Oczami smoka

Page 1

Oczami smoka Marcin Iwaniec

www.podsmoczymdiamentem.blogspot.com


To było dziwne. Czuł jak jego dusza unosi się w nicość, ale równocześnie nie istniał. Wypełniał sobą pustkę... przez całą wieczność, ale tylko krótką chwilę. Był czymś ale nie istniał. Egzystował wszędzie, ale nigdzie... Jego uczucia szalały, zmieniały się, przekształcały. Uporczywe odczucie zakłócało ten taniec. Świadomość nadchodzącego cierpienia? Wpada w panikę, przerażenie ogarnia całą jego istotę. Dusza próbuje sobie przypomnieć... ale nie ma przecież pamięci. Nagły zew przyciąga go. Nie opiera się. Nie ma powodu się sprzeciwiać. Powoli płynie do swego przeznaczenia. Nicość zaczęła gęstnieć, nabiera kształtów. Dookoła migały światła, formowały się w spójną rzeczywistość. Czuł, że nabiera formy, nie jest już nicością. Czas łączył się w spólną linię, świat wchłaniał jego duszę. Stał się prawdziwy, materialny. Czuł, widział, słyszał... Detkel zachłysnął się nagle powietrzem. Otumaniony umysł zapulsował ostrym bólem. Widział kolory, czuł zmysły, ale nie potrafił ich zrozumieć. Chciał wstać, jednak ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Nic nie rozumiał. Mózg nie chciał słuchać. Ale natłok myśli zaczął się powoli rozlewać... Uśpiony umysł rozpoczął przebudzanie. Nie... nie jestem Detkel... – pomyślał mętnie. Z wolna uświadamiał sobie rzeczywistość. Czuł się, jakby przespał całe życie, jakby wrócił z martwych do życia. Ale nie wiedział ile jego życie trwało... Nic nie pamiętał. Nie wiedział jak pamiętać... Kim ja jestem... gdzie ja jestem, po co jestem? Musiał pamiętać! Musiał żyć! Skupił się z wysiłkiem, pozbierał część myśli. Coś pękło w jego umyśle, coś zaskoczyło. Przypomniał sobie ostatnie chwile swego życia: Zgon Kiry, Kamień Bram, śmierć ... Kira! Nie, nie Kira... Sachxighere! – doznał euforii. – Tak ona ma na imię! A moje... ugh... nie pamiętam. Nagle zrozumiał jak interpretować wzrok, jak używać oczu. Przypominał sobie jak wykorzystywać swe ciało i mięśnie. Jak słyszeć dźwięki i jak pojmować czucie. Mógł dostrzec czerwone światło. Odkrył, że leży gdzieś pod ziemią, a ze ścian spływała lawa, do ogromnego, magmowego jeziora, leżącego kilka metrów obok. Kątem oka spostrzegł jakieś poruszające się cienie. Detkel wytężył wzrok... i nagle rozpoznał kontury skrzydlatych stworzeń! Wpadł w panikę, to inne żyjące istoty tam stały, nie był sam! Zerwał się na równe nogi, ale upadł. Spojrzał na swe ciało, szukając wytłumaczenia. Zmroził go. On był taki sam! Czemu, czym jest?! Jakaś uporczywa myśl chciała się przebić do jego świadomości, ale nie rozumiał jej. Musiał uciec z tego miejsca, musiał uciec od samego siebie. Otrząsnął się, znowu wstał. Szybko stracił równowagę, upadł boleśnie na swoje skrzydło. Usłyszał jakiś szept. Jego ucho samo zastrzygło. Nie potrafił rozpoznać dźwięków.

– – –

Lhfrezx qwtyzde. Fzzsi zie zzcteasvd ku ugvadzzpoyt?1 sss: Rqovdjos waszrg wuvzuktie izs rqovdjosi.2

Szzayst. sss: Olcvz rqovdjos. Zasgteus bix.3 Nagle poczuł, jak jego ciało sztywnieje. Chciał pojąć co się z nim dzieje, co robić! Jego łeb sam opadł mu ku ziemi, powieki przymknęły się ze zmęczenia. Nie wiedział co to za uczucie... Ale poddał mu się bez walki... Zasnął. *** Detkel przebudził się ponownie, lecz nie otworzył oczu. Zbyt przyjemnie i beztrosko mu się leżało. Rozmyślał nad dziwnym snem, który przyśnił mu się w nocy. Był taki realny... rzeczywisty... Heh... być smokiem... – pomyślał z uśmiecham. Nagle zauważył, że nieświadomie bawił się czubkiem swojego ogona... Ogon!? Momentalnie zerwał się na równe nogi. Przerażonym wzrokiem badał intensywnie każdy kawałek swojego ciała. To nie był sen! – dotarło do niego. Rozejrzał się szybko wokół. Znajdował w małej, płytkiej jaskini. W pierwszym odruchu 1

Lhfrezx qwtyzde. Fzzsi zie zzcteasvd ku ugvadzzpoyt? – 'Zdobyliśmy fragment. Co planujemy w przyszłość?' 2 sss: Rqovdjos waszrg wuvzuktie izs rqovdjosi. – 'Niebiański nie może lecieć do Niebiańskich.' 3 Szzayst. sss: Olcvz rqovdjos. Zasgteus bix. – 'Cicho. Nie przy Niebiańskim. Złapcie go.'


