucone hasło bojkotu nie znalazło powszechnego odzewu. # Autor w rozdziale o ludziach marginesu pisze o dramatycznym wzroście napadów rabunkowych, kradzieży z włamaniem, kradzieży kieszonkowych, który nastąpił w drugiej połowie 1943 r. Pod koniec tamtego roku Ludwik Landau notował: „Warunki obecne, niebezpieczeństwo wiszące nad każdym niezależnie od jego zachowania się, stykanie się na każdym kroku ze śmiercią, uelastycznianie moralności, wreszcie obojętność policji na zwykłe przestępstwa – wszystko to sprzyjało rozwojowi przestępczości, który doszedł dziś do rozmiarów przekraczających najśmielsze oczekiwania”. # Bandytyzm, denuncjowanie z zemsty i dla zysku, spekulacje na cenach żywności, towarzyskie kontakty z Niemcami, wojenna demoralizacja, gorliwie inspirowana i wspierana przez okupanta – te tematy wciąż czekają na swych autorów. Rzecz tylko w tym – jak zauważa profesor Szarota – by widzieć te zjawiska we właściwej proporcji do innych zachowań. # Oprócz terroru było też inne oblicze hitlerowskiego panowania: grabież. Jedna z warszawianek tak pisze o pierwszej okupacyjnej jesieni: „Panami miasta są pijani Niemcy. Wciągają nawet w biały dzień do bramy ludzi i odbierają im portfele, zegarki, obrączki, wieczne pióra”. Rabowano w sklepach, polskich i żydowskich, domach prywatnych. Gotz Aly pisał w książce „Państwo Hitlera”, że podczas wojny Niemcy uzyskały z grabieży w krajach okupowanych równowartość 2 bln euro. Spora część tej sumy musiała pochodzić z Polski, z urzędowego i indywidualnego rabunku. Profesor Szarota przytacza okupacyjny dowcip o organizowaniu przez Orbis wycieczek do Niemiec pod hasłem „poznaj swoje meble”. Pewno niektóre do dziś tam są. ∑ Tomasz Szarota „Okupowanej Warszawy dzień powszedni”. Czytelnik, Warszawa 2010


PlusMinus

P22

Sobota – niedziela

rp.pl/plusminus ◊

29 – 30 stycznia 2011

Z ∑

W powstaniu warszawskim Krystyna, ps. Anna, była łączniczką porucznika Stanisława Leopolda, ps. Rafał, dowódcy 1. kompanii w baonie „Parasol”. „Rafał” był bratem ciotecznym kapitana Andrzeja Romockiego, ps. Morro. # Na własną prośbę dołączyła do ponadczterdziestoosobowej grupy szturmowej dowodzonej przez „Gryfa”, Janusza Brochwicz-Lewińskiego, która osłaniała wycofujące się z Woli oddziały. Walczyli przy zbiegu Żytniej i Młynarskiej. 6 sierpnia 1944 roku zaczęli się wycofywać Żytnią na cmentarz kalwiński. Po odprawie, ok. godziny 5 – 6 rano, w siedmioosobowej grupie przeszli przez dziurę w cmentarnym murze i ruszyli ścieżką wzdłuż płotu. Tam zostali ostrzelani przez moździerze. # Fragmenty książki pokazujące poszukiwania przez matkę grobu poległej Krystyny na wiosnę i w lecie 1945 roku należą do niezwykle przejmujących. Przywołuję je: # „W jednej z okolicznych piwnic znalazła na murze napis: „Żołnierze Parasola”. Przechodzący robotnik powiedział, że pochowano tu siedem ciał. Zula mówiła, że słyszała, iż na tej ścieżce pod cmentarzem, którą wycofywał się ubezpieczający oddziałek Krysi, poległo wówczas siedmiu. # Odnaleźli grób zbiorowy i to miejsce w nim, gdzie złożono tych siedmiu. # Skleciła siedem trumien. Zdobyła dwa prześcieradła dla owinięcia ciała

ARCHIWUM ALEKSANDRY ZIÓŁKOWSKIEJ-BOEHM (3)

