Teraz i Zawsze nr 2 (14) Luty 2012

Page 1

Nr 2 (14) LUTY 2012

Tzawsze ERAZ i

Cena 5 zł (w tym 8% VAT)

JEZUS skraca dystans

TENERYFA wakacje na Planecie Małp

K C I N m o i n e z c i n a r g o r ó k e z Na pr VUJICIC

Silniejszy

dzięki przeciwnościom

NUMER ISSN: 2082-6133 ISSN 2082-6133

9 772082 613126

02


Tzawsze ERAZ i

Nr 2 luty 2012

3C ZŁOWIEK, KTÓRY PATRZY PRZED SIEBIE

Skupiać się na tym, czego się nie ma, albo na tym, co można komuś dać.

4 KLĘSKA ZMIENIONA W TRIUMF Naczynie, które „śpiewa”, a nie „pohukuje”.

8Ż YCIE BEZ RĄK, BEZ NÓG, BEZ OBAW Niezwykła historia Nicka Vujicica.

11 OPOWIEŚCI DROBNE 12 JESZCZE BLIŻEJ

Dla Jezusa jesteśmy kimś więcej niż gliną czy owcami.

15 BŁOGOSŁAWIONE „ALE”

Żadnych ale? Wręcz przeciwnie!

16 NIE TYLKO SZTUKA ODMAWIANIA

Asertywność w praktyce.

19 WIADOMOŚCI DOBRE

Nasze czasy to nie tylko wojny, katastrofy i przestępstwa.

20 K OŚCIÓŁ W DOMU

Jak nie czuć się obco w dużym zborze.

22 FACEBÓG

Rozmowa z człowiekiem, który założył 413 grup biblijnych.

24 MIECZ

Zagadka niezwykłej broni.

25 „ZBYT MAŁE, BY ZIGNOROWAĆ”

Recenzja książki Wessa Stafforda i Deana Merrilla.

26 S ŁONECZNA WYSPA? NIEKONIECZNIE

Księżycowe krajobrazy, czarne piaski i smocze drzewo.

Elżbieta i Tomasz Kocielowie w teneryfiańskim ogrodzie botanicznym

OŚCI D OM

E BR O

26 19

WIA D

8

Nick Vujicic modli się z dziećmi po spotkaniu w jednej ze szkół w Hong Kongu

Nie tylko zło jest wokół nas. Warto dostrzegać także dobre wiadomości

W naszych czasach szczególnie silnie doświadczamy tego, że media atakują nas mnóstwem złych wiadomości: katastrofy, zbrodnie, terroryzm, zagrożenia cywilizacyjne, kryzys ekonomiczny, kryzys rodziny. Wszystko to pokazuje nam, jak niepewna jest nasza przyszłość, wzbudza w nas lęk, zabiera radość życia. Postanowiliśmy w ramach swoistego odtrucia podawać naszym czytelnikom zdrowotną dawkę dobrych wiadomości z otaczającego nas świata.


C

hyba wszyscy wolą czytać o ludziach niż o ideach, choćby były najsłuszniejsze. Człowiek to zawsze ktoś, z kim możemy się porównać (nie myślę o rywalizacji, ale o inspiracji), by móc inaczej spojrzeć na swoje własne życie. Parę stron dalej piszę o człowieku, którego życie, gdy je poznałem, nie daje mi spokoju. Niespełna 30-letni Australijczyk, Nick Vujicic, który urodził się bez rąk i bez nóg, udowadnia, że bycie szczęśliwym zależy nie od tego, że „niczego nam nie brakuje”. To łatwe. O ileż trudniej nauczyć się czerpać szczęście z tego, kim się jest i kogo ma się wokół siebie, niż z tego, co tworzy nasz naturalny stan posiadania. Bo w jego przypadku bilans tego ostatniego wypada nader skromnie. Kiedyś natrafiłem na słowa starej amerykańskiej pieśni (pewnie negro spirituals), które brzmiały: „Byłem smutny, bo nie miałem butów, dopóki nie spotkałem człowieka, który nie miał nóg”. Taka konfrontacja zmienia punkt widzenia. Czasem bardzo radykalnie. My jednak często mówimy: dlaczego mam się porów-

Każdy z nas staje przed wyborem popadania w zgorzknienie i zniechęcenie z powodu tego, czego nie ma i nigdy nie będzie mieć, któremu będzie towarzyszyć pytanie: dlaczego ja, Panie? Albo zgodzenia się z tym, że jest czymś ograniczony i czegoś pozbawiony, ale jednak nie ograbiony i nie pozostawiony swojemu losowi. Młody Australijczyk stanął przed wyborem: gryźć się całe życie tym, że wielu rzeczy nie będzie w stanie robić, czy zacisnąć zęby i wykorzystać to, co posiada – siłę charakteru, przyjazne nastawienie do świata i zaufanie pokładane w Bogu, by krok za krokiem czynić możliwym to, co takim może się stać. Nawet w sytuacji tak ogromnych ograniczeń, jakie są jego udziałem. Iluż z nas, mając na starcie znacznie więcej niż on, osiąga tak niewiele. Jego brak rąk i nóg nie pozbawił zdolności osiągania tego, o czym marzył, z wykorzystaniem tego, co miał. Nam często posiadanie rąk i nóg nie jest w stanie pomóc przybliżyć się do realizacji naszych pragnień bycia szczęśliwymi. Bo skupiamy się nie na tym, na czym trzeba. Widzimy ograniczenia, braki,

Tu i teraz!

Człowiek, który patrzy przed siebie nywać do tych, którzy mają gorzej, a nie do tych którzy mają lepiej? Sam tak mawiałem w chwilach frustracji, kiedy w życiu różne sprawy nie układały się idealnie. Aż zrozumiałem, że rzecz nie polega na tym, by się porównywać i licytować, kto ma lepiej lub... gorzej. I obliczać, które z tych aktywów są bardziej wartościowe – bogactwo czy intelekt, zdrowie czy zbawienie. Bo możemy nawet znaleźć kogoś, kto jest piękny, młody, zdrowy, bogaty, mądry, kochany... i wierzący, czyli „ma wszystko”. Takich ludzi na pewno nie ma zbyt wielu, ale jednak są na tej planecie. Czy jednak naprawdę mają wszystko? Co to w ogóle jest to „wszystko”? Postawa Nicka Vujicica (a przed nim Joni Earecson) uczy nas, że to, co nas ogranicza, może stać się jednocześnie tym, co nada życiu głębszy sens. Inaczej mówiąc, coś czego nie mam, da mi to, co stanie się największą wartością mojego życia. Chęć służenia innym, wspierania ich w problemach poprzez przykład własnej postawy, a w końcu (a może przede wszystkim) zdolność czerpania radości życia od Boga, a nie z tego, co sami jesteśmy sobie w stanie zapewnić.

Tzawsze ERAZ i

przeszkody, zamiast patrzeć na sposobności i możliwości. Widzimy przed sobą jedynie niedostępne góry, nie dostrzegamy pomiędzy nimi łagodnych przełęczy. To nie jest coś, co przychodzi łatwo, co osiągamy raz na zawsze, co zmieni się z dnia na dzień. Przeciwnie, wymaga to wysiłku, determinacji, uporu. I wiary w to, że nie musimy toczyć tej walki w pojedynkę, a także w to, że ona nie jest ponad nasze siły. Lubię myśl Margaret Fuller: „Wszystko jest trudne, zanim stanie się proste”. Nasze ograniczenia pozostaną. Nick Vujicic nadal nie ma rąk i nóg, ale wykorzystując możliwości, jakie dał mu Bóg, jest w stanie dojść znacznie dalej, niż człowiek posługujący się wszystkimi kończynami, któremu brakuje wiary, nadziei i miłości. Bo ktoś skupiony tylko na sobie, zawsze będzie widział brak czegoś, co chciałby mieć dla siebie, za to ktoś skupiony na drugim człowieku, będzie wdzięczny za każdą okazję, by obdarzyć go tym, co sam posiada. Zawsze możemy patrzeć na siebie lub przed siebie.

Adres redakcji: Agenda Wydawnicza TERAZ i ZAWSZE, ul. Puławska 114, 02-620 Warszawa e-mail: tzawsze@gmail.com nr konta 15 1160 2202 0000 0001 8845 3686 Korekta: Ula Grabczan

WŁODEK TASAK www.schpolnoc.pl Redaguje kolegium: Gosia Góra, Jarek Michalczuk, Agnieszka Prokopowicz, Bożena Sand-Tasak, Włodek Tasak (red. nacz.). Oprac. graficzne: Jarek Michalczuk

Wydawca: Agenda Wydawnicza TERAZ i ZAWSZE Adres Wydawcy: ul. Puławska 114, 02-620 Warszawa Drukarnia „MIKROGRAF”, ul. Zabraniecka 82, 03-787 Warszawa


ŻYJĄC SŁOWEM

Klęska zmieniona w triumf TEKST ZYGMUNT KAREL

4

Tzawsze ERAZ i


Gdy garncarz wypala naczynie, sprawdza jego stan w ten sposób, że wyciągając je z pieca, postukuje je. Kiedy naczynie „śpiewa”, oznacza to, że jest ono gotowe. Gdy jednak głucho „pohukuje”, wraca do pieca. Charakter chrześcijanina jest także sprawdzany przez „postukiwanie”

M

oże widziałeś kiedyś nalepkę na zderzak samochodowy z napisem: „Gdy ktoś ci podrzuca cytrynę, zrób z niej lemoniadę”? O wiele łatwiej jest się śmiać z tego sloganu, niż wprowadzić go w życie. Jego przesłanie ma bardzo solidne, bo biblijne podstawy. Na kartach Pisma Świętego spotykamy ludzi, którzy klęskę zamieniają w triumf. Nie chcą być ofiarami trudności i doświadczeń, ale przemieniają się w zwycięzców. Jakub w swoim liście przekonuje nas, że niezależnie od tego, jakie doświadczenia i próby na nas spadają (Jk 1:1-12), albo jakie pokusy nas trawią od wewnątrz (Jk 1:127), przez wiarę w Chrystusa możemy doświadczyć zwycięstwa. Jego wynik odnosi się do sfery naszej duchowości, która przejawia się w dojrzałości. W rozważanej części pierwszego rozdziału Jakub pisze, że jeśli chcesz przemienić próby w triumf, musisz zastosować w swoim życiu cztery nakazy: poczytywać (uważać) (Jk 1:2), wiedzieć (Jk 1:3), przyzwalać (Jk 1:4; 9-11) oraz prosić (Jk 1:5-8). Można to wyrazić inaczej: do osiągnięcia zwycięstwa w próbach potrzebne są: radosne nastawienie, zrozumienie, podporządkowana wola i serce gotowe do zawierzenia.

„Poczytywać” – radosne nastawienie (Jk 1:2) Sposób patrzenia (podejście) determinuje skutek, postawa zaś determinuje

zachowanie. Bóg uprzedza nas, że mamy oczekiwać prób. Jakub nie mówi: jeśli kiedykolwiek spadną na was próby... ale: wtedy, gdy przechodzicie próby... Kto nastawia się na łatwe życie, prosi się o wstrząs. Jezus ostrzegł uczniów: na świecie ucisk mieć będziecie (J 16:33). Paweł przestrzegał swoich naśladowców, że muszą przejść przez wiele ucisków, aby wejść do Królestwa Bożego (Dz 14:22). Jesteśmy ludem Bożym, który żyje w rozproszeniu, a nie pod osłoną, dlatego jesteśmy narażeni na próby. Z drugiej strony, nie możemy oczekiwać, że całe zło spadnie nam na głowę i jeśli tak się nie dzieje, coś musi być z nami nie w porządku, albo że każda próba ma miejsce dlatego, że jesteśmy wierzący. Niektóre z nich są naszym udziałem, bo jesteśmy „w ciele”. To są choroby, wypadki, rozczarowania, czasem nawet tragedie. Inne ze względu na naszą wiarę. Tę prawdę apostoł Piotr podkreślił w swoim 1 Liście: „Najmilsi! Nie dziwcie się, jakby was coś niezwykłego spotkało, gdy was pali ogień, który służy doświadczeniu waszemu” (1 P 4:12). Szatan nas zwalcza, świat staje w opozycji do nas, a to wszystko sprawia, że nasze życie zamienia się w walkę. Wyrażenie: „popadać (wpadać) w próby” nie sugeruje jakiejś głupiej wpadki, raczej chodzi tu o napotkanie na trudną sytuację niezależną od nas. Wierzący bez wątpienia nie powinni prowokować cierpień i doświadczeń, choć są one naszym udziałem. Piotr używa tego samego słowa w 1 P 1:6: gdy zasmuceni bywacie różnorodnymi doświadczeniami. Trudności życiowe, z którymi przychodzi nam się borykać, nie są za każdym razem identyczne. Bóg dobiera różnego rodzaju „kolory” naszego doświadczenia. Ostatecznym ich skutkiem jest piękna tęcza Bożej chwały, do której nas one prowadzą. Czy kiedykolwiek widziałeś hafciarza przy pracy albo człowieka, który wykonuje dywany? Na pozór jego dzieło zdaje się być brzydkie i bez sensu tylko dlatego, bo na krosnach widać drugą stronę dywanu. Tak samo jest, gdy patrzysz ze złej perspektywy na swoje życie i na doświadczenia, przez jakie przechodzisz. Wtedy możesz dojść do złych wniosków. Tylko Bóg widzi cudowny wzór tkaniny twojego życia, zaufaj Mu. Nie złość się na Niego i na Jego dzieło, gdy patrzysz z perspektywy swojego doświadczenia, z „lewej strony wzoru” twojego życia. Dopóki nie spojrzysz na nie z Jego perspektywy, zawsze będziesz miał niepełny obraz. Ponadto Bóg w twoim wypadku

jeszcze nie skończył. Wykaż się zaufaniem i cierpliwością. Kluczowe w tym kontekście jest słowo „poczytywać”, co znaczy oceniać, przypisywać wartość. Jakub mówi tu o ufnym i pozytywnym nastawieniu. Apostoł Paweł zaś w Liście do Filipian, w trzecim rozdziale, kilka razy posługuje się tym samym pojęciem. Po nawróceniu Paweł dokonał oceny swojego życia, stawiając sobie nowe cele i założenia. To, co kiedyś było dla niego ważne i godne poświęcenia, teraz stało się niepotrzebne, a nawet odpychające, niczym śmiecie. Podobnie jest z doświadczeniami w naszym życiu. Najlepiej zrobimy, jeśli je ocenimy w świetle tego, co Bóg dla nas czyni. To właśnie tłumaczy, dlaczego oddani wierzący potrafią zachować radość nawet wtedy, gdy są ciężko doświadczani. Dzieje się tak dlatego, że żyją dla tych rzeczy, które liczą się najbardziej. Wzorem dla nas jest nasz Pan, który wycierpiał krzyż, zamiast doznać należytej Mu radości (Hbr 12:2). Tą radością był powrót do Ojca, a pewnego dnia stanie się nią powtórne przyjście i połączenie z Kościołem. Sytuację życiową oceniasz zgodnie z wyznawanymi wartościami. Jeśli wygodę cenisz sobie bardziej niż charakter, to cierpienie i doświadczenia będą cię bardzo uwierać. Jeśli świat materialny cenisz wyżej niż rzeczywistość duchową, nie będziesz w stanie szczerze poczytywać sobie prób za radość. Będziesz skazany na grę, na udawanie. Jeśli żyjesz tylko dla chwili obecnej, zapominając o przyszłości, to trudności sprawią, że popadniesz w zgorzknienie. A zatem gdy nadchodzą próby, skoncentruj się na Panu, aby Jemu oddać dziękczynienie. Pamiętaj, żeby przyjąć postawę i nastawienie radości. Nie wolno ci jednak udawać. Nie oszukuj samego siebie, po prostu popatrz na swoje przeżycia z punktu widzenia owocu wiary. Sposób patrzenia determinuje rezultat; aby zakończyć z radością, musisz z radością rozpocząć. Może ciśnie ci się na usta dramatyczne: „Jak to, na Boga, zrobić?!”, „Czy jestem w stanie szczerze i bez udawania cieszyć się w samym środku doświadczenia?”. Drugi nakaz Jakuba tłumaczy, jak to jest możliwe.