miał zamiar wybiec z groty, lecz nagle spostrzegł półprzeźroczystą, kryształową ścianę, oddzielającą go od wolności. Przerażenie przerodziło się w desperację. Szybko podbiegł do przeszkody, zamierzając ją po prostu sforsować. Chciał uciec jak najdalej, wynieść się z tego miejsca! Zatrzymał się nagle, oszołomiony tym, co ujrzał za ścianą. Widok... Niesamowicie piękna panorama niemalże całego świata, rozciągająca się pod nim, aż po horyzont. Musiał być wysoko... Bardzo wysoko. Stał tak przez długą chwilę, obserwując ten obraz z zachwytem, nieświadomie przypominając sobie coraz to nowe fakty z jego życia. Te chmury płynące pod nim... To słońce... Te plamy zieleni na skraju świata. Nagle otrząsnął się. Zauważył, że już się uspokoił. Nie mógł w to uwierzyć, ale był szczęśliwy. Miał spore dziury w pamięci. Jak przez mgłę pamiętał swoje ludzkie życie. Ledwo przypomniał sobie niektóre fragmenty smoczej egzystencji. Nie znał nawet własnego imienia... Ale był szczęśliwy. I wiedział dlaczego. Nareszcie był w domu, nareszcie był sobą, smokiem. Wielkim jaszczurem, którego łuski niemalże jaśniały intensywnym, zielonym kolorem, którego ogon długością równał się jego ciału, o skrzydłach tak wielkich, że kiedy je rozłożył, ledwie mieściły się w tej ciasnej grocie... Jednak uczuciu radości, towarzyszyły inne emocje. Strach, niepokój, dezorientacja. Doskonale pamiętał Sachxighere, jego ukochaną, najdroższą istotę, dla której był w stanie poświęcić więcej niż życie. Bał się o nią. Czemu jej nie było z nim? Przecież mieli oboje powrócić do... Niebiańscy... Wojna... Diabelscy... Detkel nagle przypomniał sobie straszną prawdę. Trwającą od wieków wojnę pomiędzy smokami służącymi dla Szatana – Diabelskimi, a smokami walczącymi dla Stwórcy – Niebiańskimi. Wszystkie szczegóły, wszystkie fakty... Spuścił głowę załamany. Czemu opuścił swój świat? Czemu chciał żyć w ludzkiej postaci? Nagle zesztywniał. To wspomnienie również uderzyło go znienacka. Tsavakil i Sachra, jego dzieci Diabelskie. Chciał je zobaczyć, odzyskać. Tsavakila ostatni raz widział podczas Wielkiej Bitwy, kiedy to syn chciał go zabić. Nie udało mu się to, ale jego chęć zemsty była tak silna, że sprzedał swą siostrę Szatanowi za własną wolność. Ich przywódca zobaczył w tym jednak szansę. Dzięki Sachrze mogli uderzyć prosto w duszę ich stwórcy. Nie potrafił sobie jednak przypomnieć dlaczego miałoby to zadziałać i dlaczego w ogólę on i Sachxighere zgodzili się użyć córki jako broni. Tak samo jak nie pamiętał czemu on i jego miłość byli Niebiańskimi, a ich dzieci Diabelskimi. Przecież mieli wszyscy zawsze być razem. Kiedy tak rozmyślał o swych dzieciach, przypomniał mu się nagle siwek. Pegaz, jego jedyny przyjaciel, którego miał wśród ludzi. Kiedy go ostatni raz widział, obiecał mu, że niedługo wróci... Do oczu zaczęły ciskać mu się łzy. Otrząsnął się. Miał inny problem. Nie wiedział dlaczego tu był zamknięty, ale musiał się uwolnić. Pragnął wolności. I pragnął jej dla swoich dzieci... Wstał i skupił się na krysztale. Czy dało się go jakoś zniszczyć? Uderzył barierę ogonem, ale ta nawet nie drgnęła. Spróbował ją sforsować barkiem, lecz to też zawiodło. Skrobanie pazurami nie działało, gryzienie również. Jego próby nie zostawiły nawet rysy. Nic nie pomagało... Z rezygnacją osunął się na ziemię. Musiał być jakiś sposób na wydostanie się z tego więzienia! Zabrakło mu jednak pomysłów. Mógł tylko patrzeć... Myślał. Czas płynął niemiłosiernie wolno. Ze zdziwieniem stwierdził, że nie umie powiedzieć, jak długo jest już uwięziony. Chwile po prostu mijały i znikały w nicość, a on sam nie potrafił ich zliczyć... Zaczynał myśleć, że przyjdzie mu spędzić w więzieniu całą nieskończoność, ale nagle coś się wydarzyło. Do Detkela przybył nieznany mu smok. Był niewielki, o niebieskich łuskach z akcentami czerwonymi i białymi. Jego prawe skrzydło nosiło na sobie ślady jakiejś dawnej walki, będąc całe poszarpane i postrzępione. Przybysz zauważył jak Detkel przygląda się jego ranom. Sam spojrzał na zabliźnione obrażenia i przemówił do uwiązionego smoka z wyrzutem:


Wyście mi zhty4 zrobili, podczas Wielkiej Bitwy, Niebiański. – Nagle zamilkł i pokręcił łbem z rezygnacją. Spojrzał na zielonołuskiego i rzekł już ze znacznie łagnodniejszym tonem – Jesteś w Smoczej Wieży. Pamiętasz Smoczą Wieżę? Detkel machnął nieświadomie ogonem. Choć nie potrafił sobie przypomnieć, czuł, że to miejsce ma ogromne znaczenie dla każdego smoka.

Ycmazstyvn5 uciec, zzwertyuas6? My, Diabelskie, chazzwet7 cię więzić, mimo, że jesteś yzsztr8, jak my. Detkel zmróżył oczy. Słuchał uważnie słów smoka, ale wiele nie rozumiał. Nie był pewien, czy dobrze interpretował kontekst.

Rozumiesz mnie? – zapytał nagle Diabelski, jakby czytając w jego myślach. Zielonołuski chciał odpowiedzieć, ale głos ugrzązł mu w gardle. Nie znał żadnych słów... kiwnął tylko łbem.

Ale sam nie umiesz mówić jeszcze naszymi słowami? Ponownie pokiwał głową.

To az'zshunkme9. Ale gdybyś umiał uciec – kontynuował Diabelski, przenikając pazurem przez kryształ, niby w nieświadomej zabawie. – My az'chazzwet10 cię ścigać. Ale nie od razu zobaczylibyśmy twoje lqvpjzw11. Przyglądał się bezmyślnie obcemu jaszczurowi. Bariera falowała nikle, kiedy ten naruszał jakoś jej materialność... Co on chciał przez to powiedzieć? Nagle znieruchomiał, kiedy w jednej chwili wszystko zrozumiał. Diabelski dawał mu wskazówki do ucieczki! Oszukiwał sam siebie, żeby przekazać te informacje i nie sprzeciwić się rozkazowi Szatana!

