Rozkosze nocy

Page 1


Sylvia Day Rozkosze nocy 042623

ROZ KO S Z E NOCY

1


2


S Y LV I A D AY Sylvia Day Rozkosze nocy

ROZ KO S Z E NOCY przełożyła Małgorzata Miłosz

3


Tytu³ orygina³u: Pleasures of the Night Projekt ok³adki: Irina Pozniak Redakcja: Monika Kiersnowska Redakcja techniczna: Zbigniew Katafiasz Korekta: El¿bieta Górnaœ, Anna Rogowska

Copyright  2007 by Sylvia Day Published by arrangement with HarperCollins Publishers. All rights reserved. For the cover illustration  iStockphoto.com /AptTone  for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2013  for the Polish translation by Ma³gorzata Mi³osz

ISBN 978-83-7758-497-2

Wydawnictwo Akurat Warszawa 2013

4


Ksi¹¿kê dedykujê superagentkom – Pameli Harty i Deidre Knight. Wspaniale wype³ni³y misjê i doprowadzi³y mnie tam, dok¹d pragnê³am dotrzeæ. I robi¹ to nadal, w miarê jak moje cele staj¹ siê coraz bardziej ambitne. Pamelo i Deidre bardzo Wam dziêkujê. Uœciski

5


6


Prolog

Kobieta le¿¹ca pod Aidanem Crossem by³a o krok od orgazmu. Jej gard³owe jêki wype³nia³y przestrzeñ i zachêca³y publicznoœæ do podejœcia bli¿ej. Wieki zg³êbiania sztuki mi³osnej sprawi³y, ¿e Aidan doskonale odczytywa³ oznaki nadchodz¹cego wybuchu i odpowiednio dostosowywa³ ruchy bioder. Porusza³ siê niestrudzenie, umiejêtnie penetruj¹c jej wilgotn¹ g³êbiê. Kochanka zach³ysnê³a siê powietrzem, wbi³a paznokcie w jego skórê, po czym wyprê¿y³a cia³o jak strunê. – O tak, tak, tak… Uœmiechn¹³ siê, s³ysz¹c jej zawodzenie, a zbli¿aj¹ca siê eksplozja orgazmu rozœwietli³a pomieszczenie blaskiem, widocznym jedynie dla niego. Na skraju Zmierzchu, gdzie lœnienie jej rozkoszy miesza³o siê z mrokiem jej wewnêtrznych strachów, czai³y siê rozochocone Koszmary. Ale trzyma³ je na dystans. Zajmie siê nimi za chwilê. Wsun¹³ d³onie pod jej poœladki i uniós³ jej biodra pod takim k¹tem, ¿eby z ka¿dym pchniêciem stymulowaæ ³echtaczkê. Dosz³a z krzykiem, jej cipka ekstatycznie 7


pulsowa³a wokó³ jego twardego penisa. Cia³em kobiety wstrz¹sa³y dzikie spazmy totalnego zapomnienia, na jakie nigdy nie pozwala³a sobie na jawie. Trzyma³ j¹, zawieszon¹ w ekstazie, wch³aniaj¹c energiê, któr¹ kreowa³ sen. Wzmacnia³ j¹, potêgowa³ i wysy³a³ do niej z powrotem. Zaczê³a osuwaæ siê w g³êbsz¹, bardziej koj¹c¹ fazê snu, z dala od Zmierzchu, tam gdzie by³a najbardziej bezbronna. – Brad… – jêknê³a, zanim odp³ynê³a w sen. Aidan doskonale zdawa³ sobie sprawê, ¿e ich stosunek by³ zaledwie fantazj¹, po³¹czeniem umys³ów. Ich cia³a zetknê³y siê jedynie w podœwiadomoœci. Chocia¿ w jej odczuciu seks by³ jak najbardziej rzeczywisty. Gdy upewni³ siê, ¿e jest bezpieczna, wysun¹³ siê z niej i zrzuci³ z siebie skórê jej fantazji. Spod fasady Brada Pitta wy³oni³o siê jego prawdziwe cia³o – sta³ siê wy¿szy, szerszy w ramionach, z krótko obciêtymi, czarnymi jak atrament w³osami, a têczówki jego oczu pociemnia³y do naturalnego intensywnego szafiru. Koszmary wi³y siê w oczekiwaniu, ich eteryczne cia³a k³êbi³y siê na skraju œwiadomoœci œni¹cej. By³o ich kilka, a on tylko jeden. Z nieukrywan¹ radoœci¹ siêgn¹³ po miecz. Lubi³, gdy wróg mia³ przewagê liczebn¹. Stulecia walk potêgowa³y u Aidana nienawiœæ i mê¿czyzna cieszy³ siê z ka¿dej okazji do pognêbienia przeciwnika. Z wystudiowan¹ gracj¹ prostowa³ i zgina³ rêkê, w której trzyma³ miecz, wykorzystuj¹c jego ciê¿ar, ¿eby przemieniæ seksualne napiêcie miêœni w zwinnoœæ wojowni8


