Generał w labiryncie Gabriel Garcia Marquez

Page 1


j:ageneral_w_lab 13-1-2017 p:2 c:1 black–text

2


j:ageneral_w_lab 13-1-2017 p:3 c:1 black–text

Gabriel Garcia Márquez Genera³ w labiryncie

G EN ER AŁ W L AB I RY N C I E przełożyła Zofia Wasitowa

3 Warszawskie Wydawnictwo Literackie


j:ageneral_w_lab 13-1-2017 p:4 c:1 black–text

Tytu³ orygina³u: El general en su laberinto Projekt ok³adki: Magdalena B³a¿ków – KreacjaPro; dyrektor artystyczny – Andrzej P¹gowski Redakcja techniczna: Robert Fritzkowski Korekta: Renata Kuk

 Gabriel García Márquez and Heirs of Gabriel García Márquez, 1989. All rights reserved  for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 1998, 2017  for the Polish translation by £ukasz Lech Malinowski

ISBN 978-83-287-0567-8

Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA Warszawa 2017

4


j:ageneral_w_lab 13-1-2017 p:5 c:1 black–text

Alvarowi Mutís, który podarowa³ mi pomys³ napisania tej ksi¹¿ki.

5


j:ageneral_w_lab 13-1-2017 p:6 c:1 black–text

6


j:ageneral_w_lab 13-1-2017 p:7 c:1 black–text

Wydaje siê, ¿e diabe³ kieruje kolejami mego ¿ycia. (List do Santandera, 4 sierpnia 1832)

7


j:ageneral_w_lab 13-1-2017 p:8 c:1 black–text

8


j:ageneral_w_lab 13-1-2017 p:9 c:1 black–text

José Palacios, jego najstarszy s³uga, zasta³ go le¿¹cego bezw³adnie w wannie, nagiego, z otwartymi oczyma, i pomyœla³, ¿e siê utopi³. Wiedzia³, ¿e jest to jedna z wielu przyjêtych przezeñ form medytacji, ale stan ekstazy, w jakim siê znajdowa³ ów unoszony przez wodê cz³owiek, zdawa³ siê œwiadczyæ, ¿e nie nale¿y on ju¿ do œwiata ¿ywych. Nie œmia³ podejœæ bli¿ej i tylko odezwa³ siê do niego st³umionym g³osem, genera³ bowiem kaza³ siê obudziæ przed pi¹t¹, aby o œwicie mogli wyruszyæ w drogê. Kiedy otrz¹sn¹³ siê z zauroczenia, zobaczy³ w pó³mroku niebieskie przejrzyste oczy, kêdzierzaw¹, wiewiórczo rud¹ czuprynê i nieulêk³¹ majestatyczn¹ postawê swego nieod³¹cznego majordomusa, trzymaj¹cego fili¿ankê wywaru z maku przyprawionego gum¹ arabsk¹. Wyczerpany, z³apa³ za uchwyty przy wannie i wychyn¹³ spoœród odmêtów oczyszczaj¹cej leczniczej k¹pieli z godnym delfina wigorem, nieoczekiwanym u kogoœ tak wychudzonego. – Wyje¿d¿amy – rzek³. – I to jak najprêdzej. Tutaj nikt nas nie chce. José Palacios s³ysza³ te s³owa tyle razy i w tak ró¿nych okolicznoœciach, ¿e nie s¹dzi³, aby pokrywa³y siê z prawd¹, chocia¿ juczne zwierzêta, gotowe do drogi, czeka³y w stajniach, a przydzielona oficjalnie œwita zaczyna³a siê gromadziæ

9


j:ageneral_w_lab 13-1-2017 p:10 c:1 black–text

pod domem. Pomóg³ mu siê jako tako wytrzeæ i otuli³ nagie cia³o chorego burk¹ u¿ywan¹ w stepie, bo ten trz¹s³ siê z zimna, a¿ fili¿anka brzêcza³a mu w d³oniach. Ju¿ kilka miesiêcy temu, gdy pomaga³ mu wci¹gn¹æ skórzane spodnie nieu¿ywane od czasu wspania³ych nocy w Limie, s³uga zauwa¿y³, ¿e genera³, w miarê jak traci na wadze, staje siê te¿ coraz ni¿szy. Nawet jego nagoœæ by³a inna, bo cia³o mia³ bia³e, a twarz i rêce spieczone wskutek nadmiernego wystawiania siê na wiatr i niepogodê. Skoñczy³ czterdzieœci szeœæ lat w lipcu zesz³ego roku, ale jego szorstkie, faluj¹ce karaibskie w³osy stawa³y siê ju¿ popielate, a koœci powykrêca³ mu przedwczesny uwi¹d; by³ tak wyniszczony, ¿e obawiano siê, i¿ nie do¿yje do nastêpnego lipca. Ale zdecydowane ruchy nadawa³y mu wygl¹d innego cz³owieka, nie tak pokrzywdzonego przez ¿ycie, i kr¹¿y³ bez przerwy po pokoju, jakby w pogoni za czymœ nieistniej¹cym. Kilkoma gor¹cymi ³ykami, niemal parz¹c sobie jêzyk, wypi³ zio³ow¹ herbatê, jednoczeœnie omijaj¹c mokre œlady, które zostawi³ na zmierzwionych matach pokrywaj¹cych pod³ogê, i wydawa³o siê, ¿e ten napój przywraca mu ¿ycie. Ale nie powiedzia³ ani s³owa, póki w pobli¿u, na wie¿y katedry, nie wybi³a pi¹ta. – Sobota, ósmego maja roku trzydziestego, dzieñ, w którym Anglicy zabili Joannê d’Arc – oznajmi³ majordomus. – Deszcz pada od trzeciej nad ranem. – Od trzeciej nad ranem siedemnastego wieku – powiedzia³ genera³ g³osem wci¹¿ jeszcze zm¹conym przez kwaœne tchnienie bezsennoœci. I doda³, ju¿ na serio: – Nie s³ysza³em piania kogutów. – Tutaj nie ma kogutów – powiedzia³ José Palacios. – Tu nie ma nic – powiedzia³ genera³. – To kraj wiaro³omców. Bo znajdowali siê w Santa Fe de Bogotá, dwa tysi¹ce szeœæset metrów nad poziomem odleg³ego morza, i ogrom-