„Wiedzieć” – zrozumienie (Jk 1:3) Co takiego chrześcijanie wiedzą, co umożliwia im przechodzenie przez próby z radością, albo co sprawia, że czerpią korzyści z prób i cierpienia? Wiara jest zawsze testowana. Gdy Bóg powołał Abrahama do życia na podstawie F

5


ŻYJĄC SŁOWEM

wiary, poddawał go próbie po to, aby ostatecznie wzmocnić jego wiarę. Bóg postępuje wobec nas podobnie, aby zrodzić w nas to, co najlepsze. Szatan natomiast poddaje nas próbie po to, aby doprowadzić do najgorszego. Jeśli przechodzisz w swoim życiu chrześcijańskim przez próby, to znaczy, że prawdziwie jesteś narodzony na nowo. Słowo „próba” można przetłumaczyć jako „zatwierdzenie”. I znowu sięgnijmy do Listu Piotra, który pomoże nam lepiej to zrozumieć: ażeby wypróbowana wiara wasza okazała się cenniejsza niż znikome złoto (1 P 1:7). Jubiler zabiega o to, aby na jego produkt nałożono próbę. Bez niej dany kruszec jest niewiele wart, z próbą może być wart miliony! Boża próba naszej wiary jest bezcenna, ponieważ przekonuje nas, że nasza

posiądzie umiejętność wyczekiwania na Pana, Bóg może uczynić dla Niego wielkie rzeczy. Abraham wyszedł przed szereg i przyjął Hagar, sprowadzając na swój dom wiele cierpienia (1 M 16). Mojżesz wyprzedził Boże prowadzenie i zabił Egipcjanina, co pociągnęło za sobą 40 lat pracy na pustyni. Książę przez 40 lat pasł owce! (2 M 2:11nn). W swojej niecierpliwości Piotr o mało nie zabił człowieka (J 18:10-11). Bóg jest w stanie rozwijać nasz charakter i cierpliwość jedynie przez próby. Nie można osiągnąć wytrwałości, czytając o niej książki czy słuchając kazań, a nawet trwając w modlitwie. Musimy przejść przez doświadczenia życiowe, musimy uczyć się ufać Bogu i być Mu posłusznym, a także uczyć się siebie samych. Właśnie z tego

Rozwój prowadzący do dojrzałości jest naturalny i oczekiwany. Cieszy nas, nawet za cenę obaw czy wpisanego ryzyka i niebezpieczeństwa. Wielu wierzących chroni się przed doświadczeniami i trudnościami w życiu chrześcijańskim, co pociąga za sobą brak duchowego rozwoju. Bóg chce, aby maleńkie dzieci dorastały do młodzieńców w wierze, aby oni z kolei stawali się ojcami wiary dla innych (1 J 2:12-14). Zanim Bóg powołuje do służby, buduje w nas charakter. Najpierw działa w nas, a potem przez nas. Zanim darował Abrahamowi obiecanego syna, zmieniał go przez 25 lat! Józefa Bóg przygotowywał przez 13 lat, prowadząc przez różnorodne doświadczenia, zanim pozwolił zająć mu jego pozycję w Egipcie. Nasz Pan

Jeśli wygodę cenisz sobie bardziej niż charakter, to cierpienie i doświadczenia będą cię bardzo uwierać. Jeśli świat materialny cenisz wyżej niż rzeczywistość duchową, nie będziesz w stanie szczerze poczytywać sobie prób za radość wiara jest bezcenna. Doświadczenie działa na korzyść wierzącego, a nie przeciwko niemu. Paweł pisał: a wiemy, że Bóg współdziała we wszystkim ku dobremu (Rz 8:28), a także: chwilowy ucisk przynosi nam przeogromną obfitość wiekuistej chwały (2 Kor 4:17). Właściwe podejście do prób prowadzi do dojrzałości duchowej, jak też jest jej przejawem. Bóg pragnie, abyśmy wzrastali w cierpliwości, wytrwałości (wytrzymałości) i umiejętności dostosowania się do najtrudniejszych sytuacji w życiu. Bo przecież chlubimy się z ucisków, wiedząc, że ucisk wywołuje cierpliwość, a cierpliwość doświadczenie, doświadczenie zaś nadzieję… (Rz 5:3-4). Cierpliwość w Biblii nie oznacza biernego dostosowania się do warunków zewnętrznych. Jest raczej odważnym trwaniem, odważnym stawaniem wobec cierpienia i trudności. Niedojrzali ludzie wykazują się brakiem cierpliwości, dojrzali cierpliwością i wytrwaniem. Niedojrzałość zazwyczaj idzie w parze z niewiarą, natomiast wiara zawsze rodzi cierpliwość (Hbr 6:12; Iz 28:16). Bóg chce, abyśmy byli cierpliwi, ponieważ cecha ta stanowi klucz do wszelkiego błogosławieństwa. Dziecko, które nie nauczy się cierpliwości, w przyszłości niewiele się nauczy. Gdy wierzący

6

Tzawsze ERAZ i

powodu z radością przyjmujemy cierpienia. Wiemy, jaki przynoszą efekt. Wiemy, że ostatecznym skutkiem tych prób będzie chwała dla Boga. To tłumaczy ważność zagłębiania się w Słowo Boże, które prowadzi nas do większej cierpliwości (Rz 15:4). Bóg ma swój cel, dopuszczając do nas próby. Wynika to choćby z obserwacji takich postaci biblijnych, jak Abraham, Józef, Mojżesz, Dawid, a nade wszystko nasz Pan. W rozwoju charakteru i dojrzewaniu duchowym nie ma drogi na skróty.

„Przyzwalać” – podporządkowana wola (Jk 1:4.9-12) Bóg nie może rozwijać twojego charakteru bez współdziałania z twojej strony. Jeśli się Mu sprzeciwiasz, On może po prostu przymusić cię do posłuszeństwa, a to boli. Ponadto tracisz czas na niepotrzebne zmagania. Jednak jeśli się Jemu podporządkowujesz, Bóg osiąga swoje cele, dorastasz do dojrzałości. Jego nie zadawalają półśrodki, On pragnie całkowitego oddania. Chce cię prowadzić ku doskonałości i pełni. Przyznasz, że byłoby to tragiczne i traumatyczne, gdyby twoje dzieci przez całe swoje życie pozostawały na poziomie niemowlaków.

przez trzy lata budował charakter swoich uczniów, zanim ich posłał do świata. Bóg nie może działać w twoim życiu bez twojego przyzwolenia. Musisz się wykazać podporządkowaną wolą, poddaniem. Dojrzały chrześcijanin nie sprzeciwia się Bożej woli, raczej przyjmuje ją z oddaniem i posłuszeństwem. Jeśli zdecydujesz się na przyjęcie prób bez podporządkowania się Bogu, skończysz na frustracji i zniechęceniu, nie mówiąc już o tym, że będzie to bardzo niedojrzała postawa. Przykładem takiego niedojrzałego postępowania jest Jonasz. Bóg nakazał mu zwiastować Boże Słowo w Niniwie, a on… po prostu się zbuntował i uciekał w przeciwnym kierunku. Mimo że Bóg przymusił go do posłuszeństwa, to jednak nie zmieniło się nastawienie jego serca. Prorok nie dorósł duchowo pod wpływem swojej ciężkiej próby. Skąd o tym wiemy? Pod koniec księgi Jonasz zachowuje się jak rozpieszczone dziecko! Siedzi poza miastem w nadziei, że Bóg spuści na nie swój sąd. Wykazuje się skrajną niecierpliwością z powodu dokuczliwego słońca i uschnięcia tamaryszku, w którego cieniu się chronił. Zachował się bardzo niedojrzale. Wracając do Listu Jakuba. Jak dotąd autor poucza nas o trzech aspektach właściwej


postawy: poczytywać (postawa radości), wiedzieć (rozumiejące serce), przyzwalać (podporządkowana wola). Popatrzmy na czwarty imperatyw.

„Prosić” – wierzące serce (Jk 1:5-8) Uwaga Jakuba uczyniona w dalszych wersetach może wskazywać na to, że jego słuchacze mogli mieć problem z modlitwą albo z poddaniem się Bożej woli (Jk 4:1-3; 5:13-18). O co się modlić, gdy masz problemy z podporządkowaniem się Bożej woli? Jakub podpowiada – o mądrość od Boga. Na temat mądrości Jakub ma wiele do powiedzenia w swoim liście (Jk 1:5; 3:13-18). Dość łatwo jest przeoczyć różnicę między mądrością a wiedzą, zwłaszcza dzisiaj, w dobie potęgi informacji i gonitwy za nią. (Podobno informacja czy wiedza to potęga!) Ktoś powiedział, że wiedza jest w stanie rozczłonkować nawet najbardziej skomplikowane sprawy, mądrość zaś jest w stanie wszystko scalić. Mądrość potrafi posługiwać się wiedzą we właściwy sposób. Wszyscy znamy wykształconych głupców. Mają ogromną wiedzę, ale nie potrafią podjąć właściwych decyzji w życiu. Ranią ludzi wokół siebie, są egocentrycznymi „czarnymi dziurami”. Dlaczego mamy zabiegać o mądrość i przechodzić w tym procesie przez próby? Dlaczego nie prosić o siłę i wytrwanie, albo jeszcze lepiej o wytrwanie w czasie doświadczeń? Potrzebujemy mądrości, aby nie zmarnować szansy, którą Bóg nam zsyła na dojrzewanie duchowe. Mądrość pomaga nam pojąć, jak wykorzystać okoliczności dla naszego dobra i Bożej chwały. Jakub tłumaczy, o co mamy prosić – o mądrość, ale także jak mamy to robić – modlić się z wiarą. Nie musimy się bać, że Bóg nie odpowie, On nas nigdy nie zawiedzie! Wątpiącego Jakub porównuje do fali morskiej, w jednej sekundzie znajdującego się u góry, aby za chwilę być na dole. To właśnie powątpiewanie sprawiło, że Piotr zaczął tonąć, mimo tego, że doświadczał cudu (Mt 14:2233). Gdy zwątpił i przestał patrzeć na Pana, poniósł skutki swojego braku zaufania.

Życie wielu wierzących można porównać do korka unoszącego się na fali, góra– dół, góra–dół. Jest to najlepszy obraz życia człowieka niedojrzałego duchowo. Niestabilność i niedojrzałość idą w parze. Paweł posługuje się podobnym argumentem w Liście do Efezjan 4:14: abyśmy już nie byli dziećmi, miotanymi i unoszonymi lada wiatrem nauki przez oszustwo ludzkie i przez podstęp, prowadzący na bezdroża błędu… Jeśli masz wierzące serce, możesz prosić Boga o tak bardzo potrzebną do rozwoju duchowego mądrość, która uchroni cię przed niestałością i niepokojem. Jakub kończy tę część listu błogosławieństwem: Błogosławiony mąż, który wytrwa w próbie (Jk 1:12). Rozpoczyna, mówiąc o radości (Jk 1:2) i kończy ten fragment

na radości. To błogosławieństwo stanowi ogromną zachętę, bo obiecuje koronę tym, którzy wykażą się cierpliwością i wytrwałością w doświadczeniach. Aby to zilustrować, Jakub posługuje się przykładem zaczerpniętym ze sportu. Nie twierdzi, że zwycięzca (ten, kto wytrzyma próby) dozna zbawienia, ale zostanie nagrodzony.

Na czym polega nagroda? Po pierwsze, na rozwoju chrześcijańskiego charakteru. To w opinii Jakuba jest najważniejsze. Wierzący jest także nagrodzony przez to, że przynosi Bogu chwałę, a jego przeznaczeniem jest wieniec żywota, który otrzyma, gdy Pan powtórnie przyjdzie na ziemię. Od krzyża do korony. Od cierpienia do chwały. Bóg nie pomaga nam przez to, że zawsze zabiera cierpienie, ale dopuszczając do próby, działa dla naszego dobra. Jakub wskazuje na coś jeszcze – na miłość (1:12). Spodziewalibyśmy się, że Jakub

napisze: kto wytrzyma próbę, weźmie wieniec żywota, obiecany przez Boga tym, którzy wytrwają. A jednak nie! Raczej tym, którzy Go miłują. Dlaczego miłość? Bo ona jest duchową motywacją, która skrywa się za wszystkimi czterema nakazami Jakuba. Skąd się bierze radosne nastawienie pomimo prób? Z potęgi miłości! Gdy kochamy Pana, a On przecież kocha nas, to nie pozwoli nas skrzywdzić. To pogłębia w nas miłość do Boga. Dlaczego mamy się Mu podporządkować? Ponieważ On nas kocha! Tam, gdzie jest miłość, tam jest poddanie i posłuszeństwo. Dlaczego mamy wierzące serca? Bo wiara i miłość idą w parze. Gdy kogoś kochasz, ufasz mu, nie obawiasz się prosić go o pomoc. Jesteś też gotowy poddać się zmianie. Gdy garncarz wypala naczynie, sprawdza jego stan w ten sposób, że wyciągając je z pieca, postukuje je. Kiedy „śpiewa”, oznacza to, że jest ono gotowe. Gdy jednak głucho „pohukuje”, wraca do pieca. Charakter chrześcijanina jest także sprawdzany przez „postukiwanie”. Czy ostatnio byłeś „postukiwany”, doświadczany? Nie mówię o ciężkich próbach, ale o codziennych, jednak często irytujących drobiazgach: późny telefon, niesprawiedliwe traktowanie, przypalony obiad, złapana guma w drodze na ważne spotkanie. Jak reagujesz na drażniące sytuacje powodujące poczucie dyskomfortu? Czy łatwo mogą cię wyprowadzić z równowagi? Nie są tak ogromne, aby spowodować kryzys, ale wystarczająco irytujące, aby popsuć twój dzień. Znowu stoisz w korku, dzieci narzekają i psocą, brudne ubrania są porozrzucane na podłodze… puk, puk, puk. Jak wtedy reagujesz? „Śpiewasz” czy głucho „pohukujesz”? Jezus uczył, że z obfitości serca mówią usta (Łk 6:45). Nic lepiej nie wydobędzie natury twojego serca, jak solidne „postukiwanie”. Prawdziwa natura człowieka nie przejawia się w heroicznych porywach, ale w szarej codzienności. Teraz już wiesz, jak próby zamienić w zwycięstwo, aby twoje serce śpiewało. ZYGMUNT KAREL

7


LUDZIE BOŻEGO FORMATU

TEKST LESŁAW JUSZCZYSZYN

Życie bez rąk, nóg, bez obaw TEKST WŁODEK TASAK

M

ój tata opowiadał, że podczas moich narodzin siedział przy mamie. Gdy ujrzał moje ramię, pobladł. Miał nadzieję, że moja mama tego nie widziała. Zobaczył, że nie mam prawej ręki. Musiał wyjść z sali... Kiedy przyszedł do niego lekarz, tata powiedział do niego: »Mój syn nie ma prawej ręki«. »Właściwie – pediatra odpowiedział z taką wrażliwością, jaka tylko była możliwa – pana syn nie ma ani rąk, ani nóg«. Tata, jak to usłyszał, omal nie osunął się na podłogę. Nie mógł w to uwierzyć”.

Czy z dzieckiem jest wszystko w porządku? Rodzice Nicka, Boris i Duszka Vujicic, pochodzą z Serbii (wówczas była to część Jugosławii). Ich rodziny wyemigrowały do Australii, uciekając przed prześladowaniami z powodów religijnych. Boris i Duszka pobrali się już na Antypodach. Matka pracowała jako położna i pielęgniarka dziecięca, by w wieku 25 lat urodzić swe pierwsze dziecko, właśnie Nicka. Wiedząc, co powinna

8

Tzawsze ERAZ i

robić, będąc w ciąży, dbała o odpowiednią dietę, robiła regularne badania lekarskie, unikała pewnych leków i alkoholu. Lekarze zapewniali, że ciąża rozwija się, jak należy; dwa badania USG nie wykazały niczego, co powinno budzić obawy. Kiedy 4 grudnia 1982 r. Nick Vujicic przyszedł na świat, jego matka nie widziała go. Jej pierwsze pytanie skierowane do lekarzy brzmiało: „Czy z dzieckiem jest wszystko w porządku?”. Odpowiedzią była cisza. Zamiast przynieść jej dziecko, by mogła wziąć je w ramiona, lekarze zbili się w gromadkę w przeciwległym rogu sali, rozprawiając półgłosem nad dzieckiem. Kiedy mały Nick wydał z siebie potężny krzyk noworodka, matka poczuła ulgę. Pielęgniarki szybko zawinęły dziecko, ale Duszka widząc przerażenie na ich twarzach, wiedziała, że coś jest nie tak. Pytała: „Co się dzieje? Co jest nie tak z moim dzieckiem?”. Lekarz w końcu wydusił z siebie medyczny termin: „fokomelia”. Matka Nicka mając do czynienia z setkami dzieci, które trafiały pod jej opiekę, wiedziała, że to wada rozwojowa kończyn, polegająca na niedorozwoju lub braku kości

długich z obecnością stóp lub dłoni połączonych bezpośrednio z tułowiem. Cały zbór, do którego uczęszczali Vujicicowie, lamentował, powtarzając: „Jak Bóg mógł dopuścić, by syn pastora taki się urodził?”. Narodziny pierwszego dziecka to zwykle wielkie święto. Tym razem nikt nie przynosił kwiatów do pokoju Duszki Vujicic, nie chcąc jeszcze powiększać jej bólu. Ona sama nie chciała brać go na ręce, ani karmić piersią. Trwało to cztery miesiące. Był czas, kiedy rodzice Nicka, obawiając się o przyszłość swojego syna, zastanawiali się, czy nie będzie lepiej, jeśli oddadzą go do adopcji. Jednak odrzucili tę myśl, postanawiając wychować go jak najlepiej. „Trochę czasu musiało upłynąć, zanim moi rodzice potrafili zaufać Bogu, że nie popełnił On pomyłki, nie zostawił ani ich, ani mnie” – wyznaje Nick. Będąc ludźmi silnych przekonań duchowych, rodzice uznali, że Bóg musiał widocznie mieć jakiś cel, by obdarzyć ich takim dzieckiem.

