INFERIA 12

Page 1

Nr 6/2010 cena 0 zł ISSN 2081-1713

s. 4 s. 3

s. 6

s. 10

K jak kompozytor Harcerze i druh Mazguła Festiwal Twórczości Młodzieżowej Chwila z muzykiem

J

anina

JANIK

rozmowa z dyrektorem NDK


NR 06/2010

DNA zaprasza Zakosztuj tańca nowoczesnego na najwyższym poziomie.

Gdzie? Zamknij oczy w pobliżu NDK i daj się prowadzić hiphopowej muzyce. Kiedy? Popołudniami. Grup tanecznych DNA jest tyle, że każdy sobie jakąś dopasuje. Dyscyplina? Nie ma rygoru, nie ma przymusu, nie ma katowania. Każdy może przyjść albo wyjść, ćwiczyć lub tylko patrzeć. Nuda? Skądże! Entuzjazm, kreatywność i wielka eksplozja ruchu. Dlaczego DNA? Choćby dlatego, że to zespół z klasą. Świadczą o tym sukcesy: II miejsce w kat. hip-hop w miniformacjach na II Ogólnopolskim Festiwalu Tańca Hip-Hop i Breakdance. Wyróżnienie w kat. formacji hiphopowych i Nagroda Publiczności na festiwalu w Tarnowskich Górach - 29.05.2010 - Tańcząc w Jasnościach. I miejsce w kat. freestyle 12-15 lat oraz foto: M. Baraniewicz wyróżnienie - freestyle pow. 15 lat - w Tarnowie Opolskim - 12.06.2010 - na Międzywojewódzkich Spotkaniach Tanecznych TOP. I miejsce w miniformacjach pow. 15 lat, I miejsce w formacjach pow. 15 lat oraz III miejsce w formacjach 12-15 lat grupy początkującej! na Ogólnopolskim Festiwalu Tańca w Gorzowie Śląskim - 13.06.2009 r.

Harcerze i druh Mazguła Nyski Dom Kultury Nyski hufiec harcerski od września b. roku będzie mógł nieodpłatnie korzystać z remiz Fortu Wodnego w Nysie, będącego własnością Nyskiego Domu Kultury. NDK podpisał umowę o współpracy z hufcem nyskim. Inicjatorem porozumienia jest Adam Mazguła, czyli druh Adam. Harcerze będą przeprowadzać zbiórki harcerskie na Forcie Wodnym, co więcej, będą dążyć do organizacji bazy letniego wypoczynku dla harcerzy z innych miejscowości, a na dzień dobry, już w listopadzie, odbędzie się w Nyskim Domu Kultury koncert piosenki harcerskiej. Pomysły są, a ich realizacja już się rozpoczęła. Na ostatnich imprezach zorganizowanych przez Dom Kultury młodzież w szarych mundurkach witała gości, pomagała wejść po schodach niepełnosprawnym, okazywała każdą możliwą pomoc, co bardzo się podobało widzom, szczególnie osobom starszym. Adam Mazguła jest znany w Nysie jako człowiek o błyskotliwej karierze i działacz polityczny. Najbardziej jednak jest znany wśród młodzieży jako „pułkownik, co był w Iraku”. I owszem, był tam, dowodził zespołem wsparcia cywilno-wojskowego (tzw. Governmental Support Team) prowincji Babilon. Był głównym bohaterem filmu „Babilon” nakręconego przez Telewizje Polską w Iraku. Z pewnością, skoro powierzono mu tak odpowiedzialną misję, jest człowiekiem wielu zalet. Ale z Nyskim Domem Kultury pan Adam foto: M. Baraniewicz

nie współpracuje jako żołnierz czy człowiek z wszechstronnym wykształceniem (dyplom magisterski oraz cztery dyplomu ukończonych studiów podyplomowych), tylko jako harcerz, harcmistrz, komendant hufca ZHP Nysa. Druh Adam Mazguła w harcerstwie działa od zawsze. Mówi sam o sobie, że wychowali go harcerze. Po wieloletnich studiach i karierze obfitującej w międzynarodowe sukcesy wrócił do Nysy, swojego rodzinnego miasta, a jednocześnie powrócił do młodzieży, czyli do harcerstwa. Wierzy w ogrom pozytywnego wpływu harcerstwa na młodzież, w swoją własną wychowawczą rolę. - W dzisiejszych czasach harcerstwo jest nieco inne, niż było podczas II wojny światowej - mówi druh Adam. - Wtedy patriotyzm był główną ideą ruchu harcerskiego, który liczy sobie prawie sto lat. Ten element wychowania i nastawienia patriotycznego w harcerstwie przetrwał do dzisiaj, w dzisiejszych czasach harcerstwo wychowuje osoby z inicjatywą i o wysokich wartościach moralnych, osoby wrażliwe społecznie, a jednocześnie umiejące radzić sobie z trudnościami, czyli prawdziwych liderów, przyszłe pokolenie, które będzie aktywnie uczestniczyć w życiu społecznym. Wszystkich zainteresowanych zapraszamy na uroczysty koncert poświęcony stuleciu harcerstwa polskiego 6.11.2010 o godz. 17.00 w Nyskim Domu Kultury.

Sezon na chłopski rozum Daniel Butyter

2

Kontakt z nami: STOWARZYSZENIE AD ASTRA w Nysie, ul. Wałowa 7, 48-300 Nysa, mail: adastra.nysa@gmail.com, redaktor naczelny Tomasz Janik projekt graficzny i skład Michał Baraniewicz www.majkelstudio.pl druk Cmyk Maciej Kowalski, zdjęcie z okładki Michał Baraniewicz

Prosimy o mailowe opinie i komentarze do zagadnień poruszanych w Inferii: adastra.nysa@gmail.com Najciekawsze wydrukujemy.

Zaczęło się. W lokalnych gazetach zaczyna się roić od samochwałek, najczęściej własnego autorstwa naszych szanownych włodarzy miasta. Przedstawiciele władz samorządowych tłumnie pojawiają się na każdej uroczystej mszy i imprezie, chętnie ukazując uśmiechnięte twarze osobnikom z aparatem fotograficznym, troskliwie wypytują o potrzeby każdego mieszkańca, obiecując zasadniczą poprawę w każdej sytuacji, pod warunkiem oczywiście, że ów mieszkaniec przyczyni się do ich ponownego wybrania. Na scenę polityczną wchodzą dawni zapomniani politycy, których od 20 lat nikt w Nysie nie widział, nauczyciele, o których mało kto wie w ich własnych szkołach, „słynni nyscy znawcy historii” bez dyplomu i kto tylko jeszcze ma ochotę. Jako osoba niezwiązana z polityką (Boże, dzięki za ten przywilej!) z ironicznym uśmiechem obserwuję te poczynania, ale tak do końca wesoło mi nie jest. Ignorancja, straszliwa ignorancja jest główną cechą ogromnej większości naszych rajców. Bo jak to jeszcze można nazwać, gdy radny zwraca się do mnie z prośbą o głosowanie na niego i jako powód podaje fakt, że „nie ma z czego żyć, bo co on to ma za rentę/emeryturę/wypłatę”. Ten człowiek idzie do wyborów, bo potrzebuje diety radnego, aby wesprzeć swój ubogi budżet. Najstraszniejsze