10


j:ageneral_w_lab 13-1-2017 p:11 c:1 black–text

na sypialnia o go³ych œcianach, wystawiona na lodowate wiatry, które przenika³y przez Ÿle opatrzone okna, nie mog³a byæ dla nikogo pomieszczeniem zdrowym. José Palacios umieœci³ miskê z pian¹ mydlan¹ na marmurowym blacie toaletki, a obok czerwony aksamitny neseser z przyborami do golenia: wszystkie by³y metalowe i poz³acane. Na pó³eczce obok lustra postawi³ lichtarz ze œwiec¹, tak aby genera³ mia³ odpowiednie oœwietlenie, i przysun¹³ bli¿ej piecyk, ¿eby mu trochê ogrzaæ nogi. Potem poda³ okulary o kwadratowych szk³ach w cienkiej srebrnej oprawce, które mia³ zawsze dla niego w kieszonce kamizelki. Genera³ w³o¿y³ je i ogoli³ siê brzytw¹, przy czym porusza³ równie zrêcznie lew¹ d³oni¹, jak i praw¹, poniewa¿ by³ od urodzenia oburêczny. Robi³ to wszystko ze spokojem i opanowaniem zadziwiaj¹cym u cz³owieka, który jeszcze kilka minut temu nie móg³ utrzymaæ w rêku fili¿anki. Skoñczy³ golenie po omacku, wci¹¿ kr¹¿¹c po pokoju, gdy¿ stara³ siê jak najrzadziej patrzeæ w lustro, by nie widzieæ w³asnych oczu. Po czym wyrwa³ sobie kilka w³osów z nosa i uszu, wyczyœci³ swe wspania³e zêby sproszkowanym wêglem i szczoteczk¹ o w³oskach z jedwabiu i ze srebrn¹ r¹czk¹, obci¹³ i wypolerowa³ paznokcie u r¹k i nóg, i na koniec, zrzuciwszy burkê, wyla³ na siebie du¿y flakon wody koloñskiej, któr¹ naciera³ obur¹cz ca³e cia³o, póki siê dok³adnie nie zdezynfekowa³. Tego ranka odprawia³ ten codzienny obrz¹dek mycia z wiêksz¹ zaciek³oœci¹ i okrucieñstwem ni¿ kiedykolwiek, staraj¹c siê oczyœciæ cia³o i duszê z dwudziestu lat daremnych wojen i rozczarowañ, jakie przynosi w³adza. Ostatnim goœciem, którego przyj¹³ poprzedniego wieczoru, by³a Manuela Sáenz, zahartowana w wojennych trudach, rodowita mieszkanka Quito, kobieta, która kocha³a go, ale nie dane jej by³o towarzyszyæ mu a¿ do œmierci. Dope³nia³a, jak zwykle, obowi¹zku informowania genera³a

