Żar nocy Sylvia Day

Page 1


2


S Y LV I A D AY Sylvia Day ¯ar nocy

ŻAR NOCY przełożył Jakub Polkowski

3


Tytu³ orygina³u: Heat of the Night Projekt ok³adki: www.tomeson.com Redakcja: Monika Kiersnowska Redakcja techniczna: Zbigniew Katafiasz Korekta: Jacek Ring, Jolanta Spodar

Copyright  2008 by Sylvia Day Published by arrangement with HarperCollins Publishers. All rights reserved. For the cover illustration  iStockphoto.com / WillSelarep  for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2014  for the Polish translation by Jakub Polkowski

ISBN 978-83-7758-594-8

Wydawnictwo Akurat Warszawa 2014

4


Najbli¿szym, którzy z takim poœwiêceniem wspieraj¹ moj¹ karierê i nie narzekaj¹, kiedy du¿o pracujê. Wydanie dziewiêciu ksi¹¿ek w ci¹gu roku jest ogromnym wysi³kiem dla pisarza, a moja rodzina znosi to wszystko z tak¹ mi³oœci¹ i wdziêkiem. Dziêkujê za zaakceptowanie mojego marzenia i dostosowanie Waszego ¿ycia do niego. Nie potrafiê wyraziæ, jak wiele to dla mnie znaczy. To Wy dajecie mi si³ê. Kocham Was.

5


6


Strze¿ siê Klucza, który otwiera drzwi i ods³ania prawdê.

7


8


Rozdzia³ pierwszy

Zmierzch Connor Bruce namierzy³ najbli¿szego stra¿nika i wycelowa³ w niego strza³kê. Strza³ trwa³ zaledwie u³amek sekundy, ale œrodek usypiaj¹cy potrzebowa³ czasu, by zadzia³aæ. Stra¿nik zd¹¿y³ jedynie wyrwaæ strza³kê i wydobyæ broñ, zanim oczy zasz³y mu mg³¹ i biedak opad³ ciê¿ko na pod³ogê w wirze czerwonych szat. – Wybacz, stary – wymrucza³ Connor, pochylaj¹c siê nad nieruchomym cia³em. Podniós³ komunikator i miecz. Mê¿czyzna obudzi siê z ulotnym wra¿eniem, ¿e zdrzemn¹³ siê na s³u¿bie, najprawdopodobniej z nudów. Connor wyprostowa³ siê i zagwizda³. By³ to wibruj¹cy ptasi trel. W ten sposób kapitan przekaza³ porucznikowi Philipowi Wagerowi, ¿e wykona³ 9


zadanie. Podobne dŸwiêki dobiegaj¹ce zewsz¹d upewni³y Connora, ¿e pozostali stra¿nicy rozstawieni wokó³ Œwi¹tyni równie¿ zostali unieszkodliwieni. Po chwil otoczy³ go tuzin ludzi. Wszyscy byli ubrani do bitwy – w ciemnoszare, obcis³e tuniki bez rêkawów i luŸne spodnie. Connor mia³ na sobie podobny strój w czarnym kolorze odpowiedni dla rangi kapitana Mistrzów Miecza. – W œrodku zobaczycie rzeczy, które was zaskocz¹ – ostrzeg³ ich. Ostrze jego miecza œwisnê³o, gdy wyci¹ga³ je z pochwy przewieszonej przez plecy. – Skupcie siê na misji. Musimy dowiedzieæ siê, w jaki sposób Starszyzna œci¹gnê³a kapitana Crossa do Zmierzchu z wymiaru Œni¹cych. – Tak jest, kapitanie. Wager wycelowa³ pulsator w masywn¹ czerwon¹ bramê torii, która strzeg³a wejœcia do œwi¹tynnego kompleksu, i na chwilê zablokowa³ kamerê nagrywaj¹c¹ wchodz¹cych. Spojrza³ na sklepione wejœcie z mieszanin¹ przera¿enia, zagubienia i z³oœci. Budowla by³a tak imponuj¹ca, ¿e przykuwa³a wzrok ka¿dego Stra¿nika, zmuszaj¹c go do przeczytania s³ów wykutych w staro¿ytnym jêzyku – „Strze¿ siê Klucza, który otwiera drzwi”. Przez wieki on i jego ludzie polowali na Œni¹cego, który zgodnie z przepowiedni¹ mia³ przyjœæ do 10