w tej sytuacji jest, że tacy ludzie nawet nie wiedzą, że postępują niemoralnie, że stanowisko radnego nie oznacza tylko 1500 złotych diety miesięcznie, a pracę, ciężką pracę na potrzeby społeczeństwa. Jak mogą reprezentować interesy społeczeństwa osoby, które nie są w stanie zarobić na własne utrzymanie?! Ignorancja idzie w parze z pewnością siebie i swoich racji, najczęściej wysnutych na chłopski rozum, bo innej wiedzy nie mają. Trudno oczekiwać, aby wszyscy radni byli ekonomistami czy prawnikami, ale jak trybunem ludu może być osoba, która nie zna podstawowych dokumentów prawnych – ustawy o samorządach, pożytku publicznym itd. Jak może podejmować decyzję o budżecie miasta radny, który nie zna ustawy o finansach publicznych? Jak może mówić o inwestycjach ktoś, kto nie czytał ustawy o zamówieniach publicznych, nie wie, co to jest przetarg i specyfikacja istotnych warunków zamówienia? Na chłopski rozum? No to potem mamy na chłopski rozum zrobione inwestycje, rozpisane przetargi, przyznane pieniądze, wyższe uczelnie, do których trzeba dołożyć kilka milionów rocznie i inne dobrodziejstwa za nasze, podatników i mieszkańców, własne pieniądze. Jak może bronić naszych interesów wybrany przez nas radny, skoro on sam ma wykształcenie średnie? Rozumiem, że przeciętny obywatel wszystkiego wiedzieć nie musi, bo po co

mu – od tego są rady miejskie i rady powiatu, jak też ogromnie rozbudowany aparat administracyjny. Tylko że ogromna większość radnych obecnych i kandydatów na radnych w następnym sezonie to są właśnie ludzie, którzy nie mają nawet wyobrażenia, co trzeba umieć, aby radnym być. Czy ktoś z nas poszedłby do lekarza i dał sobie zrobić operację „na chłopski rozum”? Albo na korepetycje do nauczyciela bez dyplomu, który by za ciężką kasę przygotował nam dziecko do matury „na chłopski rozum”? Przecież 1500 złotych to dla wielu ludzi ciężkie pieniądze, dlaczego więc nie wymagają wiedzy od swoich radnych? Proszę zrobić eksperyment i zapytać pierwszego lepszego radnego, czy zna ustawę o dostępie do informacji publicznej (to jest dokument, który określa, jakie prawa ma każdy z nas w kontaktach z każdą instytucją finansów publicznych, jej wydawaniem pieniędzy, administracją itd., czyli jakie mamy prawa poza konstytucją). Zapytajcie radnego, czym się różni instytucja finansów publicznych od instytucji budżetowej, a zobaczycie, za co płacicie, drodzy obywatele i wyborcy. Może „swój chłop” jest fajny jako kumpel na imprezie, sąsiad i kolega z pracy, ale radny? Na mój własny chłopski rozum trzeba się mocno zastanowić, czy nie lepszy po prostu chłop (lub baba, czyli kobieta) z rozumem. 3


NR 06/2010

foto: M. Baraniewicz

Z kompozytorem Marcinem Feliksem Miłkowskim rozmawia Michał Baraniewicz (magister sztuki, muzyk, wibrafonista i fotografik).

- Pisanie muzyki to odskocznia od rzeczywistości, urlop od codzienności, więc przyjemnie dwa razy do roku się tym zająć, jednak papiery związane z samym doktoratem lądują ciągle na spodzie kupki.

- M.B. - Dlaczego nie zajął się pan wyłącznie muzyką, robi pan doktorat z kompozycji. Dlaczego Dom Kultury a nie na uczelnia, przecież mamy muzyczny wydział pod nosem, w PWSZ. Na rodzimej uczelni bardzo potrzebna jest lokalna kadra, przyjezdni profesorowie i doktorowie nigdy nie zostawią tu serca, dla nich to zawsze będzie druga lub trzecia praca.

- Zanim trafił pan do NDK, przez szereg lat żył pan z pisania muzyki. Czy dalej pisze pan na zamówienie?

- M.M. - Proszę się wstrzymać z tym doktoratem. Co prawda temat został ustalony z profesorem Andrzejem Zubkiem z katowickiej Akademii Muzycznej już w styczniu 2008, ale tak jakoś ciągle odkładam to na później... Zanim powstał wydział muzyczny w Nysie, kilkakrotnie rozmawiałem z kanclerzem uczelni. Pan Zbigniew Szlempo podkreślał, że chce zbudować silną lokalną kadrę naukową. W międzyczasie trafiłem do NDK, zaangażowałem się i tak już zostało. Dom Kultury to przyjazne miejsce, myślę, że znajduję tu coś dla siebie. Oprócz muzyki pasjonuje mnie technika informacyjna, multimedia i telewizja więc rozwijam tę działkę w NDK. - Od 2008 napisał pan już kilka utworów, z których każdy mógłby być tematem pracy doktorskiej. Z tego co słyszałem, na kilka tygodni przed każdym koncertem bierze pan tydzień urlopu, zamyka się w pracowni i pisze. 4

- Bardzo rzadko, tylko jeśli coś interesuje mnie artystycznie. Brak mi czasu na pisanie dodatkowych zleceń. W NDK jest zawsze tyle do zrobienia, nowe projekty, których piszemy naprawdę bardzo dużo, w większości przypadków otrzymują dofinansowanie, więc oprócz bieżącej administracji ciągle wyskakuje coś nowego. - Podczas gali Trytona 2009 wykonywane były równolegle kompozycja orkiestrowa oraz aranżacje jazzowe z big-bandem. Czuje się pan bardziej kompozytorem jazzowym czy klasycznym? - Wyrosłem z jazzu, jednak bardziej interesuje mnie orkiestra symfoniczna, ponieważ daje więcej możliwości. W muzyce orkiestrowej kompozytor jest mniej związany konwencją, przy pisaniu jazzowym na big-band trzeba trzymać się stylu. Ponadto muzyka, której najczęściej słucham, to klasyczna lub filmowa, ze wskazaniem na orkiestrę. - Czyli pisze pan muzykę do wszystkich imprez galowych w NDK? Jeśli nie ma orkiestry, to chwyta się pan za big-band, tak jak podczas ostatniej gali Trytona, kiedy śpiewała dla nas Krystyna Prońko?

- Proszę nie przesadzać, nigdzie nie jest napisane, że Miłkowski musi pisać utwór na każdy koncert. A propos Krystyny Prońko, środowisko muzyczne to dość zamknięty i mały światek. Jak tylko pojawiła się informacja o wyborze gwiazdy i zespołu, zadzwonił do mnie znajomy szef big-bandu i zapytał, czy nie dopisałbym kilku utworów, bo Krystynie brakuje 6 aranżów do domknięcia programu. Wiedział, że jestem z Nysy i na pewno mu nie odmówię. - Kiedy usłyszymy kolejny utwór i na jaki tym razem skład? - Orkiestra symfoniczna, 17 października o godzinie 17.00 w sali teatralnej NDK. Przy okazji, jeśli można, pozwolę sobie zaprosić mieszkańców Nysy na koncert. Zagra Wrocławska Orkiestra Festiwalowa pod dyrekcją Jana Ślęka z solistą Wiktorem Kuzniecowem juniorem. W programie Henryk Wieniawski, Johannes Brahms, Antonin Dworzak, Imre Kalman, Pablo de Sarasate i inni. Koncert odbędzie się w ramach projektu „Visegrad National Music Portraits”, na który otrzymaliśmy grant z fundacji wyszehradzkiej (10 tys. euro). Gorąco zapraszam. - Czy utwór jest już napisany? - Nie, nie mam jeszcze ani jednej nuty. - Jest 1 października, zostało 16 dni, na co pan jeszcze czeka? Na natchnienie? - Raczej na kilka dni wolnego. - Życzę owocnej pracy.