11


j:ageneral_w_lab 13-1-2017 p:12 c:1 black–text

o wszystkim, co siê zdarzy³o pod jego nieobecnoœæ, gdy¿ od dawna nikomu tak nie ufa³ jak jej. Odda³ jej na przechowanie jakieœ pami¹tki, których jedyn¹ wartoœæ stanowi³o to, ¿e nale¿a³y do niego, a tak¿e kilka cenniejszych ksi¹¿ek i dwa kufry osobistych dokumentów. Wczoraj, podczas krótkiego oficjalnego po¿egnania, powiedzia³ jej: „Bardzo ciê kocham, ale bêdê kocha³ jeszcze bardziej, jeœli teraz oka¿esz wiêcej rozs¹dku ni¿ kiedykolwiek”. Zrozumia³a to jako kolejny dowód szacunku i uwielbienia – tak wiele ich jej z³o¿y³ w ci¹gu oœmiu lat wzajemnej gor¹cej mi³oœci. Ona jedna z jego otoczenia uwierzy³a mu: tym razem naprawdê odchodzi³. Ale te¿ ona jedna mia³a przynajmniej niepodwa¿alny powód, by oczekiwaæ jego powrotu. Nie zamierzali ju¿ siê zobaczyæ przed podró¿¹. Jednak¿e do¼a Amalia, pani domu, chcia³a im daæ w prezencie mo¿noœæ ostatniego ukradkowego uœcisku i kpi¹c sobie z przes¹dów pruderyjnej miejscowej spo³ecznoœci, wpuœci³a Manuelê, ju¿ w stroju do konnej jazdy, wejœciem od strony stajni. Nie dlatego, ¿e byli sekretnymi kochankami – bo wszak byli nimi ca³kiem jawnie i ku powszechnemu zgorszeniu – lecz aby za wszelk¹ cenê chroniæ dobre imiê domu. Genera³ okaza³ siê nawet bardziej bojaŸliwy, bo poleci³ Josemu Palaciosowi nie zamykaæ drzwi od przyleg³ego salonu, gdzie wci¹¿ krêcili siê domownicy, a pe³ni¹cy stra¿ adiutanci grali w karty jeszcze d³ugo potem, jak wizyta dobieg³a koñca. Manuela czyta³a mu przez dwie godziny. Do niedawna, póki zaokr¹glone kszta³ty nie zaczê³y zdradzaæ jej wieku, wydawa³a siê ca³kiem m³oda. Pali³a marynarsk¹ fajkê, skrapia³a siê werben¹, wod¹ u¿ywan¹ przez wojskowych, ubiera³a po mêsku i obraca³a wœród ¿o³nierzy, ale jej nieco ochryp³y g³os wci¹¿ zdawa³ siê stworzony do mi³osne-

12


j:ageneral_w_lab 13-1-2017 p:13 c:1 black–text

go pó³mroku. Czyta³a w sk¹pym blasku tkwi¹cej w lichtarzu œwiecy, siedz¹c w fotelu, na którym by³ jeszcze herb ostatniego wicekróla, a genera³ s³ucha³ wyci¹gniêty na ³ó¿ku w domowym ubraniu i przykryty derk¹ z wigoniowej we³ny. Tylko rytm jego oddechu wskazywa³ na to, ¿e nie œpi. Ksi¹¿ka peruwiañskiego pisarza Noé Calzadillasa nosi³a tytu³ Wiadomoœci i plotki, jakie obieg³y Limê w roku Pañskim 1826 i Manuela czyta³a j¹ z aktorsk¹ emfaz¹, doskonale pasuj¹c¹ do stylu autora. W ci¹gu nastêpnej godziny nie by³o s³ychaæ w uœpionym domu ¿adnego dŸwiêku prócz jej g³osu. Ale po ostatnim przejœciu stra¿y rozleg³ siê nagle zgodny wybuch œmiechu czuwaj¹cych mê¿czyzn, a¿ w okolicy zaczê³y szczekaæ psy. Genera³ otworzy³ oczy, raczej zaciekawiony ni¿ niespokojny, ona zaœ zamknê³a ksi¹¿kê, zaznaczaj¹c kciukiem stronicê. – To pañscy przyjaciele – powiedzia³a. – Nie mam przyjació³ – odpar³. – A jeœli nawet kilku ich jeszcze zosta³o, to ju¿ i tak nie na d³ugo. – Ale¿ s¹ tam, na dworze, czuwaj¹ i pilnuj¹, ¿eby pana nie zabili. W ten oto sposób dowiedzia³ siê o tym, co wiedzia³o ca³e miasto: szykowano ju¿ niejeden zamach na niego, tote¿ resztka oddanych mu ludzi strzeg³a domu, by udaremniæ takie napady. Sieñ i galerie wokó³ wewnêtrznego ogrodu zajmowali huzarzy i grenadierzy: wszyscy oni byli Wenezuelczykami i mieli mu towarzyszyæ a¿ do portu Cartagena de Indias, gdzie powinien by³ wsi¹œæ na ¿aglowiec p³yn¹cy do Europy. Dwaj z nich roz³o¿yli swoje maty do spania pod g³ównymi drzwiami sypialni, a adiutanci mieli zamiar graæ dalej w przyleg³ym pokoju, a¿ Manuela skoñczy lekturê, ale w tych okolicznoœciach nie mo¿na by³o ufaæ nikomu spoœród tej wielkiej gromady ludzi o niepewnym pochodzeniu