„Ziele na kraterze”, książka o rodzinie, ukazała się w Nowym Jorku w 1951 roku, miała 16 wydań w Polsce i stała się jedną z najbardziej popularnych książek wielkiego pisarza. Weszła do lektur szkolnych. # Melchior Wańkowicz, przebywając od 1949 roku z żoną w Stanach Zjednoczonych, gdzie osiadła młodsza córka Marta, pisał książkę o dzieciństwie swoich córek, ich dojrzewaniu, dorastaniu. O okupacji niemieckiej i o powstaniu warszawskim. I o śmierci w szóstym dniu powstania swojej starszej córki Krystyny. # Po latach pisał [M. Wańkowicz, „Rozmowy w ciemnościach”, archiwum pisarza]: # „Nie lubię ludzi, którzy nienawidzą jakiegoś narodu. Kiedy w dniach wrześniowych szedłem polem z córką i lotnik niemiecki naleciał i ostrzeliwał bezbronnych pastuszków, córka mi powiedziała: „Niepokoi mnie, że nie umiem nienawidzieć Niemców”. Wtedy poczułem się wynagrodzony za lata jej wychowania”. # W „Zielu” stwierdził, że „proces dojrzewania u Krystyny był nad wyraz powolny. W szkole i na uniwersytecie była aspołeczna” [„Ziele...”, 2009, s. 391]. # Następnie przedstawia, na podstawie opowiadania matki, jak w czasie okupacji Krystyna się zmieniała. Pewnego dnia powiedziała: # „Jak ja mogłam tak żyć! Z tą nauką. Z tym gospodarowaniem! Jaka głupia byłam... # Matka słuchała pokornie. Ognie doszły... # Płomień już teraz szedł – niewstrzymany...” [s. 398].

∑ Krystyna Wańkowiczówna

Opowieść

„Gryfa” ALEKSANDRA ZIÓŁKOWSKA-BOEHM

Ostatnie dni Krystyny Wańkowiczówny

Autor pod koniec książki pisze, że na Boże Narodzenie 1945 roku przyjechała z Polski Zofia Wańkowiczowa. Nie widzieli się od września 1939 roku. # „Miała ze sobą zawiniątko, w którym była zapasowa koszula i pończochy, futrzana czapka moja, znaleziona w ruinach spalonego domu, i zeznania sanitariuszki i łączniczki Zofii”. # Fragment relacji łączniczki „Zofii”: „Leżeli sznurkiem, jeden za drugim, siedmiu zabitych, od strony Żytniej. Wszyscy mieli rany szyi lub głowy. Pierwszy to był młody piękny chłopak z jasną czupryną, drugi starszy człowiek o grubo ciosanej twarzy....(...) Dalej leżała „Anna”. # Wsunęłam rękę pod panterkę: serce nie biło. # Oczy miała półzamknięte. Usta rozchylone. Płynęła z nich krew. Już małym strumykiem” [„Ziele...”, s. 425]. # Relacja łączniczki „Leny”: „Szóstego byłam na cmentarzu kalwińskim z moim punktem sanitarnym pierwszej kompanii „Rafała”. Widziałam, jak grupa „Gryfa” przebiegała Żytnią. Wyjrzałam przez furtkę: była cisza, formowali się w dwójki. Widziałam, jak przechodzili dziurę w płocie, śpiewali piosenkę „Parasola”: „Pałacyk Michla”. Łączniczka „Rafała”, „Anna”, szła z nimi. Widziałam, że z czegoś się śmieje. # I w tym momencie uderzył pocisk. Padło wielu. „Anna” była najbliżej. # Podbiegłam, chwyciłam ją za rękę, zawołałam jej prawdziwym imieniem. # – Krystyno!.. Krystyno!.. Nie odezwała się. Nie było pulsu, nie było oddechu. Już nie żyła. # Przez dwa dni z powodu obstrzału nie można się było zbliżyć do nich. Wreszcie podpełzł „Rafał”, „Gryf” i kilku innych, aby ich pochować. # Potem „Rafał” przyniósł mi zegarek „Anny” z wyrytą na nim dedykacją od matki, do oddania rodzinie. # Kiedy zostałam ciężko ranna na Czerniakowie, oddałam zegarek Bożenie, siostrze „Szarego”. Bożena zginęła na Powiślu. „Rafał” zginął przed Pałacem Krasińskich, w obronie Starego Miasta. „Gryfa” nie odnaleziono dotąd. # Więcej nie wiem” [„Ziele...”, s. 425 – 426]. # Ta relacja i zdanie: „„Gryfa” nie odnaleziono dotąd”, kończy książkę „Ziele na kraterze”. Potem jest epilog, m.in. „List Ojca do Krysi”. # Pisarz próbował nawiązać kontakt z „Gryfem”, Januszem Brochwicz-Lewińskim. Z końcem 1948 roku Wańkowicz mieszkający z żoną w Anglii (wyjechali do Stanów Zjednoczonych w 1949 roku) napisał list: # „15 listopada 1948 Do Biura Ewidencji Oficerskiej w Witley # Załączając zaadresowaną ofrankowaną pocztówkę proszę uprzejmie o podanie miejsca pobytu # Por. Brochwicz-Lewiński Janusz Oficer ten zdemobilizowany z P. K. P. R. w dniu 16. IX. 48 jest jedynym świadkiem śmierci mojej córki w powstaniu i informacje jego są niezbędne dla odszukania zwłok. # W. Wańkowicz” Jak się miało okazać, „Gryf”, czyli Janusz Brochwicz-Lewiński, był przez wiele lat nieosiągalny.