Festiwal Twórczości Młodzieżowej Podsumowanie Polsko-Czeskiej Muzycznej Fiesty

NR 06/2010

Nyski Dom Kultury Zbliża się ku końcowi półroczny projekt Polsko-Czeska Muzyczna Fiesta. Dotychczas miały miejsce już 3 festiwale w Nysie – hiphopowy, rockowy oraz muzyki house. Były też dwie imprezy w Czechach – muzyka rockowa w sierpniu oraz hiphopowe spotkanie we wrześniu. Gdy opracowywaliśmy projekt, nie wiedzieliśmy, jak będzie wyglądała jego realizacja w rzeczywistości, np. założyliśmy udział we wszystkich imprezach tylko 200 artystów amatorów z Czech i Polski. Okazało się, że było ich znacznie więcej (na jedną tylko wrześniową polskoczeską imprezę w Jeseniku z Nysy wyjechały 3 autokary, czyli ponad 120 osób, z czego 62

artystów polskich - prawdziwy hiphopowy exodus). Zainteresowanie imprezami nie maleje, ale już zbliża się jesień i nie ma szans na plenery. Dlatego przenosimy się we wnętrza Nyskiego Domu Kultury i zapraszamy na ostatnią imprezę z cyklu Polsko-Czeskiej Muzycznej Fiesty, czyli Festiwal Twórczości Młodzieżowej. Impreza ta odbywać się będzie po raz trzeci, tym razem na podstawie polsko-czeskiej współpracy w ramach projektu. W piątek – dzień reggae. Wystąpią kapele z Euroregionu Pradziad (to jest też jeden z elementów projektu – mieszkańcy Nysy zaczęli używać pojęcia „Euroregion Pradziad”), któ-

ry pomógł nam zorganizować nieformalne zrzeszenie młodzieżowe Rasta z Nadziejowa k. Głuchołaz. W sobotę i niedzielę natomiast zobaczymy prawie wszystkie taneczne grupy młodzieżowe działające przy NDK i, oczywiście, czeski zespół taneczny. Jest to dzień fanów tańca, a szczególną atrakcją będzie pokaz laserowy (Elementum) i wizualizacja w wykonaniu słynnego Juhasa. Niedziela - dzień grania. Wystąpią zespoły nyskie i nie tylko. Na plakacie można zobaczyć dokładny program, jak i rozkład zajęć warsztatowych, na które równie serdecznie zapraszamy. Każdy znajdzie coś dla siebie, więc proszę zawitać do nas, do NDK.

Tańcowały dwa Michały Franciszek Czabak rozmawia z Janiną Janik

- Słyszałem, że organizuje pani konferencję na temat kultury młodzieżowej. Ciekawa inicjatywa, ale nasuwa się kilka pytań. Dlaczego konferencja i dlaczego tylko o kulturze młodzieżowej? - Przede wszystkim taka konferencja odbędzie się po raz czwarty. Poprzednie spotkania dotyczyły współpracy międzynarodowej, a teraz chcę się skupić na regionalnej kulturze młodzieżowej, a przede wszystkim nawiązać kontakty ze środowiskiem aktywnej młodzieży, która sama organizuje imprezy czy realizuje inne inicjatywy. - Kto zostanie zaproszony jako prelegent? - Osoby zajmujące się młodzieżą i współpracujące z młodzieżą. Ale nie te formalnie wyznaczone do tej roli, tylko osoby, które to czują, prawdziwi entuzjaści, ale z doświadczeniem. Chciałabym posłuchać, jak to wygląda gdzie indziej, bo w Nysie to my jak dwa Michały z piosenki - u nas każdy sobie coś tam robi, nie jest to nijak skoordynowane, środowiska istniejące obok siebie nie mają wzajemnego kontaktu. Wszyscy na tym tracimy - „jak ten duży zaczął krążyć, to ten mały nie mógł zdążyć”. Tak to jest – każda instytucja żyje swoim życiem. - A jak by pani to widziała?

6

- Ale dlaczego to się nie udało do tej pory? - My, Dom Kultury, jesteśmy jak ten duży Michał z piosenki – robimy sporo dużych imprez, a inni nie zawsze za nami nadążają. Albo odwrotnie – ktoś w Nysie czy w okolicach robi ciekawe rzeczy, a my nie przyłączyliśmy się, bo nie zdążyliśmy lub nie wiedzieliśmy. Staramy się wejść w stałą współpracę z wieloma podmiotami, szczególnie tymi non profit, i udaje się nam. Tylko że współpraca ta istnieje „przy okazji” jakiegoś projektu lub pomysłu na projekt. Obecnie spora grupa bardzo ciekawych ludzi pracuje w Domu Kultury, prowadząc atrakcyjne i niekonwencjonalne zajęcia, często te osoby są liderami w swoim środowisku, czyli grupie zainteresowań. - Czyli pani chce zaprosić tylko osoby decyzyjne, np. dyrektorów? - Nie, to jest uproszczenie. Dyrektorów niekoniecznie, ale liderów – tak. Chcę spotkać się i wysłuchać przedstawicieli nieformalnych grup, zapytać o ich potrzeby, zaprosić do współpracy. Przede wszystkim chcę, aby z tego spotkania wynikły konkretne zadania do wykonania. Jestem pomysłodawczynią Festiwalu Twórczości Młodzieżowej w Nysie, może ktoś wymyśli coś lepszego, ciekawszego, atrakcyjniejszego dla młodzieży. Ktoś to wymyśli, a ja pomogę mu to zrealizować. Tym bardziej, że konferencja odbędzie się w ramach realizowanego przez NDK projektu pt. Polsko-Czeska Muzyczna Fiesta i dotyczy muzyki młodzieżowej. - Życzę powodzenia. Na kiedy konferencja jest zaplanowana? - Na 10 października, na godzinę 15.00 w sali widowiskowej NDK. Zapraszam.

REKLAMA

- Hmm, np. tak, że Dom Kultury zainicjuje organizację jakiejś imprezy, a inne instytucje zaproponują swój udział. Wtedy nie wchodzilibyśmy sobie w drogę, organizując kilka imprez w ten sam weekend, sama impreza byłaby ciekawsza, a zaangażowanie publiczności większe. Np. w Festiwalu Twórczości Młodzieżowej może wziąć udział i szkoła muzyczna, i ognisko plastyczne, i niepubliczna szkoła muzyki rozrywkowej, i nieformalne grupy młodzieżowe. Dziś takiej współpracy nie ma – Dom Kultury, i owszem, współpracuje z in-

nymi instytucjami, ale z każdą z osobna. A szkoda, bo moglibyśmy połączyć siły.

7


NR 06/2010

Kobieta sukcesu - Ostatnio mówi się o pani w związku z udziałem w programie „Kobieta Sukcesu” w TVP1, ale też z powodu zwiększonego zainteresowania ze strony prasy. Czy odczuwa to pani w codziennym życiu? - Od trzech lat jestem tak zwaną osobą publiczną, więc jestem rozpoznawana na ulicy, w sklepach itd. Ale już wcześniej, przez kilka lat, pracowałam jako nauczyciel języka angielskiego, miałam bardzo wielu uczniów, więc już wtedy byłam osobą w Nysie dość znaną. Niewiele się zmieniło – nadal wychodzę z psem na spacer w starym dresie i „bez fryzury”. Ale mam, i owszem, większy kontakt z ludźmi. Po ukazaniu się artykułów na mój temat, szczególnie niepochlebnych, otrzymuję telefony, SMS-y, maile, w których ktoś próbuje podtrzymać mnie na duchu. Najzabawniejszy anonimowy SMS, który dostałam, mówił: „Nina na prezydenta”. - Jest pani osobą bardzo medialną. - Tak, nie przeszkadza mi kamera, zresztą współpraca z mediami należy do moich obowiązków. - Ma pani sporą grupę zwolenników, ale też i osób nieprzychylnych. Czy uważa pani, że przyczyniła się do tego swoją działalnością, osobowością, czy może widzi pani inne przyczyny? - Myślę, że to jest zjawisko złożone. Na pewno jestem liderem – od zawsze byłam, a tacy zawsze mają przeciwników. Poza tym mam cechę charakteru dość „niepolityczną” – mówię, co myślę. Nie boję się wypowiedzieć własnego zdania – potrafię się przyznać do błędu, ale jeśli sumienie tak mi nakazuje, będę bronić swoich racji. Poza tym mam rozwinięte poczucie sprawiedliwości i nie znoszę marnotrawstwa. Przy takim usposobieniu ma się i przyjaciół, i wrogów. A co się tyczy działalności, to trochę mi jest smutno, że potrzeba telewizji, żeby ktoś docenił ciężką pracę mojego NDK-owskiego zespołu, bo przecież to nie ja sama organizuję jakieś 200 imprez rocznie dla dziesiątków tysięcy osób. Nawet jeśli ktoś nie interesuje się muzyką, to mógłby zauważyć innowacje w innych dziedzinach: internetowa sprzedaż biletów, system informacji SMS-owej, darmowa strefa Wi-Fi na Bastionie św. Jadwigi (zresztą te wszystkie wynalazki są zasługą Marcina Miłkowskiego, który bardziej jest znany w mieście jako kompozytor niż kierownik techniczny NDK). - A jak pani reaguje na krytykę?