Dobrze, że Niebiańskie są daleko, na wprost od Smoczej wieży. Ehkfyt 12 nie wiedzą, że mamy już dwie części Klucza. Wuvzuktie13. Ehkfyt. Nagle smok odwrócił się zwinnie i wyskoczył z jaskini, znikając za jej krawędzią. Szum jego skrzydeł jeszcze chwilę dobiegał uszu Detkela, kiedy wreszcie stał się na tyle cichy, że zlał się z wyjącym wiatrem. Zdeterminowany cofnął się kilka kroków. To była zapewne jego jedyna okazja na ucieczkę. Odczekał jeszcze kilka sekund i mając ciągle w pamięci przenikający przez kryształ pazur Diabelskiego, skoczył z rozpędu przez barierę. Przebił ścianę! Szczęśliwy syknął tryumfalnie, patrząc jak kryształ faluje po jego przejściu. Odwrócił głowę i nagle stanął w miejscu jak wryty, tuż przed krawędzią groty. Było tak wysoko, że nie dostrzegał ziemi! Strach opanował jego duszę. Zapomniał jak się lata! Cofnął się. Nie miał zamiaru zginąć od roztrzaskania. Ale musiał uciekać. Musiał! Rozłożył skrzydła, machnął nimi raz dla próby. Jego ciało uniosło się się lekko. Spojrzał przed siebie, w bezkresną przestrzeń. Serce biło mu jak szalone. Wziął głęboki oddech i wstrzymał powietrze. Zamknął oczy... i w jednym skoku wypadł z groty, rozkładając swe skrzydła. Czuł opór, ale spadał! Zaczął bić desperacko skrzydłami, nie mógł złapać równowagi. Zawiał mocniejszy wiatr, zdmuchnęło go całkiem na grzbiet. Nie mógł się odwrócić, wiatr świszczał 4 5 6 7 8 9 10 11 12

Zhty – 'to' Ycmazstyvn – 'marzyć'; w tym wypadku 'chcesz' Zzwertyuas – 'prawda', 'nieprawdaż' Chazzwet – 'musieć'; w tym wypadku 'musimy' Yzsztr – 'równy' Az'zshunkme – 'przeleci', w kontekście 'przeminie' Az'chazzwet – w tym wypadku ' musielibyśmy' Lqvpjzw – 'znikać'; w tym wypadku 'zniknięcie' Ehkfyt – 'szczęście'; w tym wypadku 'szczęśliwie'. Jest to również jedno z pożegnań smoczych: 'szczęścia' 13 Wuvzuktie – 'lecieć'; w kontekście 'odlatuję od ciebie'.


w uszach! Wił się szaleńczo, rozpaczliwie próbował wyrównać lot. Złożył z trudem jedno skrzydło. Opór drugiego zaczął go obracać. Nagle machnął ogonem i przekręcił się, rozłożył szeroko skrzydła. Złapał równowagę. Ciągle opadał w dół, ale odzyskał trochę spokoju. Nie mógł przyzwyczaić się do takiej niestabilności poduszki powietrznej pod jego błonami. Ogon pomagał mu utrzymywać pozycje. Usztywnił się, bał cokolwiek ze sobą zrobić, żeby znów nie stracić kontroli. Delikatnie manewrował skrzydłami, próbując dostosować się do prądów powietrznych. Zaczął szybować. Z każdą chwilą czuł się coraz pewniej. W końcu zamachnął silnie skrzydłami. Zachwiało nim, ale podbiło go do góry. Stracił nośność, opadł momentalnie. Przestraszył się, lecz szybko odzyskał stabilność. Znów poszybował. Przekrzywił trochę skrzydła i zamachnął nimi jeszcze raz. Tym razem wystrzelił do przodu i złapał od razu podmuch wiatru. Zaczął bić skrzydłami kilka razy pod rząd, zyskując wysokość. Podmuchy nim rzucały, jednak coraz pewniej je wykorzystywał, zamiast z nimi walczyć. Zaczął nieświadomie się rozluźniać. Zaśmiał się. Naprawdę latał! Frunął przed siebie, tak jak wskazał mu Diabelski. Wiedział, że powinien przyspieszyć, albo chociaż przejąć się powagą sytuacji, ale magia lotu rozpraszała jego wszelkie rozterki. Po prostu szybował, zapominając o wszystkich kłopotach i problemach. Czuł się niezwykle zrelaksowany. Pierwszy raz od przebudzenia zaczął doceniać bezchmurne niebo, spokojne podmuchy wiatru, dość niską temperaturę... Miał po prostu ochotę przymknąć oczy i zasnąć, będąc niesionym przez powietrzne prądy. Spojrzał w dół, na przemijającą pod nim wolno ziemię. Soczyście zielone, choć kompletnie pozbawione życia, równiny były jedną z najpiękniejszych rzeczy, jakie Detkel kiedykolwiek widział. Na dodatek ta radość w sercu. W końcu leci do przyjaciół, ujrzy swą miłość... Zamyślił się, czas przestał dla niego istnieć, kiedy jego umysł wpadał z wolna w błogi stan spokoju. Chciał tak frunąć w nieskończoność... Ale ciało nie było już tak szczęśliwe. Stawy i mięśnie jego skrzydeł powoli zaczynały odczuwać zmęczenie. Miał wrażenie, że pierwszy raz doświadczał takiego uczucia, choć nie pamiętał, żeby w przeszłości doskwierało mu coś podobnego. Impulsy wysyłane przez organizm stawały się coraz bardziej uporczywe, zakłócały magię cudownego lotu. Znów spojrzał pod siebie. Falująca leniwie trawa była taka zachęcająca... To było silniejsze od niego, zaczął opadać, myśląc o krótkim odpoczynku. Zanim się jednak zorientował, już szybował nad ziemią, pozwalając, aby delikatne źdźbła trawy muskały jego zielone łuski na brzuchu. To było dziwne, ciągle nie mógł przyzwyczaić się do całkiem innego poczucia czasu, które w przeciwieństwie do świata ludzi, tutaj wydawało się nie mieć żadnej formy. Ta sama chwila mogła trwać moment, jak i wieczność. Mięśnie miały dosyć. To był jego limit na tę chwilę. Skręcił skrzydła prawie że prostopadle do ziemi i zahamował gwałtownie. Opadł, ale nie poczuł ziemi. Tam gdzie powinna ona być, rosła jedynie gęsta trawa, znacznie głębsza, niż mu się wydawało. Impuls szoku ogarnął jego umysł i desperacko zamachnął się skrzydłami, próbując się wyratować. Stracił jednak równowagę i tworząc pokracznego wywijasa, uderzył nieprzyjemnie o grunt. Dyszał. Leżąc zastanawiał się, co się w ogóle stało. Otrząsnął się, ale nawet nie drgnął, śmiejąc się z siebie w duszy. Nie najgorsze lądowanie, jak na pierwszy raz po tak długim czasie. Wysokie źdźbła niemalże całego go zasłoniły, a łuski zamaskowały. Dlatego zamknął oczy i zasłuchał się szumu trawy i wiatru. Uchylił powieki. Czuł się nieco zdrętwiały, ale wypoczęty. Spojrzał na niebo. Momentalnie zrozumiał, że zasnął, kiedy ujrzał jak słońce przewędrowało kawałek swej codziennej drogi. Nie przejął się tym jednak... Co mu mogło niby... Zerwał się nagle. Przypomniał sobie, że Diabelski ostrzegał o pościgu. Serce zabiło mu szybciej. Wstał w mgnieniu oka, lecz nagle coś ukuło go w brzuch. Odruchowo spojrzał pod siebie. Znalazł tam biały, łukowaty drąg, ostry na końcu. Momentalnie zapomniał o zagrożeniu i z zainteresowaniem przyjrzał się przedmiotowi, powoli zbliżając do niego głowę. Nagle spostrzegł drugi podobny, leżący zaraz obok. Odgarnął szponem trochę trawy... I zobaczył szkielet! Cały smoczy szkielet! Odskoczył przerażony. Wpadł prosto na inny stos kości. Miotał się niezdarnie, próbując wyplątać się z gąszczu trawy. W końcu zebrał w sobie siły i z impetem wyskoczył do góry, bijąc mocno skrzydłami.