ka. W snach móg³ ulepszaæ niektóre zdolnoœci, ale stawienie czo³a kilku napastnikom naraz wymaga³o wypracowanych umiejêtnoœci. Gdy by³ gotowy, krzykn¹³: – Zaczynamy? – I zada³ pierwszy œmiertelny cios.

– Mia³eœ udan¹ noc, kapitanie Cross? Aidan wzruszy³ ramionami, nie przerywaj¹c marszu w stronê Œwi¹tyni Starszyzny, a przy ka¿dym d³ugim kroku czarne szaty oplata³y mu kostki. – Jak zwykle. Aidan machn¹³ na po¿egnanie stra¿nikowi, który go zaczepi³, i przeszed³ pod ogromn¹ bram¹ torii na g³ówny dziedziniec. Bose stopy nios³y go bezg³oœnie po ch³odnej kamiennej posadzce, a delikatna bryza mierzwi³a mu w³osy i pobudza³a zmys³y zapachami. By³ tak na³adowany energi¹, ¿e móg³by znacznie d³u¿ej zostaæ na polu walki, ale Starszyzna mu zabroni³a. Od jakichœ stu lat nalegali, ¿eby ka¿dy Stra¿nik regularnie odwiedza³ œwi¹tyniê. Twierdzili, ¿e w ten sposób zapewniaj¹ im wypoczynek, ale Aidan wiedzia³, ¿e nie by³ to jedyny powód. Stra¿nicy nie potrzebowali d³ugiego odpoczynku. To arkada góruj¹ca nad nim by³a prawdziwym powodem ich ci¹g³ych powrotów. Ogromna, pomalowana na jaskrawoczerwony kolor by³a tak okaza³a, ¿e ¿aden Stra¿nik nie móg³ jej przeoczyæ i nie dostrzec ostrze¿enia wyrytego w staro¿ytnym jêzyku: Strze¿ siê Klucza, który otworzy drzwi. 9


Wobec braku dowodów Aidan zacz¹³ w¹tpiæ w istnienie Klucza. Podejrzewa³, ¿e legenda mia³a na celu podsycanie strachu, ¿eby trzymaæ Stra¿ników w szrankach i nie dopuœciæ do rozluŸnienia dyscypliny. – Witaj, kapitanie. Odwróci³ g³owê i spojrza³ w ciemne oczy Morgan nale¿¹cej do grupy Rozrywkowych Stra¿ników, którzy wystêpowali w snach o surfowaniu na pla¿y, o weselach i innych niezliczonych radosnych okazjach. Zwolni³ i poszed³ w stronê kole¿anki kryj¹cej siê za alabastrow¹ kolumn¹. – Co robisz? – zapyta³ z pob³a¿liwym uœmiechem. – Starszyzna nas szuka. – Tak? – Uniós³ brwi. Wezwanie do œwi¹tyni nigdy nie wró¿y³o nic dobrego. – Chowasz siê tu? Bardzo m¹drze. – ChodŸ ze mn¹ nad strumyk – zaproponowa³a zalotnym szeptem – to powiem ci, co s³ysza³am. Nie trzeba mu by³o dwa razy powtarzaæ, Aidan zgodzi³ siê bez wahania. Kiedy urocza zabaweczka by³a w nastroju do figli, nie zamierza³ odrzucaæ propozycji. Wymknêli siê chy³kiem. Zeszli z marmurowej platformy na trawê. Podtrzymywa³ Morgan, kiedy szli krêt¹ œcie¿k¹ w kierunku gor¹cego strumyka przep³ywaj¹cego przez dolinê. Aidan rozkoszowa³ siê nieska¿onym piêknem budz¹cego siê dnia, panoram¹ zielonych wzgórz, bulgocz¹cej wody i rozszala³ych wodospadów. Na jednym ze wzniesieñ sta³ jego dom. Oczami wyobraŸni zobaczy³ przesuwane drzwi sho–ji i roz³o¿one na drewnianej pod³odze maty tatami. Nie mia³ zbyt wielu mebli i wy10