8

- Nijak. Przyklejenie mojej głowy do ciała małpy i zamieszczenie tego „dzieła sztuki” w gazecie czy na forum to nie jest krytyka. Jeżeli ktoś by powiedział, że pani Janik jest „be”, bo odmówiła pomocy czy złamała prawo, to byłaby kry-

Wywiad z Janiną Janik, dyrektorem Nyskiego Domu Kultury, bohaterką programu TVP1 „Kobieta sukcesu”

tyka. Ale jeśli ktoś mówi, że pani Janik jest „be” i nie kończy zdania, to tylko oznacza, że ma jakiś problem. - Czy doświadczenie w pracy nauczycielskiej pomaga pani w prowadzeniu Domu Kultury? - Tak, z pewnością. Nadal mam świetny kontakt z młodzieżą, znam jej potrzeby i dlatego tworzymy wspólne projekty. Poza tym jestem anglistą – dzięki temu mamy rozwiniętą współpracę międzynarodową, utrzymujemy kontakty właściwie z większością krajów europejskich. Folk Fiesta czy Grundtvig są tego przykładem. - Czy te kontakty polegają na współpracy pomiędzy instytucjami, czy mają bardziej prywatny charakter? - Nie wierzę we współpracę instytucjonalną bez ludzkich więzi. Tak pracują urzędy, ale to jest bardzo przestarzały model. Musi istnieć przyjaźń, chociażby w zalążku, pomiędzy konkretnymi osobami, które potem tę współpracę realizują. Czynnik ludzki jest wszystkim, dlatego też wszystkie większe, nowoczesne programy dotacyjne organizują seminaria kontaktowe, podczas których partnerzy poznają się osobiście, dobierają się w grupy, a dopiero potem zaczynają oficjalną współpracę. - A czy w pani pracy czynnik ludzki jest ważny? - Oczywiście, nie wyobrażam sobie dyrektora domu kultury, który nie pracuje ramę w ramię ze swoim zespołem. Jeżeli nie ma kontaktu osobistego, to nie ma pracy. To nie znaczy, że należy się spoufalać, ale wyniosłość i wyobcowanie jest zawodowym samobójstwem. Kiedy byłam nauczycielem, na pierwszej lekcji podawałam swoim uczniom numer telefonu komórkowego, tak na wszelki wypadek. Był kontakt, ale nie pamiętam nadużyć. Tak samo teraz – ludzie muszą znać moją twarz i mieć pewność, że można do mnie przyjść na rozmowę. - Jakie są pani plany na przyszłość? - Rozpoczęliśmy wiele projektów i należy je kontynuować. Trzy lata temu wprowadziłam Małą Miss, Dzień Seniora i inne imprezy, które stały się już tradycją. W tym roku rozkręciliśmy kilka ciekawych inicjatyw, np. festiwale muzyki młodzieżowej – szalenie mi się to podoba i muszę znaleźć pieniądze na kontynuację w przyszłym roku. - No właśnie, a jak? - Bardzo zwyczajnie – aplikując do programów unijnych. Wraz z Marcinem Miłkowskim nawiązaliśmy współpracę z ośrodkiem kultury w Krnovie. Są tam takie dwie szalone kobiety, które

Janina Janik piastuje stanowisko dyrektora Nyskiego Domu Kultury od stycznia 2008. W ciągu niespełna trzech lat kierowana przez nią placówka diametralnie zmieniła swoje oblicze. W tym czasie dyrektor samodzielnie pozyskała ponad milion złotych na działalność kulturalną ze środków zewnętrznych. W grupach artystycznych realizuje swe pasje już ponad 600 osób i stale pojawiają się nowe zajęcia i nowi chętni. Placówka jest świetnie gospodarowana i wychodzi w dosłownym znaczeniu „w miasto z kulturą”.

żyją tylko pracą, wyczuliśmy w nich bratnie dusze i już są rezultaty – składamy razem projekty na wspólne imprezy. - Jest pani znana jako osoba, która potrafi zdobywać duże unijne pieniądze. Czy jest jakieś „know-how”, które może nam pani zdradzić? - Jak wszędzie w życiu – „szukaj a znajdziesz”. Trzeba się napracować, a rezultaty będą. Kiedy zaczynałam pracę w NDK w styczniu 2008 w rubryce „doświadczenie placówki w realizacji projektów” wpisywałam kreskę, a teraz mamy już za sobą zrealizowane projekty na całkiem spore kwoty. Łącznie dzięki wnioskom projektowym budżet NDK powiększył się o ponad milion, a zakontraktowanych środków mamy już na ponad 1,5 mln złotych. To jest mniej więcej połowa rocznego budżetu. - Jaka grupa wiekowa stanowi główną grupę docelową? - Nie ma podziału. Zajęcia są prowadzone dla wszystkich grup wiekowych, a na dodatek są to zajęcia nieodpłatne, więc nie ma ograniczeń finansowych. Kultura ma być dla wszystkich – nasi najmłodsi uczestnicy mają lat 4, a najstarszym niewiele brakuje do setki. I tak ma być. - Na wypadek złowienia złotej rybki, jakie są trzy pani życzenia na temat pracy? - Pierwsze: remont budynku Domu Kultury, żeby już nie było szaro, drugie: więcej pieniędzy na stroje i wyjazdy dla zespołów, trzecie: dobra pogoda na imprezy plenerowe. - I tym słonecznym akcentem należałoby skończyć, dziękuję za rozmowę.

BP

9

foto: M. Baraniewicz


Chwila z muzykiem NR 06/2010

Z Dariuszem Orłowskim rozmawia Konrad Szcześniak

Dariusz Orłowski - magister muzyki, absolwent PSM I st. w Brzegu, PSM II st. w Opolu, Instytutu Wychowania Muzycznego w Zielonej Górze, w specjalnościach gitara, śpiew, dyrygowanie i kompozycja. Współpracował m.in. z Magdą Femme i Elżbietą Zapendowską. Wielokrotny uczestnik Festiwalu Opolskiego. Dziś nauczyciel w Gimnazjum nr 1 w Nysie, gitarzysta i wokalista zespołu Horyzont, instruktor Nyskiego Studia Piosenki i zespołu Nafali działającego przy Nyskim Domu Kultury.

- Dlaczego muzyk a nie np. pilot?

już inna epoka – zmieniły się upodobania i trendy...

- Jedni od dziecka marzą, by latać, a ja, by grać. Muzykę wyssałem z mlekiem matki, a resztę dał ojciec, dbając o edukację na płytach ówczesnej klasyki: SBB, Breakout, Nalepa, Led Zeppelin, Deep Purple... Wrażliwość muzyczna poszła w dobrym kierunku.

- Oczywiście, ale wszystko można zrobić dobrze lub zbezcześcić. Dziś na rynku istnieje ten, kogo grają w TV i radio. A one nie lubią utworów, w których się zbyt wiele dzieje. Lubią muzykę prostą, klarowną w odbiorze. Gdy jedziesz samochodem i natrafiasz na piosenki z improwizacjami gitarowymi – przełączasz! Szukasz refrenów! Przeważnie dobre piosenki wiążą się z emocjami. Np. Eric Clapton napisał „Tears in heaven”, gdy zginął jego syn (wypadł z wieżowca).