Zawisł w powietrzu. Co to za kości! Skąd się tu wzięły? Próbował wypatrzeć inne szkielety, ale gęsta trawa na to nie pozwalała. Spojrzał w kierunku, z którego przyleciał. Niebo było czyste, ale musiał lecieć. Już! Zapomniał o cmentarzu, ruszył dalej. Bił szybko skrzydłami. Stawy już go nie bolały, ale nawet jeśli, i tak nie miał zamiaru zwalniać. Równina pod nim szybko zaczęła przekształcać się we wzgórza, a te w góry. Jak przez mgłę pamiętał potężny, ośnieżony łańcuch szczytów, wyłaniający się powoli przed smokiem z chmur. Pamiętał również leżący za nim Portal, śniegową równinę otoczoną koroną kamiennych zębów, będących najwyższymi szczytami w tej części świata. Tam żyli jego przyjaciele, inne Niebiańskie. Czuł ekscytację, chciał jak najszybciej się tam znaleźć. Przyspieszył lotu. Czuł ich, czuł smoki tak blisko siebie. Myślami znajdywał się już w domu... Usłyszał obcy szum skrzydeł, zaskoczony spojrzał w bok. Wstrząs! Coś uczepiło się jego boku, gwałtownie odbił w bok. Ujrzał wiszącego na nim smoka. Wpadł prosto na kolejnego Diabelskiego. Wróg przygniótł go swoim ciężarem i warknął tryumfalnie. Zielonołuski próbował się wyrwać, lecz bez skutku. Był przerażony, nie wiedział co się dzieje! Co robić? Za duży ciężar, opadał. Instynktownie ryknął desperacko z całej mocy w stronę Portalu. Szarpał się, ziemia się zbliżała. Widział jak stok górski przybliża się szybko, wiatr świszczał w uszach. Ryknął jeszcze raz. Usłyszał jęk strachu wrogów. Też się nie spodziewali takiego obrotu! Roztrzaskają się! Zamknął oczy. Wstrząs! Śnieg wystrzelił w górę. Impet uderzenia wyrwał mu dech z piersi. Oszołomiło go. Walczył, nie miał zamiaru się poddawać. Był tak blisko domu. Oślepiony i zdezorientowany wybił się w powietrze. Machnął skrzydłami, coś chwyciło go za ogon. Szczęki złapały za jego skrzydło. Znów uderzył o ziemię. Pióropusz śniegu wzbił się w powietrze. Próbowali go obezwładnić! Szarpał się, coś strzeliło. Znieruchomiał, widząc jak Diabelski trzyma w zębach zakrwawiony fragment jego błony skrzydlnej. W jednej chwili paraliżujący ból powalił go na ziemię. Ryknął. Wróg wskoczył na niego i przygniótł boleśnie swym ciężarem. Przestał się szamotać, poddał się. Nie mógł ruszyć skrzydłem... Ból był straszliwy... Czerwona krew zrosiła śnieg dookoła. I nagle Diabelskie odleciały z kwikiem. Nie rozumiał czemu, co się dzieje. Na wpółprzytomny zielonołuski podniósł głowę. Jak przez sen widział lecące w jego stronę całe smocze stado... Powoli odpływał... Któryś smok wylądował przed nim rozpędzony, upadł tuż przy nim, wzbijając znów śnieg. Nagle krew uderzyła mu do głowy, zapulsowała gwałtownie, przywróciła przytomność. Ujrzał fioletowo-czerwoną smoczycę, Sachxighere. Euforia znów wypełniła całą jego duszę! Chciał się na nią rzucić z radości, wreszcie zetknąć z jej ciałem! Machnął nieświadomie skrzydłem i jęknął, kiedy przeszyła go kolejna fala straszliwego bólu. Nie miał odwagi się więcej poruszyć, ale to ona rzuciła się na niego, wtulając się ze łzami w oczach. Szeptała roztrzęsionym głosem:

Wzedx! Wzedxqsxdz... tym jestem – przypomniał sobie zielonołuski z trudem. Delikatnie odwzajemnił uścisk. Inne smoki doleciały do pary, lądując w kole. Przyglądały się scenie. Nie przeszkadzały, nie ponaglały. Po prostu się patrzyły. Magiczna atmosfera wypełniała powietrze, choć krew skapująca ze skrzydła zielonołuskiego z pluskiem wpadała do niewielkiej kałuży. Sachxighere z troską spojrzała na ranę.

Wracajmy – szepnęła. Wzedxqsxdz kiwnął głową. Smok o czarno-niebieskich łuskach, będąc nieco większy od całej reszty, schylił się i pomógł rannemu wdrapać się na swój grzbiet. Wciągnął głęboko powietrze i mimo ciężaru zielonołuskiego, wybił się w powietrze jednym, potężnym machnięciem swych ogromnych skrzydeł. Pozostałe smoki wzbiły się za nimi. Sachxighere nie odstępowała Wzedxqsxdz na metr, leciała cały czas obok, niemalże muskając ukochanego swymi skrzydłami. To jednak nie była przyjemna podróż. Skrzydło zdawało się boleć go mniej, ale lot na czyimś grzbiecie był krępujący, szczególnie widząc jak czarno–niebieski zipie z wysiłku pod jego ciężarem. Ale jedno zerknięcie na na fioletowołuską i jego duszę od razu ogarnęło przyjemne ciepło. Lada moment i dotrą do domu.