ich œwiata i wszystko zniszczyæ. Polowali na Klucz, który dostrze¿e ich pod prawdziw¹ postaci¹ i zrozumie, ¿e nie s¹ elementem nocnych marzeñ, lecz prawdziwymi istotami zamieszkuj¹cymi Zmierzch – miejsce, dok¹d ludzki umys³ wêdrowa³ we œnie. Jednak Connor pozna³ ten nies³awny Klucz, który okaza³ siê kobiet¹. I wcale nie by³ demonem zag³ady i zniszczenia, tylko szczup³¹ wegetariank¹, zaokr¹glon¹ tu i ówdzie, z ogromnymi ciemnymi oczami i niezmierzonymi pok³adami wspó³czucia. Wszystko by³o k³amstwem. Zmarnowali tyle lat. Na szczêœcie dla Lyssy Bates – bo tak nazywa³ siê ich Klucz – odnalaz³ j¹ kapitan Aidan Cross, legendarny wojownik i najlepszy przyjaciel Connora. Odnalaz³, zakocha³ siê w niej, a nastêpnie uciek³ za ni¹ do jej œmiertelnego œwiata. Teraz zadaniem Connora by³o odkrycie tajemnic Starszyzny tu, w Zmierzchu, a wszystkiego, czego potrzebowa³, strzeg³y mury Œwi¹tyni Starszych. Naprzód, bezg³oœnie wypowiedzia³y jego usta. Wojownicy niczym zsynchronizowany mechanizm przebiegli przez bramê. Tu¿ za ni¹ rozdzielili siê na dwie dru¿yny i bezszelestnie ruszyli wzd³u¿ wybrukowanego g³ównego dziedziñca. Przemykali do kolejnych alabastrowych kolumn. 11


Zerwa³ siê wiatr i przyniós³ ze sob¹ zapach kwiatów i traw rosn¹cych na pobliskich ³¹kach. Nadesz³a ta pora dnia, w której œwi¹tynia by³a zamkniêta dla zwiedzaj¹cych, a Starszyzna oddawa³a siê medytacji. Krótko mówi¹c, idealny moment na w³amanie i wykradniêcie wszelkich informacji i tajemnic, które mog³y im wpaœæ w rêce. Connor pierwszy wkroczy³ do haiden. Uniós³ trzy palce, po czym machn¹³ w prawo, a sam skierowa³ siê w lewo. Trzech wojowników pos³usznie wykona³o niemy rozkaz i zajê³o wschodni¹ czêœæ okr¹g³ej komnaty. Dwie dru¿yny porusza³y siê w cieniu, doskonale zdaj¹c sobie sprawê z tego, ¿e nawet jeden Ÿle postawiony krok œci¹gn¹³by na ich g³owy wszystkie kamery z okolicy. Na œrodku olbrzymiej sali znajdowa³y siê rzêdy ³awek ustawionych w pó³kolach, frontem do kolumnowego wejœcia, przez które w³aœnie przeszli przybysze. £awki wznosi³y siê piêtrowo jak w amfiteatrze i by³o ich tak wiele, ¿e Stra¿nicy ju¿ dawno stracili rachubê, ilu w³aœciwie Starszych w nich zasiada. To by³o serce ich œwiata, centrum prawa i porz¹dku. Siedziba w³adzy. Wojownicy przegrupowali siê w œrodkowym korytarzu prowadz¹cym do honden. Connor zatrzyma³ siê. Pozostali równie¿ stanêli. Czekali na rozkazy. 12


Korytarz zachodni odchodzi³ w stronê komnat mieszkalnych Starszyzny. Korytarz po prawej wiód³ do niezadaszonego dziedziñca medytacyjnego. To w³aœnie tu, w centralnej galerii, mog³o byæ niebezpiecznie. Po swoim pierwszym – i jak do tej pory jedynym – w³amaniu do œwi¹tyni Connor by³ na to przygotowany. Jego ludzie nie. Popatrzy³ na nich, marszcz¹c brwi, i sk³oni³ do wykonania swojego wczeœniejszego polecenia. Skinêli ponuro g³owami. Connor ruszy³ dalej. Otacza³a ich grobowa cisza. Gdy szli, wibracje pod stopami sprawi³y, ¿e spojrzeli na pod³ogê. Kamienna posadzka zadr¿a³a i sta³a siê przezroczysta. By³o to niesamowite wra¿enie, jakby nagle grunt siê rozp³yn¹³, a oni mieli spaœæ w nieskoñczon¹ otch³añ gwiazd. Connor instynktownie chwyci³ siê œciany, zgrzytaj¹c zêbami, gdy widok kosmicznej przestrzeni zla³ siê w wiruj¹cym kalejdoskopie barw. – Kurwa – sykn¹³ Wager. Podczas swojego pierwszego spaceru tym korytarzem Connor powiedzia³ dok³adnie to samo. Wydawa³o siê, ¿e krêgi kolorów reaguj¹ na ich obecnoœæ. – Czy to jest prawdziwe – wycharcza³ kapral Trent – czy mo¿e to jakiœ hologram? 13