∑ Krysi. Poznałaby je. W lutym, kiedy zaczynała kopać, był mróz, jeszcze by widziała resztki rysów. Potem już może tylko plisowaną spódniczkę. Ale wiosną ziemia była podmokła, więc pewnie już tylko warkocze,... panterkę,... krzyżyk od załogi „Śmiałego”.

W grobie było sześciu chłopców idziewczyna. Krysia była jedyną kobietą w oddziale. Więc – już kres... I pewność. # Nachyliła się nad zetlałymi resztkami. Wie nieomylnie – to nie Krysia. To nie jej układ rąk, to nie Krysia (zwłoki zidentyfikowano następnie jako sani-

tariuszkę Irenę z grupy „Józka”, też z „Parasola”„)” [„Ziele...”, s. 422]. # Ciśnie mi się pytanie: Czy może matka nie poznała ciała córki, która w chwili śmierci nie miała warkoczy, była w mundurze, a nie w plisowanej spódniczce...?

Późną jesienią 2010 roku, w czasie sześciotygodniowego pobytu w Polsce, dowiedziałam się, że „Gryf” jest w Warszawie. Dzięki Annie Komorowskiej i Agnieszce Boguckiej (łączyła nas wspólna przyjaźń ze śp. Zofią Korbońską) – spotkałam się z „Gryfem”.


◊ rp.pl/plusminus

Generał Janusz Brochwicz-Lewiński wiedział, że będziemy rozmawiać o łączniczce „Annie”, i był przygotowany. Rozmowa trwała kilka godzin, odbyła się w jego warszawskim mieszkaniu, w obecności także Anny Komorowskiej i Agnieszki Boguckiej. # Kolejny raz spotkaliśmy się na warszawskim zamku 13 listopada, na koncercie w ramach obchodów 200. rocznicy urodzin Chopina. Siedzieliśmy z mężem obok niego. W przerwie zadawałam generałowi dodatkowe pytania, które cisnęły mi się po naszym wcześniejszym spotkaniu. Patrzył jakby filuternie i powiedział po angielsku: – Twoja żona wciąż coś notuje... # – Często to robi – odpowiedział Norman. # To pierwsze spotkanie z generałem, 9 listopada 2010 roku, było poruszające. „Gryf” opowiadał o Krysi bardzo emocjonalnie. Mówił, że wywarła na nim duże wrażenie dzielnego, prawego człowieka. Był jej dowódcą. Był z nią w ostatnich dniach jej życia. Widział ją poległą. I on ją pochował. Mówił, że jej śmierć przeżył ciężko. # Oboje z generałem zdajemy sobie sprawę, że ten tekst stanowi ostatnie ogniwo dotyczące wspomnień poległej Krysi Wańkowiczówny.

Sobota – niedziela

29 – 30 stycznia 2011

ciła do niego. Wcześniej „Rafał”, po akcji, którą prowadził w Krakowie, był ranny w plecy i szereg dni się ukrywał w Domeczku na Dziennikarskiej na Żoliborzu, w domu Wańkowiczów. Miał kłopot z niegojącą się raną. Wańkowicz pisze w „Zielu na kraterze”, że kiedy pokojówka zobaczyła pokrwawione prześcieradła, pytała, co się stało. # Krystyna była też na wieczorynce w pałacyku Michla. Była dobrze zbudowaną dziewczyną z pięknymi puszystymi, półdługimi ciemnoblond włosami. Miała na sobie bluzkę i plisowaną spódniczkę i szeroki skórzany pas. # Robiła wrażenie pewnego dystansu, była jakby trochę nieśmiała, skupiona i poważna. Widziałem, że ma notes, w którym coś notuje. # Po wieczorynce cztery dziewczęta poszły do łazienki i się przebrały

PlusMinus

Była to bardzo odważna dziewczyna, bardzo bohaterska. Odtąd była zawsze ze mną, we wszystkich pięciu szturmach, które odbyłem, we wszystkich akcjach. Mam dziennik bojowy, gdzie jest wymieniona. # To była potworna walka, pięć szturmów. Było wielu zabitych po obu stronach, wielu rannych. Było 40 – 50 zabitych Niemców, wtedy przez radio ściągnęli czołgi. Te podjechały 300 metrów od naszego domu, otworzyły ogień z armat. Był to kaliber 88 mm, każdy czołg oprócz tego miał trzy karabiny maszynowe. # Walczyli z nami żołnierze z bardzo dobrej formacji „Hermann Goering”, pancerno-spadochronowej dywizji zaprawionej w walce we Włoszech iwAfryce. Hitler ją przeniósł doWarszawy. Mieli radiową łączność z czołgami.