bra³ neutralne kolory, by zapewniæ sobie ciszê i spokój. Ma³y i intymny dom by³ jego ostoj¹ – chocia¿ czasami bardzo samotn¹. Ruchem rêki uciszy³ wodê i zapanowa³a absolutna cisza. Nie mia³ ochoty wytê¿aæ s³uchu ani krzyczeæ. Zdjêli szaty, które œwiadczy³y o ich pozycji – jego czarne, przypisane wysokiej randze, jej kolorowe, wskazuj¹ce na frywolnoœæ zajêcia – i zanurzyli siê nadzy w paruj¹cej wodzie. Aidan usiad³ na ma³ym skalnym gzymsie, zamkn¹³ oczy i przyci¹gn¹³ do siebie towarzyszkê. – Jakiœ dziwny tu dziœ spokój – powiedzia³. – To przez Dillona. – Morgan przylgnê³a do jego boku, a jej drobne piersi cudownie ociera³y siê o jego skórê. – Twierdzi, ¿e znalaz³ Klucz. Wiadomoœæ nie zrobi³a na nim wielkiego wra¿enia. Co kilka wieków jakiœ Stra¿nik pada³ ofiar¹ idei prze¿ycia legendy. Nic nowego, chocia¿ Starszyzna powa¿nie traktowa³a ka¿de fa³szywe odkrycie. – O której wskazówce zapomnia³? – zapyta³, przekonany, ¿e jemu nie umkn¹³by ¿aden szczegó³. Czasami Œni¹cy przejawiali jakieœ zdolnoœci, ale nigdy wszystkie naraz. Gdyby tak by³o, zabi³by tak¹ osobê bez zbêdnych pytañ. – W przeciwieñstwie do tego, co myœla³ Dillon, Œni¹ca nie by³a w stanie dostrzec go pod prawdziw¹ postaci¹. Okaza³o siê jedynie, ¿e jej fantazja by³a bardzo zbli¿ona do jego rzeczywistego wygl¹du. – Ach tak. – Najbardziej powszechny b³¹d, który na dodatek Stra¿nicy pope³niali coraz czêœciej. Œni¹cy nie 11


maj¹ zdolnoœci, ¿eby zajrzeæ do Zmierzchu, wiêc nie mog¹ zobaczyæ, jak naprawdê wygl¹daj¹ Stra¿nicy przychodz¹cy do ich snów. Jedynie mityczny Klucz potrafi rozpoznaæ ich rzeczywist¹ postaæ. – Ale inne wskazówki siê zgadza³y? Nazwa³a go po imieniu? – Tak. – Kontrolowa³a sen? – Tak – Koszmary wydawa³y siê zagubione i zdezorientowane? – Tak… – Odwróci³a g³owê i poliza³a jego sutek, po czym otoczy³a udami jego biodra. Z³apa³ j¹ w talii i przysun¹³ do siebie. By³ rozkojarzony i jego ruchami kierowa³a raczej rutyna ni¿ namiêtnoœæ. ¯ywienie g³êbszych uczuæ do kogoœ by³o luksusem, na który Mistrzowie Miecza nie mogli sobie pozwoliæ. Œwiadczy³o to o ich s³aboœci i odwraca³o uwagê od walki. – A co to ma wspólnego z nami? Morgan przejecha³a mokrymi palcami po jego w³osach. – Starszyzna jest podbudowana t¹ wiadomoœci¹. Fakt, ¿e znajdujemy tyle umiejêtnoœci u coraz wiêkszej liczby œmiertelników, jest dowodem na to, ¿e nadszed³ czas. – I? – Postanowili wys³aæ Mistrzów Miecza, takich jak ty, do snów opieraj¹cych siê nam Œni¹cych. Ja bêdê wspó³pracowaæ z Pocieszycielami, ¿eby ich wspieraæ, kiedy uda ci siê sforsowaæ drogê do Œni¹cych. 12