- To chyba teraz boli, gdy słyszysz dzisiejszą młóckę, wywrzeszczaną kakofonię i rycie winylu, które urosło do miana sztuki? - Uch! Cieszy, że ludzie próbują bawić się muzyką, natomiast smuci, że kanony, które grali wielcy, choćby Mozart, zanikają. Muzyki uczy się, studiuje latami, a na samym entuzjazmie się daleko nie zajedzie. Owszem, istnieje zapotrzebowanie na rzeczy mniej ambitne – użytkowe. Czasem może się udać eksperyment z płytą i igłą, ale najczęściej wychodzi popelina. - Ale jesteśmy tak skonstruowani, że podoba nam się muzyka z czasów, gdy mieliśmy 16-20 lat. Cała otoczka, pierwsze miłości i takie tam... Może to po prostu

- Czy prowadzenie wokalisty też się wiąże z emocjami? - Jasne, szczególnie gdy jest to talent niepokorny. Zdarzają się tacy, którzy mają doskonałe głosy, ale wykorzystują je do bezustannego przeszkadzania w lekcji. Wtedy sięgam do któregoś z patentów dydaktycznych, np. proszę o pomoc przy zmianie struny lub polecam wyrzeźbić, powiedzmy, pałeczkę do dzwonków, i chwalę przed całą klasą. Zwykle taki gość jest już kupiony. - A jak wygląda selekcja? - Banalnie. Schody zaczynają się później. Pamiętam jedne z przesłuchań, gdzie każdy miał zaśpiewać piosenkę. Tonację dobrałem do „średniej klasowej”. Kiedy podszedł do próby Bartek Broniewski, obdarzony mocnym, niskim, nieprzeciętnym głosem, natychmiast poległ. Klasa zaczęła się śmiać. Zaakompaniowałem tercję niżej i klasa zamilkła. A po chwili dostał gromkie brawa. A po roku zaczął wygrywać konkursy wokalne. - Jak zaśpiewać niemożliwe?

10 foto: M. Baraniewicz

- Są i na to sposoby, tylko trzeba uwierzyć, że można. W tym przypadku nie zaszkodzi mały cud. Oto np. jeden początkujący wokalista nie mógł zaśpiewać utworu od „a”, tylko w tonacji niższej. Przyglądał się, jak akompaniuję, i wchodził, gdy grałem od „f”. Po cichutku przestroiłem instrument o tercję (pianino elektryczne ma taką dodatkową funkcję) i... czysto zaśpiewał od „a” (które teraz na klawiaturze było pod „f”)! Wiele ba-

Justyna Orłowska Jestem uczennicą trzeciej klasy Gimnazjum nr 1 w Nysie. Uczę się również w PSM I i II st. w Nysie na wydziale instrumentalnym. Śpiewam i gram na flecie poprzecznym. Moje pasje to muzyka, z którą wiążę swoją przyszłość, oraz podróże.

rier to sprawa psychiki. Wynika z negatywnego myślenia. Konsekwencją jest nieprawidłowy oddech, dźwięk niepodparty przeponą. Oczywiście potem, gdy mistyfikacja wyszła na jaw, gdy zobaczył, że może, o żadnej barierze nie było już mowy. Potem już czysto śpiewał nawet frazy typu „Zziajany zięć z żądzy zziębnął, z źdźbła zżuł, zżarł i zżółknął”. - Skoro są zdolniejsi, muszą być też ci mniej zdolni. Co wtedy, gdy chcą śpiewać u ciebie? - Nie oszukuję. Lepsza bolesna prawda niż słodkie mydlenie oczu. Mówię, by się realizowali w innych dziedzinach. Jeśli ja im tego nie powiem, na pierwszym występie powie im to publiczność. Gwizdami i szyderstwami. Publiczność jest w takich sytuacjach bezwzględna. Wolę im tego oszczędzić. - No to dla równowagi zabawmy się w Wujka Dobrą Radę i poradźmy coś tym, którzy chcą postawić pierwsze kroki na scenie, a marzą o fanach stojących w długich kolejkach po autograf... - Taki efekt przychodzi w wyniku ciężkiej pracy. Trzeba mieć marzenia i do nich dążyć. Marzenia czynią cuda. Niemożliwe staje się możliwe. Przyciągają takich, którzy myślą podobnie. Warto zmienić instrument, jeśli czujesz, że to nie ten. Poszukaj go. Nie będzie to praca od zera, bo sekwencje dźwięków się powtarzają. Organizmu nie oszukasz. Chcesz rocka – graj rocka, a nie to, co akurat modne. Poznaj siebie. Czytaj, co Ci mówi ciało. Zwykłe emocje powodują, że grasz lub śpiewasz zupełnie niezwykle. Nie tylko stan ducha, nawet stan atmosfery za oknem tak wpływa. Zrozum język swego ciała i wykorzystuj go.

Mówią o D. Orłowskim Marcin Tomal

Z najgorszego chłamu potrafi zrobić taką piosenkę, że czapki lecą z głów. Każdemu pisze aranżacje. Proponuje je uczniowi, a jeśli się nie spodoba, zmienia. Ot tak. Dla niego to pikuś. Ma zeszyt pełen swoich utworów, a na zamówienie może wyprodukować drugi albo i trzeci. Sam śpiewa, pokazując, jak śpiewamy. Momentalnie wychwytuje i eliminuje każdy błąd. Postępy widać, a raczej słychać natychmiast (jak słucham dawnych naszych nagrań, to aż się wstydzę). Zawsze słyszy każdego, choć gra cały zespół. „Ty tam fałszujesz – dwunasty w czternastym rzędzie”. Do tego świetny gitarzysta.

Adam Hankus

Uważa, że wszystko musi być proste, bo proste jest dobre. Bez udziwnień. Zgrywa ludzi, dobiera utwór pod osobę. Potrafi przestawić ze śpiewu operowego na rozrywkowy lub odwrotnie. Nawet nie wiedziałem, że mogę mieć do arii operowy głos. Cały czas wysyła nas na imprezy, byśmy mieli kontakt z publicznością, mikrofonem. Mądrość muzyczna to wg mnie umiejętność powiedzenia, jak zaśpiewać. I to mi daje. To fantastyczny pedagog, który potrafi zainspirować, wydobyć z człowieka to, co najlepsze.

Bartłomiej Broniewski Mam 16 lat, jestem wokalistą Nyskiego Studia Piosenki (przy NDK) na co dzień uczęszczam do I LO „Carolinum” w Nysie. Moją pasją jest muzyka, którą uprawiam od 5 lat. Przyszłość chcę związać właśnie z nią oraz z informatyką. Artur Machura Mam 26 lat, z wykształcenia jestem budowlańcem (jak Grzegorz Markowski z Perfectu), a w Nysie studiuję w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej architekturę (jak członkowie Pink Floyd). Nim trafiłem do Nysy, brałem czynny udział w imprezach typu jam session. Tu podjąłem współpracę z Romanem Hudaszkiem – występy na koncertach głównie na imprezach uczelnianych, oraz z Dariuszem Orłowskim – zespół Nafali. Do większych osiągnięć zaliczam występ na gali Trytonów z Krystyną Prońko.

Katarzyna Jamińska Mam 18 lat, uczę się w ZSRCKU w Nysie w klasie maturalnej. Moim hobby jest śpiewanie, a dzięki panu Dariuszowi Orłowskiemu mogę to robić z uśmiechem i wielką chęcią. Moją drugą pasją jest Chorwacja, zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia. Bardzo się interesuję historią, kulturą, turystyką tego państwa. Moim największym marzeniem jest zamieszkanie w jakimkolwiek z jej miast. W związku z planami związanymi z Chorwacją zamierzam studiować filologię chorwacką i zdobyć uprawnienia przewodnika, rezydenta i pilota w Chorwacji.