∑ Oto autoryzowana opowieść „Gryfa” zapisana przeze mnie 9 listopada 2010 roku: # – Wcześniej, przed wybuchem powstania, 10 lipca, przeprowadziłem akcję na aptekę Wendego na Krakowskim Przedmieściu 55, gdzie zdobyliśmy narzędzia chirurgiczne i lekarstwa. # Powstanie zaczęliśmy z odczuciem, że idziemy do walki z okupantem, że oswobodzimy ojczyznę. W pierwszych dwóch dniach walki były niewielkie, budowano barykady. Nasz batalion „Parasol”, w którym byłem od lutego 1944 roku, składał się z młodzieży akademickiej i licealno-gimnazjalnej, mieli 16 – 25 lat. # Koncentracja batalionu wyznaczona była w Domu Starców na Karolkowej. Będąc na patrolu 3 sierpnia, znalazłem dom na Wolskiej 40. To była solidna willa, którą szumnie nazwaliśmy pałacykiem, zbudowana pod koniec tamtego wieku. Miała mocną żelazną bramę, była dobrym miejscem na zasadzkę. Walka w pałacyku Michla to była największa walka na Woli. Odparliśmy pięć szturmów, w czasie których oddziały dywizji pancernej SS, czołgi niemieckie próbowały zdobyć drogę na barykady na ulicy Wolskiej, aby je rozbić. # Niemcy nie wiedzieli, że siedzę wtym domu. Najpierw wydałem rozkazy, by sprawdzić strychy ipiwnice, czy ktoś się nie ukrywa, czy nie było tzw. gołębiarzy. Byli oni dobrze wyszkoleni, potrafili siedzieć w ukryciu dwa, trzy dni. Siedzieli i czekali na ofiary. # Ten dom był czysty, nie było gołębiarzy ani wybuchowych materiałów, które często Niemcy wstawiali pod schody albo chowali przy wejściu. # 4 sierpnia wieczorem było spokojnie i urządziliśmy małą wieczorynkę. Zaprosiliśmy z sąsiednich oddziałów kilka osób, mieliśmy trochę wina, jedzenia, dziewczęta przygotowały poczęstunek. Było nas około 40 osób, panowała niezwykła atmosfera. Śpiewaliśmy. Wtedy, tam, powstała piosenka: # „Pałacyk Michla, Żytnia, Wola... Bronią go chłopcy od „Parasola”...” Ziutek Szczepański, utalentowany muzyk i kompozytor, skomponował tę piosenkę. Wtedy, o 9 – 9.30 wieczorem, pierwszy raz wszyscy ją zaśpiewaliśmy. # Krystynę Wańkowiczównę poznałem 3 sierpnia po południu. Przyszła z meldunkiem od „Rafała”, potem wró-

∑ Wkrótce po wojnie Melchior Wańkowicz poszukiwał Janusza Brochwicz-Lewińskiego. Nie spotkali się nigdy. w mundury. Były to mundury zdobyte na Stawkach przez „Zośkę”, które do nas trafiły; umundurowały się w ten sposób dwa bataliony. Na prawej ręce nasi żołnierze mieli opaskę powstańczą. Tak że Krysia nie miała już na sobie spódniczki plisowanej, tylko mundur. # W czasie wieczorynki Krystyna poprosiła „Rafała”, żeby ją przeniósł do mojego oddziału. Miała przydział do oświaty, miała prowadzić gospodarstwo kantynowe, w jadalni opiekować się rannymi. Ale ona sobie wybrała zadanie frontowe. # Jako łączniczka „Rafała” miała dosyć trudne zadania, musiała przenosić meldunki, ale było to bezpieczniejsze od pracy, którą teraz miała mieć, będąc w mojej grupie szturmowej. # Krystyna nie musiała być na pierw- ∑ Janusz Brochwicz-Lewiński szej linii. Miała przydział na zaplecze i zapewne nic by się jej nie stało. # Była zdeterminowana, by z nami zo- # Po piątym szturmie czołgi rozbiły mi stać – i została z nami. Niechętnie się bramę, kolejno systematycznie niszzgodziłem, bo wiedziałem, że nie bę- czono wszystkie piętra i poddasze. # Była potworna strzelanina. Zniszdzie bezpieczna. # Co ją zachęciło? Może chciała być czyliśmy jeden czołg, drugi był uszkoz nami na pierwszej linii walk, aby mieć dzony, odjechał. Otworzyłem z dymmateriał do swoich notatek? Jako cór- nych świec zaporę, Niemcy się nie zoka pisarza postanowiła być świadkiem rientowali, zaczęli używać większych i wszystko opisać? jednostek pancernych.