13


j:ageneral_w_lab 13-1-2017 p:14 c:1 black–text

i ró¿nego autoramentu. Nie przejmuj¹c siê z³ymi nowinami, genera³ da³ znak Manueli, ¿eby czyta³a dalej. Œmieræ by³a dla niego zawsze nieuniknionym ryzykiem zawodowym. Wszystkie swe wojny prowadzi³ na granicy bezpieczeñstwa i nie odniós³ najl¿ejszego draœniêcia, a pod nieprzyjacielskim ogniem zachowywa³ tak¹ pogodê i spokój ducha, ¿e nawet jego oficerowie zgodnie obstawali przy ³atwym wyjaœnieniu, i¿ uwa¿a siê za istotê, której nie mo¿na zraniæ. Wyszed³ nietkniêty ze wszystkich zamachów, jakich nañ dokonywano, a w wielu przypadkach ocala³, poniewa¿ nie spa³ akurat we w³asnym ³ó¿ku. Chodzi³ bez eskorty, a jad³ i pi³, nie przejmuj¹c siê w ogóle tym, co i gdzie mu podaj¹. Tylko Manuela wiedzia³a, ¿e ta beztroska nie bra³a siê z nieœwiadomoœci ani fatalizmu, lecz ze smutnego przeœwiadczenia, ¿e umrze na swoim pos³aniu, w nêdzy, nagi i pozbawiony tej pociechy, jak¹ jest wdziêcznoœæ ogó³u. Jedyn¹ dostrzegaln¹ zmian¹ w rytuale bezsennego czuwania by³o owej nocy to, ¿e przed pójœciem spaæ nie wzi¹³ gor¹cej k¹pieli. José Palacios przygotowa³ mu j¹ doœæ wczeœnie, dodaj¹c do wody zió³ o dzia³aniu wykrztuœnym i ogólnie wzmacniaj¹cym, i utrzymywa³ j¹ w odpowiedniej temperaturze, aby genera³ móg³ siê wyk¹paæ, gdy tylko zechce. Ale on nie chcia³. Po³kn¹³ dwie tabletki przeczyszczaj¹ce (cierpia³ stale na obstrukcjê) i uko³ysany zabawnymi plotkami z ¿ycia Limy szykowa³ siê do drzemki. Nagle, bez wyraŸnej przyczyny, z³apa³ go atak kaszlu, tak ¿e a¿ dom zdawa³ siê trz¹œæ w posadach. Oficerowie graj¹cy w karty w przyleg³ym pokoju zamarli w bezruchu. Jeden z nich, Irlandczyk Belford Hinton Wilson, zajrza³ do sypialni, by zapytaæ, czy nie potrzeba pomocy, i zobaczy³, ¿e genera³ le¿y w poprzek ³ó¿ka twarz¹ do do³u i usi³uje wymiotowaæ. Manuela podtrzymywa³a mu g³owê nad misk¹.

14


j:ageneral_w_lab 13-1-2017 p:15 c:1 black–text

José Palacios, jedyny, któremu wolno by³o wchodziæ do sypialni bez pukania, ogromnie zaniepokojony pozosta³ przy nim, dopóki atak nie min¹³. Wówczas genera³, z za³zawionymi oczyma, odetchn¹³ g³êboko i wskaza³ rêk¹ na toaletkê. – To przez te cmentarne kwiaty – powiedzia³. Jak zwykle. Bo zawsze znajdowa³ w takich przypadkach winowajcê. Manuela, która zna³a go lepiej ni¿ ktokolwiek, da³a znak Palaciosowi, aby zabra³ z pokoju bukiet przywiêd³ych tuberoz przyniesionych rano. Genera³ znów po³o¿y³ siê na wznak z zamkniêtymi oczyma, a Manuela podjê³a lekturê tym samym tonem co przedtem. Dopiero kiedy wyda³o siê jej, ¿e usn¹³, od³o¿y³a ksi¹¿kê na szafkê nocn¹, poca³owa³a chorego w rozpalone gor¹czk¹ czo³o i szepnê³a Josemu Palaciosowi, ¿e od szóstej rano bêdzie czeka³a na rozstajach przy drodze do Hondy, aby go po raz ostatni po¿egnaæ. Po czym otuli³a siê ¿o³niersk¹ peleryn¹ i na palcach wysz³a z sypialni. Wtedy genera³ otworzy³ oczy i powiedzia³ cicho do Josego Palaciosa: – Powiedz Wilsonowi, ¿eby j¹ odprowadzi³ do domu. Rozkaz ten zosta³ wype³niony wbrew chêciom Manueli, która uwa¿a³a, ¿e bezpieczniejsza bêdzie sama ni¿ pod opiek¹ lansjerów. José Palacios szed³ przed ni¹ ze œwiec¹ ku stajniom, doko³a wewnêtrznego ogrodu z fontann¹, przy której zaczyna³y rozkwitaæ pierwsze przed œwitem tuberozy. Deszcz usta³ na chwilê i wiatr nie œwiszcza³ ju¿ wœród drzew, ale na lodowatym niebie nie by³o ani jednej gwiazdy. Pu³kownik Belford Wilson co rusz powtarza³ has³o i odzew, aby uspokoiæ stra¿ników le¿¹cych na matach w kru¿ganku. Przechodz¹c pod oknem g³ównej sali, José Palacios zobaczy³ pana domu, który poda³ kawê grupie przyjació³ – wojskowych i cywilów; przybyli tutaj, by czuwaæ a¿ do chwili odjazdu.