Aidan westchn¹³ ¿a³oœnie, odchyli³ g³owê i opar³ j¹ o ska³ê. Niektórzy Œni¹cy tak skutecznie odcinaj¹ siê od pewnych czêœci swojej podœwiadomoœci, ¿e nie dopuszczaj¹ do siebie nawet Stra¿ników. Czêsto skrywaj¹ traumatyczne prze¿ycia, do których zablokowali dostêp, albo maj¹ tak ogromne poczucie winy za zachowania z przesz³oœci, ¿e wymazali o nich wszelkie wspomnienia. Ochrona Œni¹cych przed tego typu koszmarami jest najtrudniejszym zadaniem. Bez pe³nego zrozumienia Œni¹cych, ich wewnêtrznego cierpienia, Stra¿nicy maj¹ bardzo ograniczone mo¿liwoœci niesienia pomocy. A okropieñstwa, które widzia³ w ich umys³ach… Na wspomnienie obrazów, które przeœladowa³y go przez wieki – wojny, choroby, wymyœlne tortury – przeszy³ go zimny dreszcz, pomimo i¿ siedzia³ zanurzony w ciep³ej wodzie. Walka, akcja… to móg³ znieœæ. Seks z b³ogim zapomnieniem orgazmu… poszukiwa³ tego niemal z desperacj¹. By³ zmys³owym mê¿czyzn¹ o nienasyconym popêdzie, doskona³ym kochankiem i wojownikiem i wiedzia³, ¿e Starszyzna nie zawaha siê, ¿eby wykorzystaæ go do w³asnych celów. Wprawdzie by³ œwiadomy swoich mocnych stron, to przecie¿ z niego Œni¹cy czerpali si³ê, kiedy ich odwiedza³, ale pomys³, ¿eby przydzieliæ jego oddzia³ wy³¹cznie do tych najtrudniejszych przypadków… to by³o czyste piek³o, nie tylko dla niego, ale tak¿e dla jego ludzi. – Musisz byæ podekscytowany – wymrucza³a Morgan, b³êdnie interpretuj¹c jego nagle przyspieszony oddech. – Mistrzowie lubuj¹ siê w porz¹dnej walce. 13


Wzi¹³ g³êboki oddech. Jeœli przyt³acza³ go ciê¿ar jego powo³ania, zachowa to dla siebie. Kiedyœ, myœl¹c o pracy, czu³ niewyczerpany entuzjazm, ale brak postêpów potrafi zniechêciæ nawet najwiêkszych optymistów. ¯adne staro¿ytne legendy ani podania nie wspomina³y, ¿e jego praca w koñcu dobiegnie koñca. Stra¿nicy potrafili trzymaæ Koszmary pod kontrol¹, ale nie mogli ich ca³kowicie wyeliminowaæ. Co noc tysi¹ce œmiertelników pozostawa³o w bezlitosnych szponach z³ych snów, z których nie mog³o siê obudziæ. Aidan doskonale zdawa³ sobie sprawê, ¿e znalaz³ siê w sytuacji bez wyjœcia. Z natury by³ cz³owiekiem d¹¿¹cym do wytyczonych celów, problem jednak polega³ na tym, ¿e od stuleci nie móg³ ich osi¹gn¹æ. Morgan wyczu³a, ¿e jej kochanek b³¹dzi gdzieœ myœlami, wiêc wprawnie otoczy³a palcami jego penis. Aidan wykrzywi³ usta w uœmiechu, który obiecywa³ spe³nienie jej ka¿dej ¿¹dzy. Da jej to, czego pragnê³a. I jeszcze wiêcej. Koncentruj¹c siê na niej, móg³ choæ na chwilê siê zapomnieæ. – Jak zaczniemy, kochanie? Ostro i szybko? Czy powoli i spokojnie? Dr¿¹c z oczekiwania, Morgan przesunê³a stwardnia³ymi sutkami po jego piersi. – Wiesz, czego potrzebujê – wyszepta³a. Seks by³ jedyn¹ form¹ bliskoœci, na jak¹ móg³ sobie pozwoliæ, ale zaspokaja³ jedynie fizyczny g³ód. Aidan pragn¹³ czegoœ wiêcej. Mimo i¿ spotyka³ tyle Œni¹cych 14