Nie mieliśmy wiele amunicji. Każdy pocisk był na wagę złota. Koniec amunicji to był koniec walki, a ja już prawie nic nie miałem. # Dostałem rozkaz od dowódcy batalionu, aby opuścić pałacyk Michla i przenieść się do sąsiednich domów. # Posuwałem się z moimi żołnierzami z grupą szturmową, którą dowodziłem. Znaleźliśmy się na Żytniej. Niemcy byli po jednej stronie, my po drugiej. # Krystyna była ze mną w obu domach, i na Żytniej. # Przez kolejne domy szliśmy w kierunku barykady na Wolskiej, która była uszkodzona, ale wciąż trwała. Była solidna i mocna, zbudowana z tramwajów i starych samochodów, wokół leżały płyty chodnikowe, worki z piaskiem i mnóstwo beczek. # Ale Niemcy mieli działa – 150 mm kaliber, jeden pocisk wystarczył, by cały tramwaj rozerwać. # Była to bardzo trudna walka. 6 sierpnia ok. 7 – 8 rano zniszczyliśmy jeden czołg i zabiliśmy około 20 żołnierzy niemieckiej piechoty. # Wcześniej, w nocy, był spokój. Dom, gdzie byłem z około 20 moimi żołnierzami, stał na rogu Żytniej i Młynarskiej. Miał okna wychodzące na cmentarz. Budynek był częściowo zburzony, można było do niego wchodzić po drabinie. Klatka schodowa powoli się tliła. (Teraz tego domu nie ma). # Pamiętam dobrze noc z 5 na 6 sierpnia. Dochodził do nas zimny powiew z cmentarza. W moim niewielkim pokoju były krzesła i foteliki. Krysia była bardzo zmęczona, powiedziałem, by usiadła na foteliku i odpoczęła. Przykryła nogi narzutą i zaczęła rozmowę. Wcześniej nie było okazji do większych rozmów. # Mówiła o „Rafale”, jak go ukrywała w Domeczku, o swoim domu, o rodzicach. Powiedziała mi np., że tuż przed powstaniem obcięła warkocze. Mówiła też, że się trochę bała... # Rozmawialiśmy chyba dwie – trzy godziny. Byłem naszą rozmowa zaniepokojony, poczułem się odpowiedzialny za jej życie. # Widziałem, że wciąż notuje w swoim notatniku. # Około 2 – 3 w nocy przyszła łączniczka od „Jeremiego” (Jerzego Eugeniusza Zborowskiego), który był zastępcą dowódcy batalionu. Dała mi rozkaz na piśmie, bym się wycofał. Niebawem przyszedł drugi rozkaz. # Wtedy posłałem ludzi – by szli na pobliski cmentarz ewangelicki. Nie chciałem, ale był rozkaz. # Poszło sześciu chłopców i Krystyna z nimi. Sama się zgłosiła. # Życzyłem, by spokojnie dostali się na cmentarz i czekali na nas gdzieś w zaroślach. # Wychodzili tylnym wyjściem. Była 4 – 5 rano. Podała mi rękę na pożegnanie, śmiała się. # Śpiewali „Pałacyk Michla, Żytnia, Wola...”. # Pół godziny później zginęli... Co się stało? Obserwator niemieckiej artylerii siedział w kryjówce z lornetką, zobaczył moich siedmiu ludzi. Był około 500 metrów od baterii, drogą radiową podał informację do obsługi granatników. W wyniku tego odpowiedziała bateria granatników z ciężką bronią 81 mm. To była seria z moździerzy – pociski padały 1-2-3-4-5-6... # Wszyscy razem, cała siódemka, zginęli od tych pocisków. # To się działo 50 metrów ode mnie. Podczołgaliśmy się z „Rafałem”. Zobaczyłem porozrywane na kawałki ciała. Wiedziałem, że tam musi być też Krystyna, rozglądałem się. # Miała poszarpaną lewą rękę, na drugiej był zegarek. „Rafał” go zdjął,