Spójrzcie na tego kosmitę! Na początku mały Nick nie zdawał sobie sprawy ze swojej inności i problemów,


Nigdy nie mówił do tak dużej grupy słuchaczy. Dotąd zdarzało się, że ktoś uronił łzę, kiedy Nick opowiadał o swojej ciężkiej walce i ogromnym wysiłku, by móc robić to, co im przychodziło z taką łatwością, że nigdy się nad tym nie zastanawiali. Tym razem jednak pewna dziewczyna po prostu zaczęła zanosić się płaczem

jakie go czekają dalej w życiu. „Bóg wyposażył mnie w niesamowite pokłady determinacji, a także w inne zdolności”. „Nauczyłem się podnosić do pozycji pionowej, przyciskając czoło do ściany, podciągając się w górę. Moja mama i tata poświęcili mi wiele czasu, próbując nauczyć mnie wygodniejszego sposobu, ale ja zawsze obstawałem przy swoim”. Wielką pomocą dla Nicka okazało się to, że posiadał nie w pełni ukształtowaną lewą stopę, wyrastającą wprost z tułowia, z dwoma palcami. Z czasem nauczył się używać ich tak, jak ludzie zdrowi używają palców u rąk: do chwytania, pisania, przewracania stron w książkach i wykonywania wielu innych czynności. Po kilku latach Nick doczekał się rodzeństwa – brata Aarona i siostry Michelle (oboje urodzili się zupełnie zdrowi; lekarze nigdy nie znaleźli powodu takiego niedorozwoju ich starszego brata). Zarówno oni, jak i kuzyni Nicka nigdy nie pozwalali mu się użalać nad sobą. Przeciwnie, przez wspólne żarty i figle uczyli go odnajdować powody do śmiechu, w miejsce zgorzknienia i odcięcia się od świata. „Spójrzcie na tego dzieciaka na wózku! To kosmita” – jego zwariowani kuzyni krzyczeli na całe

gardło w centrum handlowym, wskazując na Nicka. Odwiedzający to miejsce byli przerażeni tym widokiem i całą sytuacją, a mali Vujiciciowie zanosili się śmiechem, patrząc na ich reakcje. Kiedy Nick osiągnął wiek szkolny, rodzice chcieli, aby rozpoczął edukację w zwyczajnej szkole, z innymi dziećmi. Okazało się jednak, że pod koniec lat 80. XX wieku prawodawstwo australijskiego stanu Victoria nie przewidywało takiej możliwości. Trzeba było wielu starań jego matki, żeby Nick otrzymał zgodę na uczęszczanie do szkoły publicznej. Duszka Vujicic przyczyniła się do zmiany prawa, umożliwiającego odtąd dzieciom niepełnosprawnym fizycznie korzystanie z edukacji z dziećmi zdrowymi.

Dlaczego nie dałeś mi choć jednej ręki? Rozwiązanie jednego problemu rodziło kolejny. Nick wspomina: „Lubiłem chodzić do szkoły. Próbowałem żyć tak, jak wszyscy inni, ale w tym wczesnym okresie szkolnym – z powodu mojej fizycznej odmienności – doznawałem wielu nieprzyjemności, odrzucenia i brutalności”. Kiedy miał dobry dzień, potrafił z siebie żartować, wygrywał potyczki słowne z kolegami, górując nad nimi intelektem. Jednak gdy przychodziły gorsze dni, Nick chował się za żywopłotem lub przesiadywał w pustej klasie, unikając towarzystwa. Znów z pomocą przyszli rodzice, którzy budując w nim poczucie własnej wartości, nie z powodu tego, jak wygląda, ale tego, kim jest wewnętrznie, nauczyli go radzić sobie z taki reakcjami w środowisku szkolnym. Zachęcali go także, by się nie wycofywał, ale podejmując rozmowę z kolegami, spróbował się z niektórymi z nich zaprzyjaźnić. Taka postawa wydała dobre owoce. Część dzieci odkryła, że w ograniczonym ciele Nicka drzemie wesoły duch chłopca podobnego do nich. „To kłamstwo myśleć, że nie jesteś wystarczająco dobry, że nie jesteś nic wart (…) To straszne, ilu ludzi czuje, że są bezwartościowi. Chcę, żeby każda dziewczyna obecna tu wiedziała, że jest piękna. Jesteście śliczne, takie jakie jesteście. A wy chłopaki? – Jesteście mężczyznami!” – kiedy dziś Nick na spotkaniach z młodzieżą wypowiada te słowa, stoją za nimi jego własne doświadczenia. Było łatwiej, ale wcale nie było przez to różowo. „Jako chłopiec spędziłem wiele nocy modląc się o ręce i nogi. Kładłem się spać płacząc i marząc, że kiedy obudzę się, zobaczę, że moje kończyny w cudowny sposób urosły”.

Kiedy tak się nie działo, załamany Nick nie chciał iść do szkoły. Wołał do Boga: „Dlaczego nie dałeś mi choć jednej ręki? Pomyśl tylko, co mógłbym robić mając jedną rękę!”. Jego ojciec tłumaczył mu, że Bóg nie robi błędów w swoim planie, ale Nick często myślał, że właśnie on jest wyjątkiem od tej reguły. „Część problemu polegała na tym, że spędzałem więcej czasu z dorosłymi i moimi starszymi kuzynami niż z rówieśnikami. Miałem przez to dojrzalsze spojrzenie na życie, a moje poważne myśli czasem prowadziły mnie w mroczne miejsca.” Kiedy Nick miał osiem lat, zaczął myśleć o samobójstwie, dwa lata później próbował się utopić. Nie zrobił tego jednak ze względu na miłość swoich rodziców, którzy zawsze byli przy nim, kochając go, pocieszając i ucząc stawiania czoła przeciwnościom. Nick zaczął wytrwale ćwiczyć się w codziennych czynnościach. Nauczył się pisać z użyciem dwóch palców swojej lewej stopy, poznał obsługę komputera i pisanie na klawiaturze z użyciem pięty i dużego palca (doszedł do takiej wprawy, że pisze 43 słowa na minutę). Nauczył się obsługiwać stopę perkusji, pić wodę ze szklanki, czesać włosy, myć zęby, golić się i obsługiwać telefon. Dziś pływa, gra w golfa, jeździ na deskorolce i surfuje.

Nie wiem jak, nie wiem kiedy, ale wiem na pewno, że Bóg chce cię użyć Kiedy miał 15 lat, przeczytał w Ewangelii Jana historię o człowieku ślepym od urodzenia. „I zapytali go uczniowie jego, mówiąc: Mistrzu, kto zgrzeszył, on czy rodzice jego, że się ślepym urodził? Odpowiedział Jezus: Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, lecz aby się na nim objawiły dzieła Boże” (J 9:2-3). Oddał swoje życie Bogu, prosząc Go o przebaczenie swoich grzechów i o dalsze pokierowanie jego życiem. Pewnego dnia jego matka przeczytała mu artykuł o człowieku dotkniętym poważnym kalectwem. Jego historia wywarła ogromny wpływ na Nicka. „Zrozumiałem, że mam wybór: będę zły na Boga za to, czego nie mam, albo będę wdzięczny za to, co posiadam. Moja mama powiedziała mi: »Nick, Bóg chce cię użyć. Nie wiem jak. Nie wiem kiedy, ale na pewno chce to zrobić«”. Ta myśl powoli zapuszczała korzenie w umyśle Nicka. Wcześniej myślał, że jego cudowne uzdrowienie będzie dla wielu wielkim świadectwem Bożej mocy. Teraz zrozumiał, że taki, jaki jest teraz, pozbawiony wszystkich kończyn, może być dla F

9


LUDZIE BOŻEGO FORMATU

Nick Vujicic często spotyka się z dziećmi w szkołach

Życie bez ograniczeń. Okładka autobiograficznej książki

„Zrozumiałem, że ludzie chcą mnie słuchać, ponieważ wystarczy na mnie spojrzeć, by zrozumieć, że stawiłem czoło i pokonałem wiele trudności. I oni instynktownie czują, że mogę im coś powiedzieć, co pomoże im zmierzyć się z ich własnymi problemami”

innych zachętą w tym, by nie poddawać się przeciwnościom, ale walczyć o dobre życie, pomimo swoich ograniczeń. Początkowo były to nieformalne rozmowy z innymi rówieśnikami, podczas których Nick mógł dzielić się z nimi swoim nastawieniem do życia. Odkrywał, że rozmowy z innymi ludźmi wiele dla niego znaczą. Pewnego razu przekonał się, że nie tylko dla niego. W siódmej klasie został wybrany na przewodniczącego samorządu uczniowskiego swojej szkoły, działając też w uczniowskiej radzie zbierania funduszy na działania charytatywne. Kiedy miał 17 lat, zaczął prowadzić nauczanie w swojej zborowej grupie modlitewnej. Przemawiał też do coraz większych grup w szkołach, gdzie opowiadał o swoim życiu i niepoddawaniu się rezygnacji.

Jesteś piękna, będąc taką, jaką jesteś Pewnego dnia dano mu możność stanięcia przed trzema setkami nastolatków. Nigdy nie mówił do tak dużej grupy

słuchaczy. Dotąd zdarzało się, że ktoś uronił łzę, kiedy Nick opowiadał o swojej ciężkiej walce i ogromnym wysiłku, by móc robić to, co im przychodziło z taką łatwością, że nigdy się nad tym nie zastanawiali. Tym razem jednak pewna dziewczyna po prostu zaczęła zanosić się płaczem. Niespodziewanie zdobyła się na odwagę, podniosła rękę na znak, że chce coś powiedzieć, po czym zapytała, czy może przyjść do Nicka, by go przytulić. Kiedy to zrobiła, płakali już wszyscy, łącznie z mówcą. Dziewczyna wyszeptała mu do ucha: „Nikt nigdy nie powiedział mi, że jestem piękna, będąc taką, jaką jestem. Nikt nigdy nie powiedział mi, że mnie kocha. Zmieniłeś moje życie. Ty także jesteś piękną osobą”. Było to wydarzenie, które wywarło ogromny wpływ także na Nicka. „Do tej pory wciąż kwestionowałem swoją wartość. Myślałem o sobie, że rozmawiam po prostu z innymi nastolatkami i jest to sposób, by nawiązać z nimi kontakt. Po pierwsze, ta dziewczyna nazwała mnie »pięknym« (co nie bolało), ale przede

wszystkim po raz pierwszy pozwoliła mi przypuszczać, że to, co mówię, może komuś pomóc”. Po skończeniu szkoły średniej Nick podjął studia na Griffith University w Brisbane. W 2003 roku ukończył dwa kierunki: rachunkowość i planowanie finansów. Jednocześnie coraz częściej był zapraszany do szkół, kościołów, sierocińców, szpitali, więzień i sal wykładowych. Doświadczenia, jakie tam zbierał, pomagały mu rozumieć, że bycie „innym” może być pomocne w przekazywaniu czegoś szczególnego. Jego przesłanie jest bardzo bliskie nastolatkom, które często czują się opuszczone, odrzucone, zakłopotane i złamane. „Zrozumiałem, że ludzie chcą mnie słuchać, ponieważ wystarczy na mnie spojrzeć, by zrozumieć, że stawiłem czoło i pokonałem wiele trudności. I oni instynktownie czują, że mogę im coś powiedzieć, co pomoże im zmierzyć się z ich własnymi problemami”. Nie brakuje mu przy tym poczucia humoru: „Kiedy ludzie widzą mnie po raz


pierwszy, wpadają w panikę, szczególnie dzieci. Któregoś razu podchodzi do mnie mały chłopiec i pyta: »Co się stało?«. »Papierosy«, odpowiedziałem”.

Język ciała to nie wszystko

MAREK STĄCZEK

Opowieści drobne

Kiedy Nick podzielił się z rodzicami swoim pragnieniem zostania mówcą, początkowo nie uznali tego za dobry pomysł. Ich zdaniem wyuczony na studiach zawód księgowego, w jego sytuacji, mógł mu zapewnić pewniejszą przyszłość. Jednak prawdziwą pasją Nicka było dzielenie się z innymi ludźmi wiarą i nadzieją na lepsze życie. Sam o tym mówił: „Kiedy znajdziesz swój prawdziwy cel, będzie ci towarzyszyć pasja. Żyjesz po to, by to osiągać”. W ciągu sześciu lat od ukończenia studiów Nick Vujicic przemawiał do trzech milionów ludzi w 24 krajach położonych na pięciu kontynentach. W 2009 r. zagrał główną rolę w krótkometrażowym filmie fabularnym „The Butterfly Circus” (Cyrk motyli), który zdobył główną nagrodę Doorpost Film Project, The Feel Good Film Festival w Hollywood i kilka innych nagród (a on

sam nagrodę indywidualną). Rok później opublikował swoją pierwszą książkę „Life Without Limits: Inspiration for a Ridiculously Good Life” (Życie bez ograniczeń: inspiracja do absurdalnie dobrego życia). Nagrał też swoje wykłady w wersji DVD „No Arms, No Legs, No Worries: Youth Version” (Bez rąk, bez nóg, bez problemów. Wersja dla młodzieży), a także autobiografię na DVD: „Nick: Biography of a Determined Man” (Nick: Biografia zdeterminowanego człowieka). Od lat studenckich jest także prezesem organizacji pozarządowej Life Without Limbs (Życie bez kończyn). Wiedząc, że 57 proc. komunikacji to język ciała, mamy prawo myśleć, że Nick Vujicic nie powinien być mówcą, który może liczyć na powodzenie u słuchaczy. Kiedy jednak spojrzymy na jego niezwykle sympatyczną twarz, wesołe oczy, posłuchamy, z jaką miłością i przejęciem przemawia do zagubionych w życiu nastolatków, wiemy już, że tajemnica przyciągania uwagi innych ludzi leży zupełnie gdzie indziej. „Bóg wziął moje nietypowe ciało

i obdarował mnie zdolnością zachęcania serc i umacniania ducha ludzi, tak jak powiedział o tym w Biblii: »Albowiem Ja wiem, jakie myśli mam o was – mówi Pan – myśli o pokoju, a nie o niedoli, aby zgotować wam przyszłość i natchnąć nadzieją« (Jer 29:11)”. W ubiegłym roku Nick nagrał piosenkę „Something More” (Coś więcej), do której poruszający do głębi wideoklip można znaleźć na You Tube (podobnie jak liczne krótkie, poświęcone mu filmy). Kończy się on zdaniem: „Jeśli nie doświadczyłeś cudu... stań się nim”. Takim, jak on sam stał się dla tysięcy słuchających go opuszczonych, zdradzonych, pozbawionych nadziei i chęci życia... Bo patrząc na Nicka widzą, że „niemożliwe” to słowo o bardzo ograniczonym znaczeniu. WŁODEK TASAK PS. 12 lutego 2012 r. Nick Vujicic ożenił się z Kanae Miyaharą. Wszystkie cytaty pochodzą z książki Nicka Vujicica „Life Without Limits: Inspiration for a Ridiculously Good Life” oraz z krókich filmów z jego udziałem

WYJŚCIE I POWRÓT, POCZĄTEK I KONIEC HISTORII Wyobraźmy sobie przypadkowego widza, który dziwnym trafem obserwuje sytuację wypędzenia Adama i Ewy z Raju. Ów widz nie sięga wzrokiem w przyszłość i nie wie, jak potoczą się dalsze losy. Dodatkowo, na moment załóżmy, że całe zdarzenie mocno go poruszyło i zaczął zadawać sobie pytania: „Czy pierwsi rodzice opowiedzą swoim wnukom, gdzie wcześniej byli?”, „W jakiej formie przetrwa pamięć o tamtym okresie?”, „Jak ludzie poradzą sobie w nowym środowisku?”, „Czy podejmą próbę nawiązania kontaktu z Najwyższym?”, „Czy wreszcie On będzie tego próbował?”, „Czy kolejne pokolenia utracą kierunek myślenia i zaczną koncentrować się tylko na tu i teraz i będą mówić: ‘O, tu, i tylko tu jest nasz dom’?”. Czytając smutny opis sceny wypędzenia z Raju, można by zadawać sobie takie pytania. Oczywiście, na większość z nich znamy odpowiedź. Wiemy, w jaki sposób kończy się ta cała, długa i złożona historia. Ostanie zdanie Biblii (księgi, która od „A” do „Z” obejmuje historię ludzkości) to przejmujące wołanie: „Przyjdź, Panie Jezu!” (Obj 22:20). Wychodzi ono od Oblubienicy (czyli Kościoła) oraz Ducha Świętego posłanego na ziemię. Człowiek woła o powrót. Kiedyś wygnany, prosi o możliwość ponownego spotkania. Można więc powiedzieć, że cała historia znajduje szczęśliwe zakończenie. Ludzkość powraca do Źródła, kopia znajduje swój Wzór, cień znajduje swój Realny Kształt. Słowem – wracamy do domu.