15


j:ageneral_w_lab 13-1-2017 p:16 c:1 black–text

Kiedy wróci³ do sypialni, genera³ majaczy³ w gor¹czce. Wypowiada³ bez³adne zdania, które sprowadza³y siê do tego jednego: „Nikt nic nie zrozumia³”. Jego cia³o p³onê³o od gor¹czki, puszcza³ smrodliwe wiatry œwiadcz¹ce o kamicy. Sam nie potrafi³ nazajutrz powiedzieæ, czy mówi³ przez sen, czy te¿ plót³ g³upstwa na jawie; nawet tego nie pamiêta³. By³o to coœ, co on okreœla³ jako „atak mojego szaleñstwa”. Nikt siê ju¿ tym nie niepokoi³, bo cierpia³ na takie ataki od przesz³o czterech lat i ¿aden lekarz nie pokusi³ siê o ich fachow¹ interpretacjê; a nastêpnego dnia wstawa³ jak odrodzony z popio³ów i ca³kowicie przytomny. José Palacios okry³ go kocem, postawi³ zapalony kaganek na marmurowej toaletce i wyszed³ z pokoju, nie zamykaj¹c drzwi, aby czuwaæ nadal w przyleg³ym pomieszczeniu. Wiedzia³, ¿e genera³ poczuje siê lepiej nad ranem i wtedy wejdzie do wanny z letni¹ ju¿ wod¹, staraj¹c siê odzyskaæ si³y nadszarpniête nocnymi koszmarami. By³ to fina³ burzliwego dnia. Garnizon z³o¿ony z siedmiuset osiemdziesiêciu dziewiêciu huzarów i grenadierów zbuntowa³ siê, ¿¹daj¹c wyp³aty ¿o³du. By³ to pretekst. Prawdziwa przyczyna przedstawia³a siê inaczej: ludzie ci pochodzili przewa¿nie z Wenezueli i wielu z nich walczy³o o wyzwolenie czterech narodów, ale w ci¹gu ostatnich tygodni tak czêsto byli obiektem zniewag i ulicznych prowokacji, ¿e nie bez powodu bali siê o to, jaki los ich spotka, gdy genera³ opuœci kraj. Konflikt za¿egnano, wyp³acaj¹c im diety plus tysi¹c pesos w z³ocie, zamiast ¿¹danych siedemdziesiêciu tysiêcy, i ¿o³nierze odmaszerowali po po³udniu do swej rodzinnej ziemi wraz z ci¹gn¹c¹ za nimi gromad¹ kobiet, dzieciaków i zwierz¹t domowych. £oskot bêbnów i granie wojskowych tr¹bek nie zdo³a³y uciszyæ wrzasków mot³ochu, który szczu³ na nich psy i ciska³ petardy pod nogi id¹cych, aby zmyliæ im krok. W ten sposób

16


j:ageneral_w_lab 13-1-2017 p:17 c:1 black–text

nie szykanowano nigdy wojsk nieprzyjacielskich. Jedenaœcie lat temu, pod koniec d³ugiego, trwaj¹cego trzy wieki panowania Hiszpanów, okrutny wicekról don Juan Sámano ucieka³ tymi samymi ulicami w przebraniu pielgrzyma, ale wióz³ ze sob¹ kufry pe³ne z³otych figurek bo¿ków, nieszlifowanych szmaragdów, œwiêtych tukanów, szklanych szkatu³ek z mieni¹cymi siê motylami z Muzo – i nie by³o osoby, która by nie p³aka³a, patrz¹c nañ z balkonu, nie rzuci³a mu kwiatka i nie ¿yczy³a z ca³ego serca szczêœliwej podró¿y i spokojnego morza. Genera³ potajemnie uczestniczy³ w negocjacjach zmierzaj¹cych do za³agodzenia konfliktu; nie rusza³ siê przy tym z domu, którego mu u¿yczono na mieszkanie, a który nale¿a³ do ministra wojny i marynarki – a na koniec wys³a³ razem ze zbuntowanymi oddzia³ami genera³a Josego Laurencia Silvê, swego dalekiego krewniaka i zaufanego adiutanta, którego obecnoœæ mia³a byæ gwarancj¹, ¿e a¿ do granicy wenezuelskiej nie powtórz¹ siê zamieszki. Nie widzia³ przechodz¹cego pod balkonem wojska, ale s³ysza³ tr¹bki, walenie w bêbny i zgie³k zgromadzonego na ulicy t³umu, którego krzyków nie zdo³a³ zrozumieæ. Tak ma³¹ wagê do nich przywi¹zywa³, ¿e przejrza³ w tym czasie, razem ze swymi kopistami, zaleg³¹ korespondencjê i podyktowa³ list do Wielkiego Marsza³ka don Andresa de Santa Cruz, prezydenta Boliwii, zawiadamiaj¹c go, ¿e rezygnuje ze sprawowania w³adzy, ale nie wspominaj¹c w sposób stanowczy o wyjeŸdzie za granicê. „Nie napiszê ju¿ wiêcej ¿adnego listu, póki ¿yjê” – oœwiadczy³ na zakoñczenie. Potem, gdy poci³ siê w gor¹czce podczas sjesty, przerwa³y mu sen dalekie wrzaski i ha³as i zbudzi³ siê nagle na odg³os petard: mog³y to byæ równie dobrze strza³y oddane przez buntowników, jak sztuczne ognie. Ale kiedy zapyta³, odpowiedziano mu, ¿e to zabawa. Tylko tyle: „Ot, zabawa,