i wspó³pracowa³ z niezliczon¹ liczb¹ Stra¿ników, czu³ siê samotny. I tak ju¿ zostanie na ca³¹ wiecznoœæ.

– Tak myœla³em, ¿e ciê tu znajdê – zabrzmia³ niski g³os. Nie przerywaj¹c æwiczeñ, Aidan odwróci³ siê w stronê najlepszego przyjaciela. Stali na polanie na ty³ach jego domu, w wysokich po kolana dzikich trawach, sk¹pani w fioletowawym blasku, który zapowiada³ nadchodz¹cy wieczór. Po godzinnym wymachiwaniu mieczem Aidanowi sp³ywa³ pot po skroniach, ale on sam nie odczuwa³ zmêczenia. – Nie pomyli³eœ siê. – Wieœæ o naszym nowym zadaniu szybko rozchodzi siê wœród oddzia³ów. – Connor Bruce zatrzyma³ siê kilka kroków od Aidana i skrzy¿owa³ rêce na piersi, prezentuj¹c ogromne bicepsy i muskularne przedramiona. Z³otow³osy olbrzym nie mia³ szybkoœci ani sprawnoœci Aidana, ale rekompensowa³ to niezwyk³¹ si³¹. – Wiem. – Aidan napar³ na wyimaginowanego przeciwnika, wyrzucaj¹c miecz w symulowanym, œmiertelnym ciosie. Aidan i Connor byli przyjació³mi od stuleci, odk¹d dzielili pokój w akademii. Spêdzali dni na treningach, a noce w ramionach kobiet, wiêc szybko nawi¹zali przyjaŸñ, która przetrwa³a próbê czasu. W akademii panowa³ niezwyk³y rygor i w trudnych chwilach mê¿czyŸni 15


dodawali sobie otuchy, ¿eby siê nie poddaæ. Spoœród dwudziestu studentów, którzy rozpoczêli szkolenie, tylko troje dotrwa³o do koñca. Ci, którzy nie zaliczyli kursu, wybierali inne powo³ania. Zostawali Uzdrowicielami albo Stra¿nikami Rozrywki. Inni zaczynali uczyæ, co by³o szlachetnym przedsiêwziêciem. Mentor Aidana, Mistrz Sheron, by³ znacz¹c¹ postaci¹ w jego ¿yciu i nawet po tylu latach Stra¿nik wspomina³ go z podziwem i rozrzewnieniem. – Widzê, ¿e nie jesteœ zadowolony z decyzji Starszyzny – stwierdzi³ Connor. – Ale ostatnio wszystko, co robi¹, nie znajduje twojej aprobaty. Aidan zatrzyma³ siê i opuœci³ miecz. – Mo¿e dlatego, ¿e ich nie rozumiem. – Znów masz ten wyraz twarzy – stwierdzi³ Connor. – Jaki? – Jakbyœ chcia³ zadaæ setki pytañ. W ten sam sposób Mistrz Sheron opisywa³ Aidana, kiedy ów popada³ w zamyœlenie. To jedna z wielu rzeczy, któr¹ zapamiêtali z czasów nauki pod okiem przysz³ego cz³onka Starszyzny. Aidanowi brakowa³o godzin spêdzonych z mentorem przy kamiennym stole pod drzewem na dziedziñcu akademii. M³ody Stra¿nik pyta³ bez koñca, a Sheron objaœnia³ mu wszystko z niewyczerpan¹ cierpliwoœci¹. Krótko po ukoñczeniu akademii Mistrz przeszed³ Inicjacjê i zosta³ prawowitym cz³onkiem Starszyzny, a Aidan nigdy wiêcej nie spotka³ siê z nim sam na sam. 16