Drzwi historii domykają się. Jednak nie mamy tu przesłodzonego happy endu. Otóż, oni wszyscy (tłum zbawionych) wychodzą z pewnej ery. Przychodzą z czasów naznaczonych śmiercią, żałobą, krzykiem i trudem (Obj 21:4). Tam okres ten nazwany jest jako „rzeczy pierwsze”. W tym złym czasie wnukowie i prawnukowie Adama zasmakowali dramatu, grozy i goryczy. Przez cały ten długi wiek stał przy nich strach. Towarzyszyło im zmaganie i cierpienia. I właśnie wychodzą do nowego teraz z pamięcią tego okresu. Ale – uwaga – na tym nie koniec. Oto Ten, który stoi na progu i wita w drzwiach, nosi na sobie znamiona rzeczy pierwszych. Jan w cytowanej tu Apokalipsie pisze: widziałem Baranka jakby zabitego. To zdumiewające. Postać okaleczonego Bóstwa, które nosi na sobie ślady cierpienia, które poniósł „dla” i „za” nich. PS. W taki sposób chrześcijańska nauka (pośrednio) daje odpowiedź na pytanie o sens – lub dokładniej – wyjaśnienia część ze zbioru pytań dotyczących tematu cierpienia. Tu znajdujemy snop światła nakierowany na obszar absurdalności doświadczenia zła. Tu wreszcie napotykamy wyjaśnienie – ale i co ważniejsze – zakończenie tego tematu. Chrześcijańska nauka mówi o czasie „z”, ale i czasie „bez” śmierci, zła, cierpienia… Wielki pochód, wieki powrót, wołanie… Kończy się pewien okres i zaczyna inne Teraz i Zawsze.

11


ŻYJĄC SŁOWEM

Jeszcze bliżej I TEKST JOHN ELDREDGE

m bardziej odkrywamy osobowość Jezusa, tym bardziej możemy się w Nim zakochać. Ten wściekły mężczyzna w świątyni, ten radykalny człowiek przy studni jest jednocześnie człowiekiem o bardzo łagodnym sercu. W swoim nauczaniu Jezus próbuje pomóc nam w naszej relacji z Bogiem i używa różnych metafor czy obrazów tego, jak my odnosimy się do Boga. Mówi o glinie i o twórcy, o rzeźbiarzu, mówi o owcy i o pasterzu, mówi o mistrzu i o sługach, mówi o dzieciach i ich ojcach, mówi o przyjaciołach, potem mówi o kochankach. Czy zauważyliście, że jest tutaj pewien progres. Jezus zaprasza nas do bardzo

12

Tzawsze ERAZ i

bliskiej, intymnej relacji ze sobą. Glina nawet nie wie o tym, że jest jakiś rzeźbiarz, jakiś garncarz. Ona tylko daje się włożyć w ręce garncarza, to wszystko. Owce są przynajmniej troszeczkę wyżej w tym łańcuchu pokarmowym, są w jakimś stopniu świadome obecności pasterza. Wszyscy wiemy, że owce są strasznie głupie, ale przynajmniej idą za pasterzem. A szczerze mówiąc, idą i nie idą. A teraz popatrzcie na różnicę pomiędzy sługami a dziećmi. Lepiej być sługą niż zwierzęciem, bo przynajmniej można mieszkać w domu, ale to nie to samo, co być dzieckiem. Dzieci mogą biegać po całym domu. Wiedzą, że mają dostęp do swojego taty wszędzie i zawsze. Nie ma

formalności w takiej relacji, wiedzą, że są kochane. Chociaż moi synowie są już dorośli, uwielbiam, kiedy wpadają do mojego pokoju i skaczą mi na kolana. Wiedzą, że mają nieograniczony dostęp do swojego ojca. Widzicie ten postęp?

Jezus zmniejsza dystans

Gdy moje dzieci były małe, wiedziałem, że to jeszcze nie wszystko, czego mogłem spodziewać się po naszej relacji. Karmisz swoje dzieci, zmieniasz im pieluchy, ale one do końca jeszcze nie mają świadomości tego, że tak bardzo je kochasz. Potem, kiedy już dorastają, jednym z największych skarbów, jaki może ci się przydarzyć w życiu, jest to,


Pamiętacie, co powiedział Jezus? – Już nie nazywam was sługami, nazywam was moimi przyjaciółmi. Ale problem z chrześcijanami polega na tym, że my gdzieś kończymy na tym bardzo niskim etapie. Wielu dobrych ludzi zadowala się tym, że pozostają na poziomie gliny i garncarza

że twoje dzieci stają się twoimi przyjaciółmi. Pamiętacie, co powiedział Jezus? – Już nie nazywam was sługami, nazywam was moimi przyjaciółmi. Ale problem z chrześcijanami polega na tym, że my gdzieś kończymy na tym bardzo niskim etapie. Wielu dobrych ludzi zadowala się tym, że pozostają na poziomie gliny i garncarza. Cieszą się, że mogą nazwać Jezusa swoim dobrym Pasterzem. I to jest piękna, religijna fraza, ale nawet ona nie oddaje sedna tego, kim jest Jezus. On nie chodzi w jakiejś białej szacie z kijem pasterskim. On napełnia ponad 900 butelek wina późną nocą na pewnej imprezie. Wielu, wielu ludzi cieszy się, mogąc pozostać na etapie sługi. Mówią: wszystko, kim chciałbym być, to dobrym sługą Pańskim. A Jezus staje nad nimi i co robi? [Kilkakrotne uderzenie w czoło; reakcja publiczności – śmiech, oklaski]. Jezus zawsze próbuje zmniejszyć dystans. Widzimy to, gdy podchodzi do trędowatego czy do kobiety przy

studni. Jezus skraca i ostatecznie likwiduje ten dystans. Dystans! Dystans! Ostatnia Wieczerza – Jezus skraca dystans. Widzisz nastawienie serca Jezusa wobec Ciebie? Te ograniczenia, które nakładamy na Jezusa, te religijne wyobrażenia Jego Osoby, które mamy – one niszczą naszą relację z Chrystusem, bo On z jakiegoś powodu dał ci serce zdolne do głębokiego odczuwania. Mężczyźni, my tęsknimy za bitwą, za przygodą i pięknem, które możemy ocalić. Kobiety lubią, kiedy się o nie walczy, lubią znaleźć się w samym środku wielkiej przygody i chcą przynieść piękno temu światu. To jest głębokie serce, które bije w samym środku nas. Wiesz, dlaczego masz takie serce? Ponieważ jest to obraz serca samego Boga. I dopóki tego nie zrozumiemy, dopóki w to nie uwierzymy, nie będziemy wierzyli w to, że Jezus– Bóg jest sednem życia, źródłem życia. Będziemy próbować, będziemy starać się robić nasze rozważania biblijne, będziemy próbować służyć Mu naszym życiem, ale stracimy głębię, bogactwo życia, jakie niesie ze sobą Bóg, aż do momentu, kiedy wreszcie odkryjemy siłę, która tkwi w relacji. Wszystkie te rzeczy, które kochacie w tym świecie, niektórzy z was kochają literaturę, niektórzy z nas kochają przyrodę, inni filozofię albo naukę, ogrodnictwo albo gotowanie, we wszystkich tych rzeczach, które kiedykolwiek zawładnęły twoim sercem, tak naprawdę odzywa się Bóg, który próbuje pokazać ci, odkryć przed tobą, jak wygląda Jego serce. Wiedziałeś o tym? Bóg próbuje „przepleść” cię poprzez te wszystkie rzeczy, które kochasz. Zna twoje serce i wie dokładnie, co sprawia, że żyjesz, a twoje serce jest odbiciem Jego serca. Bóg próbuje skrócić dystans między nami, chce, abyśmy doświadczyli życia, które wypływa z głębi naszego serca.

Jezus przemawia językiem miłości Jezus będzie przemawiał do ciebie językiem miłości na różne sposoby. Jedną z rzeczy, które bardzo lubię to wiatr. Często wychodzę na zewnątrz swojego domu, staję na tarasie i czuję podmuch wiatru na twarzy. Wówczas mam świadomość, że to jest obraz intymności, że jest to intymność Boga wobec mnie. Nie powiem wam, ile razy tak się zdarzyło, że

zwróciłem się w stronę wiatru, stanąłem twarz w twarz z wiatrem i powiedziałem: Kocham cię Jezu i wiatr przewiał mi tak po twarzy i zobaczyłem to, że Bóg, mój Bóg jest Bogiem pełnym pasji, jest również Bogiem zabawnym. Jedną z rzeczy, które mamy między nami, to nasz język miłości, który polega na tym, że Bóg daje mi dar serca. Patrzę w niebo i widzę chmurę, a chmura ma kształt serca, patrzę na swoją bułkę, a ona ma kształt serca. Kiedy patrzę na plamy na moich dżinsach, one mają kształt serca. Nie żartuję, kiedy idę ulicą i patrzę na plamy po oleju, one też mają kształt serca! Bóg próbuje wejść z nami w intymną relację i wie, co do ciebie przemawia. Kiedy my otwieramy nasze serca na Niego, gdy zdejmujemy te zasłony, te kotary, które kreujemy sami, kiedy przestajemy budować granice między nami a Bogiem, wtedy jesteśmy w stanie zdziwić się, dać się zaskoczyć tym, jak wspaniały jest Bóg. (...) Jak wielkie, wspaniałe, ekstrawaganckie jest serce Pana Boga, piękne i jednocześnie radosne i pełne zabawy serce Boga. Mocne i wściekłe serce Boga. Wszystkie te rzeczy, które sprawiają, że twoje serce zaczyna żyć. To obraz Bożego serca, który bije w tobie. Im bardziej otwieramy nasze serca na tego typu relację z Jezusem, im częściej odrzucamy te wszystkie religijne zasłony, tym mocniej docierają do nas słowa Piotra skierowane do Jezusa: Tylko Ty masz słowa żywota wiecznego!

Jezus idzie na ryby I ostatnia historia, 21 rozdział Ewangelii Jana. Ma miejsce po tym, jak uczniowie spotkali Jezusa w drodze do Emaus. Jakiś tydzień, dwa tygodnie później chłopcy poszli na ryby... Pamiętacie, że spotkali oni Jezusa nad Jeziorem Galilejskim. Całą noc łowili i nic nie złowili, a Jezus podchodzi do nich i mówi: Spróbujcie po drugiej stronie. A Piotr na to: Panie, my już się napracowaliśmy, łowiliśmy całą noc. Tak naprawdę Piotr próbuje powiedzieć: A co Ty wiesz o wędkowaniu? Ale w oczach Jezusa było coś, co sprawia, że Piotr w końcu przystaje: No, dobra. Pamiętacie, zanim uczniowie spotkali Jezusa, łowili mnóstwo ryb, po czym zostawili swoje sieci i poszli za Nim. Minęły trzy lata i znowu są na Jeziorze Galilejskim. Wtedy pojawia się F

13


ŻYJĄC SŁOWEM

Czy myślisz, że w tym momencie Piotr stanął przed Jezusem i zapytał: Panie Jezu, czy wolno mi się zbliżyć do Pana, proszę Pana?

Jezus. Chodzi sobie po plaży, a Jego najlepsi przyjaciele nie są w stanie Go rozpoznać. Zadaje pytanie, które turyści zawsze zadają rybakom: Złapaliście coś? A Piotr mówi: Nie. A On: Zarzućcie sieci po drugiej stronie, może tam coś złapiecie. I znowu widzimy, jak wyciągają mnóstwo ryb. Wówczas Jan mówi do Piotra: To Pan! Widzicie, jak Jezus się bawi tą sytuacją? To jest ich historia, ich żart, tylko dla nich zrozumiały. W ten sposób Jezus próbuje im pokazać: Hej, hej, to ja! Pamiętacie reakcję Piotra? Czytamy o tym, że Piotr przepasał się (oznacza to, że prawdopodobnie byli na tych rybach nago... to bardzo męska rzecz), wskakuje do wody i zaczyna płynąć. To był piękny obraz: Piotr zrozumiał lekcję, już nie ma żadnych granic, już nie ma fałszywej pobożności. Płynie do Jezusa prawie 200 metrów... Cały przemoczony, wyskakuje z wody i podbiega do Jezusa. Czy myślisz, że w tym momencie Piotr stanął przed Jezusem i zapytał: Panie Jezu, czy wolno mi się zbliżyć do Pana, proszę Pana?

Wiemy, że Piotr wyskoczył z wody, podbiegł do Jezusa i Go przytulił. I wiemy, że to nawet nie Piotr to zrobił, ale Jezus! To jest Chrystus, to jest ktoś, w kim można się zakochać, to jest ktoś, komu można zaufać całym swoim życiem.

Usuńmy ograniczenia Chciałbym podawać wam pewną myśl. Chciałbym, żebyście usunęli te ograniczenia, które sami nałożyliście na Chrystusa w swoim życiu. Znam bardzo dobrych chrześcijan, którzy nigdy nie słyszeli Bożego głosu, ponieważ w swojej pobożności powiedzieli: Nie, nie, Bóg by nigdy do mnie nie mówił. Znam wielu dobrych ludzi, którzy nigdy nie odczuli Bożej miłości, ponieważ stworzyli ograniczenia, których Bóg nigdy by nie stworzył. Widzicie, co próbuję opisać? To są ograniczenia, które my kładziemy na Chrystusa. Jezus nigdy ich nie tworzy, On ciągle skraca dystans wobec nas. Pomodlimy się? Panie chcę poznać całe bogactwo

Twojej osobowości. Pokaż mi, proszę, ograniczenia, które sam nałożyłem na Ciebie. Przebacz mi z powodu każdej granicy, którą postawiłem między nami. Przebacz mi to, że do tej pory wystarczało mi być po prostu gliną albo owcą. Przebacz mi to, że lekceważyłem głębię serca, które we mnie włożyłeś. Proszę Cię, abyś tchnął życie w moje serce. Takiej relacji chcę z Tobą. Chcę słyszeć Twój głos, chcę widzieć Twą miłość w moim życiu, chcę doświadczyć Twojej zabawy, chcę widzieć też Twoją roztropność. Chcę, żebyś pokazał mi, jak pełen pasji jesteś. (...) Chcę serca, które jest w relacji z sercem. To bardzo ważne zdanie, które teraz wypowiem: Wyrzekam się każdego ograniczenia, które sam nałożyłem na Jezusa w moim życiu. Rozerwij zasłonę, Jezu, otwórz oczy mojego serca, przybliż się, a ja chcę zbliżyć się do Ciebie. Tchnij swoją miłość i swoje życie do mojego życia. Modlę się o przyjaźń w imieniu Jezusa. Amen

Część III (i ostatnia) wykładu wygłoszonego 30 kwietnia 2011 r. w Warszawie, zorganizowanego przez Fundację PROeM. Tłumaczył Rafał Piekarski

REKLAMA

Misja MisjaCharytatywna Charytatywna„Dobro „DobroCzynić” Czynić” Agenda Agenda Kościoła Kościoła Chrystusowego Chrystusowego ww RPRP jest jest Organizacją Organizacją Pożytku Pożytku Publicznego Publicznego uprawnioną uprawnioną dodo otrzymania otrzymania 1% 1% podatku podatku dochodowego dochodowego odod osób osób fizycznych fizycznych zaza 2011 2011 rok. rok. Naszym Naszym celem celem jest jest inicjowanie, inicjowanie, wspieranie wspieranie i uzupełnianie i uzupełnianie wszelkich wszelkich działań działań członków członków oraz oraz przyjaciół przyjaciół naszej naszej wspólnoty wspólnoty kościelnej, kościelnej, mających mających nana celu celu skuteczne skuteczne pomaganie pomaganie ludziom ludziom ww każdej każdej sferze sferze ichich życia. życia. Pod Pod naszą naszą stałą stałą opieką opieką znajdują znajdują sięsię m.m. in.in. samotne samotne osoby osoby starsze, starsze, dladla których których środki środki przekazywane przekazywane przez przez naszą naszą Misję Misję sąsą często często jedynym jedynym źródłem źródłem utrzymania. utrzymania. Przekazując Przekazując nam nam swój swój 1%1% masz masz pewność, pewność, żeże trafi trafi onon ww sam sam środek środek ludzkiego ludzkiego cierpienia, cierpienia, biedy biedy i samotności, i samotności, przynosząc przynosząc nadzieję nadzieję i miłość. i miłość. OdOd Twojej Twojej decyzji decyzji zależy, zależy, czy czy osoby osoby ww trudnej trudnej sytuacji sytuacji życiowej życiowej uzyskają uzyskają taktak bardzo bardzo oczekiwaną oczekiwaną pomoc. pomoc.