Przelecieli nad szczytami ostrych niczym rekinie zęby gór i wpadli w skomplikowany kompleks dolin i szczelin. Towarzyszące im smoki zaczęły wracać do swych legowisk. Chwilę później i oni znaleźli się w swym gnieździe, niewielkiej grocie wyrytej w skale dosyć stromego, ośnieżonego zbocza. Czarno-niebieski, choć wyczerpany, opadł łagodnie na kamienną posadzkę i pozwolił Wzedxqsxdz niezdarnie zgramolić się na ziemię. Smok kiwnął głową i rzekł:

Witajcie z powrotem, Wzedxqsxdz i Sachxighere. Odleciał, pozostawiając ich samych. Para popatrzyła po sobie i rzucili się sobie w objęcia. Zielonołuskiemu nie przeszkadzał nawet ból. Tulili się do siebie w ciszy, muskali nosami, spletli ogonami. Smok polizał swą partnerkę po szyi. Smoczyca jeszcze bardziej wtuliła się w niego. Szepnęła cicho:

Vazzafzghstelu14... On wiedział co to oznacza... Pamiętał... dobrze pamiętał. Smoki tak rzadko wymawiają to słowo... Był taki szczęśliwy!

Vazzafzghstelu... – odrzekł, nie zauważając nawet, że wypowiedział te słowa w smoczej mowie. Minęła kolejna chwila pełna namiętności. Znowu do niego rzekła cicho:

Musimy znaleźć Zabivzzlg. Musisz opowiedzieć dlaczego vaxzzume15 Diabelskie cię uwięziły...

To może zaczekać... – odpowiedział niechętnie. Nie miał ochoty, aby ta chwila się zakończyła.

Ja również chcę znać twoją przeszłość – przekonywała łagodnie Sachxighere, wysuwając się z jego uścisku. Wstała. Wzedx patrzył na smoczycę zafascynowany ruchami jej ciała. To jak jej mięśnie pracowały subtelnie pod błyszczącymi łuskami, jak jej złożone skrzydła falowały przy każdym ruchu, jak jej ogon wił się delikatnie, sunąc z szelestem po ziemi... I wtedy to poczuł. To okropne przygnębienie. Spojrzał w dół. Szary, chropowaty kamień wydawał się tak bardzo stabilny, nienaruszalny, w przeciwieństwie do jego życia.

Tsavakil... – szepnął. Sachxighere zatrzymała się nagle. Znieruchomiała.

To był Tsavakil. – Emocje brały górę. Krzyknął: – Znowu byliśmy razem, jak setki lat temu! Głos miał roztrzęsiony, serce biło mu szybko. Ze skrzydła znów zaczęła kapać krew.

Ale bez Sachzry. Zabrakło czwartej gwiazdy – skończył, pozwalając głowie opaść wolno na ziemię. Tsavakil i Sachzra, ich dzieci, rozdzielone dawno temu. Najpierw los zabrał im Tsavakila, pierworodnego, kiedy nastąpił rozłam smoków na Diabelskie i Niebiańskie, potem Sachzre, podczas Wielkiej Bitwy, mającej zadecydować o losie wszystkich skrzydlatych jaszczurów. Zielonołuski przez lata zastanawiał się, czy to jego wina, że ich rodzina została podzielona... Szparkowate źrenice zwęziły się w jego oczach, szpony wbiły mocniej w kamień. Znów spojrzał na szare podłoże jaskini. Nie... To nie jego wina. To wina ich stwórcy, to wina odwiecznie trwającej wojny między Bogiem, a Szatanem, to wina... To wina...

Savateriv! – syknął z zimną furią. Szarołuski smok, który niegdyś poświęcił się, pozwalając uciec połowie smokom spod jarzma Szatana, teraz robił wszystko, żeby znów doprowadzić do wojny pomiędzy skłóconymi smoka14 Vazzafzghstelu – nieprzetłumaczalne. Oznacza wielką, ponadczasową miłość, której nic nigdy nie będzie w stanie złamać. 15 Vaxzzume – nieprzetłumaczalne. Brak odkrytego znaczenia.


mi! Przecież to on zabił jego i Sachxighere w świecie ludzi! To on zaprzepaścił jedyną szansę na pokój!

Klucze... – wstał impulsywnie. – Części klucza. Kamień Bram! Spojrzał na fioletowołuską niemalże z paniką w oczach. Ta stała przy nim, patrząc na niego, jakby sama zaczęła sobie uświadamiać powagę sytuacji.

– –

Savateriv wskazuje Diabelskim gdzie są ukryte części klucza do Piotrowej Bramy! Co mówił ten Diabelski... Dwie części... Mają już dwie części...

A części było trzy – szepnęła smoczyca niedowierzająco. – Jeszcze jedna i Diabelskie znów będą mogły nas zaatakować! Zabivzzlg musi to usłyszeć! Nie czekając na odpowiedź, Sachxighere z rozpędu wybiła się z krawędzi jaskini i rozkładając w powietrzu skrzydła, wystrzeliła wzdłuż doliny. Zielonołuski spojrzał na swe zranione skrzydło. On jeszcze długo tak nie zrobi. Zrezygnowany znów rozpłaszczył się na ziemi. Myśli plątały mu się i kołatały po głowie. Zamknął oczy. Musiał przemyśleć wszystko od początku. Ile to już minęło? Ile lat już żył? Ile czasu upłynęło od narodzin pierwszego smoka, Źwiszala? Nie miał pojęcia. Historia jakby zatarła się na przestrzeni dziejów, ale mógł powiedzieć, że wszystko zaczęło się od wojny pomiędzy Bogiem, a Szatanem. Anioł Ciemności został niegdyś zepchnięty z Niebios za grzechy, których pewnie on sam już nie pamięta i nie czując jakoby zadana mu kara była sprawiedliwa, postanowił zemścić się na swym stwórcy, Bogu, strącając go z jego tronu. Wojna, którą mu wytoczył okazała się jednak niezwykle wyrównana. Ani on, ani Stwórca nie byli w stanie zdobyć wyraźnej przewagi. Dlatego Szatan postanowił stworzyć smoki, bezwolne bestie, przeznaczone do niszczenia i zabijania. Ale coś nie wyszło. Twór, mający zmienić wszystko, posiadł duszę, zdobył własną wolę. I wcale nie pragnął walczyć. Mijały lata, całe wieki. Armia smoków rosła. Nieubłaganie zbliżał się dzień, w którym Szatan kazać miał swym dzieciom zaatakować. Zaczęły się dyskusje i dywagacje. Czy może przyłączyć się do Boga? Albo całkiem uciec, do innego świata. Zanim jednak podjęto decyzję, któryś ze smoków zdradził i doniósł Szatanowi o planach swych pobratymców. Diabeł wpadł we wściekłość. Rozkazał natychmiast zamknąć wielką górę będącą ich domem, Smoczą Wieżę, ale dzięki poświęceniu Savateriva, smoka o szarych łuskach, część gadów zdołała uciec zanim zostały one zatrzaśnięte na dobre. Wśród tych szczęśliwców byli on i jego ukochana... Tsavakilowi się nie udało... Uciekinierzy, poprowadzeni przez Zabivzzlga, złotołuskiego, przyłączyli się do Boga, myśląc, że dzięki jego pomocy pokonają Szatana i uwolnią swych pobratymców. Ale Wszechpotężny nie kiwnął nawet palcem. Jedyne co zrobił, to dał prosty rozkaz: pilnować Portalu – przejścia prowadzącego pod samą Piotrową Bramą. I choć smoki próbowały na wszystkie sposoby uwolnić zniewolonych przyjaciół... To niesprawiedliwe! Na moment emocje wzięły nad nim górę. Sfrustrowany zamknął oczy, uderzył wściekły ogonem o ziemię. On sam przecież był żywym przykładem, wkładając wszelki wysiłek aby oswobodzić syna! … Opanował się. Choć próbowali na wszystkie sposoby, nie udało im się. Właśnie wtedy powstała przepaść pomiędzy smokami, nieskończona szczelina, która raz na zawsze podziała ich na Diabelskie i Niebiańskie. Pamiętał ile czasu minęło. Pamiętał dokładnie. Liczył każdy dzień. Czterysta sześćdziesiąt dwa lata, cztery miesiące i trzy dni. Tyle musiało upłynąć, aby Smocza Wieża znów się otwarła, wypuszczając pozbawione dusz smoki. Obrazy stanęły jak żywe przed jego oczami: niebo czarne od skrzydeł żądnych zemsty Diabelskich, ryk tysięcy gadów, niosący się w powietrzu na cały świat. I to dziwne jak na okoliczności uczucie, radość... Radość, że znów zobaczy syna. Że wreszcie będą razem. Jak on mógł być wtedy tak naiwny. Jak mógł wierzyć, że Tsavakil dalej będzie ich kochać. Przecież obiecali mu, że zawsze będą razem i choć nie była to wina jego czy fioletowołuskiej, porzucili go. Diabelskie miały jeden cel. Zniszczyć Boga i raz na zawsze uwolnić się od Szatana. Niebiańskie musiały temu zapobiec. Rozgorzała bezsensowna bitwa, trwająca długie trzy dni. Zginęło