Connor uniós³ d³oñ, przypominaj¹c ludziom o obowi¹zuj¹cej ciszy. Nie mia³ pojêcia, czym to by³o. Wiedzia³ tylko, ¿e nie móg³ na to patrzeæ, bo od tego ca³ego wirowania robi³o mu siê niedobrze. Przeszli obok prywatnej biblioteki Starszyzny i dotarli do sterowni – ogromnego pomieszczenia, na którego œrodku sta³a konsola, a wzd³u¿ œcian piêtrzy³y siê stare ksiêgi. By³ tam tylko samotny stra¿nik. Zgodnie ze zwyczajem, podczas gdy Starsi udali siê na popo³udniowy odpoczynek, jeden z nich musia³ pozostaæ na posterunku. Dziêki temu nieszczêœliwemu zbiegowi okolicznoœci w szyi ofiary tkwi³a teraz strza³ka usypiaj¹ca. Connor odci¹gn¹³ bezw³adne cia³o na bok i umo¿liwi³ Wagerowi swobodny dostêp do dotykowej konsolety steruj¹cej w kszta³cie pó³ksiê¿yca. – Zapêtlê kamery, ¿eby ciê nie nagra³y – powiedzia³ porucznik. Wager zabra³ siê do roboty. Sta³ wyprostowany przed konsolet¹ na szeroko rozstawionych nogach. W skupieniu podchodzi³ do powierzonego mu zadania. Mia³ czarne w³osy i oczy szare jak chmura gradowa. Wygl¹da³ jak renegat, co pasowa³o do jego reputacji raptusa. Z powodu porywczej natury by³ podporucznikiem od stulecia, d³u¿ej ni¿ ka¿dy inny wojownik. Wprawdzie Connor awansowa³ go 14


ostatnio na porucznika, ale nie na wiele to mu siê zda³o. Byli powstañcami, którzy opuœcili œwiête zastêpy Mistrzów Miecza, by dowodziæ frakcj¹ rebeliantów. Ufny w zdolnoœci Wagera, i¿ ten poradzi sobie z baz¹ danych, Connor zostawi³ dwóch stra¿ników przy wejœciu, a sam z dwoma kolejnymi uda³ siê przeszukaæ budynek. Nie tak dawno temu w³ama³ siê do œwi¹tyni tylko z Wagerem. Jednak ostatni przewrót zmusi³ Starszyznê do podwojenia stra¿y, dlatego Connor musia³ zaatakowaæ kompleks œwi¹tynny z tuzinem ludzi. Szeœciu na zewn¹trz i szeœciu w œrodku. Przeskakiwali z miejsca na miejsce w dó³ korytarza, staraj¹c siê nie patrzeæ na gwa³townie wiruj¹cy kalejdoskop posadzki. Œwiat³o wlewa³o siê do œrodka przez okna w sklepieniu, a przez wyjœcie na koñcu korytarza mo¿na by³o dojrzeæ rozœwietlony s³oñcem kraniec dziedziñca medytacyjnego. Gdy dotarli do jakichœ drzwi, Connor gestem kaza³ jednemu ze swoich ludzi wejœæ do pomieszczenia. – Alarmuj, gdy zauwa¿ysz coœ niepokoj¹cego. Ten skin¹³ g³ow¹ i znikn¹³ z obna¿onym mieczem w komnacie, gotów do niespodziewanego starcia. Connor poszed³ dalej. Przy nastêpnych drzwiach 15


post¹pi³ podobnie z drugim ¿o³nierzem. Zosta³ sam. Zajrza³ do kolejnej komnaty. By³o tam ciemno, co nie powinno dziwiæ, skoro nikogo tam nie by³o. Jednak œwiat³o nie zapali³o siê, gdy wszed³ do œrodka. Jedynie to, które s¹czy³o siê z korytarza, pozwala³o Connorowi zobaczyæ cokolwiek. Pokój by³ pusty, ale wzd³u¿ œcian rozstawiono metalowe wózki na kó³kach. W powietrzu unosi³ siê zapach lekarstw. Gdy Connor zobaczy³ ciê¿kie, zaryglowane metalowe drzwi, zakl¹³. W górn¹ czêœæ masywnej przeszkody wbudowano szeroki wizjer, ale Connor nie móg³ sprawdziæ, co znajduje siê po drugiej stronie, bo by³o za ciemno. Tak czy siak, te drzwi mog³y ich powa¿nie opóŸniæ, a jakoœæ metalu wskazywa³a na to, ¿e strzeg³y czegoœ wa¿nego. – Co wy tam, kurwa, macie? – zapyta³ na g³os. Podszed³ do ma³ej konsoli w rogu pokoju i zacz¹³ stukaæ w klawiaturê. Potrzebowa³ cholernego œwiat³a, ¿eby zobaczyæ, z czym ma w³aœciwie do czynienia. Przyda³by mu siê jakiœ as w rêkawie, a przechwycenie wartoœciowych informacji nadawa³o siê idealnie. Jedna z wielu komend, które wystuka³, spowodowa³a, ¿e panel zadŸwiêcza³ gwa³townie i komnata powoli wype³ni³a siê œwiat³em. 16