1% 1%––pomóż pomóżnam namdobro dobroczynić czynić przekaż przekaż nam1% nam1% swojego swojego podatku podatku

KRS KRS0000253759 0000253759 Misja Misja Charytatywna Charytatywna „Dobro „Dobro Czynić” Czynić”

ul.ul. Puławska Puławska 114 114 /4/4 Warszawa Warszawa 02-620 02-620 e-mail: e-mail: biuro@dobroczynic.pl biuro@dobroczynic.pl tel.: tel.: 2222 844 844 0606 2525 www.dobroczynic.pl www.dobroczynic.pl nrnr konta: konta: 4343 1240 1240 1112 1112 1111 1111 0010 0010 0977 0977 0400 0400


TEKST BOŻENA SAND-TASAK

Błogosławione „ALE”

C

zy w kwestiach wiary jest miejsce na spójnik „ale”? Czy nie wyraża on przeciwieństwa, nie podkreśla kontrastu i nie wprowadza odmiennych treści, zazwyczaj podważających, poddających w wątpliwość poprzednie stanowisko, czyjś punkt widzenia? Żadnych ale! – rodzice, nauczyciele, kaznodzieje ucinają wszelkie dyskusje i dalsze dociekania. Są jednak sytuacje, w których nasze „ale”, „lecz”, „to jednak”, „niemniej” zapowiadają przełom, przynoszą nagły, ale zbawienny zwrot. Jest taka księga w Biblii, w której „ale” ma decydujące znaczenie. Są to psalmy, zapis duchowych zmagań, przeplatanych nutami euforii i zwątpienia, strachu i triumfu człowieka walczącego o swoje życie. Ma on wielu wrogów. A jednym z nich – paradoksalnie – jest momentami on sam, ze swoją wrażliwością i racjonalizmem, naturalnymi zdolnościami postrzegania i interpretowania rzeczywistości, które – pozbawione duchowego wejrzenia – zwracają się przeciwko niemu. Jednak psalmista nie poprzestaje na negatywnym wyznaniu, jakie wielokrotnie podsuwało mu życie: Stałem się pośmiewiskiem w oczach innych, pogardzają mną, mają mnie za nic... Ale ja modlę się do ciebie, Panie, czasu łaski; Boże, wysłuchaj mnie, bo jesteś dobry,

a Twój ratunek jest prawdziwy (parafraza Ps 69:10,12,14). „Byłem jak dziwoląg dla wielu, lecz Tyś pewną ucieczką moją” (Ps 71:7). Inni mówią: Bóg go opuścił; ścigajcie go i pochwyćcie, bo nie ma dla niego ratunku... Ale ja zawsze będę mieć nadzieję! (parafraza Ps 71:11, 14). „Ja wprawdzie jestem ubogi i biedny, ale Pan myśli o mnie” (Ps 40:18). Chociaż ciało i serce zamiera, to jednak Bóg jest opoką serca mego i działem moim na wieki (...) Ci, którzy oddalają się od Ciebie, zginą... lecz moim szczęściem być blisko Boga (parafraza Ps 73: 26, 28). Są sytuacje, w których należy podważyć to, co widzą nasze oczy, odczuwają nasze zmysły, czy mówią inni ludzie, by zrobić miejsce na odmienne treści, które pozwolą nam wzbić się w górę. Potrzebujemy podjąć decyzję wiary, zanim zobaczymy realną zmianę. Decyzja ta wiąże się z postępowaniem nawet wbrew emocjom, które – choć głośne i napastliwe – mogą nas popychać w niewłaściwym kierunku lub zatrzymywać w miejscu. Ktoś mógłby w tym momencie zarzucić nam brak autentyczności, ale czy jest sens tkwić w szczerej rozpaczy, pozbawiając się światła nadziei poprzez pasywną postawę akceptacji wszystkich myśli czy odczuć związanych z daną sytuacją? Bo przecież istnieje coś ponad naszą zdolnością

percepcji – prawda ponad nami, która pozwala właściwie interpretować to, co dzieje się wokół nas i w nas. Mądrość ponagla nas do całościowego spojrzenia na poszczególne fragmenty naszego życia. Musimy spojrzeć na nie z oddalenia, z góry. Przyjmując rolę ofiary, rezygnujemy z mocy, jaka płynie z prawdy o przeznaczonej dla nas pozycji: wraz z Nim [z Chrystusem] – posadzeni w okręgach niebieskich. Jednak zdarza się, że nie chcemy podjąć wysiłku, by na bazie „ale” zbudować tamę dla fali fałszywego postrzegania świata oraz związanych z tym złych emocji. Nie chcemy wpuścić światła. Jak wyraził to dr Martyn Lloyd-Jones, człowiek wybiera czasem perwersyjną przyjemność płynącą z samoużalania się nad sobą i tym samym zwraca się przeciwko sobie. Natomiast mądry człowiek rozpoznaje i odrzuca złe myśli, odnawia swój umysł, poddając się dyscyplinie. Dlatego Paweł zachęca nas: „myślcie tylko o tym, co prawdziwe, co poczciwe, co sprawiedliwe, co czyste, co chwalebne, co jest cnotą i godne pochwały” (Flp 4:8). Bądźmy pewni, że Bóg przyjdzie nam z pomocą w dopełnieniu zdania następującego po naszym „ale”, czyniąc je wielokrotnie złożonym, bo bogatym w Jego powody do cieszenia się życiem w pełni, pomimo, na przekór, pod prąd.

DAJE DO MYŚLENIA

BOŻENA SAND-TASAK

15


NA CO DZIEŃ

Nie tylko sztuka odmawiania

TEKST AGNIESZKA SABAN ZDJĘCIE GOSIA GÓRA

O

soby, które spotykam, mówią mi, że asertywność kojarzą z gruboskórnością, oziębłością i brakiem empatii. Często asertywność jest postrzegana jako umiejętność odmawiania, co więcej jest ona różnie interpretowana, nierzadko błędnie. Owszem, jest również sztuką mówienia „nie”, ale nie tylko.

Zbuduj solidny dom Asertywność to przede wszystkim świadomość siebie, swoich mocnych stron, tego, co Bóg nam dał: urody, stylu, zalet osobistych, talentów, zdolności czy osiągnięć. Jest to również świadomość tego, co jest do poprawy, swoich słabości, braków, błędów, grzechów, które popełniamy. Swoją definicję asertywności, którą zgłębiam jako psycholog od kilku lat, obrazuję i porównuję do budowy domu. Aby powstał solidny dom, najpierw trzeba zbudować stabilny fundament. Właśnie

16

Tzawsze ERAZ i

naszym fundamentem w asertywności jest poczucie własnej wartości, świadomość siebie. Jednym ze sposobów na uświadomienie swoich plusów jest ich wypisanie. Można spisać po 15 swoich zalet osobistych, które sami cenimy w sobie, 15 osiągnięć na przełomie całego życia, zaczynając od dzieciństwa i 15 osiągnięć, z których jesteśmy dumni. Liczba 15 nie jest zobowiązująca, może być mniej, ale im więcej ich wypiszemy, tym mocniejszy fundament zbudujemy. Sukcesywnie warto wracać do naszych notatek i dopisywać kolejne mocne strony. Tak samo w przypadku naszych słabych stron, warto być ich świadomym. Należy obserwować siebie, swoje działania i ich konsekwencje, słuchać z pokorą informacji zwrotnych od innych i pracować nad przemianą, zamianą słabych stron w mocne. Można też poprosić zaufane osoby o obserwację nas samych i o informację zwrotną dotyczącą ważnych dla nas elementów rozwoju. W przypadku budowy domu fundament wylewamy

Jak już ukształtujemy fundament poprzez świadomość swoich plusów i minusów, możemy budować dalej. Zaczynamy stawiać filary, a na nich kładziemy dach, którym będzie asertywność


jednorazowo, natomiast nasz fundament asertywności budujemy przez całe życie.

Filary do położenia dachu Jak już ukształtujemy fundament poprzez świadomość swoich plusów i minusów, możemy budować dalej. Zaczynamy stawiać filary, a na nich kładziemy dach, którym będzie asertywność. Niebawem zobaczycie, jak duży wpływ będą miały stawiane filary na fundament, z kolei stabilność fundamentu będzie miała ogromne znaczenie dla stabilności filarów. Ważne jest, aby znać zawartość filarów, mieć ich świadomość w życiu oraz wiedzieć, jak je zastosować. Poniżej znajdziecie moją dzisiejszą propozycję filarów. Jednym z nich są „prawa asertywności”. Należy je poznać i pamiętać, że te prawa powinniśmy dawać sobie w głębi serca i umysłu oraz dawać je innych ludziom, bez względu na to, jakie role pełnią oni w naszym życiu i jakie mamy z nimi relacje. Praw jest wiele, oto kilka z nich: mam prawo być traktowany z szacunkiem, mam prawo zmieniać zdanie, popełniać błędy, prosić o to, czego chcę. Mam prawo do własnych uczuć, do niewiedzy, w końcu mam prawo do własnych przekonań. Właśnie my, chrześcijanie często spotykamy się z odmawianiem nam prawa do własnych przekonań wtedy, gdy są one sprzeczne z przekonaniami tych, którzy nie wierzą w Boga bądź żyją tylko w tradycji pozornie chrześcijańskiej. Asertywni chrześcijanie powinni też dawać prawo niewierzącym do własnych przekonań, co daje im możliwość zastanowienia się, przemyślenia, co jest dla nich ważne po usłyszeniu od nas Ewangelii.

Stawianie granic sobie i innym Z powyższym prawem mocno związany jest kolejny ważny aspekt asertywności – to świadomość wartości, na których budujemy swój własny świat. Pomoże nam ona w zrozumieniu naszego postrzegania innych i świata, jak również w zrozumieniu własnych emocji, uczuć i reakcji. Wartości jest wiele, np. miłość, rodzina, pasja, dostatek materialny, niezależność, świadomość, wiara, Bóg. Każdy człowiek ma prawo do własnych wartości. Z punktu widzenia psychologii nie ma lepszych ani gorszych, ale my, chrześcijanie wiemy, że największą wartością w naszym życiu jest wiara w Boga i tym chcemy się dzielić ze światem. Budujemy dalej i stawiamy sobie i innym granice, zgodnie z własnymi przekonaniami tak, aby czuć się z tym dobrze.

Podam prosty przykład. Jakiś czas temu byłam na wyjeździe służbowym, na którym ktoś zaproponował mi zapalenie marihuany, odmówiłam. Pomimo że rozbawionemu towarzystwu granic nie musiałam stawiać, to jednak sobie granicę postawiłam, nie zapaliłam, byłam w zgodzie z sobą i Bogiem, a do tego bawiłam się świetnie. Asertywnie stawiając granicę nie urażamy uczuć innych, a jednocześnie działamy w zgodzie ze sobą, dzięki temu każdy jest zadowolony.

Twarda mowa, która nie rani Umiejętność mówienia w komunikacie „ja” daje nam duże możliwości w asertywnej komunikacji. Mówienie w swoim imieniu własnego zdania zgodnie z własnym przekonaniem, ale nie zapominając o argumentacji swojego punktu widzenia, nie rani innych, nawet jeśli mają inne zdanie czy przekonanie. Dzięki temu nie prowokujemy do niekonstruktywnej dyskusji, natomiast zachęcamy do wymiany doświadczeń i argumentów, co może doprowadzić do porozumienia pomimo odmienności. Asertywna komunikacja to również wybrane modele komunikacyjne, które pozwalają na jasne przekazanie treści, jak również swojej intencji, np. model komunikacji bez przemocy, w którym mówimy o faktach, swoich uczuciach, potrzebach, jak również wyrażamy prośby. Osoby asertywne posiadają umiejętność mówienia i przyjmowania komplementów. To ludzie z ugruntowanym poczuciem wartości (naszym fundamentem) nie boją się mówić komplementów, jak również potrafią je przyjmować i się nimi cieszyć. Ważne jest, aby komplement był prawdziwy. Uczymy się dostrzegania w drugim człowieku pozytywnych cech osobistych, pozytywnych zachowań, doceniania atrakcyjnego wyglądu, urody i wielu innych godnych komplementowania zalet.

Nauka proszenia i przepraszania Kiedyś ktoś powiedział mi, że jestem jakaś „inna”, zapytałam „co to znaczy?”. Ta osoba odpowiedziała mi, że sama nie wie, ale że ja tak często widzę wiele dobra w innych i mówię tak dużo miłych rzeczy. Bywa to postrzegane jako „inność/dziwność”, ale czy jest coś w tym złego? Niełatwa jest też umiejętność mówienia konstruktywnej krytyki oraz jej przyjmowania. Jeśli potrafimy przyjąć krytykę, to zaczynamy się zastanawiać, co spowoduje

mój rozwój, zmianę na lepsze, w rezultacie tego zaczynam działać, aby tak się właśnie stało. Natomiast kiedy przekazujemy konstruktywną, ale trudną informację zwrotną, odnosimy się do faktów i argumentujemy, dlaczego informujemy o tym drugą osobę. Chrześcijanie, aby wzrastać duchowo, powinni rozmawiać, upominać jedni drugich, oczywiście z miłością i dobrymi intencjami właśnie po to, abyśmy mogli się rozwijać i być coraz lepsi i bardziej podobni do Chrystusa. Cenna jest także umiejętność proszenia i przepraszania. Przepraszanie wiąże się z kolei z gotowością do przyznania się do błędu, a do tego potrzeba wiele pokory. Do nauki proszenia potrzebujemy również pokory i wiary: „proście, a będzie wam dane”. Zdarza się tak, że nasze potrzeby i oczekiwania są tak oczywiste, że nie musimy prosić, ale nie będziemy mieć pewności, czy dostaniemy to, czego potrzebujemy, póki nie poprosimy, a przynajmniej póki nie zakomunikujemy o swojej potrzebie.