P23

był wygrawerowany. Miała ranę koło gardła i na piersi. Zdjąłem swoją panterkę i nakryłem ją. # Śmierć Krysi odczułem bardzo głęboko. Widziałem umierających moich żołnierzy, łączniczki, sanitariuszki, ale śmierć Krystyny szczególnie mnie dotknęła. # Było siedmiu poległych razem z Krysią, trzeba było ich pochować. Teren był trudny, wkoło płyty. # Godzinę czy półtorej nie było strzelania. Wtedy ich pochowałem, był ze mną „Rafał”. # Wykopaliśmy płytki grób, może 40 cm. Był taki długi jak rynna. Pochowaliśmy ich razem, Krysię i jej sześciu kolegów. Przykryliśmy ten prowizoryczny grób deskami, cegłami, czym się dało. Dwa kawałki drewna związaliśmy sznurkiem i taki krzyż umieściliśmy na wierzchu. # Walki trwały. Dwa dni później, 8 sierpnia, strzelali na cmentarzu i mnie postrzelili w szczękę. Tylko poruszenie ciała sprawiło, że kula wyszła bokiem, a nie z tyłu głowy. Zabrano mnie do szpitala Jana Bożego, miałem strzaskaną połowę twarzy, traciłem przytomność. # „Rafał” przychodził, płakał, patrząc na mnie. # Mówił też: „Co ja powiem pani Wańkowiczowej... jak ja jej powiem, że jej córka nie żyje...”.

∑ „Rafał”, czyli Stanisław Leopold, nic nie zdążył powiedzieć Zofii Wańkowiczowej. Poległ 25. dnia powstania w obronie Starego Miasta – w rejonie Reduty Banku Polskiego, przy Bielańskiej 2. # Dowódca Krystyny Wańkowicz, sierżant podchorąży Janusz Brochwicz-Lewiński „Gryf”, rozkazem z 13 sierpnia odznaczony Virtuti Militari i awansowany do stopnia podporucznika, jakiś czas przebywał w szpitalu Jana Bożego, miał ropiejącą szczękę i spalony język. Potem znalazł się w prowizorycznym szpitalu na Freta, skąd został przeprowadzony kanałami. Trwało to 20 godzin. Pamięta krzyki, pamięta biegające szczury, trzeba było odciągać na boki zalegające trupy. Mówi, że życie zawdzięcza żołnierzom i sanitariuszce, którzy go prowadzili, były miejsca, że trzeba było się czołgać. Nie zna ich pseudonimów ani nazwisk. # We wrześniu umieszczono go w szpitalu na Marszałkowskiej 111, gdzie przebywał do końca powstania. Kolejno był w obozie przejściowym Lamsdorf (Łambinowice), a potem w jenieckim w Murnau. Po wyzwoleniu obozu przez Amerykanów okres od kwietnia 1945 roku do lutego1946 spędził w szpitalu w Szkocji niedaleko Edynburga. Przechodził szereg skomplikowanych operacji przeszczepiania kości. Po wyleczeniu kontynuował służbę w 1. Samodzielnej Brygadzie Spadochronowej u gen. Stanisława Franciszka Sosabowskiego. W październiku 1947 roku został przyjęty do III Pułku Królewskiego Huzarów. Pracował jako agent wywiadu brytyjskiego, działając m.in. w Palestynie i w Sudanie. Po zakończeniu służby w regularnej armii był przez 15 lat kwatermistrzem i oficerem administracyjnym w jednej z angielskich szkół wojskowo-cywilnych na terenie Niemiec. Od 2004 roku „Gryf” mieszka w Polsce. # W lipcu 2007 roku został honorowym obywatelem Warszawy. 24 kwietnia 2008 roku prezydent Lech Kaczyński awansował „Gryfa” do stopnia generała brygady. 17 czerwca 2009 roku został włączony do Kapituły Orderu Wojennego Virtuti Militari. ∑


PlusMinus

P24

Sobota – niedziela

rp.pl/plusminus ◊

29 – 30 stycznia 2011

poczytanki

okno na świat

PIOTR GOCIEK

Kryminalne zagadki Tudorów

C

DANUTA MATLOCH Przygotowane przez Polski Balet Narodowy warsztaty „Kreacje 3”, pokazujące prace młodych choreografów, odbyły się 21 oraz 23 i 25 stycznia w Teatrze Wielkim.

PIOTR SEMKA

D

ziesięciolecie Platformy najlepiej spuentowała „Polityka”. Donald Tusk przyjmuje defiladę swoich klonów. Bo PO dziś stoi swoim wielkim premierem. Senator Janusz Sepioł już porównuje Tuska do marszałka Piłsudskiego, któremu nikt z adwersarzy nie dorasta do pięt. Ale czemu to wielki Donald jest dziś taki sam na mostku kapitańskim swojej partii? Może dlatego, że nie ma konkurenta w sztuce wycinania wszystkich potencjalnych rywali. Tylko Grzegorz Schetyna jeszcze ośmiela się rzucać wyzwanie hegemonowi. Zrugany składa publiczną samokrytykę: „Źle się stało, że dałem satysfakcję PiS”. Jak to? Przez ostatnie parę dni politycy PO na wyścigi głosili, że krytyka Tuska ze strony marszałka to po prostu swoboda słowa będąca w Platformie normą. Teraz okazuje się, że swoboda swobodą, a pisowski wróg tylko czyha na rozdźwięki w partii.