wiele smoków. Nikt wtedy nie myślał o tym co robi, kiedy śmierć tuż obok zbierała swe obfite plony. Zrozumienie było zbyt trudne, kiedy zagłuszenie własnej duszy było takie łatwe. Mordować, tylko mordować. Sam nawet walczył ze swoim synem... Ale właśnie podczas bitwy stało się... Coś złego. Tsavakil przebił się na tyły bitwy. Mógł bezkarnie przejść przez Portal i zaatakować Niebo. Lecz Diabelski nawet o tym nie pomyślał. Znalazł coś, czego nigdy by się nie spodziewał. On i Sachxighere mieli kolejne dziecko. Sachzra urodziła się okryta srebrnymi łuskami, dokładnie jak jej brat. Była pięknym, małym pisklakiem, mającym zaledwie kilka lat, kiedy rozgorzała bitwa, dlatego ukryli ją w skałach Portalu. Czy to przypadek, że uciekając przed grupą Niebiańskich, Tsavakil schował się akurat w tej samej szczelinie co Sachzra? Smok natychmiast rozpoznał siostrę. Myśląc, że został zastąpiony kolejnym dzieckiem i czując się podle zdradzonym, wziął Sachzre i oddał jej duszę szatanowi, sprzedając ją za własną wolność... Nie miał nigdy zamiaru krzywdzić siostry. Ten cios był wymierzony w nich, w swoich rodziców. I trafił perfekcyjnie... Bitwa jakimś cudem skończyła się porozumieniem. Klucz do Portalu został podzielony na kilka części, żeby Diabelskie, których dusze okazały się być pod kontrolą Szatana, mogły szukać fragmentów, dając tym samym czas Niebiańskim na uwolnienie pobratymców. Miało to trwać długo, nawet wieki, ale Savateriv nie udawał poszukiwań. Szarołuski naprawdę chciał znaleźć Klucz Bram, a tym samym doprowadzić znów do wojny... Tylko czemu? Ale czy ważny jest powód? Przeszkodził im. Rozdzielił ich rodzinę, kiedy znów była razem... Zapłaci za to... Rozległ się szum skrzydeł. Wzedxqsxdz momentalnie wyrwał się z zamyślenia i podniósł się na równe nogi, oczekując na przybycie nadlatujących smoków. Z zaskoczeniem odkrył, że jego szpony zostawiły na kamieniu głębokie rysy. Spojrzał na pazury, podnosząc jedną łapę. Był aż tak wściekły? Do groty wpadły dwa jaszczury, Sachxighere oraz złotołuski gad, Zabivzzlg. Wylądowali oni gwałtownie i twardo, widać było podenerwowanie w ich ruchach. Przywódca Niebiańskich bez ceregieli podszedł do zielonołuskiego i stając zaledwie kilka centymetrów przed nim, syknął podenerwowany:

– – –

Dwie części? Diabelskie mają dwie części?

– – –

Źwiszal. On coś znowu knuje – syknął Zabivzzlg. – Muszę z nim porozmawiać.

Tak – odparł Wzedxqsxdz nie poddając się presji. – Savateriv nie trzyma się planu.

To jeszcze nic nie znaczy! – odparł zły Zabivzzlg i odwrócił się energicznie, wbijając wzrok w jakiś punkt na zewnątrz jaskini. – Savateriv nie jest ani Diabelskim ani Niebiańskim. Będzie działał tylko dla siebie! Coś innego mnie niepokoi... Diabelskie na to pozwalają. Sachxighere i Wzedxqsxdz spojrzeli na złotołuskiego zdziwieni. Przez oczywistość zadania, które dał im Szatan zapomnieli, że to faktycznie dziwne. Czemu Diabelskie pozwalają szarołuskiemu działać tak swobodnie. W ich interesie też jest opóźnić złożenie Klucza Bram w jedną część.

Lecisz do Diabelskich? Zaatakują cię – zauważył zielonołuski.