Chrześcijanin ma prawo odmawiać Kolejny ważny element asertywności to umiejętność zarządzania emocjami. Tak się dzieje, że asertywni potrzebujemy być zazwyczaj w sytuacjach, gdy towarzyszą nam silne emocje, zarówno pozytywne, jak i negatywne, jednakże częściej w sytuacjach trudnych i stresowych. Umiejętne zarządzanie emocjami ma ogromny wpływ na komunikację niewerbalną, np. na nasze gesty, ton i barwę głosu, która powinna być stanowcza, a jednocześnie miła oraz na słowa, które wypowiadamy. Są „szybkie” techniki antystresowe takie jak oddychanie przeponowe, pozytywne myślenie, wizualizacja sukcesu i wiele innych. Natomiast zarządzanie emocjami to w pewnym sensie styl życia, na który składa się zdrowe odżywianie, umiejętność odpoczynku, oddychanie czy dbanie o siebie. I wreszcie przyjrzyjmy się tej często pozornej definicji asertywności, czyli umiejętności mówienia „nie”. Są sytuacje, kiedy mamy dużo na głowie, złe samopoczucie, bezsenną noc za sobą, a szef potrzebuje od nas czegoś na już, i w tym samym czasie przychodzi do nas przyjaciel w potrzebie, a my nie możemy pomóc, musimy odmówić… Odnoszę wrażenie, iż chrześcijanie często nie dają sobie prawa do odmowy, myśląc, że to coś złego, bo zawsze musimy pomagać jedni drugim. Zgadzam się, że F

17


NA CO DZIEŃ

Czy jeśli matka dwójki dzieci będzie zawsze do dyspozycji swoich przyjaciół w potrzebie, a nie będzie przy dzieciach, które jej potrzebują, to czy jest to dobre, uczciwe czy odpowiedzialne zachowanie? powinniśmy sobie pomagać, ale w granicach naszych możliwości i nie kosztem innych lub samego siebie. Czy jeśli matka dwójki dzieci będzie zawsze do dyspozycji swoich przyjaciół w potrzebie, a nie będzie przy dzieciach, które jej potrzebują, to czy jest to dobre, uczciwe czy odpowiedzialne zachowanie?

Asertywny odmieniec

RYS. JOANNA POWAGA

Chcemy być skuteczni, dlatego ważne jest, aby w odmowie pojawiło się słowo „nie”, argumentacja, dlaczego odmawiamy oraz zmiękczenie naszej odmowy. Według tego modelu w żaden sposób nie obrażamy drugiej osoby, mimo że odmówiliśmy. Czy jest to w ogóle możliwe? Tak, ale nie zawsze łatwe. Musimy przy tym właściwie wyrażać

18

Tzawsze ERAZ i

emocje, zastanowić się, jakich słów użyć, aby dobrze sformułować naszą odmowę i argumentację, dopasować naszą komunikację niewerbalną do odbiorcy, aby zrozumiał naszą intencję i to wszystko w tak krótkim czasie. Pozytywne jest to, że można się tego nauczyć, ale trzeba chcieć i praktykować przez doświadczenia. Jak widać, asertywność to o wiele więcej niż sztuka odmawiania. I co ważne, nie ma nic wspólnego z gruboskórnością, oziębłością czy brakiem empatii. Przeciwnie – asertywność to ogromny i świadomy szacunek do siebie i innych, ale wymaga od nas sporej dojrzałości, chęci podjęcia decyzji o zmianie i ciągłej pracy. Dzięki takim umiejętnościom łatwiej nam w życiu, innym łatwiej z nami, jesteśmy skuteczniejsi,

zadowoleni z siebie, zdrowsi, pogodniejsi. Są też pewne minusy towarzyszące przyjęciu postawy asertywnej. Nasze społeczeństwo nie jest przyzwyczajone do opisywanych zachowań, możemy być postrzegani jako nieco odmienni, dziwni, a przez to nie zawsze będziemy akceptowani. Wyzwaniem jest to, aby swoją postawą udowodnić sobie i ludziom, że można żyć inaczej, skuteczniej i z zadowoleniem, bez poczucia winy czy oskarżania. Decyzje pozostawiam Wam, czy zaryzykujecie i będziecie wspólnie ze mną zmieniać normy społecznych zachowań, uczyć siebie i innych asertywności poprzez świadectwo swojego życia. AGNIESZKA SABAN


WIADOMOŚCI dobre „Opodatkujcie nas” – proszą najbogatsi Francuzi

Szef firmy transportowej rozdaje premie Ken Grenda, 79-letni właściciel australijskiej firmy przewozowej, powiedział: „Firma jest jedynie tak dobra, jak ludzie, którzy ją tworzą. A nasi ludzie są fantastyczni. Zaczynaliśmy od czterech linii autobusowych w Dandenong (przedmieścia Melbourne – red.) w 1945 r., by rozwinąć się do firmy dysponującej 1300 autobusami w Melbourne, Adelaide i Perth. Można to osiągnąć jedynie wtedy, gdy ma się dobrych ludzi”. Nie była to jedynie laurka wystawiona pracownikom. Kiedy Ken Grenda postanowił sprzedać rodzinną firmę, nie zapomniał o swoich ludziach. Każdy, kto pracował w niej przynajmniej trzy miesiące, otrzymał premię w wysokości zależnej od stażu pracy. Kierowca pracujący 10 miesięcy otrzymał 850 dolarów, ale ci, którzy mieli najdłuższy staż pracy, dostali nawet po 100 tys. dolarów nagrody. Przeciętna wysokość premii dla każdego z 1800 pracowników Grenda Corporation wyniosła 8500 dolarów. „Mieliśmy tu ludzi, którzy byli już drugim pokoleniem pracowników, a jeden pracował dla nas 52 lata. To jest ich cała zawodowa droga. Doszliśmy do wniosku, że zasłużyli na dodatkowe pieniądze” – powiedział właściciel firmy. Źródło: news.com.au

W obliczu światowego kryzysu finansowego 16 francuskich menadżerów, finansistów i właścicieli firm (prezesi reklamowej grupy Publicis, banku Societe Generale, linii lotniczych Air France, koncernu spożywczego Danone i sieci telefonii komórkowej Orange, a także najbogatsza kobieta Europy, Liliane Bettencourt z firmy L’Oreal, i Christophe de Margerie, szef giganta naftowego Total) zgłosili chęć płacenia specjalnego podatku, który objąłby najbogatszych i najbardziej uprzywilejowanych. „Kiedy deficyt finansów publicznych i perspektywa pogorszenia się zadłużenia państwowego zagrażają przyszłości Francji i Europy, i kiedy rząd prosi wszystkich o solidarność, wydaje się koniecznością, abyśmy i my wnieśli swój wkład” – napisali w swojej propozycji opublikowanej na łamach internetowych tygodnika Le Nouvel Observateur. Źródło: Reuters, TVN24

Houston, mamy problem... Kiedy Larissa Taylor nagle osunęła się na ziemię, jej córka Lia sięgnęła po telefon, by zadzwonić do swojej babci. To świadczy o dużej odpowiedzialności dziecka, szczególnie kiedy się okazuje, że Lia ma... dwa lata. Do zdarzenia doszło w amerykańskim Houston. „Szłam do kuchni, żeby umyć butelkę dla córki i właśnie wtedy straciłam przytomność. Obudziłam się, gdy potrząsała mną moja mama” – opowiada już po wszystkim Larissa. „Powiedziała tylko: »Mama upadła«” – Bobbie Gonzalez relacjonowała zdarzenie dziennikarzom. „Powiedziałam

jej: »Daj mi mamę do telefonu», ale odpowiedziała mi: »Ona się nie budzi«. Gdy Lia przybliżyła do niej telefon, usłyszałam, że córka ciężko oddycha”. Babcia zaraz wezwała pogotowie i sama ruszyła z pomocą swojej synowej. Okazało się, że była chora na cukrzycę, o czym nie wiedziała. Zdaniem lekarzy wystarczyło 10 minut zwłoki, a mama Lii mogłaby umrzeć. Larissa Taylor była zdumiona faktem, że jej mała córeczka potrafiła obsługiwać telefon. „Nigdy jej tego nie uczyłam. Musiała obserwować, jak my to robimy”. Źródło: ABC News, Daily Mail

Pod lodem 13-letni Łukasz pod lodem spędził aż 25 minut. Kiedy nieprzytomny znalazł się pod opieką lekarzy, jego ciało miało temperaturę zaledwie 20 stopni. Do tego mnóstwo wody w płucach. O takich sytuacjach myślimy, że ktoś znalazł się w niewłaściwym czasie, w niewłaściwym miejscu. Tym razem było wręcz przeciwnie. Łukasz ratował kolegę, pod którym załamał się lód. Pomógł mu wydostać się z wody, ale sam wpadł pod lód. Ekipa ratunkowa na miejscu przez 40 minut reanimowała chłopca. Dalszy ciąg ratowania życia miał miejsce już w szpitalu. Na szczęście dzięki hibernacji, obniżenia temperatury ciała w wyniku długiego przebywania w lodowatej wodzie, zostały zatrzymane wszelkie funkcje życiowe organizmu. Dlatego, mimo braku tlenu, mózg chłopca nie został uszkodzony. Rodzice są dumni ze swojego syna. „To jest taka radość, że człowiek potrafi pomagać. Wiadomo, że nie miał pojęcia, jak ratować” – powiedział Tomasz Kosiarski, ojciec nastolatka. Źródło: TVN24

19


KOŚCIÓŁ NA ŻYWO

takiej grupy, by wezwać tych, co jeszcze są w łodzi? Pójdźmy razem za Jezusem! Pastor KRZYSZTOF ZARĘBA

Marcin Gochnio i jego żona Agata oraz Iza Pazdyka

KOŚCIÓŁ W DOMU

W grupie domowej jest istota kościoła: społeczność, wzajemna troska i miłość do ludzi, wynikające z miłości do Boga. To w grupie domowej nawiązujemy bezpieczne, bliskie więzi, tak nietypowe w świecie pozornych relacji i wymuszonych uśmiechów 20

Tzawsze ERAZ i

K

toś powiedział, że „aby chodzić po wodzie, trzeba wyjść z łodzi”. Wyjście z łodzi to opuszczenie strefy bezpieczeństwa (choć tak naprawdę pozornego), by doświadczyć tego, co cudowne, ponadnaturalne. Liderzy grup domowych to ludzie, którzy opuścili taką bezpieczną strefę dla czegoś większego. To ludzie, którzy otworzyli swoje domy, swoje serca i oddali jedną z najcenniejszych rzeczy – czas, aby poprowadzić innych w ich drodze za Jezusem. Zapytacie, czy chcieliby znów wrócić do łodzi? Myślę, że nie zamieniliby „wody pod stopami”, „zbliżających się fal”, a w chwili trwogi uścisku ratującej dłoni Jezusa na rzecz podróży łódką. Módlmy się więc o nich i dołączajmy do ich grup, by tego wszystkiego doświadczyć. A może i Ty staniesz kiedyś na czele

Przeprowadziłam się do Warszawy niewiele ponad 5 lat temu. Zostawiłam przyjaciół, pracę, miejsca, które dobrze znałam i kochałam, kościół do którego chodziłam. Przekraczając granicę tego miasta, czułam, że wkraczam w nową rzeczywistość, której się trochę bałam. Jak większość osób przyjezdnych, czułam się samotna, jakbym była wyrwana z kontekstu, którego nikt nie znał. Warszawa przerażała mnie swoim rozmachem, pogonią za pieniędzmi, zabieganymi ludźmi, powierzchownymi relacjami. Po kilku miesiącach pobytu w Warszawie czułam się bardzo samotna, zmęczona, zapracowana, moje życie nie miało konkretnego celu. Znajomości, które nawiązałam w pracy, nie były zbyt przyjacielskie. Wiedziałam jedno: nie chcę tak żyć! Zdawałam sobie sprawę z tego, że sytuacja nie zmieni się, jeśli nie podejmę jakiejś decyzji. Postanowiłam znaleźć kościół – wspólnotę ludzi wierzących. Brakowało mi kogoś, z kim mogłabym porozmawiać o duchowych rozterkach, o Bogu. Zaczęłam więc regularnie chodzić na nabożeństwa na Jagiellońską. Postanowiłam również przyjść na spotkanie grupy domowej. Nie był to łatwy krok. Byłam przepełniona obawami (kto tam będzie, co oni w ogóle tam będą robić, co będzie, jak mi się nie spodoba, co przynieść, jak się zachować). Z perspektywy czasu uważam, że to była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. Ludzie na grupie domowej przyjęli mnie z otwartymi ramionami i sercem. To było dokładnie to, tego szukałam. Zaczęłam regularnie przychodzić na spotkania grupy domowej. Bardzo chętnie w nich uczestniczyłam. Nawet jeśli w tygodniu byłam bardzo zmęczona, po spotkaniu czułam się znacznie lepiej. Na grupie mogłam słuchać Bożego Słowa, prawd przemieniających życie. Mogłam modlić się z innymi, otwierać swoje serce na Boga i ludzi. GOSIA Większość z nas nie miała jeszcze wtedy dzieci i spędzaliśmy mnóstwo czasu ze sobą. Gdy Marc wyjechał do Francji, pomagaliśmy Heni w opiece nad dziećmi. Gdy Asia Wałach niespodziewanie (przedwcześnie) urodziła Adasia, a nowy dom nie był jeszcze gotowy na przyjęcie dziecka, grupa skrzyknęła się: posprzątaliśmy dom, pomyliśmy okna, chłopaki poskręcali meble. Wyjeżdżaliśmy razem na weekendy,


pojechaliśmy na wakacje. Modliliśmy się o siebie nawzajem, mieliśmy listy modlitewne, które po latach zaskakiwały nas skalą spełnienia. Byliśmy dla siebie wsparciem i radością. W grupie domowej jest istota kościoła: społeczność, wzajemna troska i miłość do ludzi, wynikające z miłości do Boga. To w grupie domowej nawiązujemy bezpieczne, bliskie więzi, tak nietypowe w świecie pozornych relacji i wymuszonych uśmiechów. Na grupie modlimy się o siebie i nie boimy się mówić, co nas boli. Odwiedzamy się, myślimy o sobie, pożyczamy książki, przekazujemy ubranka po dzieciach, radzimy w kwestiach ich wychowania i spraw małżeńskich. Po doświadczeniu rozpadu jednego z małżeństw, staliśmy się wyczuleni na kłopoty małżeńskie i wzajemnie czuwamy nad jakością naszych relacji. Gdy miał się pojawić w naszym życiu nasz synek Filip, to od Agi Edwins dostałam prawie całą wyprawkę. A gdy zmarła moja ukochana mama, a pogrzeb odbywał się 80 km od Warszawy, to Aga śpiewała na uroczystości, na zewnątrz, przy grobie, pomimo zimy i mrozu. To Zbyszek Tarkowski, któremu towarzyszyła cała rodzina, czytał napisane przeze mnie wspomnienie o mamie, a całość cudnie poprowadził drogi nam Krzysztof Zaręba – nie tylko pastor, ale też wielki przyjaciel naszej rodziny (głównie naszego synka Filipa), a także naszej grupy domowej. Nigdy im tego nie zapomnę. MAGDALENA Trzy lata temu zaproponowano mi uczestnictwo w kursie dla liderów grup domowych. Pomyślałam, że pójdę, bo może taka jest wola Boża dla mojego życia i kiedyś tam, w dalekiej przyszłości zajmę się tym. Stało się jednak inaczej, nie było dalekiej przyszłości, było tu i teraz. Wpadłam w panikę, że sobie nie poradzę, mam małą wiedzę biblijną, a w porównaniu z innymi moja wiara wydawała się taka mała. Obawiałam się ośmieszenia i zachowań ludzi. Modliłam się o Boże prowadzenie i w efekcie podjęłam się prowadzenia grupy domowej. Dzisiaj mogę powiedzieć, że nadal się uczę, ciągle poznaję Słowo Boże, bo wciąż odkrywam nowe dla mnie sprawy i wiem, że wiele jeszcze przede mną, bo Słowo Boże jest głębią, w którą całkowicie chcę się zanurzyć. To jest mój cel i jestem świadoma tego, że zajmie mi to całe życie. Będąc liderką grupy domowej, uczę się również praktycznego zastosowania Słowa Bożego w życiu, czyli miłości do ludzi, przebaczania, uczciwości i szczerości w relacjach, wspierania w potrzebach,

cierpliwości i łagodności. Pragnę być spójna i wiarygodna w tym, co robię. Ciągle walczę ze swoimi słabościami, przyznaję się do nich i proszę o wsparcie przez modlitwę. Nie polegam na swoich siłach i możliwościach, chcę być narzędziem w rękach Boga i w każdej sprawie zwracam się do Jezusa, prosząc Go o to, abym mogła patrzeć Jego oczami, słuchać Jego uszami, czuć Jego sercem i kochać wszystkich uczestników mojej grupy tak, jak On. Ogromną radość sprawia mi, gdy sami podejmują się poszczególnych odpowiedzialności na grupie i widzę ich szczerą chęć działania. Moim marzeniem jest, aby każdy z nich w przyszłości poprowadził swoją grupę domową, bo myślę, że tylko życie poświęcone innym jest warte przeżycia. ASIA Jestem osobą, która nie lubi nikogo do niczego zachęcać. Zawsze wychodzę z założenia, że każdy wie, czego potrzebuje, a odkrywanie prawdziwych potrzeb sprawia radość, kiedy potrafimy sami je nazwać i dążyć do ich zaspokojenia. Nie inaczej ma się sprawa z pragnieniem poznania Pana Jezusa. Wierzę, że każdy, kto naprawdę potrzebuje Go w swoim życiu, będzie też szukał zaspokojenia w Nim. Trochę inaczej sprawa wygląda, jeżeli chodzi o grupy domowe. Grupa domowa jest jednym z praktycznych wymiarów uczniostwa. Bycie uczniem Jezusa Chrystusa zawsze wiązało się z wyzwaniem. Od dłuższego czasu w mojej pamięci wrył się fragment z Ewangelii Marka 10:17-21, ukazujący to, jak Jezus skonfrontował „ego” bogatego młodzieńca z kosztem, jaki powinien on ponieść jako uczeń. Nie wiemy, jaka była ostateczna decyzja tego człowieka, ale historia ta skłania każdego z nas do odpowiedzi na ważne pytanie: co jest tym złotem, którym nie chcę się podzielić z potrzebującym? Co jest złotem, które chcę zachować tylko dla siebie? ROMEK „Przez Niego jedni z nas zostali uzdolnieni do służby apostolskiej, niektórzy mają szczególną zdolność pozyskiwania dusz dla Chrystusa, a jeszcze inni potrafią opiekować się ludem Boga tak, jak pasterz