17


j:ageneral_w_lab 13-1-2017 p:18 c:1 black–text

panie generale”. I nikt, nawet Palacios, nie œmia³ mu wyjaœniæ, co to by³a za zabawa. Dopiero z relacji Manueli podczas nocnej wizyty dowiedzia³ siê, ¿e stronnicy jego politycznych przeciwników, tych z partii demagogicznej, jak mawia³, wylegli na ulicê i przy aprobacie si³ porz¹dkowych podburzali przeciw niemu korporacje rzemieœlnicze. By³ pi¹tek, dzieñ targowy, co sprzyja³o wszelkim rozruchom na rynku. Bardziej gwa³towny ni¿ zwykle deszcz, b³yskawice i grzmoty rozproszy³y wichrzycieli o zmierzchu. Ale szkoda ju¿ zosta³a wyrz¹dzona. Studenci z kolegium San Bartolomé zajêli biura S¹du Najwy¿szego, aby wymusiæ publiczny proces przeciwko genera³owi, i rozerwali bagnetem – a potem wyrzucili szcz¹tki przez balkon – jego olejny portret naturalnej wielkoœci, namalowany przez by³ego chor¹¿ego z armii wyzwoleñczej. Pijane, odurzone czicz¹ t³umy spl¹drowa³y sklepy przy ulicy Real i podmiejskie gospody, których nie zamkniêto w porê, a na g³ównym placu rozstrzelano wypchan¹ trocinami kuk³ê wyobra¿aj¹c¹ genera³a, którego i tak ka¿dy by rozpozna³, nawet bez b³êkitnej kurtki ze z³otymi guzikami. Oskar¿ono go, ¿e by³ cichym inspiratorem buntu w wojsku, podj¹wszy spóŸnion¹ decyzjê odzyskania w³adzy, której, po dwunastu latach nieprzerwanego panowania, pozbawi³ go jednog³oœnie Kongres. Oskar¿ano go o zamiar wprowadzenia prezydentury do¿ywotniej, aby potem móg³ zaj¹æ jego miejsce jakiœ europejski ksi¹¿ê. Oskar¿ano go o to, ¿e pozorowa³ wyjazd z kraju, a w rzeczywistoœci udawa³ siê nad granicê wenezuelsk¹, sk¹d zamierza³ wróciæ na czele zrewoltowanych oddzia³ów, aby obj¹æ w³adzê. Œciany lokali publicznych by³y oblepione „papierzyskami” – tak nazywano obel¿ywe ulotki skierowane przeciwko niemu – a jego najbardziej znani stronnicy kryli siê po cudzych domach, czekaj¹c na uspokojenie

18


j:ageneral_w_lab 13-1-2017 p:19 c:1 black–text

nastrojów. Prasa oddana genera³owi Francisco de Paula Santanderowi, jego najwiêkszemu nieprzyjacielowi, rozpowszechni³a pog³oskê, ¿e tajemnicza choroba, wokó³ której robiono tyle ha³asu, a tak¿e natrêtne przypominanie o zamiarze odejœcia to po prostu polityczne chwyty, stosowane po to, aby zaczêto go b³agaæ o pozostanie. Tej nocy, gdy Manuela Sáenz opowiada³a mu ze szczegó³ami przebieg minionych burzliwych godzin, ¿o³nierze tymczasowego prezydenta próbowali zamazaæ napis nabazgrany wêglem na œcianie pa³acu arcybiskupiego: „Ani nie wyje¿d¿a, ani nie umiera”. Genera³ westchn¹³. – Bardzo Ÿle chyba wygl¹daj¹ nasze sprawy – powiedzia³ – i bardzo Ÿle musi byæ ze mn¹, skoro to wszystko zdarzy³o siê o parê domów st¹d i skoro wmawiano mi, ¿e to zabawa. Prawdê rzek³szy, nawet jego najbli¿si przyjaciele nie wierzyli ani w to, ¿e wyjedzie, ani ¿e wyrzeknie siê w³adzy. Miasto by³o zbyt ma³e, a ludzie zbyt wœcibscy i rozplotkowani, aby nie wiedzieæ, co stanowi³o przeszkodê w tej niepewnej jeszcze podró¿y: po pierwsze, nie mia³ pieniêdzy, aby udaæ siê dok¹dkolwiek z odpowiednio du¿¹ œwit¹, a po drugie, jako by³y prezydent republiki, nie móg³ bez pozwolenia rz¹du opuœciæ kraju, nim minie rok, i nawet nie by³ na tyle przebieg³y, by siê o takie pozwolenie staraæ. Rozkaz pakowania baga¿y, wydany przezeñ w sposób jak najbardziej jawny, tak aby dotar³ do uszu tych, których chcia³ o tym powiadomiæ, nie zosta³ zrozumiany jako wyraŸny dowód, ¿e podj¹³ nieodwo³aln¹ decyzjê, nawet przez samego Palaciosa, zdarza³o siê ju¿ bowiem, ¿e posuwa³ siê do ogo³acania domu, chc¹c zrobiæ wra¿enie, ¿e wyje¿d¿a, i zawsze by³ to zrêczny polityczny manewr. Adiutanci dostrzegali u niego w ostatnim roku a¿ nadto oczywiste przejawy rozczarowania. A przecie¿, innymi razy, kiedy siê tego najmniej spodziewano, budzi³ siê rano pe³ny energii