Aidan podniós³ rêkê i dotkn¹³ kamiennego medalika, który dosta³ od Sherona na koniec nauki. Zawsze go nosi³, na wspomnienie tamtych dni i gorliwego m³odzieñca, jakim niegdyœ by³. – Zastanawia³eœ siê kiedyœ, czemu ktoœ przystêpuje do Starszyzny? – zapyta³ Connora. Mo¿liwoœæ znalezienia odpowiedzi by³a kusz¹ca, tym bardziej ¿e Inicjacja zmienia³a Stra¿ników. Kiedyœ Sheron mia³ m³odzieñczy wygl¹d i œniad¹ cerê, ciemne w³osy i oczy. Teraz wygl¹da³ jak pozostali Starcy – siwy, z wyblak³¹ skór¹ i oczami. Dla ich d³ugowiecznej rasy taka zmiana musia³a mieæ ogromne znaczenie i Aidan by³ pewien, ¿e nie by³o to nic dobrego. – Nie, nie zastanawia³em siê. Interesuje mnie jedynie kolejna walka. – A nie chcia³byœ wiedzieæ, o co walczymy? – Cholera, Cross. O to samo, o co zawsze walczyliœmy. Chcemy powstrzymaæ Koszmary i znaleŸæ Klucz. Dobrze wiesz, ¿e stanowimy jedyn¹ barierê pomiêdzy nimi i œmiertelnikami. Skoro pope³niliœmy b³¹d i wpuœciliœmy Koszmary, musimy walczyæ, a¿ znajdziemy sposób, aby je powstrzymaæ. Aidan wypuœci³ powietrze. Koszmary by³y jak paso¿yty, które wyniszczaj¹ organizm ¿ywiciela, doprowadzaj¹c swoj¹ ofiarê do œmierci. Pozostawienie Œni¹cych bez ochrony spowodowa³oby zag³adê ludzkoœci. Potrafi³ sobie to wyobraziæ. Ludzie nêkani niekoñcz¹cymi siê Koszmarami, zbyt przera¿eni, ¿eby zasn¹æ, niezdolni do pracy, do funkcjonowania. Ca³e gatunki 17


dziesi¹tkowane przez strach i zmêczenie, popadaj¹ce w ob³êd. – Okej. – Aidan skierowa³ siê w stronê domu, a Connor pod¹¿y³ za nim. – Wiêc mówi¹c hipotetycznie, co by by³o, gdyby Klucz nie istnia³? – Gdyby nie by³o Klucza? Wtedy wszystko by³oby bez sensu, bo to jedyna rzecz, która pozwala mi funkcjonowaæ. To wiedza, ¿e na koñcu tunelu tli siê œwiate³ko. – Connor spojrza³ na niego z ukosa. – Do czego zmierzasz? – Chcê powiedzieæ, ¿e istnieje prawdopodobieñstwo, ¿e legenda o Kluczu jest zmyœlona. Byæ mo¿e wpajaj¹ j¹ nam z powodów, o których wspomnia³eœ, ¿eby daæ nadziejê i nas zmotywowaæ, bo nasze zadania wydaj¹ siê nie mieæ koñca. – Aidan rozsun¹³ prowadz¹ce do salonu drzwi i zdj¹³ ze œciany pochwê na miecz. – Jeœli to prawda, nieŸle namieszamy Œni¹cym w g³owach tym nowym zadaniem. Zamiast chroniæ ich przed Koszmarami, po³owa Stra¿ników bêdzie traciæ czas, poszukuj¹c cudu, który nie istnieje. – Facet, radzi³bym ci poszukaæ kobiety – odrzek³ Connor, mijaj¹c go w drodze do kuchni – ale spêdzi³eœ poranek z Morgan, wiêc nie to ciê gryzie. – Nie podoba mi siê pomys³ pozostawienia Œni¹cych bez dostatecznej ochrony i wkurza mnie fakt, ¿e Starszyzna ukrywa powód, dla którego to robimy. Trudno mi uwierzyæ w coœ, czego nie mogê zobaczyæ. – Ale wybra³eœ walkê z Koszmarami – parskn¹³ Connor i znikn¹³ za œcian¹. Chwilê póŸniej wróci³ z dwoma 18