Żaneta Wójcik Mam 20 lat i jestem studentką pierwszego roku filologii angielskiej w Nysie. Jako kilkuletnia dziewczynka usłyszałam w telewizji utwór „To nie ja byłam Ewą” Edyty Górniak i śpiewałam go na okrągło. Od tamtej pory śpiew stał się moją pasją. Od 10. roku życia występuję na scenie. Jeżdżę na różnego rodzaju konkursy, festiwale itp., reprezentując zarówno Gminny Ośrodek Kultury, Sportu i Rekreacji w Łambinowicach jak i Nyski Dom Kultury. Muzyka to nie tylko moje hobby, wiążę z nią swoją przyszłość, dlatego staram się kształcić i polepszać swój śpiew. W związku z tym, jak tylko mam okazję, biorę udział w warsztatach muzycznych. Takie spotkania pomagają w rozwijaniu umiejętności, a także pozwalają poznać nowych, ciekawych ludzi.

Małgorzata Marfiany Mam 18 lat. Od dawna moją największą pasją jest muzyka, której poświęcam dość dużo czasu, pamiętając jednak o bliskich i przyjaciołach, bez których mój świat nie byłby taki kolorowy, jak jest obecnie, dzięki czemu jestem bardzo szczęśliwą osobą. Staram się zawsze myśleć pozytywnie. „Nigdy nie mów, że nie ma szansy. Ona zawsze stoi obok, wystarczy się do niej uśmiechnąć”.

Adam Hankus Zainteresowanie muzyką wzbudził we mnie tato, który grał na gitarze i nauczył mnie pierwszych akordów, jednak dopiero kiedy poznałem pana Darka Orłowskiego, muzyka stała się moją pasją, z którą wiążę swoją przyszłość. Ukończyłem PSM w Nysie I stopnia na gitarze i rozpocząłem PSM w Nysie II stopnia na kontrabasie. Grę na tym instrumencie chciałbym kontynuować na studiach. Poza nauką w PSM, gram na gitarze basowej w zespole Nafali działającym przy Ny11  skim Domu Kultury.


NR 06/2010

bić albo nie bić Jane

Kultura wysoka i skąd na nią wziąć? Janina Janik Byłam niedawno w Krnovie, malutkim miasteczku czeskim, na koncercie, a właściwie projekcie muzycznym Vivaldianno, czyli rok Vivaldiego. Projekt dość awangardowy, ale nie o tym mowa. Najciekawsze było to, że pomimo wysokich, jak na rynek polski biletów, sala była pełna po brzegi. W Czechach ludzie chodzą na koncerty. Tam się płaci ‘vstupne” za każdy koncert, a mimo to, często bilety są wyprzedane już kilka dni wcześniej. Czesi przychodzą na koncerty od-

12

świętnie ubrani, przynoszą kwiaty, czyli jest w nich zapotrzebowanie nie tylko na kulturę wysoką, ale też na dobre maniery. Czasami zdarza się, że sala naszego nyskiego domu kultury (czy „teatru” jak jest czasami nazywany) jest pełna, a wtedy cały budynek tętni życiem, my wszyscy, cała załoga od portiera począwszy do dyrektora, czujemy się tak inaczej, lepiej, bo nie ma dla nas lepszej nagrody, niż pełna widownia, uśmiechnięte twarze i radość z dobrze wykonanej pracy. Ale zazwyczaj w Nysie nie ma aż tak dobrze - na koncerty i przedstawienia przychodzą nieliczne grupy – witając gości przed wejściem, często widzę te same twarze. Bilety nie mogą kosztować więcej niż 40 - 45 złotych, czyli nie ma co marzyć o droższych produkcjach, takich jak np. „Jezioro Łabędzie” czy „Skrzypek na dachu”. Wprawdzie, urząd miejski dofinansowuje imprezy z rubryki przez duże „K” , są też jeszcze projekty, z których zbieramy dodatkowe środki, ale wniosek jest jednoznaczny: z disco polo jest o wiele łatwiej. Nierzadko na koncertach muzyki klasycznej można zobaczyć osobnika z dżinsach, a nawet zdarza się, że na sali widowi-

skowej można zobaczyć pewnego pana ubranego w krótkie spodenki i sportową koszulkę. Pewien znajomy powiedział mi, że jednym z powodów takiego stanu rzeczy jest fakt, iż mieszkańcy Nysy stanowią w pierwszym lub drugim pokoleniu ludność napływową. Tuż po wojnie do miasta przyjechały tysiące osób ze wschodu, głownie mieszkańcy wsi, którym nieznane były dobrodziejstwa teatru czy sali koncertowej. Oczywiście, czasy się mocno zmieniły, i nie można nadal tłumaczyć rzeczywistości zaległościami sprzed kilkudziesięciu lat. Widzę pozytywne zmiany i tendencje, wierzę, że będą się nasilać. Mam też nadzieję, że na koncertach muzyki klasycznej będą nie tylko dorośli widzowie, ale też i młodzież, bo to młodzi ludzie będą w przyszłości wybierać kierunki rozwoju miasta, w tym też życia kulturalnego.

W społeczeństwie polskim bicie dziecka rzadko jest normą (no i całe szczęście). Odwracamy wzrok na widok rodzica, który szarpie swoją pociechę, ale na pewno ostro reagujemy na okrutne bicie. Mam dwoje dzieci i jestem zdecydowanym przeciwnikiem i bezstresowego wychowania, i kar cielesnych. W pierwszym przypadku dziecko jest wychowywane z mocną dawką stresu, tylko że ciężar tego stresu spada na innych, więc jestem przeciw. W drugim przypadku uważam to za niedopuszczalne okrucieństwo. Ojciec (czasami matka, a najczęściej ojczym), bijąc córkę czy syna np. za palenie papierosów/wagary/nieposłuszeń-

stwo, nie oduczy dziecka palenia/wagarowania/nieposłuszeństwa, tylko nauczy je, że trzeba się sprytniej ukrywać. Nigdy w życiu nie uwierzę we wzajemne zaufanie i więź pomiędzy bijącym rodzicem a bitym dzieckiem. Takie dziecko jest agresywne, bo nauczyło się, że przewaga fizyczna jest najważniejsza, i okrutne, bo wierzy, że silniejszy ma prawo zadawać ból. Trudno przesadzić z negatywnymi skutkami - bicie jest poniżające dla godności dziecka, powoduje mocne zachwianie systemu wartości. Karząca dłoń rodzica wzbudza tylko strach, nie szacunek. Sądzę też, że często rodzice biją nie z powodu prawdziwych przewinień, tylko dlatego, że „nawinął się pod rękę”. Wyżywają się za swoje porażki, nieudolność życiową, problemy i niemoc. Pewna moja znajoma na widok ojca szarpiącego malucha, bo „za wolno chodzi”, podeszła i powiedziała: „Trzeba było kupić prezerwatywę, byłoby taniej”. I się z nią zgadzam.

Marcin

Rodzice biją dzieci, jeśli nie mają czasu lub nie chce im się ich wychowywać. Bicie daje natychmiastowy skutek, co prawda na krótko, ale od razu widać efekty. Wszyscy lubimy mieć natychmiastowe efekty - w każdej dziedzinie. Wychowanie idzie jak... krew z nosa, powoli, to proces wieloletni. To nie choroba, którą trzeba przejść. Nie da się zamknąć oczu, przygryźć wargi i przeczekać. Jeśli tak zrobimy, wychowania nie będzie. Nasze dzieci wychowa za nas ulica i nie będziemy dla nich przyjaciółmi tylko wrogami, którym natura kazała ich kochać.