K

lątwa Palikota ściga Platformę nawet po jego odejściu z Sejmu. Oto następca lubelskiego posła od razu wzgardził Klubem PO i przeszedł do PJN. Czyli w Sejmie w Warszawie wynik plus jeden dla Joanny Kluzik-Rostkowskiej. Ale w Brukseli, w europarlamencie, jest już dla PJN wynik minus jeden. To pamiętliwi koledzy z PiS zadbali, aby Michał Kamiński z PJN stracił szefostwo frakcji „Europejscy konserwatyści i reformatorzy”. A że szefostwo frakcji obejmie teraz jakiś Anglik? # Wszystko lepsze, byleby tylko zdrajca z PJN nie zachował fotela!

P

arę miesięcy temu podsumowywałem rządy ojca Macieja Zięby w Europejskim Centrum Solidarności. Wskazywałem, że kadencja w ECS znanego dominikanina nie była sukcesem, a ulega-

plusy i minusy tygodnia nie politycznym naciskom Platformy nie posłużyło jego autorytetowi. Ojciec Zięba nie może darować mi tego tekstu do dziś. Moje próby złożenia życzeń noworocznych, gdy spotkaliśmy się w jednym ze studiów telewizyjnych, zostały przyjęte niespecjalnie życzliwie. # Wolałbym już nigdy o ojcu Ziębie nie pisać, ale oto zakonnik znów zmierza raźnym krokiem ku światu polityki. Jak 3 grudnia poinformowała Kancelaria Prezydenta Komorowskiego, o. Zięba wszedł do zespołu opiniującego wnioski orderowe dotyczące ludzi opozycji. W składzie komisji dominują postacie z kręgów Unii Wolności – Ludwika Wujec (przewodnicząca), Jan Lityński i Jacek Taylor, dalej dwie postacie dość neutralne: Wojciech Borowik i Ewa Sułkowska-Bierezin, potem zajadły antykaczysta Krzysztof Król z dawnego KPN. Czy to na pewno najlepsze miejsce dla o. Zięby po epizodzie z ECS? Mocno wątpię. Jak mawiają Ukraińcy: z ognia w płomień.

K

omisarz spisu powszechnego w Katowicach ogłosił niedawno, że w trakcie spisu w tym roku ankietowanym podawane będą możliwe narodowości do wyboru, w tym narodowość śląska. To ciekawe, bo całkiem niedawno Trybunał w Strasburgu orzekł w wygranym przez Polskę procesie, że państwo polskie nie musi uznawać narodowości śląskiej. Ale teraz, gdy Ruch Autonomii Śląska jest koalicjantem PO w sejmiku śląskim – widać, że „idzie nowe”. # Śląski zefirek zmian przeniósł się zaś pod samiuśkie Tatry. „Gazeta Krakowska” informuje: „W czasie najbliższego spisu powszechnego Polacy będą mogli określić, do jakiej narodowości należą. Wśród 200 możliwych opcji wyboru znajdzie się

także narodowość góralska”. Fakt faktem – idea „Goralenvolk” ma bogate tradycje historyczne!

I

# na koniec moje gdańskie obserwatorium zmagań o zablokowanie uczczenia Anny Walentynowicz w mieście, w którym stała się legendą. Oto „Gazeta w Trójmieście” i „Dziennik Bałtycki” podały informacje, że do urzędu miasta nadeszły dwa listy wzywające do beatyfikacji Anny Walentynowicz. Obie gazety z powagą opisują ten fakt, choć anonimowy list jest dość dziwaczny i podejrzany. Jeśli nawet wyszedł spod pióra ludzi dobrej woli, dziwić winno to, że nie skierowali go do kurii gdańskiej. A jeśli jest to wygłup palikotowców – to obie gazety wzorcowo nagłośniły drakę. Przy okazji „Dziennik Bałtycki” pisze: „(…) urzędnicy przypuszczają więc, że przesyłanie apeli może być kolejną akcją anonimowej grupy gdańszczan, która wcześniej wnioskowała już o zmianę nazwy jednej z ulic i nadanie jej imienia Anny Walentynowicz”. # „Dziennik” podaje to bez komentarza. A może by tak sprawdzić wśród przyjaciół pani Ani? Wystarczyłby jeden telefon do Andrzeja Gwiazdy, aby się dowiedzieć, że komitet na rzecz uczczenia Anny Walentynowicz – bynajmniej nie „anonimowy” – nic o pomyśle beatyfikacji nie wie i obawia się, że to sposób na ośmieszenie jego starań. # I słusznie się obawia, bo palikotowi internauci już kpią: „wpierw chcieli ulicy dla Walentynowicz, teraz chcą dla niej statusu błogosławionej. Kiedy suwnicowa ma zostać uznana za bóstwo?”. Ale jeden telefon do Gwiazdy to dla redaktorów „Dziennika” za dużo. W serialu „ręka, noga, mózg na ścianie – Walentynowicz ulicy nie dostanie” nakręcono kolejny odcinek. ∑