piwami. – Nasz sukces uzale¿niony jest wy³¹cznie od czynników, których nie widzimy. – Tak, wiem. Dziêki. – Aidan wzi¹³ piwo i zacz¹³ ³apczywie piæ, a potem podszed³ do drewnianego krzes³a. – To nie nasze miecze zabijaj¹ Koszmary, ale si³a naszej determinacji, która wzbudza strach. Jesteœmy tacy jak nasz odwieczny wróg: zabijamy, wzbudzaj¹c przera¿enie. To w³aœnie le¿a³o u podstaw jego niesnasek z rodzicami. Nie mogli zrozumieæ, dlaczego wybra³ takie powo³anie, i zadrêczali go nieustannymi pytaniami. Nie potrafi³ wyt³umaczyæ, czemu czu³ potrzebê przeciwstawienia siê Koszmarom, zamiast pomagaæ Œni¹cym radziæ sobie z konsekwencjami ich wizyt. Poniewa¿ rodzice go nie rozumieli, pozosta³o mu tylko jedno duchowe wsparcie – Connor. Mê¿czyzna, którego kocha³ i szanowa³ jak brata. – Wiêc jak wyt³umaczysz fakt, ¿e ¿yjemy w tym wymiarze, jeœli Klucz nie istnieje? – zapyta³ Connor, siadaj¹c na krzeœle naprzeciwko niego. Wed³ug legendy Koszmary odnalaz³y Klucz do starego œwiata, którego Aidan nie pamiêta³, bo by³ zbyt m³ody, a nastêpnie rozprzestrzeni³y siê, zabijaj¹c wszystko po drodze. Starszyzna zdo³a³a zrobiæ szczelinê w zredukowanej przestrzeni, by umo¿liwiæ im ucieczkê w wymiar znajduj¹cy siê pomiêdzy œwiatem ludzkim a tym, który Stra¿nicy musieli opuœciæ. Aidan potrzebowa³ du¿o czasu, aby zrozumieæ ideê mnogoœci p³aszczyzn istnienia i czasoprzestrzeni – ta pierwsza nale¿a³a do sfery 19


metafizyki, druga by³a konceptem fizyki. Ale pomys³, ¿e indywidualna istota – Klucz – mo¿e do woli tworzyæ przejœcia pomiêdzy p³aszczyznami, mieszaj¹c jedn¹ ideê z drug¹, by³ dla niego zbyt abstrakcyjny. Wierzy³ w rzeczy, które mo¿na udowodniæ, jak na przyk³ad zmiany psychologiczne, które zasz³y w jego gatunku. Teraz wszyscy byli d³ugowieczni, niemal nieœmiertelni, i efemeryczni jak Koszmary. W nowym œwiecie Stra¿nicy stali siê dla nich godnym przeciwnikiem. – Starszyzna wprowadzi³a nas w szczelinê bez pomocy Klucza – zauwa¿y³ Aidan. – Jestem pewny, ¿e Koszmary potrafi¹ zrobiæ to samo. – A wiêc odrzucasz powszechnie przyjêt¹ odpowiedŸ i zastêpujesz j¹ przypuszczeniem? – Connor zgniót³ pust¹ puszkê po piwie. – Wino, kobiety i walka, Cross. ¯ycie Mistrzów Miecza. Ciesz siê nim. Czegó¿ wiêcej mo¿esz pragn¹æ? – Odpowiedzi. Mam dosyæ zagadkowych wymówek Starszyzny. Chcê us³yszeæ prawdê, ca³¹ prawdê. Connor parskn¹³. – Nigdy siê nie poddajesz. Wytrwa³oœæ czyni z ciebie œwietnego wojownika, ale sprawia równie¿, ¿e trudno z tob¹ wytrzymaæ. Wa¿ne s¹ dla ciebie dwa s³owa: „Potrzebujê wiedzieæ”. Ile by³o takich misji, w których tylko ty wiedzia³eœ, o co w tym wszystkim chodzi? – To nie to samo – zaoponowa³ Aidan. – Co innego czasowe wstrzymywanie informacji, co innego permanentne ich zatajanie. 20