Członkowie jednej z grup domowych zboru SCh Północ

owcami, prowadząc i nauczając Jego dróg, stając się podobni do Chrystusa, który jest Głową swojego Ciała - Kościoła. A Ciało jest doskonale zsynchronizowane, a każdy jego element we właściwy sobie sposób służy innym częściom, dzięki temu cały organizm jest zdrowy i rozwija się w atmosferze miłości” (Ef 4:11-12.16). Tworzymy zespół wspierający grupy domowe w Społeczności Chrześcijańskiej Północ. Chcemy naśladować Jezusa, poznając Jego sposób przebywania z uczniami. Dwanaście różnych osób, można powiedzieć mała grupa, przebywała z Nim codziennie. Stali się sobie bliscy jak bracia, doświadczyli przebaczenia i miłości, popełniali błędy i podnosili się z nich, stawali się mniej samolubni, uczyli się troszczyć o innych przez przykład swego Mistrza, aż w końcu zostali uznani za przygotowanych, aby kontynuować Jego dzieło. To jest uczniostwo w praktyce. Tak czynił Jezus i taki wzorzec zostawił apostołom. Tak czynił Paweł i Tymoteusz. Poprzez małą grupę chcemy, by uczniostwo było częścią naszego życia i chcemy ten wzorzec przekazywać dalej, kolejnym pokoleniom. Jest wiele błogosławieństwa w życiu społeczności. Wiele też można stracić, zajmując się wyłącznie swoimi sprawami. Prawdziwa społeczność to coś więcej niż pokazywanie się raz w tygodniu na nabożeństwie. To podejmowanie wyzwań w naszej codzienności: szczere rozmowy, prawdziwe relacje, wspólne działanie, prowadzenie bliskich do pojednania z Bogiem. Możesz to znaleźć w grupie 6 – 12 osób, zwanych popularnie grupą domową. Niezależnie od tego, gdzie jesteś w życiu, podejmij się wyzwania! IZA PAZDYKA, AGATA I MARCIN GOCHNIO, kontakt: grupy.domowe@schpolnoc.pl

21


faceBóg

Portrety Bożych ludzi z pasją

Bill Joukhadar z żoną Beryl

Małe grupy są Bożym projektem dla Jego ludzi po to, aby doświadczali wspólnoty, uczyli się od siebie nawzajem oraz wywierali wpływ na społeczność poprzez docieranie do niej z dobrą nowiną Jezusa Chrystusa

B

ill Joukhadar jest założycielem i dyrektorem organizacji Cells-church Consultants International, założonej w 2008 roku. Celem tej organizacji jest pomaganie kościołom różnych wyznań i denominacji na całym świecie w budowaniu sieci zdrowych i pomnażających się grup domowych po to, aby wspierały macierzyste kościoły w realizacji misji wyznaczonej im przez Boga. Poczynając od 2004 roku, Bill był w Warszawie pięć razy. Celem tych wizyt było szkolenie i doradzanie w kościołach, przede wszystkim Społeczności Chrześcijańskiej Północ i Społeczności Chrześcijańskiej Południe. – Bill, kiedy po raz pierwszy rozpaliła

Tzawsze ERAZ i

się twoja pasja dla rozwijania grup domowych? Jak to było? W roku 2000, razem z moją żoną zostawiliśmy nasze dzieci i kościół w Australii i dołączyliśmy do zespołu pastorskiego w międzynarodowym, anglojęzycznym kościele w Kairze – Maadi Community Church (MCC). Kościół składał się z 400 wierzących – emigrantów reprezentujących 50 narodowości i 40 denominacji chrześcijańskich. Mimo że kościół stale wzrastał liczebnie (głównie poprzez wysiłek wkładany w przygotowanie niedzielnego nabożeństwa), pozostawał jednak wewnętrznie słaby. To właśnie z tego powodu kościół ten zaprosił mnie do zespołu. Została mi

powierzona misja, abym zbudował i rozwijał sieci zdrowych małych grup, które wzmocniłyby życie i możliwości misyjne kościoła. – Jakie były dokładnie oczekiwania wobec Ciebie podczas pierwszego roku pobytu w MCC? Podczas 10-dniowej wizyty w kościele MCC (zanim zastałem zatrudniony), główny pastor zapytał mnie, ile grup mogłoby powstać podczas pierwszych 12 miesięcy mojej pracy. Mimo że zmagałem się z tym pytaniem, powiedziałem mu, że z pomocą Pana, bezpiecznie szacując, powinno powstać 12 grup. Wracając z żoną do Australii, dalej o tym myślałem. Zastanawiałem się, co będzie dalej: po drugim,


Bill Joukhadar w rozmowie z Izą Pazdyką

trzecim, czwartym i piątym roku. W moich szacunkach podwoiłem liczbę małych grup na koniec każdego roku. Wyszło 12, 24, 48, 96, 192 itd. Pomimo że dla niektórych cele te mogłyby się wydać dość ambitne, wierzyłem, że ich realizacja jest możliwa. Wierzyłem też, że każda zdrowa grupa może się pomnożyć po 12 miesiącach. Mając to przeświadczenie i całkowitą zależność od Boga, moja praca związana z rozwijaniem małych grup w MCC rozpoczęła się w kwietniu 2000 roku. – Jakie były rezultaty Twojej pracy? Do momentu zakończenia naszej pracy w MCC (31 stycznia 2008 roku) wyszkolono i wysłano 400 świeckich liderów. Bóg pobłogosławił nas 413 małymi grupami! Grupy te składały się w sumie z ponad 4000 wierzących. Ustanowiono pięć „kościołów-córek” w Kairze. Do Chrystusa przyszło 1600 osób! Doprawdy doświadczyliśmy wiele, wiele cudów i niezwykłych rzeczy. Pan pokazał nam swoją hojność, dobroć i wielkość. – Jakie elementy, Twoim zdaniem, miały największy wpływ na tak znaczący sukces Twojej strategii? Po pierwsze, miałem wizję (zdrowe grupy składające się z ludzi, którzy czynili innych uczniami; grupy pomnażające się co rok). Po drugie, przygotowałem biblijny plan, bazujący na zasadach (ponadczasowy i uniwersalny, jeżeli chodzi o jego zastosowanie). Po trzecie, przygotowałem model szkoleniowy, który pomagał wyposażyć świeckich liderów do prowadzenia małych grup i czynienia innych uczniami Jezusa. Według mnie każdy wierzący jest obdarowany przez Boga zdolnościami przywódczymi, a moim zadaniem jest uczyć, szkolić, wyposażać i wzmacniać każdego wierzącego, który tego chce. Po czwarte, przekazałem swój autorytet tym liderom i wysłałem ich, aby byli pastorami i uczyli członków swoich grup tego, jak trwać w bliskiej relacji z Bogiem i wiernie Mu służyć. Po piąte, rozwinąłem strukturę, w celu zapewnienia odpowiedniego wsparcia i zabezpieczania wzrostu grup, włączając w to zasadę odpowiedzialności. Po szóste, „poszliśmy łowić”, dzieliliśmy się dobrą nowiną z przyjaciółmi i znajomymi ze społeczności, w której żyliśmy.

Przyjęliśmy strategię, która pomagała nam zarzucać sieci i wyciągać je pełne ryb. I ostatnia rzecz, najważniejsza, polegaliśmy na mocy Ducha Świętego i łasce Boga. Daliśmy Panu całą chwałę, jaka Mu się należy. Nie przywłaszczaliśmy sobie wspaniałych rzeczy, których doświadczaliśmy. – Bill, kościoły mogą być złożone z bardzo zajętych ludzi. Czy według Ciebie małe grupy w takim przypadku są konieczne? Chrześcijanie nie mogą być przecież zaangażowani we wszystko, co oferuje kościół. Jestem przekonany, że wierzący nie mogą sobie pozwolić, aby nie być w małej grupie. Zdrowe grupy domowe nie są dla chrześcijan, aby „realizowali” swoje służby – są miejscami „odbierania” służby i wsparcia, aby pomóc im pokonywać codzienne trudności i codziennie rozwijać się w uczniostwie. Zdrowe, małe grupy nie promują „uczęszczania”, promują „przynależność”. To wielka różnica! Uczestniczenie w niedzielnych nabożeństwach co najwyżej może prowadzić do płytkiej społeczności i minimalnego wzrostu członków kościoła. Nabożeństwo niedzielne nie jest odpowiednim miejscem dla pogłębienia intymności, niezbędnej dla powstania więzi i wzrostu w uczniostwie, które podobają się Bogu i spełniają Jego pragnienia w tym zakresie. Niedzielne nabożeństwo nie jest również najbardziej skutecznym miejscem do „łowienia” zgubionych dusz. – Jakie są przeszkody, które ograniczają rozwój małych grup w kościele? Wymienię kilka przeszkód, które negatywnie wpływają na rozwój małych grup niezależnie od denominacji, kultury i miejsca na ziemi. Po pierwsze, pastorzy, zespół przywódczy, włączając w to starszych i diakonów, nie są zaangażowani w małe grupy. Niestety małe grupy nie mają wysokiego priorytetu w życiu kościoła. Ponadto małe grupy „rywalizują” z innymi służbami. Kościół nie może robić wszystkiego, dlatego trzeba umiejętnie wykorzystywać czas, jakim dysponują ludzie w zborze. Powinny zostać wybrane tylko te służby, które wzmacniają grupy domowe, a nie osłabiają je. Inne służby nie mogą „rywalizować” z grupami domowymi. Ważne jest także to, aby liderzy służb należeli do grupy domowej.

Według mnie przywódcy i liderzy nie powinni budować służb, które mogą być realizowane w sposób odpowiedzialny przez małe grupy. Kolejną przeszkodą jest to, że nie kładzie się nacisku na przeszkolenie każdego członka kościoła z zakresu rozwijania małych grup. Nie rzuca się także wyzwania „pomnożenia” grupy w rozsądnym czasie (jednego roku). Nie ma dostatecznej zachęty, aby członkowie grup pozyskiwali dla Boga osoby z bliskiej rodziny i przyjaciół. Bardzo poważną przeszkodą jest rowież to, że wierzący zgadzają się na kompromis ze światem, lenistwo i podejmują płytkie zobowiązania. – Co się wydarzy, jeżeli kościoły nie wezmą na poważnie zadania rozwijania grup domowych? Owoc duchowy będzie niewielki. Poziom satysfakcji członków będzie malał. Kościoły będą tkwiły w stagnacji, a następnie umierały. – Czyją odpowiedzialnością jest rozwijanie małych grup? Każdy członek w kościele jest jednakowo odpowiedzialny za rozwój małych grup w życiu swego kościoła, począwszy od jego przywódców. – Dziękujemy, Bill, za podzielenie się z nami Twoim doświadczeniem i pasją rozwijania grup domowych. Mamy jeszcze jedno pytanie: jaka jest główna myśl, z którą chciałbyś zostawić naszych czytelników? Kościół Nowego Testamentu nie składał się z dużych zgromadzeń, ale można powiedzieć z kościołów wielkości domu. Duże zgromadzenia wierzących pojawiły się ok. III wieku. Mimo że jest wiele plusów wynikających z zaangażowania w duże zgromadzenia, są też niestety niepożądane skutki uboczne. Małe grupy są Bożym projektem dla Jego ludzi po to, aby doświadczali wspólnoty, uczyli się od siebie nawzajem oraz wywierali wpływ na społeczność poprzez docieranie do niej z dobrą nowiną Jezusa Chrystusa. Właśnie w ten sposób Pan rozpoczął budowanie swojego Kościoła i wierzę, że tak chce robić nadal. Postrzegam zdrowy kościół jako jedną społeczność, złożoną z wielu zdrowych, przynoszących owoc małych grup ludzi wierzących, pełnych pasji i podobnych do Jezusa. ROZMAWIAŁA IZA PAZDYKA

23


MIECZ Uśmiech Losu może ożyć tylko w ręku szczęśliwego człowieka... Pogoda ducha i szczęście ożywiły ten miecz, nie każdy może go używać… lecz ty już tak

N

iech żyje król! – wino lało się obficie tego dnia. Król wytoczył z piwnic beczki i częstował poddanych, aby świętować swój zwycięski powrót. Kazano zaprzestać pracy w warsztatach; wszyscy mieli zebrać się na dziedzińcu zamkowym i świętować, świętować, świętować. Tamtego dnia do stolicy zjechały też wspaniałe łupy wojenne, skarby zza morza, klejnoty nigdy nieoglądane w tych stronach, skórzane i metalowe wyroby mistrzów, księgi i obrazy. Król przywiózł także ze sobą legendarny, od wieków podziwiany miecz, własność pokonanego monarchy. Ten pradawny, niespotykany miecz nazywał się Ramman, co znaczyło w języku tego obcego ludu tyle co Uśmiech Losu. Dawne opowieści mówiły o tym, że niejednokrotnie miecz ten lśnił w ręku rycerza, a ponadto swym blaskiem dodawał mu sił. Teraz ten oto miecz leżał na królewskim stole i król gładził go delikatnie, wpatrując się w niego z zadumą. – Synu – rzekł do młodzieńca, który oglądał miecz razem z nim – chcę, aby to był twój miecz, będzie ci służyć i cię bronić. – Ojcze, to hojny dar. To najwspanialszy miecz, jaki może mieć rycerz, pragnę zasłużyć na ten honor. Od tamtej pory młodzieniec starał się, jak mógł, ale miecz był martwy w jego ręku. Nie czuł jego siły, był tylko kawałkiem metalu. Królewicz postanowił zbadać tę sprawę i wyruszył w podróż po kraju z nadzieją, że znajdzie kogoś, kto pomoże mu zrozumieć tajemnicę miecza. Przybył do mędrca, nadwornego nauczyciela. – Nauczycielu – rzekł – czy wiesz, jak uczynić, aby ten miecz zaczął żyć w moim ręku? Nikt z uczonych ludzi nie znał jednak odpowiedzi na to pytanie. Młodzieniec ruszył dalej i dojechał do świątyni.

24

Tzawsze ERAZ i

TEKST HENRYK WITEK – Kapłanie – rzekł, przestępując progi świętego miejsca – czy znasz może przyczynę tego, że ten miecz nie żyje w moim ręku? Kapłan nie mógł mu pomóc, zatem królewicz ruszył dalej, gdyż wierzył, że w końcu zrozumie tę zagadkę. Nie chciał wracać do zamku, gdyż król był zawiedziony tym, że miecz pozostaje martwy i siły w nim nie ma. Na każdym postoju młody rycerz robił próbę, czy aby przypadkiem nie posiadł już mocy nad mieczem. Za każdym razem miał jednak uczucie pustki i bezsilności. Zmęczony zwrócił swe kroki do karczmy, aby się posilić, odpocząć, a też zasięgnąć języka przed dalszą podróżą. – Jest taki człowiek – karczmarz podrapał się w brodę – mieszka dwa dni jazdy stąd. On zwiedził cały świat i mógłby znać odpowiedź na twoje pytanie – rzekł, po czym narysował mu wskazówki, jak do niego dojechać. – Bywaj zdrów – królewicz pożegnał karczmarza i pomknął do owego tajemniczego człowieka. Jechał borem i łąkami, nie czuł zmęczenia, a intuicja mówiła mu, że może spotka prawdziwego mędrca, który zdradzi mu upragniony sekret. Drugiego dnia dotarł w pobliże miejsca, o którym mówił karczmarz. Nie było tu żadnego miasta, tylko z dala widniały na horyzoncie dwie chaty. – Szukam człowieka, który zna tajemnicę i może mi pomóc rozwiązać zagadkę mego miecza – rzekł, wchodząc do pierwszej z chat. Był tam stary mężczyzna, który właśnie rozpalał ognisko. – Czy to może ty? – Powiadasz, że karczmarz cię tutaj przysłał? – stary człowiek spojrzał i uśmiechnął się do młodzieńca – pokaż mi ten swój miecz.