Konrad

Dziś bijących rodziców trzeba wręcz podziwiać! Znaczy bijącego ojca, bo matka, jak to kobieta, zwykle spowalnia proces, uwieszona u ręki z pasem. Kiedyś, gdy niesforny młodzian dostał zasłużone lanie, musiał jeszcze podziękować swemu rodzicielowi. Dziś podaje go na policję o znęcanie się. Taki 15-letni chłopak nasłucha się w telewizji od różnych superniań i specjalistów bezstresowego wychowania o prawach dziecka i już wie, że w rodzinie to mu nikt nie podskoczy. No i ojciec nie podskakuje. Niestety także dlatego, że dziś tradycyjna męskość zanika, a to niebicie to po prostu efekt słabości współczesnych mężczyzn i wychowawczego lenistwa. Mówię oczywiście o sytuacjach ewidentnych, gdy dziecko po raz kolejny złośliwie łamie zaka­­ zy. Przecież typowy ojciec to żaden sadysta, to normalny mężczyzna, który chce, by jego dziecko wyrosło na prawego obywatela. Takiego, który wie, że przekroczenie norm społecznych i łamanie zakazów boli. Lepiej teraz – fizycznie, niż później – finansowo. Ojciec nie bije dla przyjemności, sam ma z tego mnóstwo stresu, ale gdy już bije, to ma to czynić tak, by dziecko poczuło. Bo nic gorszego niż klepanie – prosta droga do utraty szacunku. Biciem oczywiście szacunku nie zdobędzie, ale przecież nie po to ściąga pasek. A najważniejsza w karze jest nie jej wysokość, a nieuchronność. Dziecko musi wiedzieć, że nieuchronnie dostanie w tyłek. A że pamięć ma dobrą – zapamięta na lata. Potem będzie wystarczała sama groźba. Bo groźba jest silniejsza niż jej wykonanie.

13


Najgorsi z najgorszych

twierdząc, że piosenka szkodzi marce. Sąd powinien przyznać im rację po jednokrotnym przesłuchaniu dzieła, ale ostatecznie uznał je za parodię.

Kompletnie subiektywny i całkowicie tendencyjny przegląd największych przebojów muzycznych pięciolatki 1995-1999. Jeśli ktoś zna jakiś powód, dla którego te utwory nie zasługują na opisanie, niech przemówi teraz (pisząc na adres mailowy redakcji) lub zamilknie na wieki. A jeśli się z poniższym rankingiem zgadza, niech, czytając, zaznaje satysfakcji. Wybrałem z każdego roku po 3, w sam raz do obsadzenia podium hańby.

NR 06/2010

Konrad Szcześniak

1995

1. „Boombastic” – Shaggy Dzieło stworzone zgodnie z najlepszymi kanonami produkcji przebojów. Opowiada o ucieleśnieniu marzeń każdej amerykańskiej kobiety, panu Boombasticu, który zapewnia, że jest romantycznym, fantastycznym kochankiem. Na sukces piosenki, oprócz niewątpliwie społecznie ważnych i niosących przesłanie słów („touch me in me back”, „boom, boom, boom”) składa się wiele panienek kręcących tyłkami, posapujący „zmysłowo” wokalista (Shaggy) oraz możliwy do przetrawienia przez typowego amerykańskiego melomana rym: „Boombastic – fantastic”. Cała piosnka śpiewana jest na dwóch nutach, z wyjątkiem jednego „ouuu” – w tonacji nieokreślonej. No i najważniejsze – nie zapomniano o „love” lub jakiejś jego odmianie. W 4 linijkach refrenu „loving” mamy… 6 razy, ale niczym smakowite skwarki w kaszy, dzieło przetykane jest także linijkami szczególnie atrakcyjnymi: Mr. Lover lover, Mr. Lover lover, girl, Mr. Lover lover”.

2. „Boom Boom Boom” – Outhere Bros Do tej pory Murzyni śpiewali raczej tańce rytualne w plemiennym gronie, co nikomu nie wadziło. Niestety niektórzy mocniej poczuli zew śpiewania i wyszli na scenę. Prawdopodobnie tylko tak mogli wyrazić, co im w duszy gra. No trudno. Ale po kiego licha ubrali się w koszykarskie wdzianka? Ta piosenka wcale nie była o koszu. A o czym? Cóż, wszystko wyjaśnią Państwu przetłumaczone słowa. Niech przemówią muzycy!: Mówię boom, boom, boom, teraz pozwól mi usłyszeć wayoh (wayoh) Mówię boom, boom, boom, teraz wszyscy mówią wayoh (wayoh) Mówię boom, boom, boom, teraz pozwól mi usłyszeć wayoh (wayoh) Mówię boom, boom, boom, teraz wszyscy mówią wayoh (wayoh) Boom, boom, boom, teraz pozwól mi usłyszeć wayoh (wayoh) Mówię boom, boom, boom, teraz wszyscy mówią wayoh (wayoh) Mówię boom, boom, boom, teraz pozwól mi usłyszeć wayoh (wayoh) Mówię boom, boom, boom, teraz wszyscy mówią wayoh (wayoh) Czy dzieło z takim refrenem może nie zostać światowym przebojem? 14

3. „Get ready for this” – 2 Unlimited Rok 1995 zdominował czarny punkt widzenia. Jednak w przeciwieństwie do poprzednich, przy tym przeboju można się bawić bez zioła. Znam nawet takich, którzy uważają ten utwór za największy przebój AD 1995. Mamy tu wszystko, czego żądają muzyczni koneserzy (z wyjątkiem dawki dyskotekowego dymu i nastrojowej kuli nad głową), a mianowicie: dużo „Yeah!”, dziarsko maszerującą ładną panią, nawiedzonego kamerzystę, który właśnie odkrył pokrętło bliżejdalej oraz zabawnego klawiszowca, który ustawił dłoń na kwintę i się uparł, że tak dogra do końca. Udało się.

szaleństwem. Na drugim biegunie znalazło się „Exhale”. Kto to potrafi zanucić? Kto to w ogóle dziś pamięta? Pewnie nikt, bo ta piosenka była po prostu nudna. Jedynie siła nazwiska dogasającej gwiazdy wepchała ją na szczyty list przebojów. Kończą się pomysły na porządne przeboje, więc Whitney odchodzi w stronę gospelu, potem ku hip-hopowi, reggae i R&B, a w końcu ku narkotykom. Ale żaden z niej Kurt Cobain, więc efektem wielka klapa. Taka jak w Sopocie 3 lata później, gdy zamiast śpiewać stękała i mamrotała. To był najdroższy mamrot świata.

3. „The beautiful people” – Marilyn Manson Marilyn Manson mógłby wygrać dowolnym „przebojem” w dowolnym roku. Dostaje nominację na naszą listę w 1996, za to za całokształt. Także za poczucie humoru („beautiful people”) i konsekwencję, czyli fakt, że uparcie startuje w kategorii „muzyka”, zamiast w „plugawość”, „obmierzłość” lub „paskudztwo roku”. Kiedyś jeszcze szokował, a dziś, w czasach, gdy nawet jedzenie własnych ekskrementów nie zapewnia artyście należnego szacunku, chyba pora przejść na emeryturę.

1996

1. „Killing me softly” – The Fugees Kiedy w 1973 r. Roberta Flack zagrała swą piękną, nastrojową balladę „Killing me softly”, z pewnością nie podejrzewała, że 22 lata później The Fugees dodadzą trochę „yhy, yhy”, „oh, yeah”, spaskudzą wokal, rytm oraz w ogóle zbezczeszczą wszystko i wydadzą całość jako cover, by… zasłynąć wielkim hitem! To był jawny gwałt na muzyce, który przeszedł bez kary i za zgodą Roberty. Idąc za ciosem, ukradli jeszcze utwór Enyi, ale ta przynajmniej podała ich do sądu.