– By³eœ najbardziej przepe³nion¹ idea³ami osob¹, jak¹ zna³em. Co siê sta³o ze studentem, który przysiêga³, ¿e bêdzie Stra¿nikiem, aby znaleŸæ i zabiæ Klucz? – To by³y przechwa³ki nastolatka. Dzieciak dojrza³ i jest zmêczony. – Fajnie by³o byæ nastolatkiem. Mog³em pieprzyæ siê przez ca³¹ noc i siekaæ Koszmary nastêpnego dnia. Teraz muszê wybraæ jedno albo drugie. Rozumia³, ¿e jego przyjaciel humorem próbuje roz³adowaæ napiêcie, ale Aidan nie potrafi³ d³u¿ej ukrywaæ w¹tpliwoœci. Connor by³ jedyn¹ osob¹, z któr¹ móg³ siê nimi podzieliæ i zna³ go na tyle dobrze, ¿eby wyczuæ jego determinacjê. – S³uchaj. – Stra¿nik opar³ ³okcie na kolanach i spojrza³ na Aidana. – Mówiê ci to jako przyjaciel, nie twój porucznik. Musisz zapomnieæ o w¹tpliwoœciach i zebraæ oddzia³y. – Marnujemy cenne zasoby. – Stary, ju¿ nie mogê siê doczekaæ, a¿ zacznie siê coœ dziaæ! To, co robiliœmy dotychczas nie przynosi³o rezultatów, wiêc spróbujemy nowej taktyki. Na tym polega postêp. To ty tkwisz w miejscu. WeŸ siê w garœæ i do³¹cz do programu. Aidan pokrêci³ g³ow¹ i wsta³ z krzes³a. – Przemyœl moje s³owa. – Przemyœla³em. To bzdury. Koniec tematu. – £adnie pachnie? – Co? – Tak g³êboko chowasz g³owê w zadku, ¿e musi tam œmierdzieæ. 21


– Przerzuci³eœ siê na s³own¹ walkê? – Connor wsta³. – Jak mo¿esz coœ tak po prostu odrzuciæ, bez chwili zastanowienia? Mierzyli siê wzrokiem przez d³u¿sz¹ chwilê, gotuj¹c siê wewnêtrznie. – O co ci, u diab³a, chodzi?! – rykn¹³ Connor. – Co siê z tob¹ dzieje?! – Chcia³bym, ¿ebyœ rozwa¿y³ mo¿liwoœæ, ¿e Starszyzna coœ przed nami ukrywa. – W porz¹dku. Pod warunkiem ¿e ty rozwa¿ysz mo¿liwoœæ, ¿e tak nie jest. – Zgoda. – Aidan przejecha³ d³oni¹ po spoconych w³osach i g³oœno westchn¹³. – Idê pod prysznic. Connor skrzy¿owa³ rêce na piersi. – I co dalej? – Nie wiem. Wymyœl coœ. – Za ka¿dym razem, gdy coœ planujê, pakujemy siê w k³opoty. To dlatego ty jesteœ kapitanem. – Nie, jestem kapitanem, bo jestem od ciebie lepszy. Connor odchyli³ do ty³u g³owê i wybuchn¹³ gromkim, wibruj¹cym œmiechem, który przebi³ siê przez panuj¹ce pomiêdzy nimi napiêcie jak przez gêst¹ mg³ê. – Zosta³o w tobie jeszcze trochê buty. Aidan potrzebowa³ ka¿dego mo¿liwego wsparcia, ¿eby poradziæ sobie z czekaj¹cymi go zadaniami. Zadaniami, na które wewnêtrznie siê nie godzi³.

22



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.