– Tak! – Wyszczerzy³ zêby w uœmiechu i odwróci³ siê. Przebywa³ w ma³ym pokoju z kamienn¹ pod³og¹ i nagimi, bia³ymi œcianami. Na dŸwiêk przenikliwego syku, który wyda³y t³oki hydrauliczne, wypuszczaj¹c powietrze, Connor a¿ siê zachwia³. Jakoœ uda³o mu siê odblokowaæ drzwi, co sprawi³o, ¿e wszystko sta³o siê prostsze. To, co wydarzy³o siê póŸniej, mia³o siê wyryæ w jego pamiêci ju¿ na zawsze. Rozleg³ siê ryk, w którym kry³a siê furia wymieszana z przera¿eniem, a po chwili ciê¿kie drzwi otworzy³y siê z tak gigantyczn¹ si³¹, ¿e dos³ownie wbi³y siê w przyleg³¹ œcianê. Connor z mieczem w d³oni by³ gotowy do walki. Nie spodziewa³ siê jednak monstrum, które siê na niego rzuci³o. Osobnik wygl¹da³ na Stra¿nika, ale mia³ kompletnie czarne oczy pozbawione bia³ek i dziko zaostrzone zêby. Kapitan zamar³, przera¿ony i zdezorientowany. Zabicie Stra¿nika nale¿a³o do najciê¿szych przestêpstw i od stuleci nie pope³niono takiego czynu. Ta myœl spowodowa³a, ¿e Connor siê nie poruszy³, kiedy móg³ jeszcze zareagowaæ. Brutalne uderzenie zwali³o go z nóg. Do tej pory nikomu to siê nie uda³o. – Kurwa! – wycharcza³, kiedy uderzy³ o kamienn¹ posadzkê z mia¿d¿¹c¹ si³¹. 17


Napastnik w napadzie furii natychmiast znalaz³ siê na Connorze. Stwór warcza³ i k³apa³ szczêkami jak wœciek³e zwierzê. Kapitan rzuci³ siê w bok i z³apa³ woln¹ rêk¹ przeciwnika. Zacisn¹³ jedn¹ d³oñ na naprê¿onej szyi napastnika, a drug¹ bez wytchnienia zacz¹³ go ok³adaæ. To powinno by³o ju¿ dawno pozbawiæ agresora przytomnoœci. Nagle Connor poczu³ trzask pêkaj¹cej koœci policzkowej pod piêœci¹, a nastêpnie chrzêst ³amanej chrz¹stki nosowej. Jednak obra¿enia nie robi³y na stworzeniu ¿adnego wra¿enia, tak samo jak ograniczony dostêp do tlenu. Gdzieœ g³êboko w Connorze rodzi³ siê strach. Te czarne oczy wype³nione tocz¹cym je szaleñstwem i grube pazury rw¹ce skórê przedramion ofiary. Jak mo¿na pokonaæ przeciwnika, który zosta³ pozbawiony umys³u? – Kapitanie! Connor nie podniós³ wzroku. Przetoczy³ siê na plecy, wyci¹gn¹³ ramiê i uniós³ swojego przeciwnika za gard³o. Ostrze œwisnê³o w powietrzu i uciê³o górn¹ czêœæ czaszki mê¿czyzny. Posoka bryznê³a po ca³ym pomieszczeniu. – Co to, kurwa, by³o?! – wrzasn¹³ Trent, który sta³ z narzêdziem kaŸni nad g³ow¹ Connora. – Za cholerê nie wiem. – Connor odrzuci³ martwe cia³o napastnika na bok. Obejrza³ siê z obrzydze18