Nie, jeśli dam im powód do wysłuchania mnie. – odparł szybko, podchodząc do krawędzi jaskini. – Ostatnie kilkadziesiąt lat naszego życia to gra pozorów. Gra musi trwać. I wyskoczył, rozkładając skrzydła w mgnieniu oka. Szum szybko zaniknął pośród cichego świstu wiatru. *** Znowu cały plan brał w łeb! Ta myśl towarzyszyła Zabivzzlgowi mimo gwałtownych emocji, wypełniających jego duszę. Przywódca Niebiańskich wystrzelił w niebo, ponad ośnieżone szczyty szpiczastych gór i wyrównał lot, kilka kilometrów nad ziemią. Zimne powietrze i duże płatki śniegu omiatały jego ciało, silny wiatr szalejący pośród czarnych chmur targał nim całym. Zbierało się na burzę, pojedyncze błyskawice przeskakiwały z miejsca na miejsce z towarzyszącym im trzaskiem. Ale on niezrażony bił intensywnie skrzydłami, czuł, jakby czas przeciekał mu między szponami. Musiał się spieszyć.


Próbował dojść do motywów Źwiszala. Czy to możliwe, że czarnołuskiemu przywódcy Diabelskich znudziło się jednak czekanie i postanowił odzyskać wolność niszcząc swych pobratymców? Mógł on przekabacić Savateriva na swoją stronę, żeby ten wskazał miejsce ukrycia części klucza i na jego barki zrzucić odpowiedzialność za ponowne wywołanie wojny. To wygodne, ale czy naprawdę warte gry? Nagle potężna błyskawica uderzyła tuż obok niego, rycząc potężnie na cały świat. Smok instynktownie odbił gwałtownie w bok, choć gdyby piorun trafił w niego, żaden unik by mu nie pomógł. Serce biło mu jak szalone. Ale właśnie w tym momencie zauważył, że wiatr zaczynał słabnąć i niebo się przejaśniało. Ta błyskawica była pożegnaniem dla odlatującego smoka, ostatnim tchnieniem burzy skierowanym w jego kierunku, zanim ten znalazł się pod czystym, niebieskim niebem. Lot stał się wygodniejszy, szczególnie kiedy złotołuski trafił na silny prąd powietrzny, ale nawet wtedy nie pozwolił sobie na szybowanie, a bił skrzydłami intensywnie. Ziemia pod nim stała się zielona od bujnej, soczystej trawy. Oznaczało to, że połowa drogi już za nim i zaczynał czuć lekkie podenerwowanie. Nie wiedział jak Diabelskie zareagują na jego widok, ale nie miał wyboru. Musiał dowiedzieć się co się dzieje. Jeśli wojna rozgorzeje na nowo... Dostrzegł coś w oddali. Samotnego smoka. Aż nie wierzył. Naprawdę miał tyle szczęścia? Wystrzelił do przodu, leciał najszybciej jak potrafił. Złota strzała mknęła przez niebo zbliżając się do niczego nie spodziewającego się Diabelskiego. Na horyzoncie powoli zaczęła wyłaniać się Smocza Wieża, ogromna, pokrzywiona góra, będąca niegdyś domem dla wszystkich skrzydlatych jaszczurów. Zabivzzlg na moment wzruszyło się serce. Nie widział tego miejsca od dziesiątek lat... czas jakby zwolnił. Dookoła Smoczej Wieży nie świeciło słońce, mrok tego miejsca pochłaniał światło. Każdy smok dobrze znał ten wieczny cień, który przykrywał otaczające górę spękane, brunatne skały, pozbawione wszelkiego życia. Nie było w tym obrazie piękna... A jednak, złotołuskiemu wydawało się ciągle magiczne. Jego Dom... Otrząsnął się, nie czas na wspomnienia! Obcy smok właśnie zorientował się o obecności przywódcy Niebiańskich, przerażony zaczął desperacko próbować uciekać. Ale nie miał już szans, Zabivzzlg był za szybki. Nie mógł pozwolić uciec Diabelskiemu do swych towarzyszy. Zbliżał się do celu w zawrotnym tempie.

Musieliśmy go zatrzymać! On nam kazał! – zawołał w strachu czerwonołuski Diabelski odwracając głowę za siebie. Kiedy jednak zobaczył, że Niebiański jest tuż za nim, cały wysiłek włożył w ucieczkę. Nic mu to jednak nie dało. Złotołuski uderzył ostatni raz skrzydłami i rozwarł szpony, chcąc chwycić jaszczura. Objął go niemalże całego i zablokował mu skrzydła własnym ciałem. Czerwonołuski próbował się szarpać, ale Zabivzzlg był od niego półtora raza większy. Oboje zaczęli spadać. Diabelski non stop walczył, wiatr huczał w ich uszach, ziemia zbliżała się bardzo szybko.

Przecież pomogliśmy mu uciec! – zawył żałośnie obezwładniony, ale gniew wyraźnie zaczął zajmować miejsce strachu. – Jesteś gorszy od Szatana! Niebiańskie stały się gorsze od niego samego!

Zamknij się wreszcie – syknął wściekle Zabivzzlg. Kilkanaście metrów do ziemi. Złotołuski rozwinął gwałtownie skrzydła i wystrzelił do przodu, wyhamowując pęd. Kilkanaście metrów dalej, kiedy zatrzymał się już w powietrzu, wypuścił Diabelskiego, pozwalając mu uderzyć o ziemię metr niżej. Sam wylądował obok.

– – –

Źwiszal! – warknął Niebiański. – Co planuje! Nie wiem! – odparł zaskoczony smok, kuląc się nieco pod przeszywającym wzrokiem złotołuskiego. – Ruszył rok po Wielkiej Bitwie. Mówił, że będzie szukać fragmentów Klucza Bram.

Co! – ryknął złotołuski, odsuwając się kilka kroków w zdumieniu. Bez słowa wyskoczył w powietrze i skierował się ku Portalowi. Już wszystko rozumiał. Po wielkiej bitwie Savateriv i grupa smoków uciekła do całkiem innego świata, pod pretekstem ukrycia


fragmentów Klucza Bram. Szarołuski wiedział gdzie są one schowane i dlatego nie mógł sam ich podnieść, ale wskazanie Diabelskim skrytek to coś innego. Już w dniu, w którym Diabelskie i Niebiańskie zawarły pokój, Źwiszal planował kolejną ofensywę! Nie było czasu! Złotołuski musiał... Zatrzymał się nagle w powietrzu. Nie mógł zrobić nic. *** Była już późna noc. Wieść o powrocie dwóch smoków do grona Niebiańskich szybko rozniosła się po całym Portalu. Zaciekawione skrzydlate bestie licznie zlatywały się do groty Wzedxqsxdz i Sachxighere, chcąc usłyszeć jak wygląda życie w innym świecie, czy po prostu się przywitać. Wzedxqsxdz, chodząc wolno po jaskini, kończył opowiadać kolejnej grupce ciekawskich gadów jego przygody, które pamiętał z poprzedniego życia. Zakłopotany i zmęczony zaczynał być coraz bardziej zirytowany i choć obiecywał sobie, że opowiada tę samą historię już ostatni raz, co chwilę zlatywały się nowe smoki i wszystko zaczynało się od nowa. Akurat znów docierał do momentu własnej śmierci. Nie był to przyjemny fragment, ale zaczynał się do niego przyzwyczajać. Praktycznie nie myśląc już o tym co mówi, zerknął na fioleto wołuską. Smoczyca wydawała się być nieobecna, nie powiedziała od siebie ani jednego słowa. Leżała po prostu pod ścianą jaskini i rozmyślała o tylko sobie znanych sprawach. Wzedxqsxdz przerwał nagle, nie odrywając od niej wzroku. Nie był tego świadomy, lecz kiedy Sachxighere spojrzała na niego zaalarmowana nagłą ciszą, ten spuścił wzrok i zerknąwszy na różnokolorowe smoki, oczekujące na niego w zaciekawieniu, dokończył:

I tak mniej więcej wróciliśmy tutaj. Ja obudziłem się wśród Diabelskich. Nie wiem czemu. Ale wypuścili mnie i... I dotarłem tutaj... Nie było to najlepsze zakończenie. Jaszczury jeszcze chwilę oczekiwały na dalsze słowa, ale kiedy zrozumiały, że nie usłyszą nic więcej, opuściły grotę. Po chwili para została sama i Wzedx podszedł do swej partnerki wolno, jakby bojąc się, że zbyt gwałtowny ruch spłoszy smoczycę. Przytulił się do niej delikatnie. Uwielbiał być blisko.

Boję się o nich... – szepnęła cicho. – One nawet nie wiedzą za co walczą... Nie odpowiedział nic. Choć bardo chciał, nie mógł powiedzieć nic, co by mogło ją pocie-

szyć.

Polecę do Źródła – zakomunikowała nagle stanowczo. – Pamiętasz Źródło? Zielonołuski pokręcił głową, chociaż wysilał pamięć.

– –

Nie – odpowiedział w końcu z rezygnacją.

– –

Źródło... ono zabija – odrzekł, kierując swój wzrok prosto w jej oczy.

Opowiesz mi o tym jak powrócisz – poprosił Wzedx, polizawszy ją po szyi. Smoki zetknęły się pyskami.

Nawet nie pragnęłam tego ukrywać – szepnęła. Patrzyła jeszcze chwilę w jego oczy, po czym wstała i wyskoczyła z jaskini.

Źródło pokazuje nam tych, na których nam zależy – przypomniała, zerkając na partnera. Kolejna fala wspomnień zalała jego umysł. Przypomniał sobie o Źródle, wielkim jeziorze, które pokazywało w swym odbiciu drogie obserwatorowi istoty, nawet dusze już umarłych. On i Sachxighere długie dni, jeśli nie całe lata, spędzili nad brzegiem akwenu, wpatrując się po prostu w jego taflę. Oglądanie w nim ich dzieci było cudowne... ale i zadawało coraz więcej bólu. Uzależniało i uświadamiało, że mogą tylko patrzeć. Dlatego postanowili na własną rękę odnaleźć Tsavakila i Sachre. Ale wychodziło na to, że znów są bezsilni...

Wiem. Ale muszę. Poszukam tylko Tsavakila, zobaczę co zrobił dalej. Muszę. W jej głosie brzmiał smutek. On czuł to samo.


Ich grota znajdowała się blisko źródła. Nie bez powodu wybrali takie miejsce na swe leże. Zanim ich dzieci zostały im całkiem odebrane, Wzedxqsxdz i Sachxighere bardo często patrzyli na ich syna kiedy ten był zamknięty w Smoczej Wieży. Odwiedzali jezioro praktycznie kilkanaście razy dziennie, dzięki czemu mimo nocnej ciemności, Fioletowołuska doskonale wiedziała gdzie lecieć. Pamiętała każdy najmniejszy szczegół drogi, pomiędzy ich miejscem, a jeziorem... Lot wzdłuż wąwozu, trzy drzewa, opierające się o siebie. Wzniesienie i szybowanie nad wiecznie zamarzniętą rzeką. Krótka dolina, a następnie długa polana, będącą ostatnim etapem drogi. Potem musiała już tylko przelecieć nad kilkoma potężnymi górami i... Ujrzała to. Źródło. Z ośnieżonej skarpy tuż pod nią spływały kaskady wodospadów, lśniących krystalicznym blaskiem w świetle księżyca, które z rykiem wpadały do niewielkiego akwenu, wzbijając w niebo obłoki białej pary. Brzeg Źródła otoczony był miękkim, przyprószonym śniegiem mchem, porastającym, kamienne podłoże. Dalej, wokół jeziora rósł prastary, iglasty las, który swoją monumentalnością mógł przytłoczyć każdą istotę, nawet smoka. Ale najbardziej niepokojące zdawały się być spokój i melancholia tego miejsca, tak bardzo specyficzne i wręcz złowrogie... Smoczyca wylądowała lekko po drugiej stronie akwenu, naprzeciwko wodospadów. Nie spojrzała jednak jeszcze w taflę. Patrzyła w wodospady, a ich kontemplacja pomagała jej zrozumieć pewną myśl. Ideę mroczną i niepokojącą... Każdy kto tu przybywał, był nieszczęśliwy. Mógł tylko patrzeć na ukochaną mu osobę. To było sadystyczne ze strony Boga. Bardzo podobne do Szatana. Może nawet perfidniejsze. Zamruczała złowrogo. Może i smoki były tylko pionkami. Ale już nie długo. Ich gniew będzie miał w końcu ujście. Lecz póki co, mogły tylko cierpieć. Rozejrzała się. W pobliżu Źródła nie było żadnego smoka. Fioletowołuskiej to bardzo odpowiadało. Podeszła do wody i podekscytowana spojrzała w taflę. W rozmytej powierzchni jeziora zaczął wyłaniać się przejrzysty obraz. W pierwszej kolejności nie zobaczyła jednak Tsavakila, a swą ukochaną, spisaną na straty, srebrnołuską córkę. U niej również trwała noc. Szybowała gdzieś w mroku uważnie obserwując coś na dole. Może polowała? Na jej grzbiecie siedział jakiś człowiek, ale to nie było istotne... Sachzra wyglądała na taką niewinną i nieświadomą. Sachxighere nie mogła sobie nawet wyobrazić swojej córki pozbawionej chęci życia, przepełnioną złem...

Wytrzymasz – szepnęła do siebie. – Musisz... Wszyscy musimy.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.