2. „Exhale” - Whitney Houston Rok 1996 bezdyskusyjnie należał do „Macareny” i nic nie było w stanie się zmierzyć z jej

2. „Men in black” – Will Smith Co to w ogóle jest? Will Smith umawia się na potańcówkę z wielkim karaluchem. Karaluch tańczy o niebo lepiej, więc nie czuje się komfortowo i opuszcza zabawę. Will chce dotańczyć do końca, bo żal mu keszu za wstęp, ale musi pilnować karalucha, więc wybiega za nim. Niestety jest już za późno. Karaluch, jak to karaluch, zmienił się w dwie piękne brunetki i zmylił pościg. Prozaiczna historia, która mogła się zdarzyć każdemu. A muzyka? Cóż, jeszcze gorsza - kompletna żenua.

3. „I’ll be missing You” – Puff Daddy & Faith Evans Największa zbrodnia w historii nowożytnej muzyki rozrywkowej. Jak można było sknocić taki utwór? „Every breath you take” grupy Police to dzieło genialne. Dodanie stękającego Murzyna bynajmniej go nie ulepszy. Choć „zapożyczenie” nastąpiło przed otrzymaniem pozwolenia, Sting zaakceptował je. Dlaczego? Pewnie ze względu na honorarium. Zresztą tego typu zapożyczeń jest na tej płycie więcej. Cała stała się megahitem. Wynika z tego, że już nawet klecić z sampli nie trzeba. Wystarczy zerżnąć z dowolnego przeboju lub dwóch jakiekolwiek kawałki i połączyć. Porażające lenistwo artystyczne. Utwór dedykowany jest Notoriousowi B.I.G., o którym będzie jeszcze mowa.

1997

1. „Barbie girl” – Aqua Rok 1997 obfitował w knoty wszech czasów. Selekcja była ostra, ale trzy nominowane piosenki znalazły się w zestawieniu dość pewnie. Dziś na „Barbie girl” wszyscy się krzywią, ale 13 lat temu podrygiwali w fotelach aż miło. W końcu ktoś tego musiał słuchać, a nawet kupować, skoro znalazło się na szczycie. Duńczycy rzadko królują na topie list przebojów, ale jak już im się udaje, to klękajcie narody. Różowy teledysk Aquy w stylu „bubblegum pop sound” mógł być co najwyżej piosenką dla dzieci i to tych specjalnej troski. Nie zwariowali jedynie właściciele praw do lalki Barbie, firma Mattel, i pozwali Universal Denmark (wytwórnię zespołu) do sądu,

odwrotnie, kto nienawidzi filmu – wołami go do słuchania Celiny nie zaciągną. Recepta na sukces to dużo miłości na tle zachodzącego słońca i gór w oddali (to nic, że Titanic zatonął na środku Atlantyku), nieszczęśliwe zakończenie i skondensowana akcja promocyjna. A w piosence wystarczy ta akcja, bo głos... cóż, niektórzy twierdzą, że można go używać do rozpędzania tłumów w czasie zamieszek. Nie wolno tu zapomnieć jeszcze o jednym „My heart will go on” – w wykonaniu pijanych Rosjan (obowiązkowo poszukać) – to utwór wybitny, godzien polecenia.

2. „Intergalactic” – Beastie Boys Nie ma jak Godzilla z kartonów. I trzy pajace, które z niej wylazły. Terroryzowały miasto jakimś okropnym zawodzeniem, gdzie w kółko „intergalactic” i „intergalactic”, a w podkładzie jakieś dziwne dźwięki podejrzanej proweniencji i autoramentu. I o muzyce to by było właściwie wszystko. Natomiast obraz... Mmmm! Sam miód. Byłby nasz kartonowiec zdemolował miasto, gdyby się znienacka nie pojawiło inne monstrum, uzbrojone w tryzub i pelerynkę. Do tego raziło jakimś prądem, co na kartony w zupełności starcza. No i padła Godzilla. Złomiarze nie reagowali, bo nie wiadomo który potwór dobry i ile za takiego w skupie. Choć kartony ciężkie, wiadomo, podniosła się była i dobywszy resztek sił palnęła rulonem w mutanta, aż mu grabie wypadły. 3 pajace tylko na to czekały, wsiadły do Godzilli i odleciały w siną dal. Pasjonujące.

3. „Been around the world” – Puff Daddy Z kogo tym razem zżyna Puff Dady? Z „Let’s dance” Dawida Bowie. A refren, a właściwie bezpłciowe pomrukiwania dwóch Murzynów z „All around the world” Lisy Stansfield. Choć wzorce wziął przednie, wyszedł mu taki ogólnie kawałek mocno mędzący. PS O miejsce na liście Puff stoczył zażartą walkę w głosowaniu z innym wybitnym utworem – „Boom, boom, boom, boom” grupy Vengaboys. Ja zagłosowałem za „Been...”, a koleżanka się wstrzymała, bo nie zrozumiała pytania.

1998

1. „My heart will go on” – Celine Dion Film z gatunku tych, co to idziesz na 17.00, a gdy po 2 godzinach patrzysz na zegarek, jest 17.15. A piosenka z „Titanica” jeszcze gorsza, bo tę straszliwą filmową dawkę egzaltacji, dłużyzn i kiczu skomasowano tu w 4 minutach. Ocieka romantyzmem niczym pluszowe serduszko robiące „I love You” przy nadepnięciu. Jeśli ktoś pokochał film – ubóstwia piosenkę i

a potem już tylko zjeżdżalnia. Każda następna piosenka po „Baby one more time” gorsza. Ktoś jej wmówił umiejętności wokalne, ale już o resztę nie zadbał. Mamy więc muzyczny wzorzec infantylności i kiczu. Dużo stękania na przydechu, trochę „lalala” i trzepot rzęs. Nuda, panie, jak w polskim filmie. A ponadminutowa dawka Britney budzi już irytację. No chyba że w muzyce chodzi o wywoływanie emocji, to jest to piosenka wybitna.

2. „Changes” – Tupac Od śpiewającego Murzyna gorszy jest tylko śpiewający Murzyn z przesłaniem. Jednak nie można mu odmówić autentyczności – wie, o czym śpiewa. Tupac wizytuje więzienie od środka za działalność w gangu, ale złota na palcach ma bez liku i kocha dzieci. Taki chłop musi być swój, nie? Matka narkomanka i ojczym z 60-letnim wyrokiem za napad nie dają dobrego startu w życie. Sam Tupac podpada prawu za molestowanie seksualne. Nim trafi do mamra, zostanie w studiu nagrań 5-krotnie postrzelony. Prawdopodobnie na zlecenie Puffa Daddy’ego i wspomnianego wcześniej Notoriousa B.I­.G. – rapera ze wschodniego wybrzeża. Kolejny zamach na Tupaca, już po wyjściu z więzienia, w samochodzie, w którym przystanął na czerwonym, kończy się śmiercią. Notorious ginie w identycznych okolicznościach pół roku później. W ich przypadku nie potwierdziło się przysłowie, że muzyka łagodzi obyczaje.

3. „Miami” – Will Smith Gdyby optymistycznie uznać, że piosenka powinna mieć jakąś melodię, to ten utwór momentalnie znalazłby się w kategorii „wieczornica poetycka”. Gdzie tam jest cokolwiek poza deklamowaniem na dwóch nutach? Gdzie jakiś refren? Jest sprawnie zrealizowany teledysk, seksowne babeczki, mnóstwo stękania („uu”, „yy”, „aha”) i modnego (?) machania łokciami w dziwnych płaszczyznach, jak na chirurgii urazowej, ale melodii brak. No chyba że w drugiej części, zupełnie niepasującej do pierwszej. Równie dobrze można było dokleić np. „Thrillera” Jacksona. Przynajmniej średnia byłaby wyższa (0 + 10 = 10).

1999

1. „Crazy” – Britney Spears Dziewczyna jednego przeboju. Raz się udało,

15



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.