niem, przesuwaj¹c palcem wskazuj¹cym po mazi, która go pokrywa³a. By³a gêsta i czarna, przypomina³a zesch³¹ krew. Œmierdzia³a zreszt¹ podobnie. Wbi³ wzrok w trupa. Kark i uszy mê¿czyzny by³y nadmiernie ow³osione. Skóra mia³a niezdrowy odcieñ i wisia³a na koœciach. Zarówno stopy, jak i d³onie zdobi³y d³ugie, gadzie pazury. Jednak to atramentowoczarne niewidz¹ce oczy i ziej¹ca dziura rozwartych szczêk by³y tak przera¿aj¹ce. Sprawi³y, ¿e ten wychudzony, chory osobnik kojarzy³ siê z drapie¿nikiem. Stwór mia³ na sobie jedynie luŸne bia³e spodnie, poplamione i podarte. Na wierzchu d³oni wypalono mu znamiê „HB-12”. Szybki rzut oka na celê, z której uciek³ wiêzieñ, ujawni³ grube œciany z d³utowanego metalu. – Twoja komnata jest zdecydowanie ciekawsza od mojej – stwierdzi³ nonszalancko Trent. Zdradzi³o go jednak dr¿enie g³osu. Klatka piersiowa Connora unosi³a siê szybko, raczej z gniewu ni¿ wyczerpania. – W³aœnie takie gówna s¹ powodem tej rebelii! Prawie wszyscy twierdzili, ¿e przewodzenie rewolucji sta³o w sprzecznoœci z jego ³agodn¹ natur¹. I mieli racjê. Cholera, sam ledwie wierzy³, ¿e zdecydowa³ siê na ten krok. Ale pytañ by³o za wiele, a odpowiedzi, jakie otrzymywa³, okaza³y siê k³amstwami. Tak, by³ 19


facetem, który do bólu lubi³ prostotê. „Wino, kobiety i napierdalanka”, jak zwyk³ powtarzaæ. I nie mia³ skrupu³ów, by wkroczyæ do akcji, kiedy tylko by³o trzeba. Chroni³ zarówno Œni¹cych, jak i Stra¿ników. Mieszkañcy Zmierzchu byli podzieleni na ró¿ne specjalizacje. Ka¿dy Stra¿nik mia³ swoje mocne strony. Jedni pocieszali Œni¹cych w ¿a³obie. Inni kochali zabawê i wype³niali sny o gwiazdach sportu czy imprezach z okazji narodzin dziecka. Byli te¿ Zmys³owcy i Uzdrowiciele, Opiekunowie i Rywale. Connor by³ Mistrzem Miecza. Zabija³ Koszmary i odpowiada³ za swoich ludzi. Jeœli mia³ ich te¿ chroniæ przed Starszyzn¹, zrobi to. – Wygl¹da na to, ¿e przejêliœmy œwi¹tyniê. – Zgadza siê – potwierdzi³ Connor, ale zupe³nie go to nie obchodzi³o. Chcia³ tylko, ¿eby Starszyzna siê dowiedzia³a, ¿e jej sekrety nie by³y ju¿ bezpieczne. Chcia³, by Starsi zaczêli ogl¹daæ siê przez ramiê. Pragn¹³, by poczuli siê nieswojo i nieprzyjemnie. Byli mu to winni, skoro kazali mu nara¿aæ ¿ycie za fa³szyw¹ sprawê. Wager wpad³ do komnaty z dwoma innymi wojownikami. – Hej! – rzuci³ i poœlizn¹³ siê w ka³u¿y krwi. – Co to, do cholery, jest? 20


– Nie wiem. – Connor zmarszczy³ nos. – Taa – zgodzi³ siê Wager. – Œmierdzi tu. Pewnie to coœ w³¹czy³o alarm w konsoli. Zak³adam, ¿e posi³ki ju¿ tu pêdz¹, wiêc lepiej spadajmy. – Znalaz³eœ coœ w ich bazie danych? – zapyta³ Connor, zdejmuj¹c rêcznik z jednego z wózków pod œcian¹. Zacz¹³ trzeæ rozciêt¹ skórê i ubrania, by usun¹æ substancjê przypominaj¹c¹ krew, któr¹ by³ oblepiony. – Œci¹gn¹³em, co siê da³o. Zgranie wszystkiego trwa³oby zbyt d³ugo, dlatego skupi³em siê na plikach, które wygl¹da³y najciekawiej. – Bêdzie musia³o wystarczyæ. Lecimy. Wymknêli siê tak samo ostro¿nie, jak wczeœniej weszli. Przygl¹dali siê uwa¿nie ka¿demu szczegó³owi otoczenia. Ale nie zauwa¿yli Starszego, którego szare szaty zla³y siê z cieniem. Mê¿czyzna sta³ cicho, niezauwa¿ony. I uœmiecha³ siê.

21



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.