zy człowiek może coś poradzić na całe zło świata? Może przynajmniej wyjaśniać zagadki, które są jego własnym dziełem – twierdzi Matthew Shardlake, komisarz królewski, wysłannik lorda Cromwella, bystry detektyw, wzięty prawnik i nieszczęśliwy garbus. Jest rok pański 1537: król Henryk VIII zdążył już zerwać z Rzymem, zdekapitować Tomasza Morusa i pozbyć się Anny Boleyn. Jako szczęśliwy mąż Jane Seymour ma teraz więcej czasu na tępienie papistów i przejmowanie dóbr rozwiązywanych klasztorów. Do jednego z nich, w nadmorskim Scarnsea, przybywa ze specjalną misją detektywistyczną Shardlake. Zginął tu człek króla – niejaki Singleton, który szukał dowodów na nieprawości mnichów. Nie pierwsza to, jak się okaże, i nie ostatnia nagła śmierć w klasztorze św. Donatusa. # Skojarzenia z „Imieniem Róży” narzucają się same, sam autor zresztą kpi z nich dyskretnie w scenie, gdzie główny bohater natyka się w bibliotece na egzemplarz dzieła Arystotelesa o komedii – tego samego, które odgrywało tak ważną rolę w powieści Umberta Eco. Jednak książka C. J. Sansoma to nie erudycyjna gra literacka, lecz klasyczny kryminał, zręcznie zresztą napisany, dobrze wymyślony i obfitujący w smakowite historyczne detale. Brytyjski pisarz (znany w Polsce z „Zimy w Madrycie”) konstruuje opowieść (o Shardlake'u napisał dotąd pięć tomów) w sposób podobny do tego, jak Steven Saylor budował książki o rzymskim Gordianusie Poszukiwaczu – to prawdziwe wypadki historyczne wprawiają w ruch fabułę, postaci historyczne mieszają się z fikcyjnymi, ale same intrygi kryminalne to już owoc bogatej imaginacji autora. # Umiejscowienie cyklu w czasie pozwala także na osadzenie kryminalnych zagadek w szerszym kontekście – Anglia Henryka VIII to przecież świat w momencie zwrotnym, w chwili przełomowej. Deliberacje o zaletach i wadach starego katolickiego porządku oraz nowego (czy lepszego?) świata reformacji są zresztą obecne w „Komisarzu” od początku do końca. I bywają nazbyt poprawne politycznie – tak jakby autor, nie chcąc urazić żadnej ze stron, postanowił po aptekarsku ważyć racje, a całość pointował refleksją, że ludzie nazbyt ogarnięci religijnym zapałem zdolni są do rzeczy niemiłych. A stąd już blisko do wniosku, że wszelka wiara jest podejrzana, bo nigdy nie wiadomo, co też z niej złego wyniknie. Gdzie te czasy, w których pisarze pytali także o to, co może z niej wyniknąć dobrego? ∑ C. J. Sansom „Komisarz”, Albatros 2010, 480 str.

∑RYSUJE

JANUSZ KAPUSTA

PlusMinus

Redaguje Paweł Lisicki z zespołem: zastępcy: Paweł Bravo, Tomasz Stańczyk , oraz Igor Janke, Krzysztof Masłoń,

Maja Narbutt, Dariusz Rosiak, Agnieszka Rybak Adres: Prosta 51, 00-838 Warszawa; tel. 22 653 03 88, faks 22 628 05 88; e-mail: plusminus@rp.pl

◊ rp.pl/plusminus GDZIEKOLWIEK JESTEŚ Dostęp do elektronicznej wersji „Plusa Minusa”: JEDNO WYDANIE – sms o treści: RP.PLUSMINUS na numer 73464 (3 zł + VAT). ABONAMENT ROCZNY: www.rp.pl/plusminus


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.