Powiedziawszy to, przez chwilę oglądał miecz, po czym zamilkł. – Dziś nie mogę ci pomóc, ale jutro… kto wie – wskazał ręką druga chatę – idź, przenocuj tam, rano porozmawiamy. Królewicz nie bywał w takich zagrodach. Poszedł do drugiej chaty, a tam przywitali go przyjaźnie pasterze. – Siadaj z nami – wskazali mu miejsce. – Jesteś może głodny? Wieczór był bardzo miły, a po długiej podróży jakże przyjemnie było zjeść wspaniałą kolację. Pasterze mieli wino i częstowali królewicza. Czas mijał we wspaniałej atmosferze i królewicz pomyślał, że nigdy jeszcze nie czuł się tak dobrze wśród ludzi. – Wasze zdrowie – wzniósł kielich – za waszą pomyślność i gościnę! Rozmawiali długo, tamci z ciekawością wypytywali o życie na zamku, on im odpowiadał i sam pytał o wiele szczegółów z ich życia. Po kolacji wyszedł przed chatę, nad nim świecił przepiękny księżyc, było ciepło. Młodzieniec roześmiał się serdecznie, właśnie przeżywał najszczęśliwszy wieczór w swoim życiu, zrozumiał też lepiej życie prostych ludzi. Dotknął ręką miecza i... zamarł. Miecz rozbłysnął dziwnym blaskiem, a jego samego przeszedł dreszcz. Miecz ożył. Następnego dnia stanął przed starym człowiekiem. – Czy wiesz, że mój miecz ożył? Nie rozumiem, dlaczego teraz? – Wiesz co to za miecz? – stary człowiek spojrzał na niego – to Uśmiech Losu, może ożyć tylko w ręku szczęśliwego człowieka, a ty takim byłeś wczoraj wieczorem. Pogoda ducha i szczęście ożywiły ten miecz, nie każdy może go używać… lecz ty już tak. HENRYK WITEK


Zbyt małe?

K

tóregoś dnia rozmawiałam w „Starej Szafie” z liderem młodzieżowym naszej społeczności, Szymonem, który właśnie wrócił z Nowego Jorku, z konferencji dotyczącej pomocy i ewangelizacji wśród dzieci na całym świecie, zorganizowanej przez Compassion International. Mówił o dr. Wessie Staffordzie, który jest dyrektorem organizacji, oraz o jego książce „Zbyt małe, by zignorować. Dlaczego dzieci są ważne?”. Był pod ogromnym wrażeniem całego przesłania. Mieliśmy w „Szafie” książkę Wessa Stafforda, więc kiedy Szymon wyszedł, usiadłam na antresoli i zaczęłam czytać. To jest jedna z tych książek, które zmieniają życie. Siedziałam w fotelu i czytałam jeszcze parę godzin, zapaliłam lampę, bo już zapadał zmrok i raz na jakiś czas zalewałam swoją zieloną herbatę nową porcją wrzątku. Kim jest Wess Stafford? Na zdjęciach widać uśmiechniętą, miłą twarz przystojnego, może pięćdziesięciokilkuletniego mężczyzny, przeważnie w otoczeniu małych, garnących się do niego dzieci. Człowiek o wielkim sercu, talentach i sile. Mieszka na małej farmie w pobliżu Colorado Springs, z żoną Donną i dwiema córkami, Jenny i Katie. Jest przywódcą Compassion International, cieszącej się wielkim uznaniem międzynarodowej służby dla dzieci. W książce, która jest jego przesłaniem, wypowiada się w imieniu tych najmniejszych. „Dzieci cierpią z powodu wojen, pornografii i prostytucji, ale także z niedożywienia, braku dostępu do edukacji i niedostatecznej opieki. A jednak za kilka krótkich lat to one będą kierowały losami świata. Teraz jest czas działania dla poprawy ich sytuacji i inwestowania w dzieci, ponieważ są zbyt małe, by je zignorować”. Wess Stafford spędził dzieciństwo w Afryce, na Wybrzeżu Kości Słoniowej, gdzie pojechał ze swoimi rodzicami, misjonarzami. „Wszystkiego, co naprawdę muszę wiedzieć, aby prowadzić międzynarodową organizację, nauczyłem się

od biednych, dorastając w afrykańskiej wiosce”. Wydarzenia dzieciństwa i młodości wytworzyły w nim pasję do służenia ubogim. Jako młody człowiek, Wess pracował na Haiti, w najbiedniejszym kraju na półkuli zachodniej. Ten okres nauczył go, iż jedną z najbardziej niszczących rzeczy, jakie sprawia ubóstwo, jest przekonanie, które wytwarza ono w świadomości dzieci, iż „nie mają znaczenia”. Aby przerwać ten cykl ubóstwa, trzeba zaspokoić ich fizyczne, duchowe, socjalne i zawodowe potrzeby, dać im nadzieję oraz przyszłość. „Dzieci, najmniejsze, najsłabsze członki ludzkiej rodziny, często płacą największą cenę za grzechy naszego upadłego świata. Są jednak na najniższej pozycji w wielkich instytucjach naszego świata. Musimy rozpocząć dzisiaj dawać naszym dzieciom czas, uwagę, szacunek i zaangażowanie, na jakie zasługują i jakich nasz Bóg wymaga”. W czasie lat swojej służby Wess doszedł do wniosku, iż powodem tak niskiego priorytetu, którym darzy się dzieci, jest duchowa wojna tocząca się o każde z nich. Dr Stafford w swojej książce dzieli się historiami, które stały się częścią jego dzieciństwa, historiami, które powodują uśmiech na naszej twarzy, ale też i takimi, które sprawiają, że ciarki przechodzą po plecach, a czasem ze złości zaciskamy pięści. Historia jego życia jest niezwykła, czyta się ją jednym tchem. Autor posługuje się świetnym piórem, a wielkość problemu, który opisuje i idące za tym całe życie autora sprawia, że mocno porusza ona nasze serca. *** Było już bardzo późno, kiedy skończyłam czytać. Za oknami ciemna noc, na ulicach pusto. W „Szafie”, w świetle ciepłego światła lampy było miło i przytulnie. Na końcu książki znalazłam link do strony internetowej Compassion. Wystukałam na klawiaturze: www.compassion.com i tu zaczęła się nowa historia przyjaźni... Burkina Faso, państwo w Afryce Zachodniej, bez dostępu do morza, była

czego OKO nie widziało czego UCHO nie słyszało... W. Stafford i D. Merrill, „Zbyt małe, by zignorować. Dlaczego dzieci są ważne?”, Wydawnictwo Pojednanie, Lublin 2007, s. 276

kolonia francuska, która uzyskała niepodległość w 1960 roku. Burkina Faso – oznacza w rdzennym języku „kraj prawych ludzi”. W tym kraju mieszka mały, pięcioletni chłopiec o imieniu Sayouba. Ze zdjęcia patrzyły na mnie duże, czarne oczy. Wiem, że najbardziej lubi biały kolor, biały ryż, grę w piłkę nożną i samochodziki. Jego zadaniem domowym jest bieganie po sprawunki. Tata chłopca pracuje jako rolnik, mama zajmuje się domem. Żyją skromnie. Wybraliśmy tego chłopca i każdego miesiąca wysyłamy 38 dolarów na jego naukę, raz w roku prezent urodzinowy, prezent świąteczny i prezent dla rodziny. Piszemy do chłopca listy, a on z pomocą dorosłych pisze do nas. Lubię i czekam na jego listy, każdy otwieram ze wzruszeniem. Czasami na dole listu Sayouba rysuje dla nas owoce lub zwierzaczki. Nie mogę się już doczekać, kiedy nauczy się pisać i będę już dostawać listy pisane przez niego. Jesteśmy już razem rok i mam nadzieję, że kiedyś będę mogła ruszyć w daleką podróż do tego afrykańskiego kraju i zobaczyć się z chłopcem. *** Na stronie internetowej są zdjęcia wielu dzieci z biednych krajów. Można je adoptować, wpłacając na konto fundacji 38 dolarów miesięcznie. Dla nas to niewiele, dla nich to opieka przez cały miesiąc – pomoc medyczna, możliwość chodzenia do szkoły chrześcijańskiej, czyli zdobycie wykształcenia i poznanie Jezusa. MONIKA KRZYŻANOWSKA

CZYTAŁEM, WIDZIAŁEM, SŁYSZAŁEM

25


KARTKA Z PODRÓŻY

Elżbieta i Tomasz Kocielowie w sąsiedztwie wulkanu Pico del Teide

SŁONECZNA WYSPA? NIEKONIECZNIE TEKST I ZDJĘCIA ELŻBIETA I TOMASZ KOCIELOWIE

Widoki są tam niczym z księżyca, przeważa kolor pomarańczowy. To ta właśnie sceneria zafascynowała twórców filmu „Planeta małp”, którzy wybrali ją za plener zdjęciowy

T

eneryfa - wyspa dla ludzi szukających słońca. Takie zdanie znaleźliśmy w folderze zachęcającym turystów do odwiedzenia tej pięknej wyspy. Nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy, jak bardzo prawdziwe okażą się te słowa. Zawsze pragnęliśmy odwiedzić takie egzotyczne, malownicze miejsce. Zbliżająca się właśnie 20. rocznica naszego ślubu była wspaniałą okazją do zrealizowania tego marzenia. Dokładnie w tym dniu, 6 lipca po ekscytującym dla nas locie, znaleźliśmy się na północnym wybrzeżu Teneryfy, a dokładnie w Puerto de la Cruz. Jakież było nasze zdziwienie, gdy ujrzeliśmy niebo pełne chmur, a następnego dnia sytuacja nie uległa większej zmianie! W oddali mogliśmy podziwiać spowity chmurami szczyt wulkanu. Ten górujący nad Teneryfą wulkan Pico del Teide dzieli wyspę na dwie strefy klimatyczne. Jego stoki zatrzymują gorące powietrze napływające z Sahary. W części północnej, którą wybraliśmy (zasłoniętej wulkanem), panuje

26

Tzawsze ERAZ i

swoisty mikroklimat – jest tu wilgotno i zielono. Miejsce to odcięte od głośnego południa, schowane za wulkanem, zatrzymało atmosferę dawnej Teneryfy, pełnej zabytków zarówno architektonicznych, jak i turystycznych. Południe wyspy, poddane ciepłym i suchym prądom, stanowi bardziej komercyjną część wyspy. Rozmieszczone tu są wielkie hotele, plaże i promenady. W każdym zakątku znajdziemy budki serwujące fish&chips, puby i kluby o brytyjskim rodowodzie. Drugiego dnia, jak czyni to większość turystów z północnej części, tuż po śniadaniu zaczęliśmy rozglądać się za samochodem z wypożyczalni. Nie było z tym zbyt wielkiego problemu. Wkrótce nasz samochód zaparkował przed hotelem i mogliśmy ruszyć na podbój wyspy. Każdy dzień przynosił nam coś nowego.

Witamy na Planecie Małp Na początku naszej wyprawy mieliśmy okazję zobaczyć symbol Teneryfy – wulkan Pico del Teide, równocześnie najwyższy

szczyt Hiszpanii (3718 m n.p.m.). Jest on centralnym punktem na mapie wyspy, stożkiem widocznym niemal z każdego miejsca i z wielu pobliskich wysp. Wulkaniczna sceneria oglądana podczas drogi na górę, ujawnia kolory niespokojnej niegdyś ziemi, jej surowego, czasami groźnego lub łagodnego wyglądu. Widoki są tam niczym z księżyca, przeważa kolor pomarańczowy. To ta właśnie sceneria zafascynowała twórców filmu „Planeta małp”, którzy wybrali ją za plener zdjęciowy. Wjazd kolejką kosztuje 25€, ale naprawdę warto wzbić się ponad chmury, przepiękne widoki są gwarantowane.

Drzewo spływające „smoczą krwią” Swym pięknem zachwyciło nas też miasteczko La Orotava, położone na stromym zboczu w północnej części wyspy. Zbliżając się do niego, mieliśmy okazję zaznać błyskawicznej zmiany pogody – od pełnego słońca na lazurowym niebie, nieskalanym ani jednym obłokiem, do mgły, dżdżu i szarości.


Księżycowy krajobraz otoczenia Pico del Teide

Zaskoczyło nas tam nie tylko piękno architektury i krajobrazu, ale i trudne do jazdy, strome i wąskie uliczki. Po drodze obejrzeliśmy jedną ze znaczniejszych atrakcji Teneryfy, Drago – ogromne, smocze drzewo w Icod de los Vinos. Ma ono 20 m wysokości, 6 m średnicy i wiadomo, że jest bardzo stare, liczy 1000, a może nawet 2000 lat. Rośliny te nie mają słojów i ich precyzyjny wiek jest trudny do określenia. Sok drzewa jest zwany „smoczą krwią”, ponieważ w kontakcie z powietrzem zmienia kolor na czerwony. Podróżując dalej wybrzeżem wokół Puerto de la Cruz, mogliśmy też podziwiać ogromne plantacje bananów i inne uprawy tropikalne.

Ciepło, czarno i bez śladów życia Przebywając na Teneryfie, nie mogliśmy ominąć Loro Parque w Puerto de la Cruz. Jego powierzchnia to 135 tys. km². Nadzwyczajne bogactwo kwiatów i liczne gatunki egzotycznej roślinności czynią go prawdziwie rajskim ogrodem. Największą atrakcją parku są pokazy umiejętności delfinów, papug, lwów morskich i ogromnych orek, których akwarium jest największym i najbardziej nowoczesnym na świecie. Na terenie parku żyją także flamingi, krokodyle, goryle i tygrysy. Niezapomniane wrażenie robi Planeta Pingwinów, gdzie ptaki żyją w doskonale odtworzonym, arktycznym krajobrazie. Na końcu odwiedziliśmy akwarium z rekinami. Zwiedzający przechodzą szklanym tunelem, a rekiny pływają z boku i ponad głową. Robiło to niesamowite wrażenie. W majestacie i pięknie tego miejsca nie sposób nie zauważyć działalności Boga i Jego mocy. W ciągu czterech dni przejechaliśmy całą niemal wyspę. Najcieplej jest chyba na zachodzie wyspy, gdzie jest czarny piasek pochodzenia wulkanicznego i nic tam nie rośnie. Natomiast na wschodzie, za stolicą Santa Cruz, odkryliśmy piękną białą plażę Terasitas z piaskiem przywiezionym z Sahary (którego nawieziono tu aż 100 tys. m³). I na tych plażach odnaleźliśmy wreszcie poszukiwane, prażące słońce. Tu oddaliśmy się klasycznemu leżakowaniu. Turkusowy kolor oceanu i szum palm wynagrodził nam trud dotychczasowej podróży. Wracając do naszego hotelu, zwiedziliśmy też stolicę – Santa Cruz de Tenerife. Wyspa Teneryfa jest bardzo piękna i niezwykle ciekawa. Spędziliśmy tu fantastyczny urlop. Jeśli na Teneryfę, to polecamy Puerta, ale w sumie kto, co lubi... Północ jest bardziej zielona, południe zaś bajecznie gorące.

Wąwóz Masca spowity mgłą

Drago - smocze drzewo w Icod de los Vinos

ELŻBIETA I TOMASZ KOCIELOWIE

KARTKA Z PODRÓŻY

27


ZA PR AS ZA

Tzawsze ERAZ i

Zapraszamy na wieczór ewangelizacyjny z udziałem dr. Tony’ego Stone’a w SCh „Północ” w Warszawie, przy ul. Jagiellońskiej 71, 22 marca o godz. 19.00

TONY STONE

Dr studia w Królewskiej Akademii Filmowej i gra w brytyjskich filmach służba wojskowa w brytyjskich siłach zbrojnych studia teologiczne, pastor od 1958 roku ewangelista najpierw u boku Billy’ego Grahama, a później Reihardta Bonnke, wykładowca na licznych uczelniach w zakresie sztuki wystąpień publicznych, mimo 74 lat wciąż aktywny mówca i ewangelista, m.in. w Afryce i Azji


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.