19


j:ageneral_w_lab 13-1-2017 p:20 c:1 black–text

i na nowo snu³ niæ ¿ywota z jeszcze wiêkszym rozmachem ni¿ dotychczas. José Palacios, który zawsze z bliska œledzi³ te nieprzewidziane zmiany nastroju, okreœla³ je na swój sposób: „Co mój pan myœli, to tylko mój pan wie”. Wszystkim ju¿ spowszednia³y jego powtarzaj¹ce siê zapowiedzi rezygnacji, z których najdawniejsza zosta³a wyra¿ona dwuznacznym stwierdzeniem zawartym w mowie wyg³oszonej podczas przyjmowania prezydentury: „Mój pierwszy dzieñ pokoju bêdzie zarazem ostatnim dniem sprawowania w³adzy”. W ci¹gu nastêpnych lat podawa³ siê do dymisji tyle razy i w tak ró¿nych okolicznoœciach, ¿e nigdy ju¿ nie wiedziano, kiedy jest to zgodne z prawd¹. Najg³oœniejsza by³a rezygnacja zadeklarowana przed dwoma laty, wieczorem 25 wrzeœnia, kiedy ca³y i zdrowy umkn¹³ spiskowcom zamierzaj¹cym go zamordowaæ w jego w³asnej sypialni w pa³acu rz¹dowym. Delegacja Kongresu, która odwiedzi³a go rankiem – po tym, jak spêdzi³ szeœæ godzin pod mostem, bez ciep³ego okrycia – zasta³a go otulonego we³nianym kocem i z nogami w miednicy z gor¹c¹ wod¹; ale to nie gor¹czka przysparza³a mu cierpieñ, lecz doznany zawód. Oœwiadczy³ przyby³ym, ¿e nie bêdzie œledztwa w sprawie spisku, nikt nie bêdzie mia³ procesu, a zgromadzenie Kongresu – przewidziane na Nowy Rok – ma siê odbyæ natychmiast, aby dokonaæ wyboru nastêpnego prezydenta republiki. – Gdy to siê stanie – doda³ na koniec – opuszczê Kolumbiê na zawsze. Jednak¿e œledztwo zosta³o przeprowadzone, winnych os¹dzono z ca³¹ bezwzglêdnoœci¹ i czternastu z nich rozstrzelano na g³ównym placu. Kongres ustawodawczy powo³any 2 stycznia zebra³ siê dopiero po szesnastu miesi¹cach i nikt ju¿ nie mówi³ o dymisji. Ale ka¿dy zagraniczny goœæ, ka¿dy przypadkowy wspó³biesiadnik lub przyjaciel

20


j:ageneral_w_lab 13-1-2017 p:21 c:1 black–text

s³ysza³ w owym czasie od niego: „Wyjadê tam, gdzie mnie bêd¹ kochaæ”. Znana powszechnie wiadomoœæ o jego nieuleczalnej chorobie równie¿ nie by³a niezbit¹ wskazówk¹, i¿ szykuje siê do odejœcia. Nikt nie w¹tpi³, ¿e jest chory. Przeciwnie, od ostatniego powrotu z wojen na po³udniu ka¿dy, kto widzia³ genera³a przechodz¹cego wirydarzem, ze zdumieniem stwierdza³, ¿e przyby³ on tu tylko po to, aby umrzeæ. Zamiast dosiadaæ Bia³ego Go³êbia, swego s³ynnego konia, jeŸdzi³ teraz na nêdznym mule okrytym czaprakiem z plecionki, w³osy mu posiwia³y, czo³o mia³ poorane i chmurne, a kurtkê nosi³ brudn¹ i do tego z nadprutym rêkawem. Blask s³awy ju¿ go opuœci³. Podczas milcz¹cego czuwania, jakie mu zgotowano tej nocy w domu rz¹dowym, trwa³ zamkniêty w sobie i nigdy siê nie dowiedziano, czy to przewrotnoœæ polityczna, czy te¿ zwyk³e roztargnienie sprawi³o, ¿e witaj¹c siê z jednym z ministrów, nazwa³ go imieniem innego. Chocia¿ zachowywa³ siê tak, jakby ju¿ by³ u kresu, nie wierzono w jego odejœcie, poniewa¿ od szeœciu lat mówi³, ¿e umiera, a przecie¿ jego gotowoœæ sprawowania rz¹dów pozostawa³a wci¹¿ taka sama. Pierwsz¹ wiadomoœæ przyniós³ pewien oficer marynarki brytyjskiej, który ujrza³ go przypadkiem na pustyni Pativilca, na pó³noc od Limy, podczas wojny o wyzwolenie po³udnia. Zobaczy³ on genera³a le¿¹cego na ziemi w nêdznym sza³asie stanowi¹cym zaimprowizowan¹ kwaterê g³ówn¹. By³ owiniêty we³nian¹ peleryn¹, a g³owê mia³ owi¹zan¹ jak¹œ szmat¹, gdy¿ poœród tego piek³a upalnych po³udniowych godzin drêczy³o go nieznoœne zimno w koœciach; nie mia³ przy tym nawet tyle si³y, aby odegnaæ kury dziobi¹ce ziemiê wokó³ niego. Po rozmowie, któr¹ prowadzi³ z trudem i któr¹ przerywa³y ataki sza³u, z rozdzieraj¹cym dramatyzmem po¿egna³ swego goœcia:

21


j:ageneral_w_lab 13-1-2017 p:22 c:1 black–text

– Proszê odejœæ i opowiedzieæ œwiatu, ¿e widzia³ pan, jak umiera³em, ca³y w kurzym ³ajnie, na tym niegoœcinnym piasku – powiedzia³. Podobno cierpia³ wówczas na udar wywo³any ostrym s³oñcem pustyni. Mówiono potem, ¿e by³ ju¿ bliski œmierci w Guayaquil, a nieco póŸniej w Quito, gdy¿ zapad³ na gor¹czkê gastryczn¹, której najbardziej niepokoj¹cym symptomem by³ brak jakiegokolwiek zainteresowania otaczaj¹cym œwiatem i absolutny spokój ducha. Nikt nie wiedzia³, czy pog³oski te mia³y jakieœ podstawy, poniewa¿ on sam zawsze by³ przeciwnikiem medycznej wiedzy, sam sobie stawia³ diagnozê i przepisywa³ leki, czerpi¹c wskazówki z ksi¹¿ki Donostierre’a La médecine à votre manière. By³ to francuski podrêcznik medycyny domowej, który José Palacios wozi³ wszêdzie za genera³em: istna wyrocznia s³u¿¹ca do zrozumienia i leczenia wszelkich przypad³oœci cia³a i duszy. Cokolwiek by siê o tym mówi³o, ta „agonia” genera³a okaza³a siê jednak bardzo po¿yteczna. Gdy bowiem s¹dzono, ¿e ju¿ umiera w Pativilca, on raz jeszcze sforsowa³ grzbiet Andów, zwyciê¿y³ w Junín, ukoronowa³ wyzwolenie Ameryki hiszpañskiej ostatecznym zwyciêstwem pod Ayacucho, stworzy³ republikê Boliwii i wróci³ do Limy upojony triumfem: tak szczêœliwy nie by³ nigdy przedtem i nie mia³ ju¿ byæ w przysz³oœci. Tote¿ og³aszane wci¹¿ oœwiadczenia, ¿e z powodu choroby ust¹pi ze stanowiska i opuœci kraj, a tak¿e formalne posuniêcia zdaj¹ce siê to potwierdzaæ, by³y zaledwie nieudoln¹ powtórk¹ dramatu, który ogl¹dano zbyt czêsto, aby weñ uwierzyæ. W kilka dni po powrocie, po jakiejœ przykrej naradzie rz¹dowej, uj¹³ pod ramiê marsza³ka Antonia José Sucre. „Proszê zostaæ jeszcze chwilê”, rzek³ mu. Zaprowadzi³ go do swego prywatnego gabinetu, gdzie przyjmowa³ tylko

22


j:ageneral_w_lab 13-1-2017 p:23 c:1 black–text

nielicznych wybrañców, i niemal si³¹ posadzi³ w swym ulubionym fotelu. – To miejsce nale¿y siê teraz bardziej panu ni¿ mnie – powiedzia³. Wielki Marsza³ek Ayacucho, jego serdeczny przyjaciel, dobrze zna³ sytuacjê, w jakiej znajdowa³ siê kraj, ale genera³ jeszcze raz szczegó³owo mu j¹ przedstawi³, po czym przeszed³ do sedna sprawy. Wkrótce mia³ siê zebraæ Kongres Ustawodawczy, aby wybraæ prezydenta republiki i zaakceptowaæ now¹ konstytucjê, w spóŸnionym d¹¿eniu do uratowania z³otego snu o zjednoczeniu ca³ego kontynentu. Peru pod rz¹dami konserwatywnej arystokracji by³o ju¿ chyba nie do odzyskania. Genera³ Andrés de Santa Cruz prowadzi³ Boliwiê na w³asn¹ rêkê w obranym przez siebie kierunku. Wenezuela pod panowaniem genera³a José Antonio Paeza w³aœnie proklamowa³a autonomiê. Genera³ Juan José Flores, prefekt generalny po³udnia *, po³¹czy³ Guayaquil i Quito, aby stworzyæ niepodleg³¹ republikê Ekwadoru. Republika Kolumbii, pierwszy zal¹¿ek ogromnej, zjednoczonej ojczyzny, zosta³a pomniejszona do granic dawnego wicekrólestwa Nowej Granady. Szesnaœcie milionów Amerykanów, od niedawna dopiero zaznajomionych z wolnoœci¹, pozostawa³o na ³asce miejscowych przywódców. – Tak wiêc – zakoñczy³ genera³ – wszystko to, czegoœmy dokonali w³asnymi rêkoma, tamci teraz tratuj¹ nogami. – To szyderstwo losu – powiedzia³ marsza³ek Sucre. – Wygl¹da na to, ¿e idea³y niezale¿noœci zasialiœmy tak g³êboko, i¿ narody usi³uj¹ teraz uniezale¿niæ siê nawzajem od siebie. *

Po³udnie – wchodz¹ce w sk³ad Wielkiej Kolumbii tereny Quito, czyli póŸniejszego Ekwadoru.

23



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.